HP/SS (NC-17) Kiedy jedno zdarzenie zmienia całe Twoje życie... http://arielgobuss.tnb.pl/viewpage.php?page_id=1 autor: Gobuss (nicki82) i Ariel Lindt gatunek: romans z dawką humoru/dramat/lemon ostrzeżenie: NC - 17, wulgaryzmy, w późniejszych rozdziałach ostre (BARDZO) sceny erotyczne beta: Rozdziały 1-8 like water, od rozdziału 9 Kaczalka opis: Harry musi stawić czoło temu, co siedzi ukryte głęboko w jego wnętrzu. Notatka: Szósty tom nie jest uwzględniony.
Desiderium Intimum - HP/SS (NC-17)
http://arielgobuss.tnb.pl/viewpage.php?page_id=1
autor: Gobuss (nicki82) i Ariel Lindt
gatunek: romans z dawką humoru/dramat/lemon
ostrzeżenie: NC - 17, wulgaryzmy, w późniejszych rozdziałach ostre (BARDZO) sceny erotyczne
beta: Rozdziały 1-8 like water, od rozdziału 9 Kaczalka
opis: Harry musi stawić czoło temu, co siedzi ukryte głęboko w jego wnętrzu.
Notatka: Szósty tom nie jest uwzględniony.
--- rozdział 01 ---
1. I must be dreaming.
Kiedy Harry Potter, uczeń szóstego roku Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie obudził się tego jesiennego i deszczowego poranka, nie wiedział, że nadchodzący dzień będzie najgorszym dniem jego życia. Zaczęło się już zaraz po przebudzeniu. Kiedy wychodził z dormitorium, potknął się, z dzikim wrzaskiem sturlał po schodach i wylądował na dywanie w pokoju wspólnym.
Spojrzało na niego kilkanaście zaskoczonych gryfońskich twarzy; w następnej chwili, na widok gramolącego się z podłogi Harry'ego, Gryfoni wpadli w zbiorową wesołość.
"Wspaniale, po prostu wspaniale" - pomyślał Harry, odnajdując na dywanie swoje potłuczone okulary. Czerwony z zażenowania, założył je pośpiesznie na nos i już chciał zniknąć z pola widzenia rozbawionych kolegów, kiedy przypomniał sobie, że zapomniał zabrać książek i musi wrócić z powrotem do dormitorium. Zanim jednak zdążył się choćby odwrócić, zjawili się jego przyjaciele, Ron i Hermiona.
Ron starając się przybrać poważny wyraz twarzy zapytał:
- Wszystko w porządku, stary?
Po czym odwrócił się i parsknął śmiechem. Harry zacisnął zęby z wściekłości. Nawet jego najlepszy przyjaciel...
- Ron, jak możesz się tak zachowywać? Nie widzisz, że Harry o mało się nie połamał?! - Hermiona spojrzała z troską na Harry'ego - Nic cię nie boli? Nie zrobiłeś sobie czegoś poważnego? Może pójdziesz do Pani Pomfrey się zbadać?
Harry jęknął w duchu.
- Nie, Hermiono, naprawdę nic mi nie jest.
- No... dobrze. - Hermiona nadal nie była przekonana, ale przestała go nagabywać. - Ale, Harry - wskazała na jego okulary - Znowu je stłukłeś? - wyciągnęła różdżkę - Okulus repaaajajaj - zaklęcie przerodziło się w okrzyk zdumienia i jęk bólu, kiedy Krzywołap wskoczył jej na plecy i zaczął się po nich wspinać. Różdżka rozbłysła i Harry poczuł jak coś przebija mu skórę na policzkach. Krzyknął zaskoczony, kiedy z jego twarzy zaczęło wyrastać coś długiego, cienkiego i giętkiego.
- Ojej! - Hermiona zasłoniła usta dłonią, a Ron skulił się i próbował złapać oddech w ataku histerycznego śmiechu.
- Przepraszam, Harry - pisnęła, kiedy chłopak przepchnął się przez ryczących z uciechy Gryfonów, dotarł do lustra i zobaczył na swoich policzkach długie, kocie wąsy. Harry zamknął oczy i powtarzał jak mantrę: "Nie denerwuj się, nie denerwuj... Wdech, wydech. To są twoi przyjaciele. Chcą ci tylko pomóc."
- Myślę Harry, że teraz naprawdę powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego - powiedziała zawstydzona Hermiona.
Harry tylko westchnął.
* * *
Pani Pomfey załamała ręce, kiedy go zobaczyła i oświadczyła, że potrafi go w miarę szybko wyleczyć, ale będzie to bolesny proces.
Więc kiedy Harry dowlókł się w końcu na sam koniec lekcji wróżbiarstwa, okazało się, że podczas gdy on cierpiał niewyobrażalne męki, jego koledzy zażywali relaksu i odpoczynku. Centaur Firenzo zrobił im dzisiaj jedną ze swych relaksacyjnych lekcji, podczas której wylegali się w ciepłym słoneczku wśród traw i mogli wykorzystać ten czas na drzemkę.
Harry tylko zacisnął pieści, ale wmawiał sobie, że ten koszmar musi się kiedyś skończyć.
Mylił się.
Na transmutacji, po raz pierwszy w życiu, Harry okazał się gorszy od Rona. Zamiast transmutować swojego żółwia w balona, zamienił go w nadmuchanego latającego żółwia z bardzo ogłupiałą mina. Na dodatek, kiedy chciał odwrócić czar, żółw pękł i zaczął latać po klasie demolując wszystko co stanęło mu na drodze, dopóki profesor McGonagall nie przywróciła porządku i nie ukarała Harry'ego, odbierając mu dziesięć punktów.
Po tej lekcji, kiedy Ron i Hermiona starali się go pocieszyć, ale na darmo. Harry zaczynał myśleć, że ciąży nad nim jakaś klątwa. Na dodatek, był potwornie głodny, ponieważ kiedy przebywał w skrzydle szpitalnym ominęło go śniadanie. Powitał więc nadejście pory obiadowej z prawdziwą ulgą. Nie dane mu jednak było cieszyć się nią długo, gdyż zaraz po lunchu czekały go dwie godziny eliksirów ze Snape'em, a to był wystarczający powód, by odebrać apetyt nawet najbardziej wygłodniałemu Gryfonowi.
Na szczęście miały to być już ostatnie lekcje.
Mając w pamięci wszystko co mu się dzisiaj przytrafiło, Harry stwierdził, że nie da Snape'owi okazji zmieszać się z błotem. Postanowił podczas obiadu powtórzyć materiał, na wypadek, gdyby nauczyciel zaskoczył ich niezapowiedzianym sprawdzianem albo solidnym odpytywaniem. Kiedy jednak zajrzał do swojej torby, zzieleniał z przerażenia.
Zapomniał książek do eliksirów!
Zerwał się z miejsca i ruszył w stronę wyjścia.
- Harry co...? - Hermiona krzyknęła za nim zdumiona.
- Później! - odkrzyknął przez ramię i ruszył biegiem do dormitorium.
Kiedy zmęczony i spocony dobiegł do przejścia wiodącego do pokoju wspólnego Gyfonów, zastał Grubą Damę śpiącą spokojnie w swych ramach. Wtedy właśnie przypomniał sobie, że dzisiaj jest dzień zmiany hasła i że zapomniał zapytać o nie Rona i Hermiony.
Niech to szlag!
Z głośnym jękiem odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę Wielkiej Sali.
Kiedy wpadł zdyszany przez drzwi, jako pierwszy dotarł do niego szyderczy głos Draco Malfoya siedzącego przy stole Ślizgonów.
- Co jest Potter? Szukasz swojego mózgu, czy bawisz się w berka z Filchem?
Ślizgoni ryknęli śmiechem.
Harry'emu stanął przed oczami obraz samego siebie mordującego Malfoya gołymi rękami. Ale teraz nie miał na to czasu. Podbiegł do Rona i Hermiony i wysapał:
- Hasło...po...ój... wspó...ny...
- Hasło? Chcesz znać hasło do pokoju wspólnego? Złoty Znicz - odparła Hermiona. - Ale Harry, co się...?
- Nie teraz! - rzucił i puścił się biegiem z powrotem. Prawie umarł wdrapując się ponownie po schodach na wieżę. Kiedy dotarł na górę wydyszał hasło Grubej Damie i odczekawszy chwilę, kiedy już przestanie narzekać, że wyrwał ją z drzemki, wbiegł do dormitorium. Odszukał książki i wiedząc, że przegapił cały lunch i niedługo zacznie się lekcja, przeklinając i złorzecząc wypadł z pokoju wspólnego i zaczął zbiegać po schodach do lochów.
Nie dotarł jednak nawet do kolejnego piętra, gdyż schody ruszyły w inną stronę i zatrzymały się przy części zamku, z której nie było żadnej innej drogi powrotnej. Harry przerażony, że spóźni się na eliksiry zaczął biegać po korytarzach starając się znaleźć jakiekolwiek wyjście. W końcu trafił na jakieś wąskie, kręte schodki, które zaprowadziły go w zupełnie nie znaną mu część zamku.
W miarę jak błądził nie mogąc znaleźć wyjścia, narastał w nim strach i obawa przed tym, co może mu zrobić Snape, jeżeli aż tak się spóźni.
W końcu udało mu się znaleźć drogę do schodów i modląc się w duchu, by nic więcej już mu się nie przytrafiło, dotarł pod drzwi klasy Mistrza Eliksirów. Kiedy jednak już chciał wejść, zatrzymał się z ręką na klamce, nagle zaniepokojony.
Przeanalizujmy fakty... Dzisiejszy dzień jest jak dotąd jedną wielką katastrofą. Spóźnienie na lekcje ze Snape'em może się skończyć jeszcze gorzej, niż zazwyczaj. Może powinienem wrócić do Pani Pomfey i spróbować się wymigać? Ale znając Snape'a, gdybym nie przyszedł na jego zajęcia, to znalazłby mnie nawet w najgłębszym zakamarku zamku i zaciągnął siłą z powrotem.
Harry westchnął zrezygnowany i podjąwszy decyzję, nacisnął klamkę.
Jak miało się niedługo okazać, była to zła decyzja.
W chwili, kiedy przekroczył próg klasy, dotarł do niego kąśliwy głos Mistrza Eliksirów.
- Ach, pan Potter zaszczycił nas swoją obecnością. Jakże jesteśmy wdzięczni.
Harry zagotował się w środku, ale jego twarz pozostała niewzruszona.
- Cóż tak ważnego powstrzymało naszą małą znakomitość od punktualnego przybycia na moją lekcję? - ciągnął Snape.
Harry pomyślał, że prędzej umrze niż przyzna się Snape'owi, że zapomniał książek. Już formował w głowie jakąś wiarygodną wymówkę, kiedy nagle Draco Malfoy odezwał się słodkim głosem:
- Panie profesorze, mogę wytłumaczyć spóźnienie Pottera - jego oczy rozbłysły złośliwie. - Potter nie mógł się stawić na czas, gdyż biegał po całym zamku szukając swojego mózgu.
Ślizgoni ryknęli śmiechem.
Harry potrafiłby jeszcze przeżyć te głupie docinki, ale w chwili, kiedy dostrzegł cień uśmiechu na cienkich ustach Mistrza Eliksirów, poczuł jak wzbiera w nim nieokiełznana wściekłość.
- Zamknij się! - syknął w stronę Malfoya z trudem panując nad drżeniem zaciśniętych pięści.
- Minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru za twoją bezczelność Potter! - oczy Snape'a rzucały błyskawice - I kolejne pięćdziesiąt za twoje spóźnienie! A teraz siadaj, jeżeli nie chcesz żebym odjął twojemu domowi kolejne punkty!
Harry'emu pociemniało przed oczami. Z trudem hamując cisnącą mu się na usta ripostę, powlókł się na koniec klasy - byle dalej od Snape'a - i rzucając wściekłe spojrzenie roześmianemu Malfoyowi, usiadł ciężko przy ławce i zaczął wyjmować książki.
- Jak już wam mówiłem, zanim pan Potter nam przerwał - oczy Snape'a na sekundę spoczęły na Harrym - będziecie dzisiaj warzyć niezwykle trudny i rzadki eliksir o nazwie Desideria Intima. Czy ktoś wie co to za eliksir?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę.
Snape powiódł wzrokiem po klasie upewniając się, czy nikt więcej się nie zgłasza, po czym warknął:
- Tak, panno Granger?
Hermiona zaczerpnęła tchu:
- Eliksir Desideria Intima, znany jest jako Eliksir Najgłębszych Pragnień. Jest to bardzo stary i do niedawna zakazany eliksir, służący do poznania najgłębszych pragnień danej osoby. Ten kto go wypije, przestaje zauważać cokolwiek i kogokolwiek i staje się niewolnikiem swojej żądzy. Nie potrafi się jej oprzeć... - zakończyła zawieszając sugestywnie głos.
Snape ostentacyjnie zignorował jej odpowiedź, ale wśród uczniów wywołała poruszenie.
- Najważniejsze w tym
eliksirze jest to, że wywołuje on
Przez klasę przeszedł szmer podnieconych szeptów.
- Na tablicy - Snape machnął różdżką - macie wypisane potrzebne ingrediencje i sposób przygotowania. Macie na to czas do końca zajęć. Do dzieła. - Mistrz Eliksirów wrócił na swoje miejsce przy biurku, po czym ostatni raz omiótł klasę spojrzeniem i zabrał się za sprawdzanie wypracowań. Harry miał niemiłe odczucie, że jego czarne oczy spoczęły na nim nieco dłużej. Otrząsnąwszy się z nieprzyjemnego wrażenia wywracania się wnętrzności, spojrzał tępo na tablicę i odetchnął z ulgą.
Szczęście, że Snape nie zrobił im dzisiaj sprawdzianu.
Harry wstał i poszedł po składniki. Tak był zajęty rozmyślaniem nad całym tym koszmarnym dniem, że nie zauważył, iż pod koniec lekcji jego eliksir zamiast koloru krwistoczerwonego miał barwę różowej waty cukrowej. Rozejrzał się po klasie, chcąc sprawdzić jak poszło innym i z ulgą stwierdził, że prawie nikomu nie udało się uzyskać pożądanego koloru.
- Czas minął! - ostry głos Snape'a przerwał nagle ciszę panującą w klasie i sprawił, że Harry aż podskoczył na krześle.
Nauczyciel wstał zza biurka i wolnym krokiem zaczął się przechadzać po klasie, kwitując eliksiry Ślizgonów uprzejmym skinieniem głowy, zaś eliksiry Gryfonów szyderczym uśmiechem i zjadliwymi komentarzami.
Harry znieruchomiał, kiedy Snape zatrzymał się przy jego kociołku, a następnie usłyszał tak bardzo znajomy sarkastyczny ton jego głosu:
- Proszę, proszę... Co my tu mamy? - Snape nachylił się nad jego kociołkiem, a Harry nieświadomie wstrzymał oddech - Z tego, co widzę pan Potter musi się bardzo obawiać swoich pragnień, gdyż uwarzył najgorszy eliksir ze wszystkich. - Profesor uśmiechnął się mściwie. - Może powinniśmy pomóc mu odkryć jego pragnienia...?
Oczy Harry'ego zrobiły się okrągłe z przerażenia. Snape planował to od początku!
Jakże go nienawidził!
- Zaraz wypróbujemy nasz eliksir, na panu Potterze i sprawdzimy jego działanie.
Ślizgoni aż pisnęli z uciechy, podczas gdy Gryfoni wpadli w oburzenie.
- Ależ panie profesorze - zaczęła Hermiona - Nie wolno stosować eliksirów na uczniach.
- Czy pytałem cię o zdanie? - warknął Snape. - Minus dziesięć punktów za odzywanie się bez pozwolenia.
"Nie dam się sprowokować" - pomyślał Harry. "Na szczęście spieprzyłem swój eliksir. Mogą mi co najwyżej powypadać włosy..."
Poczucie wygranej odmalowało się na twarzy Harry'ego przelotnym uśmiechem, ale Snape już to zauważył. Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.
-Ale jeżeli panna
Granger tak wyrywa się do pomocy, to na panu Potterze sprawdzimy
działanie
Harry zamarł.
Spojrzał na Hermionę błagalnie, jakby prosił ją, by chociaż raz zawaliła swój eliksir, ale kiedy kociołek przyleciał do rąk Snape'a, Harry z lękiem zobaczył krwistoczerwoną substancję obmywającą boki naczynia. Hermiona z przepraszającym wyrazem twarzy spuściła wzrok i wbiła go w ławkę.
Harry przełknął ślinę.
- Nie wypiję tego - oświadczył. Trochę ciszej niż zamierzał.
- Potter - syknął Snape - Jeżeli nie wypijesz tego eliksiru, to będziemy tu wszyscy siedzieć nawet do wieczora, a co pięć minut będę odbierał twojemu domowi pięćdziesiąt punktów za niesubordynację i nie wykonywanie poleceń nauczyciela.
Harry ze zgrozą spojrzał na Snape'a, który uśmiechnął się złośliwie i odszedł w stronę swojego biurka, zostawiając eliksir na ławce Harry'ego.
- Nie spiesz się Potter. Mamy dużo czasu - dokończył uszczypliwie nauczyciel.
Wszystkie oczy były skierowane na Harry'ego. Gryfoni patrzyli na niego z przerażeniem. Ślizgoni z zainteresowaniem.
Harry zamknął oczy i odetchnął, starając się uspokoić szalone bicie serca.
Kiedy ponownie spojrzał na krwistoczerwoną substancję, jego myśli zaczęły pędzić jak szalone - "Co się może stać jeżeli wypiję ten eliksir? A co jeżeli moim największym pragnieniem jest zabicie Malfoya? I jeżeli po wypiciu tego eliksiru go zabiję, to czy wyślą mnie do Azkabanu? A może wezmą pod uwagę okoliczności łagodzące, bo przecież to nie będzie moja wina."
- Minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru - głos Snape'a przedarł się przez myśli Harry'ego i przywrócił go do rzeczywistości.
Harry drżącą dłonią nabrał trochę eliksiru do buteleczki i spojrzał z nienawiścią na Mistrza Eliksirów. Po czym przeniósł wzrok na wirującą w butelce substancję i przełknął ślinę.
Przed oczami Harry'ego pojawił się obraz Gryffindoru zajmującego ostatnie miejsce w Pucharze Domów i wściekłe spojrzenia jego kolegów.
Zamknął oczy i jednym haustem wypił cała zawartość butelki.
Kiedy płyn rozlał się po jego ciele, Harry powoli otworzył oczy, bojąc się tego, co może ujrzeć. Wszystko jednak wyglądało dokładnie tak samo jak wcześniej. Trzydzieści par oczu wpatrywało się w niego z uwagą i oczekiwaniem. Harry stał na środku klasy czując się wyjątkowo głupio i gdy już stwierdził, że Hermiona chyba jednak spartaczyła swój eliksir, coś dziwnego zaczęło się dziać z jego wzrokiem i poczuł gorąco promieniujące z jego klatki piersiowej.
Klasa, na którą patrzył zaczęła się rozmywać. Zdjął pospiesznie okulary, ale nic to nie zmieniło. Uczniowie i stoły oddalały się i zanikały.
Czuł się tak, jak gdyby coś wyciągało go z jego ciała i oddzielało od wszystkiego, co znał i wiedział. W uszach zaczęła mu dzwonić cisza, jego oddech i serce przyspieszyły.
Powoli cała klasa rozmyła się w ciemności i Harry został sam w otaczającej go pustce i ciszy. Czuł coś bardzo gorącego w swoim wnętrzu, coś co, go rozpierało i wprawiało w euforię.
Rozejrzał się i ujrzał w oddali jakąś postać otoczoną światłem.
Nie był sam.
Coś eterycznego, niewypowiedzianego promieniowało ze stojącej w oddali osoby; coś, co kazało Harry'emu ruszyć w jej stronę, a gorąco w jego wnętrzu rosło z każdym krokiem i stopniowo opanowywało jego ciało.
Kiedy był już zaledwie kilkanaście metrów od swojego celu, postać odwróciła się, a wtedy żar w ciele Harry'ego eksplodował i Gryfon poczuł, jakby się spalał w żywym ogniu. Jego spodnie stały się ciasne, a po jego policzkach potoczyło się coś mokrego.
Nie dbał jednak o to.
Jego wzrok utkwiony był w Severusie Snapie, który stał przed nim w swej dumnej pozie i spoglądał na niego z góry swymi głębokimi jak studnia bez dna, czarnymi oczami. Surowe, przecinane zmarszczkami rysy mężczyzny jawiły się Harry'emu niczym najpiękniejsze oblicze, jakie kiedykolwiek widział, a groźba lęku i strachu promieniująca od jego postawy, wprawiała ciało chłopaka w nieopanowane drżenie.
Wzrok Harry'ego przykuła czarna, aksamitna szata otulająca wysoką smukłą postać. Nagle uzmysłowił sobie, że czarny to taki piękny kolor. Dlaczego wcześniej tego nie zauważył? Westchnął przeciągle na widok takiego piękna i zjechał wzrokiem niżej. Gryfon jęknął, czując w sobie nieodpartą potrzebę dosięgnięcia tego, co uwypukla się pod czarnymi spodniami nauczyciela. Snape emanował złowieszczą, mroczną, drapieżną seksualnością.
Harry podejrzewał, że jeżeli go nie dotknie, to umrze.
Przewracając się i potykając o jakieś niewidzialne przedmioty, zaczął się przedzierać w jego stronę, pragnąc ukoić szalejący w nim pożar w ustach mężczyzny, w jego dłoniach. Z nadludzką siłą pokonywał gęstą, stojącą mu na drodze przestrzeń, która go hamowała i nie pozwalała dosięgnąć celu.
Był jak żywa pochodnia, płonąca pragnieniem, które pchało go naprzód.
Kiedy stanął przed Mistrzem Eliksirów, dłonie i kolana drżały mu tak bardzo, że ledwie mógł się utrzymać na nogach. Jego ciało wstrząsane spazmami podniecenia, wyrzucało z siebie fale gorąca, a w spodniach poczuł coś ciepłego i lepkiego.
- Severusie... - wyjęczał.
Mówienie sprawiało mu trudność. Oddychanie i utrzymywanie się w pozycji pionowej również.
- Masz najpiękniejsze i najbardziej podniecające oczy na świecie. Chciałbym zatonąć w nich, kiedy będziesz mnie brał.
Wizja tego przeszyła go na wskroś i Harry poczuł, jak jego serce na sekundę przestało bić.
- Weź mnie Severusie...! - ostatnie słowo przeszło w jęk, gdyż nie potrafił już zapanować nad ogniem, który go trawił i sprawiał mu nieopisane cierpienie.
Podniósł rękę, by dotknąć tych aksamitnych, czarnych włosów i by zakończyć ten potworny ból rozszarpujący jego ciało, gdy zobaczył, jak wargi Snape'a formują jakieś niezrozumiałe słowa i nagle wszystko zniknęło.
Harry zamknął oczy, a kiedy je otworzył zdał sobie sprawę, że stoi przy biurku Snape'a, z ręką wyciągniętą w stronę nauczyciela, z pełną erekcją w spodniach i łzami na policzkach.
W klasie panowała martwa cisza.
Snape stał przed nim z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w niego z szokiem i czymś jeszcze, czego nie potrafił zdefiniować. Harry po raz pierwszy zobaczył twarz profesora wyrażającą coś innego niż zwykłą szyderczość i arogancję.
Wtedy właśnie świadomość tego, co właśnie zrobił, uderzyła w niego niczym tłuczek i cała krew odpłynęła z jego twarzy. Śmiertelnie blady, chwiejąc się na nogach, starał się złapać oddech, gdyż nawet płuca odmówiły mu posłuszeństwa.
Wnętrzności skręciły mu się na samo wspomnienie i poczuł odruchy wymiotne.
Podniósł głowę i spojrzał na nauczyciela, który wyglądał na równie wstrząśniętego, co Harry. W chwili, kiedy zielone oczy napotkały czarne, Harry poczuł, że twarz mu płonie ze wstydu i zażenowania. Spłoszony spuścił wzrok, chcąc uciec stąd jak najszybciej i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Czuł się tak, jakby wszystko co znał, wszystko co wiedział o sobie samym, nagle zawaliło się niczym domek z kart i pogrzebało pod sobą jego honor i dumę.
Zapragnął aby ziemia rozstąpiła się pod jego stopami i go pochłonęła.
Upokorzony do granic możliwości i złamany w duchu odwrócił się w stronę klasy i zobaczył wstrząśnięte twarze swoich kolegów. Hermiona była bliska płaczu, a Ron wpatrywał się w niego z takim niedowierzaniem, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
Harry wiedział, że jeżeli natychmiast stąd nie wyjdzie, to zwymiotuje na oczach wszystkich.
Jak we śnie zaczął iść w stronę drzwi i gdyby ktoś go później zapytał w jaki sposób udało mu się do nich dotrzeć i nie przewrócić się, albo - co gorsza - nie rozpłakać, nie potrafiłby mu odpowiedzieć.
Nikt nie powiedział nawet słowa, kiedy drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem.
_____________________
* "I must be dreaming" by Evanescence
--- rozdział 02 ---
2. Barely breathing.
Harry pędził przez korytarze Hogwartu, tak, jakby chciał uciec przed samym sobą. Wbiegł do pierwszej łazienki, jaką napotkał, pochylił się nad umywalką i zwymiotował. Dopiero, kiedy torsje przestały wstrząsać jego ciałem, opłukał twarz i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. W miarę, jak obserwował swą bladą twarz, echo jego własnych słów powracało do niego z coraz większą siłą.
Harry mimowolnie zacisnął dłonie na brzegu umywalki.
Pięść Gryfona trafiła w jego odbicie w lustrze, roztrzaskując je na kawałki, a ciszę rozdarł ochrypły krzyk. Odłamki szkła wbiły się w dłoń chłopaka i zasypały całą powierzchnię wokół niego. Harry, nie zważając na krew i ból, osunął się po umywalce na lodowatą podłogę, gdzie skulił się i zaczął rozpaczliwie szlochać.
Przed oczami Harry'ego pojawiła się twarz nauczyciela, równie zaskoczonego, jak on sam, ale chłopak szybko oddalił tę wizję.
Harry skulił się jeszcze bardziej, opierając głowę o swoje kolana.
Nie chcę go widzieć. Nie chcę go znać! Nigdy więcej nie spojrzy mu w twarz! Wszyscy to widzieli... Ależ musieli mieć ubaw. Harry Potter - Chłopiec Który Przeżył, którego najgłębszym pragnieniem jest znienawidzony przez wszystkich, tłustowłosy Mistrz Eliksirów. Może nawet opublikują to w [i]Proroku Codziennym[/i]? Znając Malfoya, już pewnie popędził opowiedzieć o tym każdemu Ślizgonowi, swojemu tatusiowi i wszystkim reporterom.
Harry poczuł, jak znowu zbiera mu się na wymioty.
Chłopak zapatrzył się w martwy punkt na ścianie, a jego wzrok był nieobecny. Po chwili na jego twarzy pojawił się cień smutnego uśmiechu.
Harry w geście rozpaczy zasłonił uszy rękoma, pragnąc zagłuszyć to echo, które bez ustanku powracało do niego i nie dawało mu spokoju.
Wtedy usłyszał kroki na korytarzu.
Lekcje się skończyły i uczniowie tłumnie opuszczali klasy, a ich śmiechy i gwar przywróciły Harry'ego do rzeczywistości. Chłopak zerwał się z podłogi, szybko ocierając dłonią łzy.
Spojrzał ze strachem na drzwi.
Nie pozwoli, żeby go dopadli. Ukryje się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie!
Rozejrzał się rozpaczliwie po pomieszczeniu, po czym ślizgając się na rozbitym szkle, dotarł do jednej z kabin i zamknął się w niej od środka; akurat w chwili, gdy drzwi do łazienki uchyliły się z cichym skrzypieniem i ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Harry, jesteś tutaj? - był to głos Hermiony.
Harry, siedząc na muszli z podciągniętymi nogami, zamknął oczy i nabrał powietrza.
- Stary, wiemy, że tam jesteś. Mamy twoje rzeczy - głos Rona był cichy i zdenerwowany. - Jak chcesz, to możemy je tu zostawić, a później je sobie weźmiesz... albo coś...
- Ron! - Hermiona skarciła go szeptem, po czym zwróciła się do zamkniętych drzwi, za którymi kulił się Harry. - Posłuchaj, Harry... To, co się stało w klasie... - przerwała na chwilę, jakby poszukując odpowiednich słów - ...to na pewno była jakaś jedna, wielka pomyłka. Musiałam źle uwarzyć eliksir.
- Ale przecież ty nigdy nie spart... Auć! - rozległ się odgłos, jakby ktoś nadepnął komuś na stopę i Ron zamilkł.
- Harry... - kontynuowała Hermiona, stojąc tak blisko drzwi, jakby się o nie opierała - ...wyjdź, proszę. Wiemy, że to nie twoja wina. Nie wiedziałeś co robisz. Pójdziemy do profesora Dumbledore'a i wszystko mu opowiemy.
Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że Hermiona wpadła na Rona, który złapał ją w ostatniej chwili.
- Ani. Się. Ważcie. - wydyszał Harry, akcentując każde słowo.
Kiedy przyjaciele na niego spojrzeli, Ron otworzył usta, a Hermiona krzyknęła.
- Harry, co ci się...? - głos jej się załamał, kiedy drżącą ręką wskazała na twarz Harry'ego i na jego dłoń. Chłopak spojrzał na swoje odbicie w lustrze i ujrzał smugi oraz plamy krwi na twarzy i całkowicie zakrwawioną rękę. Popatrzył na nią zaskoczony, jakby nie należała do niego, a następnie zwrócił się do przyjaciół:
- Nic mi nie będzie. To
nie jest teraz ważne - przez chwilę stał zamyślony, jakby
podejmował jakąś decyzję. - Musicie mi obiecać,
że nie powiecie
- Ale Harry... Dumbledore musi o tym wiedzieć! Snape'owi nie wolno było tego zrobić. To całkowicie nielegalne! - Hermiona była naprawdę wzburzona. Widać to było po sposobie, w jaki gestykulowała rękami. Ron odsunął się od niej na bezpieczną odległość. - Masz iść do profesora Dumbledora i o wszystkim mu opowiedzieć!
Harry w myślach próbował wyobrazić sobie tę rozmowę.
"- Panie dyrektorze, muszę panu o czymś powiedzieć. Profesor Snape dał mi do wypicia eliksir Najgłębszych Pragnień i okazało się, że to, czego najbardziej pragnę, to... profesor Snape. Chciałem, żeby mnie brał i posuwał i na samą myśl o tym, zrobiłem się twardy. I wszyscy to widzieli...
- Och, to naprawdę poważny problem. Może dropsa cytrynowego?"
- Harry! Harry! Słyszysz mnie? - głos Hermiony przedarł się przez myśli Harry'ego, wyrywając go z odrętwienia.
- Nie! - krzyknął nagle - Nie powiem o tym nikomu! I wy tez nie powiecie.
- Ale Harry... - Ron próbował coś powiedzieć.
- Jeżeli chcesz mnie zdradzić, to proszę, idź i opowiedz o tym każdemu, kogo napotkasz. Ale później nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj!
Ron, zawstydzony spuścił wzrok.
- Snape miał pewnie świetny ubaw, kiedy wyszedłem. Co wam powiedział? - w głosie Harry'ego można było wyczuć nutkę wahania.
- Nic - Hermiona spojrzała smutno na przyjaciela. - Stał blady przy swoim biurku i wpatrywał się w drzwi.
- W ogóle był jakiś dziwny - wtrącił Ron. - Kiedy Malfoy parsknął śmiechem, Snape tylko odwrócił się tyłem do klasy, zarządził koniec lekcji i kazał nam się wszystkim wynosić.
- Pewnie chciał się upajać swoim zwycięstwem w samotności - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby. - Słynny Harry Potter nareszcie zniszczony, upokorzony przez niego - Mistrza Eliksirów.
- Harry, nie sądzę... - zaczęła Hermiona, ale chłopak spiorunował ją wzrokiem.
- Snape jest wrednym draniem i NIC tego nie zmieni. Nareszcie wygrał! Och, jakże musi być z siebie dumny... - jego głos drżał od wściekłości, nad którą z trudem panował.
Wtedy właśnie drzwi do łazienki otworzyły się i wszedł jakiś pierwszoroczniak.
- Nie widzisz, że ZAJĘTE?!! - ryknął Harry, a chłopiec zbladł śmiertelnie i uciekł.
- Uspokój się, Harry - szepnęła Hermiona. - Chcemy ci tylko pomóc.
- Możecie mi pomóc. Przynieście mi tutaj moją pelerynę niewidkę.
* * *
Harry przemykał korytarzami w pelerynie niewidce, starając się nie wpaść na żadnego z uczniów. Zastanawiał się, jak oni mogą się tak beztrosko śmiać i żartować, kiedy cały świat legł w gruzach?
Co jakiś czas docierały do niego strzępy urywanych zdań:
"Potter... widowisko... Snape... szok... ubaw..."
"Ach, więc wieści już zaczęły się rozchodzić" - pomyślał Harry ze złością.
- ...I wtedy Potter zaczął płakać. Widać było przez spodnie jego erekcję, kiedy zaczął się przedzierać przez klasę w stronę Snape'a. - głos Draco Malfoya, sprawił, że Harry odwrócił się gwałtownie na pięcie i ujrzał swego znienawidzonego wroga, opowiadającego zgromadzonym wokół niego Ślizgonom o zajściu w klasie. Wszyscy ryczeli ze śmiechu, łącznie z Malfoyem, który starając się opanować, zaczął naśladować Harry'ego. Przybrawszy debilny wyraz twarzy, wyciągnął rękę i zaczął iść w stronę Goyle'a, potykając się i patrząc na niego z uwielbieniem malującym się na rozmarzonej twarzy. - Masz najpiękniejsze oczy na świecie... - wyjęczał, pochlipując i pociągając nosem. - Weź mnie, Severusie...
Ślizgoni wybuchnęli tak głośnym śmiechem, że Harry'emu aż zadrżały bębenki w uszach. Malfoy śmiał się tak bardzo, że musiał przytrzymać się Crabbe'a, żeby nie upaść.
Harry poczuł, jak ogarnia go bezsilna furia. Chciał rzucić się na Malfoya i zedrzeć mu ten głupi uśmiech z jego paskudnej gęby.
- Niech Potter tylko zjawi się na kolacji... - chichotał Draco, starając się złapać oddech. - Pożałuje, że się urodził...
Na czoło Harry'ego wystąpiły kropelki zimnego potu. Wmawiając sobie, że powinien się opanować, wcisnął się w kąt, zamknął oczy i zasłonił uszy.
Musi się uspokoić. Nie może się teraz ujawnić. Zostałby przez nich zjedzony żywcem. Pragnienie, aby wydrapać Malfoyowi oczy, było teraz niczym w porównaniu ze wstydem, jaki poczuł, przypomniawszy sobie całe to pożałowania godne przedstawienie, w którym odegrał główną rolę. Jest za słaby, aby się z tym zmierzyć. Tak, to prawda, że cztery razy stawił czoło Voldemortowi, ale to był tylko jeden czarodziej, który zagrażał Harry'emu i jego najbliższym. Teraz musiałby walczyć nie tylko z całą szkołą, ale także z własnym wstydem i upokorzeniem. Jego całkowicie strzaskane poczucie własnej wartości było zbyt silnym przeciwnikiem.
Zapragnął zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Stać się na zawsze niewidzialnym.
Już nigdy nie będzie mógł się nikomu pokazać. Czy to znaczy, że będzie musiał opuścić Hogwart? Ale dokąd ucieknie? Hogwart jest jego domem.
Harry wziął kilka głębokich wdechów i otworzył oczy. Ślizgoni, zataczając się ze śmiechu, ruszyli w stronę Wielkiej Sali, a Gryfon powlókł się wolno do dormitorium.
* * *
- Harry, jesteś tutaj? - w ciszy panującej w sypialni rozległ się szept Rona.
Zasłonka na łóżku Harry'ego poruszyła się delikatnie. Ron odetchnął z ulgą i podszedł do łóżka przyjaciela.
- Przyniosłem ci żarcie, stary. Tak, jak prosiłeś. - Ron wysunął talerz, który pochwyciła wisząca w powietrzu ręka i natychmiast wciągnęła go pod pelerynę niewidkę. Rozległ się odgłos mlaskania i siorbania. Ron usiadł na łóżku, czekając cierpliwie, aż przyjaciel skończy jeść. Kiedy Harry oddał mu talerz, mamrocząc podziękowania, Ron odchrząknął i zapytał:
- Jak tam? W porządku?
Przez chwilę panowała cisza.
- Poza tym, że wszyscy uważają mnie za geja i chorego zboczeńca, to wszystko w porządku.
Ron zrobił się czerwony, po czym cicho rzekł:
- Hermiona stara się pilnować, żeby nikt nie poruszał tego tematu, ale nie bardzo jej to wychodzi.
- Dzięki, Ron. To było pocieszające. - głos Harry'ego był niezwykle kąśliwy.
Ron starał się ułożyć w głowie jakieś pocieszające słowa, ale nie mógł nic wymyślić. To Hermiona zawsze była lepsza w takich rozmowach, ale teraz jej tu nie było i konwersacja przebiegała dość kulawo. Po kilku minutach niezręcznej ciszy, w końcu odezwał się:
- Jesteśmy z tobą. Hermiona i ja. I parę innych osób. Nie wszyscy są takimi dupkami, żeby ciągle się z ciebie nabijać.
- W porządku - przerwał mu Harry - Nie musisz mnie pocieszać. I nie musisz tu ze mną siedzieć.
- Jesteśmy kumplami. Nie zostawię cie tu samego. - kiedy Harry nie odpowiedział, Ron zapytał - Jak twoja ręka?
- Całkiem nieźle - odparł Harry. - Przestała już krwawić i tak cholernie nie boli.
- Dobrze, że Hermiona zna się trochę na tych zaklęciach leczniczych. Ale może lepiej by było, gdybyś jednak poszedł do...
- Nie! - przerwał mu ostro Harry. - Już o tym rozmawialiśmy.
Nagle od strony drzwi dobiegło ich ciche skrzypienie.
- Z kim rozmawiasz?
Do pokoju wszedł Neville. Ron szybko zerwał się z łóżka Harry'ego.
- Z nikim - odezwał się udając, że szuka czegoś na podłodze. - Nie mogę znaleźć moich Szachów Czarodziejów.
- Harry tu jest, prawda?
Ron znieruchomiał.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - starał się, aby jego głos brzmiał obojętnie i zdawkowo, ale Neville już go nie słuchał. Stał i wpatrywał się w łóżko Harry'ego, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Harry, jeżeli tam jesteś, to chcę, żebyś wiedział, że ja ci wierzę. Snape chciał cię po prostu upokorzyć. Pewnie dosypał czegoś do tego eliksiru, żebyś... no wiesz... - na jego policzkach pojawiły się rumieńce. - On zawsze był gnidą i cię nienawidził. Żebyś widział, jakim wzrokiem wpatrywał się w twoje puste miejsce podczas kolacji. Pewnie chciał ci jeszcze bardziej dopiec. Ale nie przejmuj się - Neville uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Masz jeszcze nas. Ja ci wierzę. Luna też ci wierzy. I jeszcze parę innych osób.
Neville stał przez chwilę, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, po czym odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Dzięki, Neville - wyszeptał Harry.
* * *
Harry pędził przez korytarze Hogwartu.
Nie chciał się spóźnić na lekcje. Próbował biec najszybciej jak się da, ale czuł przed sobą jakąś niewidzialną barierę, która utrzymywała go w miejscu i nie pozwalała się przemieszczać. Jego ruchy były powolne i ograniczone; czuł się tak, jakby znajdował się pod wodą. Wiedział jednak, że nie może się spóźnić! Za wszelką cenę musi zdążyć!
Przebierał nogami najszybciej jak mógł, ale wydawało mu się, że porusza się ślimaczym tempem.
Nagle pojawił się przed nim ogromny, kamienny mur na całą szerokość korytarza i zastawił mu przejście. Harry, wiedząc, że nie ma innej drogi, wskoczył na niego z rozpędu, złapał się krawędzi, a następnie sapiąc z wysiłku, zaczął się po nim wspinać. Kiedy zeskoczył po drugiej stronie, ujrzał ziejącą przed nim czarną przepaść, nad którą unosił się most z kilku połączonych ze sobą lin. Wszedł na niego, trzymając się kurczowo lin, wiedząc, że tylko one dzieliły go od runięcia w otchłań. Powoli zaczął się przedzierać na drugą stronę. Wtedy właśnie z przepaści wyleciał ogromny Norweski Smok Kolczasty. Harry zamarł z przerażenia patrząc w świdrujące oczy bestii. W chwili, kiedy smok otworzył paszczę, by zionąc ogniem i spalić Harry'ego na popiół, dobiegło ich wołanie Hagrida:
- Norbercik! Gdzie się podziewasz, ty niegrzeczna bestio?!
Smok zamknął paszczę, położył uszy po sobie i odleciał. Harry odetchnął z ulgą. Jak tylko skończą się lekcje, to pogada z Hagridem o tym, że naprawdę nie powinien trzymać w zamku wielkich, ziejących ogniem smoków.
Pokonał resztę mostu bez większych niespodzianek, ale na końcu drogi czekały go niekończące się schody, które prowadziły w dół i znikały gdzieś w ciemności. W chwili, kiedy chłopak postawił nogę na pierwszym stopniu, schody zamieniły się w płaską, niezwykle śliską powierzchnię i Harry z wrzaskiem zjechał na tyłku wprost w ciemność. Wylądował na podłodze w mrocznym pomieszczeniu. Jedyne światło rzucała umieszczona na ścianie pochodnia.
Był w lochach. Co on tu robił? Przecież spieszył się na na Transmutację.
W chwili, kiedy to pomyślał, jakaś postać zmaterializowała się za nim i czyjaś dłoń zacisnęła się na jego ustach. Harry próbował krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Poczuł silne ręce stawiające go na nogi i rzucające go na ścianę. Niezwykle chłodne ciało przywarło do niego od tyłu i wtedy Harry zdał sobie sprawę, że jest nagi. Jęknął, kiedy druga dłoń zacisnęła się na jego członku, a na karku poczuł gorący oddech i zęby wbijające mu się w skórę. Starał się uwolnić, ale nie był w stanie. Czuł się słaby i bezbronny, a dłoń, która coraz szybciej poruszała się na jego męskości, przyprawiała go o coraz silniejsze dreszcze, nad którymi nie był w stanie zapanować.
Harry, wbrew sobie, zaczął kwilić z przyjemności. Oparł czoło o zimną ścianę lochu i starał się zapanować nad zalewającymi go falami gorąca. Czuł się tak, jakby zapadał się coraz bardziej w głąb lepkiej, dusznej ciemności, zapominając o wszystkim, co kiedykolwiek miało dla niego znaczenie, a jedyną materialną rzeczą była ta dłoń poruszająca się szybko na jego członku i wprawiająca jego ciało i umysł w stan niewyobrażalnego upojenia. Mężczyzna torturował go powolnymi liźnięciami, badając przestrzeń za uszami Harry'ego, jego kark i ramiona. Każdy dotyk języka był dla Harry'ego jak tortura wypalająca rany na jego skórze. Nie był w stanie nic zrobić, czuł się jak marionetka, kierowana przez dłonie i usta nieznajomego, bezwolna i całkowicie uległa w jego rękach.
I wtedy usłyszał cichy, złowieszczy szept tuż przy swoim uchu:
- Kiedy z tobą skończę, zostaną z ciebie tylko rozżarzone węgle...
Harry pomyślał, że jeszcze chwila i wybuchnie w dłoniach tego człowieka, a siła tego wybuchu będzie tak wielka, że cały zamek zatrzęsie się w posadach. Zajęczał cicho, kiedy ciało za jego plecami odsunęło się nieznacznie od niego, a dłoń zaciskająca się na ustach, przeniosła się na tył jego głowy. Długie, chłodne palce wplotły się w jego włosy, a Harry dyszał z rozkoszy, rozdarty pomiędzy zimnem skóry tego mężczyzny i kamieniami, pomiędzy którymi był uwięziony, a żarem, który zalewał jego lędźwie i powoli opanowywał jego ciało.
Wtedy Harry poczuł silne pociągnięcie za włosy i w tej samej sekundzie został gwałtownie odwrócony i pchnięty na ścianę. Kiedy chłopak podniósł wzrok, zobaczył przed sobą demoniczne, czarne oczy...
...Harry obudził się z głośnym jękiem. Serce biło mu tak szybko, jakby chciało wyrwać się z piersi. Jego ciało drżało, a w lędźwiach czuł zanikające powoli fale przyjemności. Starając się uspokoić oddech, spojrzał na swoje spodnie i zobaczył na nich ogromną, lepką plamę. Kiedy odchylił gumkę od piżamy, ujrzał, że jego nogi i podbrzusze pokryte są spermą.
Harry przeklinał bezgłośnie, patrząc z niedowierzaniem na swoje nasienie.
Chłopak, spoglądając na pogrążonych we śnie kolegów, podziękował w duchu, że przed snem rzucił na siebie zaklęcie wyciszające; tak, jak to robił co noc od czasu nawiedzających go w piątej klasie koszmarów.
Z westchnieniem opadł na poduszkę i zamknął oczy. W jego umyśle zaczęły pojawiać się obrazy ze snu.
Przypominał sobie jakieś schody... i lochy... i czarne, bezdenne oczy...
Jego serce przyspieszyło.
* * *
- Harry! Harry! Obudź się. - chłopak czuł delikatne potrząsanie za ramię i głos Rona przedzierający się przez mleczną, gęstą mgłę snu otulającą Harry'ego. - Wszyscy już poszli na śniadanie. Ubieraj się i idziemy.
- Nigdzie nie idę - oświadczył Gryfon, naciągając kołdrę na głowę.
- Nie wygłupiaj się, stary. Przecież musisz coś zjeść.
- Przynieś mi jedzenie tutaj, tak jak wczoraj.
- Ale Harry... - zaczął Ron, ale przerwał mu stanowczy głos przyjaciela:
- Ron, proszę!
Chłopak zamknął usta i pokiwał głową. Zanim Harry zdążył wstać z łóżka, jego przyjaciel już zniknął.
Ubierając się, Harry rozmyślał nad sposobem, w jaki przyjdzie mu teraz żyć. Za nic w świecie nie będzie mógł już swobodnie spacerować po zamku. Na wszystkie lekcje zamierzał chodzić w pelerynie niewidce, zdejmować ją tuz za rogiem klasy i w ostatniej chwili dołączać do uczniów wpuszczanych przez nauczyciela na lekcję. Posiłki będą przynosić mu Ron i Hermiona. Quidditch... z tym Harry miał największy problem. Quidditch był jego największą pasją, ale jak miałby teraz spojrzeć w oczy komukolwiek z drużyny? Będzie musiał coś wymyślić. Może powie, że się przeziębił i w najbliższym czasie nie będzie mógł brać udziału w treningach, a do następnego meczu może sytuacja uspokoi się na tyle, że będzie mógł zagrać. O ile, oczywiście, wcześniej nie wyrzucą go z drużyny, za to, że pragnie pieprzyć się z najbardziej znienawidzonym nauczycielem w szkole. Chociaż opuszczanie treningów też pewnie odegrałoby w tym jakąś rolę...
Harry westchnął ciężko i usiadł na łóżku.
To wszystko przez Snape'a! Ten tłustowłosy sukinsyn spieprzył mu życie! Nie daruje mu tego! Znajdzie jakiś sposób, żeby się na nim odegrać, a wtedy pożałuje każdego słowa, każdej złośliwości, każdego wrednego komentarza, jakimi obdarzał Harry'ego przez wszystkie te lata. Nikt nigdy nie wywoływał w nim takiej gorącej furii, jak Snape! Wystarczyło, że wypowiedział to nazwisko i wzbierała w nim wielka, niezmierzona fala nienawiści do tego wstrętnego drania! Na samą myśl o tym, że mógłby go kiedykolwiek pragnąć, miał ochotę się roześmiać. To było niedorzeczne!
Przed oczami Harry'ego pojawił się obraz czarnych, demonicznych oczu ze snu... Na samo ich wspomnienie zrobiło mu się gorąco, a na jego twarz wypełzły rumieńce.
Poza tym, wspomnienie tego snu było tak niewyraźne, że po przebudzeniu Harry zastanawiał się, czy naprawdę mu się to przyśniło, czy może mu się tylko wydawało. Zresztą podobno każdy chłopak w jego wieku budzi się czasami w takim stanie... i nie ma znaczenia to, co mu się śniło... prawda?
Kroki na schodach przerwały rozmyślania Harry'ego. Spłoszony, szybko narzucił na siebie pelerynę niewidkę, ale był to tylko Ron, który wrócił ze śniadaniem. Harry zjadł w pośpiechu, a następnie ruszył na Transmutację w zakrywającej go szczelnie pelerynie ojca.
Nie mógł powiedzieć, że się nie denerwował przed pierwszą konfrontacją z innymi uczniami, ale postanowił nie dać im szansy na jakiekolwiek zaczepki. W momencie, kiedy na horyzoncie pojawiła się profesor McGonagall, Harry szybko zdjął pelerynę, schował ją do plecaka i odetchnął głęboko kilka razy, po czym wyskoczył zza rogu i wbiegł do klasy akurat w chwili, kiedy McGonagall zamykała drzwi za ostatnim uczniem. Nauczycielka spojrzała na niego zaskoczona, ale nie skomentowała jego nagłego przybycia. Natomiast wśród uczniów jego pojawienie się wywołało niemałą sensację. Wszyscy gapili się na niego i szeptali coś między sobą, zakrywając usta i co jakiś czas wybuchając śmiechem.
- Co to ma znaczyć? - ostry głos profesor McGonagall przerwał panujący w klasie szmer. - Koniec rozmów! Siadajcie i wyjmujcie książki.
Harry, po raz pierwszy w życiu był wdzięczny, że McGonagall była taka ostrą nauczycielką i nie tolerowała rozmów w klasie. Usiadł obok Rona i zaczął wykładać pomoce, starając się nie patrzeć na nikogo, a w szczególności w stronę stołów Ślizgonów. Wiedział, że gdyby Malfoy spróbował go czymś sprowokować, mógłby nie wytrzymać i zrobić coś bardzo głupiego. W pamięci wciąż miał przedstawienie, jakie ten kretyn odegrał wczoraj na korytarzu, a Ron powiedział mu, że podczas kolacji i śniadania Ślizgoni prześcigali się w wymyślaniu "zabawnych" piosenek o nim i o Snapie.
Harry nie chciał znać ich treści.
Podczas lekcji Gryfon zastanawiał się, w jaki sposób mógłby zrezygnować z lekcji Eliksirów. Prędzej umrze, niż pójdzie prosić o to Snape'a. Już nigdy nie chciał mieć z tym draniem nic wspólnego. Najlepiej by było, gdyby nigdy więcej nie musiał oglądać jego haczykowatego nosa i cienkich ust wykrzywionych w szyderczym uśmiechu.
Nie musi być Aurorem. Jest wiele innych zawodów, w których będzie się czuł znakomicie. Może zostanie zawodowym graczem w Quidditcha... Do tego na pewno nie będą mu potrzebne Eliksiry.
Kuksaniec, którym poczęstował go Ron, wyrwał go z zamyślenia. McGonagall patrzyła na niego z surowym wyrazem twarzy.
- Czy pan Potter mógłby przestać bujać w obłokach i wrócić do lekcji?
- Przepraszam - wymamrotał Harry, wbijając wzrok w ławkę. Wokół niego rozległy się złośliwe szepty:
- Potter, marzyłeś o tym, jak Snape cię posuwa? - był to głos Seamusa.
- Zamknij się! - syknął Harry. Seamus i Dean zaczęli chichotać, a Gryfon poczuł, że robi się czerwony.
Podczas ćwiczeń na ślimakach (uczniowie mieli transmutować je w ręczniki), Harry był całkowicie rozstrojony i nie mógł się na niczym skupić. Gwar, jaki towarzyszył ćwiczeniom praktycznym, był dla uczniów idealną okazją do rozmów i do Harry'ego co chwilę docierały różne wstrętne, świńskie komentarze. Ron i Hermiona zajęli miejsca po jego obu stronach, niczym osobista ochrona i odpierali jakiekolwiek zaczepki ze strony Gryfonów. Harry był im wdzięczny. Z każdą złośliwą uwagą, wygłoszoną przez jednego z jego byłych kolegów, chłopak czuł, jak narastała w nim frustracja. "Kochanek Snape'a", "Dziwka Snape'a" - to były tylko jedne z łagodniejszych określeń, którymi go obdarzano.
Dłonie Harry'ego drżały, kiedy próbował transmutować swojego ślimaka.
- Harry, powiedz o tym McGonagall! - głos Hermiony był niemal błagalny. - Ona z tym skończy.
- Nie! - syknął chłopak, próbując skupić się na zaklęciu.
Marzył tylko o tym, by ta lekcja już się skończyła i żeby wszyscy dali mu wreszcie spokój. Pragnął tylko uciec stąd i zaszyć się z powrotem w swoim dormitorium. Nie pójdzie na pozostałe lekcje. Nie da im więcej okazji...
Poprzez panujący w klasie gwar, przedarł się odgłos pukania do drzwi. McGonagall poszła otworzyć, porozmawiała chwilę z osobą stojącą za nimi, a następnie zwróciła się do uczniów:
- Ćwiczcie dalej, wrócę za pięć minut. Tylko ma być spokój, bo kiedy wrócę i coś mi się nie spodoba... - powiodła groźnym wzrokiem po klasie, po czym wyszła.
W chwili, kiedy drzwi się za nią zamknęły, Harry'emu wyrwał się z piersi cichy jęk:
- Och, nie...
- Potter! - Gryfon zamarł, słysząc głos Draco Malfoya, siedzącego po drugiej stronie klasy. - Gdzie podziewałeś się przez tyle czasu? Ukrywałeś się w lochach Snape'a?
- Zamknij się, Malfoy! - krzyknął Ron, jednak chłopak całkowicie go zignorował.
- Co tam robiliście? - ciągnął Ślizgon, uśmiechając się złośliwie. - Snape spełniał twoje zboczone fantazje?
Harry poczuł, jak fala wstydu i nienawiści zalewa jego umysł. Wokół siebie widział rozbawione twarze, czerpiące przyjemność z tego, jak Ślizgon go upokarzał.
- Opowiedz nam, jak to było, kiedy cię [i]brał[/i]... - kontynuował Malfoy, a każde jego słowo wwiercało się w serce Harry'ego, podgrzewając w nim palące pragnienie zemsty. - Czy było tak, jak w twoich wizjach? On cię posuwał, a ty patrzyłeś w jego czarne, podniecające oczy i błagałeś o jeszcze...?
Śmiechy wokół niego przybierały na sile, ale Gryfon widział tylko uśmiechającą się, zadowoloną z siebie gębę Malfoya. Oczy Harry'ego zalała czerwień nienawiści.
- Potter, powiedz nam, jak to jest, kiedy się obciąga Mistrzowi Eliksirów? Czy jego sperma smakuje eliksirami?
Harremu pociemniało przed oczami. Siedząca obok niego Hermiona, pisnęła, a Ron nabrał powietrza. Jednak do Harry'ego już prawie nic nie docierało. Słyszał tylko głos Malfoya, widział tylko jego. Wściekłość, która się w nim gotowała, sprawiała, że cały drżał. Poczuł pieczenie w kącikach oczu, a w ustach smak krwi z przygryzionej wargi.
- Potter, pokaż nam, jak jęczałeś jego imię... - Malfoy zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. - Och, Severusie, pieprz mnie... właśnie tak... mocniej! Ach!
Śmiech, który wybuchnął w klasie był niczym w porównaniu z wrzaskiem wściekłości, który opanował umysł Harry'ego i wyrwał się z jego ust. Kierowany instynktem, zapomniawszy zupełnie o tym, gdzie się znajduje, zerwał się i przeskoczywszy ławkę, w kilku krokach znalazł się przy Ślizgonie. Malfoy krzyknął zaskoczony, kiedy Gryfon rzucił się na niego, przewracając krzesło i obaj wylądowali na podłodze. Harry był zaślepiony palącą nienawiścią, nie odczuwał teraz niczego innego, poza chęcią mordu. Chciał zniszczyć Malfoya, roztrzaskać jego czaszkę, wydrapać oczy, połamać kości! Bił na oślep, a potwór w jego wnętrzu ryczał, upajając się strachem i bólem. Rany na jego ręce otworzyły się, kiedy trafił Ślizgona w nos, z którego trysnęła krew. W tej samej chwili pięść Malfoya trafiła Harry'ego w szczękę i poczuł cierpki smak krwi w ustach. Wokół siebie słyszał wrzaski i krzyki, ale docierały do niego jakby z oddali. Złapał Malfoya za włosy w chwili, gdy czyjeś ręce pochwyciły go od tyłu i próbowały odciągnąć od przeciwnika.
- Harry, przestań! - do Harry'ego dotarł przerażony pisk Hermiony.
Chłopak wyrwał się z przytrzymującego go uścisku, po czym ponownie skoczył w stronę zalanego krwią Ślizgona, lecz wtedy pomiędzy nimi wyrosła jakaś niewidzialna bariera, która odrzuciła Harry'ego do tyłu.
W klasie zapanowała nagła cisza.
Harry podniósł się z podłogi, ciężko dysząc i spojrzał na drzwi. W wejściu stała profesor McGonagall z wyciągnięta różdżką i malującym się na jej twarzy wyrazem przerażenia zmieszanego z wściekłością.
- Wszyscy oprócz pana Pottera i pana Malfoya maja natychmiast wyjść! - słychać było, że głos drżał jej z oburzenia. - Natychmiast!
Uczniowie w ciszy pozbierali swe rzeczy i pospiesznie opuścili klasę. Oddech Harry'ego powoli wracał do normy, adrenalina opadła i chłopak poczuł piekielny ból w prawej ręce. Z rozciętej wargi spływała mu krew. Malfoy, trzymając się za obficie krwawiący nos, podniósł się powoli z podłogi.
McGonagall podeszła sztywno do biurka, usiadła przy nim i zmierzyła uczniów groźnym spojrzeniem.
- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu zaszło?
Harry wbił wzrok w podłogę i zacisnął pięści.
- Botter jest biezrówboważoby bsychiczbie - powiedział Malfoy. - Rzucił się na bie, bez żadbego bowodu i chciał bie zabordować.
- Czyżby? - McGonagall spojrzała surowo na Malfoya, jakby powątpiewała w jego niewinność. - Potter, wytłumacz swoją napaść na pana Malfoya.
Harry milczał uparcie, starając się nie patrzeć jej w oczy. Nie potrafił wymyślić żadnej wymówki, zresztą McGonagall pewnie domyśliłaby się, że kłamie. Rzucił się na Ślizgona i złamał mu nos. Żadna wymówka nie pomogłaby mu wydostać się z kłopotów, w jakie się wpakował.
- Potter, zadałam Ci pytanie! - głos jego opiekunki był ostry jak brzytwa. Kiedy Harry nadal milczał, nauczycielka podjęła decyzję. - W porządku. Jeżeli nie chcesz się wytłumaczyć, to nie będę cię zmuszała. Nie spodziewałam się takiego zachowania po uczniach szóstego roku. Do pana także mówię, panie Malfoy! To, czego dopuściliście się dzisiaj na mojej lekcji jest zachowaniem karygodnym i niedopuszczalnym! Gdyby zdarzyło się to na korytarzu, zostalibyście obaj natychmiast wyrzuceni ze szkoły. Na lekcji jednak byliście pod moją opieką i nie powinnam była dopuścić do takiej sytuacji. Wykorzystaliście moją nieobecność! Zawiedliście moje zaufanie i złamaliście przynajmniej pięć punktów szkolnego regulaminu! Odbieram waszym domom po pięćdziesiąt punktów! Panie Malfoy, proszę iść do skrzydła szpitalnego, a następnie zgłosi się pan do profesora Snape'a po wyznaczenie szlabanu. Jesteście zwolnieni z pozostałych lekcji.
Malfoy odwrócił się, rzucając Harry'emu wściekłe spojrzenie, jakby chciał mu przekazać: "Jeszcze z tobą nie skończyłem...", a następnie wyszedł z klasy.
- A co do ciebie, Harry... -
głos McGonagall stał się jakby odrobinę mniej surowy. - Nie
wiem, co popchnęło cię do takiej desperacji, żeby na
Podczas całej przemowy, Harry wpatrywał się nieruchomym spojrzeniem w jeden punkt na dywanie.
- A teraz, Harry - ciągnęła nauczycielka - pójdziesz do skrzydła szpitalnego, a następnie zgłosisz się do pana Filcha i poprosisz go o szlaban. Zrozumiałeś?
Chłopak wolno pokiwał głowa, po czym odwrócił się, żeby odejść. Wtedy właśnie wpadł mu do głowy pewien pomysł.
- Pani profesor... - odezwał się cicho. - Czy mógłbym panią o coś prosić?
McGonagall spojrzała na niego znad swoich okularów.
- Słucham?
- Chciałbym zrezygnować z Eliksirów - wypalił Harry. - Czy mogłaby pani pójść do profesora Snape'a i przekonać go, żeby udzielił mi pozwolenia na odejście z jego zajęć?
Jego opiekunka otworzyła oczy ze zdumienia.
- Przecież Eliksiry macie dopiero w poniedziałek. Do tego czasu...
- Nie! - przerwał jej Harry - Chodzi mi o to, że chciałbym całkowicie zrezygnować z Eliksirów i zamienić je na jakiś inny przedmiot.
Przez chwilę panowała cisza.
- Nie będę cię pytała o powody tej decyzji, ponieważ podejrzewam, że i tak nie udzielisz mi odpowiedzi, ale chcę, żebyś zdał sobie sprawę, że rezygnacja z tego przedmiotu przekreśli twoje marzenia o zostaniu Aurorem. Na pewno tego chcesz?
Harry pokiwał głową, zaciskając zęby.
- Może jednak chciałbyś się jeszcze zastanowić? - w głosie McGonagall można było wyczuć nutkę nadziei.
- Nie. To jest moja ostateczna decyzja.
Nauczycielka przez chwilę zastanawiała się, badając Harry'ego wzrokiem, a następnie rzekła cicho:
- Dobrze, porozmawiam z profesorem Snape'em. Możesz odejść.
* * *
Harry nie poszedł do skrzydła szpitalnego. Chciał uniknąć niewygodnych pytań dotyczących jego pokaleczonej ręki. Popołudnie i wieczór spędził w swoim dormitorium, oprócz tych kilku chwil, kiedy musiał zgłosić się do Filcha po szlaban. Woźny wyznaczył Harry'emu porządkowanie wszystkich znajdujących się w Hogwarcie schowków na miotły. Miał wykonać to zadanie podczas weekendu, kiedy jego ręka trochę się zagoi.
Podczas obiadu odwiedziła go Hermiona, przynosząc mu jedzenie i mówiąc, że Hagrid dopytywał się, co się z nim dzieje i dlaczego nie zjawia się na posiłkach.
Wieczorem pojawił się Ron z kolacją, przekazując Harry'emu informację, że McGonagall chce z nim porozmawiać.
Chłopak zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i z bijącym sercem pognał w stronę gabinetu nauczycielki.
Miał nadzieję, że Snape się zgodził. Przecież zawsze nienawidził Harry'ego i wszelkimi sposobami pragnął pozbyć się go ze swoich zajęć. Pewnie ucieszył się niezmiernie, kiedy McGonagall powiedziała mu, że jego marzenie w końcu się spełni.
Harry zdjął przed drzwiami pelerynę i zapukał. Opiekunka jego domu zaprosiła go do środka i kazała mu usiąść.
- Rozmawiałam z profesorem Snape'em - zaczęła, patrząc na Harry'ego znad swoich okularów. - Był bardzo oburzony wiadomością, że chcesz zrezygnować z jego zajęć i kategorycznie nie wyraził na to swojej zgody.
- Co?? - Harry'ego zamurowało. Po minie nauczycielki widać było, że także jest zaskoczona.
- Cóż, Potter. Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić. Jeżeli chcesz, to możesz sam spróbować go przekonać. Zresztą profesor Snape jasno dał mi do zrozumienia, że pragnie się z tobą zobaczyć i o tym porozmawiać.
Harry'ego zalała fala gorąca na samą myśl o spotkaniu ze Snape'em w cztery oczy.
Wlokąc się z powrotem w stronę dormitorium, Gryfon próbował poukładać myśli.
Dlaczego Snape nie pozwolił mu zrezygnować z zajęć? Przecież zawsze chciał się go pozbyć.
Harry przystanął na chwilę.
No jasne. To oczywiste! Dalej chciał go dręczyć na lekcjach. Och, jakże to było do niego podobne...
Spotkanie w cztery oczy
odpadało całkowicie. Harry spaliłby się ze wstydu i
zażenowania. Jak, po tym, co stało się na zajęciach,
miałby normalnie z nim rozmawiać? Harry wolałby już
pozwolić bliźniakom Weasley wypróbowywać na sobie ich
produkty,niż spotkać się ze Snape'em
Wizja tego spotkania sprawiła, że Harry'emu zrobiło się słabo, a jego serce przyspieszyło.
Będzie musiał uczęszczać dalej na Eliksiry. Nie ma innego wyjścia. Pójdzie na tę lekcję i stawi mu czoło!
____________________
* "Broken" by Lifehouse
--- rozdział 03 ---
3. Fascinations.
Kiedy Severus Snape, nauczyciel Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie szedł tego poniedziałkowego popołudnia na lekcję z szóstoklasistami, tylko jedna myśl zaprzątała mu głowę: Potter!
Smarkacz nie pojawiał się na posiłkach, nie można było spotkać go na korytarzach, nawet opuścił swój ukochany trening Quidditcha. Nigdzie go nie było widać, jakby rozpłynął się w powietrzu. I na dodatek miał czelność przysyłać McGonagall z informacją, że chce zrezygnować z jego lekcji.
"Nigdy mu na to nie pozwolę! Jeszcze z nim nie skończyłem." - złowieszczy głos odezwał się w głowie Mistrza Eliksirów.
Myśli, że może się przede nim ukrywać, że może go ignorować! Miał cały weekend na to, żeby do niego przyjść, ale się nie pojawił!
Oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się niebezpiecznie.
Ale dzisiaj musi się pojawić. Spróbowałby tylko nie przyjść na jego lekcję...
Kilku uczniów pierwszego roku rzuciło przerażone spojrzenia w stronę sunącego przez korytarze Snape'a, po czym czmychnęło. Czarna peleryna powiewała za nim. Wyglądał niczym nietoperz polujący na swe ofiary.
Severus uśmiechnął się nieprzyjemnie.
Z drugiej strony, nie jest wcale takim tchórzem. Rzucił się na dziedzica rodu Malfoyów i złamał mu nos. Cokolwiek było powodem, nie było to podobne do Pottera. Na szczęście wyperswadował Draco pomysł, żeby opowiedzieć o tym jego ojcu i obiecał, że sam zajmie się Potterem. Jeszcze tego mu brakowało, żeby Lucjusz - lewa ręka Voldemorta - dowiedział się, że najgłębszym pragnieniem Chłopca Który Przeżył, jest profesor Snape.
...co samo w sobie było dla Mistrza Eliksirów zdumiewającym, a nawet szokującym odkryciem, zważywszy na nienawiść, jaką Potter darzył go przez wszystkie te lata. I vice versa.
Oczami duszy Severus zobaczył rozmarzony wzrok chłopaka, wpatrującego się w niego z uwielbieniem, a głód, który dostrzegł w jego zielonych oczach był nie do opisania. Nikt, w całym jego życiu, nie patrzył na niego w taki sposób i nie wymawiał jego imienia z takim pragnieniem. To było coś nowego.
Przypomniał sobie własne przerażenie, kiedy zobaczył jakie żądze obudził w Potterze ten eliksir. Spodziewał się różnych rzeczy... ale nie tego!
Nie potrafił oderwać wzroku od oczu Pottera, które przestały zauważać cokolwiek i widziały tylko jego, tylko Mistrza Eliksirów.
Na kilka krótkich chwil Severus Snape stał się centrum świata dla Harry'ego Pottera. Było to niezwykłe wrażenie.
Brnąc dalej we wspomnienia, mężczyzna przypomniał sobie łzy na policzkach chłopaka i wypukłość w jego spodniach.
Nie! Nie będzie myślał o Potterze i jego erekcji!
Snape wyszedł zza zakrętu i widząc dwoje całujących się siódmoklasistów z Ravenclaw'u przegnał ich z wściekłością, odbierając im po dwadzieścia punktów.
Przerażenie, jakie odmalowało się na twarzy Pottera, kiedy Mistrz Eliksirów opanował się w końcu na tyle, żeby rzucić przeciwzaklęcie, całkowicie ściągnęło Severusa z powrotem na ziemię. Wstręt, zawstydzenie, zażenowanie, obrzydzenie - tylko Snape to widział. Potter wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować. W sumie nie dziwił mu się - nie często człowiek się dowiaduje, że jego najgłębszym, najsilniejszym i najbardziej skrytym pragnieniem jest znienawidzony przez wszystkich, obrzydliwy Mistrz Eliksirów.
Snape uśmiechnął się gorzko do siebie.
Mistrz Eliksirów przyspieszył kroku.
Kiedy nauczyciel podszedł do czekających przed klasą uczniów i powiódł spojrzeniem po ich twarzach, ogarnął go palący gniew, kiedy uzmysłowił sobie, że nie było wśród nich Pottera!
Ten wstrętny, mały, skretyniały, tchórzliwy...- wyliczał w myślach Snape wpuszczając uczniów do klasy. Nie dokończył, gdyż jego uwagę przyciągnął nagły ruch. Kiedy podniósł głowę, zobaczył Pottera wybiegającego chyłkiem zza rogu i stającego na końcu ogonka uczniów wchodzących do sali.
Snape uśmiechnął się do siebie tryumfalnie.
Potter przeszedł obok Mistrza Eliksirów, nie zaszczyciwszy go nawet jednym spojrzeniem. Co gorsza, w momencie, kiedy go mijał, odwrócił głowę w zupełnie inną stronę, jakby nie był w stanie nawet na niego spojrzeć.
"Ten gnojek będzie żałował, że tu przyszedł. Będzie bardzo żałował..." - pomyślał Mistrz Eliksirów, zatrzaskując ze złością drzwi.
Wszyscy uczniowie podskoczyli na ten dźwięk i obejrzeli się z przestrachem na nauczyciela, który wyszedł na środek klasy. Snape powiódł wzrokiem po uczniach, siadających w ławkach i wyjmujących książki i inne przybory, zatrzymując je najdłużej na Potterze.
Harry usiadł pomiędzy Ronem i Hermioną i podczas przygotowywania się do lekcji nie powiedział do nikogo ani słowa, tak zajęty tym, co robił, że "chyba po raz pierwszy w życiu" - pomyślał Snape - "nie odrywał wzroku od swojego kociołka i książek."
"...i chyba jako jedyny" - dodał w myślach Mistrz Eliksirów widząc kątem oka, jak pozostali uczniowie rzucają ukradkowe spojrzenia raz na niego, raz na chłopaka.
- Cisza! - warknął Severus, chcąc jak najszybciej przejść do lekcji. - Dzisiaj będziecie warzyć eliksir powodujący porost włosów. Eliksir ten jest tak prosty, że każdy powinien sobie z nim poradzić.
Chociaż, patrząc na umiejętności niektórych - Mistrz Eliksirów spojrzał na Longbottoma - poziom ich zdolności intelektualnych jest wprost żenujący.
Neville zarumienił się jak piwonia i spuścił wzrok.
Severus uśmiechnął się do siebie w myślach: "No, teraz Potter rzuci mi pełne nienawiści spojrzenie, tak jak zawsze, kiedy upokarzam jego "drogich" przyjaciół."
Snape zerknął na Harry'ego, ale ten uparcie wgapiał się w sęk na ławce, jakby była to najciekawsza i najbardziej zajmująca rzecz na świecie. Irytacja Mistrza Eliksirów przybrała na sile. Jeżeli Potter pragnie się z nim bawić, to Snape z chęcią podejmie się gry...
- Na tablicy macie wypisane ingrediencje - Severus machnął różdżką - i sposób przygotowania eliksiru. W szafce - następne machnięcie - są potrzebne składniki. Pod koniec lekcji sprawdzę wasze wyniki. Eliksir powinien mieć konsystencję przezroczystej cieczy pachnącej piżmem. Ten, kto uwarzy najgorszy eliksir... - Snape zawiesił na chwilę głos - ...wypije go i przekona się na własnej skórze, jakie skutki może wywołać ignorancja i głupota w tak wysublimowanej sztuce, jaką jest warzenie eliksirów.
Longbottom zbladł śmiertelnie i przełknąwszy ślinę, spojrzał z przerażeniem na tablicę. Po klasie przeszedł szmer oburzonych szeptów, ale Snape całkowicie je zignorował. Podszedł do swojego biurka, usiadł przy nim i zabrał się za sprawdzanie prac drugoklasistów, co jakiś czas omiatając klasę spojrzeniem, by sprawdzić, czy żaden z uczniów nie wywołał groźnej katastrofy. Kiedy twoi podopieczni to banda bezmózgich leni, o wypadek nie trudno.
"Korzeń mandragory jest bardzo potrzebny przy bólu brzucha i kiedy komuś jest niedobrze..."
Ręka Severusa z zamachem skreśliła całe wypracowanie.
Kolejne spojrzenie.
"Mandragora to taki korzeń, który chciał zostać człowiekiem, ale zły czarodziej rzucił na niego przekleństwo..."
Następne spojrzenie.
"Korzeń mandragory jest dobry do czyszczenia zębów..."
Severus poczuł, że zaczyna go boleć głowa.
Ponowne spojrzenie.
Snape zmrużył oczy.
A, zresztą co go obchodzi poraniona ręka Pottera...
Severus wrócił do wypracowań, ale zupełnie nie mógł się na nich skupić. I tak wszystkie nadają się do kosza. Nie ma sensu w ogóle marnować czasu na sprawdzanie ich.
Snape odłożył pióro i oparł się o krzesło, obrzucając klasę groźnym spojrzeniem. Podniósł wzrok akurat w chwili, by dostrzec jak Malfoy zamienia świstek papieru w małego ptaka i dmuchnięciem posyła go... - Mistrz Eliksirów uważnie śledził lot papierowego ptaka - ...w stronę Pottera.
Severus zwęził niebezpiecznie oczy.
- Accio! - warknął, a notka zmieniła kierunek i ku przerażeniu Ślizgona, wpadła wprost w wyciągniętą dłoń nauczyciela. Kiedy palce Mistrza Eliksirów zacisnęły się na niej, Malfoy, zawsze blady, zbladł jeszcze bardziej i otworzył usta, żeby coś powiedzieć.
- Słucham, panie Malfoy? - zapytał Snape, unosząc brwi.
Ślizgon natychmiast zamknął usta, rzucając nauczycielowi nienawistne spojrzenie. Severus dostrzegł kątem oka, że Potter także zbladł. Domyślając się, co ujrzy, mężczyzna zajrzał do liściku, ale to, co w nim zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W rogu kartki widniał odręcznie wykonany rysunek pochylonego Pottera i Mistrza Eliksirów wykonującego bardzo sugestywne ruchy w okolicach tyłka chłopaka. Jednak to, co było napisane w liściku sprawiło, że na policzki Snape'a, po raz pierwszy od dzieciństwa wypłynął blady rumieniec.
Był to tekst jednej z "zabawnych" piosenek Ślizgonów:
Severus zgniótł kartkę w dłoni, nie doczytawszy do końca i morderczym wzrokiem spojrzał na Ślizgona.
Jego oczy zalała fala wściekłości.
Nic dziwnego, że Potter zniknął z powierzchni ziemi. Zresztą szykanowania, które spotkały Złotego Chłopca mało go obchodziły. Najgorsze było to, że on, Mistrz Eliksirów, stał się także po części obiektem drwin uczniów, a tego przenigdy im nie daruje! Już nie jest małym, słabym, przestraszonym chłopcem prześladowanym przez bandę Pottera! Nigdy więcej nie pozwoli na to, żeby ktokolwiek chociażby pomyślał o tym, by spróbować naśmiewać się z profesora Snape'a. Nawet jeżeli tym kimś będzie syn Śmierciożercy!
- Panie Malfoy - z ust Severusa wydobył się wściekły syk - przez pana pański dom traci dwadzieścia punktów! Zgłosi się pan do mnie wieczorem na szlaban! Punktualnie o siódmej!
Ślizgon siedział tak sztywno, jakby połknął kij, a jego oczy wpatrywały się w Snape'a z gniewnym niedowierzaniem.
Przez klasę przeszedł szmer zdumienia.
Slytherin ukarany! Malfoy ukarany! Przez Snape'a!
- Cisza! - wykrzyknął
Mistrz Eliksirów, obrzucając uczniów surowym spojrzeniem. - Jeżeli
Ślizgon zagryzł wargę i wyzywająco wpatrywał się w Snape'a, a jego wzrok ciskał pioruny. Po kilku chwilach kiwnął sztywno głową.
- Znakomicie - odparł nauczyciel jadowitym tonem. - A teraz wracajcie do pracy.
Odwrócił się z zamachem i opadł na swoje krzesło przy biurku, skąd miał doskonały widok na całą klasę. Uczniowie, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, powrócili do swoich zajęć. Przez resztę lekcji nikt nie odezwał się nawet słowem. Groźba Snape'a, że ten, kto uwarzy najgorszy eliksir, będzie musiał go wypić, podziałała jak smagnięcie biczem. Żaden z uczniów nie chciał być królikiem doświadczalnym.
Harry kilka razy upuścił swój nóż, albo rozsypał składniki, co nie uszło uwadze nauczyciela.
"Trudno uwierzyć, że taka ofiara losu może być najlepszym szukającym w tym stuleciu" - pomyślał Severus obserwując, jak Potter niezgrabnie próbuje zebrać składniki z podłogi. "Zresztą on zawsze miał więcej szczęścia, niż rozumu" - dodał w myślach Mistrz Eliksirów - "a to wystarczający powód, żeby go nienawidzić. Cudowny, bezmózgi chłopiec Gryffindoru." - Severus prawie wypluł te słowa, ślizgając się wzrokiem po chudym, trochę kościstym ciele chłopaka, jego długich członkach i zmierzwionej czuprynie.
To, co najbardziej irytowało mężczyznę, było to, że od początku lekcji chłopak nie spojrzał na niego ani razu, jakby Snape był jakąś nie wartą zachodu muchą na ścianie. To, w jaki sposób Potter go ignorował, doprowadzało go do szału, podsycanego dodatkowo przez wspomnienie incydentu z poprzedniej lekcji, kiedy Gryfon nie widział nikogo i niczego, poza Mistrzem Eliksirów; kiedy Severus był dla niego najważniejszą osobą na świecie.
Teraz był dla niego nikim.
Świadomość tego wrzała w Snapie i otaczała jego serce lodowatym płomieniem gniewu.
- Czas dobiegł końca! - warknął nauczyciel, podnosząc się ze swego miejsca z pewnym postanowieniem.
Mężczyzna przeszedł przez klasę i zatrzymał się przy stoliku, przy którym pocił się najbardziej żałosny uczeń Gryffindoru.
- Longbottom! - syknął Mistrz Eliksirów, patrząc z odrazą na kulącego się ze strachu, pulchnego Gryfona. - Nie dość, że twój eliksir ma konsystencję wymiocin, to na dodatek cuchnie jak one.
Postanowiłeś nas wszystkich podusić, Longbottom?
Od strony stołu Ślizgonów dobiegły ciche śmiechy.
Twarz Gryfona nabrała koloru podobnego do barwy eliksiru Desideria Intima.
- Ale czego można było spodziewać się po kimś, kto ma mózg wielkości orzeszka? - ciągnął okrutnie nauczyciel. - W chwili, kiedy zostałeś poczęty przypadł ci w darze monopol na całkowite porażki. - Severus oderwał na chwilę wzrok od chłopaka, który wyglądał, jakby marzył tylko o tym, żeby schować się pod ławkę, a następnie Mistrz Eliksirów zerknął na Harry'ego, który zaciskając zęby patrzył w drugi koniec klasy. - Oczywiście czasami dzielisz się tym darem z Potterem. - w momencie, kiedy wymówił ostatnie słowo jego oczy rozbłysły, a głos przeszedł w jadowity syk, ale jedyną zauważalną reakcją Gryfona były jego zaciskające się pięści. Chłopak nawet na niego nie zerknął. Nie wykonał żadnego gestu, jakby zupełnie nie słyszał słów nauczyciela. Snape mógł tam stać i do woli mieszać z błotem jego kolegę, ponieważ i tak nie przyniosłoby to żadnego efektu.
Mistrz Eliksirów poczuł jak fala zawodu i palącego gniewu zalewa jego umysł.
Potter powinien być
wściekły, powinien wpaść w szał, powinien
zacząć krzyczeć, powinien zrobić
Świadomość tego doprowadzała Severusa do białej gorączki.
- A teraz, Longbottom, wypijesz swój cudowny eliksir i z chęcią popatrzymy, co z tobą zrobi. Może zamieni cię w kupkę smoczych odchodów. Wątpię, by kogokolwiek to zmartwiło, ale ty może w końcu odkryjesz swoje przeznaczenie.
W oczach chłopaka pojawiły się łzy. Niektórzy Gryfoni próbowali protestować, ale jedno spojrzenie rzucone przez Snape'a sprawiło, że zamilkli.
- Na co czekasz? Wypij go! - warknął groźnie Snape, a ton jego głosu sprawił, że część uczniów aż się skuliła.
Neville, łykając łzy, nabrał trochę eliksiru do butelki. Dłoń drżała mu tak bardzo, że miał trudności z przyłożeniem jej do ust.
- Niech pan przestanie! - pisk Granger przerwał panujące w klasie milczące wyczekiwanie. Hermiona stała przy swojej ławce z oczami buntowniczo utkwionymi w nauczycielu. - Nie może pan go do tego zmusić! Nie wolno panu wykorzystywać swojej władzy nauczycielskiej do gnębienia uczniów!
- Jak śmiesz odzywać się do mnie takim tonem? - głos Snape'a drżał z wściekłości. - Siadaj na miejsce i nie odzywaj sie nie pytana, albo zaraz wypijesz ten eliksir za pana Longbottoma! Przez ciebie Gryffindor traci trzydzieści punktów!
Hermiona zbladła i przełknęła ślinę. chciała jeszcze coś powiedzieć, ale powstrzymał ją Ron, ciągnąc ją delikatnie za rękaw i coś do niej szepcząc.
Severus odwrócił się ponownie do Longbottoma i obrzucił go pełnym obrzydzenia spojrzeniem. Neville zamknął oczy i szybko wypił eliksir.
W klasie zapanowała cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, patrząc, jak Gryfon wzdryga się z odrazą i odstawia butelkę na swój stolik. W tej samej chwili na jego twarzy i dłoniach, zaczęły wyrastać kępki czarnej sierści. W kilka chwil całe jego ciało pokryło się stale rosnącymi włosami, pomiędzy którymi błyszczało dwoje śmiertelnie przerażonych oczu.
- No, no... - głos nauczyciela przerwał panującą w klasie ciszę. - Widzę, że twój wygląd w końcu dopasował się do twojego intelektu - zakpił Severus. - Panno Granger, proszę odprowadzić tę małpę do skrzydła szpitalnego. Może Pomfrey wymyśli jakiś sposób, żeby go przywrócić do porządku, a jeżeli nie, to będzie to niewielka strata dla świata czarodziejów.
Snape uśmiechnął się szyderczo, odrywając spojrzenie od Longbottoma, który był już tak zarośnięty, że jego owłosienie dosięgało podłogi i przeniósł wzrok na stół, przy którym siedzieli Potter, Granger i Weasley. Hermiona podniosła się szybko i podbiegła do pochlipującego Neville'a, a następnie, podtrzymując go, wyprowadziła go z klasy.
Tryumf, który poczuł Mistrz Eliksirów, rozpłynął się jak mgła, kiedy ujrzał, że Potter przez cały czas patrzy w przeciwną stronę, jakby zupełnie nie obchodziło go, co Snape zrobił z jego przyjacielem. Gniew zamienił się w lodowe ostrze furii, która opanowała umysł mężczyzny i skierowała jego kroki wprost w stronę Gryfona.
Severus stanął tuz przed ławką Harry'ego i zauważył, jak chłopak spiął się cały, a rumieńce gniewu, które płonęły na jego policzkach, ustąpiły miejsca bladości strachu. Eliksir Gryfona miał barwę miodu i byłby całkiem w porządku, gdyby nie...
"...liście belladonny" - pomyślał nauczyciel, mrużąc oczy i spoglądając na chłopaka, który ze zdenerwowania przygryzł wargę.
- O jakim składniku pan zapomniał, panie Potter? - zapytał Snape, cedząc słowa.
Chłopak patrzył w ławkę i milczał. Wściekłość, która gotowała się w Severusie przez całą lekcję, zaczęła przeobrażać się w coś bardzo zimnego, płonącego chłodem w jego sercu.
- Pytałem, o jakim składniku zapomniałeś!
- Nie wiem, sir - Potter odparł tak cicho, że Snape ledwie to dosłyszał.
- Może gdybyś
Jednak nawet ta kąśliwa uwaga nie zmusiła Pottera, żeby oderwał wzrok od ławki i spojrzał na nauczyciela.
Lodowata furia ogarnęła Mistrza Eliksirów, kiedy został - kolejny już raz - zignorowany przez chłopaka; furia, potęgowana przez całą lekcje, kiedy Potter go tak ostentacyjnie ignorował; furia, która przekroczyła granicę i pchnęła turbiny palącego pragnienia, by znowu ujrzeć swoje odbicie w zielonych oczach.
- Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! - groźny ton głosu Snape'a przeobraził się w nieznoszący sprzeciwu rozkaz.
Potter wzdrygnął się i powoli podniósł wzrok. Po raz pierwszy od początku lekcji spojrzał prosto w oczy Snape'a.
Zielone oczy chłopaka zasnuwał mroczny cień, uniemożliwiając Severusowi odczytanie jego spojrzenia. Przez chwilę zamigotała w nich sugestia smutku i cierpienia, zastąpiona wyrzutem wymieszanym z pogardą. Lecz wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, pozostawiając jedynie zawziętą pustkę i całkowitą obojętność, jakby Potter za wszelką cenę starał się ukryć swoje uczucia i zepchnąć je głęboko wewnątrz siebie; tam, gdzie Mistrz Eliksirów nie będzie mógł ich dosięgnąć.
Dzwonek, obwieszczający koniec zajęć, sprawił, że Severus zamrugał kilka razy, jakby powracając do rzeczywistości. Po czym odwrócił się w stronę klasy i wysyczał:
- Koniec lekcji. Wynoście się wszyscy!
A następnie szybko podszedł do swojego biurka.
Uczniowie rzucili się do pakowania swych rzeczy, jakby nie mogąc doczekać się, żeby jak najszybciej opuścić klasę i opowiedzieć wszystkim, co się wydarzyło. Snape'a jednak nic to nie obchodziło. Siedział przy swoim biurku, obserwując Pottera z na wpół przymkniętych powiek. Gryfon skrzywił się z bólu, podnosząc swoją torbę z książkami i upuścił ją na podłogę. Wtedy Severus, zupełnie nie myśląc o tym, co robi, otworzył jedną ze swych szuflad i wyjął z niej małą buteleczkę.
- Panie Potter! - jego głos sprawił, że chłopak zesztywniał. - Zostanie pan po lekcji. Muszę z panem...
Nie zdołał jednak dokończyć, gdyż Gryfon złapał torbę w lewą rękę i wybiegł z klasy tak szybko, jakby go coś goniło.
Po chwili konsternacji, Mistrza Eliksirów znowu zalała fala palącego gniewu. Z taką ignorancja i brakiem szacunku nie spotkał się jeszcze nigdy w całej swojej karierze nauczycielskiej!
- Weasley! - warknął Snape, zanim jeszcze chłopak opuścił klasę. Rudzielec przełknął ślinę i spojrzał ze strachem na nauczyciela. - Podejdź tu.
Kiedy Ron stanął przed biurkiem Mistrza Eliksirów ten wyciągnął w jego stronę małą buteleczkę pełną nieznanego eliksiru i rzekł:
- Masz to dać Potterowi i powiedzieć mu, żeby smarował tym rękę trzy razy dziennie. - widząc minę chłopaka, Severus zmarszczył groźnie brwi. - Na moich lekcjach każdy uczeń musi mieć sprawne obie dłonie - dodał. - I nie patrz tak na mnie. Gdybym chciał Pottera otruć, zrobiłbym to już dawno.
Gdy zszokowany Gryfon odwrócił się, by odejść, Severus zatrzymał go ostatni raz.
- I przekaż Potterowi, że jeżeli jeszcze raz spróbuje mnie tak zignorować, to gorzko tego pożałuje.
Weasley pokiwał głową i wybiegł z klasy zamykając za sobą drzwi.
W sali zapanowała błogosławiona cisza. Severus oparł się wygodniej na krześle i westchnął.
To była męcząca lekcja.
* * *
W piątkowy wieczór profesor Snape, podążając szybkim krokiem przez korytarz, narzekał na swój przeklęty los.
Minęło już kilka dni od lekcji z szóstoklasistami, na której zmusił Longbottoma do wybicia eliksiru, który sam uwarzył, a pozostali członkowie grona pedagogicznego wciąż mu to wypominali.
Najgorsza była Pomrfey.
"Mogłeś go otruć! Mogłeś go oślepić! Mogłeś go nawet zabić! Nigdy w życiu nie spotkałam się z tak nieodpowiedzialnym zachowaniem ze strony nauczyciela!"
Podczas każdego posiłku sztyletowała go wzrokiem, a McGonagall - kolejna Matka Teresa uciśnionych dzieci - odwracała się od niego ostentacyjnie, za każdym razem, kiedy się z nim spotykała.
"Niewielka strata" - myślał Snape. Przynajmniej nie musi patrzeć na tą starą jędzę.
Trudno w to uwierzyć, ale nawet Dumbledore wezwał go na rozmowę i wygłosił kazanie na temat nadużywania władzy nauczycielskiej i humanitarnego postępowania z uczniami. Severus z całej przemowy zapamiętał tylko odrażający zapach ulubionej herbaty dyrektora, którą został poczęstowany.
"Powinienem dostać podwyżkę" - pomyślał Snape - "za pracę w stresujących warunkach."
Severus zamknął oczy i odetchnął.
Skoro ten mały tłuścioch pobiegł poskarżyć się każdemu, kogo spotkał, to ciekawą rzeczą było to, że na razie żaden z nauczycieli jeszcze nie wspomniał o incydencie z Potterem. Najwyraźniej chłopak postanowił zatrzymać całą sprawę dla siebie.
Snape uśmiechnął się do siebie w myślach.
Chłopak zaczął się w końcu pojawiać na posiłkach i na korytarzach. Najwyraźniej jego zakaz podziałał. No, ale spróbowaliby go tylko nie posłuchać...
Jednak nie tylko to się zmieniło. Severus coraz częściej czuł na sobie palący wzrok Gryfona. Były to szybkie, ukradkowe spojrzenia, rzucane na posiłkach albo korytarzach. Nie dość szybkie jednak, by Mistrz Eliksirów ich nie dostrzegł.
Było w tych spojrzeniach coś zagadkowego; coś, co wybijało się poza zwyczajną nienawiść, jaką Severus zwykle w nich dostrzegał.
Najbardziej interesujące było jednakże spotkanie z Potterem dzisiejszego popołudnia na korytarzu, podczas dyżuru Snape'a.
Severus zauważył go już, kiedy chłopak wyszedł zza zakrętu, grzebiąc w swojej torbie. Kiedy obaj się mijali, Mistrz Eliksirów kątem oka dostrzegł, jak Potter podnosi wzrok, po tym, jak poczuł padający na niego czarny cień Snape'a. Skutkiem tego było wypuszczenie przez chłopaka torby z rąk, która wylądowała na podłodze, rozrzucając zawartość aż pod nogi nauczyciela.
- Potter - wycedził Snape szyderczym tonem. - Widzę, że nawet wyminięcie mnie na korytarzu to za duże wyzwanie dla twoich skołatanych nerwów.
Chłopak zarumienił się i zaczął zbierać swoje rzeczy z podłogi. Nie podniósł wzroku, by spojrzeć na nauczyciela, ale Severus widział w jego nerwowych, sztywnych ruchach ogromne zdenerwowanie. Zawsze, kiedy Potter znajdował się w pobliżu mężczyzny, uciekał wzrokiem, jakby się bał, że jeżeli na niego spojrzy, to... no właśnie, to co?
Jednak, kiedy znajdował się z dala od nauczyciela, nie potrafił powstrzymać się od zerkania na niego. Było to bardzo intrygujące. Severus postanowił czekać na dalszy rozwój wypadków.
Prychnął pogardliwie, wymijając klęczącego na podłodze Gryfona i ruszył dalej. Później Mistrz Eliksirów wiele razy zastanawiał się, jaki impuls kazał mu się odwrócić po paru krokach, ale zrobił to i to, co zobaczył, wprawiło go w konsternację.
Potter stał na środku korytarza, przyciskając torbę do piersi i patrzył za odchodzącym Snapem wzrokiem zagubionego dziecka, któremu zostało coś odebrane, ale w chwili, kiedy zauważył, że Mistrz Eliksirów się odwrócił, chłopak z przerażeniem spuścił wzrok, po czym szybko odszedł.
To spotkanie nie chciało opuścić myśli Severusa, kiedy podążał korytarzem w stronę głównego holu.
Ale teraz nie pora na takie myśli. Musi szybko wymazać je z pamięci i o wszystkim zapomnieć.
Znak na jego przedramieniu zapłonął ponownie.
Czarny Pan nie lubi czekać.
Mistrz Eliksirów przyspieszył kroku.
* * *
- Severusie... - głos Voldemorta wypełnił ciszę panującą w tonącym w mroku pomieszczeniu. Pojedynczy kandelabr zwisał z sufitu oświetlając twarze Śmierciożerców zasiadających przy długim stole w piwnicach rezydencji Malfoyów. - Doszły mnie pewne wieści dotyczące naszego drogiego "Wybrańca". - głos Voldemorta zamienił się w szyderczy syk, wypowiadając ostatnie słowo. Draco Malfoy, siedzący po prawej stronie Lucjusza, uśmiechnął się.
Twarz Snape'a była nieporuszona.
- Myślę, że będziemy mogli to wykorzystać. - uśmiech Czarnego Pana był jadowicie upiorny.
Severus poczuł, jak Voldemort wtłacza rozkazy wprost do jego głowy. Myśli Czarnego Pana, lodowate tak, jak jego serce, oplatały umysł Mistrza Eliksirów i wdzierały się swymi zimnymi szponami do jego mózgu. Kiedy Voldemort wycofał się z jego umysłu, Severus spojrzał na niego i uśmiechnął się mrocznie i nieprzyjemnie.
- Wiesz, co masz robić - wysyczał Czarny Pan.
- Oczywiście - odparł Mistrz Eliksirów.
_____________
* "Uninvited" by Alanis Morisette
--- rozdział 04 ---
4. Stuck on you.
Ciszę panującą w dormitorium, przerwał nagły trzask drzwi uderzających o ścianę. Następnie rozległ się głuchy odgłos, jaki wydaje but zderzający się z twardym, drewnianym kufrem, po którym nastąpił pełen wściekłości krzyk:
- Nienawidzę go!
Harry Potter stał przy swoim łóżku i dyszał ciężko, a wspomnienia lekcji eliksirów, która zakończyła się kilkanaście minut temu, tańczyły w głowie Gryfona, rywalizując o miejsce w pierwszym rzędzie. Nie mógł się zdecydować, czy bardziej nienawidzi Snape'a za upokarzanie jego przyjaciół, za wredne komentarze, za psychiczne znęcanie się nad nim, czy za garbaty nos i tłuste włosy. Wiedział, że pożałuje tego, iż zdecydował się w końcu pójść na tę lekcję, ale najwyraźniej zapomniał o tym, z jakim draniem ma do czynienia.
Snape przeszedł samego siebie.
Harry pamiętał burzę szalejącą w jego wnętrzu, z którą zmagał się, kiedy nauczyciel stał tam i najspokojniej w świecie mieszał Neville'a z błotem. Gryfon zdawał sobie niejasną sprawę z tego, że mężczyzna chciał go sprowokować, ale nie potrafił nic zrobić. Mógł tylko zaciskać zęby i pięści z bezsilności.
"Jestem tchórzem! Pieprzonym tchórzem!" - powtarzał w myślach.
Pragnął coś powiedzieć, zrobić coś, cokolwiek, by obronić Neville'a, ale strach przed spojrzeniem w czarne oczy i stawieniem im czoła odbierał mu całą odwagę, zabierając ze sobą dumę i wszelkie postanowienia, które czynił przed lekcją.
Przez cały czas czuł na sobie palące spojrzenia nauczyciela, ale możliwe, że to były tylko halucynacje i zaczyna już tracić zmysły.
Nie! Snape na pewno patrzył na niego. Tylko wzrok tego podłego Śmierciożercy potrafił sprawić, że przez ciało Harry'ego przechodził zimny dreszcz, nawet jeżeli jemu samemu było niezwykle gorąco.
Odważył się tylko raz rzucić nauczycielowi szybkie spojrzenie - w momencie, kiedy Snape przywołał liścik wysłany przez Malfoya, a który był przeznaczony dla Harry'ego.
Do tej pory nie potrafił zapomnieć wyrazu twarzy Snape'a, kiedy przeczytał treść notatki. Na wiecznie blade, żółtawe policzki, wypłynął delikatny rumieniec. Gryfon nigdy w życiu nie spodziewał się, że kiedykolwiek ujrzy rumieńce na twarzy Mistrza Eliksirów i obawiał się, że ten widok będzie go prześladował w koszmarach sennych. W ogóle ciężko mu było podejrzewać Snape'a o jakiekolwiek ludzkie uczucia, a tu proszę - taka niespodzianka.
Harry prawie, że zaczął obgryzać paznokcie z ciekawości, co też Malfoy musiał napisać w tym liściku, że wywołał u Snape'a taką reakcję, która skłoniła nauczyciela do tak bezprecedensowej decyzji, jaką było odebranie Ślizgonom dwudziestu punktów. Gryfon wiedział, że to wydarzenie przejdzie do historii szkoły.
Może nawet niedługo
ujrzy stosowną notkę w
To oczywiste, że Malfoy musiał napisać jakieś świństwa odnośnie poprzedniej lekcji, ale w jaki sposób to ujął, że aż tak rozwścieczył swojego opiekuna?
Jedyną rzeczą, za jaką Harry był Snape'owi wdzięczny było to, że całkowicie zakazał komukolwiek wspominać o tym incydencie. Chłopak zdawał sobie sprawę, że nauczyciel na pewno nie kierował się jego dobrem, a chronił tylko własny tyłek i własną reputację. Gdyby Mistrz Eliksirów zaczął nagle okazywać zainteresowanie samopoczuciem Harry'ego, Gryfon pewnie poleciłby mu, aby przebadał się w Świętym Mungo.
Snape był samolubną, egoistyczną świnią i wszyscy wiedzieli o tym już od dawna.
Harry miał tak serdecznie dosyć tamtej lekcji, że kiedy usłyszał głos Mistrza Eliksirów, który wołał go, bo chciał z nim "porozmawiać", chłopaka sparaliżował taki strach, że nie zastanawiając się ani przez chwilę, złapał torbę i czmychnął z klasy najszybciej, jak się dało.
A jeżeli Snape chciał z nim porozmawiać o tym liściku? Harry chyba spopieliłby się jak feniks ze wstydu...
Chłopak wiedział, że pewnie swoją ucieczką rozwścieczył nauczyciela jeszcze bardziej, ale przynajmniej udało mu się uciec z linii frontu, pozostawiając pieniącego się Snape'a samemu sobie.
Na usta Gryfona wypełzł uśmiech pełen złośliwej satysfakcji.
Na dźwięk kroków, Harry odwrócił się gwałtownie. Ostatnie dni ciągłego ukrywania się wyćwiczyły w nim pewien instynkt samozachowawczy, właściwy małym, futerkowym, wiecznie zaszczutym zwierzątkom.
- Och, to tylko ty, Ron. - Gryfon odetchnął z ulgą, widząc swojego przyjaciela, wchodzącego do sypialni.
- Snape to wredny skurwiel! - warknął rudzielec, rzucając torbę z książkami na łóżko. - Zawsze nim był, ale ostatnio przechodzi samego siebie! Jak mógł zrobić Neville'owi takie świństwo? - zerknął na Harry'ego. - I tobie również. No, rozumiem, że to Snape, Śmierciożerca i w ogóle, ale nawet on musi mieć w sobie ziarenko współczucia - widząc powątpiewające spojrzenie swojego przyjaciela, rudzielec westchnął. - No tak. To jest Snape. Snape-owaty do szpiku kości.
Ron opadł na łóżko i spojrzał na Harry'ego.
- O właśnie, ten krzywonosy drań kazał ci to dać.
Chłopak wyciągnął małą buteleczkę z połów swej szaty i podał ją Harry'emu.
- Co to jest? - zapytał Gryfon, odbierając eliksir z rąk przyjaciela. Rudzielec wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Kazał ci tym smarować rękę trzy razy dziennie.
Harry wybałuszył oczy. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby dobrze usłyszał.
- Snape dał ci to dla mnie, żebym tym smarował rękę?
- Dziwne, co? - Ron spojrzał na fiolkę z podejrzliwością. - A może to jakaś czarno-magiczna substancja, która opanuje twoją rękę i każe ci się w nocy samemu udusić?
Wzrok Harry'ego mógłby ciąć szkło.
- No co? - zaperzył się rudzielec. - Fred i George opowiadali mi o tym, kiedy byłem mały.
- Cokolwiek by to było i tak nie przyjmę niczego od Snape'a! - Gryfon odrzucił butelkę ze wstrętem. - Pewnie to jakaś wymyślna trucizna, która spowoduje, że odpadnie mi ręka. Po nim można się wszystkiego spodziewać.
- Powiedział, że jeżeli chciałby cię otruć, to zrobiłby to już dawno - zauważył rudzielec.
- Dzięki Ron. Naprawdę podniosłeś mnie na duchu.
Ron spąsowiał i spuścił wzrok.
Harry zamyślił się przez chwilę.
Snape, troszczący się o jego zdrowie i przysyłający mu maść leczniczą jakoś nie wywoływał w nim zaufania. W ogóle nie wywoływał żadnych pozytywnych odczuć. Do tej pory Gryfona spotykały z jego strony tylko szykanowania i groźby. Dlaczego nagle miałoby sie to zmienić?
Przecież na pewno nie dlatego, że Harry niemal wyznał mu miłość przy całej klasie.
Nie, to na pewno nie mogło być powodem.
* * *
Tego wieczoru Harry postanowił, po raz pierwszy od kilku dni, zejść na kolację. Ron i Hermiona wybadali teren i donieśli Gryfonowi, że wszelkie docinki pod jego adresem nagle ustały, a obrazoburcze rysunki pokrywające ściany pokoju wspólnego zniknęły.
Nikt nie chciał się narazić Mistrzowi Eliksirów, bo istniała szansa, że skończyłby jeszcze gorzej niż Potter i Longbottom.
Jak Harry dowiedział się z relacji Hermiony, Neville dostał natychmiast odtrutkę i miał zostać w skrzydle szpitalnym przynajmniej przez kilka dni, a pani Pomfrey, kiedy dowiedziała się, co zaszło, wpadła w histerię, która szybko przeszła we wściekłość, i oświadczyła, że udusi Severusa Snape'a jego własna peleryną.
Ron parsknął śmiechem, wyobrażając sobie tę sytuację, lecz Hermiona spiorunowała go wzrokiem.
- To nie jest śmieszne, Ron! Profesor Snape powinien zostać surowo ukarany. To było znęcanie się nad uczniem i powinno zostać potraktowane jako bardzo poważne przewinienie. W kodeksie praw ucznia...
- Hermiono - jęknął Ron. - Czy na świecie istnieje chociaż jedna książka, której nie czytałaś?
Hermiona obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.
Harry przestał słuchać, jak jego przyjaciele wymieniają między sobą kąśliwe uwagi i zaczął się rozglądać po korytarzu, którym wszyscy troje zmierzali w stronę Wielkiej Sali.
Czuł się trochę nieswojo bez peleryny niewidki, z którą nie rozstawał się przez kilka ostatnich dni. Był odsłoniętym, doskonale widocznym celem dla każdego nieprzychylnego spojrzenia i złośliwego uśmiechu.
No, ale przynajmniej koniec z zaczepkami słownymi, a te były najgorsze.
Szczerze powiedziawszy, to bardzo go zdziwiła taka skuteczność groźby Mistrza Eliksirów, no ale Snape był znany z bardzo skrupulatnego wprowadzania w życie swoich gróźb.
Kilka Puchonek z trzeciego roku wyminęło Harry'ego i rzuciło mu rozbawione spojrzenie, jednak Gryfon nie dostrzegł w nim potępienia, które zwykle towarzyszyło takim spojrzeniom.
"No, ale kilka Puchonek, to nie Malfoy i jego banda." - pomyślał Harry, zastanawiając się, co też szykuje dla niego Ślizgon, którego ostatnio tak brutalnie potraktował.
Chłopak wyczuwał, że Malfoy na pewno nie puści mu tego płazem i znajdzie jakiś sposób, żeby się na nim zemścić.
Gryfon postanowił, że od tej pory będzie się bacznie rozglądał po korytarzach, kiedy będzie sam.
Pojawienie się Harry'ego w Wielkiej Sali, przypominało wyjście na teatralną scenę. Nagle zaległa cisza, a wszystkie oczy skierowały się na Gryfona, stojącego między swoimi przyjaciółmi. Harry przełknął ślinę i ruszył w kierunku stołu. Czuł się tak, jakby wszystko wokół zamarło i cały świat skupił się na nim przytłaczając go i wgniatając jego stopy w podłogę. Nagle zapragnął odwrócić się i uciec jak najdalej od tych nieprzychylnych twarzy, wprost w bezpieczne ciepło swojego dormitorium.
Jedno spojrzenie na stół nauczycielski, przy którym majaczyła sylwetka odziana w czerń, dodała mu zawziętej odwagi.
Nie może wiecznie uciekać przed tym draniem!
Wyprostował się i ruszył przed siebie, ignorując spojrzenia i szepty. Powoli atmosfera w Wielkiej Sali zaczęła się przejaśniać, a uczniowie powrócili do przerwanych rozmów. Harry usiadł na swoim miejscu i poczuł się tak, jakby jego płuca nareszcie zostały uwolnione od zaciskającej się wokół nich pętli strachu i zdenerwowania, więc nareszcie mógł odetchnąć. Ron i Hermiona usiedli obok niego. Przez jakiś czas szepty nadal dochodziły do uszu Gryfona, ale uczniowie, najwyraźniej widząc, że przynajmniej chwilowo Harry nie zamierza zacząć posyłać Snape'owi buziaczków, czy czułych spojrzeń, ani robić innych dziwnych rzeczy, powrócili do posiłku i do własnych spraw.
Chłopak wiedział, że wszyscy tylko czekają na jakieś przedstawienie, ale nie zamierzał dawać im tej satysfakcji.
Złapał talerz i ze złością nałożył na niego kilka kiełbasek, tłuczone ziemniaki i pudding. Kiedy jadł, jego skórę paliły spojrzenia rzucane przez Gryfonów, którzy jeszcze do niedawna byli jego przyjaciółmi. Seamus i Dean ostentacyjnie odsunęli się od miejsca, przy którym siedział Harry i co jakiś czas wybuchali śmiechem, zerkając na niego z obrzydzeniem. Lavender i Parvati chichotały, posyłając Harry'emu rozbawione, złośliwe uśmiechy. Ginny siedziała naprzeciw Gryfona, jednak w ogóle na niego nie patrzyła. Wbijała wzrok w stół a na jej policzkach płonęły rumieńce. Chłopak był jej wdzięczny, że, chyba jako jedyna, nie okazuje mu wrogości.
Pałaszując kolację, układał w głowie sposób, w jaki mógłby do niej zagadać, ale nic nie potrafił wymyślić. Miał ogromną nadzieję, że Ginny nie uwierzyła w te wszystkie pogłoski o nim, które rozchodziły się po szkole lotem błyskawicy. Harry słyszał niektóre. Wynikało z nich, że Gryfon był w dzieciństwie wykorzystywany, że często wymyka się na schadzki z Filchem i jest niewyżytym seksualnie maniakiem, ubierającym się w skóry, który lubi gwałcić zwierzęta i być chłostanym gałązkami Wierzby Bijącej. Chłopak domyślał się, że połowę z tych plotek wymyślił Malfoy i jego nienawiść do Ślizgona rosła z każdym spojrzeniem na jego bladą twarz, wykrzywioną złośliwym uśmiechem.
Harry wiedział, że jeżeli wcześniej nie miałby żadnych problemów ze znalezieniem sobie dziewczyny, gdyby tylko chciał, to teraz jego szanse spadły praktycznie do zera. Z westchnieniem zerknął jeszcze raz na Ginny.
A tak długo nosił się z zamiarem zapytania jej o to...
Ginny była ładna, mądra, sympatyczna. Miała wszystko to, czego chciał każdy chłopak i zawsze otaczał ją tłum adoratorów. Ale była siostrą Rona i dlatego Harry nigdy nie odważył się zaproponować jej czegokolwiek. Miał tylko nadzieję, że po tym, co wydarzyło się na lekcji eliksirów, Ginny nie znienawidziła go.
Przełykając zdenerwowanie, odchrząknął i otworzył usta, żeby się do niej odezwać, ale wtedy płomiennoruda Gryfonka podniosła wzrok i Harry'ego zmroziło.
Ginny patrzyła na niego oczami pełnymi bolesnego wyrzutu, jakby Harry był winien całego zła, jakie istnieje na świecie. Spojrzenie, jakie rzuciła Harry'emu wyrażało głębokie rozczarowanie i gniew, jakby jej marzenia właśnie rozsypały się w proch.
Zagryzając wargę, Gryfon odwrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać tego spojrzenia. Kiedy uniósł go ponownie, Ginny już nie było.
Harry wiedział, że to nie jego wina, ale czuł się tak, jakby był najgorszą świnią na świecie.
A więc to by było na tyle, jeżeli chodzi o jakiekolwiek plany związane ze śliczną siostrą Rona. Już żadna dziewczyna nie spojrzy na niego bez wyrazu obrzydzenia na twarzy.
"No, może poza jedną..." - pomyślał Harry, odwracając się w poszukiwaniu Luny. Jego spojrzenie padło przez chwilę na stół nauczycielski i Gryfon prawie zakrztusił się sokiem z dyni, który miał w ustach, gdy zobaczył, że czarne oczy Snape'a patrzą wprost na niego. Zarumieniony, z gwałtownie bijącym sercem, odwrócił się natychmiast i wbił wzrok w swój talerz.
Czy jeszcze kiedykolwiek będzie mógł normalnie spojrzeć na tego człowieka?
Za każdym razem, kiedy na niego patrzył, przed oczami stawał mu obraz Snape'a, który widział, kiedy znajdował się pod działaniem eliksiru Desideria Intima.
W głowie słyszał swój własny głos.
Pamiętał swoją erekcję i płonące w nim pragnienie. Na samo wspomnienie czarnych, zimnych oczu i złowrogiej aury, która wprawiała jego ciało w stan gorączkowego podniecenia, ogarniał go żar i na jego policzki wypływał rumieniec. Nie potrafił tego powstrzymać. Podejrzewał, że są to dalsze skutki tego przeklętego eliksiru i modlił się zawzięcie o to, by w końcu stać się na powrót normalnym, zdrowym nastolatkiem, który flirtuje z dziewczynami, umawia się na randki, gra w Quidditcha i ma grono wiernych przyjaciół.
Snape to wszystko zniszczył.
- Harry, wszystko w porządku? - zatroskany głos Hermiony sprawił, że Harry oderwał się od swych myśli.
- Coś nie tak z twoim jedzeniem? - zapytał Ron. - Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zwymiotować.
- Nie, wszystko w porządku. - Harry starał się, aby jego głos zabrzmiał naturalnie, ale chyba nie bardzo mu to wyszło, ponieważ Hermiona nadal przypatrywała mu się z uwagą.
- No to dobrze. - odparł Ron i wrócił do posiłku. Hermiona rzuciła rudzielcowi pełne politowania spojrzenie. Prawdopodobnie pomyślała, że nawet gdyby wytrąbić mu do ucha, że coś jest nie w porządku, to on i tak by tego nie dostrzegł.
- Jak twoja ręka? - zapytała Gryfonka, zwracając się ponownie do Harry'ego.
- Coraz lepiej - odparł chłopak spoglądając na ślady drobnych zranień, pokrywających jego prawą dłoń.
- Całe szczęście, że Filch przełożył ci szlaban na ten weekend - powiedziała Hermiona, oglądając rękę Harry'ego. - Inaczej nigdy by się nie zagoiła.
- Och, na pewno nie zrobił tego z dobroci serca - uśmiechnął się krzywo Gryfon. - Wiedział, że z tak poranioną dłonią nie dam rady wysprzątać wszystkich schowków, nie mówiąc już o tym, żeby zrobić to dokładnie.
Hermiona spojrzała na przyjaciela pełnym współczucia wzrokiem.
- Och Harry, naprawdę nie powinieneś był rzucać się na Malfoya. Masz teraz same problemy.
- Emiono - wtrącił się Ron z ustami pełnymi tłuczonych ziemniaków - Mafoy miał fęfie, fe ho Ary ho fefniej dofafł, a nie ja. - kilka ziemniaków wypadło z ust rudzielca i upadło z powrotem na talerz.
- Tak, zaplułbyś go resztkami jedzenia tak, że błagałby cię o litość - odparła zniesmaczona Gryfonka. Ron zaczerwienił się.
Harry, zadowolony, że przyjaciółka więcej go nie nagabuje, obejrzał się na Malfoya. Ślizgon, jakby wyczuwając wzrok Gryfona, rzucił mu nienawistne, pełne wyższości spojrzenie. Harry skrzywił się.
Coś mu się nie podobało w uśmiechu Malfoya - był mroczny i jeszcze bardziej złośliwy niż zazwyczaj, jakby Ślizgon planował coś niedobrego.
Otrząsając się z nieprzyjemnego wrażenia, Harry powrócił do swoich ziemniaków, ale jakoś nagle przestał być głodny. Zastanawiał się, czy nie zacząć ponownie przemieszczać się po zamku za pomocą peleryny niewidki.
* * *
Harry obudził się z jękiem, zaciskając drżące pięści na kołdrze. Był zlany potem, jego ciałem wstrząsały spazmy przyjemności. Włożył lewą rękę pod kołdrę i wyczuwając swoją sztywną erekcję, owinął palce wokół niej i szybkimi ruchami zaczął wprawiać swoje ciało w stan jeszcze silniejszej przyjemności.
Czuł łzy pod powiekami, mimowolnie zaciskał zęby i palce u nóg, starając się przywołać obrazy ze snu; obrazy, które wprawiały go w stan tak silnego upojenia. Przez jego spocone ciało przechodziły wzburzone fale rozkoszy, potęgowane dodatkowo przez szybkie ruchy dłoni, a napięcie w jego lędźwiach wzrastało z każdą chwilą i sprawiało, że drżał niekontrolowanie. Chłopak starał się jak najdłużej utrzymać sen pod powiekami, nie pozwolić, aby wyblaknął.
Chciał czuć to, co czuł jeszcze chwilę temu: żar i chłód jednocześnie, strach i pragnienie, ból i przyjemność.
Jego dłoń przyspieszyła, a usta otworzyły się w niemym krzyku, próbując złapać powietrze. W jego umyśle pojawił się obraz czarnych, zimnych oczu, pełnych mrocznej obietnicy i groźnego piękna.
Oczy, które już wcześniej widział.
Oczy, które należały do...
Harry doszedł, krzycząc bezgłośnie. Jego ciało wygięło się w łuk, a fale rozkoszy obmyły każdą jego część, zatapiając Gryfona w morzu przyjemności, która wycisnęła łzy z jego oczu i pozbawiła go tchu. Wszystkie mięśnie jego ciała napięły się i długo wyrzucały z erekcji chłopaka białą, lepką ciecz, która zalała jego brzuch, uda i pościel.
Powoli ciało Gryfona odprężało się, a ostatnie spazmy rozkoszy dotykały wrażliwych punktów sprawiając, że Harry nie potrafił zapanować nad drżeniem.
Oddech uspokajał się, ale serce Harry'ego nie potrafiło.
* * *
Kiedy pierwsze promienie słońca wpadły do sypialni chłopców, Harry natychmiast otworzył oczy.
Miał Plan.
Plan, który sprawi, że przestanie śnić o tym tłustowłosym draniu i z powrotem stanie się normalny.
Gryfon uśmiechnął się do siebie w myślach.
Skończą się te idiotyczne pogłoski na jego temat i wszyscy z powrotem zaczną go traktować jak swojego. Przynajmniej miał taką nadzieję...
W nocy, po przebudzeniu, był w tak skrajnej rozpaczy, iż zastanawiał się nawet, czy nie poddać się jakiejś terapii w Świętym Mungu. Rozważał nawet ucieczkę z Hogwartu i zaszycie się w jakimś odludnym miejscu, gdzie te bezdenne oczy przestaną go wreszcie prześladować. Pomyślał też o tym, by przestać sypiać, albo wykraść pani Pomfrey Eliksir Bezsennego Snu, ale stwierdził, że i tak nie pomogłoby to na jego sny na jawie.
Na szczęście przyszedł mu do głowy Plan i nieco uspokojony mógł w końcu zasnąć.
Teraz, z nową nadzieją w sercu, Harry ubrał się po cichu, nie chcąc obudzić Rona (Dean i Seamus przenieśli się do innej sypialni, gdyż stwierdzili, że nie życzą sobie sypiać w jednym pomieszczeniu z Potterem, ponieważ nie chcą obudzić się w nocy z czymś twardym wbijającym im się w tyłek), po czym wymknął się z Pokoju Wspólnego i zakradł się w pobliże odnogi korytarza prowadzącego do wieży zachodniej. Harry nie wiedział, gdzie dokładnie znajduje się wejście do siedziby Krukonów, ale pamiętał, że oni zawsze znikają w tym korytarzu.
Chowając się za rogiem, stał i czekał.
W końcu pierwsi uczniowie zaczęli schodzić na śniadanie. Dziewczyny szły gromadkami, śmiejąc się (Harry kilka razy próbował dociec, dlaczego dziewczyny zawsze chichoczą, kiedy poruszają się w grupach przekraczających dwie osoby, podejrzewał tylko, że prawdopodobnie wyśmiewają każdego napotkanego chłopaka), chłopcy rozmawiali, żywo gestykulując. Kilka osób szło z nosami utkwionymi w książkach.
"Jest!" - pomyślał Gryfon widząc zbliżającą się, kolorową postać z nosem utkwionym nie w książce, lecz w wyjątkowo potępianym przez większość czarodziejów czasopiśmie zatytułowanym "Żongler".
- Pst! Luno! - syknął Harry, chowając się za rogiem korytarza i starając się, aby nikt go nie zobaczył. Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się niepewnie.
- Tutaj! - Harry pomachał ręką, chcąc zwrócić jej uwagę. Luna uśmiechnęła się swoim nieprzytomnym uśmiechem, a następnie podeszła do miejsca, przy którym chował się Gryfon.
Chłopak złapał ją za ramię i wciągnął w cień.
- Co ty tu robisz, Harry? - zapytała Luna rozmarzonym głosem. - W pierwszej chwili pomyślałam, że to Nargle, ale potem zobaczyłam ciebie. Często się tak czaisz na ludzi?
- Luno - przerwał jej Gryfon, chcąc od razu przejść do rzeczy. - Chciałbym prosić cię o pewną przysługę.
- Mnie? Och, Harry, to będzie dla mnie przyjemność. - Luna pochyliła się do niego. - Nie proś mnie tylko, żebym pokazała ci legowiska Szaramanów Rogowatych. Są naprawdę nieprzyjemne.
- Nie, zupełnie nie o to chodzi. - Harry prosił w myślach wszystkie siły nadprzyrodzone o cierpliwość i wyrozumiałość. - Nie. - powtórzył dobitniej, próbując ująć w słowa, to, co nie chciało mu przejść przez gardło. - Luno... chciałbym cię zapytać, czy zgodzisz się zostać moją dziewczyną?
Jeżeli Gryfon spodziewał się wielkiego zaskoczenia i zawstydzonego uśmiechu, czyli reakcji typowej dla każdej innego dziewczyny, której zaproponowałby coś takiego, to zapomniałby, że Luna nie jest "każdą inną" dziewczyną i to, co dla innych jest typowe i zwyczajne, u niej zamienia się w coś zupełnie nieprzewidywalnego.
Jedyną reakcją Krukonki było ściągnięcie brwi i głośne westchnienie.
- Och, nie ma sprawy. Myślałam, że chodzi o coś ważniejszego.
Harry przez chwilę zastanawiał się (jak czynił to już wiele razy w przeszłości), jak działa umysł tej dziewczyny. Luna, jako chyba jedyna osoba w całej szkole, potrafiła wprawić go w takie osłupienie.
- Czyli... zgadasz się, tak? - zapytał dla potwierdzenia.
- Oczywiście - skinęła głową, a kolczyki w kształcie rzodkiewek błysnęły odbitym światłem pochodni. - Chętnie poudaję twoją dziewczynę, żeby wszyscy dali ci spokój.
Harry zdumiony, wybałuszył oczy.
- S-skąd wiesz...?
- To oczywiste - przerwała mu Luna. - Nie poprosiłbyś mnie, żebym została twoją dziewczyną, gdybyś nie musiał.
Chłopak poczuł, że się czerwieni. Zażenowany spuścił wzrok i uśmiechnął się przepraszająco do dziewczyny. Luna odpowiedziała mu wyrozumiałym uśmiechem, jaki posyła się trzyletniemu dziecku, które nabroiło.
Gryfon przyjrzał się uważniej stojącej przed nim Krukonce.
Luna naprawdę była bardzo ładna. Na jej wargach zawsze igrał delikatny, łagodny uśmiech. Miała jasne blond włosy i duże, rozmarzone błękitne oczy.
Była zupełnym przeciwieństwem Mistrza Eliksirów.
"Tak, to był dobry wybór" - pomyślał Harry, uśmiechając się z zadowoleniem. Luna będzie jego dziewczyną, ludzie przestaną uważać go za geja i zboczeńca, a on sam będzie miał na powrót normalne życie. Może nawet zakocha się w Krukonce...
Wtem brwi dziewczyny ściągnęły się, a w oczach pojawiło się zwątpienie. Luna pochyliła się do niego i wyszeptała konspiracyjnie:
- Jeżeli mam być twoją dziewczyną... czy to znaczy, że musimy uprawiać ze sobą seks?
- Nie! - Harry zaprzeczył gwałtownie, czując, że jego twarz płonie ze wstydu.
- Och, to dobrze - dziewczyna odetchnęła z ulgą - bo nie jesteś w moim typie.
Gryfon pomyślał, że zakochanie jednak nie wchodzi w grę.
* * *
To, że Harry Potter - Chłopiec Który Pragnie Snape'a - znalazł dziewczynę, wywołało burzliwe dyskusje wśród uczniów.
Gryfon spodziewał się tego i był z tego zadowolony.
Drugą omawianą na korytarzach sprawą było to, że jego dziewczyną została największa dziwaczka w szkole. Tłumaczono to sobie tym, że pewnie tylko ona potrafi wytrzymać perwersyjne pomysły Pottera.
Kiedy Harry szedł z Luną korytarzem trzymając ją za rękę, ludzie wokół szeptali i pokazywali ich sobie palcami. Chłopak jednak nie zwracał na to uwagi.
A przynajmniej starał się nie zwracać.
Wiedział, że początki będą trudne, ale wierzył, iż później wszystko się jakoś ułoży.
Starał się zawsze całować Lunę na oczach jak największej liczby osób. Nigdy w jakiś intymny, głęboki sposób, o nie! Były to najwyżej delikatne, szybkie pocałunki w policzek, a od czasu do czasu w kącik ust. Skóra Luny była słodka i ciepła, a wargi smakowały tak jakby Krukonka przed każdym pocałunkiem zjadała torebkę kostek najsłodszego toffi z Miodowego Królestwa.
Hermiona dowiedziawszy się prawdy o planie, była oburzona, że Harry tak wykorzystuje biedną Krukonkę i nie pomogły nawet tłumaczenia, że Luna o tym wie, że sama się zgodziła na taki układ. Gryfonka nie odzywała się do Harry'ego przez resztę dnia i oświadczyła, że musi porozmawiać z Luną o jej poczuciu godności. Ron stwierdził, że to był świetny plan, co w konsekwencji doprowadziło do tego, że Hermiona obraziła się również na niego.
Chodzenie z Luną przypominało wyprawę do bardzo nietypowego zoo skrzyżowanego z Domem Strachów, po którym oprowadzał cierpiący na manię spiskową kustosz.
Dziewczyna na każdym kroku opowiadała mu zadziwiające historie o rzadkich okazach nietypowych zwierząt, bądź wprowadzała Harry'ego w najmroczniejsze sekrety tajnych spisków Ministerstwa Magii, które jej ojciec wytropił z narażeniem życia. Jednak poza tym, była bardzo dobrą "dziewczyną" - przynosiła Harry'emu ręcznie robione prezenty (jak medalion z denka od butelek, zaczarowany tak, że miał pokazywać wszystkie niewidzialne stworzenia, które chciałyby zrobić krzywdę Harry'emu), pozwalała mu na wszystko, nigdy nie wykłócała się o to, że poświęca jej zbyt mało czasu, albo o to, że nie zabiera ją na randki.
Gryfon uważał, że nie mógł trafić lepiej. Właściwie czasami czuł się tak, jakby w ogóle nie miał żadnej dziewczyny i bardzo mu to odpowiadało.
Kilka razy, co prawda, chciał ją pocałować w intymniejszy sposób, ale nigdy jakoś nie mógł się do tego zabrać. Luna była fajna, ale nie potrafiła wywołać w nim żadnego dreszczu podniecenia, czy chociażby przyspieszonego bicia serca. Harry'ego bardzo to niepokoiło, ale pomyślał, że może na początku zawsze tak jest i później się to zmieni. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Gryfon czuł, że jego życie nareszcie, chociaż powoli, wraca do normy.
Tylko jedna, jedyna rzecz - a właściwie osoba - nie dawała mu spokoju.
Za każdym razem, kiedy Harry zamykał oczy, widział pod powiekami obraz czarnych, złowieszczych oczu ze snu. A wraz z nimi pojawiała się również twarz. Wtedy przerażony, z bijącym sercem i płonącymi policzkami, otwierał oczy i za wszelką cenę starał się skupić swoje myśli na czymś innym.
Łapał się na tym, że za każdym razem, kiedy się zapomniał, jego wzrok wędrował ku stołowi nauczycielskiemu, przy którym z nieprzystępnym wyrazem twarzy siedział Mistrz Eliksirów. Otulony swą czarną peleryną, jakby chciał odgrodzić się od świata, rzucał złowieszcze spojrzenia na wszystkich uczniów i nauczycieli. Harry starał się walczyć ze sobą, ale czuł, że z każdym spojrzeniem rzuconym przez stalowe oczy Snape'a, przegrywa i nic nie może na to poradzić. Ciekawość i to dziwne uczucie, które płonęło w jego sercu zdawało się przejmować nad nim kontrolę.
Gryfon, idąc korytarzem, potrafił obejmować ramieniem Lunę i jednocześnie prawie, że podskakiwać, kiedy migał mu gdzieś fragment czarnej peleryny, która niemal zawsze okazywała się szatą któregoś z uczniów. Denerwowało go to i coraz bardziej niepokoiło.
Przeklinał Snape'a, ten głupi eliksir, swoje sny, a najbardziej siebie samego.
Jeżeli wcześniej nie potrafił w ogóle spojrzeć na Mistrza Eliksirów, to teraz jego czarna sylwetka przyciągała wzrok Harry'ego za każdym razem, kiedy tylko pojawiała się w jego polu widzenia.
"Nie, przestań się gapić!" - karcił się w myślach, całą siłą woli zmuszając się by odwrócić głowę, zanim Snape coś zauważy. Nie zawsze mu się to udawało. Czasami hebanowe oczy Mistrza Eliksirów spotykały się ze szmaragdowymi oczami Harry'ego i wtedy jedyne co Gryfon mógł zrobić, to rumienić się, przeklinając swoje nadpobudliwe serce i szybko odwracać wzrok, udając, że tak naprawdę, to chciał patrzeć w zupełnie inna stronę. Był za daleko, żeby wyczytać coś z zimnych oczu Snape'a, zresztą i tak nie zamierzał.
Chciał, żeby mężczyzna zniknął z jego życia. O niczym tak nie marzył.
Czuł, że z każdym spojrzeniem na Mistrza Eliksirów, jego nienawiść do niego wzrasta i powoli zbliża się do granicy, której przekroczenia Harry obawiał się najbardziej.
Po poniedziałkowej lekcji eliksirów, następna odbywała się piątek. Neville wciąż jeszcze nie wrócił ze szpitala, chociaż minęły już prawie cztery dni.
Harry odczuwał nieokreślony niepokój na myśl o zbliżającej się lekcji eliksirów.
Chociaż już wcześniej obawiał się tych zajęć, to po tym, co stało się na nich ostatnio, myśl o następnej lekcji napawała go takim przerażeniem, że zastanawiał się, czy w ogóle będzie miał dość odwagi, by na nią pójść.
Bał się.
Bał się Snape'a i tego, co ten może zrobić.
Bał się siebie i swoich niezrozumiałych reakcji.
Strach oplatał jego serce i płuca, doprowadzając do tego, że nogi Harry'ego uginały się pod nim, a ręce drżały.
Dlaczego ten sen musiał mu się znowu przyśnić akurat tej nocy?
Gryfona prześladowały wciąż świeże wizje z mokrego, upojnego snu. Już trzeci raz śnił o Snapie i trzeci raz spuścił się, myśląc o nim. Złapał się nawet na tym, iż zaczął zastanawiać się, jak smakowałyby te wiecznie zaciśnięte, wykrzywione w pogardliwym uśmiechu, blade wargi nauczyciela.
Na pewno zupełnie inaczej, niż ciepłe i słodkie wargi Luny.
Gryfon skarcił się za tego rodzaju myśli, ale z mniejszym oburzeniem, niż zazwyczaj.
- Ciekawe, co Snape wymyśli tym razem - głos Rona przedarł się przez mgłę posępnych myśli, otaczającą umysł Harry'ego. - Mam nadzieję, że nie postanowił teraz otruć mnie - rudzielec zbladł wyraźnie, patrząc w ciemność korytarza, z której powinien już się wyłonić Mistrz Eliksirów.
Nie czekał długo.
Harry usłyszał szybko zbliżające się kroki nauczyciela. Kroki zdecydowane, długie, zamaszyste. Gryfon zamknął oczy, wsłuchując się w ten odgłos.
Tylko Snape tak chodził. Dzwięk jego kroków był tak charakterystyczny, że gdyby chłopak usłyszał je na korytarzu, zawsze wiedziałby, że to zbliża się Mistrz Eliksirów we własnej osobie.
Kiedy otworzył oczy, widział już wyraźnie czarną sylwetkę odcinającą się od ciemności korytarza, z którego się wyłoniła. Snape potrafił pojawić się tak, iż wydawało się, jakby materializował się z mroku, jakby sam był ciemnością, która przybrała namacalny kształt i ubrała go w ludzkie ciało. Jedynie jego twarz i dłonie odcinały się nieznacznie od wszechogarniającej czerni otulającej mężczyznę. Peleryna łopotała za nim, przywodząc na myśl zjawę, która wyłania się z czeluści sennych koszmarów, by prześladować i ścigać swą bezsilną ofiarę, oczarowaną groźnym pięknem nadciągającego zła.
Harry zorientował się, że wstrzymuje oddech i gapi się na Mistrza Eliksirów tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
"Co się, kurwa, ze mną dzieje?" - pomyślał wstrząśnięty, kiedy Snape zbliżył się do czekających przed klasą uczniów. Gryfon odwrócił głowę w przeciwną stronę, byle tylko nie patrzeć na Snape'a. Nauczyciel otworzył drzwi klasy bez słowa i czekał, aż uczniowie wejdą do środka. Gryfon wyminął Mistrza Eliksirów, przez cały czas patrząc pod nogi, ale kiedy przechodził obok niego, silna woń składników eliksirów zmieszana z czymś korzennym, którą emanował mężczyzna, sprawiła, że chłopakowi zakręciło się w głowie i niewiele brakowało, a zderzyłby się z framugą.
Odprowadzany śmiechami Ślizgonów, zaczerwieniony, pospiesznie usiadł w ławce i nie rozglądając się na boki, zaczął wykładać książki i pozostałe przybory, szpetnie przeklinając w myślach wszystko, co podsunął mu jego rozdygotany umysł.
*
- Harry, wszystko w porządku? - zapytała Hermiona, kiedy obierali owoce Cedru Pajęczowatego, które były jednym ze składników Eliksiru Rozciągającego, zadanego im dzisiaj przez Snape'a do przyrządzenia.
- Tak, jasne, wszystko w porządku - odparł pospiesznie Gryfon, obierając wraz ze skórką sporą ilość miąższu.
- Nie wyglądasz zbyt dobrze - dodała dziewczyna, patrząc na przyjaciela zatroskanym wzrokiem.
- Szczerze powiedziawszy to wyglądasz, jakbyś miał zamiar kogoś zabić - oświadczył Ron, patrząc ze zgrozą, jak z owocu obieranego przez jego przyjaciela zostaje tylko pestka.
- Nic mi nie jest! - warknął Gryfon, czując, że zaraz chyba eksploduje od środka. Dłonie mu drżały, a serce podchodziło do gardła.
Powodem tego był Snape.
Za każdym razem, kiedy Harry podnosił wzrok, widział nauczyciela przyglądającego mu się spod wpółprzymkniętych powiek. Gryfon podejrzewał, że mężczyzna coś planuje i strasznie go to denerwowało. Na razie nic jeszcze nie zrobił, ale pewnie tylko czeka na okazję, by ponownie go publicznie upokorzyć.
- Auć! - syknął nagle Gryfon, wypuszczając nóż z ręki i wkładając rozcięty palec do ust.
- Harry, pokaż to! - Hermiona wzięła jego dłoń i obejrzała głębokie skaleczenie, z którego obficie sączyła się krew. - O czym ty ciągle myślisz, że nawet nie potrafisz utrzymać porządnie noża? - skarciła go, a chłopak poczuł, że się rumieni. - Trzeba to opatrzyć, bo inaczej zakrwawisz wszystkie składniki i Snape znowu cię obleje.
Harry skrzywił się z bólu. Rozcięcie rzeczywiście dawało mu się we znaki, szczypało i paliło. Ale przecież nie pójdzie do Snape'a i nie poprosi go, żeby pozwolił mu się zwolnić z lekcji, by mógł udać się do skrzydła szpitalnego. A jeszcze bardziej przerażała go myśl o tym, że nauczyciel sam miałby mu opatrzyć dłoń.
- Co tu się dzieje? - zimny, stalowy głos Mistrza Eliksirów dosięgnął Harry'ego w tej samej chwili, gdy padł na niego mroczny cień.
Chłopak zesztywniał, a jego serce zamarło, dotknięte promieniem niewytłumaczalnego strachu.
- Panie profesorze, Harry właśnie skaleczył się w dłoń - Hermiona zaczęła tłumaczyć widząc, iż Gryfon najwyraźniej zapomniał, jak się mówi. - Czy mógłby pan...?
- Potter! - przerwał jej Snape, zwracając się do Harry'ego. - Jak zwykle nie potrafisz wytrzymać bez zwracania na siebie uwagi.
Słowa nauczyciela dotarły do chłopaka dopiero po chwili, kiedy udało im się przebić przez szum w jego uszach, przez szalone bicie serca i mgłę przerażenia, która otoczyła jego umysł. Chciał coś odpowiedzieć, ale miał wrażenie, że język przykleił mu się do podniebienia. Przed oczami widział czarną szatę z niekończącym się rzędem guzików. Widział pelerynę spływającą miękko z pleców i - o bogowie! - bladą dłoń o długich palcach wyciągającą się w jego stronę.
- Daj mi rękę, Potter - głos Mistrza Eliksirów sprawił, że Harry niemal pisnął.
Kątem oka dostrzegł różdżkę, która pojawiła się w drugiej ręce nauczyciela. Gryfon nie był w stanie wykonać żadnego gestu, stał tylko i gapił się z przerażeniem na wyciągniętą w jego stronę dłoń Snape'a.
Ponownie otulił go korzenny zapach i zakręciło mu się w głowie. Zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, podniósł prawą dłoń, a jego wzrok powędrował w górę, napotykając płonące spojrzenie czarnych, bezdennych oczu, które w snach zawsze doprowadzały go do delirium. Jego drżącej dłoni dotknęły chłodne palce Mistrza Eliksirów.
To, co się wtedy wydarzyło, sprawiło, że Harry osłupiał.
Jego członek drgnął spazmatycznie.
Chłopak z zaskoczeniem malującym się na bladej twarzy poczuł bolesny skurcz w lędźwiach. To uświadomiło mu zagrożenie, w jakim się właśnie znalazł, a przed którym nie był w stanie się obronić. Miał wrażenie, jakby opadał w przepaść bolesnej świadomości i nic nie mogło już tego powstrzymać.
Bezgraniczne zdumienie płonące w jego szeroko otwartych oczach sprawiło, że przez twarz nauczyciela przebiegł cień, a pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka.
"On wie!" - pomyślał Harry w panice, odwracając wzrok, wyrywając nagłym szarpnięciem dłoń, łapiąc z powrotem nóż i zabierając się za obieranie następnego owocu.
- N-nic mi n-nie jest. Nie t-trzeba - wydukał mając wrażenie, że zaraz chyba umrze ze wstydu i przerażenia. Głos mu się lekko załamał na ostatnim słowie i poczuł na sobie zaskoczony wzrok Hermiony.
- W takim razie nie zawracaj mi więcej głowy, Potter! - warknął nauczyciel, odwracając się do niego plecami i odchodząc.
Harry poczuł łzy pod powiekami.
"Jestem skończony!" - tyle tylko zdołał pomyśleć wśród okruchów zdruzgotanej świadomości.
* * *
"W co ja się, do cholery wpakowałem?" - myślał Harry, sprzątając już siódmy tego dnia schowek.
Był zmęczony, brudny i spocony. Filch postanowił go solidnie wymęczyć, skoro ma okazję poznęcać się nad Potterem.
Harry rozłożył sobie sprzątanie na dwa dni. W sobotę postanowił wysprzątać schowki w dolnej części zamku, a w niedzielę - w górnej. Zostały mu tylko dwa schowki w lochach. Zatrzaskując drzwi siódmego schowka, powlókł się na poszukiwanie następnego.
W lochach było chłodno, ale Gryfon, rozgrzany pracą fizyczną, miał wrażenie, że zaraz się ugotuje.
"Dlaczego moje życie musi być takie popieprzone?" - myślał, spoglądając ponuro na kurz i pajęczyny, pokrywające każdą powierzchnię niewielkiego pomieszczenia. Postawił wiadro na podłodze i westchnął głęboko.
Harry ze złością zaczął zamiatać śmieci i kurz, pokrywające podłogę i zbierając miotłą pajęczyny z sufitu i ścian.
W głowie Gryfona pojawił się obraz hebanowych oczu, patrzących na niego z wyższością i palące uczucie, kiedy chłodne palce dotknęły jego dłoni. Przez ciało chłopaka przeszedł niekontrolowany dreszcz.
To nic nie znaczyło! Zupełnie nic! Przecież nie może stać tu i podniecać się, myśląc o Snapie. To absolutnie niemożliwe!
Wczorajsza sytuacja na lekcji eliksirów sprawiła, że Harry niemal powyrywał sobie włosy z rozpaczy, uświadomiwszy sobie, co się z nim dzieje, kiedy Mistrz Eliksirów jest w pobliżu i kiedy o nim myśli.
Na dodatek wczoraj po
lekcjach spotkał go na korytarzu i
To był wypadek! Wcale nie wypuścił torby dlatego, że poczuł muskający go fragment peleryny nauczyciela i otulający go korzenny zapach, a jego członek drgnął i Harry niemal zawył z przerażenia. To na pewno nie dlatego. Chociaż reakcja jego rozdygotanego ciała mogła mieć z tym coś wspólnego.
Nie! Nie może o tym myśleć, gdyż jego serce znowu zaczyna mocniej bić.
Czując szum w uszach, zawroty głowy i gorąco rozlewające się po jego ciele, Harry oparł czoło o zimny kamień i zaczął uderzać pięścią w ścianę, powtarzając jak mantrę:
- Jestem głupim, tępym, nienormalnym dziwakiem! Jestem głupim...
- Chociaż raz mówisz z sensem, Potter - zimny głos Mistrza Eliksirów przeszył Harry'ego na wskroś i sprawił, że Gryfon zesztywniał, a na jego twarzy odmalowało się krańcowe przerażenie.
_____________
* "Addicted" by Kelly Clarkson
--- rozdział 05 ---
5. The Cupboard.
- Jestem głupim, tępym, nienormalnym dziwakiem! Jestem głupim...
- Chociaż raz mówisz z sensem, Potter - zimny głos Mistrza Eliksirów przeszył Harry'ego na wskroś i sprawił, że Gryfon zesztywniał, a na jego twarzy odmalowało się krańcowe przerażenie.
Chłopak zamknął oczy czując tępy, pulsujący ból w głowie.
"Błagam, tylko nie to!" - powtórzył w myślach, bojąc się obejrzeć. Jednak musiał to zrobić.
Przełykając ślinę, odwrócił się w stronę stojącego w drzwiach Mistrza Eliksirów.
- J-ja tylko... ja mia-miałem posp-sp-sprzątać s-schowki, bo Filch m-mi ka-kazał. Po-pobiłem M-Malfoya i McGonagall się wku-wkurzyła n-na m-mnie - paplał bezradnie wpatrując się w podłogę i nie śmiejąc nawet spojrzeć na czarne buty nauczyciela. - N-nie wie-wiedziałem... Mo-o-gę sobie ju-już i-i-ść, j-jeżeli...
- Zamknij się! - stalowy, groźny głos Snape'a przerwał potok słów Gryfona i sprawił, że Harry niemal ugryzł się w język.
Tak bardzo pragnął stąd uciec. Lecz jedyną drogę odwrotu zastawiał swoją osobą Mistrz Eliksirów i Harry wolałby tu sczeznąć, niż się do niego zbliżyć. Przez tyle dni unikał spotkania z nauczycielem sam na sam, a teraz tak się wpakował. Zresztą i tak nie dałby rady ruszyć się z miejsca, gdyż miał wrażenie, że jego nogi wrosły w kamienie na których stał, a niewidzialna siła wciskała jego ciało w ścianę.
"Idź sobie, proszę! Idź stąd!" - modlił się w myślach. Jednak wydawało się, że wszystkie dobre duchy opuściły Harry'ego pozostawiając go na pastwę człowieka, którego w tej chwili bał się bardziej, niż całego zastępu Śmierciożerców z Voldemortem na czele.
Snape nie tyle nie zniknął, co wszedł wprost w ciemność pomieszczenia, a drzwi - ku przerażeniu Harry'ego - zatrzasnęły się za nim rozbłyskując blado czerwonym światłem oznaczającym interwencję magii.
Zaległa upiorna ciemność.
"On chce mnie zabić!" - pomyślał Gryfon w panice, wciskając się jeszcze głębiej w ścianę i nie będąc w stanie wykonać najmniejszego gestu. Rozglądał się w ciemności, pragnąc ocenić sytuację, jednak nie widział zupełnie nic. Wyczuł, że Snape się zatrzymał, a po chwili niewerbalne zaklęcie musnęło chłopaka i kilka stojących na jednej z półek świec, zapłonęło rozedrganym blaskiem, oświetlając ciemną postać, która zdawała się wyłaniać wprost z wszechogarniającego mroku.
Czas nagle stanął w miejscu.
Światło świec odbijało się w zimnych oczach, które patrzyły wprost na Harry'ego i zdawały się przeszywać jego ciało i duszę, przyszpilając chłopaka do ściany i nie pozwalając mu odwrócić głowy. Czarne kosmyki włosów opadały na szczupłą twarz o surowych rysach, a usta zaciskały się groźnie, chociaż można było odnieść wrażenie, że błąka się za nimi mroczny uśmiech. Harry wiedział, że gapi się z szeroko otwartymi oczami, ale nic nie mógł na to poradzić. Do uszu Gryfona dochodziło szalone bicie jego własnego serca i przyspieszony oddech. Krew pulsująca w jego żyłach i ogarniające go ciepło w końcu odblokowały zamroczony umysł chłopaka i czas ruszył ponownie.
Do Harry'ego dotarła w końcu groza sytuacji, w której się znalazł.
On i Snape. Sami. W ciemnym schowku.
Drzwi magicznie zamknięte i zapieczętowane.
"To już koniec!" - przebiegło przez myśl Harry'ego, kiedy Mistrz Eliksirów zrobił krok w jego stronę i chłopak poczuł ten znajomy, korzenny zapach, wzmocniony dodatkowo przez wonie składników eliksirów. Jego twarz owionął gorący oddech nauczyciela. Czarne oczy zmrużyły się niebezpiecznie, a ciemne brwi ściągnęły.
Harry miał wrażenie, że jego serce za chwilę wyskoczy z piersi. Nogi ugięły się pod nim, a on sam, całą siłą woli zmusił się, by odwrócić wzrok od tego ostrego, przeszywającego spojrzenia.
W chwili, kiedy to zrobił, jakiś ciężar opadł z jego serca i lędźwi, jednak nie na długo. Blade dłonie złapały mocno jego twarz, która brutalnie została odwrócona w stronę surowego oblicza Snape'a.
Harry chciał umrzeć.
Zamiast tego, musiał stać przyciśnięty do ściany, czując na sobie gorący oddech i patrząc w głębokie jak studnie oczy Mistrza Eliksirów, które zdawały się rozbierać jego duszę na części, badając każdy kawałek i penetrując wszystkie zakamarki w poszukiwaniu czegoś, co było ukryte głęboko w sercu chłopaka.
Harry wbił paznokcie w ścianę, próbując bronić się przed tym odzierającym go spojrzeniem, ale jedyne, co mógł zrobić, to zaciskać zęby i starać się nie wypuścić tego czegoś nieokreślonego, co zagnieździło się w nim i szarpiąc się oraz wyrywając, próbowało wydostać się na zewnątrz.
Odczuwał tyle rzeczy naraz, że jego zmysły nie nadążały z rejestrowaniem ich.
Dziwny chłód ciała mężczyzny, tak blisko niego.
Gryfon zdusił jęk, kiedy silne napięcie wstrząsnęło jego ciałem.
Czarne oczy wwiercające się w jego duszę.
Pieczenie pod powiekami przybrało na sile.
Dotyk zimnych dłoni, trzymających jego twarz w silnym uścisku.
Członek Harry'ego drgnął, sprawiając, że chłopak prawie osunął się po ścianie, przerażony reakcją swojego ciała.
Gorący, muskający jego wargi oddech.
Coś wybuchnęło wewnątrz chłopaka, sprawiając, że jęknął przeciągle, pokonany, a w oczach poczuł łzy.
Przestał się opierać.
Oczy Snape'a rozbłysły.
Znalazł to, czego szukał.
Jedna z chłodnych dłoni wypuściła twarz Harry'ego i powędrowała w dół, zatrzymując się przez chwilę na jego sercu, które biło tak szybko, jakby chłopak przebiegł co najmniej kilka mil.
Gryfon zacisnął powieki, czując, że jego policzki płoną ze wstydu. Jednak, kiedy otworzył je ponownie, nie było w nich już strachu, zażenowania, czy niechęci. W zamglonych oczach chłopaka płonęło tylko pożądanie.
Wszystkie maski opadły, łańcuchy puściły, a drzwi zostały wyłamane i świadomość Harry'ego pędziła w dół, niczym kolejka górska, niepohamowana i spiętrzona jak wodospad.
Nigdy, w całym swoim życiu, Harry nie pragnął nikogo tak bardzo, jak tego mężczyzny.
Dłoń Snape'a zsunęła się po jego torsie i zatrzymała się dopiero na jego kroczu. Członek chłopaka, zupełnie już twardy, drgał pod materiałem spodni i szortów, błagając o dotyk. Zatopiony w bezdennych czeluściach oczu Mistrza Eliksirów, Gryfon wstrzymał oddech. Starał się zmusić swoje ciało, by nie drżało tak bardzo, gdyż ledwie mógł utrzymać się na uginających się pod nim nogach.
W chwili, kiedy palce Snape'a zaczęły powoli rozsuwać rozporek jego dżinsów, Harry był w stanie tylko zagryzać wargę niemal do krwi, by nad sobą zapanować. Wiedział, że głęboko pod tą twardą, zimną, opanowaną maską, Snape śmieje się z niego i jego słabości.
Jednak to się teraz nie liczyło. Nic się teraz nie liczyło.
Jedynie dłoń mężczyzny, która niczym wąż wśliznęła się w spodnie Harry'ego i zatrzymała się milimetry od jego drgającej niecierpliwie erekcji.
Ciemne oczy zwęziły się i pojawiła się w nich nowa nuta.
Snape bawił się z nim.
Gryfon stęknął, a pragnienie widoczne na jego twarzy zamieniło się niemal w obłąkańczą żądzę. Krew pulsowała w jego głowie, a fale palącego żaru obmywały jego ciało, raz za razem, wywołując bolesne skurcze w podbrzuszu.
Harry poruszył się niespokojnie i wypchnął biodra, pragnąc dotyku. Jego ciało błagało. Dłoń Snape'a cofnęła się nieznacznie, muskając delikatnie materiał, pod którym tętniła bolesna erekcja Gryfona. Harry jęknął, zaciskając oczy z beznadziejnego pragnienia, które go spalało i nie mogło zostać zaspokojone.
Nie potrafił dłużej ze sobą walczyć. Z jego ust wydobył się pełen udręki, zachrypnięty jęk:
- Proszę...
Kiedy uniósł powieki, ujrzał demoniczny błysk w oczach mężczyzny, który zdawał się wydobywać z głębi mroku jego źrenic. Wtedy dłoń Mistrza Eliksirów natychmiast wsunęła się pod materiał bokserek, chłodne palce owinęły się wokół gorącego, pulsującego penisa chłopca i cały świat eksplodował.
Harry miał wrażenie, że tonie w morzu upojenia, które zalało jego umysł i ciało.
Ręka Snape'a poruszała się szybko na drgającym spazmatycznie członku Gryfona. Harry konał z przyjemności. Silne, odbierające mu zmysły fale rozkoszy, przechodziły przez jego ciało, popychane szybkimi posunięciami chłodnej dłoni. Usta Harry'ego otworzyły się w niemym krzyku, łapczywie chwytając powietrze, a z jego gardła wydobył się przeciągły jęk, którego nie potrafił powstrzymać. Zatopiony w mroku oczu Mistrza Eliksirów, nie był w stanie odwrócić głowy.
Echo wypowiedzianych przez niego zaledwie tydzień temu słów, powróciło do Harry'ego silnym uderzeniem i poczuł nutę rozbawienia głęboko w swojej duszy. Jego wewnętrzna, chłodna świadomość doszła nagle do zaskakujących wniosków: stoi tu, w tym ciemnym schowku, w uścisku Severusa Snape'a - najbardziej znienawidzonego nauczyciela w szkole, który wprawnymi, szybkimi ruchami dłoni na jego męskości doprowadza go do delirium, a Harry dyszy i jęczy, obezwładniony pragnieniem, które odczuwa wobec tego człowieka. Ta sytuacja wydała mu się absurdalna i, gdyby nie to, że jego zmysły były zajęte przeżywaniem rozkoszy, którą dawał mu Snape, Gryfon roześmiałby się, a łzy spłynęłyby po jego policzkach.
Wtem dłoń, która do tej pory trzymała Harry'ego za brodę i nie pozwalała mu odwrócić wzroku, puściła jego twarz i powoli zsunęła się po klatce piersiowej chłopca, by następnie wślizgnąć się pod jego koszulkę i delikatnie uszczypnąć sutek.
Harry zawył, przeszyty nagłym bólem, a jego ciało poderwało się i ponownie uderzyło plecami o ścianę.
Nigdy nie myślał, że ta część ciała może być taka wrażliwa.
Następne uszczypnięcie i Harry niemal osunął się po zimnych kamieniach, gdyż ból przyjemności był zbyt silny na jego rozgorączkowane ciało. Jednak w ostatniej chwili ramię Snape'a złapało go w pasie i podciągnęło ponownie w górę, a Snape naparł na niego, więziąc Harry'ego w silnym uścisku pomiędzy zimnem kamieni i swym chłodnym ciałem.
Przez umysł Gryfona przebiegł zamglony obraz pierwszego snu.
Harry, czując, że dłoń Snape'a wyciąga z niego orgazm, a całe jego ciało zalewa żar, złapał w palce okryte czarną szatą ramiona i wcisnął twarz w pierś Mistrza Eliksirów, jęcząc w nią z udręki i przyjemności zarazem.
Podniecająca woń ciała Snape'a wdzierała się do jego nozdrzy, przyprawiając go o jeszcze większy zawrót głowy.
Snape, jakby wyczuwając, że Harry jest już blisko, zwiększył tempo, a ciało Gryfina zawyło z niecierpliwości wobec zbliżającego się finału.
Ostatnim tchnieniem świadomości przez umysł chłopaka przebiegła myśl, że Snape jest Mistrzem nie tylko Eliksirów.
Wtedy nastąpiła eksplozja.
Eksplozja żaru, eksplozja kolorów i dźwięków.
Harry słyszał, jak krzyczy, kiedy obezwładniająca fala ekstazy zalała jego lędźwie, opanowując w mgnieniu oka całe, szczupłe ciało Gryfona i wstrząsając nim jak kukiełką. Palce wbiły się w ciemne ramiona niemal do krwi, a gorące łzy zalały pierś Mistrza Eliksirów. Wszystkie mięśnie napięły się, skóra płonęła, a umysł Harry'ego skomlał z przyjemności.
Chłopak miał przez chwilę wrażenie, że nie wytrzyma i umrze z rozkoszy.
Czuł, jak jego penis wyrzuca z siebie strumienie spermy, które spływają po dłoni nauczyciela albo osiadają na jego czarnej szacie.
Harry zapomniał, jak się myśli, zapomniał zupełnie, gdzie się znajduje i co miał robić. Zapomniał o wszystkim, co znał do tej pory.
Dochodząc w dłoni Snape'a, uczepiony jego szat, urodził się na nowo, odkrywając cuda, o jakich istnieniu nie miał do tej pory pojęcia.
Kiedy ostatnia fala wibrującej przyjemności wypłynęła gorącym strumieniem z jego ciała, Snape puścił go nagle i odsunął się. Nogi Gryfona ugięły się pod nim i chłopak osunął się powoli na podłogę, nie wypuszczając jednak z dłoni czarnych szat. Opadł na kolana przez Mistrzem Eliksirów, trzymając w dłoniach poły jego peleryny i dygotał, nie mogąc złapać tchu, ani otworzyć oczu.
Z trudem zdawał się powracać do równowagi, jednak echo orgazmu wciąż dudniło w jego ciele. Oszołomiony chłopak nie potrafił nawet otworzyć oczu, a co dopiero mówić o uspokojeniu gwałtownie bijącego serca, czy zmuszeniu wycieńczonych mięśni do działania. Chciał się podnieść, naprawdę chciał, jednak nie był w stanie.
W końcu udało mu się wygrać bitwę ze swoim organizmem i podnosząc głowę, otworzył oczy.
To, co zobaczył sprawiło, że powróciło przerażenie, a serce, które powoli się uspokajało, podskoczyło niemal do gardła.
Harry'ego zmroził strach, kiedy patrzył na nabrzmiałego, sterczącego w jego kierunku penisa Mistrza Eliksirów, wyłaniającego się spod czarnych szat.
Bezgraniczne zdumienie odebrało mu mowę i zdolność myślenia. Jego oczy powędrowały w górę, pragnąc wyczytać z twarzy Snape'a jakąś odpowiedź i - ku swemu przerażeniu - znalazł ją.
Czarne, płonące oczy wwiercały się w Harry'ego, a ciemne brwi uniosły się w górę, jakby podświadomie przekazując Gryfonowi wiadomość: "Na co czekasz?"
Chłopak poczuł, że oblewa go fala gorącego wstydu. Spojrzał ponownie na zaczerwieniony organ Snape'a i zagryzł wargę, starając się stłumić narastającą w nim panikę.
Czy naprawdę Mistrz Eliksirów chciał, żeby Harry TO zrobił??
Gryfon widział zarys ciemnych włosów otaczających męskość Snape'a. Jego oczy starannie badały każdy fragment i chłonęły zachłannie widok, utrwalając go w pamięci. Ku zaskoczeniu Harry'ego, spod otulającego go płaszcza strachu zaczęło przebłyskiwać pożądanie, które objawiło się w jego chorobliwie błyszczących oczach.
Walcząc ze spalającym jego ciało wstydem i strachem, przełknął ślinę, a jego ręka powędrowała w górę i palce owinęły się wokół twardego jak kamień członka Snape'a. Jego dłoń wydała mu się bardzo mała w porównaniu z wielkością erekcji Mistrza Eliksirów, którą trzymał w ręku. Pomyślał przez chwilę, że aby objąć ją całą od jąder aż po czubek, potrzebowałby trzech dłoni. Myśl ta sprawiła, że zakręciło mu się w głowie.
Harry badał dokładnie wzrokiem czerwony, gładki czubek penisa i cienkie, nabrzmiałe żyły ciągnące się wzdłuż trzonu. Wyczuwał pod dłonią pulsującą krew, która rozgrzewała masywny organ.
"Jaki ciepły" - przemknęło przez myśl Harry'ego mającego w pamięci chłód przyciskającego się do niego ciała Snape'a i dotykających go zimnych palców.
Nagle zapragnął skosztować tego ciepła. Działając instynktownie, otworzył usta i językiem przesunął po czubku, zostawiając na nim mokry, błyszczący ślad. Zafascynowany dostrzegł, że członek drgnął pod jego dotykiem, a z ust Mistrza Eliksirów usłyszał cichy, stłumiony jęk.
Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
Penis Snape'a smakował nieco gorzko i słono jednocześnie, był ciepły i przyjemny w dotyku. Język Harry'ego ponownie dotknął czubka i dokładnie go obmył, jednak tym razem z ust mężczyzny nie wydobył się żaden dźwięk.
Umysł Gryfona - zamglony wstydem, strachem i pożądaniem - zarejestrował to i przez chwilę pojawiła się w nim myśl, że musi się bardziej postarać, gdyż tak bardzo chciał zostać ponownie nagrodzony tym cudownych dźwiękiem.
Harry nigdy tego nie robił, ale prowadził go instynkt nieokiełznanego pragnienia, który był silniejszy od każdego innego uczucia. Zaślepiony żądzą zaczął wodzić językiem po twardym, nabrzmiałym penisie od czubka, przez trzon, aż po miękkie jądra i z powrotem. Smakował go każdym pociągnięciem języka i zatracał się w doznaniach. Przez jego zamglony umysł przedzierał się przyspieszony oddech Snape'a, któremu najwyraźniej podobały się zabiegi Harry'ego.
Dusza chłopaka była pogrążona w agonii upojenia, wchłaniając Snape'a każdym zmysłem. W nozdrzach czuł ostry, piekący zapach, który dopełniał jego odczuć.
Nagle Gryfon poczuł palce wplatające się w jego włosy. Zaskomlał cicho, kiedy Snape cofnął biodra, ale już w chwilę później Harry'ego przeszył druzgoczący promień zrozumienia. Mistrz Eliksirów skierował członek wprost w usta Gryfona.
"Jak mam wziąć w usta coś tak ogromnego?" - przebiegło przez głowę chłopaka, zanim mężczyzna nakierował i pchnął.
Penis wtargnął do wnętrza ust Harry'ego zagłębiając się aż do gardła. Gryfon zakrztusił się i chciał oderwać głowę, ale Snape trzymał ja mocno i nie pozwalał na żaden ruch. Następne pchnięcie aż po gardło wycisnęło łzy z oczu Harry'ego. Krztusząc się, złapał kurczowo za czarne szaty i ścisnął mocno, pragnąc dać Snape'owi znak, aby przestał.
Nie chciał, żeby tak to wyglądało. Nie chciał, żeby Mistrz Eliksirów tak po prostu pieprzył jego usta. Nie może się na to zgodzić!
Ale czy miał dość sił, by się sprzeciwić, kiedy jego ciało przestało go słuchać i poddawało się władzy Snape'a bez żadnego oporu?
Harry, zrezygnowany opuścił ręce i otworzył gardło na przyjęcie kolejnego pchnięcia.
Penis wypełniał usta chłopaka i rozpierał je, ledwie się w nich mieszcząc. Mistrz Eliksirów, najwyraźniej wyczuwając, że udało mu się go złamać, zdjął rękę z głowy Gryfona, lecz Harry nie cofnął się. Złapał palcami gorący organ i powoli wysunął penisa ze swoich ust, jednak tylko po to, by po chwili pochłonąć go ponownie wciągając głęboko do gardła. Tylko na tyle, na ile był w stanie to zrobić i nie zakrztusić się.
Chciał Snape'a. Chciał posmakować go całego. Chciał dać mu przyjemność, jakiej on sam zaznał jeszcze parę chwil temu.
Wziął w usta mokry już czubek i zaczął go ssać, pragnąc wyciągnąć z Mistrza Eliksirów więcej, niż ten dał mu do tej pory.
Usłyszał jęk, wyrywający się z ust mężczyzny. Harry'ego przeszył dreszcz podniecenia.
Tak, chciał słyszeć jego jęki. Jęki Severusa Snape'a, Mistrza Eliksirów. Jęki, które wywoływał on - Harry.
Gryfon przyspieszył pragnąc usłyszeć to ponownie, głośniej. Wsuwał nabrzmiały, pulsujący członek aż do samego gardła, ssąc go jednocześnie i delikatnie pieścił miękkie, ciepłe jądra wolną dłonią.
Jęki zaczęły przybierać na sile. Zamroczony umysł Harry'ego odbierał je jakby z oddali. Kiedy Gryfon, do ust i języka, dołączył również zęby, którymi drażnił wrażliwą skórę na mokrym, gorącym czubku, został nagrodzony długim, mrocznym pomrukiem przyjemności.
Zamglonym z pożądania wzrokiem, spojrzał w górę, pragnąc zobaczyć twarz Mistrza Eliksirów. Błyszczące jak czarny marmur oczy Snape'a patrzyły wprost na niego. Płonący w nich głód i zachłanność, z jaką spijały roztaczający się przed nimi widok sprawiły, że Harry niemal zemdlał. Nie odrywając wzroku od gorączkowego spojrzenia, przyspieszył, połykając penisa nauczyciela niemal w całości, jednocześnie obciągając szybko ręką dolną część trzonu, której jego usta nie były w stanie objąć. Jego język i zęby drażniły błyszczącą główkę, kiedy Harry wyjmował go na moment, by po chwili ponownie zanurzyć go w ciepłym, chętnym wnętrzu swych ust.
Obraz przed oczami Harry'ego był zamazany, ale chłopak widział, jak przez twarz mężczyzny przechodzą skurcze przyjemności. Wiecznie surowe rysy złagodniały, ale oczy nie straciły swego mrocznego wyrazu.
Harry zacisnął powieki, oblizując zachłannie czerwony, rozgrzany czubek i z zaskoczeniem stwierdził, że czuje na języku ostry smak spermy. Jego serce zawyło z radości.
Jest już tak cholernie blisko doprowadzenia Mistrza Eliksirów do orgazmu!
Zbierając w sobie wszystkie siły, złapał się czarnych szat i z całej siły naparł ustami na sączący się, drżący członek, wciskając go sobie niemal do gardła.
Wtedy dotarł do niego głośny, ochrypły jęk, a ciałem Severusa wstrząsnął dreszcz.
Krztusząc się, Harry chciał cofnąć głowę, ale wtedy poczuł dłonie Snape'a, chwytające jego włosy i przytrzymujące jego głowę w żelaznym uścisku. Harry poczuł, że jego usta wypełniają się ostrym i gorzkim w smaku, lepkim płynem. Szarpnął głową, a z jego oczu wypłynęły łzy, jednak żelazny uścisk nie zelżał. Gryfon, drżąc wraz z ciałem Mistrza Eliksirów, zrezygnowany zaprzestał walki i zaczął połykać jego spermę, która ciepłymi strumieniami zraszała jego gardło i wnętrze ust.
Część białego płynu wymknęła się i spłynęła po brodzie chłopca. W tej samej chwili poczuł bolesne pociągnięcie za włosy, którym ukarał go Snape.
Gryfonowi kręciło się w głowie z oszołomienia. Snape spuszczał się w jego usta, a Harry był zmuszony połknąć wszystko, do ostatniej kropli. I nie potrafił się przeciwstawić.
W chwili, kiedy chłopak przełknął ostatnią dawkę gorzkiego nasienia, jego głowa została uwolniona z uścisku, a rozgrzany do czerwoności członek wyjęty z jego ust. Chłopak zaczerpnął tchu.
Czuł mokry ślad spermy spływający po jego brodzie i żłobiący ścieżkę na jego rozpalonej skórze.
Kiedy Mistrz Eliksirów zapiął rozporek, twarz Harry'ego została ujęta pod brodę i uniesiona w górę. Gryfon zamglonymi oczyma patrzył na malujący się na twarzy Snape'a wyraz złośliwego triumfu i mrocznej satysfakcji.
Mistrz Eliksirów długim, żółtawym palcem zebrał odrobinę spermy, która wymknęła się Harry'emu, a następnie włożył mu go do ust. Gryfon oblizał dokładnie palec, nie odrywając spojrzenia od twarzy Snape'a. Zajęczał cichutko, kiedy mężczyzna zabrał palec.
Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawił się zimny, wyrachowany uśmiech.
- To było miłe, panie Potter.
Harry wstrzymał oddech. Uświadomił sobie nagle, że były to pierwsze słowa Snape'a, od kiedy wszedł do schowka. Otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale głos zamarł mu w gardle. Mistrz Eliksirów nagle cofnął się, odwrócił się od klęczącego na podłodze Harry'ego, otworzył drzwi i zniknął za nimi, pozostawiając Gryfona w ciemnym, chłodnym schowku.
Harry, zaszokowany i zagubiony patrzył na drzwi, za którymi zniknął Snape i próbował zrozumieć, co się stało.
Kręciło mu się w głowie, serce biło mu gwałtownie, a ciałem wstrząsały dreszcze. W jego umyśle dudniły rozbiegane myśli:
Czy to się wydarzyło naprawdę? Czy on i Snape właśnie przed chwilą...?
Gorąca, obezwładniająca fala wstydu przeszyła serce Gryfona.
"Właśnie obciągnąłem Mistrzowi Eliksirów!" - pomyślał spanikowany, próbując pozbierać kawałki rozbitej dumy i szacunku do siebie. Miał wrażenie, że jego ciało płonie z zażenowania, a w gardle poczuł gorzki smak wstydu, zmieszany ze świeżym wciąż smakiem spermy Severusa Snape'a. Jego umysł nie potrafił ogarnąć tego zdarzenia i Harry błądził w swej świadomości, próbując uchwycić się kawałków wspomnień i zrozumieć, gdzie się znajduje, co przed chwilą zaszło, gdzie się podział Snape i dlaczego czuje się tak podle upokorzony?
Zacisnął drżące pięści, zagryzł wargę i ze ściśniętym gardłem, przełykając łzy, podniósł szklisty wzrok na drzwi.
Harry siedział jeszcze przez jakiś czas na kamiennej podłodze w ciemnym schowku, w zimnych lochach pod zamkiem, wpatrywał się w drzwi i czekał z nadzieją.
Jednak Mistrz Eliksirów już więcej się w nich nie pojawił.
___________________
* "Kinda I want to" by Nine Inch Nails
--- rozdział 06 ---
6. Darkness.
Harry Potter zamknął oczy, czując w swoim wnętrzu rozgrzewające ciepło i przejmujący chłód jednocześnie. Uczucie gorzkiego wstydu powoli wyparowywało z jego umysłu. Przyjemne zadowolenie walczyło z obezwładniającym strachem. Miał wrażenie, że jego serce zostało rozerwane na pół i obie części nie potrafiły dojść ze sobą do porozumienia. Gryfon mógł tylko leżeć w ciemności pod przykryciem i czekać na rozstrzygnięcie.
Która połowa zwycięży? Na razie był remis.
Był środek nocy. Ron już dawno chrapał, ale Harry nie mógł zasnąć. Wszystkie wydarzenia, które zaledwie kilka godzin temu lawinowo przetoczyły się przez jego i tak pogmatwane życie, sprawiły iż zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie zasnąć.
Na jego policzkach płonęły chłodne rumieńce, a kąciki ust unosiły się nieznacznie w gorzkim grymasie, który powinien być uśmiechem, jednak wcale go nie przypominał. Zielone oczy wpatrujące się w sklepienie błyszczały gorączkowo, przeżywając ponownie każdą chwilę.
* * *
- Harry! Harry! Co się z tobą dzieje? - zdenerwowany głos Hermiony przedarł się przez otulony mgłą umysł Harry'ego i wyrwał go z odrętwienia, w którym znajdował się przez cały poranek, aż do śniadania. Na jego talerzu leżało kilka kiełbasek, których nawet nie ruszył.
- Nic - wymamrotał czując, że zbiera mu się na wymioty. Po raz dziesiąty już spojrzał przelotnie na stół nauczycielski.
Snape'a nie było na śniadaniu.
Harry dziękował za to wszystkim dobrym duchom.
Do tej pory nie potrafił właściwie zrozumieć jak doszło do sytuacji, która miała miejsce wczoraj wieczorem w schowku w lochach. Z jednej strony jego umysł próbował wyrzucić to z pamięci, a z drugiej - ogarniała go fala gorąca na samo wspomnienie smaku Snape'a, jego zapachu, jego oszałamiającej bliskości.
"To niemożliwe! To się nie mogło wydarzyć! To wszystko mi się przyśniło!" - powtarzał sobie w myślach przez cały czas, gdyż jego umysł nie potrafił ogarnąć tego zdarzenia, a Harry za nic w świecie nie chciał mu w tym pomagać.
Słowa "Obciągnąłem Mistrzowi Eliksirów" pojawiały się w jego głowie na przemian ze słowami "Nie, to się wcale nie wydarzyło! Musiało mi się to przyśnić!", a czasami przebłyskiwały również słowa "Zostałem wykorzystany przed nauczyciela. Może powinienem komuś o tym powiedzieć?".
Harry próbował sobie wyobrazić rozmowę, w której wyznałby to Dumbledore'owi:
"- ...Snape do mnie podszedł i patrzył się na mnie.
- I co było dalej, Harry?
- Hmmm, od samego spojrzenia dostałem erekcji.
- Ach.
- No i później... hmm... powiedziałem "proszę".
- To nieco komplikuje sprawę, Harry...
- No i on mnie dotknął. A później ja... obciągnąłem mu. I na końcu powiedział do mnie "To było miłe, panie Potter".
- Założę się, że musiało to być dla niego miłe, Harry.
- I co pan o tym myśli, dyrektorze?
- Gdzie miała miejsce ta sytuacja?
- W schowku na miotły.
- W schowku? Przecież to miejsce publiczne.
- Nie, gdybyśmy zrobili to w Wielkiej Sali, to byłoby to miejsce publiczne.
- Hmm... A jak ty się po tym czułeś, Harry?
- Miałem najwspanialszy orgazm w życiu.
- No to nie widzę problemu, Harry.
- Dziękuję, że mnie pan wysłuchał, panie dyrektorze."
Harry uśmiechnął się do siebie mimowolnie.
Nie. Wiedział, że nigdy, przenigdy nikomu o tym nie wspomni. Umarłby ze wstydu. Ten wstyd ciążył mu w każdej sytuacji, przytłaczając go swym ciężarem i nie pozwalając zapomnieć.
Harry nienawidził siebie za to, że wypił wtedy ten eliksir. Nienawidził siebie za to, jak działał na niego Snape. Nienawidził siebie za świadomość, że wtedy, w schowku zrobiłby dla Snape'a wszystko. Zrobiłby każdą rzecz, o jaką Mistrz Eliksirów by go poprosił. I nienawidził Snape'a za to, że drań doskonale o tym wiedział. Nienawidził go za jego pewność siebie. Ale to Harry dał mu tę pewność.
Bał się też. Bał się, ponieważ Mistrz Eliksirów wiedział o pragnieniach Harry'ego Pottera. Bał się, ponieważ to dawało Snape'owi władzę nad Harrym, a ten człowiek był zdolny do wszystkiego. A Harry sam mu dał tę władzę. Bał się, do czego Snape mógł ją wykorzystać.
Harry przeklinał siebie samego i wszystko, co doprowadziło go do punktu, w którym się teraz znajduje.
Kiedy wrócił wczoraj wieczorem do dormitorium, wszyscy już spali. Pamiętał zapach spermy Mistrza Eliksirów, który wciąż czuł na sobie, a którego nie udało mu się zmyć w łazience. Czuł się brudny, upokorzony i zdeptany, ale druga połówka jego serca wyśpiewywała serenady radości. Dostał to, czego tak bardzo pragnął. Może nie wyglądało to, tak, jak w jego marzeniach, ale to na pewno dopiero początek. Snape nie może przecież wiecznie udawać, że nic do Harry'ego nie czuje. Przecież widział wtedy to płonące spojrzenie czarnych oczu...
Zadrżał, przypominając sobie chłodną dłoń poruszającą się na jego penisie, która doprowadziła go do najwspanialszego orgazmu w jego życiu. To zupełnie co innego, niż robienie tego samemu...
- Harry! Harry! - głos Hermiony przedarł się przez myśli Harry'ego.
- Przestań wreszcie "harrować"! - warknął Gryfon. - Co? - dodał, widząc wyrzut w oczach przyjaciółki. Był zły, że Hermiona wciąż go nagabuje i nie pozwala mu spokojnie pomyśleć.
- Co się z tobą dzieje? - fuknęła Hermiona robiąc obrażona minę.
- Przecież mówię, że nic! Przestań się mnie wreszcie czepiać i zostaw mnie w spokoju! - syknął Harry, odsuwając ze złością talerz i podnosząc się gwałtownie z miejsca.
Chciał zostać sam.
Widział, że Ron otworzył szeroko oczy, zaskoczony nagłym wybuchem swego przyjaciela i chciał coś powiedzieć, ale jego pełne usta nie pozwoliły mu na to.
- Idę uprzątnąć resztę schowków - powiedział gniewnie Harry, odwracając się plecami do przyjaciół i ruszając w stronę wyjścia. Nie obchodziło go, czy się na niego obrażą, czy nie. Nawet nie czekał na protesty Hermiony. Czuł na sobie odprowadzające go spojrzenia części uczniów, wśród których było również intensywne spojrzenie Draco Malfoya, jednak teraz nie był w stanie zwracać na to uwagi.
Szedł szybko korytarzami, roztrzęsiony i zdenerwowany. Nie rozumiał, skąd brały się u niego te pokłady agresji, które ostatnio wyrzucał z siebie w ilościach zdolnych zatopić cały korytarz. Potrzebował samotności, żeby to wszystko spokojnie przemyśleć.
Nie interesowało go
zwycięstwo Armat we wczorajszym meczu, o którym przez cały czas
opowiadał mu Ron. Nie miał ochoty słuchać o stercie prac
domowych, o której Hermiona cały czas mu przypominała i
zamęczała go, żeby pospieszył się ze sprzątaniem,
bo nic nie zdąży na jutro odrobić. Nic go nie interesowało.
Wszystko nagle zostało zepchnięte na dalszy plan. Najważniejsze
było teraz dla niego to, co wydarzyło się wczoraj wieczorem w
małym, zatęchłym schowku w zimnych, mrocznych lochach Hogwartu.
Chciał teraz myśleć tylko o tym. Tylko o tym
Czuł, że jego życie diametralnie się teraz zmieni. Nie wiedział dokładnie na czym ta zmiana miała polegać, ale na pewno nie będzie to dla niego ten sam Hogwart, co wcześniej. Wszystko, na co spojrzał nosiło teraz dla niego znamię jego obsesji Severusem Snape'em.
Nie był w stanie dokończyć wczoraj sprzątania tego schowka. Po prostu nie potrafił się na tym skupić. Zdruzgotany i zszokowany opuścił schowek, powlókł się prosto do łazienki i siedział tam tak długo, dopóki nie upewnił się, że wszyscy już poszli spać.
Już nigdy nie wróci do tego miejsca, które było świadkiem jego całkowitego upokorzenia i jednocześnie największej ekstazy. Wiedział, że Filch będzie na niego wściekły, ale nikt go tam nie zaciągnie, nawet siłą.
Został mu jednak jeszcze jeden schowek w dolnej części zamku, najbliżej komnat Ślizgonów. Całe szczęście, że odnoga, w której się znajdował prowadziła daleko od gabinetu Snape'a. Jednak Gryfon cały czas odczuwał niepokój. Był w takim stanie, że gdyby spotkał dzisiaj Snape'a na korytarzu, mógłby uciec z krzykiem, albo - co gorsza - zemdleć z przerażenia.
Kiedy Harry, zamyślony schodził do lochów, przypomniał sobie, że nie zabrał wiadra i całej reszty środków czystości, które były mu potrzebne do sprzątania, a które znajdowały się w schowku obok gabinetu Filcha. Westchnął zrezygnowany, odwrócił się w połowie schodów i w tej samej chwili ujrzał ciemny kształt znikający za rogiem na szczycie schodów. Zaniepokojony spiął się cały i poczuł nagły ciężar przygniatający jego serce.
Wszyscy uczniowie byli przecież na śniadaniu. Nie mógłby tutaj nikogo spotkać. Włożył dłoń do kieszeni, zaciskając ją na różdżce i powoli zaczął wdrapywać się po schodach. Wpatrywał się w róg korytarza z taką intensywnością, że po chwili poczuł łzy w oczach, jednak nie odważył się mrugnąć. Nasłuchiwał, ale nie słyszał nic podejrzanego. Kiedy znalazł się na szczycie schodów, zacisnął jeszcze mocniej dłoń na różdżce i z mocno bijącym sercem, wyjrzał ostrożnie za róg.
Nikogo tam nie było.
Odetchnął z ulgą wmawiając sobie, że coś mu się pewnie wydawało. Po co ktoś miałby go śledzić? Jednak kolejne piętro pokonał biegiem.
Ze schowka obok gabinetu Filcha zabrał szczotkę, wiadro, środki czystości, ścierki i miotełki i z całym pobrzękującym ekwipunkiem rozpoczął ponowną wędrówkę w dół, wprost do lochów.
Rozglądał się bacznie, ale żadne dziwne zjawiska nie wyskoczyły na niego nagle zza rogu. Pomyślał o medalionie - prezencie od Luny, który spoczywał sobie spokojnie w kufrze w jego dormitorium. Żałował, że go przy sobie nie ma. A nuż okazałoby się, że jednak działa.
"Nie ma powodów do niepokoju. Jestem w Hogwarcie - najbezpieczniejszym w tej chwili miejscu w Czarodziejskim Świecie. Nie ma tu nic groźnego. No, może poza trójgłowymi psami, ogromnymi pająkami, wężami, które jednym spojrzeniem mogą zabić człowieka i całą masą innych dziwnych stworzeń ukrywających się w zakamarkach zamku. I Snape'em." - myślał, stawiając wiadro na jednym ze stopni i przeciągając się. - "To pewnie był tylko Irytek, albo jakiś inny duch."
Kątem oka dostrzegł ruch na szczycie schodów, jednak kiedy odwrócił głowę, zobaczył tylko kilka wiszących na ścianach obrazów. Stary opasły mnich drzemał w swych ramach, a stado hipopotamów spokojnie wylegiwało się w wodzie. Nikt się nie poruszał na obrazach. Skąd więc to wrażenie?
"Mam jakieś omamy. Pewnie z niewyspania" - pomyślał Harry, łapiąc ponownie wiadro i schodząc do zimnych lochów. Kiedy przemierzał długi, surowy korytarz czuł, jak chłód przenika jego ubranie i wstrząsa jego ciałem. Tu zawsze było zimno. Prawie o tym zapomniał, przypominając sobie żar, który płonął w nim wczoraj, kiedy on i Mistrz Eliksirów...
Harry poczuł jak jego twarz oblewa się rumieńcem. Naprawdę nie wyobrażał sobie, że mógłby się teraz spotkać ze Snape'em. Na samą myśl o tym oblewał go zimny pot.
W końcu dotarł do celu. Najbardziej zapuszczony i zapomniany schowek w całym zamku znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od wejścia do pokoju wspólnego Ślizgonów, w mrocznej wnęce za rogiem. Harry był tutaj tylko raz w życiu, kiedy razem z Ronem wypili Eliksir Wielosokowy i zamienili się w Crabbe'a i Goyle'a - dwóch wiernych osiłków Malfoya.
O tej porze nie było tu nikogo, ale Harry wiedział, że wkrótce zaczną pojawiać się powracający ze śniadania uczniowie Slytherinu. Wolał więc nie kusić losu i szybko zaszył się w mroku otaczającym schowek. Kiedy otworzył drzwi, w jego nozdrza buchnął odrażający odór stęchlizny i szczurzych odchodów. Zatkał nos, krztusząc się przez chwilę i machnięciami dłonią starając się odpędzić zapach.
"Będę po tym śmierdział gorzej od Stworka" - pomyślał ze wstrętem, próbując dojrzeć coś w ciemności.
Wyjął z kieszeni różdżkę, żeby przyświecić sobie trochę w poszukiwaniu jakiejś świecy, kiedy nagle czyjeś silne ręce złapały go od tyłu i uniosły w górę, a twarda jak skała pięść wbiła się w jego brzuch, pozbawiając go tchu. Zanim Gryfon zdążył się zorientować, różdżka została wyrwana z jego dłoni, a on sam znalazł się na podłodze, trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech. Przed jego oczami pojawiły się gwiazdy, a w uszach słyszał tylko szum, przez który jednak przebił się po chwili znajomy, jadowity głos:
- Nie jesteś już taki buntowniczy, co Potter?
Do uszu Harry'ego dotarły dwa ochrypłe śmiechy.
- Czego chcesz Malfoy? - wydusił Harry, zaciskając zęby i podnosząc wzrok.
Draco stał pomiędzy swoimi dwoma gorylami i uśmiechał się mściwie.
- Czego chcę? Myślisz, że tak po prostu puszczę ci płazem to wszystko, przez co muszę przechodzić z twojego powodu?
Klęcząc na kamiennej podłodze, Harry starał się szybko oszacować szanse. Ich było trzech, on - jeden. W dodatku zabrali mu różdżkę. Jak mógł być tak nieostrożny? Przeklinał się w myślach za swoją głupotę.
- To wy mnie śledziliście? - zapytał, chociaż dobrze znał odpowiedź. Chciał zyskać na czasie. Miał nadzieję, że lada moment ktoś nadejdzie. Chociaż podejrzewał, że Ślizgoni raczej z przyjemnością popatrzyliby na to, jak jego koledzy rozgniatają Harry'ego Pottera na miazgę. W głębi duszy miał jednak nadzieję, że chociaż jeden z nich okazałby się na tyle dobroduszny, by zawiadomić nauczyciela.
Harry nie wiedział, czego może spodziewać się po Malfoyu. Wiedział tylko jedno - że paskudny uśmiech, który wykrzywiał jego gębę, wcale, a wcale mu się nie podobał. Nie podobał mu się też ten mroczny cień w oczach Ślizgona. Malfoy zawsze go nienawidził, ale nigdy wcześniej jego oczy nie wyrażały takiego... szaleństwa, kiedy patrzył na Harry'ego.
- Usłyszeliśmy, jak mówisz tej szlamie i rudzielcowi o sprzątaniu schowków. Jak to się dobrze złożyło, że przyszedłeś od razu tutaj. - W oczach Malfoya pojawił się demoniczny błysk. Harry'emu coraz bardziej się to nie podobało.
"Oni naprawdę mają zamiar..." - Gryfon aż się zachłysnął ze strachu. Rozejrzał się ukradkowo w poszukiwaniu ratunku, jednak korytarz wydawał się całkowicie pusty. Nie da rady im trzem naraz, ale nie podda się bez walki.
- Takim jesteś tchórzem Malfoy, że potrzebujesz pomocy swoich osiłków, żeby mi spuścić łomot? Boisz się, że sam nie dałbyś mi rady?
- Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk twoją szlamowata krwią - Malfoy splunął pod nogi, dając znak Crabbe'owi i Goyle'owi, którzy złapali Harry'ego pod ramiona i podnieśli go w górę. Gryfon poczuł, jak w jego serce wlewa się nienawiść, dodająca mu sił i zdecydowania.
- Nic dziwnego! Ty nie potrafisz sobie nawet butów zawiązać nie wysługując się innymi! - krzyknął szarpiąc się i próbując uwolnić od przytrzymujących go silnych rąk. - Ciekawe, czy twoi goryle podcierają ci też tyłek w kiblu?
Twarz Malfoya zbladła z wściekłości.
- Odszczekasz wszystko, Potter! A potem będziesz się wił pod moimi stopami i błagał o litość! - warknął Malfoy podwijając rękawy swojej szaty.
Harry zaczął się jeszcze bardziej szarpać. Nienawiść zalała jego trzewia uruchamiając drzemiące w nim pokłady agresji, które tylko czekały na uwolnienie z ryzów, w jakich je do tej pory utrzymywał. Poczuł potężne uderzenie w bok próbującego zapanować nad nim Crabbe'a. Jednak to rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
- Tylko mnie dotknij, Malfoy, a będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu! - ryknął, kopiąc i gryząc na oślep, byle tylko uwolnić się, rzucić się na Malfoya i zmiażdżyć jego bladą twarz.
- Trzymajcie go mocno! - krzyknął Malfoy, szykując się do zadania ciosu. - Myślisz, że możesz robić, co tylko ci się podoba? Myślisz, że możesz być nietykalny, bo taka jest jego wola? Nikt ci teraz nie pomoże Potter! Jesteś mój! - ostatnie słowo przeszło w ryk wściekłości, kiedy Malfoy zamachnął się. Harry zamknął oczy, czekając na cios.
- Co tu się, do diabła, dzieje? - ostry, zimny głos przeciął powietrze i sprawił, że wszystko nagle ucichło.
Cios nie nastąpił.
Oddychając ciężko, Harry otworzył oczy i zobaczył wysoką, dumną postać wyłaniającą się z ciemności korytarza. Harry poczuł, jak jego serce opada do żołądka.
Severus Snape obrzucił spojrzeniem całą scenę, po czym jego brwi ściągnęły się, a z ust wydobył się śmiertelnie groźny głos, skierowany w stronę przytrzymujących Harry'ego Crabbe'a i Goyle'a:
- Puśćcie go.
Podczas szamotaniny okulary Harry'ego spadły z jego nosa i chłopak nie był w stanie dojrzeć wyrazu twarzy profesora, ale ton jego głosu sugerował wyraźnie, że każda próba niewykonania jego polecenia może skończyć się bardzo źle.
Harry poczuł, jak masywne ręce puszczają go i rozcierając bolące miejsca, wyprostował się powoli, wciąż jednak drżąc. Jego włosy były w nieładzie, okulary leżały gdzieś na podłodze, ledwie uniknął pobicia, a on potrafił tylko stać i wpatrywać się w podłogę, czując jak krew dudni mu w uszach, a jego policzki czerwienieją od rozgrzewających je płomieni.
- Panie Malfoy, proszę oddać różdżkę panu Potterowi.
- Nie! - nagły krzyk Malfoya sprawił, że Harry osłupiał z zaskoczenia. Gryfon podniósł wzrok na Ślizgona, który stał i drżał od tłumionej wściekłości. Wyglądało, jakby toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. - Nie przeszkodzisz mi! - wykrzyknął, po czym odwrócił się ponownie do Harry'ego, tak zaślepiony nienawiścią, iż wydawało się, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy, komu się właśnie przeciwstawił.
Harry nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy Snape znalazł się przy Malfoyu i jedną ręką złapał w żelazny uścisk dłoń, w której chłopak trzymał różdżkę. Harry zobaczył, jak twarz Malfoya skrzywiła się z bólu, a z jego ust wydobył się zduszony jęk. Snape zgniatał w uścisku nadgarstek Ślizgona zaledwie przez chwilę, ale to wystarczyło, by Malfoy wypuścił różdżkę Harry'ego i złapał się za nadgarstek, jęcząc z bólu.
- Nigdy więcej nie waż mi się sprzeciwić. - Ton głosu Mistrza Eliksirów przyprawił Harry'ego o gęsią skórkę. Gryfon przełknął ślinę, starając się opanować drżenie, które owładnęło jego ciałem.
- Za mną - warknął Snape, obrzucając Ślizgona morderczym spojrzeniem. - A wy dwaj wynoście się do waszych dormitoriów - zwrócił się do Crabbe'a i Goyle'a, którzy wpatrywali się w Snape'a z ogłupiałymi minami, po czym szybko odwrócili się i potykając się jeden o drugiego, zniknęli za rogiem.
Oczy mężczyzny na chwilę zatrzymały się na Harrym, jednak Mistrz Eliksirów nie zwrócił się do niego w żaden sposób, jakby Harry był tylko nieistotnym szczegółem w całym zajściu, niewygodnym świadkiem.
A przecież to jego chcieli pobić!
Gryfon poczuł, jak uczucie rozgrzewającego ciepła w jego wnętrzu znika, zastąpione czymś zimnych, ciężkim i twardym.
Snape odwrócił się i zaczekał aż Draco - rzuciwszy jeszcze raz Harry'emu pełne nienawiści spojrzenie - wyminie go i ruszy w stronę gabinetu Mistrza Eliksirów.
Harry złapał się na tym, że przez jego umysł przebiegła nagła dziwaczna myśl, że dałby chyba wszystko, żeby znaleźć się na miejscu Malfoya. A z drugiej strony - oddałby całą resztę, żeby się nie znaleźć.
Czuł zawroty głowy, kiedy patrzył na oddalające się plecy nauczyciela, odziane w czarną, falującą pelerynę.
Harry nagle zdał sobie sprawę, że został sam.
Drżał cały i wciąż kręciło mu się w głowie.
Dlaczego nie martwiło go, że cudem uniknął pobicia? Dlaczego bardziej przejmował się tym, że Snape prawie w ogóle nie zwrócił na niego uwagi? Nie spodziewał się, że po tym, co się między nimi wydarzyło, Mistrz Eliksirów zacznie nagle nosić Harry'ego na rękach, ale taki chłód i obojętność były dla niego zimnym zawodem wylanym wraz z wiadrem wody na jego rozgorączkowaną, rozmarzoną głowę.
Z ust Gryfona wydobyło się przeciągłe westchnięcie.
No tak, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? Przecież Snape nie mógłby zachowywać się wobec Harry'ego milej przy Malfoyu i jego osiłkach. Na pewno następnym razem da mu jakiś znak, że pamięta o nim, że pamięta o tym, co się wydarzyło; że to dla niego także coś znaczyło...
Następnym razem.
Na pewno.
* * *
- CO zrobił Malfoy?! - krzyk Rona i Hermiony sprawił, że kilka osób, zaciekawionych, odwróciło głowy.
- Ciiii - syknął Harry z niepokojem rozglądając się po pokoju wspólnym. Siedzieli we trójkę na kanapie przy kominku. Był niedzielny wieczór i kilka spóźnionych osób odrabiało jeszcze resztę prac domowych. Harry także był obłożony książkami, a Hermiona i Ron pomagali mu odrabiać zadania. Hermiona pisała wypracowanie na Historię Magii, a Ron starał się wypisać skutki Eliksiru Rozciągającego. Harry ćwiczył transmutację, ale nie mógł się skupić.
- Malfoy i jego banda zaatakowali cię w lochach? - Hermiona z oburzenia prawie podskakiwała na swoim miejscu chlapiąc na boki atramentem. - Jak oni mogli? Przecież to całkowicie niedopuszczalne!
- Ten wredny, cholerny drań! - syknął Ron, ignorując zatrwożone spojrzenie Gryfonki - Mam nadzieję, że Snape da mu za to solidny szlaban!
- Wierzysz, że Snape mógłby ukarać swojego pupilka? - zapytała z powątpiewaniem Hermiona. - Nie, Ron. W najlepszym wypadku skończy się na naganie. Powinieneś powiedzieć o tym profesorowi Dumbledore'owi, Harry.
- Nie, Hermiono. Nie będę biegał do Dumbledore'a z każdym najmniejszym problemem. On ma dosyć własnych kłopotów na głowie.
- No to idź chociaż do profesor McGonagall.
- A co ona może zrobić? Snape nie pozwoli jej ukarać Malfoya drugi raz, skoro już sam się nim zajął - wtrącił Ron. - Harry powinien to załatwić na własną rękę.
Hermiona obrzuciła rudzielca oburzonym spojrzeniem.
- Ronaldzie Weasley, chyba nie sugerujesz, żeby Harry zaczaił się na Malfoya i zaatakował go znienacka, jak pospolity bandyta?
Ron wyszczerzył zęby.
- Dokładnie to miałem na myśli.
- W takim razie uważam, że jesteś nieodpowiedzialnym...
Harry przestał słuchać. Miał już tego dosyć. Czegokolwiek by nie powiedział swoim przyjaciołom, zawsze kończyło się na kłótni. Podejrzewał, że gdyby wyznał im, co wczoraj wieczorem robił Snape'owi, a co Snape robił jemu, przyjaciele po raz pierwszy - w końcu - zaniemówiliby.
Nie, Harry nie miał zamiaru im tego mówić.
Nigdy.
Nie zrozumieliby. Zresztą on sam tego jeszcze nie rozumiał.
Ciągle zastanawiał się, jak do tego doszło. Ale - co ciekawsze - bardziej interesowało go, co Snape mógłby teraz robić. Może też myśli o Harrym i wspomina, jak Harry klęczał przed nim i...
Gryfon poczuł, jak zalewa go żar, a policzki zaczynają mu niebezpiecznie płonąć.
Szybko uspokoił rozkołatane serce i starał się powrócić do przerwanej rozmowy.
-... przynajmniej staram się mu pomóc, a nie podsuwać idiotyczne pomysły, za które mógłby zostać wyrzucony ze szkoły! - pieniła się Hermiona.
Harry szybko wrócił do swoich myśli, które wolał zdecydowanie bardziej od wysłuchiwania kolejnej kłótni swoich przyjaciół.
Spotkał dzisiaj Snape'a. Zobaczył go.
Jakie to było dziwne uczucie patrzeć na nauczyciela, mając przed oczami jego erekcję i pamiętając smak jego spermy w swoich ustach.
Wciąż, kiedy zamykał oczy, czuł jego bliskość, jego siłę, wgniatającą go w ścianę i podtrzymującą przed upadkiem oraz jego oszałamiający zapach.
Harry wciąż nie potrafił w to uwierzyć.
...i prawdopodobnie nie będzie w stanie w to uwierzyć, dopóki Snape nie da mu znaku, że też pamięta, że to nie był tylko jego mroczny, chory sen.
Harry wmawiał sobie, że Snape musi pamiętać, skoro uratował go dzisiaj przed Malfoyem. Przecież wcześniej odszedłby pewnie bez słowa, pozwalając, by Malfoy zrobił z Harrym, to co zamierzał i prawdopodobnie ciesząc się z tego w duchu. Nie, Snape wyraźnie stanął w obronie Harry'ego i myśl ta rozgrzewała Gryfona, dając mu nadzieję. To, że Mistrz Eliksirów w ogóle nie zwrócił na Harry'ego uwagi było tylko drobnym nieporozumieniem.
Kiedy Harry zamykał oczy, znowu był w schowku, wtulony w czarną, szorstką szatę, czując w nozdrzach zapach eliksirów, a w ustach słonogorzki smak ciepłego penisa; słysząc w uszach pomruki przyjemności i patrząc w czarne, płonące oczy, wdzierające się do jego duszy.
Zadrżał niekontrolowanie.
Po tej wizji jednak zawsze nachodziło go niemiłe uczucie niepokoju, którego za wszelką cenę nie chciał do siebie dopuścić. Nie chciał pamiętać, jak Snape odwrócił się i odszedł, zostawiając go tam samego. Nie chciał się zastanawiać dlaczego to zrobił. Nie chciał przypominać sobie smaku goryczy, która ściskała wtedy jego gardło.
Gorzki cień smutku wisiał nad jego wspomnieniami i chociaż Harry usilnie starał się go przepędzić, on wciąż tam był, trujący niczym jad węża.
Nie, to, co się później wydarzyło nie ma dla niego żadnego znaczenia.
Naprawdę nie ma!
Nie będzie o tym myślał, ponieważ czuje się wtedy tak... tak... źle.
A przecież dostał w końcu to, czego chciał. Sam poprosił. Nie może teraz mieć do nikogo pretensji. Tylko do siebie.
- Harry, dlaczego nie ćwiczysz? - do uszu Gryfona dotarł oburzony głos Hermiony. Harry zdał sobie sprawę, że siedzi bez ruchu i wpatruje się w płomienie. - Jest już późno! Wiesz, co powie McGonagall, jeżeli nie opanujesz do jutra tego zaklęcia.
- Nic mnie nie obchodzi, co powie ta stara kwoka! - warknął ze złością Harry. Nawet jego to zaskoczyło. Zobaczył, jak Hermiona wciąga ze świstem powietrze, a Ron podrywa głowę. - Przepraszam, Hermiono. Jestem już po prostu bardzo zmęczony. Chodźmy już spać.
Hermiona, otrząsnąwszy się z zaskoczenia, spojrzała na niego z zatroskaniem i uśmiechnęła się smutno.
- Idź sam. Dokończymy to za ciebie.
Ron otworzył usta, żeby zaprotestować, ale przeszyty sztyletującym wzrokiem Gryfonki, zamknął je i zrezygnowany pokiwał głową. Harry, mamrocząc podziękowania, podniósł się i wolno powlókł się do dormitorium próbując zrozumieć, dlaczego czuje się jak ostatnia świnia. Wyżywa się na przyjaciołach, którzy starają mu się pomóc. To nie jego wina, że ostatnio czuje się taki... zły. Ostatni tydzień był pasmem samych upokorzeń i walki. Jest po prostu zmęczony tym wszystkim. Każdy ma swoje granice. Nawet Chłopiec Który Przeżył.
"W ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, jakbym był powietrzem, a przecież wczoraj..." - myślał jeszcze przez jakiś czas przed zaśnięciem, wciskając twarz w poduszkę i bojąc się zasnąć. Nie chciał poczuć się ponownie, tak jak wtedy, kiedy Snape niespodziewanie zniknął, zostawiając Harry'ego samego w ciemności, na pastwę snów, w których czekały na niego wszystkie rzeczy, które przez cały dzień spychał gdzieś głęboko w sobie.
* * *
Eksplozja oślepiającego światła przeniosła Harry'ego do pogrążonego w ciemności schowka.
Snape stał nad nim, a na jego twarzy malował się wyraz obrzydzenia. Patrzył na Harry'ego z gniewem, jednak Gryfon czuł, że gniew ten nie był skierowany na niego. Harry widział surowe oblicze nauczyciela, który spogląda na niego, ale go nie widzi, jakby Harry'ego tam nie było, jakby był niewidzialny. Ale wyraz obrzydzenia nie znikał z jego groźnej twarzy.
Słowa "Dość już!" zadudniły echem wokół niego, jakby odbijając się od odległych ścian jaskini.
Zrobiło się ciemno. Zimno. Ale Harry'ego rozpierała niewytłumaczalna radość.
Śmiał się.
Wysoki, zimny śmiech wydobywał się z jego gardła.
Długie, białe palce, jak u trupa, pogładziły coś owiniętego wokół jego ramion.
Na granicy jego widzenia stała jakaś ciemna postać otoczona mrokiem.
To ona była powodem jego radości.
Tak, tak, tak! Właśnie tak!
Nastąpiła eksplozja światła, a Harry poczuł przeszywający ból w czole.
Zimny szept "Dopilnujesz tego!" wyrwał się z jego gardła.
Zobaczył wykrzywioną grymasem wściekłości twarz Draco Malfoya. Dostrzegł głęboki mrok w jego błękitnych oczach, które teraz miały barwę pochmurnego, burzowego nieba.
Białe, piekące światło ponownie zalało oczy Gryfona i następna rzeczą, jaką zobaczył było sklepienie nad swoim łóżkiem. Blizna bolała go tak, jakby ktoś przed chwilą wypalił ją rozżarzonym do czerwoności pogrzebaczem. Serce próbowało przebić się przez klatkę piersiową i wyskoczyć na zewnątrz.
Harry z przerażeniem przypominał sobie radość, która go rozpierała i ten ostry, kłujący śmiech, który nadal dźwięczał w jego uszach. Rozejrzał się po pokoju. Ron spał spokojnie w swym łóżku. Harry chciał podbiec do niego i go obudzić. Musiał porozmawiać z kimś o tym, co przed chwilą mu się śniło.
Do Harry'ego powróciło wspomnienie obrzydzenia na twarzy Snape'a i gniewu w jego oczach.
Nie, wtedy Snape nie patrzył na niego z obrzydzeniem. Pamiętał przecież jego płonące spojrzenie, pamiętał jego erekcję.
To był tylko głupi sen. To nie mogło być prawdziwe. Voldemort też musiał być tylko snem. Przecież połączenie zostało zerwane w zeszłym roku. Tak powiedział Dumbledore.
Harry zamknął oczy, próbując uspokoić oddech i bicie serca.
Uczucie niepokoju nie chciało go jednak opuścić i zagnieździło się w jego sercu niczym pasożyt, wysysając z niego wszystkie pozytywne emocje.
Delikatnie dotknął blizny. Ból powoli ustępował i teraz był tylko wspomnieniem.
A może to też mu się przyśniło.
_______________
* "A dangerous mind" by Within Temptation
--- rozdział 07 ---
7. Stranger.
Harry przemierzał korytarze szybkim krokiem. Szata powiewała za nim, kiedy mijał kolejne drzwi i schody, podążając wciąż w dół. Spieszył się. Lekcja Eliksirów już prawie się rozpoczęła.
Wracał właśnie ze spotkania z Luną. Miło było się z nią zobaczyć, by chociaż na chwile oderwać się od posępnych myśli.
Trochę się o nią martwił. Krukonka była ostatnio bardzo blada, a jej ciałem wstrząsał dziwny, przypominający czkawkę kaszel. Chciał ją nawet zabrać do pani Pomfrey, ale dziewczyna uznała, że w jej gardle zagnieździły się Krztuszajki Ostropióre i jedynie Aluminiowy Medalion z kolekcji jej ojca mógłby ją uzdrowić i jeżeli Harry nie potrafi go zdobyć, to bardzo go przeprasza, ale nie może jej w niczym pomóc. Zapewniła go, że napisze do tatusia jeszcze tego popołudnia i, żeby Harry się nie martwił.
Harry się jednak martwił. Podejrzewał, że medalion zrobiony z mugolskiej substancji zwanej aluminium nie na wiele jej pomoże. Rodzina Lovegoodów miała dziwne upodobania, jeżeli chodziło o to, co było dla nich magiczne. Dziwił się, że Luna nie zaczęła jeszcze czcić rzeczy takich jak przepalone żarówki, a w jej uszach nie pojawiły się kolczyki w kształcie zawleczek do otwierania puszek. Harry uznał jednak, że nie warto wchodzić z nią w jakiekolwiek dyskusje, szczególnie, że miał niedługo zajęcia.
Przez cały poranek obawiał się tej lekcji. I nawet spotkanie z Luną nie rozwiało tego niepokoju. Chociaż można by rzec, że jego myśli na chwilę zostały skierowane na inny tor. Jednak podążając wiaduktami i bocznymi uliczkami, powracały właśnie na główna drogę wprawiając Harry'ego w stan nerwowego podniecenia.
Teraz, kiedy zmierzał do komnaty w lochach, jego serce wygrywało w piersi serenady strachu, podsycanego obawą o przyszłość. Swoją własna przyszłość.
To miała być jego pierwsza lekcja eliksirów od... od...
Niech to szlag! Nie potrafił nawet o tym pomyśleć bez zająknięcia się i denerwującego pieczenia na policzkach.
Pierwszy raz spotka się ze Snape'em na lekcji odkąd - Harry poczuł się przez chwilę tak, jakby ktoś wylał mu na twarz wiadro wrzącego oleju - odkąd widział jego erekcję i miał ją w ustach. Nie potrafił sobie wyobrazić, że będzie w stanie przeżyć tę lekcję z obojętną maską na twarzy. Po prostu nie potrafił.
Co będzie, jeżeli Snape do niego coś powie? Co będzie, jeżeli spojrzy na Harry'ego, a Harry przypomni sobie sytuację, kiedy to spojrzenie wbijało go w ścianę i zapierało dech w piersiach?
Harry bał się tego, co może zrobić, ale całą siłą woli postanowił nad sobą panować. Miał cichą nadzieję, że Snape nie będzie go zbytnio prowokował, ale ciche nadzieje mają to do siebie, że nikt ich nie słyszy...
Kiedy Harry dojrzał w oddali zamknięte już drzwi klasy eliksirów, jego serce załomotało.
"Cholera! Chyba się spóźniłem!" - pomyślał, przyspieszając do biegu. Wyhamował przed drzwiami i otworzył je z rozmachem.
Odetchnął z ulgą.
Wszystkie oczy, co prawda, skierowały się n niego, ale uczniowie nie skończyli jeszcze wyjmować przyborów. Harry rozejrzał się po klasie, zamykając cicho drzwi.
Serce Gryfona zabiło mocniej, kiedy dojrzał Mistrza Eliksirów.
Stał tam.
Ciemny, bijący chłodem posąg otulony czarną peleryną. Zawsze wyniosły, zawsze dumny.
"I czasami nabrzmiały" - pomyślał Harry ze złośliwą satysfakcją.
Do jego mózgu dopiero po chwili dotarła informacja, że - niezgodnie z jego przewidywaniami - Snape, zamiast ukarać Harry'ego utratą punktów i kilkoma kąśliwymi uwagami, spojrzał na niego przelotnie i powrócił do wypisywania ingrediencji na tablicy.
Coś było nie tak.
Harry podszedł do swoich przyjaciół, szybko wyjaśnił im szeptem, gdzie się podziewał, jednocześnie wyjmując przybory i książki, ale druga część jego umysłu w tej samej chwili analizowała sytuację.
Snape nie ukarał go. Nic mu nie powiedział. Ba, prawie w ogóle na niego nie spojrzał.
Nerwowe podniecenie, które odczuwał jeszcze przed otwarciem drzwi, ulotniło się, zastąpione gniewnym poirytowaniem.
Jednak nawet to uczucie ustąpiło wobec wstrząsu, jaki Harry doznał, kiedy uzmysłowił sobie, że...
- Nie ma Malfoya - wyszeptał do Rona i Hermiony patrząc z przerażeniem na puste miejsce obok Zabiniego, które zawsze zajmował płowowłosy Ślizgon.
- Zauważyliśmy - odparła cicho Hermiona. Głos jej lekko drżał, gdy to mówiła.
- Myślicie, że Snape go...? - zapytał Ron, przejeżdżając palcem po swoim gardle.
- Nie bądź głupi, Ron! - ofuknęła go Hermiona. - Snape może i jest draniem, ale nie zabiłby swojego ucznia.
- Nie byłbym tego taki pewien, zważywszy na to, co wyprawiał ostatnio na lekcjach - odparł rudzielec konspiracyjnym szeptem.
Harry nie wiedział, co odpowiedzieć, gdyż jego umysł znajdował się w stanie emocjonalnego wiru. Snape uratował go wczoraj przed Malfoyem, a następnie zabrał gdzieś Ślizgona i Malfoy zniknął. A we śnie widział, że Malfoy był na coś wściekły. Nie na coś, ale na kogoś - na Voldemorta. Czy to miało ze sobą jakiś związek?
Harry nie powiedział jeszcze przyjaciołom o swoim śnie. Postanowił na razie zachować to dla siebie. Wciąż żywił nadzieję, że to co widział było tylko zwykłym snem i niczym więcej. Uznał, że jeżeli sen się powtórzy, to znaczy, że powinien się tym martwić na poważnie i dopiero wtedy im powie. Na razie nie warto wywoływać paniki. Szczególnie, że znał ich na tyle dobrze, iż wiedział czego może się po nich spodziewać.
- Harry, jak myślisz, co Snape z nim zrobił? - Ron pochylił się do Harry'ego z wyrazem lęku w oczach, ale Harry nie zdążył odpowiedzieć.
- Cisza! - warknął nagle nauczyciel, podchodząc do swojego biurka i obrzucając klasę spojrzeniem. Harry zauważył, że wzrok Mistrza Eliksirów prześlizgnął się po nim, jak po jakimś nieciekawym, spotkanym na ścieżce robaku.
Snape zaczął opowiadać o pochodzeniu i zastosowaniu Eliksiru Wigoru, ale Harry myślami był w schowku i na korytarzu w lochach, kiedy Snape go uratował.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego po tym wszystkim, co między nimi zaszło, Snape go tak ostentacyjnie ignoruje. A przecież jeszcze dwa dni temu Harry miał w ustach jego penisa. To przecież coś znaczyło!
Gryfon czuł się trochę rozdarty. Z jednej strony złościł się na Snape'a i zastanawiał, dlaczego nauczyciel nie zwraca na niego żadnej uwagi. Z drugiej - obraz Draco Malfoya znikającego w ciemności wraz z Mistrzem Eliksirów nie opuszczał jego myśli.
Właściwie teraz dopiero zorientował się, że nie widział Malfoya na śniadaniu, ale to nie było niczym niezwykłym. Malfoy czasami nie pojawiał się na posiłkach. Zresztą Harry był zbyt zajęty obawianiem się lekcji eliksirów, by zawracać sobie głowę nieobecnością Malfoya.
Teraz jednak zastanawiał się nad tym i jego mózg podsyłał mu różne mrożące krew w żyłach rozwiązania.
Nie, Snape nie mógłby... Przecież doprowadził Harry'ego do orgazmu. Na dodatek Dumbledore coś by o tym wiedział. To znaczy, nie o orgazmie Harry'ego, ale o zamordowaniu jednego ze swoich podopiecznych.
Harry wodził wzrokiem za przechadzającym się po klasie Mistrzem Eliksirów. Czarne oczy były skierowane wszędzie, tylko nie na niego. Jednak nawet to nie przeszkodziło Harry'emu drżeć za każdym razem, kiedy spoglądał na jego dumną sylwetkę i przypominał sobie to smukłe ciało, przyciskające się do jego własnego ciała. Wspomnienia tłoczyły się w jego głowie, odgrywając przed nim przedstawienie pełne namiętności i rozkoszy, w którym Harry grał niedawno główna rolę.
Przez całą lekcję Harry był rozdarty pomiędzy myślami o zniknięciu Malfoya, obojętnością Snape'a i wspomnieniami upojnych chwil w schowku. Nawet kiedy Snape sprawdzał wyniki eliksirów, raz tylko spojrzał na eliksir Harry'ego i przeszedł obok, nie zaszczyciwszy go nawet jednym komentarzem. A Harry wiedział, że całkowicie go spartaczył.
Pod koniec lekcji Gryfon był już tylko chodzącym, a w zasadzie to siedzącym kłębkiem nerwów.
Przecież to nie miało tak wyglądać! To nie może się tak skończyć! Snape nie może zapomnieć o tym, co się między nimi wydarzyło! Harry mu na to nie pozwoli.
- Harry, idziesz? - zapytał Ron czekając w drzwiach na swojego przyjaciela, który wciąż pakował swoje rzeczy.
Harry miał tylko kilka chwil. Nie dopiął torby, podniósł ją szybko i wszystko się z niej wysypało.
- Cholera, muszę to pozbierać. Idź, zaraz cię dogonię.
Widział, jak Ron rzucił Snape'owi nerwowe spojrzenie, ale pokiwał głową i zniknął za drzwiami.
Harry zaczął wolno zbierać swoje przybory.
Co ma teraz zrobić? Został ze Snape'em sam na sam, ale kompletnie nie miał żadnego planu. Musiał improwizować.
Mistrz Eliksirów siedział przy swoim biurku i coś zapisywał. Nie patrzył na Harry'ego, ale Gryfon wyczuwał, że Snape doskonale zdaje sobie sprawę z jego obecności.
Harry przełknął ślinę. Co miał mu powiedzieć?
- J-ja... - zająknął się, a wtedy jego ciało przeszyło lodowate spojrzenie zimnych oczu.
- Lekcja już się skończyła, Potter. Nie słyszałeś dzwonka?
Harry zamknął usta, czując jak na jego policzki wypływa rumieniec. Pokiwał głową, zagryzając wargę i odwrócił się, zbierając resztę swoich rzeczy.
Bez słowa opuścił klasę, nie oglądając się ani razu.
* * *
Reszta tygodnia wyglądała tak samo. Snape najwyraźniej postanowił udawać, że Harry nie istnieje. Na posiłkach i korytarzach Mistrz Eliksirów zachowywał się tak, jakby w ogóle Harry'ego nie dostrzegał.
Nie było to miłe uczucie.
Harry starał się zwrócić na siebie uwagę nauczyciela, lecz wszystkie jego wysiłki spełzały na niczym. Stał się przygnębiony i małomówny. Coraz częściej zaszywał się popołudniami w dormitorium i wychodził z niego tylko na kolację. Ron i Hermiona starali się dociec przyczyny takiego zachowania, ale Harry milczał jak zaklęty, wykręcając się bólem głowy, sennością albo złym samopoczuciem. Przyjaciele mogli tylko patrzeć z niepokojem, jak Harry chodzi, śniąc na jawie, zamyślony i przygaszony.
- Harry, Angelina prosiła, żeby ci powiedzieć, że chciałaby, żebyś wrócił do drużyny - powiedział pewnego dnia Ron, a jego oczy błyszczały z podniecenia. - Niedługo będzie pierwszy mecz sezonu z Krukonami. Wszyscy wiedzą, że Gryfoni nie mają szans bez ciebie jako Szukającego!
Hermiona mruknęła coś o "fałszywej lojalności Rona".
- To świetnie - Harry starał się, żeby jego głos brzmiał entuzjastycznie.
- Mam jej przekazać, że się zgadzasz?
- Tak, oczywiście - oblicze Harry'ego na chwilę rozchmurzył blady uśmiech, który jednak szybko zgasł.
Może Quidditch pozwoli mu się chociaż trochę oderwać od przygnębienia.
- Witaj, Harry. Cześć, Ron i Hermiono! - wysoki, jowialny głos z drugiego końca korytarza sprawił, że Gryfon niemal podskoczył.
- Och, witaj Tonks - uśmiechnęła się Hermiona.
Różowowłosa kobieta podeszła do trójki uczniów.
- Tak się denerwuję. Zaraz mam pierwszą lekcję.
- Poradzisz sobie, bez obaw - Ron wyszczerzył zęby.
Harry uśmiechnął się.
To była największa niespodzianka tego tygodnia. Dzisiaj rano Dumbledore oświadczył podczas śniadania, że nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią została Nimphadora Tonks. Dyrektor bardzo długo szukał nauczyciela na to pechowe stanowisko. Do tej pory lekcje Obrony mieli z każdym nauczycielem, który akurat miał wolne i mógł objąć zastępstwo. Szósty rok Gryffindoru miał takiego pecha, że lekcje te do tej pory prowadzili u nich na zmianę profesor Binns i profesor Flitwick, co sprawiło, że nikt się nimi za bardzo nie przejmował.
Objęcie tego stanowiska przez Nimphadorę wniosło do Hogwartu powiew świeżego powietrza. Gryfoni nie mogli się już doczekać lekcji Obrony z ich nową nauczycielką, która miała odbyć się już dzisiejszego, środowego popołudnia. Jedno było pewne - lekcje z Tonks na pewno nie będą nudne.
Co do Malfoya - pojawił się dopiero we wtorek, co Harry, Ron i Hermiona przyjęli z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony ulżyło im, że jeden z ich nauczycieli nie okazał się jednak mordercą, ale z drugiej - powrót ich największego szkolnego wroga był dotkliwym ciosem. Cała trójka zgadzała się z tym, że świat bez Draco Malfoya byłby lepszym miejscem. Na pewno bezpieczniejszym. Przynajmniej dla Harry'ego.
- Chyba nie będzie na tyle głupi, żeby cię znowu napadać - uznał Ron. - Nie wiem, gdzie się podziewał przez cały wczorajszy dzień, ale wygląda jak chodząca śmierć. Spójrzcie tylko na niego. Ciekawe, gdzie Snape go trzymał.
Ślizgon rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy i zapadnięte policzki.
- Snape to niebezpieczny i nieprzewidywalny drań - stwierdził filozoficznie Ron. - Harry, jak teraz o tym pomyślę, to jednak miałeś szczęście, że zostałeś poczęstowany tylko tym eliksirem. Malfoy wygląda, jakby został poczęstowany jakimiś wymyślnymi torturami.
- Przestań, Ron. Snape, co by o nim nie mówić, jest członkiem Zakonu Feniksa i na pewno nie mógłby torturować swojego ucznia pod nosem Dumbledore'a.
"No nie wiem, Hermiono" - pomyślał Harry - "Skoro mógłby prawie pieprzyć swojego ucznia pod nosem Dumbledore'a, to nigdy nic nie wiadomo..."
- Nawet, jeżeli tym uczniem jest Malfoy - dokończyła Gryfonka.
- A mnie się wydaje, że on jest raczej szpiegiem Sam-Wiesz-Kogo i dostarcza mu informacji o Zakonie Feniksa.
- Nie masz żadnych dowodów, Ron.
- Snape sam jest wielkim, chodzącym dowodem. Mnie nie oszuka.
- Dumbledore mu ufa - odezwał się nagle Harry. - Więc my też powinniśmy.
Przyjaciele spojrzeli na niego ze zdumieniem. Harry zrozumiał, jaką gafę strzelił i spłonął rumieńcem.
- Harry, od kiedy zacząłeś go bronić? - Ron wyglądał na wstrząśniętego.
- Nie bronię go - wymamrotał. - Bronię tylko... decyzji Dumbledore'a. Dyrektor na pewno wie, co robi.
- No... ok - odparł rudzielec, ale wciąż patrzył na Harry'ego nie do końca przekonany. Za to zamyślony wzrok Hermiony wcale się Harry'emu nie podobał.
"Muszę być ostrożniejszy" - zdołał jeszcze pomyśleć, zanim tłum uczniów porwał ich na lekcję.
* * *
Lekcja Obrony z Tonks okazała się... hmm... "interesująca" to nie do końca adekwatne słowo. Raczej katastrofalnie niebezpieczna. Uczniowie skończyli siedząc pod ławkami w zdemolowanej i dymiącej klasie. Ogniste Banshee okazały się "nieco" bardziej niebezpieczne niż ich nowej nauczycielce się wydawało. Nawet Hermiona nie dała im rady. Tonks robiła co mogła, by nad nimi zapanować, ale jej wysiłki spełzły na niczym, gdyż najwyraźniej nie przewidziała, że uczniowie zaczną krzyczeć i uciekać, zamiast połączyć swe siły i stawić im czoła, co było najlepszym sposobem pokonania dużej grupy Banshee.
Draco Malfoy oświadczył, że jego ojciec dowie się o tym, że niemal nie zginął na lekcji i wyciągnie surowe konsekwencje, a Tonks wpadła w takie przygnębienie, że nawet Ron i Hermiona nie potrafili jej z niego wyciągnąć.
Harry spotkał tego dnia Snape'a na korytarzu, co sprawiło, że Gryfon pogrążył się w jeszcze większej depresji, niz dotychczas. Mistrz Eliksirów przeszedł obok niego, nie zaszczyciwszy go nawet jednym spojrzeniem, jakby Harry miał na sobie pelerynę niewidkę.
Gryfon już sam nie wiedział, co ma teraz zrobić. Podejrzewał, że Snape postanowił zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w sobotni wieczór w schowku. Ale dlaczego? Czyżby bał się, że Harry coś komuś powie? A może nie chciał mieć już z Harrym nic wspólnego? Dlaczego?
Gryfon chciał jakoś mu to wyjaśnić, ale za każdym razem, kiedy próbował, Snape zbywał go albo udawał, że go nie widzi i nie słyszy. Doprowadziło to do tego, że Harry niemal nie przestawał o nim myśleć. Severus Snape stał się jego obsesją. A obojętność Mistrza Eliksirów tylko ją podsycała. O ile nauczyciel już wcześniej przyciągał znaczną część jego uwagi, to teraz przybrało to niemal rozmiary uzależnienia.
Harry myślał o nim, kiedy wstawał, jadł śniadanie, siedział na lekcjach, uczył się, kiedy rozmawiał z przyjaciółmi, jadł obiad oraz kolację i kiedy masturbował się w środku nocy.
Docierała do niego tylko połowa z tego, co ktokolwiek próbował mu przekazać. Hermiona i Ron starali się dociec przyczyny takiego zachowania ich najlepszego przyjaciela, ale Harry potrafił tylko odmrukiwać na zadawane mu pytania i chociaż bardzo się starali, to nic nie potrafili z niego wyciągnąć.
Harry egzystował niemal na granicy załamania, dopóki monotonii tej nie przerwało pewne wstrząsające wydarzenie.
- Potter! - głos profesor McGonagall potrzebował kilku sekund, by przebić się przez zamroczony myślami umysł Harry'ego. - Mam dla ciebie niezbyt miłą wiadomość.
Profesor McGonagall zatrzymała go przed lekcją Historii Magii w czwartkowe popołudnie. Jej twarz była blada i zasmucona.
- O co chodzi, pani profesor? - Harry poczuł niepokój, widząc wyraz jej twarzy.
- O ile się nie mylę, to jesteś najbliższą w szkole osobą dla Luny Lovegood, zgadza się? - Harry pokiwał głową, czując nagły niepokój. Słowa profesor McGonagall potwierdziły jego obawy. - Luna trafiła dzisiaj do szpitala w bardzo ciężkim stanie.
Harry zbladł. Jego serce podskoczyło i opadło ciężko aż do żołądka.
- Co jej jest, pani profesor?
McGonagall zrobiła zmartwioną minę.
- Pani Pomfrey i profesor Snape próbują to ustalić. Ma ogromne trudności z oddychaniem i nie może mówić. Jedna z uczennic Ravenclaw'u znalazła ją dzisiaj w łazience, nieprzytomną. Ukrywała swoją chorobę. Gdyby zgłosiła się wcześniej do szpitala...
- Pani profesor! - przerwał jej Harry, czując jak ogromny kamień opada mu na serce, przygniatając je swoim ciężarem. - Czy mógłbym ją odwiedzić?
- Ależ oczywiście, Potter. Zwolnię cię z zajęć profesora Binnsa... - ale McGonagall mówiła już tylko do powietrza, gdyż Harry puścił się biegiem w stronę skrzydła szpitalnego.
W ciągu kilku chwil znalazł się na miejscu. Wpadł do szpitala, zrzucił torbę i dobiegł do łóżka, w którym leżała Luna. Widząc stan, w jakim znajdowała się Krukonka, Harry zatrzymał się raptownie, przerażony. Jej twarz była zielonkawa, zamknięte powieki miały siną barwę, coś nieprzyjemnie chrzęściło w jej płucach, kiedy oddychała szybkim, płytkim oddechem.
- Luno... - wyszeptał Harry patrząc na nią ze smutkiem i zgrozą. Opadł na kolana i wziął w dłonie jej gorącą rękę. Przytłaczające poczucie winy zalało jego serce. Jego gardło ścisnęło się nieprzyjemnie, poczuł w ustach cierpki smak goryczy.
Dlaczego nie zabrał jej wtedy do szpitala? Dlaczego tak łatwo zrezygnował? To była jego wina, że ona teraz leżała tu w takim złym stanie.
Luna stała mu się naprawdę bliska, odkąd poznał ją trochę lepiej. Nigdy nie powiedziała mu złego słowa, była lojalną przyjaciółką, pomagała mu, nie licząc na nic w zamian. Spędził z nią wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć, że nie jest taką dziwaczką, na jaką wyglądała na pierwszy rzut oka, ale bardzo wrażliwą dziewczyną z interesującą, nietypową osobowością.
Harry oparł głowę o skraj łóżka i zamknął oczy, przytulając twarz do gorącej dłoni Krukonki.
Całował ją, do cholery! Przytulał! Naprawdę się z nią zżył! Jako jedyna nie zamęczała go pytaniami. Po prostu zawsze była, kiedy Harry jej potrzebował. Ale czy on okazał jej jakąkolwiek wdzięczność za to, jak mu pomagała?
Nie, oczywiście, że nie!
Zignorował jej pogarszający się stan zdrowia. Ograniczył się tylko do bezsensownej porady, a potem zupełnie o tym zapomniał, zbyt zajęty swoimi "wielkimi problemami ze Snape'em". A ona teraz leżała tu nieprzytomna i Harry nic już nie mógł dla niej zrobić.
- Przepraszam... - wyszeptał.
Ale będzie teraz przy niej! Przynajmniej tyle może dla niej uczynić.
- Mój drogi chłopcze... - głos pani Pomfrey sprawił, że Harry niemal podskoczył. - Tak mi przykro.
Wpadając tutaj, Harry w ogóle nawet się nie rozejrzał. Od razu przypadł do Luny. Pani Pomfrey musiała być tu przez cały czas, ale Harry w ogóle jej nie zauważył. Odwrócił głowę w jej stronę i zamarł.
Poczuł, jak krew uderza mu do głowy, a żołądek opada niemal do stóp.
Obok pani Pomfrey stał Snape.
Patrzył na Harry'ego.
Czarne oczy przeszywały go z taką intensywnością, iż Harry miał wrażenie, że zaraz zacznie płonąć i zamieni się w kupkę rozżarzonego popiołu. Po raz pierwszy od tygodnia Snape patrzył wprost na Harry'ego i to w taki sposób, jakiego Harry nigdy jeszcze nie widział. Jakby Mistrz Eliksirów postanowił wgnieść go w podłogę.
Harry zamrugał, czując, jak to palące spojrzenie wypala rumieńce na jego policzkach i całą siłą woli zmusił się, by oderwać wzrok.
Serce chciało wyskoczyć z jego piersi.
Zauważył, że niemal zgniótł rękę Luny.
- Pewnie chciałbyś z nią zostać - głos pani Pomfrey był czuły i dobrotliwy. To nie był dobry znak. To oznaczało, że z Luną jest naprawdę bardzo źle. - Profesorze Snape, może przejdziemy do mojego gabinetu? Niech Harry zostanie sam ze swoją ukochaną. Jestem pewna, że strasznie to przeżywa.
Harry zacisnął powieki i wstrzymał oddech. Oddałby wszystko, żeby mógł w jakiś sposób wepchnąć jej do ust cokolwiek, co powstrzymałoby ją od opowiadania o "ukochanej Harry'ego" w obecności Snape'a!
Gryfon poczuł, że spojrzenie wypalające skórę na jego plecach, przybrało na sile.
- Skoro Potter i jego "ukochana" sobie tego życzą... - głos Mistrza Eliksirów ociekał szyderstwem.
Harry zapragnął nagle rozpłynąć się w powietrzu. Usłyszał za sobą kroki i po chwili trzask drzwi gabinetu pani Pomfrey.
Ogarnęło go złe przeczucie.
*
- Harry, kochaneczku!
Chłopak otworzył oczy, czując delikatne szarpanie za ramię.
- Jest już późno. powinieneś wracać do swojego dormitorium - wyszeptała pani Pomfrey, patrząc z troską na Harry'ego.
Gryfon przeciągnął zaspane mięśnie.
- Czy wie już pani, co jej dolega?
Przez twarz pielęgniarki przepłynął cień.
- Profesor Snape uznał, że to nie jest choroba. - Na dźwięk nazwiska Mistrza Eliksirów serce Harry'ego drgnęło. - Stwierdził, że dziewczyna była systematycznie podtruwana. W jej dormitorium znaleźliśmy medalion zawierający esencję ze Zmorykory. Zaklęta w medalionie trucizna przedostawała się przez skórę do układu oddechowego Luny i systematycznie pogarszała jej stan zdrowia. Tylko profesor Snape potrafi uwarzyć antidotum. Nic innego nie możemy zrobić, jedynie próbować zatrzymać niszczący postęp trucizny, dopóki Luna nie otrzyma antidotum.
Harry siedział bez słowa, patrząc na panią Pomfrey szeroko otwartymi oczami. Kiedy się odezwał, jego głos drżał:
- Pani Pomfrey, kto chciałby otruć Lunę?
- Nie wiem, kochaneczku. Naprawdę nie wiem.
Harry czuł, że podłoga wymyka mu się spod nóg, kiedy podniósł się powoli, nie spuszczając wzroku z sinej twarzy Luny. Myśli wirowały szaleńczo w jego umyśle, sprawiając, że Harry'emu kręciło się w głowie.
Jak we śnie wziął z podłogi swoją torbę i powoli zaczął wlec się do wschodniej wieży, a w jego umyśle wciąż dźwięczały słowa "otruta" i "antidotum".
Harry nagle przystanął.
A jeżeli to Snape dał Lunie ten medalion?
Nie, to niemożliwe!
A jeżeli chciał pozbyć się Luny, żeby mieć Harry'ego tylko dla siebie?
Nie, to zupełnie nieprawdopodobne! Snape nie zrobiłby czegoś takiego. Poza tym, Mistrz Eliksirów najwyraźniej uznał, że nie chce mieć z Harrym nic wspólnego, skoro przez cały tydzień zachowywał się tak, jakby Harry nie istniał.
Nie, to musiał być ktoś inny. Ale kto?
Komu Luna mogłaby się aż tak narazić?
Harry miał ogromną nadzieję, że Snape zrobi antidotum najszybciej, jak to możliwe. Przecież nie może odmówić pomocy uczennicy Hogwartu.
A jeżeli tak nienawidzi Harry'ego, że nie będzie chciał pomóc jego "ukochanej"?
Gryfon zagryzł wargę.
Dlaczego Pomfrey musiała to powiedzieć akurat przy Snapie?
Mistrz Eliksirów
Nie wiedząc nawet kiedy i jak, kroki Harry'ego zmieniły kierunek i w chwilę później był już na drodze do lochów.
Musi się pospieszyć, gdyż o tej godzinie uczniom Hogwartu nie wolno było przebywać poza dormitorium. Na szczęście Harry przypomniał sobie, że ma w plecaku pelerynę niewidkę, którą nosił ze sobą zawsze od czasu tego feralnego okresu, kiedy przez cały czas musiał się przed wszystkimi ukrywać. Schował się za pierwszym z brzegu posągiem, wyjął pelerynę i zarzucił ją na siebie. Starając się nie robić hałasu, przemykał się szybko w stronę lochów.
Wiedział, że to nie jest zbyt dobry pomysł, ale musiał spróbować. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Luna umarła przez niego.
Snape był zdolny naprawdę do wszystkiego. Za wszelką cenę musi go przekonać.
- Podobno ta dziwaczka Lovegood wylądowała w szpitalu?
Harry zatrzymał się niemal z poślizgiem słysząc wysoki, szyderczy dziewczęcy głos. Wycofał się powoli za róg korytarza, postanawiając zaczekać, aż uczniowie znikną z zasięgu jego wzroku i słuchu.
Harry poznał Pansy Parkinson po charakterystycznym zimnym, wysokim głosie.
Gryfon zamarł słysząc drugi głos, który jej odpowiedział:
- Och, oczywiście, że wylądowała. - Głos Draco Malfoya był stłumiony i niezbyt wyraźny.
Harry ostrożnie wyjrzał za róg, ale nikogo nie zobaczył.
- Ciekawe, co jej się stało? Może w końcu ktoś zauważył, że ma coś nie tak z głową? - Pansy zachichotała. Harry poczuł, jak oblewa go fala gniewu, a jego dłonie mimowolnie zaciskają się w pięści. Słyszał głosy, ale nie widział nikogo.
- Och, nie. To tylko śmiertelne zatrucie, na które prawie w ogóle nie ma lekarstwa - w głosie Dracona można było wyczuć zadowolenie.
- Skąd o tym wiesz? - Pansy była wyraźnie zaintrygowana.
- Och, nie gadaj, tylko ssij, ty dziwko! Gdybym chciał porozmawiać, nie zdejmowałbym spodni - zirytowany głos Malfoya przerwał tę dziwna konwersację, a Harry mimowolnie poczuł, że się rumieni, nie tylko z gniewu.
Zrozumiał. Malfoy i Pansy siedzieli w schowku nieopodal. W tym samym schowku, w którym on i Snape...
Harry poczuł, jak jego twarz płonie. Jednak szybko przywołał się do porządku. To nie było teraz najważniejsze.
Jego umysł ogarnęła gorąca fala podejrzeń.
Malfoy za dużo wiedział. Nie podobał mu się ton jego głosu. To on najprawdopodobniej był winien tego, w jakim stanie była teraz Luna.
Ten mały, wredny skurwiel, który nienawidził Harry'ego do tego stopnia, że postanowił otruć jego "dziewczynę"! Ale dlaczego napadł na Lunę? Dlaczego nie zemścił się na Harrym?
To wszystko nie trzymało się kupy.
Harry czuł, że jego umysł staje się ciężki od natłoku myśli. Obrazy i sceny wirowały mu przed oczami w szalonym tańcu.
Malfoy który napadł na niego w lochach.
Jego desperacki krzyk "Nie przeszkodzisz mi!".
W czym? W zemście na Harrym?
Co Harry mu takiego zrobił? Przecież nikt się tak nie zachowuje po jednym złamanym nosie.
Wściekły wzrok Malfoya. Wściekły na Voldemorta.
Podkrążone oczy, zapadnięte policzki.
Mrok w błękitnych oczach.
A teraz Luna w szpitalu i ten pełen zadowolenia głos Malfoya.
Harry zorientował się nagle, że co sił w nogach biegnie do wieży Gryffindoru.
* * *
Harry zmierzał do lochów na ostatnią już tego dnia lekcję. Na Eliksiry.
Kiedy wczoraj wieczorem Harry wpadł do pokoju wspólnego, natychmiast wyciągnął przyjaciół z łóżek i o wszystkim im opowiedział. Pomijając oczywiście szczegół, gdzie podsłuchał Malfoya i Pansy.
Hermiona była przerażona. Ron - zbulwersowany. Czyli nic nadzwyczajnego.
Ron stwierdził, że powinni zaczaić się we trójkę na Malfoya i dać mu solidny wycisk.
Hermiona odwołała się do kilku punktów regulaminu i poradziła, by dokładnie przeanalizować sytuację przed przystąpieniem do jakichkolwiek gwałtownych działań. To właśnie ona uświadomiła Harry'emu, że nie ma żadnych dowodów obciążających Malfoya. Więcej - Ślizgon nawet jednym słowem nie potwierdził, że ma z tym coś wspólnego. To, że wie o całej sprawie nie znaczy jeszcze, że to on jest sprawcą.
Ale Harry nie chciał jej słuchać.
To był Malfoy i koniec! Znajdzie jakiś sposób, żeby to wyciągnąć z tego ślizgońskiego szczura.
W całym tym wzburzeniu jego myśli zostały chociaż na chwilę oderwane od Mistrza Eliksirów. Jednak teraz, w miarę zbliżania się do klasy, w której odbywały się zajęcia, Harry odczuwał coraz większy niepokój.
Może wynikał on ze sposobu, w jaki wczoraj Snape niemal przywiercił go spojrzeniem do podłogi? Może ze strachu o otrzymanie kolejnej dawki przytłaczającej obojętności?
A ta bolała najbardziej.
Harry wydostał się z jednego bagna przygnębienia, w którym z powodu Snape'a znajdował się przez cały tydzień, by wpaść w kolejne - dotyczące krytycznego stanu Luny i dziwnego zadowolenia Malfoya. W tej chwili oba bagna połączyły się w jedno, tworząc grząską, śmierdzącą breję, która wciągała Harry'ego w swą kipiącą otchłań.
Snape.
Harry zobaczył go, jak wynurza się z ciemności z powiewającą za nim peleryną.
Zadziwiające, że od pewnego czasu ten widok wywoływał w nim skurcz serca i za każdym razem, zamiast się zmniejszać, tylko przybierał na sile. W jego obecności Harry przestawał myśleć, jego mózg blokował się i wyrzucał z siebie tylko pojedyncze strzępki myśli, które kiedyś tam pewnie były ważne, ale w tej chwili zupełnie przestały mieć znaczenie wobec czegoś o wiele potężniejszego i nieokiełznanego... wobec pożądania.
Czy Harry'emu się wydawało, czy Snape spojrzał na niego przelotnie?
Serce Gryfona podskoczyło. Ale prawie w tej samej chwili zalała je fala żółtej, jadowitej nienawiści, kiedy tuż za Mistrzem Eliksirów zjawił się Malfoy.
Hermiona ścisnęła ramię Gryfona, jakby się obawiała, że Harry mógłby rzucić się na Ślizgona i połamać mu wszystkie kości. Do kolekcji z nosem.
Owszem, Harry'emu przemknęła przez głowę taka myśl, ale w swoim życiu przeszedł już tyle, że potrafił nad sobą zapanować w trudnych sytuacjach. No, może nie zawsze.
Nawet, kiedy byli już w klasie, Harry wciąż wpatrywał się w Malfoya jak jastrząb, który wypatrzył swą ofiarę.
Nie wymknie mu się.
Harry spojrzał na tablicę. Snape obserwował go.
Pierwszą reakcją Gryfona było szybkie odwrócenie wzroku. Drugą - rumieńce.
"Niech to szlag!" - zaklął w myślach Harry.
Dlaczego Snape go obserwuje? Przecież przez cały tydzień nie zwracał na niego uwagi.
Harry czuł, jak jego świadomość rozpuszcza się pod wpływem tego spojrzenia. Myśli uciekły z jego głowy, nie potrafił skupić się nawet na przepisywaniu ingrediencji. Malfoy chwilowo zupełnie przestał istnieć. Wszystko przestało istnieć, zastąpione wrażeniem, że zaraz chyba spłonie z zakłopotania, które wywoływał w nim przeszywający jego ciało i duszę wzrok Mistrza Eliksirów. Jego serce postanowiło zupełnie go nie słuchać i robiło, co chciało, bijąc jak szalone.
Snape nareszcie zaczął go dostrzegać. Powinien się cieszyć.
I cieszył się. W głębi serca uczucie radości tańczyło w nim, jak płomyk świecy, podczas wiatru, jednak szczęście to było tłumione przez niepokój, który czaił się w nim, gotów w każdej chwili zaatakować i objąć panowanie nad jego sercem.
W oczach Snape'a było coś, co zakłócało radość Harry'ego. Ciemność jeszcze głębsza niż czerń jego oczu.
Wtem rozmyślania Gryfona przerwał kuksaniec w bok.
- Harry - wyszeptał Ron. - Zauważyłeś, jak Malfoy się na ciebie gapi?
Harry zamrugał kilka razy.
- Malfoy? - zapytał, zbity z tropu.
- I Snape również - wtrąciła Hermiona, ale Harry tego nie usłyszał, gdyż jego spojrzenie przeniosło się w stronę stołu ślizgońskiego a krew Harry'ego aż zawrzała. Na twarzy Malfoya widniał triumfalny uśmiech.
"On wie, że ja wiem" - pomyślał Harry w nagłym, bolesnym przebłysku zrozumienia - "I upaja się tym, bo wie, że nic mu nie udowodnię."
Przez niemal całą lekcję Harry nie potrafił oderwać wzroku od Malfoya. Pochłonięty planami zniszczenia tego śmierdzącego, ślizgońskiego ścierwa, przyrządzał swój eliksir byle jak i byle z czego. I tak jego eliksir wyszedłby najgorzej. Po co się w ogóle starać?
Jego wzrok czasami napotykał chłodne, studiujące go oczy Mistrza Eliksirów, a wtedy Harry na parę chwil zapominał o Malfoyu, zapominał o Lunie, zapominał o całym świecie. Jego serce ogarniała fala radości przemieszana z żalem, nad którym nie potrafił zapanować. Przypominał sobie cały pełen cierpienia tydzień, kiedy to Snape zachowywał się, jakby Harry zniknął z powierzchni ziemi. Przypominał sobie bolesne chwile samotności, kiedy siedział w swoim dormitorium i wspominał chwile w schowku. Przypominał sobie wreszcie nienawiść, jaką czuł do siebie, kiedy nocami onanizował się, myśląc o tym draniu i nie potrafiąc przestać, pomimo tego, jak Snape go traktował. Ale to trwało tylko chwilę, ponieważ Malfoy ściągał z powrotem spojrzenie Harry'ego niczym Czarna Dziura, o której Gryfon czytał kiedyś w mugolskiej książce.
- Widzę, że postanowił pan dzisiaj nie uważać, panie Potter - stalowy głos Snape'a tuż przy uchu Harry'ego przeszył myśli Gryfona niczym sztylet, sprawiając, że chłopak niemal podskoczył na krześle. Obok niego stał Snape, mierząc Harry'ego groźnym, świdrującym spojrzeniem.
Gryfon mógł tylko oblać się rumieńcem.
- Nie dość, że uwarzył pan coś, co w ogóle nie zasługuje na miano "eliksiru", to na dodatek przez całą lekcję jest pan zadziwiająco zainteresowany panem Malfoyem. Czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć?
Harry usłyszał pojedyncze śmiechy od strony stołu Ślizgonów. Niemal widział wykrzywioną w bezczelnym uśmiechu twarz Malfoya. Radość i żal w jednej chwili zamieniły się w gorącą nienawiść. Chciał mu coś odpowiedzieć, ale nic elokwentnego nie przychodziło mu na myśl. Mógł tylko siedzieć i zaciskać drżące pięści, starając się nie patrzeć na Mistrza Eliksirów, gdyż wiedział, że wtedy nie potrafiłby się powstrzymać.
- Jeżeli natychmiast nie powróci pan do lekcji... - kontynuował Snape. - ...będę zmuszony ukarać pana szlabanem. - Na dźwięk słowa "szlaban", na dodatek ze Snape'em, Harry spiął się cały. - Słyszałem od pana Filcha, że nie dokończył pan sprzątać jednego ze schowków. Może coś moglibyśmy na to poradzić? - Mistrz Eliksirów uśmiechnął się paskudnie.
Harry wciągnął gwałtownie powietrze.
To był cios poniżej pasa.
Gryfon poczuł, że osuwa się w grzęzawisko wstydu, zakłopotania i wściekłości.
Spojrzał na Snape'a wzrokiem, który mógłby ciąć szkło.
"Dobrze wiesz, dlaczego nie dokończyłem sprzątać tego schowka, ty cholerny draniu!" - pomyślał Harry, gotując się z oburzenia. Czuł jak jego samoopanowanie idzie w diabły. Całą siłą woli zmusił się do zachowania spokoju.
Snape, jakby słysząc myśli Harry'ego, podniósł jedną brew. Wyglądał tak, jakby powstrzymywał się od śmiechu. Mistrz Eliksirów najwyraźniej dobrze się bawił.
- Cieszę się, że się rozumiemy, panie Potter - rzekł Snape i oddalił się, sprawdzając zawartości pozostałych kociołków.
"Czyli jednak pamięta, ten..." - Harry chciał przekląć Snape'a, ale zużył już cały swój repertuar wyzwisk przeklinając wcześniej Malfoya i nic twórczego nie przychodziło mu do głowy.
"Nienawidzę go. Po prostu go nienawidzę!" - myślał, pakując się, a raczej wpychając ze złością wszystkie swoje rzeczy do torby.
Snape po raz pierwszy nawiązał w jakiś sposób do tamtych chwil w schowku. Harry czekał na taki znak przez cały tydzień. Ale nie zaserwowany z takim zimnym wyrachowaniem i przy całej klasie uczniów.
Chciał Harry'ego upokorzyć, to pewne. Och, jakże on to uwielbiał.
Ale Harry nie puści mu tego płazem. O nie, nie tym razem!
- Harry, gdzie ty idziesz? - zawołała Hermiona, kiedy Gryfon nagle przystanął i zawrócił.
- Zapomniałem czegoś. Później do was dołączę - odkrzyknął Gryfon, gdyż było to pierwsze kłamstwo, jakie przyszło mu do głowy.
Wpadł do klasy z bardzo wyraźnym postanowieniem stawienia czoła Snape'owi, ale kiedy oczy Mistrza Eliksirów podniosły się znad biurka, Harry poczuł, jak powoli opuszcza go cała odwaga.
- Tak, panie Potter?
Harry skrzywił się, słysząc z jaką zajadłością Snape wymówił jego nazwisko.
- Ty... ty... - zaczął, próbując przywołać w pamięci jakieś adekwatne określenia, które chociaż w połowie opisałyby to, kim w tej chwili był dla niego nauczyciel.
- Uważaj, Potter. Nie jestem twoim kolegą - groźny ton Mistrza Eliksirów podziałał na Harry'ego, jak płachta na byka.
- Jesteś wrednym sukinsynem! - wykrzyczał w końcu, chociaż było to nie do końca to, co chciał powiedzieć.
Zobaczył, jak Snape powoli podnosi się z miejsca.
- Tak? A kiedy pan to odkrył, panie Potter? - szyderstwem sączącym się ze słów Mistrza Eliksirów, można by zalać całą klasę.
- Przez cały tydzień czekałem na jakiś znak, a ty zachowywałeś się, jakbym nie istniał! Jakby to wszystko, co się stało, nie miało znaczenia! - słowa płynęły z ust Harry'ego niepowstrzymane, nareszcie uwolnione. - Ale ty postanowiłeś mi przypomnieć o tym dzisiaj, kiedy już prawie udało mi się zapomnieć! I to w taki okrutny sposób!
Snape był już prawie przy Harrym. Jego wzrok przeszywał chłopca i odbierał mu zmysły. Gryfon czuł, jak podłoga usuwa mu się spod nóg, jak słowa przestają mieć znaczenie, jak cokolwiek przestaje mieć znaczenie.
Cofnął się pod ścianę, czując jak jego ciało ogarnia fala gorąca, tak dobrze mu znana i tak niepowstrzymana jak wodospad.
Snape był już przy nim. Tak blisko, że Harry czuł na twarzy jego gorący oddech. Odziane w czerń ciało Mistrza Eliksirów niemal przywarło do jego ciała. Snape pochylił się do przodu i Harry usłyszał cichy, mroczny szept tuz przy swoim uchu:
- Nigdy nie pozwolę ci o tym zapomnieć.
Tych kilka cichych słów wdarło się do serca Harry'ego i rozbrzmiały w nim echem głośniejszym od uderzenia pioruna.
- Nienawidzę cię - Gryfon wychrypiał ostatkiem sił, pragnąc uciec, wyrwać się spod tego wpływu.
- Nienawidzisz? - jedna z brwi Mistrza Eliksirów podniosła się do góry, a w oczach zapłonął ogień. Harry poczuł, jak kolano Snape'a wdziera się pomiędzy jego nogi i trąca boleśnie jego erekcję. Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawił się paskudny uśmiech. - Spójrz tylko na siebie. Wystarczy, że się do ciebie zbliżę, a ty już robisz się twardy.
Harry pragnął tylko tego, żeby Snape się zamknął. Ale Mistrz Eliksirów był tak blisko, że Harry zapomniał o wszystkim, co miał powiedzieć, co miał zrobić.
Przez mgłę przysłaniającą oczy dostrzegł odsłoniętą szyję. Zapragnął dotknąć tej skóry, posmakować jej. Zupełnie przestał myśleć. Pragnął tylko dosięgnąć tego, co pozostawało ukryte, niedostępne dla niego. Bezwiednie złapał czarne szaty i przyciągnął do siebie. Jego dłoń dotknęła odsłoniętej skóry. Była ciepła w dotyku. Stanął na palcach, by dotknąć ustami tego kuszącego miejsca. Zawroty głowy przybrały na sile. Zamknął oczy.
Nagle wszystko zniknęło. Snape odsunął się.
Harry zakwilił, otwierając oczy. Czuł się, jakby odebrano mu nagle całe szczęście.
Jego zamroczony umysł podsunął mu nagle przerażającą wizję, że Snape postanowił odejść, zostawić go tu samego. Harry nie potrafiłby tego znieść. Czuł, że nie przeżyłby, gdyby Mistrz Eliksirów zostawił go teraz i znowu przez cały tydzień ignorował.
Nie może odejść! Nie teraz!
Harry zobaczył wyciągniętą w jego kierunku bladą, szczupłą dłoń.
- Daj mi rękę, Potter.
Harry bez wahania wyciągnął dłoń. Wiedział, że dałby teraz Mistrzowi Eliksirów wszystko, o co by go tylko poprosił. Wiedział, że musi być posłuszny. Pragnął być posłuszny.
To było lepsze, niż obojętność.
Dłoń Snape'a zacisnęła się na jego nadgarstku i Harry został pociągnięty do przodu. Potknął się i zachwiał, kiedy Mistrz Eliksirów prowadził go w jakimś nieokreślonym kierunku. Nagle zrobiło się ciemno. Był oszołomiony, wszystko wokół niego wirowało. W uszach czuł pulsowanie krwi i szalone bicie swego serca.
Zapłonęły świece. To był magazyn ze składnikami do eliksirów.
Harry spojrzał w oczy Snape'a. Wzrok Mistrza Eliksirów wbił się w Harry'ego, a następnie zjechał powoli w dół, wskazując na podłogę.
Nagłe zrozumienie uderzyło w Harry'ego niczym tłuczek podczas meczu. Na wargach mężczyzny błąkał się uśmiech. Czarne oczy zmrużyły się, kiedy Harry zbliżył się o krok.
Ale Harry nie słyszał. Nie widział. Nie myślał.
Wiedział tylko, czego pragnie.
Czegokolwiek.
Jeżeli to ma być jedyny sposób...
Jeżeli tylko to może otrzymać...
Jego świadomość krzyczała w gwałtownych protestach, ale Harry już jej nie słuchał.
Zobaczył, jak jego nogi uginają się, a ręce wyciągają, by dosięgnąć swego przeznaczenia.
___________
* "Cut" by Plumb
--- rozdział 08 ---
8. Confession.
- ...Avery i Macnair zostali wysłani na pertraktacje z Minotaurami, a Lucjusz Malfoy rzucił klątwę Imperius na Brodericka Bode'a z Departamentu Tajemnic. Czarny Pan zatacza coraz szersze kręgi. Dostał ogromne poparcie ze środkowej Europy. Niedawno przyłączyła się do niego duża grupa Śmierciożerców z Rumuni i Węgier. Napływają także oferty pomocy ze wschodnich krain Europy - powiedział Snape.
Albus Dumbledore pokiwał głową w zamyśleniu.
Cotygodniowy raport, który składał mu Severus Snape stawał się coraz bardziej niepomyślny dla przeciwników Voldemorta. Voldemort rósł w siłę w zastraszającym tempie i wydawało się, że nikt i nic nie może go już powstrzymać.
- A te ataki na rodziny urzędników pracujących w Ministerstwie Magii, którzy są nadal wierni Ministrowi?
Snape zmarszczył brwi.
- Lista jest bardzo długa, a chętnych do przysłużenia się Czarnemu Panu nie brakuje. Możemy tylko się przyglądać.
- Znasz jakieś nazwiska?
Severus pokręcił głową. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Ataki są przeprowadzane prawie natychmiast. Nazwiska poznajemy dopiero podczas spotkania.
Dyrektor wyglądał na niebywale zmęczonego. Ostatnie miesiące pogłębiły tylko sieć zmarszczek przecinających jego wychudzoną, bladą twarz. Zamknął oczy i siedział przez chwilę w ciszy, wsłuchany w swoje myśli. Mistrz Eliksirów czekał cierpliwie. Ostatnimi czasy dyrektor coraz częściej popadał w stany przygnębienia.
Z piersi dyrektora wyrwało się ciche westchnienie.
- On wygrywa, Severusie, a my nic nie możemy na to poradzić. Nasi sprzymierzeńcy się wykruszają. Voldemort już teraz panuje nad połową Europy, a jego macki zaczynają już sięgać wgłąb innych kontynentów. Naszą jedyną nadzieją jest młodzież, ale przecież nie poślę ich na wojnę.
Snape nic nie odpowiedział. Słyszał takie przemowy już tyle razy, że stały się dla niego wręcz nudne.
- Jedyne, czego mu brakuje do pełnego zwycięstwa, to Harry.
Twarz Mistrza Eliksirów nie poruszyła się.
- Musisz mnie natychmiast poinformować, gdyby Voldemort przedsięwziął jakiś plan wobec Harry'ego. To jest priorytet, Severusie. Musimy go chronić za wszelką cenę.
Błękitne oczy Dumbledore'a wbijały się w czarne oczy Snape'a, jakby dyrektor chciał wtłoczyć mu te słowa wprost do głowy, by podnieś ich wagę.
Mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Dumbledore uśmiechnął się bladym, zmęczonym uśmiechem.
- Cieszę się, że mogę ci ufać, Severusie.
- Czy mogę już odejść, dyrektorze?
- Tak, proszę - Dumbledore machnął ręką. - Informuj mnie na bieżąco.
Snape kiwnął sztywno głową, po czym wstał i nie oglądając się, opuścił gabinet dyrektora.
Bardzo szybko przemierzył drogę z wieży do swoich zacisznych komnat w lochach. Było już późno i ostatni uczniowie umykali mu spod nóg.
Severus wszedł do swojego gabinetu, przemierzył go w kilku krokach i znalazł się w swych prywatnych komnatach. W kominku cicho syczał ogień, wydobywając z ciemności zastawione książkami półki. Severus skierował się w stronę ciemnego, odległego kąta, gdzie na podwyższeniu z marmuru, ozdobionego srebrnymi wężami, owiniętymi wokół podstawy, stała duża misa wykonana z tego samego materiału.
Snape stanął nad Myślodsiewnią i wyciągnął różdżkę. Pomachał nią nad misą i srebrnobiała płynno-lotna substancja znajdująca się w zagłębieniu ożyła. Mistrz Eliksirów przez chwilę operował różdżką, jakby przesuwał niepotrzebne myśli i wyszukiwał w nich czegoś.
W końcu znalazł.
Powoli zaczął obracać różdżkę w palcach, jakby nawlekał na nią srebrzystą nić. Na powierzchni substancji zamajaczyła przez chwilę twarz Czarnego Pana, zastąpiona po chwili obrazem zielonych, błyszczących oczu ukrytych za okularami.
Kiedy obrazy i myśli ponownie trafiły do głowy Mistrza Eliksirów, wszystko nagle znikło, a powierzchnia w Myślodsiewni na powrót stała się gładka i mlecznobiała.
* * *
W tym samym czasie Harry Potter leżał skulony pod przykryciem w swoim łóżku i nienawidził siebie każdą komórką swojego ciała.
Nienawidził swojej słabości, która skłoniła go do tego, co dzisiaj zrobił. Nienawidził swojego ciała, które reagowało impulsywnie i niezrozumiale i nie dało się nad nim zapanować, chociaż bardzo się starał. Nienawidził swojej słabej woli, która poddawała się na jedno słowo, jedno zbliżenie, jeden dotyk.
Ale najbardziej ze wszystkiego nienawidził Severusa Snape'a, który potrafił to wszystko wykorzystać i skierować przeciw Harry'emu. Nienawidził go!
* * *
- Hermionooo...
- Nie napiszę tego za ciebie! Wybij to sobie z głowy.
- Hermionooo...
Hermiona zamknęła oczy, czując, że zaraz przestanie nad sobą panować.
Siedziała razem z Ronem nad wyjątkowo długim i ciężkim wypracowaniem z Historii Magii. Harry'ego z nimi nie było. Szczerze mówiąc, to nie pokazywał się od wczorajszego wieczoru. Przyszedł w połowie kolacji, zarumieniony i nieobecny myślami. Co prawda, ostatnio przez cały czas zachowywał się bardzo dziwnie, ale przez ostatni tydzień był tak milczący i zamknięty w sobie, iż dziewczyna zaczęła się poważnie o niego obawiać. A wczoraj podczas kolacji skubnął tylko trochę puddingu, po czym oświadczył, że nie jest głodny i nie czekając na nich, udał się do dormitorium. Ron powiedział, że kiedy wrócił, Harry już spał, ale Hermiona podejrzewała, że tylko udawał, żeby uniknąć niewygodnych pytań.
Coś niedobrego działo się z nim ostatnio. Coś bardzo niedobrego. A w to wszystko zamieszany był Snape i Hermionie bardzo się to nie podobało.
Miała swoją teorię na ten temat, ale sama myśl o tym przyprawiała ją o zawroty głowy. Na razie postanowiła odsunąć ją od siebie jak najdalej, dopóki się nie upewni. Modliła się, by chociaż raz okazało się, że nie ma racji.
- Hermiono, no! Pomóż mi, bo nie zdążę na trening, a chcę zobaczyć Harry'ego.
Hermiona wydęła pogardliwie usta.
- Miałeś cały wczorajszy wieczór na pisanie.
Ron jęknął przeciągle i oparł czoło o pergamin, rozmazując przy okazji to, co właśnie napisał.
- Nie masz serca, wiesz?
- Mam za to skończone wypracowanie. W przeciwieństwie do ciebie - odparła Gryfonka stawiając kropkę i podpisując się zamaszyście. Kątem oka dostrzegła zrozpaczoną minę Rona. Och, jakże denerwował ją jego błagalny wzrok.
- Och, dobrze! Daj mi to! - warknęła, wyrywając mu pergamin i zabierając się za kreślenie i poprawianie.
Na piegowatej twarzy zobaczyła jaśniejący, pełen nieopisanej wdzięczności uśmiech.
- Kocham cię, wiesz? - wyszczerzył się Ron i zerwał się, by pobiec na trening. Hermiona poczuła jak, wbrew jej woli, jej twarz oblewa się rumieńcem.
Och tak, niesłychanie ją to denerwowało.
* * *
- Co ty wyprawiasz, Harry? - krzyk Angeliny niósł się echem po szkolnych błoniach.
Kolejny już raz donośny odgłos gwizdka przerwał dobrze zaplanowany atak na bramkę i sprawił, że cała drużyna kompletnie się pogubiła. Wszyscy byli coraz bardziej zdenerwowani. Łącznie z publicznością.
Harry kolejny już raz wleciał wprost przed szarżujących na bramkę ścigających. W ciągu zaledwie pół godziny treningu kilka razy przeszkodził w akcji, kilka razy omal nie dostał tłuczkiem i kilka razy przeoczył fruwającego mu praktycznie przed nosem złotego znicza. A kiedy myślał już, że nie może być gorzej, wpadł na Katie Bell i złamał jej miotłę.
Najchętniej uciekłby stąd najszybciej i najdalej, jak to możliwe.
To wszystko była wina Snape'a!
Harry nie potrafił się skupić nawet na tym, żeby lecieć prosto przed siebie. Kompletnie nie panował nad miotłą.
Wściekłe spojrzenia kolegów z drużyny i rozczarowane spojrzenia osób na trybunach skutecznie uniemożliwiały mu grę i rozpraszały go jeszcze bardziej.
Potrafił myśleć tylko o Snapie i o gorących, upojnych chwilach w schowku na eliksiry wczorajszego popołudnia. Znowu TO zrobił. Uległ mu. Nie potrafił mu się oprzeć. Pozwolił, by Snape przejął kontrolę nad jego sercem, umysłem i ciałem.
Był słaby. Zawsze w pobliżu Snape'a stawał się słaby i bezbronny, jakby nie miał własnej woli, jakby nie potrafił w ogóle sprawować kontroli nad tym, co robił.
Nie rozumiał tego.
Wiedział, że Snape po prostu wykorzystuje jego słabość, a jednak godził się na to. Więcej - sam tego pragnął.
Mistrz Eliksirów smakował tak cudownie...
Harry zamknął oczy, przypominając sobie słonawy smak pulsującej erekcji Snape'a w swoich ustach i odgłosy przyjemności, jakie wydawał mężczyzna, kiedy Harry go zadowalał.
Och, to było wspaniałe... Z niczym nie da się porównać uczuć, które piętrzyły w Harrym, kiedy uświadomił sobie, że jako jedyny w całej szkole ma dostęp do takiego widoku. Zamknięte oczy Snape'a, rozchylone wargi, chwytające łapczywie powietrze, twarz wykrzywiona grymasem przyjemności silniejszej niż cokolwiek innego. Och, Harry chłonął ten widok całym sobą, chcąc go dobrze zapamiętać. I teraz nie potrafił przestać odtwarzać go w swojej pamięci. Cokolwiek robił, wciąż miał ten widok przed oczami. Mógł uważać się za szczęściarza, że jako jedyny dostał coś, czego Snape najprawdopodobniej nikomu innemu nie dał.
Ale Harry chciał jeszcze więcej. Więcej Snape'a. Więcej jego smaku i zapachu. Chciał więcej, niż dostał do tej pory. O wiele, wiele więcej.
Nie pozwoli, żeby Mistrz Eliksirów traktował go tylko jako swoją zabawkę. Dosyć tego!
Nagle Harry zdał sobie sprawę, że wokół niego zaległa cisza. Zamrugał kilka razy i rozejrzał się. Wszyscy na niego patrzyli.
Od kilku minut wisiał w powietrzu przy jednej z trybun i uderzał o ścianę trzonkiem miotły, jakby próbował przebić się przez nią na druga stronę.
Poczuł, jak jego twarz zalewa czerwień. Zakłopotany szarpnął miotłę i wyleciał na środek boiska.
Nie potrafił znieść oskarżycielskich spojrzeń swoich kolegów z drużyny.
Po co on się w ogóle na to zgodził? Chciał wrócić do gry w Quidditcha, ponieważ to kochał, ale przez Snape'a nie potrafił włożyć w to swojego serca. Jego serce było w tej chwili całkowicie zajęte. Wszyscy na niego liczyli, a on nie potrafił pozostać myślami na boisku dłużej niż przez pięć minut.
Nie, to był bardzo zły pomysł, żeby przyjąć propozycję powrotu do drużyny.
- Wracajcie do gry! - krzyknęła Angelina, ale już bez wcześniejszego entuzjazmu. Cała drużyna miała markotne miny. Kilku kibiców już opuściło trybuny.
"To wszystko przeze mnie!" - pomyślał, nienawidząc siebie z całego serca.
Zagryzł wargę, postanawiając, że więcej już nie pomyśli o Snapie! Przynajmniej nie teraz. Pragnął, by ciemna sylwetka i zimne oczy opuściły jego myśli chociaż na krótką chwilę, by mógł się zrehabilitować.
Zacisnął dłonie na rączce miotły i uważnie zaczął przeglądać niebo w poszukiwaniu błysku złotej kulki. Zatoczył kilka kół nad boiskiem, całkowicie pochłonięty skupianiem się na swojej roli.
W końcu dostrzegł.
Złoty znicz pobłyskiwał kilkanaście metrów nad lewą bramką. Harry ruszył z furkotem witek w stronę złotej kulki. Na jego twarzy zagościł już wyraz triumfu. Wyciągnął rękę, by złapać znicz. Pęd wiatru w uszach skutecznie hamował wszystkie inne dźwięki. Słyszał, że ktoś coś krzyczy, ale nie przejmował się tym zbytnio.
Już prawie go miał.
Już prawie udało mu się wymazać wszystko, co...
I nagle zapadła ciemność.
*
Harry otworzył oczy.
Zobaczył nad sobą białą przestrzeń.
Niebo? Czyżby w jakiś niewyjaśniony sposób spadł z miotły?
Jego zamglony wzrok padł na wiszące w powietrzu świece.
Nie, to był sufit.
Harry spróbował podnieść głowę i w tej samej chwili poczuł się tak, jakby ktoś przyłożył mu w nią patelnią. Ból eksplodował mu pod powiekami tysiącem iskier.
Zagryzł zęby, żeby nie krzyknąć. Poczuł się nagle tak, jakby robił korkociąg na miotle. Cały świat wirował wokół niego i zamiast zwalniać, coraz bardziej przyspieszał.
Walcząc z bólem i zawrotami głowy, Harry otworzył oczy i z trudem przekrzywił głowę na bok.
Był w skrzydle szpitalnym. Obok na łóżku leżała Luna.
Ostatnie, co pamiętał, to złoty znicz, który już prawie miał w ręku.
- Och, obudziłeś się nareszcie. - Ciszę panującą na sali przerwał głos pani Pomfrey. Pielęgniarka stanęła nad łóżkiem Harry'ego i spojrzała na niego z troską.
- Co się stało? Co ja tu robię? - zapytał nieco oszołomiony Gryfon.
- Dostałeś tłuczkiem. Na treningu. Prosto w głowę - wyjaśniła krótko, jednocześnie nalewając napoju o barwie zgniłej zieleni do szklanki stojącej na szafce obok łóżka Harry'ego. - A później spadłeś z miotły. Na szczęście skończyło się tylko na kilku guzach i utracie przytomności. Dałam ci środki przeciwbólowe.
- A prawie już go miałem - sapnął Harry i spróbował podnieść głowę, co poskutkowało tylko jeszcze silniejszym uderzeniem patelnią.
- O nie, mój drogi. Chwilowo się stąd nie ruszysz. Przeleżysz w tym łóżku do rana, dopóki wszystko nie wróci do normy. A teraz wypij to. To pomoże uśmierzyć ból, chociaż możesz się czuć po tym nieco oszołomiony.
Harry westchnął zrezygnowany. A tak był blisko... Teraz wszyscy na pewno uważają go za skończona ofermę. Nie zauważył tłuczka, zbyt pochłonięty pragnieniem złapania znicza. Pewnie wyrzucą go z drużyny...
To wszystko przez Snape'a!
Uparł się, żeby zatruć Harry'emu życie, nawet jeżeli nic takiego nie robił. Harry wiedział w głębi serca, że to nie jest wina nauczyciela, ale uwielbiał go za wszystko obwiniać. To było znacznie prostsze niż obwinianie siebie.
Harry po prostu nie potrafił przestać o nim myśleć. Był jak mucha, która przylepiła się do pajęczyny utkanej przez Mistrza Eliksirów. I w żaden sposób nie potrafił się uwolnić i odlecieć.
Ale koniec z tym! Tak dłużej być nie może!
Harry przyjął dawkę paskudnego, zgniłozielonego eliksiru i po chwili został sam w ciemności. No, może nie do końca sam.
Powoli przekręcił głowę i spojrzał na nieprzytomna Lunę. Nie była już taka blada, a siny odcień zniknął z jej powiek. To pewnie dzięki antidotum, które uwarzył dla niej Snape. Teraz wyglądała tak, jakby po prostu spała.
Harry czuł, jak uczucie rozluźnienia powoli ogarnia jego umysł i ciało. Pokój zaczął się powoli kołysać, a jego kończyny stały się niesłychanie ciężkie.
Głębokie westchnienie wyrwało się z jego piersi. Czuł się, jakby pasy, którymi krępował swój umysł rozluźniły się i na wierzch zaczęły wypływać różne głęboko skrywane myśli, które musiały ujrzeć światło dzienne. Wszystko inne nagle stało się takie... nieważne.
- Nieźle się wpakowałem, Luno - wyszeptał cicho. - Nic nie potrafię na to poradzić. To silniejsze ode mnie. Kiedy go widzę, to moje serce zamiera. Czuję się wtedy tak... tak... radośnie, ale zupełnie bez radości. To bez sensu, wiem. I wiem też, że prawdopodobnie zupełnie nic dla niego nie znaczę. - Słowa same płynęły. Nie potrafił ich zatrzymać. Czuł, że z każdym słowem jakiś ciężar opada z jego serca, jakby to te słowa były tym ciężarem i jedyny sposób, aby się go pozbyć, to je z siebie wyrzucić. Nawet jeżeli nie miał ich kto wysłuchać. - Ale to przecież niemożliwe, żebym nic dla niego nie znaczył. Widziałem jego oczy, kiedy mu to robiłem. Nie wydawało mi się. Dlaczego miałby mi na to pozwalać, gdybym zupełnie nic dla niego nie znaczył? ... Chcę więcej. Muszę dostać więcej, bo zwariuję. Nie pozwolę, żeby mnie tak traktował. Znajdę jakiś sposób, żeby go złamać. Żeby okazał, że mu na mnie zależy; żeby w końcu zaczął mnie zauważać. Nie zniosę znowu jego obojętności. Nie dałbym rady.
Muszę coś wymyślić. Nie poddam się tak łatwo. Problem w tym, że kiedy on jest w pobliżu, to ja... ja... tak jakby przestaję być sobą. To znaczy jestem sobą, ale tak jakby aż za bardzo. Och, to bez sensu! ... Po prostu przestaję wtedy myśleć o czymkolwiek. Widzę tylko jego. Słyszę tylko jego. Tak, jak wtedy, kiedy byłem pod działaniem tego eliksiru. W zasadzie przy nim czuję się tak, jakbym przez cały czas był pod jego wpływem. I Snape'a, i eliksiru.
- Snape'a? - cichy głos Luny przerwał wywód Gryfona. Harry odwrócił głowę i z przerażeniem zobaczył, że Luna ma szeroko otwarte oczy i wpatruje się w niego z zaciekawieniem. - Dziwny masz gust, Harry.
* * *
Okazało się, że Luna ocknęła się ze śpiączki parę godzin wcześniej i kiedy Harry myślał, że leży nieświadoma, pogrążona w chorobie, ona tak naprawdę po prostu drzemała. Uważał, że to wyjątkowo niesprawiedliwe. Ucieszył się, oczywiście, że jej stan się polepszył, z serca spał mu ogromny kamień, ale radość tę zmącił fakt, że właśnie przed chwilą dowiedziała się o najbardziej i najgłębiej skrywanym sekrecie Harry'ego. Sekrecie, którego nigdy, przenigdy nikomu by nie wyjawił z własnej, nieprzymuszonej woli.
Jednak Krukonka okazała się wyjątkowo wyrozumiałą osobą. Początkowo Harry był tak przerażony, że próbował zaprzeczać i wmawiać jej, że wcale nie powiedział Snape'a tylko... Dave'a. Tak właśnie, Dave'a.
Jednak Luna tylko się uśmiechała, jakby nie wierzyła w ani jedno jego słowo. W końcu Harry zrezygnował. Wymógł na niej obietnicę, że nigdy absolutnie nikomu o tym nie powie, bo wtedy Harry będzie musiał uciec z Hogwartu. Dziewczyna obiecała, że nikomu nie powie, żeby się nie martwił. Stwierdziła, że to sprawa Harry'ego, kogo darzy uczuciem (Harry natychmiast temu zaprzeczył) i, że to rozumie.
Nie oburzyła się. Nie przeklęła go. Nie zgromiła. Nie odwróciła się od niego. Przyjęła to tak... normalnie. Jak gdyby Snape nie był... Snape'em.
Harry sam nie uważał tego za normalne.
Snape był od niego dwa razy starszy, był jego nauczycielem, najbardziej znienawidzoną osobą w szkole, no i był Śmierciożercą. Ach, no tak, no i był Snape'em.
To wystarczająco dużo powodów, żeby nie uważać tego za normalne. Jednak Luna zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi.
* * *
- Mam dla was dzisiaj małą niespodziankę - kąśliwy głos Mistrza Eliksirów wyrwał Harry'ego z zamyślenia.
Była poniedziałkowa lekcja eliksirów.
Całą niedzielę Harry spędził w swoim łóżku rozmyślając nad tym, jak sprawić, żeby Snape dał mu to, czego Harry pragnął. Nie mógł po prostu iść i poprosić. Nie potrafiłby. Musiał to zrobić w inny sposób. Musiał go jakoś sprowokować. Wiedział, że to będzie bardzo niebezpieczne, ale musiał spróbować. Teraz nadarzyła się okazja.
- Zrobimy sobie dzisiaj test - uśmiechnął się Mistrz Eliksirów obserwując z satysfakcją przerażone miny uczniów.
Och, niezapowiedziane sprawdziany były tym, co uwielbiał najbardziej.
Tylko Hermiona wyglądała na zadowoloną.
- Dobrze, że się wczoraj pouczyłam - oświadczyła, spoglądając z uśmiechem na zrozpaczonego Rona. Rudzielec wymamrotał pod nosem kilka przekleństw pod adresem nauczyciela.
Harry nie zwracał na to uwagi. Czuł podniecenie, które rozgrzewało jego krew. Ręce lekko mu drżały. Szczególnie, kiedy wzrok Mistrza Eliksirów padał na niego. Snape rozesłał do uczniów arkusze z pytaniami, dał im na odpowiedź pół godziny, zażądał bezwzględnej ciszy i oświadczył, że jeżeli przyłapie kogoś na ściąganiu, to osobiście wywali go ze swoich zajęć. Na zawsze.
Harry spojrzał na pytania.
Przeglądał wzrokiem pytania, czując, że zawali ten test całkowicie, kiedy dostrzegł pytanie ósme, a jego serce podskoczyło mu niemal do gardła.
Gryfon uśmiechnął się do siebie. No, chociaż na jedno pytanie znał odpowiedź. Przyłożył pióro do pergaminu i już miał zacząć pisać, kiedy nagle zawahał się.
W jego głowie, początkowo niepewnie i nieporadnie, ale po chwili rozrastając się coraz bardziej, zakiełkował pewien szalony pomysł.
Harry przełknął ślinę i rozejrzał się po klasie. Wszyscy byli całkowicie pochłonięci testem. Przesuwając wzrok po sali, jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Mistrza Eliksirów, siedzącego przy swoim biurku. Fala gorąca ogarnęła ciało Harry'ego. Czuł, jak jego skóra płonie, a serce zaczyna mocniej bić.
Już wiedział, co zrobić.
To był szalony pomysł, ale Harry wiedział, że to jedyny sposób, żeby zdobyć to, czego pragnie.
Przyłożył dłoń do pergaminu i zaczął pisać.
*
Harry próbował szatkować liście powoju, ale nie bardzo mu to wychodziło. Zamiast liści prawie poszatkował swoje palce. Czuł, że zaraz zwariuje z niecierpliwości a buzująca w żyłach krew zaleje go.. Z każdą minutą było coraz gorzej. Raz po raz spoglądał na sprawdzającego testy Snape'a.
W klasie panowała absolutna cisza.
Wszyscy wpatrywali się w Snape'a, pomimo iż ich zadaniem było przygotowanie Eliksiru Marzeń Sennych. Każdy był ciekaw swojego wyniku.
Harry przełknął ślinę. Musi zachować spokój i kamienną twarz, kiedy Snape to przeczyta. Musi wyglądać na pewnego siebie.
Wziął do ręki swoje pióro, żeby dopisać w zeszycie kolejny punkt przygotowania eliksiru, kiedy nagle zobaczył, jak brwi Snape'a unoszą się w wyrazie zdumienia, a jego głowa odrywa się od testu i czarne oczy przeszywają Harry'ego na wylot.
Chłopak poczuł, że w tym momencie pragnie tylko umrzeć. Krew w jego żyłach zamieniła się we wrzący olej, spalając go od środka.
Był zbyt daleko, żeby dostrzec wyraz oczu nauczyciela, ale miał wrażenie, że jego wzrok wyrywa duszę z jego ciała i rozrywa ją na strzępy.
Drżącą dłonią włożył do ust koniuszek pióra i bardzo powoli zaczął wysuwać je ze swoich ust, czując jak łaskocze go w wargi. Następnie oblizał je, starając się patrzeć na Snape'a śmiałym, wyzywającym wzrokiem.
Snape zmrużył niebezpiecznie oczy.
Harry wiedział, że znajduje się w klasie pełnej uczniów i każdy, kto by na niego spojrzał, mógłby natychmiast domyślić się wszystkiego. Wiedział o tym i świadomość tego wprawiała go w stan jeszcze większego podniecenia. Czuł, jak drży z przejęcia.
Uwodził nauczyciela. Na lekcji. Przy całej klasie.
Był szalony!
Jednak nie potrafił przestać. Nic go nie obchodziło. Tylko Snape i jego przeszywający wzrok.
Harry czuł się tak, jakby w klasie nie było nikogo poza nimi. Jego oczy zalewała czerwień, skutecznie zniekształcając wszystko wokół.
Był tylko Snape. Wpatrujący się w niego z uwagą.
Snape, który uśmiechnął się mrocznie.
Snape, który powiedział nagle:
- Panie Potter. Pisze pan wyjątkowo niewyraźnie. Czy mógłby pan przeczytać nam odpowiedź na pytanie ósme?
Harry poczuł się nagle tak, jakby spadał z ogromnej wysokości, nie mając się czego złapać.
- Co? - wymamrotał, mrugając zaskoczony. Zobaczył, jak Snape posyła mu jego test. Pergamin wylądował przed Harrym.
Panika zaczęła opanowywać umysł Gryfona. Harry spojrzał na swój test. Czuł, że wszyscy przerwali pracę i wpatrują się w niego z wyczekiwaniem.
Harry myślał gorączkowo. Zdawało się, że został złapany w pułapkę, z której nie ma wyjścia. Na własne życzenie.
Mógł to przewidzieć. Snape za bardzo uwielbiał go upokarzać, żeby przeoczyć taką okazję. A sądząc po wyrazie jego twarzy, bawił się wprost wyśmienicie.
Po co on to w ogóle napisał? Po co się tak narażał?
Litery rozmywały mu się przed oczami. Nie musiał ich widzieć. Doskonale wiedział, co napisał.
- Czekamy, panie Potter - szyderczy głos Mistrza Eliksirów przerwał panującą w klasie ciszę.
Harry poczuł, jak kręci mu się w głowie tak bardzo, że zaraz chyba zemdleje.
Och, nie potrafił uwierzyć w to, że tak napisał. W teście z eliksirów! W cholernym teście!
A teraz ten sukinsyn kazał mu to przeczytać. Przy całej klasie.
Harry zamknął oczy, modląc się, by wydarzyło się coś, co by go uratowało. Cokolwiek!
I wtedy rozbrzmiał dzwonek.
Ulga jaką poczuł, nie da się z niczym porównać. Niemal ugięły się pod nim kolana.
Zaczął dziękować w myślach wszystkim dobrym duchom, które go wysłuchały.
- Proszę na następną lekcję opisać pełen przebieg wykonywania eliksiru Marzeń Sennych. Dodając opis i historię wszystkich składników, charakterystyczne metody przygotowania, opisać smak, zapach, kolor i konsystencję, historię eliksiru i sposób działania. Na nie mniej, niż trzy rolki pergaminu.
Przez klasę przeszedł szmer niezadowolenia. Snape już dawno nie zadał im tak długiej i żmudnej pracy domowej. Musiał być w wyjątkowo złym humorze.
Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy, sprzątać po sobie i powoli opuszczać salę. Kiedy Harry, wciąż dziękując w duchu za ratunek, wziął swoją torbę i chciał wyjść, przez szmer w klasie przebił się złowrogi głos Mistrza Eliksirów:
- Pan zostanie, panie Potter i przeczyta mi pan to, co pan napisał.
Harry ścisnął trzymany w ręku test. Spodziewał się tego.
Snape nie wypuściłby go tak łatwo. Nie po tym, co mu napisał.
Przełknął ślinę i zwrócił się do czekających na niego Rona i Hermiony:
- Nie czekajcie na mnie. Później chcę iść odwiedzić Lunę. Idźcie sami na obiad.
Ron pokiwał głową i poklepał Harry'ego po ramieniu.
- Trzymaj się, stary - po czym odwrócił się i ruszył w stronę drzwi, razem z resztą uczniów. Jednak Hermiona została na miejscu. Patrzyła na Harry'ego przenikliwym, zamyślonym wzrokiem. Później jej spojrzenie powoli powędrowało w stronę biurka, przy którym siedział Snape, a następnie ponownie powróciło do Harry'ego.
- Tylko nie wracaj zbyt późno - wyszeptała, spuszczając wzrok, odwracając się i szybko wychodząc.
Harry'ego przeszyły dreszcze.
"Ona się czegoś domyśla" - pomyślał z przerażeniem patrząc, jak jego przyjaciółka znika za drzwiami.
Po co w ogóle to mówił? Nie była to zbyt wiarygodna wymówka, szczególnie, że Luna miała dzisiaj wieczorem wyjść już ze szpitala. Ale nic innego nie potrafił wymyślić. Chciał, by przyjaciele sobie poszli. Co innego miał powiedzieć? Podejrzewał, że nieprędko uda mu się stąd wyjść. Utwierdzało go w tym spojrzenie Mistrza Eliksirów, które czuł wwiercające się w jego plecy. Parzyło.
Kiedy ostatni uczeń zniknął za drzwiami, w klasie zapanowała martwa cisza.
Harry czuł, jak panika, którą przez ostatnie parę minut starał się hamować, wzbiera w nim i przejmuje kontrolę nad jego umysłem.
Po co on to w ogóle napisał?
W tej chwili pragnął tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Uciec. Zniknąć.
Wtedy, kiedy to pisał, nie przejmował się konsekwencjami. Działał pod wpływem impulsu. Pragnienia.
A teraz musi stawić czoła Snape'owi. Czuł, że nie jest w stanie.
Zamknął oczy, czekając na to, co wydawało się nieuniknione.
- Spójrz na mnie, Potter.
Harry zacisnął pięści.
Powoli odwrócił się, bojąc się tego, co zobaczy.
Wstrzymał oddech, kiedy dosięgło go palące, ostre jak brzytwa spojrzenie czarnych oczu i poszatkowało jego pewność siebie na malutkie kawałeczki. Pozostawiając tylko strach i wstyd.
Nie odwróci wzroku! Musi się z nim zmierzyć! Inaczej zawsze będzie tylko... dziwką Snape'a.
Harry poczuł nagle powiew gorąca. W drzwiach za nim szczęknął zamek. Pomieszczenie rozjarzyło się na sekundę dziwnym blaskiem.
Chłopak był w stanie tylko stać i walczyć z rosnącym w nim z każdą chwilą panicznym lękiem.
Zobaczył, jak na twarzy Mistrza Eliksirów pojawia się mroczny uśmiech.
Przełknął ślinę.
- Powtórzę swoją prośbę tylko raz, Potter. Czy możesz przeczytać mi to, co napisałeś?
Harry miał wrażenie, że zaraz chyba zemdleje ze wstydu.
- Dobrze wiesz, co napisałem - zdołał wykrztusić, kompletnie nie panując nad łamiącym się głosem.
Jedna z brwi Mistrza Eliksirów podniosła się w geście złośliwej satysfakcji.
- Chciałbym jednak usłyszeć to od ciebie. Nieczęsto zdarzają się tak... hmm, wylewne odpowiedzi na moich testach.
Harry już nie miał krwi. W jego żyłach płynęła lawa, która spalała go od środka. Zaczęło mu się kręcić w głowie, kiedy widział spojrzenie, które wbijał w niego nauczyciel. W czarnych oczach płonął ogień.
Atmosfera panująca w klasie była tak gęsta, iż wydawała się niemal namacalna.
Harry wiedział, że to, co teraz powie, może zmienić wszystko.
Ciężar tej świadomości przytłaczał go.
Pragnął Snape'a.
Zrobiłby wszystko, żeby dostać to, czego pragnął. Ale czy był na to gotów?
Chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle.
Snape stał sztywno przed biurkiem, a intensywność jego spojrzenia odbierała Harry'emu wszystko. Łącznie ze zdolnością mówienia.
- Nie mogę - zdołał w końcu wyszeptać, czując, że jeszcze trochę i wybuchnie.
Nie powie tego! Nie potrafi.
- W takim razie może już pan iść, panie Potter. Jest pan wolny.
Wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduje zostało nagle zastąpione zimnym, lodowatym wręcz dreszczem, który wstrząsnął ciałem Harry'ego.
Chłopak spuścił wzrok. Zdał sobie sprawę, że jego spocone dłonie drżą tak bardzo, że z trudem może utrzymać test.
Zamknął oczy, walcząc z opanowującym jego ciało chłodem.
Nadal czuł wbijające się w niego spojrzenie płonących oczu. Spojrzenie, które spalało go swoja intensywnością, jakby Snape tylko czekał, aż Harry coś zrobi, coś powie. Jakby czekał na sygnał. Nie zrobi niczego, dopóki Harry nie zacznie o to prosić.
Serce Gryfona już dawno wyrwało się z jego piersi i odleciało. Krew spaliła jego żyły. Temperatura w klasie wydawała się wyższa niż w saunie. W miarę, jak w Harrym narastało zdecydowanie, powietrze stawało się jeszcze gorętsze i jeszcze bardziej lepkie.
Gryfon czuł, jak po jego plecach spływają krople potu.
Podniósł głowę i wbił spojrzenie w wwiercające się w jego dusze oczy.
Chciał tego. Nie mógł teraz zrezygnować. Nie wybaczyłby sobie tego.
Snape czekał.
Harry przełknął ślinę.
- Nikt nigdy nie będzie cię pragnął tak, jak ja. Nikt nigdy nie będzie patrzył na ciebie tak, jak ja. I nie obchodzi mnie to, co mówią o tobie inni. Dla mnie jesteś doskonały. Tylko ja to odkryłem, nikt inny o tym nie wie i nigdy się nie dowie. Jesteś tylko mój. Twoja doskonałość należy tylko do mnie. Cały należysz tylko do mnie. I jeżeli uważasz, że jestem obłąkany, jeżeli uważasz mnie za szaleńca, to proszę bardzo. Jestem szalony.
Masz władzę nad moim sercem. Wiedziałeś o tym?
Możesz mnie ranić słowami, możesz mnie ranić czynami, ale nic mnie to nie obchodzi, ponieważ zatraciłem się w tobie i nic nie może mnie już ocalić. Zawsze będę do ciebie wracał.
Wiem, że wszyscy uważają cię za zimnego i nieczułego drania. Wiem, że rozciągnąłeś wokół siebie barierę tak grubą i nieprzystępną, by nic nie mogło się przez nią przedostać. Ale ja będę próbował się przez nią przebić. Zawsze będę próbował. Ponieważ wierzę, że pewnego dnia uda mi się. I dasz mi wtedy chociaż cząstkę swojego ciepła. Chociaż odrobinę. Tyle mi wystarczy.
A jednocześnie moje serce oplata strach. Boję się, że kiedyś zapomnisz, a ja wciąż będę pamiętał. Pewnie nazwiesz mnie głupcem, bo jak inaczej można określić kogoś, kto potrzebuje twojego spojrzenia żeby dalej istnieć?
Nienawidzę, kiedy udajesz, że mnie nie widzisz. Rani mnie twoja obojętność. Czuję się wtedy tak, jakby moje serce przebijał lodowaty sztylet, który mrozi je i zatrzymuje. Nie mogę wtedy oddychać. Czuję się, jakbym powoli umierał z zimna.
Jednak podczas tych krótkich chwil, kiedy dajesz mi siebie... to wszystko przestaje mieć znaczenie. A twój orgazm... twój orgazm jest dla mnie największą nagrodą. Twoja twarz łagodnieje, twoje oczy zamykają się, a usta otwierają, kiedy dysząc i jęcząc, dochodzisz w moich ustach. Starasz się ukryć przyjemność rozlewająca się po twojej twarzy, ale ja ją widzę. I z rozkoszą chłonę ten widok. Widok, który jest przeznaczony tylko dla moich oczu. Wtedy właśnie to czuję. Czuję, że naprawdę jestem Wybrańcem.
Nie proszę o wiele. Chcę tylko, żebyś mnie chciał. Żebyś mnie pragnął. Tylko tyle. Proszę, pragnij mnie.
Harry wiele by oddał, żeby móc wypowiedzieć te słowa głośno. Pozostały one jednak w jego duszy. A każde z nich wypaliło w jego wnętrzu bolesną ranę. Jedynym, co zdołało się wydostać z drżących ust Harry'ego, było:
- Pieprz mnie.
_____________
* "Extasy" by ATB
--- rozdział 09 ---
9. Satisfaction
- Pieprz mnie.
Harry nie wiedział, jak to się stało, ale chwilę po tym, jak to powiedział, zderzył się z biurkiem. Zachwiał się oszołomiony, próbując odzyskać równowagę i kontrolę nad tym, co się działo.
Nie wiedział jednak, że tymi dwoma słowami pozbawił się jakiegokolwiek wpływu na dalszy rozwój sytuacji.
Gryfon podniósł wzrok i napotkał spojrzenie człowieka ogarniętego szaleństwem. Chociaż może nie do końca szaleństwem... raczej wściekłością.
Oczy Snape'a płonęły. Nie był to jednak płomień pożądania. Raczej głodu, nieuchronności i pragnienia zemsty.
Harry zadrżał. Przez ułamek sekundy pomyślał, że Mistrz Eliksirów został opętany. Krzyknął zaskoczony, kiedy Snape znalazł się przy nim i popchnął go do tyłu tak mocno, że Harry uderzył plecami o blat biurka, na którym wciąż leżały porozrzucane testy. Jednak, kiedy silne ręce rozerwały jednym szarpnięciem jego szatę i koszulę, Harry przestał się zastanawiać nad czymkolwiek.
Wciągnął gwałtownie powietrze widząc, jak długie, smukłe palce rozsuwają zamek jego spodni.
- Pieprzyć cię? - do uszu Harry'ego dobiegł syk, wydobywający się ze ściśniętych w grymasie szyderstwa warg mężczyzny. Harry zadrżał na dźwięk tego głosu. - Nie wiesz, o co prosisz, chłopcze.
Wstrzymał oddech widząc, jak oczy Mistrza Eliksirów ślizgają się po jego obnażonej klatce piersiowej i rozgrzewają jego skórę. Harry miał wrażenie, że płonie.
Zagryzł wargę widząc, jak Snape zaczyna zsuwać spodnie z jego bioder, wciąż bombardując go kąśliwymi uwagami, które piekły Gryfona i zadziwiająco skutecznie podsycały jeszcze bardziej płonący w nim ogień.
- Przyznaję, iż jestem zaskoczony, że miałeś tyle tupetu, żeby prowokować mnie w klasie. Kto by pomyślał, że nasza mała znakomitość jest zdolna do takich rzeczy? Uwodzić nauczyciela? Na lekcji? Co by na to powiedzieli twoi fani, Potter?
Uszczypliwy ton głosu Mistrza Eliksirów sprawił, że Harry'ego zalała fala wstydu, a jednocześnie w głębi jego świadomości, która nie pozostawała jeszcze całkowicie pod wpływem oddziaływania Snape'a, pojawiła się iskierka oporu.
- Ja tylko... - Gryfon chciał zaprzeczyć, wytłumaczyć, ale przerwał mu ostry, chłodny głos:
- Milcz!
Spodnie Harry'ego wylądowały na podłodze. Snape pochylił się nad nim tak nisko, że Harry czuł jego oddech na twarzy. Podniecenie szarpnęło jego lędźwiami, kiedy patrzył w dwa czarne, nieskończone tunele oczu Mistrza Eliksirów, który wbijał w niego twarde spojrzenie.
- Nie mogłeś zostawić popędu za drzwiami klasy, musiałeś nękać mnie swoimi wizjami nawet na lekcji - w oczach Mistrza Eliksirów płonął gniew, który sprawiał, że Harry nie potrafił złapać tchu. - Zapłacisz mi za to, Potter. Kiedy z tobą skończę, pożałujesz, że jestem twoim pragnieniem.
Harry jęknął, czując jak jego samoopanowanie eksploduje na tysiące kawałeczków. Jego dłonie samowolnie złapały czarne szaty i przyciągnęły bliżej. Usta Harry'ego odnalazły zimne wargi Mistrza Eliksirów i wpiły się w nie z nieokiełznaną potrzebą, która musiała zostać zaspokojona. Teraz, w tej chwili!
Kiedy Snape nie odpowiedział, Harry jęknął ponownie, oderwał usta i zaczął składać szybkie, wygłodniałe pocałunki na brodzie, policzkach i wszystkim, czego tylko był w stanie dosięgnąć. Smakował go, mrucząc z przyjemności. Skóra mężczyzny była lekko słonawa, ale każdy złożony na niej pocałunek wprawiał Harry'ego w euforię.
Trwało to jednak tylko kilka sekund, gdyż poczuł zaciskające się na ramionach silne dłonie, które odepchnęły go brutalnie i uderzył głową o biurko. Przez moment zakręciło mu się w głowie, ale już po chwili zobaczył wbite w siebie czarne, gniewnie zmrużone oczy.
Harry zagryzł wargę, kiedy Snape odsunął się od niego, obrzucając go taksującym spojrzeniem.
Czyżby zrobił coś niewłaściwego?
Ale nie potrafił się powstrzymać! Snape był tak blisko. Musiał go pocałować. Przecież to normalne, że tego pragnie. Snape nie może być na niego zły.
Nagle poczuł chłodne palce wsuwające się pod materiał jego slipów. Szybko spojrzał w dół. Serce niemal wyskoczyło mu z piersi, kiedy poczuł, jak Snape jednym szarpnięciem zerwał z niego majtki i Harry zobaczył swój zaczerwieniony, sterczący pionowo członek.
Chłopak wstrzymał oddech, spoglądając na nauczyciela, który powoli sunął wzrokiem po jego obnażonym ciele i zatrzymał go na erekcji, a na usta wypłynął mu złośliwy uśmieszek.
Harry czuł, jak twarz płonie mu ze wstydu. Jego dłonie drgnęły mimowolnie, żeby się zasłonić, ale karcące spojrzenie, które posłał mu Snape sprawiło, że powstrzymał się, chociaż przyszło mu to z ogromnym trudem.
Snape pożerał wzrokiem każdy centymetr jego ciała, a Harry nie potrafił przestać drżeć pod wpływem tego spojrzenia. Czarne oczy sunęły po jego nagiej skórze, chłonąc widok i rozpalając się coraz większym płomieniem.
Zagryzł wargę, czując, że robi się coraz bardziej czerwony. Mistrz Eliksirów jako pierwszy widział to wszystko, czego Harry nigdy jeszcze nikomu nie pokazał. Było to nowe, nieznane uczucie i pomimo zażenowania i strachu, które odczuwał, świadomość, że Snape widzi go całkiem nagiego, leżącego wśród sprawdzianów na biurku sprawiała, że w Harrym z każdą chwilą narastało podniecenie.
Drgnął zaskoczony, kiedy poczuł chłodną dłoń dotykającą jego brzucha. Po chwili druga dłoń dotknęła biodra i obie zaczęły błądzić po ciele Harry'ego, zaznajamiając się z fakturą skóry i każdym zagłębieniem. Zamknął oczy, poddając się dotykowi Snape'a i drżąc, kiedy te ręce docierały do najbardziej wrażliwych miejsc. Mężczyzna błądził wzrokiem w ślad za dłońmi, napawając się miękkością i delikatnością skóry chłopca, który w tej właśnie chwili należał cały tylko i wyłącznie do niego. Uświadomiwszy to sobie, Harry poczuł, jak jego ciało reaguje samoczynnie, a członek drga nieznacznie, jak gdyby również błagał o dotyk. Harry mruczał cicho z przyjemności, a jednocześnie coraz bardziej niecierpliwił się.
Mistrz Eliksirów w ogóle jeszcze
go
Nagle jego nogi zostały uniesione w górę i oparte o odziane w czerń ramiona mężczyzny. Harry otworzył oczy i wciągnął gwałtownie powietrze widząc małą buteleczkę, którą Snape trzymał w dłoni. Świadomość Gryfona wyrwała się z jego ciała i dryfowała teraz gdzieś w oddali obserwując tę scenę i nie mogąc wyjść z niedowierzania.
Czarne włosy Snape'a opadły na jego twarz, kiedy odstawił butelkę na bok i pochylił się nad Harrym, unosząc jednocześnie jego biodra. Przenikliwe oczy ukryte za zasłoną włosów płonęły podnieceniem i jakąś dziwną satysfakcją. Serce Harry'ego biło jak oszalałe, a krew w żyłach rozpalała skórę skuteczniej, niż rozżarzony pogrzebacz.
Zacisnął pięści i zamknął oczy, wyczekując.
Obawiał się.
Bał się tego, co za chwilę nastąpi. Ale byłby
głupcem, gdyby się
Wtedy poczuł palec Mistrza Eliksirów wsuwający się w niego.
Gwałtownie otworzył oczy, a z ust wyrwał mu się jęk. Nie był to jednak jęk bólu. Raczej zaskoczenia. Palec mężczyzny był śliski i pokryty czymś, co rozgrzewało mięśnie Harry'ego i sprawiało, że powoli się rozluźniał.
- Zaskoczony, Potter? - Snape uśmiechnął się złośliwie, widząc grymas na twarzy chłopaka. - Ta maść sprawi, że wpuścisz mnie bez żadnego oporu. Ciężko byłoby mi w ciebie wejść, gdybyś się przede mną bronił. A broniłbyś się na pewno, zapewniam cię. Jednak teraz nie będziesz miał już na to żadnego wpływu. Wpuścisz mnie, czy będziesz tego chciał, czy nie. - Snape pochylił się nad Harrym, wbijając płonący wzrok w przerażone oczy chłopaka. - A ja będę cię rozrywał. Cal po calu.
Harry zajęczał, czując, że każde słowo wypowiedziane tym mrocznym, uwodzicielskim tonem wprawia jego erekcję w stan drżącej ekstazy, jak gdyby same słowa Mistrza Eliksirów mogły doprowadzić go do orgazmu.
- Będziesz
krzyczał, Potter. Będziesz krzyczał z bólu, ale nie
będziesz potrafił przed tym uciec. - Harry wydał z siebie
nieartykułowany dźwięk, kiedy do pierwszego palca
dołączył drugi, rozpychając jego wnętrze i
przygotowując go do przyjęcia czegoś znacznie,
Robił wszystko, by to osiągnąć. Teraz nie było już odwrotu. I pomimo tego, że z każdym słowem Mistrza Eliksirów oczy Harry'ego robiły się coraz szersze z przerażenia, ogień podsycany nieustannie w jego lędźwiach i umyśle sprawiał, że niemal kwilił z pragnienia, by Snape dał mu w końcu to wszystko, o czym mówił.
- Kiedy w ciebie wejdę - kontynuował Snape - będziesz wił się i jęczał. A jednocześnie będziesz błagał mnie, żebym nie przerywał.
Ciałem Harry'ego wstrząsnął silny dreszcz, wywołany potężną eksplozją żaru, spowodowaną sączącymi się z ust Mistrza Eliksirów obietnicami. Harry miał wrażenie, że jeszcze chwila i oszaleje. Snape go katował. Znęcał się nad nim, szepcząc mu takie rzeczy i obserwując, jak przez twarz chłopaka przepływa tysiące emocji naraz, których nie był w stanie ukryć. Usta mężczyzny wykrzywił uśmiech pełen złośliwej satysfakcji.
Gryfon odwrócił głowę, spoglądając zamglonym wzrokiem na ustawione w równych rzędach ławki, w których zasiadał przez ponad pięć lat i nigdy, nawet w najdziwniejszych marzeniach sennych, nie przyszłoby mu do głowy, że pewnego dnia będzie się kochał z nauczycielem w tej sali, na jego biurku. Wyobraził sobie uczniów zasiadających w ławkach i uświadomienie sobie obrazu, jaki zapewne mieliby przed oczami sprawiło, że jego umysł zakwilił z wysiłku ogarnięcia tej sceny.
Zobaczył siebie, całkowicie nagiego, leżącego na biurku, z uniesionymi i opartymi o czarne ramiona nogami. Zobaczył wysoką, ciemną sylwetkę pochylającą się nad nim i przygotowującą go palcami do tego, co już niedługo miało nastąpić. Czarne, płonące oczy utkwione były w jego twarzy. Szorstka szata drapała i podrażniała skórę. Zapach eliksirów unosił się wokół Mistrza. Pergaminy wbijały mu się w plecy.
Obrazy wirowały mu przed oczami. Palce wsuwały się w niego coraz szybciej. Harry czuł teraz tylko żar, rozchodzący się falami po ciele. Jego zmysły były atakowane ze wszystkich stron i miał wrażenie, że powinien mieć ich jeszcze kilka, by pomieścić całą gamę doznań wstrząsających jego ciałem.
Nagle palce wysunęły się z niego i Harry zamarł w wyczekiwaniu. Czuł swoje szaleńczo bijące serce, które próbowało wyrwać się z piersi, gdyż było w niej zbyt mało miejsca i nie mogło bić tak gwałtownie, jak by chciało.
Miał trudności z oddychaniem.
Miał wrażenie, że sekundy ciągną się w nieskończoność i każda z nich spycha go coraz bardziej w głębiny przerażenia.
Nie odważył się otworzyć oczu. Nie był w stanie spojrzeć teraz w twarz Snape'a. Ale mężczyzna zdawał się czytać w jego myślach.
- Spójrz na mnie, Potter.
Harry jęknął i całą siłą woli zmusił się do otwarcia oczu.
W chwili, kiedy jego zamglony wzrok spotkał się z płonącym spojrzeniem Mistrza Eliksirów, Harry poczuł coś ogromnego i twardego, wdzierającego się brutalnie do jego wnętrza.
Oczy uciekły mu w głąb czaszki, kiedy krzyknął, skupiając się na uczuciu rozrywania, które wyparło z niego w tej chwili wszystkie inne uczucia.
- Nie - wyjęczał, pragnąc, by Snape zabrał to z niego, jednak w zamian poczuł, jak penis wsuwa się jeszcze głębiej. Złapał się blatu biurka i zacisnął na nim dłonie tak mocno, jakby chciał go wyrwać. Wszystko, aby tylko zapomnieć o tym przerażającym bólu i uczuciu, jakby coś rozrywało go na strzępy od środka. Spiął wszystkie mięśnie, by wypchnąć to z siebie, ale nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie. Jego ciało otwierało się przed Mistrzem Eliksirów i przyjmowało go, pomimo bólu, jaki odczuwał.
Wypuścił z siebie powietrze i przekręcił głowę na bok. Zrezygnował z walki. Nierównej zresztą i z góry skazanej na porażkę.
W momencie, kiedy się
poddał, ból jakby trochę zelżał. Czuł, jak po jego
zdrętwiałym z wysiłku ciele spływają kropelki potu.
Miał wrażenie, że Snape nigdy nie dotrze do końca i
będzie w niego wchodził w nieskończoność. Jednak
przypomniawszy sobie wielkość erekcji Mistrza Eliksirów, poczuł
mimowolny dreszcz podniecenia. A teraz miał ją w sobie.
Nagle Snape znieruchomiał. Dysząc ciężko i pojękując, Harry zdecydował się w końcu otworzyć oczy i spojrzeć na niego. W chwili, kiedy to zrobił, zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
Ujrzał przyjemność i satysfakcję rozlewającą się po twarzy Mistrza Eliksirów. Jego oblicze rozjaśniło się i jakby złagodniało. Oczy Snape'a były zamknięte, a usta lekko rozchylone, jakby chłonął przyjemność każdym centymetrem swojego ciała zagłębionego w Harrym.
Harry zapomniał o bólu. Wpatrywał się w Snape'a z niedowierzaniem. W miarę, jak ciało Gryfona przyzwyczajało się do obecności innego ciała w sobie, ból odchodził, a przyjemność, którą odczuwał Snape, udzielała się także jemu.
W pewnej chwili mężczyzna otworzył oczy i widząc, że Harry mu się przygląda, wysunął się z niego nieznacznie i pchnął ponownie.
Harry zacisnął zęby, ale nie krzyknął. Jęknął tylko, czując, jak ból powraca, jednak ze znacznie mniejszą siłą. Snape zaczął wchodzić w niego powolnymi, rozciągniętymi w czasie ruchami. Ten sposób znacznie zmniejszał uczucie bólu i sprawiał, że ciało Harry'ego otwierało się coraz bardziej, pozwalając Snape'owi dotrzeć jeszcze głębiej.
Chłopak czuł, jak twardy, rozgrzany organ, ociera się o jego wejście i rozpycha ścianki ciasnego otworu.
Z zaskoczeniem zauważył, że z każdym pchnięciem, ból powoli zanika, zastępowany przyjemnym uczuciem podrażnienia.
Doznania potęgowały czarne, wbijające się w niego oczy, które obserwowały każdą zmianę na twarzy Harry'ego. Gdyby Harry starał się ukryć swoją przyjemność albo ból, nie miałby na to żadnych szans. Wydawało mu się, że te oczy przewiercają się przez jego zewnętrzną powłokę i wyczytują wszystko wprost z serca.
Nie potrafił odwrócić wzroku. Patrzył na poruszające się hebanowe włosy, kiedy Snape pochylał się nad nim, wsuwając się w niego, by następnie odsunąć się, kiedy wychodził.
Gryfon pojękiwał cicho, czując jak coraz dogłębniejsze i intensywniejsze fale przyjemności obmywają jego ciało wraz z każdym pchnięciem. Jego uda drżały z wysiłku, kiedy Snape napierał na nie, zanurzając się w nim aż po same jądra. Chłopak czuł ich ciepło, kiedy uderzały o jego pośladki i szorstką szatę Mistrza Eliksirów, która ocierała się o jego skórę i podrażniała ją.
W pewnym momencie do uszu Gryfona, dotarł chrapliwy, uwodzicielki głos mężczyzny:
- Podoba ci się Potter?
- Harry zajęczał w odpowiedzi. Poczuł, jak Snape wysuwa się
z niego prawie do samego końca. Jego oczy błyszczały
triumfalnie. - Zobaczymy, jak
To, co się wtedy stało, sprawiło, że Harry niemal zemdlał, a jego umysł poszybował ku sufitowi. Eksplozja niewiarygodnej przyjemności zalała jego lędźwie, kiedy czubek penisa uderzył w coś we wnętrzu Harry'ego. Jego ciało ogarnęła obezwładniająca powódź rozkoszy, której nigdy jeszcze nie doświadczył. Przez ułamek sekundy pomyślał, że jego życie było do tej pory nic nie warte.
Dostał więcej.
Snape wycofał się i pchnął ponownie. W oczach Harry'ego błysnęły łzy.
- Ooooch...
Kolejne pchnięcie wycisnęło z Harry'ego serie przekleństw, za które Hermiona, jako prefekt, z pewnością ukarałaby go utratą punktów i surową naganą.
Jednak jego umysł był zbyt pochłonięty wrażeniami, by teraz o tym myśleć.
Wiedział, że jeszcze kilka takich pchnięć i dojdzie. Widział uśmiech triumfu na twarzy Mistrza Eliksirów, kiedy krzyczał i przeklinał, wstrząsany coraz silniejszymi uderzeniami nieopisanej przyjemności.
Wyciągnął drżącą rękę, by dotknąć pochylonej nad nim twarzy nauczyciela. Wyczuł pod palcami szorstką skórę policzka. Pogładził ją, przypatrując się dokładnie każdej zmarszczce i starając się je jak najlepiej zapamiętać. Widział czarne, ściągnięte brwi. Zmarszczka pomiędzy nimi nadawała im nieprzyjemny, odpychający wyraz, ale Harry pamiętał, jak wygląda ta twarz, kiedy odczuwa przyjemność.
Czarne, wbijające się w niego oczy zdawały się pochłaniać całe światło i wciągały go w swą głębię.
- Masz najpiękniejsze oczy na świecie - pomyślał Harry, tonąc w ich mroku. W chwili, kiedy zobaczył, jak rozszerzają się nieznacznie, a na ustach Mistrza Eliksirów pojawia się szyderczy grymas, zdał sobie sprawę, że powiedział to głośno. Poczuł, jak na jego twarz wypływa rumieniec.
Jednak silne, głębokie pchnięcie, którym nagrodził go Snape sprawiło, że zupełnie przestał myśleć o czymkolwiek.
Coś w nim eksplodowało. Wybuch był tak ogromny, że uniósł biodra i plecy Harry'ego, wyginając jego ciało w łuk, a przyjemność tak silna, że aż bolała, rozlała się w jego podbrzuszu, stopniowo ogarniając całe ciało. Jednocześnie poczuł ciepłe strugi spermy wypływające z jego drżącego, pulsującego członka i zalewające uda i brzuch. Wszystkie mięśnie ciała spięły się gwałtownie, jakby przeszył je prąd. Jego skóra rozpaliła się żywym ogniem, a odległa część świadomości, która była jeszcze na tyle trzeźwa, by w miarę funkcjonować, zdziwiła się, że jego ciało nie trawi prawdziwy ogień, który spaliłby go na popiół, pozostawiając jedynie żarzące się szczątki.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że krzyczy, a jego dłonie gniotą i rozrywają leżące pod nim testy. Jego plecy ponownie uderzyły o blat biurka, kiedy opadł na nie dysząc ciężko i pojękując, gdy ostatnie części jego ciała drżały jeszcze odległym echem orgazmu.
Zanim zdążył jednak choćby zaczerpnąć tchu, poczuł, jak penis Snape'a wysuwa się z niego, a jego dłonie łapią go za biodra i obracają na brzuch, twarzą do biurka, a tyłem do Snape'a.
Kiedy Gryfon zdał sobie sprawę, że mężczyzna ma zamiar wejść w niego od tyłu, poczuł, jak jego zaczerwieniona już twarz, robi się jeszcze bardziej purpurowa. Widząc leżące przed nim wypracowania, uderzyła go nagle niewyobrażalna myśl, że pieprzy się właśnie z nauczycielem, w klasie, na jego biurku, na którym nadal leżą testy, które jeszcze niedawno sprawdzał. Spojrzał w dół i zobaczył jedno z wypracowań. Na samym dole widniał podpis Neville'a, ale wzrok Harry'ego przyciągnęła napisana czerwonym atramentem uwaga Mistrza Eliksirów:
Jednak zanim zdążył oburzyć się na tę brutalną uwagę, wszystko rozmazało mu się przed oczami, gdyż Snape wszedł w niego jednym, szybkim pchnięciem.
Mimowolnie zacisnął pięść na wypracowaniu, zgniatając je w dłoni, a z jego ust wydobył się ochrypły krzyk.
Zaraz po pierwszym pchnięciu nastąpiło kolejne. Potem następne i następne.
Harry złapał się brzegu biurka, gdyż tempo pchnięć było tak szybkie, że uderzał boleśnie biodrami o kant mebla. To już nie były te dogłębne, rozciągnięte w czasie ruchy, które miały doprowadzić go do spełnienia.
Teraz Mistrz Eliksirów brał Harry'ego mocno, szybko i brutalnie, przytrzymując jego biodra w silnym uścisku i wchodząc w niego z miażdżącą wszystkie bariery szybkością, jakby w końcu mógł dać upust swojemu pragnieniu, które do tej pory wciąż musiał trzymać na wodzy.
Teraz Harry nie mógł go widzieć i Snape to wykorzystywał. Wbijał się w niego tak mocno, że biurko trzeszczało pod naporem wkładanej w to siły. Harry zaciskał zęby i jęczał przez cały czas, przytrzymując się blatu i starając się wytrzymać powracający z coraz większą mocą ból. Mistrz Eliksirów sprawiał teraz przyjemność tylko sobie.
Skóra Harry'ego ocierała się o drewno i arkusze pergaminu, do których był przyciśnięty przez przygniatający go ciężar. Nad sobą słyszał stłumione pomrukiwania i ciężki oddech. Miał wrażenie, że Snape postanowił przebić się aż do jego gardła.
Krzyknął zaskoczony, kiedy mężczyzna wyszedł z niego prawie całkowicie, a następnie gwałtownie zanurzył się w nim aż po same jądra i znieruchomiał. Palce ściskające jego biodra wbiły się boleśnie w ciało. Wiedział, że zostaną siniaki. Do jego uszu dotarło przeciągłe, pełne z trudem ukrywanej przyjemności westchnienie. Poczuł coś gorącego, rozlewającego się w jego wnętrzu.
Z trudem łapiąc oddech, odwrócił głowę, by spojrzeć na twarz Snape'a. Chciał zobaczyć go podczas orgazmu. Ale w tej samej chwili dłoń Mistrza Eliksirów wystrzeliła do przodu, odwracając brutalnie jego głowę z powrotem i przyciskając ją do biurka. Harry jęknął, kiedy uderzył boleśnie o twardą powierzchnię i starał się uwolnić, ale Snape trzymał jego głowę w żelaznym uścisku.
"To dlatego mnie odwrócił. Nie chciał, żebym na niego patrzył..." - pomyślał, czując, jak poprzez ból, dreszcze i podniecenie, przebija się promień zawodu.
Poczuł, jak wciąż gorący i pulsujący penis Snape'a wysuwa się z niego powoli, ręka przyciskająca jego głowę do biurka wycofuje się, a ciężar przygniatający biodra znika.
Harry leżał na pokrytym sprawdzianami blacie jeszcze przez jakiś czas, próbując uspokoić oddech i oszalałe bicie serca. Czuł się tak, jakby jego mięśnie zamieniły się w kisiel. Nie był w stanie się poruszyć. Nie potrafił zmusić swojego obolałego ciała do jakiegokolwiek wysiłku. Ale przecież nie mógł tu leżeć wiecznie.
Całą siłą woli zmusił się, by podnieść się i stanąć na nogach, jednak te ugięły się pod nim i musiał oprzeć się rękami o blat, żeby się nie przewrócić. W głowie wirowało mu tak bardzo, że przez chwilę nie wiedział, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Z pomiędzy pośladków promieniował przenikliwy ból. Zacisnął zęby i odwrócił się w stronę Mistrza Eliksirów, który stał w pewnej odległości od niego, całkowicie już ubrany. Na jego ustach błąkał się pełen satysfakcji uśmiech.
Czarne brwi uniosły się w geście ponaglenia, a oczy powędrowały ku ubraniom Harry'ego leżącym na podłodze. Harry schylił się po nie i drżącymi rękami zaczął się ubierać.
Panująca w pomieszczeniu cisza przytłaczała swym ciężarem.
Kiedy Harry próbował zapiąć koszulę, zorientował się, że przecież Snape zerwał ją z niego i że nie ma już na niej ani jednego guzika.
Jak on się teraz komuś pokaże?
Zobaczył, jak Mistrz Eliksirów wyjmuje różdżkę i jednym machnięciem sprawia, że wszystkie guziki powracają na swoje miejsca. Harry przełknął ślinę widząc, jak kolejnym machnięciem nauczyciel zdejmuje z pomieszczenia zaklęcie wyciszające, a z drzwi zaklęcie zamykające.
Czyli to już koniec? A tak chciał z nim porozmawiać. Zapytać go o tyle rzeczy... Przecież Snape nie może go tak po prostu przelecieć i odesłać bez słowa wyjaśnienia.
Harry zapiął szatę i spojrzał na mężczyznę. Otworzył usta, ale Mistrz Eliksirów był szybszy.
- No, Potter. Jeżeli się pospieszysz, to może jeszcze zdążysz na obiad.
Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. JAK Snape, po tym, co przed chwilą się wydarzyło, może myśleć, że Harry tak po prostu mógłby teraz pójść na obiad?
Jednak widząc ironiczny uśmiech wykrzywiający wargi mężczyzny, zrozumiał, że Snape kpi sobie z niego.
- Bardzo śmieszne - wymamrotał, postanawiając jednocześnie, że nie wyjdzie stąd, dopóki Snape nie przyzna się, że było mu przyjemnie.
Harry
Chciał tutaj zostać. Z nim.
Chciał... by Snape też tego pragnął.
W kilku krokach znalazł się przy nauczycielu, owinął ramiona wokół jego pasa, stanął na palcach i przycisnął wargi do jego ust, wykorzystując zaskoczenie mężczyzny i wślizgując się językiem do ciepłego wnętrza.
Jednak Snape szybko się zreflektował. Oderwał głowę i złapał Harry'ego za ramiona, by go od siebie odsunąć. Gryfon jednak przycisnął się do niego jeszcze mocniej, składając pocałunki na jego odsłoniętej szyi.
Zanim jednak zdążył się rozkręcić, Snape odsunął go od siebie na odległość wyciągniętych ramion.
- Dosyć tego, Potter! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, wbijając w niego spojrzenie pełne zimnego, stalowego gniewu. - Nigdy więcej tego nie rób. Rozumiesz, czy mam ci to przeliterować?
Gryfon poczuł, że te słowa rozpętały w nim burzę z piorunami.
Przecież pozwolił mu się pieprzyć. Dał mu wszystko, a Snape nie chce dać mu nawet jednego pocałunku!
- Nie, nie rozumiem - warknął. Te słowa zaskoczyły nawet jego. Zobaczył, jak oczy Snape'a przybierają morderczy wyraz. Jednak Harry rozpędził się już i nic nie było w stanie go zatrzymać. - Pragnę cię i chcę cię całować! To przecież naturalne! Dlaczego musisz być takim dupkiem, żeby tego nie rozumieć?
Harry zobaczył śmierć czającą się we wbijającym się w niego spojrzeniu. Snape wyciągnął rękę i boleśnie ścisnął jego ramię.
- Jeszcze jedno słowo, Potter, a pożałujesz - wysyczał prawie bezgłośnie.
Harry wiedział, ile ryzykuje. Wiedział, z kim rozmawia. Jednak uczucie niesprawiedliwości i zawodu, które uwolniły w nim słowa Snape'a sprawiły, że był jak ślepy podążający wąskim tunelem wprost w nieuniknione.
Przypomniał sobie, jak mężczyzna odwrócił jego głowę, żeby Harry nie mógł obserwować go podczas orgazmu.
Nie chce mu dać nawet tego. Widoku twarzy bez przybieranej na co dzień zimnej, obojętnej maski. A przecież Harry’emu należało się chociaż tyle!
Wyrwał się gwałtownie z przytrzymujących go rąk i patrząc prosto w czarne oczy, wysyczał, wkładając w słowa całą swoją frustrację:
- Dlaczego aż tak boisz się bliskości?
Zobaczył, jak usta Mistrza Eliksirów wykrzywiają się w grymasie pogardy, a oczy zwężają niebezpiecznie. Wiedział, że przekroczył granicę.
- Mogę cię
Harry skrzywił się.
- Nie będę
Ujrzał, jak oczy Snape'a zwężają się jeszcze bardziej. Stały się lodowato zimne.
- W takim razie będziesz
dla mnie
W Harrym coś pękło. Pomimo tego, że Snape wypowiedział te słowa niezwykle cicho, każde z nich odbiło się w jego sercu echem głośniejszym od grzmotów. Poczuł się tak, jakby opadał w bezdenną, nieskończoną przepaść, a wszędzie wokół niego dudniło tylko to jedno słowo.
Zobaczył, jak oczy Snape'a rozszerzają się i zrozumiał, że ból, który odczuwa, jest widoczny na jego twarzy. Szybko przywołał twardą maskę obojętności. Usłyszał swój własny głos, dochodzący jakby z bardzo daleka:
- W takim razie nie będę już więcej panu przeszkadzał, panie profesorze.
Widział, że Snape otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Harry'ego nic już nie obchodziło. Chciał się tylko stąd wydostać, gdyż miał wrażenie, że za chwilę się przewróci.
Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. Z każdym krokiem czuł, jak rana ziejąca w miejscu jego serca krwawi coraz bardziej, pozbawiając go sił.
Nie wiedział, jakim cudem udało mu się dotrzeć do drzwi. Wiedział jedynie, że kiedy się przy nich znalazł, rana była już tak głęboka, że z trudem mógł oddychać.
Zobaczył, jak jego dłoń drży niekontrolowanie, kiedy otwiera drzwi. Znalazł się na pustym, pogrążonym w mroku korytarzu i apatycznie ruszył przed siebie.
Jednak po minięciu pierwszego zakrętu, nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Harry oparł się o ścianę, zamknął oczy i z głębokim westchnieniem pozwolił, by nogi w końcu ugięły się pod nim. Powoli osunął się na podłogę po twardych, zimnych kamieniach.
________________
* "Once in a lifetime" by Sarah Brightman
--- rozdział 10 ---
10. Isn't something missing?
We wtorkowy poranek w Wielkiej Sali panował zwykły gwar rozmów oraz brzęk talerzy i sztućców. Przyjaciele siedzieli przy stole. No, w każdym razie Hermiona i Ron siedzieli, ponieważ Harry wydawał się częściej przechylać na boki, albo na chwilę podnosić z miejsca, udając, że wybiera coś spośród potraw, albo po raz dziesiąty sięga po sól.
- Harry, coś ci się stało? Boli cię coś? - głos Rona był zatroskany. - Ciągle się wiercisz i krzywisz.
Harry odchrząknął i przestał się kręcić, chociaż nie potrafił usiedzieć spokojnie nawet przez chwilę. Tyłek bolał go tak bardzo, jakby wciąż coś w nim było. Miał wrażenie, że bardzo długi i bardzo twardy kij od miotły.
- Nie - starał się, by jego głos nie brzmiał zbyt nerwowo. - Nie, nic mi nie jest.
Zauważył, że siedząca naprzeciw niego Hermiona oblała się delikatnym rumieńcem i spuściła wzrok. Harry poszedł w jej ślady i ponownie zmienił pozycję, starając się usiąść tak, by ból zelżał chociaż odrobinę. Nie wiedział, w jaki sposób uda mu się przeżyć dzisiejsze zajęcia. Na szczęście pierwsza miała być Obrona, a ta lekcja rzadko odbywała się w ławkach, szczególnie odkąd nauczycielką tego przedmiotu została nietuzinkowa Nimphadora Tonks.
Nagle dostrzegł kątem oka ciemną sylwetkę zmierzającą do stołu nauczycielskiego. Znajomy prąd przeszył jego ciało. Ale tym razem, zamiast go rozgrzać - zmroził.
- Nie jestem głodny - wymamrotał, odsuwając talerz i wstając od stołu. Ron i Hermiona spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - Spotkamy się na lekcji.
Kiedy Harry szedł między stołami, czuł wbijające mu się w plecy spojrzenie czarnych oczu. Dopiero na korytarzu zauważył ze zdumieniem, że wstrzymywał powietrze i teraz z głośnym westchnieniem wypuścił je z płuc.
Powoli ruszył w stronę klasy.
Obiecał sobie, że nie będzie o nim myślał. Nie będzie wspominał wczorajszego dnia. Nigdy nie będzie do tego wracał! Musi wyrzucić to z pamięci. Całkowicie i na zawsze!
Jak mógł być takim durniem? Jak mógł pomyśleć, że kiedykolwiek uda mu się sprawić, że Snape'owi zacznie na nim chociaż trochę zależeć? Nikogo nie można zmienić na siłę. Zmusić do zmiany sposobu bycia. A już szczególnie nie Snape'a, człowieka bez żadnych uczuć, czy choćby odrobiny współczucia.
Żałował, że w ogóle to zaczął; że dał się ponieść swojemu głupiemu, gryfońskiemu idealizmowi i wierze, że uda mu się zwyciężyć w tej potyczce.
Został pokonany. Pokonany i złamany. Nie miał już siły do dalszej walki. Wiedział, że gdyby spróbował, odniósłby tylko kolejną bolesną porażkę. Nie chciał znowu tego przeżywać. Na samo wspomnienie poczucia klęski i zdrady, które wczoraj odczuwał, jego ciałem wstrząsały dreszcze, a żołądek ścisnął mu się boleśnie. Oddał wszystko, a w zamian otrzymał tylko ból i upokorzenie.
Wiedział, że nie powinien tak myśleć. Dostał w zasadzie to, czego pragnął. Znał Snape'a. Nie powinien więc mieć do nikogo pretensji. Jednak poczucie niesprawiedliwości i zawodu było silniejsze. Pamięć o tym, jak się wczoraj poczuł, wymazała wszystkie inne uczucia i wspomnienia, zastępując je jedynie rozczarowaniem i goryczą.
Nigdy więcej!
Minął zakręt i zatrzymał się nagle. Na końcu korytarza dostrzegł znajomą, jasnowłosą sylwetkę. Podszedł bliżej i przystanął, zaintrygowany. Luna najwyraźniej czekała na kogoś, kto w najbliższym czasie miał przejść korytarzem, znajdującym się niedaleko klasy, do której Harry zmierzał.
Ruszył w stronę Krukonki, starając się podejść do niej tak, żeby jej nie wystraszyć i nie narobić zbyt dużo hałasu.
- Mógłbyś chodzić trochę ciszej, Harry - usłyszał nagle, kiedy znalazł się zaledwie kilka kroków od niej.
- Co tu robisz? - zapytał szeptem, stając za nią.
- Nie mogę ci powiedzieć - odparła również szeptem dziewczyna, odwracając głowę w jego stronę. Następnie rozejrzała się po korytarzu, spoglądając z uwagą na ściany i sufit. - Szpiczajki Długouche nas podsłuchują.
- Co? - Harry zamrugał, podążając spojrzeniem za wzrokiem Luny, jednak korytarz był całkowicie pusty. - Przecież tu nikogo nie ma.
- One chcą, żebyś tak myślał. Dlatego tak łatwo mogą podsłuchiwać. Ponieważ nikt ich nie może zobaczyć. - wyjaśniła Luna.
Harry zamyślił się przez chwilę nad tą pokrętną logiką. Luna gestem wskazała, aby się przybliżył. Pochyliła się do jego ucha i wyszeptała:
- Masz może przy sobie jakieś pomarańcze?
- Co? - tym razem Harry czuł się już całkowicie zbity z tropu. - Jakie pomarańcze? Po co?
- To je odstrasza - wytłumaczyła Krukonka konspiracyjnym szeptem. - Zapach i kolor pomarańczy. Chociaż mandarynki też mogą być.
Harry zrezygnował z prób zrozumienia dziewczyny. To było ponad jego siły. Nawet tajemnicza koperta, którą ściskała w dłoni, nie była warta umysłowego wysiłku, któremu musiałby podołać, aby przestawić swój mózg na sposób myślenia Krukonki.
Zostawił Lunę w korytarzu i poszedł dalej. Był pod klasą pierwszy, nic zresztą dziwnego, skoro opuścił śniadanie w połowie. Bardziej zaskakujące było zachowanie Luny. Przecież zaledwie wczoraj wieczorem wyszła ze szpitala. Przez to wszystko zapomniał zapytać, jak się czuje.
Zawrócił, aby jeszcze chwilę z nią porozmawiać, skoro i tak chwilowo nie miał co robić. Jednak zanim dotarł do końca korytarza, zamarł, widząc wyłaniające się zza zakrętu trzy znajome sylwetki. Od razu rozpoznał Crabbe'a i Goyle'a. Jednak razem z nimi, zamiast Malfoya, szedł Zabini.
Harry zjeżył się mimowolnie, przygotowując się na szyderstwa i postanowił minąć ich jak najszybciej.
Może go nie zaczepią...
- Potter, co ty tu robisz? - zarechotał Zabini, zagradzając mu drogę. - Czekasz na tę różowowłosą wiedźmę? W niej też się zabujałeś?
Harry wciągnął gwałtownie powietrze, zatrzymując się i wbijając ostrzegawcze spojrzenie w uśmiechającego się złośliwie Ślizgona.
- Och, widzę, że nie rozumiesz - Zabini zdawał się czytać w jego myślach. - Czy twoja wielka miłość nie będzie zazdrosna, Potter?
- Zejdź mi z drogi - warknął Harry, starając się go wyminąć, jednak Crabbe i Goyle zdawali się blokować swoimi wielkimi cielskami cały korytarz.
- A co zrobisz? Pójdziesz poskarżyć się Snape'owi? Robiłeś wczoraj do niego takie maślane oczy na lekcji, że na pewno spełni każdą zachciankę swojej małej dziwki, prawda, Potter?
Harry poczuł, jak cały sztywnieje, a lodowata fala przerażenia zalewa jego rozbity umysł.
- Co jest, Potter? Odebrało ci mowę, czy może wspominasz właśnie wasze wspólne gorące chwile? Zważywszy na to, jak wczoraj na niego patrzyłeś, musiał cię porządnie...
- Co tu się dzieje? - wysoki, chłodny głos przerwał potok tnących jak brzytwa słów, płynących z ust Ślizgona. Zza pleców Zabiniego wyłonił się Malfoy. Jego oczy zmrużyły się, kiedy zobaczył Harry'ego. Zapłonęła w nich nienawiść. Trująca i nieokiełznana.
Gryfon skrzywił się nieznacznie, jednak za wszelką cenę postanowił nie dać się sprowokować. Cokolwiek Malfoy powie...
- Właśnie opowiadałem Potterowi o tym, jak cudownie było podziwiać jego wczorajsze wyczyny na lekcji eliksirów. Ten rozmarzony wzrok, te uwodzicielskie gesty... - drążył Zabini. Crabbe i Goyle rechotali, trzymając się za brzuchy. - Wiesz, co ja myślę, Potter? Że ty i Snape naprawdę...
- Zamknij się! -
warknął nagle Malfoy, co sprawiło, że Crabbe i Goyle
również prawie natychmiast ucichli. Zabini urwał i spojrzał
podejrzliwie na Malfoya, który wbijał w niego twarde jak stal spojrzenie.
- Nic nie widziałeś. Rozumiemy się? - wycedził, nie
odrywając wzroku od wykrzywionej grymasem niezadowolenia twarzy
Ślizgona. Zabini otworzył usta, żeby coś powiedzieć,
ale Malfoy podniósł drżący od tłumionej
wściekłości głos. -
W korytarzu zapadła całkowita cisza. Zabini zacisnął zęby i powoli, z wysiłkiem skinął głową.
- Chodźcie - rzucił Malfoy i ruszył do klasy, potrącając Harry'ego ramieniem, kiedy przechodził obok, jednak nie spojrzał na niego ani razu. Crabbe i Goyle podążyli za swoim przywódcą. Zabini rzucił Harry'emu jeszcze jedno, pełne wściekłości spojrzenie, po czym dołączył do pozostałych.
Harry stał na środku korytarza, całkowicie oniemiały. Myśli w jego głowie pędziły szaleńczo i prześcigały się w próbach wyjaśnienia tego, co przed chwilą zaszło.
Co to miało znaczyć? Dlaczego Malfoy go bronił? Przecież powinien przyłączyć się do Zabiniego i swoich goryli. Zawsze tak robił. Dlaczego zamiast szydzić z Harry'ego, wściekł się na Zabiniego i kazał mu o wszystkim zapomnieć? Co się zmieniło? Czyżby planował coś ze Snape'em? Ale jeżeli byliby w zmowie, to Snape nie ukarałby go wtedy, kiedy napadł na Harry'ego. A może to miała być tylko zasłona dymna, żeby Harry myślał, że oni są po przeciwnych stronach? Ale jak mieliby być po przeciwnych stronach, skoro obaj służą Voldemortowi? Co prawda Snape jest szpiegiem, ale przecież Malfoy o tym nie wie.
Co się, do cholery, dzieje?
Najgorsze jest to, że Zabini zauważył zachowanie Harry'ego. Wiedział, że ryzykuje, ale wtedy zupełnie nie myślał o konsekwencjach. Był całkowicie zaślepiony. Ale skoro Zabini zauważył, to ile jeszcze osób mogło to widzieć? A Gryfoni? Czy oni też się zorientowali?
Harry'ego ogarnęła panika.
Może jednak nikt więcej nie widział. Nikt go wczoraj nie zaczepił. Dzisiaj na śniadaniu też nie. Ale może zauważyli, jednak nie dali tego po sobie poznać. Pewnie nadal boją się Snape'a, który niewątpliwie zemściłby się, gdyby dotarło do niego, że nadal tworzą insynuacje na temat jego i Harry'ego.
Olśniło go.
No właśnie! To pewnie dlatego Malfoy tak się zachował. Bał się, że Snape się dowie. Takie rozsądne zachowanie nie było może domeną Ślizgona, ale kto wie, co Snape mu wtedy zrobił albo powiedział... Ale czy Malfoy aż tak się go boi? To by wyjaśniało, dlaczego zaatakował Lunę, a nie Harry'ego.
- Harry, wyglądasz, jakbyś zobaczył Sam-Wiesz-Kogo. Dobrze się czujesz? - zatroskany głos Tonks przebił się przez jego galopujące myśli i sprowadził go na ziemię. Nauczycielka stała obok niego, trzymając w rękach teczkę i przypatrując mu się z uwagą.
- Och nie, nic. Wszystko jest w porządku, naprawdę - uśmiechnął się blado.
* * *
Przez kilka kolejnych dni Harry zachowywał się tak, jakby był całkowicie nieobecny duchem. Snuł się po korytarzach, pogrążony w myślach, nie odzywając się niemal do nikogo. Popołudniami przesiadywał w bibliotece lub czytał książki w dormitorium. Hermiona i Ron byli nieco skonfundowani zmianami, które w nim zaszły. Próbowali z nim porozmawiać, ale ich przyjaciel był nad wyraz milczący i cichy. Rzadko się uśmiechał, rzadko coś mówił. Wykręcał się od treningów Quidditcha, zasłaniając bólem głowy. Zamiast trenować, zaczął popołudniami odwiedzać Hagrida i pomagać mu w hodowli Krakwatów Jadowitych.
Z punktu widzenia Rona i Hermiony stał się zamkniętym w sobie, wiecznie zajętym samotnikiem, z którym ciężko było się porozumieć, nawet w kwestii tego, czy do kurczaka woli sos pomidorowy, czy czosnkowy. Oboje bardzo się o niego martwili, jednak nie potrafili zrobić nic, co wyciągnęłoby go z przygnębienia, jakie wokół niego wyczuwali.
Żadne z nich nie wiedziało, że samopoczucie Harry’ego wynika z postanowienia zajęcia się czymkolwiek, byle by nie myśleć o Snape’ie i tym, co między nimi zaszło. Wymagało to od niego ogromnej siły woli, a i tak wspomnienia powracały niczym bumerang, uderzając w najmniej odpowiednich momentach. Chciał o wszystkim zapomnieć, a co jest lepszym sposobem, niż głowa zajęta zupełnie innymi sprawami?
Harry nie planował, co będzie robił. Wszystko przychodziło tak samo z siebie. Po prostu rzucał się w wir zajęć, które pozwalały mu nie myśleć o tym, jak został potraktowany. Szczególnie, że karmienie Krakwatów i równoczesne uważanie na ich jadowite kolce było zajęciem wybitnie niesprzyjającym ponurym rozmyślaniom.
Z Quidditcha musiał chwilowo zrezygnować, ponieważ nie byłby w stanie usiedzieć na miotle... Ale nauka była także świetnym sposobem na odciągnięcie myśli od niebezpiecznych terenów.
Wszystkie te zajęcia znakomicie wypełniały pustkę, którą pozostawiły w nim słowa Mistrza Eliksirów.
Zdawał sobie sprawę z tego, że poddał się całkowicie.
Unikał Snape'a tak skutecznie, jak tylko się dało. Przestał już umykać z posiłków, kiedy pojawiał się na nich Mistrz Eliksirów, ale przez cały ten czas ani razu nie spojrzał na czarną sylwetkę. Harry wyczuwał podskórnie, że Snape go przez cały czas obserwuje. Jednak prędzej zjadłby fasolkę o smaku wymiocin, niż dał mężczyźnie w jakikolwiek sposób do zrozumienia, że nie potrafi zapomnieć...
Kolejna lekcja eliksirów
zbliżała się wielkimi krokami i z każdą
mijającą chwilą Harry popadał w coraz większą
panikę. Przez cały tydzień próbował przygotować
się do niej psychicznie, jednak na samą myśl o tym, że
miałby spotkać się ze Snape'em, na dodatek w
Ku uldze Harry'ego Snape nie pojawił się na piątkowym śniadaniu, jednak przyszedł na obiad, co skutecznie odebrało mu apetyt. Zaraz po obiedzie miała odbyć się lekcja eliksirów, której tak bardzo się obawiał. Wszystko to sprawiło, że nie przełknął nawet kęsa, co nie uszło uwadze Hermiony.
- Harry, musisz coś zjeść! Ostatnio jadasz mniej niż skrzat. Nie będziesz miał sił do nauki - nagabywała go, kiedy wraz z innymi uczniami wychodzili z Wielkiej Sali i kierowali się w stronę lochów.
- Co to za zapach? - przerwał jej Ron, pociągając nosem i rozglądając się na wszystkie strony.
- Jaki zapach? - za trójką przyjaciół przystanął Neville. Hermiona także zatrzymała się i pociągnęła nosem. - Pachnie jak... bardzo duża ilość soku pomarańczowego.
- Na Merlina! - sapnął Ron, wpatrując się wielkimi oczami w coś podążającego korytarzem. Pozostali odwrócili się i oniemieli.
W ich stronę zmierzała Luna. Na głowie miała ogromny kapelusz, na którym leżał stos na pół zmiażdżonych, przepołowionych, albo wyciśniętych pomarańczy. Na samym czubku stała misa pełna soku pomarańczowego, który przy każdym kroku wylewał się na boki i chlapał na kamienną podłogę.
Uczniowie omijali ją szerokim łukiem i pokazywali palcami, chichocząc pod nosem. Hermiona wyglądała, jakby poraził ją piorun, a Ron na przemian otwierał i zamykał usta. Kiedy Krukonka przechodziła obok nich, kilka pomarańczy spadło z kapelusza i z mlaśnięciem wylądowało u ich stóp. Harry poczuł, jak od kwaśnego zapachu jego usta wypełniają się śliną.
Luna miała na sobie także naszyjnik z mandarynek i pomarańcze poupychane w kieszeniach szaty. Posłała im nieprzytomny uśmiech i poszła dalej, nucąc coś pod nosem. W dłoni ściskała kopertę.
Pierwsza otrząsnęła się Hermiona.
- Czy ktoś potrafi mi wytłumaczyć, dlaczego ona miała TO na głowie?
- To przeciwko Szpiczajkom Długouchym - odparł gładko Harry, błądząc w swoich myślach.
- Przeciwko CZEMU? - Hermiona wyglądała, jakby miała za chwilę stracić nad sobą panowanie.
- Żeby nie podsłuchiwały - wyjaśnił Gryfon nieobecnym głosem, wciąż coś analizując. Nie widział spojrzeń, które w niego wlepiali.
- Harry - zaczęła Hermiona, siląc się na spokój. - Czy możesz mi wyjaśnić...
- Nie idę na eliksiry - oświadczył nagle Harry. Było to tak niespodziewane, że zaskoczyło nawet jego.
- Co? - Ron przerwał milczenie, które zapadło po tych słowach. Patrzył na Harry'ego tak, jakby nagle wyrosła mu druga głowa.
- Nie możesz, Harry! - odezwał się Neville. Jego głos drżał ze strachu. - On cię zabije! Przecież to Snape!
- Boli mnie głowa i źle się czuję. Nie mogę iść na eliksiry - odparował Harry zdecydowanym głosem.
- No to idź do pani Pomfrey, żeby ci coś na to dała. Musisz być na eliksirach! - przekonywał go Ron. - Wiesz, jaki jest Snape. Wścieknie się na ciebie i może zrobić ci to samo, co Malfoyowi.
- Nie - odparł Harry, czując, jak wzbiera w nim gniew.
Oni nic nie rozumieli!
- Ale Harry... - Ron nie chciał dać za wygraną, gdy nagle przerwał mu ostry głos Hermiony, stojącej do tej pory z boku i tylko mierzącej Harry'ego nieodgadnionym spojrzeniem.
- Przestańcie! Harry'ego boli głowa, nie słyszeliście? - Ron i Neville zamknęli usta, patrząc na dziewczynę ze zdumieniem. - Wróć do dormitorium, Harry. Powiem Snape'owi, że źle się czułeś i nie mogłeś przyjść.
- Odbiło ci? - syknął Ron. - Przecież on nigdy w to... - urwał jednak, widząc spojrzenie, które skierowała ku niemu Gryfonka.
- Chodźcie już, bo się spóźnimy - rzuciła w stronę Rona i Neville'a.
Harry spojrzał na przyjaciółkę z wdzięcznością, po czym zawrócił i ruszył w stronę pokoju wspólnego. Chciał się znaleźć jak najszybciej w zacisznym schronieniu dormitorium.
To nie było mądre posunięcie, ale co innego mógł zrobić? Jak miałby siedzieć spokojnie na lekcji i patrzeć na biurko, na którym on i Snape...
Nie, miał o tym nie myśleć!
Przez te dwie godziny poczyta jakąś książkę, a potem może zejdzie na kolację.
Nie obchodziły go konsekwencje. Najważniejsze było to, że uniknie spotkania i konfrontacji.
O ile Snape w ogóle
zauważy jego nieobecność, skoro jest dla niego
"Nie! Przestań!" - skarcił się w myślach, kiedy przemierzał opustoszały pokój wspólny i wchodził po schodach do sypialni. Wyciągnął z kufra pomiętą od wielokrotnego czytania książkę "W powietrzu z Armatami" i pogrążył się w lekturze, przysięgając sobie, że nie pomyśli o Snapie i eliksirach ani razu przez całe dwie godziny.
Jednak z każdą mijającą chwilą jego serce ogarniały coraz większe wątpliwości, a żołądek ściskał się ze zdenerwowania i strachu.
Wmawiał sobie, że nie ma się czego bać. Nic mu się nie stanie, jeżeli raz opuści zajęcia.
W końcu nie mógł już czytać. Odłożył książkę i zajął się porządkowaniem zawartości swojego kufra. Wyrzucił wszystko na podłogę i zaczął układać ponownie, po jednej stronie kładąc książki, a po drugiej ubrania. Po jakimś czasie złapał się jednak na tym, że wkłada rzeczy, jak popadnie i powstał jeszcze większy bałagan, niż był poprzednio.
Westchnął i przysiadł na piętach, opierając czoło o chłodne wieko skrzyni. Oddychał szybko i próbował uspokoić mocno bijące serce.
Nagle usłyszał kroki na schodach. Strach zmroził jego serce. Nie myśląc o tym, co robi, zerwał się z podłogi i wyciągnął różdżkę w stronę drzwi...
... w których pojawili się Ron i Neville.
Harry odetchnął z ulgą, ale uczucie napięcia nie ustąpiło nawet odrobinę. Obaj wyglądali, jakby przebiegli co najmniej dziesięć mil. Mieli podkrążone oczy i miny sugerujące ciężkie przeżycia.
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony. Ron posłał mu długie, pełne wyrzutu spojrzenie.
- Snape - wypowiedział z jątrzącą się nienawiścią w głosie. Harry poczuł, jak przeszywa go bolesny, lodowaty prąd, który zmroził każdą część ciała.
- Co zrobił? - zapytał, starając się sprawić, by jego głos nie drżał tak bardzo. Neville podszedł do łóżka i rzucił się na nie z wyraźna ulgą.
- Co zrobił? - syknął Ron. - Co zrobił?! Gdybym wiedział, że tak się to skończy, to zaciągnąłbym cię na tę lekcję choćby i siłą! Straciliśmy przez ciebie prawie sto punktów! - krzyknął, mierząc Harry'ego spojrzeniem pełnym goryczy i złości. Harry próbował przełknąć ślinę, ale gula w jego gardle nie pozwoliła na to. - Nigdy, przez całe pięć lat, nie widziałem jeszcze Snape'a w takim stanie!
- Wściekł się? - zapytał cicho Harry, mając szczerą nadzieje, że przyjaciel zaprzeczy, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że to płonne marzenia.
- Wściekł się?! To mało powiedziane. On wpadł w szał! Zapienił się tak bardzo, że myślałem, że nikt z nas nie wyjdzie z tej klasy w takim samym stanie, w jakim do niej wszedł.
- Kazał nam wszystkim wypijać różne świńskie eliksiry - wyjęczał Neville z głową wciśniętą w poduszkę. - Najgorszy był ten ostatni...
- Wszyscy zaczęliśmy po nim podskakiwać jak oszalali i nie mogliśmy przestać - wyjaśnił Ron drżącym głosem. - A to wszystko przez ciebie! Przez to, że nie przyszedłeś! I na dodatek ciągle nam odbierał punkty. Neville'owi odebrał piętnaście punktów tylko za to, że na niego spojrzał.
Harry stał oniemiały, słuchając tego wszystkiego i nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Przecież to niemożliwe, żeby jego nieobecność na lekcji, aż tak rozsierdziła Snape'a. Nic z tego nie rozumiał. Przecież miał być dla niego nikim...
Ron usiadł ciężko na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Poczucie winy spadło na Harry'ego niczym uderzenie Wierzby Bijącej. To przez niego oni wszyscy ucierpieli. Tak bardzo bał się konfrontacji ze Snape'em, że naraził innych na niebezpieczeństwo. Ale skąd mógł wiedzieć, że to się tak skończy?
No tak, przecież to Snape... Mógł przewidzieć jego zachowanie.
- A gdzie jest Hermiona? - zapytał, gdyż uświadomił sobie nagle, że przecież nie wróciła razem z nimi. Ron wzruszył ramionami.
- Kazał jej zostać. Nie wiem, po co.
Harry'ego zalała kolejna fala strachu i przygniatającego poczucia winy.
A jeżeli Snape, żeby zemścić się na Harrym, obleje Hermionę?
Nie, nie zrobiłby przecież czegoś takiego. Chociaż, słuchając opowieści Rona miał wrażenie, że Snape byłby zdolny do wszystkiego.
- Nieźle nas wszystkich wpakowałeś, Harry - głos Hermiona, dobiegający od drzwi sprawił, że niemal podskoczył. Dziewczyna wkroczyła do pokoju, jej twarz była napięta.
- Hermiono... - westchnął z wyraźną ulgą. - Dobrze, że nic ci nie jest.
Dziewczyna obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
- A dlaczego myślałeś, że coś mi się stało?
- Ron mówił, że Snape cię zatrzymał - wyjaśnił Harry, wpatrując się w nią z uwagą. - Co ci powiedział?
- Niestety, nic przyjemnego.
Kazał ci przekazać, że na jego lekcje się
Harry patrzył na nią zdruzgotany. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. To zabrzmiało naprawdę... groźnie.
Przełknął ślinę i zapytał:
- Mówił coś jeszcze?
- Tak, kazał ci się przygotować na następną lekcję, ponieważ zrobi ci sprawdzian z tego, co dzisiaj przerabialiśmy.
Harry zasępił się.
I co on ma teraz zrobić? Snape wyraźnie go szantażuje. To nie w porządku! Szczególnie po tym, co mu powiedział. Jak on może oczekiwać, że Harry zapomni o wszystkim i od tak wróci do codziennego życia? Że zapomni o tym, jak się wtedy poczuł. Snape nie ma żadnego prawa go szantażować i znęcać się nad jego przyjaciółmi!
- Harry - cichy głos Hermiony z trudem przebił się przez burzę szalejącą w umyśle Gryfona. Dziewczyna patrzyła na niego z uwagą, a wyraz jej twarzy był niezwykle poważny. - Wydaje mi się, że wiem, o czym myślisz, ale nie możesz zrobić tego drugi raz. Musisz iść na następną lekcję - zniżyła głos do szeptu, by Ron i Neville niczego nie usłyszeli. - Cokolwiek on ci zrobił, proszę cię, idź w poniedziałek na eliksiry. Jeżeli nie pójdziesz, to się może dla ciebie naprawdę źle skończyć.
Harry zagryzł wargę.
- Snape nic mi nie zrobił - warknął cicho, starając się, by jego głos brzmiał obojętnie i nie drżał tak bardzo, zdradzając tajfun uczuć, który wywołały w nim jej słowa.
- Skoro tak twierdzisz... - zawiesiła głos, po czym spojrzała na niego ze smutkiem, odwróciła się i wyszła.
* * *
Harry nie poszedł w sobotę na śniadanie. Stwierdził, że to będzie bardziej wiarygodne, jeżeli głowa poboli go jeszcze przez jakiś czas. Do obiadu zgłodniał jednak tak bardzo, że nawet groźba spotkania ze Snape'em nie mogła go zatrzymać. Szczególnie, że Hermiona zabroniła Ronowi i Neville'owi przynosić mu posiłki. Stwierdziła, że Harry powinien w końcu ponieść konsekwencje swojego wczorajszego zachowania i stawić czoła temu, przed czym tak ucieka.
Harry przeklinał jej spostrzegawczość i celowe uderzanie w czułe punkty. Czasami marzył, by Hermiona była trochę mniej inteligentna.
W czasie obiadu miał wrażenie, że wszyscy się na niego gapią. W niezbyt zachęcający i przyjazny sposób. Szczególnie cały szósty rok Gryffindoru i Slytherinu. Snape nie oszczędził na wczorajszej lekcji nikogo, pomimo, że Slytherin zwyczajowo był traktowany nieco lepiej. Ślizgoni rzucali mu gniewne spojrzenia, ale nie mogli zrobić nic ponadto, gdyż opiekun ich domu także był obecny na posiłku.
Harry czuł wyraźnie wbijające mu się w plecy, sztyletujące spojrzenie, ale postanowił, że za żadne skarby świata nie spojrzy na Snape'a. Nawet, jeżeli zacząłby tańczyć kankana na stole nauczycielskim...
Jednak obecność Mistrza Eliksirów jak zwykle wyprowadziła go z równowagi i skutecznie odebrała apetyt. Wmusił jednak w siebie część posiłku i razem z resztą uczniów opuścił Wielką Salę. Nadal zdenerwowany, ale teraz przynajmniej z pełnym żołądkiem.
- Potter! - ostry głos przeszył powietrze, kiedy Harry wraz z przyjaciółmi wracał do pokoju wspólnego. W pierwszym odruchu zesztywniał cały, sparaliżowany strachem i dopiero po chwili dotarło do niego, że to nie jest głos Snape'a. Odwrócił się i zobaczył zmierzającą w jego stronę grupkę Ślizgonów, z Zabinim na czele. Ich miny nie wyrażały bynajmniej chęci zaproszenia Harry'ego na popołudniową herbatkę.
Najeżył się, gotów odeprzeć każdy atak słowny i zaczepkę. Pamiętając, jak patrzyli na niego podczas obiadu, spodziewał się, że nie dadzą mu spokoju, szczególnie po tym, przez co musieli przejść na wczorajszej lekcji eliksirów. Miał wrażenie, że cała szkoła ma do niego pretensje.
Dziwiło go, że teraz to Zabini był głównym prowodyrem zaczepek, a nie Malfoy.
Jednak, zanim którykolwiek ze Ślizgonów zdążył choćby otworzyć usta, wyrosła przed nimi wysoka, szczupła sylwetka.
- Wracajcie do lochów - warknął Malfoy, mierząc ich władczym spojrzeniem. - Sam zajmę się Potterem.
Przez chwilę patrzyli na niego, rozważając możliwości, po czym pokiwali głowami i niczym stado posłusznych węży zawrócili, zostawiając sprawę swojemu przywódcy. Kilkoro odwracało się jeszcze, by popatrzeć, jak Malfoy gnoi Pottera, jednak blondwłosy czekał, aż wszyscy znikną na schodach wiodących do lochów. Następnie odwrócił się w stronę Harry'ego i obrzucił go nienawistnym, pełnym wściekłości spojrzeniem.
Jednak w tych niebieskich oczach było coś jeszcze. Opór.
Wyglądało to tak, jakby Malfoy walczył ze sobą. Ale o co walczył i z czym - tego Harry nie potrafił odgadnąć.
- Potter - wycedził Ślizgon, mrużąc oczy. - Musimy pogadać.
- Czego od niego chcesz? - wtrącił się Ron, którego głos aż wibrował od tłumionej nienawiści.
- To sprawa pomiędzy nami - wysyczał Malfoy.
Harry czuł się... zaintrygowany. Malfoy chce z nim o czymś porozmawiać? Na osobności? Nic mu tutaj nie zrobi. Za dużo osób kręci się w pobliżu. Może warto zaryzykować? Chętnie dowiedziałby się, czego może od niego chcieć jego największy wróg.
- W porządku - zwrócił się do Rona i Hermiony. - Idźcie przodem. Dogonię was - widząc, że Ron otwiera usta, żeby zaprotestować, ubiegł go. - Nic mi nie będzie, Ron. Muszę z nim pogadać.
Kiedy przyjaciele zniknęli za zakrętem, Malfoy rozejrzał się po korytarzu i podszedł o krok bliżej do Gryfona, wbijając w niego chłodne, a jednocześnie płonące dziwnym blaskiem spojrzenie.
- O co chodzi? - zapytał Harry, siląc się na spokojny ton. Jednak ciekawość buzowała w nim, niczym hormony.
- O twoje debilne zachowanie, Potter! - twarz Malfoya zmieniła się w lodowatą maskę. Jedynie jego oczy zdradzały szalejącą w nim wściekłość. - Jesteś tak głupi, że czasami mam ochotę się nad tobą ulitować. Jeżeli już musisz tak biegać za Snape'em, to staraj się to robić w mniej widowiskowy sposób.
Harry'emu odebrało mowę. Spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie Malfoya, udzielającego mu dobrych rad odnośnie jego zainteresowania nauczycielem.
- Co cię to obchodzi? - warknął po chwili, kiedy odzyskał zdolność mówienia. Malfoy zmrużył oczy i kontynuował:
- Wszystkich tylko wkurwiasz. Najpierw robisz do niego maślane oczy na lekcji, potem nie przychodzisz na eliksiry i wszyscy za ciebie obrywają. Narażasz sie, Potter. Radzę ci, przystopuj trochę i zacznij się z tym kryć, bo niedługo wszyscy będą wiedzieć o tym, że Złoty Chłopiec buja się w Mistrzu Eliksirów. Równie dobrze mógłbyś wyjść na środek sali i ogłosić to wszem i wobec. Jeżeli nie zaczniesz trochę myśleć i zachowywać się normalniej, to źle się to dla ciebie skończy.
Harry stał przez chwilę, całkowicie oniemiały i zbity z tropu. Czuł się tak, jakby Ślizgon wylał mu na głowę ogromne wiadro lodowatej wody.
Malfoy uśmiechnął się szyderczo.
- Odebrało ci mowę, Potter? Co się stało? Snape nie zadowolił cię odpowiednio?
Nawet jeżeli Malfoy wcześniej z czymś walczył, to najwyraźniej w końcu udało mu się to przezwyciężyć i jego złośliwa ślizgońska natura zaczęła brać górę.
- Jesteś nienormalny - zdołał w końcu wydusić Harry, kiedy udało mu się pokonać ogromny szok, którego doznał słysząc wszystkie te słowa z ust swojego największego wroga.
Skąd Malfoy o tym wie? W jaki sposób ma zamiar to wykorzystać? Chce szantażować Harry'ego?
Musi obrócić to przeciwko niemu! Najlepiej zachowywać się tak, jakby o niczym nie miał pojęcia.
- Zabawne - odparował Ślizgon. - To samo pomyślałem o tobie.
Uśmiechnął się, widząc wściekłość, którą najpewniej musiała teraz emanować twarz Harry'ego.
- Wiesz... - kontynuował okrutnie Malfoy, jakby w końcu mógł dać upust swojej nienawiści i frustracji i nic już go nie mogło powstrzymać. - Czasami mi ciebie żal. Niezłą partię sobie wybrałeś. Czy Snape każe cię za nieposłuszeństwo, Potter? Bo on uwielbia zadawać ból. Torturować swoje ofiary i przyglądać się, jak wiją się u jego stóp, błagając o litość. Tobie też to robi? A może pieprzy cię do utraty przytomności? Jak to z tobą jest, Potter? Lubisz takie rzeczy?
Harry czuł, jak słowa Malfoya sączą się w jego serce niczym jad, szarpiąc nim i brutalnie rozdrapując to, co z takim wysiłkiem starał się pogrzebać. Kiedy się odezwał, jego głos drżał tak bardzo, że z trudem wypowiadał słowa:
- Zamknij się. Nic o nim nie wiesz! O niczym nie masz pojęcia!
Malfoy zdawał się świetnie bawić tym, że w końcu udało mu się trafić w czuły punkt. Jego oczy zwęziły się jeszcze bardziej, a na cienkich wargach pojawił się triumfalny uśmiech.
- Wiem, że zawsze
będziesz dla niego
Harry poczuł znajome uczucie, jakby coś w nim pękło. Rana, którą przez cały tydzień tak usilnie starał się w sobie zabliźnić, otworzyła się. A wraz z nią fala nieokiełznanej furii zalała jego umysł. Fala tak wielka i potężna, że swą siłą pchnęła turbiny zemsty.
Harry przestał myśleć. Chciał tylko zranić Malfoya tak bardzo, jak on zranił jego. Po szeroko otwierających się oczach Ślizgona zrozumiał, że jego twarz musiała teraz wyglądać przerażająco.
- Ty musisz wiedzieć o tym najlepiej, prawda, Malfoy? - jego głos wydał mu się tak nienaturalnie zimny, jakby nie należał do niego. - Twój tatuś wciąż ci to szepcze, kiedy cię pieprzy?
Twarz Malfoya stężała.
Harry uśmiechnął się mściwie. Trafił.
- Szepcze ci do ucha, że jesteś bezwartościowym nieudacznikiem, który nadaje się tylko do pieprzenia i do obciągania? A kiedy chcesz zaprotestować, zatyka ci usta, wpychając do nich swojego... - Harry przerwał widząc na twarzy Malfoya coś, co go przeraziło. Zrozumiał, że posunął się za daleko, lecz wiedział, że już nie może tego cofnąć.
W pociemniałych oczach Ślizgona dostrzegł mrok tak głęboki, iż poczuł ciarki na plecach. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że patrzy w twarz szaleńca.
Nie zdążył się nawet cofnąć, kiedy Malfoy dopadł do niego i złapał go za szatę, przyciągając do siebie jednym szarpnięciem. Na jego twarzy pojawił się wyraz pełen nieopisanego okrucieństwa.
Harry wstrzymał oddech.
Nagle oczy Malfoya powędrowały ponad ramieniem Gryfona, jakby Ślizgon dostrzegł coś w oddali. Uścisk na szacie Harry'ego zelżał, a po chwili Malfoy puścił go całkowicie. Jednak okrutny wyraz nie zniknął z bladej twarzy. Wbił w Harry'ego spojrzenie pociemniałych oczu i wyszeptał lodowatym głosem:
- Zapłacisz mi za to, Potter. - po czym odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.
Harry stał przez chwilę, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Odwrócił się, by zobaczyć, co odstraszyło Malfoya. Dostrzegł wysoką, odzianą w czerń sylwetkę stojącą na końcu korytarza i wyraźnie go obserwującą.
Natychmiast odwrócił się ponownie i ruszył przed siebie tak szybko, jak tylko się dało, byle tylko oddalić się od tego miejsca i tej postaci. Kiedy minął zakręt, puścił się biegiem.
* * *
W komnacie panował półmrok. Ogień rozpalony w kominku przez skrzaty domowe już prawie wygasł. Ostatnie języki płomieni lizały drewno i tworzyły drżące cienie na stojących wzdłuż całej ściany półkach z książkami. Wszechogarniającą ciszę przerwało ciche skrzypienie otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wkroczyła odziana w czerń, wysoka postać. Kiedy podeszła do kominka, światło ostatnich płomieni wydobyło z ciemności bordowe plamy pokrywające w wielu miejscach czarną szatę. Spod peleryny wyłoniła się zakrwawiona ręka, trzymającą w dłoni białą maskę w kształcie czaszki, pokrytą teraz czerwonymi kroplami.
Maska wylądowała z brzękiem na blacie stolika, a Snape opadł na obity zielonym jedwabiem fotel i zapatrzył się w płomienie. Siedział tak przez jakiś czas, nie odrywając spojrzenia od żarzących się drewien. Jego pokryta zaschniętymi, czerwonymi plamami twarz nie wyrażała zupełnie nic, jakby przez cały czas była jedynie maską. Tylko w czarnych oczach odbijających światło padające z kominka, płonął jakiś wewnętrzny, trawiący wszystko ogień.
Po chwili jednak mężczyzna podniósł się z fotela, podszedł do biblioteczki i wyciągnął jedną ze stojących na półce książek. W ścianie coś szczęknęło, kiedy biblioteczka wysunęła się i przesunęła na bok, ukazując niewielkie, pogrążone w mroku pomieszczenie. Oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się nieznacznie, kiedy wchodził do środka. Ścianka biblioteczki przesunęła się z powrotem na swoje miejsce, a komnata pogrążyła w upiornej ciszy i ciemności.
Resztki światła tańczyły na porzuconej masce, odbijając się w krwistoczerwonych kroplach.
______________
* "Missing" by Evanescence
--- rozdział 11 ---
11. So complicated
Poniedziałek nadszedł wyjątkowo szybko, a wraz z nim lekcja eliksirów. A to oznaczało spotkanie ze Snape'em, którego Harry'emu udawało się skutecznie ignorować przez cały tydzień.
Mistrz Eliksirów nie wykazywał zbytniego zainteresowania unikami Gryfona.
"No tak, co ja go mogę obchodzić? Jestem dla niego nikim..." - myślał Harry, siedząc w Wielkiej Sali i wmuszając w siebie śniadanie.
Rozmyślania przerwał mu pisk Hermiony. Poderwał głowę i zobaczył, że przyjaciółka zakrywa usta dłonią i wpatruje się z przerażeniem w leżące przed nią poranne wydanie "Proroka Codziennego". Kilkoro uczniów wstało ze swych miejsc i pochyliło się nad nią, chcąc dowiedzieć się, co ją tak przeraziło. Ron zajrzał jej przez ramię i zamarł z ustami pełnymi kiełbasek.
Harry przełknął jajecznicę i zapytał:
- Co się stało?
Hermiona spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i pokręciła głową, jakby nie była w stanie wymówić słowa. Harry czekał, aż wszyscy skończą czytać i z coraz większą grozą obserwował ich zaniepokojone albo zszokowane miny.
- To przerażające! - odezwała się drżącym głosem Parvati Patil, a Lavender pokiwała głową i natychmiast odciągnęła przyjaciółkę na bok, szepcząc jej coś z przejęciem.
W pewnym momencie Harry usłyszał krzyk przy stole Puchonów. Odwrócił się akurat na czas, by zobaczyć, jak pulchna, jasnowłosa Puchonka z drugiego roku wybucha płaczem i wybiega z sali. Kiedy skierował wzrok na stół nauczycielski, ujrzał jak profesor Dumbledore i profesor Sprout wymieniają zaniepokojone spojrzenia, po czym pospiesznie podnoszą się z miejsc i podążają za dziewczyną.
Harry zauważył, że dyrektor wyglądał na wyjątkowo przygnębionego. Miał podkrążone oczy i o wiele więcej zmarszczek, jakby z każdym dniem przybywało mu kilka lat. Ostatnio bardzo rzadko zjawiał się na posiłkach. Było to wielce niepokojące i Harry'ego nie potrafiło opuścić przeczucie, że w walce przeciwko Voldemortowi dzieje się coś bardzo niedobrego. Coś, o czym nie piszą w "Proroku".
Odwrócił się ponownie do Hermiony, całkowicie już zaintrygowany.
- Co się dzieje? - ponaglił ją.
Gryfonka podała mu gazetę bez słowa i wbiła wilgotne oczy w stół. Harry złapał niecierpliwie "Proroka" i zerknął na pierwszą stronę. Na czarno-białym zdjęciu widniały ruiny jakichś budowli, pomiędzy którymi kręcili się mugolscy ratownicy. Przeczytał nagłówek i strach szarpnął jego sercem.
MASOWY MORD NA MUGOLACH
Wstrząsające odkrycie:
Poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo mordują mugolskie rodziny
Dalej następowały przypomnienia różnych pomniejszych ataków, z których Harry nie dowiedział się już niczego nowego. Oddał gazetę Hermionie, która opanowała się już na tyle, żeby wydusić:
- To okropne!
Ron wyglądał na równie przygnębionego.
Harry pogrążył się w myślach. Voldemort czuł się coraz pewniej. Zabijał bez opamiętania, jakby wiedział, że nikt mu nie może w tym przeszkodzić. Harry czuł, jak nienawiść wzrasta w nim z każdym podobnym artykułem, opisującym brutalne poczynania tego szaleńca i jego popleczników.
Wiedział, że to się nie skończy, dopóki Voldemort nie zostanie pokonany. A cały czarodziejski świat oczekiwał tego od niego...
Nie, nie będzie teraz o tym myślał! Już i tak ma za dużo na głowie. Nie potrzebuje dodatkowych, przygnębiających myśli. Musi je od siebie odsunąć, żeby nie zwariować. I tak nie mógł na razie nic zrobić.
Dokończył śniadanie w milczeniu i wraz z przyjaciółmi opuścił Wielką Salę, kierując się do lochów.
Artykuł w "Proroku" odciągnął na chwilę jego uwagę od Snape'a i lekcji eliksirów, jednak w miarę zbliżania się do klasy, wspomnienia i uczucia powracały. I nic nie pomogło odpychanie ich od siebie.
Bał się tego, co może go spotkać na lekcji, a z doświadczenia wiedział, że Snape na pewno coś wymyśli. Wybuch wściekłości, który Harry wywołał w nauczycielu swoją nieobecnością na poprzednich zajęciach, wnosił ogromny zamęt do umysłu chłopaka. Świadomość, że za chwilę się z nim spotka, przygniatała go.
Jednak złość i żal były silniejsze.
Cokolwiek Snape zamierzał, nie pozwoli mu się złamać. Postanowił całkowicie go ignorować. Wiedział, że to go może tylko rozsierdzić, ale miał to gdzieś.
Drzwi do klasy były otwarte. Część uczniów siedziała już w ławkach. Wchodząc, Harry poczuł chłodne spojrzenie od strony stołu Ślizgonów. Przybrał najbardziej groźny wyraz twarzy, na jaki go było stać, po czym posłał Malfoyowi miażdżące spojrzenie. Zaskoczyło go to, że Ślizgon, zamiast wykrzywić twarz w pogardliwym uśmiechu, jak to zazwyczaj czynił, zmrużył tylko oczy i odwrócił wzrok.
Ich wczorajsza utarczka i słowa Malfoya wciąż go niepokoiły. Miał szczerą nadzieję, że Ślizgon o niczym nie wie i tylko udawał, żeby go sprowokować i zmusić do przyznania się. To było najrozsądniejsze wyjaśnienie jego zachowania, jakie przychodziło Harry'emu do głowy. O jakimkolwiek innym wolał nawet nie myśleć.
Usiadł pomiędzy Ronem i Hermioną, ustawił na ławce kociołek oraz książki.
Serce waliło mu jak szalone i na nic nie zdały się próby uspokojania go.
W chwili, kiedy poprzez panujący w klasie gwar przebił się odgłos odbijających się echem w korytarzu kroków, Harry zamarł. Snape wpadł do klasy i kiedy stanął na środku sali, obrzucił wszystkich uczniów spojrzeniem. Harry wyczuł, że to spojrzenie zatrzymało się na nim. Wstrzymał oddech.
- Widzę, że pan
Potter
Ale nie tym razem!
- Czy panna Granger przekazała ci moje słowa?
Harry pokiwał głową, patrząc cały czas w swój kociołek. Dobrze pamiętał, jak Hermiona zamęczała go przez cały weekend i biegała za nim z notatkami, odczytując je na głos. Harry w końcu poddał się i pozwolił, aby nauczyła go listy ingrediencji, sposobu przygotowania i opisu działania amortencji. Na nic zdały się protesty, że on nie ma zamiaru się tego uczyć i że guzik go obchodzi, czy Snape wywali go z zajęć za brak przygotowania.
- A więc zapraszam, panie Potter - powiedział Snape, wskazując na pierwszą ławkę, tuż - Harry pomyślał przez chwilę, że się przewróci - przed biurkiem nauczyciela.
To był cios poniżej pasa. Siedział przez chwilę bez ruchu, niezdolny skłonić swojego ciała do posłuszeństwa.
Czy on naprawdę
kazał mu
- Nie mamy całego dnia, Potter - warknął Mistrz Eliksirów. Harry przełknął ślinę, zmusił się, żeby wstać, zebrał swoje rzeczy i bez słowa skierował się do pierwszej ławki. Przed sobą wyczuwał ciemny kształt biurka, jednak pilnował się, żeby na niego nie patrzeć. Wspomnienia, które mogłoby pociągnąć za sobą jedno spojrzenie, były zbyt świeże i zbyt bolesne.
Kiedy padł na niego cień, Harry nie podniósł głowy. Snape położył przed nim pergamin z pytaniami.
- Masz czas do połowy zajęć - powiedział. - Później uwarzysz eliksir, który będziemy dzisiaj przerabiać.
Harry widział
czarną, falującą szatę tuż obok siebie, Długie,
blade palce trzymające pergamin sprawiły, iż zadrżał,
kiedy przypomniał sobie, że te palce jeszcze niedawno były
Kiedy Mistrz Eliksirów odszedł, by zająć się lekcją, Harry odetchnął z ulgą. Spojrzał na leżący przed nim arkusz. Pytania dotyczyły składników, sposobu przygotowania i opisu działania amortencji. Dzięki Hermionie znał na nie odpowiedzi.
Jego wzrok mimowolnie powędrował w górę i zatrzymał się na stojącym przed nim biurku.
Echo słów Mistrza Eliksirów rozbrzmiało w jego głowie, sprawiając, że serce przeszył mu bolesny skurcz.
Obraz przed jego oczami rozmazał się. Uświadomiwszy sobie, co to oznacza, szybko opanował się i wziął kilka głębokich wdechów. Odwrócił głowę, wbijając drżący wzrok w ścianę i jednocześnie odsunął od siebie test.
Nie napisze go. Snape może wywalić go z zajęć. Nic go to nie obchodzi. Przynajmniej w końcu się od niego uwolni.
Starał się nie trząść, słysząc głos Mistrza Eliksirów, który, poza skrzypieniem piór, był jedynym dźwiękiem w klasie. Uparcie wpatrywał się w ścianę, ale ciemny kształt stojącego tuż przed nim biurka przyciągał jego wzrok jak magnes. Nie mógł powstrzymać się od zerkania na nie od czasu do czasu. Za każdym razem, kiedy jego wzrok padał na mebel, w głowie rozbrzmiewały mu słowa Snape'a. Czasami podniecające, czasami bolesne. Jednak zawsze wyjątkowo wyraźne, jakby jego umysł przechowywał je przez cały czas i tylko czekał, by go nimi zaatakować.
W pewnym momencie uczniowie zabrali się do przygotowywania eliksiru, a Snape usiadł na swoim miejscu przy biurku. Kiedy padło na niego spojrzenie czarnych oczu, Harry natychmiast odwrócił głowę.
Pergamin z pytaniami
leżał daleko od niego. Snape
Harry wyprostował się na krześle, czekając na słowny atak ze strony nauczyciela, jednak ten nie nastąpił. Kątem oka dostrzegł, że mężczyzna pochyla się nad biurkiem i zaczyna coś notować.
Gryfon słyszał wyraźnie odgłosy siekania, bulgotanie w kociołkach i szeptem prowadzone rozmowy za swoimi plecami. Skupiał całą siłę woli, żeby patrzeć w ścianę i nie myśleć o tym, co się wokół niego dzieje. I co się może stać już niedługo, kiedy Snape w końcu straci cierpliwość...
Stało się.
Mistrz Eliksirów podniósł się ze swego miejsca. Harry zacisnął pięści na kolanach. Jednak nauczyciel nie podszedł do niego. Zaczął się przechadzać po klasie, sprawdzając postępy uczniów.
W pewnym momencie Snape stanął tuż za nim, a Harry cały zesztywniał. Wyczuwał wbijające się w niego spojrzenie. Słyszał za sobą jego oddech. W końcu nauczyciel obszedł ławkę i stanął tuż przed nim, krzyżując ramiona.
Harry czekał na ten moment. Wiedział, że w końcu nadejdzie, ale i tak czuł, jak serce próbuje wyskoczyć mu z piersi.
- Widzę, że
natchnienie cię opuściło, Potter - odezwał się w
końcu Mistrz Eliksirów. Harry usłyszał, jak wszyscy przerwali
pracę i zaczęli przyglądać im się z zaciekawieniem. Z
trudnością przełknął ślinę. - Miałem
nadzieję, że twoje wypowiedzi, będą równie
Harry wstrzymał oddech, kiedy fala gniewu uderzyła o brzegi jego opanowania.
Jak on śmie?!
Całą siłą woli zmusił się, żeby nie podnieść wzroku. Wbił go w ławkę. Nie mógł pozwolić, żeby Snape zobaczył wyraz jego oczu. Nie chciał mu pokazać, jak bardzo ranią jego słowa.
Kiedy Snape odezwał się ponownie, jego głos był jeszcze chłodniejszy. Obojętność Harry'ego musiała go wyprowadzać z równowagi.
- Skoro jesteś taki uparty, Potter, to nie pozostawiasz mi wyboru. Będę zmuszony...
- Może mi pan postawić trolla - przerwał mu Harry. - Nic mnie to nie obchodzi.
Jego głos był wyjątkowo opanowany, zważywszy na to, jakie emocje nim targały. Nie widział twarzy Snape'a, ale podskórnie wyczuwał, że musi być wściekły.
I dobrze.
- Przestań, Harry! - zdenerwowany głos Hermiony wydał mu się nienaturalnie głośny w panującej w klasie ciszy. - Przecież to umiesz. Uczyłeś się.
Harry zamarł. Gwałtownie podniósł głowę i zobaczył, jak Snape powoli przenosi wzrok na Gryfonkę, a następnie z powrotem na Harry'ego. Jego oczy zwęziły się.
Harry zaczął przeklinać w myślach przyjaciółkę. Zniszczyła cały jego plan. Snape już wiedział, że Harry tylko udawał, żeby zostać wyrzuconym z zajęć.
Kiedy nauczyciel odezwał się ponownie, jego głos był lodowato zimny.
- A może obejdzie cię to, że masz dzisiaj wieczorem szlaban, Potter?
Harry zamknął oczy. Teraz Snape będzie go dręczył jeszcze bardziej, zamiast wywalić z zajęć. Nie puści mu płazem tak bezczelnej próby kłamstwa. Przyszłość zaczęła rysować mu się w bardzo ciemnych barwach.
- Dobrze, sir - odezwał się cicho. - Zgłoszę się do profesor McGonagall.
Harry dostrzegł kątem oka, jak wargi Mistrza Eliksirów wykrzywiają się w paskudnym uśmiechu.
- Zgłosi się pan
Gdyby Harry już nie siedział, to nogi na pewno odmówiłyby mu posłuszeństwa.
Mógł to przewidzieć! Snape dążył do tego przez cały czas. A Harry sam dał mu pretekst. Wściekłość na siebie zalała jego umysł. Z trudem pokiwał głową i wyszeptał:
- Tak jest.
- Nie usłyszałem - ostry głos nauczyciela zmusił Harry'ego do opanowania się. Przełknął ślinę i podniósł wzrok, spoglądając wprost w płonące gniewnie, czarne oczy. Przeszył go dreszcz, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Tak jest, sir - odezwał się głośniej.
Zobaczył, jak przez twarz Mistrza Eliksirów przebiega grymas satysfakcji. Jak dobrze go znał... Ten wyraz twarzy zawsze oznaczał dla niego kłopoty.
W tym samym momencie Snape oparł dłonie na blacie ławki i pochylił się do Harry'ego, wbijając w niego twarde spojrzenie.
- Zgłosi się pan do mojego gabinetu dzisiaj, po kolacji.
Harry nie mógł oderwać wzroku od tego płonącego spojrzenia. Poczuł, jak ogarnia go panika.
Pokiwał głową, gdyż nie był w stanie wydusić z siebie już ani słowa więcej.
- Radzę ci się przygotować, Potter. Odpowiesz mi na wszystkie pytania, czy tego będziesz chciał, czy nie.
Harry'ego zmroziło.
Słowa uderzyły go i sprawiły, że ból, który do tej pory starał się ukrywać, uwidocznił się na jego twarzy.
Zacisnął usta i spuścił wzrok. Zdążył jednak zauważyć, jak płomienie w oczach Mistrza Eliksirów przygasają. Jego twarz pozostała jednak niewzruszona.
Harry wbił wzrok w ławkę i przeklinał swoje głupie serce i słabe nerwy. Mistrz Eliksirów wyprostował się i warknął w stronę przypatrujących się całej scenie uczniów:
- Wracać do pracy!
Natychmiast powrócił gwar i odgłosy siekania, miażdżenia i bulgotania. Harry odetchnął, jednak zamiast ulgi, napłynął tylko niepokój. Czekał go szlaban ze Snape'em. Najgorsze, co mogło go spotkać...
Nie udało mu się uwarzyć eliksiru na czas, co zbytnio go nie zdziwiło. Wiedział, że nie będzie miał szans zrobić tego w o połowę krótszym czasie, niż pozostali. Na dodatek ciążąca na nim świadomość wieczornego szlabanu, całkowicie wyprowadzała go z równowagi. Rozważał możliwość nie pójścia, jednak, gdy wyobrażał sobie, czym mogłoby się to dla niego zakończyć, natychmiast odpychał od siebie tę myśl.
Wyglądało na to, że nie miał wyboru.
Kiedy rozległ się dzwonek ogłaszający koniec zajęć, Harry pozbierał wszystko najszybciej, jak się dało i skierował się do wyjścia. Chciał się stąd w końcu wydostać. Jednak kiedy był już przy drzwiach, jakaś sylwetka przepchnęła się przed nim. Harry zachwiał się i cofnął kilka kroków. Malfoy odwrócił głowę i spojrzał na niego twardym, nienawistnym wzrokiem. Jego wargi wykrzywiał pogardliwy uśmiech. Odwrócił się i podszedł do Harry'ego, sprawiając, że Gryfon cofnął się. Nie miał pojęcia, co Malfoy planuje zrobić, ale jego wzrok wybitnie mu się nie podobał. Zobaczył, jak Malfoy pochyla się i zatrzymuje twarz tuż przy jego uchu. Harry usłyszał cichy szept:
- Twój kochanek miał wczoraj pracowitą noc - zniżył głos do jeszcze cichszego szeptu i wysyczał. - A ty będziesz następny, Potter.
Harry'emu zrobiło się słabo. Cała krew odpłynęła z jego twarzy. Odwrócił głowę i spojrzał przerażony prosto w wykrzywioną złośliwym uśmiechem twarz Ślizgona.
Przez ułamek sekundy przez jego myśli przemknął obraz Snape'a mordującego mugoli. Przecież Mistrz Eliksirów był Śmierciożercą. Mógł brać w tym udział...
Nogi ugięły się pod nim i musiał oprzeć się o framugę drzwi, żeby się nie przewrócić. Miał wrażenie, że całe powietrze uleciało z jego płuc. Zakręciło mu się w głowie.
Harry ponownie spojrzał na Ślizgona i przeraził się, widząc przekrwiony, utkwiony w sobie wzrok pociemniałych oczu, w których płonęła nienawiść tak silna, jakiej jeszcze nigdy nie widział.
- Jakiś problem, panie Malfoy? - głos Snape'a był ostry jak brzytwa. Harry otrząsnął się i zobaczył, jak Malfoy odsuwa się od niego i spogląda z wściekłością na stojącego przy biurku i przyglądającego im się nauczyciela. Ślizgon odwrócił głowę i prychnął pod nosem.
- Do zobaczenia, Potter - rzucił w jego stronę głosem zimnym jak lód, po czym oddalił się szybkim krokiem.
Harry wyprostował się i nie oglądając ani razu, wyszedł z klasy.
Co to miało znaczyć? Co Malfoy chciał mu powiedzieć? Przecież Snape nie mógłby brać w tym udziału. To prawda, że był Śmierciożercą, ale był także szpiegiem Dumbledore'a. Należał do Zakonu Feniksa.
Nie mógłby zrobić czegoś takiego. To niemożliwe!
Cichy głosik w jego głowie przypomniał mu, że Snape robił już kiedyś takie rzeczy, kiedy stał jeszcze po stronie Voldemorta, jednak Harry szybko go uciszył. Przecież teraz było zupełnie inaczej. Prawda...?
- Harry! - Hermiona dopadła go w następnym korytarzu. - Co ty wyprawiasz? - syknęła. - Chcesz, żeby Snape cię wywalił? Przecież uczyłeś się tego. Co ty chcesz osiągnąć?
Harry nie patrzył na nią. Był zły na przyjaciółkę za to, że wygadała się przed Snape'em i go w to wpakowała.
- To nie twoja sprawa - odparował, usiłując ją wyminąć, ale zagrodziła mu drogę.
- A właśnie, że moja! Nie pozwolę ci zawalić przedmiotu! Wygląda na to, że musimy bardzo poważnie porozmawiać - jej głos drżał ze zdenerwowania. Harry spojrzał na nią ze złością.
- Nie mamy o czym, Hermiono - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Wyminął ją i ruszył szybko korytarzem.
- Zaczekaj, Harry! - próbowała go zatrzymać, ale nie obejrzał się ani razu.
Nie poszedł na obiad, chcąc jej uniknąć. Na kolejnych lekcjach siadał razem z Ronem jak najdalej od niej. Czuł pełne wyrzutu spojrzenia, które mu rzucała, ale postanowił się tym nie przejmować. Już i tak miał na głowie szlaban ze Snape'em. Nie potrzebował jeszcze jej kazań.
Ron okazał się solidarny i nie wspominał o ich kłótni, żeby go nie denerwować. O szlabanie wspomniał tylko raz, ale bardzo szybko zamilkł, kiedy Harry rzucił mu miażdżące spojrzenie.
Po zajęciach postanowił odpocząć od przyjaciół i poszedł do Hagrida. Opieka nad Krakwatami znakomicie pomogła mu zająć myśli. Nie na długo jednak. Zmusił się, żeby pójść na kolację, gdyż wystarczająco już zgłodniał. Twarde jak kamień ciasteczka, którymi poczęstował go Hagrid, nie nadawały się do jedzenia.
Snape'a nie było na kolacji, ale to wcale nie poprawiło chłopakowi samopoczucia. Usiadł daleko od Hermiony, zjadł szybko posiłek i opuścił Wielką Salę, kierując swoje kroki ku lochom.
Kiedy schodził po schodach czuł, jak nogi uginają się pod nim. Po raz pierwszy od tygodnia miał spotkać się ze Snape'em sam na sam. I tym razem nie w schowku czy klasie, ale w jego gabinecie.
Powtarzał sobie, że idzie tam tylko na szlaban. Zrobi to, co Snape każe mu zrobić i pójdzie sobie.
Byłby głupcem, gdyby nie spodziewał się, że Mistrz Eliksirów będzie próbował go sprowokować. Przecież on uwielbia go upokarzać. Nie odmówi sobie takiej zabawy.
Ale nie pozwoli mu się złamać. Nie tym razem!
Kiedy Harry stanął przed drzwiami gabinetu Snape'a, serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Wziął kilka głębokich wdechów, próbując je uspokoić, po czym podniósł drżącą rękę i zapukał.
Kiedy drzwi nie otworzyły się od razu, w serce Harry'ego wkradł się promyk nadziei, że może nauczyciela nie ma. Może wydarzyło się coś ważnego i szlaban się nie odbędzie. Jednak po chwili usłyszał kroki i cała nadzieja ulotniła się z niego w okamgnieniu.
Drzwi otworzyły się i wzrok Harry’ego spotkał się z przeszywającym spojrzeniem. Przełknął ślinę, ale udało mu się nie spuścić oczu.
- Dobry wieczór, panie profesorze - odezwał się lekko zachrypniętym głosem. Przez wargi Mistrza Eliksirów przebiegł nikły uśmieszek.
- Czy będzie dobry, Potter, to się jeszcze okaże...
Harry zamrugał. To była dziwna odpowiedź.
Snape odsunął się, żeby go przepuścić. Gryfon wkroczył do gabinetu i rozejrzał się. Był tu już kilka razy, ale widok różnych dziwnych, nieprzyjemnych rzeczy, pływających w stojących na półkach słojach, zawsze przyprawiał go o dreszcze. W pomieszczeniu panował półmrok. Ściany były zastawione butelkami, słoikami i książkami. Wszystko było tu w ciemnych, przygaszonych i przygnębiających barwach. Wzrok Harry'ego zatrzymał się na stojącym na środku pomieszczenia biurku. Przez chwilę nie mógł oderwać od niego oczu.
Czy wszystkie, należące do Snape'a biurka, będą teraz tak na niego działać?
- Widzę, że podoba ci się moje biurko, Potter - nuta rozbawienia w głosie mężczyzny była aż nazbyt wyczuwalna.
Harry skrzywił się.
"To jest gra" - pomyślał. Ale nie pozwoli się w nią wciągnąć. Przyszedł tu tylko odrobić szlaban.
- Może przejdziemy już do rzeczy? - warknął w stronę nauczyciela. Mistrz Eliksirów spojrzał wprost na niego, a w oczach zapłonęły mu złośliwe iskierki.
- Jaki niecierpliwy...
Lubieżny uśmiech pojawił się na twarzy mężczyzny. Widząc go, Harry uświadomił sobie nagle, jak mogła brzmieć jego odpowiedź w kontekście wcześniejszej uwagi Snape’a o biurku. Oblał się rumieńcem.
Był zły na siebie, że dał się wciągnąć w pułapkę. Zastanawiało go, czy Snape ma zamiar przez cały szlaban wypowiadać takie dwuznaczne kwestie. To było wredne i wyrachowane. Ale przecież Mistrz Eliksirów taki właśnie był...
Harry chciał właśnie zapytać, co ma robić, gdy Snape odwrócił się od niego i rzucił ostro:
- Za mną, Potter!
Te słowa zaskoczyły Harry'ego. Myślał, że szlaban będzie się odbywał w gabinecie. Ale jeżeli nie tutaj, to gdzie? Przecież w pobliżu nie było żadnego innego pomieszczenia, poza - Harry patrzył z przerażeniem, jak Snape podchodzi do zamkniętych drzwi, znajdujących się po drugiej stronie gabinetu - prywatnymi komnatami Mistrza Eliksirów.
Poczuł, jak krew uderza mu do głowy, kiedy Snape otworzył drzwi i spojrzał na niego wyczekująco.
Nie! Nie wejdzie tam! Nigdy w życiu! Musi coś wymyślić...
- Może da mi pan jakieś kociołki do czyszczenia? - wydukał. - Będę je sobie tutaj czyścił. Nie chcę panu przeszkadzać, panie profesorze.
Skrzywił się, kiedy nagle uświadomił sobie, gdzie i kiedy wypowiedział ostatnio te słowa. Wspomnienia uderzyły w niego, ale szybko je powstrzymał i wepchnął głęboko w najdalszy kąt swojego umysłu.
Snape uniósł jedną brew.
- Mam dla pana zupełnie inne zadanie, panie Potter - złośliwy wyraz nie znikał z jego twarzy. Harry poczuł, że ogarnia go panika.
- Źle się czuję. Czy moglibyśmy przełożyć szlaban na kiedy indziej? - wymamrotał, chwytając się ostatniej deski ratunku. Zmysły podpowiadały mu, że jeżeli przejdzie przez te drzwi, to stanie się coś, czego bardzo się obawiał.
Snape nie zmienił wyrazu twarzy.
- Jakieś kłopoty z sercem, panie Potter?
Harry poczuł, że się rumieni. Szybko się jednak opanował i zaczął obrzucać go w myślach potokiem przekleństw. Kiedy nadal stał bez ruchu, Snape zmrużył niebezpiecznie oczy i warknął w jego stronę:
- Rusz się, Potter. I nie każ mi tego drugi raz powtarzać.
Harry poczuł, że cierpliwość Mistrza Eliksirów zaczyna się wyczerpywać. Wolał nie przekonywać się na własnej skórze, co będzie, kiedy całkowicie się skończy...
Zacisnął pięści i powoli przeszedł przez drzwi.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to duży, zielony fotel, stojący naprzeciwko kominka, w którym płonął ogień, trzaskając cicho i rzucając rozedrgane cienie na stojące wzdłuż ścian półki z książkami. Obok fotela stał niski stolik, a dalej kolejny fotel, ale mniejszy i obity ciemniejszym materiałem. Na jednej ze ścian, pomiędzy biblioteczkami, znajdował się mały barek, na którym stało wiele butelek, różnego kształtu i wielkości. Coś podpowiadało Harry'emu, że nie są to jednak eliksiry. W odległym kącie pokoju stała czarna myślodsiewnia. Harry zauważył, że w tej chwili nie zawierała żadnych myśli. Po przeciwnej stronie pomieszczenia znajdowały się kolejne drzwi. Zapewne do sypialni.
Harry poczuł znajomy prąd, przeszywający jego ciało, kiedy to sobie uświadomił. Znajdował się w prywatnych komnatach Mistrza Eliksirów. Nigdy przedtem tu nie był i nawet nie marzył, że kiedyś będzie. Był prawie pewien, że jest pierwszym uczniem, któremu Snape pozwolił je zobaczyć. To uczucie było całkiem miłe. Zawsze wyobrażał sobie, że będzie tu równie ponuro, jak w jego gabinecie. Pokój jednak okazał się niespodziewanie przyjemny... i przytulny. Może nie był urządzony w jakiś szczególnie wyszukany sposób, ale było tu o wiele milej, niż w surowym, przygnębiającym pomieszczeniu, przez które właśnie przeszli.
Snape zamknął drzwi i podszedł do barku. Harry stanął pod ścianą, niepewny i onieśmielony. Spoglądał na wysoką, odzianą w czerń sylwetkę mężczyzny i zachodził w głowę, co też Snape mógł dla niego przygotować. Jednak nie odważył się zapytać. Bał się, że odpowiedź mogłaby go przerazić.
Po pewnym czasie Mistrz Eliksirów odwrócił się, a Harry dostrzegł dwie filiżanki i stojący na podgrzewaczu imbryk.
Snape pija herbatę? To odkrycie było dla niego zaskoczeniem. Nie potrafił sobie wyobrazić tego człowieka zajmującego się tak przyziemnymi sprawami.
Skarcił się za
takie myślenie. Przecież Snape nie jest jakimś nadprzyrodzonym
tworem. On
Poczuł się nieswojo, widząc intensywne spojrzenie, które wbijał w niego mężczyzna. Zobaczył, jak Mistrz Eliksirów rusza w jego stronę. Jeżeli do tej pory Gryfonowi udawało się zachować spokój, to w tym momencie serce podskoczyło mu niemal do gardła, a krew rozpaliła żyły. Zaczął się cofać, ale kiedy poczuł za plecami półkę z książkami uświadomił sobie, że nie ma dla niego drogi ucieczki. Świdrujące spojrzenie czarnych oczu wciskało go w mebel, a umysł zalała wzburzona fala przerażenia.
Snape był już przy nim. Harry poczuł gorzkawo-słodki zapach eliksirów. Nogi ugięły się pod nim. Mistrz Eliksirów naparł na niego, przygniatając do półek i...
...wyciągnął rękę po jedną ze stojących na nich książek.
Spojrzał na okładkę, po czym westchnął teatralnie i odłożył ją na miejsce.
- Och, to nie ta...
Harry stał, uwięziony pomiędzy półkami a chłodnym ciałem Mistrza Eliksirów i powoli odzyskiwał równowagę psychiczną. Jego żołądek powracał na swoje miejsce, ale serce nadal biło jak oszalałe. Kiedy Snape sięgnął po następną książkę, zawroty głowy tylko przybrały na sile.
Był tak blisko...
Harry pomyślał,
że to zagranie było tak wyrachowane, iż tylko Snape mógł je
wymyślić. Sądząc po reakcjach swojego ciała,
udało mu się ono znakomicie. Doskonale wiedział, jak na niego działał
i postanowił swoją moc wykorzystać. Robił wszystko,
żeby Harry poddał się i zaczął go
"Nie! Tylko nie to!" - krzyczał w myślach, rozkazując ciału, żeby się uspokoiło. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Nie, kiedy Snape był tak blisko...
"Jeszcze trochę, a on się zorientuje..." - Harry próbował przesunąć biodra, ale nie był w stanie się poruszyć. Snape przysunął się jeszcze bliżej, a chłopak wciągnął gwałtownie powietrze, czując, jak jego erekcja ociera się o udo mężczyzny.
- Chyba znalazłem - oczy Mistrza Eliksirów rozbłysły, a w głosie pojawiła się nuta złośliwej satysfakcji. Harry zapragnął zapaść się pod ziemię. Snape odsunął się od niego i podał mu książkę. - Masz piętnaście minut, żeby się przygotować - rzekł. - Potem zadam ci pytania, na które miałeś odpowiedzieć na teście.
Harry starał się
nie okazywać, jak ciężko przychodzi mu oddychanie. Pokiwał
głową i wziął książkę. Na ułamek
sekundy chłodne palce Mistrza Eliksirów musnęły jego
dłoń i sprawiły, że na moment cały zesztywniał i
zabrakło mu tchu. Snape zdawał się tego nie zauważyć,
ale Harry doskonale wiedział, że zrobił to specjalnie. Że
- Siadaj - Mistrz Eliksirów wskazał na mniejszy fotel, a sam podszedł do półki, na której podgrzewała się herbata. Harry spojrzał na trzymaną w rękach książkę: "Najpopularniejsze eliksiry miłosne i sposoby ich przygotowania".
Nie mógł uwierzyć, że Snape nadal chciał go tym męczyć. Czy on się nigdy nie podda? Harry postanowił, że nie da mu się złamać. Snape może knuć intrygi, uwodzić go i robić tysiące innych rzeczy, ale nigdy nie zmusi go, żeby odpowiedział na te pytania. A jeżeli nie odpowie, to będzie musiał go oblać.
Poczucie wygranej zagościło w jego umyśle i sprawiło, że rozluźnił się trochę. Usiadł w fotelu i położył książkę na kolanach. Nawet jej nie otworzył, kiedy Snape podszedł i postawił na stoliku dwie herbaty. Usiadł w drugim fotelu, oparł się wygodnie i zapatrzył w ogień. Zaległa niezręczna cisza.
Harry starał się nie gapić zbyt otwarcie, ale chyba nie bardzo mu to wychodziło. Cienie rzucane przez płomienie tańczyły na wydatnym nosie i kościach policzkowych mężczyzny. Odbijały się w hebanowych włosach i czarnej, opinającej ciało szacie.
Z trudem oderwał wzrok i także spojrzał w ogień. Nie potrafił pojąć, jak to się stało, że ten mężczyzna jeszcze do niedawna wydawał mu się nieatrakcyjny. To prawda, że miał duży nos, surowe rysy twarzy i głębokie zmarszczki na czole, pomiędzy brwiami i w kącikach ust. Ale to wszystko nadawało mu tylko tego nieokreślonego, mrocznego uroku. Jak mógł wcześniej tego nie dostrzegać?
Harry wyczuł, że Snape spogląda na niego.
- Widzę, że tak świetnie znasz odpowiedzi, że postanowiłeś odrzucić moją propozycję - odezwał się cichym, chłodnym głosem. - A więc doskonale. Możemy zaczynać.
Harry odetchnął głęboko i uśmiechnął się w duchu.
- Wymień wszystkie składniki eliksiru miłosnego, zwanego amortencją.
- Niestety nie potrafię tego zrobić, panie profesorze - odpowiedział natychmiast.
Snape zmrużył oczy, ale nie skomentował tego.
- W takim razie, może powie mi pan, jaki zapach ma dobrze uwarzony eliksir?
- Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi na to pytanie - odparł gładko Harry, wytrzymując wbijające się w niego spojrzenie ciemnych oczu. Widział, że Snape rozważa coś przez chwilę, po czym zadał kolejne pytanie:
- Czy wiesz cokolwiek o tym eliksirze, Potter?
- Bardzo mi przykro, ale nie wiem o nim absolutnie nic - odpowiedział zdecydowanym głosem, patrząc nauczycielowi prosto w oczy.
Snape odchylił się w fotelu. Jego twarz nie wyrażała niczego. Wyglądało na to, że kłamstwa Harry'ego nie wywierały na nim żadnego wrażenia. A przecież powinien wpaść w szał.
"Przecież on wie, że kłamię" - pomyślał Harry, nie wierząc, że ta bezczelność uchodzi mu na sucho.
- I co ja mam z tobą zrobić, Potter? - westchnął Snape, nie spuszczając z niego odbijających płomienie oczu. Jednak Harry miał wrażenie, że te płomienie nie pochodzą z kominka.
- Będzie pan musiał mnie oblać - powiedział chłodno Harry.
Snape nie odpowiedział. Spojrzał na stojącą na stoliku filiżankę.
- Herbata ci stygnie, Potter.
Sam sięgnął po swoją filiżankę i upił z niej kilka łyków. Harry poczuł, jak ogarnia go złość.
Dlaczego on jest taki spokojny? Przecież powinien już dawno wpaść w szał, zwymyślać go i wyrzucić za drzwi. A najlepiej wywalić z zajęć. Przecież Harry nic nie umie.
Złapał ze złością herbatę i wypił ją jednym haustem. Może, kiedy zobaczy, że Harry nie da się złamać, to zrezygnuje w końcu i uzna, że przegrał? Musi jedynie zachować spokój. Opanowanie to klucz do sukcesu.
Snape odstawił swoja filiżankę i wbił w niego świdrujące spojrzenie. Przez ułamek sekundy Harry'emu wydawało się, że przez jego twarz przepłynął wyraz satysfakcji.
- W takim razie możemy kontynuować - powiedział cicho Snape i uśmiechnął się mrocznie.
Harry nie wierzył własnym uszom. Nadal chce go zamęczać tymi pytaniami? Przecież już mu powiedział, że nic nie...
Nagle stało się coś dziwnego. Obraz przed oczami Gryfona zaczął się rozmazywać. Zamrugał kilka razy, próbując przegonić mgłę, ale to nic nie pomogło. Poczuł zawroty głowy. Wszystko wokół pociemniało. Został sam, w ciszy i pustce. Snape był tylko niewyraźną sylwetką, która zlewała się w jedno z wszechogarniającym mrokiem.
W pewnej chwili wszędzie wokół niego rozbrzmiał donośny, rozkazujący głos, odbijając się echem od dalekich, niewidzialnych ścian i powracając z jeszcze większa siłą:
- Wymień wszystkie składniki amortencji.
Harry wiedział, że
- Składnikami potrzebnymi do uwarzenia amortencji są w głównej mierze kwiaty. Najczęściej są to fiołki, astry, jaśminy lub irysy. Najlepiej, aby zostały zebrane w czasie pełni księżyca. Poza tym, w kociołku powinna znaleźć się też skórka pomarańczy, starty korzeń młodej mandragory, werbena i zarodniki paproci, zmieszane z wodą lub alkoholem - odpowiadał monotonnym głosem, jakby czytał wszystko z książki.
- Doskonale - rozbrzmiał ponownie głos. - A teraz powiedz mi, jak wygląda prawidłowo uwarzona amortencja.
Odpowiedź na to pytanie wydała się Harry'emu zadaniem ważniejszym, niż cokolwiek innego. Nic nie potrafiłoby go powstrzymać od udzielenia jej.
- Znakiem, że wywar się udał, jest bijący od niego perłowy blask i para unosząca się w charakterystycznych spiralach - odparł Harry i natychmiast ulżyło mu, że to z siebie wyrzucił. Miał wrażenie, że każde pytanie przygniata go ogromnym ciężarem i jedyny sposób, żeby się go pozbyć, to na nie odpowiedzieć.
W pewnej odległości majaczyła ciemna sylwetka Mistrza Eliksirów. Daleka część umysłu Harry'ego niejasno zdawała sobie sprawę z tego, że to on zadaje pytania.
- Może opowiesz mi jeszcze o zapachu amortencji? - zapytał głos.
- Każdy człowiek zapach amortencji odczuwa inaczej - odparł Harry. - Woń wywaru kojarzy mu się zawsze z zapachami, które są dla niego najprzyjemniejsze.
- A jaki jest najprzyjemniejszy zapach dla ciebie?
- Twój - odpowiedział bez namysłu Harry.
Po tej wypowiedzi zapadło milczenie.
Gryfon czekał z niecierpliwością na kolejne pytanie, ale nie nadchodziło. Zaczął się niepokoić. Po jakimś czasie odniósł wrażenie, że obraz przed jego oczami powoli się rozjaśnia, a z ciemności zaczynają wyłaniać się kształty mebli. Głos powrócił, ale wydał mu się teraz znacznie cichszy i odleglejszy. I znacznie mniej ważny.
- Jeszcze jedno pytanie, Potter. Czy bolała cię głowa w ostatni piątek?
Harry już miał odpowiedzieć, ale coś go powstrzymało. Pomyślał, że nie ma ochoty odpowiadać na to pytanie.
- Odpowiedz - ponaglił głos i Harry poczuł, że słowa same wyrywają się z jego ust.
- Nie, nie bolała mnie.
Sylwetka siedzącego przed nim Mistrza Eliksirów stawała się coraz wyraźniejsza. Świadomość powoli powracała do ciała chłopaka...
Był w prywatnych komnatach Snape'a. Miał u niego szlaban. Pili herbatę i...
Harry poczuł się nagle tak, jakby dostał tłuczkiem. Zerwał się z fotela, pomimo tego, że wciąż miał plamy przed oczami i kręciło mu się w głowie.
- Dałeś mi veritaserum! - wykrzyknął łamiącym się głosem, wciąż lekko zamroczony. - Jak mogłeś?! - Kiedy Snape nie odpowiedział, Harry odwrócił się do drzwi. Wściekłość przeganiała zamroczenie. Czuł się zdradzony i oszukany. - Wychodzę! - oświadczył dobitnie, jednak jego głos znowu się załamał.
- Czy na pewno tego chcesz? - zapytał cicho Mistrz Eliksirów.
"Tak!" - pomyślał Harry, ale jego usta powiedziały:
- Nie!
Wciągnął gwałtownie powietrze i zamknął oczy, czekając, aż mikstura całkowicie przestanie działać. Niemal wyczuwał triumfalny uśmiech na twarzy mężczyzny. Do jego uszu dobiegł mroczny głos Snape'a:
- Widzisz, Potter? Jednak nie było to takie trudne.
Złość i poczucie niesprawiedliwości obmywały brzegi umysłu Gryfona, a spiętrzone fale urażonej dumy uderzały w jego samoopanowanie.
Jak on mógł mu to zrobić? Jak śmiał?!
Otworzył oczy i zmusił się, by spojrzeć na przypatrującego mu się z wyraźną satysfakcją mężczyznę.
- Nie miałeś prawa tego zrobić - powiedział drżącym głosem, czując, że nogi się pod nim uginają.
- Sam mnie do tego zmusiłeś, Potter - odparł spokojnie Snape. - Gdybyś nie był taki uparty i bezczelny, nie musiałbym tego robić.
Nogi odmówiły Harry'emu posłuszeństwa. Opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach.
Wszystko poszło na marne. Po co tak się starał? Po co próbował przekonać Snape'a, że już nigdy nie pozwoli mu się złamać? Cały ten tydzień był jednym, wielkim koszmarem. Starał się być twardy i nieugięty, ale całe poświęcenie, wszystkie postanowienia, zostały zrujnowane. To, co udało mu się z takim trudem wywalczyć przez cały tydzień zostało zniszczone przez Snape'a w zaledwie minutę. I cokolwiek by sobie nie postanowił, jakkolwiek by nie próbował z nim walczyć, to teraz siedział w jego komnatach, całkowicie zdruzgotany i pokonany.
Przypomniało mu się, że Snape groził mu kiedyś na lekcji, że pewnego dnia poda mu veritaserum, ale nigdy nie myślał, że zrobi to naprawdę...
- Potter - cichy głos Snape'a z trudem przebił się przez tornado myśli i uczuć szalejących w głowie Harry'ego, ale w ogóle nie zwrócił na niego uwagi.
Powinien domyślić
się, że to się tak skończy. Nie warto było
walczyć ze Snape'em, ponieważ z nim
- Spójrz na mnie - głos Mistrza Eliksirów był niezwykle łagodny, ale Harry był całkowicie pogrążony w swoich myślach. Pokręcił przecząco głową, pragnąc, by dał mu spokój.
Ostatnie pytania całkowicie zburzyły wizerunek, jaki budował wokół siebie. Wyszedł na kretyna. Wszystko legło w gruzach. I na dodatek powiedział mu takie rzeczy... Co on mógł sobie pomyśleć? Że Harry jest głupim, naiwnym szczeniakiem, który sam nie wie, czego chce. A najgorsze było to, że to prawda....
Nigdy z nim nie wygra. Równie dobrze może poddać się już teraz.
Serce Harry'ego zaczęło powoli się uspokajać, a krew w jego żyłach przestała płonąć. Szum w głowie ustępował.
Musi wziąć się w garść! Nie może załamywać się na oczach Mistrza Eliksirów.
Zaczął oddychać głęboko, pozwalając, żeby wzburzone emocje opadły. Odetchnął jeszcze kilka razy, zanim opuścił ręce i spojrzał na Snape'a.
Mężczyzna wbijał w niego przenikliwy, zamyślony wzrok. Harry przełknął ślinę, ale zmusił się, żeby nie odwrócić głowy. Postanowił zachować resztki godności.
- Dlaczego tak się krzywdzisz? - głos Mistrza Eliksirów był niewiarygodnie cichy i spokojny, kiedy wypowiadał te słowa. Jednak ich sens uderzył w Harry'ego z taką siłą, iż przez chwilę zabrakło mu powietrza w płucach.
- Jeżeli tak bardzo boisz się swoich pragnień - kontynuował Snape tym samym, spokojnym tonem - to daję ci wybór - wskazał na drzwi. - Możesz wyjść, jeżeli chcesz. Nie będę cię zatrzymywał.
Harry siedział w fotelu, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i patrzył, jak Snape wstaje i podchodzi do półek, wybiera książkę i ponownie siada w fotelu, pogrążając się w lekturze.
Spojrzał na Snape'a, a następnie przeniósł wzrok na drzwi.
Miał wrażenie, że jego świadomość rozszczepiła się na dwie, zupełnie różne osobowości, które zaczęły walczyć między sobą.
I dalej będziesz się krzywdził. I dalej będziesz go pragnął. To się nie zmieni. Przecież nadal go chcesz.
A czego najbardziej pragniesz? Właśnie jego. W końcu ci się uda. Nie możesz się teraz poddać. Wiedziałeś, jaki on jest. Wiedziałeś, że nie będzie łatwo. Ale im trudniej, tym bardziej smakuje zwycięstwo. Swoim oddaniem uda ci się go złamać. W końcu wygrasz.
Ale jeżeli teraz wyjdziesz, to będziesz tego bardzo żałował. Będziesz żałował, że nie wykorzystałeś szansy. I będziesz cierpiał.
Musisz w siebie wierzyć. Nie możesz się tak po prostu poddać. Jeżeli to zrobisz, to stracisz wszystko, co do tej pory udało ci się wywalczyć. Cały twój wysiłek pójdzie na marne.
I co byś wtedy miał? Tylko swoją dumę. Dalej byłbyś nieszczęśliwy.
Jeżeli się poddasz, to może i ocalisz dumę, może uda ci się kiedyś o nim zapomnieć. Ale w twoim sercu pozostanie pustka, której niczym nie uda ci się wypełnić.
Nie, nigdy nie będziesz wolny, dopóki on będzie w pobliżu. Każdy dzień, w którym będziesz go widział, będzie dla ciebie torturą, ponieważ wciąż będziesz pamiętał o tym, że miałeś szansę i z niej nie skorzystałeś.
Że miałeś wybór...
Harry wziął bardzo długi i bardzo głęboki oddech. Następnie spojrzał na Snape'a, który spokojnie siedział w fotelu i czytał książkę. Nieświadomy bitwy, która rozegrała się w umyśle jego ucznia.
Harry zamknął oczy i westchnął przeciągle.
Podjął decyzję.
Powoli podniósł się z miejsca, starając się nie zwracać uwagi na to, że nogi uginają się pod nim, a każdy krok jest ogromnym wysiłkiem. Okrążył stolik i stanął tuż przed Mistrzem Eliksirów, a następnie delikatnie wyjął mu książkę z rąk i odłożył ją na bok.
Serce Harry'ego szarpnęło się, kiedy Snape wbił w niego przeszywające spojrzenie i zmrużył oczy.
Harry wyciągnął rękę i dotknął szorstkiego, chłodnego policzka mężczyzny.
Uśmiechnął się i wyszeptał:
- Wybieram ciebie.
________________
* "So complicated" by Carolyn Dawn Johnson
--- rozdział 12 ---
12. Detention.
- Wybieram ciebie.
Słowa same wypłynęły z jego ust, jakby chciały i musiały zostać wypowiedziane. Spoglądał w napięciu na twarz Mistrza Eliksirów. Dostrzegł błysk w czarnych oczach, a kąciki zaciśniętych w wąską kreskę ust drgnęły nieznacznie. Mężczyzna nie wyglądał na zaskoczonego. W jego oczach można było zobaczyć coś na kształt... pewności siebie, triumfu. Jakby wiedział, co się zdarzy, zanim to nastąpiło. Wrażenie trwało jednak tylko ułamek sekundy i Harry zastanawiał się, czy nie było przywidzeniem.
Powoli opuścił rękę, jednak nie był w stanie oderwać wzroku. Mistrz Eliksirów zmrużył oczy i przyglądał mu się z taką uwagą, jakby chciał wyczytać jego myśli. Nie musiał jednak tego robić, Harry czuł, że wszystkie emocje są doskonale widoczne na jego twarzy, a nie miał siły, by starać się je ukryć.
Ciemne, wbijające się w niego oczy, hipnotyzowały i wciągały go w swą niezmierzoną głębię. Czuł, jak, wbrew sobie, zaczyna drżeć. Kiedy jego kolano zetknęło się przypadkowo z odzianym w czarny materiał kolanem Mistrza Eliksirów, przez jego ciało przeszedł nagły, bolesny prąd.
Snape był tak blisko... Na wyciągnięcie ręki. Ale Harry obawiał się wykonać jakikolwiek ruch. Za bardzo bał się odrzucenia.
- Zamierzasz tak stać i gapić się na mnie przez całą noc, Potter? - mroczny głos przerwał panującą w pomieszczeniu ciszę i sprawił, że Harry niemal podskoczył. Jednak jego ton pozbawiony był złośliwości. Wyczuł w nim jedynie... ponaglenie, a na twarzy zobaczył wyraz zniecierpliwienia.
Gryfon zareagował bez zastanowienia.
Jego nogi same ruszyły do przodu, a dłonie złapały otulone w czarny materiał ramiona i chwilę później Harry siedział już okrakiem na kolanach Mistrza Eliksirów.
Serce biło mu jak szalone, jakby samo było przerażone jego śmiałością. Teraz, kiedy znalazł się tak blisko, zobaczył płomienie szalejące na końcu czarnych tuneli oczu mężczyzny. Zadrżał, dziękując w duchu, że już siedzi, bo nogi najpewniej ugięłyby się pod nim.
W pewnej chwili rozżarzone niczym węgle oczy Snape'a oderwały się od jego twarzy i powoli zsunęły w dół, zatrzymując się na jego - niech to szlag! - wyraźnie wypukłym kroczu. Nie udało mu się powstrzymać wypływającego na twarz rumieńca. Bliskość mężczyzny tak właśnie na niego działała - sprawiała, że nie miał żadnej kontroli nad swoim ciałem.
Przez twarz Mistrza Eliksirów przebiegł uśmieszek. Harry'emu zakręciło się w głowie.
Dlaczego ten szyderczy wyraz twarzy wprawiał go w taki stan?
- Widzę, Potter, że twój kłopot leży teraz nieco niżej... - powiedział miękko Snape, a w jego oczach zamigotały złośliwe płomyki. Harry zmarszczył brwi, próbując zrozumieć, do czego pił nauczyciel. I wtedy przypomniał sobie.
Zarumienił się, ale jego gryfońska odwaga i cięty język szybko przejęły pałeczkę. Przesunął biodra i wyczuł twardość w spodniach mężczyzny. Jego oczy rozbłysły triumfalnie.
- Czuję, że nie tylko ja mam kłopot... - powiedział cicho, uśmiechając się. Zobaczył, jak kąciki ust Mistrza Eliksirów drgnęły, a w ciemnych oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Nie było w nich zwyczajowego szyderstwa. Było za to... coś nowego. Nieznanego. Przyjemnego.
Ciepłego...
Nie myśląc o tym, co robi, przysunął się bliżej i wtulił twarz w szyję mężczyzny, poszukując tego ciepła. Poczuł, jak ciało pod nim sztywnieje, ale dłonie nie odsunęły go. Zamknął oczy, wdychając gorzki zapach ziół i słodki, ostry aromat cynamonu. Słyszał w uszach bicie własnego serca. Cały świat rozpłynął się. Pozostały jedynie zmysły.
Wtulając twarz w chłodną szyję, Harry doznał cudownego, nieznanego dotąd uczucia, które zalało jego drżące serce. Wypuścił ramiona mężczyzny i objął jego szyję, przyciskając się do niego jeszcze mocniej, jakby za wszelką cenę chciał pokonać dzielące ich bariery. Wszystkie, pełne nienawiści, słowa, wściekłe spojrzenia, raniące gesty. Pragnął zmiażdżyć je w uścisku, przywierając do odzianego w czerń ciała i nie pozwolić, by kiedykolwiek powróciły.
Czuł, jak Mistrz Eliksirów wstrzymuje oddech, słyszał bicie jego serca, gorzko-słodki zapach, powoli ustępujący chłód ciała. To było coś więcej, niż bliskość.
Doznanie warte było każdej ceny, jaką przyszło mu, i zapewne przyjdzie jeszcze, zapłacić.
- Chcę ciebie - wyszeptał Snape'owi do ucha. - Zrobię wszystko, czego zapragniesz... powiedz tylko słowo - chwilę potem spłonął rumieńcem, przejęty własną śmiałością. Usłyszał głośno wypuszczane powietrze, ale nie doczekał się odpowiedzi. Spojrzał na twarz mężczyzny. Wzrok Snape'a był nieodgadniony, choć Harry miał wrażenie, że w jego oczach dostrzegł coś mrocznego... niebezpiecznego.
- Czy na pewno chcesz dać mi tak ogromną władzę, panie Potter? - zapytał głębokim głosem. - Czy naprawdę... zrobiłbyś wszystko?
- Cokolwiek zechcesz - wyszeptał żarliwie Harry. Zobaczył na twarzy Snape'a wyraz zamyślenia, po czym pojawiło się na niej coś, czego jeszcze nigdy nie widział... konsternacja. Jednak trwało to krócej niż zaczerpnięcie oddechu.
- Będę miał to na uwadze, panie Potter - powiedział cicho mężczyzna, chłodnym, opanowanym głosem, bez cienia emocji. Jednak Harry wyczuł pęknięcie w tym zimnym tonie, jakby Snape za wszelką cenę starał się coś ukryć...
Nie zastanawiał się jednak nad tym dłużej, gdyż nie był to czas i miejsce na takie przemyślenia. Musiał działać, dopóki miał taką możliwość. Będzie musiał zaryzykować... Delikatnie dotknął wargami odsłoniętej szyi. Zachęcony tym, że nie został zwymyślany i zepchnięty z kolan, przywarł mocniej do bladej skóry, składając na niej szybkie, wygłodniałe pocałunki, jakby bał się, że ten moment może zostać za chwilę brutalnie przerwany.
Jeszcze mocniej przytulił się do szczupłego ciała i jęknął, czując, jak jego zamknięty w spodniach członek ociera się o brzuch mężczyzny. Zareagował na ten dotyk twardniejąc jeszcze bardziej i łapiąc w zęby płatek ucha. Kiedy fala podniecenia na chwilę odpłynęła, zaczął językiem obmywać przestrzeń za nim. Z zaskoczeniem zauważył, że głowa Snape'a odchyliła się do tyłu, a z jego zaciśniętych ust wyrwał się jęk, po którym nastąpił długi pomruk przyjemności.
Wyglądało na to, że trafił we wrażliwy punkt... Zachęcony reakcją, złapał ponownie w usta płatek ucha i zaczął go łapczywie ssać, liżąc jednocześnie ciepłym językiem. Odgłosy stały się głośniejsze, a ciało pod nim wygięło się mimowolnie, jakby przyjemność była silniejsza, niż próby zachowania zimnej krwi. Umysł Harry'ego wydał okrzyk triumfu.
Puścił ucho i wpił się wargami w szyję mężczyzny. Zaczął zachłannie ssać skrawek skóry, delikatnie naciskając na nią zębami. Zapragnął zostawić swój ślad. Ślad Harry'ego Pottera na Severusie Snapie. Zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł, jak silne dłonie łapią go za ramiona i gwałtownie odsuwają od siebie. Z ust Gryfona wyrwał się jęk zawodu, którego nie potrafił powstrzymać.
Jego rozgorączkowany wzrok napotkał płonące spojrzenie mężczyzny i aż zachłysnął się z wrażenia, widząc szalejący w tych oczach ogień.
- Co ty wyprawiasz, Potter? - warknął Snape, znakomicie panując nad swoim głosem. Harry podziwiał jego zdolność do samokontroli, gdyż sam czuł się tak, jakby miał za chwilę eksplodować z pragnienia. Opór mężczyzny działał na niego niczym płachta na byka i sprawiał, że żar w ciele chłopaka ciągle wzrastał i pchał go coraz dalej w szaleństwo. Zapragnął złamać Snape'a za wszelką cenę. Wiedział, że potrafi tego dokonać.
Wyrywając się z przytrzymujących go dłoni, rzucił się do przodu, wbił paznokcie w czarny materiał na ramionach Mistrza Eliksirów, gotów bronić się zawzięcie, gdyby mężczyzna próbował go odsunąć. Po czym zaczął składać szybkie, niecierpliwe, pełne głodu pocałunki na jego chłodnej szyi, brodzie i przestrzeni wokół ucha. Smakował językiem skórę, chcąc doprowadzić go do takiego samego wrzenia, w jakim sam się znajdował.
Czuł, jak ciało mężczyzny drży pod nim, słyszał z trudem powstrzymywane jęki, które tylko podgrzewały buzujące w nim pragnienie, jednak silne dłonie złapały go niczym żelazne szpony i ponownie oderwały od siebie. Harry dostrzegł zanikający szybko, gorączkowy blask w oczach mężczyzny.
- Przestań się ze mną drażnić, Potter - rzucił chłodno Snape. Potrafił doskonale władać swym głosem. W jego tonie nie pobrzmiewała nawet jedna nuta uczucia, jakby nic, co robił Harry, nie wywierało na nim wrażenia. A przecież jego ciało przeczyło temu i Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Zamknął na chwilę oczy, pragnąc uciec od miażdżącego i odbierającego odwagę spojrzenia. Odetchnął głęboko, po czym uniósł powieki i wyszeptał zachrypniętym głosem:
- Chcę ciebie... - zawiesił na chwilę głos. - Severusie - dokończył z naciskiem, patrząc głęboko w czarne, obserwujące go uważnie oczy. Zobaczył, jak Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi, a przez jego twarz przebiegł wyraz irytacji. Rozchylił delikatnie usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Przejechał językiem po cienkich wargach (ten gest sprawił, że Harry zadrżał), na których pojawił się mroczny uśmiech, niosący ze sobą pewną obietnicę.
Harry poczuł, że zalewa go fala nieopisanego żaru.
- Chcesz mnie, panie Potter? - głos Snape'a był uwodzicielsko przyciszony. - A więc weź sobie to, czego chcesz...
Severus wypuścił ramiona Harry'ego z uścisku i położył dłonie na oparciach fotela.
Gryfon zamrugał kilka razy, skonsternowany.
Czyżby Snape właśnie pozwolił mu zrobić to, na co ma ochotę?
Nie namyślając się długo, drżące dłonie Harry'ego ześliznęły się na pierś Severusa i zaczęły nieudolnie odpinać guziki długiej, czarnej szaty. Nie szło mu najlepiej, ale był teraz w takim stanie, że nie utrzymałby nawet różdżki. Jego oczy zabłysły. Spod czarnego materiału wyłonił się blady, gładki tors mężczyzny. To wprawiło Harry'ego w jeszcze większe drżenie, a krew w jego żyłach zapłonęła. Zniecierpliwiony, zostawił guziki i odsunął się nieznacznie, by móc się pochylić. Złapał poły szaty, rozsunął ją i wpił się ustami w chłodna skórę. Ssał delikatnie i na przemian smakował ją językiem - była chłodna i słonawa. Jego dłonie drżały, kiedy odsunął szatę jeszcze bardziej i zobaczył czerwony sutek. Krew uderzyła mu do głowy i przestał zupełnie myśleć, kiedy pochylił się i przyssał do niego, obmywając go ciepłym językiem. Przez szum w uszach przedarł się mroczny pomruk przyjemności. Krew w jego żyłach zawrzała. Złapał sutek w zęby i wtedy z ust Snape'a wyrwał się wyraźny jęk, a ciało drgnęło niekontrolowanie.
Harry uśmiechnął się do siebie w duchu. Okazało się, że opanowany Mistrz Eliksirów jednak nie zawsze i nie do końca potrafi się kontrolować. A Harry wiedział już, jak przełamać tą zaporę. W końcu pozwolił mu robić to, na co ma ochotę. Nadal bał się odepchnięcia, jeżeli posunąłby się za daleko, ale poszukiwanie tej nieprzekraczalnej bariery było niesłychanie podniecające.
Na co jeszcze może sobie pozwolić?
Spodziewał się, że Severus nie wytrzyma i w końcu sam zacznie dotykać Harry'ego, tak jak wtedy, w klasie. Jednak nic takiego się nie stało. Snape siedział sztywno, poddając się niewprawnym, zachłannym pieszczotom, jednak sam nie okazywał żadnej chęci odwzajemnienia ich.
Harry tak bardzo chciał poczuć na swojej rozgrzanej skórze te zimne palce. Pragnął dotyku chłodnego ciała, przyciśniętego do jego własnego. Jednak Severus tylko siedział i najwyraźniej nie miał zamiaru pomagać mu w czymkolwiek.
Jakby zamierzał go w ten sposób ukarać. Za nieobecność na jego lekcji, za unikanie go, za kłamstwa, za sprzeciwianie się. Za wszystko.
Harry z trudem oderwał usta od zaczerwienionego sutka i spojrzał mętnym wzrokiem wprost w zmrużone z przyjemności, ciemne oczy, w których błyszczały złośliwe iskierki. Zrozumiał, że aby cokolwiek dostać, musi sam to sobie wziąć.
Zdesperowany, złapał za swój sweter i jednym, szybkim ruchem, ściągnął go przez głowę. Następnie, nie próbując nawet męczyć się z odpinaniem guzików koszuli, zdjął ją także i odrzucił daleko od siebie.
W chwili, kiedy to zrobił, ujrzał gorączkowy błysk w oczach Mistrza Eliksirów. Błysk ów sprawił, że zakręciło mu się w głowie z pożądania. Chciał ujrzeć go znowu. Chciał, aby Severus pragnął go tak samo, jak wtedy. Chciał go złamać!
Zsunął się z kolan mężczyzny, nie zważając na drżące oraz uginające się kolana i szybko pozbył się butów oraz skarpetek, a następnie zaczął odpinać pasek swoich spodni. Widząc, że oczy Snape'a śledzą uważnie każdy jego ruch, powoli zsunął spodnie z bioder, ukazując doskonale widocznego pod cienkim materiałem majtek, twardego i nabrzmiałego penisa, który wyglądał, jakby wyrywał się w stronę Severusa, jakby pragnął jak najszybciej poczuć dotyk jego dłoni i języka.
Zadrżał na samą myśl o tym.
Kiedy pozbył się już spodni i włożył dłonie w majtki, by je także zdjąć, zawahał się na moment, gdyż nagle dopadło go paraliżujące uczucie wstydu.
Oto stoi w komnatach Mistrza Eliksirów i rozbiera się przed nim. Ciemne, błyszczące oczy ślizgają się zachłannie po jego ciele, skąpanym w blasku płonącego w kominku ognia. Badają uważnie każdy zarys i wypukłość, każdą część młodego, szczupłego ciała.
Na policzki chłopaka wypłynął rumieniec, którego nie potrafił powstrzymać.
Jednak jedno spojrzenie czarnych jak węgiel oczu i brwi unoszące się nieznacznie, w geście ponaglenia, zdusiły w nim jakikolwiek opór. Ponownie zapłonął ogniem pożądania, który pochłonął jego umysł i popychał ciało coraz dalej i głębiej w odmęty poniżającego oddania.
Zdjął ostatnią część garderoby i stał przez chwilę bez ruchu, zniewolony głodem, który dostrzegł na twarzy mężczyzny. Ciemne, przeszywające oczy powoli zsunęły się po jego ciele, obejmując je w całej okazałości, a następnie powędrowały ponownie w górę, zatrzymując się na jego oczach. To było niemal jak pieszczota...
Wstyd został zastąpiony uniesieniem, a wątpliwości rozwiały się jak dym, nakazując Harry'emu podejść do otulonej w czerń postaci i usiąść ponownie na kolanach Severusa. Materiał spodni mężczyzny drapał go w skórę. Jego blade ciało silnie kontrastowało z czernią szat Mistrza Eliksirów i Harry uświadomiwszy sobie, że siedzi mu na kolanach całkowicie nagi poczuł, jak zaczyna drżeć, a serce podchodzi mu do gardła.
Przysunął się bliżej i jęknął, kiedy jego członek otarł się o szorstki materiał szaty mężczyzny. Czarne oczy płonęły, śledząc każdy jego ruch i ślizgały się po nagim ciele, ogrzewając skórę swa intensywnością. Zobaczył mroczny uśmiech na cienkich wargach i zadrżał, kiedy Severus zwilżył je językiem. Przez ułamek sekundy poczuł, że zwariuje, jeżeli nie skosztuje tych ust, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Pamiętał, jak to się skończyło ostatnim razem. To była granica, której nie miał prawa przekroczyć.
Tak bardzo pragnął, by Snape go dotknął, by zakończył tę spalającą go udrękę.
- Do... dotknij mnie - wydukał, czerwieniąc się i opierając rozgrzany policzek o ramię mężczyzny.
- Gdzie mam cię dotknąć, panie Potter? - usłyszał mroczny głos tuż przy swoim uchu. Jego ciało przeszył bolesny prąd. Pragnąc powstrzymać niekontrolowane drżenie, przywarł jeszcze mocniej do odzianego w czerń mężczyzny i wyjęczał nieskładnie:
- Tam. Dotknij mnie... t-tam.
Wyczuł, jak przez wargi Mistrza Eliksirów przebiega uśmieszek.
- Tam? To znaczy gdzie? Musi mi pan dokładnie pokazać to miejsce, panie Potter.
Harry wiedział, że Snape się z nim drażni, ale pragnienie, które go spalało, było silniejsze, niż jakiekolwiek inne uczucia. Zamykając oczy, wziął dłoń Severusa i delikatnie położył ją na swym błagającym o dotyk członku.
W chwili, kiedy zimne palce zacisnęły się na jego twardym penisie, poczuł, jak osuwa się w ciepłą, obezwładniającą otchłań przyjemności. Jego ciało zalała fala gorąca, a z ust wyrwał się przeciągły jęk, zduszony przez materiał szaty, do której przyciskał zaczerwienioną twarz. W nozdrzach czuł słodką woń cynamonu i gorzki zapach ziół, który jeszcze bardziej rozniecał płonące w jego lędźwiach podniecenie. Ten zapach zawsze przyprawiał go o zawroty głowy. A teraz był tak blisko i mógł wdychać go do woli, upajać się nim.
Kiedy obezwładniająca fala podniecenia opadła nieznacznie, jego umysł był w stanie nareszcie przeanalizować sytuację i nie spodobało mu się to, co odkrył. Jęknął zniecierpliwiony i przesunął biodra, pragnąc, by Snape przestał się w końcu z nim drażnić i zaczął poruszać dłonią. Jednak nic takiego się nie stało. Chłodna ręka zaciskała się tylko na jego gorącym członku, który pulsował i domagał się doznań.
Harry sapnął, odrywając twarz od ramienia Severusa i spoglądając na niego mętnymi oczyma zza zaparowanych okularów.
- Zrób to... - wyszeptał. Czuł, że każde słowo kosztuje go wiele wysiłku. Jedna z brwi Mistrza Eliksirów uniosła się.
- Co chcesz, abym zrobił, panie Potter?
Myśli Harry'ego były równie mętne, jak jego wzrok.
Snape chciał go poniżyć, upokorzyć...
Jednak nie potrafił mu się przeciwstawić. Nie w tej chwili.
- D-dotykaj g-go... - prawie załkał, spuszczając wzrok i spoglądając na dłoń Severusa, zaciskającą się na jego zaczerwienionym, pulsującym członku. Długie, smukłe palce obejmowały go w całości. Ten widok przyprawił go o dreszcze. - Proszę... - dodał, zamykając oczy i czując nieprzyjemne pieczenie pod powiekami.
Dlaczego Snape tak się nad nim znęcał?
- Pokaż mi - gorący szept mężczyzny sprawił, że jego twarz zapłonęła. - Pokaż mi, jak mam to zrobić.
Chłopak wyczuł w głosie Snape'a delikatne ponaglenie. I podniecenie.
Przełykając gorycz, ujął zaciśniętą na jego erekcji dłoń i, nie otwierając oczu, zaczął powoli kierować nią w górę i w dół. Pod jego powiekami rozbłysły gwiazdy. Dłoń Snape'a paliła go swym chłodem, potęgując doznania i wprawiając ciało Harry'ego w gorączkowy stan uniesienia. Wyczuwał na sobie spojrzenie tych cudownych oczu, spijających każdą eksplozję przyjemności, pojawiającą się na jego twarzy.
W końcu nie potrafił już wytrzymać. Oderwał rękę i złapał czarny materiał szaty Mistrza Eliksirów, pragnąc krzyczeć i drapać w rozkoszy, lecz wtedy dłoń poruszająca się na jego członku także znieruchomiała.
Z trudem uniósł powieki i widząc błyszczące złośliwie oczy mężczyzny, wypuścił ze świstem powietrze i zachlipał, spragniony tego obezwładniającego, wzbudzającego ekstazę dotyku.
Doprowadzony do ostateczności, odsunął smukłą rękę, złapał pulsującą erekcję we swą własną dłoń i zaczął poruszać nią szybko, z pragnieniem gotującym się pod skórą.
Doznania nie dorównywały tym, wywoływanym przez wprawne dłonie Severusa, jednak Harry'emu wystarczał dotyk jego szat na rozgrzanej skórze i gorący, przyspieszony oddech owiewający jego twarz.
Odchylił głowę do tyłu i onanizując się w coraz szybszym tempem, zaczął jęczeć ochryple, wbijając palce drugiej ręki w ramię Snape'a. Nagle, przez zasłonę ciepłej, lepkiej przyjemności przedarł się mroczny, rozkazujący głos:
- Spójrz na mnie!
Ciało Harry'ego zadziałało instynktownie, mimo, że jego umysł płonął z zażenowania. Wiedział, co robi; wiedział, na czyich oczach to robi, ale nie potrafił przestać. Uniósł powieki i aż zachłysnął się z wrażenia, widząc wbijające się w niego, przygniatające intensywnością spojrzenie ciemnych oczu, płonących jak w gorączce. Pomyślał, że jeżeli zaraz nie dostanie tego mężczyzny w całości, to eksploduje z pragnienia.
Zsunął się z kolan i uklęknął przed nim, po czym sięgnął drżącymi rękami ku spodniom mężczyzny. Chwilę męczył się z zamkiem, próbując rozpiąć go trzęsącymi się z niecierpliwości dłońmi, po czym wsunął je w otwór i jego palce zacisnęły się na twardym, pulsującym organie.
Był taki ciepły i gładki w dotyku. Zupełnie inny, niż reszta ciała Mistrza Eliksirów. Delikatnie wyjął go ze spodni, a wtedy wszystkie myśli rozsypały się w morzu iskier, które wybuchły przed jego oczami, kiedy ujrzał czerwonego, nabrzmiałego penisa mężczyzny.
Poczuł się tak, jak wtedy, kiedy znajdował się pod wpływem eliksiru Desideria Intima. Obraz przed jego oczami rozmazał się całkowicie, a jedyną wyraźną rzeczą stał się sterczący zachęcająco, zaczerwieniony penis, który ledwie mieścił się w jego dłoni. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętał. Dopiero teraz, trzymając go w ręku zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo za tym tęsknił.
Przeniósł zaszklony wzrok na twarz Mistrza Eliksirów, która zaczęła w końcu zdradzać symptomy palącego, trawiącego go z ogromna siłą pragnienia. Harry widział to pragnienie. Trzymał je w dłoni. Gorące i gotowe na to, by znaleźć się w nim.
Wiedział, co zrobić. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
- Czy tego pan szuka, panie Potter? - głos Snape'a w wystudiowany sposób przyciągnął jego uwagę. Tylko on potrafił brzmieć tak szyderczo i uwodzicielsko zarazem. W chwili, gdy podniósł wzrok i ujrzał w dłoni mężczyzny małą buteleczkę, poczuł, jak na twarz wypływa mu rumieniec. Jednak opanował się szybko. Gotujące się w nim pożądanie było silniejsze, niż jakiekolwiek inne uczucie.
Nawet gdyby do pomieszczenia wpadli nagle Ron i Hermiona, na czele z Dumbledore'em, kazałby im co najwyżej zamknąć cicho drzwi i nie przeszkadzać.
Podciągnął się na drżących rękach i usiadł z powrotem na kolanach Snape'a, biorąc butelkę z jego dłoni. Wiedział, że Severus w niczym mu nie pomoże. Wręcz przeciwnie. Ten wredny drań rozkoszował się torturowaniem go swoją obojętnością i obserwowaniem, jak Harry sam upokarza się na jego oczach.
Kiedy to sobie uświadomił, niewytłumaczalna fala gorąca uderzyła w jego lędźwie z taką siłą, że aż zakwilił.
"Czyżby właśnie to..." - nie potrafił dokończyć tej myśli, zbyt przerażony. Wepchnął ją głęboko w najdalszy zakamarek swojego umysłu i skupił się na chwili obecnej.
Trzęsącą się dłonią wylał trochę płynu na palce i delikatnie rozprowadził go po członku mężczyzny. Oczy Severusa przymknęły się na chwilę z przyjemności. Następnie, czerwieniąc się tak, iż miał wrażenie, że za chwilę chyba spali się ze wstydu, sięgnął do tyłu i włożył wilgotny palec wprost w zagłębienie pomiędzy swoimi pośladkami. Uczucie chłodnego pieczenia sprawiło, że jęknął ponownie, jednak nic nie było go już w stanie powstrzymać. Spadał w przepaść dusznego, wilgotnego pożądania, kierując pulsujący w jego dłoniach członek w stronę swojego wejścia.
Wiedział, że czeka go ból. Jednak wiedział także, że będzie on niczym w porównaniu z rozkoszą.
Czuł wbijające się w niego, intensywne spojrzenie. Severus obserwował wszystkie te zabiegi z miną człowieka, który ogląda bardzo przyjemne i interesujące przedstawienie.
Harry, podniecony świadomością, że jest tak uważnie obserwowany, zacisnął zęby, ustawił się odpowiednio i pchnął pośladki w dół.
Eksplozja bólu i krzyk, który wyrwał mu się z ust, zmieszały się z głębokim, pełnym przyjemności pomrukiem Mistrza Eliksirów. Ujrzał czerwone plamy przed oczami, jednak parł dalej, chcąc przyjąć go w całości, pragnąc poczuć go w swoim wnętrzu. Zacisnął powieki i złapał dłońmi odziane w czarną szatę ramiona Severusa tak mocno, jakby chciał przebić materiał i wydrapać skórę.
Słyszał głębokie, niskie dźwięki, które wydawał z siebie mężczyzna, jednak nie był w stanie otworzyć oczu. Pieczenie pod powiekami przybierało na sile, jego uda drżały z wysiłku, jednak nie zważał na to. Powoli, cal po calu, nabijał się na twardy, niczym żelazny pręt organ Mistrza Eliksirów. Przycisnął spocone czoło do piersi mężczyzny i próbował uspokoić oddech.
Naparł ponownie.
Ból eksplodował, sprawiając, że Harry krzyknął przez zaciśnięte zęby. W tym samym momencie poczuł muśnięcie magii. Z trudem otworzył oczy i zobaczył, jak Snape odkłada swoją różdżkę.
Szybko zrozumiał. Mistrz Eliksirów musiał wyciszyć pomieszczenie.
Gryfon poczuł, że się rumieni i postanowił bardziej nad sobą panować.
Jednak okazało się to niemożliwe, kiedy gorący, pulsujący członek wsunął się w niego jeszcze głębiej, doprowadzając do tego, że o wiele przyjemniejsze uczucie zaczęło rozchodzić się po jego ciele, wypierając ból. Przypływy i odpływy drżenia obmywały wszystkie części jego ciała, a żar palił skórę i wnętrzności. Pragnąc zdusić krzyk, zagryzł wargę niemal do krwi. Wtedy dotarł do niego głęboki głos Severusa:
- Nie przestawaj. Chcę słyszeć twoje jęki...
Te słowa zatopiły jego umysł i ciało w morzu gorących iskier. Łapiąc czarną szatę w zęby, pchnął ostatecznie i w tym samym momencie wszystkie odczucia skumulowały się, pogrążając jego zmysły w agonii przyjemności, kiedy czubek penisa otarł się o jego prostatę. Zakwilił, nie potrafiąc zapanować nad głosem; nie potrafiąc zapanować nad ciałem, które samowolnie poderwało się w górę i nadziało ponownie, domagając się jeszcze więcej, jeszcze silniej... Zajęczał w ramię mężczyzny, próbując opanować drżenie, które wstrząsnęło całym jego ciałem i skumulowało się w lędźwiach. Kolejna eksplozja rozkoszy wybuchła żarem pod jego powiekami, wyciskając mu łzy z oczu. Gryząc szatę i ramię Snape'a i wbijając paznokcie w jego ciało, pozwalał, aby przyjemność unosiła jego pośladki i posyłała je z powrotem ku centrum rozkoszy. Z każdym pchnięciem przez jego ciało przepływał bolesny prąd, zastępując ból fizyczny - bólem przyjemności i otaczając umysł gorącą, parującą mgłą. Do jego uszu z trudem przebijały się pojękiwania wydobywające się z ust Mistrza Eliksirów.
Z trudem otworzył oczy i natychmiast został przygwożdżony przez żar płonący w czarnych oczach Severusa, śledzących każdy jego ruch i ślizgających się po nagim, szczupłym ciele, nabijającym się na jego rozgrzany organ. Oczy mężczyzny chłonęły ten widok z zachłannością, pożerały go wygłodniale. A musiał to być naprawdę podniecający widok, jak uświadomił sobie Harry, zanim kolejne uderzenie w prostatę pozbawiło go tchu i zdolności myślenia. Do akompaniamentu pulsujących w jego ciele fal przyjemności dołączyła nowa gama pobudzających doznań.
Zaczął poruszać się jeszcze szybciej, nabijając się coraz głębiej i mocniej. Jęczał i dyszał w ramię Severusa. Czuł spływające po plecach stróżki potu i obezwładniający ból w wyczerpanych udach, które drżały coraz bardziej przy każdym uniesieniu pośladków.
Wyjąc z niemożności zaspokojenia płonącego w nim pragnienia, znieruchomiał, próbując złapać urywany oddech. Jego serce biło jak oszalałe, a oczy przysłaniała mgła. Uniósł głowę i wyjęczał ochrypłym, łamiącym się głosem:
- P-proszę... Pieprz m-mnie.
Oczy Mistrza Eliksirów rozbłysły groźnym blaskiem. Ku zaskoczeniu Harry'ego, mężczyzna uniósł ręce, zdjął mu okulary i odłożył je na bok. Obraz przez jego oczami stał się tak bardzo rozmazany, że ledwie cokolwiek widział.
I wtedy do niego dotarło. Snape nie chciał, żeby Harry zobaczył jego twarz podczas szczytowania.
Poczuł, jak silne dłonie łapią jego pośladki i w chwilę później silne pchnięcie pozbawiło go zdolności myślenia, widzenia i mówienia. W jego lędźwiach eksplodowała ogromna fala przyjemności, opanowując w ułamku sekundy całe jego ciało i podrzucając go w górę, niczym szmacianą lalkę.
Harry chlipał i jęczał, a silne, szybkie pchnięcia mężczyzny podrzucały jego szczupłe ciało w górę tylko po to, by pozwolić jego pośladkom opaść wprost na spotkanie twardego, śliskiego członka. Za każdym razem, kiedy jego czubek uderzał w prostatę, Harry krzyczał ochrypłym głosem, jakby próbując uwolnić rozsadzający go od środka ból rozkoszy, który spalał jego ciało, a umysł pogrążał w odmętach uniesienia.
Severus przyspieszył, trzymając jego pośladki w żelaznym uścisku i wbijając się w nie z siłą i z szybkością, która podrywała nagie ciało chłopca i zamieniała jego jęki w krzyki bólu i przyjemności.
Naparł jeszcze raz, zanurzając się w nim aż po same jądra. Harry wrzasnął ochryple, kiedy pierwsze fale orgazmu przeszyły jego dygoczące ciało. Jego głowa odchyliła się daleko w tył, a ciało zesztywniało i wygięło się w łuk. Kolejne, coraz silniejsze fale przyjemności zatopiły każdą część jego wstrząsanego spazmami ciała w obezwładniającej rozkoszy, spalając go na popiół i odbierając zmysły. Spod przymkniętych powiek wypłynęły gorące łzy.
- Oooch, Severus...
Dopiero po chwili dotarło do niego, że to on wyjęczał te słowa i w tej samej chwili poczuł, jak ciało pod nim sztywnieje. Przez mgłę przysłaniającą oczy ujrzał, jak powieki Snape'a zamykają się, a usta otwierają w niemym krzyku.
Poczuł gorąco rozlewające się w jego wnętrzu, które tylko spotęgowało przyjemność jego własnego orgazmu. Ogarnięty pasją, wykorzystał nieuwagę pogrążonego w przyjemności mężczyzny, rzucił się do przodu i złapał w dłonie jego twarz, a następnie przycisnął drżące wargi do rozchylonych ust i wśliznął się językiem do ciepłego wnętrza. Zachłannie penetrował podniebienie i napierał na gorący język, raniąc sobie wargi o ostre zęby. Usta Severusa były słodkie i cierpkie jednocześnie. Palce Harry'ego wplotły się w aksamitnie gładkie włosy mężczyzny, podczas gdy jego język próbował dotrzeć jak najgłębiej, jakby pragnął zakosztować samej duszy. Wszystkie tygodnie cierpienia, niezaspokojonego pożądania, udawania, bitew, które stoczył z sobą samym i z nim sprawiły, że włożył w ten pocałunek całą swoją pasję i rozpaczliwe pragnienie. Pragnienie bliskości, którego pomimo wszystkiego, co do tej pory robili, nie dostał i prawdopodobnie nie dostałby nigdy...
Severus zesztywniał jeszcze bardziej, wbijając palce w pośladki chłopaka. Po chwili Gryfon poczuł, jak ciało Snape'a rozluźniło się, kiedy przyjemność orgazmu odpłynęła. Jednak Harry, nie potrafiąc się opanować, nadal gryzł wargi mężczyzny i jęczał w jego usta, czując jak lepka ciecz wypływa z pomiędzy jego pośladków.
Jego zachłanność została jednak gwałtownie powstrzymana. Poczuł dłoń łapiącą jego włosy, a następnie silne pociągnięcie, które oderwało brutalnie jego głowę od twarzy Severusa. Zakwilił z bólu.
- Na to ci nie pozwoliłem, Potter! - warknął Snape, przywracając swojemu głosowi złowrogi ton. Harry, dysząc ciężko, zamknął oczy. Gniew, który wyczuł w głosie mężczyzny, otrzeźwił go i nagła świadomość tego, co właśnie zrobił, uderzyła w niego z całą mocą.
Przekroczył granicę.
W chwili, kiedy ciepły penis wysunął się z niego, poczuł pod powiekami nieznośne pieczenie.
Bał się. Nie chciał otworzyć oczu. Za wszelką cenę próbował zapanować nad złym przeczuciem, które zakradło się do jego serca. Nie chciał, żeby tak to się skończyło. Jednak nie mógł w nieskończoność przeciągać tej chwili. Zaczerpnął powietrza i powoli uniósł powieki, spoglądając prosto we wbijające się w niego intensywnie czarne oczy. Bez swoich okularów nie potrafił nic z nich wyczytać.
- Ubieraj się! - syknął Mistrz Eliksirów, puszczając jego włosy. Zniknęło pragnienie, zniknęło pożądanie i uniesienie. W głosie Snape'a dało się wyczuć jedynie pogardę. - Twój szlaban właśnie się zakończył.
Ciałem Harry'ego wstrząsnął lodowaty dreszcz, niemający jednak nic wspólnego z pragnieniem, które jeszcze chwilę temu rozgrzewało jego skórę. Otworzył usta, próbując się wytłumaczyć:
- Nie chciałem...
- Nie słyszałeś, co powiedziałem? - ostry głos uderzył, jak bicz.
Harry odwrócił głowę i zagryzł wargę, nie chcąc, by mężczyzna dostrzegł ból w jego oczach. Bez słowa zsunął się z jego kolan, stanął tyłem do niego, próbując utrzymać się na uginających się pod nim nogach i powoli zaczął się ubierać, starając się walczyć z pieczeniem pod powiekami.
Panująca w komnacie cisza była przytłaczająca.
Trzęsącymi się dłońmi zapiął spodnie. Schylił się i nałożył koszulę i sweter, starając się nie zwracać uwagi, na wstrząsające jego ciałem dreszcze. Miał wrażenie, że w pomieszczeniu stało się nagle nieznośnie zimno.
Chwiejąc się na nogach, ruszył w kierunku drzwi, pragnąc tylko wydostać się stąd jak najszybciej. W momencie, kiedy położył dłoń na klamce, dobiegł go chłodny, opanowany głos:
- Nie zapomniałeś czegoś?
Harry odwrócił się ze spuszczoną głową, by Snape nie mógł dojrzeć jego twarzy. W dłoni Mistrza Eliksirów coś połyskiwało, odbijając płynące z kominka światło. Zacisnął pięści i zmusił się, by podejść do niego. Zachowanie zimnej maski na twarzy kosztowało go tak wiele, iż miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Wyciągnął rękę po okulary. Na ułamek sekundy jego dłoń musnęła zimne palce mężczyzny. W ostatniej chwili opanował drżący jęk, który chciał wyrwać się z jego ust. Zamknął oczy, wstrzymując oddech i walcząc ze łzami, po czym szybko odwrócił się.
Nie oglądając się ani razu, podszedł do drzwi, otworzył je i starając się nie przewrócić, przeszedł przez gabinet. Zamknął za sobą kolejne drzwi i dopiero na korytarzu wypuścił powietrze i pozwolił łzom spłynąć po policzkach.
Nie wiedział, w jaki sposób znalazł w sobie siłę i wolę, by zrobić następny krok i ruszyć w długą drogę powrotną do wieży.
Czuł w sobie pustkę. Jakby ktoś wyssał z niego wszystkie emocje, pozostawiając jedynie trawiącą boleśnie, ziejąca chłodem próżnię. Gorące łzy żłobiły ścieżkę na jego policzkach, ale nie zwracał na nie uwagi.
Jeszcze chwilę temu uczucia płonęły w nim, spalając jego serce, umysł i ciało, ale teraz czuł się tak, jakby wypaliły w nim wszystko i nie zostało już zupełnie nic.
Przez spowijającą oczy mgłę widział swoje stopy stawiające niewielkie, chwiejne kroki, jednak miał wrażenie, że nie należą do niego. Okulary nadal spoczywały w jego dłoni.
Te słowa wyparły wszystkie pozostałe wspomnienia, redukując je do niewielkich, kwilących żałośnie istot, wepchniętych gdzieś w najdalszy zakątek jego umysłu. I pozostawiły tylko ból.
Zacisnął powieki, próbując zapanować nad zawrotami głowy.
Czego innego mógł się spodziewać? Powinien był wiedzieć, że...
Pierwsze, nagłe uderzenie, powaliło go na podłogę. Boleśnie uderzył kolanami o twardą posadzkę i zdarł łokcie, próbując powstrzymać się przed upadkiem na twarz. Zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, coś czarnego zakryło mu głowę i przestał widzieć cokolwiek.
Natychmiast po tym spadło drugie uderzenie. Prosto w kark.
Uderzył głową o posadzkę. Nie zdążył nawet krzyknąć. Czyjeś dłonie złapały go za ramiona i przeciągnęły po podłodze.
Trzasnęły drzwi.
Następnych uderzeń nie był już w stanie policzyć.
* "Pictures" by Timo Maas feat. Brian Molko
--- rozdział 13 ---
13. Whispers in the dark.
Hermiona westchnęła przeciągle i spojrzała przez okno na zamglony księżyc. Było bardzo późno. Wszyscy uczniowie już od dawna spali, a ona, jako jedyna, siedziała w opustoszałym Pokoju Wspólnym i co chwilę spoglądała na zegarek. Za każdym razem coraz bardziej zdenerwowana.
Była już poważnie zaniepokojona. Czekała na Harry'ego od dziesiątej. Chciała z nim porozmawiać. Musiała dowiedzieć się prawdy! Unikał jej przez cały dzień, więc zdecydowała, że zaczeka, aż wróci ze szlabanu i tym razem nie pozwoli mu uciec. Chłopaka jednak ciągle nie było.
Od godziny krążyła po pokoju, a w jej głowie powstały już najprzeróżniejsze scenariusze, dotyczące powodu przedłużającej się nieobecności przyjaciela.
Musi coś zrobić, bo jeszcze trochę i zwariuje!
Próbowała sobie logicznie tłumaczyć, że pewnie istnieje jakiś poważny powód, dla którego Harry nie pojawił się jeszcze w wejściu wiodącym do Pokoju Wspólnego i że na pewno ujrzy go w nim niebawem.
Jej nadzieje okazały się jednak płonne.
Usiadła gwałtownie na kanapie, starając się pomyśleć, jednak myślenie nie pomagało. A już na pewno nie sprawiło, że Harry pojawił się tu, cały i zdrowy.
Podjąwszy decyzję, zerwała się z kanapy i skierowała kroki w stronę dormitorium chłopców.
Wiedziała, że wchodzenie tutaj o tej porze było ryzykowne, jednak usprawiedliwiał ją niezwykle ważny powód. Wślizgnęła się cicho do sypialni i na palcach podeszła do łóżka, w którym Ron chrapał sobie w najlepsze.
Ogarnęła ją złość.
Złapała go za ramię i gwałtownie nim potrząsnęła.
- Ron! Wstawaj! Natychmiast! - syknęła, uważając, by nie obudzić śpiącego nieopodal Neville'a.
- So...? O so chosi? - wymamrotał rudzielec, spoglądając na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Harry nie wrócił ze szlabanu. Coś musiało mu się stać. Trzeba go poszukać.
- So...? Och, Hermionooo... - wyjęczał Ron, ziewając i próbując przewrócić się na drugi bok. - A nie możemy go poszukać rano?
- Ronaldzie Weasley! - syknęła cicho, doprowadzona do ostateczności Gryfonka. - Jeżeli zaraz nie wstaniesz, to sprawię, że cała szkoła dowie się, co i z kim robisz w swoich sennych marzeniach!
To podziałało. Ron natychmiast otworzył oczy, zupełnie już rozbudzony.
- Co? Nie możesz tego zrobić. Nie wolno ci!
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfująco.
- Ubieraj się. Musimy znaleźć Harry'ego.
Po czym odwróciła się do niego plecami i podeszła do kufra przyjaciela.
- Będziemy potrzebowali Mapy Huncwotów i peleryny Harry'ego. Nie wiesz, gdzie może je trzymać? - spytała szeptem.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że zawsze nosi je przy sobie - odparł Ron, kryjąc się za swoim łóżkiem i w pośpiechu naciągając spodnie i sweter. - Nie mówiłaś poważnie o tych snach, prawda?
Hermiona prychnęła, przeszukując kufer Harry'ego i przyświecając sobie różdżką.
- To teraz nie ma znaczenia. Jak mamy znaleźć go bez mapy i peleryny?
Zasępiła się na myśl o przemierzaniu w nocy korytarzy Hogwartu zupełnie bez żadnej osłony. Co będzie, jeżeli nakryje ich Filch? Po prostu wyjaśnią mu grzecznie, że martwili się o Harry'ego i poszli go szukać. Chociaż szczerze wątpiła, by woźny okazał zrozumienie.
- Blefowałaś. Nikt nie potrafi ukazać czyichś snów. To niemożliwe - usłyszała przytłumiony głos Rona. Westchnęła:
- Chodź już.
*
Gryfonka wyjrzała ostrożnie zza rogu.
- W porządku. Nikogo nie ma. Możemy iść.
- Dokąd właściwie idziemy? Gdzie chcesz go szukać? - wyszeptał Ron, podążając za Hermioną przez ciemne, puste korytarze zamku.
- Do lochów - odparła krótko dziewczyna, rozglądając się bacznie na wszystkie strony. - Harry miał szlaban ze Snape'em. On go widział jako ostatni.
- A nie przyszło ci do głowy, że Harry może nadal tam być? - zapytał szeptem Ron. To pytanie sprawiło, że Hermiona zarumieniła się delikatnie. - Może Snape zmusił go do jakiejś długiej, żmudnej pracy, której Harry po prostu nie zdążył jeszcze skończyć.
- Nauczyciele nie mają prawa przetrzymywać uczniów poza Pokojem Wspólnym po godzinie dziesiątej - odparła szorstko.
- Ale
- Nawet Snape nie ma do tego prawa - warknęła Hermiona, badając następny korytarz. Niczym cienie przemknęli po schodach i znaleźli się w zimnych, opustoszałych lochach.
- I co chcesz zrobić? - kontynuował sarkastycznie rudzielec. - Zapukać do gabinetu Snape'a w środku nocy i zapytać: "Przepraszam bardzo, ale czy zastaliśmy tu może Harry'ego? Ponieważ nie wrócił na noc i myślimy, że..."
- Ciii! - przerwała mu Hermiona, zatrzymując się i nasłuchując. Wokół panowała głucha, złowroga cisza. Kilka pochodni mdło oświetlało surowe, nagie ściany, a oni nie chcieli używać różdżek, żeby nie ściągać na siebie uwagi. - Chyba coś usłyszałam. - Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, rozglądając się po pogrążonym w ciemności korytarzu, po czym potrząsnęła głową i ruszyła dalej. - Musiało mi się wydawać.
Udało im się bez przeszkód dotrzeć pod drzwi gabinetu Mistrza Eliksirów. Kiedy przed nimi stanęli, nastąpiła chwila konsternacji.
- No - nalegał Ron. -
Skoro miałaś taki
Hermiona przełknęła ślinę. Odwiedzanie w środku nocy gabinetów nauczycieli nie było codziennym zwyczajem prymusek. Gdyby Harry jakimś sposobem wrócił już do dormitorium, a oni zostaliby tutaj nakryci o tej godzinie, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Ale musiała się upewnić! Bezpieczeństwo Harry'ego było najważniejsze.
Oblizała wargi i westchnęła głęboko, po czym uniosła rękę i cicho zapukała.
Wstrzymała oddech i czekała, co się wydarzy. Po kilku chwilach drzwi otworzyły się i pojawił się w nich profesor Snape.
"Kompletnie ubrany..." - pomyślała i odetchnęła z ulgą.
Nauczyciel uniósł brwi w geście zaskoczenia, widząc dwójkę uczniów stojących przed jego gabinetem o tak późnej porze. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, ponieważ Hermiona wypaliła:
- Przepraszamy bardzo, wiemy, że nie powinniśmy znajdować się o tej godzinie poza Pokojem Wspólnym, może nam pan odjąć punkty, ale chcieliśmy zapytać, czy nie ma tutaj przypadkiem Harry'ego, ponieważ nie wrócił na noc i bardzo się o niego martwimy, a wiemy, że ostatnio był z panem - wyrzuciła z siebie na jednym oddechu. - To znaczy, miał u pana szlaban - poprawiła się szybko, czując jak mimowolnie się czerwieni. Łamanie regulaminu szkolnego było dla niej wybitnie stresującym zajęciem i w takich chwilach jej słynne, elokwentne wysławianie się trafiał szlag. Na dodatek Ron przez cały czas kulił się za jej plecami i nie stanowił żadnego wsparcia.
Hermiona zobaczyła, jak w pierwszej chwili oczy Mistrza Eliksirów rozszerzają się, by w następnej zmrużyć się niebezpiecznie. Jego twarz przez chwilę wydawała się bledsza, niż zwykle, ale był to tylko ułamek sekundy i zastanawiała się, czy przypadkiem nie było to tylko przywidzenie.
- Potter? - warknął Snape, wpatrując się w Gryfonkę świdrującym spojrzeniem. - Nie wrócił do dormitorium?
Hermiona pokręciła głową.
- Na pewno zaszył się gdzieś i użala nad sobą, jak zwykle - powiedział szorstko mężczyzna, nie spuszczając oczu z twarzy dziewczyny. - Wracajcie do łóżek, jeżeli nie chcecie, żebym pozbawił was wszystkich punktów.
- Ale Harry... - zaczęła, jednak Snape przeszył ją jeszcze groźniejszym spojrzeniem, które sprawiło, że słowa uwięzły jej w gardle.
- Jeszcze jedno słowo sprzeciwu, panno Granger - wysyczał Snape, przybliżając twarz do jej twarzy - a będzie to ostatnie słowo, które wypowiesz jako uczennica tej szkoły.
Hermiona zamknęła usta, przełykając gorzkie słowa protestu, które cisnęły jej się na usta.
- Sam zajmę się Potterem - kontynuował nauczyciel, prostując się i obrzucając ich pogardliwym spojrzeniem. - Tym razem łamanie regulaminu nie ujdzie mu na sucho.
Mistrz Eliksirów cofnął się i zamknął im drzwi przed nosem.
Zaległa cisza.
Hermiona odwróciła się na pięcie. Z jej twarzy promieniowała taka wściekłość, że przez chwilę Ron zastanawiał się, czy bardziej boi się Snape'a, czy jej.
- Co za... - zaczęła Gryfonka, ale przypominając sobie, gdzie się znajduje, ugryzła się w język. Złapała Rona za ramię i pociągnęła za sobą. - Harry zniknął, a on każe nam wracać do łóżek! Jestem prawie pewna, że nie kiwnie nawet palcem, żeby go znaleźć. Może tylko po to, żeby dać mu kolejny szlaban i odebrać wszystkie możliwe punkty. Co za bezuczuciowy, podły drań!
Ron pobiegł za rozjuszoną przyjaciółką.
- Może Snape ma rację? - odezwał się cicho. - Może powinniśmy wrócić do łóżek? Co mogłoby się Harry'emu przytrafić w Hogwarcie? Pewnie jest tak, jak mówi Snape. Przecież widziałaś, że ostatnio Harry dziwnie się zachowywał. Zresztą, nawet nie wiemy, gdzie go szukać. Może być wszędzie.
Hermiona zatrzymała się gwałtownie i odwróciła. Chłopak jęknął, widząc wyraz jej twarzy.
- Ronaldzie, jeżeli jeszcze raz spróbujesz przyznać rację temu bezuczuciowemu Śmierciożercy... - mówiła drżącym głosem, podchodząc powoli do Rona i mierząc w niego oskarżycielsko palcem - ...to przysięgam, że osobiście...
Nagle coś chrupnęło pod jej nogą. Hermiona urwała i spojrzała w dół. Kiedy podniosła stopę, jej twarz stała się biała jak papier.
- To okulary Harry'ego - wyszeptała czując, jak przerażająca myśl wdziera się do jej głowy. Uczucie niepokoju krzyczało o uwagę. Schyliła się i podniosła z podłogi rozbite szkła. Ron także wyglądał, jakby nagle zapomniał o wszystkim, co się do tej pory wydarzyło.
- Skąd one się tu wzięły? - zapytał, rozglądając się po pogrążonym w mroku korytarzu. Hermiona potrząsnęła głową. Wpatrywała się w okulary tak, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu.
- On nigdy ich nie zdejmuje - powiedział cicho Ron. - Nie mógł ich tak po prostu zgubić.
Hermiona ponownie pokręciła głową. W umyśle czuła jedynie zamęt, a okropne, wyjaśniające to znalezisko pomysły prześcigały się w próbach doprowadzenia jej do obłędu. Rozejrzała się uważnie po korytarzu, ale w pobliżu znajdował się tylko schowek na miotły. Ani śladu Harry'ego.
Nagle coś jej się przypomniało.
- Ron - wyszeptała drżącym głosem. - Właśnie w tym miejscu poprzednio coś usłyszałam. Myślę, że to dochodziło - jej wzrok padł na drzwi do schowka - stąd. - dokończyła, wypuszczając powietrze z płuc.
Ron powędrował za jej spojrzeniem. Przełknął ślinę.
Hermiona, nie czekając na niego, podeszła do starych, drewnianych drzwi. Przyłożyła do nich ucho.
- Nic nie słyszę - wyszeptała.
Ron wyglądał tak, jakby nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Gryfonka powoli sięgnęła do klamki i nacisnęła na nią.
Drzwi pozostały zamknięte.
Powinna była odetchnąć z ulgą, ale niepokojące wrażenie nie chciało jej opuścić. Walcząc z narastającym strachem, wyciągnęła różdżkę, przyłożyła ją do zamka i wyszeptała:
-
Tym razem, z cichym skrzypnięciem, otworzyły się. Hermiona wstrzymała oddech patrząc, jak przed jej oczami pojawia się pogrążone w nieprzeniknionej ciemności, niewielkie pomieszczenie. Uniosła różdżkę i wypowiedziała:
-
W chwili, kiedy wnętrze schowka wypełniło się światłem, usłyszała, jak stojący za jej plecami Ron wydaje z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk. Jednak prawie to do niej nie dotarło, ponieważ sama opadała teraz w otchłań dusznego przerażenia. Usłyszała długi, ochrypły jęk oraz pisk i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ona je wydała. Okulary wypadły z jej dłoni.
Pod ścianą leżał Harry. Czerwona posoka zalewała jego twarz, wsiąkała w ubranie, tworzyła nawet niewielka kałużę na podłodze. Włosy chłopaka były zlepione krwią, twarz opuchnięta, podrapana i posiniaczona. Głowa zwisała bezwładnie i opierała się na klatce piersiowej. Jego prawa ręka leżała pod dziwnym kątem, zaplątana w kawałek czarnego materiału.
Dziki wrzask rozdarł jej umysł, a oczy przysłoniła lepka ciemność. Cały świat zdawał się wirować, a w centrum tego wiru leżało bezwładne, zakrwawione ciało jej najlepszego przyjaciela. Nie umiała określić, czy żyje, czy nie. Nie potrafiła zmusić swojego ciała do ruchu. Żołądkiem targnęły torsje i dopiero wtedy świadomość powróciła do jej dygoczącego ciała.
Zamknęła oczy, walcząc ze swoim żołądkiem, z trzepoczącym w piersi sercem i z zawrotami głowy. Próbowała oddychać, ale coś ogromnego blokowało jej gardło. Kilka razy przełknęła ślinę, zanim zdecydowała się otworzyć oczy.
Przerażenie ściskało mocno swymi oślizgłymi mackami jej serce, ale całą siłą woli skupiła się na tym, żeby wszystko przeanalizować. W każdej sytuacji potrafiła myśleć logicznie. Teraz nie może zawieść!
Musi się opanować! Musi wziąć się w garść! Sprowadzić tu kogoś! Natychmiast!
- Zostań z nim - wychrypiała do Rona, który siedział na ziemi i wpatrywał się w przyjaciela oczami rozszerzonymi z przerażenia. Najwyraźniej nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Widząc, że rudzielec nie reaguje, podbiegła do niego i potrząsnęła go za ramiona. - Słyszysz mnie? Pilnuj go! - krzyknęła łamiącym się głosem, po czym rzuciła się biegiem w stronę, z której właśnie przyszli.
Snape! Jest najbliżej! Ma mnóstwo eliksirów! Uratuje Harry'ego! Musi!
Kiedy minęła w biegu róg korytarza, zderzyła się z wysoką, ciemną postacią. Krzyknęła zaskoczona i zatoczyła się do tyłu, próbując odzyskać równowagę. Podniosła wzrok i dopiero, kiedy zobaczyła, jak rozmazana jest stojąca przed nią sylwetka, uświadomiła sobie, że z jej oczu płyną łzy. Nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy usłyszała, jak Mistrz Eliksirów wciągnął gwałtownie powietrze, po czym złapał ją za ramiona, wbijając boleśnie palce w jej skórę i potrząsnął nią gwałtownie, krzycząc:
- Co się stało?!
Hermiona próbowała odpowiedzieć, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Wybuchnęła płaczem, czując, że jeszcze chwila i upadnie.
- Gdzie on jest?! - ostry, rozkazujący głos Snape'a i kolejne potrząśnięcie strzeliło w nią jak bicz i otrzeźwiło na tyle, by zdołała wydukać:
- Harry... schowek... on... - po czym ponownie zaniosła się rozpaczliwym szlochem.
Poczuła, że stalowe dłonie puściły jej ramiona i zorientowała się, że została sama. Obejrzała się i zobaczyła czarną pelerynę Snape'a znikającą za rogiem. Puściła się za nim biegiem, próbując wytrzeć płynące z oczu łzy.
Kiedy dotarła do schowka, ujrzała, że Mistrz Eliksirów zatrzymał się przed wejściem. Jego twarz stała się trupio blada. Wpatrywał się, oniemiały, w leżącą na podłodze postać i najwyraźniej nie mógł zmusić swojego ciała do ruchu. Po prostu stał i patrzył, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
Jednak już po chwili wzdrygnął się, wyrwał z odrętwiałego przerażenia i szybko wszedł do schowka. Ron klęczał przy Harrym. Widocznie w końcu udało mu się pokonać pierwszy szok. Hermiona patrzyła wstrząśnięta, jak Snape przypadł do Harry'ego i odepchnął Rona z taką siłą i wściekłością, że rudzielec wylądował na podłodze z krzykiem zaskoczenia.
- Dotykaliście go? - zapytał nauczyciel, przykładając ucho do twarzy Harry'ego. Ron pokręcił przecząco głową. Widocznie nadal nie mógł mówić. Hermiona podeszła bliżej, czując, jak kolana uginają się pod nią. Snape sprawdził puls na szyi chłopca i jego napięta, blada twarz rozluźniła się nieznacznie, a z ust wydobyło się westchnienie ulgi. - Żyje - wyszeptał cicho. Hermiona zauważyła, że jego dłonie drżą. Jednak nie wiedziała, czy nie było to przywidzenie. Sama przecież drżała tak bardzo, że nie mogła nad sobą zapanować. Mistrz Eliksirów ponownie przyłożył ucho do twarzy Harry'ego i zmarszczył brwi. Spojrzał na zakrwawioną twarz chłopca, a przez jego oblicze przebiegł wyraz... strachu? Hermiona zamrugała. Tak, tym razem nie było mowy o przywidzeniu.
Snape wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę klatki piersiowej Harry'ego. Usłyszała jak wypowiada dziwne, skomplikowane formuły, a ciepły, żółty blask wystrzelił z różdżki obejmując pierś Harry'ego. Twarz nauczyciela była ściągnięta z wysiłku, jakby zaklęcie wymagało niezwykłego skupienia i ogromnej mocy.
Zobaczyła, że bardzo powoli klatka piersiowa Harry'ego unosi się do góry, a z jego ust wydobył się chrapliwy, urywany, rzężący oddech. Ogromna fala ulgi i wdzięczności zalała jej serce, sprawiając, że ugięły się pod nią nogi i musiała oprzeć się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Ron spoglądał na wszystko okrągłymi, przerażonymi oczami. Ciepły blask zniknął, a Mistrz Eliksirów oparł się rękami o podłogę i westchnął przeciągle. Wyglądał, jakby nagle stracił siły.
- Panno Granger - zwrócił się do niej drżącym, zmęczonym głosem, w którym pobrzmiewało ogromne zdenerwowanie. - Proszę natychmiast udać się do profesora Dumbledore'a i sprowadzić go do skrzydła szpitalnego. Hasło to "gargulki". Panie Weasley - oczy Snape'a spoczęły na Ronie, któremu w końcu udało się podnieść z podłogi. - Pan zawiadomi profesor McGonagall. - Widząc, że oboje nadal stoją bez ruchu i wpatrują się w niego zaszokowani, dodał cierpkim, rozkazującym tonem - Natychmiast!
Hermiona wzdrygnęła się i rzuciła biegiem w kierunku schodów. Kiedy biegła przez pogrążone w ciemności korytarze Hogwartu tylko jedna myśl kołatała jej w głowie:
*
Ból.
Wszystko było bólem.
Przenikał jego ciało i duszę. Przeszywający, przerażający.
Ciemność. Lepka i duszna.
Harry nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie wiedział, co się stało.
Słyszał jakieś szepty. Szepty w ciemności.
Dochodziły jakby z odległej sali. Jednak nie potrafił rozróżnić słów. Odbijały się echem w jego głowie, powracały i mieszały ze sobą, tworząc trudny do zrozumienia szum, który powoli przybierał na sile i przeradzał się w kakofonię dźwięków.
Krzyk.
Krzyk.
Nie potrafił nic z tego zrozumieć. Tak ciężko mu się oddychało. Coś twardego przyciskało się do jego pleców.
Chyba na czymś leżał.
Co się stało?
Czuł tylko ucisk i ból. Cały był bólem. Rwącym, pulsującym, kłującym, piekącym bólem.
Ktoś tu chyba był. Gdzieś obok.
Jego osłabiony, pogrążony w cierpieniu umysł wyczuwał magię. Magię, która znajdowała się gdzieś bardzo blisko. Próbował się na niej skupić i trzymać się jej, by nie pogrążyć się ponownie w ciemności.
Mógł już oddychać.
Powoli zaczynał wyczuwać różne części swojego ciała, jak gdyby zapoznawał się z nimi na nowo. Szum w jego uszach przycichał.
Jęknął, czując, jak czyjeś ręce dotykają jego klatki piersiowej.
- Boli... - wyszeptał prawie bezgłośnie, gdyż nawet mówienie sprawiało mu cierpienie.
Ręce cofnęły się. Przez szum przedostał się znajomy głos.
- Nic nie mów. Oszczędzaj siły.
Harry'emu przejaśniło się trochę w głowie.
Snape. To był Snape. Tuż obok niego.
Bardzo powoli urywki wspomnień zaczęły wypływać na powierzchnię jego świadomości.
Snape... był na niego zły... wyrzucił go z komnaty, bo Harry go pocałował. A nie wolno mu było go całować... Złamał zakaz. Naraził się na jego gniew. Nie chciał tego...
- Przepra... szam... - zdołał wyszeptać przez ściśnięte bólem gardło. - Nie chcia... łem. Przepraszam...
Cisza.
A może Snape'a tu wcale nie ma? Może mu się tylko wydawało? Dlaczego nic nie mówi? Aż tak się na niego gniewa?
Musi go zobaczyć.
Spróbował otworzyć oczy, ale coś je zalewało. Dopiero teraz poczuł, że przez cały ten czas, coś spływa mu po twarzy. Próbował unieść prawą rękę, ale w ogóle jej nie czuł. Stęknął z wysiłku i uniósł lewą. Jednak, kiedy chciał dotknąć swojej twarzy, czyjaś chłodna dłoń złapała ją i delikatnie odciągnęła z powrotem.
Czyli jednak tu jest. Snape naprawdę tu jest. Przy nim.
Odruchowo ścisnął tę dłoń i przyciągnął do siebie, przyciskając do niej swe usta.
- Jak to dobrze... że jesteś... - zdołał wyszeptać spuchniętymi, obolałymi wargami.
Przez chwilę nic się nie działo. Snape nie odpowiedział, ale Harry'ego to nie obchodziło. Wiedział, że jest przy nim. To wystarczyło.
Jednak po kilku chwilach poczuł, jak dłoń łagodnie wysuwa się z jego ręki.
Jęknął.
- Nie... nie odchodź...
Poczuł ręce Snape'a wsuwające się pod jego plecy oraz kolana i bardzo powoli, delikatnie unoszące go z podłogi.
Ból powrócił z przerażającą siłą, spychając go z powrotem w głąb ciemności, w której czaiły się niezrozumiałe, ochrypłe szepty.
- Boli... tak bardzo... - zdołał jeszcze wyszeptać, zanim mrok ponownie przyjął go w swoje objęcia.
* * *
Crabbe spojrzał z niepokojem na swoje ręce.
- Na pewno nic... nie zostało? - zapytał lekko nerwowym głosem.
Trójka Ślizgonów siedziała w swoim dormitorium. W każdym razie Crabbe i Goyle siedzieli, ponieważ Malfoy krążył po pokoju, niezwykle podniecony. Jego oczy błyszczały gorączkowo, a na twarzy jaśniał pełen zadowolenia uśmiech.
- Och, przestań już! Szorowałeś je tak długo, że zeszło pewnie wszystko, łącznie z twoim tłuszczem - odparł zirytowany Malfoy, opadając na swoje łóżko. Crabbe i Goyle siedzieli na kanapie pod ścianą i zerkali na siebie nerwowo. - Przecież właśnie dlatego nie używaliśmy czarów - kontynuował Ślizgon. - Magia mogłaby zostać wykryta. Pięści - podniósł jedną z lekko zadrapanych rąk. - nie. Poza tym, zanim ktokolwiek znajdzie Pottera, minie sporo czasu.
Crabbe i Goyle spoglądali na niego spode łbów, chyba nie do końca przekonani. Twarz Malfoya wykrzywiła się w okrutnym grymasie szyderstwa.
- Za późno na wątpliwości. Już to zrobiliśmy. Teraz nie ma odwrotu. Potter w końcu zapłacił za wszystko. Za absolutnie wszystko! Nareszcie! - zaśmiał się ochryple, a w jego błyszczących niebezpiecznie oczach zapłonął triumf. Wyglądał, jakby nie potrafił panować nad tym, co robi i mówi. Zaślepiony nienawiścią, zachowywał się, jak szaleniec, któremu nareszcie powiódł się plan zniszczenia świata. - Och, Czarny Pan wynagrodzi mnie za to! W końcu załatwiłem Pottera! Będzie zachwycony!
- No... - zaczął niepewnie Goyle - ale mówiłeś... że nie wolno. Że kazał ci go pilnować. Żeby nikt się nie dowiedział. To znaczy... - zawahał się, próbując złożyć te zdania w całość, bo chyba nie wyszło tak, jak powinno. - Powiedziałeś... że masz pilnować, żeby nikt się nie dowiedział. - odetchnął z ulgą. To było zdecydowanie za długie zdanie, jak na jego możliwości. - Na pewno... nie będzie zły na nas? To znaczy, Czarny Pan?
- Milcz! - warknął Draco. - Ja miałbym chronić tyłek Pottera? Nigdy! Za te wszystkie lata? Przez niego mój ojciec prawie wylądował w Azkabanie! Wszyscy uważają, że zwariowałem! Straciłem cały szacunek przez to, że musiałem go pilnować! Ślizgoni zaczęli patrzeć na mnie jak na zdrajcę. Na mnie!
- A... Snape? - zapytał cicho Crabbe. - Nie wkurzy się na nas? Przecież ostatnio... pamiętasz, co ci zrobił. Mówił, że Potter jest.. niet... niekyt... nietal... - zamyślił się - nietykalny! - w końcu mu się udało i uśmiechnął się, dumny z siebie.
- Jeszcze czego! Miałbym być ich sługusem? Za długo już to robiłem! Dosyć tego! - zerwał się z łóżka, a jego szare oczy pociemniały z wściekłości. - Próbowałem od Snape'a wyciągnąć, o co chodzi, ale skoro nie chciał mi nic powiedzieć, to mam go w dupie! Kiedy zostanę wynagrodzony przez Czarnego Pana, Snape nic mi już nie zrobi! Będzie się mógł co najwyżej... - urwał nagle, widząc, że kumple już go nie słuchają. Szeroko rozwartymi z przerażenia oczami wpatrują się w drzwi.
Draco zawahał się. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.
Wyczuwał czyjąś mroczną obecność. Obecność pełną zimnego zdecydowania i płonącego gniewu.
Powoli odwrócił się.
W wejściu stał Severus Snape. Czarna sylwetka, wyłaniająca się z mroku, niczym nieuchronne przeznaczenie. W ręku trzymał czarny skrawek materiału. Worek, który zarzucili na głowę Potterowi, żeby nie mógł ich rozpoznać. Cały zakrwawiony.
Draco przełknął ślinę i spojrzał w demoniczne oczy Mistrza Eliksirów. To, co w nich ujrzał sprawiło, że w jednej chwili pożałował wszystkiego, co zrobił. Zrozumiał, że popełnił największy błąd swojego życia. Ale teraz było już za późno, aby to cofnąć.
W otępiałej,
obezwładniającej grozie chwili zdołał pomyśleć
tylko, że
Przez mgłę przerażenia, która ogarnęła jego umysł, zobaczył wymierzoną w siebie różdżkę i zanim zdążył zareagować, usłyszał słowa zaklęcia:
-
* "Whispers in the dark" by Skillet
--- rozdział 14 ---
14. Mysteries.
Harry spadał poprzez ciemność.
Czuł pęd powietrza, ale nie miał punktu odniesienia, gdyż wszędzie wokół panował mrok. Gęsty i lepki. Ciepły i gorzki. Cichy.
Był sam.
W oddali zamajaczyło maleńkie światełko. A wraz z nim do jego cichej ciemności wdarły się także szepty. Początkowo ledwie słyszalne. W miarę przybliżania się światła, stawały się coraz głośniejsze. Zlewały się ze sobą i przeradzały w szum.
Szepty w ciemności.
Poczuł chłód.
Zrozumiał, że to właśnie światło emanowało tym nieprzyjemnym zimnem. Wyczuwał w nim ból i strach. A także ogromną wściekłość.
Nie chciał się w nim zanurzyć. Próbował się bronić, ale nie miał czego się złapać. Unosił się w pustce.
Był już zbyt blisko. Nic nie mógł zrobić.
Wpadł w jasność.
Obraz był zniekształcony i zamazany, ale widział klęczącą przed nim jasnowłosą kobietę. Miała spuszczoną głowę, twarz ukrywała w dłoniach, a jej ramiona drżały.
- Dlaczego? - zaszlochała, a jej głos odbił się echem w pustce. Jakby, pomimo wszystkich widocznych kolorów i kształtów, nadal otaczała go mroczna nicość. Jakby to wszystko było tylko ułudą.
- Nie wykonał mojego rozkazu - odpowiedział głosem obojętniejszym i zimniejszym niż lód oraz całkowicie pozbawionym emocji. Pomimo wściekłości, którą odczuwał w sobie niczym płonące mroźnym ogniem drzewce. Klęcząca przed nim kobieta znaczyła dla niego mniej, niż robactwo. Najchętniej zdeptałby ją. - Zawiódł moje zaufanie. Złamał zakaz. Wypatroszyłbym go własnymi rękoma, gdyby mój najwierniejszy sługa nie wyręczył mnie i nie dopadł go pierwszy. Możecie być wdzięczni, że nadal żyje.
W krąg mdłego, zimnego światła wkroczył jasnowłosy mężczyzna. Pochylił głowę. Jego głos drżał, kiedy się odezwał:
- Wybacz mi, panie, ale... on nie wiedział, co robi. Jest jeszcze dzieckiem...
- Milcz! - miał
dosyć. Ich żałosne zachowanie tylko podsycało
buzującą w nim wściekłość. Gdyby nie to, że
byli mu potrzebni, pozbyłby się ich od razu. - Próbował go
zabić... Potter należy
Kobieta przestała nad sobą panować. Wybuchnęła płaczem tak pełnym żalu, iż na ten dźwięk ogarnęła go płonąca furia.
- Zabij mnie - zaszlochała. Jej głos załamał się. - Nic mnie już nie obchodzi... nie, kiedy moje dziecko zostało w taki sposób... - urwała, jakby nie była w stanie dokończyć i podniosła na niego oczy pełne rozpaczliwej nienawiści. - Ja już i tak umarłam...
- Jak sobie życzysz - odezwał się obojętnym tonem i skinął dłonią na stojącą dotychczas w cieniu postać. - Severusie...
Usłyszał krzyk jasnowłosego mężczyzny i spokojny, opanowany głos odzianej w czerń postaci:
-
Zamknął oczy, gdyż zalała je fala oślepiającego, zielonego światła.
Kiedy je otworzył, ponownie opadał poprzez pustą, ciepłą, bezpieczną ciemność.
Był sam.
* * *
Chciało mu się pić. Czuł się tak, jakby w ustach miał garść piasku. Kłującego i raniącego przełyk. Z trudem oddychał. Znalazł w sobie jednak dość sił, żeby wycharczeć:
- Pić...
W ciemności rozległ się dźwięk kroków.
- Nareszcie - szept gdzieś tuż nad nim, ale nie był w stanie otworzyć sklejonych oczu. Poczuł, że ktoś unosi jego głowę, a w gardło wlewa mu się wilgotny, przynoszący ukojenie chłód.
Nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Chciał tylko spać. Powrócić do ciepłej, przytulnej ciemności.
- Nic już nie mów - szept zaczął się oddalać. Poczuł łagodny dotyk na czole. - Zawiadomię wszystkich, że odzyskałeś przytomność. Teraz śpij.
Ręka gładziła delikatnie jego czoło.
Ciemność zaczęła wciągać go z powrotem w swoje ramiona.
Poddał się jej.
* * *
...ił się dzisiaj. Minęło tyle czasu. Stracił bardzo dużo krwi. Gdyby nie ty, prawdopodobnie... - nerwowy, kobiecy szept urwał się, ale po chwili rozległ ponownie. - To zaklęcie wymagało niezwykłej siły i mocy. Niewielu czarodziejów potrafi je rzucić. W całej szkole prawdopodobnie tylko dyrektor... jestem pod wrażeniem, Severusie. Gdyby cię tam nie było, udusiłby się... Uratowałeś go. Na pewno nie chcesz na niego zerknąć? Zobaczyć, jak się miewa?
- Nie mam czasu na niańczenie uczniów, Pomfrey - niski, mroczny głos. Pozbawiony emocji, obojętny. - Nie obchodzi mnie jego stan. Żyje i to mi wystarczy. Dlaczego wszyscy uważają, że powinienem interesować się jego zdrowiem?
W jego świadomości coś się szarpnęło. Znał ten głos.
- W końcu jesteś jego nauczycielem, Severusie - należący do kobiety głos był oburzony. W odpowiedzi nastąpiło tylko pogardliwe prychnięcie.
Czuł ucisk na plecach. Próbował go zidentyfikować, ale jego zmysły odmawiały współpracy.
- Podałam mu Eliksir Bezsennego Snu. Miał jakieś koszmary, rzucał się i krzyczał. To mogłoby pogorszyć jego stan - kontynuowała kobieta, niezrażona. - Teraz śpi, ale wcześniej był otumaniony. Nie wiedział, gdzie jest, ani co mu się przydarzyło. Minie trochę czasu, zanim w pełni odzyska świadomość.
Już wiedział. Ten ucisk, to musiał być materac. Leżał w łóżku.
Wraz ze zmysłami powracały także odczucia. Drżał. Miał wrażenie, że obłożono go lodem. Było mu tak bardzo zimno...
- To świetnie - powiedział suchy głos. - Ale nie wiem, po co...
Ze ściśniętego boleśnie gardła Harry'ego wyrwał się łamliwy jęk.
Usłyszał pospieszne kroki, a po chwili poczuł chłodną dłoń na swoim czole.
Znał ten dotyk...
- Jest rozpalony - powiedział ten niski głos. - Musi mieć bardzo wysoką gorączkę... Dałaś mu coś na to? - dotyk znikł. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - warknął, rozdrażniony.
- Bez powodu - w kobiecym głosie można było wyczuć nutę rozbawienia. - To dobry znak, Severusie, nie musisz tak panikować. Wysoka temperatura oznacza, że jego organizm walczy.
- Nie jestem w nastroju do żartów, Pomfrey - głos był rozdrażniony.
- Zaczekaj przy nim - powiedziała kobieta. - Przyniosę mu...
- Nie mam na to czasu. Masz dla mnie listę potrzebnych eliksirów? - głos stał się chłodniejszy, odleglejszy.
- Tak, zaraz przyniosę. Mam ją w gabinecie.
Kroki oddaliły się.
Nie potrafił przestać drżeć. Jednak, poza zimnem, zaczął odczuwać coś jeszcze. Ból. Emanował z klatki piersiowej, z głowy, pleców i ramion. Ostry, kłujący i piekący. Pulsował nieznośnie i coraz bardziej się nasilał. Jakby budził się wraz ze zmysłami.
Niech przestanie!
Otworzył usta, ale z jego zaschniętego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbował jeszcze raz.
- Boli... - głos, który wreszcie z siebie wydał, bardziej przypominał charkot. Wyczuwał, że ktoś stoi przy łóżku, ale nie reaguje. - Proszę... - wyszeptał spękanymi wargami. - Zabierz to...
- Potter! - gniewny syk przeszył powietrze, jednak zamarł, jakby wydająca go osoba powstrzymała się w ostatniej chwili. - Niedługo przejdzie - powiedział łagodniej. - Pomfrey da ci środki przeciwbólowe.
Drżenie przerodziło się w dygotanie. Ból zamknął w swych kleszczach żołądek i płuca. Z trudem oddychał, jakby coś ściskało jego przełyk.
- Proszę... boli...
- Potter, na litość... - głos podniósł się i urwał. Usłyszał stuk. Po chwili jego głowa została uniesiona, a w jego usta wlano coś cierpkiego i gorzkiego.
Zakrztusił się, czując pieczenie w gardle.
- Przełknij - rozkazał głos.
Posłuchał. Wrażenie uścisku zaczęło powoli ustępować. Odetchnął głęboko. Ktoś delikatnie ułożył jego głowę na poduszce. Poczuł dłoń dotykającą łagodnie jego klatki piersiowej.
- Teraz śpij - cichy głos ukoił jego nerwy. Pieczenie rozchodziło się po całym ciele, wypalając ból.
Pozwolił, aby fala ciepła zaniosła go ponownie w bezpieczną i miękką ciemność.
* * *
Z ciszy powoli wyłaniały się dźwięki. Stukot kroków, szepty, skrzypienie drzwi.
Wiedział, że leży w łóżku. Szybko dokonał rozrachunku, próbując wyczuć swoje ciało. Wszystko było na miejscu, ale nie czuł prawej ręki.
Dźwięki przedzierały się przez miękką mgłę, otulającą jego umysł i szarpały zmysłami.
Chciał się dowiedzieć, co to za hałasy. Spróbował otworzyć oczy. Miał wrażenie, że jego powieki zamieniły się w kamienie. Dopiero kolejna próba przyniosła skutek.
Do jego ciepłej ciemności wlało się chłodne, ostre światło. Natychmiast zamknął powieki, aby odciąć mu drogę. Po chwili spróbował ponownie. Dopiero za trzecim razem udało mu się utrzymać oczy otwarte, jednak mrużył je tak bardzo, iż początkowo nie widział nic, poza jasnością. Minęła chwila, zanim odważył się otworzyć je szerzej.
Zobaczył znajome sklepienie skrzydła szpitalnego.
- Harry! - w polu jego widzenia pojawiła się ruda czupryna. Piegowatą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Nareszcie się obudziłeś! Zaczekaj! Zawiadomię panią Pomfrey! - powiedział Ron i zniknął.
Po chwili pojawił się ponownie, w towarzystwie uśmiechniętej, choć rzucającej zmartwione spojrzenia, szkolnej pielęgniarki.
- Jak się czujesz, Harry? - zapytała.
- Nie najgorzej - odparł, kiedy udało mu się nawilżyć gardło. - Czy mogę dostać coś do picia?
- Oczywiście - odparła pani Pomfrey i zniknęła z pola widzenia.
- Nareszcie, stary! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy. Czuwaliśmy przy tobie na zmianę, ja i Hermiona. Pomfrey nam pozwoliła. Ale nie mogliśmy cię dotykać, dopóki nie zagoją się twoje... no wiesz... - urwał Ron, spuszczając wzrok.
- Mówiłam, że nie wolno ci go zamęczać, kiedy się w końcu obudzi! - ofuknęła go pielęgniarka, podnosząc głowę Harry'ego i wlewając mu chłodny, przyjemny płyn do ust.
- Idę po Hermionę - oświadczył Ron. - Tylko postaraj się nie zemdleć ponownie, zanim z nią nie wrócę, dobrze Harry?
Pielęgniarka spiorunowała rudzielca wzrokiem, a Harry poczuł rozbawienie. Kiedy Ron zniknął za drzwiami, Pomfrey zwróciła się do Harry'ego:
- Musisz mi dokładnie powiedzieć, jak się czujesz i co cię boli.
- Czuję ucisk w klatce piersiowej i pulsujący, ale dosyć lekki ból głowy - zastanawiał się przez chwilę, sprawdzając swoje ciało. - Nie czuję też prawej ręki. Nie mogę nią poruszyć.
- Jest złamana. Podobnie jak żebra, które powodują ucisk w klatce. Miałeś też wstrząs mózgu - słuchał z coraz większym zdumieniem, jak pielęgniarka wylicza całą listę różnego rodzaju urazów i obrażeń, których doznał. Większość zdążyła już się zabliźnić albo uleczyć, jednak nie wszystkie. Dowiedział się, że nie można było wyleczyć jego złamanej ręki za pomocą eliksiru, dopóki był nieprzytomny i w zbyt ciężkim stanie, by określić, jak jego organizm mógłby zareagować.
Początkowo mieli zabrać go do Świętego Munga, ale dyrektor stwierdził, że nie powinni go przenosić. Dlatego uzdrowicieli sprowadzono do Hogwartu. Kiedy udało im się ustabilizować jego stan, opiekę nad nim można było powierzyć pani Pomfrey i pozostałym nauczycielom. Profesor Snape przygotowywał dla niego eliksiry uzdrawiające, a profesor Sprout szczodrze dzieliła się swymi roślinami leczniczymi.
Harry'emu mocniej zabiło serce. Snape pomagał go leczyć? Nie wiedział dlaczego, ale ta wiadomość sprawiła, że od razu poczuł się lepiej.
- Harry! - krzyk Hermiony zagłuszył wszystkie myśli. Przyjaciółka przypadła do jego łóżka. Była zdyszana, ale jej twarz promieniowała szczęściem. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Wszyscy tak się o ciebie martwiliśmy! - W jej oczach pojawiły się łzy. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale chyba nie była w stanie.
Harry uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Już w porządku, naprawdę. Czuję się całkiem nieźle.
- Możecie sobie trochę porozmawiać, ale nie wolno wam go przemęczać - oświadczyła pielęgniarka. - Gdyby coś było nie tak, zawiadomcie mnie. Będę w gabinecie.
Kiedy oddaliła się, Hermiona i Ron przysunęli krzesła do łóżka Harry'ego i usiedli.
- Co mnie ominęło? - zapytał, siląc się na obojętny ton. Oboje wyglądali na bardzo przejętych, więc chciał ich trochę uspokoić swoim zachowanie. Szczególnie, że z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. Płyn, który podała mu Pomfrey orzeźwiał go i przywracał mu siły.
Hermiona i Ron wymienili ponure spojrzenie.
- Co się stało? - zapytał, gdyż bardzo mu się ono nie spodobało.
- Jest piątek, Harry. Byłeś nieprzytomny przez pięć dni - powiedziała Hermiona.
Ta wiadomość zaskoczyła go.
- To... dosyć długo - powiedział, gdyż nic innego nie przyszło mu do głowy.
- Harry, czy pamiętasz cokolwiek? - zapytała Hermiona drżącym głosem, nad którym na próżno starała się zapanować.
Zamyślił się. Wspomnienia powoli zaczęły wypływać na powierzchnię jego świadomości. Zamglone i rozchwiane. Kiedy wydawało mu się, że już udało mu się je złapać, one ponownie zanurzały się w odmętach niepamięci.
- Niewiele - odparł po pełnej wyczekiwania chwili. - Pamiętam, że... - zobaczył siebie, nagiego, przyciśniętego do odzianego w czarną szatę szczupłego ciała, a serce szarpnęło mu się w piersi - ...że miałem szlaban ze Snape'em - przełknął ślinę, starając się złapać kolejne, umykające obrazy. - Później opuściłem jego gabinet. Kiedy szedłem korytarzem, poczułem uderzenie... - Wyczuł, że jego głos zaczyna drżeć i skupił się na tym, żeby go uspokoić. - Potem... coś mi zakryło oczy. Nic nie widziałem. Nie wiedziałem, co się dzieje - próbował jeszcze coś wyłowić, ale obrazy zniknęły głęboko pod powierzchnią. - Nic więcej nie pamiętam.
Hermiona i Ron ponownie wymienili zaniepokojone spojrzenie.
- O co chodzi? - irytowało go ich zachowanie.
- Więc nie pamiętasz, kto cię napadł? - zapytała łagodnie Hermiona.
Nie, nie pamiętał. To chyba oczywiste, skoro zasłonili mu oczy.
Pokręcił przecząco głową. Hermiona westchnęła i rzuciła mu długie, nieokreślone spojrzenie.
- A nie domyślasz się, kto mógłby to zrobić?
To była pierwsza myśl Harry'ego. Jednak powstrzymał się od wypowiedzenia jej na głos. Nie miał dowodu. Malfoy go nienawidził, ale czy aż tak bardzo, żeby być zdolnym do czegoś takiego? Po tym, co mu ostatnio powiedział, to bardzo możliwe. Pamiętał jego przekrwiony, pełen nienawistnej furii wzrok, kiedy widzieli się po raz ostatni. Słowa "Do zobaczenia, Potter!" przeszyły jego umysł. Zrozumienie uderzyło w niego z ogromną siłą.
On planował to już wcześniej!
- To Malfoy - odparł cicho. - My... pokłóciliśmy się, tuż przed... tym.
Twarz Rona zmieniła się w pełną nienawiści maskę. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, gdyż ubiegła go Hermiona.
- Jesteś tego pewien?
- Oczywiście, że jestem pewien - powiedział nieco głośniej, niż zamierzał. - Co z nim teraz będzie? Bo chyba... zostanie ukarany?
Hermiona wyglądała tak, jakby z trudem dobierała słowa.
- Malfoya nie ma.
- Jak to nie ma? - ta wiadomość całkowicie go zaskoczyła. - Co się z nim stało? Uciekł?
- Zniknął. Następnego dnia po twoim pobiciu - odparła przygnębiona Gryfonka.
- Katie Bell mówiła, że widziała uzdrowicieli ze Świętego Munga - wtrącił się Ron.
- Podobno mnie leczyli - wyjaśnił Harry.
-
- Crabbe i Goyle też zniknęli - dodała Hermiona. - Nie wiadomo, co się z nimi stało. Nikt ich nie widział od tamtego czasu.
Harry zamyślił się nad tą zaskakującą wiadomością.
Trzech uczniów, którzy najprawdopodobniej stali za napaścią na niego, zniknęło z powierzchni ziemi. To przerażające.
- Przecież ktoś musiał coś widzieć albo słyszeć - zaczął, próbując wyjaśnić ten ewenement.
- Wszyscy już spali, kiedy to się wydarzyło. A rano już ich nie było. Nauczyciele milczą, jak zaklęci - wyjaśniała Hermiona. - Próbowałam dowiedzieć się czegoś od profesor McGonagall, ale zakazała mi kogokolwiek o to pytać.
Harry nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Cała ta sprawa była jedną wielką, mroczną tajemnicą.
- Ale przynajmniej nie musisz się już nim przejmować - odezwał się Ron. - Cokolwiek się z nim stało, zasłużył na to!
- Ron! - Hermiona próbowała wyglądać na oburzoną, ale ulga wyczuwalna w jej głosie nie pozwalała na to.
- No co? - zaperzył się rudzielec. - Gdyby nie wyparował, to sam bym go wypatroszył, jeżeli tylko dorwałbym go w swoje ręce! Ma ogromne szczęście, że zniknął. - Hermiona nie próbowała go już uspokajać. - Zemściłbym się za to, co zrobił Harry'emu! Wyrwałbym mu te tlenione kudły, ukatrupiłbym go na miejscu, gdybym tylko...
- Dobrze, już wystarczy - przerwała mu poirytowana Gryfonka. - Harry nie chce słuchać twoich głupich przechwałek.
Harry nie przyznałby się do tego, ale bardzo chętnie posłuchałby, co jeszcze Ron chciałby zrobić Malfoyowi.
- A potem dorwałbym Snape'a... - kontynuował niezrażony rudzielec.
To zaskoczyło Harry'ego.
- Snape'a? - przerwał mu. - A co on ma z tym wspólnego?
- Nie zauważyliście
czegoś podejrzanego? - powiedział konspiracyjnie Ron. - To uczniowie
- Ron, przesadzasz. To jest nauczyciel! - ofuknęła go Hermiona.
- No i co z tego? Ale jest Śmierciożercą i w dodatku nienawidzi Harry'ego. Mógł ich wynająć, żeby pozbyli się Harry'ego, a cała wina spadłaby na nich.
- To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek wymyśliłeś! - oświadczyła Hermiona.
Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. Skąd Ronowi przyszedł do głowy taki pomysł?
- To dlaczego, w takim razie, przez cały tydzień chodził taki wściekły? Rzucał się o każdy drobiazg i odbierał wszystkim punkty za najdrobniejsze przewinienia. Nawet Ślizgonom. Mówię wam, on się wkurzył, bo Harry wyszedł z tego cało i jego plan się nie powiódł.
- Skończ już - westchnęła Hermiona. - Twoje podejrzenia są śmieszne i nie trzymają się kupy. Przecież to Snape uratował Harry'ego.
Serce Harry'ego podskoczyło. Spojrzał na Hermionę ze zdumieniem.
- Snape... mnie uratował? - zapytał niepewnie, przenosząc wzrok na Rona, który widocznie stracił zapał po tym, jak Gryfonka ostudziła go tym argumentem.
Harry wyczuł na sobie jej zamyślone spojrzenie. Zamiast odpowiedzieć, zwróciła się do Rona, jednak jej głos brzmiał tak, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej:
- Ron... nie masz czasami dzisiaj treningu?
- Co? - Ron z trudem oderwał się od swoich myśli. - Ach, tak, racja. Dzięki, Hermiono - zerwał się z miejsca. - Harry, zostałem pałkarzem! - oświadczył, wypinając dumnie pierś.
Jednak Harry potrafił
teraz myśleć tylko o Snapie, który
- Co? Och, to świetnie - powiedział nieobecnym głosem.
- A Ginny jest szukającą, dopóki ty... no wiesz - zająknął się rudzielec.
- To super, Ron - uśmiechnął się blado Harry.
- No to... ja już pójdę - powiedział cicho Ron, najwyraźniej przygaszony brakiem entuzjazmu ze strony swego najlepszego przyjaciela.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Harry poczuł na sobie przeszywający wzrok Hermiony.
- Snape naprawdę mnie... - zaczął.
- Ron ma rację - przerwała mu Gryfonka. Harry spojrzał na nią zaskoczony.
- Z czym? - zapytał. Jej poważny wyraz twarzy wcale mu się nie podobał. Dziewczyna odetchnęła głęboko, jakby zastanawiała się, od czego zacząć, po czym powiedziała:
- To my cię znaleźliśmy, Harry, ja i Ron. Byłeś zamknięty w schowku. Byłeś... w strasznym stanie. Nawet nie chcę sobie tego przypominać - potrząsnęła głową. - Pobiegłam po Snape'a i sprowadziłam go. On... rzucił na ciebie jakieś zaklęcie uzdrawiające, albo coś w tym stylu i zacząłeś oddychać. Przez kilka przerażających chwil myśleliśmy... że ty... - głos jej się lekko załamał, ale szybko się opanowała. - Kazał nam sprowadzić Dumbledore'a i McGonagall do skrzydła szpitalnego. A później przyniósł cię tu na rękach i od razu zniknął. Nie wiem, czy wrócił, bo nie pozwolili nam zostać przy tobie i kazali wracać do dormitorium.
Harry słuchał tego z mocno bijącym sercem. A więc swoje życie zawdzięczał Hermionie, Ronowi i Snape'owi. Chciał jej podziękować, ale słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Potrafił myśleć tylko o tym, że Snape zaniósł go na rękach do skrzydła szpitalnego. Tak żałował, że niczego nie może sobie przypomnieć...
W ogóle niewiele pamiętał. Jego wspomnienia urywały się w momencie wyjścia z gabinetu Snape'a, a ponownie rozpoczynały dopiero od obudzenia się tutaj i zobaczenia nad sobą Rona. Miał wrażenie, że coś mu się śniło, ale nie był tego pewien. Wydawało mu się też, że raz się obudził i wszystko go bolało, a ktoś podał mu jakiś płyn. Ale wspomnienie to było tak blade i niewyraźne, iż równie dobrze mogło być tylko imaginacją.
- Odwiedzaliśmy cię na zmianę - kontynuowała Hermiona. - Ja i Ron czuwaliśmy przy tobie. Luna też przychodziła. I Neville, i Ginny, i kilka innych osób.
Ginny? To go zaskoczyło. Był przekonany, że siostra Rona go nienawidzi.
- A... - wahał się, czy o to zapytać, ale musiał się dowiedzieć. - ...a Snape?
Hermiona rzuciła mu długie spojrzenie.
- Od czasu, kiedy cię przyniósł, nie widzieliśmy go tutaj ani razu.
Harry'emu zrzędła mina. Snape nie odwiedził go ani razu przez cały tydzień? W ogóle nie interesował się jego zdrowiem? Mógł chociaż zapytać, jak się czuje... Przecież Severus widział go nagiego, był w nim, kochał się z nim. Harry się do niego przytulał, całował go. Byli przecież tak blisko...
Pomfrey mówiła, że przygotowywał dla niego eliksiry... ale to nie to samo. Dlaczego się nim nie interesował?
Uczucie goryczy wpełzło niepostrzeżenie i zaatakowało jego przełyk. Z trudem przełknął ślinę i wypędził próbujące dostać się do jego oczu łzy zawodu.
- Harry - Hermiona przysunęła się bliżej, przypatrując mu się z uwagą. Oblizała wargi, jakby to, co chciała powiedzieć, nie chciało przejść jej przez usta. - Co cię łączy z profesorem Snape'em?
To pytanie uderzyło w niego z taką siłą, że aż zakręciło mu się w głowie. Czuł, jak panika wdziera się do jego umysłu i przejmuje nad nim kontrolę. Całą siłą woli zmusił się, żeby tego nie okazać.
- Co to za pytanie? - jego głos lekko zadrżał. Wbił wzrok w sufit, ponieważ nie potrafił spojrzeć przyjaciółce w twarz.
- Harry, musisz mi powiedzieć prawdę - naciskała Gryfonka, pochylając się nad nim.
- Niczego nie muszę! - odparował, pragnąć, aby zakończyła ten temat.
- Harry, posłuchaj... Wtedy, kiedy zostałeś napadnięty... czekałam na ciebie w Pokoju Wspólnym. Chciałam z tobą porozmawiać o tym, co zaobserwowałam. Po tym, co ci się przytrafiło, tym bardziej musisz mnie wysłuchać.
Nie chciał. Nie chciał jej słuchać. Nieważne, co chciała powiedzieć, bał się to usłyszeć.
- Nie mam zamiaru o tym rozmawiać - warknął. - Cokolwiek masz na myśli, to na pewno są tylko twoje urojenia.
- Harry... - odparła
cicho Gryfonka. - Ja
Spojrzał na nią z namysłem.
Ile ona może wiedzieć? Czego się domyśla?
-
"No to kwestię przyjacielskiego wsparcia mamy już z głowy..." - pomyślał, czując, jak coś ciężkiego opada mu do żołądka.
- Ron ma rację - powtórzyła. - Snape jest Śmierciożercą. Nie należy mu ufać.
To go zdenerwowało. Co ona może o nim wiedzieć?! Poderwał głowę i spojrzał na nią ze złością.
- Wiem, o czym teraz myślisz - uprzedziła go. - Jesteś zły, że tak go oceniam. Uważasz, że nic o nim nie wiem.
Harry zamrugał, zaskoczony. Czyżby rzeczywiście to wszystko było wypisane na jego twarzy?
Pochyliła się ku niemu i powiedziała cicho:
- On jest od ciebie ponad dwa razy starszy, Harry. I na dodatek jest nauczycielem. To... niewłaściwe.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Nie interesuje mnie twoje zdanie! Nie wiesz o nim absolutnie nic, z wyjątkiem tego, co możesz zobaczyć na lekcjach! A tak naprawdę, jest zupełnie inny!
Hermiona zmrużyła oczy.
- A więc miałam rację... Eliksir, który kazał ci wypić Snape... ukazał prawdę - jej twarz pobladła. - Ty go rzeczywiście pragniesz...
Harry zagryzł wargę. Dał się podejść.
- To poważna sprawa - powiedziała drżącym głosem. - To jest... zakazane. Nie możecie...
- Nic mnie to nie obchodzi! - odparował. Bardzo nie podobał mu się kierunek tej rozmowy.
- Nie myślisz rozsądnie, Harry. Jesteś zaślepiony... - urwała, jakby szukając odpowiedniego słowa. - ...zafascynowaniem. Boję się, że on cię może skrzywdzić. On jest za blisko Voldemorta. Nie wiemy, czy naprawdę jest po naszej stronie. Mam złe przeczucia. On cię może... wykorzystać.
Harry nie patrzył na nią. Wściekłość gotowała się w nim, wydzielając duszące opary strachu.
- Boję się... że on cię może zwodzić, żeby w końcu oddać cię w ręce Voldemorta - widząc mordercze spojrzenie, które posłał jej Harry, oblizała wargi i zaczęła do niego przemawiać, jak do dziecka. - Pomyśl, Harry... dlaczego miałby się tak nagle tobą zainteresować? Zawsze cię nienawidził. Co mogłoby tak raptownie zmienić jego stosunek do ciebie?
Spojrzał na nią zdegustowany i przestraszony. Zawahał się.
Sam się nad tym zastanawiał. Snape rzeczywiście... tak nagle, wtedy, w schowku... Od tej pory wszystko się zmieniło. Ale to przecież niemożliwe, żeby...
Nie! Jak ona mogła tak pomyśleć? Dlaczego mówi takie rzeczy? Tylko go dołuje. Chce, żeby Harry przestał wierzyć Snape'owi i zakończył to. Taki jest jej cel! Zniszczyć to, co pomiędzy nimi było. Jaka z niej przyjaciółka? Zamiast podnosić go na duchu, pragnie tylko pogrążyć go w strachu i nieufności. Nie pozwoli jej na to!
Już otwierał usta, żeby ostro jej odpowiedzieć, ale ona była szybsza.
- Posłuchaj mnie, proszę, i zakończ to, dopóki jeszcze nie jest za późno.
Czy ona tego nie rozumiała? Już jest za późno...
- Nie mogę - zdołał w końcu wydusić. - Nic nie rozumiesz! Nie mogę tego zrobić!
- Musisz - powiedziała dobitnie, patrząc mu prosto w oczy. Wytrzymał to spojrzenie, chociaż dużo go to kosztowało. Złość na nią przegoniła jego wcześniejsze przerażenie.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - rzucił lodowatym głosem. - To mój wybór, co i z kim robię. Jeżeli ryzykuję, to jest moja decyzja. Tylko moja!
Hermiona zmrużyła oczy i odsunęła się.
- W takim razie, nie pozostawiasz mi wyboru, Harry. Muszę powiedzieć o wszystkim profesorowi Dumbledore'owi.
Harry poczuł się, jakby spadał w bardzo głęboką i ciemną przepaść. Głos uwiązł mu w gardle.
- Nie możesz tego zrobić - zdołał w końcu wydusić.
- Muszę. To dla twojego dobra, Harry - twarz Gryfonki była niezwykle chłodna, jakby podjęła już decyzję i nic nie mogło tego zmienić. Jednak jej oczy drżały. - Zrozum...
- Nie możesz! - prawie krzyknął, czując, że brakuje mu tchu. Wściekłe uderzenia serca czuł niemal w gardle.
- Wiem, że możesz mnie za to znienawidzić, ale przynajmniej będziesz bezpieczny - jej głos załamał się nieznacznie, ale za wszelką cenę starała się, aby brzmiał surowo i pewnie. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wyglądałeś, kiedy cię znaleźliśmy. Byłeś cały... - odetchnęła, by się uspokoić. - ...cały we krwi. Nie chcę, by to się kiedykolwiek powtórzyło. Nie przeżyłabym tego ponownie... - ukryła twarz w dłoniach, a jej ramionami wstrząsnął szloch. - Nie wiesz, co wtedy przeżyliśmy. Myśleliśmy, że ty... że już po tobie.
Harry patrzył na nią, oniemiały. Pojawił się w nim zalążek współczucia, ale strach i gniew szybko się z nim uporały.
To nieważne, jak szlachetne pobudki nią kierowały... Chciała pozbawić go tego, o co z taką zawziętością walczył przez długi czas. Nie pozwoli na to! Nie pozwoli, żeby ktoś stanął pomiędzy nim, a Snape'em!
Nie miał pojęcia, co teraz powiedzieć. Musi być bardzo ostrożny. I delikatny. Wepchnął złość pod dywan i pozwolił, żeby zalążek współczucia nieco się rozwinął.
- Dam sobie radę,
Hermiono. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić. - Zdawał
sobie sprawę, że to były puste słowa. Tak świetnie
- Wydaje mi się, że Ron może mieć rację - powtórzyła, przecierając oczy i próbując doprowadzić się do porządku. - Lepiej dmuchać na zimne. Nie pozwolę, żeby Snape coś ci zrobił, Harry. Nawet, jeżeli będzie to oznaczało koniec naszej przyjaźni.
- Nie - z jego ust wydobył się jęk. - Nie możesz, Hermiono! Proszę cię. Nie możesz tego zrobić. On mi nic nie zrobi.
Hermiona potrząsnęła głową i wstała. W ostatniej chwili złapał zdrową ręką jej dłoń. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Hermiono, proszę... Może... - jego umysł pracował na najwyższych obrotach. - ...może najpierw go sprawdzimy? Będę ostrożny, obiecuję - widział, jak jej oczy mrużą się nieznacznie. Udało mu się wybić maleńką szczelinę w jej murze. Teraz trzeba ją skutecznie, ale niezwykle ostrożnie poszerzyć. - Przecież da się na pewno jakoś sprawdzić, czy można mu ufać... W końcu... gdyby chciał mnie oddać w ręce Voldemorta, mógł zrobić to już dawno... - wyglądała, jakby rozważała tę hipotezę. - Zaczekajmy jeszcze trochę. Znajdę sposób, żeby się tego dowiedzieć. Mogę... - przez jego myśli przebiegło wspomnienie myślodsiewni należącej do Mistrza Eliksirów, do której zajrzał w ubiegłym roku. - Może udałoby mi się zajrzeć do jego myślodsiewni?
Widział, jak jej oczy rozszerzają się.
- Jesteś pewien, że udałoby ci się to zrobić? - zapytała. Pokiwał głową, chociaż wcale nie był pewien. Więcej - wiedział, że nie będzie w stanie tego zrobić. Pamiętał, co się wydarzyło ostatnim razem. Nie chciał stracić tego wszystkiego, co udało mu się z takim wysiłkiem wywalczyć.
Chciał po prostu być ze Snape'em.
Dlaczego to było takie trudne? Dlaczego cały świat zdawał się sprzysięgnąć przeciwko niemu?
Hermiona zastanawiała się przez jakiś czas, po czym powoli skinęła głową.
- Dobrze. Zaczekamy. Ale musisz to zrobić, Harry.
Ponownie pokiwał głową. Czuł, jak ogromny ciężar, przygniatający jego serce, płuca i żołądek, zanika. Ale wiedział, że to tylko na jakiś czas. Później będzie musiał coś wymyślić.
- Przepraszam, że zaatakowałam cię tak od razu po tym, jak się ocknąłeś, ale musiałam to zrobić. Gryzło mnie to przez cały tydzień. Już cię nie będę męczyć - uśmiechnęła się blado.
Harry nie miał ochoty odpowiadać jej uśmiechem, ale zmusił się, by nieznacznie unieść kąciki ust. Miał wrażenie, jakby ta rozmowa oddaliła go od przyjaciółki na bardzo dużą odległość. I już nic nigdy nie pomoże im się do siebie zbliżyć...
- Odpoczywaj w takim razie. Ja... muszę jeszcze coś załatwić.
Pokiwał głową i patrzył, jak odchodzi, dopóki nie zniknęła za drzwiami szpitala.
Spojrzał w sufit i westchnął ciężko.
Wygląda na to, że już zawsze będzie musiał walczyć o to... zafascynowanie. Nie spodziewał się, że będzie łatwo, ale miał wrażenie, że powoli zaczyna go to przerastać.
Zamknął oczy, przypominając sobie to rozkoszne ciepło, którego doznał, kiedy przytulał się do Severusa. I spokój.
To uczucie warte jest każdej bitwy. I każdej ceny.
* * *
Stukot jej kroków odbijał się echem od ścian korytarza.
Przychodzenie tutaj było ryzykowne. Jednak podejrzewała, że Harry tego nie zrobi... nie sprawdzi Snape'a. A tak się o niego bała... To było jedyne, co mogła zrobić, aby go ochronić.
Pamiętała jego błagalny wzrok, który ścisnął ją za serce. Uległa i teraz tak strasznie się bała, że jej słabość negatywnie odbije się na życiu Harry'ego i wszystko się źle skończy. Była zła na siebie, że nie potrafiła być konsekwentna i stanowcza, tak jak zawsze. Jednak, gdy w grę wchodziły uczucia, to nie było już takie łatwe.
Może, po jakimś czasie, udałoby jej się pogodzić z faktem, że Harry jej nienawidzi. Ale może kiedyś by mu przeszło... kiedy zrozumiałby, że ona zrobiła to wszystko, by go chronić.
Ron był jeszcze dużym dzieckiem. Nie potrafiłby ochronić nawet siebie. To ona zawsze troszczyła się o nich obu. I nie może teraz przestać. Nie, kiedy Voldemort jest u szczytu władzy i życie wszystkich bliskich jej osób jest zagrożone.
Przystanęła przed drzwiami i wzięła głęboki oddech, dodając sobie odwagi.
Zapukała.
Po pewnym czasie drzwi otworzyły się i ukazała się w nich wysoka, odziana w czerń postać.
- Muszę z panem porozmawiać! - wypaliła, zanim mężczyzna zdążył otworzyć usta. Jego oczy zwęziły się. Gestem zaprosił ją do środka. Czuła, że nogi uginają się pod nią, kiedy wchodziła do gabinetu, ale nie dała tego po sobie poznać.
Musi grać twardą i zdecydowaną.
Zdziwiło ją to, że nie podszedł do biurka, tylko stanął przy drzwiach i spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. Uświadomiła sobie, że gdyby chciał coś z nią zrobić, to nie ma żadnej drogi ucieczki. Poczuła, że strach przejmuje nad nią kontrolę, ale szybko się opanowała.
Przyszła tu dla Harry'ego!
- Słucham, panno Granger? - głos Mistrz Eliksirów był niezwykle chłodny.
Zaczerpnęła tchu i wypaliła:
- Wiem, co łączy pana z Harrym!
Jeżeli spodziewała się wyrazu zaskoczenia na jego twarzy, to bardzo się rozczarowała. Surowe rysy nie zmieniły się, jedynie oczy zwęziły się nieznacznie.
- Przyszłam tu,
żeby powiedzieć panu... - pomyślała, że nie brzmi zbyt
groźnie i poważnie, kiedy zwraca się do niego w ten sposób,
więc szybko się poprawiła. - ...żeby ci powiedzieć, że
nie wolno ci go skrzywdzić. Wiem, że już raz to
zrobiłeś. Przez tydzień chodził załamany, a ja nie
wiedziałam, dlaczego. Teraz już wiem i ostrzegam cię... - czy
ona naprawdę stała w gabinecie i groziła nauczycielowi?
Zawahała się przez chwilę, jednak szybko powróciła do przerwanego
wątku. - Harry jest naiwny i ma dobre serce. Ufa ci bezgranicznie i nie
pozwoli powiedzieć złego słowa o tobie. Ale ja ci
Odetchnęła, kiedy w końcu udało jej się to wszystko z siebie wyrzucić. Czuła się nieswojo pod wpływem tego przeszywającego spojrzenia. Czekała, podenerwowana, na jakąkolwiek odpowiedź, ale ta nie nadchodziła.
- To bardzo interesujące, panno Granger... - kiedy Mistrz Eliksirów w końcu się odezwał, niemal podskoczyła. Jego głos był tak lodowaty, iż mimowolnie zadrżała - ...ale z przykrością muszę stwierdzić, że twój legendarny intelekt okazał się być tylko... legendą.
Z przerażeniem zobaczyła, jak mężczyzna wyciąga w jej stronę różdżkę. Instynktownie złapała za swoją, ale było już za późno...
* "When the wrong one loves you right" by Celine Dion
--- rozdział 15 ---
15. Breaking the walls.
Harry spędził w szpitalu kolejny tydzień. Leczony wszelkiego rodzaju eliksirami, maściami i wywarami, powoli wracał do zdrowia. Złamane kości zrosły się, a rany zasklepiły. Zarówno te zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Żywiony tylko mlecznymi zupami i kleikami, stał się osłabiony i wycieńczony, a Pomfrey absolutnie zabroniła mu wychodzić z łóżka. Uważała, że powinien przeleżeć w skrzydle szpitalnym jeszcze jeden tydzień, ale po gwałtownych protestach Harry'ego i interwencji profesor McGonagall pozwolono mu w końcu opuścić szpital. Musiał jednak przysiąc, że nie będzie się przemęczał ani denerwował.
Dyrektor i profesor McGonagall dokładnie wypytali go o okoliczności napaści, jednak on powtarzał tylko, że nic nie pamięta. Nie okłamywał ich, była to prawda. Z tego, co mówili mu Ron i Hermiona, także oni musieli wiele razy opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło. Nie tylko nauczyciele byli tego ciekawi. Uczniowie wręcz wchodzili im na głowy, żeby się czegoś dowiedzieć.
Harry kilka razy próbował nawiązać do rozmowy, którą on i Hermiona przeprowadzili pierwszego dnia po jego przebudzeniu. Ale przyjaciółka zdawała się starannie omijać ten temat. Kiedy w końcu zapytał ją wprost, czy powiedziała Dumbledore'owi o nim i o Snapie, ku zdziwieniu Harry'ego odparła spokojnie, że wyjawiła mu wszystko, co wie. Kiedy Harry prawie zemdlał z przerażenia, dodała, że musiała powiedzieć o tym także wszystkim uczniom i nauczycielom. Widząc, że przyjaciel krztusi się i nie może złapać tchu, poklepała go po plecach i dodała z uśmiechem, że każdy, komu to wyjawiła, był bardzo zaskoczony, że Snape uratował Harry'ego, ale nikt nie próbował umniejszać jego zasługi.
Dopiero po chwili osłupiałej konsternacji Harry zrozumiał, o co chodzi. Kiedy próbował wyciągnąć od niej coś więcej, opowiadała tylko o napaści, o szukaniu go i uratowaniu. Jakby zupełnie zapomniała o tym, o czym wtedy rozmawiali, jakby wszystkie podejrzenia wyparowały z jej umysłu. Harry nie wiedział, jak to się stało, ale po trwających pół nocy przemyśleniach doszedł do wniosku, że to nie mógł być przypadek, a Hermiona na pewno nie oszukiwałaby go. Kolejne przepytanie przyjaciółki tylko utwierdziło go w przekonaniu, że rzucono na nią zaklęcie Obliviate. I na pewno Mistrz Eliksirów musiał maczać w tym palce. Nic innego nie przychodziło Harry'emu do głowy. Jedno było pewne - kiedy tylko nadarzy się okazja, będzie musiał zapytać o to Snape'a.
Na razie mógł odetchnąć z ulgą. Nie przyznałby się do tego, ale niewielka część umysłu także podpowiadała mu takie rozwiązanie. Teraz, kiedy problem został zażegnany, poczuł się tak, jakby spadł mu z serca ogromny kamień. Od tej chwili będzie musiał być bardzo ostrożny i uważać, by Hermiona ponownie nie zaczęła czegoś podejrzewać.
Nie tylko Hermiona i Ron przychodzili go odwiedzać. Często zjawiała się też Luna ("Przyniosłam ci zdechłą, suszoną żabę, Harry! Powieś ją na szyi - uśmierza ból i zmęczenie!"), Neville, a nawet Ginny. Siostra Rona była nieco małomówna, ale uśmiechnięta. Najwidoczniej złość już dawno jej minęła. Przyniosła mu naręcze stokrotek. Harry nie miał pojęcia, skąd wzięła je o tej porze roku - był już w końcu listopad - ale nie pytał o to. Był zadowolony, że Ginny ponownie jest dla niego miła i cieszyło go to, że powrócił jej dobry humor. Hagrid przyniósł mu słoik swoich twardych jak pancerze Krakwatów ciasteczek. Harry po raz pierwszy był wdzięczny pani Pomfrey za to, że pozwoliła mu jeść tylko kleiki. Dzięki temu mógł wymigać się od przyjęcia podarunku bez ryzyka, że pół olbrzym poczuje się urażony.
Jednak w całym tym tłumie odwiedzających go osób, brakowało mu tej jednej, na którą czekał z największą niecierpliwością.
Snape nie przyszedł ani raz przez cały tydzień. Jakby w ogóle nie interesowało go, jak Harry się czuje, jakby nic go to nie obchodziło. A przecież uratował mu życie...
Harry próbował odsunąć od siebie gorzkie uczucie zawodu, które kłębiło się w jego sercu każdego dnia, w otaczającym go tłumie roześmianych przyjaciół i zatroskanych nauczycieli. Z dnia na dzień tęsknił coraz bardziej i nic nie potrafiło ukoić tego uczucia. Codziennie wpatrywał się w drzwi, w nadziei, że pojawi się w nich wysoka, ciemna sylwetka, ale za każdym razem zamiast niej, pojawiało się tylko rozczarowanie.
Kiedy nadszedł piątek i Harry'emu udało się wywalczyć wyjście ze szpitala, jedyne, o czym potrafił myśleć, to odwiedzenie Snape'a. Ta wizyta była dla niego priorytetem i nic nie potrafiłoby go zatrzymać. Dlatego powiedział Ronowi i Hermionie, że będzie wolny dopiero w porze kolacji, a tak naprawdę miał wyjść nieco wcześniej. Chciał zapewnić sobie trochę czasu bez zamęczających go przyjaciół i kolegów.
Jego odzwyczajone od chodzenia nogi nieznacznie uginały się pod nim, kiedy ubrany w spodnie, koszulę i sweter stanął przed lustrem, aby się sobie przyjrzeć. Z ulgą stwierdził, że nie wygląda najgorzej. Na jego twarzy wciąż widniały niewielkie, delikatne zadrapania, na policzku i wardze, a łuk brwiowy był zaczerwieniony. Jednak poza tym, wyglądał całkiem dobrze jak na kogoś, kto otarł się o śmierć. Był tylko nieco wychudzony, a jego cera miała blady, niezdrowy kolor. Cienie pod oczami nie chciały zniknąć, pomimo tego, że naprawdę długo sypiał. Wciąż czuł się przemęczony i wyczerpany, jakby ktoś wyssał z niego całą energię.
Odwrócił się od swojego odbicia, poszedł podziękować za wszystko pani Pomfrey i ruszył w kierunku lochów, starając się pozostać niezauważonym. Na szczęście, uczniowie mieli jeszcze ostatnie popołudniowe lekcje i Hogwart sprawiał wrażenie opustoszałego.
Serce biło mu szybko, kiedy schodził do lochów. Miał wrażenie, że to stało się już regułą. Czy kiedykolwiek będzie mógł przebywać tu bez tego nieprzyjemnego zdenerwowania, które sprawiało, że z trudem stawiał kolejne kroki? Ale musiał go zobaczyć! Chociaż przez chwilę. Nie wiedział, czy go zastanie, czy nauczyciel nie miał teraz jakichś zajęć, ale warto było spróbować.
Starając się uspokoić trzepoczące w piersi serce przystanął przy drzwiach prowadzących do gabinetu Mistrza Eliksirów i zapukał. Po chwili usłyszał kroki, a krew zawrzała w nim z podniecenia.
Drzwi otworzyły się. Harry wstrzymał oddech.
Prawie zapomniał, jak piękne jest spojrzenie tych cudownych, czarnych oczu, które rozszerzyły się teraz w wyrazie zaskoczenia. Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który wypłynął mu na twarz. Snape spoglądał na niego przez chwilę, a widoczne na jego twarzy zdumienie szybko przerodziło się w niepokój. Brwi ściągnęły się, a zmarszczki na twarzy pogłębiły.
- Co ty tu robisz, Potter? - zapytał cierpko, widząc, że Harry najwyraźniej zamarł z maślanym uśmiechem na ustach i chwilowo nie jest w stanie mówić. - Nie powinieneś być jeszcze w szpitalu?
- Wyszedłem. - Harry nie był w stanie wydusić z siebie czegoś składniejszego. - Dzisiaj. Czy mogę... wejść? - zapytał nieśmiało.
Snape zmrużył oczy, ale odsunął się i wpuścił go do środka. Kiedy zamknął drzwi, Harry nie potrafił się już dłużej powstrzymywać. Gwałtownie dopadł do niego i przyparł go do drzwi, owijając ramiona wokół jego pasa. Z głośnym westchnieniem oparł głowę na otulonej w czarny materiał piersi i zamknął oczy. Przycisnął policzek do szorstkiego materiału i wyszeptał:
- Tęskniłem za tobą...
Westchnął jeszcze raz, wdychając cudowny aromat cynamonu i delikatnie wyczuwalną woń ziół. Przylgnął do szczupłego ciała jeszcze bardziej i usłyszał... bijące głośno serce.
- Czekałem na ciebie. Ale ty nie przyszedłeś. - Nie potrafił zapanować nad goryczą, która niepostrzeżenie wkradła się do jego głosu. - Dlaczego mnie nie odwiedziłeś?
Snape, który do tej pory był najwyraźniej całkowicie zaskoczony jego zachowaniem, spiął się i wyprostował, jednak nie próbował go odsunąć.
- Byłem zajęty, Potter - wycedził doskonale opanowanym głosem. - Zresztą, nie miałem ochoty przepychać się przez oblegające cię tłumy - dodał kwaśno.
Harry oderwał rozgrzany policzek od unoszącej się miarowo piersi mężczyzny i spojrzał w górę, na zaciśnięte w wąską kreskę usta, na blade, napięte oblicze, aksamitne, czarne włosy, okalające twarz i na ten cudowny, duży nos, który wydawał mu się najpiękniejszym nosem na świecie.
- Tak bardzo... za tobą tęskniłem, Severusie - powtórzył cicho, spoglądając głęboko w przypatrujące mu się uważnie oczy Mistrza Eliksirów, które na dźwięk jego imienia zapłonęły przez moment dziwnym blaskiem.
- Nie dramatyzuj, Potter - powiedział chłodno Snape. - Nie widziałeś mnie zaledwie przez tydzień. Nie licząc tych kilku dni, kiedy leżałeś nieprzytomny.
Harry'ego uderzyła nagła myśl. Zmarszczył brwi i odsunął się od mężczyzny, mierząc go przeszywającym, podejrzliwym spojrzeniem.
- Skąd wiesz, kiedy się obudziłem?
Zobaczył, że twarz Mistrza Eliksirów spochmurniała, jakby był zły sam na siebie.
Harry zrozumiał.
- Jednak byłeś! - Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się radosny uśmiech. - Mogłeś mi powiedzieć.
Twarz nauczyciela przypominała teraz chmurę gradową.
- Skoro już muszę zaspokoić twoją ciekawość, Potter, to zanosiłem Pomfrey eliksiry - powiedział tak obojętnym tonem, na jaki go było stać, ale Harry był tak szczęśliwy, że nie uwierzył w ani jedno jego słowo. To znaczy w powody, które nim kierowały.
- Nie martw się, nikomu nie powiem - wyszeptał żarliwie, nie próbując nawet zmusić swoich ust, żeby przestały się szczerzyć.
- Czyżby Pomfrey napoiła cię jakimś wywarem rozśmieszającym, Potter? - warknął Mistrz Eliksirów. Harry nie zwrócił uwagi na zgryźliwy ton nauczyciela.
Przypomniał sobie, dlaczego tutaj przyszedł. Podziękować mu.
Uśmiech powoli znikł z twarzy chłopca. Snape zmarszczył brwi. Harry westchnął głęboko i wyciągnąwszy rękę, złapał smukłą dłoń Mistrza Eliksirów. Uniósł ją i z namaszczeniem przyłożył do swojego policzka, wtulając w nią twarz i zamykając na chwilę oczy. Dotyk chłodnych palców posłał przyjemny dreszcz wzdłuż jego ciała.
- Dziękuję ci - powiedział cicho, pocierając policzkiem wnętrze dłoni - za uratowanie mi życia. Otworzył oczy i spojrzał na twarz Snape'a, która w tej chwili wyrażała jedynie głęboką konsternację. - Ja... niewiele pamiętam, ale Ron i Hermiona mówili mi, że nie mogłem oddychać, a ty... użyłeś jakiegoś zaklęcia uzdrawiającego... i mnie ocaliłeś. - Oderwał dłoń od policzka i przyłożył do swoich ust, wciąż nie spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny i przyglądających mu się z uwagą ciemnych oczu, w których dostrzegł iskierkę nieokreślonej emocji. - Dziękuje ci - wyszeptał, spuszczając wzrok i całując delikatnie długie, smukłe palce.
Niezwykle przyjemne,
ciepłe uczucie zalało jego serce. Nieważne, co było
wcześniej. Nieważne, jak bardzo został zraniony. Wszystko
stało się takie bez znaczenia. Teraz miał dowód, że
Snape'owi na nim zależy. Uratował go. To wymazywało wszystkie
jego winy. I nawet, jeżeli Snape nadal będzie go źle
traktował, jeżeli nadal będzie go ranił, żadna z tych
ran już nie zagłębi się w jego sercu, ponieważ teraz
otaczała je niezwykle silna bariera wiary i świadomości, że
Severusowi zależy na nim. Że
Ta wiedza dawała Harry'emu siłę, aby rozpocząć długą i żmudną wspinaczkę na otaczające serce Snape'a zimne, nieprzystępne mury. A może kiedyś pomoże mu nawet rozbić te mury? Kiedy on sam stanie się silniejszy i twardszy...
Ucałował jeszcze raz chłodną dłoń i kiedy w końcu ją wypuścił, poczuł, jak dotyka jego podbródka i unosi jego twarz w górę. Jego spojrzenie napotkało błyszczące dziwnym blaskiem oczy Mistrze Eliksirów. Usłyszał wypowiadane cichym, łagodnym szeptem słowa:
- Nie ma za co, panie Potter.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, a uśmiech ponownie powrócił na jego twarz. Snape cofnął dłoń i wyprostował się.
- Ale zrób mi tę przysługę i przestań się tak głupkowato uśmiechać, bo obawiam się, że mój wzrok już dłużej tego nie wytrzyma - dodał kwaśno mężczyzna i Harry pomyślał, że jeszcze nigdy w życiu szyderczy komentarz Mistrza Eliksirów nie wydał mu się tak... uroczy.
* * *
- Jak się czujesz, Harry? - zapytała Hermiona, kiedy spotkał się z nią i Ronem przed wejściem do Wielkiej Sali.
- W porządku - odparł, wzruszając ramionami.
Od napaści Hermiona zachowywała się gorzej niż pani Weasley. Matkowała mu, chuchała na niego i ciągle pytała o jego samopoczucie, wciąż przypominając, że według niej, powinien przeleżeć w szpitalu jeszcze kilka dni. Na szczęście Ron stawał w jego obronie, co prawie zawsze kończyło się zwyczajową kłótnią.
"Oni nigdy się nie zmienią" - pomyślał z ciepłym uczuciem w sercu.
Już teraz planował, jakim sposobem mógłby wyrwać się spod ich skrzydeł. Harry tak bardzo chciał dłużej porozmawiać z Severusem, a wcześniej nie mógł tego zrobić, ponieważ musiał szybko wyjść, gdyż czekali na niego przyjaciele. Nie zdążył się nim nacieszyć. Dlatego męczył go tak długo, aż ten w końcu zgodził się, aby chłopak wpadł do niego wieczorem, ale pod warunkiem, że nikt go nie zobaczy. To nie było trudne. Harry miał pelerynę niewidkę. O wiele trudniejsze było oszukanie przyjaciół, którzy, najwidoczniej, postanowili nie spuszczać go z oczu nawet na chwilę, jakby się bali, że Harry zostanie napadnięty za pierwszym zakrętem.
- Jesteś zdenerwowany, Harry? - zapytała Hermiona, odrywając go od tych rozmyślań.
- Co? Nie. Dlaczego? - wymamrotał, nieco zaskoczony.
- Przestań go zamęczać! - warknął na nią Ron. Hermiona nabrała powietrza, jakby chciała mu coś odpowiedzieć, ale rudzielec złapał przyjaciela za ramię i pociągnął za sobą do Wielkiej Sali.
Większa część znajdujących się już w pomieszczeniu głów zwróciła się w stronę Harry'ego, jednak nie speszyło go to. Uznał, że to przecież nic nowego w tym roku. Nawet już się przyzwyczaił do tego, że przez cały czas znajduje się w centrum zainteresowania. Rozglądając się, dostrzegł trzy wolne miejsca przy stole Ślizgonów.
Przełknął ślinę.
Wszyscy trzej uczniowie, których podejrzewano o napaść na niego, zniknęli bez śladu. Poczuł mimowolny dreszcz. To było dziwne uczucie wiedzieć, że Malfoya i jego goryli nie ma. I, prawdopodobnie, nigdy już nie wrócą. Nierozwiązana tajemnica, o której jeszcze przez długi czas będą krążyły przekazywane szeptem domysły i plotki, które po pewnym czasie przerodzą się w legendę.
Harry mógłby zapytać Snape'a, czy coś o tym wie, ale w głębi serca wcale nie chciał poznać prawdy. Najważniejsze teraz było to, że jest już bezpieczny. A po przestraszonych minach Ślizgonów można było domyślić się, że w najbliższym czasie nikt nie odważy się go ani zaczepić, ani cokolwiek mu powiedzieć. Nie po tym, jak trójka jego wrogów dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
Harry poczuł dziwną satysfakcję, kiedy padały na niego ich zatrwożone spojrzenia. Pansy Parkinson zbladła, jak ściana i zagryzając wargę, natychmiast odwróciła głowę.
- Harry! - Jego uwagę przyciągnęła rudawo złota burza włosów i piegowata twarz. - Cieszę się, że w końcu mogłeś wyjść! - powitała go Ginny, zrywając się ze swego miejsca. - Nie mogliśmy się doczekać twojego powrotu! - Stanęła przed nim i uśmiechnęła się szeroko.
- Och - zająknął się. - Ja... też się cieszę.
- Pewnie jesteś głodny. Nie będę cię zatrzymywać - powiedziała łagodnie. W tej samej chwili jej oczy powędrowały ponad ramieniem Harry'ego, a na jej policzki wypłynął cudowny rumieniec. Harry odwrócił się, ale stwierdził, że nie widzi niczego niezwykłego, poza przypatrującą mu się grupą Krukonów, siedzącą przy swoim stole. Cho Chang posłała mu nieśmiały uśmiech. Nieco zaskoczony, odpowiedział jej tym samym, a następnie odwrócił się z powrotem do Ginny. Jednak Gryfonka powróciła już do swoich przyjaciół. Harry ruszył w kierunku siedzących przy stole Rona i Hermiony, odpowiadając po drodze na rzucane zewsząd pozdrowienia i uśmiechy.
Odetchnął głęboko. Dlaczego wydawało mu się, że od napaści na niego, wszystko się nagle zmieniło? Ginny znowu go lubi, Ślizgoni się go boją, pozostali uczniowie stali się dla niego milsi, a Snape'owi na nim zależy.
Uśmiechnął się mimowolnie.
- Co cię tak ucieszyło, Harry? - zapytał Ron, kiedy Gryfon podszedł do przyjaciół.
- Och, nic takiego - odparł, siadając pomiędzy nimi i kiwając głową witającemu go z uśmiechem Neville'owi. - Po prostu... cieszę się.
"Jak to się czasami dziwnie układa" - pomyślał. W jego życiu nastąpił przełom, dzieląc je na to przed napaścią, i to po napaści. Tak jakby na... wczoraj i dzisiaj.
Ponownie uśmiechnął się do siebie.
Nawet jedzenie wyglądało o wiele smaczniej, niż zazwyczaj. Sięgnął po kurczaka, nie zważając na protesty Hermiony, że nie wolno mu jeść takich ciężkostrawnych potraw.
O tak, "dzisiaj" jest o wiele przyjemniejsze...
* * *
Musiał okłamać przyjaciół. Powiedział im, że ma zgłosić się do skrzydła szpitalnego, żeby przyjąć jakiś lek i będzie musiał spędzić tam trochę czasu. Oczywiście zaoferowali się, że pójdą z nim. Na szczęście udało mu się wyperswadować im ten pomysł twierdząc, że pani Pomfrey zabroniła, aby ktokolwiek w tym przeszkadzał. Kiedy zaproponowali odprowadzenie go pod drzwi szpitala, obiecał, że będzie na siebie uważał i że na wszelki wypadek pójdzie w pelerynie niewidce. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu zrezygnowali. Miał nadzieję, że niedługo przestaną wszędzie za nim chodzić i zachowywać się tak, jakby uważali, że jest zrobiony ze szkła. Szczególnie Hermiona, która traktowała go tak, jak gdyby Harry miał pięć lat i trzeba go było na każdym kroku pilnować.
"Współczuję jej dzieciom" - pomyślał, kiedy nareszcie mógł zarzucić na siebie pelerynę niewidkę i przedostać się do lochów. Kiedy przechodził pod portretem kilku pochłoniętych grą w szachy czarodziejów, ziewnął tak potężnie, że oderwali się od gry i rozejrzeli z niepokojem. Czuł się bardzo zmęczony (Hermiona oczywiście nie omieszkała wspomnieć mu o tym, że wygląda tak, jakby miał zasnąć na stojąco), był osłabiony i śpiący, ale spotkanie ze Snape'em było dla niego najważniejsze. Tylko o nim myślał przez całe popołudnie i wieczór, nawet, kiedy otaczały go grupy kolegów i znajomych, wypytujących go o samopoczucie i o to, co właściwie się wydarzyło.
Stanął przed gabinetem Mistrza Eliksirów i kiedy chciał zapukać, drzwi same się przed nim otworzyły. Nieco zdumiony wszedł do środka. Przeszedł przez opustoszały, cichy gabinet i zapukał do kolejnych drzwi. Kiedy stanęły przed nim otworem, Harry ujrzał Snape'a czytającego książkę w fotelu przed kominkiem. Światło ognia tańczyło na jego czarnych szatach i odbijało się srebrnymi refleksami w opadających na twarz, hebanowych włosach.
- Zdejmij pelerynę i zamknij za sobą drzwi - powiedział mężczyzna, nie podnosząc głowy znad książki. Harry wykonał polecenie i dopiero teraz zauważył leżący na kolanach Snape'a pergamin, w którym nauczyciel co chwilę coś zapisywał. - Siadaj - rzucił w jego stronę. - Niedługo skończę.
Gryfon posłusznie opadł na fotel po drugiej stronie niskiego stolika. Twarz Snape'a była ściągnięta w zamyśleniu. Harry domyślił się, że to, co robi, jest pewnie niezwykle ważne i zrobiło mu się trochę wstyd, że mu przeszkadza. Ale skoro już tutaj dotarł, a wiele go to kosztowało, nie miał zamiaru tak szybko wychodzić.
Westchnął cicho, oparł się wygodniej i zapatrzył w trzaskające cicho płomienie. Ciepły blask bijący od ognia rozgrzewał jego skórę i rozchodził się po ciele. Powieki zaczęły mu nieznośnie ciążyć i chociaż się starał, nie potrafił utrzymać ich otwartych. Miał wrażenie, że leży w ciepłej, puchowej pościeli, a ogień nuci mu kołysanki. Kolory i światła rozmazały się i mieszały ze sobą, zabierając go w cudownie ciepłą, spokojną krainę snu.
*
Wszędzie wokół panował gęsty mrok, ale w tej ciemności zaczęło się coś dziać. Wdarło się do niej dziwne, przyjemne uczucie, przynosząc ze sobą... chłód i... podniecenie.
Jęknął przeciągle.
Czuł delikatny, szalenie przyjemny dotyk, który sprawiał, że przez jego ciało zaczęły na przemian przepływać fale gorąca i zimna.
- Dobrzeeee... - wyszeptał, kiedy udało mu się umiejscowić ten dotyk.
Poczuł, że jest twardy.
Ciemność rozproszyła się pod naporem promieniującego z jego podbrzusza, cudownego uczucia, które sprawiło, że cały się naprężył.
Sen odpłynął już zupełnie i Harry powoli otworzył zaspane oczy, pragnąc dowiedzieć się, co to za uczucie. Przez unoszącą mu się przed oczami mgłę dostrzegł, że jego koszula jest rozpięta na piersi.
Dziwne, nie pamiętał, żeby kładł się spać w ubraniu...
Jego wzrok powędrował niżej i to, co ujrzał sprawiło, że na jego twarzy pojawił się palący rumieniec. Jego spodnie były rozpięte, a blada, smukła dłoń o długich palcach zaciskała się na jego członku i poruszała wolno, posyłając mu kolejne fale coraz bardziej obezwładniającej przyjemności.
Z jego ust wyrwał się jęk, którego nie udało mu się powstrzymać. Uniósł zaczerwienioną twarz i zobaczył nad sobą przypatrującą mu się z krzywym uśmiechem na wąskich wargach twarz Mistrza Eliksirów. Ciemne oczy błyszczały, a złośliwe, tańczące w nich iskierki, mieszały się z płomieniem podniecenia.
- Pobudka, panie Potter. - Niski, mroczny głos skruszył wolę Harry'ego i posłał iskry wzdłuż jego kręgosłupa.
Nie miał nawet chwili, żeby pomyśleć o tym, gdzie jest i co się dzieje, gdyż cudownie chłodna dłoń na jego erekcji odebrała mu całkowicie zmysły i rozum.
Snape pochylał się nad nim, a czarna peleryna opadła z jego ramion, otulając ich obu i odgradzając od świata zewnętrznego.
Mistrz Eliksirów przyspieszył, posyłając jego skomlącą z rozkoszy świadomość aż pod sam sufit. W pewnej chwili druga ręka mężczyzny, która do tej chwili spoczywała na oparciu fotela, dotknęła torsu Harry'ego, pieszcząc delikatnie skórę. Chłopak zamknął oczy, poddając się łagodnemu dotykowi, jednak już chwilę później gwałtowny, bolesny prąd przeszył jego ciało i poderwał je, a z ust wycisnął ochrypły jęk. Otworzył oczy i napotkał krzywy, złośliwy uśmieszek na pochylonej nad nim twarzy. Snape ponownie uszczypnął jego sutek. Harry krzyknął, a jego ciało spięło się. Uderzył plecami w oparcie fotela, próbując złapać wymykający mu się oddech. Snape zdawał się doskonale bawić torturowaniem go w ten sposób i spijaniem eksplozji bólu i przyjemności z jego płonącej twarzy. Kolejne uszczypnięcie sprawiło, że zaskomlał cicho, rzucając się gwałtownie. Złapał Snape'a za szatę na piersi i przyciągnął do siebie, wciskając twarz w jego obojczyk. Znowu poczuł ten odbierający zmysły zapach. Jęknął i przesunął twarz, a jego usta znalazły się na wysokości ucha mężczyzny. Snape przyspieszył, ściskając jego erekcję jeszcze mocniej. Jego dłoń ocierała się o zaczerwienioną, nabiegłą krwią skórę na nabrzmiałym, drgającym spazmatycznie penisie chłopca i podrażniała go jeszcze bardziej, doprowadzając do nieprzerwanego, ochrypłego jęku.
- Właśnie... tak... - wydyszał do ucha Snape'a, czując, że jego ciało całkowicie przestało go słuchać i podąża teraz tylko za rytmem poruszającej się coraz szybciej dłoni. Jego pogrążone w rozkoszy ciało wysłało sygnał do zamroczonego umysłu, dochodząc do wniosku, że już dłużej nie wytrzyma. Próbował się hamować, ale ruchy były za szybkie, za mocne i zbyt natarczywe. Palce skubiące jego sutek posyłały w jego udręczone ciało kolejne spazmy bolesnej przyjemności, a gorący oddech owiewający jego ramię i cudowny zapach Snape'a skutecznie atakowały pozostałe zmysły.
- Nie... wytrzymam... - wyjęczał, a raczej zaszlochał do ucha mężczyzny. - Zaraz...
- ...dojdziesz - dokończył za niego uwodzicielskim głosem Mistrz Eliksirów. - A dokładniej... teraz!
Palce zacisnęły się kurczowo na główce jego członka i jednym, gwałtownym ruchem ześlizgnęły po nim, wyciskając z niego białe, lepkie nasienie. Harry zesztywniał, czując palące wybuchy w każdej części swojego ciała. Jakby miliony iskier jednocześnie podrażniły jego zakończenia nerwowe, kumulując się w dolnych partiach ciała. Słyszał ochrypły krzyk i dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że wydobywa się on z jego własnego gardła. Jego zmysły zostały zmiecione przez nawałnicę przyjemności i odległa część jego umysłu zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek uda mu się je odzyskać. Wygięte w łuk ciało płonęło, dopóki niewiarygodna siła orgazmu nie wypuściła go ze swoich szponów. Opadł z powrotem na fotel, nie potrafiąc złapać tchu i otworzyć załzawionych oczu. Jego serce trzepotało gwałtownie, próbując wyrwać się na wolność, a on potrafił tylko pojękiwać, starając się pozbierać porozrzucane zmysły.
Snape nadal pochylał się nad nim, jakby czekając, aż Harry dojdzie do siebie. Gryfonowi udało się w końcu złapać dryfującą świadomość i ściągnąć ją z powrotem do swojego ciała. Przełknął kilka razy ślinę, gdyż miał wrażenie, że zdarł sobie gardło. Kiedy w końcu otworzył oczy i zobaczył pochyloną nad sobą, wykrzywioną mrocznym półuśmieszkiem twarz Mistrza Eliksirów, do jego umysłu wdarło się wspomnienie podobnej sytuacji, która miała miejsce jakiś czas temu.
Uśmiechnął się do siebie. Spojrzał prosto we wbijające się w niego błyszczące oczy i powiedział cicho:
- To było miłe, profesorze.
Zobaczył, jak twarz Snape'a ściągnęła się, a oczy zapłonęły.
- Próbujesz być ironiczny, Potter? - warknął mężczyzna, starając się uwolnić swą szatę z uścisku Gryfona.
- Ależ skąd - odpowiedział niewinnie Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. - Jakże mógłbym z tobą konkurować?
Kąciki ust Mistrza Eliksirów drgnęły nieznacznie, a w oczach zamigotały iskry.
- No proszę, Potter... czasami potrafisz być dowcipny. Chyba będę musiał częściej doprowadzać cię do takiego stanu... - Uśmiechnął się kpiąco, a policzki Harry'ego zapłonęły. Wypuścił z rąk szatę Snape'a i przyjemne ciepło zniknęło, kiedy mężczyzna wyprostował się, odrzucając do tyłu pelerynę. Spojrzał z góry na wpół rozebranego, leżącego w fotelu chłopca, a na jego wargach pojawił się ten cudowny, krzywy uśmieszek.
- Ubierz się. Musisz iść się wyspać.
Harry poczuł, że znowu się rumieni. Spróbował się podnieść, ale zwiotczałe mięśnie odmawiały współpracy. W końcu udało mu się doprowadzić się do porządku, a w tym czasie Mistrz Eliksirów odłożył na miejsce leżące na stoliku książki i magicznie dorzucił drew do ognia.
Kiedy Harry, ziewając, wyjął pelerynę niewidkę, żeby ją na siebie zarzucić, z jego ust wyrwały się nieprzemyślane słowa:
- Mam nadzieję, że tym razem nikt mnie nie napadnie, bo na jakiś czas mam dosyć skrzydła szpitalnego - zażartował, uśmiechając się, jednak, kiedy zobaczył spojrzenie, które rzucił mu Mistrz Eliksirów, natychmiast spoważniał. - Przepraszam, to był głupi żart - wymamrotał, odrywając wzrok od pogrążonej w zamyśleniu twarzy mężczyzny i wbijając go w podłogę.
- To ja już... - zaczął, ale Snape przerwał mu nagle ostrym tonem:
- Zaczekaj chwilę, Potter. - powiedział, znikając na chwilę w drzwiach prowadzących do swej sypialni. Harry zamrugał zaskoczony, ale posłusznie odłożył pelerynę i stał przez chwilę, czekając na jego powrót. Kiedy zobaczył go ponownie, dostrzegł, że mężczyzna trzyma w dłoni coś połyskującego. Snape zatrzymał się przed nim i wyciągnął w jego stronę nieoszlifowany szmaragd wielkości monety. Albo coś, co go przypominało. Harry nie znał się na kamieniach.
- Co to jest? - zapytał zaciekawiony.
- To niezwykle rzadki artefakt, więc wolałbym, żebyś go nie zgubił - odparł spokojnie Mistrz Eliksirów.
- To... dla mnie? - wydukał zaskoczony, biorąc kamień do ręki i uważnie mu się przyglądając. Światło ognia odbijało się od klejnotu, sprawiając wrażenie, jakby w jego wnętrzu płonął chłodny, niesamowity blask.
- Masz go zawsze nosić przy sobie, bez względu na okoliczności - tłumaczył mężczyzna, jednak Harry odpłynął już myślami.
Snape uratował go, doprowadził do orgazmu, a teraz dał mu w prezencie niezwykle cenny klejnot. Nie wiedział dlaczego, ale ten gest sprawił, że jego serce zalała fala ciepła. Zagryzł wargę, tłumiąc uśmiech i spojrzał na Snape'a. Będzie musiał mu się za to jakoś odwdzięczyć...
Uśmiechnął się do swoich myśli.
Przez przysłaniającą jego oczy mgłę zobaczył, że Severus sięga do kieszeni i wyjmuje z niej drugi, taki sam kamień. Harry zamrugał, przeganiając zamroczenie i ze zdziwieniem zobaczył, że mężczyzna przybliża klejnot do twarzy i uważnie mu się przygląda. Ujrzał, jak brwi Mistrza Eliksirów unoszą się w geście bezgranicznego zdumienia, oczy rozszerzają, a usta rozchylają nieznacznie. Wiecznie blade oblicze nabrało dziwnych, ciepłych kolorów.
Harry zamrugał kilka razy, nie będąc pewnym, czy dobrze widzi. Czyżby to, co zobaczył, było...
Po chwili jednak brwi mężczyzny ponownie się zmarszczyły, a Harry został obrzucony taksującym, przeszywającym na wylot spojrzeniem płonących oczu. Zrobiło mu się gorąco. W tym samym momencie poczuł, że trzymany w dłoni kamień rozgrzał się i zaczyna go parzyć. Spojrzał na niego zaskoczony i zobaczył wypełniający go blask, który powoli uformował się w - Harry przybliżył klejnot do oczy - litery i słowa.
Odczytał napis w kamieniu:
Przerażające zrozumienie wypełniło umysł Harry'ego, a nogi ugięły się pod nim. Jego twarz zapłonęła jak pochodnia. Zapragnął rozpłynąć się teraz w powietrzu, zapaść pod ziemię, cokolwiek, byle tylko zniknąć z powierzchni ziemi! Miał wrażenie, że wpadł do wrzącego oleju, gdyż wszystko go paliło. Prawie widział ten ogromny rumieniec, który pokrył całe jego ciało, a twarz zamienił w piwonię.
- To kamień służący do wymiany myśli - powiedział Snape, a jego głos drżał dziwnie, jakby z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
- Nie mogłeś mi tego powiedzieć wcześniej?! - wypalił Harry, próbując utrzymać się na drżących nogach.
- Mógłbym - odparł spokojnie Mistrz Eliksirów. - Ale wówczas nie byłoby tak zabawnie.
Wstyd został zastąpiony przez nadciągającą szybko chmurę gniewu.
- Założę się! - wysyczał Harry, wciskając kamień do kieszeni i postanawiając, że nigdy więcej już go nie dotknie. - Po co mi go dałeś? - Usiłował brzmieć groźnie, ale głos mu się załamał.
- Żebyś mógł mnie zawiadomić w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa - powiedział gładko Snape, nie spuszczając z Gryfona przeszywającego spojrzenia.
Gniew nagle wyparował.
Snape dał mu to... bo się o niego martwił!
- Wystarczy, że zaciśniesz go w dłoni i prześlesz jakąś myśl. Mój kamień się rozgrzeje i zawsze będę mógł ją odczytać. Ale nie wolno ci go nadużywać. Znając twoją lekkomyślność, Potter, będziesz chciał z niego korzystać nawet w sytuacjach niewymagających mojej uwagi.
Harry zasępił się.
Może jednak od czasu do czasu... Snape chyba się nie pogniewa...
- Zrozumiałeś? - zapytał ostro mężczyzna.
Harry pokiwał głową.
- Dziękuję - powiedział cicho, patrząc, jak Mistrz Eliksirów chowa swój kamień do kieszeni. - To... bardzo miłe.
Snape obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
- To nie ma być miłe, Potter, tylko użyteczne - warknął. - A teraz możesz już odejść.
Harry ponownie skinął głową i zarzucił na siebie pelerynę niewidkę, po czym wyszedł szybko z komnaty.
Kiedy szedł wolno korytarzem, jego dłoń mimowolnie sięgnęła do kieszeni i wyjęła zielony klejnot. Przystanął i uśmiechnął się do siebie.
Nie potrafił się powstrzymać.
Ścisnął kamień, zamknął oczy i pomyślał:
* * *
Ukryty pod peleryną niewidką Harry przemykał bezgłośnie korytarzami Hogwartu, kierując się do lochów. Minęły zaledwie dwa dni, a on już nie potrafił wytrzymać bez tego odbierającego zmysły spojrzenia pięknych, czarnych oczu.
Za pomocą kamienia udało mu się podstępem wymusić spotkanie ze Snape'em. W końcu była już niedziela - koniec weekendu. Nie będą mieli czasu na spotkania, kiedy zaczną się lekcje. Harry przesłał Severusowi wiadomość, że musi się z nim pilnie zobaczyć i porozmawiać o czymś niezwykle ważnym.
Chodziło o nagłą utratę pamięci przez Hermionę. Ostatnio zupełnie zapomniał o to zapytać. Dlatego teraz ten temat stał się świetnym pretekstem do zobaczenia się z Mistrzem Eliksirów. Będzie mógł upiec dwa chochliki przy jednym ogniu.
Bardzo dokładnie rozejrzał się po korytarzu, zanim zdecydował się zapukać. Jednak gdy tylko jego dłoń dotknęła drewnianej powierzchni, drzwi natychmiast stanęły przed nim otworem. Kiedy wszedł do gabinetu, usłyszał trzask za plecami. Kolejne drzwi otworzyły się przed nim w ten sam sposób. Skonsternowany wszedł do środka i ujrzał siedzącego w fotelu Snape'a. Serce zabiło mu mocniej, a na twarz wypłynął niepowstrzymany uśmiech.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział cicho, zdejmując z siebie pelerynę.
Mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę. Widniał na niej wyraz irytacji.
- Mówiłem ci, że masz używać tego kamienia z głową - warknął, nie przejmując się zupełnie uprzejmościami, czy powitaniem gościa. - Gdybym wiedział, że będziesz marnował jego moc na takie bzdury, pomyślałbym dwa razy, zanim bym ci go powierzył. - Odwrócił głowę od zaskoczonego kompletnie tym atakiem Harry'ego i spojrzał w płomienie. - Ale czego innego mogłem się po tobie spodziewać, Potter? Jesteś równie lekkomyślny, jak twój ojciec.
Harry zagryzł wargę, przełykając gorzkie słowa protestu. Nie da mu się sprowokować! Chciał się po prostu z nim zobaczyć. Dlaczego on musiał to tak utrudniać?
Kiedy Gryfon nie odpowiadał, Snape spojrzał na niego ponownie i rzucił z przekąsem:
- Co tak niezwykle ważnego chciałeś mi powiedzieć, Potter?
Harry wcale nie był pewien, czy nadal ma ochotę z nim rozmawiać. O czymkolwiek. Ale skoro już tu jest...
- Chciałem zapytać... o Hermionę - powiedział cicho, spuszczając wzrok i patrząc w podłogę. - Wydaje mi się, że straciła pamięć. - Podniósł głowę i spojrzał prosto na mierzącego go groźnym spojrzeniem mężczyznę. - I wydaje mi się, że miałeś z tym coś wspólnego.
- Naprawdę? - Wargi nauczyciela wykrzywił ironiczny grymas. - A jak do tego doszedłeś? - To było pytanie retoryczne, więc nie dając Harry'emu czasu na odpowiedź, warknął, rozdrażniony. - Oczywiście, że miałem z tym coś wspólnego! Rzuciłem na nią zaklęcie Obliviate. Ośmieliła się przyjść tutaj i - oczy Mistrza Eliksirów przeszyły Harry'ego na wylot - szantażować mnie. Zastanawiam się, w jaki sposób odkryła prawdę... - Harry uciekł wzrokiem, nie mogąc wytrzymać tego spojrzenia, które zdawało się przewiercać przez jego duszę i wygrzebywać na światło dzienne jego winę. - To nie jest zabawa, Potter. Jeżeli jeszcze raz zdarzy się coś podobnego... sprawię, że twoje życie stanie się piekłem do końca twych dni w tej szkole! - jego oczy były lodowato zimne. - Zrozumiałeś?
Harry zamknął oczy i przełykając gorycz, która nagle zalała mu gardło, pokiwał głową.
- Doskonale - odparł sucho mężczyzna i wstał z fotela. - Czy jest coś jeszcze, o czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
Harry otworzył oczy i w kilku krokach znalazł się przy Severusie. Objął go ramionami w pasie i przytulił się mocno do niego.
Nie chciał, żeby Snape tak się zachowywał. Pragnął, żeby pomiędzy nimi było tak samo, jak przedwczoraj.
- Przepraszam - wyszeptał cicho, wtulając twarz w jego pierś. Wyczuł, że mężczyzna zesztywniał i wciągnął gwałtownie powietrze, ale nie odsunął go od siebie. - To się więcej nie powtórzy. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
Westchnął głęboko i zamilkł, nie będąc w stanie nic więcej powiedzieć.
Zrobiłby wszystko, żeby było tak jak ostatnio... ale czy to możliwe? Czy Snape pokazał mu tą łagodniejszą stronę tylko dlatego, że miał wyrzuty sumienia? A kiedy uznał, że spłacił dług, ponownie postanowił traktować go tak, jak dawniej? Jakby w ogóle mu nie zależało? Ale przecież dał mu ten kamień. Martwił się o niego. To musiało coś znaczyć!
Harry mocniej go objął i przylgnął do chłodnego ciała, pragnąc je rozgrzać płonącym w jego wnętrzu ogniem. Chciał stopić tę lodową powłokę, którą otaczał się Mistrz Eliksirów. Może, jeżeli będzie ogrzewał ją wystarczająco długo i wytrwale... może w końcu uda mu się przedrzeć przez chłód i dotrzeć do tego ciepła, którego smak poznał niedawno?
Czuł bijące miarowo serce Severusa i słyszał jego głęboki, spokojny oddech. Cieszył się, że nadal mógł się do niego przytulać. Że udało mu się przebić na tyle, że Snape nigdy go już od siebie nie odsuwał. Nadal nie odwzajemniał jego uścisku, ale przynajmniej pozwolił Harry'emu tulić się do siebie i czerpać z tego tyle, ile będzie chciał. Nawet we wzburzeniu i gniewie.
Gryfon uśmiechnął się do siebie. Poczuł napływający spokój, który rozgrzewał jego serce, dając mu nadzieję, że swoim ciepłem uda mu się roztopić tę barierę.
To była chwila doskonała.
Nagle, w tą ciepłą, otulającą ich ciszę, wkradł się mroźny wiatr. Serce Severusa zabiło mocniej, oddech przyspieszył, a z ust wyrwał mu się syk.
Harry poderwał głowę zaskoczony i spojrzał na wykrzywioną bólem twarz mężczyzny.
- Co się st... - nie zdążył dokończyć pytania, kiedy poczuł na ramieniu żelazny uścisk dłoni i został odepchnięty z taką siłą, że potknął się i omal nie upadł. Krzyknął, zachwiał się i syknął z bólu, kiedy uderzył łydką o stojący za nim fotel. Kiedy odzyskał równowagę, spojrzał zdumiony na Severusa.
Mężczyzna trzymał się za lewe przedramię, a jego twarz była ściągnięta z wysiłku. Wyglądał, jakby z czymś walczył.
Natychmiast zrozumiał.
- To Voldemort? - zapytał łamiącym się głosem. - Prawda?
Snape podniósł głowę. Ujrzawszy jego pociemniałe spojrzenie, Harry zadrżał.
- Zejdź mi z oczu, Potter - warknął głosem zimniejszym, niż zbocza góry lodowej. Jego oczy ciskały pioruny, a napięta twarz wyrażała jedynie wściekłość. Harry nie potrafił się poruszyć. Stał i gapił się, czując, jak lodowaty podmuch niszczy żarzące się w jego wnętrzu ciepło, które tak usilnie starał się podtrzymywać.
- Nie dość, że jesteś głupi, to na dodatek głuchy! - Słowa uderzyły wraz z gromem. W oczach mężczyzny czaiło się coś groźnego, mrocznego i niebezpiecznego. Harry zadrżał ponownie i cofnął się. Wszystko wokół zdawało się pogrążać w mroku.
- Nie słyszałeś, Potter? Wynoś się stąd! - Ziejąca w czarnych tunelach nienawiść sprawiła, że nogi ugięły się pod Harrym. Chciał odwrócić się i uciec, ale zamiast tego wpadł na fotel i osunął się na niego, wpatrując się przerażonym wzrokiem w szalejącą w ciemnych oczach wichurę wściekłości i nienawiści. Mistrz Eliksirów przypadł do niego i jednym szarpnięciem postawił go na nogi. Długie palce zacisnęły się na ramieniu Harry'ego niczym szpony, wbijając się boleśnie w jego ciało i Gryfon został na wpół zaciągnięty, na wpół dowleczony do drzwi prowadzących na korytarz. Snape wyrzucił go za nie z taką siłą, że ledwie zdołał utrzymać się na nogach. Uderzył o przeciwległą ścianę, a drzwi trzasnęły, zanim zdążył odzyskać równowagę i odwrócić się.
Przez kilka chwil stał tylko i wpatrywał się w nie, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji, przerażony i zaskoczony. Jego ramię pulsowało boleśnie w miejscu, w którym złapał go Snape.
Przypomniał sobie wymierzone w siebie, płonące nienawiścią spojrzenie.
Mroźny wiatr zdmuchnął ostatnią, żarzącą się w nim iskierkę ciepła. Ogarnął go chłód.
Tym dotkliwszy, że nie było w tej chwili już niczego, co mogłoby go ogrzać...
...i co mogłoby stopić lód.
* "Show some emotion" by Celine Dion
--- rozdział 16 ---
16. The nightmare.
Harry spojrzał na trzymany w ręku klejnot. Był środek nocy, a on leżał w łóżku i ciągle nie mógł zasnąć.
Nie potrafił zrozumieć Severusa. I chyba nigdy mu się to nie uda.
Czasami Snape był dla niego całkiem miły, pozwalał mu się do siebie przytulać, nie patrzył na niego z odrazą i, najwyraźniej, obecność Harry'ego sprawiała, że na chwilę stawał się nieco... delikatniejszy. Ale już chwilę później wszystko mogło się zmienić. Tak zupełnie nagle. Potrafił w jednym momencie wpaść w taki szał, że wydawało się, iż zupełnie nie panował nad tym, co robił. Krzywdził i ranił.
Harry zamknął oczy i zadrżał na wspomnienie nieokiełznanej nienawiści, którą zobaczył w oczach Severusa. Mistrz Eliksirów patrzył na niego takim wzrokiem, jakby Harry był jego największym wrogiem, jakby był winny całego zła, wszystkiego, co go w życiu spotkało. Chłopiec nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Co było z nim nie tak? Przecież nic nie zrobił...
Snape najwyraźniej dostał wezwanie od Voldemorta wtedy, kiedy Harry się do niego przytulał. Ale dlaczego po tym wydarzeniu wpadł w taką wściekłość? Jakby nagle znienawidził Harry'ego i nie chciał mieć z nim nic wspólnego, jakby Gryfon był czemuś winny. Ale czemu?
Harry zacisnął kamień w dłoni i zamknął oczy, a następnie wysłał wiadomość, podobnie, jak robił to każdego wieczoru, od kiedy otrzymał od niego klejnot:
To niewiele i, prawdopodobnie, nie da nic, poza rozwścieczeniem Snape’a, że Harry znowu używa kamienia bez potrzeby. Ale musiał to zrobić. Chociaż w ten sposób może dać mu znak, że wciąż jest w pobliżu i myśli o nim. I nie przestanie... cokolwiek by się stało.
* * *
Harry z niecierpliwością wyczekiwał poniedziałkowej lekcji eliksirów i spotkania ze Snape'em. Jednak bardzo się rozczarował. Mistrz Eliksirów traktował go wyjątkowo źle i zdawał się być w bardzo podłym humorze.
Harry nie mógł być tego pewny, ale uważał, że to wina Voldemorta. Może zaczął podejrzewać, że Snape jest szpiegiem? Albo był na niego zły, że nie wykonał jakiegoś zadania? Severus do tej pory nigdy nie wspominał o swojej drugiej pracy, a Harry nigdy nie odważyłby się go o to zapytać, ale płonąca w nim ciekawość nie dawała mu spokoju i wciąż podsyłała nowe, coraz bardziej nieprawdopodobne rozwiązania.
Był tak zamyślony, że całkowicie spartaczył swój eliksir, za co został potraktowany wyjątkowo złośliwym komentarzem i utratą punktów. Jakby Snape nie rozumiał, że Harry może mieć zaległości, jakby w ogóle go to nie interesowało. Kazał mu się nauczyć na następną lekcję wszystkiego, co przerobili, kiedy był nieobecny. Snape był tego dnia wredny dla wszystkich, łącznie ze Ślizgonami, ale dla Harry'ego chyba najbardziej. Chłopak obiecał sobie, że nie zrobi już niczego, co mogłoby rzucić na niego i Snape'a jakiekolwiek podejrzenia. Przysiągł, że będzie się zachowywał tak, jakby nic go to nie obchodziło, ale to nie było takie łatwe. Nie, kiedy Snape stał nad nim i wymyślał mu od tępych, aroganckich pyszałków, którzy myślą, że cały świat kręci się wokół nich i będzie podporządkowywał się ich niekompetencji i wybujałemu mniemaniu o sobie. Powinien już dawno opanować lekcje, na których był nieobecny, bo nikt nie będzie na niego czekał i prowadził go za rączkę, nawet, jeżeli jest Złotym Chłopcem i w swoim zarozumialstwie stawia się ponad innymi, uważa, że jest od nich lepszy i przysługują mu inne prawa.
Harry siedział przez cały czas ze wzrokiem wbitym w swój kociołek i zaciskał pięści tak bardzo, aż mu zbielały kostki, a paznokcie wbiły się boleśnie w skórę. Zajadłość, z jaką Snape wypominał mu to wszystko, była tak wielka, iż Harry zaczął się poważnie zastanawiać, czy to było tylko grą, czy też mówił całkowicie poważnie.
Na grę, bynajmniej, to nie wyglądało...
Po zakończonej lekcji
był naprawdę dumny z siebie, że udało mu się
wytrzymać. Wiedział, czemu to zawdzięcza. Wciąż
powtarzanym sobie w duchu słowom: "On mnie uratował. Zależy
mu na mnie. Nieważne, co mówi i robi. Ja
Po południu wysłał Severusowi wiadomość:
Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
Zaniepokoiło go to, ale starał tłumaczyć to sobie tym, że może Snape jest zajęty i nie ma czasu mu odpisać. Wciąż łapał się na tym, że wkłada dłoń do kieszeni i zaciskał ją na kamieniu, sprawdzając, czy nie wydziela ciepła, którego mógłby przez przypadek nie poczuć.
Do wieczora był już kłębkiem nerwów.
- wysłał, ale ponownie nie otrzymał odpowiedzi. Próbował się uczyć wraz z Ronem i Hermioną, ale wszystkie wykłady i tłumaczenia przyjaciółki puszczał mimo uszu. Nie potrafił się na niczym skupić. Wciąż wyczekiwał odpowiedzi albo jakiegokolwiek znaku, jednak te nie nadchodziły.
Późnym wieczorem, kiedy leżał w łóżku i nie mógł już dłużej czekać, zamknął oczy i wysłał mu ostatnią już tego dnia wiadomość:
Wtorek minął mu wyjątkowo szybko, głównie na wyczekiwaniu wiadomości od Snape'a. Nauczyciela nie było tego dnia na posiłkach, więc do głowy Harry'ego zakradła się niepokojąca myśl, że może coś mu się stało. Na szczęście, wypytanie Luny pomogło. Piąty rok miał dzisiaj eliksiry i Snape był na nich obecny tak, jak zawsze. To trochę uspokoiło Harry'ego.
Podczas rozmowy z Luną, wydarzyło się coś dziwnego. Podeszła do nich Tonks i zapytała Harry'ego, jak się czuje i czy radzi sobie z lekcjami. Powiedziała, że szykuje dla nich na jutrzejsze zajęcia coś niesamowitego. Harry, znając jej nietypowe metody, mógł się tylko obawiać tego, co wymyśliła, ale uśmiechnął się i grzecznie odparł, że nie może się doczekać. Wtedy Luna zrobiła coś niespodziewanego. Wyciągnęła z torby list i ze słowami: "Chciałam ci go dać wcześniej, ale mam wrażenie, że ciągle mnie unikasz", podała go Tonks. Nimphadora zarumieniła się, szybko porwała list i schowała go do swojej teczki, jak gdyby za wszelką cenę chciała go jak najszybciej ukryć i zapomnieć o tym incydencie. Zerknęła na Harry'ego, który udawał, że patrzy w innym kierunku, a następnie zgromiła Lunę wzrokiem, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się niewinnie i nieprzytomnie w odpowiedzi. Harry może nie był takim uważnym i inteligentnym obserwatorem, jak Hermiona, ale bez problemu udało mu się odczytać spojrzenie Tonks, które mówiło: "Pogadamy o tym później. Bez świadków!"
Kiedy nauczycielka oddaliła się, Gryfon otworzył już usta, żeby zapytać Lunę, o co chodziło, ale Krukonka uśmiechnęła się do niego z rozmarzeniem i westchnęła:
- Jakiż mamy piękny dzień, nie sądzisz? - po czym oddaliła się korytarzem, podskakując i nucąc pod nosem jakąś wesoła piosenkę. Harry spojrzał w okno. Niebo było zasnute ciężkimi, szarymi chmurami, z których bez przerwy padał deszcz.
- Rzeczywiście, piękny... - mruknął do siebie, patrząc na oddalające się plecy Luny i nic nie rozumiejąc. Postanowił zapytać o to Hermionę. To ona była specjalistką od wyciągania wniosków z obserwacji ludzkich zachowań.
Jednak wciąż nienadchodzące odpowiedzi na wiadomości, które wysyłał Severusowi, wprawiły go w taki stan, że potem całkowicie o tym zapomniał.
Wieczorem jego dłoń mimowolnie zacisnęła się na kamieniu i wysłała:
Później był zły na siebie, że to zrobił. Męczy go, jak jakaś zakochana bez pamięci dziewczyna. A przecież ani nie jest dziewczyną, ani nie jest w nim... Zarumienił się, nie potrafiąc nawet pomyśleć o sobie, Snapie i wiadomo-czym w tym samym zdaniu i uznał, że nie będzie dłużej tego roztrząsać. Skoro Snape postanowił go, z nieznanego powodu, ignorować, to Harry będzie robił tak samo. A przynajmniej będzie próbował.
Skoro Severus go lekceważy, to jego sprawa. Nie będzie za nim więcej biegał, jakby nie miał innych spraw na głowie. Dosyć tego!
Było już późno, jednak Harry nie potrafił zasnąć. Przewracał się z boku na bok, ponieważ wciąż coś go dręczyło. Panująca w pomieszczeniu cisza, przerywana tylko niekiedy pochrapywaniami Rona albo Neville'a, doprowadzała go do obłędu.
Cisza była zła. Czaiły się w niej ponure, przerażające myśli, które wychodziły teraz z ukrycia, atakowały go i zanurzały w nim swe długie, ostre zębiska, odbierając mu pewność siebie i spokój.
Harry zacisnął dłoń na zielonym kamieniu. Gładkość klejnotu odganiała potwory, leczyła rany, chroniła go.
Zamknął oczy, czując, że rozszarpujące go kły wycofują się.
* * *
Wszędzie panował chłodny mrok. Nagie kamienie i rosnące gdzieniegdzie kępki traw były, pomimo panującej wokół ciemności, wyraźnie widoczne w upiornym, zimnym świetle, które nie miało nigdzie swojego źródła. Zdawało się unosić w powietrzu. Krajobraz wyglądał, jak podczas pełni księżyca, tylko, że księżyc nie istniał. Nie było niczego, poza niewielkim fragmentem podłoża, na którym stał Harry. Kiedy spoglądał dalej, wszystko ginęło w mrocznej pustce i dzwoniącej w uszach ciszy.
Nagle do jego uszu dotarł wysoki, zimny, upiorny śmiech. Obejrzał się gwałtownie, próbując zlokalizować jego źródło, ale w tym samym momencie, z innego kierunku, nadciągnął kolejny. Tym razem niski i chrapliwy. W krótkim czasie już wszędzie wokół niego rozbrzmiewały śmiechy, mieszając się ze sobą i odbijając się od jego umysłu, stawały się coraz głośniejsze. Sprawiały mu ból. Zastawił uszy, ale to nic nie pomogło. One wciąż przybierały na sile, jakby odbijały się echem od pustki i powracały w kolejnych falach.
Nagle zorientował się, że nie jest już sam. Stoi w środku kręgu, otoczony przez wysokie, odziane w czerń postacie, stapiające się z wszechogarniającym mrokiem. Niczym materialne cienie. Na ich twarzach bieliły się maski w kształcie czaszek. Jednak jedna z nich była odsłonięta. Oblicze Voldemorta wykrzywiał okrutny, pełen uniesienia uśmiech, a z jego gardła wydobywał się mrożący krew w żyłach, pełen satysfakcji rechot.
Harry zadrżał mimowolnie i złapał się za ramiona, ale coś było nie w porządku. Spojrzał w dół i odkrył, że nie ma na sobie ubrania. Stoi przed nimi całkowicie nagi. Pomimo przerażenia, poczuł, jak na jego twarz wypływa rumieniec. Śmiechy wzmogły się jeszcze bardziej. Ich siła rozrywała uszy chłopca, spychała go w głąb ciemności, przygniatała. Ugiął się pod nimi i opadł na kolana, dygocząc ze strachu, zimna i wstydu.
Co oni zamierzają z nim zrobić? Jest tutaj całkowicie sam, nie ma różdżki, nie ma niczego, czym mógłby się obronić. Zabiją go...
Snape! Musi go zawiadomić! Musi użyć kamienia! Severus mu pomoże, uratuje go! Tak, jak uratował go ostatnio... Nie pozwoli mu tutaj zginąć!
Przerażająca myśl wdarła się do jego pękającego z bólu umysłu. Jest nagi. Zabrali mu ubranie. Nie ma kamienia! Nie może go zawiadomić...
Zamknął oczy, walcząc z próbującymi wedrzeć się do jego oczu łzami.
Nie chce tutaj umrzeć! Nie teraz! Nie jest na to gotowy. Tyle rzeczy jeszcze przed nim... nie chce, by to się skończyło. Chciałby tylko żyć sobie w spokoju. Dlaczego musi umrzeć? Nie chce!
I wtedy go usłyszał. Głos Severusa w swojej głowie.
Jego trzepoczące z przerażenia serce, przeszyte lodowatym sztyletem, eksplodowało z bólu. Jęknął i otworzył oczy. Zobaczył krew na swoich rękach. Spływała po jego ciele, ciepła i lepka. Na początku małymi stróżkami. Nie wiedział, skąd się wzięła. Próbował zetrzeć ją ze swojego ramienia, ale tylko ją rozmazał. Miała ciemny, wiśniowy, prawie czarny kolor. Jego dłoń pozostawiła na ramieniu czerwone smugi, które niemal natychmiast znikły pod ogromną falą krwi, spływającą po jego ciele. Zalała jego głowę, zlepiając włosy, wlewała się do uszu i nosa. Ciepła posoka pochłonęła jego ciało do tego stopnia, że nie pozostało już na nim ani jednego suchego fragmentu. Ciemna, czerwona, lepka maź spływała po jego skórze, zaczęła zalewać oczy i wdzierać się do ust. Nieustające śmiechy przybrały jeszcze na sile. Cały świat zaczął wirować, a w centrum tego wiru był on. Słaby, bezbronny, nagi. Próbował krzyczeć, wołać o pomoc, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Nic już nie widział, gdyż krew całkowicie zalała mu oczy. Nie mógł zaczerpnąć tchu, ponieważ, kiedy tylko otwierał usta, wlewała mu się do gardła i do nosa. Krztusił się, rozpaczliwie próbując zasłonić twarz, aby uchronić ją przed duszącą, gęsta mazią. Poprzez dudniący śmiech przedarł się zimny, niczym zbocza góry lodowej, głos Voldemorta:
- Jestem taki spragniony, przyjaciele... Ucztę czas zacząć.
Harry chciał krzyczeć, ale krew wdarła się do jego ust, zajęła przełyk, zalała tchawicę. Rozpaczliwie próbował złapać oddech. Jego ciałem wstrząsnęły drgawki i upadł na plecy, szarpiąc się i rzucając. Jednak nie był w stanie obronić się przed zalewającym go morzem krwi.
Ostatnim tchnieniem pogrążonej w agonii świadomości poczuł, że jego ręce chwyciły coś. Przyciągnął to do siebie, chcąc zakryć swoją twarz. Odgłos rozdzierającej się tkaniny wyciągnął go z topieli. Zaczerpnął ze świstem powietrze, które wdarło się do jego obolałych płuc i przyniosło ukojenie. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą sklepienie łóżka. W rękach trzymał rozerwaną zasłonę otaczającą jego posłanie. Z trudem oddychał upragnionym powietrzem, leżąc przez chwilę w ciszy, czekając, aż szarpiące nim nerwy nieco się uspokoją, a umysł zacznie działać.
To był sen.
Nie odetchnął jednak z ulgą. Dyszał ciężko, a pot spływał mu po drżącym ciele. Przed jego oczami wciąż wirowały białe maski i rozkoszująca się jego cierpieniem twarz Voldemorta, a w uszach dzwonił okrutny, rozrywający głowę śmiech. Gardło blokowało coś ogromnego, kwaśnego i gorzkiego.
W pomieszczeniu było już jasno, musiał być poranek, ale oczy Harry'ego widziały tylko zalewającą jego ciało krew. Spojrzał na swoje ręce, ale jej nie dostrzegł. Jednak wcale go to nie uspokoiło. Dlaczego miał wrażenie, że ona wciąż tam jest, tylko, że niewidoczna?
Zerwał się z łóżka. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, było mu niedobrze. Kiedy wyprostował się do pozycji siedzącej, jego żołądek gwałtownie zaprotestował. Targnęły nim torsje. Zasłonił szybko usta. W gardle poczuł ohydny, gorzki smak wymiocin. Udało mu się je powstrzymać, ale wiedział, że nie na długo. Szybko wrzucił na siebie ubranie, byle jak, tyłem na przód. Neville i Ron jeszcze spali, pogrążeni w swoich przyjemnych, słodkich snach, kiedy Harry wybiegł z dormitorium i pobiegł do łazienki. Zdążył w ostatniej chwili, pochylił się nad umywalką i zwymiotował. Kiedy skończył, miał wrażenie, że w jego wciąż atakowanym gwałtownymi skurczami żołądku nie pozostało zupełnie nic, jedynie piekąca, raniąca jego przełyk żółć, którą zwymiotował na samym końcu. Wycieńczony, przepłukał gardło chłodną wodą i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Przeraził się. Jego twarz była blada jak papier, oczy podkrążone i zaczerwienione, wargi sine. Na jego policzkach lśniły łzy. Włosy, przepocone i potargane, sterczały na wszystkie strony. Całym ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze. Miał wrażenie, że jego wygląd idealnie dopasował się do tego, jak się teraz czuł. Był tak osłabiony, że z trudem utrzymywał się na uginających się pod nim nogach.
W pierwszej chwili pomyślał, żeby pójść do skrzydła szpitalnego, ale był niemal pewien, że Pomfrey od razu wepchnęłaby go do łóżka i trzymała w nim przez tydzień. Wtedy pomyślał o kimś innym, kto mógłby mu pomóc, ponieważ posiadał bardzo wiele eliksirów uzdrawiających. Harry nie mógł iść na lekcje w takim stanie, a kolejne nieobecności wcale by mu nie pomogły w nadrobieniu zaległości. Poza tym, wolał się czymś zająć. Bał się, że gdyby został sam, zmuszony do spędzenia tego dnia w łóżku, przerażające wspomnienia snu powróciłyby i ponownie go zalały, odbierając mu dech w piersi i zdrowe zmysły. A tego bał się najbardziej. Dlatego nie namyślając się długo, wyciągnął z kieszeni kamień, zacisnął go w dłoni, zamknął oczy i pomyślał:
Nie wiedział, czy Snape mu odpowie. Powoli zaczął tracić nadzieję, że Mistrz Eliksirów w ogóle odczytuje jego wiadomości, ale warto było spróbować.
v
Jednak, kiedy chował klejnot z powrotem do kieszeni, poczuł nagle emanujące z niego ciepło, które niemal sparzyło mu dłoń. Zaskoczony tak szybką reakcją, przysunął kamień do oczu i odczytał:
Zamrugał kilka razy, całkowicie zaskoczony szybkością, z jaką otrzymał odpowiedź. Odetchnął z ulgą i drżącą dłonią wsadził kamień z powrotem do kieszeni. Szybko opłukał twarz zimną wodą i pospiesznie ruszył w kierunku lochów.
Zamek był jeszcze cichy i opustoszały o tak wczesnej porze, tak więc Harry bez przeszkód dotarł pod drzwi gabinetu Mistrza Eliksirów. Nie zdążył nawet zapukać, kiedy otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Snape. Na widok stanu, w jakim znajdował się Harry, jego brwi uniosły się, a oczy rozszerzyły. Powstrzymał się jednak od jakiejkolwiek uwagi, odsunął się bez słowa i wpuścił go do środka.
Harry bardzo starał się nie drżeć, ale nie wychodziło mu to. Wciąż oddychał ciężko i płytko, nadal był blady. Wiedział, że musi wyglądać jak siedem nieszczęść, ale nie miał ochoty o tym rozmawiać. Snape otwierał już usta, jakby chciał zapytać, co się stało, ale Harry był szybszy:
- Naprawdę potrzebuję tego eliksiru - powiedział zdecydowanym, choć nieco drżącym głosem. - Nie mam teraz ochoty się tłumaczyć. Dasz mi go?
Sam był zaskoczony ostrością w swoim głosie. Snape zmarszczył brwi.
- Zaczekaj tu, Potter - rzucił surowo, po czym podszedł do jednej z półek. Po chwili wrócił z niewielką fiolką w ręku. Płyn miał ciepłą, różową barwę. - Nie więcej niż jeden łyk - powiedział i podał go Harry'emu, który wymamrotał podziękowania, wyciągnął korek i bez namysłu wziął dwa łyki. Znał dawkowanie. Wiedział, że w stanie, w jakim się znajdował, jeden by nie wystarczył.
Płyn był słodki i ciepły. Wlał się do jego gardła, prawie natychmiast przynosząc ukojenie jego nerwom i dygoczącemu ciału. Zaczął się rozluźniać, a kłopoty i zmartwienia powoli rozpływały się, roztapiały w przyjemnym cieple. Krew ze snu, którą przez cały czas miał przed oczami, znikła. Odetchnął, wciągając powietrze głęboko w płuca. Poczuł, że jego twarz nabiera rumieńców, powoli przestawał drżeć. Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że Mistrz Eliksirów przygląda mu się z namysłem, spod przymrużonych powiek.
Harry spuścił wzrok, odchrząkując z zakłopotaniem.
- Dziękuję - powtórzył cicho. - Czy mógłbyś dać mi też... Eliksir Bezsennego Snu? - zapytał, podnosząc wzrok z powrotem na mężczyznę. W oczach Mistrza Eliksirów zabłysło zrozumienie. Harry zagryzł wargę i ponownie spuścił wzrok.
- Przyjdź wieczorem, Potter, to go dostaniesz. Po kolacji - powiedział sucho mężczyzna. Harry pokiwał głową i wyciągnął butelkę w stronę Severusa. - Zatrzymaj to. Może ci się jeszcze przydać - rzekł Snape.
Gryfon ponownie skinął głową.
- To... ja już pójdę. Za chwilę zacznie się śniadanie. Nie chcę się spóźnić.
Dlaczego nagle przebywanie w towarzystwie Snape'a stało się dla niego takie trudne i stresujące? Czy to przez to, jak Mistrz Eliksirów potraktował go ostatnio? Czy dlatego, że ignorował go przez dwa dni? A może... może przez to, co usłyszał w swoim śnie?
Przełknął ślinę.
Chciał go zapytać o tyle rzeczy... Ale to nie było miejsce ani czas na to. Może będą mogli porozmawiać wieczorem. O ile Snape znowu go nagle nie wyrzuci...
Odwrócił się od przyglądającego mu się, przeszywającym, zamyślonym wzrokiem mężczyzny, wyszedł z gabinetu i powoli powlókł się z powrotem do wieży, żeby doprowadzić się do porządku przed śniadaniem.
* * *
Pierwszą lekcją po śniadaniu była Obrona. Harry, na wszelki wypadek, zabrał ze sobą butelkę z eliksirem uspokajającym. Czuł się już całkiem dobrze, ale nie wiedział, czy nerwy i strach nie powrócą nagle podczas zajęć. Nie miał pojęcia, jak długo działa eliksir.
- Mam dzisiaj dla was
coś nietypowego, dzieciaki! - zawołała wesoło Tonks,
wchodząc do klasy i potykając się na progu. Kiedy
złapała równowagę i spiorunowała wzrokiem próg za to,
że miał czelność chcieć ją przewrócić,
machnęła różdżką w kierunku tablicy, na której
pojawił się napis:
- Czy ktoś z was słyszał kiedyś o tym zaklęciu? - zapytała, uśmiechając się zachęcająco. Ręka siedzącej obok Harry'ego Hermiony wystrzeliła w górę.
- Tak, Hermiono? To znaczy... - Tonks zarumieniła się - ...panno Granger?
- Legilimens jest to zaklęcie umożliwiające włamanie się do czyjegoś umysłu i odczytanie wspomnień danej osoby.
- Świetnie. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Hermiona pokraśniała z dumy.
- Nie macie tego w programie nauczania - powiedziała Tonks - więc nie musi pan tego szukać w podręczniku, panie... - zawahała się.
- Thomas - odpowiedział spokojnie Dean. Wszyscy już się przyzwyczaili do tego, że nauczycielka wciąż zapominała ich nazwisk. Dean zamknął książkę i odłożył ją na bok.
Harry czuł się trochę nieswojo. Doskonale wiedział, co to jest Legilimencja i do czego służy. Wciąż pamiętał upokarzające lekcje ze Snape'em w zeszłym roku, kiedy nauczyciel wdzierał się do jego umysłu i oglądał wszystkie jego wspomnienia. Nawet te najbardziej osobiste. I pomimo wciąż podejmowanych prób wyrzucenia go ze swojej głowy, Harry nie potrafił się przed tym obronić.
Tonks nie powiedziała im niczego, czego Harry by już nie wiedział, ale pozostali słuchali jej z ogromnym zainteresowaniem. Chyba uznali to za znacznie ciekawsze, niż wyłapywanie Ogniowróżek.
- Uznałam, że
powinniście poznać to zaklęcie, szczególnie teraz, kiedy
jesteśmy na skraju wojny - ciągnęła Tonks, najwidoczniej
miło podłechtana tym, że wszyscy po raz pierwszy słuchają
jej z taka uwagą. - Ale na tym nie koniec. Istnieje także druga wersja
tego zaklęcia, niemal zapomniana, jednak ostatnio ponownie odkryta i z
powodzeniem używana przez Sami-Wiecie-Kogo i jego popleczników. Znacznie,
Harry nadstawił uszu. To
było coś nowego. Nauczycielka machnęła
różdżką w stronę tablicy, na której pojawiły się
dwa słowa:
- Może ktoś o nim słyszał? - zapytała Tonks.
W klasie zapanowała cisza. Nawet Hermiona nie podniosła ręki.
- Cóż - powiedziała
Nimphadora niezwykle poważnie - nie dziwię się, że nikt nie
słyszał o tym zaklęciu. Jak już wam wspomniałam, przez
wieki było absolutnie zakazane i wiedza o nim była starannie
ukrywana. Dopiero niedawno ponownie zaczęto go używać. Zwane
jest Legilimencją Szczegółową albo Głęboką.
Rożni się od Legilimencji zwykłej kilkoma ważnymi szczegółami.
Po pierwsze, Legilimencja Głęboka pozwala nie tylko na wdarcie
się do umysłu ofiary i odczytanie jej wspomnień, ale także
Wszyscy uczniowie słuchali jej z pełną grozy uwagą. W głowie Harry'ego zaczęły krążyć nieproszone myśli, które mąciły jego spokój. Tonks odetchnęła i kontynuowała jeszcze poważniejszym tonem:
- Jednak nie to jest w tym zaklęciu najniebezpieczniejsze. Wam, choćbyście próbowali, nigdy by się to nie udało, ale doświadczony, potężny Legilimenta, potrafi manipulować wspomnieniami ofiary. Wymieszać je, albo zatrzymać, jednak to nie wszystko. Można uwięzić ofiarę w jej najgorszym wspomnieniu i zmusić ją, by przeżywała je wciąż i wciąż na nowo. Zamknięty w swoim umyśle człowiek staje się wegetującą rośliną, przeżywającą ciągle od nowa swój największy koszmar. I nigdy się z niego nie uwolni. I, mówiąc koszmar, wcale nie przesadzam. Można wybrać najbardziej przerażający sen ofiary i zamknąć ją w nim już na zawsze.
Harry poczuł, że robi się blady. Przypomniał sobie zalewającą go krew i dźwięczące w uszach śmiechy. Zakręciło mu się w głowie, a jego żołądkiem targnęły torsje.
- Przepraszam - podniósł rękę, czując, że znowu powraca strach i jego objawy - czy mógłbym pójść do łazienki?
Tonks spojrzała na niego i przeraziła się.
- Co się stało, Harry? Jesteś blady jak ściana!
- Źle się czuję - odparł gładko, widząc, że ciemnieje mu przed oczami.
- Ależ oczywiście, idź, idź. Może odprowadzić cię do skrzydła szpitalnego?
- Nie, dziękuję - odpowiedział, podnosząc się z miejsca i czując, że nogi uginają się pod nim. - Dam sobie radę. To tylko... osłabienie.
Hermiona i Ron chcieli oczywiście pójść z nim, ale udało mu się ich powstrzymać. Kiedy znalazł się za drzwiami klasy, drżącymi dłońmi wyjął z kieszeni fiolkę różowego płynu i wziął duży łyk. Odetchnął z ulgą i pogrążył się w myślach.
Słowa Tonks wciąż dźwięczały mu w uszach. Uwięziony w najgorszym koszmarze... Co by było, gdyby to jego ktoś uwięził w tym przerażającym śnie? Na zawsze. Na samą myśl o tym wstrząsnął nim dreszcz. To chyba najgorsze, co można zrobić drugiemu człowiekowi. Nie życzyłby tego nawet największemu wrogowi...
Poczuł, że przerażenie oplata swoimi mackami jego trzepoczące w piersi serce. Trawiący go już od dawna, ukryty głęboko strach, zaczął wypływać na powierzchnię jego osłabionej świadomości. Co będzie, jeżeli jego to kiedyś spotka? Tonks mówiła, że Voldemort używa tego zaklęcia... Wiedział, że spotkanie z nim jest nieuchronne. Cały czarodziejski świat liczył na niego. To tylko kwestia czasu, kiedy zostanie rzucony w wir walki, a kiedy spotka się oko w oko z najgroźniejszym czarnoksiężnikiem, jaki kiedykolwiek żył... wiedział, że nie miałby szans wyjść z tego cało. Ale jeżeli zginie... przynajmniej pociągnie za sobą Voldemorta. Przepowiednia mówiła wyraźnie, że żaden nie może żyć, kiedy drugi przeżyje... To znaczy, że muszą zginąć obaj?
Westchnął ciężko i oparł się o ścianę. Zamknął oczy, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli.
Nie chce umrzeć... Nie jest na to gotowy. Cały czarodziejski świat nie potrafi pokonać Voldemorta, dlaczego jemu miałoby się to udać? Dlatego, że ma bliznę na czole? Tak, wszyscy tego od niego oczekiwali... Do tej pory poświęcał wszystko, żeby z nim walczyć, ale był już tak bardzo zmęczony... Śmierć Syriusza tylko to przypieczętowała. Nigdy nie zdoła go pokonać. Nic nie potrafił. Był tylko chłopcem. Jak mógłby walczyć z kimś, kogo nie dało się zabić? Dlaczego nie mógł być normalnym nastolatkiem i żyć jak inni? Dlaczego to na jego barkach spoczywał ten ciężar? Dumbledore starał się go przed tym chronić, ale dyrektor sam ostatnio wyglądał, jakby potrzebował pomocy. Jego też to przygniatało, a był przecież jedyną osoba, której Voldemort się bał. Jak on, Harry, miałby się z nim zmierzyć?
Chciał po prostu... żyć. Chciał być z Severusem. Nie martwić się wojną, atakami, swoim przeznaczeniem. Chciał być szczęśliwy... ale jego los był już od dawna przesądzony... tylko dlatego, że miał bliznę na czole.
Odetchnął, otwierając oczy i spoglądając w sklepienie. Po chwili zamknął je ponownie.
Ale zrobi to. Musi. Nie ma innego wyjścia. To jego obowiązek. Zrobi to, skoro wszyscy tego od niego oczekują... pójdzie na wojnę, będzie walczył, chociaż nie wiedział, jak... Być może zginie... Ale jeszcze nie teraz. Nie teraz.
Pod jego powiekami pojawił się obraz surowej, wykrzywionej kpiącym uśmiechem twarzy. Czarne oczy patrzyły na niego z pragnieniem. W jego serce wlał się spokój.
Jeszcze nie teraz...
* * *
Drzwi otworzyły się pod dotykiem dłoni Harry'ego. Wszedł ostrożnie do gabinetu, ale pomieszczenie okazało się puste. Domyślając się, że Snape czeka na niego w prywatnych komnatach, ruszył dalej. Tym razem drzwi nie otworzyły się same. Musiał zapukać. Kiedy Mistrz Eliksirów wpuścił go do środka, Harry zdał sobie sprawę, że jest tak zdenerwowany, że nie wie, co powiedzieć. Czy ten człowiek już zawsze będzie tak na niego działał?
Odchrząknął i odezwał się cicho:
- Ja... przyszedłem po eliksir.
Snape obrzucił go surowym spojrzeniem. Z wyrazu jego twarzy można było wyczytać, iż najwyraźniej w ostatniej chwili powstrzymał się od złośliwego komentarza.
- Zaczekaj - rzucił i podszedł do jednej z półek. Po chwili wrócił, trzymając w ręku niewielką fiolkę. - Dam ci to, ale tym razem nie wolno ci wypić więcej, niż jeden mały łyk tuż przed snem. Zresztą, chyba sam powinieneś o tym już wiedzieć.
Gryfon pokiwał głową. Znał dawkowanie, przerabiali to niedawno. Wziął butelkę i wymamrotał podziękowanie. Snape przypatrywał mu się z uwagą, ale Harry nie potrafił spojrzeć mu w twarz. Wciąż nie był pewien, na co może sobie pozwolić. Tak bardzo chciałby zostać i z nim porozmawiać... ale skąd mógł wiedzieć, czy Snape też tego chce? Może nie życzy sobie jego obecności? A przecież nie mógł zapytać wprost. Wolał niepewność od odmowy. Mniej bolała.
Odwrócił się z westchnieniem, żeby wyjść, ale kiedy dotknął klamki, dobiegł go niski głos Mistrza Eliksirów:
- Dokąd to, Potter? Siadaj.
Zabrzmiało, jak rozkaz, więc Harry cofnął dłoń i odwrócił się. Poczuł ulgę. Snape chciał, żeby został. To był pierwszy, dobry znak. Powoli podszedł do czarnego fotela i usiadł przy płonącym kominku. Severus zajął miejsce w drugim fotelu i przez kilka chwil patrzył w ogień. Jedynym panującym w pomieszczeniu dźwiękiem był cichy trzask płonących drewien. W końcu mężczyzna odwrócił głowę w stronę Harry'ego i zapytał spokojnym, niezwykle łagodnym głosem:
- Co ci się śniło, Potter?
Gryfon wzdrygnął się, zbladł i spojrzał na mężczyznę z przestrachem. Znowu ujrzał krew. W jego głowie odbiły się echem słowa:
Głos Severusa. Zimny, nieczuły, odległy. Obcy.
Widząc, że Snape mruży oczy, Harry szybko odwrócił głowę i spojrzał w ogień.
- Nie chcę o tym rozmawiać - powiedział, z trudem panując nad drżeniem głosu.
- Potter... - zaczął mężczyzna, ale Harry szybko mu przerwał, rozpaczliwie pragnąc zmienić temat.
- Jak ci minął dzień, Severusie? - zapytał, starając się, by jego głos brzmiał obojętnie. Snape zamknął usta, zamyślił się, jakby zastanawiając, czy kontynuować przesłuchiwanie Harry'ego, ale najwyraźniej zrezygnował, ponieważ po chwili milczenia powiedział:
- Cudownie. Dzięki mnie Gryffindor spadł w końcu z trzeciego miejsca na czwarte w Pucharze Domów.
Sarkazm emanujący z jego głosu był wręcz namacalny. Harry skrzywił się.
- Gratulacje - odparł bez namysłu. - Myślałem, że "dzięki tobie" już od dawna byliśmy na ostatnim miejscu.
Snape zamrugał. Harry zrozumiał, co powiedział, i natychmiast spuścił wzrok, zakłopotany, ale jednocześnie poczuł także zadowolenie, że udało mu się zaskoczyć mężczyznę. W jego głowie pojawiła się dziwna myśl, że odkąd zaczął dłużej z nim przebywać, sam robił się coraz bardziej ironiczny i wygadany. W końcu musiał jakoś bronić się przed jego atakami. Strach i złość, które towarzyszyły mu przez ostatnie dwa dni, zaczęły wypływać teraz z niego i nie potrafił ich powstrzymać.
- Może mógłbyś przyznać nam kiedyś chociaż jeden punkt? Zapisałbyś się w historii szkoły. Nie chciałbyś? - kontynuował, balansując na niezwykle chwiejnej i niestabilnej fali, z której mógł w każdej chwili runąć w ciemne odmęty. - Może Neville dostałby przy okazji zawału? W końcu udałoby ci się dopiąć swego. - Ugryzł się w język dopiero, kiedy zobaczył niebezpiecznie groźne spojrzenie, które wbił w niego Mistrz Eliksirów.
- Uważaj, Potter. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz - wycedził, sztyletując go wzrokiem.
Harry spojrzał w ogień i zarumienił się. Wzburzone fale wygładziły się, a groźba zatonięcia została odsunięta.
- Przepraszam - wymamrotał. - To przez to, że ostatnio... - zawahał się, przełknął ślinę i westchnął. Nie chciał już owijać w bawełnę, miał dosyć gier i podchodów. Czas wyłożyć karty na stół. - Dlaczego tak mnie traktujesz? - zapytał wprost, spoglądając na Snape'a. - Przez dwa dni czekałem na jakąkolwiek wiadomość, ale ty postanowiłeś mnie ignorować. Dlaczego?
Mistrz Eliksirów zacisnął usta i zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu rzekł suchym, spokojnym głosem, ważąc każde słowo:
- Miałem swoje powody, Potter.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał!
- Ty zawsze masz swoje powody! - wybuchnął. - A ja wciąż nic nie rozumiem! Nigdy nie wiem, na co mogę sobie pozwolić. Nie wiem, jak zareagujesz. Nie wiem nawet, czy mogę się teraz do ciebie przytulić i czy mnie nie odepchniesz. - Jego głos załamał się. Zagryzł wargę i wbił wzrok w ogień. Po chwili do jego uszu dobiegł niski, chłodny głos:
- Nie dowiesz się... dopóki nie spróbujesz.
Harry spojrzał na Snape'a. Serce tłukło mu się w piersi, a w uszach szumiało, ale powoli sens tych słów przedarł się do jego umysłu. Sam był zaskoczony wnioskami, które wysnuł. Czyżby Snape właśnie... przyznał, że chce, aby Harry się do niego przytulił? Tak właśnie to zabrzmiało.
Podjął decyzję. Wstał, podszedł do Severusa i, wciąż trochę niepewny, usiadł bokiem na jego kolanach. Objął go za szyję, wtulił twarz w jego obojczyk i westchnął ciężko. Nie został zepchnięty, odsunięty, ani zwymyślany. Poczuł, że ciało Snape'a napięło się. Słyszał jego przyspieszony oddech. Był tak blisko... Kiedy się w niego wtulał, jego serce uspokajało się. Czuł się bezpieczny. Dla takich chwil warto było walczyć.
- Nienawidzę, kiedy mnie tak traktujesz - wyszeptał cicho, pocierając twarzą o jego szyję i wdychając gorzko-słodki aromat, który w tym miejscu był najintensywniejszy. Wszystko, co robił, było jednostronne, ale jemu to wystarczało. Przynajmniej na razie...
Przysunął się jeszcze bliżej i wyszeptał:
- Tak bardzo cię potrzebuję.
Przez chwilę w pomieszczeniu słychać było jedynie ich oddechy. W końcu ciszę przerwał niski głos Mistrza Eliksirów:
- Jak bardzo mnie potrzebujesz, panie Potter?
Jak trawa potrzebuje deszczu, żeby rosnąć. Jak ziemia potrzebuje słońca, żeby żyć. Jak człowiek potrzebuje powietrza, żeby oddychać, jak dziecko potrzebuje matki. Jak świat potrzebuje ratunku i Chłopca, Który Przeżył, aby był ich nadzieją, symbolem, wiarą.
- Nawet sobie nie wyobrażasz - odpowiedział cicho. Zacisnął dłonie na czarnej szacie, pragnąc nie wypuścić jej już nigdy. Dlaczego już zawsze nie mogłoby być tak, jak teraz?
- Przytul mnie, proszę. - Słowa same wyrwały się z jego ust. Czekał, ale nic się nie stało. Żadnego odzewu. Odsunął się nieznacznie i sięgnął po leżące na oparciach fotela ręce Severusa. Złapał je i delikatnie owinął wokół swojej talii. Spojrzał w głębokie, mroczne tunele oczu mężczyzny, szukając w nich... sam nie wiedział czego, ale był pewien, że rozpoznałby to, gdyby znalazł. Przez ułamek sekundy coś w nich mignęło, ale nie zdążył tego uchwycić. Pozostawały dla niego nieczytelne i zamknięte. Twarz była ściągnięta, a usta zaciśnięte. Jakby Severus za wszelką cenę starał się odgrodzić, odsunąć. Nie pozwolić Harry'emu zajrzeć głębiej, niż na otaczający go mur. Potężny, wysoki i nieprzystępny.
Chłopiec wypuścił jego dłonie i zacisnął palce na otulonych w czarną szatę ramionach. Delikatnie pocałował odsłoniętą szyję mężczyzny. W chwilę później całował już każdy skrawek jego skóry, kierując się w stronę niezwykle wrażliwego miejsca. Jego usta odnalazły płatek ucha i zaczęły go lizać i ssać. Ciało Snape'a zesztywniało, a głowa odchyliła się do tyłu. Harry usłyszał długi, niepowstrzymany pomruk przyjemności. Czując ogarniające go podniecenie, wsunął gorący język do ucha i zaczął dokładnie penetrować jego wnętrze. Później zajął się przestrzenią za nim, na przemian całując i liżąc słoną skórę. Znajome prądy zaczęły obmywać jego ciało, szumiąc mu w uszach i podrywając serce do szybszego bicia. Całował agresywniej, mocniej, wygłodniale. Pragnął posmakować wszystkiego. Słyszał pojękiwania i przyspieszony oddech Severusa. Czuł, że jest już twardy i wyczuwał, że mężczyzna najwyraźniej także. Jego usta odnalazły drogę do twarzy. Całował każdy milimetr skóry, brodę i policzki. Ogarnięty pasją, podniecony, rozgrzany. Był już centymetr od ust, kiedy nagle w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Ciężko oddychając oderwał usta i spojrzał na rozchylone wargi Severusa. Usłyszał w swojej głowie bardzo wyraźny, ostry i lodowaty głos:
Wspomnienia powróciły nagle, niespodziewanie, oblewając go zimną wodą i studząc jego zapał. Przysłaniająca oczy mgła znikła i Harry zobaczył, że Snape spogląda na niego z zaskoczeniem. Spuścił ze smutkiem głowę i uciekł wzrokiem, nie chcąc, żeby Severus dostrzegł ból w jego oczach. Zauważył, że dłonie Snape'a leżą ponownie na oparciach fotela. W którymś momencie musiał je zabrać. Najwyraźniej nie chciał go przytulać. Jak gdyby to było takie trudne... Nie stać go było nawet na taki niewielki gest?
Zapłonęła w nim iskra buntu. Jeżeli Severus postanowił być taki uparty...
Harry zagryzł wargę i odsunął się. Podniecenie ulotniło się, ostudzone chłodnym zawodem.
- Już późno - powiedział cicho. - Muszę iść.
To było marne kłamstwo. Było tuż po kolacji. Zsunął się z kolan i zerknął na Snape'a. Jego oczy były zmrużone, brwi ściągnięte, a usta zaciśnięte. W oczach płonął ogień, ale nie podniecenia. Gniewu i rozczarowania.
Harry przełknął ślinę i odwrócił się do niego plecami, ruszając w stronę drzwi. Kiedy się przy nich znalazł, usłyszał ciche warknięcie:
- Potter!
Zatrzymał się i odwrócił. Twarz Snape'a była zamyślona. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, jakby walczył ze sobą. I chyba wygrał, bo w końcu zrezygnował, oblizał wargi i spojrzał w ogień.
- Przyjdź w piątek wieczorem - powiedział cicho, beznamiętnym głosem.
- Spróbuję - odparł Gryfon, obserwując, jak przez oblicze Severusa przebiegł cień, ale nie spojrzał na Harry'ego. Pokiwał jedynie sztywno głową. Harry położył dłoń na klamce. - Dobranoc, Severusie. - Były to ostatnie słowa, zanim otworzył drzwi, przeszedł przez gabinet i wyszedł na korytarz, gdzie nareszcie mógł odetchnąć głęboko.
Miał wrażenie, że stoczył bardzo ciężką i trudna bitwę. Był zmęczony. Walczył dzielnie, ale poniósł porażkę. Nie otrzymał tego, czego chciał. Pozostał z niczym. Ale jednocześnie czuł się zwycięzcą. To on dyktował warunki. Kiedy Snape ich nie spełnił, wyszedł i pozostawił go samemu sobie, podnieconego, ale niezaspokojonego. Nie złamał się i dzięki temu udało mu się dać Severusowi lekcję. A w piątek Harry przekona się, czy Snape się jej nauczył...
Uśmiechnął się do siebie.
Nie został wyrzucony. Sam zadecydował o odejściu w odpowiedniej chwili. Ocalił dumę. Przynajmniej tym razem. Teraz... to on triumfował.
Ale dlaczego, pomimo tego, czuł się tak... źle?
--- rozdział 17 ---
17. Intoxication
Ukryty pod peleryną niewidką Harry przemierzał bezszelestnie korytarze Hogwartu, kierując się w stronę lochów. W jego głowie kłębiło się wiele myśli i wspomnień.
W czwartek, kiedy Harry wraz z przyjaciółmi pisał w bibliotece referaty na Historię Magii i Eliksiry, Hermiona odkryła wielką, zakurzoną księgę, która okazała się być... szkolną kroniką, w której prowadzony był spis wszystkich uczniów uczęszczających do Hogwartu na przestrzeni wieków. Mogli zobaczyć zdjęcia młodego Toma Ridlle'a, Lucjusza Malfoya, rodziców Rona, rodziców Harry'ego. Nawet Dumbledore'a i McGonagall jako nastolatków (Ron, widząc zdjęcie opiekunki swojego domu w młodości, nie mógł się powstrzymać i aż zagwizdał z podziwu: "Niezła z niej była laska!", za co Hermiona posłała mu wyniosłe, mordercze spojrzenie). Jednak najbardziej niezwykłym dla Harry'ego odkryciem było zobaczenie zdjęcia młodego Snape'a (którego Ron nie omieszkał obrzucić potokiem złośliwych komentarzy i wyzwisk). Pamiętał go z myśloodsiewni, ale ujrzenie go jeszcze raz i możliwość dokładnego przyjrzeniu mu się sprawiła, że Harry całkowicie zapomniał o nauce i odkrył, że pomimo tłustych, opadających w strąkach na oczy włosów ("wtedy rzeczywiście były tłustawe" - pomyślał - "albo też sprawiały takie wrażenie") i pochmurnego oblicza, Severus był bardzo przystojnym młodzieńcem. Jego oczy płonęły dziwnym, tajemniczym blaskiem, a wyraz wykrzywionej szyderczym grymasem twarzy zdawał się przekazywać tym, na których spoglądał: "Gardzę wami wszystkimi".
Harry uśmiechnął się do siebie. Severus był chyba taki od zawsze... Jednak największą uwagę Harry'ego przyciągnęła widniejąca pod zdjęciem data urodzenia. Z zaskoczeniem uświadomił sobie, że Mistrz Eliksirów ma za dwa tygodnie urodziny. Trzydzieste siódme.
Serce Harry'ego zabiło mocniej, kiedy nagle uderzyła go ta ogromna różnica wieku. Wcześniej nigdy o tym nie myślał, w ogóle się to dla niego nie liczyło. Jednak w tamtej chwili świadomość, że jego kochanek jest starszy od niego o dwadzieścia jeden lat sprawiła, że siedział przez chwilę skonsternowany, zawstydzony i... podniecony. Severus był doświadczonym przez los, dojrzałym mężczyzną, a on... cóż, zaledwie wkraczającym w życie nastolatkiem. W dodatku Snape był jego nauczycielem. Ale nie wprawiało go to w zakłopotanie, jedynie podsyciło buzujące w nim pragnienie. Robił coś zakazanego i było to... ekscytujące.
Ale wcale nie to było najważniejsze. Harry często zastanawiał się, co go tak pociąga w Mistrzu Eliksirów. Kilka razy wydawało mu się, że już odkrył prawdę, ale później jego własne uczucia ponownie to weryfikowały i w końcu sam nie wiedział, dlaczego nie potrafi przestać o nim myśleć. Severus był zimną, nieczułą osobą, twardą, zdecydowaną, tajemniczą, nieprzewidywalną. Nie traktował Harry'ego, jak reszta czarodziejskiego świata, nie patrzył na niego, jak na bohatera, nie nadskakiwał mu, nie pobłażał. A jednocześnie zdawał się go rozumieć. Niewiele rozmawiali, ale Harry miał wrażenie, że mógłby mu powiedzieć wszystko - o swojej słabości, o swoim strachu. A on by to zrozumiał. I, w przeciwieństwie do innych, nie poklepałby go po plecach i nie powiedział tych pustych, nic nieznaczących słów: "Wszystko będzie dobrze, nie martw się". Ochrzaniłby go, może i nawet skomentował to w typowy dla siebie, złośliwy, sarkastyczny sposób, warknął na niego, żeby przestał się nad sobą użalać i dorósł wreszcie, ale... zrozumiałby.
Poza tym, Severus był... był... Nie wiedział, jak to określić. Wciąż uciekał, odpychał go, wymykał mu się. Dawał coś, i kiedy Harry w tym posmakował, zabierał mu. A Harry, wygłodniały, nienasycony - podążał za nim, by znowu to dostać. Jak spragniony na pustyni, któremu ktoś podsuwa pod usta pełną krystalicznie czystej wody szklankę, a kiedy upije z niej łyk - zabiera mu ją. Jak dziecko, które kusi się cukierkiem. Kiedy spróbuje jego słodyczy, pragnie więcej - więc idzie za tym, kto ma cukierek, w nadziei, że znowu dane mu będzie go posmakować, i może kiedyś, w końcu, dostanie go w całości. Wtedy będzie szczęśliwe.
Jednak teraz, aby dostać cukierek, dziecko zaczęło się buntować, zaczęło stawiać warunki, walczyć, upominać się. Ponieważ odkryło, że ten cukierek należy do niego... i że ma do niego pełne prawo.
Dlatego Harry nie zamierzał dzisiaj odpuścić. Zawziął się. Jeżeli Snape nie nauczył się lekcji, to nie będzie miał skrupułów, żeby go oblać.
Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z własnego planu.
Przybywszy na miejsce, zapukał. Kolejne drzwi otwierały się przed nim, by w końcu doprowadzić go do pogrążonej w ciszy i oświetlonej tylko kilkoma świecami oraz blaskiem padającym z kominka, prywatnej komnaty Mistrza Eliksirów. Snape siedział w swym ulubionym fotelu i czekał już na niego. Przed nim, na stole, stało kilka butelek. Kiedy Harry podszedł bliżej, mógł odczytać ich nazwy: Whisky, Gin, Rum, Martini.
Jego brwi powędrowały w górę.
- Zamierzasz mnie upić, Severusie? - zapytał z rozbawieniem. - A potem wykorzystać?
- Obaj dobrze wiemy, że nie potrzebowałbym do tego alkoholu - odparł ze spokojem mężczyzna, przypatrując się uważnie Harry'emu, który pomimo starań, nie potrafił powstrzymać delikatnego rumieńca. Szybko jednak skarcił się w duchu.
Nie, to on dzisiaj wygra!
Odrzucił na bok
pelerynę niewidkę z postanowieniem, że, jeżeli nie dostanie
teraz tego, czego chce, to wyjdzie. Wiedział, że przyjemny, wspólny
wieczór trafiłby szlag, a on by tego cholernie żałował, ale
nie może się teraz złamać i skapitulować. Bo nigdy nie
dostałby tego, do czego dąży i czego pragnie. Wiedział,
że jest wiele rzeczy, których Snape mu nie da, ale to, czego w tej chwili
chciał,
Podszedł do Snape'a z niewinną miną, objął go za szyję i usiadł bokiem na jego kolanach. Wyczuł, że Mistrz Eliksirów wstrzymał oddech i momentalnie zesztywniał, jak kłoda, ale nie skomentował tego. Harry dostrzegł na jego twarzy wyraz rozdrażnienia, ale postanowił nie zwracać na to uwagi.
Wtulił twarz w jego obojczyk i westchnął:
- Tęskniłem za tobą, Severusie.
Wiedział, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi na to wyznanie, dlatego po kilku chwilach ciszy, w czasie których jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był trzask ognia i ich oddechy, wyszeptał:
- Czy mógłbyś mnie przytulić?
Zamarł z mocno bijącym sercem, czekając na reakcję albo odpowiedź. Po chwili nadeszło to drugie.
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby sobie pożartować? - Wyczuwalny w głosie Snape'a sarkazm sprawił, że Harry westchnął ciężko, ale spróbował po raz drugi. Przysunął się bliżej i ponowił swoją prośbę.
- Przytul mnie, Severusie.
Tym razem odpowiedź nadeszła nieco szybciej.
- Co cię ugryzło, Potter? - warknął mężczyzna.
Serce Harry'ego zabiło mocniej. Zdenerwował się. Została ostatnia próba. Nie chciał odchodzić, pragnął z nim zostać. Ale nie mógł mu odpuścić.
Oderwał się od niego i spoglądając wprost w zmrużone podejrzliwie oczy, powiedział zdecydowanym głosem:
-
Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawił się wyraz irytacji.
- Dosyć tego, Potter! Natychmiast skończ z tymi nonsensami! - wysyczał.
Harry poczuł, że przegrał. Kolejny już raz. Ogarnęło go poczucie beznadziejności. Czy kiedykolwiek uda mu się wywalczyć to, czego pragnie? Zaczął tracić nadzieję, ale nie może zmienić swojego postanowienia. Musi zrobić to, co zaplanował. Widocznie Snape'owi potrzebna była jeszcze jedna lekcja...
Spuścił wzrok i pokiwał smutno głową, nie potrafiąc powstrzymać żalu w swoim głosie, kiedy odezwał się cicho:
- Muszę już iść. Mam dużo nauki...
Odsunął się, pragnąc zejść z kolan mężczyzny. Wróci do swojego dormitorium. Będzie przeklinał Snape'a, siebie, swoje postanowienie i upór Mistrza Eliksirów. Spędzi ten wieczór samotnie, wyobrażając sobie, jak cudownie mogłoby być, gdyby nie zapragnął dokonać niemożliwego i zmusić Snape'a do przytulenia go.
Wtedy właśnie poczuł oplatające go ramiona, które mocno przyciągnęły go z powrotem i przycisnęły do otulonego w czerń ciała.
Zaskoczenie szybko
ustąpiło miejsca ogromnej radości i uldze.
Uśmiechnął się, przytulając policzek do szyi Snape'a i
wzdychając głęboko. Severus
Westchnął jeszcze raz, kiedy ręce Snape'a puściły go, i Harry mógł się wyprostować. Wyraz twarzy mężczyzny można było określić tylko jednym słowem - irytacja. Ale Harry i tak nie potrafił powstrzymać uśmiechu zwycięstwa.
- Severusie, ty mnie przytuliłeś - powiedział z udawanym zaskoczeniem. Obserwował, jak twarz mężczyzny zmienia się, a w jego oczach zamigotała żądza mordu.
- Jeżeli się rozpłaczesz, Potter, to nie ręczę za siebie - wysyczał, starając się wyjść z całego incydentu z twarzą.
Twarzą, która przypominała w tej chwili chmurę gradową.
Harry z trudem powstrzymał chichot.
- A teraz może w końcu mógłbyś ze mnie zejść i usiąść w drugim fotelu? - warknął Mistrz Eliksirów, przebijając Gryfona na wylot swoim sztyletującym spojrzeniem.
Harry zsunął się z kolan mężczyzny i, rozluźniony, opadł na fotel, starając się nie pokazywać za bardzo swojego zadowolenia. Nie chciał przecież irytować Severusa. Pragnął spędzić z nim miły wieczór.
- Czego się napijesz? - zapytał Snape, odkorkowując whisky i nalewając sobie do szklanki bursztynowego płynu.
- Eee... - wydukał Harry, spoglądając z zażenowaniem na trunki. Nigdy niczego takiego nie próbował. Piwo kremowe ciężko było zaliczyć do alkoholi. - Wybierz coś - powiedział, zawstydzony swoim niedoświadczeniem. Snape spojrzał na niego szyderczo, ale powstrzymał się od komentarza. Wybrał Martini i nalał do szklanki Harry'ego przezroczysty, perłowy napój. Gryfon wziął trunek do ręki, przyglądał mu się przez chwilę z zaciekawieniem, po czym spróbował. Napój okazał się słodki, z delikatnie wyczuwalną gorzkawą nutą, i rozgrzewająco rozlał się po jego ciele. Zrobiło mu się gorąco, a jego policzki zarumieniły się. Przyzwyczajony do szybkiego picia piwa kremowego, od razu wychylił całą szklankę, i z wypiekami na twarzy spojrzał na Snape'a błyszczącymi oczami.
- Dobreee - powiedział rozmarzonym głosem.
Snape szybko przyłożył swoją do ust, jakby chciał w ten sposób powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Nie zaprotestował, kiedy Harry nalał sobie następną porcję. Spokojnie sączył whisky, obserwując poczynania Gryfona.
Harry czuł coraz większe rozluźnienie. Żar spływający przez przełyk i rozlewający się po ciele zdawał się zmywać jego problemy, strach i zakłopotanie. Miał wrażenie, że może wszystko, że potrafiłby dokonać w tej chwili rzeczy niemożliwej. Spojrzał na swoją opróżnioną do połowy drugą szklankę i uśmiechnął się. Przypomniał mu się eliksir, który niedawno przerabiali.
- Czy to jest coś w rodzaju Felix Felicis? - zapytał z zaciekawieniem, spoglądając na stojącą przed nim na stoliku butelkę. - Od razu ma się... lepszy humor.
- Nie - odparł spokojnie Snape. - To jest znacznie lepsze i skuteczniejsze niż Felix Felicis.
- Przydałaby mi się taka butelka w dormitorium - zachichotał Harry. - Popijałbym sobie to nocami.
- A jakież to problemy nękają cię w nocy, Potter? - zapytał Snape z błyskiem w oku.
- Och, bardzo wiele, ale nie mogę ci o nich opowiadać, bo są zbyt osobiste - odparł Gryfon, nalewając sobie trzecią szklankę.
Mistrz Eliksirów obserwował ze spokojem jego poczynania, ale czarne oczy lśniły coraz bardziej.
- Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie, Severusie - powiedział Harry, odchylając się do tyłu i wbijając w mężczyznę rozgorączkowany wzrok. - Ciągle tylko się pieprzymy. Nie moglibyśmy chociaż raz porozmawiać ze sobą?
Brwi Snape'a powędrowały w górę. Widząc to, Harry sposępniał na chwilę i spojrzał w swoją szklankę. Dlaczego to powiedział? Czyżby Snape znowu dolał czegoś do jego napoju? Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ponownie wypalił:
- To znaczy... nie miałem na myśli tego, że mi się to nie podoba, ale czasami chciałbym cię po prostu lepiej poznać. Nic o tobie nie wiem. Powiedz mi coś o sobie. - Harry sam był zaskoczony tym potokiem słów. Zawsze był raczej małomówny, a teraz miał wrażenie, że ktoś mu rozwiązał język i kłębowisko dręczących go myśli zaczęło bez udziału jego woli spływać do ust i nie potrafił tego powstrzymać.
- A co chciałbyś o mnie wiedzieć, Potter? - zapytał cierpliwie Snape, upijając niewielki łyk.
- No... na przykład, jaki byłeś w młodości? Widziałem dzisiaj twoje zdjęcie z czasów szkolnych. Czy naprawdę byłeś takim wścibskim, sarkastycznym gnojkiem, za którego wszyscy cię uważali?
Snape uniósł brew.
- "Wszyscy", to znaczy twój ojciec i jego banda?
Harry zawahał się.
- A to... nie wszyscy? - zapytał niepewnie. Po minie Severusa zrozumiał, że to zbyt drażliwy temat, żeby go poruszać, ale nie wiedział, jak z niego wybrnąć.
- Jeżeli znowu zamierzasz idealizować swojego nędznego ojca, Potter, to nie mamy o czym rozmawiać - warknął groźnie mężczyzna.
Harry szybko zrezygnował z ciągnięcia tego tematu. Nie chciał, żeby skończyło się na kłótni.
- Lubisz tu nauczać? - zapytał beztroskim tonem, chcąc nieco ułagodzić Mistrza Eliksirów.
Snape spojrzał na niego wilkiem, ale odpowiedział:
- Byłoby to nawet przyjemne, gdyby uczniowie mieli mózgi.
- To dlatego, że tak nas traktujesz. - Harry odbił piłeczkę, gdyż odezwała się w nim gryfońska duma. Coś jednak we wzroku Severusa sprawiło, że Harry postanowił porzucić także ten temat. - To... co robisz w wolnym czasie? Kiedy nie musisz sprawdzać prac, albo wymyślać niezwykle trudnych, niezapowiedzianych testów? - Nie potrafił się powstrzymać.
Snape obrzucił go groźnym spojrzeniem.
- Ja
W Harrym coś się wzburzyło.
- Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, to mogę sobie pójść - wypalił, zrywając się z fotela. W tym samym momencie zakręciło mu się w głowie. Zachwiał się i opadł z powrotem. Jeszcze raz spojrzał na trzymaną w ręku szklankę. Co było w tym napoju, że nie pozwalało mu się normalnie poruszać?
- Jeżeli skończyłeś już to przedstawienie, to może przejdziemy do rzeczy? - zapytał cierpko Mistrz Eliksirów.
- Jeszcze nie - zaprotestował Harry. Zastanawiał się nad możliwymi pytaniami. Musiał znaleźć coś bezpiecznego. Spojrzał na przypatrującego mu się znad swojej whisky Snape'a, i zapytał:
- Czy twoim ulubionym kolorem jest czarny?
Widząc minę mężczyzny, natychmiast zrozumiał, jak idiotyczne to zabrzmiało, i zamilkł. Ale o co mógłby go zapytać? Kiedy tylko próbował wyciągnąć od Snape'a jakąś odpowiedź, od razu żałował, że w ogóle się odezwał. Nie pomagało również to, że mężczyzna nie wykazywał żadnej chęci do współpracy.
- No to o co mam cię zapytać? - wypalił w końcu, zirytowany.
- Najlepiej o nic - odparł spokojnie Mistrz Eliksirów, a jego oczy zamigotały. - Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej.
- Ach, zapomniałem. Przecież tak bardzo lubisz swoją tajemniczość - odparował Gryfon, zanim zdążył ugryźć się w język.
W oczach Snape'a zapłonął gniew. Harry szybko dopił trzecią szklankę i sięgnął po butelkę.
- Koniec z tymi nonsensownymi, idiotycznymi pytaniami - wycedził Snape.
Harry spojrzał na niego z zaciętością, biorąc do ręki czwartą porcję.
- One nie są none...nosen... no, wiesz, o co mi chodzi! Muszę się czegoś o tobie dowiedzieć, skoro zamierzamy być parą.
Brwi Snape'a dotknęły niemal linii włosów.
- Parą? - zapytał
zaskoczony, akcentując każdą sylabę. - O czym ty mówisz,
Potter? Nie jesteśmy i nie będziemy żadną
Harry skrzywił się. Tego było już za wiele! Lont został podpalony i niewiele brakowało do prawdziwego wybuchu.
- To wszystko przez ciebie! - wypalił. - To ty dałeś mi ten eliksir do wypicia! Od tego wszystko się zaczęło!
- Gdybym wiedział, jak to się skończy, nigdy bym tego nie zrobił - odparował Mistrz Eliksirów.
Nastąpił wybuch. Potężna eksplozja, która uwolniła gromadzące się we wnętrzu Harry'ego frustracje:
- Żałujesz? Teraz już na to za późno! Może dla ciebie to tylko zabawa, ale dla mnie to były katusze! Ty nie musiałeś ukrywać się przed całą szkołą, spędzać dnie w łóżku, otulony peleryną niewidką, żeby nikt cię nie zaczepiał, nie musiałeś wysłuchiwać złośliwych, wrednych komentarzy na swój temat, ani oglądać swoich karykatur porozwieszanych na każdej możliwej powierzchni Pokoju Wspólnego, nie musiałeś się wstydzić, zaprzeczać, ani uciekać! Nie byłeś tak zdruzgotany, ani przerażony, kiedy odkryłeś, że to wszystko prawda, kiedy śniłeś o mnie i masturbowałeś się, myśląc o mnie! Nie, jestem pewien, że tego nie robiłeś! Nie marzyłeś o moim dotyku, nie śniłeś o moich oczach, nie myślałeś o mnie przez cały czas, wiedząc, że pewnie i tak nigdy mnie nie dotkniesz, nie poczujesz, nigdy nie będziesz mnie miał! A potem nagle nie dostałeś tego wszystkiego, o czym marzyłeś, i nie zostało ci to równie nagle, boleśnie odebrane, kiedy zrozumiałeś, że nic dla mnie nie znaczysz! I, że prawdopodobnie, nigdy nie będziesz... Nie, ty nie przeżyłeś tego wszystkiego! Nie wiesz, jak to jest... - przerwał, gdyż głos mu się załamał, i spuścił wzrok, upijając ze szklanki kilka dużych łyków, by uspokoić szarpiące nim nerwy. Zerknął na Snape'a, spodziewając się ujrzeć na jego twarzy szyderczy grymas, ale nic takiego nie zobaczył. Twarz Mistrza Eliksirów była niezwykle poważna, może nawet nieco... wstrząśnięta. - No, dlaczego się nie śmiejesz? - zapytał gorzko. - Nie krępuj się. Zniosłem już tyle rzeczy, że nie sprawi mi to różnicy.
- Nie miałem takiego zamiaru - odparł mężczyzna spokojnym, opanowanym głosem. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad czymś, i po długiej, milczącej chwili, zapytał - Czy tylko to dręczy cię nocami, Potter? Czy jest jeszcze coś?
Krążący w żyłach Harry'ego alkohol pomógł mu się opanować. Nie spodziewał się, że Snape będzie chciał kontynuować ten temat, ale z drugiej strony cieszył się, że go nie ciągnął. Ulżyło mu, że to z siebie wyrzucił, ale była to prawdziwa puszka Pandory i lepiej było jej nie otwierać. Może kiedyś, kiedy będzie w stanie trochę składniej myśleć... Na razie miał wrażenie, że z każdym upitym łykiem, robił się coraz bardziej zamroczony. Kręciło mu się w głowie, pomimo tego, że nie wstawał. Pokój i Snape wirowali wokół niego. Harry zamrugał kilka razy, zdjął okulary i przetarł oczy.
- O co pytałeś? - powiedział, wkładając okulary z powrotem i spoglądając z podejrzliwością na swoją szklankę.
- Mówiliśmy o twoich snach - odparł gładko Severus.
- A, tak - wymamrotał Harry. - To było straszne.
-
Harry machnął ręką.
- Ten sen o krwi i Śmierciożercach. - Gryfon zmarszczył brwi, przypominając sobie szczegóły. Miał wrażenie, że śniło mu się to już wieki temu. - Voldemort też w nim był. Stali wokół mnie i śmiali się ze mnie, a ja byłem nagi i wszędzie była krew. Spływała po mnie, nie mogłem oddychać. Voldemort powiedział coś o... uczcie? Chyba tak. Bałem się, nie mogłem nic zrobić. Chciałem cię wezwać przez kamień, ale nie miałem go. Zabrali mi go razem z ubraniem. I wtedy usłyszałem... twój głos. Powiedziałeś... - zawahał się i spojrzał na Snape'a. Zdumiony zobaczył, że Mistrz Eliksirów pochylił się do przodu i wpatruje się w niego z taką uwagą i intensywnością, jakby sen Harry'ego był najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
- Co powiedziałem? - zapytał z napięciem w głosie, a jego oczy niemal przewierciły Harry'ego.
- Powiedziałeś... że nikt mnie tym razem nie uratuje - dokończył, nieco zaskoczony zachowaniem Severusa, który po tych słowach zbladł, a w jego oczach zamigotał... strach.
- Coś się stało? - zapytał niepewnie Gryfon.
Mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał w ogień.
- Miałeś jeszcze kiedyś podobne sny? - zapytał, zamiast odpowiedzieć.
- Nie, tylko ten jeden raz. Zresztą, nie musisz się o mnie bać, Severusie. To był tylko sen - odparł beztrosko, jakby zupełnie zapomniał o swoim własnym przerażeniu. Teraz jednak wszystkie te zmartwienia i kłopoty wydały mu się zbyt odległe i nieważne. Nie chciał zaprzątać sobie nimi głowy. Był tutaj, ze Snape'em. To znaczy, pił ze Snape'em alkohol, miło sobie rozmawiali i wszystko było dobrze. Spojrzał na swoją pustą, a później na wypełnioną po brzegi szklankę Mistrza Eliksirów. Ciekawy, jak smakuje trunek, który pije mężczyzna, Harry, chwiejąc się, podniósł się z fotela i sięgnął po butelkę z whisky. Niestety, krążący w jego żyłach alkohol uniemożliwił to. Tak bardzo zakręciło mu się w głowie, kiedy się podniósł, że nie trafił ręką w butelkę, zachwiał się i poleciał na stolik, przewracając wszystko i ostatecznie lądując na podłodze na własnym tyłku. Otrząsnął się, zdezorientowany, żeby akurat w tym momencie usłyszeć wściekłe warknięcie Severusa:
- Widzę, że głowę masz równie słabą, jak talent do czegokolwiek innego, poza sianiem zamętu i zniszczenia.
Harry usłyszał, jak Snape magicznie ustawia butelki z powrotem i czyści swoje szaty. Podpełzł na kolanach do fotela i wdrapał się na niego. Pomyślał, że to bardzo zabawna sytuacja. Chichocząc, spojrzał na wściekłego Snape'a i wypalił:
- To ty mi dałeś alkohol, więc to twoja wina. Poza tym, mam wiele ukrytych talentów, o których nie wiesz - powiedział z błyskiem w oku.
- Tak, talent do łamania reguł, wymądrzania się, wścibiania nosa w nie swoje sprawy, zadawania głupich pytań, wysługiwania się innymi... - wyliczał zgryźliwie Snape, a Harry z każdym słowem czuł coraz większą złość.
- Przestań! - przerwał mu. - Nienawidzę, kiedy mnie tak traktujesz! Obrażasz, poniżasz, szydzisz. Dlaczego taki jesteś? Czasami patrzysz na mnie z pragnieniem, żeby chwilę później krzyczeć na mnie i wyśmiewać mnie. Mam wtedy wrażenie, że mnie nienawidzisz... Dlaczego jesteś dla mnie taki wredny?
- Jeżeli tego nie zauważyłeś, to jestem taki dla wszystkich, Potter - odparł gładko Snape. - To, że cię pieprzę, nie znaczy, że zrobię dla ciebie wyjątek.
Harry zasępił się. Kolejna złośliwa uwaga, rzucona prosto w twarz. Zabolała.
- Mógłbyś być czasami trochę milszy... - wymamrotał patrząc w stojące na stoliku butelki.
- Mógłbym być trochę milszy, jeżeli ty byłbyś trochę mądrzejszy - odpowiedział ze spokojem Mistrz Eliksirów.
Harry gwałtownie poderwał głowę.
- Hej! Nie jestem wcale głupi!
- Mmm, ta odpowiedź rzeczywiście bardzo mnie przekonała. Może jednak zmienię zdanie, dotyczące twoich zdolności umysłowych? - Snape zdawał się doskonale bawić. Na jego wąskich wargach igrał krzywy uśmiech.
- Kpisz sobie ze mnie? - zapytał naburmuszony Gryfon.
- Brawo Potter! Coraz lepiej. Może niedługo zacznę nawet uważać cię za myśliciela.
Harry skrzywił się, ale nie chciał już dłużej wikłać się w jego grę. Nie pozwoli się sprowokować!
- Możesz sobie ze mnie kpić do woli, ale i tak uważam, że powinieneś okazywać mi nieco więcej ciepła. Czasami mam wrażenie, że jesteś jak lodowy sopel.
Snape natychmiast spoważniał, a na jego twarzy pojawił się wyraz irytacji.
- Jeżeli szukasz czułości, to u mnie jej nie znajdziesz, Potter. A jak ci się to nie podoba, to może lepiej poszukaj sobie kogoś, kto ci ją zapewni.
Te słowa rozpaliły w Harrym ogień buntu.
- Może tak właśnie powinienem zrobić? - warknął. - Na pewno znalazłoby się kilka osób, które chciałyby mi ją dać...
Harry dostrzegł zaskoczenie na twarzy Snape'a. Jednak bardzo szybko przykryła je maska kpiny i szyderstwa.
- To co w takim razie robisz
tutaj,
Racja. Co on tu robił?
Zerwał się z fotela, zamierzając wyjść, jednak zanim zdążył złapać równowagę w rozkołysanym i falującym dziwnie świecie, dobiegł go ostry, rozkazujący głos Mistrza Eliksirów:
- Siadaj natychmiast!
Harry opadł z powrotem na fotel. Nie dlatego, że Snape mu kazał, ale dlatego, że i tak chyba nie byłby w stanie nigdzie pójść.
- Wyjaśnijmy sobie
jedno, Potter - powiedział groźnie Mistrz Eliksirów, wbijając w
niego świdrujące spojrzenie. - Jeżeli chociaż
W głowie Harry'ego coś zaskoczyło. Spojrzał na Snape'a ze zdumieniem zmieszanym z niedowierzaniem.
- Jesteś o mnie
Wzrokiem, który posłał mu mężczyzna, można by ciąć szkło.
- Jeszcze jedno słowo, Potter, a cię zaknebluję - wycedził przez zęby.
Ale Harry był już w innym świecie. Świecie, w którym Severus za nim szaleje, w którym obaj żyją sobie w spokoju i szczęściu, kochając się namiętnie i mówiąc do siebie po imieniu.
- Nie oszukasz mnie - powiedział konspiracyjnie. - Kiedy mnie bierzesz, w twoich oczach widzę pożądanie. I wiem, że to uwielbiasz. - Pochylił się do Severusa, wbijając w niego płonące spojrzenie. - Robiliśmy to już w schowku na miotły, w klasie na biurku i na fotelu w twoich komnatach... Może teraz zrobilibyśmy to na stole w Wielkiej Sali? Albo na biurku Dumbledore'a? To dopiero by było... - Harry zachichotał na samą myśl o tym, jaką minę miałby dyrektor, gdyby nakrył jednego ze swoich nauczycieli, pieprzącego ucznia we własnym gabinecie.
Jednak Mistrzowi Eliksirów chyba nie było do śmiechu. Zerknął na Harry'ego z namysłem, po czym powiedział:
- Myślę, że wypiłeś już wystarczająco dużo do tego, co planuję...
Harry przestał chichotać i spojrzał na niego z zainteresowaniem:
- A co planujesz? - zapytał.
Snape wyglądał tak, jakby przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, po czym zmrużył oczy i, uważnie przyglądając się Harry'emu, powiedział:
- Jeżeli już musisz wiedzieć... Planuję cię zabić, panie Potter.
Harry zamyślił się. Natychmiast dostrzegł lukę w tym planie.
- Nie możesz tego zrobić - oświadczył. - Nie będziesz miał kogo pieprzyć!
Tym razem Snape wyglądał tak, jakby, po pierwszym zaskoczeniu, z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
- Jesteś niezwykle pewny siebie, panie Potter - wyszeptał tajemniczo.
Harry'emu nie spodobał się ten ton, a także błysk w jego oku.
- Nie będziesz nikogo innego pieprzył! - wypalił. - Jesteś tylko mój! To ja cię odkryłem! Tylko ja będę spełniał wszystkie twoje fantazje!
Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby starannie rozważał tę propozycję.
- Moje fantazje? Mmm... Każdą fantazję? - zapytał, przyglądając się uważnie Harry'emu.
Przerażająca myśl wkradła się do umysłu Gryfona. Otworzył szeroko oczy i wydukał, zażenowany:
- Chcesz, żebym to ja cię...?
Snape posłał mu spojrzenie, które potrafiłoby sprawić, że kwiaty by zwiędły, Neville uciekłby z krzykiem, a Harry spłonąłby w ogniu piekielnym.
- Nie kończ, jeżeli ci życie miłe - wysyczał lodowatym głosem.
Harry nie rozumiał, o co mu chodzi. Może pójdzie mu lepiej, jeżeli znowu się napije... Sięgnął po butelkę, ale Snape szybko wyciągnął różdżkę i odesłał wszystkie trunki z powrotem na półkę.
- Wystarczy już tego alkoholu, Potter - oświadczył, nie zważając na nadąsaną minę Gryfona.
- Ale ja lubię twój alkohol... - zaprotestował Harry. - Lubię też twój fotel... lubię również twoje eliksiry... lubię twoje szaty... lubię twoje jęki... i ciebie też lubię, Severusie.
Usłyszał, jak Snape mruczy do siebie:
- Pijany Potter... sam tego chciałem.
Jednak nie zwrócił na to uwagi. Uśmiechnął się do Snape'a i powiedział:
- Severusie... powiedz do mnie "Harry". Nigdy tak do mnie nie mówisz.
- I nie zamierzam zacząć - wycedził Mistrz Eliksirów, posyłając chłopakowi kolejne, mordercze spojrzenie.
- Nie? - Harry zasępił się na chwilę. - To może udałoby ci się to powiedzieć w zdaniu: "Harry Potter mnie lubi"?
- Potter! - Snape wyglądał tak, jakby w końcu stracił cierpliwość - Zamknij się! - Wstał i obrzucił Harry'ego taksującym spojrzeniem. - Chodź ze mną.
Gryfon podniósł się i przez chwilę balansował, próbując złapać równowagę. Snape stanął na środku pomieszczenia i czekał na niego.
- Dokąd idziemy? - zapytał, stawiając pierwszy, ostrożny krok. Severus nie odpowiedział mu. Kiedy Harry do niego podszedł, ruszył w kierunku drzwi, prowadzących do sypialni. Chłopak podążył za nim, próbując nie zwracać uwagi na to, że wszystko wokół niego kołysało się, a ziemia uciekała mu spod nóg. Był tak skupiony na tym, żeby się nie przewrócić, że w ogóle nie zwracał uwagi na to, dokąd idą. Dopiero kiedy zobaczył przed sobą duże, przykryte czarną pościelą łóżko, zrozumiał, gdzie został doprowadzony. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał za sobą trzask drzwi i mroczny, rozkazujący głos Snape'a:
- Rozbierz się i połóż.
Ręce bez udziału świadomości powędrowały do koszuli i zaczęły mozolnie odpinać guziki, które zdawały się wymykać mu spod palców. Czuł, że jest obserwowany, ale nie przeszkadzało mu to. Jego umysł był kłębowiskiem zlepionych ze sobą, zasnutych mgłą, niewyraźnych myśli, splątanych i wymieszanych. Czuł się tak otumaniony, że bez słowa zrobiłby teraz wszystko, czegokolwiek Snape by zażądał. Mógłby nawet wejść na stół i zacząć tańczyć. To, co robił, wydawało mu się takie... oczywiste, normalne. Usiadł na łóżku i zdjął spodnie, a następnie slipy i skarpetki.
W oświetlonym zaledwie kilkoma świecami pomieszczeniu panował półmrok, a Snape stał w cieniu i Harry ledwie go dostrzegał. Właściwie równie dobrze mógłby być tutaj sam. Kiedy był już całkowicie nagi, spojrzał z uśmiechem na czającą się w cieniu postać i powiedział:
- No tak, zapomniałem, że nie robiliśmy tego jeszcze w łóżku.
Zachichotał, ale natychmiast przerwał mu ostry głos Severusa:
- Kazałem ci się położyć!
Harry wykonał polecenie. Podciągnął się na środek łóżka i położył na plecach, patrząc na kręcący się wściekle sufit. Zamrugał kilka razy, pragnąc, by się zatrzymał, ale nie chciał go posłuchać.
- A teraz, Potter - głos Snape'a wydał mu się o wiele bliższy i mroczniejszy - pokaż mi, jak się masturbowałeś, kiedy o mnie myślałeś.
W głowie Harry'ego nie błysnęła nawet iskierka myśli, by nie zrobić tego, o co Severus go poprosił, nawet jedna nutka sprzeciwu. W jego umyśle pojawił się obraz czarnych oczu z jego snów. A teraz wiedział, że te oczy go obserwują, czekając, by dał im to, co dla Harry'ego było bardzo osobistym przeżyciem. Dlaczego nie miał przed tym żadnych oporów?
Dotknął palcami swojego ciepłego członka i wziął go do ręki. Zamknął oczy, zatapiając się we wspomnieniu, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że to wspomnienie jest teraz realne i stoi przed nim, obserwując go z uwagą. Zaczął poruszać dłonią. Najpierw wolno, dokładnie badając fakturę penisa, boleśnie naciągając napletek i podrażniając drugą dłonią swoje jądra. Początkowo miękki i bezwładny członek szybko poddał się dotykowi i stwardniał. Chłopak jęknął cicho, czując napływające z podbrzusza podniecenie, generowane przez poruszającą się coraz szybciej dłoń. Dlaczego z taką łatwością potrafił sobie wyobrazić, że ta ręka należy do Severusa? Aby spotęgować doznania, zaczął masować czubek swojej erekcji - najwrażliwszy, najdelikatniejszy punkt. Skubał ją palcami albo ściskał mocno, by następnie zjechać dłonią gwałtownie w dół, ściągając napletek i wywołując eksplozję tysięcy iskier pod swoimi powiekami. Nie wiedział, kiedy zaczął jęczeć. Jego ciało wyrwało się spod kontroli, napinające się mięśnie sprawiały, że wyginało się na wszystkie strony. Wbił stopy w pościel, zapierając się, pragnąc rozładować trawiącą go gorączkę, uwolnić kumulujące się w dolnych partiach ciała napięcie. Przez jego ciało przepływały na zmianę zimne i gorące dreszcze, a w płucach zaczęło brakować powietrza. Zaparł się głową i stopami i uniósł biodra, poruszając dłonią z zawrotną szybkością. Widział już nie tylko wwiercające się w niego oczy. W jego umyśle ożyła surowa, wyniosła twarz Mistrza Eliksirów, na której błąkał się krzywy, sarkastyczny uśmiech. Ciemne oczy lśniły gorączkowo pomiędzy opadającymi na nie czarnymi kosmykami, a trawiący je ogień spopielał wolę i zmysły Harry'ego. Dłoń poruszająca się na członku nie należała już do niego. Wyobrażał sobie, że zaciskają się na nim długie, smukłe, emanujące przyjemnym chłodem palce. Z jego ust wyrwał się długi, przepełniony pragnieniem i potrzebą jęk.
- Oooch, Severusie...
Wtedy usłyszał szelest i skrzypienie, jakby ktoś wszedł na łóżko. Poczuł, że materac w okolicy jego bioder ugiął się i zapadł pod naporem czyjegoś ciężaru. Otworzył oczy i zobaczył pochyloną nad sobą, ciemną sylwetkę. Jego wyobrażenia stały się rzeczywistością. Severus wyłonił się wprost z jego snów, był przy nim, nad nim, a jego oczy pałały tak wielkim pożądaniem i głodem, że serce Harry'ego zamarło.
- Nie przestawaj - wyszeptał ochryple Severus, kiedy dłoń chłopaka znieruchomiała. Harry przełknął ślinę i ponownie zaczął poruszać ręką, czując, jak jego nogi zostają uniesione, a po chwili wszystko eksplodowało w feerii doznań i emocji, kiedy w jego wnętrze wdarł się twardy, nabrzmiały organ Mistrza Eliksirów. Krzyknął z bólu i zaskoczenia, ale wyglądało na to, że Snape kompletnie stracił nad sobą kontrolę. Wchodził w Harry'ego szybko, mocno i ostro, nie zważając na jego krzyki, a widoczne na jego twarzy pragnienie przerodziło się w dziką żądzę, która hamowana i powstrzymywana przez bardzo długi czas, w końcu znalazła ujście.
Gryfon wbił paznokcie w pościel, nie przestając podrażniać drugą ręką swojego członka. Nie było mu to teraz potrzebne, ale Snape najwyraźniej to lubił, więc Harry starał się nie przerywać. Siła i dzikość Severusa sprawiła, że chłopak niemal piszczał, a jego świadomość została zamieniona w skamlącą o więcej, roztopioną, bezkształtną masę. Ból także bardzo szybko poddał się żarowi ocierających się o siebie ciał i roztopił, zastąpiony uniesieniem i graniczącym niemal z opętaniem, pragnieniem, które pchało ich coraz dalej i głębiej w siebie. Severus dyszał ciężko i wgniatał Harry'ego w łóżko, napierając na niego całym swoim ciężarem, kiedy wchodził w niego gwałtownie, mocno i głęboko, jakby chciał na zawsze pozostawić w nim swój ślad. Przez wybuchające mu pod powiekami gwiazdy i zaparowane okulary, Harry dostrzegł, że pogrążona w przyjemności twarz mężczyzny jest zaczerwieniona i ściągnięta z wysiłku, a włosy zlepione od potu. Jednak tym, co sprawiło, że w szalejącej burzy zmysłów był w stanie zatrzymać się na chwilę i zastanowić, były pełne dzikości, zamglone, agresywne oczy Severusa, które wbijały się w twarz Harry'ego z taką intensywnością, jakby chciały go zniszczyć, spopielić, wedrzeć się wgłąb niego i wypalić niemożliwy do zatarcia ślad.
Jednak kolejna eksplozja bolesnej przyjemności, która wstrząsnęła ciałem Harry'ego, szybko zatarła to wrażenie, doprowadzając go do pełnego udręki skowytu, który zmieszał się z pomrukami i jękami wydawanymi przez Severusa. Snape wchodził tak głęboko, że niemal za każdym razem uderzał w prostatę Harry'ego, który mógł tylko krzyczeć, rzucać się i kwilić, a jednocześnie wciąż pragnąc więcej i więcej. I dostał więcej.
Pchnięcia Severusa stały się jeszcze bardziej agresywne i gwałtowne, a z ust Harry'ego wydobywał się teraz tylko długi, jednostajny jęk. Wszystkie mięśnie naprężyły się, jak cięciwy, a ciało płonęło żarem, którego nic nie potrafiłoby ugasić. Harry, zaskoczony, poczuł nagle ogromną, obezwładniającą eksplozję przyjemności w swoim podbrzuszu. Złapał Severusa za szatę, przyciągnął do siebie i doszedł, jęcząc ochryple w jego pierś. Wstrząsane spazmami ciało drżało niekontrolowanie, a napięte do granic wytrzymałości mięśnie niemal bolały. Kiedy opadł z powrotem na łóżko, osłabiony i jeszcze bardziej zamroczony, w głowie kręciło mu się tak bardzo, że prawie nic nie widział. Wypuścił z uścisku szaty Snape'a i próbował złapać rwący się i uciekający oddech. W tym samym momencie poczuł, że Severus wyszedł z niego i na kolanach przesunął się w pobliże jego głowy. Usłyszał długi pomruk dzikiej przyjemności, a na twarzy poczuł coś gorącego, mokrego i lepkiego. Otworzył gwałtownie oczy, zaskoczony, i nad sobą ujrzał wycelowanego w siebie, zaczerwienionego, mokrego od wytryskującej z niego spermy penisa, która lądowała na twarzy chłopaka i spływała po niej. Harry otworzył usta ze zdumienia i spojrzał na pogrążoną w przyjemności twarz Snape'a, która wyrażała w tej chwili taką satysfakcję, jakiej nigdy jeszcze na niej nie widział. Wbite w niego czarne oczy błyszczały gorączkowym żarem, a na wargach igrał krzywy, mroczny uśmiech. Pomimo tego, że sam przed chwilą miał orgazm, widok dochodzącego na jego oczach Severusa sprawił, że Harry poczuł ogromne podniecenie, które objawiło się zaczerwienionymi policzkami, świszczącym oddechem i lśniącymi z zachwytu oczami. Snape najwidoczniej to zauważył, bo kiedy strząsnął na twarz chłopca ostatnią kroplę swojego nasienia pochylił się nad nim, oddychając ciężko, i dotknął dłonią jego mokrej twarzy. Zebrał palcami trochę spermy i włożył je do rozchylonych wygłodniale ust Harry'ego, który, mrucząc z przyjemności, zlizał i połknął wszystko, co otrzymał. Kiedy otworzył oczy, zobaczył zadowolenie na twarzy Snape'a i diaboliczny błysk w jego oku.
- Chcesz więcej? - zapytał przyciszonym, mrocznym głosem. Harry pokiwał głową, oblizując wargi. Palce Severusa rozsmarowały nasienie po twarzy chłopca, zbierając jego część i ponownie wkładając do jego zachęcająco rozchylonych ust. Harry oblizał je dokładnie swoim ciepłym językiem, przełykając z największą przyjemnością gorzko-słonawy płyn, który wydawał mu się w tej chwili najsłodszym, najsmaczniejszym eliksirem, jaki kiedykolwiek otrzymał od Mistrza Eliksirów.
- Cudownie smakujesz - wymruczał cicho, nie odrywając wzroku od intensywnego, palącego spojrzenia Severusa, który po tych słowach pochylił się nad nim i wyszeptał:
- Jesteś małym, perwersyjnym zboczeńcem. - Uśmiechnął się mrocznie i dodał - Powiedz to.
Harry zawahał się. Nie wiedział, że Snape lubi, kiedy się go tak nazywa, ale skoro o to prosił...
- Jesteś małym, perwersyjnym zboczeńcem - powtórzył z uśmiechem.
Snape zamrugał, zaskoczony.
- Ty, Potter! - warknął ostro. - Nie ja!
W umyśle Harry'ego coś zaskoczyło.
- Ach, to trzeba było
tak od razu. Gdybyś powiedział "Jesteś małym,
perwersyjnym zboczeńcem,
To chyba zaskoczyło Mistrza Eliksirów, ponieważ w jego oczach zamigotało coś nieokreślonego, nieuchwytnego. Ale Harry przysiągłby, że dostrzegł w nich ulgę.
Mężczyzna zamknął powieki i pokręcił głową z westchnieniem:
- Ubieraj się, Potter. Jest już późno, a nie chcemy, by twoi nadopiekuńczy przyjaciele znowu biegali po całym zamku, szukając cię. Kiedy skończysz, umyj twarz i przyjdź do salonu. - Wstał, zapiął rozporek i wyszedł z komnaty, pozostawiając Harry'ego samego w ciemnym, wciąż pachnącym seksem łóżku. Gryfon leżał przez chwilę bez ruchu, wpatrując się w sufit i uśmiechając do siebie z zadowoleniem. Nie chciał iść. Było mu tak przyjemnie. Dlaczego nie może zostać ze Snape'em? Czuł się tutaj tak... swobodnie. Niczego nie musiał udawać ani ukrywać. Mógł być sobą.
Nie, Snape nie pozwoliłby mu zostać. Jeżeli Harry będzie się upierał, może go wyrzucić, a nie chciał, żeby ten cudowny wieczór tak się skończył. Westchnął i, walcząc z zawrotami głowy, podniósł się z łóżka. Chwilę trwało, zanim udało mu się ubrać. Spojrzał jeszcze raz na czarną, zmierzwioną pościel i westchnął przeciągle. Potykając się o własne nogi, podszedł do otwartych drzwi, prowadzących do łazienki, umył twarz i wrócił do salonu, w którym czekał na niego Severus. Mężczyzna podał mu szklankę wypełnioną niebieskawym, mętnym płynem.
- Co to jest? - zapytał Gryfon, biorąc od niego napój.
- Eliksir na wytrzeźwienie, który przejściowo złagodzi objawy wypicia alkoholu. Nie mogę dopuścić, żebyś plątał się, pijany, po zamku - odpowiedział gładko.
Harry spojrzał na miksturę. Ale dlaczego miał wytrzeźwieć? Było mu tak przyjemnie. To prawda, że cały świat zdawał się kołysać i wirować, ale on czuł się taki wolny i swobodny. Miał wrażenie, że może wszystko. Nie chciał, żeby zostało mu to odebrane.
- Pij! - rozkazał Snape i Harry niechętnie przełknął gorzki, szczypiący w język napój. Uczucie rozluźnienia zniknęło, przyjemny nastrój prysł, jak mydlana bańka, unosząc ze sobą zadowolenie i błogą, pozbawioną trosk nieświadomość, a w zamian przynosząc zmęczenie, osłabienie, ból głowy, strach i... wstyd.
Wszystko, co dzisiaj powiedział i zrobił uderzyło w niego z nagłą, ogromną siłą, sprawiając, że zachwiał się i niemal przewrócił. Powiedział Snape'owi takie rzeczy... Wyznał mu wszystkie swoje uczucia i obawy, opowiedział o najbardziej skrywanych, osobistych sekretach... Dlaczego to zrobił? I na dodatek... na dodatek masturbował się na jego oczach! O cholera! Naprawdę to zrobił! A Snape spuścił mu się na twarz i Harry to wszystko... zlizał, i chciał jeszcze więcej! Jak mógł się tak zachować? Co go do tego zmusiło? Dlaczego nie potrafił się powstrzymać? Co się stało?
Poczuł, że jego twarz płonie. Spuścił wzrok i wbił go w podłogę, a ogromna fala zażenowania i zakłopotania zabrała ze sobą jego dumę i poczucie godności. Znowu czuł się upokorzony i złamany. Co za wstyd! Jak on ma teraz spojrzeć mu w twarz? Jak mógł powiedzieć mu to wszystko? To należało tylko do niego! Snape nie miał prawa się o tym dowiedzieć!
- Rzeczywiście jest już późno - wymamrotał cicho Harry. - Pewnie Ron i Hermiona czekają na mnie...
Nie podnosząc wzroku, zaczął się rozglądać za swoją peleryną niewidką, która leżała na oparciu fotela. Zanim jednak zdążył do niej podejść usłyszał ostry, rozkazujący głos Severusa:
- Spójrz na mnie, Potter.
Harry nie zareagował. Stał odwrócony do Snape'a plecami i wbijał wzrok w podłogę, pławiąc się w swoim wstydzie i upokorzeniu, którego doznał. Kolejny już raz.
- Co się stało,
Potter? - dobiegł go chłodny, ironiczny głos Mistrza Eliksirów.
- Przecież w tej komnacie nie ma niczego, czego byś nie
Harry zaczerwienił się jeszcze bardziej, czując, że jeszcze jeden taki komentarz i spłonie jak Feniks. Porwał z fotela pelerynę niewidkę i ze słowami:
- Dobranoc - chciał już wyjść z komnaty i uciec stąd jak najszybciej i jak najdalej, kiedy zatrzymał go głos Mistrza Eliksirów.
- Potter! - Harry odwrócił się w drzwiach, ale nie był w stanie podnieść wzroku. - Zapewniam cię, że nie będę wracał do tego, co dzisiaj od ciebie usłyszałem. - Harry podniósł głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem, jednak, speszony, natychmiast spuścił wzrok ponownie. Zdążył jednak zauważyć, że mężczyzna miał niezwykle poważny wyraz twarzy. - Możesz więc spać spokojnie - dokończył Severus.
Gryfon pokiwał głową, nieco skonsternowany, ale wdzięczny, po czym odwrócił się i chciał już wyjść, kiedy zawahał się. Obejrzał się przez ramię i powiedział z bladym uśmiechem:
- Dziękuje za dzisiejszy wieczór, Severusie. Było naprawdę... miło.
Snape nie mógł się chyba powstrzymać, ponieważ skrzywił się ironicznie. Harry uśmiechnął się nieznacznie.
- Dobranoc - powtórzył, po czym wyszedł z komnaty. Jednak zanim zamknął za sobą drzwi, usłyszał cichą odpowiedź Severusa:
- Dobranoc, Potter.
--- rozdział 18 ---
18. Embarassed.
Moralny kac, odczuwany tuż po przebudzeniu, jest niezwykle ciężkim do opisania stanem. I dlatego, by oddać w pełni moc jego oddziaływania, można pokusić się o porównanie go z uczuciem towarzyszącym przerażeniu, jakie odczuwa nałogowy podrywacz, który po naprawdę udanym seksie z piękną nieznajomą budzi się następnego dnia z obrączką na palcu i - już nie nieznajomą, tylko żoną - u boku. I nagle przypomina sobie, jak oczywiste było jego wczorajsze "tak, poślubię cię", wykrzyczane pomiędzy jednym, a drugim orgazmem. Kto by się wtedy przejmował konsekwencjami? Albo zatwardziały macho i kobieciarz, który dla rozrywki i aby zaimponować znajomym na imprezie, zabawia się na oczach wszystkich ze swoim najlepszym przyjacielem. Było przecież tak ciekawie i śmiesznie, a wtedy tylko to się liczyło. Ale teraz jest już poranek, a on wytrzeźwiał i pamięta. Inni też pamiętają... I teraz będzie musiał spojrzeć im w oczy...
Tak właśnie czuł się Harry, kiedy obudził się w sobotę rano. Poza bólem głowy odczuwał także silne skurcze żołądka, ale były one niczym w porównaniu z bólem świadomości.
Wypity wczoraj eliksir na wytrzeźwienie miał za zadanie osłabić oddziaływanie alkoholu na jego psychikę po to, by mógł, nie wzbudzając podejrzeń, powrócić do wieży, porozmawiać ze znajomymi i pójść spać. Ale absolutnie nie sprawił, że alkohol przestał krążyć w jego żyłach i kiedy chłopak zasnął, ponownie zaczął atakować jego organizm. Tak więc kiedy Harry obudził się następnego dnia, czuł się tak, jakby położył się spać całkowicie pijany. I teraz, kiedy leżał w łóżku i wpatrywał się w jego sklepienie, powracały wspomnienia, atakując go znienacka i mącąc jego myśli. Starał się przypominać sobie tylko te miłe, pozytywne fragmenty wczorajszego wieczoru: przekomarzanie się, przytulanie, seks, płonące pożądaniem oczy Severusa. Jednak wszystko zostawało natychmiast wysysane przez okropne, poniżające, wstydliwe wspomnienia masturbacji oraz pełnej żalu i wylewnej "opowieści" o swoich uczuciach, którą zafundował Snape'owi.
Powiedział mu
Nie powinien był tego
robić! Nie powinien ufać Snape'owi i brać od niego alkoholu!
Mógł przewidzieć, że cała ta szopka z rozmową przy
kilku trunkach miała na celu tylko jedno - uśpienie jego czujności
i wyciągnięcie od niego wszystkich tajemnic. Owszem, to nieco
subtelniejsze, niż wlewanie
Jednak tym razem Harry nie ma prawa oskarżać Snape'a. Tym razem może mieć pretensje tylko do siebie. Przecież wiedział, co to jest, i zgodził się to wypić, Snape do niczego go nie zmuszał. I świadomość, że to on jest winien wszystkiego, co zrobił i powiedział, była jeszcze gorsza. O wiele łatwiejsze było obwinianie innych...
Był pewien, że nie
będzie teraz w stanie spojrzeć Snape'owi w twarz. Nie, kiedy on
Dlatego też, kiedy Ron i Neville wstali, powiedział im, że źle się czuje i nie pójdzie na śniadanie. Przedpołudnie spędził na leżeniu w łóżku i rozpamiętywaniu wszystkiego, co powiedział Snape'owi. Kiedy usłyszał na schodach kroki, udał, że śpi. Hermiona, która zaniepokojona przyszła zobaczyć, jak się czuje, oraz Ron, zostawili go w spokoju i poszli na obiad. Harry i tak nie był głodny. Bolał go tyłek i przez cały dzień było mu tak niedobrze, że co jakiś czas musiał biegać do łazienki.
Po obiedzie, zanim jeszcze przyjaciele wrócili do wieży, Harry poczuł ciepło w kieszeni. Jego serce zabiło mocniej. Czego Snape mógł od niego chcieć? Zdenerwowany, wyjął kamień i odczytał wiadomość:
Wpatrywał się w kamień szeroko otwartymi oczyma, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Od kiedy to Snape'owi zależy na tym, żeby Harry jadał posiłki?
Jednak zanim wrócili przyjaciele, był już na nogach. Wyjaśnił, że czuje się lepiej i poprosił, żeby się nie martwili. Popołudnie spędził na graniu z Ronem w Eksplodującego Durnia i wysłuchiwaniu narzekań Hermiony, że zamiast tracić czas na zabawę, powinien nadrabiać zaległości, bo jeszcze sporo mu brakuje. Ostatnim, o czym Harry mógł myśleć, była nauka. I tak nie byłby w stanie się na niej skupić. Może jutro, kiedy przestaną go nękać rozbrzmiewające mu echem w głowie słowa:
Harry poszedł na kolacje, ale był tak zdenerwowany, że ledwie cokolwiek przełknął. Żołądek ściskał mu wstyd i zakłopotanie. Czuł wbijające się w niego spojrzenie Snape'a, ale nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Siedział tylko cicho, wbijając wzrok w talerz i rozgrzebując widelcem ziemniaki.
- Co ci jest, Harry? Dlaczego nic nie jesz? Znowu się źle czujesz? - zapytała w końcu Hermiona, tracąc cierpliwość.
- Chyba się czymś zatrułem - wymamrotał Gryfon.
- To powinieneś powiedzieć o tym pani Pomfrey - zaproponowała, zaniepokojona.
- Świetny pomysł, Hermiono - wypalił Harry. - Tak właśnie zrobię. - I zanim zdumiona Gryfonka zdążyła zareagować, wstał i pospiesznie wyszedł z Wielkiej Sali. Na korytarzu nareszcie mógł odetchnąć z ulgą. Spojrzenie Snape'a niemal wypaliło mu dziurę w plecach.
Nie poszedł do skrzydła szpitalnego. Ruszył do dormitorium, a przyjaciołom skłamał, że to nic poważnego, dostał eliksir i już mu lepiej.
Harry unikał Snape'a przez cały weekend. Jednak wstyd i niemożność spojrzenia mężczyźnie w oczy nie sprawiły, że zapominał o wysyłaniu mu co noc wiadomości:
Poniedziałkowa lekcja była dla Harry'ego katorgą. Do jego głowy znowu zakradła się myśl, żeby udać chorego i na nią nie pójść, ale przypomniawszy sobie, jak skończyło się to ostatnio, szybko odrzucił ten pomysł.
Przez całą lekcję nie spojrzał na Severusa ani razu. Starał się zapomnieć o jego istnieniu i skoncentrował swoje myśli na przygotowywanie eliksiru. Był tak bardzo na tym skupiony, że po raz pierwszy udało mu się przyrządzić go poprawnie. Tylko jeden incydent zakłócił jego intensywną pracę: emanujące z kieszeni ciepło, które poczuł nagle, w środku zajęć. Serce natychmiast podskoczyło mu do gardła i mało brakowało, a zamiast kilku kropel wywaru z miłorzębu, dodałby całą butelkę. Przez kilka chwil nie mógł się zdecydować, czy zareagować i przeczytać wiadomość, czy ją zignorować i pracować dalej. Dopiero, kiedy kamień zaczął parzyć go tak bardzo, że nie mógł już wytrzymać, sięgnął do kieszeni i rozejrzawszy się uprzednio, czy nikt mu się nie przygląda, przysunął go do oczu i szybko odczytał:
Harry siedział przez chwilę jak sparaliżowany, walcząc ze sobą i nie wiedząc, co powinien zrobić. Czuł, że Snape mu się przygląda i czeka na jego reakcję, ale Gryfon nie potrafił zmusić się do spojrzenia mu w oczy. Chciał po prostu, żeby Snape dał mu spokój. Już wystarczająco się przed nim upokorzył. Zamknął oczy i odesłał mu:
Zanim zdążył schować kamień, otrzymał kolejną wiadomość:
Harry szybko schował
klejnot i powrócił do przygotowywania eliksiru. Nie musiał nad tym
myśleć. Był pewien, że nie pójdzie. W ogóle sobie tego nie
wyobrażał. Jak miałby teraz normalnie z nim rozmawiać?
Czuł się tak, jak po incydencie z wypiciem
Nie! Snape może się na niego zdenerwować, ale on nie pójdzie. Musi go zrozumieć!
* * *
Pół godziny po kolacji, kiedy Harry uczył się wraz z Ronem i Hermioną w Pokoju Wspólnym, poczuł ciepło w kieszeni. Starając się uspokoić bijące zdradliwie ze zdenerwowania serce, wymknął się na chwilę do dormitorium i odczytał wyjątkowo jasną, niemal pulsującą wiadomość:
Przez chwilę oddychał głęboko, wmawiając sobie, że dobrze zrobił, i że nie może się tak denerwować, po czym odesłał:
A następnie schował kamień do kufra, nie chcąc dzisiaj więcej o tym myśleć. Jednak uczucie strachu i zdenerwowania nie opuszczało go aż do zaśnięcia. Miał nadzieję, że Severus zrozumie...
* * *
Kiedy we wtorek rano Harry wyjął z kufra kamień, nie było na nim żadnej wiadomości. Powinno go to uspokoić, ale wcale tak się nie stało. Idąc na śniadanie miał tak ściśnięty żołądek, iż miał wrażenie, że nie będzie w stanie niczego przełknąć.
Już od wejścia został niemal przygwożdżony do ściany przez intensywne, ostre jak sztylet spojrzenie Snape'a. Udawał, że patrzy w inną stronę i brnął do przodu, czując się jak człowiek zmagający się ze sztormem. Kiedy w końcu usiadł przy stole, był tak zestresowany tą sytuacją, że ledwo skubnął trochę jajecznicy. Spojrzenie Severusa parzyło jego skórę powodując, że do głowy zakradały mu się różne, niepokojące myśli.
Co Snape sobie teraz o nim myśli? Co planuje? Jak bardzo jest zły? Co zamierza mu zrobić?
To, co wczoraj wydawało
mu się najlepszym i najbezpieczniejszym wyjściem, dzisiaj jawiło
się jako największa głupota, jaką mógł zrobić. I
miał szczerą nadzieję, że nie rozzłościł
Snape'a do tego stopnia, że będzie to
Gdy wychodzili z Wielkiej Sali podążając na zajęcia, do Harry'ego, Rona i Hermiony podeszła Luna, odciągnęła Harry'ego na bok i powiedziała mu, że musi natychmiast z nią pójść, bo ma do niego niezwykle ważną sprawę. Nie pomogły tłumaczenia Harry'ego, że zaraz zaczynają się lekcje. Luna zdawała się być opętana tą "niezwykle ważną sprawą" i nic nie mogło jej powstrzymać. Złapała dłoń Harry'ego w żelazny uścisk i niemal siłą pociągnęła go za sobą. Harry był zaskoczony - Luna zawsze była delikatna i potulna jak baranek, nigdy nie używała siły. Szedł za nią przez pełne biegających uczniów korytarze, coraz bardziej oddalając się od tych częściej używanych. Znaleźli się w opustoszałej, mało znanej części zamku. Harry zaczął się coraz bardziej niepokoić. W końcu naprawdę spóźni się przez nią na lekcję.
Zatrzymał się gwałtownie i wyszarpnął rękę z uścisku.
- O co chodzi, Luno? - zapytał, rozmasowując palce. - Po co mnie tu przyprowadziłaś?
Luna przez chwilę patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, by po chwili jęknąć i otrząsnąć się, jakby właśnie się obudziła.
- O, cześć Harry. Gdzie jesteśmy? - zapytała nieco nieprzytomnie.
Gryfon wytrzeszczył oczy.
- Jak to gdzie? Przecież sama mnie tu przyprowadziłaś. To ja powinienem zadać ci to pytanie.
Krukonka wyglądała, jakby nic z tego nie rozumiała.
- Nie wiem, o co ci chodzi, Harry, ani po co mnie tu przyprowadziłeś, ale spóźnię się przez ciebie na zajęcia. - Odwróciła się. - Porozmawiamy później, dobrze? - rzuciła jeszcze przez ramię, po czym odbiegła.
Harry stał przez chwilę wpatrując się w jej oddalające się plecy i próbując pozbierać rozsypane myśli. Kiedy Luna zniknęła za zakrętem, Harry usłyszał jakieś poruszenie za swoimi plecami. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył...
...Snape'a. Wściekłego, emanującego nieokiełznanym gniewem, wpatrującego się w niego niczym sokół w swoją ofiarę.
Harry cofnął się mimowolnie, ale mężczyzna przypadł do niego, złapał go za ramię i syknął mu prosto w twarz:
- A teraz, panie Potter, wyjaśnimy sobie coś.
Harry nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy został pociągnięty silnym szarpnięciem i brutalnie wepchnięty do znajdującego się nieopodal schowka na miotły. Potknął się o jedną z nich i boleśnie uderzył o ścianę. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Harry został mocno przyciśnięty do twardej, kamiennej powierzchni. Snape naparł na niego całym ciałem, łapiąc jego nadgarstki w żelazny uścisk. Nie przejmując się zapaleniem jakiegokolwiek światła w aksamitnej, otaczającej ich nieprzeniknionym welonem ciemności, przybliżył twarz do ucha zaskoczonego, przestraszonego chłopca i wyszeptał jadowicie:
- Mnie się
Harry nie mógł uwierzyć, że Snape to powiedział. Ta jedna wypowiedź gwałtownie przypomniała mu, dlaczego tak za nim szalał i na powrót rozpaliła w nim żar, który wystrzelił płomieniem podniecenia aż pod sam sufit. Nie był w stanie odpowiedzieć. Brutalność Severusa i jego gorący szept tuż przy uchu sprawiły, że serce przyspieszyło mu do niemal zawrotnego tempa, a członek drgnął i momentalnie zrobił się twardy. W odpowiedzi na pytanie Severusa był w stanie tylko jęknąć. Spróbował przesunąć biodra, by Snape nie wyczuł wypukłości w jego spodniach, ale chyba odniósł całkowicie odwrotny efekt - Severus od razu domyślił się, dlaczego się wierci, przycisnął go mocniej i wysyczał do jego ucha:
- Doskonała odpowiedź, panie Potter.
W tym momencie Harry dziękował, że jest ciemno i Snape nie mógł dostrzec ogromnego rumieńca na jego twarzy.
- Oczekuję cię dzisiaj wieczorem tuż po kolacji. Mam nadzieję, że domyślasz się, co cię czeka, jeżeli się nie zjawisz. - Harry pokiwał głową. Wiedział, że Mistrz Eliksirów nie może tego dostrzec, ale jego twarz była wystarczająco blisko twarzy Harry'ego, by mógł to wyczuć. Gryfon z kolei niemal widział pełen złośliwej satysfakcji uśmiech Severusa. Poczuł, że jego nadgarstki zostały uwolnione, a mężczyzna odsunął się od niego, bez słowa podszedł do drzwi i zniknął za nimi.
Harry został sam w ciemności, próbując ochłonąć, uspokoić rozszalałe serce i nie spuścić się na samą myśl o przyciskającym go do ściany, wściekłym Mistrzu Eliksirów i jego "groźbie"...
* * *
Słowa Severusa nie chciały opuścić myśli Harry'ego, doprowadzając do tego, że nie mógł się na niczym skupić. Na dodatek wspomnienie dziwnego zachowania Luny i niemal natychmiastowego pojawienia się na miejscu Snape'a, złożyły się w jego umyśle w jedną całość i Harry sam był zaskoczony, do jakich wniosków doszedł. Wyglądało to tak, jakby Severus rzucił na Lunę klątwę Imperius i kazał jej zaprowadzić Harry'ego w odludne miejsce, gdzie mógłby go unieruchomić i zmusić do rozmowy i nikt by ich nie nakrył. Luna zachowywała się bardzo dziwnie, jak gdyby nie była sobą, a Snape zjawił się tak szybko, jakby ich śledził. Zwabił go w pułapkę, wykorzystując Zaklęcie Niewybaczalne. Czy był aż tak zdesperowany, by dopaść Harry'ego? Przecież używanie Niewybaczalnych jest absolutnie zakazane i można za to trafić do Azkabanu. Co mu strzeliło do głowy? Harry nie mógł w to uwierzyć. Ale znał go już przecież na tyle. Wiedział, że Snape zawsze stawiał na swoim i używał wszelkich dostępnych środków, aby osiągnąć swój cel. Ale jednocześnie, świadomość, że Snape tak ryzykował, żeby spotkać się z Harrym, podsycała w nim podniecenie, które odczuwał przez cały czas od ich spotkania w ciemnym schowku.
Na lekcjach był całkowicie rozkojarzony, nie potrafił zatrzymać na czymś uwagi dłużej, niż przez kilka minut. Groźny szept Snape'a wciąż do niego powracał, a Harry nie potrafił zapanować nad drżeniem. Na samą myśl o dzisiejszym spotkaniu z Mistrzem Eliksirów jego serce zaczynało szybciej bić, a obraz przed oczami rozmazywał się, gdyż wyobraźnia podsuwała mu różne, perwersyjne sceny, które sprawiały, że przez całe popołudnie z jego twarzy nie potrafił zniknąć delikatny rumieniec. Robił się twardy na samą myśl o tym, jak zareagowałby Snape, gdyby Harry się spóźnił... Czy spełniłby swoją groźbę? Korciło go, żeby to sprawdzić, ale jednak nie miał na to odwagi.
Wszystko to sprawiło, że do wieczora był już tak podniecony, że nie potrafił sobie z tym poradzić. Zupełnie zapomniał o swoim wstydzie. Snape rozpalił w nim tak ogromny i gorący płomień, iż miał wrażenie, że nic nie będzie go w stanie ugasić. Obawiał się, co może zrobić, kiedy zobaczy Severusa. Czy będzie mógł nad sobą zapanować?
Na kolację zjadł w pośpiechu nieco najbliżej stojącej potrawy i musiał bardzo się starać, żeby nie biec, kiedy podążał w stronę lochów, ukryty pod peleryną niewidką. Jego ręce drżały, kiedy pukał do pierwszych drzwi, a zanim podszedł do drugich, był już tak rozpalony, iż czuł się, jakby miał gorączkę. Kręciło mu się w głowie, ciałem wstrząsały dreszcze, a krążąca w żyłach krew rozgrzewała każdą część ciała, skupiając się w podbrzuszu.
Tak bardzo chciał go już dotknąć, poczuć, usłyszeć, zobaczyć...
Kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Snape, z ust Harry'ego wyrwał się jęk, którego nie był w stanie stłumić. Błyszczące, czarne oczy przeszyły Gryfona, a brwi ściągnęły się w lekkim zaskoczeniu. Najwyraźniej pragnienie, które odczuwał Harry, musiało być widoczne na jego twarzy. Cienkie usta wykrzywiły się i wydobył się z nich niski, głęboki głos, który wywołał w ciele Gryfona kolejną falę dreszczy:
- Widzę, że moja groźba podziałała - powiedział mężczyzna, zamykając drzwi. Kiedy Harry'ego ponownie przeszyły te niezmierzone oczy i dotarło do niego, że są w jego komnatach, wszystkie wodze puściły. Nie panując nad sobą, rzucił się na Snape'a i przycisnął go do drzwi. Severus wydał z siebie pomruk zaskoczenia, kiedy uderzył plecami o twardą, drewnianą powierzchnię, a Harry drżącymi palcami zaczął odpinać guziki jego szaty z taką niecierpliwością, jakby bardzo niewiele dzieliło go od rozerwania jej.
- Potter, co ty wy...? - zaczął Snape, ale Harry przerwał mu:
- Nie chcę o niczym rozmawiać. Pragnę tylko słyszeć, jak dochodzisz - wyszeptał żarliwie i przycisnął usta od odsłoniętego torsu mężczyzny, a jego ręce jednocześnie odpięły guzik spodni Severusa. Dłoń Harry'ego wśliznęła się pod szorstki materiał i zacisnęła na ciepłym członku, który drgnął pod jego dotykiem i niemal natychmiast stwardniał. Wyciągnął go ze spodni i zaczął obciągać z zawrotną szybkością, całując jednocześnie słoną skórę na piersi Severusa i z przyjemnością wdychając głęboko jego zapach. Słysząc przytłumione jęki, Harry oderwał na chwilę zaczerwienioną z gotującego się pod skórą pragnienia twarz i spojrzał na pogrążone w przyjemności oblicze Mistrza Eliksirów. Jego oczy były zamknięte, a rysy łagodniejsze, pozbawione surowych zmarszczek. Ten widok podsycił tylko żar w jego ciele i Harry, zamiast całować, zaczął lizać tors Severusa. Jego ciepły język szybko odnalazł wrażliwy sutek, który stwardniał w momencie, kiedy tylko go dotknął i zaczął go na przemian ssać i lizać. Kiedy skubnął go zębami, ciało Snape'a drgnęło, a z ust wyrwał się jęk. Do poruszającej się na penisie Severusa dłoni Harry dołączył drugą, którą zaczął ugniatać i skubać ciepłe, miękkie jądra. Został nagrodzony długim pomrukiem przyjemności, który wniknął w niego i rozlał się po jego ciele niczym kolejna fala palącego żaru, podrażniając jego zakończenia nerwowe.
Jego pieszczoty stawały się coraz intensywniejsze. Chciał słyszeć jęki Severusa, szybkie, niemal szalone bicie jego serca i przyspieszony oddech. Upajał się tymi dźwiękami, smakiem skóry mężczyzny, jego zapachem i gładkością członka, który niemal parzył dłoń, drgał i wibrował, jakby niewiele brakowało do potężnej erupcji. Harry przyspieszył, pragnąc doprowadzić Mistrza Eliksirów do spełnienia, chcąc wywołać upragnioną erupcję. Severus jęknął i nagle jego dłonie złapały Harry'ego za ramiona, wbijając się w nie niczym szpony i odrywając od siebie. Gryfon pisnął, zaskoczony i chwilę później uderzył plecami o drzwi, przyciśnięty do nich przez dyszącego ciężko mężczyznę.
Poczuł silne pociągnięcie za włosy, a jego głowa została brutalnie odchylona do tyłu. Zamroczony, poczuł gorące usta na swojej szyi. Zanim zorientował się, co się dzieje, jego świadomość dryfowała już pod sufitem, podczas gdy Severus ssał i lizał skrawek skóry. Harry zapomniał o wszystkim. Liczyły się tylko usta Severusa i jego język, dotykające odsłoniętej szyi. Wszystkie włoski na jego ciele zjeżyły się. Ogarnął go nieprzenikniony chłód, który chwilę później został zastąpiony uczuciem palącego żaru. Fale ciepła i zimna obmywały na przemian każdy zakamarek jego ciała i duszy, a naprężone mięśnie drżały, jak cięciwy łuków, które niewiele dzieli od wystrzelenia. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Czyżby Severus rzucił na niego jakieś zaklęcie? Nigdy przedtem nie odczuwał czegoś takiego. Jakby gorące usta Snape'a na jego skórze generowały prąd, który podrażniał jego zakończenia nerwowe, płynął przez żyły i wstrząsał nim, jak kukiełką.
Dopiero po chwili zorientował się, że przestał poruszać ręką i walcząc z obezwładniającymi, nieokiełznanymi reakcjami swojego ciała, zaczął ponownie obciągać gorącego, pulsującego niemal tak samo, jak jego własny, penisa Snape'a. Kiedy do ust i języka Severus dołączył także zęby, Harry zaczął kwilić i nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o rozlewającej się w jego podbrzuszu przyjemności. Jego dłoń ścisnęła konwulsyjnie organ Snape'a, który jęknął w jego szyję. Obaj spadali w otchłań dusznej, ciemnej rozkoszy, kierując się do światła spełnienia. Rozkoszy pełnej gorących oddechów, zduszonych jęków, długich pomruków. Wczepieni w siebie nawzajem, pobudzający w sobie wszystko, co możliwe, wciśnięci w swoje ciała, czerpiący z bliskości, z bicia serca, z oddechów i drżenia.
Połączeni.
Harry doszedł pierwszy, jęcząc ochryple, pomimo tego, że jego członek nie został nawet dotknięty, podczas gdy wszystkie cięciwy mięśni, jedna po drugiej, puszczały i wystrzeliwały, zasypując jego ciało, zmysły i duszę iskrami nieziemskiej przyjemności. Jego uwięziony w spodniach penis drżał i wyrzucał z siebie strugi lepkiego nasienia, które w krótkim czasie przesiąknęło przez materiał. Kiedy niemal osunął się po ścianie, poczuł, jak przyciskające go do niej ciało zesztywniało, a jego dłoń zalało coś gorącego. Usłyszał, jak wczepiony w jego szyję ustami Severus wydał z siebie długi, stłumiony jęk, a jego ramiona zaczęły drżeć konwulsyjnie, kiedy dochodził w dłoni Harry'ego.
Gryfon, zaskoczony, poczuł spływające mu po policzkach łzy. Nie potrafił określić, czy są to łzy ulgi, silnych emocji, czy może... szczęścia? Jego usta mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu. Przez chwilę stali tylko, przyciśnięci do siebie, a ich przyspieszone, rwące się oddechy, mieszały się ze sobą. Po chwili panującą w pomieszczeniu, błogą cisze spełnienia, przerwał lekko zachrypnięty szept Harry'ego:
- Tak w ogóle to... dobry wieczór, Severusie.
* * *
Wracając do wieży,
Harry dotknął swojej szyi i uśmiechnął się.
Wyczyny Severusa pozostawiły na niej ślady w postaci kilku ciemnych,
sino czerwonych malinek. Jednak Mistrz Eliksirów, wbrew protestom Harry'ego,
uparł się, żeby je wszystkie usunąć. Gryfon
chciał zostawić chociaż jedną "na
pamiątkę", ale Snape był w tym względzie
nieubłagany. Nawet, kiedy Harry obiecał, że będzie ją
zasłaniał. To byłoby takie cudowne móc oglądać ją
w lustrze i wiedzieć, że ten czerwony ślad pozostawiły
"No, Severusie... teraz nastąpią małe zmiany..." - pomyślał sobie, wchodząc do Pokoju Wspólnego. Od razu dostrzegł czekających już na niego Rona i Hermionę.
- Harry, gdzie ty się włóczysz? Jest już późno, a mamy mnóstwo zadań do odrobienia! - naskoczyła na niego przyjaciółka.
- No właśnie - dołączył do niej Ron. - Ostatnio często gdzieś znikasz i sam muszę się z nią użerać. - Zerknął kątem oka na Hermionę, która posłała mu miażdżące spojrzenie.
- Eee... - Harry w pierwszej chwili nie wiedział co odpowiedzieć, ale potem przypomniał sobie kłamstwo, które wymyślił na ta okazję. - Chodzę do Pokoju Życzeń. Potrzebuję czasami chwili samotności. I niekiedy... się tam uczę - powiedział gładko, odpędzając gryzące wyrzuty sumienia, że musi okłamywać przyjaciół.
Hermiona natychmiast zrobiła współczującą minę:
- Och, Harry... przepraszamy. Rozumiemy, że po tym, co cię spotkało, potrzebujesz czasami chwili wytchnienia, a my za bardzo cię męczymy - uśmiechnęła się blado.
- W porządku. Nie martwcie się o mnie - odparł Gryfon. - Po prostu... czasami lubię pobyć sam. To wszystko.
- Jeżeli będziesz chciał się z nami pouczyć, to powiedz - zaproponowała Hermiona.
Harry pokiwał głowę:
- W zasadzie, to możemy teraz to... - zaczął, ale przerwał mu nagle podniesiony głos Rona:
- Ginny, a ty dokąd się wybierasz?
Harry odwrócił się i zobaczył zmierzającą w stronę portretu siostrę Rona. Wyglądała, jakby miała na twarzy makijaż.
- Jest już późno - kontynuował rudzielec. - Gdzie masz zamiar iść o tej porze?
- Co cię to obchodzi? - odparła Ginny, ściągając brwi. Ron zaczerwienił się ze złości.
- Jesteś moją siostrą i mam prawo wiedzieć, gdzie wychodzisz o tak późnej godzinie!
- Nie muszę ci się tłumaczyć - warknęła Gryfonka. - Zajmij się swoimi sprawami.
- Harry! - Ron zwrócił się do zaskoczonego przyjaciela spoglądając na niego tak, jakby szukał u niego wsparcia.
- Eee... - Harry nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał zostać wciągnięty w ich potyczkę, ale z drugiej strony, sam nie lubił, kiedy ktoś się mieszał w jego prywatne sprawy, więc rozumiał siostrę Rona. - Myślę, że Ginny jest rozsądna i wie, co robi. Jeżeli nie chce ci powiedzieć, gdzie idzie, to pewnie ma swoje powody. Nie możesz kazać jej zostać.
Ron otworzył szeroko oczy ze zdumienia, a Ginny spojrzała na Harry'ego z ogromną wdzięcznością.
- Zgadzam się z Harrym - wtrąciła Hermiona. - Ona jest już dorosła, a ty nie jesteś jej ojcem. Nie możesz zabraniać jej żyć własnym życiem. O ile nie będzie łamała regulaminu - dodała Gryfonka.
Siostra Rona uśmiechnęła się z wdzięcznością, odrzuciła do tyłu długie, rude włosy i dumnym krokiem wyszła z Pokoju Wspólnego. Ron stał przez chwilę, trzęsąc się ze złości.
- Jak mogliście stanąć po jej stronie?! - krzyknął. - Co z was za przyjaciele?
- Ron, uspokój się - westchnęła Hermiona. - Zachowujesz się nierozsądnie.
- Mam prawo wiedzieć, gdzie moja siostra szwenda się po nocy. Jestem jej bratem i muszę ją ochraniać!
- Och, daj spokój. To nie poczucie obowiązku, tylko twój wrodzony egoizm - odparowała Hermiona. - Chcesz ją kontrolować, jakby była twoja własnością, a ona chce żyć własnym życiem i nie możesz jej tego zabronić.
Harry wyłączył się z dyskusji. Siedział, pogrążony we własnych myślach i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Ginny.
Widocznie, nie tylko on ma tajemnice...
* * *
- Kolejny atak -
oznajmiła głośno Hermiona podczas śniadania, kilka dni
później. Harry przerwał jedzenie i spojrzał na
przyjaciółkę, która pochylała się nad
- To przynajmniej lepiej, niż ta ostatnia masakra - skomentował Ron, pomiędzy jednym, a drugim kęsem.
- Lepiej? - Hermiona wyglądała tak, jakby poraził ją piorun. - Jak możesz być taki... taki... głupi?! Czy ty masz uczucia na poziomie jamochłona? Zginęła cała rodzina, a ty mówisz, że to "lepiej"?!
Ron zaczerwienił się jak burak i spojrzał w swój talerz.
Harry nie odzywał
się. Nie miał ochoty brać udziału w ich kolejnej
kłótni. Miał już dosyć doniesień prasowych na temat
kolejnych ataków, których było coraz więcej. Niemal w każdym
numerze
A co on miał, do cholery, niby zrobić?!
Nagle wyczuł na sobie czyjś wzrok. Rozejrzał się po Wielkiej Sali i zobaczył przyglądającego mu się znad stołu nauczycielskiego Dumbledore'a. Zobaczył w jego spojrzeniu coś dziwnego, coś, co mu się nie spodobało. Coś jakby... oskarżenie.
Szybko odwrócił głowę. Nie, to głupie. Musiało mu się tylko wydawać. Przecież to nie jego wina, że giną ludzie. Nie ma z tym nic wspólnego, nie może tego powstrzymać. Powoli odwrócił twarz, by znów zerknąć na Dumbledore'a, ale dyrektor już na niego nie patrzył. Pochylał się do Snape'a i coś do niego mówił, a Mistrz Eliksirów kiwał głową.
Harry spojrzał w swój talerz i zamyślił się. Tak, musiało mu się tylko wydawać...
Po śniadaniu, kiedy wraz z Ronem i Hermioną opuścił Wielką Salę, usłyszał za sobą głos McGonagall:
- Proszę zaczekać, panie Potter! - Wszyscy troje odwrócili się w stronę zmierzającej ku nim opiekunki. - Dyrektor chce cię widzieć - oświadczyła, stając przed Harrym, któremu na dźwięk tych słów, serce podskoczyło niemal do gardła.
- Co? - wydukał zaskoczony. - T-teraz?
- Tak, teraz - odparła McGonagall. - Usprawiedliwię twoją nieobecność na zajęciach. Pospiesz się. Hasło to "czekoladowe żaby".
Harry spojrzał z przestrachem na Rona i Hermionę, przełknął ślinę i pokiwał głową. Powoli ruszył w stronę gabinetu dyrektora, a w jego głowie myśli i obawy mieszały się ze sobą i rozpychały, tworząc trudny do opanowania chaos.
Czego chciał od niego
Dumbledore? Przecież już go wypytał o to, co się
wydarzyło przed i po napaści na niego. Czy to ma związek z tymi
atakami na mugoli? Ale przecież Harry nie ma z nimi nic wspólnego. A
może Hermionie wróciła pamięć i powiedziała
dyrektorowi o jego związku ze Snape'em? Nie, to niemożliwe. Gdyby tak
było, nie ukrywałaby tego przed nim i powiedziała mu to
otwarcie, a ostatnio nie zachowywała się jakoś szczególnie
dziwnie. A może Dumbledore sam się zorientował, że coś
jest nie tak? Może doszły do niego jakieś plotki? Ale
przecież dyrektor nie jest wszechwiedzący. Przez cały czwarty
rok miał pod nosem zbiegłego Śmierciożercę, który
krył się za twarzą Moody'ego i się nie zorientował. A
jeżeli nawet coś podejrzewa... to nie ma dowodu, a Harry wszystkiemu
zaprzeczy. Dyrektor mu uwierzy. Musi mu uwierzyć. A podawanie uczniom
Stanąwszy przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora, zapukał. Nie usłyszał odpowiedzi, ale drzwi otworzyły się szeroko i Harry zobaczył siedzącego przy swym obszernym biurku Dumbledore'a.
- Wejdź, Harry. - Głos dyrektora był cichy, chrapliwy i zmęczony. Gryfon przełknął ślinę i starając się opanować złe przeczucia i bijące nerwowo serce, wszedł do gabinetu. - Usiądź - zaproponował Dumbledore. - Może napijesz się czegoś?
W umyśle Harry'ego zapaliła się czerwona lampka.
- Nie, dziękuję profesorze - odparł i usiadł sztywno na wskazanym mu krześle, przed biurkiem. Dumbledore splótł palce i spojrzał na niego znad swoich okularów połówek. Gryfon zadrżał pod wpływem przeszywającego spojrzenia jasnoniebieskich oczu, okolonych siecią zmarszczek, ale nie dał tego po sobie poznać. Musi zachować spokój i obojętny wyraz twarzy. Cokolwiek Dumbledore mu powie, albo zarzuci...
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałem, Harry - powiedział w końcu dyrektor. Gryfon ostrożnie pokiwał głową. - Jak już zapewne zauważyłeś - kontynuował Dumbledore - źle się dzieje ostatnio w walce przeciwko Voldemortowi. Nasz przeciwnik rośnie w siłę w zastraszającym tempie. Dlatego muszę opuścić szkołę na co najmniej dwa tygodnie. Nie mogę zdradzić ci powodów ani celu mojego wyjazdu, Harry, ale zapewniam cię, że jest to niezwykle ważne i musi pozostać w tajemnicy. Zapewniłem szkole wszelkie środki bezpieczeństwa, a na czas mojej nieobecności obowiązki dyrektora będzie sprawowała profesor McGonagall.
Harry pokiwał głową. Ulga, że jego obawy się nie spełniły, zmieszała się z lękiem o starego dyrektora. Wyglądał na niezwykle zmęczonego i przygniecionego ogromnym ciężarem. Przez te kilka miesięcy, które minęły od konfrontacji z Voldemortem i śmierci Syriusza, Dumbledore wyglądał, jakby postarzał się o kilka, jak nie kilkanaście lat.
- Ale... dlaczego pan mi to mówi, profesorze? - zapytał ostrożnie. - Skoro ma to pozostać w tajemnicy.
Dumbledore zamknął oczy i odetchnął ciężko, po czym spojrzał na Harry'ego bardzo poważnym wzrokiem.
- Ponieważ mam powody przypuszczać, że w Hogwarcie jest szpieg i chcę, żebyś wiedział, co powinieneś zrobić, na wypadek niebezpieczeństwa, gdyby nie było mnie w pobliżu. - Harry otworzył szeroko oczy ze zdumienia, ale nie odważył się przerwać dyrektorowi. - Dlatego też poprosiłem profesora Snape'a, aby sprawował nad tobą pieczę podczas mojej nieobecności.
Harry niemal nie spadł z krzesła.
- S... Snape'a? - wydukał.
- Tak, Harry - odparł
Dumbledore, patrząc mu prosto w oczy. - Gdybyś zauważył
coś niepokojącego,
Po pierwszym szoku, którego doznał Harry, kiedy Dumbledore ogłosił mu te rewelacje, przez jego umysł przebiegła nagła i niestosowna myśl:
"Gwarantuję,
dyrektorze, że Snape już dobrze się mną
Dumbledore westchnął ponownie i mówił dalej:
- Ufam, że nikomu nie powiesz o moim wyjeździe. Panna Granger najpewniej sama się tego domyśli, ale wolałbym, żebyś poza nią nie wtajemniczał nikogo innego. Nawet pana Weasleya, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Pragnąłbym, aby mój wyjazd pozostał tajemnicą. Poza tym, chciałbym cię prosić, Harry, abyś bardzo na siebie uważał i przez najbliższe dwa tygodnie nie opuszczał zamku. I ograniczył nocne wycieczki - w oczach Dumbledore'a coś zamigotało. Harry nie zauważył tego, ponieważ spuścił wzrok. Wiedział, że wielokrotnie złamie zakaz Dumbledore'a. Już jakiś czas temu zaplanował wybrać się pod koniec przyszłego tygodnia do Hogsmeade i nie zrezygnuje z tych planów z powodu jakiegoś szpiega. Poza tym, pójdzie w pelerynie niewidce - nikt go nie zauważy. Miał zbyt ważną sprawę do załatwienia, żeby odpuścić. A do Snape'a i tak wymyka się zazwyczaj wieczorami, więc akurat z tym nie będzie problemu. Stanowczo uważał, że dyrektor przesadza. W końcu nie był już małym dzieckiem.
Kiedy dyrektor skończył mówić, Harry spojrzał na niego i zapytał ostrożnie:
- Skąd pan wie, że w Hogwarcie jest szpieg?
Dumbledore zasępił się.
- Otrzymałem wiele poszlak i informacji dotyczących tego, że Voldemort jest ostatnio bardzo dobrze poinformowany. Przewiduje niemal każdy nasz ruch. Na dodatek, jest z czegoś niezwykle zadowolony. Musi już być bliski osiągnięcia jakiegoś celu, dlatego stał się ostatnio taki... swawolny, jeżeli wiesz, o co mi chodzi. - Harry nie wiedział, ale pokiwał głową. Dumbledore spojrzał na niego oczami ciężkimi od przytłaczających je problemów. - On coś planuje, Harry. I obawiam się, że to może mieć związek z tobą.
- Ze mną? - Harry zamrugał.
- Oczywiście, są to tylko moje przypuszczenia, ale wolę nie wystawiać cię na niepotrzebne ryzyko - przerwał i przez chwilę patrzył na Harry'ego z zamyśleniem. - Czy miewałeś ostatnio jakieś dziwne wizje albo sny związane z Voldemortem?
Przed oczami Harry'ego pojawiły się pokryte krwią ręce, krew zalewająca jego oczy, w uszach zadźwięczały mu chrapliwe śmiechy.
- Nie, profesorze - odparł gładko, starając się, by głos mu nie zadrżał.
- Jesteś pewien, Harry?
Bardzo wiele kosztowało Harry'ego wytrzymanie przeszywającego spojrzenia i nie odwrócenie głowy.
- Tak, profesorze - odparł cicho.
- To dobrze. Mam nadzieję, że połączenie już się nie odnowi, ale gdybyś zobaczył w snach coś niezwykłego, masz mnie natychmiast zawiadomić. Mnie, albo profesora Snape'a. Wtedy będziemy zmuszeni powrócić do lekcji oklumencji. Zrozumiałeś, Harry?
Gryfon pokiwał głowa, przełykając ślinę. Zastanowiło go to, że Dumbledore najwyraźniej nie wiedział o jego śnie. Skoro kazał mu powiedzieć o tym Snape'owi, to Snape prawdopodobnie przekazałby to dyrektorowi, ale nie zrobił tego. Nie powiedział mu o śnie Harry'ego. Dlaczego?
Dumbledore uśmiechnął się blado.
- To już wszystko. Chyba, że... - dyrektor wbił w Harry'ego błękitne, iskrzące oczy - ...jest coś, o czym mi nie powiedziałeś, a chciałbyś to zrobić?
Harry poczuł, że ogarnia go panika. Co to miało być za pytanie? Czyżby Dumbledore jednak coś podejrzewał?
- Tak, dyrektorze - odparł szybko, pragnąc ratować się z opresji pierwszym, co mu przyszło do głowy. - Chciałem zapytać, czy mógłbym dostać dropsa cytrynowego?
Po raz pierwszy w trakcie całej rozmowy Dumbledore uśmiechnął się, a w jego oczach zamigotały radosne iskierki, których już od dawna w nich nie było.
- Oczywiście, Harry. Wybacz moją nieuprzejmość.
Gryfon spłonął rumieńcem. To chyba nie była zbyt mądra odpowiedź...
* * *
Weekend i początek tygodnia minął Harry'emu niezwykle szybko. Głównie na nauce i spotkaniach z Severusem. Co prawda, Harry jedynie w sobotę wymusił na Snapie pozwolenie na odwiedziny, ale było to tak intensywne "spotkanie", że Harry do tej pory odczuwał dyskomfort przy siedzeniu. W poniedziałek był tak napalony, że przez całą lekcję wysyłał Severusowi perwersyjne wiadomości ("Kiedy cię widzę, jestem tak twardy, że mam ochotę rzucić się na ciebie tu i teraz"), co doprowadziło do tego, że kompletnie nie mógł się skupić na swoim zadaniu i zawalił eliksir. Z ogromną radością przyjął "karę", jaką wymierzył mu Snape - szlaban. Kiedy podniecony i zniecierpliwiony zjawił się w komnacie Snape'a, spotkała go niemiła niespodzianka - zamiast seksu, dostał dwie rolki pergaminu, stertę książek i polecenie, że ma napisać długie wypracowanie na temat eliksiru, który zepsuł. Przez chwilę siedział oniemiały, nie rozumiejąc, o co Severusowi chodzi. Czyżby miał zamiar dać mu prawdziwy szlaban?
Okazało się, że tak. Harry poczuł się tak zdradzony i niesprawiedliwie potraktowany, że nie omieszkał wytknąć Snape'owi, że jest "wrednym sukinsynem". Jednak Mistrz Eliksirów wyjaśnił mu spokojnie, że to tylko i wyłącznie jego wina. Gdyby skupił się na swojej pracy i uwarzył eliksir jak należy, zamiast wysyłać mu wiadomości, to mogliby teraz miło spędzić wieczór. A jeżeli Harry był tak zarozumiałym głupcem, by sądzić, że skoro się pieprzą, to Snape przestał być jego nauczycielem, to chyba już całkowicie postradał rozum.
Harry siedział więc nad wypracowaniem, trzęsąc się ze złości i przeklinając w myślach Snape'a, który czytał w fotelu książkę i tylko od czasu do czasu zerkał na Harry'ego z szyderczym uśmiechem na twarzy. Kiedy szlaban się zakończył, Harry burknął "Dobranoc, profesorze", ze szczególnym naciskiem na ostatnie słowo i wyszedł, obrażony.
Jednak do środy gniew na Snape'a całkowicie z niego wyparował i teraz tak bardzo chciał się z nim zobaczyć, że ledwie nad sobą panował. Po południu wysłał mu wiadomość, czy mógłby do niego przyjść wieczorem, ale Snape mu nie odpisał. To było dziwne, ponieważ zawsze, kiedy o to pytał, Severus odpowiadał. Na dodatek Ron i Hermiona wymknęli się gdzieś na cały wieczór i Harry siedział sam w dormitorium, czując się niezwykle samotnie. Kiedy był z nimi, wszystko było w porządku, ale zawsze, kiedy go opuszczali, od razu zaczynał odczuwać tęsknotę. Zastanawiał się, jak Snape może wytrzymywać brak towarzystwa przez tyle wieczorów. Czy też tęskni za Harrym?
Szybko jednak zganił się za takie myśli. Snape jest ostatnią osobą, która mogłaby się czuć samotna. Wiele razy mówił Harry'emu, że ma dużo pracy i nie ma na nic czasu. Ale mógłby chociaż przysłać mu wiadomość!
Siedząc w łóżku, wyjął kamień i ponowił swoje pytanie.
I ponownie nie otrzymał odpowiedzi.
Zdenerwowało go to. Nie pozwoli się więcej ignorować w ten sposób! Jeżeli Severus nie chce, żeby przyszedł, to niech mu to po prostu prześle!
Harry wyskoczył z łóżka i wygrzebał z kufra Mapę Huncwotów. Przyjrzał się jej uważnie, szukając na niej komnat Snape'a, by sprawdzić, czy Mistrz Eliksirów jest w zamku. Pokój Severusa był pusty. Harry szybko przeszukał wzrokiem każde piętro, w poszukiwaniu kropki opatrzonej napisem "Severus Snape". Przy okazji dostrzegł, że Ginny była w wieży zachodniej, w pobliżu Pokoju Wspólnego Krukonów. I była z kimś. Przyjrzał się dokładniej. Tuż obok niej widniało nazwisko jakiegoś nieznanego mu Krukona. A w gabinecie Tonks dojrzał Lunę. Przypomniał sobie dziwne spotkanie, o którym miał opowiedzieć Hermionie i postanowił, że tym razem postara się nie zapomnieć. Przeszukawszy wszystkie piętra, sale i gabinety, doszedł do wniosku, że Snape'a nie ma nigdzie w zamku. Spojrzał jeszcze raz na jego puste kwatery i kiedy już miał zamknąć mapę, Severus nagle zjawił się w swoim pokoju. Nie przyszedł, po prostu pojawił się znikąd. Zaintrygowany, przysunął mapę z powrotem do twarzy i wtedy kropka zniknęła równie nagle, jak się pojawiła.
Harry zamrugał. To
było dziwne. Przecież w Hogwarcie nie można się
aportować, a dyrektor, dla bezpieczeństwa, na czas swojej
nieobecności, odłączył
Harry bardzo długo wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknął Snape, ale mężczyzna nie pojawił się ponownie. Po jakimś czasie sam już nie wiedział, czy to, co zobaczył, było prawdziwe, czy też tylko mu się wydawało. A może mapa się popsuła?
Kiedy, zrezygnowany, chciał ją zamknąć, Snape ponownie pojawił się w swojej komnacie.
Zdecydował się niemal natychmiast. Idzie do Snape'a zobaczyć, co to wszystko znaczy! Szybko wyskoczył z łóżka, zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i z mapą w ręku ruszył w stronę lochów. Po wyjściu z Pokoju Wspólnego, Harry zobaczył, że kropka oznaczająca Snape'a znowu zniknęła.
Idąc korytarzami Hogwartu, Harry zastanawiał się, czy to z nim jest coś nie w porządku, czy z tą mapą. Może tęsknota za Severusem sprawiła, że wyobraźnia podsuwała mu omamy i Mistrza Eliksirów w ogóle nie było w komnacie.
Musi się przekonać! Jak najszybciej!
Po chwili Harry zorientował się, że biegnie.
--- rozdział 19 ---
19. Fight with you.
Kiedy Harry dotarł pod drzwi prowadzące do gabinetu Snape'a, był tak zasapany, że potrzebował dłuższej chwili na złapanie oddechu i ochłonięcie. Wyprostował się, odetchnął głęboko kilka razy i położył dłoń na twardej powierzchni. Drzwi otworzyły się pod jego dotykiem. Nie zaskoczyło go to. Domyślił sie już wcześniej, że Severus musiał je tak zaczarować, żeby zawsze otwierały się, kiedy będzie chciał wejść.
Przeszedł przez gabinet i zatrzymał się przed wejściem wiodącym do prywatnych komnat Mistrza Eliksirów. Napięte jak postronki nerwy i szalone bicie serca zagłuszały jego zmysły i chociaż próbował coś usłyszeć, z komnaty nie wydobywał się żaden dźwięk.
Zapukał.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Wyciągnął mapę i zobaczył, że pokój Severusa jest pusty. Odczekał kilka chwil, ale kiedy nic się nie działo, zastukał ponownie. O wiele głośniej i natarczywiej. Po jakimś czasie na mapie pojawiła się kropka oznaczająca Snape'a. Towarzyszył temu dziwny, szeleszczący odgłos i ciężki, niski stuk. Harry szybko schował pergamin do kieszeni i wstrzymał oddech. Serce zabiło mu jeszcze mocniej. Kiedy po drugiej stronie drzwi rozległy się kroki, Harry nie potrafił ukryć ulgi i kiedy w wejściu pojawiła się wysoka, odziana w czerń postać, na usta Gryfona wypłynął uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać. Snape zmarszczył groźnie brwi, ale nie zdążył nawet otworzyć ust, gdyż Harry był szybszy:
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział cicho i nie czekając na odpowiedź prześlizgnął się pod ramieniem mężczyzny i wszedł do pokoju. Rozejrzał się bacznie po pomieszczeniu, ale wszystko było na swoim miejscu. Harry sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego, że wszystko będzie tutaj w porządku. Może jakieś przewrócone meble, albo dziwne ślady? Nie, pokój wyglądał tak, jak zawsze. Gryfon zmarszczył brwi. Czyżby miał urojenia? Wyczuwał podskórnie, że coś jest nie tak, ale wszystko zdawało się temu przeczyć. Dopiero, kiedy odwrócił się do zamykającego drzwi mężczyzny i padło na niego spojrzenie czarnych oczu, jakiś głos w jego umyśle krzyknął ostrzegawczo. Twarz Snape'a była ściągnięta, usta zaciśnięte tak bardzo, że zdawały się być tylko cienką, bladą kreską, a oczy płonęły groźnym blaskiem. Nie był to jednak ciepły ogień. Tak płonąć mógłby tylko lód.
Harry'ego ogarnęło złe przeczucie.
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie. - Mam nadzieję, że ci w niczym nie przeszkodziłem. - Rozejrzał się ponownie po pokoju, szukając czegokolwiek, co by nie pasowało, ale nie dostrzegł niczego. Skierował wzrok z powrotem na mężczyznę i zmarszczył brwi, widząc gniew w jego oczach.
Coś było nie tak...
Czyżby ten gniew był winą Harry'ego? Zastanawiał się, czy zrobił coś, co mogło aż tak rozgniewać Snape'a, oczywiście, poza przyjściem do niego bez zapowiedzi. Otworzył usta, żeby go o to zapytać, ale mężczyzna go uprzedził:
- Czego chcesz, Potter? - Jego głos był jak stalowe ostrze. Zimne i raniące. - Przyszedłeś, żeby mnie zadowolić?
Te słowa uderzyły skutecznie. Harry poczuł skurcz w sercu, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Ja tylko... - zaczął, ale Mistrz Eliksirów ponownie mu przerwał:
- Nie gadaj, tylko rozbieraj się. Wolisz najpierw mnie zaspokoić... - Długie palce sugestywnie powędrowały do rozporka, ale po chwili zatrzymały się, a twarz mężczyzny wykrzywił okrutny, kpiący wyraz - ...a może od razu mam cię pieprzyć?
Harry dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że gapi się z otwartymi ustami.
- Zamierzasz tak stać i gapić się na mnie, Potter? Klękaj! - Wzrok Severusa był równie lodowaty, jak jego głos. Pełen gniewu i dzikiej satysfakcji. Jakby bawiło go ranienie Harry'ego. Jakby chciał naciskać i uderzać tak długo i mocno, by go w końcu złamać. Ostre krawędzie słów wbijały się w serce Harry'ego i wstrząsały nim. A kiedy ostrze wycofywało się, by zadać kolejny cios, pozostawiało po sobie krwawiące rany.
Nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Cofnął się, kiedy zobaczył, że mężczyzna zaczyna do niego podchodzić.
- O co chodzi, Potter? Przecież po to właśnie przyszedłeś, czyż nie? Zawsze przychodzisz tylko po to - wysyczał Severus, wbijając w chłopca spojrzenie równie ostre, jak słowa, którymi w niego rzucał i z przyjemnością obserwował każdy spazm bólu, jaki wywoływały one na jego twarzy.
- Widzę, że masz zły humor - zdołał w końcu wydusić Harry cichym, łamiącym się głosem. - To ja już pójdę. Nie chcę...
- Zawsze mam zły humor, kiedy plątasz się wokół mnie, niczym żałosny, skomlący szczeniak - warknął mężczyzna, zatrzymując się i wbijając w niego mordercze spojrzenie. - Oddany, uzależniony szczeniak, który zrobi wszystko, co mu się każe. No dalej...
- Zamknij się! - wściekły krzyk wyrwał się z ust Harry'ego, zanim zdążył go powstrzymać. Zresztą, nawet, gdyby chciał, to nie byłby w stanie. Zacisnął pięści tak mocno, iż prawie wbił sobie paznokcie w dłonie. Oddech miał ciężki i świszczący. Cała krew odpłynęła z jego twarzy, kiedy Snape przypadł do niego, złapał go za ramiona i z całej siły cisnął nim o ścianę. Harry uderzył boleśnie w stojące wzdłuż niej półki z książkami. Siła uderzenia pozbawiła go tchu, na jego głowę posypały się książki. Stracił równowagę i przewrócił się, upadając na rękę i dotkliwie ją raniąc. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Zanim doszedł do siebie, poczuł, że Snape złapał go za ubranie, podciągnął do pozycji stojącej i przyparł do opustoszałych półek. Harry, nadal oszołomiony, podniósł głowę i spojrzał w twarz człowieka, ogarniętego szałem.
- Jak śmiesz tak się do mnie odzywać, Potter? - wysyczał wprost w twarz Harry'ego, któremu kręciło się w głowie, a ból w zranionej ręce nasilał się.
- Chcę stąd wyjść - wyszeptał cicho. - Puść mnie.
- Nie wydaję mi się, Potter - warknął Snape, wciskając go jeszcze bardziej w ścianę. Ostre krawędzie półek wbijały mu się boleśnie w plecy. - Jeszcze przed chwilą chciałeś, żebym cię wypieprzył, czyż nie tak? I wydaje mi się, że nadal tego chcesz...
Gryfon jęknął zaskoczony, czując dłoń mężczyzny, łapiącą jego krocze, które zaczął natychmiast boleśnie ugniatać.
- Przestań! - wykrzyknął, próbując się uwolnić, ale Snape przyciskał go niezwykle silnie. - Nie chcę! Puść mnie!
Na okrutnym obliczu mężczyzny pojawił się wyraz mrocznej satysfakcji.
- Och, wiem, że chcesz.
Harry zamknął oczy, walcząc z pieczeniem pod powiekami i z uniesieniem, które zaczęło ogarniać te partie ciała, którymi zajmował się Mistrz Eliksirów, podrażniając je i ugniatając z wprawą.
- No proszę... Co my tu mamy, Potter? - Snape uśmiechnął się triumfalnie, wyczuwając twardość w spodniach Harry'ego. Umysł Gryfona zalała fala wstydu i wściekłości.
- Pierdol się - wycedził przez zaciśnięte zęby. Zobaczył, jak przez twarz Snape'a przebiega wyraz zaskoczenia, ale już po chwili ustąpił on miejsca nieokiełznanej furii. Harry wiedział, ile ryzykuje, ale teraz nic go to już nie obchodziło. Snape upokarzał go, zachowywał się, jak szaleniec. Nie pozwoli mu się więcej tak traktować! Zamknął oczy, czekając na huragan, który go zmiecie i zamieni w pył, ale zamiast tego usłyszał odległe pukanie do drzwi. Gwałtowne, donośne i irytujące.
Harry otworzył oczy. Snape był czerwony z wściekłości, a w jego oczach żądza zemsty zamieniła się w żądzę mordu. Gryfon zadrżał. Nigdy jeszcze nie widział go w takim stanie. Przez jedną przerażającą chwilę uderzyła go okropna, straszna myśl, że ten człowiek mógłby być zdolny do wszystkiego.
- Czekaj tu na mnie, Potter - warknął mężczyzna, po czym puścił go i poprawił swoje szaty. - I nie waż się niczego dotykać - dodał, wychodząc pospiesznie z komnaty.
Harry został sam. Dopiero teraz zauważył, że cały drży. Osunął się na podłogę i westchnął przeciągle, próbując uspokoić oddech i szalone bicie serca. I denerwujące łzy, które tak natarczywie cisnęły mu się do oczu.
W panującej w pomieszczeniu ciszy wyraźnie usłyszał dochodzące z gabinetu głosy. Jeden z nich był niezwykle zdenerwowany. Po chwili rozległ się trzask zamykanych drzwi i nastąpiła cisza. Harry zerknął na mapę. Zobaczył Snape'a i dwóch Ślizgonów zmierzających w stronę Pokoju Wspólnego Slytherinu.
Westchnął ciężko i podjął decyzję. Musi wykorzystać okazję. Nie zostanie tu ani minuty dłużej. Snape zaatakował go nagle, bez żadnego powodu i potraktował jak... jak... Przełknął ślinę i potrząsnął głową, po czym podniósł się powoli i skierował w stronę drzwi. Nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Jego prawa ręka pulsowała boleśnie. Przez cały czas przyciskał ją do piersi. Sięgnął lewą ręką do prawej kieszeni i z trudem wydobył z niej różdżkę.
-
Snape zamknął go tu! Nie ma prawa go więzić! Nie dość, że tak go potraktował, to najwyraźniej postanowił dokończyć dzieło, kiedy wróci. Harry wciąż pamiętał jego czerwoną z wściekłości twarz i mord w oczach. Zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę się go boi. Musi się stąd jakoś wydostać!
Odwrócił się od drzwi i obrzucił pokój spojrzeniem, szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc mu się uwolnić. Przecież musi być stąd jakieś inne wyjście. Niemożliwe, żeby w lochach nie było żadnych tajemnych przejść, czy sekretnych drzwi. Co prawda, na Mapie Huncwotów nic takiego nie dostrzegł, ale przecież... - Harry poczuł się nagle tak, jakby rozjaśniło mu się w głowie - ...przecież Snape gdzieś znikał. To by się nawet zgadzało... Jeżeli jest tu jakieś sekretne przejście, to mogło ono powstać dużo później i dlatego nie ma go na mapie. Albo, po prostu, Huncwoci nie odkryli wszystkiego. Było wiele możliwości.
Zaczął krążyć po pokoju, dokładnie oglądając ściany i obmyślając inne strategie na wypadek, gdyby okazało się, że nie odnajdzie tego, czego szukał. W najgorszym wypadku zarzuci na siebie pelerynę niewidkę i będzie udawał, że go tu nie ma. Może Snape pomyśli, że udało mu się jakoś stąd uciec... Nie, to był głupi plan. Mistrz Eliksirów był zbyt inteligentny. Od razu mógłby domyślić się, że to podstęp i jeszcze bardziej ukarać Harry'ego. Zadrżał na samą myśl o tym i zaczął dokładnie ostukiwać ściany i półki. Dotarł do biblioteczki, o którą rzucił nim Snape. Większość książek leżała na podłodze. Jednak wśród tych, które pozostały na półce, Gryfon dostrzegł jedną, różniącą się od innych. Była błyszcząca i pozbawiona jakichkolwiek napisów na grzbiecie. Gdy przesunął głowę, by lepiej jej się przyjrzeć, zauważył, że za książką ciągnie się gruby, czarny sznur, który łączy ją ze ścianą. Zaintrygowany złapał książkę i pociągnął do siebie. Rozległ się zgrzyt i trzask. Harry odskoczył, kiedy biblioteczka poruszyła się i wysunęła do przodu, a następnie przesunęła na bok, ukazując jego oczom pogrążone w ciemności przejście.
"Ha! A jednak!" - pomyślał triumfalnie.
-
Wszedł do środka i w tym samym momencie poczuł się tak, jakby przekroczył magiczną barierę. Otaczała go magia, podobna do tej, jaką wyczuwał na Grimmauld Place. To miejsce było magicznie zapieczętowane, dlatego nie mógł zobaczyć go na mapie. Wyciągnął ją z kieszeni i dostrzegł, że kropka z jego imieniem zniknęła.
Teraz już wszystko było jasne!
Nie schował mapy, ponieważ chciał sprawdzać, kiedy wróci Snape, a następnie zabrał się do oglądania pomieszczenia. Podszedł do stojącej w kącie misy i aż zachłysnął się z wrażenia widząc, że to... "Druga myślodsiewnia?" - pomyślał, całkowicie zaintrygowany tym odkryciem. Jednak im dłużej wpatrywał się w pływające w niej myśli, tym bardziej miał wrażenie, że coś jest z nimi nie w porządku. Powoli podszedł jeszcze bliżej i wtedy zrozumiał. Myśli nie były srebrnobiałymi, wirującymi wstęgami. Te miały złoty kolor i kształt splątanych nici. Był tak zdumiony tym odkryciem, że dopiero po chwili dotarło do niego, że prawdopodobnie znajduje się w jakimś... tajnym laboratorium Mistrza Eliksirów. I gdyby został tu nakryty... mogłoby się to dla niego bardzo źle skończyć.
Chciał odwrócić się i wyjść, ale splątane, złote myśli przyciągały jego wzrok i nie potrafił oderwać od nich oczu.
Co Snape ukrywał? Po co mu dwie myślodsiewnie? Co było w tej? Domyślił się, że ta nie jest zwyczajna. Cichy głosik w jego głowie popychał go ku misie i nakazywał zajrzeć do niej. Ale przecież Snape może za chwilę wrócić i jeżeli go tu nakryje...
Nie! Musi dowiedzieć się, dlaczego został tak potraktowany! Może znajdzie tu odpowiedź...
Nie! Nie może tego zrobić. Dobrze pamiętał, do czego jego ciekawość doprowadziła ostatnim razem. Teraz mogło być jeszcze gorzej. Mógłby stracić wszystko...
Z trudem oderwał wzrok i spojrzał na leżącą na stole księgę. Jej stronice pokrywały nieznane mu runy. Może Hermiona potrafiłaby je odczytać, ale dla niego wyglądały tylko jak bardzo dziwne znaczki. Przez chwilę żałował, że nigdy nie uczył się tego przedmiotu.
Jego wzrok padł na roztrzaskaną fiolkę. To musiało się stać niedawno...
Uderzyło go nagłe zrozumienie. To pewnie dlatego Snape był taki wściekły. Harry musiał mu przeszkodzić w tym, nad czym tu pracował. Upuścił składnik i wszystko mogło pójść na marne. Może przez to będzie musiał zacząć od początku? To jedyne, logiczne wyjaśnienie...
Ale co to mogło być? Może jakieś rzadkie lekarstwo? Albo silny eliksir, który trudno uwarzyć? Przecież gdyby Harry przeszkodził mu w przygotowaniu jakiegoś zwykłego eliksiru, to Snape nie zareagowałby takim gwałtownym wybuchem. Wystarczyłoby, żeby powiedział, że jest zajęty i Harry by sobie poszedł. Nie musiał wcale tak reagować. Chyba że... chyba że nie chciał, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Nawet Harry.
Ciałem chłopca wstrząsnął dreszcz. Musi stąd natychmiast wyjść! I nie może nigdy wspomnieć o tym miejscu. To musi być coś naprawdę ważnego, skoro Mistrz Eliksirów tak tego chronił.
Harry błyskawicznie znalazł się na zewnątrz. Pociągnął książkę i biblioteczka wsunęła się na swoje miejsce. Próbując uspokoić nerwowo bijące serce, stanął w tym samym miejscu, w którym zostawił go Snape i czekał. Myśli kłębiły się w jego głowie, ale już nic mądrego mu do niej nie przychodziło. Nie potrafił zrozumieć, czym jest druga myślodsiewnia i co tajemniczego Snape robi w tym laboratorium.
Może coś dla Voldemorta? Może nie chciał tego robić i dlatego był taki zły?
Nie, to idiotyczny pomysł.
Nagle usłyszał odległy trzask i kroki. Spojrzał z przestrachem na drzwi i wstrzymał oddech. W chwili, kiedy w wejściu pojawiła się ciemna sylwetka, Harry szybko spuścił wzrok i wbił go w porozrzucane na podłodze książki.
Snape zamknął drzwi. Harry usłyszał kroki. Wyczuł, że Mistrz Eliksirów zatrzymał się i spogląda na niego. Przełknął ślinę i zaryzykował szybkie spojrzenie. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to surowa, ściągnięta twarz mężczyzny, jednak nie dostrzegł w niej już gniewu. Trochę się uspokoił widząc, że Snape,, przynajmniej chwilowo, nie zamierza ciskać w niego klątwami. Ponownie spuścił wzrok, pragnąc uciec przed tym przeszywającym spojrzeniem, pod którym zawsze czuł się tak, jakby był rozbierany do naga i poddawany ocenie.
Po chwili usłyszał, jak Snape wypowiada zaklęcie i wszystkie książki uniosły się z połogi i poszybowały z powrotem na swoje miejsca.
Harry nie poruszył się jednak. Stał tylko w przytłaczającej ciszy i przyciskał do piersi zranioną rękę.
- Co z twoją ręką, Potter? - dobiegł go niski, spokojny głos nauczyciela. Zupełnie inny niż ten karzący, ostry ton, którym uderzał w niego jeszcze nie tak dawno temu. Nie było w nim gniewu. Najwidoczniej wzburzone emocje już go opuściły. Ale wypowiedzianych w złości słów nie dało się cofnąć. Ani, tym bardzie, zapomnieć o nich. Zaległy pomiędzy nimi, niczym piach w turbinach, powodując otarcia, zgrzyty i w konsekwencji doprowadzając do zniszczenia skomplikowanych układów. I pomimo że nadal istniał cień szansy na spokojne usunięcie awarii, należało postępować niezwykle ostrożnie. Każdy fałszywy ruch mógł pogrzebać tę szansę...
Harry wzruszył ramionami, nie podnosząc wzroku.
- Nic, co mogłoby cię obchodzić - wycedził, zanim zdążył się powstrzymać. Jednak Snape nie rozzłościł się. Harry usłyszał, jak podchodzi do jednej z półek i przestawia stojące na niej butelki. Po chwili odgłosy ucichły.
- Podejdź do mnie, Potter. - Głos mężczyzny zabrzmiał chyba nieco... łagodniej. Przynajmniej tak mu się wydawało. Podniósł głowę i zobaczył, że Snape trzyma w dłoni mały słoiczek. Nie poruszył się jednak. Nie potrafił się do niego zbliżyć. Nie po tym wszystkim.
Cofnął się nieznacznie, kiedy mężczyzna ruszył w jego stronę, ale szybko wziął się w garść. Nie może mu okazać, że się boi...
Snape zatrzymał się przed nim i wyciągnął ku niemu dłoń.
- Podaj mi rękę, Potter - powiedział.
Harry wstrzymał oddech. Patrzył na smukłą, bladą dłoń mężczyzny z mieszaniną lęku i ulgi. Snape najwidoczniej nie zamierzał mu zrobić krzywdy. Powoli podał mu pulsującą boleśnie, drżącą rękę, jednak nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Snape podciągnął rękaw jego koszuli. Nadgarstek Harry'ego był siny, a na przedramieniu widniała długa, biała rysa zdartej skóry. Mistrz Eliksirów nabrał w palce trochę przezroczystej substancji i zaczął wcierać ją w posiniaczone miejsca. Harry skrzywił się, a z ust wyrwał mu się jęk. Mężczyzna przerwał na chwilę. Wzrok Gryfona mimowolnie powędrował w górę i zobaczył coś, czego jeszcze nigdy nie widział. Twarz Severusa była łagodna, zmarszczki wygładziły się, a oczy... w oczach dostrzegł...
Zamrugał kilka razy z niedowierzaniem. Jednak w tym samym momencie mężczyzna wyczuł jego wzrok i czarne oczy na powrót stały się chłodne, a brwi zmarszczyły się.
Ale wrażenie pozostało. Wrażenie, że Snape...
"Nie, musiało mi się wydawać" - pomyślał Harry, kiedy kolejne ukłucie bólu posłało jego myśli w zupełnie innym kierunku. Równocześnie zaczął jednak odczuwać coś jeszcze - delikatne, chłodne pieczenie, które odpędzało ból i orzeźwiało jego zmysły. Zobaczył na swojej ręce gęsią skórkę, ale teraz sam nie był już pewien, czy to efekt działania maści, czy delikatnego dotyku chłodnych palców Mistrza Eliksirów.
W końcu Snape puścił jego dłoń i zakręcił słoik. Harry oblizał wargi i powiedział cicho:
- To... ja już pójdę. - Podniósł wzrok i spojrzał twardo na przyglądającego mu się z namysłem mężczyznę. - Nie chcę ci przeszkadzać ani psuć humoru. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest sprawiać ci przykrość swoją obecnością - dokończył głośniej, patrząc na Snape'a z wyzwaniem w oczach.
Czekał. Wszystko wyjaśni się teraz... Jeżeli Severus okaże się tylko wielkim dupkiem, to Harry będzie miał całkowitą jasność w kwestii tego, jak ta znajomość się zakończy.
Zobaczył, że brwi mężczyzny ściągnęły się, a przez jego twarz przebiegł nieokreślony wyraz. Po chwili usłyszał słowa tak ciche, iż miał początkowo wrażenie, że to tylko jego wyobraźnia:
- Zapewniam cię, że nie sprawisz mi przykrości swoją obecnością, jeżeli zdecydujesz się zostać - powiedział Severus, patrząc mu prosto w oczy.
Harry uśmiechnął się do siebie w duchu. To były najdziwniejsze przeprosiny, jakie kiedykolwiek usłyszał. Ale to wciąż było za mało. Zmarszczył brwi i spojrzał na mężczyznę wyczekująco. Snape skrzywił się nieznacznie, jakby walczył z jakimś niewidzialnym wrogiem. Harry tylko stał i patrzył na niego hardo.
I czekał.
W końcu z ust Mistrza Eliksirów wydobył się zduszony szept:
- Chciałbym, żebyś został.
Przyjemne uczucie triumfu rozlało się po ciele Harry'ego, kiedy patrzył wprost we wbijające się w niego, błyszczące oczy.
- W takim razie... -
powiedział cicho, bardzo uważając, by w jego głosie nie
zabrzmiała nawet nuta dzikiej radości, którą odczuwało
teraz jego serce. - ...skoro o to
Gryfon zamknął oczy i pozwolił wargom ułożyć się w delikatny, pełen ulgi uśmiech.
Odetchnął głęboko i podszedł, aby usiąść w drugim fotelu. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie miękkim trzaskiem płonących drewien. Snape wpatrywał się w ogień. Harry zerknął na niego, przełknął ślinę i powiedział niezwykle cichym głosem:
- Ja również
przepraszam. Za moje zachowanie. Nie powinienem był tego mówić -
wydukał, wbijając wzrok w podłogę. Kiedy ponownie
zerknął na Severusa, zobaczył, że mężczyzna nadal
przygląda się syczącym, rozedrganym płomieniom. Miał
zaciśnięte usta, a jego twarz wydawała się niezwykle surowa
i zacięta. Harry zastanawiał się, czy Severus w ogóle go
słucha, czy cały czas myśli o swoim zadaniu, w którym mu
przeszkodził? Wyglądał, jakby myślami był daleko od
Harry'ego, daleko od tej komnaty, daleko od
Harry również pogrążył się w myślach, które przez cały czas krążyły po krawędziach jego świadomości, niczym natrętne muchy, i nie dawały mu spokoju.
A jeżeli całe to
zachowanie Severusa było winą Voldemorta? Coś go gryzło i
ewidentnie musiało mieć to związek
Harry nienawidził w tej chwili Voldemorta bardziej, niż przez wszystkie te lata. Ten potwór odbierał mu wszystko, co było dla niego drogie. Najpierw rodziców, później Syriusza, a teraz... teraz odbierał mu Snape'a.
Zawsze, kiedy wydawało się, że zaczyna być lepiej, nagle pojawiał się ten mroczny cień i niszczył wszystko, przecinał tę cieniutką nić więzi, zdmuchiwał żarzący się płomyk, deptał spokój i radość.
Harry wciąż pamiętał, jak Snape wyrzucił go z komnaty, ponieważ dostał wezwanie od Voldemorta. A teraz to... Nie byłoby tego, gdyby nie ten morderca! Nikt by nie ginął, ludzie nie żyliby w ciągłym strachu, a on i Snape mogliby być razem...
Musi coś z tym zrobić! Za długo siedział z założonymi rękami. Nie pozwoli, aby Voldemort niszczył jego marzenia!
Dosyć tego!
- Zabiję go - powiedział nagle, wpatrując się w ogień oczyma płonącymi równie intensywnie, jak drewno w kominku. Severus gwałtownie odwrócił głowę w jego stronę, spoglądając na Harry'ego z zaskoczeniem. - Zabiję Voldemorta - dodał Gryfon, powoli przenosząc zacięty wzrok na mężczyznę.
Snape rzucił Harry'emu bardzo długie, zamyślone spojrzenie. Patrzył na niego tak, jakby chciał przedrzeć się przez jego ciało i odczytać wszystko wprost z jego duszy. Harry miał wrażenie, jakby był poddawany ocenie, a wzrok Snape'a wypalał mu skórę, pragnąc zgłębić jego myśli. Zaczął wiercić się niespokojnie, czując się bardzo nieswojo pod wpływem tego spojrzenia. Po pewnym czasie Severus zaczerpnął tchu i zapytał:
- A jak zamierzasz to zrobić?
Nad tym Harry nie zdążył się zastanowić.
- Jeszcze nie wiem - odparł cicho i widząc szyderczy uśmiech, który pojawił się na twarzy Mistrza Eliksirów, dodał szybko - Ale znajdę jakiś sposób. Voldemort zapłaci za wszystko, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię!
Zaciętość w jego głosie sprawiła, że Severus przestał patrzeć na niego z kpiną i zmarszczył brwi.
- Czy mam to rozumieć jako twoją gotowość do poświęcenia życia, aby zabić Czarnego Pana?
Harry zacisnął usta i spuścił wzrok.
- Wiem, że niewiele umiem, a on jest niezwykle potężny. Ale spróbuję i jeżeli zginę... - spojrzał prosto w czarne jak bezgwiezdne niebo oczy Severusa - ...to przynajmniej zabiorę go ze sobą.
Zobaczył, że twarz Snape'a gwałtownie poszarzała, a jego brwi uniosły się. Przez chwilę w jego oczach Harry dostrzegł... strach. I coś na kształt... zakłopotania. Kiedy Gryfon zamrugał, wszystko zniknęło w ułamku sekundy. Snape wyglądał, jakby przez jego głowę przewijały się jakieś myśli. Patrzył prosto przed siebie nieobecnym wzrokiem, jakby Harry nagle stał się niewidzialny. Po kilku chwilach nagle potrząsnął głową.
W oczach Gryfona wyglądało to tak, jakby mężczyzna sam sobie odpowiadał przecząco na jakieś pytanie. Ale może było to zwykłe odpędzenie nurtujących myśli? Harry sam już nie wiedział, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Jego samego nurtowało w tej chwili coś zupełnie innego. Westchnął i powiedział smutnym, przygaszonym głosem:
- Nie chcę umierać, ale wiem, że walka z Voldemortem to mój obowiązek. I muszę go wypełnić. Jeżeli ja go nie pokonam, to nikt tego nie zrobi. I nie liczy się nawet to, jak bardzo wolałbym być z tobą... - nie patrzył na Severusa. Nie był w stanie. - ...ale nie mam innego wyjścia.
Po jakimś czasie ciszę przerwało prychnięcie. Harry spojrzał z zaskoczeniem na Snape'a, którego twarz wyrażała jedynie surową kpinę.
- Oczywiście. Uwielbiasz odgrywać bohatera, Potter. A prawda jest taka, że jesteś zwykłym durniem. - Głos Severusa był ostry i kłujący. Wbijał się w serce, niczym najostrzejszy sztylet. - Sława tak ci uderzyła do głowy, że już sam nie wiesz, co mówisz.
Harry zjeżył się. Nie pozwoli Snape'owi tak się obrażać!
- Jestem Wybrańcem! - niemal wykrzyknął, ale widząc minę Severusa, natychmiast zrozumiał, że się zagalopował i bardzo pożałował, że to powiedział. To słowo działało na Snape'a jak płachta na byka i jego twarz wyrażała w tej chwili jedynie bezwględną pogardę.
- Ach, zapomniałem o tym
szczególe.
Harry skrzywił się. Zjadliwa kpina, którą rzucił mu w twarz Mistrz Eliksirów, podziałała na niego, jak wiadro zimnej wody. Miał wrażenie, że Snape przeszedł samego siebie. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, ponieważ mężczyzna kontynuował równie złośliwym, pełnym wściekłości głosem:
- Nie udałoby ci
się nawet zranić Czarnego Pana.
Po pierwszym szoku, Harry poczuł, jak jego serca dotykają mroźne palce gniewu.
- Bardzo ci dziękuję - odgryzł się. - Twoja wiara we mnie jest wzruszająca.
- A twoja idiotyczna gryfońska pewność siebie jest godna pożałowania - odparł natychmiast Snape, wbijając w Harry'ego pociemniałe ze złości spojrzenie. - Chcesz iść zabić Czarnego Pana, a nie potrafisz rzucić nawet najprostszej klątwy.
- Rzuciłem w zeszłym roku Crucio na Bellatrix - warknął Harry.
- Och, i myślisz, że samo Crucio wystarczy przeciwko Czarnemu Panu i zastępom jego wiernych Śmierciożerców? - Głos Mistrza Eliksirów ociekał cynizmem.
- Nauczę się
też innych zaklęć - odparował Gryfon. - Na przykład...
Snape wyglądał na zaskoczonego. Zamilkł, jakby na chwilę stracił wątek.
- Skąd wiesz o tym zaklęciu? - zapytał, marszcząc groźnie brwi.
- Tonks opowiadała nam o nim na Obronie. Mówiła, że Voldemort go używa, więc dlaczego ja nie mogę? Mógłbyś mnie go nauczyć... - zaproponował nieśmiało.
Snape zmrużył oczy tak bardzo, iż zdawało się, że zamieniły się w dwie, ziejące wściekłością, szparki.
- Wykluczone - uciął ostro.
- Dlaczego nie? - Harry nie dawał za wygraną. - Podobno, jeżeli samemu potrafi się je rzucić, to łatwiej się przed nim obronić. A jak mam to zrobić, jeżeli nie będę go znał?
- Nie potrafiłeś nauczyć się obrony przed zwykłą Legilimencją, a chciałbyś poradzić sobie z czymś takim? Nie rozśmieszaj mnie, Potter - parsknął mężczyzna, zwracając twarz w stronę kominka.
Harry zagryzł zęby i zacisnął pięści. Wyczuwał pod skórą gotujący się gniew, który go parzył i sprawiał, że z trudem nad sobą panował.
- Nie chcę, by Voldemort rzucił na mnie to zaklęcie. Wolałbym śmierć, niż życie w koszmarze! - wykrzyknął łamiącym się głosem, gdyż przed oczami stanął mu obraz swych własnych, zalanych krwią dłoni, a w uszach zabrzmiał ochrypły śmiech.
Dlaczego Snape musiał być takim dupkiem? Co mógł mieć do stracenia? Dlaczego nie chce mu pomóc? Czyżby w ogóle w niego nie wierzył?
Severus spojrzał na niego, zacisnął usta i wstał.
- Czarny Pan
Harry zamrugał, zaskoczony.
- Skąd... - zaczął, ale mężczyzna przerwał mu:
- Nie mam czasu na te bzdury, Potter. Wracaj do siebie i zajmij się czymś pożytecznym. Na przykład nauką eliksirów.
- Ale... - Harry nie chciał dać za wygraną. Dlaczego Snape był tego taki pewien? Skąd mógł to wiedzieć?
- Nie będę drugi raz powtarzał. Wynoś się! - wysyczał. Jego oczy były lodowate. Zdawało się, że mróz wypalił wszystkie uczucia, które Harry dostrzegał w nich poprzednio. Teraz nie widział nic. Zadrżał, gdyż bijący od Severusa chłód dotknął wszystkich jego zmysłów. Miał dość rozumu, by dłużej się nie sprzeciwiać.
Zamknął usta i zacisnął pięści. Wstał gwałtownie, trzęsąc się ze złości i wyszedł szybko, trzaskając drzwiami.
Wracając do wieży, w głowie Harry'ego kłębiło się tyle myśli, że kilka razy pomylił drogę. Próbował przeanalizować wszystko, co dzisiaj odkrył i czego się dowiedział, ale było tego zbyt wiele, a on był za bardzo roztrzęsiony.
Był pewien tylko jednego
- jeżeli Snape postanowił być palantem, który nie chce go
niczego nauczyć, to on już znajdzie jakiś sposób i nauczy
się wszystkiego
I zabije Voldemorta!
___________________
* "Dangerous" by Depeche Mode
--- rozdział 20---
20. Depression.
Tej nocy Harry nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, starając się odpędzić nawiedzające go obrazy i słowa. Dusiło go wspomnienie nienawiści, którą zobaczył w oczach Severusa, przygniatały setki pytań, na które nie było odpowiedzi. Przepełniał go żal i gniew. Za to, jak został potraktowany. Starał się zdusić to w sobie, ale ziarenko kiełkowało w nim i wyciągało swe korzenie ku każdej myśli, jaka przewijała się przez jego głowę. Leżał w ciemności i przeklinał Snape'a, przeklinał siebie, przeklinał wszystko, co wydarzyło się w komnacie Mistrza Eliksirów. Kiedy w końcu pozbył się trawiącej go złości, a zasób przekleństw, jakie znał, całkowicie się wyczerpał, mógł w końcu przeanalizować wszystko, co się wydarzyło, ze względnym spokojem.
Dlaczego Severus tak się wobec niego zachował? Harry już dawno nie widział go w takim stanie. Emanowała z niego nieokiełznana wściekłość, która musiała buzować w nim jeszcze zanim pojawił się Harry. A jego przybycie okazało się w tamtej chwili ogniem, który podpalił lont. I Severus wybuchnął.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewny jednego
- nastrój, w jakim znajdował się wtedy Snape,
Harry zamyślił się. W gruncie rzeczy... potrafił go zrozumieć. Przecież sam pamiętał szarpiącą, trującą wściekłość, którą odczuwał w zeszłym roku, po śmierci Syriusza, kiedy rozmawiał z Dumbledore'em. Wpadł wtedy w taki szał, że zdemolował mu połowę gabinetu. Pamiętał, jak chciał rzucić się na dyrektora, chciał go zranić, sprawić mu taki sam ból, jaki on odczuwał w tamtym momencie. Był gotowy na wszystko, zupełnie nad sobą nie panował.
I najwyraźniej, Severus był wtedy w takim samym stanie.
Harry pamiętał także to, jak po kilku chwilach szarpiącej nim furii, która doprowadziła go niemal do rzucenia się na Dumbledore'a, wszystkie wzburzone emocje opadły, wściekłość zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie wstyd za wszystko, co zrobił, albo powiedział. I - wstrzymał oddech, przypominając to sobie - w oczach Severusa zobaczył to samo, kiedy ten wrócił. Wtedy miał wrażenie, że tylko mu się to wydawało, ale teraz, kiedy zamykał powieki, widział to tak wyraźnie... Spojrzał w oczy Snape'a i zobaczył w nich... wstyd. Czy to możliwe, że to były... wyrzuty sumienia? Czy Severus jest zdolny do takich uczuć? Był wtedy w takim szoku, że natychmiast odrzucił tę opcję, wmówił sobie, że musiało mu się to przewidzieć, to było zbyt... nieprawdopodobne. Ale gniew na niego wyparował, jakby to spojrzenie zdmuchnęło go całkowicie, i Harry nie potrafił już dłużej być zły na Mistrza Eliksirów.
Harry westchnął, próbując zatrzasnąć drzwi przed chaosem, który bez przerwy starał wedrzeć się do jego umysłu. I tak wszystko było zbyt skomplikowane. Nadal dręczyły go pytania, na które nie umiał znaleźć odpowiedzi. Najgorsze w całej tej plątaninie uczuć było jednak powolne nadciąganie nieuniknionego - tego, co musiał zrobić, wyboru, którego musiał dokonać. Świadomość tego dokuczała mu niczym bolący ząb i chociaż starał się o tym zapomnieć, jego myśli ciągle powracały do tego tematu, jak język, który wciąż potrąca bolące miejsce i nie potrafi przestać. A wiedza, że ten ząb trzeba będzie w końcu wyrwać, była jeszcze gorsza.
Ale postanowił już. Teraz nie ma odwrotu. Kleszcze przygotowane, a fotel czeka... Musi jedynie zdobyć się na odwagę, usiąść na nim i poddać się temu, co go czeka. Jednak nadal brakowało mu czegoś, albo kogoś, kto by go na niego popchnął.
Snape odpadał. Wyśmiał go, kiedy Harry wyznał mu, co zamierza zrobić. Paskudny drań! Ale czego innego mógł się po nim spodziewać? Zachęty? Poklepania po plecach? O nie, nie od Severusa.
To doprowadziło tylko do kolejnego zgrzytu. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już między nimi w porządku, Snape znowu wpadł w szał. I dlaczego? Tylko dlatego, że Harry oświadczył, że zamierza zabić Voldemorta. Co w tym było takiego niewłaściwego, skoro wywołało aż tak burzliwą reakcję Mistrza Eliksirów? Przecież jemu też powinno na tym zależeć. Kiedy Voldemort zginie, będą mogli być razem i nic już im nie będzie grozić. Ale patrząc na zachowanie Snape'a, można było odnieść wrażenie, że on tego wcale nie chce...
Harry westchnął ponownie, przewrócił się na brzuch i wcisnął twarz w poduszkę, przeklinając Snape'a najdobitniej, jak potrafił.
Była jednak w całym tym chaosie jedna rzecz, która potrafiła podnieść go na duchu - odnalazł tajne laboratorium Severusa. Najwyraźniej udało mu się odkryć jeden z sekretów Mistrza Eliksirów. Ale co on oznaczał i do czego prowadził? - tego nie zdołał już odkryć. Może lepiej wszystko by zrozumiał, gdyby wiedział, co to za druga, dziwna myślodsiewnia i do czego mu służy. A co mogło pisać w tej księdze, która leżała na stole? Co było w rozbitej fiolce? I najważniejsze - co Snape tam przygotowywał? I dlaczego to wszystko ukrywał? Harry musiał przyznać, że ciekawość go zżerała.
Najgorsze było to, że nie mógł nikogo o to zapytać, nie wzbudzając podejrzeń i nie doprowadzając do niewygodnych pytań. Zastanawiał się, czy udałoby mu się ukraść książkę pod nieobecność Snape'a i pokazać ją Hermionie, ale bardzo szybko odrzucił ten pomysł. Po pierwsze - nie wiedział, czy zdołałby się w ogóle dostać do komnat Snape'a - Mistrz Eliksirów na pewno starannie pieczętował drzwi, kiedy wychodził, a Harry nie znał hasła. A możliwość, że Snape znowu zostawiłby go samego na tak długo była równa zeru. Poza tym, mężczyzna na pewno zauważyłby brak książki. Nie, to w ogóle nie wchodziło w grę. Jedyny sposób, to poszukać czegoś w bibliotece. Tajemnica Snape'a gryzła go, jak irytujący robak, i nie dawała mu spokoju.
W końcu Severus jest jego partnerem - nie powinien mieć przed Harrym żadnych tajemnic. Nawet, jeżeli robił coś dla Dumbledore'a, to w końcu Harry był najważniejszą osobą w szeregach przeciwników Voldemorta i to on miał go pokonać - dlatego musiał wiedzieć wszystko! Co prawda, dyrektor także uwielbiał ukrywać wiele rzeczy i nie wtajemniczać w nie Harry'ego, ale Snape to w końcu co innego.
A jeżeli robi w tym laboratorium coś dla Voldemorta? Oczywiście Dumbledore pewnie o tym wie, a Severus na pewno nie miał wyboru i musiał wykonywać jego polecenia. Ale dlaczego w takim razie to ukrywa? Przecież Harry nie jest jakąś gadułą - nie powiedziałby o tym nikomu.
Och, za dużo tego!
Przewrócił się na bok i zakrył głowę kołdrą. Udało mu się zasnąć dopiero nad ranem.
***
Kiedy Harry schodził rano na śniadanie, ziewał tak bardzo, iż obawiał się, że zwichnie sobie szczękę. Hermiona i Ron nie mogli go dobudzić i w końcu poszli sami.
Gdy Gryfon wszedł do Wielkiej Sali, od razu zauważył, że coś jest nie w porządku. Większość uczniów zaczęła mu się badawczo przyglądać. Część szeptała coś między sobą, a reszta chichotała i pokazywała go sobie palcami. Zdenerwowanie zacisnęło mocną pętlę na jego szyi, ale starał się tego nie okazać. W ułamku sekundy przeleciały mu przez głowę setki różnych powodów takiego zachowania, a każdy z nich dorzucał garść sypkiego niepokoju do lęku, który go opanował. Zauważył, że niektórzy patrzą na niego z politowaniem. Kilka osób kręciło głowami, jakby nie mogło w coś uwierzyć. Harry miał wrażenie, że podłoga zamieniła się w lepkie i grząskie bagno, które zaczęło go wciągać i każdy krok był dla niego ogromnym wysiłkiem.
Jedna, przerażająca myśl wysforowała się na przód, kiedy szedł pomiędzy rzędami, a głowy odwracały się za nim:
Oni
Nie, to niemożliwe.
Zanim dotarł do swojego miejsca był już tak roztrzęsiony i
zdenerwowany, że ledwie trzymał się na nogach. Zobaczył,
że Hermiona bardzo szybko składa i chowa do torby
- O co chodzi, Hermiono? - zapytał, usiłując zachować spokój. Spojrzał na Rona, który natychmiast uciekł wzrokiem. Przyjaciółka westchnęła zrezygnowana.
- I tak byś się dowiedział...
- O
- Wiemy, że to nieprawda, Harry. Przecież dobrze cię znamy - powiedziała Hermiona nerwowym tonem, sięgając do torby po gazetę. - Nie przejmuj się tym, co tu piszą. To kompletne bzdury.
- Taa.... - dodał Ron. - Po prostu chcą zmieszać cię z błotem. Nikt normalny by w to nie uwierzył.
Harry niecierpliwie wyrwał gazetę z rąk przyjaciółki, mając wrażenie, że za chwilę rozsypie się na tysiące małych kawałeczków. Ignorując szalone bicie serca, drżącymi rękami rozłożył ją jednym, nerwowym ruchem i zamarł, odczytując nagłówek na pierwszej stronie.
HARRY POTTER - NADZIEJA CZARODZIEJSKIEGO ŚWIATA, CZY TCHÓRZ?
Szybko spojrzał na artykuł i otworzył usta ze zdumienia. -
- Wystarczy już, Harry.
Ktoś próbował odebrać mu gazetę. Nie odrywając oczu od
tekstu, zamachnął się i z całej siły, jakby chcąc
wyładować swój gniew, odepchnął intruza. Usłyszał
zdumiony krzyk Hermiony. Ale nie zwracał na to uwagi, czytając dalej
-
Harry zgniótł gazetę. Wściekłość płonęła w nim syczącym, strzelającym aż pod sufit ogniem. Zerwał się z miejsca, pragnąc tylko jednego - uciec stąd. Zaszyć się w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie. I gdzie nie zrobi nikomu krzywdy.
Potoczył wokół przekrwionym wzrokiem i, widząc, że teraz już niemal wszyscy mu się przyglądają, ryknął:
- Na co się gapicie?!
Odwrócił się i rzucił biegiem w stronę wyjścia.
- Harry, nie! Zaczekaj! - usłyszał odległe wołanie Hermiony. Dogoniła go przy drzwiach i złapała za ramię. - Posłuchaj, Harry...
- Nie! - warknął wściekle, wyrywając ramię. Skierował spojrzenie na przyglądające mu się morze twarzy i zobaczył, jak na drugim końcu sali Severus podnosi się ze swego miejsca, nie spuszczając z niego wzroku.
- Zaraz zaczynają się lekcje, Harry. Nie możesz...
- Powiedz, że źle się czuję. Nie idę dzisiaj na zajęcia - rzucił, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę nie wartą uwagi wymianę zdań. Chciał po prostu zniknąć. Gotująca się w nim furia sprawiała, że ledwie był w stanie nad sobą panować. Nie chciał wyżywać się na przyjaciołach, a do tego zapewne by doszło, gdyby został. - Nie szukajcie mnie. - dodał jeszcze, odwracając się, by odbiec.
- To ci w niczym... - zaczęła Hermiona, ale Harry zniknął już za zakrętem, nie czekając na jej odpowiedź.
Musiał znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłby być zupełnie sam.
Ten artykuł tylko rozdrapał ranę, która jątrzyła się w nim już od dawna. Rozdrapał i wyciągnął na powierzchnię, uderzając w najbardziej czułe punkty. I to z taką siłą, że ledwie mógł oddychać.
Już wiedział, gdzie powinien się udać, aby być sam.
Nie miał problemów z odnalezieniem Pokoju Życzeń. W środku panował półmrok. W kominku trzaskał ogień, a przed nim stał duży, zielony fotel.
Wszystko wyglądało znajomo...
Zawstydził się, kiedy zorientował się, czyją komnatę mu to przypominało. Ale najważniejsze było to, że panowała tu cisza i spokój. I nikt go tu nie znajdzie.
Opadł na fotel i zamknął oczy, wyciągając nogi w stronę ognia i odchylając głowę w tył.
Jak oni mogli? Co sobie wyobrażali pisząc ten artykuł? Chcieli go pogrążyć? Wyśmiać? Sprowokować? Obarczyć winą za to, co się działo? Za to, że Voldemort wygrywał wojnę?
Jasne. Nie mieli na kogo zwalić winy. Harry widział już oczyma duszy nagłówki kolejnych artykułów: "Sami-Wiecie-Kto i banda jego Śmierciożerców wymordowała Mugoli. Dlaczego Harry Potter temu nie zapobiegł?", "Ministerstwo Magii zostało obalone! To wina Harry'ego Pottera!", "Sami-Wiecie-Kto wygrał wojnę. A gdzie był Harry Potter?". Tak, to wszystko jego wina. Voldemort wygrywa - to wina Harry'ego. Voldemort morduje - to wszystko przez niego. Czarodziejski Świat upada - Harry znowu zawiódł. Ktoś się przewrócił i złamał nogę - kto jest temu winny? Oczywiście, Harry.
Ale dlaczego to zawsze musi być on? Dlaczego nie dadzą mu wreszcie świętego spokoju? Odpowiedź była zadziwiająco oczywista - bo ma bliznę na czole. To ta blizna była jego winą. Tak jakby wypisano mu nią na czole: "Winny, winny, winny". Winny wszystkiemu.
Zorientował się, że w narastającej złości i frustracji zaczął uderzać pięścią w poręcz. Musiał jakoś odreagować.
Wszyscy chcieli, żeby niewykształcony nastolatek walczył z Voldemortem i całym zastępem Śmierciożerców. Żeby znalazł jakiś sposób na pokonanie najsilniejszych i najniebezpieczniejszych czarodziejów, jacy istnieją. Poświęciliby go bez mrugnięcia okiem, byle tylko sami mogli uniknąć walki. To oni byli tchórzami. Chcieli, żeby Harry Potter wygrał tę wojnę za nich, za cały Czarodziejski Świat.
Nie miał szans...
W długim, ciemnym tunelu pojawiło się maleńkie światełko. Harry przypomniał sobie słowa Severusa. Nagle uświadomił sobie, że Snape to rozumiał. Rozumiał, że Harry był za słaby, żeby to zrobić. I wcale tego od niego nie oczekiwał. Jako jedyny nie naciskał go, nie zmuszał, nie wmawiał, że musi to zrobić. W przeciwieństwie do całej reszty Czarodziejskiego Świata - nie chciał go poświęcić.
W takim świetle cała wczorajsza rozmowa nabrała dla niego zupełnie innego znaczenia. Wtedy był zły na Severusa, że mężczyzna w niego nie wierzył. Teraz - przepełniała go ogromna wdzięczność.
Światło na krótką chwilę odpędziło czające się w ciemności potwory, ale tunel był długi i naprawdę mroczny. Światło nie mogło sięgnąć wszędzie...
Siedząc w ciszy i wpatrując się w ogień czuł, jak do jego serca ponownie wkradają się cienie, kiedy przypominał sobie kolejne fragmenty artykułu. I nawet światło nie potrafiło ich odpędzić.
Nazwali go tchórzem... Ciekawe, jak oni czuliby się na jego miejscu? Już to widział, jak Rita Skeeter idzie walczyć z Voldemortem, wiedząc, że pewnie i tak zginie. Już widział, jak niezwykle szlachetnie, z odwagą i dumą, poświęca swe życie dla ratowania świata...
Tak, wyśmiewać, mieszać z błotem i upokarzać to ona potrafi, ale czy coś poza tym? Gdyby tylko dorwał ją teraz w swoje ręce, to...
...to co, Harry Potterze? Zabiłbyś ją?
Harry wziął kilka głębokich wdechów, próbując się opanować. Już wystarczająco ciężko było mu zaakceptować to, co go czeka - walka i, prawdopodobnie, śmierć. Zmagał się z tym przez tyle czasu... I kiedy w końcu poddał się i pogodził z losem... oni musieli atakować ten cienki, niestabilny most, który przerzucił pomiędzy swoimi marzeniami, a nieuchronnym przeznaczeniem. Chcieli rozbić go w drobny pył, sprawić, aby Harry utonął.
Nie! Pokaże im wszystkim, że nie jest tchórzem! Stanie do walki, jak postanowił! Zrobi wszystko, by pokonać Voldemorta! Jeszcze dzisiaj musi zacząć naukę. Skoro Snape nie chce go szkolić, to sam znajdzie sposób, żeby zdobyć potrzebną wiedzę. Zakradnie się do działu ksiąg zakazanych i znajdzie coś, co mu pomoże.
Tak! Tak właśnie zrobi. Musi tylko zaczekać, aż zaczną się lekcje i biblioteka opustoszeje.
***
Harry rzucił na stojący obok fotela stolik trzy ciężkie, zakurzone tomy w czarnych okładkach. Ściągnął z siebie pelerynę niewidkę i opadł na fotel, wzdychając z ulgą. Niemal został nakryty przez panią Pince, kiedy jedna z książek, zaczęła go usilnie namawiać, żeby wybrał ją, bo zawiera najtajniejsze, czarno-magiczne zaklęcia. Chętnie by ją zabrał, gdyby nie była taka gadatliwa. Kiedy sięgnął po pierwszą z książek, poczuł ciepło w kieszeni. Przeczuwając kłopoty, sięgnął po kamień i odczytał wiadomość.
Harry zamknął oczy i westchnął.
Czyli Snape już się dowiedział, że nie ma go na lekcjach.
Zacisnął kamień w dłoni i odesłał:
Znał już Severusa na tyle dobrze, by wiedzieć, że tak łatwo nie zrezygnuje.
Nie pomylił się. Po chwili otrzymał odpowiedź:
Harry mógł tylko ponownie zamknąć oczy i westchnąć. Dlaczego Snape nie chce dać mu spokoju? Dlaczego teraz zaczął się nim interesować? Przecież jeszcze wczoraj wyrzucił go ze swoich komnat, więc niech teraz nie udaje, że mu zależy!
Z wściekłością cisnął kamień w kąt. Podciągnął kolana pod brodę, objął je ramionami i oparł o nie czoło, wzdychając ciężko.
Był sam.
Nikt mu nie pomoże. Nikt.
***
Harry odłożył książkę na stolik i przeciągnął się. Bolały go wszystkie kości. Cały dzień siedział i próbował nauczyć się czegoś z tych, które przyniósł z biblioteki, ale nic z nich nie rozumiał. Była w nich mowa o wyższości czarnej magii nad białą, o jej zastosowaniach, o emblematach, amuletach i eliksirach, ale ani słowa o zaklęciach. W pozostałych, to samo. Co prawda, dowiedział się, jak rzucić klątwę na dowolny przedmiot, ale po pierwsze - potrzeba było do tego ogromnej mocy; po drugie - duszy przeżartej przez zło, a po trzecie - i tak do niczego by mu się to nie przydało. Przecież nie wyśle Voldemortowi przeklętego bukietu kwiatów w prezencie. A poza tym, jeżeli do każdej klątwy trzeba mieć "duszę przeżartą złem", to miał coraz mniej nadziei na to, że sam nauczy się czegokolwiek. Ale nie podda się tak łatwo!
Panującą w pomieszczeniu cisze rozdarł odgłos, jakby ktoś włączył w pobliżu młot pneumatyczny, jaki Harry często słyszał na drogach podczas wakacji u Dursleyów. Dotknął swojego pustego brzucha i westchnął przeciągle. Nic dzisiaj nie jadł, a na pewno było już po kolacji. Może wymknie się do kuchni i poprosi skrzaty o coś do jedzenia? Na pewno mu nie odmówią.
Kiedy podniósł się z fotela i sięgnął po pelerynę niewidkę, jego wzrok zatrzymał się na połyskującym zielonkawo kamieniu, leżącym w kącie pokoju. Podszedł i podniósł go z podłogi. W momencie, kiedy go dotknął, kamień rozjarzył się. Widniała na nim wiadomość od Snape'a. Już niemal wyblakła.
Ciekawe, kiedy Snape to wysłał? Pewnie już dawno, a teraz siedzi i wścieka się, że Harry'ego jeszcze nie ma.
Nie wiedział dlaczego, ale ta myśl sprawiła mu przyjemność.
Harry poznał już Snape'a na tyle, by wiedzieć, że i tak nie
wymiga się od tego spotkania. Ale nie miał zamiaru pozwolić mu
znowu zmieszać się z błotem. Postanowił, że pójdzie do
niego tylko na chwilę i powie mu, że nie chce wysłuchiwać
jego złośliwości. Naprawdę nie miał na to ochoty.
Był głodny, zmęczony, a przed oczami wciąż stawał
mu artykuł z
Teraz wszyscy będą uważać go za tchórza, który woli się ukrywać w Hogwarcie, niż walczyć... Cudowna perspektywa. O ile bardziej wolał siedzieć tutaj, zamknięty, odgrodzony od tych nieprzychylnych spojrzeń. Kiedy stąd wyjdzie, będzie czekała go tylko walka... Nie tylko z Voldemortem, ale także ze wszystkimi, którzy uwierzyli w ten artykuł.
Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i ruszył w kierunku lochów. Szedł wolno, pozwalając myślom kłębić się w głowie, a każda z nich stawała się dla niego ciężarem, wgniatającym go w podłogę i sprawiającym, że ledwie powłóczył nogami.
A może to prawda? Może on naprawdę jest tchórzem? Tchórzem, który woli się ukrywać, niż stawić czoło rzeczywistości? Tchórzem, który ceni swoje życie ponad życie innych? Przecież wiedział, że kiedyś do tego dojdzie... Ale dlaczego wcześniej możliwość walki z największym wrogiem była dla niego tak emocjonującym przeżyciem, którego nie mógł się doczekać, pomimo strachu i własnej niewiedzy? Dlaczego wcześniej poszedłby na wojnę bez mrugnięcia okiem, a teraz ta decyzja była dla niego taka trudna?
Dlatego, że naprawdę był tchórzem. Tchórzem, który w końcu znalazł kogoś, dla kogo chciałby żyć...
Drzwi do gabinetu stanęły przed nim otworem, kiedy tylko je musnął. Przeszedł powoli przez pomieszczenie, zdejmując po drodze pelerynę niewidkę, ale zanim zdążył chociaż dotknąć drewnianej powierzchni, drzwi do prywatnych komnat Mistrza Eliksirów otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Severus.
Harry spojrzał w bok, nie chcąc, by Snape dojrzał w jego oczach wszystko to, o czym krzyczała dusza.
- Gdzie byłeś przez cały dzień, Potter? Cała szkoła cię szukała. Ale co cię to obchodzi, prawda? Czego innego można się spodziewać po takim infantylnym...
- Przestań! - powiedział szybko Harry, podnosząc głos i zamykając oczy. Westchnął i kontynuował. - Przyszedłem tu tylko po to, żeby ci powiedzieć, że miałem dzisiaj naprawę zły dzień. I nie mam ochoty wysłuchiwać twoich złośliwych, szyderczych i kpiących uwag na mój temat. Więc jeżeli nadal masz zamiar mówić takie rzeczy, to żegnam... - Odwrócił się, by odejść, jednak po zrobieniu kilku kroków usłyszał ostre warknięcie Severusa:
- Wracaj tu, Potter! - Harry zatrzymał się i czekał. Po chwili usłyszał jego przytłumiony głos, jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. - Dobrze. Postaram się dzisiaj być dla ciebie... milszy.
Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czyżby Snape naprawdę to powiedział? Odwrócił się, zerkając na niego przelotnie i, jak zwykle, w chwili, kiedy spojrzał we wbijające się w niego czarne oczy, serce zabiło mu mocniej.
Spuścił wzrok i pokiwał głową. Severus podszedł do niego i Harry zobaczył wyciągniętą w swoją stronę szczupłą dłoń o smukłych palcach. Jego ręka niemal samowolnie powędrowała w jej kierunku, a długie palce zacisnęły się delikatnie wokół jego dłoni. Znajomy prąd przeszył ciało Gryfona.
Snape zaprowadził go do komnaty i wskazał ciemny fotel. Kiedy Harry usiadł, zobaczył, że na stoliku leżał talerz z jedzeniem. Poczuł, że jego usta wypełniają się śliną. Severus niedbale machnął ręką w stronę talerza.
- Nie byłem na kolacji, więc jeden ze skrzatów mi to przyniósł. Nie jestem głodny, więc jeżeli chcesz, możesz się poczęstować.
- Nie, dziękuję - odparł szybko Harry. - Nie chcę zjadać twojego posiłku. A poza tym, też nie jestem gło... - reszta zdania została zagłuszona przez niezwykle głośne burczenie w brzuchu. Harry zarumienił się. Niemal widział kpiący uśmiech na twarzy Mistrza Eliksirów. Zobaczył, że Snape przysuwa talerz w jego stronę:
- Masz to zjeść, Potter, albo sam wepchnę ci to do ust.
Ta uwaga sprawiła, że Harry zaczerwienił się jeszcze bardziej. Dlaczego takie uwagi, wygłaszane przez Snape'a, brzmiały dla niego tak dwuznacznie?
- No dobrze... - wydukał w końcu. - Może kilka kęsów.
Złapał widelec i zaczął jeść, starając się nie zwracać uwagi na przyglądającego mu się Severusa. Zanim się zorientował, pochłonął niemal wszystko. Był tak głodny, iż wydawało mu się, że to najsmaczniejszy posiłek, jaki kiedykolwiek jadł. Miał wrażenie, że od tygodnia nie miał niczego w ustach. Kiedy Harry zerkał na siedzącego naprzeciwko Snape'a, mógłby przysiąc, że widział na jego twarzy błąkający się uśmiech. Ale może to tylko cienie, wywołane przez drgające płomienie.
Kiedy skończył, odsunął talerz i wymamrotał podziękowanie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Harry bardzo chciałby powiedzieć Severusowi o wszystkim, co go gryzło, ale nie wiedział, czy mężczyzna ma ochotę na wysłuchiwanie jego problemów. No, ale w końcu chciał, aby Harry do niego przyszedł i żeby został. I powiedział, że będzie miły. To zawsze był jakiś początek. Być może oznaczało, że chce usłyszeć, o czym Harry myślał przez cały dzień. I co robił.
Czy może mu powiedzieć?
Musi. Musi się komuś zwierzyć, bo w końcu zwariuje. A nikt nie zrozumie go lepiej, niż Snape...
- Byłem w Pokoju Życzeń - powiedział cicho, patrząc w ogień i wzdychając. - Potrzebowałem trochę samotności. A teraz... - Zerknął na Snape'a, który przez cały czas przyglądał mu się badawczo - ...a teraz najchętniej zostałbym tutaj. - Westchnął ponownie, spuścił głowę i oparł ją na rękach, wplatając palce we włosy. - Kiedy wrócę, każdy będzie się ze mnie wyśmiewał. Nie wiem, co mam zrobić. Ten artykuł... Wszyscy go czytali i na pewno wiele osób w niego uwierzyło. Zawsze tak jest. To samo było w zeszłym roku, kiedy wszyscy uważali mnie za kłamcę. Teraz jest jeszcze gorzej. Teraz uważają mnie za tchórza. I może mają rację... - Harry zamknął oczy. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na przyglądającego mu się spod przymrużonych powiek Severusa. - Ty też tak myślisz? Że jestem tchórzem?
Mistrz Eliksirów zamknął na chwilę oczy, a kiedy otworzył je ponownie, powiedział niezwykle poważnym głosem:
- Podejdź do mnie, Potter.
Harry, nieco zaskoczony, podniósł się z miejsca i powoli okrążył stolik. Stanął przed Severusem, którego spojrzenie zanurzyło się głęboko w zielonych oczach Harry'ego, a szczupła ręka wyciągnęła się w jego stronę. Kiedy Gryfon jej dotknął, długie, chłodne palce zacisnęły się na jego dłoni i delikatnie pociągnęły. Podążając za wskazówkami, Harry usiadł na kolanach Snape'a, skonsternowany i całkowicie zaskoczony. Intensywny wzrok Severusa przyciągał jego spojrzenie, niczym czarna dziura. Kiedy Mistrz Eliksirów odezwał się po kilku chwilach, jego zazwyczaj szorstki głos wydał się Harry'emu niezwykle łagodny:
- Myślę, Potter, że na pewno nie brakuje ci odwagi. I nie pozwól, żeby wmówiono ci coś innego. - W oczach Severusa coś zamigotało. - Wątpię, by ktokolwiek inny odważył się uwodzić mnie na lekcji przy całej klasie, albo wypisywał takie rzeczy w teście.- Harry zmarszczył brwi, nie wiedząc, czy Severus mówi poważnie, czy z niego kpi. - I wątpię także, by ktokolwiek inny odważył się zbliżyć do mnie na odległość mniejszą niż długość różdżki. - Oczy Severusa ponownie błysnęły i Harry zastanawiał się przez chwilę, którą "różdżkę" ma na myśli Snape. - A poza tym, Potter, jesteś chyba jedyną osobą, która nie boi się mnie prowokować. I podejrzewam, że twoja brawura doprowadzi cię kiedyś do zguby. A jeżeli nie ciebie, to mnie z pewnością - zakończył Mistrz Eliksirów, uśmiechając się krzywo.
Harry wpatrywał się w Snape'a, próbując pojąć sens wypowiedzianych przez niego słów. Czyżby to oznaczało...? Czy on właśnie powiedział...? A więc Severus nie uważał go za tchórza?
Harry nie cieszyłby się bardziej, gdyby usłyszał takie słowa od Syriusza, albo od swojego ojca. Ponieważ wypowiedział je Snape - ktoś, kto zawsze mówił szczerze, nie przejmując się uczuciami innych. Jedyna osoba, która mogła powiedzieć mu prawdę. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo zależało mu na jego opinii. W momencie, kiedy usłyszał te słowa - jego serce przepełnił tak wielki spokój i radość, że zanim zdążył nad sobą zapanować, złapał twarz Severusa i przycisnął usta do jego cienkich, słodko-cierpkich warg tak mocno, iż prawie je zmiażdżył. Jego ciało momentalnie zesztywniało, przeszył je prąd tak silny, że niemal podskoczył. Jego serce drgało w piersi, a oddech zupełnie uleciał. Przylepione do siebie usta chłonęły swą wilgoć, smak, aromat.
Dopiero, kiedy Harry poczuł na swoim kolanie dotyk ręki, która zaczęła powoli przesuwać się w stronę uda, zorientował się, co się dzieje. Wstrząs był tak silny, a uderzenie świadomości tak nagłe, że kiedy oderwał w końcu usta, zakręciło mu się w głowie, a przed oczami przez jakiś czas widział jedynie ciemne plamy. Do jego płuc wdarło się powietrze, a cały świat nagle stanął w miejscu.
Harry zamrugał kilka razy, przeganiając cienie, i z przerażeniem spojrzał na przyglądającego mu się z dziwnym wyrazem twarzy Severusa. W mrocznych oczach dostrzegł iskierkę poruszenia, coś nieokreślonego. Coś, co wprawiło go na chwilę w konsternację, ale zbyt szybko zniknęło, by mógł się temu dokładnie przyjrzeć.
Czas ruszył ponownie, a Harry poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Wbił wzrok w podłogę, mamrocząc przeprosiny i przeklinając się w duchu za tę chwilową nieuwagę, która doprowadziła do tego, co zrobił. Mógł zaprzepaścić wszystko. Przecież Snape wyraźnie powiedział, że nie wolno mu tego robić. Jak mógł pozwolić sobie na tę chwilę słabości? Musi to naprawić!
- Przepraszam. Nie chciałem. Naprawdę. To tak nagle... Proszę, nie wyrzucaj mnie. Przepraszam.
- Nie miałem takiego zamiaru, Potter - wycedził Snape niezwykle opanowanym, zważywszy na okoliczności, głosem. Harry uniósł głowę i spojrzał w twarz Severusa. W to poprzecinane zmarszczkami oblicze, tak blisko niego, że wystarczyło unieść rękę, by dotknąć chłodnej skóry, która wydawała się tak niezwykle gładka. Miał wrażenie, że czas ponownie przestał płynąć, przestrzeń stała się miękka, delikatna, unosiła go w swych falach, uspokajając umysł i kołysząc jego zmysły. Harry spoglądał w dwa ciemne, niemal nieskończone tunele, na końcu których jaśniało maleńkie światełko. Te oczy wciągały go w swą niezmierzoną głębię za każdym razem, kiedy w nie patrzył. Dotykały go, igrały z nim, przyciągały, a on poddawał się im, niezdolny, by zaprotestować, by odwrócić się od nich, by oprzeć się ich magnetycznej sile. Delikatne zmarszczki w kącikach nadawały im wyrazu jeszcze większej głębi, a brwi... równie czarne, jak źrenice. Tyle razy widział, jak marszczyły się lub unosiły, ukazując tak wiele różnych emocji. Czasami tylko dzięki nim wiedział, co Severus myśli albo czuje - jeżeli oczy były zwierciadłem duszy, to te brwi stanowiły ramę, w którą były oprawione.
Powili uniósł dłoń i dotknął ich. Były gęste i szorstkie. Z zafascynowaniem obserwował, jak pomiędzy nimi pojawia się zmarszczka, którą widział już tyle razy, ale która wciąż była dla niego czymś niezwykłym. Dotknął jej, czując pod palcami jej nierówności, jakby została wyżłobiona przez tysiące myśli i odczuć, przewijających się przez umysł, i tylko ona ujawniała ich siłę i natężenie.
Wzrok Harry'ego powędrował niżej. Nie zwracając uwagi na serce bijące tak szybko i intensywnie, że niemal je słyszał, całkowicie pochłonięty badaniem każdego skrawka tej niesamowitej twarzy, dotknął wyraźnego, charakterystycznego nosa. Powoli przesunął palcem po całej jego długości, rozkoszując się jego fakturą i każdą wypukłością. Ostry, zakrzywiony, stanowił doskonałe dopełnienie twarzy. Nadawał jej groźny, drapieżny wygląd. Był... idealny.
Harry oddychał coraz ciężej, ale był teraz tak zapatrzony i oczarowany, że w ogóle tego nie zauważył. Wydawało mu się, że z jego ust wydobyło się westchnienie, kiedy delikatnie dotknął chłodnego policzka, ale niemal to do niego nie dotarło. Skóra Severusa była gładka, miała ziemisty, matowy odcień, jakby zbyt często wystawiano ją na działanie oparów eliksirów, ale im dłużej jej się przyglądał, tym bardziej był przekonany, że była ona dokładnie taka, jaka powinna być. Nie potrafiłby sobie wyobrazić piękniejszej. Z czułością pogłaskał policzek. Raz, drugi. Jakby nie potrafił przestać. Jakby bał się, że zaraz zniknie, że to wszystko jest wyobrażeniem, ułudą, która lada moment rozpłynie się w nicość. Jego dłoń znieruchomiała, a palce powoli zsunęły się i zatrzymały na bladych, cienkich wargach, które rozchyliły się nieznacznie pod jego dotykiem. Tyle razy słyszał z tych ust ostre, dogłębnie raniące słowa. Tyle razy słyszał, jak te usta jęczały... Były wtedy jakby delikatniejsze, pełniejsze, wilgotne... Przepełniał go ból, kiedy przypominał sobie, że były one jedyną częścią Severusa, której nigdy nie będzie miał. Której nie skosztuje, nie poczuje smaku, faktury, miękkości... I której nigdy nie dostanie. Pozostały mu jedynie wspomnienia. I spalające na popiół pragnienie, którego nic nie mogło ugasić. A także szybkie, niezapowiedziane, nagłe ataki na te wiecznie zaciśnięte wargi, podczas których będzie eksplodował od doznań. A które niemal na pewno będą potem okupione bólem.
Tak niedużo
I tak wiele.
Świadomość tego wszystkiego była chłodna, wdarła się w jego umysł niczym ostre światło poranka przez uchylone zasłony i wybudziła go z letargu. Zamrugał kilka razy, nie rozumiejąc, gdzie jest i co się stało. Powróciła rzeczywistość, a czas ruszył ponownie.
Kiedy Harry spojrzał na Severusa, uderzył go wyraz jego twarzy. Całkowite zaskoczenie, zmieszane z niedowierzaniem. Coś, co widział na jego obliczu tylko raz - wtedy, kiedy zażył eliksir Desideria Intima. I chociaż niewątpliwie widok ten był niezwykle fascynujący, został wyparty przez wkradające się powoli w jego umysł zażenowanie. Zrozumiał, co zrobił i jak to wyglądało... Zupełnie zapomniał o świecie, wyłączył się, kompletnie nie panował nad emocjami, które na pewno musiały uwidocznić się na jego twarzy. Co Severus mógł na niej zobaczyć?
Harry nawet bał się pomyśleć...
Pokonany przez wstyd, uciekł wzrokiem i wbił go w podłogę. Spodziewał się, że Snape coś powie, ale widocznie był zbyt zdumiony i równie zakłopotany, jak Harry. Chociaż, prawdę mówiąc, Gryfon kompletnie nie mógł sobie wyobrazić, by Severus mógł być kiedykolwiek zakłopotany.
Nie, to on pierwszy musi przerwać milczenie. Przerwać tę gęstą, napiętą atmosferę, która powoli zaczęła go przygniatać. Odchrząknął, próbując odnaleźć swój głos, który najwyraźniej był tak zażenowany, że schował się w najdalszym zakątku gardła.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś - mruknął cicho, spoglądając na swoje ręce. - Że nie uważasz mnie za tchórza. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
- Zdążyłem zauważyć - odparł Severus, a w jego głosie zadrżała ironiczna nuta.
Harry wzdrygnął się i zerknął na Snape'a.
To było dziwne stwierdzenie. Co zauważył? A jeżeli dostrzegł coś, czego Harry nie chciał ujawniać? Albo też sam nie zdawał sobie sprawy z tego, co zagnieździło się w jego duszy? Czuł się zagubiony. Zagubiony i roztrzęsiony. Cały ten dzień był tak bardzo męczący...
Harry spuścił wzrok i westchnął ciężko, starając się oczyścić umysł ze wszystkich myśli i po prostu przeżywać tę chwilę.
Wtedy właśnie poczuł delikatny dotyk na podbródku i jego głowa została uniesiona. Jego oczy zatonęły w obezwładniającym spojrzeniu Severusa, który patrzył na niego łagodnie i zarazem stanowczo.
- Co to za mina? - zapytał, a jego głos otulił Harry'ego przyjemnym ciepłem. - Nie wolno ci się martwić, kiedy jesteś ze mną. Czy to zrozumiałe?
Harry pokiwał głową, zaskoczony tymi słowami, i spojrzał na Severusa szeroko otwartymi oczyma. Snape skrzywił się i dodał:
- Czyżby "Prorokowi" udało się coś, co nie udało się niemal nikomu - złamać słynnego Chłopca Który Przeżył? Chyba powinienem wysłać im list z gratulacjami.
Harry zmarszczył brwi. Nie podobała mu się ta kpina.
- Wcale mnie nie złamał! Po prostu...
- Po prostu tak ci namieszał w głowie, że stwierdziłeś, że nie nadajesz się do niczego, jesteś tchórzem, zdrajcą i egoistą - dokończył za niego Snape. - Co prawda, z chęcią sam dorzuciłbym jeszcze kilka określeń, które umknęły "Prorokowi", ale po co, skoro wystarczy kilka nagryzmolonych przez niekompetentnych idiotów linijek, żeby wpędzić słynnego Pottera w depresję.
Harry wydął wargi.
- Nie wpędzili mnie w depresję - warknął. Słowa Snape'a denerwowały go. Działały na niego, niczym płachta na byka. - To nie jest miłe, kiedy ktoś cię nienawidzi i obrzuca błotem. A szczególnie, kiedy tym "kimś" jest cały czarodziejski świat.
- Och, to rzeczywiście powód do załamania. Ja, w takim razie, już dawno powinienem wylądować na terapii w Św. Mungu. - Harry zamrugał, słysząc sarkazm w głosie Snape'a. - Od kiedy to "Prorok" pisze prawdę, Potter? A to, że niektórzy idioci wierzą w wypisywane w nim bzdury, oznacza, że mają rozum na poziomie Longbottoma. Czy mam rozumieć, że ty także w to uwierzyłeś?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczył szybko Harry. Nie uśmiechało mu się być porównanym do Neville'a, pomimo, że go lubił. - Ale...
- Ale ciągle się boisz, że wszyscy inni w to uwierzyli? - przerwał mu Severus. Zdawało się, że czytał w jego myślach. - W tym także twoi drodzy przyjaciele? Jeżeli tak, to gratuluję doboru przyjaciół, Potter. Nie ma to jak przejmowanie się, co myśli o tobie banda bezmózgich tępaków. Nic tak nie wpływa na samoocenę - zakończył ironicznie mężczyzna i prychnął z pogardą.
- Ja się wcale nie przejmuję, co o mnie myślą! - wybuchnął Harry, czując, że słowa Snape'a rozpaliły w nim ogień, który zdawał się ledwie tlić przez cały dzisiejszy dzień. - Mogą sobie myśleć, co chcą! Do cholery z nimi! Zależy mi tylko na tym, co ty myślisz!
- Przecież doskonale wiesz, co myślę - warknął Severus, marszcząc brwi i wbijając w niego ostre spojrzenie.
- Tak, wiem - odparł Harry. Zawahał się. Chciał jeszcze coś dodać, zaprzeczyć, ale wszystkie argumenty zdawały się rozpłynąć. Snape trafnie zbił je wszystkie. - Masz rację - powiedział w końcu. - Byłem głupi, przejmując się tymi bzdurami.
Zobaczył, że Snape kiwa głową z powagą. W jego oczach coś zamigotało.
- Więc mam nadzieję, że następnym razem, kiedy ukaże się taki artykuł, nie zachowasz się jak skończony idiota bez krztyny poczucia własnej wartości i nie zaszyjesz się na cały dzień w jakiejś dziurze, niczym wystraszony szczeniak z podkulonym ogonem, którego ktoś kopnął.
- Dobrze, już wystarczy - wymamrotał Harry. - Zrozumiałem.
- Cieszę się. - Na ustach Severusa pojawił się krzywy uśmiech. Harry poczuł skurcz w żołądku. Olśniło go.
No jasne! Przecież to oczywiste! To wszystko, co powiedział Snape... powiedział, ponieważ chciał...
Harry zdał sobie sprawę, że jest tak zdumiony, że nie może wydusić słowa. Jego wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Nie wiedział dlaczego, ale nagle poczuł się niesamowicie. Mimo, że gardło miał ściśnięte, to w serce wlały się spokój i radość, zmywając wszystkie troski i problemy.
Severus martwił się o niego.
Nie wiedział, jak. Nie wiedział, kiedy. Ale czuł, że udało mu się przekroczyć kolejną barierę. Zdobył coś, co jeszcze niedawno wydawało się całkowicie poza zasięgiem. Jeszcze niedawno... uczucia Harry'ego były ostatnim, co mogłoby zaprzątać głowę Severusa. Kogoś, kto zranił go tak wiele razy - czy to słowem, czy czynem, w ogóle nie przejmując się jego bólem. A teraz...
Harry przypomniał sobie wszystkie te myśli, które powstrzymały
go przed ucieczką po wypiciu
Gdyby wtedy zrezygnował... nie siedziałby teraz na kolanach Snape'a, czując się najszczęśliwszą osoba na świecie. Nie patrzyłby w jego cudowne oczy. Nie czułby dotyku jego dłoni. Nie słyszałby jego ciepłego, równomiernego oddechu... Nie istniałby.
Sięgnął po rękę Severusa, przybliżył ją do swojej twarzy i pocałował smukłe, zagięte palce. Kilka razy. Nie mógł się powstrzymać. Nie potrafił przestać.
- Dziękuję - wyszeptał pomiędzy pocałunkami. Miał zamknięte oczy. Nie musiał widzieć. Ważne, że czuł.
Czuł ciepło. Płonął w nim ogień. Jasno i niezachwianie. Czuł go całym sobą, wszędzie wokół. I wiedział, że tym razem żadna nawałnica już go nie zdmuchnie...
Westchnął i oparł głowę o ramię Severusa. Wcisnął twarz w jego obojczyk. Otulił go przyjemny zapach mężczyzny.
O tak, dlaczego zawsze nie mogłoby być tak, jak teraz? Tutaj, przy nim... czuł się bezpiecznie.
- Bądź... przy mnie - wyszeptał cicho, owiewając ramię Severusa gorącym oddechem. Wtulił się w niego jeszcze bardziej. - Zawsze...
Nie otrzymał odpowiedzi. W zamian za to poczuł oplatające go ramiona, które przysunęły go jeszcze bliżej, przyciskając do odzianego w czerń, pachnącego korzeniami imbiru ciała Mistrza Eliksirów.
Na usta Harry'ego wypłynął błogi uśmiech.
Jeszcze chwilę temu czuł się jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Teraz, dzięki Severusowi czuł się tak, jakby miał nowe, lepsze i piękniejsze skrzydła, które pokonają każdą burzę i zabiorą ich obu gdzieś, gdzie w końcu będą bezpieczni.
***
Kiedy Harry wracał do Pokoju Wspólnego, ukryty pod peleryną niewidką, nie potrafił przestać się uśmiechać. Udało mu się wynegocjować spotkanie ze Snape'em w sobotę, a na dodatek Severus obiecał, że będzie dla niego "miły". Jutro po południu wymknie się do Hogsmeade. Wszystko uda się znakomicie. W końcu, w sobotę będzie szczególny dzień - urodziny Severusa. Harry już wiedział, co da mu w prezencie. Wiedział, co mężczyzna lubi i chociaż wymagało to od niego niezwykłej odwagi - przełamie się i da Severusowi taki prezent, jakiego ten nigdy nie zapomni.
Uśmiechnął się do siebie.
Ale to wszystko dopiero w sobotę. Teraz czekała go potyczka. Musi stawić czoła temu, co go czeka. Ale teraz przynajmniej miał wokół siebie barierę ochronną. Teraz był przygotowany na wszystko, co może go spotkać ze strony jego byłych kolegów.
Dzięki Severusowi.
Zdjął pelerynę pod portretem Grubej Damy, odetchnął głęboko i wszedł. Pierwsze, co usłyszał, to pisk, a horyzont przysłoniła mu burza kasztanowych włosów.
- Harry! - krzyknęła Hermiona, tuląc go do siebie z taką siłą, jakby chciała połamać mu żebra. - Tak się o ciebie martwiliśmy. Gdzie byłeś? Wszyscy cię szukali! Jak mogłeś tak zniknąć? Na cały dzień! Nie pomyślałeś o tym, że będziemy odchodzić od zmysłów?
- Hermiono, puść go, bo go udusisz i niczego się nie dowiemy - powiedział Ron, który wyłonił się zza pleców Gryfonki. Hermiona odsunęła się od Harry'ego i wbiła w niego taki wzrok, jaki zwykle miała mama Rona, kiedy Fred i George coś nabroili.
- Musiałem pobyć sam - powiedział cicho Harry, rozmasowując kark. - Byłem w Pokoju Życzeń.
- Widzisz? Mówiłem ci - oświadczył z dumą Ron. - Mówiłem jej, że nic ci nie jest - zwrócił się do Harry'ego. - Ale wiesz, jakie są dziewczyny.
- Przepraszam, jeżeli się martwiliście - dodał cicho Harry,
starając się ignorować zaciekawione spojrzenia, które rzucali ku
niemu wszyscy obecni w pomieszczeniu Gryfoni. Na kilku twarzach pojawił
się szyderczy grymas. W rękach trzymano egzemplarze porannego
- To, co zrobiłeś, było nieodpowiedzialne i nieprzemyślane, Harry! - oświadczyła głośno Hermiona, jakby chciała mieć w tej sprawie ostatnie słowo, po czym wyprostowała się i potoczyła po pokoju gniewnym wzrokiem, jakby chciała wyzwać na pojedynek każdego, kto się z nią nie zgodzi.
- Możemy pogadać na górze? - zapytał Harry.
- Oczywiście, stary - odparł Ron i ruszył przez pokój. Kilkoro uczniów odsunęło się na bok, kiedy przechodzili, ale zanim dotarli do schodów, Harry usłyszał głos Seamusa:
- A więc to tak, Potter. Jesteś aż takim tchórzem, że na cały dzień wlazłeś do jakiejś nory i bałeś się pokazać nam na oczy? Nic dziwnego, że boisz się spotkania z Sam-Wiesz-Kim. Jeżeli uciekasz przed nami... - Rozłożył ręce, wskazując na otaczających go uczniów, którzy patrzyli na Harry'ego z mieszaniną pogardy i politowania.
Harry zamknął oczy. Spodziewał się tego...
Odwrócił się i wbił w Seamusa twarde spojrzenie.
- Nie czytałeś dokładnie artykułu, Seamus? Może niedługo przyłączę się do Voldemorta? Więc uważaj, bo chyba nie chcesz mieć we mnie wroga?
Gryfon zbladł i zacisnął zęby ze złości. Harry rozejrzał się po pokoju, jakby szukał następnej osoby, która chciałaby mu coś jeszcze powiedzieć, ale nikt już się nie odezwał. Kiedy jednak wspinał się po schodach, usłyszał z dołu wiązankę wrogich, pełnych gniewu epitetów pod swoim adresem.
- Nie przejmuj się nimi, Harry - powiedziała Hermiona, kiedy wchodzili do dormitorium. - W końcu im się to znudzi.
- Taa... - mruknął Harry, siadając na łóżku. - Tak samo, jak "znudziło im się" nazywanie mnie kłamcą w zeszłym roku.
Hermiona skrzywiła się.
- Może nie będzie tak źle? - wymamrotał Ron.
- Ale my będziemy cię wspierać, Harry - dodała Hermiona. - Prawda, Ron?
Rudzielec mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
- Dzięki - westchnął Harry. - Co mnie dzisiaj ominęło? Nauczyciele bardzo się wściekali?
Hermiona od razu spoważniała.
- McGonagall wpadła w szał. Powiedziała, że to, co zrobiłeś, było nieodpowiedzialne i dziecinne i kazała ci przekazać, że jak tylko się pojawisz, to masz do niej przyjść.
Harry skrzywił się.
- Nie brzmi to najlepiej.
- A czego się spodziewałeś? - rzuciła retorycznie. - Tonks, Binns i Sprout byli w porządku. Nic nie powiedzieli.
- I Snape cię szukał - dodał Ron.
- Snape? - Harry starał się udawać obojętność.
- Taa, zaraz po pierwszej lekcji. Też się wkurzył, że zniknąłeś. To dziwne, bo przecież nie mieliśmy dzisiaj eliksirów.
- Bardzo sobie na mnie używali? - zapytał Harry, pragnąc szybko zmienić ten grząski temat. Ron pokiwał smutno głową, a Hermiona zagryzła wargę.
- Najbardziej Ślizgoni i Gryfoni. Ktoś już podobno stworzył prototyp plakietki, którą zamierzają nosić. Coś o tobie, że jesteś "śmierdzącym tchórzem", czy coś takiego - powiedział Ron ze wstydem. - Wygląda na to, że znowu postanowili cię prześladować. Tak, jakby nie mieli ciekawszych rzeczy do roboty.
Harry pokiwał głową. Ron miał absolutna rację. Już dawno zauważył, że gdy tylko w prasie pojawiało się coś niepochlebnego na jego temat, cała szkoła wpadała w zbiorową histerię i łączyła się w chęci zmieszania go z błotem. Tak było dwa lata temu przed Turniejem Trójmagicznym i tak samo było w zeszłym roku, kiedy wszyscy uważali go za kłamcę. Tak było też niecałe dwa miesiące temu, kiedy okazało się, że największym pragnieniem Harry'ego Pottera jest znienawidzony przez wszystkich Mistrz Eliksirów. Zachowywali się tak, jakby za wszelką cenę chcieli upodlić Chłopca, Który Przeżył, ściągnąć go do swojego poziomu, zniszczyć go. Jak gdyby mu zazdrościli. Jeżeli w ogóle było czego zazdrościć...
- Próbowaliśmy interweniować u McGonagall, ale ona była na ciebie zbyt wściekła, żeby coś z tym zrobić - oświadczyła Hermiona.
- Ślizgoni wymyślili o tobie piosenkę. Śpiewali ją podczas kolacji i przez cały czas się z ciebie wyśmiewali, a Snape w ogóle nie zwrócił im uwagi! - powiedział oburzony Ron.
W umyśle Harry'ego coś zaskoczyło.
- Snape był na kolacji? - zapytał, zdumiony.
- No jasne, że był - odparł Ron. - I nie zrobił nic, żeby ich uciszyć.
Nagłe zrozumienie uderzyło w Harry'ego z siłą Wierzby Bijącej. W głowie zabrzmiały mu słowa Severusa:
Harry poczuł, jak w jego serce wlewa się przyjemne ciepło.
Snape przygotował ten posiłek specjalnie dla niego. Nie chciał, żeby Harry był głodny.
To było takie... takie...
- Harry, dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojona Hermiona. - Dlaczego nagle zacząłeś się tak dziwnie uśmiechać?
Gryfon odchrząknął i natychmiast spoważniał.
- Przepraszam. Jestem po prostu trochę zmęczony. Pójdę jeszcze do McGonagall. Nie musicie na mnie czekać. - Wstał i zarzucił na siebie pelerynę niewidkę, pragnąc jak najszybciej stąd wyjść i do woli rozkoszować się tym niesamowitym uczuciem, które wkradło się do jego serca i wzięło je w posiadanie.
***
McGonagall była na niego naprawdę wkurzona i zafundowała mu
bardzo długą i pełną wykrzykników przemowę na temat
godnego zachowania Gryfonów, ale w końcu Harry'emu udało się
ją ułagodzić na tyle, by nie wlepiła mu za to szlabanu.
Kiedy trochę się uspokoiła, oświadczyła, że
ją także ten artykuł niezwykle zdenerwował i że kiedy
tylko wróci Dumbledore, wystosują do
Ale następny dzień przyniósł mu niestety tylko i wyłącznie masę nerwów. Tak, jak przewidywał, piątek okazał się dla niego gehenną. Na każdym kroku spotykały go szykanowania, złośliwe komentarze i zaczepki. Początkowo starał się je odpierać, ale po jakimś czasie stwierdził, że to nie ma sensu. Nie chciał marnować swojego zdrowia i nerwów, a kiedy tylko pozwalał się wciągać w jakąś wymianę zdań, atak na niego nasilał się jeszcze bardziej i chociaż próbował, nie miał szans wygrać. Po każdej takiej sytuacji popadał w przygnębienie i nawet pomoc Rona i Hermiony nie na wiele się przydawała. Kilka razy mignęły mu plakietki z jego imieniem i wulgarnymi epitetami. Seamus przez cały dzień patrzył na niego wilkiem, z taką niechęcią i nienawiścią, jakby jedyne, o czym marzył, to zrównać Harry'ego z ziemią.
Na szczęście Harry nie był osamotniony w tej walce. Poza Hermioną i Ronem, po jego stronie stanęli, jak zwykle, Neville i Luna. A także, ku jego zaskoczeniu, Ginny, która, paradoksalnie, pomogła mu najbardziej i wyciągnęła go z przygnębienia, w jakie wpadł po kolejnej sprzeczce z bandą Ślizgonów i wysłuchaniu obraźliwej piosenki na swój temat. To właśnie ona, jako spadkobierczyni skrzywionego poczucia humoru jej braci bliźniaków, namówiła Harry'ego do zemszczenia się w niezwykle perfidny sposób na wszystkich, którzy mu dokuczali, a Gryfon z wielka chęcią przystał na jej pomysł.
Podczas przerwy w zajęciach, na najbardziej tłocznym korytarzu, Harry nagle zaczął krzyczeć i złapał się za ramię. Ginny dopadła do niego pierwsza. Zbladła i zapytała roztrzęsiona:
- Co się stało, Harry?
- Wezwanie... - wyjęczał Harry na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli. - Od Sama-Wiesz-Kogo.
Zanim się zorientował, wokół niego zrobiło się niezwykle cicho i pusto.
Na następnej przerwie, Harry został zatrzymany przez zbulwersowaną profesor McGonagall, która oświadczyła mu, że przyszło do niej bardzo wielu uczniów z niezwykłą wiadomością, jakoby Harry posiadał Mroczny Znak. Kiedy Harry wyraził swoje zdumienie, poprosiła go, aby wybrał nieco mniej spektakularny sposób obrony przed natrętami i odeszła, kręcąc głową z politowaniem.
Kiedy Harry, nie mogąc przestać chichotać, opowiedział o tym Ronowi i Ginny, cała trójka niemal straciła dech ze śmiechu. Niestety, Hermiona stwierdziła tylko, że było to infantylne i w bardzo złym guście, Neville zapytał Harry'ego z przestrachem, czy naprawdę ma Mroczny Znak, a Luna i tak była zbyt zajęta tropieniem Pohurków Haczykowatych, by zwracać na nich uwagę. Wtrąciła tylko, że z chęcią by coś zjadła.
Zanim nadeszła ostatnia już tego dnia lekcja - Eliksiry, Harry miał całkiem dobry humor, zważywszy na okoliczności.
Snape był jednak znany z tego, że potrafił zepsuć humor każdemu i to w bardzo krótkim czasie. Oświadczył, że zrobi im dzisiaj niezapowiedziany sprawdzian, polegający na uwarzeniu niezwykle trudnego eliksiru. Harry siedział razem z Hermioną, która robiła wszystko tak starannie, jakby od wyniku zależało jej życie.
Harry nie chciał zawalić tego eliksiru. Wiedział, że Snape byłby na niego zły, a zależało mu na tym, żeby jutro miał dobry humor, skoro chciał, aby wszystko, co zaplanował, udało się. Skupił się na swoim zadaniu tak bardzo, jak już dawno mu się to nie zdarzyło. Snape co jakiś czas przechadzał się po klasie, zaglądając do kociołków. Harry był niezwykle dumny ze swojego eliksiru, który na tym etapie miał niemal idealny kolor i konsystencję. Został mu do dodania tylko jeden składnik. Poszedł do składziku po korzeń waleriany, a kiedy wrócił i spojrzał w swój kociołek, niemal go upuścił. Jego eliksir, który jeszcze przed chwilą miał barwę słomianej żółci, teraz był zgniłozielony. Przysunął się do Hermiony i syknął do niej półgłosem:
- Coś się stało z moim eliksirem. Przed chwilą był jeszcze w porządku, a kiedy wróciłem - sama sobacz.
Hermiona zajrzała do jego kociołka i zbladła.
- Nie wiem, co się stało, Harry. Cały czas byłam skupiona na swoim eliksirze. Nic nie widziałam - wyszeptała zdenerwowanym głosem.
- Ktoś musiał go zniszczyć celowo - szepnął Harry czując, jak jego własne zdenerwowanie zamienia się w palący gniew.
Tak bardzo się napracował!
Rozejrzał się po sali i wtedy zobaczył - dwie ławki za nim siedział Seamus, uśmiechając się do niego mściwie. Harry poczuł, że gniew zaczyna bulgotać, wydzielając trujące opary wściekłości. Zanim zdążył zareagować, zobaczył, jak Seamus pisze coś na kartce, szybko ją składa i posyła mu. Harry złapał notkę, rozłożył i ignorując próbującą zajrzeć mu przez ramię Hermionę, przeczytał:
Przed oczami Harry'ego pojawiły się czerwone plamy. Chciał teraz tylko jednego - zamordować Seamusa, zgnieść go, zetrzeć na proch.
Tak bardzo zależało mu na tym, żeby wszystko zrobić dobrze. Tak bardzo nie chciał zawieść Snape'a. Pragnął, żeby jutrzejszy dzień był wyjątkowy...
- Co on napisał? - syknęła mu do ucha Hermiona, wyrywając kartkę z ręki. Kiedy przeczytała, zrobiła się równie czerwona ze złości, jak Harry.
- Jak on mógł? Co za bezczelny drań! Przecież był kiedyś twoim przyjacielem!
- To nieważne - odparł cicho Harry, próbując odebrać jej liścik, ale ona była szybsza i odsunęła rękę.
- Jak to nieważne? Zniszczył twój eliksir. Zamierzasz się z tym pogodzić?
- Chce po prostu, żeby zostawili mnie w końcu w spokoju. Nie ma sensu wywoływać jeszcze większej wojny. Jestem dla nich tchórzem i nic tego nie zmieni, ale nie będę na dokładkę donosił, bo wtedy będziemy wrogami do końca życia.
- Więc ja to zrobię! - syknęła Gryfonka i zanim Harry zdążył zaprotestować, krzyknęła w stronę pochylonego właśnie nad kociołkiem Zabiniego nauczyciela:
- Profesorze Snape!
Severus wyprostował się i wbił w nią podejrzliwe spojrzenie.
- O co chodzi, panno Granger?
- Hermiono, nie! - syknął cicho Harry, błagając ją wzrokiem, żeby przestała. Kiedy Snape podszedł do ich ławki, Harry spróbował jeszcze ostatni raz. - Nie rób tego. Wszystko w porządku.
Hermiona wyrwała rękę z jego uścisku i warknęła:
- Nie pozwolę, żebyś przez swoją głupia dumę zawalił eliksir.
Snape uniósł brwi, słysząc te słowa, i przeniósł wzrok na Harry'ego, który wbił spojrzenie w ławkę.
- Proszę. - Hermiona podała nauczycielowi kartkę i oświadczyła: - Widziałam, jak Seamus przysłał to Harry'emu. A tuż przed tym, ktoś zniszczył eliksir Harry'ego. To na pewno on.
Harry podniósł głowę i zobaczył, jak twarz Snape'a zmienia się, kiedy mężczyzna czytał wiadomość. W czarnych oczach zapłonął gniew, rysy wyostrzyły się, brwi ściągnęły. Snape spojrzał na eliksir Harry'ego, a następnie na Seamusa, który starał się patrzeć hardo, ale nie bardzo mu to wychodziło.
- Ona kłamie! - krzyknął łamiącym się głosem, pragnąc za wszelką cenę ratować skórę.
- Panie Finnigan, Gryffindor traci przez pana trzydzieści punktów - powiedział Snape, a z jego głosu wyciekała mrożąca wściekłość. - Zniszczony przez pana eliksir staje się od tej pory pańskim i otrzymuje pan za niego "trolla". Po szlaban zgłosi się pan do profesor McGonagall, a teraz proszę zabrać swoje rzeczy i wynosić się z sali. Natychmiast!
Kiedy Snape skończył, w klasie zapadła martwa cisza. Wszystkie oczy zwróciły się na bladego jak ściana Seamusa, który otwierał i zamykał usta, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Widząc wzrok Snape'a nie zwlekał jednak dłużej. Szybko spakował swoje rzeczy i odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami uczniów, w pośpiechu opuścił salę.
- Wracać do pracy - zagrzmiał Snape, kiedy trzasnęły drzwi, po czym zwrócił się do Harry'ego. - Pan, panie Potter, dołączy do panny Granger i razem skończycie eliksir. Zrozumiano?
Harry pokiwał tylko głową, zbyt oszołomiony, by odpowiedzieć. Przed chwilą jeszcze wściekłość gotowała się w nim, jak woda, która gwiżdże i podrzuca pokrywkę, a teraz czuł taką ulgę i szczęście, jakby, co najmniej, zdał wszystkie OWTMy na "wybitny".
Pochylił się do Hermiony i wyszeptał:
- Dziękuję. Teraz już wiem, dlaczego Ron tak często powtarza, że cię kocha.
Gryfonka zarumieniła się i spuściła wzrok:
- Ale nie mów tego przy nim, bo nie chcę, żeby był zazdrosny.
Harry uśmiechnął się i pomyślał sobie, że równie mocno, jak jej, chciałby podziękować teraz także innej osobie...
Zerknął na znęcającego się nad eliksirem Neville'a Severusa i poczuł, że jutrzejszy dzień naprawdę będzie wyjątkowy...
Jego rozmyślania przerwał huk. Podskoczył na krześle i spojrzał w stronę stołu Ślizgonów, tak jak i cała reszta klasy. Z kociołka Zabiniego unosił się dym, który chłopak, krztusząc się, odganiał ręką. Snape podszedł do ławki Ślizgona i obrzucił wzrokiem zrujnowany eliksir.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że Finnigan zniszczył także twój eliksir, Zabini?
Ślizgon rozszerzył oczy, jakby nie wiedział o co chodzi, ale szybko się zreflektował. Zmarszczył brwi i zerknął na Hermionę i Harry'ego:
- Nie chciałem kablować, panie profesorze - odparł niewinnym tonem.
- Godne pochwały - odparł Mistrz Eliksirów, unosząc jedną brew. - Dziesięć punktów dla Slytherinu, a Gryffindor traci kolejne trzydzieści punktów.
Po stronie Gryfonów rozległ się pełen oburzenia szmer. Harry wytrzeszczył oczy, nie wierząc w tak jawną niesprawiedliwość.
- Dosyć gadania. Wracać do roboty! - warknął nauczyciel, odwrócił się i podszedł do swojego biurka.
Harry zacisnął pieści.
Nie, Snape nigdy się nie zmieni...
* "Alright" by Reamonn
--- rozdział 21 ---
21. The Birthday
Harry wziął do ręki czarne, długie, obszyte aksamitnym materiałem pudełko i otworzył je. W środku leżało eleganckie, nowe pióro, srebrzyście połyskujące w świetle świec. Widniejący na nim napis był tak mały, że można było go dostrzec tylko wtedy, kiedy wiedziało się, gdzie szukać. Wziął je do ręki i przybliżył do oczu, aby upewnić się, że słowo "Harry" jest na swoim miejscu - tuż przy czubku, służącym do pisania – i stanie się zupełnie niewidoczne, kiedy zostanie zanurzone w kałamarzu.
Harry uśmiechnął się do siebie - już nie mógł się doczekać, by zobaczyć minę Snape'a, kiedy odkryje, w jaki sposób to pióro zostało zaczarowane. Szybko schował prezent z powrotem do pudełka i zawiązał na nim srebrną kokardką. Następnie otworzył kufer i wyjął z niego kupiony wczoraj w Hogsmeade, specjalnie na tę okazję, komplet ubrań. Wszystkie, jakie posiadał, były znoszone i niechlujne, a bardzo chciał wyglądać dzisiaj wyjątkowo, dlatego wczoraj długo chodził po sklepach, próbując wybrać coś dla siebie. Zupełnie nie znał się na modzie i nigdy nie kupiłby nic naprawdę ładnego, gdyby nie pomoc przemiłej ekspedientki, która wybrała dla niego ten strój. On jedynie dopasował do niego zielony krawat - wiedział, że Snape lubi ten kolor, ponieważ są to barwy Slytherinu. Do tej pory pamiętał, jak wyszedł z przymierzalni, a gdy sprzedawczyni spojrzała na niego, jej oczy rozszerzyły się i na chwilę zaniemówiła. Harry kompletnie nie rozumiał jej reakcji, szczególnie, kiedy oświadczyła, że jeżeli nie kupi tego, co miał na sobie, to odda mu to za darmo. Zarumienił się, kiedy dodała, że jego dziewczyna z pewnością oszaleje z zachwytu. Podziękował i wziął cały komplet.
Wszyscy byli na kolacji, dlatego mógł się spokojnie przebrać. Stanął przed lustrem i przyjrzał się sobie, czując w żołądku przyjemne łaskotanie z powodu podniecenia i niewielkiego podenerwowania. Spojrzał na eleganckie, czarne spodnie, które miękko układały się na jego nogach i szczupłych biodrach - tak inne od tych wytartych, starych dżinsów, w których zawsze chodził. Zamiast adidasów miał na stopach połyskujące, czarne buty. Spojrzał wyżej, zatrzymując wzrok na czarnej, niczym skrzydła kruka, jedwabnej koszuli, rozpiętej nonszalancko pod szyją, na której swobodnie leżał luźno związany krawat w kolorze szmaragdowej zieleni, takiej samej, z jaką połyskiwały zza okularów jego oczy. Ciemne włosy, pomimo wszystkich prób wygładzenia ich, nadal sterczały w nieładzie i Harry uznał to za bardzo duży mankament.
Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze i stwierdził, że wygląda chyba całkiem dobrze. A na pewno zupełnie inaczej, niż zwykle i miał nadzieję, że Snape to zauważy.
Wziął do ręki pudełko z prezentem, a pod pachę pelerynę niewidkę i wyszedł z dormitorium, cały czas próbując wyobrazić sobie reakcję Severusa, kiedy da mu prezent. Nie ten, który trzymał właśnie w ręku, ale drugi, do którego zbierał w sobie odwagę od dwóch tygodni i nadal nie był pewny, czy uda mu się to zrobić. Ponieważ Harry’emu udało się już odkryć, co Snape najbardziej lubi, bardzo chciał mu dać coś, o czym wiedział, że naprawdę go ucieszy…
Kiedy tylko o tym pomyślał, jego żołądek skręcał się samoistnie, a nogi uginały się pod nim. Harry przystanął w połowie schodów i rozłożył pelerynę, by ją na siebie zarzucić. Nie był pewien, czy nie spotka kogoś w Pokoju Wspólnym, a nie miał ochoty, aby ktoś zobaczył go w tym stroju. Jednak zanim zdążył to zrobić, z korytarza wiodącego do dormitorium dziewcząt wybiegła Ginny i widząc Harry'ego, zatrzymała się gwałtownie.
- Co ty tu robisz? - zapytali jednocześnie.
- Eee... - wymamrotał Harry, czując, że się rumieni i przeklinając się w duchu za to, że nie założył na siebie peleryny jeszcze w dormitorium. Ginny stała i wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
- Harry... wyglądasz tak... tak... elegancko. - Zachwyt wyczuwalny w jej głosie sprawił, że Harry poczuł się nagle niezwykle przyjemnie. - Jeszcze nigdy nie byłeś taki... - zamilkła na chwilę, jakby szukała odpowiedniego określenia - ...taki seksowny.
Harry otworzył oczy ze zdumienia. Czegoś takiego się nie spodziewał. Nagle zrobiło mu się niewiarygodnie głupio. Zarumienił się i widząc, że oczy Ginny wędrują do paczki, którą trzymał w dłoni, szybko schował ją za siebie.
- Ja tylko... ja właśnie szedłem...
- Nie tłumacz się - uśmiechnęła się Gryfonka. - Widocznie oboje mamy swoje małe tajemnice.
- Nie mów o tym nikomu - wypalił nagle Harry. Nie chciał tłumaczyć się Ronowi i Hermionie, szczególnie, że powiedział im, iż spędzi popołudnie w Pokoju Życzeń.
- Nie martw się, nie powiem. Ale ty też nie mów Ronowi o tym, że mnie tu widziałeś. Nie dałby mi spokoju. Czasami potrafi być taki irytujący - westchnęła Gryfonka. Harry pokiwał głową. Właściwie dopiero teraz zauważył, że Ginny miała na sobie bardzo ładną sukienkę, a na twarzy makijaż. Najwidoczniej ona także postanowiła wymknąć się, kiedy nikogo nie będzie. Rzeczywiście, oboje mieli swoje "małe" tajemnice...
- W porządku, to ja idę pierwsza, bo i tak jestem już spóźniona. Tylko mnie nie śledź. - Pogroziła mu palcem i zbiegła kilka stopni, ale zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego jeszcze raz. - Dla kogokolwiek się tak ubrałeś... naprawdę zazdroszczę tej osobie. - Mrugnęła do niego i zniknęła na dole.
Do Harry'ego dopiero po chwili dotarł sens tych słów. Uśmiechnął się z zakłopotaniem, zarzucił na siebie pelerynę i wymknął się z Pokoju Wspólnego.
W miarę, jak zbliżał się do lochów, czuł, jak serce zaczyna bić mu coraz mocniej i szybciej, a w ustach zasycha ze zdenerwowania. Zatrzymał się przed gabinetem, odetchnął głęboko i wszedł. W pomieszczeniu zdjął z siebie pelerynę, wygładził spodnie, poprawił krawat, bezskutecznie spróbował przygładzić włosy. Odetchnął jeszcze kilka razy, próbując uspokoić bijące szaleńczo serce.
I zapukał.
Drzwi otworzyły się same. Harry wszedł ostrożnie do komnaty i zobaczył, że Snape stoi przy półce z trunkami, odwrócony do niego plecami, nalewając do szklanki bursztynowy płyn.
Harry niemal słyszał bicie własnego serca. Drzwi zamknęły się za nim, ale on potrafił tylko stać w miejscu, jakby nogi wrosły mu w ziemię. Widząc wysoką, odzianą w czarne, szeleszczące szaty postać, nagle stracił całą pewność siebie.
- Zamierzasz tak tam stać? - zapytał Severus, odstawiając butelkę, biorąc do ręki szklankę i jednocześnie odwracając się do Harry'ego. - Czy może w końcu usią... - Severus urwał nagle, jakby połknął własny język. Jego oczy rozszerzyły się, pojawiła się w nich iskra, która rozświetliła je sprawiając, że zaczęły nienaturalnie błyszczeć. Usta pozostały otwarte, jakby Mistrz Eliksirów zapomniał je zamknąć.
Taksujące spojrzenie powoli ześliznęło się po odzianym w czerń ciele Harry'ego, sięgając jego stóp, a następnie przesunęło z powrotem ku górze, rozgrzewając je swą intensywnością i malującym się w nich zachwytem. W oczach Severusa zabłysnął głód. Nieokiełznany, niezaspokojony. Gdyby spojrzenie mogło pożerać - z Harry'ego nie pozostałoby zupełnie nic.
Gryfon poczuł, że robi mu się gorąco. Odchrząknął i wydukał:
- Dobry wieczór, Severusie.
Jednak Mistrz Eliksirów nie odpowiedział. Przez cały czas tylko stał i patrzył, jakby kompletnie go zamurowało.
Harry zaczął się niepokoić. Takie zachowanie nie było podobne do Snape’a.
Podszedł do fotela, by odłożyć pelerynę i poczuł, że lustrujące go, intensywne spojrzenie czarnych oczu podąża za nim, jakby się do niego przykleiło i nic nie mogło go oderwać.
Odetchnął głęboko, zbierając się na odwagę, wziął do ręki prezent i podszedł do stojącego wciąż w tym samym miejscu mężczyzny. Kiedy oczy Snape'a padły na trzymane przez Harry'ego pudełko, rozszerzyły się jeszcze bardziej, by po chwili zmrużyć się, sprawiając, że jego wzrok stał się jeszcze intensywniejszy. Gryfon zatrzymał się tuż przed Mistrzem Eliksirów, wyciągnął prezent w jego stronę i powiedział cicho:
- Wszystkiego najlepszego, Severusie. Mam nadzieję, że ci się spod... - Jednak nie dane mu było dokończyć, gdyż w tym samym momencie kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Szklanka, którą mężczyzna miał w ręce, upadła na podłogę i rozbiła się. Trzymana przez Harry’ego paczka wysunęła mu się z dłoni i otworzyła przy zetknięciu z ziemią, a pióro wypadło z niej i wylądowało u ich stóp. A Harry poczuł chwytające go mocno ręce, które gwałtownym szarpnięciem przyciągnęło go do Severusa. Ciepłe usta wpiły się wygłodniale w jego odsłoniętą szyję z taką siłą, iż nogi ugięły się pod nim. Przed oczami zatańczyły mu czerwono-złote plamy, a palce mężczyzny wbiły się jego ramię i pośladki, jakby chciały zmiażdżyć go w uścisku. Usta ssały skórę, a zęby wbijały się w nią raz za razem, wywołując przyjemny ból. Harry słyszał stłumione pomruki, ale nie wiedział, czy to on je wydawał, czy Snape.
Nagle poczuł szarpnięcie. Uderzył pośladkami w półkę, na której stały trunki, a Severus naparł na niego z jeszcze większą siłą, jakby chciał go pożreć, zmiażdżyć. Zachowywał się niczym dzika bestia, która po długim pościgu w końcu dorwała swą ofiarę. Harry poczuł wbijającą mu się w biodro, twardą jak skała, erekcję mężczyzny. Czuł ból. Czuł potrzebę i nieokiełznaną żądzę. Pragnął zostać wzięty w posiadanie przez tą napierającą na niego ekstazę. Poddać się jej, pozwolić, by pozbawiła go zmysłów i zdmuchnęła świadomość.
Nie! Miał przecież inny plan. Inny prezent.
Złapał chłodne dłonie Severusa, które w pewnym momencie podciągnęły jego koszulę i ślizgały się teraz po ciele, i z trudem chwytając oddech, wyjęczał:
- Nie, zaczekaj!
Ale Severus nie zatrzymał się. Odtrącił ręce Harry'ego i zaczął odpinać jego spodnie, ani na chwilę nie przestając ssać i kąsać jego szyi.
Harry jęknął, zebrał w sobie całą siłę woli i wydyszał:
- Czekaj... mam dla ciebie... inny prezent, który... na pewno ci się spodoba.
Dłonie Snape'a znieruchomiały. Mężczyzna oderwał twarz od pokrytej czerwonymi plamami szyi Harry'ego i spojrzał na niego oczami, w których płonął żywy ogień.
Harry zakwilił, widząc to spojrzenie. Sam był już tak twardy, że ledwie nad sobą panował.
- Nie drażnij się ze mną, Potter. - Głos Severusa był zachrypnięty, odmieniony.
- Zobaczysz, że ci się spodoba. Ale to... będzie kosztowało - wyszeptał, obserwując z uwagą twarz Mistrza Eliksirów, która wyostrzyła się na te słowa. - Niewiele - dodał, widząc zmarszczkę pomiędzy brwiami. - Tylko... jeden pocałunek. - Oczy Severusa rozszerzyły się, a Harry wstrzymał oddech. Właściwie nie planował tego. Pomysł na zapłatę przyszedł nagle, kiedy uświadomił sobie, do jakiego stanu udało mu się doprowadzić mężczyznę.
Warto było zaryzykować.
- Gwarantuję, że to, co chcę ci dać, jest warte tej ceny... - wyszeptał, uśmiechając się zawadiacko. Ujrzał zaciekawienie na twarzy Snape'a. Mistrz Eliksirów wyglądał, jakby dokładnie rozważał tę propozycję. Harry patrzył wprost w jego oczy i w ich zwierciadle zobaczył swoje odbicie: przekrzywione okulary, zarumienione policzki, włosy w całkowitym nieładzie, rozchylone, wilgotne usta...
Widział, jakim wzrokiem patrzy na niego Severus, widział ten głód, to pragnienie, ten ogień...
Zobaczył, jak Snape zagryza w końcu wargę i kiwa głową.
W sercu Harry'ego eksplodowała radość tak wielka, że tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi woli udało mu się jej nie okazać.
Teraz! Musi to zrobić jak najszybciej, zanim Severus się rozmyśli.
Złapał poły czarnej szaty i przyciągnął twarz Severusa ku swojej. Zamknął oczy i objął jego cienkie usta swoimi. Wygłodniałymi, zachłannymi. Jego serce stanęło, oddech zatrzymał się, czas przestał płynąć. Ciepłe wargi przywarły do siebie. Naparły, zanurzyły się w swym smaku. Pomimo tego, że usta mężczyzny były zaciśnięte, Harry miał wrażenie, jakby otworzyły się przed nim całkiem nowe wrota. A to, co się za nimi znajdowało... o Merlinie!
Jego twardy już penis drgnął samowolnie.
Harry jęknął w usta Severusa, nie przestając obejmować ich i ssać. Czule i zarazem zachłannie. Rozkoszował się ich niewyobrażalnym ciepłem, ich gładkością, ich cierpkim, ale też słodkim smakiem. Pragnął sięgnąć dalej, w głąb Severusa. Wtargnąć w jego usta, poczuć jego śliski język, opleść go swoim...
Polizał zaciśnięte usta, napierając na nie, pragnąc je rozchylić i sięgnąć głębiej. Ale wtedy usłyszał wciągane przez nos powietrze, niski pomruk protestu, a po chwili poczuł wbijające mu się w ramiona palce i mężczyzna odsunął go gwałtownie od siebie. Harry zaskomlał cicho.
- Wystarczy już, Potter. - Głos Severusa był lekko zachrypnięty. Chwilę trwało, zanim Harry'emu ponownie udało się skupić wzrok na twarzy mężczyzny, na której dostrzegł nieznaczne, ledwie widoczne poruszenie, a w oczach przygasający ogień.
Cóż, dostał to, czego chciał. Nie miał prawa prosić o więcej. Przynajmniej na razie... I wygląda na to, że będzie musiał dotrzymać słowa. Teraz jego kolej...
- Chodź ze mną - powiedział cicho, łapiąc szczupłą dłoń Snape'a i delikatnie ciągnąc go w stronę sypialni. Mistrz Eliksirów poszedł za nim bez słowa. Z każdym krokiem zdenerwowanie Harry’ego narastało.
Owszem, chciał dać to Severusowi... ale miał coraz większe wątpliwości, czy będzie w stanie. Czuł wzbierający w nim wstyd, niczym fale podczas przypływu, zalewające go i sprawiające, że oddychanie i chodzenie stawało się problemem. Niemal instynktownie wyczuwał wzrok Mistrza Eliksirów, kiedy weszli do sypialni i Harry potrzebował chwili, żeby zaczerpnąć tchu i opanować drżenie.
W pomieszczeniu panował jeszcze większy półmrok, niż w salonie. Czające się w kątach cienie sprawiały, że powietrze wydawało się chłodniejsze, niż w rzeczywistości. Harry poczuł, że jego ciało pokrywa się gęsia skórką, kiedy spojrzał na idealnie wygładzoną, czarną pościel, przykrywającą stojące przed nim łóżko.
Odetchnął głęboko i obrócił się twarzą do stojącego za nim Severusa. Podszedł o krok i nie ośmielając się na razie podnieść wzroku, ujął w ręce fragment szaty Snape'a i nerwowo ją pociągając, powiedział cicho, lekko drżącym głosem:
- Chciałbym dać ci coś specjalnego, Severusie. - Podniósł głowę i spojrzał wprost w twarz przyglądającego mu się uważnie, z malującym się na obliczu zaciekawieniem, mężczyzny. - Coś, co jest przeznaczone tylko dla twoich oczu.
Zobaczył, że jedna z brwi Snape'a unosi się w geście zainteresowania. Teraz, kiedy znowu byli tak blisko siebie, Harry czuł w nozdrzach ostry zapach podniecenia. Wiedział, że Snape jest twardy. I on również. Merlinie, o ile łatwiej byłoby po prostu przyciągnąć go do siebie i pozwolić mu się pieprzyć. Tak bardzo tego pragnął...
Ale nie! Wiedział, że jego prezent będzie... intensywniejszy. Wiedział, że Snape'owi się to spodoba. O tak, z pewnością mu się spodoba...
Wypuścił z rąk szorstką szatę i cofnął się.
- Usiądź - powiedział cicho, wskazując stojący pod ścianą fotel. Dokładnie naprzeciwko łóżka. Widział ogień w oczach Severusa. Wiedział, że mężczyzna jest tak podniecony, że z trudem panuje nad tym, żeby się na niego nie rzucić. Ale widział też ogromną ciekawość. Mistrz Eliksirów cofnął się i bez sprzeciwu opadł na fotel, spoglądając na Harry'ego z wyczekiwaniem.
Harry przełknął ślinę. Czuł się tak głupio, iż przez kilka chwil wydawało mu się, że nie da rady tego zrobić. Ale chciał. Tak bardzo chciał dać to Snape'owi...
Po chwili uniósł ręce i dotknął lśniących guzików swojej koszuli. Zaczął je rozpinać. Niespiesznie, z ociąganiem. Nie spuszczając wzroku z twarzy przyglądającego mu się zachłannie mężczyzny. Spod czarnego materiału zaczęła wyłaniać się jego jasna skóra, która zdawała się odbijać światło płonących w lichtarzach świec. Zobaczył, że oczy Severusa zmrużyły się. Widział w nich głód. Jego żołądek ścisnął się gwałtownie, lecz nie przerwał wykonywanych czynności. Zsunął koszulę ze swoich ramion. Delikatnie opadła na podłogę, a jej szelest wydał się nienaturalnie głośny w panującej wokół ciszy, którą wypełniały jedynie ich przyspieszone oddechy. Uniósł ręce, żeby zdjąć krawat, ale zawahał się. Snape lubi zielony kolor... Poza tym, wolał zachować cokolwiek, co sprawi, że nie będzie czuł się tak... nagi. Opuścił ręce i pochylił się, by rozwiązać buty. Kiedy odrzucił je na bok, ich głośny stukot gwałtownie rozdarł ciszę. Szybko pozbył się skarpetek i wyprostował się, ponownie spoglądając w twarz Severusa.
Chciał widzieć jego reakcję. Chciał widzieć ten głód w jego oczach. Głód, który sprawiał, że Harry robił się jeszcze twardszy, a jego ciało przeszywały gorące dreszcze, spalając wszystko, co napotkały na swej drodze. Kiedy sięgnął do paska spodni, ciemne oczy zabłysły, a nogi ugięły się pod Harrym. Trzęsącymi się dłońmi odpiął guzik, rozsunął zamek i delikatnie pociągnął spodnie w dół, pozwalając im opaść aż do kostek. Obsydianowe oczy rozjarzyły się jeszcze intensywniejszym blaskiem. Harry nie założył slipów. Nie musiał. Odrzucił spodnie na bok i wyprostował się. Nagi, jasny, gładki. Wiedział, że jego członek jest uniesiony. Zażenowanie, które odczuwał, nie potrafiło zdmuchnąć płonącego w nim pożądania. Jednak po chwili przestał zwracać na to uwagę, kiedy płonący w oczach Severusa głód ogarnął całą jego twarz, zamieniając ją w oblicze dzikiej, wygłodniałej bestii. Zobaczył drżące dłonie, zaciskające się kurczowo na oparciach fotela, i ogień, który pochłonął czerń oczu. Mężczyzna wyglądał, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem - ze spalającym go pragnieniem, aby rzucić się na Harry'ego i wedrzeć się w niego, ukarać za torturowanie go, za prowokowanie. Jednak wydawało się, że ciekawość okazała się silniejsza. Snape nie poruszył się. Jedynie jego oczy, które zachłannie ślizgały się po nagim ciele Harry'ego, swoją intensywnością niemal wypalały ścieżkę na jego skórze.
Harry słyszał bicie własnego serca. Strach zdawał się zupełnie z niego wyparować, wypalony ognistym spojrzeniem Mistrza Eliksirów. Wszystko zniknęło, przestało mieć znaczenie. Liczył się tylko Severus, pożerający go wzrokiem, niczym niezwykle smakowity posiłek, i czekający na deser, który Harry dla niego przygotował. Cały świat przestał istnieć, zostali tylko oni dwaj, zawieszeni w czasie, w odludnym, bezpiecznym miejscu, bez wojny, Voldemorta, ani Dumbledore'a. Byli tylko oni i ich pragnienie.
Harry cofnął się o krok i usiadł na samym brzegu łóżka. Odchylił się łagodnie do tyłu i podparł jedną ręką. Materiał pod jego dłonią i pośladkami okazał się chłodny i gładki. Nie spuszczając wzroku z wpatrzonego w niego mężczyzny, zaczął bardzo wolno, niemal uwodzicielsko, rozszerzać nogi. Wtedy zobaczył, jak oczy Severusa także się rozszerzają, a na jego twarz wypływa zrozumienie. Cienkie usta rozchyliły się, wydając przypominający sapnięcie odgłos, a oczy pochłonęła pożoga tak gwałtowna i nieokiełznana, iż wydawało się, że zaczęły się z nich sypać iskry, które zapełniły powietrze sprawiając, że na ciele Harry'ego uniosły się wszystkie włoski.
Widząc, jaką reakcję wywołał w mężczyźnie, rozsunął nogi jeszcze bardziej, najszerzej, jak to było możliwe i obserwował oczy Severusa, które teraz rozjarzyły się intensywniej.
Przesunął jedną z rąk do przodu i łagodnie
dotknął palcami swojego naprężonego członka. Jego
erekcja drgnęła pod muśnięciem drżących palców.
Jakby błagała o ukojenie. Nie odrywając wzroku od
przeszywającego, rozgrzewającego spojrzenia Severusa,
owinął ciepłą dłoń wokół penisa. Czuł
pod palcami pulsowanie krwi, niczym życiodajnych soków
przepływających w łodygach roślin. Skóra była
gładka i rozgrzana. Odczuwał delikatne łaskotanie w podbrzuszu,
jakby wypełniały je miliony piórek. Podejrzewał, że
będzie miał ogromne trudności, by nie dojść zbyt
szybko. Nie, kiedy Severus patrzył na niego w
Harry nie czekał dłużej. Powoli przesunął dłonią wzdłuż pulsującego trzonu, naciągając napletek na zaczerwienionej główce.
Brwi Severusa ściągnęły się gwałtownie, a palce wbiły się w oparcia fotela.
Harry przesunął rękę z powrotem ku główce, czując przyjemne wibracje. Powoli nabierał tempa, drżąc przy każdym pociągnięciu i słysząc, jak z jego ust zaczynają wyrywać się ciche jęki, które wraz ze wzrostem szybkości, zaczęły przybierać na sile. Jakby dłoń Harry'ego była smyczkiem, a każde pociągnięcie wygrywało na nim, jak na skrzypcach, cudowną melodię rozkoszy. Starał się patrzeć w oczy Severusa, ale miał z tym coraz większe trudności. Rozgrzane powieki ciążyły mu, a wybuchające pod nimi iskry paliły. Wypchnął biodra do przodu, jego kręgosłup wygiął się w łuk, dłoń zamieniła się w gorący, ciasny tunel, który przesuwał się po jego drgającej erekcji, wyciskając łzy z oczu. Walczył, aby ich nie zamknąć, kiedy, nie potrafiąc nad tym zapanować, przyspieszył jeszcze bardziej, pragnąc zakończyć tą odbierającą zmysły, bolesną, napierającą na jego lędźwie udrękę przyjemności.
Płonące spojrzenie Severusa, które przez cały czas było utkwione w jego kroczu, przesunęło się do twarzy.
- Wolniej. - Głos mężczyzny był zachrypnięty, zduszony. Harry posłuchał, chociaż opanowanie się przyszło mu z ogromnym trudem. Wzrok Mistrza Eliksirów ponownie powędrował w dół. Język przesunął się po cienkich wargach, nawilżając je. Harry jęknął, czując, jak członek drga spazmatycznie w jego dłoni, jak krew w żyłach zamienia się w lawę, kiedy wyobraźnia otuliła rozchwiany umysł, podsyłając mu obraz tego języka, wędrującego powoli po jego naprężonym penisie. To już nie była jego dłoń, zaciskająca się wokół pulsującej boleśnie erekcji. Teraz był to gorący, mokry język Severusa, przesuwający się wzdłuż trzonu w górę i w dół. W górę. W dół.
Oczy Harry'ego zacisnęły się wbrew jego woli. Czuł
wzbierającą w lędźwiach ogromną, rozgrzaną
falę. Pragnął, żeby go w końcu zatopiła.
Chciał znaleźć się w jej odmętach. Nie widzieć,
nie słyszeć, tylko
- Patrz na mnie, Potter.
Harry gwałtownie otworzył oczy, napotykając rozżarzone spojrzenie, które wydawało się przebijać jego skórę i trafiać wprost w ten gorący, drżący punkt gdzieś głęboko w nim, który niewiele już dzieliło od wybuchnięcia. Zobaczył rozszerzone w zachwycie oczy Severusa. Mężczyzna patrzył na niego z takim oczarowaniem, jak gdyby jeszcze nigdy nie widział czegoś tak pięknego. Jakby Harry zamienił się w jakąś nieziemską istotę, omamiającą swym pięknem, uwodzącą i omotującą każdego, kto na nią spojrzał.
Jeszcze nikt nigdy nie patrzył na niego w taki sposób.
Poczuł, że kręci mu się w głowie. Spojrzenie Severusa zdawało się rozbijać jego zmysły w drobny pył. Dopiero kiedy ponownie powędrowało w dół, mógł zaczerpnąć tchu w obolałe, piekące płuca. Jego dłoń poruszała się stałym rytmem.
Nie, to nie jego dłoń. To rozgrzany język Mistrza Eliksirów. Język, który teraz obmywał wilgotną, czerwoną główkę, zataczając wokół niej powolne, doprowadzające do obłędu koła.
Z ust Harry'ego wydobywały się teraz tylko głośne, urywane jęki, których nie był w stanie powstrzymać.
- Właśnie tak. - Głos Snape'a wydawał się jeszcze bardziej zachrypnięty. Jakby ogień trawił również jego gardło. - Jęcz. Jęcz dla mnie.
Po tych słowach Harry nie był w stanie już dłużej się kontrolować. Poczuł, że pęka, a głośny, nieprzerwany jęk wylewa się z jego ust, niepowstrzymany, niosący ze sobą cały rozsadzający go od środka ból przyjemności. Zobaczył, że oczy Severusa rozbłyskują, a zęby zagryzają wargę. Dłoń Harry'ego była już wilgotna. Od potu i od pierwszych kropel spermy. Ponownie zamieniła się w ten ciepły, ciasny tunel, który napierał na jego erekcję z coraz większą prędkością.
Severus już nie patrzył na jego krocze. Teraz obserwował tylko jego zaczerwienioną twarz. Jakby wiedział, że Harry jest już blisko i za wszelką cenę chciał widzieć, jak dochodzi. Jakby chciał zobaczyć tę niewiarygodną eksplozję tysięcy uczuć na jego twarzy.
Fala we wnętrzu Harry'ego wzburzyła się, zaczęła kipieć. Czuł pierwsze, bolesne ukłucia przyjemności, które przeszywały jego podbrzusze. Jeszcze kilka ruchów dłonią... kilka posunięć języka... kilka świszczących oddechów... Rozbłyskujące, rozpalające się czarne oczy i...
...Harry poczuł eksplozję. Tak intensywną, tak porażającą, jakby wszystko w nim zostało rozerwane na strzępy, zdruzgotane. Burząca się kipiel zatopiła jego lędźwie, spustoszyła je i zaczęła wypływać gorącymi, białymi strugami, które zalały jego dłoń. Harry zawył, gdyż ból i żar były zbyt silne. Już nie jęczał, a skomlał, kiedy wszystkie mięśnie napięły się, niczym struny skrzypiec na granicy pęknięcia. Gwałtownie wygiął się w tył, a jego dłoń zacisnęła się na wibrującej erekcji, jakby chcąc powstrzymać ją przed wybuchem. Nie wiedział, kiedy zamknął powieki, ale w ciemności dostrzegł rozbłyski, które wydawały się odbijać echem w jego ciele, podrzucając jego biodrami.
- Cholera!
Harry nie wiedział, czy to jęk, czy krzyk. Pewien był jedynie, że to nie on go wydał. Uniósł rozżarzone powieki i zobaczył Severusa, z odchyloną do tyłu głową, z otwartymi ustami, które z trudem chwytały powietrze.
Echo orgazmu wciąż odbijało się w zakamarkach jego spoconego, bezwładnego ciała. Jednak widząc reakcję mężczyzny, świadomość powróciła do niego w jednym, gwałtownym uderzeniu i otworzył szeroko oczy, wpatrując się z niedowierzaniem w powracającego do siebie po niespodziewanym orgazmie Severusa. Zaciśnięte na poręczach dłonie drżały, biodra, które wcześniej musiały poderwać się z fotela, teraz ponownie na niego opadły. Mistrz Eliksirów uniósł powieki i spojrzał na Harry'ego oczyma, w których tliły się resztki pustoszącej je jeszcze przed chwilą pożogi. Dyszał ciężko.
- Cholera... - zaklął ponownie. Jego głos był zachrypnięty. W spojrzeniu czaiło się zaskoczenie. I gniew.
Harry zreflektował się w porę i zamknął rozchylone w wyrazie niedowierzania usta. Snape wyglądał na równie zaskoczonego, jak on.
Gryfon, któremu po pierwszym szoku udało się w końcu odnaleźć swój głos, odchrząknął i powiedział, uśmiechając się:
- Wszystkiego najlepszego, Severusie.
Mężczyzna posłał mu długie, nieodgadnione spojrzenie.
Harry czuł, że jego uda drżą. Po skórze spływały mu kropelki potu. Wycieńczone mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Ale czuł się tak wspaniale, jak jeszcze nigdy dotąd. Nawet, kiedy łapał znicze i wygrywał mecze. Ekscytacja, którą teraz odczuwał, zepchnęła w kąt wszystkie pozostałe wspomnienia. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: doprowadził Severusa do orgazmu. Nawet go nie dotykając! To był dopiero wyczyn!
Widział, jak brwi Snape'a ściągają się, kiedy Harry’emu nie udało się powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu, który wypłynął na jego usta. Ale widział też, że ciemne oczy łagodnieją. I zobaczył, jak Snape powoli podnosi się z fotela i podchodzi do niego. Uniósł głowę i spojrzał wprost w przypatrujące mu się w dziwny sposób oczy, w których tliła się maleńka, ciepła iskierka. Widział, że Snape wyciąga dłoń w jego stronę. Poczuł łagodny dotyk na policzku. Zamknął oczy, poddając się delikatnej pieszczocie, która pomimo chłodu palców, posłała niezwykłe ciepło wprost w jego serce. Nie otworzył oczu nawet wtedy, gdy usłyszał kierujące się do łazienki kroki Severusa i trzask zamykanych drzwi.
Dotknął swojego policzka, na którym wciąż wyczuwał ciepły dotyk chłodnych palców. Uśmiechnął się do siebie.
Żaden z nich się nie odezwał. Ale Harry i tak wiedział, że Severus tym gestem wyraził więcej, niż mógłby przekazać słowami.
* "(Everything I do) I do it for you" by Bryan Adams
--- rozdział 22 ---
22. Rage.
- I jak było? - Harry wzdrygnął się, słysząc szept Ginny tuż przy swoim uchu.
- Co? - zapytał zaskoczony, patrząc jak siostra Rona przysuwa swój talerz ze śniadaniem i siada obok niego. Był poniedziałkowy poranek.
- No wiesz... - Mrugnęła do niego porozumiewawczo. - A gdzie wymykałeś się w takim stroju? Na pewno nie na szlaban, żeby czyścić kociołki u Snape'a.
"Całkiem blisko..." - pomyślał Harry, mimowolnie
czując rozbawienie. - "Ale
- Uśmiechasz się. Czyli jednak było... "interesująco" - zachichotała Ginny.
- Równie "interesująco", jak u ciebie - odparł cicho Harry. Dziewczyna zarumieniła się, a po chwili oboje parsknęli śmiechem.
- Gdyby Ron słyszał naszą rozmowę - powiedziała cicho Gryfonka, łapiąc oddech. Harry zerknął na siedzącego kawałek dalej przyjaciela, który obserwował ich podejrzliwie.
- O czym tak szepczecie? - burknął w końcu, wiedząc, że został przyłapany.
- O niczym, co powinno cię interesować - odparła hardo Ginny. Hermiona siedziała z nosem utkwionym w "Proroku Codziennym" i w ogóle nie zwracała na nich uwagi. Ron zarumienił się, mruknął coś pod nosem i wepchnął sobie do ust kiełbaskę.
Ginny przysunęła się do niego nieco bliżej. Wtedy Harry poczuł coś dziwnego. Łaskotanie na karku. Jakby leciutki powiew naturalnej magii. Rozejrzał się, zdezorientowany, po Wielkiej Sali i zobaczył wbite w siebie, niezwykle intensywne spojrzenie mrocznych oczu Mistrza Eliksirów. Miał dziwne wrażenie, że powietrze nagle zapełniło się iskrami. Odsunął się nieznacznie od Gryfonki i wrażenie ustąpiło. Ale Ginny chyba niczego nie poczuła, gdyż ponownie się przybliżyła.
- Za kim się tak rozglądasz, Harry? - szepnęła mu do ucha. - Wypatrujesz jej? Z którego jest domu? Co to za szczęściara?
- Ee... - wymamrotał Harry, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Poczuł, jak włoski na jego karku podnoszą się, jak gdyby były naelektryzowane. Wystraszył się i ponownie nieco się odsunął, a wrażenie natychmiast ustąpiło.
Ginny chyba zauważyła jego minę, gdyż spojrzała na niego nieco zaskoczona i wzruszyła ramionami.
- No, skoro nie chcesz, to nie mów. Nie będę naciskała. A tak w ogóle, to chciałam cię prosić o przysługę. - Harry zobaczył, jak Gryfonka zerknęła na Rona, po czym pochyliła się do niego i wyszeptała cicho: - Pomógłbyś mi wymknąć się z Pokoju Wspólnego dzisiejszego popołudnia? Chciałabym po prostu wyjść niezauważona przez Rona, aby uniknąć jego irytujących pytań i śledzenia mnie. I gdybyś mógł go też zaciągnąć wieczorem wcześniej do dormitorium, żebym nie natknęła się na niego, kiedy będę wracać...
- Dobrze, nie ma sprawy - odparł szybko Harry, pragnąc tylko tego, by w końcu się od niego odsunęła. - Ale wróćmy już do śniadania, bo Ron zacznie coś podejrzewać.
- Dzięki, Harry. - Ginny uśmiechnęła się szeroko. - Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. - Pochyliła się i cmoknęła go szybko w policzek.
To była chwila. Błysk i trzask. Ginny krzyknęła i odsunęła się gwałtownie.
- Co to było? - zapytała patrząc ze zdumieniem na Harry'ego. - Jakby coś mnie... poraziło.
- To nie ja - odparł szybko Harry, zaskoczony tak samo, jak dziewczyna.
- Co się stało? - zapytał Ron, kiedy w końcu udało mu się przełknąć to, co miał w ustach.
- Jakieś wyładowanie. Nic jej nie jest - uspokoił go Harry, mając dziwne wrażenie, że wie doskonale, kto jest sprawcą całego zamieszania.
- Lepiej na niego uważaj. - Do uszu Harry'ego dobiegł złośliwy głos Seamusa. - Każdy, kto się do niego zbliży, źle kończy. A potem tchórz wypiera się wszystkiego.
- Mówisz o sobie, Seamus? - warknął Harry, spoglądając ze złością na siedzącego kawałek dalej, po drugiej stronie stołu, Gryfona. - A kto się ostatnio wszystkiego wypierał? Najpierw robisz komuś świństwa za plecami, a potem udajesz niewinnego. I kto tu jest tchórzem?
Twarz Finnigana zaczerwieniła się.
- Myślisz, że puszczę ci płazem to, co mi zafundowałeś? - syknął drżącym z gniewu głosem.
- Sam jesteś sobie winien! - odparował Harry czując, że pomimo wszelkich starań, zaraz straci nad sobą panowanie i wybuchnie. Miał serdecznie dosyć tych ciągłych docinek i mieszania z błotem. Nie dawali mu spokoju nawet na posiłkach! Czuł, jak frustracja, która zbierała się w nim od kilku dni, osiągnęła punkt krytyczny i każda, nawet najmniejsza uwaga, może skończyć się potężną eksplozją.
- Przestań już, Seamus - wtrąciła się nagle Ginny. - Przecież byliście kiedyś przyjaciółmi.
- Nie kumpluję się z tchórzami i
Harry poczuł, że coś w nim zaczyna pękać. Twardy, solidny mur, który dzięki Severusowi udało mu się wokół siebie zbudować, zaczął się rozpadać. Tyle razy został już uderzony zniewagami, kruszony spojrzeniami, demolowany nienawiścią, iż ledwie się utrzymywał. A teraz Seamus wytoczył przeciwko niemu najcięższe działa, których siła rażenia tworzyła w nim ogromne wyrwy.
- Harry nie jest zdrajcą! - warknęła Ginny, stając w jego obronie.
- Jeszcze jedno słowo, Seamus, a będziesz zbierał swoje zęby z podłogi - wycedził Ron.
- Zobaczycie jeszcze... - Głos Gryfona kipiał od nienawiści i żalu. - Zobaczycie, że on nas wszystkich zdradzi. Dlaczego tu siedzi, zamiast walczyć? Moja ciocia zginęła w jednym z tych ataków! To on jest wszystkiemu winien! - wykrzyknął, celując oskarżycielsko palcem w trzęsącego się ze złości Harry'ego. - Jest zwykłym mordercą!
- Zamknij mordę! - Harry czuł jedynie kipiącą wściekłość, która zalewała jego oczy, barwiąc wszystko na czerwono. Widział tylko Finnigana, słyszał tylko jego słowa, które raz za razem uderzały i rozkruszały resztki chwiejącej się bariery, uwalniając coś, co nigdy nie powinno zostać wypuszczone na wolność.
Echo głosów Rona i Hermiony, którzy coś do niego mówili, unosiło się gdzieś na obrzeżach jego wrzącej świadomości, ale on słyszał tylko słowa Seamusa:
- Bo co? Nic mi tutaj nie zrobisz. Jesteś na to zbyt wielkim tchórzem. Zresztą...
Mur runął.
Harry rzucił się do przodu, przez stół, strącając na podłogę wszystko, co się na nim znajdowało. Słyszał czyjś krzyk i hałas rozbijających się talerzy, ale widział tylko swój cel - przerażoną twarz Seamusa. Siłą rozpędu uderzył pięścią w jego nos, wpadł na krzesło i obaj wylądowali na podłodze. Poczuł tępy ból w żołądku i na chwilę stracił oddech, kiedy dosięgnęło go uderzenie w brzuch. Kolejny cios w twarz rozbił jego okulary. Jednak nie były mu one potrzebne. Widział jedynie czerwoną jak krew furię, która pchała go naprzód, dając mu nadludzką wręcz siłę. Złapał Seamusa za szatę, uniósł go z podłogi i cisnął na stół. Przyparł go do niego i zaczął okładać pięściami. Uderzał w twarz, w nos, usta, szyję, wszędzie, gdzie był w stanie dosięgnąć. Chciał go zmiażdżyć, zniszczyć, zrównać z ziemią. Pomiędzy ciosami, do jego ryczącego z wściekłości umysłu przedzierał się jego własny, charczący głos. Słowa same wydobywały się z ust.
- Nigdy więcej... - trzask! - ...tak mnie... - trzask! - ...nie nazwiesz!
-
Harry poczuł silne szarpnięcie. Ogromna siła oderwała go od Finnigana. Wrzasnął z wściekłości i zaskoczenia i upadł, uderzając głową o ławkę. Pociemniało mu przed oczami. Poczuł tępy ból w głowie. Przez kilka chwil nie wiedział, gdzie jest i co się stało. Wtedy usłyszał nad sobą głos... Severusa.
- Wstawaj, Potter!
Ktoś pociągnął go mocno za szatę. Podniósł się z podłogi. Nogi ugięły się pod nim, ale utrzymał równowagę. Czuł, jak jego obdarte, obolałe pięści drżą niekontrolowanie, a adrenalina powoli zaczyna opadać. Zniknęła czerwień, która zalewała jego oczy. Teraz widział jedynie mgłę. Zaczął słyszeć także inne odgłosy - szepty, krzyki, zdenerwowany, niemal przerażony głos profesor McGonagall, pytający Seamusa, czy może wstać.
- Gdzie są moje okulary? - wyszeptał, łapiąc się za brzuch i czując okropny ból pokiereszowanego nosa i lewego oka. - Nic nie widzę.
- Tutaj, Harry. - Usłyszał drżący głos Hermiony. -
Ktoś założył mu je na nos. Syknął z bólu i na chwilę zacisnął powieki. Kiedy je otworzył, gwałtownie wciągnął powietrze, widząc rozgrywającą się przed nim scenę. McGonagall próbowała pomóc wstać zakrwawionemu Seamusowi, który leżał na stole, wśród resztek śniadania, talerzy, sztućców i półmisków, a jego szata była całkowicie oblepiona jedzeniem. Wszyscy uczniowie zgromadzili się wokoło, wpatrując się w Harry'ego z pełną niedowierzania grozą. Niedaleko niego stali Ron, Hermiona i Ginny, wyglądający na kompletnie osłupiałych. A tuż obok stał Severus, trzymając go za szatę. Kiedy Harry na niego zerknął, dostrzegł gniew w czarnych oczach. Gniew i przebłysk czegoś jeszcze, czego nie potrafił nazwać. Jakiegoś dziwnego poruszenia.
Zamknął oczy i jęknął w duchu. Tak łatwo się z tego nie wywinie...
Świadomość tego, co właśnie zrobił, przygniatała go swym ciężarem, nie pozwalając oddychać. To dziwne, ale nie miał wyrzutów sumienia. Ryczący potwór, który w niego wstąpił, wycofał się głęboko, ale nadal tam był. A wraz z nim satysfakcja, którą odczuwał widząc, jak po twarzy Seamusa spływa krew zmieszana ze łzami.
Zasłużył sobie na to!
Kiedy okazało się, że Finnigan może iść o własnych siłach, McGonagall odwróciła się do Harry'ego. Jej wzrok przypominał spojrzenie wściekłej kocicy. Harry miał wrażenie, że źrenice stały się pionowe.
- Za mną, Potter! - syknęła lodowatym głosem i podtrzymując Seamusa, zaczęła prowadzić go do pomieszczenia znajdującego się tuż za Wielką Salą. Snape bez słowa popchnął Harry'ego przed sobą.
Kiedy znaleźli się sami i drzwi zatrzasnęły się za nimi, usłyszeli, jak w Wielkiej Sali podnosi się niebywały gwar. Ale w pomieszczeniu panowała martwa cisza. McGonagall odwróciła się i obrzuciła Harry'ego wzrokiem tak zimnym, jakby chciała go zamrozić na miejscu.
- Co to miało znaczyć, panie Potter? - wycedziła równie
lodowatym głosem. - Nigdy, powtarzam,
- Powinni go trzymać u Św. Munga - wtrącił nagle Seamus, siedzący na krześle, które podsunęła mu McGonagall. - Jest niebezpieczny dla otoczenia!
Harry spojrzał na niego i poczuł, jak potwór ryknął.
- A co? Aż tak się mnie boisz? I kto tu jest tchórzem? - Na jego usta wypłynął uśmiech pełen mściwej satysfakcji.
- Panie Potter! - Nauczycielka aż się zachłysnęła z oburzenia.
Harry poczuł nagłe pociągnięcie za szatę. Zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył, a Snape zbliżył twarz do jego twarzy i syknął mu w nią głosem, który potrafiłby zamrozić nawet ogień:
- Uspokój się, Potter!
To go ostudziło. W ciemnych oczach dostrzegł szalejącą burzę. Snape był równie wściekły, jak McGonagall, ale jego gniew był dla Harry'ego o wiele bardziej niebezpieczny.
Opiekunka Gryffindoru zamknęła oczy i przyłożyła rękę do czoła, wzdychając ciężko.
- Jeden z was ma mi natychmiast wyjaśnić, o co poszło.
- Seamus mnie znieważył - powiedział szybko Harry, patrząc na nauczycielkę. - To była sprawa honorowa.
- Honorowa? - McGonagall otworzyła szeroko oczy. - Potter, czy ty wiesz,
co zrobiłeś? Rzuciłeś się na innego ucznia w Wielkiej
Sali, przy całej szkole, przy wszystkich nauczycielach! Nic, powtarzam,
- Ja się wcale nie usprawiedliwiam. Żądam tylko, żeby Seamus mnie przeprosił.
- Nigdy! - syknął Gryfon, spluwając krwią na kamienną
posadzkę. - To, co powiedziałem, to prawda. On
Harry szarpnął się, chcąc dosięgnąć Finnigana i wepchnąć mu te słowa do gardła, ale silne szarpnięcie zatrzymało go na miejscu.
- Uspokójcie się obaj natychmiast! - krzyknęła McGonagall. - Na Merlina! Jesteście z jednego domu! Gdzie się podziała wasza gryfońska lojalność?
- Potter sprzedał swoją Sami-Wiecie-Komu - warknął Seamus.
- Panie Finnigan! - Nauczycielka obrzuciła go oburzonym spojrzeniem.
- I to jest właśnie powód, dla którego powinieneś mnie przeprosić - odparował Harry i z satysfakcją ujrzał, jak twarz Seamusa staje się blada ze strachu.
- Dosyć tego! - wrzasnęła McGonagall. - Przez wasze zachowanie Gryffindor traci po pięćdziesiąt punktów od każdego. Nie wiem, co w was wstąpiło, ale może przypomnicie sobie, że jesteście Gryfonami i powinniście się wspierać, a nie obrzucać wyzwiskami i zniewagami, kiedy spędzicie ze sobą trochę czasu. Obaj macie szlabany. Dwa razy w tygodniu po trzy godziny. Do końca roku szkolnego. Razem.
- Co?! - krzyknęli niemal jednocześnie.
- I tak macie szczęście, że trwa wojna, bo inaczej zostalibyście w trybie natychmiastowym wyrzuceni ze szkoły! - dodała nauczycielka.
Harry patrzył na McGonagall z niedowierzaniem.
- Nie zgadzam się! - pisnął Seamus. - On mnie zabije!
- Jeżeli któryś z was chociaż
Harry poczuł, że ogarnia go rozpacz. Ma mieć do końca roku szlabany z Seamusem? A co z jego spotkaniami ze Snape'em? Co z Quidditchem? Co z...
- Jeżeli mogę się wtrącić, Minerwo - Głos Snape'a przerwał ponure rozmyślania Harry'ego. - Nie sądzę, aby trzymanie pana Pottera i pana Finnigana razem było dobrym pomysłem. Raczej się pozabijają, niż pogodzą. Wiem, że twój gryfoński... idealizm każe ci wierzyć, iż wspólne spędzanie czasu ostudzi ich gniew, ale osobiście uważam, że Potter prędzej pokona Czarnego Pana, niż pogodzi się z Finniganem. Jest na to zbyt krnąbrny, arogancki i uparty.
McGonagall zamknęła oczy i westchnęła.
- Więc co proponujesz? Nie mam czasu, żeby pilnować ich obu podczas osobnych szlabanów.
- Potter potrzebuje solidnej kary, którą dobrze zapamięta.
Głaskanie go po główce w niczym nie pomoże i znowu będzie
miał wrażenie, że wszystko uszło mu na sucho. Jesteś
za łagodna, Minerwo. - Widząc, że nauczycielka otwiera usta,
żeby zaprotestować, podniósł głos i kontynuował. -
Dlatego uważam, że najlepszym sposobem na prawdziwe ukaranie Pottera
będzie przydzielenie mu szlabanów
Harry otworzył szeroko oczy i spojrzał na Snape'a z niedowierzaniem. McGonagall wyglądała, jakby poważnie rozważała tę propozycję.
- Dobrze, Severusie - odparła po chwili, spoglądając ze smutkiem na Harry'ego. - Może ty będziesz potrafił zmienić jego nastawienie. Przykro mi, Potter - zwróciła się do Harry'ego.
Przykro? Harry był w tym momencie tak niezmiernie szczęśliwy, że z trudem powstrzymywał się, aby tego nie okazać. Spuścił głowę, szybko ukrywając radość, która z pewnością musiała zabłysnąć w jego oczach. Zerknął na Seamusa, który łypał na niego groźnie spod strużek krzepnącej krwi, która jeszcze przed chwilą zalewała jego bladą twarz.
- A więc dobrze - kontynuowała McGonagall. - Panie Finnigan, pójdzie pan ze mną do skrzydła szpitalnego. Panie, Potter, pan też powinien się tam udać.
Harry pokiwał głową, nie odrywając wzroku od podłogi. Nauczycielka podeszła do Seamusa i pomogła mu wstać z krzesła, po czym, podtrzymując go, wyprowadziła z pomieszczenia.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Harry poczuł na sobie intensywne spojrzenie Severusa. Zadrżał mimowolnie. Zamknął oczy, czekając na nieuniknione.
- Widzę, że już kompletnie postradałeś rozum, Potter - warknął Snape ostrym, chrapliwym głosem.
- Zasłużył sobie na to - odparował Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. Odwrócił się i wbił w Severusa twarde spojrzenie, postanawiając, że tym razem nie pozwoli zmieszać się z błotem. Gniew nadal go podgrzewał, buzując pod jego skórą.
- A ty zasłużyłeś na niezwykle bolesną karę, która w końcu może nauczyłaby cię czegoś - syknął Snape, przewiercając Harry'ego wzrokiem. - Samokontrola i dyscyplina. Tego ci brakuje, Potter! I wygląda na to, że jestem zmuszony sam cię ich nauczyć!
- Wcale nie musisz - odparł Harry, próbując wyglądać na spokojnego. - Do tej pory zawsze sam sobie radziłem.
- Doprawdy? - W głosie Mistrza Eliksirów zadrżała sarkastyczna nuta. - Nie powiedziałbym, że rzucanie się na drugiego ucznia, na oczach całej szkoły jest przejawem samoopanowania.
- Nie mam zamiaru za to przepraszać! - Harry podniósł głos, czując, że gniew ponownie zaczyna przejmować nad nim kontrolę. - Cieszę się, że to zrobiłem i z chęcią zrobiłbym to jeszcze raz!
W oczach Snape'a błysnęło coś niebezpiecznego. Harry gwałtownie wyhamował i ugryzł się w język. Zapuszczał się w niezwykle ryzykowne rejony.
- Nie pyskuj mi tu, Potter! - Głos Severusa stał się ostry i
jeszcze chłodniejszy, zamieniając się w sopel lodu. -
Harry poczuł się tak, jakby grunt zaczął usuwać mu się spod nóg.
- Dlaczego? - jęknął, patrząc na Snape'a z niedowierzaniem.
- Ponieważ następnym razem możesz stracić kontrolę w nieodpowiedniej sytuacji i wydasz nas obu. Muszę być pewien, że mogę ci ufać, Potter. W przeciwnym razie będę zmuszony zakończyć nasz... "układ".
Harry miał wrażenie, że do jego płuc wdarła się woda. Przez chwilę nie mógł oddychać. Wpatrywał się w Snape'a oczami rozszerzonymi ze strachu.
- Nie... nie możesz... - wyszeptał przez ściśnięte gardło. - Już nigdy tego nie zrobię. Obiecuję. Będę... będę nad sobą panował. - Podszedł do Severusa, który wbijał w niego płonące lodowatym gniewem spojrzenie i złapał go za szatę na piersi, spoglądając głęboko w jego oczy. - Możesz mi zaufać, Severusie.
Zobaczył, jak gniew w oczach mężczyzny powoli przestaje płonąć, jednak wciąż coś go podsycało. Snape zacisnął usta, potem oblizał je i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Jeszcze jedna sprawa, Potter. Nie wolno ci się zbliżać do Weasley.
Harry zamrugał. Do Weasley? Czyżby chodziło mu o...
- Do Ginny? - zapytał patrząc na Severusa nic nierozumiejącym
wzrokiem. Nagle poczuł, że Snape łapie go za ramię,
wbijając boleśnie palce w ciało i szarpnięciem przyciąga
go do siebie. Ich twarze znalazły się milimetry od siebie. - Nie
udawaj większego idioty, niż jesteś - wycedził Severus,
zanurzając ciskające błyskawice spojrzenie w zaskoczonych oczach
Harry'ego. - Jeżeli jeszcze raz cię
Harry poczuł, że jego oczy robią się okrągłe ze zdumienia.
- Ale dla ciebie to będzie dopiero początek cierpień, Potter.
Nawet sobie nie wyobrażasz, do czego jestem zdolny. Zapamiętaj sobie
jedno... należysz
Harry był tak zszokowany, iż nie mógł wydusić z siebie słowa. Na końcu ciemnych tuneli oczu Mistrza Eliksirów szalała pożoga, która w każdej chwili mogłaby go strawić, gdyby tylko ośmielił się zaprotestować. Jednak w ogóle nawet nie przyszło mu to do głowy. Zobaczył, jak płonący ogień dotyka także jego i rozpala w nim niesamowity żar. Jęknął, kiedy Severus puścił jego ramię i niemal natychmiast Harry osunął się na kolana. Wyciągnął ręce i oplótł ramiona wokół talii Snape'a, przyciskając twarz do jego czarnej szaty.
- Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości - wyszeptał cicho, rozkoszując się zapachem i szorstkością materiału. Uniósł twarz i spojrzał z dołu na Severusa. W chwili, kiedy oczy Snape'a zanurzyły się w szmaragdowych oczach Harry'ego, dodał. - Nie martw się. Jestem tylko twój, Severusie.
Dostrzegł, że w obsydianowych źrenicach coś zamigotało. Na ściągniętej gniewem twarzy pojawił się wyraz satysfakcji. Po chwili Harry zobaczył, że Snape unosi rękę. Poczuł łagodne muśnięcie chłodnych palców na swoim policzku. Zamknął oczy, poddając się pieszczocie. Odczucie było niezwykle delikatne, ale posyłało iskry wzdłuż jego ciała, wprawiając je w drżenie. Zmysły zaczęły odbierać tak silne bodźce, iż wydawało się, że jeszcze chwila i eksplodują. Czy możliwe było, aby zwykły dotyk wywołał aż tak gwałtowną reakcję?
Harry westchnął przeciągle i uśmiechnął się. Wtedy palce zniknęły. Otworzył gwałtownie oczy, spoglądając z zaskoczeniem na Severusa, którego twarz w ułamku sekundy przybrała chłodny, zacięty wyraz.
- Wstawaj, Potter. W każdej chwili ktoś może tu wejść. - Złapał go za szatę i podciągnął do pozycji stojącej. Harry zamrugał kilka razy, zdezorientowany. - Powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego. Niech Pomfrey się tobą zajmie. Masz pojawić się na mojej lekcji, niezależnie od tego, w jakim będziesz stanie. Zrozumiano?
Harry pokiwał głową, ukrywając uśmiech, który cisnął mu się na usta. Nie wiedział dlaczego, ale pomimo obolałych żeber i siniaków na twarzy, poczuł się nagle tak... wspaniale.
***
Kiedy Harry wyszedł ze skrzydła szpitalnego, otoczyli go przyjaciele, przekrzykując się jeden przez drugiego. Hermiona zaczęła trajkotać o tym, że nie powinien był tak postąpić, że to było nieodpowiedzialne i nieprzemyślane z jego strony, że nie powinien dać się sprowokować Seamusowi i że ma ogromne szczęście, że nie wywalili go za to ze szkoły. W pewnym momencie Harry nie wytrzymał i warknął, że dostał już jedno kazanie od McGonagall i nie ma zamiaru wysłuchiwać kolejnego. Ron wyraził swoje szczere współczucie, kiedy dowiedział się, że Harry będzie miał do końca roku szkolnego szlabany ze Snape'em i zdawał się przeżywać to jeszcze bardziej, niż sam zainteresowany ("Szlabany ze Snape'em? Dwa razy w tygodniu? Do końca roku szkolnego? Chyba wolałbym umrzeć...."). Ginny pogratulowała mu odwagi i była pod wrażeniem jego siły, a Neville patrzył na Harry'ego tak, jakby chłopak zamienił się nagle w trójgłowego, ziejącego ogniem smoka, który w każdej chwili mógł go zaatakować.
- A ja uważam, że Harry postąpił słusznie - zakończyła dyskusję Luna. - Każdy na jego miejscu zareagowałby tak samo. Teraz przynajmniej nikt go już nie zaczepi, bo wszyscy będą się bali, że wylądują w skrzydle szpitalnym ze zmasakrowaną twarzą. - Uśmiechnęła się wesoło, kiedy wszyscy spojrzeli na nią z mieszaniną zdumienia i niedowierzania. Ron wytrzeszczył na dziewczynę oczy.
- Co ty wygadujesz? Przecież właśnie za to Harry dostał szlaban ze Snape'em! Do końca roku! Rozumiesz? Ze Snape'em!
- Ma szczęście - powiedziała Luna, uśmiechając się nieprzytomnie. - Mógł dostać szlaban z kimś innym.
Harry poczuł, że robi mu się gorąco. Szybko zerknął na przyjaciół, ale Hermiona tylko pokręciła głową, a Ron postukał się w czoło, kiedy Krukonka odwróciła się, żeby odejść. Prawdopodobnie oboje uznali, że mówi głupoty i nie warto nawet próbować jej zrozumieć.
Okazało się, że Luna miała rację. Harry był bardzo miło zaskoczony przemianą, jaka zaszła wśród uczniów po porannym incydencie. Nagle wszyscy zaczęli omijać go szerokim łukiem. Plakietki z wyśmiewającymi go określeniami gdzieś poznikały, na korytarzach nie słychać też było już piosenek o nim i okrzyków w stylu "Potter to tchórzliwy zdrajca!" Nie oznaczało to jednak, że przestał zwracać uwagę swoją osobą, gdyż nadal, gdziekolwiek się pojawił, witały go nieprzychylne spojrzenia i szepty za plecami, ale do tego akurat zdążył się już przyzwyczaić. Przynajmniej było to lepsze od jawnego znieważania i rzucania oszczerstwami, które niczym kamienie miały tylko jedno zadanie - dogłębnie zranić ofiarę.
- Denerwuję się, Ron. - Głos Hermiony przedarł się przez myśli Harry'ego, przypominając mu, gdzie się właśnie znajdował. W klasie Mistrza Eliksirów. Snape'a jeszcze nie było.
- I tak dostaniesz
- A jeżeli to zawaliłam? Jeżeli coś było nie tak? Mam złe przeczucia. - Hermiona nie ustępowała.
- Hermiono, ty
Hermiona poczerwieniała z oburzenia. Odwróciła się do Rona plecami i nie odezwała się do niego więcej.
- Ona jest okropna - westchnął cicho Gryfon, pochylając się do Harry'ego. - Czasami zachowuje się tak, jakby była opętana.
- Słyszałam to, Ronaldzie! - dotarł do nich podniesiony głos Hermiony. Ron skrzywił się, jakby trzepnęła go nim w głowę Zanim zdążył odpowiedzieć, w klasie zapanowała nagła cisza. Drzwi otworzyły się z rozmachem, a do sali wkroczył Mistrz Eliksirów. Harry'emu wystarczyło jedno spojrzenie, aby domyślić się, że Snape nie ma zbyt dobrego humoru. Prawdopodobnie wciąż był rozdrażniony porannym incydentem.
Nauczyciel zatrzymał się na środku klasy i potoczył po niej
nieprzychylnym spojrzeniem (Harry mógłby przysiąc, że oczy
Snape'a zwęziły się, kiedy dotarły do niego), po czym bez
słowa odwrócił się plecami do uczniów i machnął
różdżką w stronę biurka, z którego wyleciały rolki
pergaminów z wypracowaniami i poszybowały do ich rąk. Harry
rozwinął swoją pracę domową. Od razu rzuciła mu
się w oczy ocena:
Otworzył szeroko oczy z niedowierzania. Jak to możliwe? Przecież napisał wszystko, co tylko znalazł w książkach o tym eliksirze! Szybko przebiegł wzrokiem w dół strony i przeczytał zapisaną czerwonym atramentem uwagę Snape'a:
- Co jest, kurwa? - mruknął pod nosem. - Jak się nazywa ten eliksir, o którym pisaliśmy? - zapytał Hermiony, która właśnie rozwijała swój pergamin.
- Eliksir Wiggenowy - odparła Gryfonka zanurzając nos we własnej pracy.
Harry poczuł, jak wzburzona fala gniewu zalewa jego umysł.
Już dawno zauważył, że w przypadku Snape'a nie ma taryfy ulgowej. Eliksiry w dalszym ciągu były dla niego taka samą gehenna, jak zawsze. Miał nawet wrażenie, że Snape stał się dla niego pod tym względem jeszcze bardziej wymagający. Jakby to, że się pieprzyli oznaczało, że Harry powinien automatycznie lepiej rozumieć Eliksiry.
Ale teraz przeszedł już samego siebie! Jak on mógł? Miał pewność, że wszystko było dobrze! I przez jeden głupi błąd cały jego wysiłek poszedł na marne. Siedział nad wypracowaniem do późna. Chciał, aby chociaż raz Snape był z niego zadowolony, żeby dostrzegł, że Harry jednak się przyłożył, że mu zależało! To była chyba jego najdłuższa i najlepsza praca z Eliksirów, jaką kiedykolwiek napisał, a ten... drań nie sprawdził jej tylko dlatego, że pomylił się w tytule!
- Cholera, znowu zawaliliśmy - odezwał się Ron, zaglądając mu przez ramię. - Jak tak dalej pójdzie, to...
- Och nie! - Jęk Hermiony był tak głośny, że obaj
natychmiast przerwali i spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Dziewczyna
wpatrywała się w swoje wypracowanie, a na jej twarzy szok
mieszał się z niedowierzaniem. - Mam...
- Och, to naprawdę tragedia - parsknął Ron, odsuwając się od niej i wywracając oczami.
- A... ale to niemożliwe. Wszystko napisałam dobrze. Jestem tego pewna! Sprawdzałam pięć razy.
- Widocznie Snape uznał, że niewystarczająco dobrze - westchnął
Ron. - Daj spokój, Hermiono. Czy on kiedykolwiek sprawiedliwie nas ocenił?
Spójrz. - Podsunął jej pod nos swój pergamin. - Ja mam
- W twoim przypadku zdecydowanie tak - odparła Hermiona, kręcąc głową i wpatrując się z niedowierzaniem w swoja ocenę. Ron prychnął ze złością i odwrócił się do niej plecami.
Harry przestał ich słuchać i spojrzał na swoje wypracowanie. Nie podaruje mu tego tak łatwo! Wziął pióro, zanurzył je w kałamarzu, przekreślił tytuł i na górze napisał dużymi, drukowanymi literami:
ELIKSIR WIGGENOWY
Wstał i podszedł do biurka Snape'a. Wyciągnął pergamin w stronę nauczyciela i powiedział chłodnym tonem:
- Poprawiłem już nazwę eliksiru. Chciałbym, żeby ponownie sprawdził pan moje wypracowanie, ponieważ kosztowało mnie ono bardzo dużo czasu i wysiłku.
Snape zerknął na niego, a w jego oczach zamigotał cień szyderstwa:
- Doprawdy? A dlaczego właśnie tobie miałbym sprawdzić go ponownie?
- Ponieważ tylko mojego pan nie przeczytał - wycedził Harry przez zęby. - Skoro już poprawiłem błąd, to uważam, że...
- Podaj mi nazwę tego eliksiru - przerwał mu Severus.
- Eliksir Wiggenowy - odpowiedział Harry, nie spoglądając na wypracowanie. Snape uniósł brew.
- Jesteś tego pewien?
Harry zawahał się. Czyżby znowu coś pomieszał? Zerknął na swój referat. Miał nadzieję, że Hermiona się nie pomyliła.
- Tak, jestem pewien. - odparł. Podsunął wypracowanie nauczycielowi. - Czy mógłby pan teraz...? - zapytał, starając się przekazać Severusowi, że ma już dosyć jego pedantycznej skrupulatności. Wiedział, że robi to specjalnie. Mężczyzna patrzył mu w oczy. I czekał. Harry domyślił się, na co. - Proszę - dodał, chociaż to słowo z trudem przeszło mu przez gardło.
Snape ponownie uniósł brew.
- No, skoro prosisz, to jakże mógłbym odmówić? - Kpina, z jaką odpowiedział nauczyciel była wręcz namacalna. Harry z wysiłkiem przełknął gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta. Snape zerknął na pergamin, zmarszczył brwi, ponownie spojrzał na Harry'ego i oświadczył: - Przepisz to i przynieś mi na następną lekcję.
Harry wytrzeszczył oczy. Przepisać? Przecież zajęło mu to kilka godzin. W wypracowaniu był tylko jeden, mały błąd!
Gniew trzasnął i rozpalił się jasnym, gorącym płomieniem.
- Już nie trzeba - wycedził lodowato, gniotąc ze złością pracę i odwracając się na pięcie. Był tak zły na Snape'a, że z trudem panował nad drżeniem dłoni. Podszedł do kosza i z wściekłością cisnął do niego zgnieciony w kulkę pergamin. Odprowadzany zaciekawionymi i zdumionymi spojrzeniami uczniów, wrócił do swojej ławki.
- Co się stało, Harry? - wyszeptał przejęty Ron, kiedy Harry usiadł na miejscu. - Dlaczego wyrzuciłeś swoje wypracowanie?
- Nieważne - uciął ostro Harry, unikając zamyślonego wzroku Hermiony i wbijając spojrzenie w ławkę.
- Nie przejmuj się, stary. Przecież nie pierwszy raz
dostałeś
- Przestań, Ron. Nie widziałeś, ile czasu Harry poświęcił na tę pracę? Niemal tyle, co ja, ale Snape'a i tak nic to nie obchodzi. Mam tego dosyć - wyszeptała Hermiona, zagryzając wargę. - On nie może nas tak traktować.
Harry poczuł, że zbliżają się kłopoty, ale zanim zdążył ją powstrzymać, przyjaciółka podniosła rękę. Za późno, Snape już to zauważył. Obrzucił Gryfonkę pogardliwym spojrzeniem i zapytał:
- O co chodzi, panno Granger?
Hermiona odchrząknęła i zaczęła zdecydowanym, choć nieco drżącym głosem:
- Uważam, że ocena, którą otrzymałam, jest nieadekwatna do
mojej wiedzy i umiejętności. Jestem pewna, że wszystko
napisałam prawidłowo, a otrzymałam jedynie
Wszystkie oczy, które w trakcie jej wypowiedzi zaczęły ją obserwować, teraz, w ułamku sekundy, spoczęły na Mistrzu Eliksirów. Harry zobaczył, jak wzrok Snape'a zmienia się z nieprzyjaznego na... groźny. Jęknął w duchu. Hermiona nie powinna była tego mówić. Przynajmniej nie dzisiaj.
- Kwestionujesz mój sposób oceniania, Granger? - Głos nauczyciela stał się chrapliwy i niebezpiecznie podniesiony. - Dostałaś taką ocenę, na jaką zasłużyłaś.
Hermiona wyglądała na niezwykle zdecydowaną. Wydawało się, że tnące spojrzenie Snape'a, pod którym część klasy skuliła się w sobie, nie robi na niej żadnego wrażenia.
- Uważam, że zasłużyłam na wyższy stopień - odparła twardo, patrząc wprost w oczy nauczyciela. - Ale jeżeli pan sądzi inaczej, to proszę mi wytłumaczyć, co było nie w porządku z moim wypracowaniem. Wtedy będę mogła to poprawić.
Harry miał wrażenie, że powietrze nagle się naelektryzowało. Tak, jak wtedy, kiedy Ginny usiadła zbyt blisko niego. Twarz Snape'a ściągnęła się w gniewie, który toczył go przez cały dzień, a który nareszcie znalazł sposób na wyładowanie. Nauczyciel wstał i podszedł do ławki, przy której siedzieli Harry, Ron i Hermiona. Cała klasa czekała w pełnej grozy ciszy na to, co za chwile nastąpi. Nikt, kto w ten sposób odzywał się do Mistrza Eliksirów, nie mógł skończyć dobrze.
- Otrzymałaś taką ocenę, ponieważ jesteś arogancką, zarozumiałą, wiecznie wymądrzającą się ignorantką, która nie wie, kiedy nie powinna się odzywać i gdzie leży granica. - Hermiona rozszerzyła oczy ze zdumienia, ale Snape jeszcze z nią nie skończył. - Może powinienem wyrzucić cię z moich zajęć raz na zawsze, żebyś zrozumiała, że nie jesteś kimś wyjątkowym, a jedynie marną uczennicą, która jest opętana żądzą bycia najlepszą w szkole, aby wszyscy mogli ją podziwiać. Prawda jest taka, że poza uczeniem się na pamięć formułek z podręczników, nie potrafisz poszczycić się żadną wiedzą, a zamiast inteligencji masz w głowie jedynie tony nic niewartych informacji.
Kiedy skończył, w pomieszczeniu zapanowała martwa cisza. Hermiona miała łzy w oczach i wyglądało na to, że walczy ze sobą, aby nie rozpłakać się na oczach całej klasy. Harry wpatrywał się w Snape'a z niedowierzaniem.
Jak on mógł powiedzieć jej coś takiego? Była jego przyjaciółką! Zawsze go broniła, pomagała mu! To dzięki niej został odnaleziony, kiedy Malfoy i jego banda pobili go i porzucili w schowku. Zawsze stała po jego stronie i Snape powinien mieć to na uwadze! Nie może pozwolić na to, żeby mieszał ją z błotem!
- To nie było miłe, profesorze - odezwał się chłodnym głosem, wbijając w Severusa twarde spojrzenie. - Nie powinien pan tak do niej mówić. Chciała tylko wyrazić swoje zdanie i wyjaśnić...
- Nie pozwoliłem ci się odzywać, Potter. To nie twoja sprawa - wycedził Snape, posyłając Harry'emu ostrzegawcze spojrzenie.
- Owszem,
- Oczywiście, jak zwykle musisz odgrywać rolę obrońcy pokrzywdzonych. Nie potrafisz siedzieć cicho i nie wtykać nosa w nieswoje sprawy. Jak zwykle postanowiłeś wmieszać się w coś, co cię nie dotyczy, żeby znaleźć się w centrum zainteresowania. Czy to twój nowy sposób, aby podlizać się dawnym przyjaciołom, Potter?
To był cios poniżej pasa. Harry poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość równie potężna i oślepiająca, jak dzisiejszego poranka. Z największym trudem powstrzymał się, by nie zerwać się z miejsca i... I co miałby zrobić? Przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i kontynuował, jakby Snape wcale mu nie przerwał:
- Hermiona jest moją przyjaciółką i nie pozwolę ci
zmieszać jej z bł... - urwał widząc, jak oczy Severusa
gwałtownie się zwężają, posyłając mu
ostrzegawczy sygnał. Ugryzł się w język i szybko
poprawił. - Nie pozwolę
Twarz Mistrza Eliksirów zrobiła się blada z wściekłości. Zacisnął usta tak mocno, iż stały się tylko ledwie widoczną, niewyraźną kreską w emanującym pragnieniem zemsty obliczu. Oczy ciskały pioruny, jakby chciały zamienić Harry'ego w kupkę popiołu.
- Posłuchaj, ty bezczelny gówniarzu... - Snape zrobił krok w stronę Harry'ego, ale nagle zatrzymał się, jakby próbował się opanować. Chyba mu się to udało, ponieważ po chwili oblizał wargi, odwrócił się plecami i machnął różdżką w stronę swojego biurka. Zdumiony Harry zobaczył, jak rolka pergaminu podpływa do niego i opada na ławkę przed nim, rozwijając się. Pergamin był pusty. Harry spojrzał z zaskoczeniem na Snape'a, który nagle pojawił się tuż obok.
- Napiszesz trzysta razy "Nie będę się wtrącał w cudze sprawy i będę odzywał się z szacunkiem do nauczyciela". Jeżeli nie zdążysz do końca zajęć, to zostaniesz po lekcjach i będziesz pisał tak długo, dopóki tego nie zapamiętasz - wycedził jadowicie mężczyzna.
"Och, więc w ten sposób chce grać..." - pomyślał Harry, czując jak gniew wzbiera w nim jeszcze bardziej. Spojrzał wprost w przewiercające go niemal na wylot czarne oczy i oświadczył zdecydowanym głosem:
- Dobrze. Napiszę to, jeżeli pan napisze na tablicy "Nie będę wyżywał się na uczniach". Wystarczy raz.
Po tych słowach wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Hermiona pisnęła ze zgrozy, Ron schował głowę w ramiona, Seamus, który do tej pory podśmiewał się pod nosem, zakrztusił się i zbladł, a cała reszta klasy wstrzymała oddech.
Harry zobaczył, jak oczy Snape'a rozszerzają się, a jego twarz stała się trupio szara. W oczach błysnęła żądza mordu i rozgorzał pożar tak wielki, że w ułamku sekundy mógłby pochłonąć wszystko i strawić Harry'ego na popiół.
- Coś ty do mnie powiedział, Potter? - wycedził
drżącym z wściekłości głosem. Harry miał
wrażenie, że dostrzegł pianę w kącikach jego ust.
Snape wydawał się być na samej granicy eksplozji. Harry
czuł, że posunął się za daleko, ale nie chciał
ustąpić. Miał prawo bronić Hermiony! - Gryffindor traci
przez pańską bezczelność, upór i arogancję
pięćdziesiąt punktów. A w ramach szlabanu wyczyści pan każdy
kafelek w
- Mam gdzieś, ile wlepisz mi szlabanów i ile punktów odbierzesz! - Harry niemal krzyczał czując, że jeszcze chwila i wybuchnie. - Wykorzystujesz swoją władzę, żeby mieszać nas z błotem i upokarzać. I nikt nie protestuje, ponieważ wszyscy się ciebie boją. Ale ja się nie boję!
- Harry, przestań! - krzyknęła przerażona Hermiona, łapiąc go za ramię. Mistrz Eliksirów sprawiał wrażenie, jakby dawno przekroczył granicę furii i znalazł się już daleko po drugiej stronie. Wyglądał, jak demon, który stoi nad wrotami piekieł.
- Wynoś się, Potter! - wysyczał tak zajadle, iż Harry mimowolnie poczuł ciarki na plecach. - Zabieraj swoje rzeczy i zejdź mi z oczu! Natychmiast!
Harry zacisnął powieki, wciągając gwałtownie powietrze. Kiedy je otworzył, zobaczył, że wszyscy wpatrują się w niego ze zgrozą zmieszaną z... podziwem. Snape odwrócił się do niego plecami i Harry nie mógł odczytać teraz wyrazu jego twarzy. To było jeszcze gorsze, niż jawna wściekłość, którą Severus emanował jeszcze chwilę temu. Harry wiedział, że posunął się za daleko, że przekroczył pewną granicę, której w ogóle nie powinien był dotykać. Do której w ogóle nie powinien się nawet zbliżać.
Czuł niezwykle silny ucisk w gardle i żołądku. Z trudem podniósł się z miejsca i drżącymi rękami zebrał swoje rzeczy. Zerknął jeszcze raz na Severusa, ale ten przez cały czas stał odwrócony plecami i Harry poczuł ukłucie żalu.
Nie, nie może mieć wyrzutów sumienia! Postąpił słusznie! To Snape zachował się jak skończony dupek!
Zarzucił torbę na ramię i opuścił klasę, odprowadzony pełnymi niedowierzania i poruszenia spojrzeniami. Kiedy przekroczył próg Sali, nie potrafił się powstrzymać i trzasnął drzwiami. Echo poniosło ten dźwięk po rozległych korytarzach lochów.
--- rozdział 23 ---
23. Ice & fire.
Harry siedział na fotelu w Pokoju Wspólnym i wpatrywał się w ogień. W kątach pomieszczenia przebywało jeszcze kilkoro uczniów, którzy nie mieli teraz żadnych zajęć. Jacyś pierwszoroczniacy grali w szachy czarodziejów, kilkoro innych osób odrabiało lekcje, a na drugim końcu pokoju para piątoklasistów przez cały czas obściskiwała się i całowała. Do uszu Harry'ego od czasu do czasu docierały ich gorące wyznania:
- Jesteś tylko ty, Skarbie. Kocham cię tak bardzo, że nie potrafię tego wyrazić. Oddałbym ci swe serce na srebrnej tacy.
- Ja też cię kocham, Misiaczku. Do szaleństwa! Nie potrafię bez ciebie żyć. Umarłabym, gdyby...
Harry skrzywił się i mimowolnie poczuł odruchy wymiotne. To było tak... ckliwe i mdłe, iż miał wrażenie, jakby został zmuszony do zjedzenia kilograma najsłodszych toffi z Miodowego Królestwa. Z obrzydzeniem odwrócił od nich wzrok i ponownie wpatrzył się w trzaskające płomienie.
Próbował spokojnie przeanalizować sytuację, która miała miejsce na lekcji. Złość nadal w nim wrzała, ale już nie z taką siłą, jak jeszcze godzinę temu, kiedy gniew niemal rozrywał go na kawałki. Snape nie powinien się tak zachować! Absolutnie nie powinien! Nie dość, że potraktował go jak pierwszego lepszego ucznia, to na dodatek sprawiał wrażenie, jakby Harry coś mu zrobił! A on tak się starał z tym wypracowaniem, tyle czasu na nie poświęcił... Czy Snape naprawdę musiał tak go potraktować? Nie spodziewał się, że Mistrz Eliksirów doceni jego wysiłek, ale to, co zrobił... Harry potrząsnął głową, ponieważ poziom jego gniewu znowu zaczął się podnosić. Nie myślał, że tak go to dotknie. A czarę goryczy przepełnił nagły i niespodziewany atak na Hermionę. Jak on mógł się tak zachować? Jak mógł powiedzieć jej coś takiego? Musiał ją bronić! Musiał się zemścić! Musiał...
Harry zagryzł wargę. Czuł to. Coś dziwnego, co płonęło w nim tak samo mocno, jak gniew, ale nie potrafił tego zdefiniować. Wtedy też to w nim było. Kazało mu walczyć, kusić, balansować na granicy, rzucać się do przodu, aby próbować ją przekroczyć, albo chociaż jej dotknąć. Podszeptywało. Kazało mu sprowokować Snape'a...
W tym samym momencie usłyszał zbliżający się do Pokoju Wspólnego tupot wielu stóp. Kiedy portret się odsunął, uderzył go szum podniesionych, podekscytowanych głosów. Odwrócił głowę i zobaczył wlewającą się do pomieszczenia falę Gryfonów.
- Stary! - przez harmider przebił się głos Rona. - Ale dałeś czadu! Wreszcie mu przygadałeś!
Za nim pojawiła się głowa Neville'a.
- To było niesamowite, Harry. Ja nigdy bym się nie odważył.
- Już cała szkoła o tym plotkuje - wyszczerzył się Ron. - Stałeś się bohaterem!
Zza pleców rudzielca wybiegła Hermiona.
- Och, Harry! - krzyknęła i rzuciła mu się na szyję. - Dziękuje, ale to było takie... takie... - Głos jej się załamał. - Takie głupie! - Odsunęła się i spojrzała na niego ze łzami wdzięczności w oczach. - Nigdy więcej tego nie rób!
Harry, zbyt oszołomiony, by cokolwiek powiedzieć, pokiwał głową i potoczył spojrzeniem po otaczających go, uśmiechniętych twarzach. Dostrzegł wśród nich Seamusa, który nie uśmiechał się, ale z pewnością nie patrzył już na niego z taką nienawiścią, a w jego spojrzeniu można było dostrzec nawet niewielką iskierkę... uznania.
- To było wspaniałe, ale naprawdę nie chciałbym być teraz na twoim miejscu - kontynuował Ron, spoglądając na przyjaciela ze zmartwieniem. - Przecież jeżeli dzisiaj pójdziesz do niego na szlaban, to nie wyjdziesz stamtąd żywy.
- Ron! - ofuknęła go Hermiona. - Przestań go straszyć! Snape jest nauczycielem i nie może Harry'emu zrobić krzywdy.
"No nie wiem, Hermiono..." - pomyślał Harry.
- Na twoim miejscu znalazłbym jakąś wymówkę.
To była niezwykle kusząca propozycja, ale Harry wiedział, że i tak nie udałoby mu się uniknąć tego szlabanu. A próby ucieczki skończyłyby się jeszcze gorzej...
- Nie, muszę pójść, bo Snape wścieknie się jeszcze bardziej - powiedział, uśmiechając się uspokajająco. Ale bardziej po to, by uspokoić samego siebie, a nie przyjaciół.
- W takim razie będziemy trzymać za ciebie kciuki - odezwał się Neville. - Nie martw się, Harry. Dasz sobie radę.
- Uhm - mruknął w odpowiedzi, wcale nie będąc tego taki pewny.
Popołudnie minęło błyskawicznie. Dlaczego zawsze, kiedy się na coś czekało z niecierpliwością, godziny wlokły się gorzej od gumochłonów, a gdy miało nastąpić coś, czego bardzo się obawiało, to pędziły niczym stado centaurów na polowaniu?
O umówionej godzinie Harry pomógł Ginny wymknąć się z Pokoju Wspólnego, zagadując Rona i pokazując mu najnowsze karty z członkami drużyny Armat. Nie potrafił znieść pełnych współczucia spojrzeń Hermiony i okazjonalnego poklepywania po plecach przez przypadkowych Gryfonów, którzy przechodzili w pobliżu niego i próbowali dodać mu otuchy.
W końcu nadeszła pora szlabanu. Hermiona życzyła mu szczęścia, Ron zapytał, czy może zatrzymać jego miotłę, gdyby Harry nie wrócił (za co Gryfonka przyłożyła mu książką w głowę), Neville uśmiechnął się niepewnie, kilka osób pomachało mu na pożegnanie (dlaczego miał wrażenie, że patrzą na niego tak, jakby naprawdę miał już nie powrócić?), po czym odetchnął głęboko i ruszył w kierunku lochów.
Kiedy schodził niekończącymi się schodami nie odczuwał jednak przerażenia. Był zdenerwowany, a strach zdawał się pożerać jego żołądek od środka, ale to wszystko na dalszy plan spychała złość, która nadal w nim pulsowała i nie pozwalała myśleć o niczym innym. Z każdym krokiem wmawiał sobie, że dobrze postąpił i że nie może pozwolić Snape'owi zmieszać się z błotem. Miał rację i cokolwiek się wydarzy, będzie jej bronił!
Przystanął przed wejściem do gabinetu i kilka razy odetchnął głęboko, zbierając się na odwagę. Był dziwnie podniecony. Pewnie to samo odczuwa hazardzista, który stawia wszystko na jedną kartę. A teraz okaże się, czy przegrał, czy też wręcz przeciwnie...
Dotknął drzwi, a te otworzyły się z cichym skrzypieniem. Odetchnął jeszcze raz, zacisnął pięści i szybko przeszedł pomieszczenie, a kiedy przejście do komnaty Mistrza Eliksirów stanęło przed nim otworem i Harry przekroczył próg, zorientował się, że Snape'a nie ma nigdzie w salonie. To było dziwne. Przecież zawsze na niego czekał. Przystanął, rozglądając się. Drzwi za nim zaskrzypiały cicho, przerywając panującą w pokoju ciszę, i same się zatrzasnęły. Harry poczuł powiew chłodu i dziwne odczucie niebezpieczeństwa. Kątem oka dostrzegł ruch za plecami, ale zanim zdążył się odwrócić, silne ręce złapały go za szatę i rzuciły na ścianę. Uderzył o nią plecami, tracąc na chwilę oddech w piersi, ale już w tej samej chwili Severus był przy nim. Serce Harry'ego szarpnęło się gwałtownie, kiedy ostre jak brzytwa, płonące wściekłością spojrzenie przecięło przestrzeń i trafiło prosto w jego rozszerzone w wyrazie zaskoczenia oczy.
- Co ty sobie wyobrażasz, Potter? - Severus wysyczał głosem
zimniejszym, niż oddech Dementora. Jego oblicze znajdowało się
milimetry od twarzy Harry'ego, z ogarniętych płomieniami źrenic
strzelały iskry, z ust sączył się jad. - Chciałeś
odegrać przed nimi bohatera? Na
- Nie! - krzyknął Harry, kiedy udało mu się w końcu odzyskać oddech i głos, który trochę za bardzo drżał. - Nie musiałbym tego robić, gdybyś zachowywał się normalnie! To ty zacząłeś! Ja tylko broniłem Hermiony. Ona jest moją przyjaciółką i nie mogłem pozwolić, żebyś ją tak traktował! Nie mogłem patrzeć na to, jak upokarzasz moich przyjaciół!
Oczy Snape'a rozbłysły jadowitym blaskiem. Harry poczuł, że wstrzymuje powietrze, a w jego podbrzuszu coś zamiera.
- Nie będę dłużej tolerował twojej bezczelności, Potter! Już nigdy więcej nie ośmieszysz mnie na oczach moich uczniów!
- Nie możesz wyżywać się na nich, kiedy masz zły humor! - odparował Harry. Czuł wściekłość, niczym rozżarzoną kulę stopionego żelaza, ognistej lawy, formującej się w jego wnętrzu i rozrastającej wraz z każdym słowem Snape'a. - Jak mogłeś powiedzieć Hermionie coś takiego? To było podłe!
Ręka mężczyzny wystrzeliła w górę i złapała go za koszulę pod szyją, niemal go dusząc, szarpiąc nim i podciągając w górę.
- Ja
Harry poczuł dziwną eksplozję w swoim wnętrzu. Coś, co wyrastało z gniewu, ale było o wiele przyjemniejsze.
- Ale mógłbyś czasami zwracać uwagę
- A myślisz, że mnie to
Harry skrzywił się, czując jak gniew całkowicie przejmuje nad nim kontrolę, a jednocześnie pragnąc, żeby tak się stało, żeby to się rozrosło, uderzyło w niego.
- W takim razie musisz pogodzić się z tym, że będę stawał w ich obronie za każdym razem, kiedy będziesz chciał zmieszać ich z błotem! - odparował drżącym ze zdenerwowania głosem. Zobaczył, jak oczy Snape'a zwężają się gwałtownie i rozbłyskują lodowatym ogniem.
- Ja
- Mam tego dosyć! - Harry krzyknął łamiącym się głosem. Dziwne, ale dlaczego miał ochotę powiedzieć coś wręcz przeciwnego? - Nie możesz mnie tak traktować! Myślisz, że możesz robić ze mną wszystko, co ci się podoba, a ja ci na to pozwolę? - Zobaczył, jak jedna brew Snape'a unosi się w geście rozbawienia i zdał sobie sprawę, że przecież to właśnie robi przez cały czas, więc szybko się poprawił. - To znaczy... - zająknął się. - Może do tej pory tak było, ale od teraz to się zmieni! Nie będziesz mną więcej pomiatał! Koniec z tym!
Snape zatrzymał się nagle, patrząc na Harry'ego z mieszaniną pogardy i zaciekawienia. Tak, jak patrzy się na szarpiącego się i próbującego wyrwać z oplatającej go pajęczyny owada. Harry zawahał się. Wzrok Severusa napawał go niepokojem.
- A w jaki sposób mi tego zabronisz, Potter? - wycedził groźnym, mrocznym szeptem. - Jak chcesz zabronić mi korzystania z mojej własności wedle mego uznania?
Harry poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Zamrugał kilka razy, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Z twojej... "własności"?
Przez twarz Severusa przebiegł nikły cień szyderczego uśmiechu.
Musiał szybko wziąć się w garść. Nie pozwolić mu!
- Nie jestem... - zaczął, ale mężczyzna przerwał mu:
- Masz być mi posłuszny, Potter, bo inaczej spotka cię surowa kara - syknął, a Harry poczuł, jak kula wściekłości rozpala się i rozrasta, mieszając się z kolejnym ukłuciem niemal bolesnej, niepokojącej... przyjemności.
Harry zacisnął pięści. Nie potrafił przerwać tego szaleństwa, w które popadł i nad którym nie umiał zapanować, a które popychało go coraz dalej i dalej nad urwisko, z którego mógł w każdej chwili runąć do spiętrzonego morza. I nie potrafił powstrzymać się od spiętrzania go jeszcze bardziej, od obserwowania, jak biała piana gniewu wzbija się w powietrze, sięgając niemal jego stóp, pragnąc wciągnąć go w swą otchłań.
- Nic mnie to nie obchodzi! - warknął. - Możesz zrobić ze mną, co chcesz, ale nie wolno ci się wyżywać na moich przyjaciołach! Nie możesz wykorzystywać swojej władzy do gnębienia słabszych od siebie! Następnym razem, kiedy będziesz miał zły humor, mścij się na mnie, a nie na nich! - Harry przerwał nagle widząc, jak Snape wyciąga różdżkę. Zamarł z przerażenia.
- Sam się o to prosiłeś - wycedził Mistrz Eliksirów i
machnął różdżką. -
Harry poczuł na policzku bolesne chlaśnięcie, jakby ktoś smagnął go batem. Przed oczami pojawiły mu się iskrzące rozbłyski, a po skórze spłynęła krew. Na kilka chwil całe powietrze uleciało z jego płuc. Przycisnął dłoń do policzka i spojrzał na Snape'a z całkowitym zaskoczeniem.
- Bolało? Następnym razem poczujesz to na całym ciele! - wycedził Severus. - Nie będzie byle gówniarz mówił mi, jak mam prowadzić zajęcia i jak mam traktować moich uczniów!
Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie. Tym razem uderzenie było silniejsze i boleśniejsze, ponieważ nie smagnęło skóry, tylko coś, co znajduje się znacznie głębiej. Trafiło w serce.
- Byle gówniarz? - wyszeptał. - Dla ciebie jestem tylko byle gówniarzem? - Zorientował się, że jego głos drży, ale nic go to już nie obchodziło. Zapomniał o przeciętej skórze, zapomniał o wszystkim. Gniew płonął w nim niczym mokra żagiew, trzaskając i rozsypując na boki rozżarzone iskry. - Po tym wszystkim... jestem dla ciebie tylko... "byle gówniarzem"?
Severus wydał z siebie coś pośredniego pomiędzy prychnięciem, a westchnieniem.
- Przestań melodramatyzować, Potter.
Harry czuł, jak jątrząca się, buzująca kula wściekłości rozrasta się jeszcze bardziej, czekając tylko na coś, co podpaliłoby lont i pozwoliło jej wybuchnąć. Odwrócił się gwałtownie od Severusa i zacisnął drżące pięści. Czuł żar pod powiekami, a w uszach odgłos trzaskających płomieni. Chciał coś jeszcze powiedzieć, zaprzeczyć, ale nie był w stanie. Mógł tylko stać i nienawidzić Snape'a. Nienawidzić go tak bardzo, iż prawie nie mógł oddychać.
Wtedy usłyszał kroki za sobą. Otoczył go odgłos szeleszczących szat. Zadrżał, kiedy poczuł niespodziewany podmuch ciepłego powietrza na karku.
- Przestań się szarpać, bo w końcu zrobisz sobie
krzywdę - wyszeptał cicho Severus, niemal dotykając ustami jego
ucha. Harry poczuł gęsią skórkę na ramionach. -
Przestań ze mną walczyć. Wiesz, że i tak nie wygrasz. -
Jego członek drgnął gwałtownie. Harry
jęknął. Czuł, jak to uczucie odżywa. Jego serce
zamarło na moment, kiedy odziane w czerń ramiona Snape'a
wysunęły się zza jego pleców, a długie palce
zaczęły rozpinać jego spodnie. - Przestań bronić
się i uciekać. Powiem ci prawdę o tobie, Potter - wyszeptał
mrocznie mężczyzna, rozsuwając powoli zamek. - Chcesz tego.
Uwielbiasz mnie prowokować, żebym później mógł cię
złamać. - Snape zsunął z bioder jego spodnie i
pozwolił im opaść do kolan. Harry nieświadomie
cofnął się, napierając na chłodne ciało za nim. -
I uwielbiasz, kiedy to robię. Kiedy przywołuję cię do
porządku, kiedy łamię twój opór, kiedy cię karzę -
kontynuował mężczyzna, a blada dłoń o smukłych
palcach wśliznęła się pod materiał bokserek. Harry
był twardy. Zdawał sobie z tego sprawę. Chrapliwy głos,
którego źródło znajdowało się zaledwie milimetry od jego
ucha, wydał z siebie ciche parsknięcie, kiedy chłodna
dłoń musnęła sztywną erekcję. - Ponieważ
uwielbiasz tak się czuć, Potter. Brudny i upokorzony. Złamany i
zdominowany. I
Trzasnął ogień. Lont został podpalony. Harry poczuł, że opada na dno bezdennej otchłani, z której nie ma żadnej drogi powrotnej.
- I dlatego tak bardzo mnie pragniesz. - Głos Severusa stal się tak cichy i świszczący, iż Harry miał wrażenie, że rozbrzmiewa wprost w jego głowie. - Ponieważ nikt inny ci tego nie da. Nikt inny nie sprawi, że będziesz się tak czuł. - Harry zakwilił, kiedy zrozumiał, że ta płonąca w nim kula wściekłości tak naprawdę, od samego początku, była zarzewiem zupełnie innego uczucia, które teraz buzowało w nim z szaleńczą siłą, czekając na jeden dotyk, jedno słowo, które go otworzy i sprawi, że to uczucie zatopi go całego. - I właśnie z tego powodu eliksir wskazał mnie, Potter.
Dłoń zacisnęła się kurczowo na jego członku, a Harry zaskomlał, czując jak żar, gniew, rozkosz, gorycz, nienawiść i przyjemność - wszystkie te uczucia mieszają się ze sobą i tworzą niemożliwą do zatrzymania powódź, która w jednym, gwałtownym przypływie opanowała całe jego ciało, wstrząsając nim i sprawiając, że w końcu wszystko zostało oświetlone promieniem zrozumienia, ale to, co wyłoniło się z ciemności było zbyt przerażające...
Palec drugiej ręki zaczął zataczać powolne kręgi wokół jego wejścia, podrażniając je. Harry odchylił głowę do tyłu, łapiąc wpółotwartymi ustami powietrze.
- Możesz dostać to, czego pragniesz - powiedział cicho Snape, przesuwając paznokciem po wrażliwym wejściu. Harry szarpnął się i jęknął. - To bardzo proste, Potter. Wystarczy jedno magiczne słowo. Słowo, które sprawi, że będziesz jęczał i błagał o więcej, które rozbije twoje zmysły w drobny pył i doprowadzi cię do szaleństwa. Jedno słowo. Jedno zaklęcie. Rzucisz je? Chciałbyś zobaczyć... jego działanie?
Nastąpił wybuch. Płonąca ognista kula eksplodowała. Nienawiść stała się ulotnym wspomnieniem. Złość wyparowała. Pozostało tylko pragnienie. Brutalne, bezosobowe, pełne agresji pożądanie. To ono wypowiedziało to jedno, magiczne słowo:
- Proszę...
- O co prosisz? - zapytał cicho Severus, ponownie zataczając paznokciem koło wokół jego otworu.
- Proszę, wejdź we mnie - jęknął Harry,
wypychając biodra do tyłu. Pragnąc poczuć to,
I wtedy długi, smukły palec Severusa wśliznął się w niego. W tym samym momencie druga ręka mężczyzny poruszyła się na jego rozgrzanym penisie. Harry zaskomlał, uwięziony pomiędzy dwoma tak intensywnymi doznaniami. Chłodna dłoń Snape'a przesunęła się po jego członku, boleśnie naciągając napletek, podczas gdy palec wysunął się z niego i gwałtownie wsunął ponownie. Chłopak szarpnął biodrami, a z jego ust wydobył się pełen udręki jęk.
- A teraz, mój drogi panie Potter... - gorący szept tuż przy jego uchu sprawił, że biodra Harry'ego drgnęły ponownie - ...wyjaśnimy sobie kilka kwestii.
Dłonie Severusa znieruchomiały. Harry mruknął zniecierpliwiony i poruszył się niespokojnie. Pragnął jego dotyku, jego chłodu, który może chociaż trochę zdusiłby płonący w nim ogień. Złagodziłby palące cierpienie podniecenia, które chłostało jego lędźwie. Chociaż nie - nie złagodziłby. Raczej rozpalił jeszcze bardziej.
- Jeżeli zwyczajne sposoby nauczania nie działają na ciebie, Potter, to spróbujemy innej metody. Masz odpowiadać tak, albo nie. Za każdą dobra odpowiedź spotka cię nagroda. Za każdą złą... cóż, można powiedzieć, że nie będziesz miał szansy, by się poprawić. Czy to zrozumiałe?
O czym on mówił? Harry chciał go tylko czuć.
Pokiwał głową, chcąc, by Severus w końcu przestał się z nim drażnić i zaczął poruszać dłonią. Czuł, jak jego członek pulsuje, uwięziony w uścisku palców Snape'a.
- Proszę... - mruknął, poruszając biodrami, by dać Severusowi znak, żeby kontynuował.
- Ty prosisz? - Głos Severusa przeciął powietrze jak bat. - Nie możesz już o nic prosić. Ja tu wydaję rozkazy, Potter. I zrobię z tobą to, na co będę miał ochotę, a ty nie masz prawa zaprotestować. Czy to jasne?
Dłoń mężczyzny ścisnęła jego penisa tak mocno, iż Harry zakwilił i pokiwał szybko głową.
- Nigdy więcej nie podważysz mojego autorytetu w klasie - powiedział Snape.
Harry nie wiedział, czy to było pytanie, stwierdzenie, czy rozkaz. Słyszał jedynie groźbę w głosie mężczyzny, jakąś niebezpieczną nutę, która sprawiła, że zadrżał.
- Nie - wyszeptał cicho. Dłoń Snape'a przesunęła się po jego członku, a palec gwałtownie uderzył w prostatę. Harry zakwilił, czując iskry pod powiekami i eksplozję w podbrzuszu.
Och, to było takie przyjemne... Chciał więcej!
- Nigdy więcej nie będziesz mi się sprzeciwiał. - Gorący oddech Severusa owionął mu szyję, powodując, że jego ciało pokryło się gęsia skórką.
- Nie - odpowiedział. Mistrz Eliksirów nagrodził go kolejnym pociągnięciem i uderzeniem w prostatę.
Więcej, więcej, więcej!
- Zawsze będziesz mi posłuszny. - Głos był ostry, rozkazujący.
- Tak - odparł i niemal w tym samym momencie zajęczał ochryple, kiedy dłonie Severusa nagrodziły go za kolejną dobrą odpowiedź.
- Będziesz robił to, co ci każę, bez pytań i bez wahania.
- Tak.
Nogi ugięły się pod nim, kiedy palce Snape'a skubnęły czubek jego erekcji.
- Nie będziesz kwestionował moich decyzji.
- Nie.
Kolejna eksplozja sprawiła, że Harry ledwie utrzymał się na nogach.
- Za każde nieposłuszeństwo spotka cię kara. Czy to jasne?
- Tak.
Przeszywający ból przyjemności.
Chciał tylko więcej! Więcej! Zrobiłby wszystko, powiedział wszystko, byle tylko dostać więcej! Czuł, że jego ciało drży, a serce bije tak gwałtownie, iż niemal przerażająco.
Płonął.
- Doskonale - usłyszał groźny, pełen satysfakcji szept przy swoim uchu i w tym samym momencie dłonie wycofały się. Harry uniósł powieki, ale nie zdążył już otworzyć ust, kiedy Snape złapał go za ramię i ponownie rzucił na fotel. Uderzył czołem o poręcz i na chwilę go zamroczyło. Instynktownie oparł się rękami o siedzenie, aby jak najszybciej się podnieść i odzyskać kontrolę nad sytuacją, ale nie zdążył tego zrobić. Poczuł nacisk na biodrach i palce we włosach. Jego głowa została wciśnięta w siedzisko. Jęknął i odwrócił ją, aby zaczerpnąć tchu, a w tym samym momencie usłyszał, jak Snape mruczy słowa jakiegoś zaklęcia.
I wtedy wszystko wokół przestało istnieć, ponieważ Severus już w nim był, już czuł w sobie jego gorącą, twardą erekcję, wdzierającą się brutalnie w nieprzygotowane wejście. Czuł coś śliskiego, co działało łagodząco, ale z jego gardła wyrwał się zduszony krzyk. Krzyk, który jednakże nie był wcale krzykiem bólu. Wszystkie jego mięśnie spięły się gwałtownie, paznokcie wbiły w materiał, a w jego podbrzuszu nastąpiła erupcja bolesnej przyjemności.
Merlinie, tak cholernie za tym tęsknił. Miał wrażenie, że minęły całe dekady, od kiedy ostatnio czuł taką euforię.
Snape jednak na tym nie poprzestał, nie zatrzymał się, aby ciało Harry'ego mogło się przyzwyczaić. Wchodził i wychodził z szaleńczą, nieokiełznaną furią, jakby chciał go ukarać, jakby chciał go rozedrzeć na strzępy. Harry czuł ból, ale całkowicie wypierało go zupełnie inne odczucie, potęgowane z każdym pchnięciem, z każdym smagnięciem przyjemności, które przetaczało się przez jego ciało i umysł, doprowadzając do tego, że potrafił jedynie skomleć.
Gdzieś na obrzeżach jego umysłu dryfowały dźwięki i kolory. Odgłos nagich bioder uderzających o siebie z ogromną prędkością. Złote rozbłyski pod powiekami. Urywany szept Severusa:
- Podoba ci się to, Potter? Uwielbiasz być pieprzony w ten sposób. Uwielbiasz być karany, nawet, jeżeli tego nienawidzisz. - Zakwilił jedynie w odpowiedzi. Jego przyciśnięty do fotela policzek ocierał się o materiał, kiedy Snape przytrzymywał mu głowę, jakby po to, żeby Harry nie mógł się bronić ani próbować wyrwać i uciec.
Ale on nie miał zamiaru tego robić.
- Zadałem ci pytanie, Potter! - Głos Snape'a przedarł się przez otulające go opary żaru. - Powiedz, jak bardzo ci się to podoba?
Jak miał mu odpowiedzieć, kiedy nie był w stanie składnie myśleć? Jak miał odnaleźć swój głos pośród jęków i skomlenia, który nieustannie wydobywały się z jego wpółotwartych ust? Jak miał wyrazić za pomocą słów tę ogromną nawałnicę, która szalała w jego ciele?
- U-uwielbia-am to - wyjęczał w końcu, zaciskając oczy, kiedy Severus zmienił nieco kierunek i wchodził teraz jeszcze głębiej. Ciepłe jądra uderzały o jego nagie pośladki.
- Dalej - syknął mężczyzna. Harry wyczuł w jego głosie ponaglenie, niecierpliwe wyczekiwanie. - Chcę słyszeć, jak bardzo ci się to podoba, jak bardzo to uwielbiasz, nawet, jeżeli wciąż się tego wypierasz.
- U-uwielbia-am kie-edy wcho-odzisz we-e mnie-e...
Uderzenie w prostatę pozbawiło go zdolności mówienia. O tak, uwielbiał to! Zrobiłby wszystko, by to dostać! By na własnej skórze poczuć tę agresywną żądzę, zwierzęcą brutalność, które sprawiały, że mógł tylko kwilić i eksplodować tysiącem iskier, że pragnął wić się, rzucać, krzyczeć, że tak, chce więcej!, mocniej!, głębiej!, że zapominał o wojnie, o przeznaczeniu, o wszystkim, co go czekało, że czuł się tak jakby był zupełnie wolny, jakby nie był już Harrym Potterem, a jedynie swobodnym, wibrującym od doznań jękiem rozkoszy, kimś, kto istnieje tylko po to, by odczuwać.
Prowokował Snape'a, ponieważ chciał to dostać, igrał z niebezpieczeństwem, balansował na cienkiej linii. Teraz już rozumiał. Zawsze chciał, by Severus był milszy, ale dopiero kiedy taki się stał, Harry miał okazję odkryć to, co zawsze siedziało głęboko w nim...
...że wcale tego nie chce. Że zawsze, od samego początku dostawał właśnie to, czego najbardziej pragnął. Wspomnienia odbijały się echem w jego głowie. Kiedy to się zaczęło? A tak, przypominał sobie... te wszystkie myśli, które spychał daleko w głąb siebie, zawstydzony nimi. Ale one zawsze tam były i czekały na odpowiedni moment, żeby się ujawnić. Teraz pamiętał... pamiętał to niesamowite podniecenie, kiedy pieprzył się na Snapie tuż przed pobiciem. Przypomniał sobie jak się wtedy czuł, kiedy mężczyzna go upokarzał, przypomniał sobie tą jedną niewypowiedzianą myśl, którą zignorował, przestraszony... I później, kiedy Severus przycisnął go do ściany w schowku i wyszeptał mu groźbę... która sprawiła, że momentalnie stał się twardy. Och, pamiętał to uczucie zniewolenia. I jak ostre słowa Snape'a rozpaliły w nim taki żar, że całkowicie zapomniał o swoim wstydzie. I dziś, kiedy Severus odkrył przed nim wszystkie karty, kiedy powiedział mu wprost to, co Harry ukrywał głęboko w swoim sercu... w końcu zrozumiał. Niczego nie udało się przed nim ukryć. Do cholery, znowu go przejrzał! I miał rację. Harry uwielbiał to uczucie upodlenia. Czy to czyniło go nienormalnym? Całkiem możliwe. Ale w jakiś przewrotny sposób pasowali do siebie. Przecież Snape lubił mieć nad nim całkowitą władzę, lubił, gdy Harry był mu posłuszny, lubił zadawać mu ból i patrzeć, jak skomli o więcej. Severus dawał mu to, czego pragnął, a Harry przyjmował to zachłannie. Pamiętał, jak jego druga, mroczna strona sprowokowała Snape'a na lekcji, i jak widział wściekłość w oczach mężczyzny, ale nie chciał ugasić lontu. Za bardzo pragnął, aby bomba wybuchła. Ponieważ uwielbiał to uczucie wyczekiwania, tę niepewność, jaką karę otrzyma za zniszczenia, których dokonał. Nie da się tego z niczym porównać. I Harry wiedział, że nie potrafiłby już żyć bez tego ryzyka. I że jeszcze nie raz je podejmie.
Tak, zdecydowanie był nienormalny.
Nie wiedział, kiedy w jego oczach pojawiły się łzy. Snape miał rację. Właśnie dlatego eliksir wskazał jego. Ponieważ właśnie on potrafił dać mu to, czego potrzebował.
- Jesteś małą, brudną dziwką, Potter.
Ogromna fala przetoczyła się przez jego ciało. Miał wrażenie, jakby po skórze, zamiast potu, spływał mu wrzący olej.
- Powiedz to!
Harry jęknął przeciągle. Jego łzy wsiąknęły w materiał.
- Jestem...
Nie potrafił już z tym walczyć.
- ...małą...
To był jego koniec.
- ...brudną...
Stoczył się na samo dno.
- ...dziwką.
W odpowiedzi usłyszał głośny, dziki jęk mężczyzny, który pochylił się nad nim i wbijając się w niego z jeszcze większą siłą, zamruczał mu do ucha:
- Dokładnie tak.
Harry poczuł kolejną, silniejszą niż wszystkie poprzednie, erupcję bolesnej rozkoszy.
Och, jakże to było przyjemne! Mógłby być teraz kimkolwiek, byle tylko Severus pieprzył go tak już zawsze.
- Tak, kurwa-a... ta-ak! Właśnie-e tak! Pieprz m-mnie! Wiesz... jak to u-uwielbiam! Och, do diabła! Seve-erusie... - Słowa same zaczęły wypływać mu z ust, jakby w jego umyśle otworzyła się brama, przez którą wydostawało się wszystko, co było najmroczniejsze i najbrudniejsze. - Mocniej... och tak! Chcę, żebyś m-mnie... pieprzył, żebyś n-nigdy ze m-mnie... oooooch... nie wychodził! Zrobię wszy-ystko, żebyś n-nie prze-estawał!
Czuł, że Severus zwalnia, tak zaaferowany przedstawieniem. Ale chwilę później przyśpieszył ponownie, jakby z nową werwą, z jeszcze większą siłą, jakby chciał spełnić pragnienia Harry'ego.
Chłopak wcisnął twarz w siedzisko, jęcząc w nią ochryple. Teraz nie byłby już w stanie powiedzieć ani słowa więcej. Zamienił się w pragnienie. Czyste i oślepiające.
Snape napierał na niego, niemal położył się na jego plecach. Krawędź poręczy fotela wbijała mu się w podbrzusze, ale to tylko wzmacniało doznania. Jeszcze tylko kilka pchnięć, kilka ciężkich sapnięć tuż nad głową, kilka uderzeń gorąca i...
...wszystko rozpłynęło się w purpurowej mgle. Harry pragnął tylko zatonąć w przyjemności i nigdy więcej się już nie wynurzyć. Rozgrzana fala zalała każdy zakamarek jego drżącego spazmatycznie ciała, docierając wszędzie i pochłaniając wszystko, co stanęło jej na drodze, łącznie ze świadomością i zmysłami.
Gorące łzy spłynęły z jego oczu, oddech ugrzązł mu w gardle, a mięśnie spięły się boleśnie. Chciał krzyczeć, rzucać się i wić, ale orgazm był zbyt silny i Harry nie był w stanie kontrolować swojego ciała. Otwarte, przyciśnięte do fotela usta nie wydały z siebie żadnego dźwięku, podczas kiedy jego ciało drgało niczym potrącana palcami Severusa struna, którą niewiele dzieli od pęknięcia.
Dopiero, kiedy przyjemność wypuściła go ze swych szponów, mógł jęknąć i gwałtownie wciągnąć powietrze w obolałe płuca. Opadł bezwładnie na fotel, nie potrafiąc poruszyć nawet palcem. Mięśnie zamieniły się w wodę, a pogrążony w upojeniu umysł był zbyt zamroczony, by próbować zmusić ciało do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Mógł tylko leżeć i dryfować wśród odpływających fal rozkoszy.
Po chwili poczuł, jak Severus łapie go za ramię i siłą unosi z fotela. Jęknął niezadowolony, ponieważ był zbyt osłabiony, aby utrzymać się prosto. Snape szarpnął nim i odwrócił go w swoją stronę, ale nogi ugięły się pod Harrym i opadł na kolana. Przed oczami tańczyły mu purpurowe plamy, które rozwiały się natychmiast, kiedy tylko zobaczył zaczerwienionego, wymierzonego w siebie penisa mężczyzny. Zrozumienie uderzyło w niego gwałtownie i szybko spojrzał w górę, na twarz Snape'a. Zobaczył to! Usta wpółotwarte w niemym krzyku, zaciskające się mocno oczy, twarz pogrążona w niebiańskim upojeniu, niesamowicie łagodna... Severus wyglądał tak... pięknie. Oczy Harry'ego zaczęły lśnić z zachwytu. To był absolutnie najcudowniejszy widok, jaki kiedykolwiek miał okazje oglądać. Poczuł na twarzy ciepłe strugi spermy. Zamknął powieki i uśmiechnął się, rozkoszując się jej zapachem. Otworzył usta, pragnąc jej posmakować. Tak bardzo za tym tęsknił. To była esencja Severusa. Esencja, której jedynie on - Harry - mógł spróbować. Usłyszał nad sobą przeciągły jęk rozkoszy. Jęk, który wibrował wokół niego, unosząc ze sobą wszystko to, czego mężczyzna nigdy nie wyraziłby słowami.
Po chwili zapadła cisza, przerywana jedynie cichymi odgłosami ich przyspieszonych oddechów. Harry niepewnie otworzył oczy i ponownie spojrzał w górę. Na jego okularach lśniły białe kropelki. Napotkał spojrzenie ciemnych, rozpalonych źrenic, w których nadal tlił się ślad po niedawnym pożarze, który je trawił. Jego serce szarpnęło się w piersi. Severus pochylił się i łagodnie starł z jego policzka nieco spermy. Harry skrzywił się i syknął, czując nagły ból. Brwi Snape'a zmarszczyły się, jakby mężczyzna dopiero teraz przypomniał sobie o ranie, którą mu zadał. Zobaczył, jak Mistrz Eliksirów prostuje się i wyciąga różdżkę. Przyłożył ją do policzka Gryfona i wyszeptał:
-
Harry poczuł dziwne pieczenie, jakby jego skóra sklejała się, a rana zabliźniała. Snape nie mógł zostawić żadnych śladów. Już otwierał usta, żeby mu podziękować, ale wtedy Severus ponownie dotknął jego policzka i Harry znowu syknął. Spojrzał z zaskoczeniem na mężczyznę, który uśmiechnął się krzywo:
- Ślad zamaskowałem, ale ból pozostanie, żebyś dobrze zapamiętał dzisiejszą lekcję, Potter. Ale ty przecież lubisz ból...
Harry rozszerzył oczy.
W jego głowie odbiły się echem słowa, które już gdzieś kiedyś słyszał. Ale nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.
Zamrugał kilka razy, odganiając to dziwne wrażenie i odpędzając słowa, które wdarły się do jego umysłu.
Severus wyprostował się i spojrzał na niego przeciągle.
- Wstawaj i doprowadź się do porządku - powiedział oschle, po czym odwrócił się i zniknął w swojej sypialni.
Harry poczuł znajome ukłucie w sercu.
Jakże za nim tęsknił.
***
Harry leżał w łóżku i wpatrywał się w sufit, a w jego głowie krążyły tysiące myśli. To, co dzisiaj odkrył, to, czego dowiedział się o sobie... Jego policzki płonęły wściekle, kiedy przypominał sobie wszystko, co mówił podczas seksu. Od razu miał ochotę wcisnąć w poduszkę zaczerwienioną twarz. To przecież nic takiego... w uniesieniu umysł się rozpuszcza i mówi się różne głupoty.
Przewrócił się na brzuch i zacisnął dłonie na poduszce, kiedy powróciło do niego wspomnienie obietnic, które złożył. Snape był podłym draniem! Wiedział, jak go złamać! Wiedział, w który punkt uderzyć, żeby Harry stał się niczym marionetka w jego rękach. Zawsze, kiedy było już po wszystkim, był zły na siebie, że znowu do tego dopuścił, ale kiedy Severus się do niego zbliżał, kiedy czuł jego oddech na karku... postanowienia stawały się odległym wspomnieniem, przyrzeczenia rozwiewały się jak mgła, nogi uginały się pod nim i nie pozostawało w nim nic, poza pragnieniem, które musiało zostać zaspokojone. To był jego najsłabszy punkt, a Snape doskonale o tym wiedział. I z tego powodu Harry był zawsze na przegranej pozycji.
Nie, dosyć tego! Nie będzie już o tym myślał, bo jest tylko coraz bardziej wściekły na siebie! Może kiedy się z tym prześpi, kiedy rano spojrzy na to z innej perspektywy... to wszystko nabierze sensu. Na razie był zbyt przerażony.
Musi skupić myśli na czymś innym! Przypomniał sobie przyjaciół, którzy otoczyli go ciasnym kordonem, kiedy wrócił ze szlabanu, i zaczęli uważnie go oglądać, żeby sprawdzić, czy jest cały, zdrowy i czy Snape niczego mu nie połamał. Chciał szybko się od nich uwolnić, zamknąć się w sypialni i pogrążyć we własnych myślach, ale musiał jeszcze zostać, aby pomóc Ginny wrócić niezauważonej do dormitorium dziewcząt. To nie było trudne, ponieważ w Pokoju Wspólnym panował taki zgiełk, iż nawet Hagrid przemknąłby niedostrzeżony przez nikogo. I przez cały czas wszyscy gratulowali mu odwagi. Już nie był dla nich "tchórzem i zdrajcą". Nie myślał, że tak się to skończy, ale teraz, kiedy spoglądał na to z pewnej perspektywy, doszedł do wniosku, że było warto.
Przewrócił się na bok i sięgnął pod poduszkę. Wyciągnął spod niej zielony klejnot. Spojrzał w mgliste światło wirujące łagodnie wewnątrz kamienia. Przypomniał sobie pochłoniętą orgazmem twarz Severusa i na usta wypłynął mu ciepły uśmiech. Zamknął oczy i wysłał wiadomość:
--- rozdział 24 ---
24. Dirty little secret
- ...opiekować się śluzołakami? Jak on mógł nam kazać to robić? One są nawet nudniejsze od gumochłonów! A myślałem, że nic nie jest nudniejsze od tych przeklętych gumochłonów! - trajkotał Ron, kiedy wraz z Harrym szedł na Historię Magii. - A widziałeś, jak Hermiona się ostatnio objada? Coś z nią nie tak. Zjadła dzisiaj dziesięć kanapek! Rozumiesz? Dziesięć! Przecież to... Hej, Harry! Co się z tobą dzieje? Słuchasz mnie w ogóle?
- Taaa... Hermiona zjadła dziesięć gumochłonów - wymamrotał Harry, myślami będąc bardzo, bardzo daleko. A dokładnie - w komnatach Snape'a.
Próbował wszystkiego, nawet wyobrażania sobie Filcha tańczącego walca z Panią Norris przy akompaniamencie chrapania Kła, ale nic nie pomagało. Prześladowały go wspomnienia. I sen, który miał w nocy. Cholera, akurat przedwczoraj skończył mu się Eliksir Bezsennych Snów! I chciał wczoraj poprosić Snape'a o kolejną butelkę, ale w zaistniałych okolicznościach... cóż, można powiedzieć, że całkowicie pochłonęły go inne sprawy i nie miał czasu, by chociaż o tym pomyśleć. Sen był tylko rozmazanym kolażem nasuwających się na siebie obrazów, ale dostatecznie wyraźnym, by do tej pory dręczyły go myśli, które nawiedziły go zaraz po przebudzeniu. Pamiętał, że we śnie Snape go... pieprzył. Dokładnie tak samo, jak wczoraj. Miał wrażenie, jakby oglądał w myślodsiewni swoje wspomnienie. Ale na samym końcu, kiedy Harry opadł na kolana... Severus nie spuścił mu się na twarz. Pochylił się i... zaczął go całować. Harry do tej pory pamiętał cierpki smak warg, które delikatnie napierały na jego usta. Kiedy to sobie przypominał, jego żołądek przewracał się. A kiedy się obudził... był tak zaszokowany i podniecony, że niewiele myśląc, dokończył dzieła i przy akompaniamencie bezgłośnych jęków, doszedł w swoją rękę.
Później leżał długo i próbował zapanować nad mętlikiem w głowie. Zastanawiał się, dlaczego mu się to przyśniło. Może dlatego, że Snape nigdy mu tego nie dał? Ale przecież pamiętał swoje wczorajsze podniecenie. Pamiętał swoje dzikie pragnienie. Nie akceptował go, ale starał się zrozumieć. Próbował z nim walczyć, ale wiedział, że jest na przegranej pozycji. Lubił to i nie mógł temu zaprzeczyć. Więc dlaczego śniła mu się... czułość? Myślał, że tego nie potrzebuje... Ale uderzyły go wspomnienia. Walka o każde przytulenie, o pocałunek, o poczucie bliskości. Chwiejne kroki, które stawiał, pomimo porywistego wiatru i wszelkich przeciwności. I cały czas do tego dążył, tak bardzo tego pragnął. Dlaczego tak mu na tym zależało, skoro podobno lubił... brutalność?
Sięgnął głębiej. Przypomniał sobie to upojenie, kiedy pieprzył się na Severusie przed napaścią. Pamiętał swój wstyd i... podniecenie. Więc dlaczego wtedy rzucił się, żeby go pocałować? To było silniejsze od niego.
Tak jak gdyby to wszystko było w jakiś dziwny sposób połączone, splątane ze sobą. Tak bardzo, iż wydawało się jednym i tym samym. Przypominało oplatające się naprzemiennie dwie łodygi bluszczu. Pamiętał taki obrazek - okrąg, który falująca linia dzieliła na dwie części - białą i czarną. A w każdej z nich znajdował się maleńki otwór w kolorze tej drugiej połówki - niby oko. Wyglądały, jakby tańczyły wokół siebie, oplatały się, przenikały. Tworzyły jedność. Nie pamiętał, co oznaczał ten znak, ale tak właśnie wyobrażał sobie swoje uczucia.
Rozwiązanie leżało gdzieś pośrodku. I za każdym razem, kiedy się do niego zbliżał, ono zdawało się umykać. Próbował zrozumieć, ale każda myśl natychmiast rozbijała się w chaosie, który panował w jego głowie.
Ron szturchnął go.
- Tak, masz rację - wymamrotał Harry, wynurzając się z głębin przemyśleń.
- Z czym? - zapytał zdziwiony przyjaciel. - Przecież nic nie mówiłem.
- Co? - Harry zamrugał kilka razy, próbując zorientować się w sytuacji.
- Jesteś jakiś nieobecny, Harry - powiedział Ron, lustrując przyjaciela wzrokiem. - Dziwnie się dzisiaj zachowujesz. W ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię. I na dodatek w ogóle nie przejmujesz się tym, że jesteśmy już spóźnieni na lekcję.
- Na lekcję? - zapytał Gryfon, wciąż czując się tak, jakby oberwał zaklęciem Confundus.
Ron przewrócił oczami.
- Na Historię Magii. A co myślałeś? Że idziemy na obiad?
- Nie jestem głodny - wymamrotał Harry, próbując skupić uwagę na konwersacji i walcząc z wyciągającymi swe macki myślami.
Ron zatrzymał się i popatrzył na niego z namysłem, przekrzywiając głowę.
- Twoje zachowanie to pewnie sprawka Snape'a - oświadczył po chwili.
Harry cały zesztywniał i poczuł, że jego twarz zaczyna płonąć. Zatrzymał się gwałtownie. Przez chwilę miał wrażenie, że cały świat rozsypał się w drobny pył. Przez jego głowę przebiegło tysiąc myśli na raz.
Skąd on wie? Domyślił się? Hermiona odzyskała pamięć i powiedziała mu? A może odkrył...?
- Jestem pewien, że dosypał ci na szlabanie czegoś do napoju. Jakąś truciznę albo eliksir oszałamiający. Z zemsty za to, co mu powiedziałeś na lekcji. Wiesz przecież, jaki jest Snape.
Harry poczuł taką ulgę, że ugięły się pod nim kolana. Uśmiechnął się mimowolnie. Ale szybko przywrócił swojej twarzy obojętny wyraz, kiedy Ron go dogonił.
- Nie, wszystko w porządku. To pewnie przez tą pogodę - wymamrotał. - Mam po prostu chandrę.
Ron popatrzył na niego niepewnie.
- No... no dobrze. Ale pospieszmy się, bo Hermiona ochrzani nas za spóźnienie. Binns pewnie nawet nie zauważył, że nas nie ma. Gdyby nie ona, to moglibyśmy wrócić do dormitorium i uciąć sobie małą drzemkę - westchnął ciężko i poczłapał do przodu.
*
Harry starał się nie zamykać oczu, ponieważ od razu nawiedzały go obrazy wczorajszego seksu. Nie potrafił tego powstrzymać. Monotonny głos profesora Binnsa sprawiał, że umysł odpływał, przechodził w stan podobny do snu na jawie. Przez głowę Harry'ego już kilka razy przebiegła myśl, że nauczyciel mógłby zrobić całkiem niezłą karierę jako hipnotyzer. Nikt tak nie potrafił uśpić, jak on. Słyszał dochodzące gdzieś z tyłu pochrapywanie i ciche skrzypienie pióra siedzącej obok Hermiony, która jako jedyna w całej klasie zapisywała to, o czym opowiadał duch. Harry musiał się naprawdę bardzo skupiać, żeby słuchać, co mówi nauczyciel, a i tak jego myśli odfruwały w dal już po pięciu minutach. Zawsze tak było, a dzisiaj sytuacja przedstawiała się jeszcze gorzej.
Ron zachrapał. Harry obejrzał się dokładnie w tym momencie, żeby zobaczyć, jak Hermiona szturcha go ze złością łokciem i szeptem udziela reprymendy. Siedziała pomiędzy nimi, ponieważ uznała, że jeżeli zajmą miejsca obok siebie, to zamiast słuchać profesora, przez całą lekcję będą grali w eksplodującego durnia.
Ale nie dzisiaj. Harry był tak pochłonięty myślami, że niemal nic do niego nie docierało. W jego wyobraźni Severus pochylał się do jego ucha i szeptał mu te wszystkie cudowne, podniecające rzeczy...
Jego członek drgnął. Zamknął oczy - nie potrafił się powstrzymać. Gorący szept przy jego uchu. Chłodna dłoń muskająca jego sztywną erekcję i palec wsuwający się w...
Z najwyższym trudem zdusił jęk, który chciał wyrwać się z jego ust. Czuł, że jest twardy, a jego policzki płoną. Nagle w klasie zrobiło się niemożliwie gorąco.
Nie, do cholery! Musi się uspokoić. Jest teraz na lekcji! Nie może... się podniecać.
Gwałtownie otworzył oczy, czując zawroty głowy. Wziął kilka głębokich oddechów, próbując zmusić swoje ciało do... rozluźnienia się. Jak we śnie sięgnął do kieszeni i wyjął z niego zielony kamień. Zacisnął go w dłoni i wysłał wiadomość:
Schował klejnot. Wiedział, że pewnie nie otrzyma odpowiedzi, ponieważ Snape nigdy nie odpisywał na takie wiadomości, ale i tak...
Zesztywniał nagle, czując ciepło emanujące z kieszeni. Szybko wyjął kamień i odczytał wiadomość:
Uśmiechnął się do siebie. Musiał to zrobić. Nie potrafił się powstrzymać.
Zamarł, czując jak jego serce bije z podekscytowania. Wpatrywał się w klejnot z taką intensywnością, iż jego oczy zaczęły niemal łzawić.
Jest! Kamień rozjarzył się ciepłym blaskiem. W środku widniało tylko jedno słowo:
Na jego usta wypłynął triumfalny uśmiech. Punkt dla niego!
Zacisnął klejnot w dłoni, zamknął oczy i powrócił myślami do tamtej chwili:
- Harry, przestań szperać pod ławką i zajmij się lekcją! - ofuknęła go Hermiona, patrząc na niego z dezaprobatą znad swoich notatek. Harry z trudem powrócił do rzeczywistości. Zakręciło mu się w głowie. Spojrzał na przyjaciółkę i nieznacznie skinął głową, biorąc do ręki pióro i udając, że zaczyna coś pisać. W tym samym momencie poczuł ciepło w dłoni. Kiedy Hermiona przestała zwracać na niego uwagę, zerknął pod ławkę i przeczytał:
Jego serce szarpnęło się w piersi. Czuł, że jest coraz bardziej podniecony. Było coś... niesamowitego w tym, co teraz robili. Flirtowali ze sobą. Na lekcji. Harry bez trudu potrafił wyobrazić sobie Severusa, siedzącego przy biurku w pełnej uczniów klasie i odczytującego wiadomości, które mu wysyłał. A może nawet... - Harry oblizał wargi - ...a może nawet Severus także jest twardy, kiedy sobie wyobraża Harry'ego robiącego wszystkie te rzeczy? Ponownie zamknął oczy i kontynuował:
Harry zamrugał kilka razu, jakby wybudzał się z letargu, i szybko schował kamień do kieszeni, po czym spojrzał ze złością na poszturchującą go ciągle przyjaciółkę:
- Co znowu? - warknął, nie potrafiąc ukryć rozdrażnienia.
Hermiona posłała mu nieprzyjemne spojrzenie.
- Jest lekcja, Harry! Powinieneś słuchać i notować, a nie bawić się czymś pod ławką! Co ty tam masz? - zapytała i zanim Harry zdążył ją powstrzymać, zajrzała pod ławkę. Gwałtownie zasłonił dłonią swoją wyraźnie widoczną pod materiałem spodni erekcję, ale było już za późno. Hermiona rozszerzyła oczy i spojrzała na niego tak, jakby nagle zamienił się w kupkę smoczych odchodów.
- Harry, czy ty robiłeś to, o czym myślę, że robiłeś? - zapytała drżącym głosem, prostując się szybko. Była tak czerwona, iż wydawało się, że zaraz zacznie parować. Zresztą Harry wyglądał dokładnie tak samo.
- Oczywiście, że nie - wymamrotał niewyraźnie, czując zalewające go gorąco i próbując szybko znaleźć jakąś wiarygodną wymówkę, ale miał wrażenie, że jego mózg zamienił się w papkę. - Ja tylko... no... hmm...
Przyjaciółka popatrzyła na niego z odrazą i oświadczyła dziwnie wibrującym głosem:
- Uważam, że jesteś obrzydliwy! - Po czym ostentacyjnie odwróciła się od niego i zaczęła tak zapamiętale skrobać po pergaminie, iż niemal złamała pióro. Jej policzki zdawały się płonąć żywym ogniem.
Harry wbił wzrok w blat. Usiłował opanować szalejące w nim płomienie wstydu.
No pięknie, teraz Hermiona uważa go za zboczeńca, który zadowala się na lekcji pod ławką. Tylko tego mu brakowało...
Dopiero po chwili zorientował się, że od jakiegoś czasu czuje ciepło w kieszeni. Zerknął nerwowo na przyjaciółkę i zauważył, że Ron przygląda mu się dziwnym wzrokiem. Uśmiechnął się do niego niepewnie, po czym odwrócił głowę i wbił wzrok w drewniany blat. Ręce go świerzbiły, ale bał się, że Hermiona znowu pomyśli sobie nie wiadomo co, kiedy włoży rękę pod stół. Postanowił więc zaczekać do końca zajęć. Było to trudne, ponieważ kamień parzył go coraz bardziej. Dlatego, kiedy lekcja dobiegła końca, Harry błyskawicznie się spakował, rzucił przez ramię "Muszę do łazienki!" i niemal wybiegł z klasy, ignorując zaskoczone spojrzenie Rona i zawstydzone Hermiony.
Kiedy zamknął się bezpiecznie w kabinie, wyjął kamień i odczytał:
Harry uśmiechnął się do siebie.
***
Kiedy wyszedł z łazienki, przyjaciół nigdzie nie było widać. Miał nadzieję, że na niego zaczekają, ale natychmiast zrezygnował z tej opcji, kiedy przypomniał sobie, jakim wzrokiem patrzyła na niego Hermiona. Jak on się teraz z tego wyplącze? Co ma jej powiedzieć? Może lepiej po prostu zaczekać, aż jej przejdzie. Przecież go zna i wie, że nigdy nie masturbowałby się pod stołem. I do tego na lekcji.
Hmm... Ale skoro pieprzy się ze Snape'em, to chyba byłby zdolny do wszystkiego...
Westchnął i powoli ruszył przed siebie. Lekcje już się skończyły, a do kolacji pozostało jeszcze trochę czasu. Był tak pogrążony w myślach, że dopiero po jakimś czasie zorientował się, że ktoś go wołał. Rozejrzał się po korytarzu i zauważył zmierzającą w jego stronę Lunę. Chociaż "zmierzającą" to nie jest słowo, które w pełni oddaje jej taneczno-skoczny krok. Co jakiś czas obracała się, rozkładając ręce na boki. Nieliczni uczniowie, którzy mieli pecha przechodzić obok niej, starali się trzymać jak najbliżej ścian. Luna podskoczyła i wylądowała na dwóch nogach tuż przed Harrym. Uśmiechnęła się promiennie i wskazała za siebie:
- To jedyny sposób, żeby nie śledziły mnie Gwindale Pirenejskie. Ostatnio strasznie się na mnie uwzięły. Nawet pasztet nie pomaga.
- Co? - Harry próbował przestroić swoje myśli tak, by nadawały na tej samej fali, co mózg Krukonki.
- Trzeba wyciąć z niego małe kulki, przypiec je, żeby zrobiły się chrupkie, i zrobić z nich naszyjnik. One nienawidzą jego zapachu. Tylko nie wiem, czy powinien to być pasztet z gęsi, czy królika. Mam z królika, więc skoro nie działa, to pewnie się pomyliłam. Ale już dawno nie podali nam na kolację tego drugiego, a nie znam drogi do kuchni. Nie wiesz, gdzie można by go trochę zdobyć?
Harry pokręcił głową, zbyt przytłoczony absolutnym przekonaniem w jej głosie, aby odpowiedzieć coś sensownego.
- Cóż, poproszę tatę, żeby mi trochę przysłał - uśmiechnęła się Luna. - Jak chcesz, to się z tobą podzielę. Najlepszy jest z cebulką.
Harry pokiwał głową. Spotkania z Luną zawsze uświadamiały mu, że świat byłby naprawdę nudny, gdyby wszyscy byli... zwyczajni.
- A może masz jakiś naszyjnik, albo coś takiego, co sprawi, że ludzie nie będą uważać mnie za zboczeńca? - zapytał z westchnieniem. Luna wyglądała tak, jakby naprawdę się nad tym zastanawiała.
- Uważam, że najlepszy sposób to kastracja - odpowiedziała z absolutną szczerością. - Słyszałam, jak moja mugolska ciotka mówiła, że na zboczeńców podziała tylko kastracja. Nie wiem, co to jest, ale jak tylko ją znajdę, to koniecznie dołączę do swojej kolekcji - uśmiechnęła się rozbrajająco. - Zawsze się przyda, na wypadek, gdybym spotkała jakiegoś.
- Dzięki, bardzo mi to pomogło - wymamrotał Harry, patrząc w podłogę. Luna zmarszczyła brwi i przyglądała mu się przez chwilę, po czym stwierdziła:
- Dziwnie się zachowujesz. Coś się stało?
Harry pokręcił głową. Nie miał ochoty opowiadać jej o swoim dzisiejszym upokorzeniu. Ale wyglądało na to, że Krukonka nie da się tak szybko spławić.
- Czy to ma coś wspólnego z profesorem Snape'em? - zapytała obojętnym tonem. Harry poderwał głowę i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
- Skąd ci...
- Właśnie miałam z nim lekcję. On też bardzo dziwnie się zachowywał.
- Jak to dziwnie? - zapytał, czując, jak jego serce gwałtownie przyspiesza.
- Był jakiś taki... rozkojarzony. Powiedziałam mu, że do mojego kociołka wpadło chyba kilka Gwindali Pirenejskich, ponieważ zamiast na różowo, zabarwił się na niebiesko, ale on zachowywał się tak, jakby w ogóle tego nie usłyszał. I cały czas robił coś pod biurkiem. - Luna wzruszyła ramionami. - Cóż, skoro jesteście parą, to pomyślałam, że...
- Ciiii - syknął Harry, rozglądając się wokoło. - Nie tak głośno. I my... nie jesteśmy parą - wymamrotał, czerwieniąc się.
- Nie? - Luna wyglądała na zaskoczoną. - Może się na tym nie znam, ale myślałam, że jeżeli wciąż się o kimś myśli, regularnie spotyka, nawet, jeżeli są to szlabany, i uprawia ze sobą seks, to jest się parą. My byliśmy parą nawet bez seksu - uśmiechnęła się. - Było bardzo miło - dodała. - Możemy to kiedyś powtórzyć, jak znowu będziesz potrzebował dziewczyny. Ale teraz nie, bo... - zawahała się na chwilę, ale szybko kontynuowała, uśmiechając się nieprzytomnie - ...bo to byłaby zdrada.
Harry miał wrażenie, że jego twarz zamieniła się w rozżarzoną bryłę węgla.
Co powinien jej odpowiedzieć? Miała przecież rację. Chociaż do końca nie rozumiał, o co chodziło jej z tą zdradą, ale nie miał teraz głowy, żeby to roztrząsać.
- To po prostu... skomplikowane - wymamrotał. - Chyba byś nie zrozumiała.
- Nie wydaje mi się - oświadczyła z namysłem. - Jestem ekspertką w skomplikowanych sprawach.
- Ale nie wiesz jak to jest, kiedy ktoś ciągle cię odrzuca, traktuje jak smarkacza i za każdym razem, kiedy udaje ci się do niego zbliżyć, wszystko się gmatwa i zostawia cię z mętlikiem w głowie - wybuchnął Harry.
Uśmiech Luny zbladł tylko odrobinę.
- Wiem - powiedziała. Harry spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale zanim zdążył ponownie otworzyć usta, Krukonka była już kilka kroków od niego, machając mu na pożegnanie - Pa, Harry. - Po czym zaczęła oddalać się, podskakując i kręcąc w kółko.
Harry patrzył za nią przez chwilę, próbując zrozumieć, co mogła mieć na myśli, ale bardzo szybko jego umysł ponownie zdominowała mroczna osoba Snape'a.
***
Podczas kolacji Hermiona usiadła w dużej odległości od niego i starała się go ignorować, a Harry był zbyt zażenowany, by próbować nawiązać z nią rozmowę. Ron siedział pomiędzy nimi i ze zdziwieniem patrzył to na jednego, to na drugiego.
W pewnym momencie nie wytrzymał i zapytał:
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się stało? Bo oboje zachowujecie się dziwacznie.
Harry zerknął na przyjaciółkę. Ich spojrzenia spotkały się, a wtedy Hermiona zaczerwieniła się i gwałtownie odwróciła głowę.
- Nic - wymamrotał Harry. Ron zmarszczył brwi.
- Jasne - burknął i zaczął grzebać widelcem w swoim puree.
Atmosfera nie była zbyt ciekawa. Nawet lekcje Harry musiał odrabiać sam, ponieważ kiedy tylko Hermiona natykała się na niego, natychmiast czerwieniła się i uciekała do dormitorium. Ron patrzył na niego bykiem, co wcale mu nie pomagało. Nawet, kiedy pisali wspólnie wypracowanie. W końcu przyjaciel rzucił pióro, zebrał książki, wymamrotał "dobranoc" i poszedł do sypialni, zostawiając Harry'ego samego z jego myślami. W takich warunkach kompletnie nie mógł skupić się na pisaniu referatu na Transmutację, dlatego po pewnym czasie odsunął od siebie pergamin i zapatrzył się w ogień. W Pokoju Wspólnym panowała względna cisza. Większość uczniów odrabiała lekcje, tylko czasami ktoś wybuchał śmiechem albo opowiadał coś z ożywieniem. Harry westchnął i ułożył się wygodniej na kanapie przed kominkiem. Patrzył w strzelające cicho płomienie i pozwolił swojemu umysłowi dryfować przez rzekę wspomnień i obrazów. Odgłosy stawały się coraz odleglejsze.
Pomimo tego, że był otoczony ludźmi, czuł się... samotny. Hermiona całkowicie się na niego obraziła, Ron z niewiadomych przyczyn też zaczął go unikać. Wszystko stawało się takie... pogmatwane. Kiedyś uwielbiał przesiadywać tutaj z pozostałymi, grać z Seamusem, żartować z Deanem, nawet pomagać w nauce Neville'owi. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Czuł się tak, jakby pomiędzy nim, a resztą uczniów wyrósł szklany mur, który wszystko tłumił. Nawet Ron i Hermiona... Już nie było tak, jak kiedyś, kiedy spędzał z nimi niemal każdą wolną chwilę. Teraz przebywanie z nimi stało się męczące i uciążliwe. Ciągle musiał się pilnować, wciąż musiał kłamać, kombinować i oszukiwać. Udawać kogoś innego. A jeżeli się zapomniał... dochodziło do takich właśnie sytuacji, jak dzisiaj. Wciąż pamiętał rozmowę z Hermioną w szpitalu, jej reakcję. Wiedział, że nigdy by nie zrozumiała. Że nikt by nie zrozumiał. Może z wyjątkiem Luny, która była w stanie zaakceptować chyba wszystko, a im bardziej było to nienormalne, tym lepiej.
Jego wzrok rozmazał się, płomienie stały się tylko niewyraźną poświatą, podrygującą łagodnie i promieniującą ciepłem, które ogrzewało jego twarz. Ogień wszędzie był taki sam... Gdyby zamknął oczy, mógłby wyobrazić sobie, że to kominek Snape'a, że jest teraz w jego komnatach, a Severus oplata go ramionami od tyłu i dotyka jego penisa... o, tak... Tam był bezpieczny. Tam czuł się... wolny.
Kamień znalazł się nagle w jego dłoni. Nie wiedział jak, ani kiedy. Zacisnął na nim palce i wysłał pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy:
Nie otrzymał odpowiedzi. Wiedział, że nie otrzyma. Severus był pewnie zbyt zajęty, żeby odpisywać na takie... "łzawe wyznania", jakby to pewnie określił. Harry uśmiechnął się mimowolnie, a następnie westchnął cicho. Może nawet w ogóle ich nie czyta...
Otworzył oczy, rozluźnił palce i ponownie zapatrzył się na tańczące swobodnie płomienie. Było niewiarygodnie cicho. Tak, jakby wokół nie było nikogo. Harry czuł uścisk w sercu, pragnienie, które próbowało się przez nie przebić i wyrwać. Tak bardzo chciał do niego iść. Nawet teraz. Poczuć na sobie surowe spojrzenie ciemnych oczu, zobaczyć ten krzywy uśmiech, usłyszeć jego głos - kąśliwy, a jednocześnie dziwnie łagodny... jak na niego. "Jestem zajęty, Potter", powiedziałby. I zamknął mu drzwi przed nosem. Albo może nie... może wciągnąłby go do środka i bez słowa zaczął wgryzać się w jego szyję i rozpinać spodnie, dysząc z niecierpliwości w jego ucho. Ponieważ potrzebował go. Tak samo, jak Harry potrzebuje jego...
Mimowolnie zacisnął palce na klejnocie.
Cisza. Jakby myśli trafiały w eter. Widocznie nie potrzebował go tak bardzo... Może w ogóle o nim nie myślał, może pracował teraz nad jakimś skomplikowanym eliksirem i denerwował się, że Harry mu przeszkadza.
Nie, to nie tak. Wolał raczej myśleć, że Severus siedzi teraz przed kominkiem i także wpatruje się w płomienie. I czeka, aż Harry do niego przyjdzie... Ale nie odpisuje, żeby nie zdradzić się, że tego właśnie chce. Tak, to byłoby do niego podobne...
Harry ponownie zacisnął dłoń na kamieniu.
Czekał. Jasne smugi wirowały uspokajająco w głębi szmaragdu. Widział w nim odbicie swoich oczu. I zobaczył światło. Jego serce gwałtownie podskoczyło. W kamieniu pojawiła się wiadomość.
Harry przełknął ślinę. Jego dłonie zaczęły nagle drżeć i nie potrafił nad tym zapanować. Zamknął oczy i pomyślał:
Zamarł z mocno bijącym sercem, jakby od odpowiedzi zależało jego życie. Miał wrażenie, że minęły całe wieki, zanim kamień w końcu się rozgrzał.
Poczuł, jak po jego plecach spływa zimna fala zawodu. Cóż, nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Jak zawsze Severus zręcznie się wykręcił.
Czuł mrowienie na skórze, kiedy zacisnął pięść i ignorując pieczenie pod powiekami, odesłał:
Upuścił szybko kamień, zdenerwowany, uświadomiwszy sobie, jak bezsensowne i chaotyczne myśli mu wysyła. Co za wstyd! Wyszedł na głupka! Kurwa, co on sobie teraz o nim pomyśli?
Poczuł smak krwi w ustach z przygryzionej boleśnie wargi. Spojrzał na kamień i jego serce znów zaczęło bić jak szalone, kiedy zobaczył zielone światło. Podniósł go drżącymi palcami, przybliżył do oczu i kiedy odczytał wiadomość, jego oczy rozszerzyły się w absolutnym niedowierzaniu i zaczęły błyszczeć tak samo, jak trzymany w dłoni kamień. Poczuł przejmujące ciepło w sercu, które oplotło je i ukołysało, odganiając tęsknotę i smutek. Na jego usta wypłynął tkliwy uśmiech. Podniósł głowę i niewidzącym wzrokiem spojrzał w ogień, który nagle wydał się taki chłodny w porównaniu ze spalającym go od środka żarem.
Westchnął głęboko, po czym ułożył się wygodniej, podciągnął kolana pod brodę i przytulił policzek do wciąż ciepłej powierzchni zielonego klejnotu. Płomienie igrały na jego gładkiej powierzchni, odbijając się w rozpływających się z wolna słowach:
--- rozdział 25 ---
25. The Punishment
"Jak on mógł tak pomyśleć? Co w niego wstąpiło? Podejrzewać mnie o to, że ja... i Hermiona...? To przecież chore! Skąd mu to przyszło do głowy?" - myślał Harry, przemierzając korytarze Hogwartu. - "I na dodatek jestem już spóźniony! Po prostu pięknie!"
Od dziesięciu minut powinien być na szlabanie u Snape'a. Ale zamiast tego musiał wysłuchiwać podejrzliwych spekulacji Rona o tym, dlaczego on i Hermiona tak się ostatnio dziwnie zachowują. Weasley zasypywał go pełnymi złości oskarżeniami i w ogóle nawet nie pomyślał, że to wszystko może być po prostu jednym, wielkim nieporozumieniem. Harry cały czas miał w głowie jego oskarżycielski głos:
"Więc dlaczego tak dziwnie się zachowywałeś wczoraj rano? I czemu ona była taka czerwona, kiedy się do ciebie przysunęła? I dlaczego cię unika? I ciągle się rumieni, kiedy na nią patrzysz! Co między wami zaszło? Przyznaj się! Jak mogłeś?! Jestem twoim przyjacielem..."
W końcu Harry stracił cierpliwość i ryknął na niego:
"Jesteś IDIOTĄ!"
Każdy by stracił, gdyby nie miał w ogóle szansy powiedzenia czegokolwiek na swoją obronę. Ron w ogóle nie przyjmował do wiadomości, że może być zupełnie inaczej, niż sobie ubzdurał. W końcu Harry nie wytrzymał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Był teraz tak wściekły i roztrzęsiony, że miał ochotę coś rozwalić.
Nawet nie przejmował się pukaniem, gdy wchodził do gabinetu Snape'a, a kiedy znalazł się w komnacie, bez słowa podszedł do fotela i usiadł, wbijając drżący wzrok w płomienie. Severus nie zdążył nawet odłożyć książki, którą czytał. Uniósł brew, jakby chciał wypowiedzieć jakąś złośliwą uwagę co do niepunktualności Harry'ego, ale widząc jego zaciętą minę, najwidoczniej zrezygnował.
- Co się stało, Potter? - zapytał, odkładając książkę na stolik.
- Nic - odburknął Harry. - Czuję się świetnie.
- Tak świetnie, że jeszcze trochę i porobisz mi dziury w fotelu - prychnął mężczyzna.
Harry spojrzał na swoje zaciśnięte pięści, którymi uderzał w poręcze, i szybko uwięził je pomiędzy kolanami.
- Po prostu... niektórzy zachowują się czasami tak, jakby mózgi wypłynęły im uszami! - wybuchnął.
- Według mnie, znacznie częściej, niż "czasami" - odparł ze spokojem Mistrz Eliksirów. Harry spojrzał na niego kątem oka.
- No dobra, pokłóciłem się z Ronem i Hermioną - burknął. - A wszystko przez naszą "rozmowę" na wczorajszej lekcji. Hermiona zauważyła, że robię coś pod stołem, zajrzała pod niego i zobaczyła... wiesz, co. I teraz ma mnie za kompletnego zboczeńca, który zaspokaja się publicznie pod ławką. Teraz cały czas mnie unika, jakby spodziewała się, że na każdym kroku będę się masturbował. A do tego Ron... zauważył jej dziwne zachowanie i zaczął podejrzewać Merlin wie co! Myśli, że mamy romans, albo coś takiego. Po prostu, kurwa, cudownie! - zakończył, uderzając pięścią w poręcz.
Harry zobaczył, że Severus zakrywa usta dłonią. Mógłby przysiąc, że chce w ten sposób ukryć uśmiech, który z pewnością musiał zagościć na jego twarzy. Rzeczywiście, jest się z czego śmiać!
- Cóż... - powiedział po chwili mężczyzna. - Dla panny Granger musiał to być naprawdę szokujący widok. Wątpię, by ona albo Weasley mieli jakiekolwiek pojęcie o tych sprawach. - Harry poczuł, że jego usta drgają. Nie, powinien być zły! Nie może się roześmiać! - Skoro ona nigdy się z tym nie zetknęła, to każdy, kto to zrobił, jest dla niej zboczeńcem. Możesz się uważać za szczęściarza, że nie zgłosiła jeszcze waszej opiekunce tego zatrważającego faktu, iż jej najlepszy przyjaciel ma penisa. - Po tych słowach Harry już nie potrafił powstrzymać parsknięcia. - To typowy przykład pensjonarskiej hipokryzji. Jeżeli to ma być powodem do kłótni, to naprawdę powinieneś poszukać sobie bardziej tolerancyjnych przyjaciół, Potter.
Harry pokiwał głową, uśmiechając się z wdzięcznością. Od razu poczuł się lepiej. Niewielka część jego umysłu stwierdziła, że w ustach Snape'a słowo "penis" brzmi tak cholernie... seksownie.
- Masz rację, to nie jest powód do kłótni. Jutro z nimi porozmawiam i na pewno się pogodzimy - powiedział cicho.
- A teraz - kontynuował mężczyzna - jeżeli skończyliśmy już temat twoich przyjaciół, to może przejdziemy wreszcie do tego, po co się tu znalazłeś?
Harry nie potrafił powstrzymać gwałtownego skurczu żołądka. Severus zawsze szybko przechodził do rzeczy...
- Gdzie dzisiaj to zrobimy? - zapytał, uśmiechając się lubieżnie.
Mężczyzna spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a następnie uniósł jedną brew i wykrzywiając kpiąco wargi, wyjaśnił:
- To znaczy, do twojej kary za to, że śmiałeś sprzeciwić mi się na lekcji. Napiszesz trzysta razy: "Nie będę się wtrącał w cudze sprawy i będę odzywał się z szacunkiem do nauczyciela". Chyba nie sądziłeś, że ci to odpuszczę, Potter? - Jego oczy zwęziły się, kiedy pochylił się do przodu. - A w weekend wyczyścisz wszystkie łazienki w szkole.
Harry zamrugał, zaskoczony.
Co? Przecież... przecież mieli robić... Przecież Severus powiedział...
- A-ale... - zaczął, lecz mężczyzna natychmiast mu przerwał:
- Już mi się sprzeciwiasz?
Harry pokręcił głową, czując lodowatą falę zawodu, która obsypała jego ciało gęsią skórką.
Słowa te od wczoraj odbijały się echem w jego głowie i sprawiały, że jeszcze trudniej było mu dotrwać do tego spotkania, nagle stały się odległym, rozmywającym się wspomnieniem.
Severus machnął różdżką i na stoliku przed Harrym wylądował pergamin, kałamarz i pióro.
- Ale zanim zaczniesz... - Mężczyzna wstał i wyciągnął z szuflady kawałek pergaminu i pióro, które Harry podarował mu na urodziny. Podszedł do Gryfona i rzucił pergamin na stolik, po czym usiadł w swoim fotelu i warknął:
- Co to ma być, Potter?
Kiedy Harry spojrzał na kartkę, jego oczy rozszerzyły się. Zapisane na niej notatki były w kilku miejscach całkowicie nieczytelne, gdyż wszędzie pojawiało się jedno słowo - "Harry". Przez chwilę wpatrywał się w pergamin, nie potrafiąc uwierzyć w to, co widzi.
- Ja również za tobą tęskniłem, Severusie - odpowiedział, uśmiechając się szeroko.
Mężczyzna zmrużył niebezpiecznie oczy.
- Czy to jeden z twoich głupich dowcipów, Potter?
- Nie, pomyślałem tylko, że może powinieneś oswoić się nieco z moim imieniem. Dlatego kupiłem zaczarowane pióro, które zmodyfikowałem w taki sposób, żeby wypisywało moje imię za każdym razem, kiedy o mnie pomyślisz. Miło wiedzieć, że to robiłeś, Severusie.
Mężczyzna zamknął oczy, jakby próbował się opanować, żeby nie przekląć Harry'ego. Po chwili spojrzał na niego i powiedział chłodno:
- Następnym razem dobrze się zastanów, zanim przyjdzie ci do głowy pomysł, żeby podarować mi taki idiotyczny prezent. Jeszcze nigdy nie otrzymałem czegoś równie bezużytecznego!
Twarz Harry'ego gwałtownie posmutniała. Szybko spuścił wzrok i zagryzł wargę, próbując zapanować nad nieprzyjemnym kłuciem w sercu.
- Chciałem tylko sprawić ci niespodziankę - wymamrotał. - Nie wiedziałem, że tak cię to rozgniewa. Pragnąłem jedynie... - urwał nagle, po czym szybko podniósł się z fotela. - Zapomnij o tym - powiedział cicho i sięgnął po pióro, lecz mężczyzna nie pozwolił mu na to i złapał je pierwszy.
- Wracaj na miejsce - warknął.
Harry, zdumiony, opadł ponownie na fotel. Zobaczył, że Mistrz Eliksirów chowa pióro do wewnętrznej kieszeni swojej szaty. Chciał coś powiedzieć, ale uznał, że jakikolwiek komentarz skończyłby się tylko wielkim wybuchem złośliwości ze strony Severusa, więc powstrzymał się. Uśmiechnął się tylko nieznacznie i szybko pochylił głowę, aby to ukryć.
- Czy masz jeszcze w zanadrzu jakieś niespodzianki, Potter? - warknął Snape.
- Eee... - Harry oblizał wargi i uśmiechnął się psotnie. - Może - odparł tajemniczo. - Wiesz, jestem w nich całkiem dobry. Pamiętam, jak latem zrobiłem jedną mojemu kuzynowi Dudleyowi. Był na diecie i zawsze w nocy podkradał się do lodówki, więc poprosiłem Rona, żeby przysłał mi cukierki z Magicznych Dowcipów Wesleyów. I kiedy Dudley znowu się zakradł do kuchni, czekała go mała niespodzianka. - Uśmiechnął się mściwie. - Cała jego twarz pokryła się wysypką, biegał po jadalni i wrzeszczał jak opętany. Zamknęli mnie za to na tydzień w komórce. Myśleli, że się przejmę... - zawiesił na chwilę głos, zatracając się we wspomnieniu. - Ale ja dostrzegałem dobre strony całej sytuacji. Przynajmniej nie musiałem oglądać jego paskudnej gęby aż do końca wakacji. A kiedy mnie już wypuścili, Dudley musiał być bardzo rozczarowany, widząc mnie w dobrym nastroju. Założę się o wszystkie galeony, że pewnie miał nadzieję zobaczyć mnie przerażonego i skruszonego. Ale ja tylko stałem tam i śmiałem się z niego. - Zachichotał na wspomnienie kuzyna, biegającego po domu i wykrzykującego, że Harry oszalał.
Severus patrzył na niego bez słowa.
- Fascynujące - powiedział wreszcie z przekąsem. - Kto by pomyślał, że Chłopiec, Który Przeżył lubi dręczyć niewinnych kuzynów.
- Dudley z całą pewnością nie jest niewinny. To on razem ze swoimi głupimi kolegami uwielbia dręczyć innych. A kiedy tylko wchodziłem mu w drogę, od razu leciał na skargę do rodziców, dlatego większość czasu spędzałem zamknięty w pokoju albo komórce, w zależności od ich nastroju - powiedział beztrosko Harry.
Mężczyzna przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Dlaczego cię tam zamykali?
- Zawsze uważałem, że w ten sposób udawali, że nie istnieję. - Na jego usta wypłynął blady uśmiech, który jednakże nie sięgnął oczu.
Pomiędzy brwiami Severusa pojawiła się zmarszczka, a oczy zwęziły się. W powietrzu zawisło krępujące milczenie. Harry żałował, że to powiedział. Chciał czym prędzej przerwać tę denerwującą ciszę. Otworzył usta, ale Snape uprzedził go. Odchrząknął i oznajmił:
- Jeżeli już skończyłeś opowiadać mi zadziwiające koleje swojego życia, to bierz się do pracy.
Harry skrzywił się.
- Myślałem, że może jesteś chociaż trochę ciekawy... no wiesz... tego, jaki byłem. Nie chcesz się o mnie niczego dowiedzieć? Ja bardzo chciałbym wiedzieć, jaki byłeś w młodości, co lubiłeś robić, jak się uczyłeś.
Severus spojrzał na niego przeciągle.
- Byłem podły, lubiłem dręczyć innych uczniów, uczyłem się doskonale. Jeszcze jakieś pytania, Potter?
Harry westchnął. Skoro Snape nie chce mu wyjawić niczego o sobie, to posłucha, co Harry ma do powiedzenia. W końcu, jak to określiła Luna, są parą... Muszą się lepiej poznać. Ignorując zniecierpliwione spojrzenie mężczyzny, spojrzał w ogień i odezwał się:
- Ja lubię grać w szachy albo eksplodującego durnia. Uwielbiam piwo kremowe. O wiele bardziej, niż... - Próbował przypomnieć sobie nazwę alkoholu, którym ostatnio poczęstował go Severus. - ...niż Martini. Mógłbyś czasami przygotować dla mnie piwo kremowe. Najlepiej z cynamonem. Zauważyłem, że ty wolisz nieco... mocniejsze alkohole, prawda? Na przykład to takie bursztynowe...
- Whisky - podpowiedział Severus, tak jakby nie mógł już słuchać niepoprawnego paplania Gryfona. - To się nazywa whisky.
- Naprawdę? Muszę tego kiedyś spróbować. Ciekawe, jak smakuje.
- Wykluczone. Masz na to za słabą głowę. Zresztą wątpię, aby ci zasmakowało.
- A to zielone?
Severus zmarszczył brwi, tak jakby zastanawiał się, o co "zielone" może tym razem chodzić.
- Absynt?
- Ładna nazwa. - Harry wyszczerzył się. - Założę się, że musi też dobrze smakować.
- Absynt to mieszanka kilku ziół, w tym mocno halucynogennego piołunu. Wątpię, czy byłbyś w stanie wypić chociaż łyk.
- Ale ty to pijesz! - obruszył się Harry. - Więc nie może być takie złe.
- Nie piję tego. To tylko... zresztą, dlaczego mam ci się tłumaczyć, Potter? Nie pozwolę ci tego nawet dotknąć.
- A pozwolisz mi dotknąć... czegoś innego? - zapytał Harry, a jego oczy zabłysły z podniecenia.
Severus przewrócił oczami, ale Harry nie mógł nie zauważyć lekkiego uśmiechu, który starał się ukryć.
- Co jeszcze? - zastanowił się. - Aha, lubię też grać w Quidditcha. Szkoda, że ostatnio prawie w ogóle nie chodzisz na mecze. Tak prawdę mówiąc, to nigdy nie widziałem, żebyś latał na miotle...
- I nie myśl, że kiedykolwiek zobaczysz - mruknął Severus, marszcząc brwi.
- Szkoda... Bo to naprawdę fantastyczne. Nawet sobie nie wyobrażasz,
jakie to uczucie, kiedy nurkuję za Zniczem. Czuję się wtedy
taki... wolny, tak jakbym mógł zrobić wszystko. I jestem pewien,
- To raczej satysfakcja, niż radość - odparł Severus. - Ponieważ warzenie eliksiru to nie pościg. Tutaj liczy się każdy ruch, każda kropla. Najważniejsze jest skupienie, dokładność. Oczekiwanie na odpowiedni moment. Przypomina bardziej... polowanie. Wszystko musi się dziać w odpowiedniej chwili i w odpowiedniej proporcji. Ponieważ wiesz, że każdy niewłaściwy ruch może się skończyć katastrofą. To bardzo długa i wymagająca niezwykłej cierpliwości sztuka. Latanie na miotle za złotą piłeczką nie wymaga niczego poza zręcznością.
- Nieprawda - oburzył się Harry. - Do tego też potrzeba niezwykłej cierpliwości. Zresztą, nie w tym rzecz. Ważne jest uczucie, które nadchodzi, kiedy jest już po wszystkim. To niemożliwe, żeby po kilku miesiącach takiej pracy, gdzie każda pomyłka może się skończyć bardzo źle, gdy w końcu udaje ci się uwarzyć poprawny eliksir... nie odczuwać żadnej radości.
Severus patrzył na niego dosyć długo, zanim odpowiedział:
- To wszystko zależy od rodzaju i przeznaczenia eliksiru. Kiedy kończę warzyć kolejne lekarstwo dla Pomfrey, trudno odczuwać coś poza nużącą satysfakcją.
- A jak długo właściwie warzy się te najtrudniejsze eliksiry?
- Bardzo długo, Potter. Jestem pewien, że w tym czasie zdołałbyś złapać swoją złotą piłeczkę kilka tysięcy razy.
Harry rozszerzył oczy.
- Naprawdę? Aż tak długo? Dłużej niż Eliksir Wielosokowy?
- O wiele dłużej.
Harry zamyślił się. Przypomniał mu się wywar, który zobaczył w tajnym laboratorium Snape'a. Ciekawe, czy to jeden z takich...?
- A... - zająknął się. - A czy warzysz teraz jakiś trudny eliksir?
Wyraz oczu Severusa zmienił się. Nagle pojawił się w nich niesamowity blask.
- Owszem - odparł cicho.
Harry'ego przeszył chłód. Miał wrażenie, jakby do salonu wpadł zimny wiatr, a przecież to było niemożliwe. Był zaskoczony reakcją, jaką jego pytanie wywołało na twarzy mężczyzny.
- A... czy długo będziesz go jeszcze warzył?
Blask w oczach Severusa na chwilę przygasł, a jego oblicze przeciął cień. Odwrócił głowę w stronę kominka. Wyglądało, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu, po kilku chwilach napiętej ciszy, odparł:
- Tyle, ile potrzeba.
Harry zmarszczył brwi. To była dziwna odpowiedź... Miał ochotę jeszcze o coś zapytać, ale z twarzy Mistrza Eliksirów wyczytał, że ten temat dobiegł końca. Nagle zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Nie wiedział, skąd takie wrażenie, ale bardzo nie chciał dalej się tak czuć. Odetchnął głęboko i usiłował przywołać na twarz beztroski uśmiech. Gorączkowo poszukiwał czegoś bardziej neutralnego i bezpiecznego.
- Czy poza mną rozmawiasz czasami z kimś innym? No wiesz, o takich błahych rzeczach. O samopoczuciu, o tym, co ci się przytrafiło danego dnia, o tym, "jakimi idiotami są ci pierwszoroczniacy i kto ich w ogóle przyjął do tej szkoły"?
Severus posłał mu długie, nieodgadnione spojrzenie.
- Ja nikogo nie lubię, Potter. Mnie też nikt nie lubi, więc niby o czym i z kim miałbym rozmawiać? Zresztą uważam, że w tej szkole nie tylko pierwszoroczniacy są idiotami.
- Ja cię lubię - odparł szybko Harry. - Dlatego możesz ze mną rozmawiać o wszystkim - uśmiechnął się.
- Doprawdy? O zastosowaniu leukocytów z krwi buchorożców w produkcji eksperymentalnych eliksirów odtruwających także?
Usta Harry'ego zareagowały samoczynnie i już miały zamiar ułożyć się w pytanie "Co?", ale w ostatniej chwili udało mu się je powstrzymać i zamiast tego odparł:
- Jasne. Jak tylko dasz mi trochę czasu na przeczytanie kilku książek na temat leukocytów, krwi buchorożców i eliksirów odtruwających. - Przegrał walkę z ustami, które rozciągnęły się w uśmiechu.
Brwi Mistrza Eliksirów uniosły się lekko. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta i tylko pokręcił głową.
- A tak wracając do tematu... - powiedział nagle Harry - ..to ja często rozmawiam z Ronem. Z Hermioną nie da się pogadać o niczym innym, poza nauką. Ale Ron jest fajny. Mimo wszystko. Ostatnio opowiadał mi o tym, że podejrzał Milicentę Bulstrode i Cormaca McLaggena gdy wymykali się do cieplarni pani Sprout, a po jakimś czasie wybiegli z krzykiem, próbując zedrzeć z siebie liście Łapietnika. Oboje na wpół ubrani. Widocznie postanowili połączyć nasze domy w przyjaznym... uścisku - zachichotał i zerknął na Snape'a, który wyglądał, jakby wcale nie było mu do śmiechu. Wyglądał raczej jak ktoś, kto właśnie zapamiętuje nazwiska i obmyśla dotkliwe kary. - No, jest jeszcze Luna. Ona naprawdę jest bardzo fajna, kiedy się ją bliżej pozna. I tak naprawdę... to ona nie była moją dziewczyną. Udawaliśmy tylko, żeby wszyscy się ode mnie odczepili. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko... - Twarz Snape'a przypominała kamienną maskę. O ile kamień mógłby promieniować takim szyderczym znużeniem. - Aha, czasami rozmawiam też z Ginny. Ona również jest całkiem fajna. Tylko trochę za bardzo... - urwał nagle, widząc wzrok, którym przebił go Severus. Zabłysła w nim bardzo niebezpieczna sugestia, że jeżeli Harry zaraz się nie zamknie, to spotka go coś bardzo złego. Ugryzł się w język, zorientowawszy się o kim i przy kim chciał opowiadać. Szybko zmienił temat. - A co do nauki... kiedyś moim ulubionym przedmiotem była Obrona. Zawsze z niecierpliwością wyczekiwałem też Historii Magii, ponieważ to była bardzo miła odmiana. Binns potrafi uśpić całą klasę. Ale teraz... - uśmiechnął się -... teraz mój ulubiony przedmiot to Eliksiry. Wiesz, uważam, że są naprawdę fascynujące.
W oczach Snape'a pojawiły się iskierki rozbawienia.
- Doprawdy? - zapytał mężczyzna, a kąciki jego ust drgnęły nieznacznie.
Harry pochylił się do przodu i kontynuował:
- Tak. I wiesz co? Nie wiem, jak mogłem wcześniej tego nie dostrzegać. Te wszystkie składniki, które przewijają się przez moje ręce... Dotykam ich, pieszczę w moich palcach, ugniatam, kruszę albo wyciskam z nich soki... - zobaczył, jak Snape zagryza wargę. - ...są naprawdę niezwykle interesujące. No i jest jeszcze kociołek, którego cały czas trzeba pilnować, żeby nie osiągnął temperatury wrzenia i nie wybuchnął... - Severus odpiął guzik przy kołnierzyku, a Harry uśmiechnął się w duchu. Sam był zaskoczony, że potrafi opowiadać o tym w tak dwuznaczny sposób. - Ale to nie wszystko. Jest jeszcze Mistrz Eliksirów, który nas naucza i chociaż niemal wszyscy uczniowie się go boją, to ja uważam, że jest doskonały w swoim fachu. - Harry poczuł, że na jego policzki wypływa rumieniec.
Mężczyzna rozchylił usta w zdumieniu, jednak szybko się opanował. Oparł się wygodnie w fotelu, przez cały czas wbijając w niego intensywne spojrzenie. Harry odchrząknął zakłopotany, próbując szybko zmienić temat, ale w tej samej chwili usłyszał łagodny głos Snape' a:
- Jak bardzo lubisz swojego nauczyciela Eliksirów, Potter? - zapytał, a na jego twarzy pojawił się ten cudowny, krzywy uśmiech. Harry rozszerzył oczy, nie mogąc uwierzyć, że Severus to powiedział i że chciał kontynuować ich małą grę. Jak miał mu odpowiedzieć na takie pytanie? Jak bardzo go lubi? Tego się nie dało opisać...
Poczuł, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej. Gorączkowo poszukiwał jakiegoś określenia, ale nic mu nie przychodziło do głowy. A najgorsze było to, że Snape wydawał się naprawdę zainteresowany odpowiedzią. Harry spuścił wzrok i spojrzał na swoje kolana. Wyobraził sobie, że Severusa tu nie ma. Że naprzeciw niego siedzi ktoś inny. Luna na przykład. To ona zadała mu to pytanie. Co by jej odpowiedział?
Sięgnął głęboko wewnątrz siebie,
przypominając sobie każdą lekcję Eliksirów. Wszystkie
uczucia, które zdawały się płonąć przeróżnymi
barwami i splatać ze sobą. Każdą chwilę, w której jego
umysł odpływał, a serce przejmowało kontrolę nad
ciałem. Zamknął oczy. Zobaczył klasę. I zobaczył
- Tak bardzo... - zaczął lekko drżącym głosem -
...że kiedy siedzi przy biurku, sprawdzając wypracowania, nie
mogę się powstrzymać i obserwuję go znad swojego
kociołka. I wiem, że nie powinienem przerywać pracy, wiem,
że muszę uwarzyć eliksir. Jednak nie mogę oderwać od
niego wzroku. Tak bardzo... że zaczynam odliczać do chwili, kiedy
przerwie i spojrzy na mnie. A gdy już to zrobi, na ten jeden moment
zapominam, że jesteśmy w klasie, i myślę tylko o tym, jaki
jestem twardy. Myślę tylko o moim pragnieniu. Tak bardzo... że
kiedy już zdołam odwrócić wzrok i wracam do warzenia eliksiru,
uświadamiam sobie nagle, że nie wiem jaki składnik trzymam w
ręku i który mam dodać następny,
Dopiero wtedy odważył się spojrzeć na Severusa i niemal się zachłysnął. Mężczyzna siedział nieruchomo, wpatrując się w niego z wyrazem zdumienia na twarzy i takim niesamowitym... ciepłem w oczach. Harry zorientował się, że wstrzymał oddech, a jego serce szarpnęło się. To, co zobaczył w czarnych źrenicach Severusa było niemal jak... czułość. Ostre rysy złagodniały. Na wiecznie zaciśniętych wargach widniał... uśmiech. Nie kpiący, nie szyderczy. Prawdziwy uśmiech. Lekki i ciepły, taki, który sprawił, że wszystko nagle stało się tak... niemożliwie piękne.
Harry zamrugał kilka razy, jakby próbował sam siebie przekonać, że to, co widzi, nie jest iluzją.
- W takim razie musisz bardzo uważać, Potter - rzekł w końcu Severus. - Jeżeli tak bardzo będziesz lubił swojego nauczyciela, to możesz w końcu... oblać.
Harry poczuł, że się rumieni.
- Podejmę to ryzyko - odparł cicho, patrząc Severusowi prosto w oczy. Wydawało się, że na ułamek sekundy wszystko się zatrzymało. Harry nie wiedział, który z nich pierwszy odwrócił wzrok. Zdawał sobie tylko sprawę z tego, że jego usta ponownie przejęły kontrolę i zaczęły mówić bez udziału jego woli, tak jakby za wszelką cenę chciały zapełnić ciszę i pozbyć się tego dziwnego napięcia.
- Zresztą równie dobrze mógłbym oblać każdy inny przedmiot.
Nie jestem tak dobry jak Hermiona. Nie pochłaniam wiedzy tak szybko i mam
problemy z koncentracją, ale kiedy naprawdę chcę, to
potrafię. Tak jak w moim ostatnim wypracowaniu z Eliksirów... do którego
się przyłożyłem i poświęciłem mu dużo
czasu. Ale oczywiście musiałem się pomylić i wszystko
spieprzyć. Nic nie umiem zrobić dobrze. - Westchnął. -
Może następnym razem... - urwał, widząc jak Snape podnosi
się ze swojego miejsca i podchodzi do szafki. Wyjął z niej
kawałek pergaminu i położył go na stoliku, siadając
ponownie w fotelu. Harry spojrzał na pergamin, a jego oczy
rozszerzyły się gwałtownie. Przed nim leżało... jego
wypracowanie. Wypracowanie, które powinno teraz gnić gdzieś na dnie
kosza. Wszystkie zagięcia zostały wygładzone, a na samym dole
widniała ocena:
Dopiero po chwili zorientował się, że ma szeroko otwarte usta. Spojrzał na Snape'a z niedowierzaniem. Twarz mężczyzny była nieporuszona.
- A jednak sprawdziłeś... - Na jego usta wypłynął radosny uśmiech. - Och, Severusie... Naprawdę uważasz, że jest takie dobre? Bardzo się starałem.
Snape skrzywił się, wyraźnie zirytowany.
- Jeżeli ten głupi uśmiech nie zniknie zaraz z twojej twarzy, to bardzo szybko mogę przywrócić ci poprzednią ocenę, Potter.
Harry szybko ukrył uśmiech, ale nie potrafił zdusić płomienia radości, który tańczył w jego brzuchu. Gwałtownie podniósł się z fotela i okrążył stolik, a następnie ukląkł przed Severusem, objął go ramionami w pasie i przytulił policzek do jego klatki piersiowej.
- Dziękuję - powiedział cicho, uśmiechając się do siebie. Słyszał dziwnie płytki oddech mężczyzny i bicie jego serca. Czuł chłód jego ciała. Tak bardzo za tym tęsknił... Jego szata była przesiąknięta zapachem jakiegoś gorzkiego zioła. Pewnie niedawno warzył eliksir. Ale to nic nowego, on zawsze warzył jakiś eliksir... Ścisnął go mocniej, przesuwając twarz i wtulając ją w czarną, szorstką tkaninę. Ogarnęła go ciemność. Cicha i przyjemna. A także - mimo wszystko - ciepła...
Przez jakiś czas panowała cisza. Po chwili jednak, poprzez ciepłe oddechy i miękkie bicie serca, przebił się chłodny głos Severusa:
- Dałem ci zadanie, Potter. Zapomniałeś już?
Harry mruknął niepocieszony. Uniósł rozgrzaną twarz i spojrzał wprost w przyglądające mu się z góry łagodnie zmrużone oczy.
- A wiesz, że... że niedługo mam mecz? To oznacza, że
Severus uniósł brew.
- W takim razie będę zmuszony odwołać do tego czasu nasze szlabany, panie Potter.
- Bardzo śmieszne - wymamrotał. - Przecież zawsze możemy ze sobą porozmawiać.
Snape posłał mu kpiące spojrzenie, ale Harry je zignorował.
- Przyjdziesz na mecz, żeby mnie zobaczyć? - zapytał z nadzieją.
- Będę w tym czasie absolutnie zajęty.
- Szkoda - burknął Harry, coraz bardziej zrezygnowany. Ale w tym samym momencie przyszła mu do głowy pewna myśl. - A może to i lepiej, bo gdybyś przyszedł, to nie mógłbym się skupić na złapaniu znicza i pewnie byśmy przegrali.
Snape spojrzał na niego z namysłem.
- Więc możliwe, że jeszcze się zastanowię.
Harry ukrył uśmiech, ponownie przyciskając twarz do szorstkiej szaty.
- Czy możesz już wrócić na miejsce, Potter i zająć się w końcu tym, co powinieneś robić? - usłyszał nad głową szorstki głos Severusa. Harry skrzywił się. To jasne, że wolał być blisko niego i go przytulać, a nie siedzieć i przepisywać trzysta razy jakieś zdanie. Ale jeszcze trochę... jeszcze chociaż trochę. Podniósł się z kolan i wyprostował. Przez chwilę stał tylko i patrzył na mężczyznę, ale potem coś przejęło nad nim kontrolę i kazało mu pochylić się, opleść ramionami szyję Snape'a i delikatnie pocałować go w policzek.
Wciągnął głęboko w płuca ten charakterystyczny zapach ziół i piżma, po czym westchnął i odsunął się. Nie spojrzał na twarz mężczyzny, kiedy odwrócił się, by powrócić na swoje miejsce. Wyczuwał jedynie na sobie jego intensywny wzrok.
Wziął do ręki pióro i spojrzał na leżący przed sobą pergamin. Nie potrafił zmusić się do napisania chociażby jednego słowa. Jego myśli wciąż krążyły wokół Severusa. Podniósł głowę i zobaczył, że mężczyzna trzyma w ręku książkę. Harry wytężył wzrok, żeby odczytać tytuł:
Mistrz Eliksirów opuścił nieco książkę i Harry nie zdążył przeczytać reszty. Jego serce zabiło mocniej. Przypomniał sobie tomy, które wyniósł z Działu Ksiąg Zakazanych, a które co do jednej okazały się zupełnie bezużyteczne. Ale Severus... on powinien wiedzieć, co jest warte przeczytania. Może mógłby nawet mu pomóc... Harry miał tyle pytań. Do kogo miałby z tym pójść? Do Tonks? Od razu zaczęłaby drążyć temat, dlaczego Harry interesuje się Czarną Magią. Wiedział, że Snape już raz odmówił, ale może gdyby umiejętnie poprowadził rozmowę... może dowiedziałby się czegokolwiek, co by mu pomogło.
- To książka o Czarnej Magii? - zapytał, przerywając tym samym panującą w pomieszczeniu ciszę. Severus spojrzał znad lektury.
- Jak się tego domyśliłeś, Potter? - parsknął.
Harry wiedział, że wystawia cierpliwość Severusa na coraz
cięższą próbę, ale
- Ja słyszałem... to znaczy Moody opowiadał nam na czwartym roku o Zaklęciach Niewybaczalnych. Mówił, że aby je rzucić, trzeba naprawdę tego chcieć. I że nikt z nas nie byłby w stanie tego zrobić. Czy to się tyczy tylko Zaklęć Niewybaczalnych, czy tak samo jest ze wszystkimi klątwami, nawet tymi najzwyklejszymi?
Harry zobaczył zainteresowanie na twarzy mężczyzny. Tak jakby w końcu trafił na temat, który był wart jego uwagi. Severus przez chwilę patrzył na niego z namysłem, a następnie odłożył książkę, splótł dłonie i odparł:
- Czarna Magia rządzi się takimi samymi prawami, jak każdy inny
rodzaj magii. Żeby rzucić jakiekolwiek zaklęcie, nawet tak
proste jak
- Czyli to prawda... - Harry zdawał się być pogrążony w myślach. - Żeby rzucić klątwę, trzeba mieć duszę przeżartą złem?
Severus zmarszczył brwi.
- Dlaczego tak uważasz?
Harry zarumienił się.
- Ja... przeczytałem to gdzieś.
Przez chwilę mężczyzna lustrował go uważnym spojrzeniem.
- Skoro i tak nie potrafisz się powstrzymać przez kradzieżą książek z zakazanego działu...
- To nie była kradzież! - wpadł mu w słowo Harry.
- ...to przynajmniej postaraj się brać takie, które mają jakąkolwiek naukową wartość, a nie brednie nawiedzonych czarnoksiężników, którzy żyli setki lat temu i nie odróżniali swojego odbicia w lustrze od wroga. Jest bardzo wiele rzetelnie napisanych podręczników Czarnej Magii.
- Na przykład jakie? - zapytał szybko Harry.
Severus spojrzał na niego z kpiną.
- Próbujesz być przebiegły, Potter?
Harry zagryzł wargę. Nie było w ogóle sensu próbować podejść Severusa.
- No to skąd mam wiedzieć, które książki są dobre?
- Ponieważ zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią prowadzi różowowłosa ignorantka i niezdara, która z Aurora ma tyle, ile McGonagall z wili. A na lekcjach, zamiast prawdziwej Czarnej Magii, uczy was tylko, jak bronić się przed druzgotkami czy mantykorami.
- To nieprawda! - oburzył się Harry. - Tonks jest tysiąc razy lepsza od Umbridge. Może nie tak dobra, jak Moody czy Lupin, ale uważam, że jest naprawdę świetną nauczycielką. Ostatnio opowiadała nam o najniebezpieczniejszych klątwach, których może używać Voldemort, a które nie zostały zaliczone do Zaklęć Niewybaczalnych. Uczymy się też mnóstwa zaklęć obronnych.
Severus parsknął cicho, a następnie pochylił się w fotelu, mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Zaklęcia obronne? Nie rozśmieszaj mnie, Potter. Zamiast
przygotowywać was do wojny, uczy jak odpierać ataki i chować
się za plecami innych. Nie pokonasz Czarnego Pana rzucając na niego
- No to dlaczego ty nie chcesz mnie tego uczyć? Skoro uważasz, że powinniśmy umieć rzucać klątwy, czemu nie mógłbyś szkolić uczniów, którzy tego chcą? - zapytał Harry, wbijając w mężczyznę twarde spojrzenie.
- Ponieważ wasz ukochany dyrektor mi na to nie pozwoli, Potter.
- Nie pozwala ci też pieprzyć uczniów, a jednak to robisz - odparł Harry, zanim zdążył ugryźć się w język. Oczy Severusa błysnęły niebezpiecznie.
- Uważaj na język, Potter - warknął gniewnie. Harry wziął głęboki oddech, starając się nie zwracać uwagi na ciskający pioruny wzrok mężczyzny i kontynuował, ale już znacznie ciszej:
- Możemy robić to w tajemnicy. W zeszłym roku wraz z kilkoma uczniami stworzyliśmy grupę, którą nazwaliśmy "Gwardią Dumbledore'a". Ćwiczyliśmy w Pokoju Życzeń i... - urwał, widząc szydercze spojrzenie, które wbijał w niego Snape. - Co? - zapytał.
- To coś nowego. Chłopiec, Który Przeżył pragnie w tajemnicy przed ukochanym dyrektorem skalać swą niewinną duszyczkę Czarną Magią, nawet jeżeli groziłoby to wydaleniem go ze szkoły i umieszczeniem w Azkabanie.
- Od kiedy położyłeś na mnie swoje ręce, już nie jestem taki niewinny... więc co to za różnica? - odparł Harry, patrząc Severusowi prosto w oczy. Snape zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego. Obserwował Harry'ego tak, jakby poddawał go ocenie. Chłopak miał ochotę uciec wzrokiem, ale nie zrobił tego. Pomimo że wytrzymanie taksującego spojrzenia mężczyzny bardzo wiele go kosztowało. Po kilku minutach napiętej ciszy, Severus odchylił się w fotelu i powiedział cicho, spoglądając w ogień:
- Zastanowię się nad tym.
To nie była obietnica, jedynie otwarta możliwość, ale Harry i tak miał wrażenie, jakby zdobył niebosiężny szczyt. Z trudem powstrzymał radosny uśmiech, który cisnął mu się na usta. Odchrząknął i powiedział:
- Zresztą moja dusza wcale nie jest taka niewinna. W zeszłym roku rzuciłem Cruciatus na Bellatrix. To znaczy, może nie do końca... wyszło tak, jak powinno. Ale byłem bardzo blisko. Zawahałem się. Chciałem tego, ale coś mnie powstrzymało.
Severus zerknął na niego kątem oka.
- I myślisz, że teraz będziesz w stanie to zrobić? - zapytał drwiąco.
Harry zagryzł wargę.
- Nie jestem już tą samą osobą, którą byłem rok
temu - powiedział cicho, po czym spojrzał na
mężczyznę. - Ty mnie zmieniłeś. - Severus
parsknął i ponownie spojrzał w ogień. - Wiem, że teraz
mi się uda. Przecież sam powiedziałeś, że wystarczy
tylko bardzo chcieć... skrzywdzić kogoś. - Popatrzył na
swoje dłonie. Przez chwilę miał wrażenie, że widzi na
nich ślady krwi, ale wiedział, że to tylko złudzenie. - A
ja
To nie był przyjemny blask. Przypominał lodowate światło. Z sugestią zieleni.
Napłynęło zrozumienie.
Usta Severusa wykrzywił mroczny uśmiech.
- Jesteś zaskoczony, Potter?
Harry wstrzymał oddech, czując uderzające mu do twarzy gorąco. Jego żołądek wywrócił się. Przed oczami błysnął mu obraz Severusa, stojącego w kręgu, pośród wysokich, ciemnych postaci z twarzami ukrytymi za maskami. Lśniącymi niczym biała porcelana. Severus rzucający Crucio na niewyraźne, wijące się po ziemi sylwetki. Ręka pewnie trzymająca różdżkę, ukryte za maską oczy, takie nieczułe, pozbawione współczucia czy wyrzutów sumienia. Zamrugał kilka razy, próbując przegonić obraz i czując, że jego serce bije coraz szybciej i szybciej. Spojrzał z niedowierzaniem na siedzącego naprzeciw niego mężczyznę i pokręcił głową.
- To niemożliwe.
- Dlaczego nie? - zapytał kpiąco Severus.
- Czy to... czy to znaczy, że ty... ty to lubisz? Powiedziałeś, że trzeba naprawdę tego chcieć. Czy ty naprawdę...? - urwał, kiedy Snape pochylił się w jego stronę i zmrużył oczy.
- To, co lubię, to, co muszę, a to, czego chcę, to są zupełnie różne rzeczy, Potter.
Harry zmarszczył brwi, próbując zrozumieć.
- Ale czy ty...?
- Ludzki umysł to naprawdę ciekawe narzędzie. Można się nim posługiwać do woli, jeżeli wie się tylko, gdzie znajduje się zamek i w jaki sposób go otworzyć. Kiedy tego dokonasz, jesteś w stanie zrobić wszystko. Możesz zmusić swój umysł do takich rzeczy, których teoretycznie nigdy nie byłbyś w stanie zrobić. Na przykład zabić człowieka. Albo związać się z nim uczuciowo. Lub też go znienawidzić. Na tym właśnie polega kontrola. Coś, czego ty nigdy nie byłeś w stanie opanować, pomimo moich wysiłków. Nie potrafisz nawet na chwilę zamknąć swojego umysłu, można czytać z niego jak z otwartej książki. Ja robię to niemal przez cały czas.
Harry przypomniał sobie, jak wiele wysiłku kosztowały go zeszłoroczne lekcje Oklumencji ze Snape'em. Pamiętał smak goryczy, kiedy, pomimo wielu prób, nie potrafił przeciwstawić się Severusowi, który bez żadnych oporów wdzierał się do jego głowy.
Przez umysł Harry'ego przebiegła nagła, niekontrolowana myśl:
- To znaczy, że zawsze, w każdej sytuacji, potrafisz nad sobą panować? - zapytał, patrząc na Severusa z niedowierzaniem i głębokim podziwem. - To naprawdę... niesamowite - wymamrotał.
Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym, co zobaczył w szeroko otwartych oczach Harry'ego. Spodziewał się zapewne wszystkiego, od strachu do niechęci, ale z pewnością nie... pewnego rodzaju czci.
Harry był naprawdę pod wrażeniem. Nie wyobrażał sobie takiego życia. Ciągle się kontrolować, zawsze być skupionym... nie móc pozwolić sobie nawet na chwilę oddechu. Sam nie potrafił skupić się nawet na lekcjach, a co dopiero na... Zaraz... Coś się tu nie zgadzało... Przecież Severus nie mógł się kontrolować w czasie...
- Chwila - odezwał się, kiedy mężczyzna odchylił się do tyłu i ponownie spojrzał w ogień. - Przecież ty też nie zawsze nad sobą panujesz. Ostatnio wybuchłeś na lekcji. Byłeś wściekły. Pamiętam to. I przecież zawsze... zawsze, kiedy to robimy... wtedy też się nie kontrolujesz.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się swoim najbardziej szyderczym uśmiechem.
- Nie zrozumiałeś nic z tego, co ci powiedziałem, Potter.
Harry zmarszczył brwi. Jak to nie zrozumiał? Rozumiał doskonale!
- Ale...
- Ta rozmowa była całkowitą stratą czasu. A ty już od dawna powinieneś wykonywać moje polecenie! Jeżeli myślisz, że swoim paplaniem uda ci się uniknąć szlabanu, to znalazłeś się już daleko poza horyzontem głupoty! - warknął Severus, biorąc do ręki książkę o bardzo długim i skomplikowanym tytule, którą odłożył na stolik zaraz po przybyciu Harry'ego. - Więc bierz się w końcu do roboty, jeżeli nie chcesz dostać o wiele boleśniejszej kary! - Po tych słowach pogrążył się w lekturze.
Żołądek Harry'ego skurczył na tę wzmiankę. Spuścił oczy i spojrzał na leżący przed nim pergamin. Wiedział, że rozmowa dobiegła końca i nie wyciągnie od Severusa już ani słowa.
Part 2
Nawet nie dotknął leżącego obok pióra. Jego umysł podążył ciemnymi, tajemniczymi ścieżkami do mrocznych miejsc w jego duszy, które pragnęły zostać uwolnione. Hmm... Prawdę powiedziawszy, to stanowczo wolał dostać inną karę, niż siedzenie i przepisywanie nudnego zdania. Przecież tak bardzo za nim tęsknił. A Severus napisał, że "się nim zajmie"... Więc dlaczego tego nie robił, tylko kazał mu odrabiać szlaban? To było nie w porządku!
Jego oczy mimowolnie powędrowały ku mężczyźnie. Severus siedział wyprostowany w fotelu. Nawet czytając książkę sprawiał wrażenie kogoś, kto bez mrugnięcia okiem mógłby zadać bardzo dużo bólu...
Ta myśl sprawiła, że coś w sercu Harry'ego szarpnęło się. Przełknął ślinę, starając się odgonić takie myśli.
Nie, Severus dał mu zadanie. Musi je wykonać! Nie będzie go prowokował. Powstrzyma się! Przecież pamiętał, co się ostatnio stało...
No właśnie. Pamiętał.
Ponownie zerknął na mężczyznę. W jego głowie kołatały bardzo niebezpieczne pomysły, podsycane wspomnieniami, w których leżał z głową wciśniętą fotel, podczas gdy Snape...
Zamrugał kilka razy, przeganiając obrazy, które działały niezwykle... stymulująco na jego spięte ciało.
Cholera!
Zerknął ponownie. Nogi Severusa nie były skrzyżowane, tylko lekko rozstawione. Wzrok Harry'ego mimowolnie powędrował ku wypukłości pod czarnym materiałem spodni. Oblizał wargi, czując gwałtowny przypływ gorąca.
A jeżeli by tak...?
Czuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Mroczna część jego duszy krzyczała, szarpała się, pragnąc się uwolnić i zdobyć to, czego pragnęła. To, po co tu przyszła. To właśnie ona wyszeptała mu do ucha:
"Zrób to!"
A on posłuchał.
Jego ręce powędrowały do koszuli. Zaczął ją powoli rozpinać. Rozsunął ją, ukazując swoją bladą klatkę piersiową. Drżącymi palcami poluzował krawat i ściągnął go przez głowę.
Twarz Severusa zasłonięta była książką. Harry wbił w niego intensywne spojrzenie i cicho odpiął guzik swoich spodni. Rozchylił nogi i sięgnął pod materiał slipów. Zdusił jęk, kiedy palce musnęły sztywną erekcję. Zagryzł wargę, bardzo delikatnie uniósł penisa i oparł go o swój brzuch, pozwalając, by sam czubek wystawał spod materiału.
To Severus powinien go dotykać. To jego chłodne palce powinny zaciskać się wokół niego...
Zacisnął powieki, czując gwałtowny przypływ żaru. Gdy je uniósł i skierował wzrok w stronę siedzącego naprzeciw mężczyzny, miał wrażenie, że jego oczy płoną. Położył dłoń na swoim brzuchu i powoli przesunął ją w górę, przez klatkę piersiową, aż do szyi.
Mistrz Eliksirów poruszył się. Harry wstrzymał oddech.
- Potter, przestaniesz w końcu się na mnie gapić i zajmiesz się...? - Głos nagle zamarł, kiedy książka została odsunięta na bok. Oczy Severusa rozszerzyły się. Harry miał wrażenie, że został przygwożdżony spojrzeniem do fotela i nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie się uwolnić.
"No dalej!" - podszeptywał głos w jego głowie.
Oblizał wargi i zmrużył oczy, patrząc wprost w płomienie szalejące w czarnych źrenicach mężczyzny. Severus znalazł się przy nim w ułamku sekundy.
Harry wstrzymał oddech, kiedy wbiło się w niego rozżarzone spojrzenie. Odchylił głowę do tyłu, przyjmując wygodniejszą pozycję. Jego ciało wibrowało z niecierpliwości.
- Nie potrafisz się powstrzymać, prawda, Potter? - wyszeptał Snape, pochylając się nad Harrym i wkładając rękę w jego slipy. Kłujący chłód przeszył ciało chłopca. Zakwilił, kiedy zimna dłoń złapała jego penisa i mocno ścisnęła. - Zawsze musisz być nieposłuszny, co? A więc teraz dostaniesz taką karę, na jaką zasługujesz.
Ścisnął mocniej. Harry jęknął i szarpnął biodrami. Złapał szatę mężczyzny i przyciągnął go do siebie. Drżącymi palcami zaczął odpinać guziki.
- O nie, Potter. Na to ci nie pozwolę - warknął Severus, chwytając ręce Harry'ego i odciągając je od siebie. Wcisnął kolano pomiędzy jego uda, opierając je na fotelu i wbijając w jego krocze.
Harry zakwilił i uderzył głową o oparcie.
- Chcesz się bawić? Chcesz prowadzić swoje dziecinne gierki? Nie ze mną, Potter! - syknął mężczyzna i szarpnął go za włosy.
Eksplozja bólu. Ale jakże cudownego...
Tak, właśnie tak!
Wyciągnął ręce i ponownie złapał szorstką szatę, próbując przyciągnąć do siebie chłodne ciało.
- Znowu ignorujesz moje polecenie? - prychnął Severus, chwytając go za ręce i silnym szarpnięciem je odciągając na boki. - Będę musiał dać ci taką karę, żeby raz na zawsze odechciało ci się mnie prowokować!
Kolejna eksplozja. Ale tym razem nie bólu.
Przyjemności.
Ciało Harry'ego wygięło się. Szarpnął głowę i przybliżył usta do ucha mężczyzny. Z jego drżących warg wyrwały się tylko dwa, zachrypnięte słowa:
- Zerżnij mnie...
Poczuł, jak ciało Snape'a sztywnieje. Zanim zdążył się zorientować, został podniesiony z fotela i rzucony na stolik. Słyszał odgłos upadających na podłogę przyborów. I książki, którą czytał Severus.
Mężczyzna znalazł się przy nim w tym samym momencie. Jednym szarpnięciem przewrócił go na brzuch. Harry poczuł przyciskający mu się do policzka chłodny blat. W tym samym momencie jego ciało przeszyło ciepło magii. Krzyknął, kiedy coś złapało jego ręce i wykręciło je do tyłu, unieruchamiając mu je za plecami. Coś innego uniosło jego biodra do góry, przytwierdzając jego kolana do powierzchni stołu. Spróbował się poruszyć, ale nie był w stanie. Mógł tylko klęczeć, z wypiętymi pośladkami i związanymi z tyłu rękami.
Zaraz, on chyba nie zamierzał...?
W tym samym momencie poczuł, że Severus napiera na niego od tyłu. Jedną ręką przycisnął jego głowę do twardego, zimnego blatu, a drugą szybkim ruchem ściągnął jego slipy.
- Co ty rob...? - zaczął Harry, z trudem odwracając głowę, by zaczerpnąć tchu.
- Spełniam twoją prośbę, Potter! - syknął mężczyzna, rozszerzając palcami jego wejście.
Zaraz, czy on to chciał zrobić bez...?
- Przestań! - krzyknął - Uwolnij mnie! Nie możesz...
Wystarczył jeden gwałtowny ruch i Severus już był w nim. Powietrze rozdarł krzyk Harry'ego. Miał wrażenie, że eksploduje z bólu. Bez żadnej maści, bez żadnego przygotowania... Mistrz Eliksirów naparł na niego, a szorstka szata przywarła do jego nagich pośladków. Szarpnął się, ale mężczyzna mocno przyciskał jego głowę i nie pozwalał na jakikolwiek ruch. Zatrzymał się równie nagle, jak w niego wtargnął, jakby dawał Harry'emu czas na przyzwyczajenie się, na otworzenie przed nim.
- Przestań ze mną walczyć - wyszeptał groźnie, wycofując się i ponownie rozdzierając Harry'ego jednym gwałtownym ruchem - to przestanie boleć.
W oczach Harry'ego pojawiły się łzy. Zagryzł zęby, próbując nie krzyczeć. Severus ponownie się zatrzymał.
To wcale nie było przyje...
Z jego gardła wydobył się kolejny krzyk, kiedy mężczyzna wycofał się i wbił ponownie.
- Przestań! - zakwilił. - To boli! Severusie! To bo... - Nagle zorientował się, że jest niemy. Otwierał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Jego oczy rozszerzyły się w zrozumieniu. Zaklęcie wyciszające! Snape rzucił na niego cholerne zaklęcie wyciszające, żeby...
Mężczyzna wszedł ponownie. Harry uderzył głową o twardy blat, skoro nie mógł krzyczeć. Czuł rękę Severusa w swoich włosach i krople potu spływające po rozgrzanej skórze.
- Przestać? - wydyszał Snape, pochylając się nad nim. Głowa Harry'ego została oderwana od blatu i szarpnięta w tył, a przy uchu usłyszał niski, dyszący głos Mistrza Eliksirów. - Sam tego chciałeś, Potter. Błagałeś o to. A więc teraz to dostaniesz! - Wycofał się i ponownie wszedł w niego. Gwałtownie, ostro. Głęboko. Gdyby Harry mógł krzyczeć, zdarłby sobie gardło. Zamiast tego tylko kręcił głową, próbując powstrzymać łzy. - Och, wiem, że boli... Musi boleć! Skoro chciałeś się ze mną bawić, to teraz pokażę ci, czym taka zabawa może się skończyć!
Puścił głowę Harry'ego, która natychmiast opadła na stół.
To nie tak miało wyglądać... Nie tak!
Ciało Gryfona podrygiwało w rytmie narzuconym przez Severusa. Był w stanie jedynie kwilić bezgłośnie, kiedy czubek penisa Snape'a raz po raz uderzał w jego prostatę, coraz szybciej i szybciej. Odziane w czerń uda uderzały gwałtownie i agresywnie w nagie pośladki chłopca. A Harry czuł, jakby wszystko, absolutnie wszystko w nim zamarło, zawisło nad przepaścią pełną wrzącej lawy, która z każdym pchnięciem podnosiła swój poziom. Czuł, jak krew w jego żyłach buzuje, a skóra topi się. Krople potu spływające po jego ciele były niczym krople rozgrzanego oleju, który parzył i wypalał ślady na jego skórze.
Jego policzek tarł o twardy blat. Ciało wibrowało z wysiłku. Ból zaczął odpływać, wypłukany erupcją rozgrzanej lawy, która stopniowo opanowywała jego ciało. Pozostała jedynie czysta i rozżarzona niczym żelazny pręt euforia. Wszystko w nim zdawało się płonąć. Łącznie z mięśniami wykręconych do tyłu ramion. Penis Snape'a już dawno utorował sobie drogę i teraz wbijał się w niego bez żadnych oporów.
-Echo własnych myśli Harry'ego odbiło się w jego głowie. Słyszał nad sobą ciężkie sapanie Severusa. Stolik skrzypiał pod jego ciężarem, biodra uderzały o biodra z odgłosem przypominającym zadawanie ciosu owiniętą materiałem pięścią. Słyszał nawet swój szybki, urywany oddech. Dźwięki mieszały się ze sobą, tworząc spiralę, po której zbliżał się finał.
Lawa sięgnęła jego lędźwi i zaczęła się w nich zbierać, niemal go parząc. Severus przyspieszył. Harry zacisnął zęby. Coś było nie tak. Zbyt gorąco, zbyt... intensywnie. Nie zdążył nawet się przygotować...
Mężczyzna znieruchomiał. Harry wstrzymał oddech. Chłodne palce mocniej wbiły się w jego biodra. Severus wysunął się i pchnął. Jeszcze raz. I kolejny...
Powietrze przeciął z trudem powstrzymywany pomruk ogromnej satysfakcji. Gorąco rozlewające się we wnętrzu Harry'ego tylko wzmogło pożar szalejący w jego lędźwiach. Palce wbiły się tak głęboko w ciało, iż z pewnością pozostawią ślady. Czuł pulsowanie erekcji Severusa, które niemal pokrywało się z pulsowaniem jego własnego członka. Był już na samej granicy, ale coś go blokowało.
Zadrżał gwałtownie, czując ciepły oddech na skórze pleców, kiedy Severus pochylił się nad nim, ciężko oddychając.
"A więc to już koniec..." - przemknęło mu przez głowę. Poczuł rozczarowanie, kiedy rozgrzany penis Snape'a wysunął się z niego, pozostawiając po sobie żar i ślady spermy. Ale cóż, nie zawsze można mieć wszystko... A był już tak blisko...
Coś się jednak zmieniło. Harry usłyszał nad sobą cichy pomruk niezadowolenia, a po chwili jakieś przekleństwo, którego nie zrozumiał. Za bardzo kręciło mu się w głowie. Kątem oka dostrzegł wsuwające się pod niego ręce Mistrza Eliksirów. I nagle wszystko zostało zasypane eksplozją tysiąca iskier, gdy długie palce skubnęły jego sutki. Jego ciało zareagowało, podrywając się i opadając z powrotem. Uderzył głową o twardy blat i jęknął bezgłośnie. To było niczym smagnięcie prądem. Kolejne skubniecie sprawiło, iż gdyby nie był przywiązany magicznie do stolika, to z pewnością spadłby na podłogę. Nie, nie prądem. Batem. Bolesne, intensywne. Pobudzające. Lawa wezbrała ponownie, a w umyśle Harry'ego otworzyły się drzwi zrozumienia.
Czyli Severus zauważył, że nie dosz...
Przycisnął czoło do blatu, kiedy poczuł wsuwający się w niego palec. Łagodnie skręcił i uderzył dokładnie w to miejsce, w które miał trafić. Jeszcze raz. I jeszcze. I... Harry drżał cały. Jego skóra płonęła. Wszystko w nim pochłonął ogień. Poczuł, że Severus pochyla się nad jego plecami i...
...i niemal w tym samym momencie świat rozbił się na tysiące kawałków, kiedy wilgotny, gorący język dotknął jego skóry i zaczął powoli sunąć wzdłuż kręgosłupa. Jakby krzesał iskry, które wtapiały się w jego ciało i zbierały w podbrzuszu, formując coś tak ogromnego... Usta Harry'ego otworzyły się w bezgłośnym krzyku. Język Severusa. Na jego skórze. Coraz niżej. Na krzyżu. Na... Merlinie!
Fala runęła, pochłaniając wszystko, co napotkała na swej drodze, łącznie ze świadomością, zmysłami i niekończącym się, niemym krzykiem. Zatopiła napięte do granic możliwości mięśnie, przelała się przez ciało i wytrysnęła białą pianą wprost na blat.
Na ten jeden moment wszystko zniknęło, rozpłynęło się, przestało mieć znaczenie. Istniała tylko przyjemność tak ogromna i tak potężna, iż z łatwością mogłaby zatopić góry. Harry miał już wiele orgazmów, ale żaden nie dorównywał intensywnością temu. Miał wrażenie, że jeszcze trochę i zemdleje, rozpłynie się wraz z nim.
Dopiero po pewnym czasie udało mu się wynurzyć i wciągnąć powietrze w obolałe płuca. Napięte mięśnie zaczęły się roztapiać, ciało rozluźniało się, dryfując spokojnie na powierzchni. Wszystko odpływało.
Harry miał niejasne wrażenie, że Severus wyprostował się, ponieważ napierający na niego ciężar zniknął. Usłyszał zaklęcie czyszczące, które usunęło ślady ze stolika, ale - co najdziwniejsze - nie z jego pośladków. Oddech powoli wracał mu do normy. Ciało przestawało dygotać. Kiedy odpłynęła przyjemność i mięśnie rozluźniły się, Harry zaczął odczuwać nieprzyjemny ból w wykręconych ramionach, napiętych udach, wygiętym kręgosłupie i startych kolanach. Z ulgą myślał o nadchodzącym uwolnieniu z krepujących go, magicznych więzów. Kątem oka zobaczył, że Snape pochyla się po coś leżącego na podłodze. Odwrócił głowę akurat w tym samym momencie, żeby zobaczyć, jak mężczyzna siada w fotelu, zakłada nogę na nogę i zagłębia się w lekturze książki.
W pierwszej chwili pomyślał, że Severus chce się z nim podrażnić. Przecież nie może go tutaj zostawić w takim stanie. Nie może. Prawda?
Przez kilka chwil patrzył wprost na mężczyznę w nadziei, że ta farsa za chwilę się skończy, że Snape za moment opuści książkę, uśmiechnie się drwiąco, ogłaszając swoje zwycięstwo i go uwolni. Jednak z każdą mijającą sekundą Harry wpadał w coraz większą panikę.
To przecież niemożliwe! On nie może tak postąpić! Nie może go tak trzymać! Co za wredny sukinsyn! Podły, dwulicowy...
Ledwie czuł mięśnie ramion. Uda drżały mu z wysiłku.
"Uwolnij mnie!" - wykrzyczał bezgłośnie. Próbował się poruszyć, ale magiczne więzy były silne. Nic nie mogłoby ich poluzować. Zaczął się rozpaczliwie szarpać, uderzając głową o blat, aby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny.
To podziałało. Severus, nie odkładając ani nie odsuwając książki, oświadczył tylko chłodnym głosem:
- To nic nie da, Potter. Jeżeli będziesz się szarpał, tylko pogorszysz swoją sytuację. I tak się nie uwolnisz, więc radzę ci się uspokoić i z honorem przyjąć karę. Przerwałeś mi pracę, kiedy wyraźnie kazałem ci zająć się czymś zupełnie innym, a więc uwolnię cię dopiero wtedy, kiedy skończę to, w czym mi przeszkodziłeś.
Po tych słowach ponownie zagłębił się w lekturze.
Oczy Harry'ego otworzyły się ze zdumienia. Snape ma zamiar trzymać go tak dopóki nie skończy... czytać? Przecież to chore! Wszystko go boli, każdy mięsień drży z wycieńczenia, w głowie wiruje od nadmiaru emocji, jego nagie, wypięte pośladki boleśnie pieką, a Severus ma zamiar siedzieć w fotelu przez Merlin wie ile czasu i CZYTAĆ KSIĄŻKĘ?! I to z jakiego powodu? Dla jakichś chorych zasad!
Gdyby Harry nie był w tak skrajnej rozpaczy, to z pewnością by się roześmiał. Przez kilka minut próbował się jeszcze szarpać w nadziei, że może jakimś cudem uda mu się uwolnić, ale w końcu zrezygnował, zbyt zmęczony i osłabiony. Przycisnął policzek do chłodnego blatu, zamknął oczy i zacisnął zęby, próbując wytrzymać coraz intensywniejszy ból. Miał wrażenie, że jeszcze trochę i jego ramiona wyrwą się ze stawów. Że już nigdy więcej nie będzie mógł nic nimi zrobić. W jego umyśle wirowała zimna wściekłość, którą ogromny żal formował w niezwykle ostry sopel, gotów, by uderzyć, kiedy tylko będzie miał na to szansę. Czyli wtedy, kiedy tylko Severus popełni ten błąd i go uwolni...
Czuł, że jego policzki płoną wewnętrznym ogniem
gniewu. Był upokorzony do granic możliwości. I za co? Za to,
że go pragnął! Że, do diabła, pragnął tego
cholernego drania, który
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło. Wiedział tylko, że jest już tak obolały, że nie byłby w stanie wykonać żadnego gestu, jedynie zwijać się na podłodze i kwilić. Ale nie mógł robić nawet tego, do cholery! Próbował myśleć o czymkolwiek, byle tylko oszukać zmysły. Pocierał czołem o blat, albo starał się przywrócić trochę krążenia w dłoniach poprzez poruszanie palcami.
Miał wrażenie, że minęła godzina, może dłużej. Z zaciśniętymi oczami próbował wyobrażać sobie, że leci na miotle i stara się złapać Znicz. I wtedy usłyszał szelest. Z trudem powrócił do rzeczywistości i otworzył oczy. Zobaczył, że Severus odkłada książkę i sięga po różdżkę. Jego serce zabiło mocniej. Jedno machnięcie i więzy puściły. Harry opadł na blat. Usłyszał jęk, który wydobył się z jego własnych ust. A to oznaczało, że mężczyzna przywrócił mu także głos. Ale to się teraz nie liczyło. Czuł się jak bezwładny worek z piaskiem. W jego udach, ramionach i kręgosłupie biegały gorące iskry, które wybuchały pod skórą, posyłając bolesne skurcze wzdłuż mięśni. Nie miał sił nawet na to, żeby unieść głowę. Leżał tylko i zaciskał zęby, próbując odzyskać władzę nad ciałem.
- Wstawaj, Potter! - usłyszał chłodny głos nad sobą. - Twoja kara dobiegła końca.
- Nie mogę... - jęknął, oddychając z trudem. Leżał bez ruchu kilka minut, próbując zapanować nad zawrotami głowy i osłabieniem. Był zbyt wycieńczony nawet na to, żeby wściekać się na mężczyznę. Och, sopel nadal w nim tkwił, ale Harry nie miał teraz sił, żeby napiąć cięciwę i go wystrzelić. - Dlaczego... to zrobiłeś? - zapytał w końcu, usiłując nie brzmieć na złamanego. - Przecież napisałeś... że się mną zaj...
- Gdybyś był mi posłuszny i wykonał moje polecenie, to zająłbym się tobą, ale cierpliwość nigdy nie była twoją mocną stroną - przerwał mu Snape. - Całkowicie mnie zignorowałeś, więc musiałeś ponieść taką karę, która raz na zawsze oduczy cię prowokowania mnie.
- Było mi po prostu gorąco - odparł Harry, zaciskając zęby i odwracając głowę, by móc spojrzeć na stojącego obok Snape'a. - To ty się na mnie rzuciłeś! Jestem tylko niewinnym Gryfonem, sam tak powiedziałeś. Jak możesz mnie podejrzewać o takie rzeczy?
Mężczyzna spojrzał na niego tak, jakby nie mógł uwierzyć w jego bezczelność. Ale w Harrym, wraz z każdym fragmentem powracającego do ciała czucia, rósł gniew, zamieniając się powoli w falę, podobną do tej, która jakiś czas temu zabrała go niemal do raju. Tylko że tym razem jej celem było jedynie niszczenie.
Nie ujdzie mu to na sucho! O nie, nie tym razem! Jak on mógł tak go potraktować? To było tak podłe, iż nie mieściło się w żadnych granicach.
Po wielu trudach udało mu się zsunąć ze stolika, ale nogi ugięły się pod nim i upadł na podłogę. Spróbował się podnieść, ale nie potrafił. Udało mu się tylko oprzeć na rękach i kolanach. Mięśnie paliły go żywym ogniem. Po chwili usłyszał nad sobą niski głos, zabarwiony lekko szyderstwem:
- No proszę, Potter u moich stóp. Będę musiał zapamiętać ten widok.
Harry zacisnął zęby, czując jak gniew przejmuje nad nim kontrolę. Nie, nie da mu tej satysfakcji! Wyprostował się i podciągnął slipy. Pomagając sobie rękami wstał i założył plątające mu się w kostkach spodnie. Oparł się o stolik i obrzucił Severusa wzrokiem tak pełnym wściekłości i goryczy, iż wydawało się, że za chwilę coś wokół niego wybuchnie. Gniew dodawał mu sił. Severus przyglądał mu się bez słowa z kamiennym wyrazem twarzy, jednak coś w niemal niedostrzegalnym drganiu kącików ust sprawiało, iż wyglądał tak, jakby świetnie się bawił. A to był tylko gwóźdź do trumny.
- Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że należała ci się kara, Potter? - zapytał, unosząc lekko jedną brew. W Harrym aż zawrzało.
- Doskonale wryła mi się w pamięć - burknął. - Z pewnością już więcej się do ciebie nie zbliżę! - wyrzucił z siebie. Głos go zawodził. Był zachrypnięty z gniewu. Długi, ostry sopel drgał na cięciwie, na samej granicy wystrzelenia. Jedynie siła woli Harry'ego trzymała go jeszcze na miejscu.
- Och, z całą pewnością - powtórzył Snape, ale głosem tak ociekającym szyderstwem, iż wystarczył on do tego, aby uruchomić spust. Harry nie potrafił już nad sobą zapanować. Wszystko zamieniło się w lodowate ostrze furii, które nie chciało być dłużej więzione.
- Tak, należała mi się kara! - wypalił. - I chciałem wykonać twoje polecenie... ale w tamtym momencie moje pragnienie było silniejsze! Czy to coś złego? Dla ciebie oczywiście tak! Ty i te twoje pieprzone zasady! Ja też mam zasady, wiesz? Moją zasadą jest spontaniczność! Ale w twoim słowniku pewnie w ogóle nie ma takiego słowa! Zawsze musisz nad wszystkim panować. Jednak powiem ci coś - nad pragnieniem nie da się zapanować! Może ty to potrafisz, ale ja jestem przecież tylko zwykłym "gówniarzem", dla którego uczucia są ważniejsze niż jakiekolwiek zasady! Jak mogłeś ukarać mnie za to w taki sposób? Jak mogłeś mnie tak zostawić? To było podłe, nawet jak na ciebie! - wyrzucił z siebie na jednym oddechu. Był tak zatopiony w gniewie, iż dopiero kiedy skończył, zorientował się, że wzrok Severusa płonie.
Ręka mężczyzny wystrzeliła do przodu i złapała Harry'ego za ramię. Długie palce zamknęły się na nim niczym kleszcze. Harry poczuł szarpnięcie i jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko twarzy Severusa. W ciemnych oczach szalała nawałnica. Ogień i lód mieszały się ze sobą, wirowały, zmagały. Mistrz Eliksirów wyglądał jakby walczył ze sobą, jakby w jego umyśle ścierały się dwa fronty. Jego zaciśnięta na ramieniu Harry'ego dłoń drżała.
Ale Gryfon ledwie to dostrzegał, zbyt zaślepiony burzą, która opanowała jego własne zmysły. Wyrwał ramię z uścisku, po czym odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę drzwi. Kiedy nacisnął klamkę okazało się, że są zamknięte. Szarpnął nią kilka razy ze złością i wtedy usłyszał:
- Twój szlaban jeszcze się nie zakończył, Potter. - Głos Severusa był dziwnie poruszony.
- Ach, no tak - prychnął Harry, a następnie odwrócił się do mężczyzny i ruszył w stronę fotela.
Dobrze! Napisze mu to, skoro tak bardzo tego chce!
Minął Severusa, który stał wyprostowany obok fotela, i podniósł leżące na podłodze pióro, pergamin i atrament. Usiadł i syknął z bólu. Czuł takie kłucie, jakby ktoś wbijał mu w tyłek szpilki. Z trudem odkręcił kałamarz i zaciskając zęby, gdyż mięśnie ramion boleśnie dały o sobie znać, wziął do ręki pióro i zaczął pisać:
"Nie będę..."
Ręce trzęsły mu się tak bardzo, iż gdyby sam nie wiedział, co napisał, to nigdy by tego nie odczytał. Z trudem utrzymywał pióro. Miał wrażenie, że coś próbuje rozerwać go na strzępy od środka.
Trzask! Pióro złamało się.
Harry zamrugał, ale niewiele to pomogło. Wszystko było rozmazane. Ale udało mu się coś zobaczyć. Cień, który padł na niego i na leżący przed nim pergamin. Wyczuł ruch za plecami. Severus stanął za nim, a następnie pochylił się i łagodnie wyjął pióro z jego drżącej dłoni.
- Zostaw to już - wyszeptał, odkładając je na bok.
Kark Harry'ego musnął podmuch ciepłego powietrza. Coś szarpnęło mu się w żołądku. Coś ostrego.
- Odejdź ode mnie! - krzyknął, odsuwając się gwałtownie i starając się odepchnąć mężczyznę. - Nie chcę... - Głos mu się załamał. Zresztą i tak nie byłby w stanie dokończyć, ponieważ Snape złapał go za ramiona i mocnym szarpnięciem przyciągnął z powrotem do tyłu. Pochylił się do jego ucha. Ciepły oddech ponownie dotknął odsłoniętej szyi. Wzdłuż pleców Harry'ego przeszły ciarki. I wtedy usłyszał niski, mroczny głos, w którym odbijało się dalekie echo silnego wzburzenia:
- Już nigdy więcej mnie nie prowokuj. Nigdy więcej nie doprowadzaj mnie do takiego stanu. Ponieważ wtedy mogę zrobić... - urwał nagle, jak ktoś, kto zdał sobie sprawę, że powiedział więcej, niż zamierzał. Albo nie potrafił ubrać w słowa tego, co chciał powiedzieć. W głosie przez moment zabrzmiała sugestia lodu. Topiącego się.
Snape nie powiedział nic więcej. Zapadła cisza, w której jedynym dźwiękiem, jaki Harry słyszał, był ciepły oddech mężczyzny tuż przy swoim uchu. Zamknął oczy. Całe jego ciało zdawało się wibrować od rozszarpującej go złości i żalu, ale ten równomierny, spokojny podmuch, który muskał jego szyję, działał niezwykle kojąco. Po chwili Severus wyprostował się, a jego łagodzący oddech zniknął. Gniew ponownie się spiętrzył i kiedy Harry miał już otworzyć oczy, poczuł delikatny dotyk chłodnej dłoni na karku - niczym ręki tresera uspokajającego rozwścieczone zwierzę. Pod jej wpływem targające nim emocje zaczęły powoli opadać. Z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie. Palce Severusa gładziły jego szyję łagodnie, uspokajająco. Bardzo, bardzo powoli w jego serce zaczął wlewać się spokój. Bestia wycofywała się. Niezbyt głęboko, ale wystarczająco, by mógł w końcu głęboko zaczerpnąć powietrza.
Mimowolnie odchylił głowę do tyłu. Chłodna dłoń przesunęła się z karku na odsłoniętą szyję, głaszcząc ją i pieszcząc. Z gardła Harry'ego wyrwał się przeciągły pomruk. Czuł ciepło. Było już... dobrze.
Gdyby nie miał zamkniętych oczu, zobaczyłby, że na twarz Severusa wypływa tajemniczy uśmiech.
Tak, to właśnie prawdziwa umiejętność - doprowadzić bestię do furii, a następnie uspokoić ją jednym, jedynym dotykiem.
Potrafią to tylko najlepsi, tylko ci, którzy posiedli wszystkie tajemnice...
...tresury.
--- rozdział 26 ---
26. The Warning
Kiedy Harry obudził się w czwartkowy poranek, pierwszą rzeczą, jaką odczuł, był silny, kłujący ból otartego wejścia. Zaciskając zęby, powlókł się do łazienki i wziął szybki prysznic, przeklinając pod nosem Snape'a i jego "sposoby nauczania". Nie chciał o tym myśleć, ponieważ nadal był zły. To, że Severus trochę go wczoraj ułagodził nie oznaczało, że tak szybko mu wybaczy. A szczególnie, że przez niego Harry, zamiast w weekend trenować do nadchodzącego meczu, będzie musiał szorować kible. Nawet McGonagall nie byłaby taką wredną jędzą i nie zadałaby mu aż tak koszmarnego szlabanu! Kiedy tylko o tym myślał, wpadał w jeszcze większą złość. A nie mógł być zły, bo chciał się wreszcie pogodzić z Ronem i Hermioną.
A właściwie to gdzie się podział Ron?
Harry wyszedł z łazienki i rozejrzał się po dormitorium. Neville szukał czegoś pod swoim łóżkiem.
- Hej, Neville. Ron poszedł już na śniadanie?
- Mhm - wymamrotał chłopak, unosząc się trochę na łokciach. - Nie widziałeś mojej przypominajki? Nie pamiętam, gdzie ją zostawiłem.
- Przykro mi, nie widziałem - odparł Harry. - Idę na śniadanie - oświadczył, po czym zabrał ksiązki i wyszedł na korytarz.
A więc to tak! Ron nie mógł nawet na niego zaczekać, żeby poszli razem! Co się z nim działo? Muszą poważnie porozmawiać! Dość już tego!
W połowie drogi do Wielkiej Sali spotkał Lunę. Szukała czegoś za posągiem starej, bezimiennej czarownicy.
- Cześć - powitał ją, podchodząc bliżej. Dopiero teraz zauważył, że na nogach miała zupełnie różne buty, ozdobiony żółtymi kwiatkami kozak i różowy, nabijany - Harry wybałuszył oczy - chyba gwoździami, trzewik. Krukonka najwidoczniej zrozumiała na co Harry spogląda, ponieważ uśmiechnęła się i powiedziała:
- Och, to nic takiego. Po prostu znowu pochowali mi rzeczy i nie mogę ich znaleźć.
- Chcesz, żebym pomógł ci szukać?
- Nie, nie chcę zabierać ci czasu. Masz przecież tyle spraw na głowie. - Uśmiechnęła się do niego słodko i Harry poczuł nagłe ukłucie żalu, że tak ją wcześniej wykorzystywał i że przez niego niemal umarła.
- Może przy okazji następnego wypadu do Hogsmeade wybierzemy się na piwo kremowe? - zapytał. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po prostu nagle poczuł, że powinien się jej w jakiś sposób odwdzięczyć za pomoc.
- Słyszałam, że piwo kremowe robi się z krwi Niuchaczy Wąsatych i że można się od niego uzależnić. Podobno stępia też zmysły i kiedy wypije się go za dużo, to można zachowywać się trochę... no wiesz... dziwacznie.
Harry patrzył na nią z rozdziawionymi ustami. Czyli z tego wynikałoby, że Luna pije piwo kremowe przez cały czas... A może na nią podziała odwrotnie i sprawi, że zacznie zachowywać się... normalniej?
Powstrzymał się jednak od komentarza.
- Czyli nie chcesz iść ze mn... - zaczął.
- Ależ nie - przerwała mu Krukonka. - Chętnie się z tobą wybiorę. Bardzo chciałabym spróbować tego... - pochyliła się do niego i wyszeptała konspiracyjnie - ...dziwacznego zachowania.
Harry miał trudności z zachowaniem kamiennej twarzy.
- To... świetnie - wydusił w końcu. - Idę na śniadanie, bo jest już późno, a muszę coś jeszcze...
- Pójdę z tobą. I tak już prawie wszystko przeszukałam. Moje rzeczy w końcu się znajdą. - Obdarzyła go promiennym uśmiechem i zaczęła podskakiwać w kierunku Wielkiej Sali. Jej nabijany gwoździami trzewik pobrzękiwał cicho przy każdym zetknięciu się z kamienną posadzką.
W Wielkiej Sali panował zwykły gwar. Harry zmrużył oczy, widząc siedzącą przy stole nauczycielskim ciemną sylwetkę. Kiedy Severus podniósł głowę i spojrzał na niego, Harry natychmiast odwrócił wzrok i prychnął pod nosem. Przez jego ciało przepłynęła fala gorąca. Ale sam nie był pewien, czy to z powodu złości, żalu, czy... wspomnień.
- Pokłóciliście się o coś? - zapytała natychmiast Luna, bacznie obserwując Gryfona i przenosząc wzrok na siedzącego w drugim końcu sali nauczyciela, który także odwrócił głowę.
- Nie! - zaprzeczył szybko Harry. Cholera, Luna czasami była zbyt spostrzegawcza!
- Bo wiesz... gdybyś potrzebował pomocy, to zawsze możesz na mnie liczyć. Mogę pójść do niego i przekazać mu jak bardzo krwawi twoje zranione serce.
- Nie! - Harry niemal krzyknął. Najgorsze było to, że ona naprawdę mogłaby to zrobić. - Nie, wszystko w porządku, naprawdę! Jeżeli będę chciał, to... sam mu to powiem. Nie martw się. - Postarał się uśmiechnąć.
- Albo można by spróbować nasłać na niego Gryzaki Kaukaskie, ale to nie będzie...
- Nie, Luno - przerwał jej Harry. - Nie, naprawdę nie musisz mi pomagać. Poradzę sobie.
Luna wzruszyła ramionami.
- W porządku. Ale wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś potrzebował pomocy. - Pomachała mu na pożegnanie i ruszyła w kierunku Krukonów.
Harry poszedł w stronę swojego stołu. Po drodze zerknął jeszcze na siedzącego w oddali Snape'a.
Hmm... Czy będzie w stanie kiedykolwiek mu to powiedzieć? Wątpił. Zresztą, teraz wcale nie miał ochoty z nim rozmawiać. Chciał go jakoś ukarać, ale jeszcze nie bardzo wiedział, w jaki sposób. Tym razem nie ujdzie mu na sucho to, co zrobił! To było wredne, podłe...
Zacisnął zęby. Nie, później to załatwi. Teraz ma inne sprawy na głowie...
Ron i Hermiona siedzieli naprzeciwko siebie. Harry podszedł do znajdującej się po jego stronie stołu dziewczyny i usiadł obok niej. Nie obyło się oczywiście bez chwilowego skrzywienia, kiedy jego pośladki zetknęły się z twardą ławką. Przeklął Snape'a jeszcze raz, żeby poprawić sobie nieco humor, i dopiero po tym mógł przejść do działania.
- Cześć - spróbował.
Oboje coś odburknęli, starając się na niego nie patrzeć. Tak właściwie - jak Harry zauważył - na siebie też starali się nie patrzeć. A przynajmniej Ron starał się nie patrzeć ani na Hermionę, ani na Harry'ego. W takim wypadku mógł wpatrywać się jedynie w swoje kiełbaski.
Harry przysunął do siebie talerz i również nałożył kilka kiełbasek. Wiszące w powietrzu wrogie napięcie sprawiało, że zjeżyły mu się włoski na ramionach.
- Możesz podać mi keczup? - zwrócił się do Hermiony. Dziewczyna automatycznie wyciągnęła rękę i podsunęła mu butelkę pod nos, ani razu na niego nie spoglądając.
No jeżeli ona ma się tak zachowywać przez cały czas, to nie ma sensu w ogóle próbować czegokolwiek!
- Skoro jestem dla ciebie taki obrzydliwy, że nie możesz nawet na mnie spojrzeć, to już sobie idę! - wybuchnął, zrywając się ze swojego miejsca. - Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie, Hermiono.
Zobaczył, że dziewczyna gwałtownie poczerwieniała. Chyba trafił w czuły punkt.
Odwrócił się, żeby odejść, ale w tej samej chwili poczuł jej uścisk na ramieniu.
- Przepraszam, Harry - powiedziała cicho, podnosząc wzrok i spoglądając na niego z mieszaniną zawstydzenia i zakłopotania. - Po prostu... - Przez chwilę wyglądała tak, jakby szukała odpowiednich słów. - Nie spodziewałam się, że ty...
"...masz penisa." - dokończył za nią w myślach Harry i niemal parsknął, przypominając sobie słowa Severusa. Snape miał rację.
Gryfon usiadł ponownie. Hermiona puściła jego ramię i wbiła wzrok w stół. Nigdy nie widział jej tak zażenowanej. Zerknął na Rona, który przyglądał się im obojgu, marszcząc brwi, jak gdyby spodziewał się, że jeżeli tylko odwróci wzrok, to rzucą się na siebie i zaczną migdalić na stole.
Harry westchnął głęboko. To będzie trudne...
- Musimy coś sobie wyjaśnić, Hermiono - zwrócił się do przyjaciółki. - Nie robiłem tego, o co mnie zapewne podejrzewasz. Jestem chłopakiem, a chłopcy już tak mają, że czasami... dopada ich to. O każdej porze dnia. I nic na to nie możemy poradzić. Nie powinnaś mnie za to winić ani się na mnie obrażać, ponieważ nie mam na to wpływu! Ron - spojrzał na siedzącego naprzeciw przyjaciela - nie wiem, w jaki sposób przyszło ci do głowy, że ja i Hermiona mamy romans. - Po tych słowach Gryfonka poderwała gwałtownie głowę i spojrzała z zaskoczeniem na rudzielca. - Ale chcę cię zapewnić, że to kompletna bzdura. Hermiona zauważyła na lekcji pewną moją... niedyspozycję i od tego czasu zaczęła unikać mnie jak ognia, a ty od razu założyłeś, że ukrywamy przed tobą nasz związek. - Ron zaczął coś mamrotać pod nosem na swoje usprawiedliwienie. - Chce cię jednak zapewnić, że ani ja, ani Hermiona...
- RONALDZIE WEASLEY! - Głośny krzyk Hermiony przebił się nawet przez panujący w Wielkiej Sali gwar. - JAK MOGŁEŚ POMYSLEĆ, ŻE JA I HARRY MAMY ROMANS?! - Zerwała się z miejsca i wbiła w Rona rozwścieczone spojrzenie. Ludzie przestali jeść i rozmawiać i patrzyli na nich w pełnej oszołomienia ciszy. - To nieprawdopodobne! To... to... najgłupsza rzecz, jaka kiedykolwiek wpadła ci do głowy, a naprawdę miała ogromną konkurencję! - Z wyciągniętym w stronę rudzielca palcem i rozwianymi włosami wyglądała niczym zwiastun burzy. Harry rozejrzał się wokół i jęknął. Patrzyli na nich wszyscy. Nawet nauczyciele.
- Nie, to nie tak, Hermiono! - Ron próbował się bronić, ale od początku był na przegranej pozycji. Jego uszy niemal świeciły na czerwono. - Po prostu... tak się ostatnio dziwnie zachowywaliście, więc pomyślałem...
- POMYŚLAŁEŚ?? - ryknęła Gryfonka. - Dlaczego nie myślisz wtedy, kiedy potrzeba, tylko wyciągasz jakieś durne wnioski na podstawie głupich przesłanek? Jakbyś w ogóle nas nie znał! Jakbyś nie wiedział, że ja... - urwała nagle, czerwieniąc się.
- Przestańcie. - Harry, korzystając z chwili przerwy, postanowił załagodzić sytuację. - Nie chciałem, żebyście się przeze mnie pokłócili. Po prostu wszyscy zrozumieliśmy się trochę opacznie. Nie ma sensu już tego roztrząsać. Najlepiej będzie, jeżeli zapomnimy o całej sprawie.
Hermiona wbijała w Rona spojrzenie rozwścieczonej kotki. Zachowywała się tak, jakby poza nimi nie było tu nikogo, jakby w ogóle zapomniała gdzie się znajduje. Do uszu Harry'ego zaczęły już docierać pierwsze chichoty.
- Siadaj, Hermiono - powiedział łagodnie do przyjaciółki. - Ronowi jest przykro, że tak pomyślał. Prawda, Ron?
Rudzielec pokiwał głową i wbił wzrok w swoje zapomniane i opuszczone kiełbaski.
Śmiechy zaczęły się wzmagać.
Harry zamknął oczy i westchnął. Czy zawsze to właśnie on musi brać udział w takich przedstawieniach?
Hermiona otrząsnęła się i rozejrzała po sali. Na jej policzki błyskawicznie wypłynął ogromny rumieniec. Usiadła gwałtownie na ławce i starała się ukryć twarz pod burzą kasztanowych włosów.
Ron nie podniósł głowy nawet na chwilę. Jego uszy wyglądały tak, jakby miały zacząć parować. Harry patrzył na nich oboje, zastanawiając się, co teraz zrobić.
- Chyba po raz pierwszy straciłaś nad sobą panowanie, Hermiono - powiedział, szczerząc się.
- Taa… - mruknął nieśmiało Ron, zerkając na dziewczynę. - Dobrze, że nie zaczęłaś rzucać we mnie kiełbaskami...
Hermiona spojrzała na niego, a kąciki jej ust drgnęły.
- Nic by to nie dało. I tak byś je wyłapał i zjadł...
Nie wiedzieli, kto pierwszy wybuchnął śmiechem. Po chwili jednak cała trójka chichotała w najlepsze, a ich śmiech mieszał się z powracającym z wolna gwarem Wielkiej Sali.
***
Harry postanowił na razie ignorować Snape'a. Było to trudne, ponieważ w piątek miał z nim lekcję. Starał się jednak zachowywać tak, jakby nic się nie stało. Nie będzie obrażał się na niego jak jakiś nastolatek "z krwawiącym sercem"! Nie da mu tej satysfakcji! A poza tym, gdyby Snape zauważył, że Harry się dąsa, natychmiast kazałby mu przyjść, żeby mógł "wybić mu to dąsanie z głowy"! A Harry nie chciał widzieć się ze Snape'em. Był naprawdę zły i czuł do niego ogromny żal za to, co mu zrobił! To nie było w porządku i Harry nie zapomni tak łatwo upokorzenia, które mu zafundował!
Na lekcji robił swoje. Zniósł jakoś docinki, którymi mężczyzna obrzucał Gryfonów, starał się nie zwracać uwagi na długie spojrzenia, które rzucał mu Mistrz Eliksirów, jakby poddając Harry'ego ocenie i próbując przejrzeć jego myśli. Harry nadal pisał mu "Dobranoc, Severusie", tak, jak każdej nocy, od kiedy dostał od niego zielony kamień. Ale cały czas czekał na okazję do rewanżu...
Nadeszła sobota. Harry wiedział, że czeka go dzisiaj czyszczenie łazienek, dlatego zerwał się wcześnie rano, aby przed całym zmarnowanym popołudniem zdążyć jeszcze chociaż na jeden trening Quidditcha. Miał poważne problemy z siedzeniem na miotle, ale po jakimś czasie i wielkim wysiłku udało mu się w końcu złapać znicz. Nie wiedział dlaczego, ale kiedy tylko jego palce zacisnęły się wokół złotej kulki, miał ochotę ją zgnieść.
Po treningu wziął prysznic i poszedł na obiad. Snape nie przyszedł na posiłek, za co Harry poczuł niezmierną wdzięczność. Był już zmęczony, a czekało go jeszcze borykanie się z zapuszczonymi, śmierdzącymi ubikacjami. To nie był najlepszy moment, aby ten, kto skazał go na tak "przyjemne" popołudnie, pokazywał mu się na oczy.
Ron i Hermiona patrzyli na niego ze współczuciem, kiedy wychodził z Wielkiej Sali, a Ginny uśmiechnęła się do niego promiennie. Przeklinając pod nosem, poczłapał w kierunku schowka ze środkami czyszczącymi.
*
Harry wyprostował zbolałe plecy i westchnął przeciągle. Już czuł się wykończony, a to dopiero początek. Właśnie wyszorował trzecią łazienkę. To była ciężka, fizyczna praca, ponieważ nie mógł używać czarów. Nie dlatego, że ktoś go pilnował, bo cały czas był sam, ale ponieważ szorowanie czegokolwiek w szkole miało być prawdziwą karą. Filch był zbyt zajęty, by pilnować każdego ucznia skazanego na szlaban, dlatego narzędzia zostały zaczarowane przez nauczycieli w taki sposób, by uruchamiały alarm, gdy ktoś spróbuje użyć w ich pobliżu magii. A tylko przy ich pomocy można było odbyć swoją karę.
Łazienki były okropnie zapuszczone. Kafelki brudne, krany zaśniedziałe, a o toaletach lepiej nie wspominać. Kilka razy zdarzyło się Harry’emu cisnąć ścierką w lustro albo w ścianę z wrzaskiem bezsilnej wściekłości na Snape'a. Sam nie wiedział, która kara była gorsza - czyszczenie łazienek czy klęczenie przez godzinę ze związanymi rękoma i wypiętym tyłkiem. Wiedział tylko, że ten paskudny drań zawsze potrafił znaleźć sposób, żeby zamienić jego życie w piekło. Starał się nie myśleć o tym, że bardzo często zamieniał je także w niebo.
Teraz jest na niego zły i nic tego nie zmieni! Nie wybaczy mu tak łatwo! Nie tym razem!
Harry zabrał wiadra, szczotki i ścierki i ruszył w poszukiwaniu kolejnej łazienki. Wszystko go bolało. Miał już serdecznie dosyć, ale prędzej zemdleje z wyczerpania, niż poprosi Snape'a o cofnięcie szlabanu.
- Harry! - W pustym korytarzu odbił się echem dziewczęcy
głos. Harry odwrócił się i zobaczył machającą do
niego Ginny. Podbiegła do niego i uśmiechnęła się szeroko.
- Wszędzie cię szukałam. Ron powiedział mi, że
dostałeś szlaban od Snape'a. Paskudna sprawa. - Spojrzała na
trzymane przez Harry'ego przedmioty. - Słuchaj, nie
podziękowałam ci jeszcze za to, co dla mnie zrobiłeś.
Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć. Dlatego
pomyślałam, że może przydałaby ci się pomoc. -
Uśmiechnęła się łagodnie, biorąc od Harry'ego
szczotkę, zanim w ogóle zdążył zaprotestować. - Razem
będzie raźniej, no i szybciej skończysz. Szczególnie, że
chyba czeka cię właśnie
- Ee... - zdołał w końcu wydukać Harry. - To bardzo miło z twojej strony...
- Może nawet zdążymy przed kolacją - roześmiała się Ginny i ruszyła w stronę wskazanego pomieszczenia. Harry poczłapał za nią, wdzięczny za jej chęci, a jednocześnie czując dziwny niepokój, którego nie potrafił uzasadnić.
*
- ...więc poprosiłam o pomoc Freda i George'a, którzy przysłali mi swój najnowszy wyrób i podrzuciłam go Ronowi podczas kolacji. Żałuj, że tego nie widziałeś, Harry - chichotała Ginny, wycierając zabrudzone lustro. - Wyobraź sobie jego minę, kiedy z gulaszu zaczęły wychodzić małe pająki i rzucać się na niego. Myślałam, że zedrze sobie gardło od wrzasku. Szkoda, że cię przy tym nie było. Nareszcie dostał za swoje.
Och, Harry doskonale potrafił wyobrazić sobie minę Rona i śmiał się tak bardzo, że z trudem łapał oddech. Czyszczenie łazienek z Ginny było przyjemnością. Wszystko wydało mu się o wiele lżejsze i prostsze. Nawet się nie zorientowali, a już kończyli.
- Przestaniecie wreszcie?! - Wysoki, dziewczęcy krzyk przetoczył się echem po pomieszczeniu, sprawiając, że przeszły ich ciarki.
- Ups. - Ginny zakryła usta dłonią, tłumiąc chichot. - Chyba ją w końcu obudziliśmy.
Z toalety w samym końcu łazienki wyfrunęła blada, przezroczysta zjawa i zawisła nad ich głowami.
- Nie można nawet popłakać sobie w spokoju i samotności bez bandy hałasujących, wrzeszczących i zakłócających kontemplację durniów! - wrzasnęła Marta, zaciskając pięści i naprężając się niczym kotka.
Harry ukrył uśmiech i starał się nadać swojemu głosowi przepraszający ton:
- Nie chcieliśmy cię obudzić, Marto. Zaraz sobie pójdziemy i będziesz dalej mogła... kontemplować... - usłyszał, że stojąca obok Ginny stłumiła parsknięcie. - ...to, co do tej pory kontemplowałaś. - Uśmiechnął się uspokajająco. Twarz Marty złagodniała.
- Och, to ty, Harry. Nie poznałam cię. - Jej oblicze "ożywił" delikatny, zawstydzony grymas. Podfrunęła bliżej i zaczęła oplatać włosy wokół palców. - Cieszę się, że mnie odwiedziłeś, ale dlaczego zajęło ci to tyle czasu?
- Och, byłem... zajęty - odparł wymijająco, zerkając na Ginny, która przez cały czas tłumiła śmiech, przyciskając dłoń do ust.
- Ach tak? - Oczy Marty rozbłysnęły gniewnie. - Racja, kto by się przejmował biedną, płaczącą Martą? Kogo obchodzi moje krwawiące serce?
- Ale ty nie masz serca, Marto - zauważył Harry, zanim ugryzł się w język.
- A więc to oznacza, że można mnie ranić? Że można traktować mnie jak zero, bo nie mam serca i nic nie poczuję?
Harry wywrócił oczami. Duch uspokoił się i spojrzał na niego pełnymi łez oczami.
- Myślałam, że ty mnie rozumiesz, Harry, że jesteś moim przyjacielem... - Przysunęła się jeszcze bliżej, patrząc na niego spod rzęs. - Że coś dla ciebie znaczę...
Harry zerknął na Ginny, błagając ją bezgłośnie o pomoc.
- Przykro mi, Marto. - Ginny stanęła pomiędzy nią a Harrym
i zarzuciła mu ręce na szyję. - Ale Harry
Marta otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Harry'ego ze zdumieniem, które szybko przerodziło się w rozpacz.
- Jak mogłeś? - zajęczała. - A ja tak długo na ciebie czekałam. Tylko na ciebie...
- Poczekasz na kogoś innego - oświadczyła Ginny, całując Harry'ego w policzek i patrząc wyzywająco na zjawę.
Marta wybuchnęła płaczem i lamentując przeraźliwie zanurkowała w toalecie, z której jeszcze przez jakiś czas dochodziły odgłosy szlochania.
- Dzięki - wymamrotał Harry, czując się nagle nieco niezręcznie z oplecionymi wokół siebie ramionami Ginny.
- Nie ma za co - odparła Gryfonka, puszczając go i uśmiechając się szeroko. - Może w końcu zostawi cię w spokoju i poszuka sobie kogoś innego, żeby go zamęczać. Ale lepiej skończmy tutaj szybko, na wypadek, gdyby wróciła. - Puściła mu oczko i zabrała się za przecieranie kranów. Harry dołączył do niej i w niedługim czasie łazienka lśniła czystością.
Zmęczeni, ale zadowoleni z siebie, przeszli do następnej, rozmawiając, śmiejąc się i pobrzękując wiadrami.
Byli tak zaaferowani pracą i swoim towarzystwem, iż nawet nie zorientowali się, że ominęła ich kolacja.
- ...przysięgam, że jeżeli Ron jeszcze raz spróbuje mnie śledzić... - mówiła Ginny, czyszcząc szczotką kafelki na ścianach - ...to osobiście wrzucę mu... Co się stało, Harry? - urwała nagle, widząc, że chłopak stoi bezczynnie, trzymając rękę w kieszeni.
- N-nic - wymamrotał Harry, zaciskając dłoń na rozgrzanym kamieniu. - Muszę tylko... iść do toalety.
Wszedł do najbliższej kabiny i wyjął z kieszeni zielony, połyskujący klejnot. Przybliżył go do oczu i odczytał wiadomość:
Harry gapił się przez chwilę na kamień, czując, jak frustracja, która tak go ostatnio męczyła, zamienia się w słodką żądzę odwetu.
Ha! Jeszcze czego! Po tym wszystkim co mu zrobił i do czego go
zmusił, myśli, że Harry tak po prostu do niego pójdzie, bo mu
Nie ma mowy!
Zacisnął klejnot w dłoni i wysłał wiadomość:
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Odczuwał ogromną satysfakcję, która rozgrzewała go i sprawiała, że miał ochotę się roześmiać.
Ma za swoje!
Odczekał jeszcze chwilę, spodziewając się odpowiedzi, ale żadna nie nadeszła, więc schował klejnot do kieszeni, wyszedł z kabiny i wrócił do sprzątania.
*
Marta wysunęła głowę znad muszli i rozejrzała się po łazience.
Poszli sobie...
Wyfrunęła z toalety i opadła na parapet, spoglądając w granatowe niebo, na którym pojawiały się już pierwsze gwiazdy. Czuła się taka samotna. Harry okazał się tylko kolejnym palantem. Nigdy mu na niej nie zależało. Jak mogła myśleć, że jest inaczej? Jak mogła spodziewać się, że pokocha kogoś takiego jak ona?
Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła zawodzić.
Już zawsze będzie miała te paskudne warkocze i te okropne okulary. I już zawsze będzie Jęczącą Martą i nikt jej nigdy nie pokocha...
Zaszlochała rozdzierająco, a w tym samym momencie w łazience rozległ się trzask drzwi i odgłos kroków.
Wrócili. Żeby ją dalej męczyć, żeby znowu się z niej wyśmiewać!
- Wynoście się stąd! - wrzasnęła w kierunku ciemnej postaci, która przystanęła na środku pomieszczenia i obrzuciła je spojrzeniem. - Mam was dosyć! Nie mam nawet chwili samotności, żeby móc cierpieć w spokoju!
Postać wydała ciche prychnięcie, a następnie odwróciła się, żeby wyjść.
- Tak, też się ze mnie naśmiewaj! Proszę bardzo! Śmiej się do woli! Tak jak Harry i ta ruda małpa, która mi go zabrała!
Postać w czerni odwróciła się gwałtownie.
- Potter był tutaj z kimś? - Głos był ostry, nieprzyjemny. Niemal lodowaty. Ale Marta tego nie zauważyła. Wiedziała jedynie, że stał przed nią ktoś, kto najwyraźniej zainteresował się jej problemami. Ktoś, komu mogła się wyżalić.
- Przez cały dzień mi przeszkadzali. I ciągle się
śmiali. Jakby było z czego! - zajęczała, oblewając
się łzami. - A ja chciałam tylko być sama ze swoim bólem.
Ale nie pozwolili mi na to. Bo po co? Kto by się mną przejmował?
A kiedy okazało się, że to Harry... Miał mnie
odwiedzać. Przez jedną krótką chwilę pomyślałam,
że mu na mnie zależy... ale NIE! - wrzasnęła tak, iż
lustra zagrzechotały w ramach. - On wolał tą rudowłosą
zdzirę! Wybrał ją, a nie mnie! - Rozszlochała się i
potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. - Co on w niej
widzi? To wredna jędza! Zabroniła mi się do niego
zbliżać! Powiedziała, że należy do niej! Że jest
jego
Kiedy rozejrzała się po pomieszczeniu, okazało się puste. Jedynie drzwi chwiały się w zawiasach, jakby ktoś trzasnął nimi z taką siłą, iż niemal je wyrwał.
Dziwne... Była pewna, że ktoś tu przed chwilą był.
Och, niedobrze... Nie dość, że jest martwa i nikt się nią nie interesuje, to na dodatek zaczyna mieszać jej się w głowie. Och, co za nieszczęście, że nie może się zabić... Uwolniłaby się od tego bezdusznego świata raz na zawsze.
Ukryła twarz w dłoniach i ponownie zaczęła zawodzić.
*
- Ile nam jeszcze zostało? - zapytała Ginny, przeciągając się i rozprostowując kręgosłup. Harry wytarł pot z czoła. Był brudny i śmierdział pleśnią, środkami dezynfekującymi i potem.
- Jeszcze dwie łazienki na trzecim piętrze. Acha, i jedna obok Wielkiej Sali.
Ginny jęknęła.
- Nie damy rady dzisiaj. Będziemy musieli dokończyć jutro. I tak chyba przegapiliśmy kolację.
Harry wrzucił szczotkę do wiadra i westchnął ciężko.
- Dziękuję ci za pomoc. Bez ciebie nadal tkwiłbym w łazience z Jęczącą Martą, przystawiającą się do mnie.
Ginny zachichotała.
- Nie wiem kto jest gorszy: Jęcząca Marta czy Krwawy Baron?
Harry wybałuszył oczy.
- Krwawy Baron? Czy on...?
Gryfonka zaczęła się śmiać.
- Tak, składał mi niezwykle ciekawe, dwuznaczne propozycje.
Kiedy Harry spróbował wyobrazić sobie Ginny z Krwawym Baronem, jego umysł gwałtownie zaprotestował. To było tak absurdalne, że nie mógł zrobić nic innego, tylko parsknąć śmiechem.
- Ale cieszę się, że to nie... - Chichot zamarł na jej ustach, kiedy drzwi do łazienki otworzyły się z głośnym hukiem. Przestraszony Harry podskoczył i obejrzał się. Wstrzymał oddech, a jego uśmiech zamienił się w wyraz zgrozy.
W drzwiach stał Snape. A wyraz jego twarzy sugerował, że Harry wpadł w naprawdę poważne tarapaty. W pomieszczeniu zrobiło się nagle niezwykle chłodno.
- Weasley - warknął w stronę przestraszonej Ginny głosem ostrym niczym stalowe ostrze. - Nie przypominam sobie, abym przydzielał ci szlaban z Potterem. Wynoś się natychmiast, albo dostaniesz szlabany do końca roku, jeżeli tak bardzo lubisz je odrabiać.
Ginny, blada jak ściana, kiwnęła głową i wybiegła z łazienki, rzuciwszy jeszcze Harry'emu przepraszające i pełne współczucia spojrzenie.
Och, Harry wiedział, że teraz będzie bardzo potrzebował współczucia...
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, otworzył usta, żeby się wytłumaczyć, ale nie zdążył tego zrobić. Snape był już przy nim. Gryfon poczuł szarpnięcie, a chwilę później uderzył plecami o ścianę z taką siłą, iż na kilka chwil stracił dech w piersiach.
Twarz Severusa płonęła czystą, ostrą niczym klinga miecza furią, kiedy przybliżył ją do twarzy Harry'ego i syknął głosem ociekającym jadem:
- Od kiedy to Weasley jest twoją
- Co? - Harry zamrugał, nie rozumiejąc.
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię! Od kiedy "należysz tylko do niej"? Od kiedy pozwalasz jej się całować? - Głos Severusa smagał go, a ręce wciskały boleśnie w ścianę.
- To nie tak - jęknął, kiedy spłynęło na niego zrozumienie. - Aua! - krzyknął, gdy mężczyzna szarpnął nim i ponownie przycisnął do ściany, sprawiając, że Harry uderzył łokciem i głową o twarde kafelki. Kiedy próbował otrząsnąć się z oszołomienia, przed jego oczami zatańczyły purpurowe plamy. - Przestań! To była tylko gra! Marta się do mnie przylepiła i chcieliśmy, żeby... Przestań! - krzyknął ponownie, kiedy palce mężczyzny wbiły się boleśnie w jego ramię, zaciskając się na nim niczym imadło.
Severus wyglądał, jakby zupełnie nad sobą nie panował, jakby był na samej granicy eksplozji.
- To boli! - wrzasnął Harry, ale lodowate, ciemne oczy tylko zwęziły się w odpowiedzi. - Ona mnie nie interesuje! Sama zaproponowała pomoc! - krzyczał, pojękując i zaciskając zęby.
- A ty musiałeś się zgodzić! - Głos przeciął powietrze, a palce wbiły się głębiej w ramię Harry'ego. - Opowiedz, jak dobrze się z nią bawiłeś!
- Chciała mi pomóc, a ja byłem już zmęczony - sapnął Harry, kiedy kolejne szarpnięcie uderzyło nim o ścianę z taką siłą, iż miał wrażenie, że jego narządy wewnętrzne się przemieściły. - Tylko sprzątaliśmy. Odegraliśmy przedstawienie przed Martą, żeby zostawiła mnie w spokoju. - Zdołał skupić wzrok na pociemniałym, płonącym wściekłością spojrzeniu Severusa, które zdawało się rozszarpywać go na kawałki, tak jak niewiele dzieliło od tego ręce mężczyzny, zaciskające się na jego ciele niczym szpony. - Jestem tylko twój, Severusie - jęknął, czując zawroty głowy. - Zawsze będę tylko twój. Nikt inny mnie nie interesuje. Przysięgam. Należę tylko do ciebie!
To chyba podziałało, ponieważ palce rozluźniły nieco uścisk, a płonący w mrocznych oczach ogień przygasł odrobinę. Harry zorientował się, że drży. A w lędźwiach czuł nieopisany żar, którego wcześniej w nich nie było.
- Daję ci ostatnie ostrzeżenie, Potter. Jeżeli
Członek Harry'ego drgnął gwałtownie. Nie wiedział, od jak dawna jest twardy, ale czuł, że każde słowo Snape'a wywoływało w nim małą eksplozję, która pustoszyła jego ciało i posyłała samoopanowanie do diabła.
Rzucił się do przodu, odgarnął dłonią czarne włosy i przyssał się do miękkiego ucha Severusa. Usłyszał cichy pomruk.
Och, doskonale wiedział, że to jego wrażliwy punkt...
Oderwał plecy od ściany i naparł na odziane w czerń ciało, pojękując, kiedy jego twardy członek otarł się o udo mężczyzny. Czuł bolesne pulsowanie w miejscach, w których ściskały go dłonie Snape'a, ale to tylko sprawiało, że płonął jeszcze bardziej. Jednak Mistrzowi Eliksirów szybko udało się zapanować nad sytuacją. Harry zajęczał z rozczarowania, kiedy ściskające go ręce odsunęły go od siebie. Jednak niemal w tym samym momencie zachrypnięty szept, który usłyszał przy swoim uchu, rozpalił w nim nowy płomień:
- Nie tutaj. Przebierz się i przyjdź do moich komnat.
Severus odsunął się od niego i wygładził szaty, starając się ukryć swoją oczywistą erekcję. Harry drżał i niemal osunął się po ścianie, kiedy przyciskające go do niej ręce zniknęły. Snape nie patrzył na niego. Jakby jedno spojrzenie więcej mogło rozbić w pył jego samokontrolę. Odwrócił się i wyszedł.
Harry stał przez chwilę, zbyt oszołomiony, aby się poruszyć. Nogi uginały się pod nim, a przez żyły płynęła lawa.
Nie może tak tutaj stać! Musi iść do Snape'a!
Zmusił się, żeby ruszyć przed siebie. Odepchnął się od ściany, potknął o stojące mu na drodze wiadro i pobiegł do wieży Gryffindoru. Zatrzymał się przed portretem Grubej Damy, odetchnął kilka razy, aby uspokoić rozszalałe serce i złapać oddech, który zgubił gdzieś po drodze, a następnie wszedł do wypełnionego uczniami Pokoju Wspólnego i ignorując zaczepki i pytania, wpadł do dormitorium, złapał kilka ubrań i pobiegł do łazienki. Wziął szybki prysznic, przebrał się (ręce drżały mu tak bardzo, że miał problemy z zapięciem koszuli), zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i wymknął się z sypialni. Lawirując pomiędzy uczniami udało mu się dotrzeć do wyjścia, gdzie niemal wpadł na wchodzących właśnie Rona i Hermionę w towarzystwie Ginny, która opowiadała im o zajściu w łazience. Harry wyminął ich, nie myśląc na razie o tym, że będzie musiał wymyślić dla nich jakąś bajeczkę, i zbiegł po schodach do lochów. Kilka razy cudem uniknął zderzenia z kręcącymi się po zamku uczniami.
Kiedy dotarł pod drzwi gabinetu Snape'a, był już ognistą kulą pragnienia. Niemal zaczął obgryzać paznokcie ze zdenerwowania, gdy czekał, aż podążający korytarzem Ślizgoni znikną za rogiem. Wszedł do gabinetu, czując pulsowanie w skroniach i gwałtownie bijące serce. Zdjął z siebie pelerynę i podszedł do drzwi prowadzących do prywatnych komnat Severusa. Kiedy ich dotknął, otworzyły się.
Wstrzymał oddech i wszedł do środka, a wtedy usłyszał szelest peleryny za swoimi plecami. Snape zamknął za nim drzwi i niemal w tym samym momencie Harry poczuł na sobie silne, drżące dłonie, które popchnęły go na drewniana powierzchnię i rozerwały jego koszulę.
Wszystko stało się tak nagle. Usta Severusa, wpijające się w jego szyję. Niecierpliwe ręce, zrywające z niego ubranie. Szarpnięcie, kiedy został podniesiony i przyciśnięty do twardej powierzchni. Nie zdążył nawet zaczerpnąć tchu, kiedy jego pozbawione butów, spodni i slipów nogi zostały uniesione w górę, a Severus już w niego wchodził, podtrzymując go w górze, tak, jakby Harry ważył mniej niż piórko. Gorący, twardy jak skała penis, pokryty czymś śliskim i wilgotnym wtargnął w niego gwałtownie, ostro, niecierpliwie. Harry chciał krzyknąć, ale z jego ust wydobył się tylko ochrypły jęk. Czuł siłę Severusa, jego pragnienie, brutalne pożądanie, dzikie i nieokiełznane, które wsuwało się w niego boleśnie, rozpychając jego nieprzygotowane wejście. Zbyt szybko, zbyt natarczywie. A on potrafił jedynie kwilić i zagryzać wargi niemal do krwi. Pragnąc jeszcze więcej, jeszcze gwałtowniej.
Mężczyzna naparł na niego mocno i wcisnął go w drzwi, a Harry owinął nogi wokół bioder Snape'a i stłumił krzyk, zaciskając zęby na jego szorstkiej szacie. Słyszał ciężki oddech mężczyzny, owiewający ciepłymi podmuchami jego nagie ramię, ponieważ wisząca w strzępach koszula już dawno zsunęła mu się do łokci. Owinął ręce wokół szyi Severusa i wcisnął twarz w jego obojczyk, próbując stłumić krzyki i jęki, które niepowstrzymanie wyrywały mu się z ust. Czuł uderzenia rozgrzanych jąder Snape'a o swoje pośladki, kiedy mężczyzna wchodził w niego z szaleńczą szybkością i agresywną siłą, jakby chciał przebić go na wylot, rozerwać, naznaczyć jako swą własność już po wsze czasy.
- Severusie... - zdołał wyszeptać głosem zachrypniętym od krzyku. - Jestem... tylko twój.
Poczuł, że mężczyzna wciska twarz w jego obojczyk. Zgniatające mu pośladki palce wbiły się w ciało z siłą i gwałtownością szponów, jakby one także pragnęły go rozedrzeć. I Severus doszedł, jęcząc ochryple w jego skórę, zaciskając zęby na ramieniu i drżąc spazmatycznie. W momencie, kiedy Harry poczuł rozlewające się w nim, wyrzucone z pulsującej, rozgrzanej erekcji gorąco, jego umysł i ciało pofrunęło pod sufit. Oślepiająca eksplozja własnego orgazmu spustoszyła zmysły i wstrząsnęła nim z siłą gromu, który przetoczył się przez jego ciało, spalając wszystko, co napotkał na swojej drodze.
Jego krzyk zmieszał się z jękami mężczyzny. Na kilka chwil stracił prawie wszystkie zmysły. Pozostał mu tylko dotyk, ale jeden zmysł nie był w stanie odebrać całej feerii doznań i Harry miał wrażenie, że eksploduje.
Dopiero po kilku chwilach udało mu się złapać oddech, podobnie jak Severusowi, który dyszał ciężko w jego ramię. Harry nadal czuł wbijające mu się w skórę ostre zęby. Ciepło powoli wysunęło się z jego wnętrza i Harry jęknął w poczuciu straty, ale wtedy Snape przysunął usta do jego ucha i wyszeptał ochryple:
- Wystarczająco spontanicznie, Potter?
Coś w żołądku Harry'ego szarpnęło się, kiedy przypomniał sobie słowa, które wykrzyczał Severusowi w twarz podczas ich ostatniego spotkania. Uśmiechnął się.
- Mhm… - mruknął cicho i otworzył usta, żeby coś jeszcze dodać, ale wydobyło się z nich jedynie pełne zaskoczenia: - Och... - kiedy gorący język mężczyzny dotknął jego ucha. Zesztywniał, czując dreszcze wędrujące po całym ciele i jęknął głośno, wciągając gwałtownie powietrze. Severus lizał dokładnie przestrzeń za jego uchem, przygryzał jego płatek, wślizgiwał się językiem do środka, a Harry mógł jedynie mruczeć z przyjemności i szarpać się, kiedy jego ciało napinało się i podrygiwało pod wpływem tego gorącego języka, podrażniającego jego zakończenia nerwowe. Odchylił głowę do tyłu, poddając się całkowicie wargom mężczyzny, które bardzo powoli zaczęły przesuwać się coraz niżej, wzdłuż szyi, przez obojczyk, na przemian ssąc, liżąc i kąsając, aż po nagie ramię, na którym wciąż widniały ślady zębów.
Harry miał wrażenie, że umrze z rozkoszy albo rozpłynie się i nigdy już nie uda mu się powrócić do swojego pierwotnego kształtu. Usta i język Severusa były niczym rozgrzany do czerwoności pogrzebacz, który wypalał ścieżkę na jego skórze, posyłając w jego ciało iskry niewiarygodnej przyjemności i sprawiając, że wszystko w nim wrzało a zmysły odpływały.
Nie był w stanie złapać tchu, nie potrafił poruszyć nawet palcem, pochłonięty doznawaniem, kiedy jego umysł kwiczał, a serce próbowało wyrwać się z piersi.
Usta Snape'a. Język Snape'a. Na nim. Na jego skórze. Na szyi, ramieniu. Gorące, zachłanne, wygłodniałe.
Harry czuł, że kręci mu się w głowie. Odległa część jego umysłu została nagle uderzona niewiarygodną myślą... że jeszcze nigdy wcześniej... że po raz pierwszy... Och, Merlinie!
Jęknął głośno, napinając się i prężąc, kiedy Severus zacisnął zęby na jego ramieniu, a bolesny prąd przeszył jego ciało i sprawił, że uderzył głową w twardą powierzchnię drzwi.
I wtedy usta i język zniknęły. Snape gwałtownie oderwał głowę, jakby w końcu dotarło do niego, co się dzieje i zdołał to powstrzymać. Harry otworzył oczy, które nie wiedział nawet, kiedy zamknął, i gdy jego wzrok napotkał spojrzenie mężczyzny, wszystko się w nim szarpnęło i zamarło.
Oczy Severusa były... były... inne. Zamglone i błyszczące jednocześnie, jakby przez moment znalazły się w zupełnie innym miejscu, jakby coś próbowało się przez nie przedostać, wyrwać, ujawnić... Jego cienkie wargi były rozchylone i wilgotne i Harry nie był w stanie się powstrzymać przed ich dotknięciem. Jeżeli nie mógł ich pocałować, to chciałby chociaż poczuć ich fakturę, ich ciepło...
Kiedy tylko dotknął gładkich warg, poczuł, jak Snape łapie jego rękę. Nie odsunął jej jednak od swej twarzy. Harry otworzył szeroko oczy, widząc, jak usta Severusa owijają się wokół jego palca i zaczynają go łagodnie ssać. Ciepły język obmywał opuszek, a zęby delikatnie przygryzały skórę. Dopiero po chwili chłopiec zorientował się, że wstrzymuje powietrze. Bał się nawet oddychać, by nie zakłócić ciszy, by nie przerwać tej nieprawdopodobnej chwili... Snape zachowywał się, jakby kompletnie się zatracił i jeżeli Harry by coś zrobił, cokolwiek, to mógłby wyrwać go z tego transu i stracić to... uczucie, które rozlewało się przyjemnym ciepłem w jego brzuchu i stopniowo opanowywało całe ciało. Patrzył z zachwytem na zamknięte oczy, na cieniutką zmarszczkę pomiędzy ciemnymi brwiami, na dziwnie łagodne rysy twarzy... patrzył i nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Bał się, że Severus usłyszy szalone bicie jego serca, że coś może przerwać tę cudowną chwilę.
Chciał tylko, żeby czas się zatrzymał i juz nigdy, przenigdy nie ruszył ponownie.
Wypuścił z westchnieniem powietrze, którego nie był już w stanie dłużej wstrzymywać.
Severus otworzył oczy. Mgła opadła, wycofała się i odsłoniła głęboką czerń źrenic. Wszystko zniknęło. Mężczyzna odsunął na bok dłoń Harry'ego i bez słowa patrzył w jego rozszerzone, zielone oczy. Harry próbował coś wyczytać z tych źrenic, ale nagle stały się równie zamknięte i niedostępne, jak cała reszta twarzy Snape'a.
- To... - spróbował powiedzieć, ale głos nie chciał go słuchać. Odchrząknął. - Ja...
Severus potrzasnął głową i Harry zamknął usta. Postawił go na ziemi i szybko doprowadził się do porządku. Kiedy Harry dotknął podłogi, nogi ugięły się pod nim, ale zdołał oprzeć się o drzwi i nie przewrócić. Kręciło mu się w głowie. To wszystko było tak... surrealistyczne. Nierealne.
Mężczyzna rzucił szybkie zaklęcie czyszczące, odwrócił się plecami do stojącego pod drzwiami chłopca i podszedł do swojego fotela. Harry pochylił się i założył leżące u jego stóp części ubrania. Snape usiadł i zapatrzył się w ogień. Nie powiedział ani słowa.
Harry stał pod drzwiami i wahał się. Co miał teraz zrobić? Wyjść? Przyłączyć się do niego? Może powinien coś powiedzieć? Miał całkowitą pustkę w głowie. Jedynym co zajmowało jego umysł było wspomnienie języka Snape'a wędrującego po skórze i gorącego dotyku wokół swojego palca. Na jego usta wypłynął lekki uśmiech, którego nie potrafił i nawet nie starał się powstrzymać. Dlaczego miał wrażenie, że wszystko wokół niego nabrało barw? Ciepłych, soczystych, radosnych barw.
Spojrzał na swój wciąż nieznacznie lśniący palec i przymknął oczy, wzdychając lekko.
Dopiero wtedy panującą w pomieszczeniu ciszę przerwał surowy głos Severusa, który przeciął rozgrzane powietrze:
- No siadaj wreszcie.
Pozwolił, by na jego usta wypłynął jeszcze szerszy uśmiech.
***
Harry leżał w łóżku i patrzył na Mapę Huncwotów. Obserwował jeden punkt, który od czasu do czasu znikał z mapy, a później ponownie się na niej pojawiał. Na jego ustach igrał ciepły uśmiech, a oczy błyszczały łagodnie. W pamięci wciąż przewijały mu się obrazy. Język Snape'a na jego ramieniu. Wargi Snape'a na skórze. Palec Harry'ego w gorącym wnętrzu ust Severusa. Zamglony, nieobecny wzrok mężczyzny.
I to uczucie, które wciąż krążyło w jego żyłach i rozlewało się po skórze.
Szczęście.
Kropka pojawiła się na mapie i Harry uśmiechnął się do siebie.
- Co ty tam warzysz, Severusie? - wyszeptał cicho. Nie wiedział, jak długo tak się wpatruje, .może godzinę albo dwie, ale był już bardzo zmęczony.
Kropka zniknęła ponownie. Harry odłożył mapę pod poduszkę i wyjął spod niej zielony kamień. Zacisnął go w dłoni i wysłał wiadomość:
I była to prawda.
*
Wokół panowała ciemność. Gęsta i nieprzenikniona. Niemal lepka.
Harry spojrzał na swoje dłonie. Nie wiedział, jak to było możliwe, ale dobrze je widział. Tak, jakby oświetlało je nieistniejące światło. W otaczającej go ciszy rozległ się odgłos kroków. Zdawały się rozbrzmiewać wszędzie wokół niego, odbijać echem od niewidzialnym ścian i powracać. Rozglądał się w ciemności, ale nie widział absolutnie niczego.
Kroki zbliżały się.
Odwrócił się i dopiero wtedy dostrzegł bladą twarz przypominającą maskę Śmierciożercy. Zamrugał kilka razy.
Nie, tylko mu się wydawało. To był Severus. Na usta Harry'ego wypłynął pełen ulgi uśmiech. Mężczyzna wbijał w niego płonące intensywnością spojrzenie i kierował się wprost ku niemu. Wyglądał niczym nietoperz, który wynurzył się z ciemności aby zaatakować swą ofiarę, łopocząc peleryną niczym skrzydłami.
Harry cofnął się mimowolnie, ale przecież nie miał się czego bać. Uśmiechnął się niepewnie.
- Co my tu ro...? - Chciał zadać pytanie, ale nie zdążył, ponieważ Snape skoczył ku niemu i przycisnął go do ściany, która nagle wyrosła za jego plecami. Na chwilę stracił dech i nie był w stanie nawet jęknąć, kiedy mężczyzna wpił się ustami w jego szyję. Dopiero kiedy do jego płuc wdarło się powietrze, z ust wydobył się pomruk pełen zaskoczenia, ale także przyjemności. Przed oczami pojawiły mu się iskry, jak gdyby usta Severusa były zapalnikiem, który rozpalił w Harrym wszystko. Zamknął oczy i odchylił głowę, pozwalając, by mężczyzna ssał i kąsał jego rozgrzaną skórę, całkowicie poddając się coraz intensywniejszym i... boleśniejszym doznaniom.
Zakwilił, czując nagłe pieczenie. Szarpnął głową, ale ręce Severusa trzymały go mocno, a usta zachłannie ssały wrażliwe miejsce.
Kolejne smagnięcie bólu i wrażenie, jakby coś spływało po jego skórze.
- Nie - zajęczał, wiercąc się i próbując odepchnąć Severusa. Otworzył oczy i zobaczył, że mężczyzna odsuwa się od jego szyi. Kiedy uniósł twarz i spojrzał na Harry'ego, chłopak poczuł, jakby coś ciężkiego opadło mu do żołądka, całe ciało zdrętwiało z przerażenia, a płuca nagle odmówiły współpracy.
To nie był Severus! To był... Voldemort! Z krwią Harry'ego wokół ust, spływającą po brodzie i lśniącą na wyszczerzonych w uśmiechu zębach.
- Co się stało, chłopcze? - wysyczał, mrużąc czerwone oczy. - Przecież lubisz ból.
Nie, to nie mogła być prawda! Harry gwałtownie zacisnął powieki i zaczął kręcić głową. Z pewnością, kiedy je otworzy, zobaczy Severusa. Musi zobaczyć!
Poczuł, że cały drży. Ogarnęło go przerażenie tak wielkie, iż miał trudności z oddychaniem. Zaczął się dusić.
Kiedy otworzył oczy, zasnuwała je mlecznobiała mgiełka, rozmazując upiorny widok. Voldemort nie zniknął. Nadal przyciskał go do ściany i uśmiechał się triumfalnie.
Harry rozejrzał się, szukając ratunku.
Jego serce zabiło mocniej. W oddali, ponad ramieniem Voldemorta, dostrzegł ciemną, oddalającą się sylwetkę. Czarna peleryna powiewała za odchodzącym, który nie odwrócił się ani na chwilę, jakby zupełnie nie interesowało go to, co dzieje się za jego plecami.
- Severusie! - Krzyk, który wydarł się z gardła Harry'ego, był tak przeraźliwy, iż nawet Czarny Pan się skrzywił. - Nie zostawiaj mnie tu! - zawył, czując, jak przerażenie ponownie zakleszcza się na jego gardle, nie pozwalając mu zaczerpnąć powietrza.
Ale Severus nie zatrzymał się. Nie odwrócił. Jego sylwetka oddalała się, niknąc ponownie w gęstej ciemności, jakby łączyła się z mrokiem, z którego wcześniej się wyłoniła.
- Nikt ci nie pomoże, chłopcze - syknął przeciągle Voldemort, przybliżając kredowobiałą, gadzią twarz do twarzy Harry'ego. - Jesteś zupełnie sam. A twoja krew należy teraz tylko do mnie.
- Nieeee! - Harry szarpnął się do przodu, próbując uwolnić ręce...
...i nagle znalazł się w swojej sypialni. Siedział na łóżku i dyszał ciężko. Miał wrażenie, że coś ścisnęło jego płuca i wyrwało żołądek. Kręciło mu się w głowie. Rozglądał się błędnym wzrokiem po otoczeniu, jakby spodziewał się, że dojrzy gdzieś Voldemorta.
Neville i Ron spali. Ich spokojne oddechy były jedynym dźwiękiem wypełniającym dzwoniącą w uszach ciszę. Od czasu do czasu słyszał pohukiwanie polującej gdzieś w oddali sowy.
Przed oczami pojawił mu się obraz oddalających się pleców Severusa. Doznał wrażenia, jakby po jego skórze pełzały lodowate ogniki, powoli zbliżając się ku sercu.
Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie.
--- rozdział 27 ---
27. Lies, lies, lies.
- Harry, co się z tobą dzieje? Głowa zaraz wpadnie ci do jajecznicy. - Głos Hermiony wyrwał Harry'ego ze stanu otępiałej nieświadomości, kiedy powoli odpływał w krainę snu. Poderwał głowę i otworzył oczy, próbując skupić wzrok na siedzącej po drugiej stronie stołu przyjaciółce.
- Nic - wymamrotał. - Po prostu trochę się nie wyspałem. To wszystko.
- Wyglądasz raczej jak ktoś, kto nie spał od miesiąca - odparła Gryfonka, lustrując go uważnym spojrzeniem. Harry potrząsnął głową.
- Naprawdę wszystko w porządku, Hermiono. Nie musisz się o mnie martwić. - Spróbował się uśmiechnąć, ale miał wrażenie, że nie wyszło mu to najlepiej. Na szczęście siedzącego obok Rona bardziej interesowało śniadanie, niż stan zdrowia swojego najlepszego przyjaciela, i pochłaniał właśnie drugą porcję jajecznicy na bekonie. Harry już wiele razy był niezwykle wdzięczny za jego ślepotę i całkowity brak wyobraźni. To Hermiona stanowiła problem. Zdawało się, że jej ulubionym zajęciem jest obserwowanie go i zamartwianie się. Mogłaby zdobyć nagrodę w kategorii najbardziej wścibskiej uczennicy w szkole. A on naprawdę nie potrzebował jej współczucia i wtykania wszędzie nosa. Wiedział, że ma dobre chęci, ale... była zbyt irytująca.
Powoli zaczynał mieć tego dosyć. Chciał jedynie świętego spokoju, żeby mógł sobie wszystko przemyśleć. To prawda, że miał na to całą niedzielę, ale wczorajszy dzień był tak wypełniony obowiązkami, że nie miał dla siebie nawet chwili. Ginny bez przerwy pytała go, kiedy dokończą sprzątać łazienki. Dopiero, kiedy delikatnie, lecz stanowczo jej odmówił, zasłaniając się tym, że Snape znowu może ich nakryć i będzie awantura, zostawiła go w spokoju. Trening Quidditcha do odbywającego się w przyszłym tygodniu meczu z Krukonami trwał niemal cały dzień, a później miał do odrabiania stertę prac domowych i musiał wysłuchiwać kolejnej kłótni Rona i Hermiony. Dopiero w nocy, kiedy położył się do łóżka i zamknął oczy, nadeszły obrazy. A wraz z nimi myśli. Myśli, które przez cały dzień czaiły się w głębi jego umysłu, a teraz, pod osłoną nocy, mogły wyjść z ukrycia i zaatakować. I nie pozwoliły mu zasnąć. Szarpały go boleśnie przez całą noc, a on wiercił się, kręcił i wciskał twarz w poduszkę. Strach był silniejszy. Nachodziły zwątpienia, strzępki zdań prowadzonych wcześniej rozmów, urwane wątki zaczęły się ze sobą splatać, spychane głęboko obawy wyciągały swe macki.
Starał się zagłuszyć te słowa, ale one były w nim i cokolwiek próbował zrobić, stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze.
- Harry, gdzie znowu bujasz? - Głos Hermiony kolejny raz przebił się przez mgłę otaczającą jego umysł. Spojrzał na nią zdezorientowany.
- Ja? Nigdzie... Ja tylko... zamyśliłem się. Przepraszam - mruknął, nie patrząc jej w oczy.
- Pytałam, czy przeczytałeś notatki z Historii Magii? Wiesz, dzisiaj mamy test, gdybyś zapomniał.
- A tak, wiem. Czytałem - skłamał.
- Co? - Ron wypluł jedzenie na talerz. - Z Historii Magii? Dlaczego mi nie przypomniałaś, Hermiono?
Gryfonka obrzuciła go zdegustowanym spojrzeniem.
- Mówiłam ci o tym trzy razy. Wtedy, kiedy opowiadałeś Neville'owi o ostatnim meczu Armat. Wtedy, kiedy opowiadałeś o tym Ginny. I wtedy, kiedy próbowałeś opowiedzieć o tym Lavender Brown, ale nie chciała cię słuchać i szybko uciekła.
Ron zrobił urażoną minę.
- No wiesz, mogłaś wybrać inny moment...
- Tak, jedyny moment, w którym możliwe, że cokolwiek by do ciebie dotarło, to moment, w którym jesz. Dlatego dowiedziałeś się o tym dopiero teraz. Powodzenia na teście - uśmiechnęła się nieprzyjemnie, po czym wstała i odmaszerowała dumnym krokiem.
Ron spojrzał na Harry'ego.
- Wredna małpa. Zrobiła to specjalnie.
- Taa... - mruknął Harry, chociaż nie słyszał niemal ani słowa z całej kłótni. Przed oczami widział jedynie plecy oddalającego się Severusa.
Kątem oka zerknął ku stołowi nauczycielskiemu, starając się nie odwracać za bardzo głowy.
A niech to! On znowu na niego patrzył! Tak, jakby wyczuwał myśli Harry'ego. Ale chyba nie jest aż tak dobry, prawda? Nie zauważył... jeszcze?
Szybko powrócił do wgapiania się w swoje śniadanie.
Tu nie chodziło o to, że Harry nie chciał sypiać. Bardzo chciał. Ale w nocy atakowały go nie tylko myśli. Obrazy były znacznie gorsze. Kiedy tylko zamykał oczy, widział twarz Voldemorta, wykrzywioną tym okrutnym uśmiechem i jego żółte zęby pokryte krwią Harry'ego. Widział Snape'a. Odchodzącego. Zostawiającego go. Opuszczającego.
Dyskretnie potrząsnął głową, starając się, aby nikt tego nie zauważył, a w szczególności Snape.
Wiele razy próbował sobie wmawiać, że to był tylko sen, ale im bardziej się starał, tym bardziej wiedział, że to nieprawda.
Dlaczego po raz drugi przyśnił mu się Voldemort i krew? Dlaczego po raz drugi we śnie pojawił się Snape, który najwyraźniej nie miał zamiaru mu pomóc? A nawet jeszcze gorzej. Teraz wyglądało to tak, jakby... Harry przełknął ślinę... jakby to Severus przyprowadził go do Voldemorta, a potem sobie po prostu odszedł.
Czy to było ostrzeżenie? Czy po prostu jego podświadome obawy? Obawy, że Severus może okazać się kimś innym, niż ten, którego gra. Że to po prostu jedna z jego masek.
Zacisnął powieki, czując jak coś ostrego zaczęło ściskać jego serce. Tak bardzo żałował, że mu się to przyśniło. Tak bardzo pragnął, aby ten sen nigdy do niego nie przyszedł i nie zerwał tych nici, które z takim trudem udało mu się rozciągnąć pomiędzy sobą a Severusem. Były bardzo cienkie i każde najlżejsze naprężenie mogło je uszkodzić. A teraz...
Westchnął głęboko, kolejny raz próbując odgonić te myśli.
Wiedział jedno - Hermiona mogła mieć rację. Będzie musiał go sprawdzić. Inaczej oszaleje.
I będzie musiał wykraść dzisiaj podczas szlabanu trochę eliksiru Bezsennego Snu, jeżeli chce jeszcze kiedykolwiek zasnąć. Nigdy więcej takich snów! Nigdy!
Ale jak to zrobić, żeby Severus niczego nie zauważył i nie nabrał podejrzeń? Największym problemem było to, że Harry nigdy nie potrafił niczego przed nim ukryć. Teraz też miał wrażenie, że Snape wie o wszystkim. Bo dlaczego przez cały czas czuł na sobie jego spojrzenie? Wzrok, który ogrzewał jego kark sprawiał, że miał ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu.
Harry przetarł klejące mu się powieki i usiłował stłumić ziewnięcie. Odsunął resztę śniadania, mamrocząc, że nie jest już głodny i poinformował Rona, że spotkają się przed klasą. Chłopak jedynie skinął głową, ponieważ usta miał zbyt zajęte.
Powoli powlókł się na korytarz, wbijając wzrok w podłogę. Był w połowie ziewnięcia, kiedy usłyszał za sobą:
- Potter!
Odwrócił się i zobaczył zmierzającą ku niemu profesor McGonagall.
- Co się stało, pani profesor? - zapytał, widząc surowy, poważny wzrok, który w niego wbijała.
- Dyrektor chciałby cię widzieć - oświadczyła, zatrzymując się przed nim i spoglądając na niego z góry.
- Dyrektor? - Harry zamrugał. - Dumbledore wrócił?
-
- Teraz?
- Której części "natychmiast chce z tobą porozmawiać" nie zrozumiałeś?
Harry czuł się trochę oszołomiony. Na dodatek zaczęła go boleć głowa.
- Dobrze, już idę - powiedział i ruszył w stronę gabinetu dyrektora.
- Potter! - Głos McGonagall zatrzymał go na miejscu.
- Tak, pani profesor? - Odwrócił się do niej.
- Nie zapomniałeś o czymś?
Harry zmarszczył brwi. Chroniczne zmęczenie wcale nie pomagało szybciej kojarzyć.
- Glutki-ciągutki - powiedziała nauczycielka. Harry wytrzeszczył oczy.
- Co?
McGonagall przewróciła oczami.
- Hasło, panie Potter. A teraz pospiesz się - dodała. - I idź dzisiaj wcześniej spać.
Harry pokiwał głową i ruszył korytarzem.
Cholera! Skoro ona zauważyła, to Snape pewnie też się już zorientował.
Szlag!
I czego chce od niego Dumbledore? Czy podczas wyprawy przydarzyło się coś nieoczekiwanego? Czy odkrył coś, o czym natychmiast musi powiedzieć Harry'emu? Powodów mogło być tysiące. Zresztą, Harry bardzo chętnie dowiedziałby się, jak przebiegają walki.
Kiedy wszedł do gabinetu, dyrektor siedział w swoim fotelu. Wyglądał na o wiele bardziej zmęczonego, niż przed wyjazdem. Cienie pod dziwnie wyblakłymi oczami powiększyły się, a twarz pokrywała sieć głębokich zmarszczek.
- Witaj, Harry - powiedział. Jego głos był zdarty i chropowaty, jakby stracił cały swój wigor. - Usiądź.
Chłopak wykonał polecenie i czekał z niecierpliwością. Dumbledore oparł się na krześle i wbił w niego poważne spojrzenie.
- Jak się trzymasz, Harry?
Chłopak wytrzeszczył oczy.
- Ee... całkiem dobrze, profesorze.
- Nie wyglądasz najlepiej.
"Podobnie jak pan" - pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.
- Miałem ostatnio dużo nauki.
Dyrektor pokiwał w zamyśleniu głową.
- Jak zapewne zauważyłeś, mój wyjazd nieco się przedłużył. Mam nadzieję, że nie wydarzyło się nic... nietypowego podczas mojej nieobecności. Nic, o czym powinieneś mi powiedzieć, Harry? - Mężczyzna spojrzał na niego ponad swoimi okularami-połówkami.
Gryfon potrząsnął głową.
- Nie, wszystko w porządku, profesorze. Nie wydarzyło się nic... nietypowego.
- Jesteś pewien, Harry? Nikt cię nie śledził? Nikt nie zadawał pytań odnośnie mojego wyjazdu? Nikt nie zaczął się tobą nagle interesować?
Harry zagryzł wargę, kiedy w jego umyśle odbiły się echem słowa Hermiony i ponownie potrząsnął głową.
- Nie. Dlaczego pan pyta?
- Hmm... - Dyrektor spojrzał w płonący i trzaskający cicho w rogu pomieszczenia kominek. Wyglądał, jakby pogrążył się w swoich myślach. - Pamiętasz, kiedy podzieliłem się z tobą swoimi obawami na temat krążącego po Hogwarcie szpiega? - Harry skinął głową. - A więc teraz jestem tego niemal pewien. - Gryfon rozszerzył oczy. - Pewnie jesteś ciekaw, gdzie podziewałem się przez cały ten czas, ale widzisz, chłopcze... nie mogę zdradzić tego nikomu, ponieważ nadal nie wiem skąd... - Przez twarz dyrektora przebiegł cień smutku i cierpienia.
- Profesorze?
Dumbledore odwrócił głowę i spojrzał na Harry'ego wyblakłymi, rozmytymi oczami.
- ... skąd Voldemort wie o niemal każdym naszym ruchu. Znowu był jeden krok przed nami i przez to... - dyrektor zamknął na chwilę oczy i westchnął. - ...przez to straciliśmy jednego z naszych najcenniejszych i najbardziej doświadczonych... przyjaciół.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie, a jego serce podskoczyło do gardła.
- Kto zginął?
Dumbledore westchnął jeszcze raz. Wydawał się jeszcze bardziej zmęczony, niż dotychczas.
- Alastor Moody.
- Och... - Harry na razie nie był w stanie wykrztusić z siebie nic więcej. Ta wiadomość zaszokowała go. Moody był przecież najlepszy. Jak to możliwe, że zginął? Każdy, ale nie on.
- A Emelina Vance i Hestia Jones zostały ciężko ranne. W tej chwili przebywają u Świętego Munga. Udało nam się złapać dwóch Śmierciożerców, ale zanim zdążyliśmy się czegokolwiek od nich dowiedzieć, popełnili samobójstwo.
- Och - powtórzył Harry, ale uznał, że to trochę za mało, dlatego po chwili dodał: - Czy mógłbym coś zrobić, profesorze? Może byłbym w stanie pomóc w...
- Nie, Harry. Twoje miejsce jest teraz w Hogwarcie. To zbyt niebezpieczne. Musisz skończyć naukę i wyszkolić się w wielu dziedzinach, zanim...
- Ale przecież już walczyłem - odparł chłopak, marszcząc brwi. Miał wrażenie, że Dumbledore traktuje go jak dziecko. - Od pierwszej klasy, kiedy...
- Nie - przerwał mu ostro dyrektor. - Przeżyłeś tylko dlatego, że miałeś dużo szczęścia. Jesteś dla nas zbyt cenny. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, zanim będziesz mógł stanąć do walki.
- Ale nie mogę bezczynnie siedzieć, kiedy ginie tyle osób! - Harry podniósł głos, zdenerwowany podejściem Dumbledore'a.
Mężczyzna pochylił głowę i spojrzał na niego ponad okularami.
- Harry... Wszyscy, którzy walczą na tej wojnie, nie robią tego jedynie po to, aby pokonać Voldemorta i jego popleczników. Walczą także o to, aby chronić ciebie. Jesteś naszą... że się tak wyrażę... bronią ostateczną. Niektórzy... oddają życie, abyś mógł nią zostać, dlatego powinieneś uszanować ich poświęcenie i uczyć się jak najpilniej.
Harry zacisnął zęby. Nie podobał mu się ten ton. Nie podobały mu się te słowa. Dlaczego wszyscy decydowali za niego? Dlaczego nie mógł tego zrobić na swój sposób? Dlaczego musiał ciągle tylko siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak...
- Nie zgadzam się - wycedził. - Nie zgadzam się na to. Chcę
walczyć. Już teraz. Skoro takie ważne jest, abym się
wyszkolił, to dlaczego nikt nie chce uczyć mnie tego, co jest
naprawdę ważne? Uczę się o bezsensownych roślinach, o
wojnach czarodziejów, o gwiazdach i o tym, jak wróżyć z herbacianych
fusów. Dlaczego nikt nie może nauczyć mnie czegoś
pożytecznego? Czegoś, co
Dumbledore patrzył na niego bez słowa. Harry czuł, że jego serce bije bardzo szybko, a ręce drżą.
- Co masz na myśli, Harry? - zapytał łagodnie mężczyzna.
- Czarną Magię! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. - Mam na myśli Czarną Magię. Zaklęcia, które unieszkodliwią Śmierciożerców, a nie tylko ich ogłuszą. Klątwy, na które nie ma przeciwzaklęć. Jeżeli mam pokonać Voldemorta, to muszę walczyć tak, jak on! Muszę... - urwał nagle, kiedy uświadomił sobie, co chce właśnie powiedzieć. Jego serce przeszył gwałtowny ból. Usiadł na krześle i wbił wzrok w podłogę.
"...rzucać Niewybaczalne..."
Po kilku chwilach ciszy, wypełnionych jedynie jego przyspieszonym oddechem i cichym trzaskaniem ognia, Harry usłyszał skrzypienie krzesła Dumbledore'a. Zobaczył, że dyrektor wstaje i podchodzi do kominka. Założył ręce z tyłu i zapatrzył się w wiszący nad nim portret.
- Nie potępiam cię za takie myśli, Harry - odezwał się po chwili. - Ja także, kiedy byłem w twoim wieku... myślałem, że to jedyna droga, jedyny sposób. Że pokonać przeciwnika można tylko jego własną bronią. Jakże się myliłem... Uświadomiła mi to twoja matka. - Harry poczuł ukłucie w sercu. Zagryzł wargę. - Uświadomiła mi, że największą bronią, jaką posiadamy... jest miłość. I że ona, jako jedyna potrafi przeciwstawić się największemu złu. Że tylko ona potrafi nas ocalić. Ponieważ jest to broń, której nasz przeciwnik nie posiada i nigdy nie zdobędzie. - Dumbledore odwrócił się w stronę siedzącego na krześle Harry'ego i posłał mu smutny uśmiech. - Proszę cię, abyś dokładnie przemyślał moje słowa. A kiedy uznasz, że już wiesz, którą drogą chciałbyś podążyć... nie będę cię powstrzymywał. To będzie twój wybór. Zezwolę ci na to, czego najbardziej pragniesz. - Harry poczuł chłód, który ześlizgnął się po jego skórze. Zadrżał i pokiwał głową. - A teraz idź już. Nie chcę cię zatrzymywać. Masz lekcje.
Gryfon ponownie pokiwał głową. Czuł się dziwnie... Jakby zostało powiedziane o wiele więcej, niż wymówiły usta. Jakby w tych słowach zostało coś ukryte.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi.
- Jeszcze jedno. - Głos dyrektora zatrzymał go na miejscu. Odwrócił się. - Uważaj na siebie, chłopcze.
- Dobrze - odparł cicho Harry. - Do widzenia, profesorze.
Dumbledore skinął głową i odwrócił się ponownie w stronę kominka. Harry, wychodząc, zerknął na portret, któremu przyglądał się dyrektor. Na obrazie widniał młody, jasnowłosy młodzieniec o szerokim uśmiechu. Zdecydowanie wyróżniał się spośród wszystkich siwowłosych i siwobrodych dyrektorów Hogwartu, których portrety pokrywały wszystkie ściany gabinetu. Harry nie miał pojęcia, kim mógł być ów chłopak i nie zastanawiał się teraz nad tym. W uszach dźwięczały mu słowa Dumbledore'a. Czuł zamęt w głowie. Nie potrafił jasno myśleć. Zatrzymał się i potrząsnął głową, czując zawroty. Oparł się o ścianę, zamknął oczy i westchnął.
Dwie drogi... to nie był łatwy wybór.
Ale czyż... nie dokonał wyboru już dawno temu?
***
Harry przysypiał niemal na każdej lekcji. Test z Historii Magii zawalił całkowicie, a podczas reszty zajęć skrupulatnie zapisywał każde słowo Binnsa. Wszystko po to, aby nie zasnąć i aby nie atakowały go bolesne myśli. Po raz pierwszy w życiu miał z lekcji więcej notatek niż Hermiona.
Eliksiry zbliżały się nieubłaganie. Już dawno nie obawiał się tej lekcji aż tak bardzo, jak teraz. Głowa bolała go coraz mocniej. Oczy kleiły mu się, a mięśnie wydawały się tak ociężałe i nieelastyczne, jakby były zrobione z żelaza. A na dodatek przez cały czas prześladowały go wspomnienia snu, obrazy i niechciane myśli. Wiedział, że w takim stanie niczego porządnego dzisiaj nie uwarzy. Pozostało mu jedynie uważanie na to, aby kociołek nie wybuchnął mu w twarz i żeby Severus niczego nie dostrzegł, chociaż wątpił, że to ostatnie mu się uda.
Początek zajęć był całkiem obiecujący. Harry starał się zachowywać tak jak zwykle, kiedy Snape wpadł do klasy i zaczął krytykować Gryfonów. To znaczy, starał się nie zwracać na to uwagi i przytakiwał cichym utyskiwaniom Rona. Nauczyciel dał im pracę do wykonania, a następnie usiadł przy biurku, aby obserwować ich postępy. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na Harrym, chłopak wstrzymał oddech, czując, jak po jego skórze pląsają bolesne iskry, po czym, zagłuszając bijące głośno serce, zabrał się do miażdżenia i siekania pancerzy chrabąszczy. Nie potrafił się jednak powstrzymać i raz po raz jego wzrok wędrował ku czarnej sylwetce. Czasami ich spojrzenia krzyżowały się, a wtedy Gryfon gwałtownie uciekał wzrokiem i starał się nie myśleć o oddalających się, pogrążających w ciemności, odzianych w czerń plecach i uśmiechającym się okrutnie Voldemorcie.
Przemęczenie i głowa niemal przez cały czas zajęta myślami poskutkowały tym, iż mało nie brakło, a wrzuciłby do swojego wywaru jad kobry, zamiast jadu skorpiona, co poskutkowałoby ogromnym wybuchem. Na szczęście Hermiona w porę zauważyła, co chce zrobić, i powstrzymała go w ostatniej chwili, a następnie próbowała besztać go szeptem, co stanowiło nieco komiczny widok.
Harry dosypał nieco poszatkowanej skórki kameleona, która była podstawowym składnikiem Eliksiru Niewidzialności, zamieszał go i odstawił na dziesięć minut, podczas których, podgrzewając się na średnim ogniu, miał nabrać intensywnie pomarańczowej barwy. Patrzył w oleistą, bulgoczącą ciecz i czuł, jak jego powieki stają się coraz cięższe, a głowa zamienia się w kamień, który niezwykle trudno utrzymać na szyi. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać, kolory rozmywać, światło zamieniać w jasne, mgliste plamy. Oczy same mu się zamknęły.
Nagle poczuł żar w kieszeni spodni. Zdezorientowany otworzył oczy i rozejrzał się wokół, nie wiedząc, gdzie jest i co się dzieje. Jego wywar już dawno stracił intensywnie pomarańczową barwę i w tej chwili zbliżał się do niebezpiecznie wybuchowej czerwieni. Na powierzchni utworzył się ogromny, drżący bąbel, który lada chwila...
Pochylił się i szybko zmniejszył ogień. Bąbel opadł. Chłopak odetchnął z ulgą i rozejrzał się po sali. Hermiona była w składziku, a Ron walczył z łyżką, która zdawała się utknąć w gęstej mazi, która powinna być eliksirem.
Pięknie, niemal zasnął nad kociołkiem... Coś go obudziło. Ale co?
Powróciło wrażenie ciepła, które nadal odczuwał w kieszeni. Serce zabiło mu mocniej. Dyskretnie wyciągnął zielony, jarzący się kamień i bez trudu odczytał świecące jasno słowa:
Szybko schował kamień do kieszeni i przełykając ślinę, spojrzał na Severusa, by skinąć mu głową w niemym podziękowaniu. Mężczyzna patrzył na niego głęboko zaniepokojony, co wcale się Harry'emu nie podobało. Dlatego szybko odwrócił głowę, przeklinając swoje szybko bijące serce, i wbił wzrok w blat ławki.
"On wie!" - tylko to kołatało mu w głowie. - "Domyślił się, że coś jest nie tak."
Musi zachować spokój. Musi udawać, że wszystko jest w porządku. Może Snape po prostu się o niego... martwi?
W tej chwili ponownie poczuł narastające ciepło. Zawahał się.
Dlaczego tak się go boi? Przecież to był tylko sen. Przecież Severus jest... jest...
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, po czym sięgnął do kieszeni i zerknął na kamień. W jego głębi widniał jaskrawy napis:
Harry poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Zacisnął klejnot w dłoni i wysłał szybką odpowiedź:
Odważył się rzucić ukradkowe spojrzenie Mistrzowi Eliksirów, który zmrużył oczy i patrzył na Harry'ego z niezmiennym zaniepokojeniem. Wyglądało na to, że wcale mu nie uwierzył. Nic dziwnego. Gryfon sam by sobie nie uwierzył. Czuł się roztrzęsiony i skołowany. I chyba tak samo wyglądał.
Próbował poukładać sobie wszystko, ale jakoś mu to nie wychodziło.
Może Hermiona miała rację? Może Snape naprawdę jest po stronie Voldemorta? Może to on jest tym szpiegiem? I zainteresował się nim tylko dlatego, aby doprowadzić go do swojego Pana?
Nie, to niemożliwe. Przecież gdyby tak było, mógłby zrobić to już dawno. Albo rzucić na niego Confundus lub Imperius. Nie, tu musiało chodzić o coś innego.
Przecież Severusowi zależało na nim... widział to w jego oczach, kiedy uprawiali seks. Widział, jak na niego działał...
Ale to przecież Snape. Sam powiedział, że potrafi grać. Że potrafi zmusić swój umysł do wszystkiego...
Nie, to nieprawda! To nie mogła być gra!
Harry przetarł zmęczone powieki i spojrzał na swój kompletnie nieudany eliksir.
Wszystko było do niczego.
Zacisnął pięści i zagryzł wargę, walcząc z czymś mrocznym i lepkim, co przez cały dzień oplatało zimną pajęczyną jego serce.
Czy to wszystko było... prawdą? Czy jedynie okrutną zabawą?
Uśmiechnął się gorzko do siebie. Nie był w stanie spojrzeć na Snape'a, który ogłosił właśnie koniec zajęć i chodził po klasie, sprawdzając efekty pracy uczniów.
Czy to od początku było zaplanowane? Czy miało posłużyć jedynie do osiągnięcia jakiegoś niewiadomego celu?
Słyszał, jak Mistrz Eliksirów znęca się słownie nad Neville'em za jego nieudany eliksir. Ale nic go w tej chwili nie obchodziło.
Dlaczego przyszedł do niego wtedy w schowku? Dlaczego zrobił to, co zrobił? Dlaczego zawsze był taki... podły? Przecież gdyby naprawdę chciał, gdyby mu zależało...
Słyszał, jak Snape beszta Rona. Ten niski, groźny głos, który zawsze doprowadzał go do stanu wrzenia... Poczuł drżenie w podbrzuszu. Zacisnął oczy w bezsilnej złości.
Dlaczego pozwolił, aby to zaszło tak daleko? Dlaczego pozwolił mu się...
Padł na niego cień. Jego kostki pobielały od zaciskania, kiedy spojrzał w górę i napotkał spojrzenie czarnych, bezdennych oczu, które teraz zwęziły się i przez chwilę zdawały się badać jego duszę, a Harry wiedział, że pozwoliłby im zajrzeć absolutnie wszędzie...
Dlaczego?
Snape ruszył dalej, nie zaszczyciwszy go żadnym komentarzem. A przecież widział, jak bardzo Harry spartaczył swój eliksir. Poczuł na sobie zdziwione spojrzenia przyjaciół, ale nie zwracał na nie uwagi.
Unosił się w pustce, a w jego uszach dzwoniło wśród ciszy tylko jedno słowo:
Kiedy tylko zabrzmiał dzwonek, błyskawicznie spakował się i ignorując przyjaciół oraz ciepło, które poczuł w kieszeni, wybiegł z klasy.
***
Harry kolejny raz przemył twarz zimną wodą i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał, jakby nie spał od tygodnia. Zaczerwienione, podkrążone oczy i blada cera mogły zdradzić każdemu, że coś jest z nim nie w porządku.
Powie mu po prostu, że ostatnio uczył się nocami, aby nadrobić zaległości.
Potrzebuje Eliksiru Bezsennego Snu. Miał plan. Ryzykowny, ale to było lepsze niż proszenie Snape'a o to, by mu go dał. Mógłby zadawać pytania, a potrafił to robić w taki sposób, aby zawsze uzyskać szczerą odpowiedź.
Spojrzał na wyblakłą już wiadomość w leżącym na umywalce kamieniu:
Z powrotem spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
Musi pamiętać o tym, że nie może nic pić. Musi o tym pamiętać. I jeszcze... nie, to później. Na razie i tak nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby to zrobić. Będzie musiał poprosić kogoś o pomoc. Może Lunę?
Zamknął oczy i odetchnął głęboko, walcząc ze zmęczeniem.
Tak, to był dobry plan.
Musiał być, bo nie miał innego.
***
Z bijącym szaleńczo sercem Harry podszedł do drzwi gabinetu Snape'a. Obok niego przebiegło kilkoro pierwszorocznych Ślizgonów. Powtórzył sobie w myślach cały plan, po czym podniósł rękę i dotknął drzwi, które natychmiast się otworzyły.
Wśliznął się do środka, wyciągając różdżkę i wyszeptał zaklęcie:
-
Nic się nie wydarzyło. Harry zaklął cicho pod nosem, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu zapełnionym zalegającymi na półkach słoikami i butelkami.
Mistrz Eliksirów rzucił pewnie na wszystkie mikstury zaklęcie uniemożliwiające przywołanie ich. Inaczej każdy uczeń mógłby bez problemu je wykraść. Cholerny, zapobiegliwy Snape!
Przecież to musi tutaj być. Severus zawsze ma w pogotowiu każdy rodzaj eliksiru. Na palcach zbliżył się do półek i zaczął przeszukiwać je wzrokiem. Czuł, że serce podchodzi mu niemal do gardła ze zdenerwowania. Kątem oka obserwował drzwi prowadzące do prywatnych kwater Mistrza Eliksirów.
Miał mało czasu. Zbyt mało.
Nazwy zaczęły rozmywać mu się przed oczami.
Jest!
Harry złapał małą buteleczkę i wstawił na miejsce pustą butelkę po zużytym eliksirze, który dostał od Snape'a wcześniej. Szybko schował ją do kieszeni razem z różdżką i odwrócił się.
W tym samym momencie drzwi do komnat otworzyły się i stanął w nich Snape. Jego oczy zwęziły się gwałtownie, kiedy zobaczył stojącego przy półkach Gryfona. Harry poczuł, że oblewa go zimny pot.
- Czego tam szukałeś, Potter? - warknął mężczyzna, przeszywając go podejrzliwym wzrokiem.
- N-nic - wydukał, czując jak jego ręce drżą, więc szybko schował je za siebie. - Przyszedłem na szlaban i... - Myśl! Myśl! - Rozwiązał mi się but, więc zatrzymałem się, żeby go zasznurować.
Brwi Snape'a uniosły się.
- I dlatego postanowiłeś iść okrężną drogą za moim biurkiem?
- No... - Harry czuł jak jego umysł paruje od wysiłku. - Kiedy się schyliłem, zobaczyłem mysz i chciałem ją... ee...
- Złapać? - dokończył Severus głosem ociekającym kpiną.
- Tak, ale uciekła za półki i... nie zdążyłem - wyszeptał, wiedząc już, że przegrał.
- To naprawdę bardzo ciekawe - rzekł mężczyzna. - Nie wiedziałem, że twoim powołaniem jest łapanie myszy, Potter. Może wobec tego powinieneś zamienić się kształtem z Panią Norris? Ona z pewnością potrafiłaby kłamać bardziej przekonująco od ciebie - dokończył, a każde słowo zamieniało się w sopel lodu. - A teraz oddaj to, co ukradłeś.
- J-ja... - wydukał. Czuł jak grunt usuwa mu się spod nóg.
Snape wyciągnął rękę.
- Nie każ mi cię przeszukiwać - warknął, wbijając w niego groźne spojrzenie.
Harry zagryzł wargę.
Wszystko na nic.
Podszedł do mężczyzny, wyjął z kieszeni eliksir i podał mu go bez słowa. Snape spojrzał na butelkę i jego twarz przez moment stała się blada, a oczy rozszerzyły się. Szybko się jednak opanował. Spojrzał na Harry'ego i syknął gniewnie:
- Dlaczego mnie o niego nie poprosiłeś, Potter?
Harry miał wrażenie, że słowa zamieniły się w pociski, że było w nich o wiele więcej złości, niż się wydawało. Złości i... czegoś jeszcze, co trudno było mu opisać. Uderzyły w niego i wbiły się głęboko.
Zrozumiał. To był żal. Strach. Niepewność.
Albo coś w tym rodzaju. Albo wszystko naraz.
- J-ja... - próbował się wytłumaczyć. - Nie chciałem cię niepokoić. Dlatego sam wziąłem ten eliksir. Żebyś... - "nie zadawał pytań", dokończył w myślach, głośno zaś powiedział: - ...się nie martwił.
- Jakież to miłe z twojej strony - prychnął Severus, wbijając w niego przeszywające spojrzenie. - A więc to nie ma nic wspólnego z tym, że ostatnio wyglądasz jak lunatyk? I że pewnie znowu śniło ci się coś, o czym chcesz zapomnieć?
Harry poczuł lodowaty dreszcz na plecach.
- Ja... to znaczy... - zająknął się. - Miałem sen, w którym goniło mnie stado pająków, a bardzo się ich boję. I dlatego chciałem go wziąć.
- Doprawdy? - Jedna z brwi Snape'a uniosła się. - Pająki? A może jeszcze myszy?
Harry zagryzł wargę.
- Wiedziałem, że kiedy ci o tym powiem, to będziesz się ze mnie wyśmiewał - powiedział Gryfon, spoglądając prosto w oczy mężczyzny. - I dlatego nie chciałem cię w to mieszać. A teraz, czy mógłbyś dać mi już ten eliksir?
Oczy Severusa zwęziły się. Wyglądało, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili jego twarz złagodniała i pojawił się na niej krzywy uśmieszek.
- Dobrze. Tym razem ci daruję, Potter. Ale jeżeli jeszcze raz przyłapię cię na myszkowaniu w moim gabinecie, to gorzko tego pożałujesz. Następnym razem masz przyjść i mnie poprosić, jeżeli będziesz czegoś potrzebował - powiedział, oddając mu buteleczkę z eliksirem.
Harry nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
Udało się! Naprawdę się udało!
Nie spodziewał się, że pójdzie tak gładko. Przecież Snape nienawidził, kiedy ktoś próbował ukraść cokolwiek z jego zapasów. Ale może Harry był lepszym kłamca, niż samemu mu się wydawało?
- Dziękuję - wymamrotał cicho, czując niewyobrażalną ulgę.
Snape odsunął się i przepuścił go przodem. Harry wszedł do komnat. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. I w tej samej chwili poczuł rękę na karku. Mocne szarpnięcie do tyłu sprawiło, że niemal się przewrócił. Uderzył plecami o drzwi, a Snape zacisnął rękę na jego koszuli, podciągając go za nią w górę, i przybliżył płonącą gniewem twarz do przerażonej twarzy Harry'ego.
Chłopak spojrzał wprost w wycelowaną w swoje czoło różdżkę. Poczuł, że brakuje mu tchu. Usłyszał niemal wysyczane słowa:
-
I zrobiło się ciemno.
Czuł czyjąś obecność, ale nie potrafił jej zlokalizować. Miał wrażenie, że unosi się w pustce, a wszędzie wokół rozbrzmiewają echa jego własnych słów. Nie, to nie były słowa, tylko myśli.
Spojrzał w bok. Tuż obok pojawiło się w powietrzu okno. Nie chciał w nie zaglądać, ale nie potrafił się powstrzymać. Coś go zmuszało.
Spojrzał.
Zobaczył siebie, przyciśniętego przez Snape'a do ściany. Zobaczył, jak Snape zamienia się w Voldemorta. Widział, jak mężczyzna oddala się. Usłyszał swój rozdzierający krzyk:
-
Czuł, jak jego serce zalewa lodowata fala przerażenia. Dokładnie taka sama, jak we śnie. Nie potrafił się poruszyć. Stał i patrzył na siebie samego, uwięzionego przez Voldemorta, i chciał krzyczeć tak samo, jak wtedy, ale nie mógł otworzyć ust. Poprzez mgłę strachu poczuł jakieś inne uczucie - zaskoczenie i poruszenie. Ale nie należało ono do niego. Było gdzieś obok.
Usiłował zamknąć oczy i zasłonić uszy ale nie mógł tego zrobić. Miał wrażenie, że steruje nim jakaś obca siła, której nie potrafi zwalczyć.
Okno oddaliło się. Napłynęły głosy. Jego własny głos. Jego własne myśli. Wszędzie. Coraz głośniejsze.
Echa zaczęły się oddalać.
Harry miał w sobie emocje. Czyjeś emocje. Zaskoczenie i strach. Czuł je tak wyraźnie... Wstrząs i poruszenie tak silne, iż niemal namacalne... Ale gdzieś obok.
Wtedy poczuł coś innego. Zdecydowanie. Cel. Ból.
Coś eksplodowało w jego głowie. Przed oczami pojawiło się okno. Widział siebie. Uciekał przed pająkami tak jak na drugim roku. Goniły go, a on nie miał różdżki. Biegł i biegł, ale one były coraz bliżej. Zaraz go dopadną! Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Miał wrażenie, że umknęło mu coś ważnego, o czym przed chwilą myślał, ale nie potrafił przypomnieć sobie, co to takiego. Istniał tylko strach. I zbliżające się szybko pająki. W momencie, kiedy prawie go dopadły, okno oddaliło się szybko, a ciemność wokół niego wypełniła się światłem.
Zamrugał i spojrzał wprost we wbijające się w niego czarne oczy.
Płonęły.
- Co się dzi... - zapytał, lecz nie dokończył, gdyż Severus gwałtownie odsunął się od niego i odciągnął go od drzwi.
Harry miał wrażenie, że chyba coś się wydarzyło, ale nie bardzo wiedział, co. Pamiętał, że przyszedł do Snape'a na szlaban i że chciał wziąć od niego Eliksir Bezsennego Snu, ponieważ miał paskudny koszmar z goniącym go stadem pająków, chociaż nigdy jakoś specjalnie się ich nie bał, ale wszystko inne wydawało się zamazane.
Spojrzał na mężczyznę i zobaczył na jego twarzy niezwykłe poruszenie. Usta miał zaciśnięte w cienką kreskę, wszystkie mięśnie twarzy napięte, a w oczach szalała burza. Ale zanim Harry zdążył się odezwać, by zadać pytanie, został wypchnięty za drzwi, pociągnięty przez gabinet i wyrzucony na korytarz.
Kiedy odzyskał równowagę, spojrzał na Severusa z całkowitym zaskoczeniem, ale jedynym wyjaśnieniem, jakie uzyskał, były wysyczane drżącym głosem słowa:
- Mówiłem, że jestem zajęty, Potter. Twój szlaban się dzisiaj nie odbędzie.
Drzwi gabinetu zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
Harry stal na korytarzu i próbował zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło. Czuł jedynie ogromny zamęt w głowie, która pulsowała mu boleśnie.
Snape kolejny raz wyrzucił go bez żadnego powodu. Wystarczyło powiedzieć, że jest zajęty i Harry by sobie poszedł. Chciał tylko dostać eliksir na te koszmary. Goniące go pająki nie zaliczały się raczej do najprzyjemniejszych snów.
Wyjął z kieszeni butelkę z eliksirem i spojrzał na niego z namysłem.
Czuł się naprawdę zmęczony. Chyba po prostu pójdzie spać
* "Papercut" by Linkin Park
--- rozdział 28 ---
28. Closer
- Harry!
Chłopak odwrócił się w wypełnionym uczniami korytarzu i przeczesał go wzrokiem w poszukiwaniu wołającej go osoby. Tonks przecisnęła się przez tłum i uśmiechnęła do niego.
- Nie mogłam cię dogonić. Słuchaj... wpadłam na pewien pomysł. Oczywiście nie wiem, czy dyrektor wyrazi na to zgodę... ale macie ostatnio tak mało rozrywek, więc pomyślałam... Wiesz, że niedługo będą święta?
Harry przytaknął, nie rozumiejąc na razie niczego więcej z całej jej wypowiedzi.
- No więc pomyślałam, że fajnie byłoby sobie urządzić taką małą imprezę świąteczną, zanim wszyscy rozjadą się do domów. W niewielkim gronie spotkać się na piwku... Oczywiście kremowym. - Mrugnęła do niego porozumiewawczo. - Porozmawiać, może nawet potańczyć. Gdzieś w Hogsmeade, bo tutaj jest trochę za ciężka i zbyt poważna atmosfera... i nie wyobrażam sobie dobrej zabawy pod okiem Filcha i profesor McGonagall. - Zachichotała, więc Harry uprzejmie odpowiedział jej uśmiechem. - Co ty na to? To na razie tylko pomysł, ale może coś z tego wyjdzie.
- Ale czy w obecnej sytuacji pozwolą nam pójść do Hogsmeade? - zapytał. - No wiesz... jest wojna i w ogóle.
- Nie obrażaj mnie, Harry - fuknęła kobieta. - Jestem aurorem. Potrafię zapewnić bezpieczeństwo swoim uczniom. Zresztą pomyślałam, że ja i profesor Flitwick moglibyśmy rozciągnąć barierę ochronną wokół miejsca naszego spotkania. Tak na wszelki wypadek. Byłoby fajnie. Wyobraź to sobie... śnieg, dzwoneczki, kolędnicy, gwar rozmów, prezenty, kominek... Moglibyśmy wynająć całą salę tylko dla nas. Niekoniecznie w Trzech Miotłach, tam zawsze jest zbyt duży ruch. Może być gdzieś indziej. Co ty na to?
Harry patrzył na jej przejętą twarz i błyszczący w oczach entuzjazm.
Pomysł był naprawdę fajny i miło byłoby spędzić wieczór w gronie przyjaciół, ale miał jakieś złe przeczucia. A jeżeli coś się stanie? Jeżeli ten szpieg dowie się o wszystkim i naśle na nich Śmierciożerców? Tonks nie da rady ich wszystkich obronić.
Z drugiej strony... nie mogą się przecież ciągle ukrywać jak szczury w norze i bać się wystawić nos spod dywanu.
- Myślę, że to dobry pomysł - powiedział w końcu. Tonks rozpromieniła się cała, a jej włosy przybrały kolor cukierkowego różu.
- Cieszę się, Harry. Mamy jeszcze dużo czasu, ale myślę, że możemy już powoli zaczynać przygotowania. Zaproś kogo chcesz, wszyscy będą mile widziani.
Przed oczami chłopaka pojawiła się otulona czarnymi włosami i wykrzywiona kpiącym uśmiechem twarz.
"Wątpię" - pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.
***
- Harry! Harry, obudź się!
Chłopak otworzył oczy. Coś przyciskało się do jego policzka. Czuł szarpanie za ramię. Zamrugał kilka razy, próbując zorientować się, gdzie się znajduje. Podniósł głowę i zobaczył pochyloną nad sobą Hermionę.
- Co się stało? - zapytał sennie, próbując się wyprostować. Poczuł ból w karku.
- Zasnąłeś nad książkami - wyszeptała dziewczyna, patrząc na niego z niepokojem. - Wiem, że prosiłam cię, abyś się więcej uczył, ale bez przesady. Nie możesz się tak przemęczać.
Harry rozejrzał się sennym wzrokiem. Znajdował się w opustoszałej bibliotece. Było chyba już bardzo późno. Spędził tutaj całe popołudnie i wieczór, aż w końcu...
-
- To nie na zajęcia! - przerwał jej szybko chłopak, zbierając ksiązki w stos. - Ja po prostu... bardzo się tym ostatnio zainteresowałem.
Hermiona posłała mu spojrzenie pod tytułem: "I tak ci nie wierzę". Harry poczuł, że zaczyna się czerwienić.
- Nie oszukasz mnie - powiedziała. - Jestem pewna, że to Snape kazał ci się tego uczyć, żeby cię przepytywać na szlabanach.
- Dokładnie! - Harry niemal odetchnął z ulgą. - Wredny drań myśli, że mam zbyt dużo wolnego czasu.
- Ale plusem jest, że może dzięki temu nadrobisz zaległości, więc pewnie to i dobrze. - Hermiona wyprostowała się. - Ale lepiej już skończ, bo jest naprawdę późno. Trzeba wracać do dormitorium. Pani Pince zaraz zamyka bibliotekę.
- Dobrze, już idę. Jeszcze tylko... coś sprawdzę. - Uśmiechnął się, starając się, aby wyglądało to naturalnie.
- Dobrze, ale szybko. - Hermiona wskazała na wiszący pod sufitem zegar i wyszła.
Harry spojrzał z westchnieniem na leżące przed nim ksiązki. Uczył się przez tyle godzin, ale prawie nic nie pamiętał.
Szlag by to trafił!
Wyjął spod stosu książek kawałek zapisanego drobnym maczkiem pergaminu.
Cóż... może to mu pomoże...
***
Harry nie widział Snape'a od poniedziałkowego incydentu, kiedy to mężczyzna nakrył go w gabinecie, a później wyrzucił za drzwi.
Eliksir pomógł, nie śniły mu się już goniące go pająki. Nareszcie mógł się wyspać, ale część z tamtych wydarzeń nadal była rozmazana i nieco niewyraźna. Ciągle miał wrażenie, jakby czegoś brakowało, jakby o czymś zapomniał.
Trochę się denerwował przed czekającym go szlabanem. Miał nadzieję, że Severus nie jest już na niego zły. Tym razem nie będzie go prowokował. Tym razem zajmie się czymś. Na przykład nauką. W końcu i tak do sobotniego meczu zostały tylko trzy dni, więc nie może uprawiać seksu, bo nie byłby w stanie wsiąść na miotłę, a jeżeli przez niego Gryffindor by przegrał, to nigdy by sobie tego nie darował. Inni też by mu tego nie wybaczyli.
Dlatego też wziął pod pachę kilka książek o eliksirach, w drugą rękę pergamin, pióro i kałamarz, do rękawa włożył zapisaną drobno kartkę i tak uzbrojony ruszył do lochów.
Kiedy wszedł do komnaty, Snape siedział w swoim fotelu i wyglądał jakby na niego czekał. Harry poczuł bijącą od niego sugestię chłodu.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział i spróbował się uśmiechnąć. Czarne oczy tylko zmrużyły się w odpowiedzi. Harry wbił wzrok w podłogę i powoli podszedł do drugiego fotela. Usiadł w nim i rozłożył na stoliku książki i przybory.
- Nie chcę ci dzisiaj przeszkadzać - wymamrotał, otwierając książkę. - Po prostu się pouczę.
Snape parsknął. Harry poderwał głowę i spojrzał na mężczyznę z zaskoczeniem.
- Cóż za odmiana, Potter. Nie masz zamiaru rozbierać się albo mnie okradać?
Chłopak zagryzł wargę.
- Możesz sobie kpić do woli - mruknął ze złością. - Nie zamierzam cię więcej prowokować, jeżeli o to ci chodzi. Dobrze zapamiętałem ostatnią karę...
Oczy mężczyzny ponownie się zwęziły.
- Czyli jednak można cię czegoś nauczyć, Potter. Może powinienem częściej stosować tę metodę?
- Nie będziesz musiał - odparł chłopak i zasłonił się książką, czując, że jego policzki płoną.
Przez jakiś czas panowała cisza. Harry uczył się i robił notatki. Siedzący po drugiej stronie stolika Snape także trzymał w ręku książkę, chociaż nie wyglądało na to, że ma zamiar ją czytać, ponieważ Harry przez cały czas czuł na sobie jego nachalne spojrzenie. Starał się nie zwracać na to uwagi, ale ten wzrok całkowicie wybijał go z rytmu i nie pozwalał mu się skupić.
W końcu nie wytrzymał. Poderwał głowę i zapytał:
- Tak? O co chodzi?
- O nic, Potter. Czekam na moment kiedy w końcu się złamiesz i pokażesz, po co tu naprawdę przyszedłeś.
Harry poczuł ciepło gniewu rozgrzewające jego policzki.
- Przyszedłem na szlaban - wycedził. - Sam mówiłeś, że mam się uczyć, więc to robię. A poza tym w sobotę jest mecz i do tego czasu nie mogę...
- Ach, a więc to jest ten powód, dla którego na tym stoliku leżą książki, a nie ty, rozebrany do naga i błagający o to, abym w ciebie wszedł.
- Przestań! - Harry niemal krzyknął, czując, jak jego serce rusza galopem.
Snape uśmiechnął się szyderczo.
- Wiedziałem, że prędzej Longbottom uwarzy poprawny eliksir, niż ty zmądrzejesz, zaczniesz myśleć i odpowiadać za swoje czyny. Mecz! - prychnął mężczyzna i spojrzał w ogień.
- Nie chcę się z tobą kłócić - powiedział Harry, próbując zapanować nad sercem. - Po prostu... czy nie moglibyśmy... porozmawiać?
- Porozmawiać? Nie mam o czym z tobą rozmawiać, Potter.
Harry zacisnął pięści. Wiedział, że nie będzie łatwo. Ale w końcu poświęcił na to cały wieczór...
- Możemy porozmawiać o cechach i zastosowaniu leukocytów występujących w krwi buhorożców w nowatorskim programie wzbogacania zawartymi w niej limfocytami typu T eliksirów odtruwających, dzięki ich nietypowym właściwościom odpornościowym i samouzdrawiającym - wyrecytował z pamięci, po czym wziął głęboki oddech.
Snape patrzył na niego bez słowa, mrugając lekko. Wyglądał na całkowicie zaskoczonego i zbitego z tropu. Siedział tylko i patrzył.
Harry speszony przeciągającą się ciszą odezwał się pierwszy.
- No co? Przecież chciałeś o tym rozmawiać.
Snape chyba w końcu odzyskał głos:
- I mam rozumieć, że coś o tym wiesz?
- Jasne! - Harry rozpromienił się. - I uważam, że to naprawdę świetny pomysł. Buhorożce są praktycznie niezniszczalne. W ich krwi zachodzą tak skomplikowane reakcje, że wykorzystanie jej w celu stworzenia eliksirów odtruwających na każdy rodzaj trucizny, to naprawdę świetny pomysł. Szkoda, że Fidgeus Protas zginął, zanim dokończył badania. Próbował zmusić limfocyty do połączenia się z neutrofilami pochodzącymi z krwi bachantek ognistych, ale zapomniał, że krew buhorożców jest silnie wybuchowa i to doprowadziło go do zguby. W dodatku neutrofile zapewniają ochronę jedynie w stanach zapalnych, a trudno zaliczyć do nich zatrucia. Moim zdaniem powinien spróbować zanurzyć w niej beozar, który również jest uniwersalnym środkiem na wszystkie zatrucia, ale o wiele trudniej go zdobyć.
Snape nadal patrzył. Wyglądał jak ktoś, kto próbuje dojść do siebie.
- Słuszna uwaga, panie Potter - wydusił w końcu nieco niepewnym głosem. - Ale dlaczego nie spróbować z bazofilami? W końcu to one mają wpływ na pobudzanie limfocytów.
Harry zaczerpnął tchu. Miał wrażenie, jakby zdawał egzamin, a od tego, czy go zaliczy, zależy cała jego przyszłość.
- One się do niczego nie nadają, ponieważ nie posiadają zdolności do... do...
Cholera! Co to było za słowo?
Czuł, że robi mu się gorąco.
- Przepraszam, rozwiązała mi się sznurówka - powiedział, po czym szybko pochylił się i wyciągnął z rękawa zapisaną karteczkę. Błyskawicznie przeszukał ją wzrokiem, po czym wyprostował się i dokończył, starając się brzmieć pewnie: - Ponieważ nie posiadają zdolności do fogo... do fagocytozy. Poza tym jest ich zbyt mało. To limfocyty są odpowiedzialne za niszczenie wszelkich zagrażających życiu... związków, które dostają się do krwi człowieka.
Snape uniósł jedną brew.
- Skoro tak mówisz...
Harry zawahał się. Czyżby coś pomylił?
Spojrzał na swoje kolana, próbując odczytać coś z zaciśniętej w dłoni kartki.
- Druga sznurówka? - zapytał Snape drwiącym głosem.
Cholera! Nie mógł się przecież zorientować!
- Skoro granulocyty nie wchodzą w grę, to można by spróbować z... - zaczął mężczyzna i zawiesił głos.
- Eee... - Harry poczuł, że z przejęcia wszystko zaczyna wyparowywać mu z umysłu. - Z... eee...
Szybko spojrzał w dół na kartkę. Kiedy podniósł głowę, zobaczył, że Snape zasłania usta dłonią. Wyglądał, jakby próbował ukryć uśmiech.
- Gwideon Lange twierdzi, że...
- Nie obchodzi mnie, co twierdzi ten pseudo-czarownik - przerwał mu Severus. - Chciałbym się dowiedzieć, co ty o tym sądzisz.
- Ja... to znaczy... - Harry miał wrażenie, że stoi nad przepaścią, a każdy kolejny krok poprowadzi go tylko w jedną stronę.
W dół.
- Myślę, że... trzeba spróbować połączyć razem bezoar, limfocyty wydobyte z krwi buhorożców i krew trytonów, która złagodziłaby jej wybuchowe właściwości, a dopiero, jeżeli uda się je razem zmieszać, próbować dalej.
Snape uniósł brwi. Wydawał się być... zaskoczony.
- To... słuszne spostrzeżenie, panie Potter.
Harry miał wrażenie, że słyszy w uszach dźwięk grających fanfar.
- Może jednak nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz - dodał Severus.
Chłopak skrzywił się. Co to miało niby być? Komplement czy kolejna złośliwość?
- Tak - fuknął. - Naśmiewaj się. Ja się tak staram, a ty sobie ze mnie drwisz - warknął, patrząc Severusowi prosto w oczy. Mężczyzna w odpowiedzi... uśmiechnął się.
Harry zamrugał, zdziwiony.
- Brawo, panie Potter. Kolejne słuszne spostrzeżenie. Jeszcze trochę i może wyjdziesz na ludzi. Wystarczy ci, jeżeli powiem, że jestem... - pochylił się do przodu i patrząc Harry'emu prosto w oczy, dokończył - ...bardzo mile zaskoczony?
Gryfon uśmiechnął się. Miał wrażenie, że jego serce otuliła ciepła mgiełka.
- Mówiłem ci, że możesz porozmawiać ze mną o wszystkim - powiedział.
Severus odchylił się w fotelu.
- W takim razie chętnie poznam twoje zdanie na temat sposobów przedłużania działania eliksiru niewidzialności.
"Och, nie" - jęknął Harry w duchu, ale jego uśmiech pozostał na miejscu.
- Jasne, nie ma sprawy - wydukał. - Musze się tylko... przygotować.
- Będę czekał z niecierpliwością - odparł mężczyzna uśmiechając się lekko. - A co do twojego szlabanu...
- Tak, wiem - przerwał mu chłopak. - Dokończę te łazienki jutro. Ostatnio byłem trochę... zajęty.
- Nie będziesz już czyścił łazienek - oznajmił Severus. - Uznaję ten szlaban za zakończony.
- Naprawdę? - Harry nie mógł się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się radośnie.
- Chodzi mi o twój poniedziałkowy szlaban - dodał mężczyzna. - W związku z tym, że nie doszedł on do skutku, odrobisz go w piątek.
Harry otworzył usta.
- Ale w sobotę mam mecz...
- Oczekuję cię punktualnie o siódmej, Potter - przerwał mu mężczyzna.
Harry zamknął usta.
A niech go...
***
- Skoncentrujcie się! Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że stoicie po kostki w puchu, że każdy wasz krok będzie jak stąpnięcie pająka... bezszelestne i całkowicie niesłyszalne.
Harry kątem oka zobaczył, jak stojący obok niego Ron skrzywił się na wzmiankę o pająku.
- A może być na przykład... mrówka? - zapytał niepewnie.
Prowadząca zajęcia Tonks uśmiechnęła się.
- Może być, Ron... to znaczy panie Weasley - poprawiła się
szybko. - A teraz unieście różdżki i powtarzajcie za mną:
-
- Należy machnąć różdżką i skierować ją ku stopom, obracając jednocześnie nadgarstek o czterdzieści pięć stopni. O tak. - Tonks zaprezentowała ruch, a uczniowie starali się go powtórzyć z mniejszym lub większym powodzeniem.
- Przepraszam bardzo. - Ręka Hermiony wystrzeliła w górę. - Ale w jaki sposób może nam to pomóc w walce?
- To, czy uda nam się podejść niezauważonym do przeciwnika może mieć kolosalne znaczenie dla przebiegu pojedynku - wyjaśniła Tonks. - Zaklęcia powodujące znikanie są jednymi z najtrudniejszych do opanowania, a wątpię, aby każdy z was miał w zapasie pelerynę niewidkę. - Harry wyczuł na sobie jej spojrzenie i spuścił wzrok. - Ale żaden środek powodujący znikanie nie pomoże wam, jeżeli będziecie musieli przemieszczać się po trzaskających pod nogami gałęziach lub też po niezwykle skrzypiącej podłodze. A dzięki temu zaklęciu będziecie poruszać się całkowicie bezszelestnie. Spróbujmy jeszcze raz. Machnięcie i obrót.
Harry'emu udało się dopiero za trzecim razem. Kiedy podskoczył, jego stopy nie wydały najmniejszego dźwięku.
Nagle ciszę rozdarł donośny huk, jakby stąpnięcie olbrzyma. Wszyscy przycisnęli ręce do uszu i spojrzeli z wyrzutem na Neville'a.
- Chyba coś pomieszałem - zająknął się, a jego twarz nabrała purpurowego koloru. - Przepraszam - wydukał.
- W porządku. - Tonks podeszła do niego i poklepała go po ramieniu. - Zaraz to naprawię. Tylko chwilowo nie podnoś stóp, bo wszyscy ogłuchniemy.
Kilka osób zachichotało. Tonks rzuciła szybkie przeciwzaklęcie i zademonstrowała Gryfonowi prawidłowy ruch dłonią.
- A teraz sam sprób... - urwała, kiedy rozległo się donośne pukanie do drzwi. - Proszę! - zawołała, ale nikt nie wszedł. Harry zobaczył, że Nimfadora marszczy brwi w zamyśleniu. Po chwili zwróciła się do uczniów:
- Ćwiczcie sami. Zaraz wrócę, ale nie życzę sobie żadnych popisów, rozumiemy się? - Po tych słowach pospiesznie wyszła z klasy.
Harry na darmo próbował dojrzeć, kto stoi za drzwiami. Kiedy Tonks je otworzyła, nie było tam nikogo.
- Harry, nie gap się, tylko ćwicz! - ofuknęła go Hermina.
- Nie muszę - odparł chłopak. - Już to umiem.
- To może pomożesz Neville'owi? - nagabywała dalej Gryfonka.
Harry spojrzał na nią ze złością. Severus miał absolutną rację. Ona była cholernie męcząca!
Tonks wróciła po paru minutach. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
- Przykro mi, ale muszę wcześniej skończyć dzisiejsze zajęcia. To wasza ostatnia lekcja, więc jesteście wolni. Ale proszę się zachowywać, kiedy wyjdziecie na korytarz. Nie chcę mieć przez was kłopotów.
Większość uczniów przyjęła nowinę z radością, a w przypadku Neville'a - także z ulgą.
Harry obserwował, jak Tonks podchodzi do biurka i próbuje drżącymi dłońmi pozbierać leżące na nim pergaminy. Zastanawiał się, czy nie podejść i nie zapytać, co się stało, ale ostatecznie stwierdził, że lepiej będzie zaczekać na dalszy rozwój wypadków. Miał pewne podejrzenia co do tego, kto mógł pukać...
Pozbierał swoje przybory i wyszedł na korytarz razem z innymi. Rozejrzał się wśród tłumu rozmawiających ze sobą Gryfonów i Ślizgonów i zmrużył oczy, kiedy dostrzegł strzęp blond włosów za rogiem jednego z odchodzących w przeciwnym kierunku korytarzy.
- Harry, idziesz? - zapytała Hermiona, patrząc na niego z niecierpliwością.
- Idźcie przodem. Ja muszę... skorzystać z toalety - skłamał na poczekaniu.
Kiedy jego przyjaciele i pozostali uczniowie rozeszli się, Harry ostrożnie podszedł do zakrętu korytarza i wyjrzał za róg.
Luna opierała się o ścianę, a puszyste, długie włosy opadały na jej opuszczoną twarz.
- Hej - powiedział cicho. - Co słychać?
Dziewczyna wzdrygnęła się i szybko przetarła dłonią oczy.
- Och, cześć, Harry.
Kiedy podniosła głowę, chłopak dostrzegł zaczerwienione oczy i ślady łez na policzkach.
- Coś się stało? - zapytał, starając się ukryć zaskoczenie. Nigdy nie widział, żeby Luna płakała. Każdy problem bagatelizowała albo uznawała, że go w ogóle nie ma lub też nie warto zawracać sobie nim głowy. A więc to musiało być coś naprawdę poważnego.
- Och... nic - wydukała. - Po prostu kilka mikropuffek alzackich wpadło mi do oczu. To wszystko...
...i nigdy nie słyszał, żeby kłamała.
- Możesz już iść. Nic mi nie jest, naprawdę. - Zerknęła ponad jego ramieniem i szybko spuściła wzrok.
Harry domyślał się na kogo czekała.
- W porządku. - Udał, że jej wierzy. - Ale jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie szukać, prawda?
Skinęła głowa i spróbowała się uśmiechnąć.
Kiedy znikał za zakrętem i obejrzał się jeszcze raz, widział, jak odprowadzała go wzrokiem. Zrobiło mu się głupio, więc oddalił się czym prędzej.
Była jego przyjaciółką. Nie mógł jej śledzić i deptać jej po piętach. Skoro nie chciała podzielić się z nim swoim problemem, to musiała mieć ku temu ważny powód. Albo... ktoś inny tego nie chciał.
Uśmiechnął się do siebie.
Chyba zaczynał już pojmować, o co w tym wszystkim chodzi...
***
- Co za drań! Jak mógł ci to zrobić w przeddzień meczu? Będziesz siedział zamknięty w lochach na jakimś durnym szlabanie, zamiast trenować z nami! - Ron chodził w tę i z powrotem po Pokoju Wspólnym i niemal krzyczał. - Jeżeli przegramy, to osobiście wyleję mu na głowę cały kociołek eliksiru! Najlepiej jakiegoś wybuchającego!
- Ron, uspokój się. Nikt tak nie potrafi łapać zniczy, jak Harry. Powinieneś się skupić na własnym treningu, zamiast obmyślać plan zemsty na tym tłustym draniu - powiedziała zdecydowanie Ginny, siedząca na podpórce kanapy, obok Hermiony. Dziewczyna podniosła głowę znad trzymanej na kolanach książki i machnęła ręką.
- Szkoda twoich słów. Na niego nie podziała nic, poza obiadem.
Ron zaczerwienił się.
- Ja się przynajmniej przejmuję tym, czy wygramy, czy nie. Dla ciebie to i tak wszystko jedno.
Hermiona zacisnęła usta. Harry, przeczuwając gwałtowny wybuch, szybko zerwał się z fotela i rzucając "To ja już pójdę", zabrał swoje książki i ruszył ku wyjściu. Kiedy przechodził przez portret Grubej Damy, usłyszał podniesiony głos Hermiony:
- Zarzucasz mi, że nie kibicuję naszej drużynie i że nie zależy mi na zdobyciu Pucharu Do... - Słowa urwały się, kiedy portret zamknął się za nim.
Odetchnął z ulgą. Nie poszło tak źle. Spodziewał się jeszcze gwałtowniejszej reakcji. Z powodu ulewnego deszczu ze śniegiem i tego, że po południu boisko zajęli Krukoni, ostatni trening miał się odbyć dopiero wieczorem, a on zamiast ćwiczyć razem z drużyną, będzie siedział cały wieczór ze Snape'em. Sam na sam.
Świadomość tego rozgrzewała jego wnętrze ciepłym płomieniem. Wiedział, że czeka go bardzo ważny mecz i że nie może cieszyć się, iż spędzi z nim cały wieczór. Powinien być zły, że nie może trenować i cały czas próbował sobie wmawiać, że tak jest w istocie, ale...
No właśnie. Ale...
Ale to był Severus. I Harry ani trochę nie przestał go pragnąć. Szczególnie, że od ich ostatnich wspólnych chwil minęło... ile? Tydzień. Zasłanianie się książkami i rozmową było bardzo wygodnym sposobem na poskromienie swojego pragnienia. Pomimo wszystko... potrafił jednak się kontrolować. A przynajmniej się starał.
Wiedział, że gdyby tylko Snape wykonał jakiś gest, gdyby to on zainicjował to, czego Harry tak bardzo pragnął... złamałby się.
A nie mógł! Nie przed meczem! Nie mógł ich zawieść kolejny już raz! Dlatego tak bardzo nie chciał iść na ten szlaban. I podejrzewał, że Snape przydzielił mu go specjalnie.
Ale ma swoje ksiązki. Może nie zdążył nauczyć się jeszcze o eliksirach niewidzialności, no, może nie wszystkiego, ale da sobie radę. Posiedzi sobie cicho i poczyta. A tak poza tym... jeżeli Snape będzie czegoś od niego chciał, to niech sam wykaże się w końcu inicjatywą. Dlaczego to on musi zawsze rozpoczynać rozmowę, przytulać się do niego i w ogóle...? Jeśli tego nie zrobi, a Snape się nie przełamie, to... może będzie dobrze.
Uśmiechnął się do siebie i wszedł do gabinetu. Przemierzył go w kilku krokach i zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do prywatnych kwater. Odetchnął głęboko i wszedł.
Przywitało go twarde spojrzenie, które ześlizgnęło się w dół, zatrzymało na książkach, które miał pod pachą, powędrowało z powrotem ku jego twarzy i natychmiast zmieniło w nieprzyjemne i zagniewane.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział, starając się zabrzmieć naturalnie.
Nie podobało mu się to spojrzenie.
Nie czekając na odpowiedź, której i tak wiedział, że się nie doczeka, usiadł w fotelu i rozłożył przed sobą swoje rzeczy. Zauważył stojącą naprzeciw Severusa pustą szklankę z odrobiną bursztynowego alkoholu na dnie. Udając, że jej nie dostrzegł, otworzył książkę, rozwinął pergamin i zabrał się za czytanie.
W tym samym momencie usłyszał prychnięcie, a zaraz po nim kilka niezrozumiałych słów, które Snape mruknął pod nosem.
Harry uniósł głowę i spojrzał wprost w napierające na niego czarne oczy.
- Co? Mówiłeś coś? - zapytał niewinnie, chociaż czuł, jak w środku drży cały.
Severus wyglądał przez chwilę tak, jakby żuł cytrynę i nie potrafił jej wypluć. Jakby walczył ze sobą. Jakby chciał coś powiedzieć, ale... prędzej się udusi niż to zrobi.
W końcu parsknął i odwrócił głowę.
Harry zmarszczył brwi.
- Chciałbyś o czymś porozmawiać, Severusie? - Nie dawał za wygraną. Zaintrygowało go zachowanie mężczyzny i nie pozwoli tak łatwo się zbyć.
Severus ponownie wbił w niego płonące gniewem spojrzenie.
- O czym? - warknął. - O twoich "cudownych"
przyjaciołach? O kolejnym meczu, który słynny
Harry, w którym każde słowo Severusa wzbijało coraz większe i coraz bardziej spiętrzone fale gniewu, zerwał się z fotela i syknął:
-
Oczy Snape'a zabłysły.
- A więc porozmawiamy właśnie
Harry zacisnął drżące pięści. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Czuł się tak, jakby nagle został wrzucony w wir, który porwał go ze sobą i nie pozwalał wyhamować.
- Co cię dzisiaj ugryzło? - zapytał, walcząc ze sobą, aby się uspokoić i wyrównać oddech. - Odkąd tylko przyszedłem zachowujesz się... dziwnie.
Snape nie odpowiedział. Jego oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle. Uśmiechnął się szyderczo i wycedził:
- Jestem niemal pewien, że gdybyś w zeszłym roku uczył się tak samo pilnie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdybyś z taką samą determinacją przykładał się do Oklumencji, twój zapchlony kundel nadal by... - urwał, kiedy Harry trzasnął pięścią w stół. Szklanka przewróciła się i spadła na podłogę, roztrzaskując się.
Gryfon czuł, jak wir unosi go ze sobą i próbuje rozedrzeć na strzępy. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi.
Nie zostanie tu ani chwili dłużej! Nie będzie słuchał tego, co ten...
Zdołał zrobić zaledwie krok, kiedy poczuł rękę Snape'a chwytającą jego ramię.
- Zostaw mnie! - krzyknął, szarpiąc się i uwalniając z uścisku. Ruszył ku drzwiom, nie oglądając się za siebie.
Nie chciał na niego patrzeć! Nie chciał już nigdy więcej...
Zdołał dotrzeć do wyjścia, lecz zanim sięgnął do klamki, poczuł oplatające go od tyłu ramiona. Mężczyzna naparł na niego i przycisnął go do drewnianej powierzchni. Owinął ręce wokół jego pasa i klatki piersiowej i przywarł do jego pleców, zanurzając twarz w rozczochranych włosach.
- Puść! - Harry szarpnął się, próbując się uwolnić, ale nie był w stanie, uwięziony pomiędzy chłodnym drewnem i równie chłodnym ciałem za sobą.
Wtedy też usłyszał zachrypnięty szept tuż przy swoim uchu:
- Cicho, Potter. Uspokój się.
Harry czuł buzującą w żyłach i szumiącą w uszach krew.
- Jak mogłeś, ty draniu? Jak mogłeś powiedzieć, że... - urwał, kiedy jego głos zaczął się załamywać.
- Ciii, już dobrze. To nieważne. Zapomnij o tym...
...Harry nie wiedział, ile czasu upłynęło. Wiedział jedynie, że przez cały czas słyszał ten cichy, kojący głos przy swoim uchu. Czuł ciepły oddech owiewający mu szyję i dłonie gładzące jego napięty brzuch, wślizgujące się pod koszulę i dotykające rozgrzanej skóry.
Usłyszał westchnienie. Oddech przyspieszył. Ciało za nim naparło mocniej. Chłodne dłonie sunęły po skórze, jakby uczyły się na pamięć każdego zagłębienia.
To było takie... niesamowite. Inne.
Harry zamknął oczy i odwrócił głowę na bok, chcąc wyraźniej słyszeć te zduszone westchnienia. Wtedy Severus oderwał się od niego i zaciskając rękę na jego nadgarstku, bez słowa poprowadził go do fotela. Opadł na niego i przyciągnął Harry'ego do siebie. Chłopak nie opierał się. Usiadł na jego kolanach, nie spuszczając wzroku z wbitych w siebie, płonących oczu.
Nie było w nich już śladu po gniewie. Zastąpiło go pragnienie.
Harry oparł się kolanami o siedzisko, chcąc przysunąć
się bliżej, i wtedy poczuł
Spojrzał wprost w płonące oczy, czując jednocześnie, jak dłoń mężczyzny sunie po jego udzie w stronę krocza. Mistrz Eliksirów oblizał wargi i zerknął w dół. Harry nie musiał patrzeć. Wiedział, że także jest twardy. W tej chwili wolał przyglądać się z absolutną fascynacją zaczerwienionej twarzy Snape'a. Mężczyzna wyglądał jak ktoś na granicy eksplozji. Jego oczy ślizgały się po ciele Harry'ego, a dłonie niemal drżały w chorobliwym pragnieniu spełnienia.
I wtedy Harry zrozumiał.
Severus pragnął go od samego początku. Od kiedy tylko się tutaj zjawił. Pragnął go już w środę. A kiedy zrozumiał, że Harry nic mu nie da, przesunął jego szlaban na piątek, ponieważ nie mógł już wytrzymać. Dlatego się tak zachowywał. Dlatego był taki zły i uszczypliwy, kiedy Harry - kolejny już raz - zjawił się z książkami.
Ponieważ woli być dla niego wredny, woli go zranić, woli się z nim pokłócić, niż... poprosić.
I świadomość tego, że ten zamknięty w sobie, wiecznie opanowany człowiek pragnie go tak bardzo, iż niemal drży... sprawiła, że Harry poczuł, jakby wewnątrz niego otworzyła się tama i zalała jego ciało tonami gorąca. Krew w jego żyłach zaczęła wrzeć, a przed oczami rozbłysły iskry.
Poprzez szum w uszach usłyszał zachrypnięty szept:
- Dam ci później eliksir, który złagodzi...
Ale Snape nie musiał mu tego mówić, ponieważ dłonie Harry'ego powędrowały już do rozporka. Uniósł się na kolanach, pozwalając, by Severus zsunął odrobinę jego spodnie i slipy, w tym samym czasie, w którym Harry uwolnił spod materiału twardego, pulsującego z pragnienia penisa mężczyzny. Jego serce zadudniło, a oczy pieszczotliwie objęły go wzrokiem i Harry już wiedział, że nic, absolutnie nic nie jest ważniejsze.
I nigdy nie będzie.
Severus rzucił szybkie, niewerbalne zaklęcie i Harry rozszerzył oczy, widząc, jak członek pokrywa się lepką, ciepłą substancją. Ale zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, Severus uniósł jego pośladki i bez żadnego oporu wszedł w niego jednym, płynnym ruchem.
Harry nie krzyknął, nie zakwilił. Jedynie westchnął głęboko, odchylając głowę do tyłu i opierając ręce na kolanach mężczyzny, z którego ust również wyrwało się głośne westchnienie. Miał wrażenie, jakby w jego podbrzuszu eksplodowały miliony drażniących i łaskoczących iskier.
Och, tak bardzo za tym tęsknił... Za tym wypełniającym wnętrze, tętniącym gorącem... Za ostrym zapachem seksu wdzierającym się w nozdrza. Za przyspieszonym oddechem naprzeciw swojej twarzy i aromatem ziół unoszącym się wokół mrocznej sylwetki, która niemal płonęła pożądaniem.
Uniósł biodra i powoli, torturując wszystkie zmysły, naparł z powrotem, czując jak rozgrzana stal wsuwa się w niego cal po calu. Jego ciało zaczęło wibrować. Czuł w sobie płomienie. Severus nie popędzał go. Pozwalał mu narzucić własne tempo, z chęcią przyjmując wszystko, co Harry chciał mu dać. Gryfon zamknął oczy i odrzucił głowę, odchylając się do tyłu i opierając ciężar ciała na rękach wspartych na kolanach mężczyzny. Dzięki temu mógł mieć pełną kontrolę nad każdym ruchem. I przedłużał je w nieskończoność, torturując siebie i Severusa, który wydawał z siebie zduszone pomruki. Pozwalał, aby pulsująca erekcja wysuwała się z niego niemal całkowicie, by po chwili ponownie nabijać się na nią, powoli i stanowczo, aż do chwili, gdy czuł ciepłe jądra dotykające jego pośladków.
Czy to możliwe, aby to było aż tak przyjemne?
Nie czuł żadnego bólu. Słyszał swój głośny, drżący oddech i głęboki, ciężki oddech Severusa.
Tak, chciał go słyszeć. Chciał, by zaczął jęczeć, by zatracił się w przyjemności. By go dotknął... Tak, właśnie tak!
Dłonie mężczyzny wśliznęły się pod koszulę Harry'ego i zacisnęły na jego talii. Jak szpony.
Severus był w nim. Bardzo głęboko w nim. Czuł jego żar - piekące boleśnie pożądanie, pragnące wybuchnąć wewnątrz niego i pozostać tam na zawsze. Uniósł biodra, czując jak ten żar przesuwa się w jego wnętrzu i ponownie się na niego nabił, pragnąc, by eksplodował w nim i ogarnął całe jego ciało.
Snape syknął i zacisnął oczy. Były zamglone, kiedy je otworzył. Harry zauważył to, ponieważ silne uderzenie przyjemności uniosło jego rozpalone powieki. Zauważył i zamarł na chwilę. I wtedy coś się wydarzyło.
Mężczyzna szarpnął się do przodu, owinął go ramionami i przyciągnął do siebie.
- Och... - było jedynym, co wydobyło się z ust chłopaka. Oddech Severusa łaskotał go w ucho. Harry przytulił się do niego, zanurzając twarz w czarnych, smolistych, pachnących ziołami oraz delikatnym aromatem migdałów włosach i przywarł do tej siły, do tego pragnienia, które uniosło jego biodra i zaczęło wchodzić w niego szybkimi, płytkimi pchnięciami. Przeciągły jęk wyrwał się z jego gardła.
- Severusie... to takie... przyjemne... - wyszeptał, czując jak jego ciało podryguje w rytmie uderzających w pośladki, rozgrzanych jąder. Zupełnie nie myśląc o tym, co robi, wplótł palce w ciemne, gładkie włosy i przywarł ustami do ciepłej szyi. Nie było tam chłodu. Jedynie pulsująca pod wargami krew. Zaczął całować każdy fragment skóry, kierując się w stronę obojczyka. Jego serce biło równie szybko, jak puls Severusa. Denerwował się. Dlaczego wciąż miał wrażenie, że każdy kolejny pocałunek będzie jego ostatnim? Że to się za chwilę skończy, że czar pryśnie, że oplatające go ramiona znikną?
Mrucząc, wycałował ścieżkę prowadzącą od obojczyka do ucha. I wtedy... Severus puścił go. Harry zamarł, a jego serce zatrzymało się na chwilę. Otworzył oczy. I następnym, co poczuł, były... dłonie mężczyzny wślizgujące się pod jego koszulę i błądzące po nagiej skórze. Zaczął oddychać ponownie. Uśmiechnął się do siebie.
Przesunął głowę i wziął w usta ciepły płatek ucha. Severus jęknął przeciągle, zaciskając kurczowo ręce na jego plecach. Harry poczuł wbijające mu się w ciało paznokcie. Ale ból był przyjemny. Zamruczał i obmył językiem przestrzeń za uchem. Usłyszał cichy, zachrypnięty szept:
- Tak, właśnie tam...
Jego serce szarpnęło się. Poczuł nowy przypływ gorąca w dolnych partiach ciała. Och, tak... Zrobiłby wszystko, by znowu usłyszeć ten ciężki od pragnienia szept. Przywarł jeszcze mocniej i ponownie przesunął językiem wzdłuż ciepłego ucha. Raz i drugi. Coraz agresywniej. Severus otworzył usta, z których teraz wydobywał się niemal nieprzerwany pomruk przyjemności i aprobaty. Harry oderwał się od ucha i przyssał do drugiego. Z pomiędzy warg mężczyzny wyrwało się ochrypłe przekleństwo:
- Cholera!
Harry’ego zalała ogromna, rozgrzewająca fala satysfakcji. To ona kazała mu oderwać się na chwilę od ciepłego, mokrego płatka ucha i wyszeptać z szelmowskim uśmiechem na ustach:
- Dobrze ci?
Oczy Severusa błysnęły. Odpowiedział, przyspieszając. Harry jęknął i wcisnął zaczerwienioną twarz w rozgrzany obojczyk. Wtedy jedna z dłoni Snape'a wyślizgnęła się spod koszuli i odpięła kilka guzików pod szyją. Harry próbował otworzyć płonące powieki, ale każde uderzenie w prostatę pozbawiało go kontroli nad ciałem. Snape zsunął koszulę z jego ramienia i... przycisnął usta do bladej skóry. Harry zakwilił. Miał wrażenie, że wargi mężczyzny zamieniły się w rozgrzany do czerwoności kawałek metalu, który sparzył jego skórę i w bardzo krótkim czasie ogarnął całe ciało. Severus niemal miażdżył go w uścisku, podczas gdy jego usta błądziły po wrażliwej skórze, na przemian wdychając jej zapach i składając na niej pocałunki, które topiły ją niczym rozgrzany wosk. Harry westchnął, kiedy iskry przyjemności dotarły do serca, otuliły go i wypaliły w nim wszystko, co kiedykolwiek sprawiało mu ból.
Czuł zawroty głowy. Nie wiedział, czy śni, czy...
Otworzył rozżarzone powieki, ale jego okulary były zaparowane. Wszystko wydawało mu się tak znajome... i tak inne.
Severus dyszał w jego ramię, owiewając skórę płonącym oddechem. Harry poderwał głowę. Mężczyzna zrobił to samo. Ich spojrzenia skrzyżowywały się. Ale we wzroku Severusa było coś... innego. Nie był gorący ani intensywny. Nie parzył go ani nie starał się przepalić jego skóry.
Był... ciepły. Miękki. Taki, którym mógłby się otulić i zasnąć, ukołysany nim. A jednocześnie, kiedy na niego padał, rozpalał w nim każdy nerw, każdą komórkę.
Jego usta otworzyły się, z trudem łapiąc powietrze.
- Doprowadzasz mnie... do szaleństwa... - wyszeptał drżącym głosem.
Zamrugał. Czyżby on to powiedział? Najwyraźniej tak, ponieważ Severus uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, a następnie podniósł rękę i Harry poczuł, jak zdejmuje mu okulary.
Rozszerzył oczy. Już wiedział. Pamiętał.
Tuż przed pobiciem... kochali się w takiej samej pozycji. Ale wtedy... teraz...
Zadrżał, czując wplatające mu się we włosy długie, chłodne palce. Przez jego ciało popłynął ciepły prąd, jeszcze bardziej podsycając rozbłyskujące w ciele iskry.
Zacisnął powieki.
Łzy. Czuł łzy w oczach.
Dlaczego?
To nie mogło być jego wspomnienie. Taka oschłość, niczym rozdzielający ich mur... Teraz to widział. Tak, jakby... to... był ktoś inny. Nie on. Taki chłód...
Uniósł powieki i napotkał głębokie, otulające go spojrzenie ciemnych źrenic.
Ciepło.
Severus przyciągnął jego twarz, gładząc rozczochrane włosy, prześlizgujące się pomiędzy smukłymi palcami. Harry zamknął oczy i wstrzymał oddech.
I wtedy poczuł wargi dotykające jego powiek.
Czas się zatrzymał.
Słyszał cichy oddech, owiewający skórę na policzku. Czuł wplecione we włosy palce. Pulsującą erekcję zanurzoną głęboko w jego wnętrzu. Przeszywający skórę i ogarniający oczy żar. Gładkość warg. Ich ciepło. Swoje własne palce wbijające się w czarny materiał szat.
Eksplozję.
Usłyszał westchnienie. Swoje i Severusa. Jego oczy owionął gorący oddech, a we wnętrzu rozlał się wilgotny ogień. Wszędzie wokół strzelały płomienie. Przyjemność tak cudowna, tak ciepła, tak... słodka. Jego ciało stało się katalizatorem, ogniskując w sobie każdą najmniejszą cząstkę rozkoszy, unoszącą się w nagrzanym powietrzu, które roziskrzyło się niczym nocne niebo. A z pulsującego boleśnie penisa wystrzeliła struga bieli, osiadając na czarnej szacie.
Spod zamkniętych powiek wypłynęły łzy. Przywarł do naprężonego ciała pod nim. Drżał. Drżał tak bardzo, iż nie był w stanie nad tym zapanować. Wszystko w nim wibrowało. Każdy mięsień, każdy cal mokrej od potu skóry. Dwa nierówne oddechy wymieszały się ze sobą, a iskry opadły łagodnie na ich ubrania.
I wtedy Harry poczuł gładzącą go po plecach dłoń, a niski, zachrypnięty głos wyszeptał cicho:
- W porządku?
Zmusił się, aby pokiwać głową, chociaż miał wrażenie, jakby to drżące ciało nie należało do niego.
- Tak... - odparł ochryple.
Słyszał bijące głośno serce i zastanawiał się, czy to jego, czy też Severusa. Jeden wspólny rytm. Niepewny, wibrujący, coraz szybszy. Niczym vibrato, zapowiadające...
...coś ważniejszego.
* "Don't let go" by Bryan Adams & Sarah McLachlan
--- rozdział 29 ---
29. On fire
You're on fire
When he's near you
You're on fire
When he speaks
You're on fire
Burning at these mysteries*
Część 1
- Powodzenia, Harry! - Chłopak ugiął się i prawie wpadł na Hermionę po "dobrodusznym" klepnięciu w plecy w wykonaniu Hagrida.
- Dzięki - wymamrotał, kiedy jego płuca wróciły już na miejsce.
- Dacie im popalić, co nie, Ron? - Półolbrzym uśmiechnął się szeroko i uniósł dłoń, aby klepnąć także rudzielca, ale ten szybko wycofał się z zasięgu jego ramion, posyłając mu nerwowy uśmiech.
Harry już dawno stracił rachubę, ile osób życzyło im powodzenia od czasu wyjścia z dormitorium, przez całą drogę aż do Wielkiej Sali, do której podążali na ostatni posiłek przed meczem. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że jeżeli go wygrają, będą już na wyciągnięcie ręki od pucharu. Pozbawiony swoich najlepszych zawodników - Malfoya, Grabbe'a i Goyle'a - Slytherin, z którym mają grać wiosną, był tak osłabiony, iż nikt nie miał wątpliwości, kto będzie górą w tym pojedynku. To dzisiejszy mecz był tym najważniejszym i wszyscy dobrze o tym wiedzieli.
Kiedy Harry przekroczył próg sali, w jego oczy wlała się ogromna, czerwono-złota masa. Niemal wszyscy uczniowie ubrani byli w barwy Gryffindoru. Pod ścianami stały gotowe transparenty i panował tak ożywiony gwar, iż trzeba było krzyczeć sobie do ucha, aby móc się porozumieć. W takiej chwili nie liczyła się wojna ani wewnętrzne animozje, nieporozumienia i podziały. Quidditch łączył wszystkich w jedną, wielką rodzinę. I w tym tkwiła jego siła.
Harry uśmiechnął się do siebie, widząc Seamusa i Deana z twarzami pomalowanymi w czerwone i złote pasy i wymachującymi chorągiewkami z godłem Gryffindoru. Luna w swoim olbrzymim kapeluszu w kształcie głowy lwa chodziła i rozdawała wszystkim balony, z których - Harry wytrzeszczył oczy - szczerzyła się jego własna twarz z podpisem: "Harry Potter to nasz idol!"
Jedynie Slytherin nie brał udziału w radosnym święcie, chociaż wyglądało na to, że Zabini i Nott dobrze się bawią, strzelając różdżkami i przekłuwając te okropne balony. Harry był im wdzięczny.
Spojrzał ponad tłumem na stół nauczycielski. McGonagall (z balonem w ręku!) pomachała do niego, a dyrektor uśmiechnął się i skinął mu swoim pucharem, po czym pochylił się ku czarnej, zdecydowanie wyróżniającej się w całej tej feerii barw sylwetki. Serce Harry'ego momentalnie przyspieszyło, a nogi ugięły się pod nim. Snape siedział wyprostowany na swoim miejscu, wysłuchując wesołych komentarzy Dumbledore'a, i miał taką minę, jakby właśnie wypił truciznę i bezwłocznie potrzebował antidotum. Był niczym mroczna, cyniczna kotwica w falującym morzu kolorowej radości i beztroski. I przyciągał wzrok Harry'ego niczym magnes, sprawiając, że zapominał o wszystkim, o tym, gdzie się znajduje i co ma zrobić. I czuł się tak, jakby w jego wnętrzu płonął ogień. Ogień, który go rozgrzewał i posyłał w jego ciało przyjemne prądy, które sprawiały, że miał ochotę się śmiać, ponieważ wszystko wydawało mu się takie... piękne.
- Stary, rusz się. Zamurowało cię? - Ron złapał go za ramię i pociągnął za sobą w roześmiany tłum. Harry został otoczony podekscytowanymi twarzami, poklepującymi go rękami i tysiącem mieszających się ze sobą głosów. Ale to wszystko znajdowało się jakby za niewidzialną barierą, która tłumiła docierające do niego bodźce. W jego głowie unosiła się ciepła mgiełka, a przed oczami majaczyła jedynie mroczna sylwetka. Wciąż pamiętał tę niesłychaną czułość, którą wczoraj obdarzył go Severus, i na samo jej wspomnienie w jego brzuchu działo się coś dziwnego - jakby tysiące tańczących mrówek urządziło sobie konkurs stepowania. Wciąż pamiętał pragnienie, które widział w tych niesamowitych, ciemnych oczach. I nawet moment, w którym Severus dał mu maść, aby nie miał dzisiaj kłopotów z siedzeniem na miotle, wydawał mu się taki... magiczny. Od wczorajszego wieczoru czuł się tak, jakby w jego żyłach krążył alkohol. Nie potrafił pozbyć się doskonałego humoru i uśmiechu, który wylewał mu się na twarz za każdym razem, kiedy pomyślał o Severusie. Miał wrażenie, jakby wszystko w końcu było tak jak należy. Jakby wszystko mu się udało. Jakby nic nie mogło już tego zepsuć.
Niejasno zdawał sobie sprawę, że został doprowadzony do stołu i usadzony przy nim. Przez jakiś czas czuł jeszcze poklepywania, ale nie zwracał na nie uwagi. Z nieobecnym uśmiechem na twarzy wpatrywał się w jeden punkt na ścianie i pozwalał, aby przed jego oczami przewijały się wspomnienia wczorajszego wieczoru i plany na kolejne.
Z odrętwienia wyrwały go dopiero donośne hałasy. Gryfoni, trzymając w rękach kubki i sztućce, zaczęli wybijać rytm na drewnianym blacie stołu. Lee Jordan stanął na ławce i zawołał w wystukiwanych głośno rytmie:
- Wy-gra-my! Dlaczego?!
- Bo ma-my Harry'ego! - odpowiedzieli chórem Gryfoni.
- Prze-gra-cie! Dlaczego?! - ponowił, wskazując palcem w stronę Krukonów.
- Bo ma-my Harry'ego!
Harry miał ochotę schować się pod stół. Było mu wstyd przed Cho i resztą Krukonów. Czuł, jak ogromny rumieniec wpełza na jego twarz i bierze ją w posiadanie. Hermiona spojrzała na niego z mieszaniną rozbawienia i współczucia, a Ron klepnął go w plecy, szczerząc się.
- Z tobą nie ma szans, żebyśmy przegrali - powiedział beztrosko.
- Uhm - mruknął niewyraźnie Harry, czując, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę.
- I pamiętajcie, każdy pilnuje swojej strony i przydzielonego wam zawodnika przeciwnej drużyny. Harry, ty masz się skupić wyłącznie na zniczu. Wszyscy podają do Ginny - ona wykańcza akcje. Jimmy, Ritchie, pilnujcie jej jak oka w głowie. - Angelina udzielała w szatni ostatnich wskazówek, ale Harry niemal jej nie słuchał. Stał tylko i wsłuchiwał się w ryk na trybunach. Nie mógł powiedzieć, że się nie denerwował. Czuł na sobie taką presję, iż miał trudności z oddychaniem. Chociaż Ron wyglądał na znacznie bardziej przerażonego.
Automatycznie sięgnął do kieszeni i zacisnął palce wokół chłodnego kamienia. Poczuł ulgę. Zamknął oczy. Nie potrafił się powstrzymać.
Życz mi szczęścia - wysłał i dopiero po chwili stwierdził, że to, co zrobił, było głupie i Snape tylko go wyśmieje, kiedy odczyta wiadomość. Wziął głęboki oddech.
Ciekawe, czy przyszedł...
- Ustawić się! Wychodzimy! - krzyknęła Angelina i wrota otworzyły się. W uszy Harry'ego uderzył ryk i hałas, a jego twarz owionęło zimne powietrze pachnące nadchodzącą szybko zimą. Wsiadł na miotłę i wzbił się w górę, pozwalając, by inni go wyprzedzili, gdyż sam rozglądał się po falującym morzu głów w poszukiwaniu czarnej sylwetki.
Nie wypatrzył jej.
To dziwne, ale poczuł ulgę. Podejrzewał, że gdyby Severus przyszedł, jego szanse na złapanie znicza spadłyby na łeb, na szyję, ponieważ myślałby tylko o śledzących go czarnych oczach.
Kiedy z szatni zaczęli wylatywać zawodnicy przeciwnej drużyny, z trybun podniosła się pieśń Gryfonów ułożona specjalnie na ten mecz:
Już za chwilę TO się zacznie
Rozpocznie się wielki mecz
Gdzie Gryffindor będzie górą,
A przeciwnik pójdzie precz!
Potter, Weasley, Bell i Johnson,
Weasley, Peaks, no i Coote,
Bo Gryffindor to drużyna,
Która zawsze gra jak z nut!
Harry pomachał do Hermiony, Luny i Tonks, a następnie spojrzał na Cho, która ustawiła się naprzeciw niego. Miał wrażenie, że odkąd ją pocałował, minęły już całe wieki. Do tej pory czasami się zastanawiał, dlaczego to wtedy zrobił i co mu się w niej podobało. Teraz, kiedy na nią patrzył, nie widział w niej nic interesującego. Wydawała mu się taka... pospolita. Nie miała tych czarnych, wwiercających się w duszę oczu, tej zmarszczki pomiędzy brwiami, oznajmiającej całemu światu, że jej właściciel mógłby jednym mrugnięciem zmusić cię do chodzenia za nim na czworakach, nie miała tej ukrytej siły, która objawiała się w spojrzeniu i dumnej postawie, nie potrafiła uśmiechać się w tak cyniczny sposób, sprawiający, że twoje nogi zamieniały się w watę... Miał wrażenie, że wtedy, kiedy sądził, że mu się podobała, tak naprawdę szukał przeciwieństwa, czegoś zupełnie innego, ucieczki od tego, co ukrywał głęboko wewnątrz siebie, ponieważ jego podświadomość nie chciała, albo może nie potrafiła dopuścić do głosu jego prawdziwych pragnień, a już z pewnością nie potrafiłaby ich zaakceptować.
Otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy pani Hooch wyrzuciła w powietrze kafla i gra się rozpoczęła. Przez pierwsze piętnaście minut Harry tylko krążył nad boiskiem i wypatrywał błysku złota. Ginny, po kilku udanych akcjach, strzeliła trzy gole, Angelina jednego, a Krukoni dwa, choć Ron naprawdę dwoił się i troił, aby obronić pętle. Do uszu Harry'ego dobiegała dalsza części pieśni Gryfonów:
Dostępu do naszych bramek
Strzeże dzielnie Weasley Ron,
Zawsze szczelnie je ochrania
Tak potrafi tylko on!
Harry uśmiechnął się widząc, jak zaczerwieniony przyjaciel macha do tłumu. Usłyszał świst i zachwiał się, kiedy tłuczek śmignął tuż obok jego głowy. Cho przez cały czas siedziała mu na ogonie, co było cholernie irytujące. Zanurkował trochę niżej udając, że dostrzegł znicz. Jak było do przewidzenia, podążyła za nim. Nad jego głową przeleciała Angelina, goniona przez dwóch krukońskich ścigających. Pieśń wzmogła się:
W środku pola nasza trójka:
Angelina, Katie, Ginny!
Oto ich cudowna akcja
I kolejny punkt drużyny!
Angelina zwodem zmyliła ścigających, a następnie podała do Ginny, która posłała piłkę do pętli, tuż pod ramieniem obrońcy. Na widowni rozległ się ryk radości. Głos Jordana niknął wśród krzyków i piosenki śpiewanej przez wszystkich kibiców Gryffindoru:
Swoim silnym uderzeniem
Każdego z miotły zwalają!
Strzela Jimmy, strzela Ritchie
Przeciwnicy uciekają!
Harry wzbił się do góry i zanurkował ponownie, aby zgubić i zmylić Cho, jednak ona zdawała się być przyklejona do niego zaklęciem trwałego przylepca.
Po kolejnych dwudziestu minutach Gryffindor prowadził siedemdziesiąt do pięćdziesięciu, grając chwilowo w osłabionych składzie, gdyż Katie dostała tłuczkiem w ramię i pani Pomfrey musiała szybko ją opatrzyć. Harry musnął ją wzrokiem i spojrzał w kierunku pętli, przy której krążył Ron. I gwałtownie jego wzrok wrócił z powrotem do przyjaciółki z drużyny i pielęgniarki. Kilka metrów od nich unosiła się złota piłeczka. Szybko odwrócił głowę, udając, że patrzy w przeciwnym kierunku, żeby zmylić Cho, i gwałtownym zrywem wybił się w górę. Dziewczyna podążyła za nim, ale wtedy Harry zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zanurkował. Na trybunach wybuchła euforia. Do jego uszu dotarły kolejne zwrotki pieśni:
Ale rozstąpcie się wszyscy
Oto on wkracza do akcji
Żaden znicz mu nie ucieknie
Harry zawsze go załatwi!
Znicz szybuje i ucieka,
Harry skręca i nurkuje
W każdej trudnej sytuacji
Zimną krew zachowuje!
Patrzcie, patrzcie, jest już blisko,
Już wyciąga dłoń po niego!
W każdym meczu, zawsze, wszędzie
Wszystkie znicze będą jego!
Tak naprawdę to od znicza dzieliło go jeszcze kilkanaście metrów. Kątem oka widział za sobą cień Cho. Nie miała szans wyprzedzić go w prostej linii, więc wystarczyło tylko... wyciągnąć rękę... i złap...
A niech to!
Chóralny jęk na trybunach zmieszał się z jękiem Harry'ego, kiedy znicz drgnął i zaczął uciekać. Gryfon szarpnął trzonek i niemal go złamał, ciągnąc stawiającą opór miotłę w górę. Cho zatoczyła łuk. Jej miotła nie wytrzymałaby takiego przeciążenia.
"No dalej, dalej! Uda się! Musi się udać!" - krzyczał umysł Harry'ego, podczas gdy on frunął coraz wyżej i wyżej, nie zwracając uwagi na siekające skórę lodowate podmuchy wiatru. I wtedy znicz znowu zrobił gwałtowny zwrot i zanurkował, przelatując tak blisko, że niemal musnął policzek Gryfona. Harry krzyknął z frustracji i szarpnął rączkę ponownie, robiąc salto i nurkując za uciekającą piłką. Ustawił się niemal pionowo do ziemi i kiedy spojrzał wzdłuż trzonka na uciekającą złota kulkę, jego oczy rozszerzyły się.
Kierował się wprost na nadlatującą z dołu Cho. Znicz był pomiędzy nimi. Tysiąc opcji przewinęło się przez jego głowę w ułamku sekundy, ale żadna nie wydawała się dobrym rozwiązaniem.
Nie może lecieć prosto, bo wpadną na siebie. Nie może liczyć na to, że ona pierwsza ucieknie, bo zależy jej na wygranej tak samo jak jemu. Nie może uciec, bo znicz wpadnie prosto w wyciągniętą rękę Krukonki.
Zmarszczył brwi i ścisnął trzonek mocniej. Czasami, aby wygrać, trzeba zaryzykować. Tego nauczył się od Severusa. Dobrocią, wahaniem i unikaniem konfrontacji nie zwycięży. Czasami trzeba użyć... czarnej magii.
Wyciągnął rękę i przyspieszył.
Jeszcze rok temu zrobiłby wszystko, aby nie narazić jej na niebezpieczeństwo. Nawet za cenę przegranej. Ale teraz... teraz było inaczej.
Natarł z pełną szybkością. Cho rozszerzyła gwałtownie oczy, krzyknęła z przestrachem i w ostatniej chwili odbiła na bok. Palce Harry'ego zacisnęły się wokół złotej kulki. I w tym samym momencie poczuł eksplozję gorąca, radości i poczucia triumfu. W oddali usłyszał ryk kibiców Gryffindoru, całkowicie zagłuszający jęk Krukonów. Cho straciła panowanie nad miotłą i, wirując, zaczęła spadać. Jej krzyk przedarł się przez wrzask radości bombardujący uszy Gryfona.
Rozmazanym wzrokiem rozejrzał się wokół. Jej czarne włosy powiewały na wietrze, kiedy, trzymając się kurczowo miotły, opadała spiralami ku ziemi. Harry wyhamował, wcisnął znicz do kieszeni i zanurkował za nią. Podleciał na odległość łokcia, wyrównał lot, po czym złapał ją w pasie i jednym szarpnięciem wciągnął na swoją miotłę. Oklaski i okrzyki jeszcze się wzmogły. Krukonka złapała się go kurczowo i drżąc, spojrzała na swoją miotłę, która uderzyła w ziemię i złamała się. Harry wiedział, że powinien odczuwać jakiś żal, wyrzuty sumienia, że tak postąpił, że naraził ją na niebezpieczeństwo, ale jedyne, co czuł, to rozgrzewający go żar triumfu.
Opadając powoli ku ziemi, słyszał ostatnie zwrotki śpiewanej przez Gryfonów pieśni:
Już po meczu, wygraliśmy!
Pani Hooch już daje znak!
Unieś ręce na cześć jego
I zaśpiewaj z nami tak:
Harry Potter to nasz idol!
Harry Potter to nasz gracz!
Harry Potter jest najlepszy!
Uciekajcie, póki czas!
W Pokoju Wspólnym panowała szampańska atmosfera. Tuż po meczu Harry został porwany i przyniesiony tu przez Gryfonów na rękach. W tej chwili wszyscy skandowali na przemian:
Gryffindor jest najlepszy
Każdy mecz wygrywa
I w ten oto sposób
Puchary zdobywa!
Oraz nowy, nieoficjalny hymn domu lwa:
Harry Potter to nasz idol!
Harry Potter to nasz gracz!
Harry Potter jest najlepszy!
Uciekajcie, póki czas!
Teraz, kiedy adrenalina juz opadła, gdy wszyscy przestali mu w końcu gratulować i podziwiać jego ostatnią akcję, Harry mógł nareszcie odsapnąć i usiąść w kącie, ponieważ nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złotą piłeczkę. Nie szarpała się już. Leżała spokojnie, pogodzona z losem. W momencie, w którym chciał schować ją z powrotem, poczuł ciepło w drugiej kieszeni. Odrzucił znicz na bok i natychmiast sięgnął po zielony kamień. Jego oczy zaświeciły się, kiedy zobaczył jarzącą się w środku wiadomość. Znicz przestał dla niego istnieć. Przybliżył klejnot do oczu i odczytał:
Jakże mógłbym nie pogratulować Złotemu Chłopcu kolejnej wygranej? Teraz zapewne pławisz się w swojej chwale.
Harry zmarszczył brwi i szybko odesłał:
W niczym się nie pławię. Tylko... tęsknię za tobą.
I była to najszczersza prawda. Był już zmęczony całym tym zamieszaniem wokół swojej osoby. Chciał po prostu znaleźć się gdzieś, gdzie nie będzie musiał odgrywać przed wszystkimi roli Złotego Chłopca Gryffindoru, tylko po prostu... gdzie będzie mógł być sobą. Jedynie przy Severusie tak się czuł. I tęsknił za nim. Naprawdę tęsknił.
Wokół niego rozlegały się śpiewy, okrzyki, śmiech, ale miał wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś daleko, za grubym, szklanym murem. Oparł się o ścianę, zamknął oczy i zanurzył się we wspomnieniach. Przypominał sobie łagodny dotyk, który niczym pająk przesuwał się po jego ciele, gorący oddech Severusa owiewający jego szyję i ramię, ciepłe wargi wędrujące po drżącej skórze, przynoszące jednocześnie ból i radość. Ból, ponieważ tak długo musiał czekać, i radość, ponieważ w końcu doczekał się. Wszystko było takie inne. Gładkie i... ciepłe. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślał, jego serce rozpoczynało taniec, głowa stawała się zadziwiająco lekka, a na usta wypływał uśmiech. Tak, jak teraz.
- Harry! - Czyjś głos wdarł się w jego sny na jawie, przerywając je. Poczuł na ramieniu dłoń. Otworzył oczy. Obok niego stała Ginny. - Wszystko w porządku?
- Tak - odparł i wtedy wiedział już, co ma zrobić, aby jego sen stał się rzeczywistością i aby nikt nie mógł go przerwać. - Muszę iść - oświadczył, zrywając się z miejsca.
Obok Ginny pojawił się Ron.
- Nigdzie teraz nie pójdziesz, stary. Będą śpiewać piosenkę na naszą cześć - wyszczerzył się. - I wszyscy chcą zobaczyć i pocałować znicz.
Znicz?
Harry przypominał sobie, że jeszcze przed chwilą go miał, ale co z nim zrobił?
Nieważne. Wszystko to jest nieważne. Najważniejsze teraz jest...
- Ale ja naprawdę muszę! - Spróbował przecisnąć się obok Rona. Musiał zobaczyć się z Severusem. Właśnie w tej chwili! Nic nie było ważniejsze od tego!
Ale przyjaciel złapał go za ramię i wciągnął w tłum. Widział, że teraz nie ma już żadnych szans, aby się wyrwać i zrobić to, czego najbardziej pragnął.
Być z nim.
Połowę niedzieli Harry spędził w bibliotece, ucząc się o sposobach przedłużania działania eliksirów niewidzialności, a drugą połowę patrząc w okno, uśmiechając się i śniąc na jawie. Całe szczęście, że wygrana w sobotnim meczu całkowicie tłumaczyła jego maślany uśmiech i wiecznie dobry humor, bo w przeciwnym wypadku Hermiona mogłaby zacząć zadawać pytania. Każdy, kto na niego patrzył, myślał po prostu, że jest zadowolony z wygranej. Także siedząc w bibliotece nie opuszczał go dobry humor. Nawet nieobecność Severusa nie mogła mu go zepsuć. Po śniadaniu, na którym Mistrz Eliksirów się nie pojawił, Harry postanowił pójść go odwiedzić, ponieważ miał wrażenie, że każda godzina rozłąki jest dla niego torturą, ale niestety, Severusa nie było ani w gabinecie, ani nigdzie w zamku. Specjalnie sprawdził na Mapie Huncwotów, ponieważ pomyślał, że może znowu pracuje w swoim laboratorium, ale po wpatrywaniu się w pergamin przez pół godziny stwierdził, że chyba jednak nie. Trochę zawiedziony zabrał się więc do nauki. W końcu chciałby móc pochwalić się w poniedziałek Severusowi znajomością zagadnienia, o którym mężczyzna ostatnio napomknął i dał mu do zrozumienia, że chciałby o nim z Harrym porozmawiać. Był tak pełen zapału, iż miał wrażenie, że bez problemu da radę nauczyć się materiału z całej szóstej i siódmej klasy, byle tylko sprawić tym przyjemność Severusowi. Nawet Hermiona, która przyszła do biblioteki po południu, aby pouczyć się trochę na jutrzejszą lekcję Eliksirów na wypadek, gdyby Snape zaskoczył ich jakimś niezapowiedzianym sprawdzianem, z niepokojem patrzyła na stosy książek, którymi obłożył się Harry i które wertował z zapałem i uśmiechem na twarzy.
Severus nie pojawił się także na posiłkach w poniedziałek i Harry zaczął się martwić. Z niecierpliwością oczekiwał ostatniej lekcji Eliksirów, a siedząc już w klasie, wciąż wpatrywał się w drzwi. Ron mruczał pod nosem modlitwę o tym, że zrobi wszystko, jeżeli tylko przeżyje tę lekcję, a Neville przewrócił atrament, ustawiając na ławce swój przypalony kociołek, za co został zwymyślany przez Lavender, ponieważ pobrudził kawałek jej nowej, przyozdobionej muszlami i kwiatami torby.
Harry wpatrywał się w drzwi z taką intensywnością, iż jego oczy niemal zaczęły łzawić. A wtedy one otworzyły się z rozmachem i do klasy wlał się mrok. Poczuł taką ulgę, iż prawie spłynął po krześle na podłogę. Niemal nieświadomie sięgnął ręką do kieszeni i zaciskając palce na kamieniu, pomyślał:
Jak to dobrze, że jesteś, Severusie. Tak się o ciebie martwiłem...
Snape zatrzymał się przy biurku i zerknął w dół na coś, co wyciągnął z połów swojej szaty. Kiedy odczytał wiadomość, uniósł jedną brew i spojrzał na Harry'ego tak, jakby chłopak zaczął nagle mówić w innym języku. Tak, jakby w życiu nie spodziewał się, że ktoś może się o niego martwić.
Harry gwałtownie spuścił wzrok, czując się jak ostatni głupek. Po chwili znowu usłyszał ten niski głos, który za każdym razem rozpalał w nim każdy nerw. Poczuł dreszcze. Nie słyszał go od piątku. Miał wrażenie, że minęły już całe wieki, a nie zaledwie trzy dni.
- Schowajcie wszystkie książki i przybory. Dzisiaj mam dla was... małą niespodziankę - powiedział Snape uśmiechając się nieprzyjemnie i machnął różdżką w stronę biurka, z którego zaczęły wylatywać czyste arkusze pergaminu.
Ron jęknął, a Hermiona rozpromieniła się. Harry spojrzał na arkusz, który wylądował przed nim i przeczytał tytuł wypracowania, które mieli napisać:
Opisz metody przyrządzania najpopularniejszych eliksirów niewidzialności i zaproponuj sposoby przedłużenia ich działania.
Harry poczuł słodką satysfakcję. Chyba po praz pierwszy w życiu był pewien, że nie ma szans tego zawalić. Usłyszał, jak siedzący obok niego Ron zaklął cicho i szepnął coś do Hermiony. Dziewczyna zerknęła, czy nauczyciel nie patrzy, i odpowiedziała mu coś, także szeptem. W tej samej chwili rozległ się piskliwy głos Pansy:
- Panie profesorze, Granger i Weasley szepczą do siebie. Uważam, że nie powinno się podpowiadać. To niedopuszczalne!
Hermiona zaczerwieniła się aż po czubki włosów, a Ron posłał Ślizgonce swoje najbardziej mordercze spojrzenie.
- Słuszna uwaga, panno Parkinson - odparł spokojnie Snape. - Dziesięć punktów dla Slytherinu za twoją niespotykaną spostrzegawczość. A Gryffindor traci piętnaście punktów. Panno Granger, jestem zmuszony rozdzielić waszą wielką trójcę. Usiądzie pani w ostatniej ławce.
Hermiona, czerwona jak burak, zabrała kałamarz i pergamin i szybko przeszła na koniec klasy. Ron odprowadził ją zrozpaczonym wzrokiem, po czym ponownie rzucił Pansy tnące wściekłością spojrzenie. Ślizgonka prychnęła i uśmiechnęła się szyderczo. Siedzący obok niej Zabini syknął w stronę Gryfona:
- I co, Weasley? Rozpłaczesz się teraz, że twoja szlamowata dziewczyna ci nie pomoże? Może gdybyś zainwestował w porządne książki, a nie w te obdartusy, to miałbyś szanse chociaż na Nędzny. Och, zapomniałem, twoja rodzina jest na to zbyt biedna...
Ślizgoni zaczęli chichotać, a Ron niemal zerwał się z miejsca, mrucząc pod nosem coś o tym, że go zabije, ale Harry w ostatniej chwili złapał przyjaciela za ramię i przytrzymał, zmuszając go, by usiadł z powrotem.
- Uspokój się, Weasley, albo wylecisz z sali - warknął Snape, rzucając mu groźne spojrzenie. - Przez ciebie Gryffindor traci kolejne dziesięć punktów.
Harry usadził na miejscu przeklinającego pod nosem i trzęsącego się ze złości przyjaciela, po czym, chociaż sam czuł już pierwsze ukłucia złości z powodu tego, że Snape znowu był dla nich tak cholernie niesprawiedliwy (ale wmawiał sobie, że to tylko gra i że musi taki być, ponieważ mnóstwo uczniów w klasie ma rodziców Śmierciożerców), spróbował go uspokoić:
- Zostaw go, Ron. On jest żałosny. Nie zniżaj się do jego poziomu.
- Sam jesteś żałosny, Potter - odparł Zabini, który najwyraźniej wszystko usłyszał. - Ty i cała twoja żałosna rodzina. Och, zapomniałem, przecież oni wszyscy zginęli. Przez ciebie! - wysyczał jadowicie. Pansy wydała z siebie chichot, jakby Ślizgon właśnie opowiedział dobry dowcip.
Harry poczuł się tak, jakby został uderzony w twarz. Z taką siłą, że przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Ogromny ból przebił jego wnętrzności, dosięgając serca. Wszystko w nim się wzburzyło, żołądek skręcił, a płuca ścisnęły. Poczuł lodowaty ogień wściekłości. Przez chwilę chciał się zerwać i wbić Zabiniemu te słowa z powrotem do jego oślizgłego gardła, ale...
Kontrola. Obiecał to Severusowi. Że będzie się kontrolował. Że już nigdy nie da się sprowokować i nie straci nad sobą panowania. Wziął głęboki oddech i bardzo powoli odwrócił się plecami do Ślizgona, walcząc z zalewającą jego oczy czerwienią, po czym wziął do drżącej dłoni pióro, przyłożył je do pergaminu i zaczął pisać, mimo że litery rozmywały mu się przed oczami.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że czarne oczy z zainteresowaniem śledzą każdy jego ruch.
- Wiedziałem, że to prawda - kontynuował Zabini, zirytowany tym kompletnym brakiem reakcji ze strony Gryfona. - Wiedziałem, że...
- Dosyć! - przerwał mu ostro Mistrz Eliksirów. - Panie Zabini, proszę zabrać się do pisania. Nie życzę sobie tego typu uwag na mojej lekcji. Jeżeli ktokolwiek jeszcze się odezwie, natychmiast wyleci z klasy, a jego dom straci trzydzieści punktów. Czy to jasne?
Uczniowie pokiwali głowami i zabrali się do pracy, chociaż niektórzy jeszcze od czasu do czasu zerkali z ciekawością na Zabiniego, Rona i Harry'ego.
Harry poczuł napływający powoli spokój. Kiedy Severus usiadł przy biurku, rozglądając się groźnie po klasie, odważył się podnieść głowę i uśmiechnąć do niego z wdzięcznością. Nie obchodziło go, czy ktoś to zobaczy. Liczył się tylko błysk, który zobaczył w ciemnych oczach mężczyzny, a który powiedział mu wszystko, czego potrzebował. Uśmiechnął się i powrócił do pisania, czując w sercu mały, tlący się ciepło promyczek.
Harry był tak zniecierpliwiony czekaniem na wieczorny szlaban, że z trudem powstrzymywał się, aby nie biec. W końcu, gdyby uczniowie zobaczyli go pędzącego na złamanie karku do lochów, mogliby dziwnie na niego patrzeć. Dlatego postarał się opanować i podszedł do drzwi miarowym krokiem. Serce biło mu tak mocno, iż niemal słyszał je w uszach. Już dawno się tak nie czuł. To znaczy, każde nadchodzące spotkanie z Mistrzem Eliksirów wprawiało go w nerwowy, nieco dziwny nastrój, ale od poprzedniego piątku, kiedy on i Severus... kochali się - nie można było tego inaczej nazwać - miał wrażenie, jakby jego zauroczenie jeszcze przybrało na sile. Jakby teraz, bez względu na sytuację, bez przerwy płonął w nim jasny, ciepły ogień, który sprawiał, że przez cały czas miał zaczerwienione policzki, było mu gorąco, a w jego umyśle tworzyły się mgliste opary, wprawiające go w stan nieprzerwanej euforii.
Wziął kilka głębokich oddechów i dotknął drewnianej powierzchni, ale nic się nie wydarzyło. Zmarszczył brwi i zapukał lekko. Drzwi otworzyły się. Odetchnął i przekroczył próg, po czym zatrzymał się gwałtownie i wytrzeszczył oczy. Severus siedział w gabinecie przy biurku i skrobał piórem po pergaminie. Po raz pierwszy nie czekał na Harry'ego w swoich komnatach, tylko najwyraźniej pracował. Nawet nie podniósł głowy, kiedy Gryfon wszedł. Ale Harry'emu w ogóle to nie przeszkadzało. Najważniejsze było to, że w końcu tutaj był. Przy nim.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział beztrosko. Mężczyzna dopiero teraz na niego spojrzał. Kiedy zmrużone, czarne oczy na nim spoczęły, Harry poczuł, że kolana mu miękną, a usta same układają się w uśmiech.
- Jeszcze nie skończyłem - oświadczył Snape. - Zajmij się czymś pożytecznym. Możesz posegregować alfabetycznie karty ze spisem eliksirów i odnośnikami do poszczególnych składników. Może przy okazji utkwi ci coś w głowie. - Mężczyzna machnął różdżką i transmutował stojący w kącie wieszak w mały stolik, a potem przelewitował do niego krzesło, stojące do tej pory przy biurku. Na stoliku wylądowała szuflada pełna małych, czarnych karteczek.
- Nie ma sprawy, Severusie - odparł Harry i bez najmniejszego słowa sprzeciwu usiadł przy stoliku, w taki jednak sposób, aby przez cały czas mógł patrzeć prosto na mężczyznę.
Początkowo nawet próbował wykonać zadanie, ale coraz częściej łapał się na tym, że podrywał głowę i bez skrępowania przyglądał się pochylonemu nad biurkiem Severusowi. W jego umyśle zaczęły tworzyć się obrazy, na pierwszy plan wypychały się wspomnienia. Przypomniał sobie swój pierwszy raz z Severusem. Pamiętał, jak mężczyzna brał go na biurku. Pamiętał nawet szelest leżących pod nim i opadających na podłogę pergaminów. To wszystko wydawało mu się tak odległe i jednocześnie tak bliskie. Na wyciągnięcie ręki. Dlaczego Severus nie mógłby zrobić tego raz jeszcze? Dlaczego nie mógłby go wziąć na tym dużym, czarnym biurku, tak, jak wtedy? Nawet w tym momencie. W każdej chwili.
Zaśmiał się cicho, czując delikatne łaskotanie podniecenia i gorąco towarzyszące przyspieszonemu pulsowi.
Severus zerknął na niego znad pergaminów i zmarszczył brwi.
- Co cię tak bawi, Potter?
- Och, nic takiego - odparł szybko Harry, machając ręką. - Tylko wyobraziłem sobie, jak mnie brałeś na biurku wtedy w klasie i jak bardzo chciałbym, żebyś znowu to zrobił...
W oczach mężczyzny pojawił się krótki rozbłysk.
- Bardzo ciekawa propozycja, Potter...
Harry natychmiast podchwycił temat, uśmiechnął się zalotnie i kontynuował:
- Moglibyśmy zrobić to na tym biurku. - Objął wzrokiem mebel i oblizał wargi. - Jest idealne.
Snape uniósł brew.
- Czy zechciałbyś mi łaskawie wyjaśnić, co idealnego jest w moim biurku, Potter? - zapytał kpiąco.
- Jest takie... duże. - Widząc minę mężczyzny, zaczerwienił się i natychmiast się poprawił. - To znaczy... jest większe, niż biurko w klasie. A na dodatek czarne. Jak twoja pościel, Severusie. - Oczy Harry'ego zabłysły.
Prawdę mówiąc, to w sypialni Severusa też pragnął to zrobić. Może rozpoczną w gabinecie, a później jakoś przemieszczą się do łóżka. Hmm... Ale mogliby napotkać pewne trudności...
Harry ponownie zaśmiał się na tę wizję.
- Piłeś coś, Potter? - Snape patrzył na niego z mieszaniną niepokoju i zaintrygowania.
- Nie. Po prostu... - Harry machnął ręką w nieokreślonym kierunku, wskazując na ścianę i sufit - ...wszystko jest takie piękne.
Snape popatrzył na zapełnione brunatnymi, zakurzonymi słoikami półki, na wytarty dywan oraz ciemny sufit i uniósł brwi. Następnie ponownie przesunął wzrok ku uśmiechającemu się beztrosko i wpatrującemu w niego jak w obrazek Harry'emu i wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił, tak jakby nareszcie dotarło do niego coś, co przez cały czas miał przed nosem, a w co nie mógł, albo też nie chciał uwierzyć. I chwilę po tym rysy jego twarzy wyostrzyły się, ciemność w oczach pogłębiła, a na usta wypłynął krzywy uśmieszek.
Harry zamrugał, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Chciał być blisko niego. W końcu właśnie po to tu przyszedł. Dlaczego nie może go nawet dotknąć? Przecież teraz wszystko się zmieniło...
Jak zahipnotyzowany podniósł się i powoli zbliżył do mężczyzny, z którego twarzy nie schodził tajemniczy uśmiech. Zatrzymał się tuż obok niego i wyciągnął rękę, aby wyjąć pióro z bladej dłoni.
- Jeszcze nie skończyłem, Potter - odparł sucho Severus, ale pozwolił Harry'emu zabrać i odłożyć pióro.
- Nieważne - wymamrotał Gryfon. - To jest nieważne. - Przysunął się bliżej i zmusił mężczyznę do odchylenia się i odsunięcia od biurka.
- A co jest takie ważne? - zapytał Severus, uważnie obserwując każdy ruch Harry'ego.
Chłopak usiadł na kolanach mężczyzny, przodem do niego, i nie odrywając zamglonego wzroku od jego twarzy, sięgnął po smukłą dłoń i położył na swoim sercu.
- To - odparł.
Kiedy zamykał oczy, zobaczył jeszcze jeden ciepły rozbłysk w głębinach ciemnych oczu, ale chwilę później widział już tylko płonącą pod powiekami czerwień pragnienia. Czuł pod palcami chłód szczupłej dłoni, która spoczywała na jego sercu, uspokajając jego szalony rytm, tak jakby gładziła je i otulała. Powoli przesunął rękę wyżej, pozwalając, by jej ścieżka łagodnie lawirowała poprzez klatkę piersiową i wyprowadził ją na otwarte przestrzenie ciepłej skóry. Odchylił głowę do tyłu, pozwalając, by chłodne palce błądziły po rozgrzanej szyi, zmierzając powolnymi, gładkimi kręgami wprost ku twarzy.
Słyszał swój własny, ciężki oddech, generowany każdym, najdelikatniejszym muśnięciem palców mężczyzny i miał wrażenie, jakby tonął w ciepłej ciemności i cały świat, wszystkie dźwięki, barwy i zapachy przestawały istnieć... Istniał tylko ten dotyk na jego rozpalonej skórze. Nie widział niczego, absolutnie niczego, poza ognistą czerwienią, słyszał jedynie szalone bicie własnego serca, a pieszczota szorstkich palców na jego twarzy doprowadzała go niemal do utraty zmysłów. Poddał się całkowicie temu uczuciu, tracąc kontrolę i pozwalając, aby dłoń samodzielnie zaczęła błądzić po jego twarzy muskając czoło, przeczesując opadające niesfornie kosmyki włosów, lawirując pomiędzy nosem, policzkami oraz brodą, a na samym końcu docierając do rozchylonych warg i wsuwając dwa palce w ciepłe wnętrze ust. Ledwie zdając sobie sprawę z tego, że cały drży, zacisnął usta wokół placów i zaczął pieścić je językiem. Miały lekko słonawy posmak, pachniały atramentem i czymś słodkim. Język Harry'ego prześlizgiwał się po płytkich bruzdach i nierównościach, rozkoszując się smakiem, strukturą i tym czymś, czego nie potrafił zdefiniować, ale wiedział, że było częścią Severusa.
Z jego gardła wyrwał się cichy jęk, kiedy palce łagodnie, lecz stanowczo wysunęły się z jego ust i przez moment spoczęły na wilgotnych wargach. Pocałował je. I pozwolił, by dłoń zsunęła się nieco niżej, z powrotem poprzez szyję i klatkę piersiową i spoczęła tam, gdzie odczuwał w tej chwili największe pragnienie - na swoim sercu.
Do Harry'ego napłynął spokój. Strach i obawy rozproszyły się, jakby dłoń Severusa zabierała wszystkie zmartwienia i niedomówienia, a w zamian przynosiła jedynie ukojenie. Z jego ust wyrwało się słowo, które bardziej przypominało pełne ulgi i ufności westchnienie:
- Bezpiecznie...
Czuł się zupełnie jak pod wpływem zaklęcia Imperius - z jego głowy odpłynęły wszystkie myśli i troski, a pozostało jedynie niejasne poczucie szczęścia. Czuł się cudownie odprężony, z tą jednak różnicą, że nie chciał z tym walczyć.
Głośne, nerwowe pukanie brutalnie wdarło się do jego umysłu i sprowadziło go na ziemię, rozbijając na kawałki tę cudowną chwilę. Uniósł powieki i kiedy napotkał spojrzenie mężczyzny, musiał wstrzymać oddech. W rozszerzonych, migoczących dziwnie oczach zobaczył zachwyt. Severus patrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy, jakby był właśnie świadkiem jakiegoś niesamowitego spektaklu i nie do końca docierało do niego, że właśnie dobiegł końca.
Pukanie rozległo się ponownie i w tym samym momencie wzrok Mistrza Eliksirów zmienił się diametralnie. Brwi ściągnęły się gniewnie, a źrenice zapłonęły wściekłym blaskiem, kiedy spojrzał na drzwi tak, jakby pragnął je spopielić.
Harry rozejrzał się, nieco zdezorientowany. Snape podniósł się, zmuszając chłopaka do zejścia z jego kolan. Harry szybko cofnął się pod ścianę udając, że ogląda stojące na półkach butelki, a w tym samym czasie Mistrz Eliksirów podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem.
- O co chodzi? - warknął surowym, nieprzyjemnym głosem.
Harry uśmiechnął się do siebie.
- Pana podopieczni narobili mi na górze niezłego bajzlu - usłyszał zirytowany, skrzekliwy głos Filcha. Harry wszędzie by go rozpoznał. - Jeżeli nie przywoła ich pan do porządku, będę zmuszony poinformować o tym dyrektora. W ogóle nie szanują mojej pracy! Myślą, że to wszystko samo się robi...
- Dosyć! - przerwał mu ostro Snape. - Zaraz się tym zajmę, Filch. Zaczekaj za drzwiami. - Po tych słowach zatrzasnął mu je przed nosem i odwrócił się do Harry'ego.
- Zaczekaj tu na mnie, Potter. Ale nie waż się niczego dotykać!
Harry skinął głową, uśmiechając się wesoło. W tym "zaczekaj tu" była jakaś ciekawa obietnica...
Severus posłał mu długie spojrzenie, co wywołało drżenie w dolnych partiach brzucha Harry'ego i tylko utwierdziło go w jego domysłach, po czym odwrócił się i wyszedł.
Kiedy drzwi zamknęły się z trzaskiem, Harry poczuł się dziwnie. Po raz drugi został zupełnie sam w komnatach Snape'a. Co prawda teraz był w gabinecie, a nie w jego prywatnych kwaterach, ale liczyło się to, że Severus zaufał mu i pozwolił tu zostać.
Ogień, który jeszcze przed chwilą odczuwał, a który trawił wszystkie jego wnętrzności, zaczął powoli przygasać. Ale Harry wciąż był podekscytowany. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie ściany zapełniały półki, a na każdej z nich stało całe mnóstwo butelek, fiolek i słoików wypełnionych różnymi dziwnymi... rzeczami. Potrafił rozpoznać niektóre z nich: paluszki i skrzydła bachantek ognistych, łuski z ogonów trytonów, a nawet... gałki oczne niewiadomego pochodzenia. Ale na szczęście raczej nie ludzkiego, ponieważ miały czerwoną barwę.
Harry nigdy nie zwracał uwagi na te wszystkie egzotyczne zbiory, zawsze zbyt przejęty nadchodzącym spotkaniem ze Snape'em, mijał je obojętnie, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Ale teraz był tutaj. I był sam. I nie wiedział, ile będzie musiał czekać, zanim Severus wróci. I nudziło mu się...
Zaczął więc spacerować wzdłuż półek. Severus nie powinien być zły, przecież chce tylko pooglądać, nie chce niczego kraść. A poza tym może mu to pomóc w nauce. No i musi zająć myśli czymś innym, ponieważ jeszcze trochę i wybuchnie z niecierpliwości i podekscytowania. Powinien się trochę uspokoić. Tak, uspokoić... Oglądanie martwych kawałków zwierząt było na to najlepszym sposobem.
Od czas do czasu przystawał, przyglądając się stojącym na półkach, ciekawym okazom. Pazury gryfów zanurzone w zgniłozielonej cieczy sprawiły, że zrobiło mu się niedobrze. Miał tylko nadzieję, że odcina się je martwym osobnikom. Czerwone, przekrwione oczy, które zauważył wcześniej, należały do żmijoptaków. A obok w słoiku znajdowały się ich języki.
Och, Severus niedługo wróci i będą... Nie, nie, miał skupić się na oglądaniu.
Nigdy jeszcze nie używali na lekcjach takich składników, a przecież robili już bardzo wiele różnych eliksirów, niektóre bardzo potężne. Jednak wciąż ich najdziwniejszym elementem były odchody ibisa. A tego wszystkiego tutaj... albo używano do produkcji eliksirów eksperymentalnych albo tak złożonych i skomplikowanych, że potrafili je uwarzyć tylko mistrzowie tacy, jak Snape, albo też... jakichś czarnomagicznych mikstur.
Jego uwagę przyciągnął blask. Z tyłu półki stało coś, co wydzielało ciepłe, niemal słodkie, tęczowe światło. Zafascynowany sięgnął pomiędzy słoiki, odsuwając na bok jakieś czarne, splecione macki i butelkę z fioletowym, wirującym płynem. Jego oczom ukazała się niewielka fiolka w której igrały ze sobą wszystkie barwy tęczy, iskrząc kiedy się stykały, przenikały i przeplatały. Ich hipnotyzujący taniec sprawił, że Harry nie potrafił powstrzymać swojego pragnienia dotknięcia fiolki, poczucia ciepła, przeniknięcia tym światłem. Nie wiedział dlaczego, ale wydawało mu się, że ma ono moc usuwania wszelkich zmartwień. Wyciągnął dłoń, patrząc na grę barw i nie potrafiąc oderwać od niej wzroku. Miał wrażenie, że słyszy słodki śpiew, że kiedy tylko dotknie szklanej powierzchni, poczuje w sobie niemożliwe do opisania szczęście.
Jego palce zetknęły się z fiolką, a wtedy wszystko nagle pociemniało. W zamkniętej przestrzeni pojawiło się przerażające oblicze. Usłyszał ryk. Przed oczami błysnęła sugestia zakrwawionych, połamanych kłów, pragnących zmiażdżyć jego czaszkę.
Przerażony, z trudem oderwał palce i cofnął się. Zbyt gwałtownie. Usłyszał dwa następujące po sobie uderzenia - odgłosy rozbijanego szkła. Potrząsnął głową, aby pozbyć się ciemnych plam, które wykwitły mu przed oczami, po czym spojrzał w dół. Jego serce, które już teraz biło szalonym rytmem, przyspieszyło jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, co zrobił. Potrącił i zrzucił na podłogę słoik z mackami i butelkę fioletowego płynu. Kawałki szkła leżały rozrzucone na kamiennej posadzce. W jednej ze skorup lśniła resztka fioletowej mikstury, a w kałuży ciemnego płynu leżały czarne, splątane... odnóża, albo coś w tym rodzaju. Wyglądało to trochę jak macki kałamarnicy.
Och nie! Severus go zamorduje! I to gołymi rękami! Wszystko pójdzie na marne! A miało być tak pięknie! I co teraz? Co ma zrobić? Potrafi magicznie naprawić coś rozbitego, ale jak sprawić, żeby rozlany płyn wrócił na swoje miejsce? Dlaczego nikt ich tego nie nauczył, do diabła?!
Drżącymi dłońmi wyjął różdżkę i rzucając "Reparo", szybko naprawił pierwszy słoik. Sięgnął w czarne, pozwijane kłębowisko, aby je w nim umieścić. Ale kiedy jego palce dotknęły lśniącej, wilgotnej powierzchni, wydarzyło się coś niespodziewanego.
Ożyło.
Krzyknął i odskoczył do tyłu, czując, jak jego rękę oplatają lepkie macki, zaciskając się na niej niczym imadło. Poczuł przejmujący ból. Były tak lodowate, iż w ułamku sekundy jego palce stały się sine i nie był w stanie nimi poruszyć. Miał wrażenie, że cała ręka mu drętwieje. Stracił w niej czucie. Pojękując z odczuwanego, rozchodzącego się po całym ciele bólu, próbował zerwać z siebie macki, ale one niemal wbiły się w jego ciało.
- Diffindo! - krzyknął, celując w nie różdżką. Niestety, zaklęcie nie zadziałało. - Diffindo! - spróbował ponownie, tym razem głośniej, ale macki nadal się trzymały, tak jakby zaklęcie rozcinające nie mogło wyrządzić im żadnej krzywdy, jakby samodzielnie od razu się leczyły, ponieważ Harry z trudem dostrzegł niewielkie pęknięcia, które jednak szybko ponownie się zrastały. Do jego serca wlał się strach. Nie wiedział, co to jest, nie wiedział, jak z tym walczyć i czuł, jak lodowate, paraliżujące zimno wędruje po jego skórze, zamrażając krążącą w żyłach krew i drżące z wysiłku mięśnie.
Paraliż postępował błyskawicznie, sięgał już prawie barku. Upadł na podłogę, czując, że traci czucie w nogach. Był tak przerażony, że z trudem mógł oddychać. Chciał krzyczeć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
Co się działo? Co to było? Co zrobić?
Na wpół leżąc na wpół siedząc oparty o półki, czując, jak jego ciało drętwieje z sekundy na sekundę, sięgnął drugą, trzęsącą się spazmatycznie ręką do kieszeni. Teraz nie obchodziły go już żadne konsekwencje. To był jedyny ratunek. Zacisnął na kamieniu mrowiące już palce i wysłał:
Severusie, upuściłem coś i... ale ja nie chciałem, przepraszam! I to mnie złapało. Czarne macki. Czuję zimno, nie mogę się poruszyć. Całe moje ciało zdrętwiało. Nie wiem, co robić. Pomóż mi!
Zimno sięgało już jego serca i płuc. Ręka z kamieniem opadła na podłogę, ale nie wypuścił go z dłoni. Musiał go trzymać, za wszelką cenę. Czuł się coraz bardziej senny, ale przerażenie było silniejsze. Miał coraz większe problemy z oddychaniem, jakby coś ściskało jego płuca i nie pozwalało mu brać głębokich, spokojnych oddechów, jedynie szybkie i coraz płytsze. Serce również zaczęło bić coraz wolniej, a druga ręka zdrętwiała całkowicie. Paraliżujący chłód sięgnął szyi i przesuwał się w górę. Zajmował po kolei usta, twarz, oczy.
Harry miał wrażenie, że zaraz zacznie się dusić, nie mógł krzyknąć ani mrugnąć. Mógł tylko dryfować ku napierającej ciemności, wpatrywać się w drzwi i... czekać.
Proszę, przyjdź. Proszę, proszę, proszę...
Czuł coraz większe zawroty głowy, serce biło już tak wolno, iż niemal go nie słyszał.
Stuk...
Biło jeszcze. Musi się na tym skupić. Na słuchaniu. Jeżeli będzie słuchał, to znaczy, że jeszcze żyje. Nie może odpłynąć.
Stuk...
Dlaczego to zrobił? Dlaczego zawsze musi być taki ciekawski? Dlaczego nigdy nie słucha? Dlaczego?
Stuk...
Obiecuje, że jeżeli tylko przeżyje, już nigdy nie będzie dotykał niczego, czego nie zna. Obiecuje. Jeżeli tylko...
Stuk...
Był taki senny... Nie odczuwał już nic, poza piekącym zimnem. Nie chce. Nie chce odchodzić. Nie chce stracić Severusa. Nie chce...
Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.
Co to było? To nie jego serce. To... na korytarzu.
Ktoś biegł.
* "On fire" by Switchfoot
--- rozdział 029---
29. On fire
Część 2
Drzwi uderzyły o futrynę. Stojące na półkach butelki zagrzechotały. Snape wpadł do pomieszczenia z rozwianymi włosami, z powiewającą za nim peleryną i obłędem w oczach.
To Severus. Naprawdę tu był!
Harry uśmiechnąłby się, gdyby mógł.
Mężczyzna ruszył w jego kierunku, w biegu wyjmując różdżkę, którą skierował na owiniętą mackami rękę i krzyknął drżącym głosem:
- Impervius!
Harry usłyszał plaśnięcie, jakby coś opadło na podłogę, ale nie był w stanie tego ani zobaczyć, ani poczuć. Mógł tylko patrzeć na zmierzającego ku niemu Severusa i zastanawiać się, dlaczego w jego oczach jest tyle... strachu. I gniewu.
A tak... przecież umierał.
Zaczął mieć problemy z myśleniem, jak gdyby jego mózg także ulegał paraliżowi.
Snape przypadł do niego i przyłożył mu palce do szyi. Napięcie widoczne na jego twarzy na ułamek sekundy przekształciło się w ulgę, która niemal natychmiast została zastąpioną przez wściekłość:
- Miałeś niczego nie dotykać, ty głupi chłopaku! Ale oczywiście nie mogłeś się powstrzymać! Zawsze masz gdzieś wszystkie zakazy i reguły! Kiedy już z tego wyjdziesz, to radzę ci natychmiast zejść mi z oczu, bo w przeciwnym wypadku sam cię zabiję! - niemal krzyczał, celując różdżką w klatkę piersiową Harry'ego. - Flagrantia inflamare!
Harry zaczął coś czuć. Ciepło. Jednak tak niewyraźne i oddalone, jakby znajdowało się gdzie indziej, a nie w jego własnym ciele, którego nie miał, a przynajmniej wydawało mu się, że nie ma. Nie czuł go. Miał wrażenie, jakby go nie było.
Severus zerwał się i zaczął przeszukiwać półki. Przeklinał.
Harry pierwszy raz słyszał, żeby Snape używał takich słów. Jego przekleństwa zawsze były raczej... bardziej wyrafinowane. Domyślił się, że pewnie szuka antidotum i nie może go znaleźć. Ale przecież Severus zawsze wiedział, gdzie co leży. To było jego królestwo, znał tutaj wszystko.
Chyba że... tego nie było.
Fioletowy płyn! Kurwa!
Miał nadzieję, że kamień nadal znajduje się w jego dłoni. Spróbował się skupić, mimo że miał wrażenie, jakby jego umysł falował.
Na podłodze.
Snape przerwał szukanie i sięgnął do kieszeni. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy odczytał wiadomość. Spojrzał na porozrzucane na kamiennej posadzce szkła, a z jego ust wyrwał się głośny jęk.
W tym jęku było coś dziwnego... Nawet słowa "To już koniec!" nie zabrzmiałyby tak przerażająco.
A więc to już naprawdę koniec? Wszystko na nic? Severus nie potrafi go uratować? Nie, nie może go uratować. Przez jego własną głupotę!
Miał ochotę rzucać się i krzyczeć. Ale nie mógł. Nie mógł nic zrobić. Absolutnie nic. Chociaż nie. Jednak mógł...
Skupił się resztką odpływających z niego sił i wysłał wiadomość:
Dziękuję za każdą spędzoną z tobą chwilę, Severusie. Dziękuję za... wszystko. Jestem taki senny...
Usłyszał szelest. Mężczyzna uklęknął przed nim i wbił w niego nieustępliwe, twarde spojrzenie.
- Znowu melodramatyzujesz, ty idioto! - warknął, ale jego głos był dziwny. Zachrypnięty. - Nie umrzesz, Potter! Nie pozwoliłem ci na to!
Harry próbował utrzymać się na powierzchni świadomości, ale miał wrażenie, jakby coś ciągnęło go w dół.
Dobranoc, Severusie...
Przez pokrywającą jego oczy mgłę zobaczył, jak mężczyzna odczytuje wiadomość, marszczy brwi i wyciąga rękę, aby sprawdzić mu puls. Zewsząd napierała ciemność, wyciągała po niego swe macki, czepiała się ubrania. Wszystko wirowało, rozmywało się. Nie był pewien, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, jakby oddalał się, jakby wszystko - obrazy, dźwięki - odsuwały się, a on nie mógł ich złapać, aby zatrzymać je przy sobie.
- Flagrantia inflamare maxima!
Wokół niego buchnęły płomienie, rozjaśniając ciemność i odstraszając wciągające go w nią macki. Za nim pojawił się mur z ognia. Nie mógł tam iść. Musiał zawrócić, cofnąć się. Zaczął zbliżać się do światła. Słyszał jakieś krzyki, coraz wyraźniejsze, coraz głośniejsze.
Obraz wyostrzył się, ale nie mógł się na niczym skupić, ponieważ ktoś nim potrząsał.
- ...słyszysz! Daj mi znak, że mnie słyszysz, Potter! Do diabła! Jeżeli zaraz nie dasz mi znaku, to osobiście się z tobą policzę!
Podczas szarpania głowa Harry'ego opadła na chwilę w dół i zobaczył, że Severus zaciska palce wokół ręki, w której trzymał kamień.
Słyszę.
Mężczyzna puścił go i spojrzał na swój własny kamień. Pochylił głowę i przez chwilę trwał w bezruchu. Harry nie widział jego twarzy, mógł tylko patrzeć na czarne, opadające na twarz włosy mężczyzny i zastanawiać się, co się stało. Miał niejasne wrażenie, że gdzieś był, że widział jakiś ogień, ale nic więcej nie pamiętał.
Ogień. Czuł go w sobie. Czuł, jak rozgrzewa jego ciało, płonie w żyłach, tli się w sercu, pobudzając je do szybszego bicia.
Po kilku chwilach Severus spojrzał na niego. Harry dostrzegł tylko zanikający w oczach cień, twarz mężczyzny pozostała nieporuszona.
- Nie waż się więcej odpływać, Potter! Masz być przytomny, dopóki... - urwał nagle, a jego oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy. Rozejrzał się po zarzuconej kawałkami szkła podłodze i zmarszczył brwi. Odsunął się od Harry'ego, pochylił i z najwyższą ostrożnością podniósł z posadzki kawałek szklanej skorupy, w której połyskiwał fioletowy płyn. Przyłożył go do warg i wlał sobie do ust. Harry zobaczył swoje odbicie w kawałku szkła. Sine, drżące wargi, podkrążone oczy, cera tak blada, iż wyglądał niemal jak duch. Czy to naprawdę był on?
Snape odrzucił szkło i pochylił się nad nim. Z jego rozciętej ostrą krawędzią wargi spływała krew. Uniósł twarz Harry'ego, przycisnął mocno wargi do jego ust, rozszerzył językiem zaciśnięte zęby i wlał w niego płyn.
Pomimo strachu, bezradności i otaczającej wszystko mgle, Harry w tej jednej chwili potrafił myśleć tylko o tym, że Severus właśnie... całował go! Tak jakby. A on nie mógł tego poczuć!
Cholera!
Snape oderwał wargi i spojrzał wyczekująco na twarz chłopaka. W jego wzroku było ogromne napięcie. Usta miał zaciśnięte i tak zaczerwienione, jakby coś je poparzyło.
Harry zaczął coś odczuwać. Ciepło. Nie... żar. Paliły go wargi. Później język i gardło. A wraz z gorącem, przychodziło... czucie. Udało mu się przełknąć. Miał wrażenie, jakby przez jego przełyk spływał płynny ogień, powoli zajmując całe ciało. Płonął w nim, roztapiając lód i rozgrzewając wszystko, co napotkał na swojej drodze. Kiedy jego płuca zaczęły funkcjonować i chciał wziąć głębszy oddech, zaczął się krztusić. Powoli powracało czucie w rękach, dłoniach, palcach... Poruszał nimi na próbę. Wyczuł trzymany w ręku kamień. Kamień, który... uratował mu życie. Gdyby go nie miał... - jego serce szarpnęło się - ...już nigdy nie zobaczyłby Severusa. Nigdy.
Kaszląc i dusząc się, pochylił się do przodu. Wszystko go swędziało i mrowiło, kiedy krew zaczynała krążyć w żyłach. Miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Jak gdyby wszystko go w środku swędziało, a nie mógł się podrapać, jakby w całym jego ciele biegały stada mrówek. Zacisnął zęby i zaczął jęczeć, pocierając jednocześnie brzuch, ramiona i uda, by je rozmasować i pobudzić krew do szybszego krążenia. Miał ochotę położyć się na podłodze, rzucać, szarpać i kopać. Zacisnął powieki i skulił się, błagając, by to się już skończyło. Po kilku minutach nieprzyjemne objawy zaczęły ustępować. Otworzył oczy i odetchnął głęboko kilka razy. Drżał. Podniósł głowę, by w końcu spojrzeć na Severus, ale mężczyzna stał w pewnej odległości, odwrócony tyłem. Zaciśnięte niemal do białości pięści nie wróżyły niczego dobrego.
Harry zagryzł wargę. Wiedział, że nabroił... A Snape wyglądał na naprawdę wściekłego. Może nie chce z nim rozmawiać? Może odwrócił się, żeby dać mu szansę na ucieczkę?
Spojrzał na drzwi. Nie, nie może wyjść... To była jego wina. Musi...
Z trudem podniósł się na nogi. Przez chwilę stał bez słowa, próbując wymyślić, co mógłby powiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. W gabinecie panowała grobowa cisza. Zawisła nad ich głowami, zwiastując nadchodzącą burzę. Harry przełknął ślinę i otworzył usta:
- Ja...
To jedno słowo zamieniło się w mały kamyczek, który upadając na szczyt góry, wywołał olbrzymią, niemożliwą do zatrzymania lawinę.
Snape odwrócił się gwałtownie, niemal przebijając go morderczym, płonącym jak w gorączce spojrzeniem i ryknął tak, że Harry cofnął się i wpadł na półki:
- Ty bezmyślny, nieodpowiedzialny, pomylony, impertynencki, lekkomyślny durniu! Mogłeś ZGINĄĆ! Nie potrafisz wytrzymać nawet pięciu minut, żeby nie wpakować się w kłopoty! Masz gdzieś konsekwencje swojego zachowania! Nigdy nie pomyślisz o tym, że narażając siebie, narażasz też na niebezpieczeństwo innych! Ale co cię to obchodzi? Jesteś Wybrańcem i możesz robić, co ci się żywnie podoba, niezależnie od tego, czy ktoś przy tym zginie! Bezmyślnie pakujesz się w tarapaty, a później inni muszą ratować twoją żałosną skórę! I masz pretensje do całego świata, tylko nie do siebie!
- Nie krzycz na mnie - powiedział cicho Harry, wpatrując się w dywan i zagryzając wargę. Wiedział, że źle postąpił, wiedział, że prawie zginął... i wiedział, że Severus miał rację. Ale on też to bardzo przeżył... - Nie chciałem... przep...
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, Potter! - mężczyzna przerwał mu głosem ostrym niczym skalpel. - Wynoś się i nie pokazuj mi się więcej na oczy! - I z tymi słowami przypadł do niego, złapał go za ramię i pociągnął do wyjścia. Harry nie stawiał oporu. I tak nie miałby szans. Snape był w takim stanie, że jakakolwiek próba oporu mogłaby się dla niego skończyć bardzo boleśnie. - Narażaj kogoś innego, a nie mnie! - syknął przez zęby i wyrzucił go na korytarz. Zanim Harry zdążył złapać równowagę, drzwi zatrzasnęły się. Ostatnie słowa mężczyzny sprawiły, że dotarło w końcu do niego coś ważnego... Gdyby zginął na szlabanie u Snape'a, mógłby go narazić na naprawdę poważne konsekwencje, nie tylko ze strony Dumbledore'a, ale całego czarodziejskiego świata...
Podszedł do drzwi i zapukał. Odpowiedziała mu cisza.
- Przepraszam - powiedział do drewnianej powierzchni. Miał nadzieję, że Severus go usłyszy. - Przepraszam - powtórzył nieco głośniej.
Stał pod drzwiami jeszcze przez jakiś czas. A później, wzdychając ciężko, powlókł się do dormitorium.
Musi zrobić wszystko, aby to naprawić... Absolutnie wszystko!
Leżąc w łóżku, bombardowany ciemnością i siekającym w okna deszczem, Harry po raz kolejny próbował zablokować wdzierające się do jego umysłu wspomnienia strachu, bezradności i... ulgi. Żył tylko i wyłącznie dzięki kamieniowi i Severusowi. Spojrzał w głąb wirującej zieleni i w jej wnętrzu zobaczył obraz płonących gniewem oczu. Zacisnął powieki, próbując to odegnać, ale wszystko wciąż do niego powracało.
Jednak to nie fakt, że cudem uniknął śmierci tak bardzo go męczył, tylko świadomość, że swoim zachowaniem mógł zniszczyć wszystko, co z takim trudem udało mu się wybudować, że zepsuł to, co miało być takie piękne. A teraz Severus... teraz nie chciał go widzieć i to było najboleśniejsze. Że to wszystko stało się przez niego!
Zacisnął kamień w dłoni i wysłał:
Wiem, że się na mnie gniewasz i bardzo mi przykro z tego powodu. Nie chciałem narazić cię na nieprzyjemności. Bałem się... że już cię więcej nie zobaczę. Przepraszam, Severusie. Proszę, nie gniewaj się na mnie zbyt długo, bo tego nie zniosę.
Czekał na odpowiedź tak długo, aż wreszcie, zmęczony przeżyciami, zasnął.
Kiedy Harry schodził na śniadanie we wtorek, myślał tylko o tym, czy zobaczy Severusa.
Zobaczył.
Ale mężczyzna przez cały posiłek nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem. Próbował wysyłać mu pod stołem wiadomości, ale Snape ani razu nie sięgnął do kieszeni, tak jakby... w ogóle nie miał kamienia. Gdyby trzymał go w kieszeni, to klejnot po jakimś czasie zacząłby go parzyć, ale Severus najwidoczniej musiał go zostawić w komnacie, ponieważ nie chciał mieć już z Harrym nic do czynienia.
Kiedy chłopak uświadomił to sobie, natychmiast stracił cały apetyt i popadł w jeszcze większe przygnębienie. Ron i Hermiona patrzyli na niego z niepokojem, więc próbował chociaż udawać, że wszystko jest w porządku i posłał im wymuszony uśmiech, chociaż w głębi serca miał wrażenie, jakby coś rozpadało się w nim na kawałki.
Przez cały dzień, na każdym posiłku, Severus ostentacyjnie ignorował go. A Harry popadał w coraz większy marazm. Nie zaprzestał wysyłania wiadomości, chociaż ani razu nie otrzymał odpowiedzi.
Wiem, że to wszystko moja wina. Wiem, że czasami nie potrafię powstrzymać się przed... ryzykowaniem. Ale to nieprawda, co o mnie powiedziałeś. Nie jestem bezmyślny i impertynencki. Chciałem tylko... zająć czymś myśli, dowiedzieć się czegoś...
Przerwał. Nie, to brzmiało głupio...
Nie chciałem tego. Gdybym mógł cofnąć czas...
Ale nie mógł, więc po co o tym pisać?
Po prostu... to był wypadek. Żałuję tego. Chciałem... czekałem... i...
Cholera!
Przepraszam. Co mam jeszcze zrobić?
Czekał długo, bardzo długo.
Odezwij się do mnie! Nie zniosę tego dłużej!
To na nic. Nie otrzymał ani jednej odpowiedzi. Severus pewnie... pozbył się kamienia. Musiał go wyrzucić, ponieważ nie chciał, żeby Harry go męczył.
To... bolało.
Przewrócił się na bok i zacisnął w dłoni gładki, zielony klejnot. Miał tylko to. Jedyną cząstkę Severusa, która mu pozostała. Dopóki ją miał, miał także nadzieję.
Nie wiem, po co ci to wszystko wysyłam. Podejrzewam, że pozbyłeś się kamienia... i mnie. To takie dziwne uczucie wiedzieć, że już nie odczytasz moich wiadomości...
Zamrugał czując, że szczypią go oczy.
Nie, będzie z tym walczył! Nie może przecież się...
Serce Harry'ego niemal wyskoczyło z piersi, kiedy poczuł w dłoni ciepło. Spojrzał na klejnot zamglonym wzrokiem, ściskając go tak mocno, iż niemal go zgniótł.
Mówiłem, że nie mam ci nic do powiedzenia, Potter.
Wiadomość była sucha i niemiła, ale... była! Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu ulgi. Wystarczyło jedno zdanie, aby cały świat nabrał barw. Opadł na poduszkę i wpatrując się w sklepienie, uśmiechał się do siebie i czuł, że przyszłość należy do niego. Ponownie przewrócił się na bok i skulił się, przytulając policzek do kamienia.
Dobranoc, Severusie. I... dziękuję.
Harry wiedział, że dzisiaj jest środa. A to oznaczało szlaban ze Snape'em. Ale czy po tym, co się wydarzyło, mógł tak po prostu do niego iść? Jakby nic się nie stało? Severus nadal go ignorował, ale w końcu nie napisał mu, że nie może przyjść. Przecież gdyby nie chciał go widzieć, to chyba by go o tym poinformował. To prawda, że wykrzyczał mu to w twarz tak głośno, że Harry niemal ogłuchnął, ale... był wtedy bardzo zdenerwowany i może przemyślał to wszystko i... Cholera!
Zerwał się z łóżka i zaczął krążyć po dormitorium. Neville i Ron uczyli się na dole razem z Hermioną.
Pójdzie! Najwyżej Snape go wyrzuci.
Ruszył w stronę wyjścia, ale zatrzymał się nagle.
A może jednak lepiej będzie, jeżeli zostanie? Może on naprawdę nie chce go widzieć?
Zawrócił i usiadł na łóżku.
A jeżeli go oczekuje i będzie zły, jeśli Harry nie przyjdzie? W końcu to jest szlaban. Może każe mu po prostu czyścić kociołki albo coś?
Ale on nie chciał czyścić kociołków! Chciał, żeby pomiędzy nimi znowu było tak, jak wcześniej. Musi spróbować to naprawić!
Zerwał się z łóżka. Pójdzie i zostanie tam, nawet jeżeli Snape będzie chciał go wyrzucić. A później... później coś wymyśli.
Zanim Harry dotarł do lochów, zdążył już kilka razy zmienić zdanie i zdenerwować się tak bardzo, że serce chciało wyskoczyć mu z piersi. W końcu jednak jego gryfoński upór i wiara w siebie zwyciężyły i stanął przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Mistrza Eliksirów. Podniósł rękę, ale zawahał się. Kilka razy otworzył i zacisnął pięść, zanim zdecydował się w końcu dotknąć drewnianej powierzchni, która natychmiast się uchyliła. Wszedł do gabinetu czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Przemknął przez pomieszczenie starając się nawet nie spoglądać na wypełnione słoikami i butelkami półki, zamknął oczy i zapukał.
Drzwi otworzyły się. Harry przekroczył próg i doznał dziwnego wrażenia, jakby wszedł do rwącej rzeki, ponieważ nogi niespodziewanie ugięły się pod nim. Zdołał jednak utrzymać się prosto, ale musiał przełknąć ślinę, ponieważ nagle całkowicie zaschło mu w gardle. Severus siedział w swoim zielonym fotelu, nieruchomo wpatrując się w ogień. Nie spojrzał na niego, nie odwrócił się, nie wykonał żadnego gestu, który wskazywałby na to, że zauważył jego przybycie. To oznaczało, że nadal jest na niego zły. Bardzo zły.
- Do-dobry wieczór, S-Severusie... - odezwał się niepewnie, zastanawiając się, co ma zrobić. Podejść do niego, usiąść? Zanim jednak wykonał jakikolwiek gest, usłyszał wypowiedziane zimnym, nieprzyjemnym tonem słowa:
- Twój szlaban się dzisiaj nie odbędzie, Potter. Możesz odejść. Tylko spróbuj się nie zabić po drodze.
Harry skrzywił się. To nie było miłe...
Przez kilka chwil stał niezdecydowany. Miał wrażenie, że cokolwiek spróbuje zrobić, nic to nie da. Może rzeczywiście powinien wrócić...
Podszedł do drzwi i otworzył je, ale zawahał się.
Nie, nie odejdzie! Nie pozwoli się wyrzucić! Nie po to zdecydował się tu w końcu przyjść, żeby od razu poddać się i uciec jak tchórz. A zresztą... - Harry zmarszczył brwi - ... Severus go tu wpuścił. Musiał chcieć, żeby Harry tu przyszedł... A skoro chciał...
Harry odwrócił się, spojrzał na mężczyznę i popchnął drzwi. W momencie, kiedy się zatrzasnęły, Snape błyskawicznie przekręcił głowę i... jego oczy na sekundę rozszerzyły się, kiedy zobaczył, że Harry nie wyszedł, po czym natychmiast spojrzał z powrotem w ogień.
Ale Harry już to zobaczył. I w tym samym momencie wiedział już, co powinien zrobić, aby wszystko załagodzić.
Jego oczy rozbłysły.
Odetchnął kilka razy, aby dodać sobie odwagi, a następnie podszedł do mężczyzny i stanął przed nim, zasłaniając mu widok na kominek. Oczy Severusa zwęziły się z rozdrażnienia, a twarz przybrała zacięty wyraz, jakby chciał przekazać Harry'emu: "Nie marnuj swoich sił. Najlepiej będzie, jeżeli po prostu odejdziesz, bo nie chcę na ciebie patrzeć i nic, co zrobisz, nie zmieni mojego zdania."
A przynajmniej coś w tym rodzaju.
Ale Harry nie miał zamiaru odchodzić. Ponieważ wiedział, że jest coś, co mogłoby je zmienić...
Podszedł o krok bliżej i opadł na kolana tuż przed mężczyzną. Przysunął się jeszcze bliżej i oparł łokcie na odzianych w czerń udach, po czym odsunął na bok fałdy jego szaty i błyskawicznie dobrał się do jego rozporka.
Wyczuł wbijające się w niego płomienne spojrzenie Severusa i jego serce, które do tej pory biło już niezwykle szybko, teraz zaczęło galopować.
Rozsunął zamek i włożył drżącą lekko rękę w spodnie, zaciskając ją na ciepłym członku. To było niesamowite, w jaki sposób dotyk Harry'ego pobudził wiotkiego penisa mężczyzny, który momentalnie zaczął rosnąć i twardnieć w jego dłoni. Wyciągnął go na zewnątrz i jego oczy rozszerzyły się z zachwytu. Jak zawsze, kiedy na niego patrzył. Penis Snape'a był długi, gruby i masywny. Harry doskonale wiedział, ile przyjemności, ale także bólu potrafił mu sprawić. Zawsze, kiedy go widział, zastanawiał się, jak coś takiego może się w nim mieścić. Owinął obie dłonie wokół trzonu i oblizał wargi. Zerknął w górę na obserwującego go uważnie Severusa. Widział jego zmrużone w niecierpliwym wyczekiwaniu oczy. Trzymał w ręku dowód na jego ogromne podniecenie. Wbił wzrok w zachłanne oczy Severusa i powoli wsunął jego erekcję w swoje ciepłe usta.
Reakcja mężczyzny była natychmiastowa. Gwałtownie zacisnął powieki i wciągnął ze świstem powietrze. Harry także zamknął oczy, rozkoszując się smakiem Severusa, za którym tak tęsknił. Słonym i gorzkim, ale z ukrytą gdzieś głęboko nutką cierpkiej słodyczy - dokładnie takim, jaki był on sam. Dłońmi zaczął obciągać dolną część penisa, podczas gdy zaczerwienioną główkę zanurzał głęboko w swoich ustach, podrażniając ją dodatkowo językiem. Nie musiał czekać długo na reakcję. Kiedy otworzył oczy zobaczył, że mężczyzna odchylił głowę do tyłu, zaczął ciężko oddychać, a z jego ust wyrywały się przytłumione, przesiąknięte przyjemnością jęki. To była muzyka dla uszu Harry'ego. Sam był coraz bardziej podniecony. Rozkosz, którą dawał Snape'owi, zdawała się spływać przez jego erekcję wprost w usta Harry'ego i dalej przez przełyk, aż do podbrzusza. Czuł, jak jego własny penis napiera na spodnie, błagając o dotyk. Poruszył się i jęknął, kiedy jego erekcja otarła się o szorstki materiał dżinsów. Wtedy usłyszał nad sobą lekko zachrypnięty głos Severusa:
- Dotknij się.
Nie musiał mu tego powtarzać drugi raz. Harry rozsunął zamek i ostrożnie wyjął swojego sztywnego penisa. Zacisnął wokół niego spocone palce i zaczął go pocierać, początkowo powoli, żeby nie dojść zbyt szybko. Jednak ciepły, wsuwający się w jego usta członek mężczyzny doprowadzał jego ciało do zbyt dużej euforii i nie potrafił powstrzymać coraz szybszych i intensywniejszych ruchów dłoni, która zdawała się wyrwać spod jego kontroli. Wysunął erekcję Snape'a ze swoich ust i przez kilka chwil zanurzył się we własnej przyjemności, zamglonym wzrokiem widząc, jak oczy Mistrza Eliksirów spijają ten widok, a jego zaczerwieniony członek zdaje się im przytakiwać. Harry zdołał się jednak opanować na tyle, aby ciaśniej owinąć palce wokół gorącego członka i zacząć go oblizywać na całej długości wzdłuż trzonu. Zataczał językiem koła, ssał i skubał zębami wrażliwą główkę, wywołując w mężczyźnie coraz głośniejsze jęki i odgłosy aprobaty. Stawał się coraz zachłanniejszy. Jego język ślizgał się po nabrzmiałym, pulsującym penisie, a drugą dłonią zaczął skubać i podrażniać gorące, miękkie jądra.
Harry czuł się tak, jakby smakował właśnie najlepszego lizaka w całym swoim życiu. Odczuwał coraz silniejsze zawroty głowy, a jego skóra była tak rozgrzana, że aż parzyła. Słyszał ciężkie sapanie Severusa, kiedy zaczął na przemian ssać i lizać jądra, docierając językiem w każde zagłębienie.
Nagle poczuł dłoń Snape'a zaciskającą się na jego głowie. Długie palce wplotły mu się we włosy, wciskając twarz głębiej, tak jakby Severus chciał jeszcze mocniejszych doznań. A przecież Harry wcale nie był aż tak delikatny. Złapał jądro w zęby i zaczął je ssać i przygryzać. Skutek był natychmiastowy - długi, głośny jęk niepohamowanej przyjemności, który, wibrując, dotarł do ciała Harry'ego, przeniknął przez jego skórę i uderzył prosto w płonący w podbrzuszu, rozgrzany niemal do białości punkt rozkoszy. Z jego ust także wyrwał się zduszony jęk, a z pulsującego w dłoni penisa wystrzeliła struga lepkiej spermy, osiadając po części na podłodze, a po części na spodniach mężczyzny. Jego dłoń zacisnęła się spazmatycznie na erekcji Severusa, a przed oczami pojawiły się kolorowe plamy. Przez chwilę miał wrażenie, że umrze z przyjemności, że roztopi się od żaru, który ogarnął całe jego ciało i rozpalił mięśnie, że, niczym wosk, rozpłynie się, przylgnie do podłogi i nic nie będzie w stanie go od niej oderwać. Całkowicie zatracił się w rozkoszy i potrzebował kilku sekund, aby dojść do siebie. Nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna puścił jego głowę. Otworzył załzawione oczy i spojrzał na przypatrującego mu się z zachwytem Severusa. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że nie istnieje nic poza tą chwilą, że nic, absolutnie nic nie jest ważne.
Chciał znowu to usłyszeć! Ten cudowny, głęboki jęk Severusa. Teraz miał wolne obie dłonie, więc owinął je wokół twardego jak stal członka mężczyzny i zaczął go pieścić językiem z nienasyconą zachłannością. Wsuwał go głęboko w usta, podrażniając zębami, co doprowadzało do tego, że Severus, jakby przeszytym nagłym prądem, sztywniał cały. Pomruki i jęki zlały się już w jeden, pełen satysfakcji odgłos. Poczuł, jak mężczyzna ponownie łapie go za włosy i mocno napiera na jego głowę, tak jakby coraz bardziej tracił nad sobą kontrolę. Pragnął jeszcze silniejszych, jeszcze intensywniejszych doznań i Harry to wyczuwał.
I dał mu je.
Nabrał tchu i postarał się rozluźnić, po czym wsunął pulsujący członek głęboko do gardła, powoli zanurzając go w swoich ustach. W tym samym momencie poczuł, jak dłoń Snape'a konwulsyjnie zacisnęła się w jego włosach i naparła na niego z gwałtowną, nieposkromioną siłą. Penis zagłębił się w jego gardło aż po same jądra, a z ust mężczyzny wyrwał się długi, zachrypnięty jęk dzikiej, trudnej do wyobrażenia rozkoszy. Przycisnął jego głowę jeszcze mocniej. Harry stracił oddech, a w oczach zakręciły mu się łzy. Szarpnął się, wysuwając erekcję ze swego gardła, i kiedy mu się to udało poczuł, że jego usta wypełniają się gorącą spermą Severusa o cierpkim, słonym smaku. Snape pociągnął go brutalnie za włosy i doszedł w jego usta, jęcząc ochryple i sapiąc ciężko, jakby rozkosz, która ogarnęła go całego, napinając mięśnie jak postronki, eksplodowała w nim i echo tego wybuchu ulatywało teraz przez otwarte w niemym krzyku usta.
Harry'emu z trudem udało się zaczerpnąć tchu, kiedy ciepłe nasienie zaczęło spływać w jego gardło. Dopiero kiedy przełknął wszystko, a zaczerwieniony i wilgotny penis Mistrza Eliksirów wysunął się z jego ust, mógł odetchnąć głęboko. Dyszał równie ciężko, jak Severus. Jego gardło płonęło, tak samo jak skóra i twarz, a serce już dawno wyskoczyło z piersi. Przez załzawione oczy i zaparowane okulary zobaczył, jak Snape szybko zapina rozporek. Spojrzał na twarz mężczyzny i dostrzegł, że nadal ma zamknięte oczy i otwarte usta. Wciąż sapał i dyszał, jakby nie mógł dojść do siebie. Na wiecznie bladych policzkach igrał delikatny rumieniec - dowód burzy, która przetoczyła się przez jego ciało i umysł, doprowadzając go niemal do delirium.
Harry uśmiechnął się do siebie.
"To dzięki mnie" - pomyślał z satysfakcją. - "To ja do tego doprowadziłem."
Pomimo tego, że gardło bolało go tak bardzo, iż wydawało mu się, że stracił głos i mimo że ledwie mógł oddychać, czuł się niewyobrażalnie szczęśliwy.
Doprowadził się do porządku, po czym oparł dłonie na kolanach Snape'a i podciągnął się. Kiedy wstał, nogi ugięły się pod nim. Nie wahając się ani przez chwilę, wdrapał się na kolana Mistrza Eliksirów, wykorzystując jego chwilowe upojenie, i usiadł na nich okrakiem, obejmując go za szyję, kładąc głowę na jego ramieniu i wtulając twarz w obojczyk. Słyszał przy uchu ciężki oddech Severusa, który wciąż wracał do siebie. Czuł na plecach bijące od kominka ciepło. Odgłos trzaskającego ognia uspokajał go.
Żaden z nich nic nie powiedział. Nie było takiej potrzeby. Nie pozostało nic do dodania.
Klatka piersiowa Severusa unosiła się i opadała coraz wolniej, kołysząc się łagodnie. Harry zamknął oczy i przylgnął do niego jeszcze mocniej, pragnąc zostać w takiej pozycji już na zawsze. Tak blisko, ciepło...
Wszystko zaczęło się powoli rozpływać, przykryte napierającą zewsząd ciemnością, jakby rozciągała nad światem miękką, przytulną narzutę, okrywając go szczelnie ciepłym kocem ciszy. Harry pozwolił się jej otulić i pogrążył się w przyjemnym, słodkim śnie.
*
Harry skręcił szybko, unikając zderzenia z nadlatującym tłuczkiem. Trybuny pod nim falowały. Słyszał krzyki kolegów z drużyny, ale świst wiatru w uszach skutecznie hamował docierające do niego dźwięki. Starał się wypatrzeć złotego znicza, który kilka razy mignął mu gdzieś na obrzeżach boiska, ale za każdym razem znikał równie szybko, jak się pojawiał. Na dodatek Cho przez cały czas siedziała mu na ogonie. Obrzucił spojrzeniem kolorowe trybuny, boisko, obręcze, przy których toczyła się zacięta walka.
Jest! Dostrzegł błysk! Na samym środku boiska, kilkanaście metrów nad ziemią. Skierował Błyskawicę w tamtą stronę, modląc się w duchu, by Cho nie zauważyła jego zrywu. Pochylił się nisko nad trzonkiem. I wtedy poczuł dziwny nacisk w okolicach swojego tyłka. Coś zaczęło go uwierać i gładko wśliznęło się do jego wnętrza. Jęknął, czując niewyobrażalną przyjemność, która pojawiła się wraz z tym znajomym uczuciem cudownego rozpychania. Spojrzał w dół i zobaczył, że jego miotła zamieniła się w... Severusa. Harry siedział na nim i pozwalał, by penis Snape'a wchodził w niego głęboko, przy każdym pchnięciu wywołując w nim eksplozję przyjemności. Zupełnie zapomniał o meczu, o zniczu. Wszystko przestało się liczyć. Istniała tylko erekcja Severusa, która wbijała się w niego z coraz większą szybkością. I wtedy usłyszał nad sobą jakiś krzyk. Chyba Angeliny.
- Harry! Przestań się zabawiać i leć po znicz! Cho już go prawie ma!
Harry spróbował powrócić do rzeczywistości i skupić się na swoim zadaniu.
Znicz! Musi go zdobyć! Nie może zawieść!
Pochylił się nisko nad Severusem i, wymijając Cho, pofrunął w kierunku błyszczącej, złotej piłki.
Już miał. Już prawie go miał! Wyciągnął rękę... W chwili, kiedy jego palce zacisnęły się na zniczu, poczuł, jak penis mężczyzny uderza w jego prostatę. Zawył i niemal wypuścił kulkę z ręki. Zacisnął powieki słysząc, jak trybuny zaczynają szaleć z radości. Gwizdy, wrzaski i śpiewy zmieszały się z jego jękami. I wtedy znicz, który kurczowo trzymał w dłoni, zaczął zmieniać kształt. Wypuścił go i zobaczył, że przybrał krwisto-czerwony odcień, a na jego powierzchni pojawiły się usta Zamienił się w wyjca, który zaczął wrzeszczeć głosem McGonagall:
- Harry Jamesie Potterze! Podczas meczu quidditcha nie wolno uprawiać seksu! Proszę natychmiast zejść z profesora Snape'a! Złamałeś przynajmniej piętnaście punktów szkolnego regulaminu! Okryłeś hańbą dom Gryffindoru! Zostałeś za to ukarany dożywotnim szlabanem! Codziennie wieczorem w moim gabinecie!
Co? Jak to dożywotnim? To znaczy, że kiedy skończy Hogwart, nadal będzie musiał przychodzić na szlabany do McGonagall? Dlaczego? Przecież nie zrobił nic złego! Pieprzy się tylko ze Snape'em. Czy to coś zdrożnego? Złapał znicz, wygrali! Czy to nic nie znaczy? Dlaczego obchodzi ją tylko to, że Snape go posuwa?
- Oooch... Severusie... - wyjęczał czując, że mężczyzna przyspieszył. Wyjec nagle przestał być ważny. Coś tam sobie jeszcze wrzeszczał, ale Harry nie miał zamiaru go słuchać.
- Jestem Wybrańcem - na wpół krzyknął, na wpół wyjęczał. - I mogę pieprzyć się, z kim chcę i kiedy chcę! Nawet na cholernym meczu! Złapałem już znicz, a teraz... chcę tylko... oooch... Severusa...
Wybuch był blisko... Już tak blisko... Czuł narastające napięcie. Ostatnie słowa McGonagall utonęły w długim, ochrypłym jęku Harry'ego, kiedy penis Snape'a uderzył w prostatę i nastąpiła potężna eksplozja, która zmiotła wszystko z powierzchni ziemi. Zniknął wyjec, boisko, trybuny. Pozostał jedynie Severus. Unosili się w ciemnej, bezkresnej pustce. Sami. Pogrążeni w absolutnej, bolesnej przyjemności orgazmu.
Wtedy z pustki napłynęło echo głosu. Początkowo niewyraźne.
- Potter!
Ktoś go wołał.
- Potter!
- Odejdź, Ron - jęknął Harry. - Nie chcę jeszcze wstawać. Sam idź na śniadanie.
Trochę go zdziwiło, że Ron mówi do niego po nazwisku, ale tak bardzo chciał powrócić do tego cudownego snu, że szybko o tym zapomniał. Walczył ze wszystkich sił, aby go zatrzymać.
- Potter! - Głos był ostrzejszy i wyraźniejszy.
Harry gwałtownie otworzył oczy. Wtulał się w coś ciemnego i pachnącego znajomo...
Snape!
Poderwał głowę i spojrzał wprost w przypatrujące mu się uważnie czarne oczy. Jego ramiona owinięte były wokół szyi mężczyzny.
O cholera! Zasnął na jego kolanach!
- Już prawie dziesiąta, Potter. Jeżeli w ciągu piętnastu minut nie znajdziesz się w swoim dormitorium, mogę odebrać twojemu domowi trzydzieści punktów - powiedział Mistrz Eliksirów, odkładając na stolik trzymaną do tej pory w ręku książkę. Najwidoczniej czytał ją, kiedy Harry spał. Gryfon zamrugał, zaskoczony.
- Pozwoliłeś mi... - odezwał się i przerwał. Jego głos był zachrypnięty, jakby bardzo długo i głośno krzyczał. Bolało go też gardło. Odchrząknął i spróbował ponownie - Pozwoliłeś mi tutaj spać prawie trzy godziny? - zapytał i zarumienił się delikatnie, kiedy w końcu przypomniał sobie, co było przyczyną tego bólu. Odchrząknął jeszcze raz i zobaczył iskierki rozbawienia w oczach Severusa.
Paskudny drań!
- Owszem. I muszę przyznać, że było to niezwykle... interesujące doświadczenie - odparł Mistrz Eliksirów, a na jego ustach zatańczył złośliwy uśmieszek. - W szczególności te wyuzdane jęki... Cóż, nie podejrzewałem, że nasz Wybraniec lubi zabawiać się publicznie... I to na meczu? Co by na to powiedzieli twoi fani, Potter?
Harry poczuł, że jego twarz płonie ze wstydu. Obrazy ze snu zaczęły uderzać w niego z ogromną siłą. Przypomniał sobie mecz, Snape'a, wyjca od McGonagall, orgazm...
O cholera!
Szybko spojrzał w dół na swoje spodnie. Widniała na nich duża, mokra plama. Wzrok Severusa powędrował za jego spojrzeniem. Jedna z brwi uniosła się, kiedy mężczyzna zapytał kpiącym tonem:
- Aż tak miły sen, Potter?
Harry nie sądził, że można odczuwać wstyd niczym przeżerający skórę kwas, ale właśnie tego teraz doświadczał. Widział, jak Severus zagryza wargę, żeby się nie roześmiać. I to było jeszcze gorsze!
Gwałtownie odwrócił twarz w bok, nie chcąc widzieć, jak Snape śmieje się z niego i jego upokorzenia.
- Muszę iść - wydukał drżącym, zdartym głosem. - Kiedy wyjdę, będziesz mógł się ze mnie naśmiewać do woli. - Nie potrafił ukryć żalu w swoim głosie.
Jak on mógł? Czy aż tak bardzo lubił widzieć go upokorzonego?
- Zamknij się, Potter, i spójrz na mnie! - Głos Severusa uderzył jak bat, ale Harry nie chciał tego zrobić. Nie chciał na niego patrzeć. Nie, kiedy miał wrażenie, że zaraz rozpłynie się z zażenowania.
Wtedy poczuł dotyk chłodnych palców na swojej brodzie. Severus łagodnie, ale stanowczo odwrócił jego twarz w swoją stronę, zmuszając go do spojrzenia na siebie.
- Masz wykonywać moje polecenia - rzekł ostro, a z jego twarzy zniknęło rozbawienie. - Przestań się nad sobą użalać. - Przez chwilę patrzył wprost w zielone oczy Harry'ego, tak jakby zastanawiał się nad czymś. - To niezwykle... stymulujące móc zobaczyć na własne oczy to, o czym do tej pory tylko słyszałem. Jak często śnisz o mnie w taki sposób? - W oczach Severusa błysnęły drapieżne iskierki.
Harry czuł, jak wstyd powoli ustępuje, zastępowany... ciekawością. Czy Severus naprawdę chciał to wiedzieć? Czy naprawdę go to interesowało? Wyglądało na to, że tak...
- Zbyt często - wymamrotał niewyraźnie w odpowiedzi, czując, że znowu się rumieni.
- W takim razie będziemy musieli jakoś temu zaradzić - odparł tajemniczo mężczyzna.
Harry zmarszczył brwi. Czy Severus miał na myśli to, o czym myślał? Jego oczy rozszerzyły się, a w spojrzeniu Mistrza Eliksirów pojawił się dziki błysk. To Harry'emu wystarczyło.
Cały wstyd wyparował niemal natychmiast, zastąpiony przyjemnym uciskiem w podbrzuszu.
- Zgadzam się - odparł z szelmowskim uśmiechem. - Jak dla mnie, możesz w ogóle ze mnie nie wychodzić. Ale chyba ciężko byłoby nam się poruszać... - Widząc zaskoczoną minę Severusa, zachichotał. Jego wyobraźnia zaczęła podsuwać mu różne scenariusze, jeden bardziej niedorzeczny od drugiego. - Może weszlibyśmy tak do Wielkiej Sali? - Nie mogąc dłużej wytrzymać, zaczął się śmiać. Zdegustowana mina Severusa wcale nie pomagała mu w opanowaniu się. Wręcz przeciwnie, sprawiała, że miał coraz większe problemy z oddychaniem. - Przepraszam - zachrypiał. - Ale wyobraziłem to sobie... McGonagall pewnie odebrałaby mi wszystkie możliwe punkty. - Potrzebował chwili, by zaczerpnąć tchu. - Już słyszę jej głos: "Severusie, proszę natychmiast wyjść z pana Pottera!" - Harry pochylił się do przodu, nie potrafiąc zapanować nad histerycznym śmiechem i ocierając łzy dostrzegł, że kąciki ust Severusa drżą niekontrolowanie.
- Nie podejrzewałem cię o takie kpiące, ślizgońskie uwagi, Potter - powiedział w końcu mężczyzna, kiedy udało mu się opanować.
Kiedy Harry w końcu przestał chichotać, uśmiechnął się zawadiacko i odparł:
- Uczę się od mistrza.
- Widzę, że jesteś już bardzo zmęczony, bo zaczynasz gadać od rzeczy - rzekł Severus, wyciągając różdżkę i rzucając na Harry'ego zaklęcie czyszczące. - Jeżeli zaraz nie znajdziesz się w dormitorium, to naprawdę rozważę możliwość odebrania ci punktów. - W głębinach jego oczu coś błysnęło.
Harry poczuł ukłucie żalu. Nie chciał jeszcze iść. Chciał tu zostać, razem z Severusem. Dlaczego zawsze musi odchodzić?
- Chciałbym kiedyś zostać tu na noc - powiedział cicho. - Czasami w nocy... dopada mnie ogromna tęsknota... za tobą. - Spojrzał prosto w czarne, bezdenne oczy i zobaczył, że po jego słowach zapaliło się w nich maleńkie światełko. Ale bardzo szybko zgasło. Niczym iskra, która opadła na chłodną powierzchnię i zetknięcie z nią, błyskawicznie ją zgasiło. Pomiędzy brwiami Snape'a pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Nie dość, że muszę uganiać się z tobą przez cały dzień, to masz zamiar irytować mnie także w nocy?
Harry zmarszczył brwi. Nie wiedział, czy była to zwykła kpina, żart, czy też Severus mówił to poważnie. Dlaczego wszystkie jego zmysły krzyczały za ostatnią opcją? Zrobiło mu się głupio, że to powiedział. Może za bardzo mu się narzuca?
- W porządku. Pójdę już. Nie chcę cię irytować. - Jego oczy błysnęły wyzywająco, kiedy spojrzał na Snape'a. Jedna z ciemnych brwi uniosła się.
- Próbujesz mnie sprowokować, Potter?
Znowu to samo! Jak on to robił, że zawsze bezbłędnie odgadywał jego zamiary? Jakby naprawdę czytał z niego jak z otwartej książki. Może Hermiona miała rację? Może naprawdę nie potrafił ukrywać swoich uczuć?
Ale mężczyzna miał rację. Chciał go sprowokować. Chciał, by Snape zaprzeczył.
Ale nie zrobił tego. I to właśnie był powód bolesnego ucisku, który nagle poczuł w klatce piersiowej.
- Mniejsza z tym - odparł cicho, schodząc z kolan Severusa, który przez cały czas spoglądał na niego zamyślonym wzrokiem. Chciał się już odwrócić, aby odejść, ale nie zrobił tego. Pochylił się, objął go za szyję i pocałował w policzek. Poczuł, jak mężczyzna niemal niezauważalnie sztywnieje i wstrzymuje oddech.
- Dobranoc, Severusie - powiedział cicho, prostując się. Dostrzegł zaskoczenie, malujące się w oczach Mistrza Eliksirów, ale zniknęło ono równie szybko, jak się pojawiło.
Harry uśmiechnął się do niego. Jednak, kiedy znalazł się za drzwiami, uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony głębokim smutkiem.
- Dobranoc, Harry - wyszeptał sam do siebie.
--- rozdział 30 ---
30. Kinky games
I will be your doll
I will be your hole
I will be your toy
I will be your thing
I will remove your heart
I will burn your world
I will be your object
Tease and tear*
- Snape się spóźnia - oznajmił Ron, chociaż wcale nie musiał tego robić. Wszyscy zdążyli zauważyć. - A może złamał nogę i nie przyjdzie? - rozmarzył się, ale chwilę później sposępniał. - Niee... podejrzewam, że nawet gdyby złamał kark, nastawiłby go sobie, byle tylko tu dotrzeć i znowu nas gnębić.
I jak gdyby na potwierdzenie tych słów, drzwi otworzyły się z rozmachem i uderzyły o ścianę. Ron podskoczył, Hermiona wzdrygnęła się, Neville przewrócił atrament (kolejny raz), Lavender pisnęła, a Harry uśmiechnął się. Szybko jednak spuścił głowę, aby to ukryć.
Mistrz Eliksirów zatrzymał się na środku klasy i oznajmił:
- Zanim przejdziemy do zajęć, otrzymacie z powrotem swoje testy. Ich poziom jest tak żenujący, że obawiam się, iż nawet pierwszoroczni napisaliby go lepiej. - Machnął różdżką w stronę biurka, z którego zaczęły wylatywać zwinięte kawałki pergaminów i lądować na ławkach. - Jesteście na szóstym roku, a niektórzy nie potrafią odróżnić kociołka od talerza zupy, do którego można wrzucać wszystko, co się chce i w obojętnie jakiej kolejności, zapominając, że eliksiry to wysublimowana sztuka, w której każdy ruch ma określoną kolejność i czas trwania. Niestety wasze mikroskopijne umysły nigdy tego nie pojmą. I mogę stwierdzić, że na całe szczęście.
Harry usłyszał, jak siedzący obok niego Ron jęknął:
- Tylko nie to... A weekend zapowiadał się tak przyjemnie...
Hermiona rozwinęła swój test i na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, który szybko przeobraził się w żal i złość.
- A niech to! - syknęła. Ron zajrzał jej przez ramię.
- O co chodzi? - zapytał. - Przecież dostałaś "powyżej oczekiwań". To źle?
Rzuciła mu ponure spojrzenie i wydęła usta:
- Wiedziałam, że tak będzie. Nie napisałam wszystkiego, pomimo że bardzo długo się uczyłam. Ale w naszym podręczniku nie było niczego na temat sposobów przedłużania działania eliksirów niewidzialności. A w innych książkach tylko jakieś wzmianki. To niesprawiedliwe! Skąd mogłam to wiedzieć? - nadąsała się.
Ron przewrócił oczami i rozwinął swój pergamin. I niemal natychmiast jęknął, zwinął go z powrotem, a na jego twarzy pojawił się wyraz rozpaczy.
- Mama mnie zabije - wymamrotał, uderzając czołem o ławkę. - Znowu "okropny".
Harry spojrzał na swój zwinięty test. Denerwował się. Chciał zaimponować Severusowi. Tak długo się tego uczył... Nie chodzi nawet o to, że wykuł wszystko na pamięć, ale o to, że zrozumiał i nawet udało mu się połączyć fakty i wysnuć kilka własnych wniosków. Ale czy Snape to docenił? Czy wszystko napisał dobrze, czy jak zwykle coś pomieszał?
Podniósł pergamin i bardzo powoli go rozwinął...
...po czym rozszerzył gwałtownie oczy, a zwój wypadł mu z rąk, potoczył się po blacie i spadł na podłogę.
Poczuł na sobie zaskoczone spojrzenia przyjaciół.
- Co się stało, stary? - zapytał Ron.
Harry przełknął ślinę i wychylił się, aby podnieść pergamin.
- N-nic - wydukał. - Po prostu... znowu zawaliłem.
- Troll? - zapytał Ron ze współczuciem w głosie, przez który jednak przebijał cień satysfakcji, że ktoś okazał się gorszy, niż on.
- Ukhm - mruknął Harry, ściskając mocno zwój i czując, że kręci mu się w głowie z oszołomienia. Kiedy przyjaciele wrócili do swoich testów, Harry ponownie go rozwinął i jeszcze raz spojrzał na nakreśloną ostrym pismem Snape'a ocenę:
"Wybitny"
Nigdy, w całym swoim życiu nie spodziewał się, że kiedykolwiek otrzyma z Eliksirów "wybitny". To było nieprawdopodobne. Odczuwał taką radość, że miał ochotę wejść na ławkę i zacząć śpiewać. Poderwał głowę i spojrzał na Severusa. Mężczyzna, jakby to wyczuwając, też skierował na niego spojrzenie. Kiedy ich oczy się spotkały, Harry poczuł się tak, jakby coś zakwitło w jego piersi. Miał nadzieję, że Snape to widzi, że także to czuje. I chociaż twarz Mistrza Eliksirów pozostała nieporuszona, dostrzegł w jego oczach blask. I to mu wystarczyło. Severus wiedział.
Harry spuścił głowę, czując, jak po jego skórze pełzają pierwsze języki ognia.
- Jeżeli skończyliście już prezentować ten żałosny koncert jęków, który sami zgotowaliście sobie swoją głupotą, to proszę natychmiast wyciągnąć kociołki i przybory, ponieważ przechodzimy do lekcji - oznajmił surowo mężczyzna, odwracając się z rozmachem i podchodząc do biurka. Kiedy wszyscy zaczęli wykładać przyrządy, Harry, nie mogąc się powstrzymać, sięgnął do kieszeni i zacisnął dłoń na kamieniu. Czuł zawroty głowy. Wszystko, co go otaczało, przestało mieć znaczenie. W jego wnętrzu rozkwitało pragnienie. Tak bardzo chciał się mu odwdzięczyć... Już teraz. Nie mógł czekać. Nie potrafił.
Zamknął oczy i wysłał:
Severusie... powinieneś wiedzieć, że w tej chwili marzę tylko o tym, aby wsunąć rękę pod ławkę, rozpiąć spodnie i zacisnąć palce wokół mojej erekcji. Jestem tak twardy, że to aż boli. I to wszystko z twojego powodu.. Pragnę zaspokajać się teraz, patrząc na ciebie. Czy mógłbym?
Chyba trochę przesadził, ale kiedy tylko to sobie wyobraził, jego członek zareagował błyskawicznie i naparł na spodnie.
Zobaczył, jak siedzący przy biurku Snape sięgnął do kieszeni i wyjął kamień. Spojrzał w dół i... rozszerzył nagle oczy. Po chwili poderwał głowę i przeszył Harry'ego napastliwym spojrzeniem. To wystarczyło, aby chłopak poczuł dreszcz, docierający do każdego zakamarka ciała i następującą po nim falę gorąca. Przesunął rękę pod ławką, aby poluzować napierającą boleśnie na spodnie erekcję i zobaczył, jak wzrok mężczyzny zmienia się. Jego oczy zaczęły dziwnie błyszczeć, ale w tej samej chwili odwrócił głowę i spojrzał na ścianę. Tak, jakby próbował nad sobą zapanować.
Harry zagryzł wargę i wbił wzrok w ławkę. Miał wrażenie, że zaraz spłonie. Pragnął go teraz tak bardzo, że z trudem przychodziło mu opanowanie się. Ale musiał. Był przecież na lekcji. Nie mógł...
Ach, do diabła z tym!
Zacisnął powieki, czując zawroty głowy, i spróbował wziąć kilka głębokich oddechów, aby wpuścić do ściśniętych płuc nieco powietrza. Ale kiedy je wydychał, z jego ust wyrwał się niekontrolowany jęk. Zamarł, czując na sobie zaskoczone spojrzenia siedzących najbliżej Rona, Hermiony i... Severusa.
- Dobrze się czujesz, Harry? - zapytała przyjaciółka, kładąc na ławce deskę i nóż. - Wyglądasz, jakbyś miał gorączkę. Jesteś cały czerwony.
- T-tak. Tylko... trochę tu gorąco - wydukał, otwierając oczy i rumieniąc się. Zobaczył, że Snape szybko odwraca głowę.
- Dlaczego nie wyjmujesz rzeczy? - zapytał ze zdziwieniem Ron. - Snape cię ochrzani, kiedy to zobaczy.
- Co? Już. - Harry odetchnął i sięgnął po swoją torbę, aby wyjąć kociołek, wagę i wszystkie te bezużyteczne przedmioty, które nie miały teraz dla niego żadnego znaczenia.
W końcu wszyscy już się z tym uporali i wlepili wzrok w nauczyciela, a w klasie zapadła cisza. Mistrz Eliksirów odwrócił głowę od ściany i spojrzał na nich z zaskoczeniem, tak, jakby przez chwilę zapomniał gdzie się znajduje.
- Zaczynamy - oznajmił i zerwał się z krzesła z takim impetem, że biurko zatrzęsło się, a stojący na nim atrament i butelka jakiegoś eliksiru przewróciły się i spadły na kamienną posadzkę, roztrzaskując się na kawałki.
Ignorując zaskoczone spojrzenia uczniów, wyciągnął różdżkę i ze złością sprzątnął skorupy.
- Dzisiaj kontynuujemy temat eliksirów niewidzialności - oznajmił, przechodząc na środek klasy. - Kto wie, jaki eliksir z tej grupy jest najniebezpieczniejszy?
Ręka Hermiony wystrzeliła w górę. Harry spuścił wzrok. Znał odpowiedź na to pytanie, ale w sytuacji, w której się znajdował, wolał się jednak nie zgłaszać, ponieważ miałby poważny problem, gdyby musiał się podnieść.
Dlaczego nikt nie wymyślił zaklęcia na tego typu niedogodności? Na pewno pomógłby tym tysiącom nastolatków, przeżywającym burzę hormonalną.
- Eliksir kameleona - odparła Gryfonka, nie czekając na reakcję Snape'a. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Ponieważ w przeciwieństwie do zaklęcia kameleona, nie można go przerwać, a źle uwarzony, może spowodować, że ktoś, kto go zażyje, może tak wtopić się w otoczenie, że zostanie przez nie wchłonięty. I nie ma na nie antidotum, ponieważ nie ma możliwości, aby go przyjąć, kiedy jest się... "wchłoniętym". W przypadku eliksiru powodującego rozmycie należy...
- Wystarczy - przerwał jej Snape ostrym tonem. - Tak, waszym dzisiejszym zadaniem będzie uwarzenie tego eliksiru. Dlatego radzę się przyłożyć, bo możliwe, że wypróbujecie je na sobie. - Po klasie przeszedł szmer. Każdy zdążył już poznać sposoby stosowane przez Snape'a i pomimo tego, że każdy wiedział, iż dyrektor kategorycznie zabronił stosowania takich praktyk, nikt nie był pewien, czy nauczyciel, nie przejmując się zakazem, nie zechce wprowadzić swojej groźby w życie. - Cisza! - warknął i machnął różdżką w stronę tablicy. - Oto potrzebne ingrediencje i sposób przygotowania eliksiru - powiedział, przesuwając wzrokiem po twarzach uczniów. - Macie czas do końca zajęć. Składniki... - jego spojrzenie spoczęło na Harrym - ... znajdziecie pod ławką.
Cisza, która zapadła, aż dzwoniła. Uczniowie spojrzeli po sobie. Kilka osób zajrzało pod ławki.
- To znaczy... - Snape odchrząknął - ... w składziku.
Harry potrzebował całej siły woli, aby się opanować i nie wybuchnąć śmiechem. Świadomość, że gdyby to zrobił, zostałby prawdopodobnie zrównany przez Severusa z ziemią, bardzo mu w tym pomogła.
Mężczyzna odwrócił się i dumnym krokiem podszedł do swojego biurka. Harry zagryzł wargę, tłumiąc pełzający w jego przełyku śmiech. Poprosił, aby Hermiona przyniosła mu składniki, gdyż nadal wolał nie wstawać.
Eliksir, mimo że bardzo niebezpieczny, nie wydawał się jednak skomplikowany. Kiedy Ron i Hermiona wrócili ze składnikami, był już w trakcie czytania instrukcji, a przyjaciele dołączyli do niego chwilę później.
Poszatkować korę drzewa sandałowego, wymieszać z trzema kroplami krwi kameleona madagaskarskiego i poczekać, aż kora zmieni barwę na zieloną. Następnie wrzucić ją do kociołka. Prawidłową erekcją powinien być obłok jasnozielonej pary...
Harry zamrugał. Coś mu się nie zgadzało... Cofnął się o kilka słów i niewiele brakło, a spadłby z krzesła. Wytrzeszczył oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, po czym rozejrzał się po klasie. Nie był jedynym, który to zauważył. Pansy Parkinson chichotała i wskazywała na tablicę. Ron przekrzywił głowę i wyciągnął szyję.
- Zaraz, czy tam nie pisze...?
- Tak, ale nie waż się wypowiadać tego słowa na głos - zbeształa go Hermiona, której twarz przybrała kolor eliksiru Desideria Intima, po czym podniosła rękę. Snape spojrzał na nią znad papierów, nad którymi pracował.
- O co chodzi, panno Granger?
Gryfonka odchrząknęła i wskazała na tablicę.
- Chyba... pomylił się pan, panie profesorze - powiedziała, rumieniąc się jeszcze bardziej. Snape zmarszczył brwi i spojrzał na tablicę, a Harry zamknął oczy.
Wolał tego nie widzieć. Słyszał wokół siebie ciche chichoty. Chyba wszyscy to już zauważyli...
- Milczeć! - Głos Snape'a wydawał się Harry'emu nieco... zdenerwowany. Mężczyzna rzucił krótkie zaklęcie i zamienił "erekcję" na "reakcję". - Jeżeli dowiem się, kto to zrobił, to możecie być pewni, że nie ujdzie mu to na sucho! - warknął.
Harry poczuł, że jego wargi drżą, dlatego szybko zakrył je dłonią, udając, że kaszle.
- Ekhem. - Hermiona nerwowo podniosła rękę.
- O co znowu chodzi? - syknął mężczyzna.
- Tablica się pali, profesorze.
Snape rozszerzył oczy i spojrzał na zakryte strzelającymi pod sufit płomieniami słowa.
Harry zgiął się wpół w ataku "kaszlu". Ron spojrzał na niego z niepokojem i poklepał go po plecach.
- Wszystko w porządku, stary? - zapytał. Harry pokiwał głową, wycierając łzy z kącików oczu. Musiał się opanować. Przecież nie chciał wszystkiego zepsuć. Ale myśl, że Snape... że on... przez niego...
Zmusił się, aby głęboko oddychać i nie myśleć o tym, do czego właśnie doprowadził Severusa.
- Dosyć tego! - Wściekły głos mężczyzny odbił się od ścian pomieszczenia. - Gryffindor traci dwadzieścia punktów. Jeszcze jeden taki wybryk, a wszyscy wylecą z sali. Wszyscy.
Ale trzeba było mu przyznać, że potrafił wyjść z twarzą z każdej sytuacji, pomyślał Harry, oddychając głęboko i nie, absolutnie już się nie śmiejąc.
Gryfoni spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Harry wyprostował się, czując w żołądku łaskotanie rozbawienia. I niemal w tym samym momencie został przeszyty płonącym spojrzeniem Severusa. Spojrzeniem, które mówiło:
"Policzę się z tobą po lekcji, Potter!"
A Harry wiedział, och tak, wiedział, że tę groźbę Severus spełni na pewno...
Ron pochylił się do niego i wyszeptał:
- Nie zauważyłeś, że Snape zachowuje się dzisiaj trochę dziwnie?
Harry w ostatniej chwili powstrzymał wypełzający mu na wargi uśmiech. Odchrząknął i odparł:
- Może... coś wyprowadziło go z równowagi?
- Taa - mruknął Ron i oderwał wzrok od nauczyciela, po czym wziął do ręki nóż i położył na desce kawałek kory. - Ale dlaczego odebrał nam za to punkty?
- Ponieważ on odebrałby nam punkty nawet wtedy, gdyby pośliznął się na korytarzu - wtrąciła Hermiona ze złością, szatkując swoją korę.
- Cicho, gapi się na nas - syknął Ron, wbijając spojrzenie w ławkę. Harry nie mógł się powstrzymać i podniósł wzrok. Oczy Severusa błysnęły i chłopak poczuł skurcz w żołądku. Szybko spuścił głowę i zaczął zastanawiać się, czy Snape ma zamiar obserwować go w ten sposób przez całą lekcję.
I okazało się, że tak. Harry ciągle czuł na sobie jego wzrok, który sprawiał, że coraz trudniej było mu usiedzieć na miejscu. Pomimo tego wyraźnego czynnika rozpraszającego, eliksir wyglądał i pachniał całkiem przyzwoicie i Harry był z niego wyjątkowo zadowolony. Dorzucił szczyptę sproszkowanego jadu skorpiona, zamieszał wywar trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zwiększył temperaturę i odszedł na bok, aby umyć ręce i pozbyć się z palców trucizny.
I w tym momencie w klasie rozległ się potężny huk. Harry zacisnął oczy i odwrócił się powoli. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał jego kociołek, teraz znajdowały się jedynie resztki podgrzewacza, natomiast wokół ławki leżały fragmenty kociołka i zielonkawego wywaru, który wylądował także na szatach najbliżej stojących uczniów, w cudowny sposób omijając jednak ich twarze, jakby chroniła je niewidzialna bariera. Ci, którzy zdążyli wcisnąć się pod ławki, powoli podnosili się na nogi i rozglądali z oszołomieniem. Ron i Hermiona, pokryci zieloną breja, spojrzeli szeroko otwartymi oczami najpierw na siebie, a następnie na stojącego z rozdziawionymi ustami Harry'ego.
To było przecież... niemożliwe. Wszystko robił dobrze. Każdy składnik wrzucał dokładnie tak, jak w instrukcji. Przecież...
Zamknął usta i spojrzał na Snape'a. To mu wystarczyło. Wyraz złośliwej satysfakcji, który na niej zobaczył, powiedział mu absolutnie wszystko.
- No, no... - odezwał się mężczyzna, podnosząc się, stając obok biurka i krzyżując ręce na piersi. - Wygląda na to, że pan Potter postanowił zrzucić pana Longbottoma z piedestału przeznaczonego dla kompletnych nieudaczników. Dobrze, że nie wysadziłeś przy okazji całej klasy, Potter. Ale dzięki temu będziesz miał bardzo przyjemne zajęcie na resztę popołudnia. Zostaniesz po lekcji i dokładnie wszystko wyczyścisz, nie używając przy tym czarów.
Harry poczuł, że jego żołądek skręca się z ekscytacji. A więc Severus podjął grę... Jak miło.
Po chwili, kiedy poczuł na sobie pełne oczekiwania spojrzenia uczniów, uzmysłowił sobie, że powinien jednak coś powiedzieć. Zdecydował się więc na:
- To nie była moja wina, profesorze. Eksplozja nastąpiła samoistnie. Ja jedynie... podniosłem temperaturę.
Oczy Snape'a zabłysły. Harry z trudem powstrzymał uśmiech.
- W takim razie będziesz miał bardzo dużo czasu, aby na własnej skórze odczuć skutki tej eksplozji. O ile, oczywiście, nie wywołasz kolejnej... - Oczy mężczyzny zmrużyły się.
- Zapewniam pana, profesorze, że o kolejnej dowie się pan jako pierwszy...
- Nie wątpię w to, Potter - odparł Severus, uśmiechając się szyderczo. - Jeżeli dobrze się spiszesz i dokładnie wszystko wyczyścisz, to może nawet zastanowię się nad tym, aby wspaniałomyślnie nie odbierać ci punktów.
Harry miał wrażenie, że coś ciężkiego opada mu do żołądka.
- Niech pan się nie martwi, profesorze. Nie zostawię nawet kropelki... - odparł cicho, z całych sił walcząc z wypływającym mu na usta uśmiechem.
Coś w jego wnętrzu wrzasnęło triumfalnie, kiedy zobaczył, jak oczy Severusa rozszerzają się na moment, by po chwili zmrużyć się w sposób, który tylko Harry potrafił odczytać.
Czuł w sobie taką ekscytację, iż miał wrażenie, że jeszcze chwila i spłonie na miejscu. Z podniecenia i... przerażenia. Oto stał w wypełnionej uczniami klasie... i wymieniał z Severusem dwuznaczne, pełne ukrytej perwersji uwagi. I z wyrazu twarzy mężczyzny wyczytał, że ten myśli dokładnie o tym samym.
Och, dlaczego nie mogliby po prostu rzucić tego wszystkiego w cholerę i przejść do o wiele przyjemniejszych czynności? Ale już niedługo...
Harry wrócił do ławki, odprowadzany spojrzeniami zaskoczonych i nieco zdezorientowanych uczniów i unikając zatroskanego wzroku przyjaciół, po czym uklęknął i zaczął udawać, że sprząta.
- Wystarczy! - oznajmił ostro Severus, zwracając się do uczniów. - Mieliście już wystarczająco dużo czasu na uwarzenie tego eliksiru. Czas na ocenę waszych żałosnych umiejętności. - I nie czekając na jakąkolwiek reakcję, ruszył w stronę ławek, zaglądając do kociołków i obrzucając mikstury krótkim, pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Nie zatrzymywał się i nie prawił złośliwych komentarzy, jak zazwyczaj. Zachowywał się jak ktoś, komu bardzo się spieszy i jak najszybciej chce mieć to już za sobą. Kiedy skończył, stanął na środku sali i zwrócił się do wszystkich:
- Wasze wyniki są równie żałosne, jak zawsze. Widocznie sześć lat nauki to za mało, aby uwarzyć chociaż jeden poprawny eliksir. Ogłaszam koniec zajęć. Wynoście się.
Uczniowie spojrzeli po sobie z zakłopotaniem, po czym powoli zaczęli się pakować. Snape prawie nigdy nie kończył zajęć przed czasem. Rzeczywiście coś musiało bardzo wyprowadzić go z równowagi...
- Nie czekajcie na mnie - powiedział Harry, kiedy Ron i Hermiona stanęli obok niego z torbami, nie bardzo wiedząc, co zrobić. - To może długo potrwać. - Wskazał ręką leżące wszędzie skorupy i pozalewane ławki i podłogę.
Pokiwali głowami ze współczuciem i ruszyli w kierunku wyjścia.
- Spotkamy się w Pokoju Wspólnym, Harry - powiedziała Hermiona, zanim razem z Ronem zniknęła za drzwiami.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Harry przełknął ślinę i bardzo powoli podniósł się. Usłyszał cicho wypowiadane zaklęcie i zobaczył dwa rozbłyski na drzwiach. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu, kiedy odwracał się w stronę Snape'a. Mężczyzna machnął różdżką i bałagan otaczający Harry'ego zniknął.
- Na dzisiejszej lekcji zachowywał się pan karygodnie, panie Potter - powiedział ostrym tonem Severus, chowając różdżkę.
Harry poczuł emanujący z podbrzusza żar. Nie wiedział dlaczego, ale słowa "panie Potter", wypowiedziane w taki sposób, przyprawiły go o dreszcze i sprawiły, że zapragnął podjąć tę cholernie zmysłową grę.
- Chyba zdaje pan sobie sprawę z tego, że należy się panu kara? - kontynuował Mistrz Eliksirów, mrużąc oczy i wbijając w niego pełen mrocznej dezaprobaty wzrok.
Harry podszedł do swojej ławki i usiadł na niej. Rozchylił nieznacznie nogi, aby Snape mógł dostrzec wypukłość w jego spodniach.
Och tak, był taki twardy... I wiedział, że Snape też to widzi.
W jego krwi wciąż buzowała adrenalina, która nie opadła jeszcze po rozmowie, jaką niedawno przeprowadził ze Snape'em, a podsycaną teraz przez to rozbierające spojrzenie, które wbijał w niego mężczyzna.
- Tak, profesorze. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje zachowanie było nieco... nieodpowiednie. - Czy on naprawdę rozmawiał ze Snape'em w taki sposób? - A można powiedzieć, że nawet niedopuszczalne. Dlatego całkowicie się z panem zgadzam. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Jestem gotów przyjąć każdą karę, którą mi pan wymierzy.
Twarz Severusa spięła się, jakby odczuwał takie napięcie, że nie mógł sobie z nim poradzić. Harry zobaczył, że odpina kołnierzyk i oblizuje wargi.
Och, czyli podobała mu się ta mała gra... W takim razie nie było żadnych przeciwwskazań, aby jej nie kontynuować...
Harry sięgnął rękami do swojego krawata. Poluzował go nieco i zaczął powoli przesuwać wiązaniem w górę i w dół. W górę. I w dół.
Oczy Severusa śledziły ruchy jego dłoni, a twarz zaczęła dziwnie błyszczeć. Niemal tak samo, jak czarne, płonące źrenice. Oblizał ponownie cienkie wargi i uśmiechnął się mrocznie.
- A jak chciałby pan zostać ukarany, panie Potter?
Harry czuł, jak z każdym wypowiedzianym słowem powietrze gęstnieje i staje się coraz bardziej lepkie i ciężkie od wiszących w nim obietnic. Zmrużył oczy i dał się ponieść szalejącemu w jego wnętrzu pożarowi.
- Hmm... Może pan mnie zerżnąć, profesorze - odparł cicho, pozwalając, by jego usta ułożyły się w szelmowski uśmieszek.
Brwi Snape'a powędrowały w górę, a w jego oczach wybuchł taki sam pożar, jak ten, który trawił w tej chwili Harry'ego.
- Takie brzydkie słowo w ustach Gryfona?
Harry oblizał wargi. Miał wrażenie, że jego członek próbuje wydostać się na zewnątrz, napierał na spodnie z taką siłą, iż to niemal bolało.
- W takim razie będzie pan musiał mi je zamknąć, panie profesorze - odparł chłopak i zobaczył, jak w tym samym momencie czarne źrenice eksplodują. Snape znalazł się przy nim w kilku krokach.
- Doskonale - syknął, łapiąc go za ramię, ściągając ze stolika i zmuszając, aby przed nim uklęknął.
Kiedy Harry opadł na kolana, zobaczył, że Snape uwalnia ze spodni swojego zaczerwienionego, nabrzmiałego penisa.
- Otwórz usta - wyszeptał zachrypniętym głosem. Harry wykonał polecenie. - Szerzej - poinstruował go mężczyzna, po czym złapał w obie dłonie głowę Harry'ego i wypchnął biodra, zanurzając pulsującą niecierpliwie erekcję w rozchylonych zapraszająco ustach. Chłopak, zaskoczony siłą, z jaką Severus natarł na jego gardło, zakrztusił się i szarpnął głową. Jednocześnie usłyszał niezwykle głośny, pełen nieziemskiej satysfakcji jęk mężczyzny. Podniósł wzrok i napotkał napierające na niego, płonące zachwytem i przyjemnością spojrzenie. Twarz Severusa była zaczerwieniona i błyszcząca, jakby pod jego skórą tańczyły płomienie niewyobrażalnego podniecenia. Jakby właśnie spełniała się jego największa fantazja.
Wycofał się i pchnął ponownie, zmieniając nieco kąt, aby Harry się nie krztusił. Uderzał w jego gardło z coraz większą prędkością, dysząc i sapiąc jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet gdyby Harry chciał się uwolnić, to nie mógłby tego zrobić, ponieważ Snape trzymał jego głowę w żelaznym uścisku. Zresztą, nie miał zamiaru tego robić. Widział, jak wielką przyjemność sprawia Severusowi. I to, że mógł mu ją dać, czyniła go szczęśliwym. Pozwalał mu pieprzyc swoje usta i sprawiało mu to dziką przyjemność. Nie zwracał uwagi na niewygodę, czy na to, że czasami nie mógł złapać tchu, kiedy Severus przyspieszał tak, iż wydawało się, że nie potrafi się zatrzymać, wznosząc się na wyżyny rozkoszy, której nie mógłby doznać w żaden inny sposób. I Harry przez cały czas czuł na sobie jego pożądliwe spojrzenie, kiedy oglądał z góry spektakl, sapiąc i jęcząc za każdym razem, gdy wysuwał się z zaczerwienionych warg chłopaka i patrzył, jak jego penis wślizguje się w te chętne i należące tylko do niego usta.
Harry trzymał ręce na odzianych w czerń biodrach mężczyzny i wbijał w nie palce, kiedy penis uderzał w jego gardło z wyjątkową siłą. Zamykał oczy i pozwalał rozgrzanej od coraz szybszych pchnięć erekcji wsuwać się w ciepłe wnętrze swoich ust i delikatnie ocierać się o zęby, co wywoływało u mężczyzny litanię przekleństw, przerywaną wymawianym zachrypłym od jęków głosem słów, które wywoływały w Harrym fale ekscytacji:
- Potter... Cholera, Potter, doskonale...!
Jeszcze nigdy jego nazwisko nie brzmiało dla niego tak pięknie, jak pomiędzy jednym a drugim przekleństwem wyrywającym się z ust zanurzonego w ekstazie Mistrza Eliksirów.
Severus zaczął napierać jeszcze mocniej, osiągając niemal szaleńcze tempo. Harry nie miał czasu nawet na złapanie oddechu. Wbił paznokcie w biodra mężczyzny, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Severus był daleko stąd, w krainie rozkoszy, a jego jęki unosiły się w powietrze i odbijały echem w umyśle Harry'ego. Zaczęło mu się kręcić w głowie.
Zacisnął powieki i spróbował nieco się odsunąć, ale Severus nie pozwolił mu na to. Ściskał jego głowę i przyciągał do swych bioder przy każdym pchnięciu, aby móc wejść w ciepłe usta jeszcze głębiej, aby móc zanurzyć się jeszcze dalej w ciasne gardło, w które z taką łatwością wciskała się główka jego penisa.
- Tak, właśnie tak! - Severus wysunął się niemal całkowicie z ust Harry'ego i pchnął.
W oczach chłopaka pojawiły się łzy, kiedy poczuł rozpychającą jego gardło erekcję, a następnie eksplozję gorąca, która wystrzeliła wprost w jego przełyk. Usłyszał długi, pełen przekleństw i z trudem łapanego oddechu jęk mężczyzny. Szczupłe palce zacisnęły się konwulsyjnie na jego włosach i przyciągnęły jego głowę z niesamowitą siłą, wciskając twarz w czarny materiał szaty.
Przez jakiś czas nie mógł oddychać, nie mógł się poruszyć, nie mógł nawet jęknąć, ale to nie miało znaczenia. Przepełniał go żar. I radość.
W końcu Snape poluzował uścisk, uwalniając jego głowę. Harry szarpnął się, czując, jak rozgrzany, mokry od spermy penis wysuwa się z jego gardła, i niczym tonący, który wypływa na powierzchnię, złapał haust powietrza, poleciał do tyłu i wylądował na podłodze. Przez chwilę kaszlał i krztusił się, próbując wytrzeć drżące w kącikach oczu łzy. Miał wrażenie, że wszystko wokół wiruje. Czuł spływającą po brodzie stróżkę spermy. Wytarł ją rękawem i w końcu spojrzał w górę na stojącego nad nim z założonymi rękami Severusa, który najwyraźniej zdążył już doprowadzić się do porządku. Nadal ciężko oddychał, a jego zaczerwieniona twarz bardzo powoli odzyskiwała swój zwykły, blady kolor. Ale próbował wyglądać na opanowanego, jakby jeszcze przed chwilą wcale nie jęczał ekstatycznie i nie przeklinał siarczyście, pieprząc usta swojego ucznia z takim zapamiętaniem, jakby od tego zależało jego życie.
Z powrotem był opanowanym Mistrzem Eliksirów. A przynajmniej starał się być. Ponieważ oczy zdradzały go. Błyszczały satysfakcją, pewnością siebie, spełnieniem. I czymś jeszcze, czymś nieokreślonym... Gdyby to nie był Snape i nie byłoby to z tego powodu absolutnie niemożliwe, Harry mógłby przysiąc, że to coś na kształt... wdzięczności. Ale to było niemożliwe. To był Snape. Snape, którego usta wykrzywił uśmieszek, a oczy zmrużyły się.
- Chyba będzie pan musiał częściej zostawać po lekcjach, panie Potter.
Harry odchrząknął i odpowiedział uśmiechem, pomimo że miał wrażenie, jakby połknął pudełko żyletek.
- W takim razie będzie pan musiał częściej stawiać mi "wybitny", profesorze - odparł zachrypniętym szeptem.
Brwi Snape'a ściągnęły się, a twarz wyostrzyła. Tak, jakby coś w wypowiedzi Harry'ego mu się nie spodobało. Ale nie to, co odpowiedział, tylko w jaki sposób to zrobił. Widocznie nie spodziewał się, że ich mała gra aż tak zmaltretuje gardło chłopaka. Ale Harry się tym nie przejmował. Wstał i otrzepał się. Uśmiechnął się do Severusa i podszedł do ławki, aby spakować swoje rzeczy. Mistrz Eliksirów przez cały czas obserwował go z czymś na kształt zaniepokojenia. Kiedy Harry skończył, zarzucił torbę na ramię i odwrócił się do mężczyzny.
- Cieszę się, że mogłem sprawić ci przyjemność, Severusie - powiedział cicho, tym samym zachrypniętym szeptem.
Snape zmarszczył brwi, wyglądając, jakby się nad czymś zastanawiał. Harry, nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę drzwi. Zanim do nich dotarł, zobaczył dwa rozbłyski zdejmowanych zaklęć. Położył dłoń na klamce i wtedy usłyszał ostry głos Snape'a:
- Oczekuję cię dzisiaj wieczorem po kolacji, Potter.
Harry odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mężczyznę z zaskoczeniem.
- Co? Przecież dzisiaj nie mam... Aaa... - zawiesił głos, kiedy w końcu do niego dotarło. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Oczywiście, Severusie.
Mężczyzna wykrzywił usta w coś, co przy słabym oświetleniu i pod odpowiednim kątem można by uznać za uśmiech.
- Do zobaczenia - szepnął chłopak i nie czekając na odpowiedź, której wiedział, że i tak nie otrzyma, zniknął za drzwiami.
* "Slut" by Velvet Acid Christ
--- rozdział 31 ---
31. Will you catch me if I fell?
And this is how it feels
When I ignore the words you spoke to me
And this is where I lose myself
When I keep running away from you*
- Co za drań! Wiedziałem, że nie puści ci tego płazem, ale to lekka przesada! - gorączkował się Ron, kiedy Harry wyjaśnił jemu i Hermionie, że Snape kazał mu za karę wypić jakieś świństwo, które podrażniło jego gardło. I dlatego miał problemy z mówieniem.
- Harry, uważam, że powinieneś... - zaczęła Hermiona.
- Wiem, iść do jakiegoś nauczyciela i wszystko mu opowiedzieć - przerwał jej ze znużeniem. Dziewczyna zarumieniła się. - Nie, Hermiono, nie dam mu tej satysfakcji. Nie złamie mnie. Sam dam sobie z nim radę. Nie jestem nieudacznikiem. - Musiał przyznać, że potrafił coraz lepiej grać.
- Harry ma rację - wtrącił się Ron, popierając przyjaciela. - Snape to po prostu wielki palant. Jeżeli zaczniemy biegać ze skargami, to poczuje, że wygrał. A prędzej udławię się puddingiem, niż mu na to pozwolę!
- Obaj jesteście obłąkani! - fuknęła dziewczyna i zerwała się z miejsca. - Idę się pouczyć - oświadczyła dumnie i odeszła.
Ron spojrzał na Harry'ego i pokręcił głową.
- Przecież jest piątek. Czy ona musi się uczyć nawet w piątek?
Chłopak wzruszył ramionami, rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Już od jakiegoś czasu próbował wypatrzyć Ginny, ale jak na złość, nigdzie jej nie było. A za chwilę miała być kolacja. Potrzebował jej, aby mieć jakieś alibi, kiedy będzie siedział u Snape'a.
Severus chciał, aby Harry dzisiaj do niego przyszedł. Ostatnio spotykali się tylko na szlabanach. Ale tym razem Severus sam zaprosił go do swych komnat. Ta myśl sprawiła, że chłopak poczuł dziwne ciepło w żołądku.
Jest!
Harry zerwał się z kanapy, widząc schodzącą po schodach Ginny. Nie zważając na zdziwione spojrzenie Rona, podszedł do niej i nieco zdenerwowanym głosem poprosił o chwilę rozmowy na osobności. Kilka towarzyszących jej przyjaciółek wymieniło pomiędzy sobą jednoznaczne spojrzenia i ruszyło przodem.
- O co chodzi, Harry? - zapytała dziewczyna, kiedy zatrzymali się w ustronnym miejscu.
Harry czuł na karku podejrzliwy wzrok Rona, ale nie miał wyboru.
- Chciałbym prosić cię o przysługę - szepnął.
- Co się stało z twoim głosem? - zapytała zaskoczona.
- Ee... To długa historia - odparł, machając lekceważąco ręką. Szybko wytłumaczył jej, o co chodzi, a ona z chęcią zgodziła się mu pomóc.
Ron przez cały wieczór obserwował go podejrzliwie, ale na szczęście nie zadawał pytań. Przynajmniej na razie.
Podczas kolacji Harry nie przełknął niemal niczego. Gardło okropnie go paliło i miał wrażenie, jakby zostało poharatane mieczami. Kiedy wraz z przyjaciółmi dotarł do Pokoju Wspólnego, natychmiast skierował kroki do dormitorium. Chwilę pogrzebał w kufrze i wyciągnął z niego te same czarne spodnie, które założył na urodziny Snape'a, i ciepły, śnieżnobiały golf, który również kupił w Hogsmeade podczas ostatniej wizyty. W końcu Snape zaprosił go do siebie. Nie mógł pójść jak obszarpaniec.
Szybko przebrał się, wcisnął do kieszeni pelerynę i zbiegł na dół do czekającej już na niego Ginny.
- Harry, wyglądasz... - zaczęła.
- ...tak inaczej - dokończyła Hermiona, pojawiając się obok niej. - Jeszcze nigdy nie widziałam cię takiego...
- ...olśniewającego - zakończyła rudowłosa, uśmiechając się z zachwytem.
- Ee... - wydukał, czując, że się rumieni.
- Idziecie gdzieś razem? - Ron wyłonił się nagle za ich plecami, mrużąc podejrzliwie oczy.
- A co cię to obchodzi? - fuknęła Ginny i złapała Harry'ego za rękę, pociągając go do wyjścia. Rudzielec otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Hermiona chwyciła go za ramię i odciągnęła w drugą stronę.
Kiedy Harry i Ginny znaleźli się już na korytarzu, uśmiechnęli się do siebie z ulgą.
- No, udało się. Teraz możesz spotkać się ze swoją tajemniczą wybranką. - Mrugnęła do niego. Harry wyszczerzył się.
- Dzięki. Spotkamy się tutaj przed dziesiątą.
- Ja też dziękuję. Ty również pomogłeś mi się wymknąć. Ron nie będzie się tak rzucał, jeżeli będzie myślał, że jestem z tobą. To do zobaczenia. - Pomachała mu i zniknęła w korytarzu prowadzącym ku zachodniej wieży, w której znajdowała się siedziba Krukonów.
Harry rozejrzał się uważnie wokół, po czym zarzucił na siebie pelerynę i przemknął do lochów. Szybko przemierzył gabinet i zanim zapukał do komnat, zdjął pelerynę i poprawił włosy. Poskutkowało to jednak jedynie tym, że zaczęły sterczeć jeszcze bardziej.
Kiedy wszedł do pomieszczenia, Severus siedział w fotelu, wpatrzony w ogień. Nie pracował nad niczym, nie czytał. Po prostu czekał.
"Na mnie" - uświadomił sobie chłopak i poczuł wewnątrz siebie ciepły prąd.
- Dobry wieczór, Severusie - wyszeptał ochryple i podszedł do czarnego fotela. Dopiero kiedy opadł na niego z westchnieniem, Snape odwrócił głowę. Jego oczy spoczęły na Harrym i... rozszerzyły się momentalnie. A następnie bardzo powoli przesunęły się wzdłuż ciała Harry'ego, do bioder i z powrotem ku twarzy. Pojawił się w nich drapieżny błysk.
Harry poczuł, że robi mu się gorąco. Miał wrażenie, jakby wzrok Severusa przenikał go i rozbierał, z jawną przyjemnością wchłaniając wszystko, czego pragnął. I wyglądało na to, że to, co widział... niezwykle mu się podobało. Harry zaczął się wiercić, nie potrafiąc wytrzymać napastliwej intensywności tego spojrzenia, i odchrząknął.
Dopiero teraz zauważył stojącą przed nim na stoliku małą buteleczkę.
- Co to jest? - zapytał, biorąc ją do ręki. W środku znajdował się gęsty, biały płyn.
- Coś na twoje gardło - odparł Severus. Nawet nie spojrzał na butelkę, tak jakby ubrany w śnieżnobiały golf Harry całkowicie pochłonął jego uwagę i nie potrafił oderwać od niego wzroku.
- To miło, że o tym pomyślałeś, Severusie - uśmiechnął się i szybko wypił zawartość fiolki. Kiedyś pewnie by się zawahał, ale teraz było inaczej. Teraz ... całkowicie mu ufał.
Poczuł przyjemny chłód spływający w dół gardła i wypłukujący ból. Zamknął oczy, rozkoszując się tym miłym doznaniem. Kiedy je otworzył, ponownie został przeszyty pełnym dziwnego blasku spojrzeniem Severusa. Odchrząknął z zakłopotaniem.
- Teraz znacznie lepiej. Dziękuję. - Odstawił butelkę na stolik i przez chwilę w pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. - Napiłbym się czegoś - wypalił w końcu, nie mogąc już znieść tego unoszącego się w powietrzu napięcia.
Snape zamrugał, jakby wyrwany z transu, po czym spojrzał na barek. Machnął różdżką i Harry zobaczył, jak jedna z butelek odkorkowuje się i nalewa do wysokiej, zdobionej szklanki przezroczystego, połyskującego srebrzyście płynu. Podfrunęła do niego i wylądowała na stoliku.
- Ale tylko jedną porcję, Potter. Nie zniosę po raz kolejny twoich pijackich ekscesów.
- O ile dobrze pamiętam, to z przyjemnością je wykorzystałeś - odgryzł się.
- Ale to nie ja tańczyłem nago na stole - odparował Snape ze złośliwym uśmieszkiem.
Harry zamrugał.
Co? Tego sobie nie przypominał... Przecież nie był chyba aż tak pijany... Pamiętałby o czymś takim.
- Kłamiesz - burknął, wypijając kilka łyków słodkiego alkoholu. Snape uniósł brwi i sięgnął po szklankę whisky, która wylądowała przed nim. - Nie znoszę tańczyć. Nie zrobiłbym tego nawet, gdybym był pijany.
Pamiętał tamten wieczór. Zawierał w sobie dużo alkoholu, wirujących wokół niego przedmiotów i przesuwającej się pod nogami podłogi, a także mnóstwo obciągania i seksu, ale na pewno nie tańczenia na stole. Nie pozwoli się tak łatwo wrobić!
- Dedukcja godna pochwały, panie Potter - powiedział Snape i wziął duży łyk alkoholu. Potem kolejny. I jeszcze kilka. Harry spojrzał z niepokojem na opróżnioną w trzech czwartych szklankę, którą mężczyzna odstawił ponownie na stolik. Severus nigdy nie pił z taką szybkością. Wyglądało na to, że szykował się do czegoś, czego nie potrafił zrobić na trzeźwo.
To było nieco... niepokojące.
Po jakimś czasie Severus odchrząknął, spojrzał w ogień i powiedział:
- Czy nie uważasz, że w ostatniej akcji meczu pomiędzy Armatami i Harpiami, Higdon Saveloy powinien podać kafla bocznemu zawodnikowi, dzięki czemu uniknąłby ataku pałkarzy i w konsekwencji kontuzji, a jego drużyna miałaby szansę zwyciężyć?
Zapadła głucha cisza.
Dopiero, kiedy umysł Harry'ego nadążył za uszami i dotarło do niego, co właśnie usłyszał, był w stanie zareagować.
- Ee...
Musiał się przesłyszeć. Na pewno się przesłyszał. Severus nie mógł tego powiedzieć. To było absolutnie niemożliwe.
Spojrzał podejrzliwie na swoją szklankę. Przecież nie wypił aż tyle, żeby mieć halucynacje. W końcu uznał, że wypadałoby jednak coś odpowiedzieć, a nie gapić się tylko z rozdziawionymi ustami.
- Uhm... Też tak myślę. Ale Armaty i tak mają kiepski sezon. Poza tym, Saveloy uwielbia się popisywać i zapomina o tym, że to gra drużynowa - wypalił automatycznie, czując się jak w surrealistycznym śnie.
Czy Severus Snape, Mistrz Eliksirów, najmroczniejszy i najbardziej znienawidzony nauczyciel, postrach całej szkoły i przesiąknięty cynizmem drań naprawdę właśnie rozmawiał z nim o Quidditchu?!
Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mu coś takiego przepowiedział, to wysłałby go do Świętego Munga na przymusowe leczenie.
- Jednak trzeba przyznać, że jest specjalistą w zakładaniu Chwytu Bradleya - oznajmił Severus nieco pewniejszym tonem, choć nadal nie odrywał wzroku od kominka.
"Chwytu Berkeleya" - poprawił w myślach Harry, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno. Miał wrażenie, jakby posuwał się po bardzo cienkim lodzie i jeden nieostrożny krok mógł go skruszyć.
- Ale Harpie są o wiele lepiej zgrane. A bez zaufania i zrozumienia nie można myśleć o wygranej - odparł Harry, czując, że powoli wciąga go ta rozmowa. Zawsze rozmawiał o Quidditchu tylko z Ronem, ale on był zbyt uparty i jeżeli kibicował jakiejś drużynie, to zachowywał się jak głuchy ślepiec, który nie dostrzega żadnych błędów i nie było mowy o jakiejkolwiek konstruktywnej dyskusji z nim.
- Czasami to jednostka może zadecydować o wyniku - odparł Severus. - Podczas pucharowego meczu pomiędzy Osami i Tajfunami Oswald Ridwind wygrał cały mecz praktycznie w pojedynkę.
- Ponieważ znicz niemal wpadł mu do ręki od razu po rozpoczęciu gry - odparował Harry.
Severus oderwał wzrok od kominka i rzucił mu długie spojrzenie.
- To nie ma znaczenia. Faktem jest jedynie to, że dzięki niemu Osy zwyciężyły. Czasami jedna osoba potrafi wszystko zniszczyć. Albo odbudować. Ty doskonale powinieneś o tym wiedzieć.
Harry otworzył usta, ale natychmiast je zamknął. Severus miał rację. A niech go! Dlaczego niemal zawsze miał rację? Nawet w cholernym Quidditchu! Przecież to on był specjalistą, a nie Snape, który nigdy wcześniej nie przejawiał żadnego zainteresowania tą dyscypliną sportu. W ogóle żadną dyscypliną. A teraz...
Harry zamrugał. Myśl, która już od dawna czekała cierpliwie pod drzwiami jego świadomości, w końcu nie wytrzymała i zapukała, aby zwrócić na siebie uwagę.
Severus zrobił to, aby mu się odwdzięczyć. Harry nauczył się dla niego rozmawiać o eliksirach, po raz pierwszy napisał test tak dobrze, że otrzymał "wybitny" i Snape... docenił to wszystko. Harry poczuł ciepło rozlewające się w jego wnętrzu. Miał wrażenie, że już niczego więcej nie potrzebuje. Że mógłby tak tutaj siedzieć, popijać alkohol i rozmawiać z Severusem o Quidditchu do końca swoich dni. Oczywiście nie pogardziłby też dobrym seksem od czasu do czasu. A w zasadzie to raczej często. Nawet bardzo często. Najlepiej codziennie.
Uśmiechnął się do siebie.
- Czasami też jedna osoba potrafi doprowadzić drugą do bardzo ciekawego stanu... - powiedział z zadziornym uśmiechem. - Powinniśmy częściej urządzać sobie takie gierki na lekcjach. Są niezwykle... stymulujące, nie uważasz?
Severus uniósł jedną brew.
- I bardzo niebezpieczne. Wiem, że tego słowa nie ma w twoim słowniku, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że nie możemy pozwalać sobie na coś takiego. To był ostatni raz. Już nigdy więcej nie próbuj robić takich rzeczy. Na lekcjach będziesz musiał powstrzymać swój popęd.
Harry wydął usta.
- Mój popęd? - zapytał, udając wielkie zdziwienie i zachichotał, widząc mordercze spojrzenie, które rzucił mu Snape. - To będzie trudne... Nawet nie wiesz jak ciężko było mi się dzisiaj powstrzymać. Naprawdę była taka chwila, że chciałem to zrobić. Wsunąć rękę w spodnie... - Harry zmrużył oczy - ...i obciągnąć sobie, patrząc wprost na ciebie i wiedząc, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co robię, a nie możesz tego w żaden sposób okazać... - Merlinie, czy on naprawdę powiedział to na głos? To była wina alkoholu. Musiała być! - Zobaczył, jak oczy mężczyzny przesuwają się na jego krocze, jakby spodziewając się, że Harry zrobi to teraz. - Ale musiałem zrezygnować - ciągnął dalej, układając się wygodniej na fotelu. Przerzucił nogi przez jedną poręcz, opierając się plecami o drugą, i założył ręce za głowę, splatając dłonie na karku. - Ponieważ ktoś naprawdę mógłby to zobaczyć, a wtedy dopiero byłaby jazda... - Czuł krążący w jego żyłach alkohol. Był niesamowicie rozluźniony. Spojrzał w sufit i dał się ponieść wyobraźni. - Już widzę te nagłówki: "Harry Potter - Chłopiec, Który Masturbował Się Na Lekcji", "Złoty Chłopiec już nie taki złoty". Hahaha. Już sobie wyobrażam komentarze: "Zawsze wiedziałam, że z tym chłopcem jest coś nie tak" - powiedziała nam Rita Skeeter. - "Ostrzegałam was, ale nikt mnie nie słuchał! On mógł to robić już od dawna! Kto wie, ile niewinnych umysłów zdeprawował?!" Otrzymaliśmy lawinę komentarzy od oburzonych tym incydentem rodziców: "Mój syn chodzi do szkoły z tym zboczeńcem!"; "Proszę go natychmiast zamknąć w Świętym Mungu! Jest niebezpieczny dla otoczenia! Może tam wyleczą jego chorobę..."; "Kto wie, jakie jeszcze perwersje ukrywa za fasadą normalnego, zdrowego chłopca, bohatera czarodziejskiego świata?" Niestety, pan minister uchylił się od komentarza. Zapytaliśmy więc dyrektora Hogwartu o jego stanowisko w tej sprawie, ale jedyną wypowiedź, jaką otrzymaliśmy, brzmiała: "Ach, to rzeczywiście poważny problem. Może dropsa cytrynowego?" - przerwał, ponieważ nie potrafiąc już dłużej się powstrzymać i parsknął śmiechem. Oderwał wzrok od sufitu i spojrzał na Severusa.
Mężczyzna miał odwróconą głowę i próbował przysłaniać ręką drżące od z trudem tłumionego rozbawienia wargi, ale nie bardzo mu się to udawało. Jego ramiona drżały, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki.
Harry rozszerzył oczy, nie mogąc w to uwierzyć. Czy on naprawdę rozbawił Severusa? Tego Severusa? Tego Severusa, który zawsze tylko warczał, kiedy inni się śmiali, i toczył wokół ponurym, całkowicie pozbawionym humoru spojrzeniem?
Wyglądało na to, że tak. Ale czar prysnął, kiedy Snape'owi w końcu udało się opanować i spojrzeć na Harry'ego wzrokiem, w którym wciąż czaiły się jednak iskry rozbawienia.
- To byłby naprawdę... interesujący artykuł.
Rozmawiali prawie przez cały wieczór. O lekcjach, o eliksirach, a także jeszcze trochę o Quidditchu. I nawet o tym, że Dumbledore się starzeje. Harry nie wiedział, że w takich chwilach czas potrafi płynąc aż tak błyskawicznie. Bolał go kark i wszystkie mięśnie. Odwrócił się, opuścił nogi na podłogę i kiedy próbował wyprostować plecy, jęknął przeciągle. Położył rękę na szyi i zaczął ją masować, przechylając głowę na wszystkie strony. Zamknął oczy i zaczął mruczeć cicho, rozkoszując się przyjemnym uczuciem rozluźnienia i zanikającego powoli napięcia mięśni. Kiedy uniósł powieki i napotkał spojrzenie Severusa, gwałtownie wciągnął powietrze. Mężczyzna wbijał w niego przenikliwy, badawczy wzrok, niemal go nim rozbierając. Patrzył na niego jak na apetyczny kąsek, który miał ochotę schrupać.
Harry zarumienił się i odchrząknął z zakłopotaniem. Wtedy usłyszał ostry, rozkazujący głos:
- Podejdź do mnie.
Przeszyły go dreszcze. To było... niespodziewane. Czy Severus naprawdę to powiedział...? Czy naprawdę chciał...? Patrząc na jego płonące oczy, odpowiedź była tylko jedna.
Poczuł, że jego ciało reaguje samoczynnie. Wstał, okrążył stolik i zatrzymał się przed Mistrzem Eliksirów. Następnie, nie czekając na zaproszenie, ponieważ wzrok, który wbijał w niego mężczyzna był wystarczającym zaproszeniem, usiadł mu okrakiem na kolanach. I dokładnie w tym samym momencie niecierpliwe dłonie Snape'a wśliznęły się pod sweter Harry'ego i zaczęły gładzić jego plecy, przesuwając się po nagiej skórze w górę i w dół, za każdym razem wywołując w nim docierające do każdego zakątka ciała dreszcze.
Czuł rozgrzewający go od środka żar, który tlił się w nim przez cały dzień, od lekcji Eliksirów, aż po ten właśnie moment. Wcześniej ugasił go, zanim jeszcze na dobre zdążył się rozpalić, ale teraz... teraz czuł, że będzie naprawdę gorąco.
Szorstkie dłonie Severusa błądzące po jego skórze sprawiały, że miał coraz większe kłopoty z oddychaniem. Sapnął, kiedy mężczyzna przesunął ręce do przodu i podciągnął sweter do góry, odsłaniając jego brzuch i sutki, a w czarnych oczach dostrzegł wygłodniały błysk. Kiedy Severus pochylił się i wziął w zęby jego sutek, wszystko wokół eksplodowało, łącznie z jego opanowaniem. Zaskamlał, czując płynący w żyłach prąd. Odrzucił głowę do tyłu, zaciskając zęby, aby nie kwilić, chociaż doznania były tak intensywne, że nie potrafił nad tym zapanować. Zaskamlał jeszcze głośniej, kiedy poczuł ciepły język, obmywający to nabrzmiałe, wrażliwe miejsce, które zdawało się być umieszczonym na jego ciele zapalnikiem, za pomocą którego Snape mógł rozpalić w nim ogień tak potężny, iż w każdej chwili groził wybuchem.
Zaczęło kręcić mu się w głowie, a oczy zaszły mgłą. Opuścił głowę i zmusił się, aby unieść rozpalone powieki i spojrzeć w dół. A widok, który ujrzał... Merlinie! Severus, z przymkniętymi powiekami, rozchylonymi ustami i tym niemożliwie gorącym i mokrym językiem, którym potrafił posługiwać się z taką wprawą... Skoro reagował tak, kiedy Snape lizał jego sutek, to co by było, gdyby lizał także inną część jego drżącego z pragnienia ciała? Sama ta myśl posłała iskry przyjemności w znajdujący się w jego podbrzuszu, pulsujący niecierpliwie ośrodek rozkoszy.
Severus przerwał na chwilę i odsunął się. Spojrzał na Harry'ego spod wpółprzymkniętych tajemniczo powiek i uśmiechnął się mrocznie. Harry poczuł, jak coś w nim pęka. Dopiero później zorientował się, że to jego samoopanowanie.
To wszystko... cały ten wieczór... był niczym sen. Severus zachowywał się tak inaczej... A teraz... teraz patrzył na niego tak, jakby na coś czekał. Tak się przynajmniej Harry'emu wydawało. I chciał mu to dać, och, tak bardzo chciał. Przecież tyle się pomiędzy nimi zmieniło. Teraz było już zupełnie inaczej. Teraz...
Severus oblizał wargi.
Harry jęknął.
Złapał w dłonie twarz mężczyzny i pochylił się do przodu, aby złożyć na jego ustach tak długo wyczekiwany pocałunek. Pocałunek, który miał być nagrodą, pieczęcią, która podkreśliłaby całą długą drogę, którą przeszli, aby znaleźć się w tym miejscu.
I w momencie, kiedy ich usta już niemal się zetknęły, Severus odwrócił głowę w bok i odsunął się.
Harry zamarł.
Poczuł, jak pierwsze odłamki wieży, którą zbudował, zaczęły się odłupywać i opadać w przepaść.
Twarz Snape'a zmieniła się, stała się nieprzychylna. Początkowe zaskoczenie przeobraziło się w surowość i odpychający gniew.
Dłonie zniknęły, ciepło rozpłynęło się, a uczucie bliskości pękło, niczym zbyt mocno naciągnięta struna. Wszystko się rozsypało. Wieża runęła. A on spadał wraz z nią. Spadał coraz szybciej i szybciej.
Pomylił się. Myślał, że mu się udało. Ale okazało się, że za wcześnie cieszył się ze zwycięstwa. Że mur, który, jak mu się wydawało, kruszył się w jego dłoniach, to była tylko warstwa zewnętrzna. Pod spodem znajdowało się coś znacznie, znacznie twardszego.
Dlaczego? Dlaczego mu się nie udało? Dlaczego nie potrafił pokonać tej bariery? Co stało na przeszkodzie? Miał wrażenie, że czegokolwiek nie próbowałby zrobić, coś w samym sercu muru wciąż będzie go utrzymywać. Jakby pod tym wszystkim było coś tak mocnego, coś tak... strasznego, czego nic nie rozmrozi, czego nigdy nie uda mu się zniszczyć. Nigdy.
Poczuł, jak po jego ciele spływa lodowato-zimna fala zawodu i strachu. Jakby ponownie został zaatakowany przez tamto stworzenie. Ale tym razem... Severus go nie uratuje.
- J-ja... muszę iść - szepnął i błyskawicznie zsunął się z kolan mężczyzny. Odwrócił się, wbijając rozmywający mu się wzrok w podłogę i, rzuciwszy ciche „dobranoc”, niemal wybiegł z pomieszczenia, potykając się po drodze kilka razy o własne nogi, które nagle wydały mu się okropnie wiotkie i zbyt słabe, aby go utrzymać.
Wypadł na korytarz i przez kilka chwil stał bez ruchu, przytrzymując się ściany i próbując wciągnąć trochę powietrza w ściśnięte dziwnie płuca i gardło. Czuł napływający zewsząd gniew, jakby stał się zbyt słaby, aby się przed nim bronić.
To wszystko było jego winą! Wszystko spieprzył! Jak zwykle! Czego oczekiwał? Dlaczego nie potrafi cieszyć się tym, co dostaje? Dlaczego wciąż było mu mało?
Zamarł, słysząc trzask drzwi prowadzących do gabinetu Snape'a.
Ruszył przed siebie, przytrzymując się ściany, ponieważ kolana nadal się pod nim uginały. Po chwili zaczął biec.
Musi się stąd wydostać! Nie chce... widzieć... rozmawiać... Nie w tej chwili! Chce znaleźć się daleko stąd. Jak najdalej. Tam, gdzie nie czułby tego bólu, który nie pozwalał mu oddychać.
Kiedy minął zakręt, usłyszał trzask otwierających się w korytarzu drzwi.
Przyspieszył.
Niemal na czworakach wbiegł po schodach i minąwszy jeszcze kilka zakrętów, przystanął, aby złapać oddech. Nie obchodziło go, czy natknie się na Filcha, Irytka, czy na kogokolwiek innego. Musiał biec, musiał uciec. Musiał nie czuć.
Gniew. Gniew był dobry. Wystarczająco intensywny, aby zagłuszyć wszystko inne. Musiał być zły na siebie. Nie, nie musiał. Był zły. Rozpaczliwie zły. Wściekły.
Po co to, do cholery, zrobił? Po co?!
Uderzył pięścią w ścianę. Raz. Drugi. Później następny. Czuł ból, ale ten ból był lepszy, ponieważ zagłuszał tamten drugi. Chciał więcej tego bólu. Zaczął kopać w kamienne bloki. Kopać i uderzać z całej siły. Ponieważ tylko tak mógł wyrzucić z siebie przepełniający go gniew.
I wtedy usłyszał kroki. Długie i zdecydowane. Tak bardzo znajome...
On... szedł za nim.
Rzucił się do ucieczki. Wpadł na posąg, uderzając się kolanem o marmur z taką siłą, iż przez chwilę miał wrażenie, że stracił czucie w nodze. Zacisnął zęby i zmusił się aby, utykając, pobiec dalej.
Musi dostać się do wieży Gryffindoru! Mgliście przypominał sobie, że miał się spotkać z Ginny przed portretem Grubej Damy. Zaczął mozolnie wspinać się po schodach, na przemian pojękując, zaciskając zęby i zagryzając wargę, ponieważ kolano dokuczało mu coraz bardziej.
W końcu udało mu się dotrzeć na samą górę. Przystanął na chwilę, próbując złapać oddech i odegnać krążący w nim gniew, który jeszcze nie do końca udało mu się rozładować. Utykając, ruszył w stronę portretu. Ginny jeszcze nie było. Rozejrzał się wokół, mając nadzieję, że lada chwila się pojawi.
I wtedy ponownie usłyszał kroki. Nieuchronnie zbliżające się kroki. Zamarł, zmrożony strachem. Odwrócił się, aby rzucić hasło Grubej Damie i jak najszybciej znaleźć się bezpiecznie w Pokoju Wspólnym, ale wtedy rozległ się głos Ginny:
- Hej, Harry! - Z przeciwległego korytarza wynurzyła się rudowłosa Gryfonka, machając do niego. - Przepraszam za spóźnienie. Coś mnie... zatrzymało - powiedziała, przystając przed nim z rumieńcem na policzkach i poprawiając sukienkę.
Harry zerknął nerwowo na korytarz za sobą. Kroki ucichły. Może Snape zrezygnował?
- Och, co ci się stało? - pisnęła cicho dziewczyna, wskazując na jego kolano, na którym poszarpane spodnie odsłaniały zdrapaną skórę. - Krwawisz!
- Co? - Harry nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na swoją nogę. - Aa... To... Przewróciłem się po drodze.
- A co z twoimi dłońmi? - Ginny przypadła do niego i złapała jego ręce. - Masz poranione i pokaleczone kostki. Harry! - Spojrzała na niego z przestrachem. - Biłeś się z kimś?
- Nie - zaprzeczył szybko. - Ja tylko... skaleczyłem się przy upadku.
- Trzeba cię opatrzyć. Ja znam tylko zaklęcia leczące siniaki, ale może Hermiona będzie wiedziała co robić. - Spojrzała na niego ze współczuciem. - Och, biedactwo... Zajmę się tobą, niczym się nie przejmuj.
Zajmę się tobą...
Te słowa, odbijające się echem w jego głowie, sprawiały teraz tylko ból. Czy to były kłamstwa?
Pokiwał głową z wdzięcznością. A jednak komuś na nim zależało...
- Dzięki - wymamrotał.
- Nie ma za co. - Ginny uśmiechnęła się. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem - wyszeptał cicho.
I wtedy poczuł się dziwnie. Po niespodziewanej eksplozji ciepła, nadszedł błogi spokój i rozluźnienie. Nagle niezwykle ważne wydało mu się zawrócenie i pójście do łazienki. Tak, musiał to zrobić jak najszybciej. Już teraz.
- Harry? - zapytała Ginny.
- Muszę iść do toalety - oznajmił. - Nie czekaj na mnie. Idź przodem.
- Ale przecież... - zaczęła, lecz Harry nie słuchał jej. Odwrócił się i sztywnym krokiem, jakby coś nim kierowało, ruszył z powrotem w stronę, z której przyszedł. Kiedy minął zakręt, kątem oka dostrzegł czający się w mroku cień, który ruszył za nim. Wszedł do łazienki, a cień wśliznął się za nim i zamknął drzwi.
Snape opuścił różdżkę, a Harry poczuł, jak dziwna siła opuszcza jego ciało. Zachwiał się i o mało nie upadł. I wtedy zrozumiał, gdzie jest i co się stało.
Snape. Imperius.
Bał się odwrócić. Nie chciał się odwrócić. Nie chciał tu być. Tak bardzo nie chciał...
- Potter! - Głos Snape'a, pomimo że starał się być ostry, zabrzmiał dziwnie głucho.
Harry zacisnął powieki i bardzo powoli odwrócił się. Kiedy otworzył oczy, natychmiast wbił wzrok w podłogę. Drżał tak, jakby znalazł się nagle na błoniach w tę mroźną, grudniową noc.
Wokół panowała cisza, wypełniona jedynie dwoma nierównymi oddechami. Powietrze było ciężkie i zdawało się wchłaniać jakiekolwiek próby przerwania tej ciszy. Jakby żadne słowa nie były wystarczające, aby ją rozproszyć.
- Potter... - zaczął Snape, ale urwał nagle. Kolejna nieudana próba zmierzenia się z czymś, co wydawało się niemożliwe.
Harry powoli podniósł wzrok i spojrzał na przypatrującego mu się zmrużonymi oczami mężczyznę. Na jego ściągniętej twarzy zobaczył wahanie. Tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił ubrać tego w słowa. On, który używał tak wyszukanych zwrotów i każdym z nich potrafił zranić głębiej, niż niejednym ostrzem. Ale cisza była zbyt gęsta, a powietrze pełne niewypowiedzianych słów. Każde z nich zawisło nad ich głowami, nie nabierając kształtu, a jedynie nasiąkając uczuciami. I w konsekwencji spadały na kamienną posadzkę, stając się zbyt ciężkie, aby można było ich użyć.
Severus poruszył się i wyciągnął spod szaty mieniący się, zwinięty kawałek materiału.
- Twoja peleryna. - Głos był opanowany, ale coś w nim zgrzytało. Jakby próbowało wydostać się z zatrzaskiwanej z uporem klatki.
Harry zamrugał. Jego peleryna niewidka. Wybiegł tak szybko, że zapomniał ją zabrać.
Przełknął ślinę i zrobił krok w stronę Snape'a. Skrzywił się, kiedy poczuł ból w kolanie, ale szedł dalej. Utykając, zbliżył się do mężczyzny i wyciągnął rękę, aby odebrać swoją własność. Ale wtedy wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał.
Poczuł chłodne palce zaciskające się na jego nadgarstku i silne szarpnięcie. Został przyciągnięty do odzianego w czerń ciała, mocno opleciony ramionami i przyciśnięty do szorstkiej szaty, która drapała go trochę w twarz. Ale może to i lepiej. Przynajmniej to chociaż trochę złagodziło drapanie, które poczuł w gardle.
Ramiona Severusa były zadziwiająco ciepłe i takie... ciche. Ale to był zupełnie inny rodzaj ciszy. To nie była cisza, która jest jedynie brakiem słów albo niemożnością ich wypowiedzenia. To była cisza, w której nie trzeba nic mówić, aby zostać zrozumianym. Cisza, która w tej jednej chwili, w tym jednym miejscu rozbrzmiała głośniej niż tysiąc słów.
Równie dobrze mogło minąć kilka minut, jak i kilka godzin, kiedy Harry poczuł w końcu, że Severus się porusza. Nie chciał otwierać oczu. Nie chciał, by to minęło, by zniknęło ciepło, które go otulało. Czuł, że z każdą chwilą wracają mu siły, tak, jakby to Severus był jego siłą, jego życiem.
Oplatające go ramiona zniknęły. Harry mruknął przeciągle i powoli uniósł powieki, niechętnie powracając do rzeczywistości. Mężczyzna położył mu dłonie na ramionach i wbił palce w jego skórę. Tak, jakby próbował go odsunąć, ale nie potrafił się do tego zmusić.
- Jest już późno - powiedział nieco zachrypniętym głosem. - Powinieneś wracać.
- Uhm... - Harry skinął głową i poruszył się. Poczuł, że Snape go puszcza. Odsunął się i nie podnosząc wzroku, sięgnął po swoją pelerynę. Ale mężczyzna nie pozwolił mu na to. Złapał jego dłonie i odwrócił grzbietami do góry, odsłaniając poharatane, zdarte niemal do krwi kostki palców. Harry spojrzał w górę i zobaczył, że Severus marszczy brwi. Zrobiło mu się głupio. Chciał wyrwać ręce, ale mężczyzna nie pozwolił mu na to. Trzymał je w swych dłoniach i przyglądał im się. Całkowicie bez słowa.
- J-ja... - wydukał cicho Harry. Jego własny głos wydawał mu się cichy i odległy. - Przewróciłem się.
Wiedział, że Snape w to nie uwierzy, ale... co mógłby powiedzieć?
Proszę, nie zadawaj pytań. Proszę, proszę...
W końcu Severus puścił jego dłonie. Po prostu je puścił. I pomimo że nie powiedział ani słowa, Harry'emu nie podobał się wzrok, którym na niego patrzył. Zobaczył w jego oczach coś dziwnego... jakby pęknięcie.
Harry szybko złapał pelerynę i przycisnął ją do siebie, odwracając głowę. Czuł piekący wstyd.
- Pójdę już - wyszeptał. - Czekają na mnie... Ginny... - zawahał się i szybko poprawił. - Ron i Hermiona mogą zacząć mnie szukać.
Kątem oka dostrzegł, że Snape pokiwał nieznacznie głową.
Chłopak odwrócił się i podszedł do drzwi. Odetchnął głęboko i nacisnął klamkę. Zrobił krok na korytarz i niemal natychmiast się cofnął, kiedy zobaczył wyłaniającego się zza zakrętu korytarza Filcha i panią Norris. Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie bokiem.
- Cholera, to Filch - zaklął pod nosem. - Jego kot potrafi mnie wyczuć nawet kiedy jestem w pelerynie niewidce.
I tak jakby na potwierdzenie tych słów, po drugiej stronie drzwi usłyszał zbliżające się i coraz głośniejsze miauczenie, a zaraz po nim zrzędliwy głos woźnego:
- Co tam wyczułaś, kochana?
Harry niemal podskoczył, kiedy tuż obok niego pojawił się Severus.
- Zostaw to mnie - powiedział cicho. Chłopak skinął głową i przesunął się w bok. Severus dotknął klamki, ale zatrzymał się, tak, jakby się zawahał. Spojrzał na Harry'ego i wtedy, kiedy byli tak blisko, w jego oczach pojawiło się coś... błysk... nie, taki... blask... nie, coś...
Nie zdołał tego sprecyzować, ponieważ Severus uniósł dłoń i łagodnie dotknął jego policzka, a wtedy wszystkie myśli rozsypały się. Wstrzymał oddech, poddając się tej delikatnej pieszczocie. Snape przez chwilę gładził kciukiem jego skórę, a Harry miał wrażenie, że za moment się roztopi. Dłoń Severusa była... ciepła, a palce ostrożne i tak zadziwiająco... czułe.
Zamknął oczy, bo zaczęło kręcić mu się w głowie, a nogi stały się trochę zbyt wiotkie, aby móc go utrzymać. Zapomniał, jak się oddycha, zapomniał, gdzie się znajduje, zapomniał całkowicie o wszystkim, co wydarzyło się wcześniej w komnacie. Żadne słowa nie potrafiłyby dokonać tego, czego dokonał ten jeden dotyk.
Severus przesunął dłoń i Harry poczuł, jak kciuk ostrożnie muska jego wargi. A później znika.
Powoli otworzył oczy. Dopiero teraz, kiedy powrócił do rzeczywistości, usłyszał natrętne miauczenie po drugiej stronie drzwi. Severus nie patrzył na niego. Wyciągnął tylko rękę i łagodnie, ale stanowczo przesunął go za siebie, po czym otworzył drzwi i zniknął za nimi.
- Och... To pan, panie profesorze... - Harry usłyszał zaskoczony głos Filcha. - Co pan tu ro...?
- Sprawdzałem łazienki. Na drugim piętrze uczniowie urządzili sobie pokaz rzucania łajnobombami do celu i całe pomieszczenie wyglądało jak po przejściu stada buhorożców, dlatego postanowiłem zobaczyć, czy jeszcze jakaś nie ucierpiała, skoro ty potrafisz tylko wałęsać się bez celu, zamiast utrzymywać porządek - powiedział ostro Snape.
- J-ja... sprawdzałem je i wszy... - wydukał Filch.
- Wystarczy. Jeżeli nie weźmiesz się do roboty i nie zaczniesz dokładniej kontrolować tych gówniarzy, to w końcu stracę cierpliwość i szepnę kilka słów dyrektorowi o tym, że najwyraźniej nie potrafisz wywiązywać się ze swoich obowiązków.
- Nie ma potrzeby, panie profesorze - odparł Filch przestraszonym głosem. Oparty plecami o drzwi Harry uśmiechnął się do siebie, ale szybko zmarszczył brwi, kiedy usłyszał drapanie i głośne miauczenie pani Norris. - Już idę, idę... Chodź, kochana. - W korytarzu rozległo się szuranie stóp woźnego, który zaczął się oddalać, mamrocząc coś pod nosem. Ale miauczenie nie milkło. Wyglądało na to, że pani Norris nie da tak łatwo za wygraną.
W pewnej chwili Harry niemal podskoczył, kiedy usłyszał trzask i przeraźliwy skowyt kotki, a po chwili oddalające się szybko prychanie.
Odczekał jeszcze chwilę, nasłuchując, a kiedy upewnił się, że woźny nie wraca, zarzucił na siebie pelerynę i ostrożnie otworzył drzwi. Snape stał na środku korytarza i patrzył dokładnie w to miejsce, w którym powinien znajdować się Harry. Tak jakby chciał się upewnić, że dotrze do dormitorium już bez żadnych przeszkód. Chłopak nie chciał ryzykować, zdejmując pelerynę. Przecież Filch mógł w każdej chwili wrócić.
Podszedł do Snape'a i ostrożnie dotknął jego dłoni, chcąc mu podziękować. Za wszystko. Kiedy musnął szorstką skórę chłodnych palców, mężczyzna wciągnął szybko powietrze a na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech.
Harry wiedział, że im dłużej będzie to trwało, tym trudniej będzie mu przerwać i wrócić do Pokoju Wspólnego. Dlatego zamknął oczy i ruszył przed siebie, obiecując sobie, że ani razu się nie obejrzy. Usłyszał długie, oddalające się kroki.
Wtedy przed nimi uciekał. A teraz... teraz z trudem powstrzymywał się, aby za nimi nie pobiec.
Czasami jedna osoba potrafi wszystko zniszczyć. Albo odbudować.
* "Breathe into me" by Red
--- rozdział 32 ---
32. Jealousy
Don't touch me please
I cannot stand the way you tease
I love you though you hurt me so
Now I'm going to pack my things and go
Once I ran to you
Now I'll run from you
This tainted love you've given
I give you all a boy could give you*
W sobotę podczas śniadania Ron i Hermiona zajęli się rozmową na temat nadchodzących świąt, więc Harry mógł bezpiecznie pogrążyć się we własnych myślach.
Miał wrażenie, że wciąż czuje na policzku dotyk Severusa i łapał się na tym, że co jakiś czas dotyka swojej twarzy, jakby spodziewając się natrafić na chłodne, szorstkie palce wyślizgujące się spod jego dłoni.
Wczoraj udało mu się wrócić do Pokoju Wspólnego w ostatniej chwili, ponieważ Ginny zdążyła już zmobilizować Rona, Hermionę i Neville'a, na których niemal wpadł w przejściu do siedziby Gryfonów. Ginny stwierdziła, że Harry został opętany albo zauroczony i chłopak musiał się nieźle nagadać, aby wytłumaczyć im, że po prostu chciał pójść do toalety i nie mógł zbyt szybko wrócić, bo wpadłby na Filcha. Wmawiał sobie, że przynajmniej część z tego była prawdą.
Hermiona nie uwierzyła w jego bajeczkę o potknięciu się i zdarciu sobie kostek do krwi przy upadku, ale nie zadawała pytań i zrobiła wszystko, co mogła, aby go wyleczyć. Ron prawie się nie odzywał, rzucając podejrzliwe spojrzenia zarówno jemu, jak i Ginny. Ale Harry miał już tego dosyć i wyraźnie mu to powiedział, zaznaczając, że nie będzie mu się z niczego tłumaczył.
Coraz bardziej denerwowały go jego absolutne zaślepienie i zaborczość w stosunku do siostry. W końcu Ginny nie była dzieckiem i mogła chodzić, z kim chciała. A przez niego musiała się ukrywać.
Harry znał to uczucie. Tylko że on miał powody, aby się ukrywać. Prawdziwe powody. Gdyby Ginny uparła się i przeciwstawiła Ronowi, mogłaby pewnie przyjść na bożonarodzeniową imprezę razem ze swoim tajemniczym chłopakiem i nikt, absolutnie nikt, poza Ronem oczywiście, nie patrzyłby na nią krzywo. Harry nie miał takiej szansy. Już sobie wyobrażał miny przyjaciół, gdyby przyprowadził ze sobą Severusa...
Widocznie już zawsze będzie musiał się ukrywać. I już zawsze będzie tym, który wszędzie chodzi sam. Przecież Luna nie będzie go kryła do końca życia...
Do końca życia?
Zarumienił się lekko, kiedy zorientował się, o czym właśnie pomyślał, i szybko wyrzucił to ze swej głowy. Za wcześnie, by się nad tym zastanawiać. Na razie nie mógł być pewien nawet kolejnego dnia, a co dopiero... "reszty życia".
Inną sprawą było to, że Snape wolałby pewnie przez cały dzień wysłuchiwać przepowiedni profesor Trelawney, popijając jej przesłodzone, aromatyzowane herbatki, niż iść z nim na uczniowską imprezę, organizowaną przez tę "różowowłosą niezdarę".
Harry uśmiechnął się do siebie, widząc w wyobraźni minę Severusa, gdyby mu to zaproponował, ale w jego uśmiechu skrył się cień.
- Będziemy się świetnie bawić, prawda, Harry? - zapytał Ron, wyrywając go z głębin własnych myśli. - Dziesięć dni bez nauki, bez sprawdzianów i prac domowych. I co najważniejsze, dziesięć dni bez Snape'a - wyszczerzył się i poklepał go po ramieniu. - Czyż to nie cudowna wizja?
"Jasne, że nie, ty kretynie" - pomyślał Harry, czując nagłą złość na przyjaciela.
- My będziemy się świetnie bawić, a on zostanie sam jak palec w tych swoich mrocznych lochach i założę się, że będzie nas wszystkich przeklinał, bo nie będzie mógł mieszać nas z błotem. Pewnie z tej wściekłości wyżyje się na skrzatach domowych. Hahaha. Dobrze tak temu tłustowłosemu gnojkowi! - Ron zaczął chichotać, nawet pomimo karcącego wzroku Hermiony, a Harry poczuł, jak coś lodowatego zaciska się wokół jego serca.
Wiedział, że najprawdopodobniej będzie musiał opuścić Hogwart na święta. Pamiętał, jak zawsze cieszył się z tego wyjazdu, jak cieszył się z możliwości spędzenia świąt z Weasleyami, Hermioną, Ginny... A teraz? Teraz miał wrażenie, jakby to miała być dla niego największa kara. Wcale nie miał ochoty wyjeżdżać. Chciał spędzić te święta z Severusem. Naprawdę o tym marzył. Przecież nie może go tutaj zostawić samego. Ron miał rację. Snape pewnie zawsze spędzał święta samotnie. I z tego powodu nigdy ich tak naprawdę nie obchodził. Nie miał nikogo, z kim mógłby je spędzić, nikogo, kto chciałby spędzić je z nim.
Ale teraz to się zmieniło. Teraz miał Harry'ego.
- Jak myślicie? - kontynuował Ron, uśmiechając się złośliwie. - Czy ten oślizły dupek kiedykolwiek dostał od kogoś chociaż jeden prezent? - Harry skrzywił się. Starał się, ale nie potrafił słuchać bluzg pod adresem Severusa z kamienną miną. Z każdym słowem czuł coraz większą złość na przyjaciela i nie potrafił tego powstrzymać. - Hahaha, pewnie nie. Kto chciałby dawać mu prezenty? Jedyne, na co zasłużył, to torebka łajnobomb. Może poproszę Freda i George'a, żeby mu jedną wysłali? Taką z mechanizmem spustowym, która wystrzela przy otwarciu. Hahaha. Wyobrażacie to sobie?
- Nie zrobisz tego - wycedził wściekle Harry, czując, że jeszcze chwila i mu przyłoży. Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Na szczęście Gryfon potrafił jeszcze na tyle trzeźwo myśleć, by natychmiast zrozumieć, co powiedział i błyskawicznie się poprawić. - To znaczy... domyśliłby się, że to od nich, nie jest przecież durniem. I kiedy wróciłbyś po przerwie świątecznej do Hogwartu, miałbyś przechlapane. Zrównałby cię z ziemią. Daję ci po prostu dobrą radę, Ron - dodał, chociaż jedyne, co chciał mu dać, to cios w twarz.
Lubił Rona, lubił jego towarzystwo. Ale czasami tak bardzo go irytował, iż z trudem powstrzymywał się od tego, by nie wstać i po prostu nie odejść gdziekolwiek, byle dalej od niego i jego idiotycznych tekstów. Albo nie odpowiedzieć mu czegoś, czego potem mógłby żałować. Szczególnie, kiedy przyjaciel wpadał w tryb "Snape to obrzydliwy, smrodliwy bydlak".
Ron skrzywił się i westchnął ciężko.
- Chyba masz rację, Harry... Ech, a mogłoby być tak zabawnie...
Hermiona pokręciła z politowaniem głową i zwróciła się do Harry'ego:
- Idziesz z nami na imprezę organizowaną przez Tonks, prawda?
Harry pokiwał głową, wbijając wzrok w stół. Nadal czuł płonący w swoim wnętrzu gniew. Na Rona, za to, co mówił o Snapie. Na Hermionę, za to, że mu nie przerwała. Na Weasleyów, za to, że jak co roku musieli zaprosić go na Gwiazdkę. I na siebie, za to, że nie miał pojęcia, jak się z tego wykręcić. Nie mógł im tak po prostu powiedzieć, że nie chce spędzić z nimi świąt, bo zamęczyliby go pytaniami "dlaczego", a on nie mógł im przecież wyjawić prawdy.
Więc co miał zrobić?
Będzie musiał coś wymyślić. I to bardzo szybko!
Może celowo złamie sobie nogę?
Nie, Pomfrey od razy by go wyleczyła...
Och, myśl, myśl!
- Harry! - usłyszał głos Hermiony. - Jakaś sowa do ciebie.
Gryfon oderwał się od swoich myśli i spojrzał na przypatrującą mu się płomykówkę, która najwyraźniej wylądowała w śniadaniu Rona, który wyzywał ją właśnie od "wrednych ptaszysk" i próbował wypędzić ze swojej rozgrzebanej jajecznicy. Harry z trudem ukrył uśmiech. Od razu ją polubił.
- Co to takiego? - zapytała Hermiona, kiedy chłopak wyjął z jej dzioba niewielką karteczkę i rozwinął ją.
Harry, przyjdź po śniadaniu do mojego gabinetu. Chciałbym z tobą porozmawiać. Hasło: "lukrowane laseczki".
Albus Dumbledore
- To od Dumbledore'a. Chce się ze mną dzisiaj spotkać - odparł, marszcząc brwi i zastanawiając się, czego może chcieć od niego dyrektor.
Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Dumbledore'a nie było na śniadaniu. Severusa również, ale w jego przypadku było to nagminne. Pewnie znowu był zajęty pracą w laboratorium i nie miał czasu nawet na to, aby jeść. Och, wyglądało na to, że Harry będzie musiał zająć się jego posiłkami i go do nich po prostu zmusić.
Nie był już głodny, więc równie dobrze mógł pójść do dyrektora teraz. Zresztą i tak niczego więcej by nie przełknął, był zbyt ciekawy i nieco zaniepokojony czekającym go spotkaniem.
Odsunął talerz i rzuciwszy "Do zobaczenia", szybko wyszedł z Wielkiej Sali i skierował swoje kroki do gabinetu dyrektora.
Kiedy dotarł na górę i został przepuszczony przez chimerę, zapukał ostrożnie i odczekał chwilę na zaproszenie do środka. Dumbledore pochylał się nad jednym ze swoich skomplikowanie wyglądających urządzeń.
- Och, Harry, nie myślałem, że stawisz się tak szybko. Nie chcę ci zabierać zbyt dużo czasu, na pewno masz ciekawsze plany na dzisiejszy dzień. Usiądź.
Chłopak wykonał polecenie. Dumbledore zachowywał się uprzejmie jak zwykle i nie patrzył na niego potępiająco, a więc z pewnością nie chodziło o jego i Snape'a. Odetchnął z ulgą i dopiero teraz zorientował się jak bardzo był spięty.
Dyrektor usiadł za biurkiem i splótł dłonie na mahoniowym blacie, spoglądając na niego znad okularów. Pomarszczone powieki niemal całkowicie zakrywały wyblakłe już błękitne oczy, a błyszczące w nich niegdyś iskierki rozbawienia przypominały raczej ciemne, wypalone rany.
Harry poczuł nieokreślony niepokój. Pomimo że dyrektor starał się zachowywać swobodnie, w każdym jego geście widać było zmęczenie i rezygnację. Musiało być już naprawdę źle. Ale on za wszelką cenę chciał zachować pozory.
- Może poczęstujesz się cytrynowym dropsem, Harry?
Chłopak zamrugał, zaskoczony tym nagłym pytaniem.
- Ee... Nie, dziękuje. - Zmusił się do bladego uśmiechu.
- Wezwałem cię tutaj, ponieważ chciałbym porozmawiać z tobą o twoich świątecznych planach. Wiem, że jak co roku zostałeś zaproszony do domu państwa Weasleyów i wiem, jak bardzo ucieszyłbyś się z możliwości spędzenia świąt z przyjaciółmi, ale w tych okolicznościach... jestem zmuszony prosić się, abyś przemyślał tę decyzję.
Chłopak zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, do czego może zmierzać dyrektor, ale mając niejasne wrażenie, że zaczyna dostrzegać maleńkie światełko na końcu tunelu.
- Zapewne domyślasz się, że świat poza Hogwartem nie jest już tak bezpieczny jak kiedyś, a Voldemort ma szpiegów niemal wszędzie. Molly i Artur są znakomitymi czarodziejami, ale obawiam się, że nie będą potrafili zapewnić ci odpowiedniego bezpieczeństwa, gdyby Voldemort dowiedział się, gdzie przebywasz i znalazł sposób, aby przełamać rozciągnięte wokół ich domu zabezpieczenia. Dlatego też chciałbym cię prosić, abyś zastanowił się nad tym i zdecydował, czy na pewno chciałbyś do nich jechać. Byłbym znacznie spokojniejszy, gdybyś został w Hogwarcie. Zrozumiem, jeżeli odmówisz, na pewno znacznie bardziej wolałbyś spędzić święta w gronie najbliższych, ale to dla twojego dobra, Harry. Pomyśl nad tym.
Harry czuł zawroty głowy.
Czy chciał zostać w Hogwarcie?
Oczywiście, że tak!
Z trudem udało mu się zapanować nad próbującym wydostać się na jego usta uśmiechem.
Nie, musiał wyglądać na przybitego. Na przybitego, ale zdecydowanego i pogodzonego z losem.
- Już zdecydowałem, profesorze. Ma pan rację. Tutaj będę bezpieczniejszy. Zostanę. Chyba nie mam innego wyjścia.
- Cieszę się, że to rozumiesz, chłopcze. - Dyrektor wyglądał tak, jakby odczuł wyraźną ulgę. - Oczywiście, jeżeli zechcesz, to możesz poprosić przyjaciół, aby dotrzymali ci towarzystwa. Rozważam także możliwość, aby państwo Weasley mogli przyjechać do Hogwartu, gdyby wyrazili taką chęć, ale...
- Nie trzeba! - Harry niemal zerwał się z krzesła. - To znaczy... Nie chcę psuć im świąt. Na pewno będą mieli bardzo dużo na głowie. Nie chcę, żeby przeze mnie musieli jechać taki szmat drogi. A znam ich na tyle dobrze, że wiem, iż pewnie spróbują, ale niech im pan na to nie pozwoli. Proszę. Nie zniósłbym myśli, że mógłbym popsuć im święta. Hermiona i Ron pewnie też będą chcieli ze mną zostać, ale proszę ich przekonać do wyjazdu. Pana z pewnością posłuchają, nawet jeżeli mnie nie będą chcieli. Chciałbym, aby spędzili święta z rodziną, dopóki jeszcze nie rozpętała się prawdziwa wojna i wciąż mają taką możliwość! - wypalił Harry i wziął głęboki oddech, gdyż brakło mu tchu.
Dumbledore uśmiechnął się do niego.
- Zawsze myślisz o innych, Harry.
Chłopak spuścił wzrok i wbił go w kant biurka.
Och, dlaczego czuł się tak podle? Ale musiał zostać z Severusem. Tylko z Severusem. Inni mogliby wszystko popsuć.
- W takim razie nie będę cię już zatrzymywał. I wybacz, że musiałeś dokonać tak trudnego wyboru, ale to dla twojego dobra, Harry. Chyba to rozumiesz?
Chłopak pokiwał głową, nie podnosząc wzroku. Dumbledore mógł być zmęczony i przybity, ale z pewnością nie był głupi i gdyby tylko spojrzał w oczy Harry'ego, mógłby domyślić się wszystkiego.
- Och, i jeszcze jedno. Profesor Tonks opowiadała mi o tym przyjęciu, które chciała zorganizować w Hogsmeade. Jak rozumiem, ty także masz zamiar się na nie wybrać, Harry? - Gryfon ponownie skinął głową. - Postaram się, aby zapewniono wam najlepszą ochronę. Hogsmeade zawsze było bardzo bezpiecznym miejscem, ale w tych okolicznościach najlepszym wyjściem będzie rozciągnięcie silnej bariery ochronnej wokół miejsca waszej zabawy. Ja, a także profesorowie McGonagall, Flitwick, Snape i Tonks, zajmiemy się tym, a więc będziecie mogli swobodnie się bawić, nie martwiąc się o swoje bezpieczeństwo. - Harry skinął głową. - A więc, do zobaczenia, Harry. I udanych świąt. - Dumbledore uśmiechnął się blado.
- Do widzenia, profesorze. - Gryfon zerwał się, skłonił szybko i czmychnął z gabinetu, nie odwracając się ani razu.
Harry przez cały dzień nie widział Severusa. Możliwe, że było to spowodowane tym, iż każdego w Hogwarcie dopadła przedświąteczna gorączka. Wszędzie spotykał zastępy uczniów i nauczycieli przystrajających zamek, unoszące się aż pod sufit choinki, girlandy jemioł, zwisające pod łukami w przejściach pomiędzy korytarzami, ciągnące się pod sklepieniami kilometry łańcuchów. Razem z Hermioną, Ronem, Neville’em i Ginny ubrał choinkę w Pokoju Wspólnym i przyozdobił dormitorium.
Tak więc kiedy wieczorem rzucił się na łóżko, był padnięty. Ale nie przeszkodziło mu to niemal natychmiast sięgnąć pod poduszkę i wyciągnąć spod niej mapę Huncwotów, aby zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć, co też porabia Severus. Znalazł go w jego gabinecie.
Ale mężczyzna nie był sam. Obok niego zobaczył kropkę z nazwiskiem Teodora Notta. Snape rzadko przydzielał szlabany uczniom swojego domu, więc Ślizgon musiał chyba naprawdę na to zasłużyć.
Harry odłożył mapę i zmusił się, aby pójść na kolację. Severusa nie było na niej, ale spodziewał się tego. Spojrzał na stół Ślizgonów i przesunął po nim wzrokiem.
Co dziwniejsze, Notta także...
Poczuł kiełkujące w nim uczucie niepokoju, którego na razie nie potrafił sprecyzować, dlatego tylko westchnął i wbił wzrok w swój talerz. Czuł się nieco zawiedziony, że nie mógł zobaczyć Snape'a. Tak, to prawda, że widział się z nim wczoraj, ale już zaczynał tęsknić.
Nie przyznał się jeszcze przyjaciołom, że zostaje na święta w Hogwarcie. Postanowił zrobić to jutro. Może do tego czasu zdoła obmyślić jakieś rozsądne argumenty, które do nich trafią i przekonają ich, aby wyjechali i zostawili go samego. A wiedział, że z pewnością nie spodoba im się ten pomysł.
Po kolacji wraz z Ronem, Neville'em i Hermioną odrobił zadania z Transmutacji, Zielarstwa i Zaklęć. Pomimo że święta zbliżały się wielkimi krokami, nauczyciele zdawali się tego w ogóle nie zauważać, przynajmniej jeżeli chodziło o ilość zadawanej pracy. A z doświadczenia wiedzieli, że lepiej nie robić sobie teraz zaległości, jeżeli nie chcą później spędzić większej części świątecznej przerwy na odrabianiu lekcji.
Kiedy Harry wrócił w końcu do dormitorium, było już dosyć późno. Chociaż nie było jeszcze dziesiątej. Niemal natychmiast jego ręce powędrowały pod poduszkę, do mapy. Kiedy ją rozwinął, niemal zakrztusił się żelkiem, który właśnie jadł.
Nott nadal przebywał w gabinecie Snape'a!
Harry przysunął twarz do pergaminu i zmarszczył brwi. Wyglądało na to, że Severus siedział przy swoim biurku, albo przynajmniej przy nim stał, a Ślizgon - Harry nabrał powietrza - znajdował się niebezpiecznie blisko niego, niemal go dotykając!
Gryfon poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, a jego serce gwałtownie przyspieszyło. Zacisnął zęby i pięści, gdyż nagle ogarnęła go przemożna ochota, aby coś rozwalić. Jakaś część jego umysłu wiedziała, że to niedorzeczna reakcja, ale została całkowicie zdominowana przez tą część, która najchętniej rozerwałaby Notta na strzępy.
Severus i ten Ślizgon siedzą razem w gabinecie już ponad trzy godziny, jeśli nie dłużej! Nie zjawili się na kolacji! I na dodatek są tak... blisko!
Harry zacisnął powieki, próbując pozbyć się nieprzyjemnych obrazów, wypływających na powierzchnię jego umysłu. Obrazów, w których Severus i Nott...
Nie! Stop!
To głupie. Przecież Severus może przyjmować uczniów w swoim gabinecie. Jest nauczycielem. To normalne, że... Ale dlaczego, do cholery, to trwa tak długo? Zwykłe szlabany nie trwają dłużej niż trzy godziny.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Harry zaczął obgryzać paznokcie i wpatrywać się w mapę z taką intensywnością, iż jego oczy niemal zaczęły łzawić. Zerknął nerwowo na zegarek.
Za dziesięć dziesiąta.
Dlaczego on nie wychodzi?
Za pięć dziesiąta.
Kropka poruszyła się i oddaliła od Severusa. Przez chwilę balansowała na środku gabinetu, po czym... ruszyła ku drzwiom.
Harry odetchnął z ulgą. I niemal natychmiast parsknął śmiechem, nie potrafiąc uwierzyć w niedorzeczność swoich podejrzeń i reakcji.
Severus miał rację. Jest zdecydowanie zbyt impulsywny. Chyba będzie musiał popracować nad swoim opanowaniem. I nad swoją wybujałą wyobraźnią, jeżeli już o tym mowa. Zresztą, przecież ufał Severusowi. Chyba.
Zerknął jeszcze raz na mapę. Mężczyzna zniknął w swoim laboratorium. Pewnie znowu będzie tam siedział całą noc.
Harry sięgnął do kieszeni, zacisnął dłoń wokół kamienia i wysłał:
Dobranoc, Severusie.
Nie otrzymał odpowiedzi. Jak zwykle.
Westchnął głęboko, schował kamień i poczłapał do łazienki.
Jego podejrzenia okazały się słuszne. Hermiona i Ron nie byli zachwyceni informacją, że Harry zostaje na święta w Hogwarcie. I to zupełnie sam.
- Daj spokój, przecież możemy zostać z tobą. Poproszę mamę i tatę, żeby przyjechali. Dotrzymamy ci towarzystwa. Na pewno będą zachwyceni możliwością spędzenia Gwiazdki w Hogwarcie.
- Nie, Ron. - Harry powtórzył to już chyba piąty raz z rzędu. - Dumbledore powiedział, że nigdy się na to nie zgodzi, ponieważ nie chce psuć świąt twojej rodzinie. Zresztą, co powiedzieliby Bill i Charlie? Tak rzadko maja okazję odwiedzić dom, a ty chcesz ich zmusić do spędzenia świątecznej kolacji z ich starymi nauczycielami, którzy zostaną w Hogwarcie. A Fred i George? Wątpię, że będą zachwyceni ideą siedzenia przy jednym stole ze Snape'em. - Ron skrzywił się na te słowa. Najwyraźniej sam także nie był tą wizją zachwycony.
- Ale moglibyśmy w takim razie zostać tylko my.
- Nie! Nie chcę psuć wam świąt. Powinniście spędzić je z rodziną. Dam sobie radę. Naprawdę. Miewałem już gorsze święta. - Zrozumiał, jak to zabrzmiało, więc szybko postarał się to naprawić szerokim uśmiechem. - To tylko kilka dni. Poradzę sobie.
Hermiona, która przez większą część rozmowy nie odzywała się i tylko patrzyła na Harry'ego z niepokojem i współczuciem, westchnęła i posłała mu smutny uśmiech.
- Masz rację, Harry. Moi rodzice nie mogą przyjechać do Hogwartu, a chciałabym spędzić te święta razem z nimi. - Spojrzała z obawą na Rona, ale chłopak nie skomentował tego, wpatrując się z przygnębieniem we własne dłonie. - Ostatnie spędziłam z wami, a robi się coraz niebezpieczniej. Wiecie, o co mi chodzi. Możemy już nie mieć później okazji... - Spuściła głowę, jakby zakłopotana swoimi słowami.
Ron zerknął na nią, wyglądając na pokonanego.
Hermiona miała rację i dobrze o tym wiedzieli.
To mogą być pierwsze i... ostatnie święta, które Harry będzie miał szansę spędzić z Severusem. I zrobi to! Nie zmarnuje tej szansy! Miał już w głowie zarys planu, jak zmusić do tego mężczyznę, ponieważ, znając go, będzie bronił się przed tym rękami i nogami, a możliwe, że także zębami. Ale w końcu da za wygraną. Harry był o tym tak mocno przekonany, iż nic nie było w stanie osłabić jego pewności.
Po południu dostali wiadomość od Tonks, która chciała się z nimi spotkać i omówić szczegóły imprezy. W końcu zostały do niej tylko trzy dni. Dowiedzieli się, że zabawa odbędzie się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, ponieważ Trzy Miotły są zbyt zatłoczone i nie uda się wynająć tam całej sali tylko dla nich. Kiedy wymienili pomiędzy sobą sceptyczne spojrzenia, Tonks zapewniła, że osobiście wszystko przyozdobi i nie poznają tego miejsca. Teren zostanie otoczony barierą ochronną stworzoną przez Dumbledore'a i nauczycieli, więc nie będzie możliwości oddalenia się za bardzo od karczmy. Oczywiście, będzie można odejść na pewną odległość i schronić się w stojących na tyłach szopach, gdyby ktoś zapragnął nieco prywatności. Mówiąc to, roześmiała się i mrugnęła do nich porozumiewawczo, sprawiając, że Ron zaczerwienił się aż po czubki włosów, Hermiona dostała ataku kaszlu, a Harry wbił wzrok w ławkę, zagryzając wargę i próbując się nie roześmiać. Dopiero kiedy widział tego typu reakcje dwójki swoich najlepszych przyjaciół, dostrzegał tę ogromną przepaść, która istniała pomiędzy nimi. Gdyby tylko dowiedzieli się o tym, co on i Severus...
Och, wolał sobie tego nie wyobrażać. Wiedział jedynie, że absolutne zdruzgotanie byłoby pierwszą reakcją. Później mogłoby być tylko gorzej.
Po spotkaniu z Tonks złapała ich McGonagall i kazała pomóc przy rozwieszaniu dekoracji świątecznych na błoniach. Hagrid przyciągnął największą choinkę, jaką w życiu widzieli. Ustawienie jej i ubranie zajęło im całe popołudnie i większą część wieczoru. Profesor McGonagall wydawała się mniej surowa niż zwykle i można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że była dla nich wyjątkowo miła. Widocznie jej również udzielił się świąteczny nastrój. Nawet, gdy Ron przez przypadek podpalił czubek choinki, spojrzała jedynie na niego z politowaniem, pokręciła głową i szybko ugasiła ogień.
Kiedy Harry wrócił w końcu do dormitorium, był jeszcze bardziej wykończony niż poprzedniego dnia. Ale nie przeszkodziło mu to zerknąć do mapy. Na szczęście tym razem Severus był sam. Harry tak długo wpatrywał się w kropkę przemieszczającą się po pergaminie, aż w końcu zasnął.
Obudził się w środku nocy. Nadal miał na sobie ubranie, a obok niego na poduszce leżała mapa.
Pięknie, nie dość, że zasnął w ubraniu, to na dodatek nie był w łazience. Wstał, przetarł obolały kark i przeciągnął się, postanawiając wziąć prysznic i przebrać się, zanim ponownie pójdzie spać. Sięgnął po mapę i bezwiednie zerknął na kwatery Severusa.
Nie było go w nich. Wyglądało na to, że znowu spędzał całą noc w laboratorium. Kiedy on sypia? Przecież nie może wciąż tak ciężko pracować.
Harry westchnął i sięgnął po różdżkę, aby wyczyścić mapę, ale jego uwagę przyciągnął ruch w samym rogu pergaminu. Wytrzeszczył oczy, czując, jak jego serce gwałtownie przyspiesza.
Severus.
I Nott.
Szli razem korytarzem w lochach. Wyglądało, jakby skądś wracali.
Harry poczuł nagły przypływ wściekłości i rozczarowania. W ostatniej chwili powstrzymał się, by nie podrzeć mapy.
Jak on mógł?! Co oni robili razem w środku nocy? Gdzie byli? Dlaczego Snape chodził gdzieś z Nottem po nocach, a jemu nigdy nie pozwolił zostać? Dlaczego?!
Śledził ich tak uważnie, jakby chciał wskoczyć w mapę i znaleźć się tam, gdzie oni. Kiedy doszli do gabinetu Snape'a, przystanęli na chwilę.
Harry zagryzł wargę.
Proszę, nie wchodźcie tam, nie wchodźcie!
Nott poruszył się i zaczął przemieszczać w stronę dormitorium Ślizgonów, a Snape wszedł do swego gabinetu.
Harry poczuł ulgę. Ale niemal natychmiast została ona zepchnięta do kąta przez gorzkie poczucie zdrady, które wybuchło w jego sercu i umyśle. Jego ręce drżały, kiedy odkładał mapę. Zacisnął je w pięści i spróbował poskładać myśli. Ale co tu było do składania? Snape włóczył się nocami z jakimś wstrętnym Ślizgonem, którego ojciec był Śmier...
Harry rozszerzył oczy.
Czyżby tu chodziło o to? Czyżby to było takie proste?
Niemożliwe.
Zacisnął powieki i westchnął głęboko, próbując pozbyć się pragnienia zamordowania zarówno Severusa, jak i Notta.
Musi to wyjaśnić. Jutro podczas szlabanu zapyta o to Snape'a. Jeżeli nie ma niczego na sumieniu, to powie mu prawdę. Ale jeżeli będzie kłamał...
Westchnął jeszcze raz, wstał i poszedł do łazienki.
Poniedziałkowe lekcje zdawały się niemożliwie ciągnąć. Historia Magii trwała chyba dwa razy dłużej niż zwykle. Tak się przynajmniej wydawało Harry'emu. Kiedy w końcu nadeszła wyczekiwana przez niego lekcja Eliksirów, poczuł jednocześnie ulgę i ogromne napięcie, które pod koniec zajęć wzrosło niemal do stanu krytycznego, ponieważ przez całą lekcję Severus uparcie unikał jego wzroku. Za to zadziwiająco często zerkał w stronę stołu, przy którym siedział Nott. A chłopak odpowiadał na to spojrzenie, mrużąc oczy i wydymając wargi.
Harry zacisnął zęby i niemal złamał łyżkę, którą mieszał swój eliksir. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i wybuchnie tak, jak ostatnio jego kociołek. A siła tego wybuchu z pewnością zmiecie Notta z powierzchni ziemi.
- Harry, wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona Hermiona, widząc, że Harry od dłuższego już czasu miesza w kociołku samym kikutem łyżki i wygląda, jakby w ogóle tego nie dostrzegał. - Eliksir wystarczy zamieszać tylko pięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a ty już...
- Mam to w dupie! - warknął Harry, wpatrując się w Notta ze zmrużonymi oczami i snując marzenia o tym, w jaki sposób mógłby go torturować. Na początek Crucio. A potem coś się wymyśli...
Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, ale zobaczyła tylko kilkoro zajętych pracą Ślizgonów, więc wzruszyła ramionami i powróciła do swojej mikstury.
Harry zmarszczył brwi, widząc, że Snape postanowił w końcu przejść się po klasie i ocenić prace uczniów. I niemal zapalił się żywym ogniem, kiedy nauczyciel zatrzymał się przy kociołku Notta, zajrzał do niego i... uśmiechnął się! To musiał być uśmiech! Nic innego! Harry wiedział, jak Severus się uśmiecha, przecież sam to widział kilka razy. I teraz właśnie to robił! Uśmiechał się, kurwa, do tego pierdolonego Notta!
Och, skoro tak chce grać, to proszę bardzo! Niech tylko skończy się lekcja... Wymyśli jakiś sposób, aby mógł zostać i poważnie z nim porozmawiać!
A najgorsze było to, że kiedy Snape podszedł do jego kociołka i do niego zajrzał (tak, Harry doskonale wiedział, że kompletnie go spieprzył, ale jak miał się skupić w takich warunkach?), skrzywił się tylko i poszedł dalej. Nie spojrzał na niego i, co najważniejsze, nie uśmiechnął się do niego! Więc dlaczego, do cholery, uśmiechnął się do Notta?! Snape mógł uśmiechać się tylko do Harry'ego! Tylko! Tylko on na to zasługiwał! Tylko on przeszedł piekło, aby to osiągnąć! Więc dlaczego...?
Zacisnął powieki, czując nieprzyjemne pieczenie i gorzki uścisk w gardle. Wszystko było nie tak!
Kiedy tylko zabrzmiał dzwonek, Harry wyjaśnił przyjaciołom, że musi zapytać Snape'a o to, czy w związku z nadchodzącymi świętami daruje mu dzisiejszy szlaban (nic innego nie mógł wymyślić). Poprosił, aby poszli przodem i obiecał, że niedługo do nich dołączy. Ale kiedy tylko klasa zaczęła pustoszeć i Harry odwrócił się w stronę biurka, niemal wpadł na własną ławkę.
Nott stał obok Snape'a i rozmawiał z nim! I wyglądało na to, że nie miał zamiaru szybko kończyć, ponieważ postawił swoją torbę na podłodze i oparł się nonszalancko o biurko, krzyżując ręce na piersi i zachowując się tak swobodnie, jakby nie rozmawiał z nauczycielem, tylko z...
Wzrok Harry’ego został zatopiony w ognistej czerwieni furii. Czarne oczy Severusa na chwilę oderwały się od Ślizgona i spoczęły na Harrym. Chłopak poczuł eksplozję takiej wściekłości, iż z trudem powstrzymał się, aby nie zrobić czegoś głupiego. Jedyne, czego w tej chwili pragnął, to rzucić się na tego obrzydliwego Ślizgona i odciągnąć go od Severusa! Od jego Severusa!
Zacisnął pięści niemal do białości, odwrócił się na pięcie i wymaszerował z klasy, nie zapominając trząsnąć za sobą drzwiami. Zrobił to chyba nawet nieco za mocno, ponieważ idący przed nim uczniowie podskoczyli ze strachu, a ze ściany odpadło trochę tynku.
Ron i Hermiona odwrócili się, zaskoczeni. Harry podbiegł do nich i warknął:
- Rozmyśliłem się! Nie będę o nic prosił tego oślizgłego drania!
Po czym minął ich i ruszył przed siebie z taką szybkością, że przyjaciele ledwie dotrzymywali mu kroku.
Och, niech tylko nadejdzie wieczór...
Harry nie poszedł na kolację. Siedział w dormitorium i wpatrywał się w mapę. Nott i Snape poszli po lekcji do gabinetu mężczyzny i przez cały czas tam siedzieli. Przez cały cholerny czas! I oni także nie poszli na kolację. To nie było normalne!
Nie, już dłużej nie wytrzyma! Pójdzie tam! Już teraz! I dowie się, o co chodzi!
Jego szlaban zaczynał się o dziewiętnastej, tuż po kolacji, ale przecież może zjawić się trochę wcześniej.
Szybko wcisnął mapę do kieszeni, założył buty i zdecydowanym krokiem ruszył do lochów.
Zanim tam dotarł, przez jego głowę przewinęło się kilka planów działania. Od wpadnięcia tam z różdżką i przeklnięcia ich obu (o ile drzwi nie będą zamknięte, a jeżeli będą, to znaczy, że coś tam robią...), poprzez sforsowanie wejścia, posłanie Snape'owi wiadomości, że wie o wszystkim, aż do... podsłuchiwania pod drzwiami, w nadziei, że może czegoś się dowie. I na to się ostatecznie zdecydował. Na razie.
Przyłożył ucho do drewnianej powierzchni, ale nie słyszał niczego poza absolutną ciszą. A to oznaczało, że Severus z pewnością rzucił zaklęcie wyciszające.
A niech go!
Harry kopnął w drzwi. Raz i drugi. Jak przewidywał, nic się nie wydarzyło. Cofnął się i sięgnął po różdżkę, aby rozwalić je w drobny mak, ale wtedy... otworzyły się nagle.
Harry zamarł z dłonią w kieszeni. Przed nim stał Nott. Kiedy zobaczył Harry'ego, zmarszczył brwi w zaskoczeniu. Ale bardzo szybko na jego usta wypłynął krzywy uśmieszek.
- Potter... Co za niespodzianka?
Harry niemal się zapowietrzył z wściekłości, szybko przeszukując swój wirujący umysł w poszukiwaniu jakichś adekwatnych przezwisk, którymi mógłby obdarzyć Ślizgona, ale był w takim stanie, że nic kreatywnego nie przychodziło mu do głowy, poprzestał więc na:
- Ty oślizgły, pask... - zaczął, ale urwał, kiedy za plecami Ślizgona pojawił się Severus. Jego oczy zmrużyły się ostrzegawczo, kiedy padły na Harry'ego.
- To wszystko na dzisiaj, panie Nott. Może pan odejść. Będziemy kontynuowali nasze zajęcia po świętach - powiedział, po czym zwrócił się do Harry'ego: - Proszę wejść, panie Potter. Nie podejrzewałem, że aż tak tęskni pan za swoimi szlabanami, skoro przybył pan tu wcześniej.
"Ha! Nie spodziewałeś się tego, co?" - pomyślał Harry. - "Zaskoczyłem cię! Przerwałem to, co tam robiliście i teraz jesteś wściekły... Ha!"
- Przyszedłem wcześniej, bo potem jestem umówiony na randkę! - warknął Harry i poczuł złośliwą satysfakcję, widząc, że Snape ściąga brwi w zaskoczeniu.
- Dobranoc, profesorze. - Nott skłonił się lekko, jakby nieświadomy iskrzącego w powietrzu napięcia, i minął Harry'ego, rzucając mu pogardliwy uśmieszek. Ręka Gryfona mimowolnie powędrowała do różdżki, ale zatrzymała się pod wpływem warknięcia Snape'a:
- Potter. Do środka. Już.
Harry zmusił się do cofnięcia ręki, pomimo tego, że przed jego oczami pojawiały się już cudowne wizje, w których Nott wije się w spazmach bólu u jego stóp, po czym prychnął i przeszedł obok mężczyzny, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. Czuł w sobie tak natarczywą, gryzącą, pożerającą go od środka złość i rozczarowanie, iż wiedział, że jeszcze chwila i z pewnością coś rozwali. I że najprawdopodobniej będą to plecy oddalającego się Notta.
Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Severus rzucił na nie zaklęcie blokujące i wyciszające, a następnie przeszedł przez gabinet i usiadł przy biurku.
Wszystko wewnątrz Harry'ego drżało z gniewnego napięcia. I wiedział, że wystarczy jedno mocniejsze szarpnięcie, aby naciągnięte do granic wytrzymałości nerwy puściły i pogrążyły go w ataku szału.
- Siadaj. Jeszcze nie skończyłem. Skoro postanowiłeś przyjść wcześniej i do tego bez zapowiedzi, zachowując się jak spieniony pies, którego ktoś przez przypadek spuścił ze smyczy, to chwilę sobie poczekasz i dopiero kiedy ochłoniesz, wyjaśnisz mi swoje zachowanie. I mam nadzieję, że będziesz miał dobre wytłumaczenie, dlaczego wyglądałeś tak, jakbyś chciał przekląć jednego z moich uczniów, bo nie mam zamiaru...
Te słowa przelały czarę. Przyszedł tu dowiedzieć się prawdy, ponieważ Snape najwyraźniej oszukiwał go od samego początku, a on zachowywał się tak, jakby nie wiedział, o co chodzi i na dodatek śmiał mieć o to do niego pretensje?!
- TY WSTRĘTNY DRANIU! - ryknął, czując jak cała złość i frustracja, które w sobie dusił, przerwały w końcu tamę i przelewały się przez jego usta, pragnąc zostać uwolnione. - JAK MOGŁEŚ?! JAK MOGŁEŚ TO ZROBIĆ?!
Severus zamilkł i przez chwilę patrzył na niego z zaskoczeniem. W końcu zmarszczył brwi i wbił w chłopaka surowe spojrzenie.
- Nie odzywaj się do mnie takim tonem, Potter.
- A właśnie, że będę! - Harry w kilku krokach znalazł się przy biurku. Oparł dłonie na blacie i wbił w Snape'a zalany płonącą wściekłością wzrok. - Wiem, co z nim robisz! Nie oszukasz mnie! Wiem o wszystkim! Widziałem, ile czasu z nim spędzasz! Widziałem, jak chodziłeś z nim w w nocy po Hogwarcie! Widziałem, jak się do niego uśmiechałeś!! Dlaczego to z nim robisz? Już ci nie wystarczam? - Jego głos załamał się nieznacznie i Harry musiał przerwać, by nabrać tchu.
Severus przez chwilę patrzył na niego ze zdumieniem, ale bardzo szybko zmieniło się ono w... kpiące rozbawienie. Odchylił się na krześle, skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi.
- A więc to tak, Potter. Ubzdurałeś sobie, że "zdradzam cię" z tym Ślizgonem, więc postanowiłeś wpaść tutaj i urządzić to żałosne przedstawienie. Wybacz, że nie biję ci braw, ale mam trochę lepkie palce. Nie zdążyłem rzucić zaklęcia czyszczącego, kiedy postanowiłeś przerwać nam naszą małą schadzkę - powiedział Severus, uśmiechając się złośliwie.
Harry poczuł eksplozję nienawiści.
- NIE KPIJ SOBIE ZE MNIE! - wrzasnął, zrzucając w ataku szału wszystko, co znajdowało się na biurku. Pergamin, atrament, kilka butelek i książek wylądowało na podłodze. Harry usłyszał rozbijające się szkło, ale niemal to do niego nie dotarło. Jego oczy zalewała płomienna czerwień, przypominająca lawę. Widział, jak twarz mężczyzny zmienia się. Jak pojawia się na niej pewnego rodzaju... zaszokowanie. Ale Harry spadał już w otchłań ognistej furii i nic nie było w stanie go zatrzymać. Uderzył dłońmi w biurko i pochylił się jeszcze niżej, a z jego ust wydobywał się jedynie syk. - Pieprzyłeś go, prawda? Pieprzyłeś go na tym biurku! Wiem o tym! Ty cholerny draniu! Gdzie go dotykałeś? A zresztą, nie obchodzi mnie to! - Harry zacisnął powieki i przycisnął dłonie do uszu. - Nie chcę tego słuchać!
Kiedy tylko pomyślał o nagim, leżącym na biurku Nottcie i pochylającym się nad nim Severusie, czuł tak bolesny ścisk w żołądku, jakby coś mu go wykręcało i przepalało, a serce biło z taką szybkością, iż głowę rozrywało mu jego szaleńcze pulsowanie. Miał wrażenie, że zaraz spłonie.
Usłyszał odgłos odsuwanego krzesła i kilka szybkich kroków. Ostre potrząśnięcie za ramiona zmusiło go do otwarcia oczu.
- Natychmiast się uspokój! - warknął Severus, wbijając w niego ostre spojrzenie. Jego palce zaciskały się na skórze Harry'ego z siłą imadła, ale zdołał się wyrwać i odskoczyć, krzycząc:
- Nie zbliżaj się do mnie!
Mężczyzna zmarszczył brwi i wyciągnął rękę. Złapał Harry'ego za koszulę i gwałtownym szarpnięciem przyciągnął do siebie, po czym wysyczał mu jadowicie w twarz:
- Kazałem ci się uspokoić, Potter! Jeżeli tego nie rozumiesz, to bardzo szybko sam mogę przywołać cię do porządku, ale wtedy nie będzie to przyjemne!
Harry zaczął się szarpać. Nie chciał być tak blisko niego. Nie po tym, kiedy przed jego oczami wykwitały wizje, w których te chłodne palce gładziły skórę kogoś innego. Kiedy ta czarna peleryna opadała na zupełnie obce ciało. Na ciało nienależące do Harry'ego.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknął, szarpiąc się i próbując wyrwać.
- Nie dotykać? - prychnął mężczyzna. - Nie rozśmieszaj mnie, Potter. Istniejesz tylko dla mojego dotyku i dobrze o tym wiesz.
Harry zamarł, dysząc ciężko i wpatrując się w mężczyznę takim wzrokiem, jakby chciał go nim spopielić. Severus nie był mu dłużny.
Umysł Harry'ego pracował na najwyższych obrotach. Próbował wyczytać coś ze zmrużonych gniewnie czarnych tuneli, ale nie potrafił. Przed jego oczami wykwitały kolejne wizje. A jeżeli Nott nie był jedynym? Jeżeli było ich więcej?
- Kogo jeszcze pieprzysz, ty draniu? - wysyczał w końcu prosto w twarz mężczyzny.
- Wszystkich, Potter. Każdego ucznia, który przychodzi do mnie na szlaban. Urządzamy sobie tutaj małe orgie - odparł Snape. Wypowiedział to takim tonem, jakby mówił o popołudniowej herbatce w gronie znajomych, a nie o...
W Harrym coś pękło, kiedy jego wyobraźnia podsunęła mu obraz Severusa i... Wciągnął ze świstem powietrze, ponieważ miał wrażenie, jakby coś ścisnęło jego płuca i nie pozostało w nich nic, co pozwoliłoby mu oddychać. Zaczął się dusić, nie potrafiąc poradzić sobie z przerażeniem, rozrywającym jego serce na kawałeczki.
Oczy Severusa rozszerzyły się, kiedy zobaczył, do jakiego stanu jego słowa doprowadziły Harry'ego. Przyciągnął go jeszcze bliżej i wbijając wzrok w przerażone zielone oczy, wysyczał:
- Cholera, Potter! Nie pieprzę każdego ucznia, którego wpuszczam do gabinetu.
Jednak te słowa nie dotarły do Harry'ego. Walczył o każdy oddech, czując się tak, jak podczas drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego, kiedy trytony wciągały go w głębiny, a on nie mógł nic zrobić, nieważne jak bardzo się szamotał. Chciał się wydostać na powierzchnię, chciał móc znowu oddychać. Miał wrażenie, jakby jego płuca miały eksplodować.
- Nie mogę... oddychać... - zdołał wydusić z siebie, rozpaczliwie próbując złapać haust powietrza.
I wtedy do jego świadomości przedarł się głos Snape'a:
- Spójrz na mnie, Potter! - Harry zdołał unieść powieki. Zobaczył wbijające się w niego spojrzenie czarnych oczu, w których płonęło coś na kształt... niepokoju. - Uspokój się i oddychaj głęboko. Nie ma nikogo innego, więc przestań się krzywdzić. Przestań! - W głosie Severusa przebijała desperacja.
Do płuc Harry'ego wdarło się powietrze. Odetchnął głęboko, czując, jak panika powoli ustępuje. Ale wściekłość rozpaliła się jeszcze gorętszym płomieniem, kiedy zrozumiał, że Snape przez cały czas szydził sobie z niego, jakby chciał go za coś ukarać. A przecież to on był winny! To on...
- Nie wierzę ci! - warknął. - Nie wolno ci go... Nigdy więcej go tutaj nie wpuścisz!
Wzrok Snape'a na powrót stał się chłodny, jakby teraz, kiedy z Harrym było już wszystko w porządku, znowu mógł się na niego wściekać do woli. A nawet wydawał się jeszcze bardziej zły, ponieważ został zmuszony do powiedzenia czegoś, czego nie miał ochoty mówić.
- Nie będziesz mi rozkazywał, szczeniaku! Mogę wpuszczać kogo zechcę, a ty nie będziesz mi tu urządzał scen zazdrości! Wynoś się i wróć, kiedy ochłoniesz! - Mówiąc to, Severus puścił go i mocno od siebie odepchnął. Harry, chwiejąc się, zrobił kilka kroków w tył, ale w końcu udało mu się złapać równowagę.
- Świetnie! Mam tego dosyć! Powinienem dostać jakiś pieprzony medal za to, że z tobą wytrzymałem! Ale koniec z tym! Już nigdy więcej moja stopa tutaj nie postanie!
Oczy mężczyzny rozbłysły lodowatą wściekłością, a usta zacisnęły tak bardzo, iż niemal zrobiły się białe.
- To wracaj do swoich żałosnych przyjaciół i nie pokazuj mi się na oczy!
- Świetnie! - prychnął Harry. - Tak właśnie zamierzam zrobić! Nie będę tym drugim! Możesz pieprzyć się ze swoim obleśnym Ślizgonem ile tylko zechcesz! Nic mnie to nie obchodzi!
Odwrócił się tak gwałtownie, iż niemal się zachwiał, po czym ruszył w stronę wyjścia. Złapał za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Szarpnął nią raz i drugi, czując, że zaraz chyba ją wyrwie, byle tylko móc się wyładować. Byle tylko to rozsadzające go od środka piekielne gorąco zniknęło!
Ale drzwi nadal pozostawały zamknięte. A Harry był w takim stanie, że prędzej by je rozwalił, niż pomyślał o tym, by zdjąć zaklęcie blokujące.
- Otwórz te pierdolone drzwi! Otwórz je, ale już! - wrzasnął, z całej siły kopiąc w drewnianą powierzchnię. Kątem oka dostrzegł ruch za plecami. Odwrócił się gwałtownie. Severus stał tuż za nim i wyglądało na to, że zamierza ponownie go złapać. Harry uniósł rękę, próbując go odepchnąć, uderzyć, cokolwiek! Ale mężczyzna złapał ją i boleśnie ścisnął. Harry wrzasnął, kiedy Snape wykręcił jego rękę do tyłu i odwrócił go twarzą do drzwi, z całej siły przyciskając go do drewnianej powierzchni.
Próbował się uwolnić, ale mężczyzna był silniejszy. Nie miał z nim szans.
Severus naparł na niego całym ciałem, a Harry jęknął, czując niesamowity ból w wykręconej ręce, którą Snape trzymał tak mocno, jakby chciał mu ją złamać.
- Mnie się nie odpycha. - Usłyszał jadowity syk tuż przy swoim uchu. - Zapamiętaj to sobie. Ponieważ następnym razem, kiedy spróbujesz to zrobić, mogę nie być na tyle wspaniałomyślny, aby nie odepchnąć ciebie w zamian i nie zakończyć tej farsy. - Słysząc te słowa, żołądek i serce Harry'ego ścisnęły się boleśnie, sprawiając mu jeszcze większe cierpienie niż to, które odczuwał w wykręconej ręce. - A teraz, Potter... wyjaśnimy sobie kilka spraw. Po pierwsze: jeżeli jeszcze raz zignorujesz moje polecenia i wpadniesz tutaj, żeby zrobić mi awanturę, opierając się jedynie na swoich wyolbrzymionych emocjonalnie domysłach i pomimo braku jakichkolwiek solidnych dowodów, to nie będę zawracał sobie głowy tłumaczeniem ci czegokolwiek i wywalę cię na zbity pysk. Po drugie: jestem nauczycielem i uczniowie czasami przychodzą do mnie zarówno na szlabany, jak i korepetycje, Potter. A jeżeli tego nie rozumiesz, to następnym razem zostawię ci otwarte drzwi, żebyś dobrze wszystko słyszał. Zadowala cię takie rozwiązanie? - Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź Harry'ego, kontynuował. - A po trzecie: nikogo, poza tobą, nie pieprzę. Nikogo. I moje zapewnienie powinno ci wystarczyć, a jeżeli nie wystarcza, to zaraz ci to zademonstruję.
Harry poczuł, że mężczyzna zwalnia uścisk. Miał problemy z oddychaniem i wyglądało na to, że Severus również. Nie zdążył się jednak nad tym głębiej zastanowić, ponieważ Snape złapał go za szatę i szarpnąwszy nim mocno, rzucił go na biurko. Harry krzyknął, zaskoczony, i uderzył biodrami o kant blatu. Na moment stracił orientację. Odzyskał ją dopiero wtedy, kiedy Severus pojawił się przy nim i wbijając w niego płonące spojrzenie, odwrócił go tyłem do siebie i popchnął na blat.
Ale Harry nie pozwolił na to. Odepchnął się rękami i odwrócił, wbijając w Snape'a zacięte spojrzenie.
- Chcę cię widzieć - wydyszał, czując, jak cały drży. Ze złości, frustracji i czegoś jeszcze... czegoś, co rozkwitło w jego lędźwiach, sprawiając, że jedynym, czego pragnął, jedynym, za co w tej chwili mógłby zabić, aby to dostać... był stojący przed nim mężczyzna.
Severus spełnił jego prośbę. Popchnął go na biurko i wyciągnął różdżkę. Jednym machnięciem pozbawił Harry'ego dolnej części ubrania, a następnie rozsunął swoje szaty i opuścił nieco spodnie. Oczy Harry'ego zabłysły, kiedy zobaczył zaczerwienionego, twardego penisa mężczyzny i otaczające go ciemne włosy. Snape owinął dłoń wokół swojej erekcji i nakierował na nią różdżkę. Jego penis został pokryty lśniącą substancją, którą Severus rozprowadził po członku kilkoma szybkimi pociągnięciami. Ten widok sprawił, że oczy Harry'ego zrobiły się okrągłe z niedowierzania, a serce niemal wyskoczyło mu z piersi. Ale nic więcej nie zdołał już zobaczyć, ponieważ Severus w tej samej chwili znalazł się przy nim, posadził go na blacie, popchnął do tyłu i uniósł jego nogi. Oparł ręce po obu stronach jego głowy i pochylił się nad nim tak nisko, iż Harry nie widział niczego, poza wbitymi w siebie, płonącymi migotliwym ogniem czarnymi oczami. Przez chwilę trwał tak, zagłębiając się w zielonym spojrzeniu Harry'ego, jakby chciał przedostać się wprost do jego umysłu, po czym wszedł w niego jednym, gładkim pchnięciem. Ciało Gryfona otworzyło się przed nim, tak jak otwierało się za każdym razem, kiedy tylko padało na niego to niesamowite spojrzenie, ale tym razem było w nim coś więcej. Uparte zdecydowanie, zawziętość, pragnienie udowodnienia czegoś.
I Harry poczuł to, kiedy Severus wycofał się i pchnął ponownie, niemal natychmiast przechodząc do zawrotnego tempa.
Oczy chłopaka uciekły w głąb czaszki, kiedy poczuł przeszywający go prąd przyjemności, który rozlewał się w nim po każdym uderzeniu w znajdujący się w jego wnętrzu ośrodek rozkoszy.
- Patrz na mnie! - warknął mężczyzna, wycofując się i karząc Harry'ego wyjątkowo ostrym i mocnym pchnięciem.
Chłopak jęknął głośno, unosząc powieki i wstrzymując oddech, kiedy oczy Severusa ponownie zagłębiły się w jego oczach, jakby próbowały powiedzieć mu coś bardzo ważnego.
Harry czuł w sobie ogień. Ogień przyjemności. Ogień gniewu. Chciał jednocześnie rozerwać Snape'a na kawałki i samemu zostać przez niego rozerwanym. Chciał sprawić mu taki sam ból, jaki dzisiaj odczuwał i chciał, aby on sprawiał ból jemu. Zawsze. Ponieważ należeli tylko do siebie. Ponieważ on należał do Severusa, a Severus należał do niego. Tylko do niego.
Złapał go za szatę i przyciągnął jeszcze bliżej. Ich twarze znalazły się niemal milimetry od siebie. Czuł na skórze gorący oddech mężczyzny. Nie widział już niczego, poza wdzierającą się do jego umysłu czernią hebanowych oczu.
- Jesteś tylko mój - wydyszał przerywanym uderzeniami głosem. - Tylko mój! Należysz tylko do mnie. To ja cię odnalazłem. To ja cię zdobyłem. Jeżeli ktokolwiek spróbuje po ciebie sięgnąć... zrobię mu krzywdę!
Severus znieruchomiał na chwilę. W głębinach jego oczu coś zamigotało. Na twarzy odmalował się cień satysfakcji, po którym zaczął wchodzić w Harry'ego z jeszcze większą szybkością, z jeszcze większą siłą, z jeszcze większym zapałem. Tak, jakby chciał go jednocześnie nagrodzić i ukarać.
Powieki Harry'ego zacisnęły się mimowolnie, ale wtedy usłyszał wściekłe warknięcie:
- Masz na mnie patrzeć, do cholery!
Kiedy uniósł powieki, napotkał miażdżące, napastliwe spojrzenie, które wdarło się niemal do jego duszy. Musiał za wszelką cenę utrzymać oczy otwarte. Ale to było takie trudne, kiedy każde uderzenie w prostatę pozbawiało go zdolności myślenia, a jego zmysły posyłało aż pod sufit.
W jego nozdrza wdzierał się ostry, słodko-gorzki zapach mężczyzny, uszy słyszały jego ciężki oddech, skóra czuła szorstkość jego szaty i żar oddechu, a oczy nie widziały nic, poza otaczającą go czernią. Snape był nad nim, był w nim, był wszędzie. Wypełniał go tak bardzo, iż miał wrażenie, że nie zostało w nim już ani odrobiny miejsca na cokolwiek innego. Na Voldemorta, na wojnę, na naukę, na przyjaciół, na przeszłość i przyszłość. To wszystko mogłoby nie istnieć. Tak długo, jak Severus był tutaj, był w nim, był przy nim... nic więcej się nie liczyło.
Uśmiechnął się, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na szacie mężczyzny. Severus, widząc jego uśmiech, odsunął się nieco, aby objąć wzrokiem całą jego twarz. Oblizał wargi i zwolnił, przechodząc w ostre, głębokie, rozciągnięte w czasie pchnięcia, pomiędzy którymi z jego ust zaczęły wyrywać się wypowiadane ciężkim, zdyszanym głosem słowa:
- Nie. Ma. Nikogo. Innego.
Żołądek Harry'ego skręcił się, a oczy rozszerzyły. Jego penis zadrżał, słysząc te słowa, a napięcie w jego wnętrzu podniosło się do stanu alarmowego. Wiedział, że jeszcze trochę, jeszcze chwilę i...
Poczuł wsuwającą się pod jego kark dłoń Severusa. Mężczyzna uniósł mu głowę, przyciągając ją do swej twarzy. Pochylił się jeszcze niżej i zatrzymał usta milimetry od jego ucha. Smukłe palce wplotły się w jego włosy i zacisnęły na nich mocno. Ręce Harry'ego uniosły się w górę i owinęły wokół szyi mężczyzny w uścisku tak silnym, iż nic nie byłoby go w stanie od niego oderwać. Ciało Harry'ego przeszył niekontrolowany dreszcz, kiedy poczuł ten niemożliwie gorący oddech i wdzierający się do jego umysłu, zachrypnięty szept:
- Jesteś...
Głębokie, odbierające zmysły pchnięcie.
- ...tylko...
Rozgrzane wargi, muskające płatek ucha.
- ...ty...
Wbijające się w ciało paznokcie.
- ...Potter.
Szept urwał się i przeszedł z ochrypły jęk, kiedy Severus doszedł w nim, a jego ciało spięło się i naparło na Harry'ego tak mocno, iż niemal wgniotło go w blat. Zaciskająca się na jego pośladku dłoń wbiła się drapieżnie w ciało, jak gdyby chciała go rozedrzeć na kawałki.
Ale Harry niemal tego nie odczuwał, ponieważ sam opadał teraz w otchłań rozlewającej się w jego wnętrzu przyjemności orgazmu. Wszystko w nim płonęło, a pod powiekami widział rozsypujące się miliony gorących iskier, które wędrowały po skórze, podrażniając każdy jej skrawek. Wcisnął twarz w szyję Severusa, dusząc w niej swój zachrypnięty krzyk i zakleszczył go w tak silnym uścisku, iż przez moment obaj nie mogli oddychać.
Pragnął wtopić się w niego. Być tak blisko, aby czuć bicie jego serca tuż przy swoim. I nigdy, absolutnie nigdy go nie puścić.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Miał wrażenie, że odpłynął gdzieś daleko. Widział jedynie ciemność i słyszał wdzierające się w otulającą go ciepłą cisze urywane, coraz głośniejsze oddechy. Swój i Severusa.
Mężczyzna leżał na nim i dyszał. A Harry czuł jego ciężar, czuł unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, słyszał przy uchu ciężki oddech. I uśmiechał się do siebie.
Rozluźnił nieco uścisk. Severus poruszył się i wyprostował, opierając się na łokciach. Harry wstrzymał oddech, widząc wbijające się w niego, zamglone spojrzenie. Twarz Severusa była tak blisko... Czuł na skórze jego przyspieszony, powoli wracający do normy oddech.
I po raz pierwszy... nie pragnął już niczego więcej. Żeby tylko zawsze było tak, jak teraz. Żeby tylko Severus zawsze był przy nim. Żeby to się nie skończyło. Nigdy.
Uniósł dłoń i dotknął szorstkiego policzka, wpatrując się jak urzeczony w te migoczące, głębokie oczy i wyszeptał cicho:
- Jestem tylko ja. I zawsze będę.
Na moment w ciemnych oczach pojawił się mroczny cień, a zmarszczka pomiędzy brwiami pogłębiła się. Harry poczuł niepokój, którego nie potrafił uzasadnić. Nie podobał mu się ten cień. Coś było nie w porządku. Znał już Severusa. Znał jego reakcje.
Zmarszczył brwi.
- Severusie?
Mężczyzna zacisnął usta i odsunął się. Harry przez moment nie chciał uwolnić go z uścisku, ale w końcu dał za wygraną. Bez słowa obserwował, jak Snape podnosi się i podciąga spodnie. Nie patrzył na niego. Tak, jakby Harry powiedział coś niewłaściwego.
- Coś się stało? - zapytał niepewnie, unosząc się na łokciach. Chciał wstać, ale mięśnie odmawiały współpracy po tak intensywnym orgazmie i nie chciały go słuchać.
- Ubierz się i chodź ze mną - odezwał się w końcu Severus. Jego głos był całkowicie opanowany.
Harry przekrzywił głowę, wpatrując się w zapinającego spodnie mężczyznę. Wyglądało na to, że cokolwiek go gryzło, udało mu się to przezwyciężyć.
Zmusił swoje ciało do wysiłku i usiadł na biurku, spoglądając na Snape'a zmrużonymi podejrzliwie oczami.
- I przestań się tak na mnie gapić, Potter - warknął mężczyzna, wyraźnie poirytowany. - Może powinienem dać ci swoje zdjęcie? Wtedy będziesz mógł patrzeć do woli, a ja przynajmniej nie będę musiał znosić twojego głupkowatego wyrazu twarzy.
Harry wydął wargi. No tak, Snape znowu był Snape'em.
- To bardzo dobry pomysł - stwierdził, uśmiechając się zawadiacko. - Powieszę je sobie nad łóżkiem i będę się do niego masturbował.
Mężczyzna rzucił mu na wpół zirytowane, na wpół rozbawione spojrzenie.
- Jakbyś już tego nie robił... - odparł szyderczo.
- A skąd możesz wiedzieć, co robię w środku nocy? - zapytał wyzywająco.
Severus zmrużył oczy. Na jego ustach pojawił się tajemniczy, krzywy uśmieszek.
- Domyślam się, że to samo, co ja.
Harry poczuł, że jego szczęka opada na podłogę, ale nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ Severus parsknął, odwrócił się i zniknął za drzwiami prowadzącymi do swoich komnat.
Chłopak zeskoczył z biurka, aby ruszyć za nim, z postanowieniem, że dowie się wszystkiego ze szczegółami, ale wtedy przypomniał sobie, że nie ma pojęcia, gdzie podziała się dolna część jego garderoby.
- Co zrobiłeś z moimi spodniami?! - krzyknął w stronę otwartych drzwi, rozglądając się uważnie wokół, ale Snape nie odpowiedział mu. Westchnął więc i ruszył do salonu, czując w sercu ciepły płomień radości, duszony jednak przez nieokreślony cień niepokoju, którego nie potrafił się pozbyć.
A może to była tylko jego wybujała wyobraźnia?
* "Tainted love" by Marilyn Manson
--- rozdział 33 ---
33. Let's get a party!
Time for parties and celebration
people dancing all night long
time for presents
and exchanging kisses
time for singing christmas songs*
Część 1
Kiedy Harry wszedł do Wielkiej Sali, od razu rzuciło mu się w oczy tylko jedno - Snape'a znowu nie było na posiłku. Nie widział go ani na śniadaniu, ani na obiedzie, ani na tej przeklętej kolacji.
Był to przedostatni dzień szkoły przed przerwą świąteczną. Uczniowie rozmawiali z podnieceniem o swoich planach. Hermiona i Ron siedzieli pochyleni ku sobie i szeptali coś do siebie.
- Cześć, Harry.
Chłopak obejrzał się i uśmiechnął do stojącej za nim Luny.
- Och, cześć - odparł.
- Idziesz na bożonarodzeniową imprezę? - zapytała Krukonka, podchodząc bliżej i posyłając mu promienny uśmiech. - Już nie mogę się doczekać. A ty?
- Ee... - Harry zamrugał, zaskoczony radosnym zapałem, który słyszał w jej głosie. Od kiedy to Luna z taką ochotą chodziła na uczniowskie imprezy? Zazwyczaj stroniła od tego typu zabaw, woląc w zamian ścigać po Hogwarcie sobie tylko znane magiczne stworzenia. No, ale skoro nawet Neville oświadczył mu, że ma zamiar przyjść, to wyglądało na to, że chyba pół szkoły się tam wybiera. A pierwotnie miała to być zabawa jedynie dla garstki osób.
- Nareszcie będziemy mogli wypić razem piwo kremowe - uśmiechnęła się.
A tak! Piwo kremowe! Harry całkowicie o tym zapomniał.
- No jasne. A z tego, co mówiła Tonks, to nawet może coś mocniejszego - wyszczerzył się.
Luna zarumieniła się lekko w odpowiedzi i uciekła wzrokiem.
Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem. Powiedział coś niestosownego? Wspomniał tylko o czymś mocniejszym i o...
Zerknął na stół nauczycielski.
...Tonks. Tonks, która wyglądała, jakby właśnie odwróciła głowę w przeciwną stronę i zaczęła pospiesznie coś opowiadać siedzącej obok niej profesor Sprout.
Spojrzał z powrotem na Lunę, która zdążyła już zrobić kilka kroków w kierunku stołu Krukonów.
- No to... do zobaczenia. - Pomachała mu i czmychnęła z pola widzenia.
To było... osobliwe, nawet jak na nią.
Wzruszył ramionami i skierował się do stołu Gryffindoru, szybko zapominając o piwie kremowym z Luną i zastanawiając się, jak zmusić Severusa do zjedzenia posiłku. Nie podobało mu się, że mężczyzna tak o siebie nie dbał. Przecież pamiętał, jak Severus kazał mu zjeść kolację, kiedy Harry przez cały dzień siedział zamknięty w Pokoju Życzeń.
Tak właśnie zrobi! Poprosi Zgredka o pomoc i sam zaniesie Severusowi jedzenie! Zresztą i tak musiał z nim porozmawiać o swoich świątecznych planach i wypadzie do Hogsmeade. Wczoraj kompletnie o tym zapomniał, zbyt zajęty wyobrażaniem sobie, że Snape go zdradza, i pieprzeniem się z nim na biurku. Co prawda później poszli do komnaty, ale ciężko było mu wtedy skupić się na czymkolwiek, gdyż nie miał na sobie spodni, A Snape zdawał się świetnie bawić, dręcząc go. - Hmm, twoje spodnie?. Zdaje się, że ich tu nie ma, Potter. Obawiam się, że będziesz musiał wrócić bez nich.
"Rzeczywiście, to było bardzo zabawne" - pomyślał.
Ale Harry był wyjątkowo zdeterminowany, więc zaczął krążyć po komnacie i ich szukać, aż w końcu znalazł na jednej z dolnych półek szafki stojącej w samym rogu pomieszczenia. Kiedy wściekły wrócił na fotel, jedyne o czym marzył, to odwdzięczyć się Snape'owi i też go rozdrażnić, więc zapytał: - Naprawdę robisz w nocy to samo co ja? Opowiedz o tym, chętnie posłucham. - Do tej pory pamiętał to potworne uczucie upokorzenia, kiedy usłyszał odpowiedź Snape'a - Tak, Potter. Śpię. Nie wiedziałem, że to aż tak cię fascynuje. - A później ten drań miał jeszcze czelność uśmiechnąć się szyderczo!
Lecz wszystkie te wydarzenia zdawały się blednąć w obliczu tego, co wydarzyło się wcześniej, w obliczu tego, co zrobił ze Snape'em i co od niego usłyszał. Do tej pory nie potrafił w to uwierzyć i czasami zastanawiał się, czy się nie przesłyszał, czy to nie była po prostu jego wybujała wyobraźnia.
Jesteś tylko ty, Potter.
Na samo wspomnienie coś przewracało mu się w żołądku i oblewała go fala gorąca, a na usta wypływał maślany uśmiech.
Był tylko on. Severus pieprzył tylko jego. Tylko i wyłącznie jego!
Czuł się taki szczęśliwy, że miał ochotę nucić pod nosem i podskakiwać jak Luna.
Kiedy usiadł przy stole i przywitał się z przyjaciółmi, którzy, lekko zarumienieni, oderwali się od siebie i spojrzeli z determinacją w swoje talerze, jego dłoń błyskawicznie powędrowała do kieszeni.
Muszę z tobą bardzo pilnie porozmawiać, Severusie. Mógłbym przyjść do ciebie po kolacji?
Odpowiedź otrzymał dopiero pod koniec posiłku:
Skoro musisz...
Harry uśmiechnął się do siebie, ale po chwili westchnął ciężko.
Teraz dopiero czekają go schody...
*
Po kolacji zawołał Zgredka i poprosił go, aby przyniósł mu z kuchni jeszcze jedną porcję, bo chciałby zjeść w łóżku. Powiedział przyjaciołom, że wróci wieczorem, bo ma ochotę się przejść i może odwiedzi Hagrida, po czym zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i ruszył do lochów razem z talerzem i przekonaniem, że wszystko mu się z pewnością uda.
Zdjął pelerynę w gabinecie, schował ją do kieszeni i trzymając przed sobą parujący talerz, zapukał do komnaty Severusa. Kiedy drzwi otworzyły się, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Dobry wieczór, Severusie.
Mężczyzna zamarł i zmrużył oczy, spoglądając najpierw na wyszczerzoną twarz Harry'ego, a następnie na talerz.
- Co to jest? - warknął.
Nie czekając na zaproszenie, Harry prześliznął się obok niego i postawił jedzenie na stoliku.
- Ostatnio w ogóle nie bywasz na posiłkach, więc zacząłem się o ciebie martwić. W ogóle o siebie nie dbasz, Severusie. Dlatego postanowiłem przynieść ci kolację. Mam nadzieję, ze lubisz pieczeń. - Uśmiechnął się, prostując się i spoglądając na zamykającego drzwi Snape'a.
Mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na leżący na stole talerz, a następnie na Harry'ego, później znowu na talerz i znów na Harry'ego. Na jego twarzy zaskoczenie powoli przeobraziło się w coś, czego chłopak jeszcze nigdy nie widział i dlatego nie potrafił tego nazwać.
Severus oblizał wargi i odchrząknął.
- Nie wiem, co kazało ci sądzić, że skoro nie zjawiam się na posiłkach, to najprawdopodobniej konam tutaj z głodu, ale chcę cię zapewnić, iż jadam regularnie dzięki uprzejmości zamkowych skrzatów, z których usług, jak widzę, ty także skorzystałeś.
Harry poczuł, że się rumieni.
- Nie pomyślałem o tym - powiedział cicho, spuszczając głowę.
- Wcale mnie to nie dziwi - odparł Snape, podchodząc do swojego zielonego fotela.
Harry był zły na siebie, że tak się wygłupił. To przecież oczywiste, że gdyby Severus nie jadał, to już dawno wyglądałby jak jeden z tych szkieletów, znajdujących się w klasie Obrony Przed Czarną Magią. Sięgnął po talerz, aby go zabrać, lecz Severus złapał go za rękę i odsunął ją.
- Ale skoro już to przyniosłeś, to nie możemy pozwolić, aby się zmarnowało. - Machnął różdżką i z jednej z szafek wyfrunął drugi talerz i wylądował na stole. Mistrz Eliksirów podzielił pieczeń na dwie porcje i wskazał Harry'emu drugi fotel. Harry usiadł niepewnie, czując dziwne ciepło w żołądku, kiedy uświadomił sobie, że właśnie będzie jadł kolację z Severusem. Patrzył jak mężczyzna przywołuje dwa puchary i czerwone wino.
Harry pochylił się nad swoją porcją. Po raz pierwszy jadł posiłek z Severusem. To było... niesamowite. Prawie tak, jakby byli prawdziwą... parą - dokończył w myślach, rumieniąc się. Zerknął na Severusa, który z uwagą i skupieniem przeżuwał pieczeń, popijając ją winem. Jeżeli chciał dopiąć swego, musiał zacząć działać już teraz, póki Snape jest zajęty jedzeniem. Mając pełne usta nie będzie mógł na niego krzyczeć. To zwiększało jego szanse.
- Ekhem - odchrząknął, prostując się w fotelu i biorąc głęboki oddech. - Tak naprawdę to... przyszedłem, bo chciałem o czymś z tobą porozmawiać, Severusie.
Mężczyzna nie spojrzał na niego.
- Domyśliłem się tego, chyba że tą "bardzo pilną" sprawą, o której chciałeś porozmawiać, jest częstotliwość moich posiłków.
- Nie. To znaczy, to też, ale... Och, chciałem po prostu porozmawiać z tobą o świętach.
Dłoń Severusa znieruchomiała w połowie drogi do ust. Palce zacisnęły się na widelcu. Zmrużone oczy przeszyły Harry'ego tak, jakby chciały przebić się przez niego na wylot.
- Z tego, co słyszałem, to wybierasz się do Weasleyów. Nie widzę więc powodu, dla którego miałbyś o tym ze mną rozmawiać, chyba że chciałbyś poznać jakiś skuteczny sposób na powstrzymanie ich od rozmnażania się w tak zastraszającym tempie i zalewania czarodziejskiego świata plagą rudowłosych, niekompetentnych imbecyli.
Harry przewrócił oczami.
Och, dlaczego Severus musiał wszystko tak komplikować?
- Tak właściwie, to Dumbledore zaproponował mi, abym został na święta w Hogwarcie - odparł Harry, wbijając w mężczyznę wyzywające spojrzenie.
Przez chwilę panowała cisza. Snape wydawał się nieporuszony tą informacją. Uniósł jedną brew, patrząc na Harry'ego wyczekująco.
- I?
Harry odchrząknął.
- I pomyślałem, że chyba zdecyduję się zostać.
Mężczyzna zmrużył oczy i jeszcze głębiej wbił w Harry'ego nieprzyjemny wzrok.
- A co to ma wspólnego ze mną?
- No... ee... - Chłopak kręcił się pod wpływem tego spojrzenia, czując, że traci całą odwagę. Ale musiał to powiedzieć, dopóki jeszcze została mu jej chociaż odrobina. - No i pomyślałem, że mógłbym spędzić święta z... t-tobą.
Oczy Severusa rozszerzyły się na chwilę, by sekundę później zamienić się w ciskające błyskawicami czarne dziury.
- Nie, nie mógłbyś - wycedził Snape, wkładając w słowa tyle przekonania, jakby od tego zależało jego życie.
Harry poczuł, jak do jego serca wkrada się nieprzyjemny chłód.
- Dlaczego?
- Nareszcie mam okazję odpocząć od nieodpowiedzialnych, niepotrafiących używać mózgów i czerpiących przyjemności z prześladowania mnie swoim bezcelowym istnieniem uczniów i nie pozwolę, aby jakiś napalony gówniarz plątał mi się pod nogami i psuł mój zasłużony odpoczynek.
Harry wypuścił ze świstem wstrzymywane do tej pory powietrze.
- Nie będę plątał ci się pod nogami. To... to nie o to chodzi! I nie jestem gówniarzem! - warknął, rozdrażniony odpowiedzią Snape'a. - Po prostu... chciałbym, abyśmy spędzili te kilka dni razem. Nie chcę być gdzie indziej. Chcę być z tobą.
Severus zacisnął usta.
- Wykluczone - warknął i powrócił do jedzenia, tak jakby uważał ten temat za zamknięty.
Harry zasępił się. Plan A nie wypalił. Czas przejść do planu B. Planu, który obmyśliła ślizgońska część jego natury. I niezależnie od tego, jak bardzo jej nienawidził i się jej wypierał, czasami była bardzo przydatna.
Odchylił się w fotelu i westchnął.
- Och, szkoda... Wygląda na to, że będę musiał jednak spędzić święta z Weasleyami. Pójdę zaraz do dyrektora i poinformuje go, że nie zostanę w Hogwarcie.
Severus poderwał nagle głowę i spojrzał na Harry'ego z zaskoczeniem w oczach. Ale to był jedynie przebłysk. I najwyraźniej udało mu się szybko opanować, ponieważ jego rysy wyostrzyły się, a twarz ściągnęła gniewnie. Wbił wzrok z powrotem w talerz i zaczął jeść, ale Harry widział, że zmarszczka pomiędzy jego brwiami znacznie się pogłębiła.
To była dziwna reakcja. Snape wyglądał na... złego? Niby dlaczego? Powinien się chyba cieszyć. A może zaskoczyło go po prostu to, że Harry w końcu dał sobie spokój? Po chwili otwartego gapienia się, Harry stwierdził jednak, że lepiej będzie, jeżeli przejdzie już do sedna swojego planu, ponieważ przez to wszystko niemal zapomniał, co miał powiedzieć.
Spojrzał w ogień, wzruszył obojętnie ramionami i starając się brzmieć na beztroskiego, kontynuował:
- Pani Weasley i Ginny z pewnością się ucieszą, że do nich przyjadę. Poproszę Ginny, żeby upiekła te ciasteczka, które tak uwielbiam. Mam tylko nadzieję, że nie będzie chciała znowu mnie nimi karmić... - Kątem oka zerknął na Severusa, który przestał żuć i wyglądał, jakby zastanawiał się, czy dokończyć i połamać sobie zęby, które zaciskał w próbie zapanowania nad sobą, czy też wypluć to, co miał w ustach i rzucić tym w Harry'ego.
Chłopak uśmiechnął się do siebie w myślach. Zrobił już niewielką szparę, ale musiał wiercić dalej, dopóki Severus się nie złamie.
- Najgorsze będą te przeklęte jemioły, które pani Weasley tak uwielbia rozwieszać w każdym możliwym przejściu. Będę musiał bardzo uważać, aby nie natknąć się na Ginny. A jeżeli mi się nie uda, to... no cóż, głupio byłoby odmówić... Nie chciałbym, aby się na mnie obraz...
Jego wywód został przerwany nagłym, donośnym trzaskiem.
- Dosyć - wysyczał Snape, zabierając dłoń ze stołu, w który przed chwilą uderzył. - Jeżeli to jedyny sposób, aby cię uciszyć, Potter, to...
- Czyli mogę zostać? - przerwał mu Harry, nie potrafiąc powstrzymać radosnego uśmiechu.
Severus rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Skoro już musisz wiedzieć, to nie zamierzam...
- Och, dziękuję! - Harry wyszczerzył się, nie pozwalając mu dokończyć. - Obiecuję, że będę tak cicho, że pewnie nawet mnie nie zauważysz. Mogę nawet rzucić na siebie zaklęcie wyciszające. Nie będę ci przeszkadzał. Chcę tylko... być z tobą - dokończył, czując przyjemne ciepło w żołądku, które promieniowało na całe ciało, przenikając do serca.
Udało mu się! Spędzi święta z Severusem! Miał ochotę skakać ze szczęścia, ale wiedział, że gdyby spróbował to zrobić, Snape mógłby bardzo szybko zmienić zdanie. Zresztą, to była dopiero połowa sukcesu. Pozostała jeszcze jedna sprawa.
- Ekhem... Chciałbym cię poinformować, że... - No dalej! Powiedz to! - ...nie będę mógł przyjść jutro na szlaban. - Widząc, że wzrok mężczyzny zmienia się z morderczego w obdzierający ze skóry, dodał szybko: - Tonks urządza jutro bożonarodzeniową imprezę w Hogsmeade. Wszyscy tam będą i ja też chciałbym pójść. I pomyślałem, że... zapytam, czy... mogę... - Harry cichnął powoli pod wpływem wgniatającego go w fotel spojrzenia Snape'a. Zebrał się w sobie i dodał: - Na pewno o tym słyszałeś. Dumbledore mówił, że będziesz rozciągał bariery ochronne razem z innymi nauczycielami, więc wiem, że będę bezpieczny. Naprawdę chciałbym pójść. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
Severus oderwał w końcu od niego wzrok i prychnął:
- Miałbym być zły z powodu tego, że chcesz zmarnować cały wieczór na bezsensowne pląsy i paplanie o niczym w gronie swoich żałosnych przyjaciół i tej różowowłosej niezdary, która nie potrafi odróżnić pancerza buhorożca od własnego tyłka?
Harry westchnął z frustracją.
- Aha, czyli jesteś zły.
Mężczyzna prychnął ponownie i spojrzał w ogień. Harry spróbował załagodzić sytuację:
- Nic mi nie będzie. Nie martw się.
Severus rzucił mu kolejne nieprzyjemne spojrzenie, ale tym razem nie skomentował tego. Harry uznał to za pozwolenie, lecz nie drążył więcej tego tematu, wiedząc, że Snape i tak jest już na granicy wybuchu.
To było niesamowite. Kiedyś mężczyzna zrobiłby wszystko, aby nie pozwolić Harry'emu spędzić przyjemnego wieczoru, a możliwe, że nawet specjalnie zadałby mu dodatkową pracę, aby zniszczyć wszystkie jego plany. Ale teraz...
Harry poczuł przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz siebie. Jego oczy uśmiechały się, kiedy spojrzał na ciemną sylwetkę Mistrza Eliksirów, na którego szatach igrały cienie rzucane przez drgające w kominku płomienie.
Czuł, że jest coraz bliżej. Coraz bliżej przebicia się przez te wchłaniające światło, zmrużone oczy, sięgnięcia poprzez zapiętą aż pod szyję czarną szatę, muśnięcia tych miękkich, okalających twarz włosów i owinięcia dłoni wokół bijącego serca. Chciał złapać je mocno, przytulić do piersi niczym największy skarb, a później zwinąć się w kłębek wokół niego i słuchać jego powolnego, uspokajającego bicia. I nigdy, przenigdy nie pozwolić, aby ktokolwiek mu je zabrał.
Westchnął głęboko i zmusił się, aby oderwać wzrok od Severusa i spojrzeć w ogień.
Już niedługo je zdobędzie. Wiedział, że jest coraz bliżej. Wyczuwał to całym sobą.
- Och, spójrz na to! "Przeplatana mocnym jak stal włosem jednorożca hebanowa rączka, specjalnie selekcjonowane witki Topoli Drżącej, blisko spokrewnionej z Wierzbą Bijącą, które sprawią, że nikt cię nie zatrzyma." Och, jest piękna... - wyszeptał Ron, wpatrując się jak urzeczony w znajdującą się na wystawie sklepu z wyposażeniem do Quidditcha miotłę z najnowszej serii Nimbusa, o dźwięcznej nazwie Promień.
Harry przytaknął, chociaż i tak wolał swoją Błyskawicę. Zaczynał być już zmęczony chodzeniem po Hogsmeade z Ronem i próbował coś wymyślić, aby się od niego uwolnić. Hermionie już się to udało. Skorzystała z nadarzającej się okazji i zaszyła się w pierwszej księgarni, którą napotkała. Ale Harry nie mógłby zrobić czegoś takiego. Wciąż był obserwowany przez chodzącego za nim jak cień profesora Flitwicka, którego zadaniem była chronienie go podczas pobytu na przedświątecznym zakupach w wiosce czarodziejów.
Harry westchnął z frustracją i rozejrzał się po wypełnionych czarownicami, czarodziejami i uczniami Hogwartu ulicach miasteczka. Śnieg prószył tak gęsto, jakby postanowił zasypać każdą dostępną powierzchnię, tworząc trudne do przebycia zaspy. Co jakiś czas do uszu Gryfona docierały śpiewane przez kolędników świąteczne piosenki, ale nie potrafił wypatrzyć ich źródła w otaczającej go ścianie białego puchu.
- Wejdźmy do środka! - krzyknął Ron i wpadł do sklepu. Harry westchnął z rezygnacją i poczłapał za nim. Kiedy byli już wewnątrz, dołączył do nich także profesor Flitwick, uśmiechając się z zakłopotaniem do Harry'ego. Widocznie jemu także nie podobało się chodzenie krok w krok za Potterem. Ale nie mógł przecież złamać nakazu dyrektora.
Harry odwrócił się tyłem do niego i zacisnął zęby z bezsilnej złości. Jak miał, do diabła, w takich warunkach kupić prezent dla Snape'a? Szczególnie, że nawet nie wiedział, co chciałby mu dać. Dlatego potrzebował trochę czasu w samotności, aby mógł wybrać coś w spokoju i nie bać się, że wszyscy zaczną go wypytywać "dla kogo to?".
Spojrzał tęsknie w okno i zamrugał, widząc przechodzącą obok sklepu potężną sylwetkę Hagrida. W jego umyśle zapłonęła lampka. Nie zwracając uwagi na grzebiącego wśród szat do Quidditcha Rona, wypadł ze sklepu, pośliznął się na śniegu i wpadł prosto w futrzane palto półolbrzyma.
- Uważaj, Harry, bo jak rypniesz w ten śnieg, nie będzie co zbierać - uśmiechnął się Hagrid, stawiając go prosto i poklepując po plecach, co poskutkowało tym, że Harry miał wrażenie, jakby jego płuca się przemieściły.
- Mogę trochę pochodzić z tobą po Hogsmeade? - wypalił Harry, słysząc tupot biegnącego za nim profesora od Zaklęć. - Mam kilka rzeczy do kupienia, a Rona nie można stąd odciągnąć - wyjaśnił, wskazując kciukiem za siebie.
- Och, Potter - sapnął Flitwick, zatrzymując się przy Gryfonie. - Nie możesz wykonywać takich gwałtownych zrywów. Utrudniasz mi zadanie. Och, witaj, Hagridzie.
- Dobry, psorze. Harry poprosił mnie o eskortę. To chyba nie problem?
Flitwick spojrzał z dołu na półolbrzyma i skrzywił się:
- Ale postaraj się go nie zgubić po drodze. I odprowadź później do Hogwartu. I tak mam już po dziurki w nosie tych zasp - wymamrotał nauczyciel, odwracając się i oddalając swoim charakterystycznym, kaczym chodem.
Harry wyszczerzył się do przyjaciela.
- Wielkie dzięki.
- Się robi, Harry. Też nie byłbym zachwycony, gdyby ktoś ciągle za mną łaził. Co u ciebie?
Ruszyli powoli wzdłuż przeludnionej ulicy. Podróżowanie z Hagridem było o tyle prostsze, że wszyscy schodzili im z drogi. Harry nie martwił się o Rona. Był tak pochłonięty sprzętem do Quidditcha, że zanim w ogóle zauważy jego nieobecność, zdąży już pewnie dawno wszystko załatwić i wrócić.
- Wszystko w porządku, poza tym, że wszyscy traktują mnie tak, jakbym był jakimś cholernym złotym jajkiem. Kruchym i drogocennym.
- A dziwisz się, Harry? Po tym ataku na ciebie? Szczęście, żeś ocalał i możesz teraz gadać tu ze mną. Po tym, co wyprawia się ostatnio w Zakazanym Lesie, na miejscu dyrektora zamknąłbym cię w Hogwarcie i nie pozwolił ci z niego wyłazić ani nawet wyściubiać nosa poza jego mury.
Harry zmarszczył brwi.
- A co wyprawia się w Zakazanym Lesie?
Hagrid skrzywił się, jakby był zły na siebie.
- Znowu za dużo paplam... - wymamrotał.
- Hagridzie - powiedział Harry z naciskiem. - Co się dzieje w Zakazanym Lesie? Jeżeli to coś niebezpiecznego, to powinienem chyba o tym wiedzieć, żebym mógł się przygotować, prawda? Proszę, chociaż ty nie traktuj mnie jak dziecko.
Hagrid zatrzymał się i westchnął ciężko.
- No dobra... Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Ani słówka.
Harry podniósł dłoń.
- Obiecuję.
Półolbrzym pokiwał głową i wbił wzrok w zdeptany śnieg.
- Coś morduje zwierzaki. Coś albo ktoś. I to w straszny, okrutny, przeokropny sposób.
Harry zmarszczył brwi.
- Zwierzaki? Jakie zwierzaki? I po co? Voldem... Przepraszam, Sam-Wiesz-Kto ma już swoje ciało i nie potrzebuje krwi jednorożców.
Hagrid pokręcił głową.
- To nie o to chodzi. Psor Dumbledore myśli, że to jakieś... ćwiczenia. Bo ginie mnóstwo różnych zwierzaków. Nawet ptaki.
- Ćwiczenia? - Nie brzmiało to zbyt przyjemnie.
- Taa... w zabijaniu.
Harry rozszerzył oczy, czując jak jego serce przyspiesza.
- J-jak to?
- Niektóre zwierzaki zabiła Avada, ale niektóre... - Hagrid zawiesił głos, jakby to, o czym opowiadał, było zbyt przerażające.
- Co? - dopytywał się Harry, czując nieprzyjemny uścisk w gardle.
- Niektóre bidule były poobdzierane ze skóry, niektóre spalone, niektóre zamrożone, rozwalone na kawałeczki, a nawet znalazłem jednego ptaka z... - Widząc przerażenie malujące się na twarzy Harry'ego, Hagrid chyba w końcu postanowił ugryźć się w język. - Chyba się przymknę...
Harry nie potrafił uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Czuł, że robi mu się niedobrze, kiedy wyobraził sobie te wszystkie okropieństwa.
- To... straszne - zdołał w końcu wydusić.
A Dumbledore to przed nim ukrywał! Cholera, przecież sam często chodził po tym lesie.
- Nie wiadomo, co je zabiło?
Hagrid pociągnął nosem i pokręcił głową.
- Psor twierdzi, że to wygląda jak sprawka uczącego się "do zawodu" Śmierciożercy. Podobno te bydlaki ćwiczą najpierw klątwy na biednych zwierzakach, żeby potem rzucać je na ludzi. Myśli, że to może być sprawka... - Hagrid zająknął się, jakby nie chciało mu to przejść przez gardło - ...jednego albo kilku uczniów Hogwartu. Cholibka, Harry, nie podejrzewałem, że dożyję takich czasów, kiedy dzieciaki będą mordować zwierzaki w moim lesie, żeby ćwiczyć się na Śmierciojadów. Gdybym tylko takiego złapał... - Hagrid zacisnął wielką pieść, a jego rysy wyostrzyły się. - Tylko że oni przyłażą jedynie nocą. I muszą dobrze znać las, bo wybierają takie drogi, co to ich nikt, poza psorami, nie zna.
Harry zmarszczył brwi. Gdzieś w głębinach jego umysłu pojawiła się bardzo nieprzyjemna myśl, ale błyskawicznie ją zdusił. Była zbyt przerażająca.
- Mam nadzieję, że w końcu go złapiecie. Albo ich. Mógłbym spróbować pomóc, gdybym...
- Nie, Harry, nie mieszaj się w to. Psor Dumbledore i tak ukręciłby mi głowę przy samym siedzeniu, gdyby wiedział, że ci to wypaplałem.
Harry zasępił się. Dlaczego wszyscy musieli traktować go jak dziecko? Dlaczego ukrywali przed nim prawdę? Dlaczego nikt mu nie chciał niczego powiedzieć i wszystko musiał wyciągać niemal siłą? Czy było coś jeszcze, o czym nie wiedział? Na razie nie otrzyma odpowiedzi na te pytania i musi się z tym pogodzić. Ale miał nadzieję, że już niedługo...
Jego uwagę rozproszył błysk po lewej stronie. Odwrócił głowę i zatrzymał się tak nagle, że idący za nim ludzie niemal na niego wpadli.
Stał przed wystawą sklepu z upominkami. Na jednej z półek znajdowała się figurka. A właściwie dwie figurki, połączone ze sobą. Lśniącego złotem lwa oplątał mieniący się srebrzyście wąż. Przesuwał się powoli pomiędzy jego łapami, ocierał łbem o miękką grzywę, oplatał pierś i zakleszczał go w uścisku, a lew odwdzięczał się lizaniem jego migoczących łusek.
Harry tylko stał i wpatrywał się jak zaczarowany w to, co widział.
Obok stało kilka podobnych figurek, symbolizujących domy w różnych kombinacjach, ale jego interesowała tylko ta jedna.
- Zaczekaj tu, Hagridzie. Zaraz wrócę - rzucił do przyjaciela i wszedł do sklepu.
Pomieszczenie wypełnione było uczniami, którzy kupowali prezenty dla swoich bliskich. Harry zauważył czwartorocznego na oko Ślizgona, który rumieniąc się i rzucając wokół spłoszone spojrzenia, tak jakby obawiał się zostać złapanym przez swoich kolegów, kupował figurkę z wężem i borsukiem.
Harry uśmiechnął się pod nosem. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o sympatie i antypatie pomiędzy domami. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie zwracał uwagi na stereotypy i pójdzie własną drogą.
Tak, tylko że Ślizgon mógł już stąd wyjść z prezentem, a Harry wciąż stał na środku pomieszczenia, czując się niezwykle głupio i nie mając odwagi podejść do lady. Ale pewnie nie będzie musiał zbyt długo czekać...
- Och, pan Potter! - zaszczebiotała ubrana w różowy fartuszek ekspedientka, klaszcząc w dłonie. - To zaszczyt widzieć tu pana. Przyszedł pan po prezent dla kogoś bliskiego?
...no właśnie.
- Ee... - wydukał Harry, czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych w sklepie osób. - Ja... ekhem... To znaczy... Przyjaciel poprosił mnie, żebym kupił coś dla jego d-dziewczyny - wydusił, czując, że zaschło mu w gardle. Sprzedawczyni rzuciła mu długie spojrzenie i uśmiechnęła się.
- Och, a czy ten "przyjaciel" chciałby coś konkretnego?
- Ekhem... tak. Bardzo podoba mu się ta figurka z wystawy. Z lwem i... i... - Och, dlaczego ona musiała uśmiechać się w taki denerwujący sposób? - ...wężem - dokończył, czując jak coś ściska jego płuca. Dziewczyna uniosła brwi i spojrzała na zaglądającego przez okno Hagrida.
Pięknie, teraz wszyscy będą już wiedzieć, że jego prawdopodobna dziewczyna jest ze Slytherinu. Po prostu cudownie! Chyba że jakimś cudem ktokolwiek uwierzył w tę bajeczkę o "przyjacielu", ale widząc minę ekspedientki równie dobrze mógłby opowiedzieć o stadzie goniących go krwiożerczych pufków, przez które musiał ukryć się w tym sklepie, i które teraz czaiły się przed wejściem, aby odgryźć mu stopy.
Na szczęście dziewczyna nie komentowała już więcej, tylko wyjęła spod lady figurkę i zapakowała ją, tłumacząc Harry'emu, że jest zaczarowana w taki sposób, iż można "nagrać" na niej jakiekolwiek słowa albo dźwięki i po wypowiedzeniu odpowiedniej frazy, figurka będzie je odtwarzać.
Harry podziękował cicho, zapłacił i wypadł ze sklepu jak burza, wciąż czując na sobie jej rozbawiony wzrok.
Ale kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, przestało mieć to dla niego znaczenie. Najważniejsze było, że w końcu znalazł odpowiedni prezent dla Snape'a. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o minie Severusa, kiedy zobaczy figurkę. Ale musiał ją kupić! Była taka... perfekcyjna.
Harry zatrzymał się w jeszcze kilku sklepach i kupił prezenty dla przyjaciół, a dla siebie czerwoną, atłasową koszulę i czarny krawat na świąteczną kolację.
Hagrid był bardzo przyjemnym towarzyszem. Nie zadawał mu dociekliwych pytań i nie próbował podejrzeć, co kupił. Z Ronem i Hermioną nie udałoby mu się załatwić tego wszystkiego tak, aby nie skończyło się na wielkiej kłótni. Okazało się, że Hagrid słyszał o imprezie organizowanej przez Tonks i że tak, z chęcią się na nią wybierze, jeżeli Harry go zaprasza, bardzo chętnie, będzie mógł z nimi pogadać i w ogóle, bo tak rzadko mają czas, aby go odwiedzić.
Na tę uwagę Harry'emu zrobiło się trochę głupio. Snape tak bardzo wypełniał każdą jego chwilę, że zapomniał o całej reszcie świata. W ogóle to już od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem napisania listu do Lupina, ale ciągle coś mu przeszkadzało. A raczej ktoś. A raczej spotkania z tym kimś. I myślenie o tym kimś niemalże przez cały czas, kiedy tylko się nie uczył albo nie spał.
Cholerny Snape!
Jego Snape.
Znalazł Rona w tym samym sklepie, w którym go zostawił. Zaszył się w dziale z poradnikami na temat skutecznych taktyk i technik obronnych i Harry bardzo się namęczył, aby go stamtąd wyciągnąć. Hermionę spotkali obok Trzech Mioteł. Miała pełną torbę książek i zaczerwienione z podekscytowania policzki. Przez całą drogę do Hogwartu opowiadała im o najnowszej serii książek o numerologii, na które natknęła się w księgarni i nie mogła się od nich oderwać.
Hagrid odprowadził ich aż pod same wrota zamku, po czym pomachał i obiecał, że spotkają się wieczorem na imprezie, a oni, nadal rozmawiając, weszli do głównego holu i ruszyli do wieży Gryffindoru razem z innymi powracającymi z Hogsmeade, podekscytowanymi uczniami.
Kiedy weszli do gospody, musieli przystanąć, aby upewnić się, że trafili w odpowiednie miejsce, ale obecność siwobrodego barmana i plątającej się gdzieś za barem kozy potwierdziła ich przypuszczenia. Byli w Świńskim Łbie, ale... jakże odmienionym.
Każdy skrawek głównej sali przystrojony został kolorowymi łańcuchami, bombkami i świecidełkami. Stoliki, nakryte iskrzącymi w świetle płonących świec obrusami, zastawione były przeróżnymi specjałami z Miodowego Królestwa. Na samym środku utworzono specjalne miejsce do tańczenia, pokryte woskowanym parkietem w kolorze błyszczącego gwiazdami ciemnogranatowego nieba.
- Jak tutaj pięknie... - wyszeptała Hermiona, rozglądając się z zachwytem. - Sama to zrobiłaś?
Tonks uśmiechnęła się promiennie.
- Profesor Flitwick pomógł mi trochę z podłogą, a profesor Sprout zrobiła girlandy z kwiatów.
Pokiwali głowami z uznaniem i poszli wybrać dla siebie stolik.
- A niech ją! - syknął Ron, kiedy już zajęli miejsca, wpatrując się niczym jastrząb w Ginny, która trzymała za rękę jakiegoś wysokiego Krukona. Usiadła z nim w samym rogu pomieszczenia, rzucając bratu od czasu do czasu pełne wyższości spojrzenia.
- Jak ona może tak bezczelnie... trzymać go za rękę? I to na moich oczach! Pójdę tam zaraz i...
- Siadaj! - Hermiona z pomocą Harry'ego złapała go za koszulę i pociągnęła z powrotem na miejsce. - Co ty wyprawiasz? Przecież oni nic nie robią! A Ginny może chodzić z kim chce! Przestań wreszcie zachowywać się jak skończony kretyn i daj jej trochę swobody!
Ron rzucił swoje najbardziej mordercze spojrzenie, ale nie zrobiło to na niej wrażenia.
- Powiedz coś, Harry - Hermiona wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- Ja... ee...
- Cześć wam! - Nagle tuż obok ich stolika wyrosła Luna. Miała na sobie zieloną sukienkę przypominającą obwieszoną bombkami i łańcuchami choinkę. A na głowie wielką, złotą gwiazdę. - Mogę się do was przysiąść?
- Jasne! - Harry jako pierwszy zrobił jej miejsce, wdzięczny za wybawienie go od konieczności wmieszania się w kolejną kłótnię przyjaciół. Miał ich powoli dosyć, a impreza nawet się jeszcze na dobre nie zaczęła.
- Ekhem... - Głos dobiegający ze środka sali zmusił ich do zamilknięcia i do spojrzenia na stojącą w centralnym miejscu parkietu Tonks. - Chciałam was bardzo serdecznie powitać i podziękować za przybycie. Mam nadzieję, że będziemy się świetnie bawić i że ten wieczór zbliży nas do siebie... - Czy Harry'emu się wydawało czy spojrzenie Tonks rzeczywiście na ułamek sekundy spoczęło na siedzącej tuż obok niego Lunie? - ...jeszcze bardziej niż byliśmy... zbliżeni do tej pory. Ekhem, chyba wszystko poplątałam. - Machnęła ręką i uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Mniejsza z tym. Jedzcie, pijcie i bawcie się tak dobrze, jakby mnie tu wcale nie było. - Kiwnęła różdżką w stronę stojącego w kącie gramofonu, z którego zaczęły wypływać skoczne dźwięki świąteczno-imprezowych piosenek Fatalnych Jędz, Strachów Na Lachy i wielu innych czarodziejskich zespołów. Harry większości z nich kompletnie nie znał, ale szybko dał się wciągnął we wspólne śpiewanie razem z Ronem, Hermioną, Luną i Tonks, która także przysiadła się do ich stolika.
Do obowiązkowej kolejki piwa kremowego Nimfadora wyciągnęła z kieszeni swojego czarnego, nabijanego srebrnymi nitami płaszcza butelkę czegoś "specjalnego", co po złożeniu przysięgi, że nie powiedzą o tym żadnemu innemu nauczycielowi, dolała im do piw.
Harry stwierdził, że smakowało podobnie jak martini, które pił u Snape'a, ale o wiele bardziej paliło w język. I było trochę gorzkie, ale dzięki temu idealnie równoważyło słodycz piwa kremowego. Tonks nalała sobie potrójną porcję i uśmiechnęła się szeroko.
Policzki Luny już po pierwszej kwarcie piwa niebezpiecznie się zaczerwieniły. Zaczęła im opowiadać o spisku, w którym Ministerstwo próbowało zatuszować swoje akty terroru i napaści wobec żyjących samotnie czarownic, podejrzewając je o porywanie i zjadanie mugolskich dzieci. Ale jej ojciec odkrył ich sposoby działania i opublikował je w "Żonglerze", za co próbowali go zamknąć w Azkabanie, aby go uciszyć. Wszyscy słuchali jej z pobłażliwymi uśmiechami na ustach. Nawet Neville, który także się do nich dosiadł. Wszyscy, oprócz Tonks, która wpatrywała się w nią tak, jakby wierzyła w absolutnie każde jej słowo. Po trzeciej kolejce piwa "z dodatkiem" Luna uciszyła się i stała się dziwnie małomówna. Kołysała się tylko z boku na bok, wbijając rozmyty wzrok w stolik i od czasu do czasu zerkając na zaśmiewającą się do łez z dowcipów Rona Tonks.. A Harry tylko sączył swój napój i przyglądał się jej z coraz większym zainteresowaniem.
Kilka par odważyło się w końcu i zaczęło tańczyć na parkiecie. Tonks jednym silnym pociągnięciem posadziła Rona na miejscu, kiedy chciał się zerwać i odciągnąć Ginny od przytulającego ją w tańcu Krukona. Po jakimś czasie do ich stolika dosiadła się nieznana dziewczyna, która przedstawiła się jako Anastassy Lipswic i wytłumaczyła, że przyszła razem z Ginny i jej chłopakiem Gregorym. Nieśmiało zapytała, czy może się dosiąść, a rozbawione towarzystwo z chęcią jej na to pozwoliło. Zajęła miejsce naprzeciw Harry'ego i wlepiła w niego maślany wzrok.
Kiedy Tonks zaczęła rozmawiać z Neville’em o Zielarstwie, Ron i Hermiona zerkali na siebie przelotnie i szeptali coś do siebie, a Luna wbiła spojrzenie w trzymany w ręku na wpół opróżniony kufel, błądząc myślami gdzieś daleko, Anastassy odchrząknęła i posłała Harry'emu nieśmiałe spojrzenie.
- Jesteś tu sam, Harry? - zapytała cichym, drżącym głosem.
Oho...
W głowie chłopaka zapaliła się lampka ostrzegawcza z napisem: Uwaga, kolejna "mała Ginny"!
- Ee... No niezupełnie. Jest Ron, Hermiona, Neville, Luna, T...
Dziewczyna zachichotała, rumieniąc się.
- Jesteś taki zabawny... - Harry spojrzał na nią tępo. - Chodziło mi o to, czy... no wiesz... czy masz dziewczynę?
Harry poczuł napływający na policzki rumieniec.
- Tak, mam. Ale nie tutaj. Ona... nie mogła przyjść.
- Jest z Hogwartu? - dopytywała się Krukonka. - Posępnie skinął głową, wpatrując się intensywnie w swoje piwo. - Jest ze... Slytherinu?
Harry poderwał głowę.
- Co?
Rozmowy przy stole nagle ucichły. Harry niemal wyczuwał wibracje przysłuchujących się z zaciekawieniem kilku par uszu.
- Skąd ci to...? Kto ci to...? - zaczął się jąkać.
Dziewczyna zarumieniła się.
- Tak słyszałam. Dzisiaj po południu. McMillan z czwartego roku Gryffindoru opowiadał o tym Pettersenowi i Ciddy'emu. A oni później...
- To brednie! - wycedził szybko Harry, widząc pełen niedowierzania wzrok, którym wpatrywał się w niego Ron. Och, już sobie wyobrażał tę awanturę, gdyby przyjaciel naprawdę uwierzył, że Harry chodzi z kimś ze Slytherinu.
- Och, Harry! - Hermiona uśmiechnęła się. Nie wyglądała na zaskoczoną, raczej na nieco już wstawioną. - Przecież to oczywiste. W innym wypadku nie ukrywałbyś tego przed nami. To widać. Ostatnio ciągle jesteś jakiś nieobecny, uśmiechasz się sam do siebie, ciągle gdzieś odpływasz myślami. Jeżeli to nie są objawy zakochania, to ja nie nazywam się...
- Wiedziałaś o tym? - wpadł jej w słowo Ron. - Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś?
- Podejrzewałam - poprawiła go Hermiona. - Zresztą, gdybyś zwracał uwagę na coś więcej poza obiadem, sam mógłbyś to zobaczyć.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Ron puścił mimo uszu uwagę Gryfonki i wbił w Harry'ego rozżalone spojrzenie. - Jestem twoim najlepszym przyjacielem! Powinienem wiedzieć, że...
- To sprawa Harry'ego - wtrąciła się nagle Luna. Wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Przez ostatnie pół godziny nie odezwała sie ani słowem. - To sprawa Harry'ego, co i z kim robi. Musiał mieć ważny powód, że wam nie powiedział. Gdybym była nim, to też nic bym wam nie powiedziała. I nie możecie tego wymagać. Harry nie chce o tym rozmawiać. Prawda? - Spojrzała na niego z determinacją.
Harry przez chwilę patrzył na nią z zaskoczeniem, ale kiedy doszedł do siebie, uśmiechnął się z wdzięcznością i skinął głową.
- Prawda. Dzięki, Luno.
Ron, który najwyraźniej też w końcu doszedł do siebie, prychnął tylko, uznając najwyraźniej, że nie warto słuchać Luny i otworzył usta, żeby dalej zamęczać Harry'ego pytaniami, ale powstrzymała go Hermiona, łapiąc za ramię i mocno ściskając. Chłopak spojrzał na nią ze złością, lecz widząc jej intensywny wzrok, mówiący "jeszcze jedno słowo, a będziesz miał kłopoty!" szybko zrezygnował i spuścił oczy, wbijając je w swoje piwo.
- Masz rację, Luno - powiedziała w końcu Hermiona. - Przepraszam, Harry. Nie powinnam cię tak naciskać.
Harry wzruszył ramionami i napił się piwa. Chciał po prostu, aby ten temat został zamknięty. Wiedział, że nie powinien kupować prezentu dla Severusa przy tylu uczniach. Plotki w Hogwarcie roznoszą się szybciej niż smród łajnobomb. Ale miał gdzieś, co będą podejrzewać. Jak długo nie będą go tym zamęczać i nie domyślą się prawdy, mogą myśleć sobie, co chcą. Nawet lepiej, że podejrzewają kogoś ze Slytherinu. To przynajmniej dobra wymówka, dlaczego nie chce im o tym powiedzieć i dlaczego nigdy nie przedstawi im swojej ukochanej.
- Ekhem... - Tonks odchrząknęła, chcąc najwyraźniej przerwać tę nieprzyjemną ciszę, która zapadła. - To co się robi z tymi krzyżówkami mandragor i śnieguliczki, kiedy już się je przesadzi? - zwróciła się do Neville'a, tak jakby wcale nie przerwali rozmowy. Ale Harry zauważył, że co chwilę zerka na Lunę, a w jej oczach błyszczy coś... dziwnego. Jakby coś ją trapiło.
Luna powróciła do wgapiania się w swój kufel, Hermiona zaczęła szeptać coś Ronowi, a Anastassy, cała czerwona na twarzy, uśmiechnęła się do Harry'ego ze skruchą.
- Przepraszam... - szepnęła. - Nie chciałam...
- Nieważne. - Gryfon machnął ręką. "I tak w końcu by się dowiedzieli" - dodał w myślach.
Z gramofonu zaczęły dobiegać dźwięki jakiejś nastrojowej ballady. Światła przygasły, a na parkiet wyszło więcej par.
Anastassy rzuciła Harry'emu długie spojrzenie i oblizała wargi.
- Tak się zastanawiałam... Czy... czy chciałbyś ze mną zatańczyć?
Harry niemal zakrztusił się piwem.
- Co? - zapytał, zdezorientowany.
Tańczyć? On? To chyba jakiś żart. Mało zabawny żart.
- Nie, dziękuję, mam... boli mnie kostka - wymamrotał pierwsze kłamstwo, które przyszło mu do głowy. Dziewczyna westchnęła i spojrzała tęsknym wzrokiem na przytulające się do siebie pary. Do uszu Harry'ego dotarły słowa śpiewanej kobiecym głosem piosenki:
No you don't know the one
Who dreams of you at night
And longs to kiss your lips
Longs to hold you tight
Oh I am just a friend
That's all I've ever been
Cause you don't know me**
- Bardzo lubię tę piosenkę - wtrąciła Anastassy, spoglądając na Harry'ego z nieśmiałym i pełnym nadziei uśmiechem na różowych ustach. Harry wsłuchał się w tekst.
I never knew the art of making love
No my heart aches with love for you
Afraid and shy I let my chance go by
The chance that you might love me too**
"Litości" - jęknął w myślach i w ostatniej chwili powstrzymał palącą chęć uderzenia czołem o stół. Spojrzał na wpatrującą się w niego błyszczącymi oczyma dziewczynę. Nie można powiedzieć, że była brzydka. Miała długie, kasztanowe włosy i oczy w kolorze piwa kremowego, ale.... ale nie była nim. Nie miała tych demonicznych oczu ani rozmiękczającego kolana uśmiechu. Gdyby nie siedziała przed nim i nie próbowała go tak bezczelnie podrywać, Harry w ogóle nie zwróciłby na nią uwagi.
- Może... - odezwała się po chwili. - Może jednak...
- Zaraz wracam - przerwał jej Harry, podnosząc się szybko z miejsca. Podszedł do Ginny, wtulającej się w szyję swojego chłopaka i odchrząknął.
Dziewczyna odwróciła się szybko i rozszerzyła oczy, widząc stojącego za nią przyjaciela.
- Och, witaj Harry - uśmiechnęła się.
- Muszę z tobą pogadać - wycedził. - Teraz.
Ginny zmarszczyła brwi, ale skinęła głową, po czym spojrzała na swojego chłopaka.
- Zaraz wracam, Greg.
Wstała, pocałowała go w policzek i pozwoliła się Harry'emu odciągnąć w kąt pomieszczenia.
- Kim jest ta dziewczyna, którą przyprowadziłaś, i czego ona ode mnie chce? - zapytał, wbijając w nią rozdrażnione spojrzenie.
Ginny spojrzała ponad jego ramieniem i roześmiała się.
- Anastassy? Jest z czwartego roku i śmiertelnie się w tobie kocha. To siostra Grega. Zamęczała nas, żebyśmy ją zabrali, kiedy dowiedziała się, że też tu będziesz. Nie bądź dla nie taki surowy, Harry.
- Co? Zakochana we mnie? - Harry wybałuszył oczy i spojrzał przez ramię. Anastassy pomachała mu, uśmiechając się promiennie. - Ale ona mnie w ogóle nie zna. Zresztą, nic mnie to nie obchodzi. Ona przez cały czas zamęcza mnie, żebym z nią zatańczył - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- No to zrób to. Nie widzę problemu. Uszczęśliwisz ją i może w końcu się od ciebie odczepi.
- Nie rozumiesz. Ja nie tańczę. Nie umiem tańczyć. Nie lubię ta... Co ty robisz? - zawołał zaskoczony, kiedy Ginny pociągnęła go na parkiet. Zachwiał się i w ostatniej chwili złapał równowagę, ponieważ po trzech kolejkach piwa kremowego z ekstra dodatkiem od Tonks kręciło mu się już w głowie i zaczął mieć poważne problemy z koordynacją ruchową.
- Pokazuję ci, jak się tańczy - roześmiała sie Ginny, łapiąc go za ręce i przyciągając do siebie. - Spojrzała w bok i pomachała do siedzącego przy stoliku Grega, tak jakby dawała mu znak, że wszystko jest w porządku. Mrugnęła do niego i z powrotem zwróciła się do zaskoczonego Harry'ego. - Podczas balu bożonarodzeniowego w czwartej klasie nawet całkiem dobrze ci szło, ale musisz popracować nad techniką - Ginny położyła jego rękę na swojej talii i złapała go za drugą. - A teraz zamknij oczy i spróbuj zapamiętać kroki. W lewo. W prawo. Krok do tyłu. Świetnie. Teraz w bok i obrót. - Puściła go, zrobiła piruet i przyciągnęła go z powrotem do siebie. Owionął go migdałowy zapach jej perfum. Poczuł na twarzy muśniecie miękkich loków. - Brawo, właśnie tak. I jeszcze raz. W lewo...
To dziwne, ale tańczenie z Ginny wcale nie było takie trudne. Może to dzięki krążącemu w żyłach alkoholowi. Nie czuł się taki spięty, jak dwa lata temu. Nie czuł na sobie tej presji, którą wywoływało kilkadziesiąt par wpatrujących się w niego oczu. Wystarczyło tylko zapamiętać kroki. Nie, to wcale nie było takie skomplikowane. A nawet jeżeli głębiej by się nad tym zastanowić, to całkiem mu się to podobało. I dzięki temu, że przez cały czas miał zamknięte oczy, mógł wyobrażać sobie, że tańczy z Severusem.
Nie, to była głupi myśl. Obaj nienawidzili tańczyć. Ale może... może kiedyś...
Mógłby wtedy stanąć bliżej niego. O, właśnie tak. I owinąć ramiona wokół jego pasa, czując pod palcami szorstkie szaty, szeleszczące cicho wokół nich. Tak jak teraz. I mógłby położyć głowę na jego ramieniu i...
...i wtedy usłyszał zdezorientowany głos Ginny:
- Co ty wyprawiasz, Harry?
Jej słowa zmieszały się z nagłym, nieprzyjemnym uczuciem wzrostu napięcia, które spowodowało, że wszystkie włoski na jego ciele uniosły się. Harry otworzył oczy, a jego wzrok padł na drzwi. Drzwi, w których stał Dumbledore i... Snape.
Harry potknął się o własne nogi, zachwiał, pociągnął za sobą Gryfonkę i wylądował na podłodze. A Ginny na nim. Potrzebował chwili, aby się otrząsnąć i wypluć z ust jej włosy. Kiedy mu się to udało i zerknął w kierunku drzwi, niemal udławił się własnym językiem, widząc spojrzenie, które wbijał w niego Severus.
Mroziło.
Szybko zrzucił z siebie zaskoczoną Gryfonkę i zerwał się na równe nogi. Greg podbiegł do swojej dziewczyny i pomógł jej się podnieść, ale Harry nie zwracał na to uwagi. Próbował nie drżeć pod wpływem lodowatego, płonącego wściekłością spojrzenia Severusa. Czuł, że gdyby tylko byli tutaj sami, nie wyszedłby z tej konfrontacji bez szwanku.
Tonks niemal opluła się swoim piwem, widząc podchodzącego do niej, uśmiechniętego dyrektora. Zerwała się na równe nogi, aby go powitać, ale Dumbledore ręką dał jej znak, aby nie wstawała. Przez zasłonę lodowatego przerażenia, które go ogarnęło, Harry usłyszał uspokajający głos dyrektora, iż wpadł tylko na chwilkę, aby zobaczyć czy wszystko w porządku i czy dobrze się bawią. A profesor Snape był na tyle uprzejmy, że zgodził się mu towarzyszyć.
Harry przełknął ślinę i wbił wzrok w podłogę, próbując uciec przed tym morderczym spojrzeniem, które niemal wypalało mu dziurę w czaszce. Dlaczego miał wrażenie, że właśnie narobił sobie bardzo, ale to bardzo poważnych kłopotów?
- Harry, wszystko w porządku? - usłyszał zmartwiony głos Ginny. - Nagle stałeś się bardzo blady. Źle się czujesz?
Harry pokręcił głowa.
- Nie, to tylko... to piwo. Za dużo piwa. Tak. Lepiej usiądę. Dzięki - wymamrotał nieskładnie, podchodząc do stolika i ciężko opadając na krzesło, ponieważ poczuł, że jego kolana drżą.
Kurwa! Jak to musiało wyglądać? Co Severus sobie mógł pomyśleć? Że on i Ginny...
Nie!
Z przerażeniem spojrzał jeszcze raz na drzwi, ale zarówno dyrektor, jak i mroczna sylwetka Mistrza Eliksirów zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Jednak unosząca się w powietrzu groźba pozostała i Harry poczuł, że potrzebuje czegoś mocniejszego, aby wyrzucić ją ze swojej głowy.
- Muszę się napić - sapnął, łapiąc piwo kremowe Tonks i wypijając je niemal duszkiem.
- Czyli kostka przestała cię już boleć - powiedziała cicho Anastassy. Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem. O czym ona mówiła? Był teraz tak roztrzęsiony, że wszystko, co nie wiązało się ze Snape'em, który przed chwilą niemal zamordował go wzrokiem, wyparowało z jego umysłu. - No bo pomyślałam, że skoro tańczyłeś z Ginny, to moglibyśmy zatańczyć teraz razem...
O nie!
Harry złapał resztkę swojego piwa, wstał bez słowa, tak jakby w ogóle nie usłyszał wypowiedzi dziewczyny, po czym złapał zaskoczoną Lunę za rękę i odciągnął ją na bok, do najbliższego wolnego stolika.
- Czy możemy tu chwilę posiedzieć? - zapytał, kiedy z westchnieniem opadł na krzesło. - Może w końcu jej się znudzi i sobie pójdzie - szepnął, wskazując głową na stolik za sobą.
- Nie ma sprawy - mruknęła Luna, obserwując Harry'ego uważnym wzrokiem. Przeniosła spojrzenie na zamknięte drzwi, a później z powrotem na wpatrującego się ponuro w iskrzące się na obrusie cekiny Harry'ego.
- Nie martw się, Harry - szepnęła po chwili namysłu. - Przejdzie mu. Wcale nie wyglądało, jakbyś z nią tańczył, a później ją obmacywał, a później... jakby na tobie leżała. To znaczy... może trochę.
- Bardzo ci dziękuję - wymamrotał, marząc jedynie o kolejnej porcji piwa z ekstra dodatkiem. A może lepiej o dodatku z piwem.
- To chyba dobrze, że jest o ciebie zazdrosny? To znaczy, że mu na tobie zależy. Gdyby mu nie zależało, nie byłby zazdrosny - wyjaśniła Luna, chociaż język trochę jej się plątał.
- Taa - mruknął Harry, zerkając do tyłu na swoich roześmianych i rozgadanych przyjaciół, a następnie przenosząc wzrok ponownie na siedzącą obok niego Krukonkę. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł na jej twarzy autentyczny... smutek. - Wszystko w porządku? - zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się i spuściła wzrok. Miała zarumienione policzki i wodniste oczy. Wyglądała, jakby zmagała się ze sobą. Spojrzała na opowiadającą coś z entuzjazmem Tonks i ponownie spuściła wzrok.
- Tak, tylko... tak się zastanawiam. Jak sobie z tym radzisz, Harry? To znaczy... czy on nie ma nic przeciwko temu, że jesteś taki młody?
Harry zamrugał. Luna wyglądała na bardzo poważną. W zasadzie to nigdy nie widział na jej twarzy wyrazu takiego... zagubienia.
- N-nie. Chyba raczej nie - odparł niepewnie. - To znaczy... - Zamyślił się. Severus jakoś nigdy nie robił z tego problemu, o ile sobie dobrze przypominał. Chyba nie przeszkadzało mu to, że Harry miał tylko szesnaście lat i był od niego ponad dwa razy młodszy. Wyglądało nawet na to, że to... lubił. - Nie, nie wydaję mi się. - To było dziwne rozmawiać o tym z Luną. Ale była jedyną osobą w całej szkole, która znała jego tajemnicę. I wydawała się ją w pełni akceptować.
- No właśnie - odparła marszcząc brwi. - Przecież to nie powinien być problem. Tak samo jak to, że on jest twoim nauczycielem. Prawdziwa miłość lat nie liczy. Tak mawiała moja mama - uśmiechnęła się do niego niepewnie. Dlaczego miał wrażenie, że wcale nie rozmawiali o nim? - Kochasz go, prawda? - zapytała po chwili wahania.
- Co? - Harry wytrzeszczył oczy
Kochać? Severusa? Co to w ogóle za pytanie? Jak w ogóle...? Nie mógł... Nie, to nie... Poczuł, że się rumieni i nie potrafi tego powstrzymać.
- Lubisz z nim przebywać? - zapytała w końcu rzeczowo, widząc, że Harry najwyraźniej stracił mowę.
- Co? Tak, jasne - wymamrotał, wbijając wzrok w stół.
- Tęsknisz za nim w każdej sekundzie, kiedy się z nim nie widzisz?
- Ee... chyba tak. Raczej tak.
- Mógłbyś zrobić dla niego wszystko, łącznie z tym, co pozornie wydaje się szalone?
- Myślę, że tak - odparł ostrożnie, zagryzając wargę.
- Chciałbyś spędzać z nim każdą wolną chwilę?
Harry uśmiechnął się do siebie.
- O tak...
- I chciałbyś, żeby tak było zawsze?
Harry podniósł głowę i spojrzał na Krukonkę. Jej rozmarzony wzrok utkwiony był w zmieniającej właśnie kolory włosów jak w kalejdoskopie, roześmianej Tonks.
- Uhm - mruknął, czując, że policzki płoną mu coraz bardziej.
- To oznacza, że go kochasz - odparła cicho Luna, odrywając wzrok od Tonks i spoglądając na Harry'ego. Uśmiechnęła się smutno i spuściła głowę. Ale Harry zdążył zauważyć pękniecie w jej dużych, błękitnych oczach.
To znaczy, że go kochasz
Dziwne, ale dokładnie takie samo pęknięcie poczuł właśnie w swojej piersi.
I ono... bolało.
* "Merry Christmas everyone!" by Shakin' Stevens
** "You don't know me" by Jann Arden
Tłum:
"Nie znasz tej osoby,
Która śni o Tobie w nocy,
Pragnie całować twoje usta,
I pragnie tulić Cię mocno.
Och, jestem tylko koleżanką
I tylko tym zawsze byłam
Ponieważ nie znasz mnie"
"Nigdy nie znałam sztuki uprawiania miłości
Moje serce cierpi z miłości do ciebie
Jestem zbyt przestraszona i nieśmiała i pozwalam, aby moja szansa odeszła
Szansa na to, abyś Ty pokochał mnie także"
_________________
--- rozdział 33 ---
33. "Let's get a party"
Część 2
Późnym wieczorem dołączył do nich Hagrid. Wszedł trochę niepewnie i przez chwilę stał w drzwiach, rozglądając się z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy.
- Tutaj, Hagridzie! - Tonks pomachała do niego i zaprosiła go do stolika. - Co dla ciebie? - zapytała, kiedy półolbrzym umościł się już pomiędzy nią a Harrym.
- Och, to co zawsze. - Hagrid machnął wielką dłonią. - Stary Aberfoth będzie wiedział.
I rzeczywiście po kilku chwilach barman postawił przed nim ogromny kufel czegoś, co parowało i ziało alkoholowym aromatem tak bardzo, iż Tonks i Harry byli zmuszeni odsunąć się nieznacznie, ponieważ mieli wrażenie, jakby coś przewiercało im dziurki w nosach.
- Co się stało z tą knajpą? - zapytał, kiedy wziął potężny łyk i z zadowolonym uśmiechem na twarzy wytarł brodę. - Na Merlina, wygląda jakby ktoś wpuścił tutaj lukrowego gnoma.
- Co to są lukrowe gnomy? - zapytał Ron, marszcząc brwi.
- To takie małe tałatajstwa, co to łażą tylko i próbują wszystko ozdabiać kokardami, kwiatkami i różnymi śmieciami. Wygląda, jakby ktoś wpuścił ich tu całe stado.
Hermiona odchrząknęła, Neville spuścił głowę, a Tonks zaczerwieniła się tak bardzo, że jej włosy przybrały barwę purpury.
Hagrid spojrzał na nich ze zdziwieniem i po chwili jego oczy rozszerzyły się w zrozumieniu. Zarumienił się i wymamrotał w swoją brodę:
- Oj, chyba niepotrzebnie...
- Nie, nie przejmuj się. - Tonks machnęła ręką. - Chciałam po prostu, żeby było ładnie. Ale chyba trochę przesadziłam. - Rozejrzała się po sali z wyraźnym przygnębieniem na twarzy.
- No, może tr... - zaczął Ron, ale urwał i jęknął boleśnie. Spojrzał z wyrzutem na Hermionę i zaczął rozmasowywać sobie bok.
- Wszystko jest bardzo ładnie przystrojone. Naprawdę nam się podoba. Prawda, Ron? - zapytała Gryfonka, wbijając w chłopaka intensywne spojrzenie.
- Taa, bardzo ładnie... - wymamrotał, nadal rozmasowując sobie bok.
- Naprawdę ładnie - dodał Neville, uśmiechając się zachęcająco.
- Tak, bardzo - dorzuciła Anastassy.
Harry poczuł na sobie wyczekujące spojrzenia. Upił łyk piwa i zmarszczył brwi.
- Co? - zapytał. Przed chwilą układał w głowie wyjaśnienie "incydentu z Ginny" dla Snape'a, i nawet nie wiedział, o czym przyjaciele rozmawiali. A teraz wszyscy się na niego gapili tak, jakby czegoś od niego oczekiwali. - O co chodzi? - powtórzył, nieco rozdrażniony. Z opresji wybawił go cichy, nieco rozmarzony głos Luny:
- Piękne... - Wszystkie oczy skierowały się na nią. Dziewczyna podpierała dłońmi brodę i wpatrywała się w Tonks. - Wszystko, na co spojrzę, jest takie piękne.... - wyszeptała. Wyglądała jak zahipnotyzowana.
Tonks zarumieniła się i spuściła głowę.
Harry dostrzegł marszczące się w zamyśleniu brwi Hermiony i postanowił, że czas wkroczyć do akcji.
- To... ee... Co słychać, Hagridzie? Jak tam krakwaty?
- Och, wspaniale wyrosły. Gdybyś widział, jakie mają teraz kły... ostre jak szpilki. Mogłyby podziurawić was jak ser, gdyby złapały. - Hagrid wyszczerzył się i napęczniał z dumy. - Chcielibyście je obejrzeć?
- Nie.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Nie kłopocz się.
Chór mamroczących głosów sprawił, że Hagrid posmutniał i spuścił głowę.
- Co masz zamiar z nimi zrobić, Hagridzie? - zapytała rzeczowo Hermiona, widząc przygnębienie na twarzy przyjaciela. - Dyrektor chyba... nie pozwoli ci ich zatrzymać, prawda?
- Och, psor Dumbledore to swój gość, ale... inni nauczyciele nie są zachwyceni. Psor McGonagall mówi, że one są za niebezpieczne, aby pokazywać je dzieciakom.
Hermiona i Ron wymienili spojrzenia. Hagrid nie uważał żadnego zwierzęcia za niebezpieczne, dopóki czegoś komuś nie odgryzło. A nawet wtedy był w stanie bronić go, tłumacząc, że "to tylko zwierzak, był głodny, nie można się go czepiać, tak naprawdę to jest bardzo spokojny, tylko czasami, jak się zdenerwuje, to może się na kogoś rzucić, ale to tylko dlatego, że chce się bawić, a wszyscy się go boją, i on nie rozumie, i też się boi, i czasami zdarza się jakiś wypadek... no ale to przecież tylko zwierzak, jest w porządku, naprawdę..."
- Ale udało mi się przekonać psora Dumbledore'a, żeby wypuścić je do lasu, co by mogły sobie tam żyć i pilnować go. - Spojrzenie półolbrzyma spoczęło na Harrym i chłopak potrzebował chwili, aby załapać o jakie "pilnowanie" chodzi.
Cóż, kolejne stado krwiożerczych potworów z zębami ostrymi jak igły może i da radę wypłoszyć stamtąd niechcianych, mordujących zwierzęta "gości". Ale mógłby się założyć o garść galeonów, że sprawi raczej, iż wyprawy do Zakazanego Lasu staną się dla uczniów jeszcze bardziej niebezpieczne, niż do tej pory, i będą przypominały wkładanie ręki do stawu pełnego wygłodzonych piranii.
Uśmiechnął się blado.
- To... super - mruknął. - Zakazany Las nareszcie stanie się jeszcze niebezp... to znaczy, bezpieczniejszy.
Sądząc po minach pozostałych, siedzących przy stole osób, myśleli dokładnie tak samo.
- A co u was? - huknął Hagrid, uśmiechając się szeroko.
*
"Dodatek" Tonks miał na wszystkich niezwykle intrygujące oddziaływanie. Ron i Hermiona zaczęli dziwnie się sobie przyglądać i byli dla siebie wyjątkowo mili. Rudzielec po jakimś czasie całkowicie zapomniał o Ginny, migdalącej się w kącie ze swoim chłopakiem, i nie potrafił oderwać oczu od rumieniącej się na przemian i wybuchającej pijackim chichotem Hermiony. Anastassy w końcu znudziło się wbijanie w Harry'ego wzroku kopniętego spaniela i zgodziła się zatańczyć z Neville'em.
Harry odetchnął z ulgą. Miał jej już serdecznie dosyć. Czuł, że coraz bardziej kręci mu się w głowie. Co, prawdę mówiąc, było nawet całkiem miłe. Przynajmniej powoli udawało mu się zapominać o tym potwornym uczuciu upokorzenia i strachu, jakie go ogarnęło, kiedy zobaczył stojącego w drzwiach Snape'a. I o bolesnym uścisku w piersi, gdy usłyszał słowa Luny: "To znaczy, że go kochasz".
Zacisnął powieki, próbując przepędzić te myśli z głowy, po czym otworzył oczy i zerknął na Rona, który od jakiegoś już czasu niemal desperacko zerkał na parkiet. I na Hermionę. Na parkiet. I na Hermionę.
No cóż, wygląda na to, że jego przyjaciel potrzebował małej pomocy. A Harry z przyjemnością mu jej udzieli. Byle tylko zapomnieć o tych odbijających się echem w czaszce słowach i tym wwiercającym się w mózg spojrzeniu czarnych oczu.
Hermiona rozmawiała właśnie z Tonks, Luną i Hagridem, który wypił już dwa kufle i zaczął trzeci. Harry przesunął się nieco w bok i kopnął. I chyba udało mu się trafić w nogę Rona, ponieważ przyjaciel skrzywił się i spojrzał na niego z wyrzutem.
Wskazał głową na parkiet, a później na Hermionę. Ron zarumienił się i pokręcił głową. Harry kopnął ponownie. Ron wbił w niego rozdrażnione spojrzenie i przewrócił oczami. Zerknął nerwowo na Hermionę i przełknął ślinę. Siedział przez moment, jakby walcząc ze sobą, a po chwili ponownie spojrzał na Harry'ego, jak gdyby poszukując wsparcia i kolejnego kopniaka. Ale Harry uniósł tylko zachęcająco kciuki i uśmiechnął się.
Ron wziął głęboki oddech i na przemian rumieniąc się i blednąc, pochylił się do ucha Hermiony i coś jej wyszeptał. Dziewczyna zaczerwieniła się i oderwała od rozmowy. Spojrzała na Rona, uśmiechnęła nieśmiało i skinęła głową.
Oboje wstali i ruszyli w stronę parkietu. Ron odwrócił się jeszcze na chwilę, aby posłać Harry'emu rozradowany uśmiech, a chłopak zdusił chichot, zanurzając usta w swoim piwie.
Och, pomiędzy nimi naprawdę ziała przepaść... Ogromna, niezmierzona przepaść...
Pokręcił głową i spojrzał na pozostałych przy stole Tonks, Lunę i... A gdzie się podział Hagrid?
Harry rozejrzał się i zobaczył, że półolbrzym siedzi przy barze i opróżniając kolejny kufel, prowadzi ożywioną dyskusję z barmanem.
Luna odstawiła czwarty, pusty już kufel kremowego piwa, i uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie wiedziałam, że to jest takie dobre, Harry. Z chęcią naci... napiłabym się jeszcze jednego - powiedziała, rozglądając się zachwyconymi, błyszczącymi oczami po pomieszczeniu. - Wszystko jest takie... świecące. I falujące. To naprawdę niesamowite. - Harry, który sam miał już trudności ze skupieniem wzroku, również rozejrzał się po wypełnionej w większości migdalącymi się parami sali. - Wszyscy wydają się mieć taki... dobry humor - dodała Krukonka, przyglądając się całującej się przy stoliku obok parze. Po chwili spuściła wzrok, zarumieniona, i spojrzała w iskrzący się obrus. Zerknęła na siedzącą obok Tonks i uśmiechnęła się do niej nieśmiało. Ale Nimfadora zdawała się tego nie zauważyć, zbyt zajęta rozglądaniem się po sali i uśmiechaniem pod nosem z powodu roztaczającego się wszędzie widoku.
- Och - zachichotała, wskazując dyskretnie na Rona, który próbował właśnie, nieco nieudolnie i bezskutecznie, pocałować Hermionę. - Czyż to nie urocze? Kto by pomyślał, że odrobina...
- Masz prześliczne włosy - wystrzeliła nagle Luna, która od paru chwil nie odrywała od niej wzroku. Harry zakrztusił się piwem, które właśnie sączył, i szybko zerknął na Tonks. Jej włosy, jeszcze chwilę temu jasnoróżowe, przybrały barwę karmazynowej czerwieni. Tak samo jak twarz. - A teraz są jeszcze ładniejsze - dodała Krukonka, uśmiechając się nieprzytomnie i wyciągając dłoń w stronę ciemniejących coraz bardziej włosów Tonks. Nimfadora odsunęła się błyskawicznie, odtrącając rękę Luny.
- Przestań - syknęła cicho, wbijając w dziewczynę pociemniałe, nieprzyjemne spojrzenie. Zerknęła nerwowo na Harry'ego, który uważnie przyglądał się drżącym oczom Luny, ale nie śmiał się odezwać. - Twoja przyjaciółka chyba za dużo wypiła, Harry - zachichotała nerwowo Tonks, ale jej włosy nie rozjaśniły się.
- Nie zwracaj się do mnie tak, jakby mnie tutaj nie było - wyszeptała Luna, wbijając w nią nieco rozmyte spojrzenie. - Wiesz, jak mam na imię.
Harry przełknął swoje piwo i przeniósł wzrok na Tonks, czekając na jej reakcję. Po raz pierwszy widział taką mozaikę uczuć na wiecznie rozmarzonej twarzy Luny. Był już niemal pewien, że wszystkie jego podejrzenia okazały się prawdą. Ale wolał się na razie nie mieszać i poczekać na dalszy rozwój wypadków.
- Może pójdziecie potańczyć? Zabawcie się. - Wyglądało na to, że Nimfadora próbuje odzyskać kontrolę nad sytuacją. - W końcu to wasza impreza. Nie powinniście siedzieć tutaj ze swoim nauczycielem i...
Harry widział, że twarz Luny czerwienieje i dziewczyna otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili wyrosła obok nich potężna sylwetka Hagrida.
- Musiałem pogadać ze starym kumplem - zadudnił. - Chyba nic mnie nie ominęło?
Nieświadomy krępującej ciszy, która zawisła w powietrzu, usiadł pomiędzy Harrym a Tonks i Luną, rozdzielając ich. Harry odchrząknął i postanowił zagadać Hagrida, by Luna i Tonks mogły sobie wyjaśnić jakieś dręczące ich sprawy. Albo po prostu pogapić się w obrus lub na ścianę, jeżeli tego im potrzeba.
- Cieszę się, że przyszedłeś - wymamrotał.
- Miałem opuścić taką imprezę? - zadudnił Hagrid. - Zresztą stęskniłem się trochę za Ronem i Hermioną. Odwiedzają mnie jeszcze rzadziej niż ty. - Spojrzał w swój kufel i westchnął. - Nikt już nie pamięta o starym gajowym.
- Przestań, Hagridzie. Oczywiście, że pamiętamy. Odwiedzę cię w święta, obiecuję. Przecież zostaję w Hogwarcie. Wiesz o tym, prawda?
- Taa. Przykro mi z tego powodu, Harry.
- Dlaczego przykro? - Harry zmarszczył brwi i spojrzał ze zdziwieniem na przygnębionego półolbrzyma.
- Wiem, że wolałbyś spędzić święta z Ronem i Hermioną, zamiast gnić tutaj ze starymi profesorami - mamrotał Hagrid, wpatrując się w swój kufel z takim uporem, jakby to była jedyna rzecz, która jeszcze utrzymywała go pionowo. - Myślisz, że nie próbowałem się za tobą wstawić? Jak tylko się dowiedziałem, że zamierzają zostawić cię tutaj na święta, popędziłem do dyrektora i powiedziałem mu... Tak mu powiedziałem... że jesteś młody i że Artur i Molly to świetni czarodzieje i że będzie ci bardzo przykro, jeżeli będziesz musiał tu zostać... I Ronowi będzie przykro, i Hermionie... I mi też, bo kiedy tobie jest przykro, Harry, to mnie też nie jest najlepiej... - Harry spróbował ukryć zażenowanie, upijając kolejny, bardzo duży łyk piwa. - Ale dyrektor nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że całkowicie ufa Snape'owi i jeżeli Snape twierdzi, że musisz zostać, to...
Harry opluł piwem cały stół. Przez chwilę krztusił się, nie mogąc złapać tchu. Udało mu się to dopiero, kiedy poczuł na plecach uderzenie wielkiej dłoni Hagrida. Uderzył czołem o blat, przez co zakręciło mu się w głowie.
- Przepraszam, Harry. Nic ci nie jest?
Harry pokiwał głową, gwałtownie łapiąc oddech i czując drżące w oczach łzy.
- P-profesor Snape powiedział dyrektorowi, że powinienem zostać na święta w Hogwarcie? - zapytał. Musiał usłyszeć to ponownie. Bał się, że się przesłyszał.
- Tak - odparł nieco zbity z tropu Hagrid. - Przepraszam, Harry. Nie wiedziałem, że aż tak cię to zdenerwuje. Wiem, że psor Snape niezbyt cię lubi, ale moim zdaniem to po prostu...
Ale Harry nie słuchał już dalej. Wpatrywał się w opryskany piwem stół szeroko otwartymi oczami i nie mógł uwierzyć własnym uszom.
Snape! Ten wredny, podstępny, ślizgoński Snape! Jak on mógł? Harry prosił go i niemal błagał na kolanach, aby pozwolił mu spędzić ze sobą święta, a to on był tym, który doprowadził do tego, że jednak zostanie w Hogwarcie! Zrobił to specjalnie! Tak wszystko ukartował, aby to Harry prosił go i błagał! I jak zwykle dał mu się przechytrzyć! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Tylko skończony kretyn uwierzyłby, że Snape tak łatwo pozwoli się zmanipulować i nabierze się ta ten, och, jakże sprytny plan. To on pociągał za sznurki od samego początku. Mógł się tego domyślić. Snape za bardzo oponował, za bardzo "nie chciał". I pamiętał, tak, teraz pamiętał. I rozumiał. Rozumiał, dlaczego na wspomnienie, że Harry się poddaje i w takim razie idzie powiedzieć Dumbledore'owi, że pojedzie jednak do Weasleyów... dlaczego Snape spojrzał na niego z takim zaskoczeniem. I zobaczył gniew w jego oczach. Był zły, bo pomyślał, że jego plan nie wypalił. Że Harry'emu nie zależało aż tak bardzo na spędzeniu z nim świąt i że sam się tej możliwości pozbawił przez swoje durne zagrywki. Ale kiedy Harry zaczął "szantażować" go swoim wielce podstępnym planem, mógł w końcu łaskawie zgodzić się na jego prośby.
Co za... Snape!
Harry uderzył czołem o blat.
Znowu pozwolił mu się wykiwać. Niech go szlag! Niech go...
Zaraz!
Zmarszczył brwi, pozwalając, by cały gniew spłynął z niego, odsłaniając sedno.
Przecież... przecież skoro Snape powiedział Dumbledore'owi, że Harry powinien zostać w Hogwarcie, to znaczyło, że... że... chce spędzić z nim święta! Że też chce spędzić z nim święta. Święta. Z nim. Spędzić. Chce.
Harry poczuł ciepło w żołądku. Uśmiechnął się do siebie.
Cały Snape. Nie mógł pozwolić, aby Harry dowiedział się, że także chce spędzić z nim święta, więc wymyślił cały ten plan. To było... to było...
Och, do diabła! Miał ochotę po prostu zerwać się, uciec stąd i pobiec do niego. Pobiec i powiedzieć mu, że tak, zostanie, że powinien był mu po prostu powiedzieć, że on także chce z nim spędzić święta, że jeżeli tylko zechce, to Harry spędzi z nim całe życie... że zrobiłby dla niego wszystko, że nie potrafi już bez niego istnieć, że go... kocha...
Poczuł, że mimowolnie się rumieni.
Kocha... To słowo wydawało się takie dziwne... takie niepasujące.
Harry słyszał je często. Zakochane pary, które widywał na korytarzach przez cały czas, obrzucały się tym słowem, jakby to był jakiś... ochłap. Coś tak zwyczajnego i trywialnego, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy przez czas dłuższy, niż jest potrzebny, aby je wypowiedzieć.
Ale Severus... czy mógł używać tego słowa w stosunku do tego, co do niego czuł? Wciąż wydawało mu się zbyt duże, zbyt... poważne. Może dlatego, że nikt mu tego nigdy nie mówił? Przez całe swoje życie nie usłyszał tego słowa ani razu. I ani razu go nie użył. A przecież wiedział podskórnie... wiedział, że... że jednak jest ktoś, kto go kocha. Hermiona i Ron, jego rodzice, Syriusz, a nawet może... może trochę Dumbledore i Hagrid. I pani Weasley.
Ale... ale to było zupełnie co innego. Żadna z tych osób nie sprawiała, że czuł się tak... tak... jakby jego serce chciało eksplodować, gdy tylko na nich spojrzał. Miał ochotę wydrapać je sobie z piersi, aby chociaż na chwilę zamilkło i nie reagowało tak gwałtownie na każde spojrzenie, każde słowo, każdy dotyk... Aby nie umierało i nie odradzało się na nowo z powodów, których sam nie do końca rozumiał.
Czy to... czy to właśnie oznaczało "kochać"?
Jeżeli tak... to był w bardzo poważnych tarapatach.
- Zawsze to samo! Zawsze masz taką samą wymówkę! - cichy krzyk Luny wdarł się w umysł Harry'ego i sprowadził go na ziemię. Chłopak zamrugał kilka razy i rozejrzał się wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem. Hagrid chrapał donośnie, oparty o ścianę za sobą, a Tonks siedziała zszokowana, wpatrując się w drzwi, za którymi właśnie przed chwilą zniknęła Luna.
Do pomieszczenia wdarł się chłodny zapach śniegu i wiatru. Harry spojrzał na tańczące pary. Wyglądało na to, że wszyscy byli tak zajęci sobą, iż nikt nawet nie zauważył tego małego incydentu. Nawet Hermiona i Ron, którzy tańczyli mocno w siebie wtuleni.
Harry zerknął na Tonks. Nimfadora wbiła rozbiegane spojrzenie w stół. Jej włosy całkiem wyblakły, przybierając niemal mysi kolor. Co jakiś czas spoglądała na drzwi, za którymi zniknęła Luna, i wyglądała, jakby walczyła ze sobą.
I chyba w końcu przegrała. Oblizała wargi i spróbowała uśmiechnąć się do Harry'ego.
- Na dworze jest ciemno, nie powinna się oddalać. Pójdę jej poszukać. Muszę... muszę was pilnować. Ona nie może tak... Wiesz, o co mi chodzi. Zaraz wracam - wyszeptała, niemal zrywając się z miejsca. Podbiegła do drzwi, otworzyła je i zniknęła w ciemności.
Harry rozejrzał się po sali. Wszyscy albo tańczyli albo się obściskiwali. Chyba nikt nie zauważy, jeżeli on także...
Spojrzał na wyjście. Przeszukał wszystkie kieszenie i znalazł kawałek pergaminu. Poprosił barmana o pióro i napisał krótką notkę:
Poszedłem się przejść z Tonks i Luną. Nie martwcie się, niedługo wrócimy.
Harry
Zostawił pergamin na stole, przyciskając go swoim kuflem. Potrząsnął głową, starając się przywrócić światu linie proste, ponieważ wszystko na co spojrzał, dziwnie falowało, po czym, próbując nie zwracać uwagi na uciekającą mu nieco spod nóg podłogę, ruszył przed siebie.
Na dworze było cholernie zimno. Śnieg w końcu przestał sypać, a niebo się rozpogodziło. Harry zarzucił na głowę kaptur, włożył ręce w kieszenie i rozejrzał się. Dostrzegł w śniegu ślady. Księżyc świecił wystarczająco jasno, aby mógł zobaczyć, dokąd prowadzą. Na tyły budynku.
Wyciągnął z kieszenie pelerynę niewidkę i zarzucił ją na siebie. Ale po chwili zatrzymał się. Miał wrażenie, że każdy jego krok w skrzypiącym śniegu słychać na przestrzeni kilku kilometrów. Skrzywił się i wyciągnął różdżkę.
Jak brzmiało to zaklęcie, którego uczyła ich Tonks?
- Taci... Taco... Nie, jakoś inaczej. - Zmarszczył brwi w umysłowym wysiłku. Tym większym, iż miał wrażenie, jakby wszystkie myśli splątały się i zamieniły w wirujące szaleńczo w jego głowie tornado. - Tacitus Gressus!
Jest! Udało się! Bezszelestnie ruszył śladem dwóch par stóp, które zaprowadziły go do stojącej na tyłach gospody drewnianej, rozpadającej się szopy. Już z pewnej odległości usłyszał dwa podniesione głosy. Podkradł się do jednej ze ścian i zajrzał przez szparę po brakującej desce. Przez zapadnięte sklepienie do środka wlewało się księżycowe światło i padało na dwie kolorowe sylwetki.
- Nie możesz się tak zachowywać! Nie przy innych! Nie rozumiesz tego? - Głoś Tonks był podniesiony i zdenerwowany, a jej włosy świeciły niemal na czerwono.
Luna stała pod jedną ze ścian ze spuszczoną głową i zagryzioną wargą. Pomieszczenie było na tyle małe, a wpadające przez sufit światło na tyle jasne, że Harry nie miał żadnych problemów z dostrzeżeniem niemal każdego szczegółu.
- Ale ty nie pozwalasz mi na to nawet wtedy, kiedy jesteśmy same - odparła Luna, przełykając łzy, które spływały jej po twarzy. - Nie możesz ciągle tylko... mnie odtrącać.
- Mogę! - Tonks podeszłą bliżej. - Jestem twoją nauczycielką, Luno. I to... to jest złe. Nie powinnyśmy... I tak nie zrozumiesz. Proszę cię, nie płacz.
- To nic nie znaczy - odparła cicho Luna, wbijając drżący wzrok w zdeptany śnieg. - To nie ma znaczenia. Znam kogoś, komu to nie przeszkadza. Kto nie patrzy ani na wiek, ani na...
Harry poczuł, że serce podskakuje mu do gardła.
Tonks westchnęła z irytacją.
- Nie zaczynaj znowu. Mam uwierzyć, że jeden z nauczycieli Hogwartu...
- Nie traktuj mnie w ten sposób. Z góry. Jakbyś wiedziała wszystko lepiej. Bo tak nie jest. Nie wiesz, jak to jest... patrzeć na ciebie każdego dnia i wiedzieć, że zawsze będę dla ciebie tylko... kolejną nic nieznaczącą uczennicą.
Tonks zagryzła wargę, jakby poszukując odpowiednich słów.
- Posłuchaj mnie. To... to jest niewłaściwe. Poszukaj sobie jakiegoś miłego chłopca, który...
- Nie chcę - wyszeptała Luna. - Wszyscy chłopcy to idioci, którzy zachowują się tak, jakby ich mózgi wyjadły gnębiwtryski. - Tonks uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale szybko się opanowała. - Tylko ty mnie rozumiesz. Tylko ty potrafisz zobaczyć to, co ja. Tylko ty...
- Przestań - syknęła Tonks. - Nie utrudniaj tego jeszcze bardziej. Przecież wiesz, że... - zająknęła się i odwróciła głowę.
- Że co? - Luna odepchnęła się od ściany i patrząc na nią dużymi, pełnymi nadziei oczami. Zrobiła krok w jej stronę. Na jej długich jasnych włosach zamigotało światło księżyca. Zerwaną z głowy gwiazdę Harry dostrzegł porzuconą przy wejściu.
Tonks cofnęła się.
- Nie, nie rób tego. Dobrze wiesz, że... - Jej głos załamał się i po raz pierwszy od początku całej rozmowy spojrzała na stojącą przed nią dziewczynę bez gniewnej maski na twarzy. I Harry zobaczył ból. I zachwyt. I pragnienie.
- Nie chcesz... tego...? - zapytała cicho Krukonka, przekrzywiając głowę i nieświadomie pozwalając, by kilka jasnych kosmyków opadło jej na twarz. W jej drżącym głosie tlił się smutek. Ale także cień nadziei. Nieśmiałego pytania. Od odpowiedzi na nie zależało teraz wszystko.
Tonks przymknęła oczy i westchnęła ciężko, po czym uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową. Jakby znała już odpowiedź, zanim pytanie zostało postawione. Jakby wiedziała już, że przegrała.
Kiedy uniosła powieki, jej oczy błyszczały.
- Chcę - wyszeptała ochryple, wbijając w stojącą przed nią dziewczynę tak wygłodniałe spojrzenie, że Harry zobaczył, jak ubrana jedynie w lekką sukienkę Luna zaczyna drżeć. Ale wątpił, że to od chłodu.
- Więc przestań myśleć - szepnęła Krukonka, podchodząc jeszcze bliżej i z wahaniem dotykając mieniących się dziwnie włosów Tonks. Była od niej niższa o głowę. Spojrzała prosto w jej rozszerzone oczy i uśmiechnęła się nieśmiało, przeczesując jej włosy i owijając kosmyki wokół swoich palców.
- Powinnyśmy już wracać - wychrypiała Tonks, próbując się od niej odsunąć, ale najwyraźniej nie potrafiąc się poruszyć. Luna stanęła na palcach i wtuliła twarz w migoczące włosy Nimfadory.
- Dotknij - wyszeptała. - Chcę... poczuć. Ten jeden raz. - Ostrożnie złapała jej dłoń i poprowadziła w dół. Położyła ją na swoim udzie i powoli zaczęła przesuwać w górę pod swoją spódniczkę. I jeszcze wyżej.
Harry zacisnął dłonie na desce. Czuł, jak jego serce bije coraz szybciej.
Tonks wyglądała jak sparaliżowana. Jej oczy rozszerzały się coraz bardziej, kiedy dłoń sunęła wyżej i wyżej. I w pewnym momencie coś w niej pękło. Harry widział, jak jej twarz eksploduje tysiącem emocji. Oczy zaczęły niesamowicie błyszczeć, a włosy zamieniły się w złoto, kiedy pochyliła się i zamknęła wargi Luny w wygłodniałym, niemal zwierzęcym pocałunku. Dziewczyna jęknęła w jej usta i zacisnęła palce na ramionach, podczas gdy Tonks popchnęła ją i przycisnęła do ściany, całując jej usta z taką siłą, jakby chciała je zmiażdżyć i pochłonąć. Harry widział ich splecione ze sobą języki, kiedy na sekundę odrywały od siebie usta, aby zaczerpnąć tchu albo zmienić pozycję. I wiedział, że nie powinien tego oglądać, że powinien odejść, że nie powinno go tu być. Ale nie potrafił oderwać od nich wzroku, zbyt pochłonięty widokiem, który roztaczał się przed jego oczami.
Ale jednocześnie poczuł w piersi niemiłe ukłucie żalu, kiedy zrozumiał, że on sam nigdy czegoś takiego nie zazna. Że Severus nigdy nie będzie pożerał jego ust z takim głodem i z taką namiętnością.
Dlaczego? Dlaczego Tonks mogła to robić, a Snape nie? Dlaczego Luna to dostała, nie musząc nawet prosić, a on nie? To wydawało się takie... niesprawiedliwe.
Przestał jednak o tym myśleć, kiedy zobaczył, jak dłonie Tonks zaczynają błądzić po ciele Krukonki. Jedną rękę wsunęła pod jej spódniczkę i już po chwili Harry zobaczył ściągnięte gwałtownym ruchem aż do kolan białe majtki dziewczyny.
Rozszerzył oczy, widząc jak ręka Tonks ponownie wędruje do góry. Luna zajęczała w jej usta i niemal osunęła się po ścianie. Tonks oderwała wargi od zaczerwienionych ust dziewczyny i wpiła się w jej szyję, a jej ręka zaczęła poruszać się pod spódniczką.
Luna odchyliła głowę do tyłu, a z jej ust wydobywały się jedynie ciche westchnienia i niesamowicie głębokie pojękiwania.
Harry z przerażeniem odkrył, że zaczyna odczuwać pewien dyskomfort w dolnych partiach ciała. Przestąpił z nogi na nogę i skrzywił się, czując ból ocierającej się o spodnie erekcji.
A niech to! To chyba jakieś żarty! Przecież nie może stać tutaj i podniecać się podglądaniem Luny i swojej nauczycielki w miłosnym uścisku. To... to niemożliwe.
Odetchnął głęboko, zacisnął na chwilę powieki i przysunął się jeszcze bliżej do szpary pomiędzy deskami.
Z drugiej strony...
Zobaczył, jak Tonks, nie odrywając się od gładkiej szyi Luny, niezgrabnie usiłuje wyciągnąć różdżkę ze swoich szat. Kiedy w końcu jej się to udało, obróciła głowę na bok i dysząc ciężko, wyszeptała jakieś zaklęcie.
Harry poczuł emanujące ze środka ciepło. Ciepło, które sprawiło, że śnieg niemal całkowicie się stopił i wsiąknął w ziemię. Schowała różdżkę z powrotem i powróciła do wpatrującej się w nią rozmazanym lekko wzrokiem, zaczerwienionej Krukonki. Zmieniła trochę ustawienie znajdującej się pod spódniczką ręki i uśmiechając się zadziornie, pchnęła. Z ust Luny wydobył się zduszony pisk. Konwulsyjnie oplotła ramiona wokół szyi Tonks, przyciskając rozchylone w niemym krzyku usta do jej błyszczących coraz jaśniej włosów.
Nimfadora zatrzymała się na chwilę, pozwalając, by szczupłe ciało Luny rozluźniło się, a po chwili zaczęła poruszać dłonią. Początkowo wolno, po chwili coraz szybciej.
Harry wpatrywał się rozszerzonymi oczami w znikającą pod materiałem rękę, a jego wyobraźnia szalała, kiedy próbował wyobrazić sobie, co się tam dzieje. Oczami duszy widział palec Tonks wsuwający się i wysuwający z Luny...
Zagryzł wargę i zacisnął dłoń na swoim pulsującym i całkiem wyraźnie dającym o sobie znać kroczu.
Druga ręka Tonks wsunęła się pod górną cześć sukienki i zaczęła walczyć z ukrytymi pod zielonym tiulem guzikami. Po jakimś czasie udało jej się je rozpiąć i Harry otworzył usta, widząc wyłaniające się spod materiału niewielkie, sterczące piersi Luny. Tonks zaczęła pocałunkami odznaczać drogę prowadzącą od szyi aż do małych brązowych sutków. Wolną ręką objęła jedną pierś dziewczyny i zaczęła ją ugniatać. Zatrzymała usta milimetry od drugiej piersi i łagodnie dotknęła czubkiem języka ciemnej brodawki. Luna szarpnęła się i uderzyła plecami o ścianę, zagryzając wargi w próbie zapanowania nad jękiem. Ale Tonks nie przerwała. Zaczęła obmywać sutek językiem, raz za razem skubiąc go zębami, albo obejmowała go wargami i delikatnie ssała, doprowadzając do tego, że z otwartych i łapczywie łapiących powietrze ust Luny wydobywał się nieprzerwany jęk przyjemności.
Ale to było niczym w porównaniu z blaskiem, którym emanowały włosy Tonks. Świeciły coraz jaśniej, coraz mocniej, tak jakby były odzwierciedleniem całego jej podniecenia, wszystkich buzujących w niej emocji. Harry nigdy jeszcze nie widział takiej gry świateł, takiej rozlewającej się na włosach, iskrzącej tęczy.
Zacisnął oczy, czując, że kręci mu się w głowie. Oparł czoło o ścianę i zaczął oddychać ciężko, próbując zapanować nad bijącym szaleńczo sercem i drżeniem w dolnych partiach ciała.
Nie, musiał coś z tym zrobić! Nie sądził, że samo oglądanie może być tak... stymulujące.
Rozejrzał się wokół. Spływające z nieba światło księżyca odbijało się od śniegu. Było niezwykle jasno. I cicho.
Do jego uszu dobiegały pojękiwania Luny i cichy szept Tonks. Choć nie potrafił rozróżnić słów. Już nie. Nie w stanie, w którym się znajdował. Było zimno, ale on odczuwał jedynie żar.
Musiał to zrobić! Musiał, bo jeżeli tego nie zrobi, to... eksploduje.
Rozpiął spodnie i dotknął swojego pulsującego członka. Jego dłoń była zimna. Niemal tak zimna, jak dłoń Sev... Szybko zasłonił usta, tłumiąc jęk. Oparł się czołem o chłodne drewno i owinął swoje lodowato zimne palce wokół rozgrzanego, błagającego o spełnienie penisa. Wrażenie było tak intensywne, że niemal przestał oddychać. Przez moment dyszał ciężko przez nos, próbując odzyskać kontrolę nad sobą, ale nie był w stanie. Jego ciało błagało, jego umysł krzyczał, a usta jęczały w zaciśniętą na nich konwulsyjnie dłoń. Jakże łatwo było wyobrazić sobie, że te chłodne dłonie należą do Severusa, że to jego ręka zaczyna bardzo powoli poruszać się na jego członku. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, ponieważ był tak podniecony, że każdy gwałtowniejszy ruch doprowadziłby go do natychmiastowego wybuchu.
I jakże łatwo było wyobrazić sobie usta Severusa... całujące go z takim głodem, z takim pożądaniem... Jego śliski język wdzierający się siłą do gardła, penetrujący ciepłe wnętrze ust, podniebienie, wewnętrzne strony policzków, te cienkie, twarde wargi maltretujące jego usta, pożerające je...
Dłoń przyspieszyła. Samoczynnie. Przesuwała się po wrażliwej skórze, po pulsującym pragnieniu, niemal wyciskając z niego orgazm.
Czuł łzy w oczach. Jakże łatwo było oszukać umysł... Jakże łatwo było wyobrazić sobie teraz ten cichy, mroczny szept przy uchu:
Jestem spragniony twoich ust, Potter.
Jakże łatwo było wyobrazić sobie, że sięga do tych ust i spija z nich ten cichy szept...
Poczuł eksplozję. Niewiarygodnie silną, oślepiającą, białą eksplozję. Wszystkie wyobrażenia skumulowały się, spłynęły do tego jedynego miejsca i zamieniły w lepką, ciepłą ciecz zalewającą jego palce. Poprzez szum i dzwonienie w uszach słyszał swój zduszony przyciśniętą do ust dłonią jęk, mieszający się z dochodzącymi zza ściany cichymi odgłosami. Niemal osunął się na ziemię, próbując utrzymać się na drżących nogach, które po chwilowym naprężeniu stały się nagle niezwykle słabe. Czuł spływające po policzkach łzy i zanikające powoli fale niemożliwej do opisania przyjemności.
O tak, jakże łatwo było oszukać umysł... Severus miał rację.
Stał jeszcze przez chwilę, przyciskając czoło do drewnianych desek i próbując wyrównać urywany, ciężki oddech. Miał wrażenie, że wszystkie jego mięsnie roztopiły się. Jego dłoń drżała, kiedy w końcu odważył się oderwać ją od ust. Uniósł rozpalone powieki. Kręciło mu się w głowie. Jeszcze bardziej niż wcześniej.
Zza ściany dochodziły pomruki i sapanie. Doprowadził się do porządku i po chwili wahania zdecydował się zerknąć jeszcze raz. Jeden, ostatni raz.
Luna leżała na stojącym pod ścianą drewnianym stole. Naga. Jej niewiarygodnie blada skóra lśniła w świetle księżyca, kiedy wyginała się, odrzucając głowę do tyłu. Jasne włosy spływały ze stołu i niemal sięgały podłogi. Pomalowane na czarno paznokcie Nimfadory zaciskały się na rozchylonych i uniesionych w górę udach Luny... A Tonks klęczała pomiędzy nimi... Jej iskrzące wszystkimi kolorami tęczy włosy opadły na drżące w spazmach podbrzusze dziewczyny i Harry nie mógł zobaczyć nic poza powolnym, leniwym rytmem, w którym poruszała się głowa Tonks.
Oderwał się od szczeliny i oparł plecami o ścianę, czując, że serce ponownie podskakuje mu do gardła, pragnąc niemal wyrwać mu się z piersi. Czuł, jak jego policzki płoną.
Nie, dosyć tego! To było... zbyt intymne. Nie mógł tak stać tutaj i... A co jeżeli ktoś podglądałby jego i Snape'a? Nie, musiał odejść. Zostawić je. Pozwolić, by były... szczęśliwe ze sobą.
Nawet, jeżeli on sam czuł się teraz przerażająco rozdarty. I tak straszliwie samotny...
Odepchnął się od ściany i zataczając się nieco, ruszył w drogę powrotną do gospody, wciąż nie potrafiąc uwierzyć w to, co zobaczył. A jednocześnie nie mogąc pozbyć się z głowy ostatniego obrazu. Naga Luna i klęcząca pomiędzy jej udami Tonks...
Dlaczego jego rozdygotany umysł od razu podsunął w to miejsce jego samego i Severusa? Merlinie, gdyby tak Severus kiedyś... pewnego dnia... też uklęknął przed nim i... i...
Nie! Już dosyć! Nie może o tym myśleć! To się nigdy nie wydarzy...
Zagryzł wargę i zatrzymał się, wpatrując się w iskrzący w blasku księżyca śnieg.
Luna i Tonks... Jasne, że podejrzewał to już od dawna. Od kiedy zobaczył Lunę biegającą po Hogwarcie z listami dla Tonks. Co to mogły być za listy? Miłosne? Ale nie podejrzewał, że to... że to okaże się prawdą.
W gruncie rzeczy to była pocieszająca myśl. Że nie tylko on ma taki problem... Że nie tylko on musi się ukrywać.
Ale... No właśnie, "ale"... Pomimo podobieństw, ich sytuacja wyglądała jednak zupełnie inaczej. Nawet gdyby jakimś cudem ich związek wyszedł na jaw... Cóż, Tonks to jednak nie Snape. Pewnie miałyby nieprzyjemności, ale gdyby ktoś się dowiedział, że były Śmierciożerca, wciąż podejrzewany przez większość czarodziejskiego świata o pozostawanie wiernym sługą Voldemorta, najbardziej znienawidzony nauczyciel w szkole ma romans ze Złotym Chłopcem, Wybrańcem, największą nadzieją czarodziejskiego świata...
Nie, to jednak nie było to samo. Nikt by tego nie zaakceptował. Wszyscy by się od niego odwrócili. Wiedział o tym.
Ale... ale wiedział też, nie, był niemal całkowicie pewien, że potrafiłby to poświęcić. Potrafiłby poświęcić wszystko... aby z nim być.
Chociaż pewnie nigdy nie dostanie tego, o czym najbardziej marzył. Tak, to prawda, że był coraz bliżej, ale ta jedna rzecz nadal wydawała mu się tak odległa... I kiedy widział, jak Tonks tak od niechcenia, tak lekko, bez żadnego problemu daje ją Lunie... jak daje jej wszystko...
Zagryzł wargę i potrząsnął głową. Musi o tym zapomnieć. O wszystkim zapomnieć. O smutku, o tęsknocie, o samotności. Tak. Zapomnieć. To był dobry plan.
*
Kiedy Harry wrócił do gospody, Ron i Hermiona siedzieli przy stoliku, pochyleni ku sobie, a Hagrid nadal spał. Opadł ciężko na ławkę i westchnął.
- Och, Harry. - Hermiona oderwała się od Rona, mocno zaczerwieniona. - Nie zauważyliśmy, kiedy wróciłeś. A gdzie Luna i Tonks?
- Ach, one... ee... postanowiły jeszcze trochę zostać, bo stwierdziły, że tutaj jest... za gorąco. Tak, za gorąco - wymamrotał szybko, rozglądając się za pozostawioną przez Tonks butelką. Przecież widział jak ją gdzieś tutaj odstawiała.
- Och, to.. dobrze - mruknęła Hermiona, spoglądając na ciągnącego ją za rękaw Rona. Przez chwilę wyglądała, jakby walczyła ze sobą, rozdarta pomiędzy czymś, co najwyraźniej chciała kontynuować a elementarnym poczuciem obowiązku. Ale widząc, że Harry'ego bardziej interesuje podłoga, odwróciła się do Rona i uśmiechając się nieśmiało, pozwoliła mu przyciągnąć się do kolejnego pocałunku.
Harry zsunął się z krzesła i zaczął na kolanach przeczesywać podłogę. Starał się nie zwracać uwagi na dłoń Rona, uparcie wędrującą pod spódniczkę Hermiony, która równie uparcie próbowała go powstrzymywać i ciągle ją odsuwała.
Jest! Ciemna, zakorkowana butelka stała za krzesłem pochrapującego głośno Hagrida. Harry dorwał ją, wygrzebał się spod stołu, przysunął sobie kufel z resztką piwa kremowego i nalał do pełna znajdującej się w butelce przezroczystej cieczy. Zapach, który uderzył w jego nozdrza, kiedy przysunął trunek do ust, wycisnął mu niemal łzy z oczy. Opuścił powieki i wziął łyk.
W pierwszej chwili miał wrażenie, jakby napił się płynnej lawy. Piekły go wargi, język i przełyk i obawiał się, że tak je sobie poparzył, że powstaną bąble. Otworzył załzawione oczy i spojrzał na migdalących się Rona i Hermionę.
Wszędzie. Wszędzie wszyscy się obmacywali, całowali i robili wszystkie te rzeczy, których on nie mógł robić.
Cholera!
Poczuł, że wzrasta w nim frustracja. Skoncentrował rozmywający się wzrok na swoim kuflu i powziął decyzję. Przyłożył go do ust i wziął kolejny łyk. I kolejny. I jeszcze jeden. Po jakimś czasie stracił rachubę i z zaskoczeniem zauważył, że napój nie był jednak aż tak okropny, jak na początku. Może po jakimś czasie traci swą moc?
Pamiętał, że wypił chyba cały kufel. I że nalał sobie kolejny. Nie, raczej nie. Miał taki zamiar, ale jakoś po pewnym czasie uświadomił sobie, że w butelce już nic nie ma. Albo może to było po trzech kuflach?
I chyba wróciła Luna i Tonks. Tak mu się przynajmniej wydawało. I Tonks coś do niego krzyczała. I Hermiona krzyczała. I ogólnie wszyscy się jakoś głośno zachowywali. I ciągle nim potrząsali. A przecież chciał tylko wspiąć się na czubek choinki. Było tam takie jasne światełko i wydawało mu się niezwykle wręcz interesujące. Migotało i w ogóle.
A później nagle znalazł się na dworze. Razem z mnóstwem innych ludzi. Wyglądali jakby gdzieś szli. I cieszył się, że nie tylko on się tak zatacza. Było głośno. Wszyscy się śmiali. Ale jemu nie chciało się śmiać.
Chciał do Severusa.
Potem pamiętał schody. Wszyscy go wyprzedzili. Jak oni mogli tak szybko chodzić? On musiał robić dwa kroki w tył, zanim udawało mu się wykonać jeden do przodu. Robiło się coraz ciszej i ciszej. Aż w końcu zrobiło się zupełnie cicho. Harry przystanął i próbował się rozejrzeć, ale szybko zrezygnował, kiedy wszystko nagle zawirowało i niemal się przewrócił.
Był sam. I chciał do Severusa.
Chciał się z nim zobaczyć. Bardzo chciał. Rozpaczliwie chciał. Tęsknił za nim. Pamiętał, jak tęsknił. Tęsknił, prawda? Tak, chyba tak.
I chyba jeszcze przed chwilą byli tutaj inni. Pamiętał, że za nimi szedł. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Ponownie rozejrzał się po rozchodzących się we wszystkich kierunkach korytarzach.
Gdzie miał iść? Chyba do dormitorium. Tak, raczej tak. Pewnie wszyscy tam poszli. I on też musiał iść. Ale zaraz... którędy się tam szło? Chyba jakoś... w prawo. Tak, pewnie tak.
Skręcił w lewo i zatrzymał się po kilku niepewnych krokach. Może lepiej będzie, jeżeli założy pelerynę niewidkę, na wypadek, gdyby natknął się na Filcha?
Zarzucił na głowę kaptur bluzy i starając się nie robić hałasu, zaczął skradać się korytarzem. Nie było to wcale łatwe, kiedy podłoga uciekała mu spod nóg, a ściany niebezpiecznie ciągnęły go w swoją stronę. Ale w końcu, odbijając się czasami od jednej z nich i nie potrafiąc nawet powiedzieć, gdzie jest góra, a gdzie dół, ponieważ wszystko wokół niego wirowało, dotarł pod portret Grub...
Stanął, a właściwie zachwiał się, i zmarszczył brwi. Grubej Damy nie było na swoim portrecie. A w zasadzie to nie było żadnego portretu. Przed oczami widział tylko falujące dziwnie, ciężkie, drewniane drzwi. Zamrugał kilka razy, jakby spodziewając się, że jeżeli zamknie oczy, to portret się pojawi, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wzruszył więc ramionami i wypowiedział głośno i wyraźnie:
- Wierzba Bijąca.
Drzwi nie zareagowały. Spojrzał na nie wyzywająco i powtórzył:
- Wierzba Bijąca.
Nic się nie wydarzyło. Dziwne. Był pewien, że to dobre hasło. Jeszcze rano działało.
- No otwórzcie się, wy głupie... Au! - syknął, kiedy kopnął w drewnianą powierzchnię, a ona okazała się zadziwiająco i boleśnie twarda. Nie widząc więc innego wyjścia, zaczął uderzać w nią pięściami.
- Ron! Ron! Wpuść mnie! Ron!
Ale nic się nie działo. Drzwi pozostały zamknięte. Harry westchnął z rezygnacją i osunął się na podłogę.
Dobra, jeżeli nikt go nie chce wpuścić, to będzie spał tutaj! Oparł się plecami o drzwi, podwinął kolana i opuścił głowę. Dziwne, ale kiedy zamykał oczy, to wszystko wirowało jeszcze bardziej. I to wcale a wcale nie było przyjemne.
Potrząsnął głową, próbując pozbyć się wykwitających mu pod powiekami, kolorowych plam, ale wtedy drzwi otworzyły się i Harry, pozbawiony oparcia, wpadł do środka. Uderzył głową o posadzkę i zacisnął powieki, czując tępy ból w czaszce.
- Ała! - jęknął. - To nie było miłe. Mogłeś na mnie zaczekać, Ron. I co się stało z Grubą Damą? Wyjechała? - mamrotał, próbując otworzyć oczy.
Ron nie odpowiadał. Ale Harry słyszał nad sobą ciężki oddech, tak jakby ktoś próbował oddychać przez zaciśnięte zęby. Po kilku nieudanych próbach, Harry'emu udało się w końcu unieść powieki.
A to, co ujrzał, sprawiło, że natychmiast zacisnął je ponownie.
Chyba ma przywidzenia.
Ostrożnie otworzył jedno oko, później drugie, ale pochylająca się nad nim sylwetka nie zniknęła. Wyglądała jedynie na absolutnie wściekłą.
Zaraz, coś się tu nie zgadzało...
Harry zmarszczył brwi i spojrzał prosto w odwrócone do góry nogami, ale równie głębokie jak zawsze czarne oczy i zapytał:
- Co robisz w moim dormitorium, Severusie?
34. You have no idea.
You make this all go away
You make this all go way
I just want something
I just want something I can never have*
- Co robisz w moim dormitorium, Severusie?
Snape zmarszczył brwi i przewiercając Harry'ego wzrokiem, którym mógłby ciąć szkło, syknął:
- W twoim do...? - urwał, zacisnął zęby i nie zastanawiając się długo, złapał Harry'ego za bluzę, podciągnął do góry, popchnął go na ścianę i zatrzasnął drzwi.
Kiedy Harry'emu udało się w końcu przytrzymać ściany, ponieważ miał wrażenie, że podłoga uwzięła się na niego i za wszelką cenę próbuje go przewrócić, przypomniał sobie coś bardzo ważnego.
- Zaraz... jak to możliwe, że... że nmie... mnie wiś...dzisz? - Sięgnął do swojego kaptura i stwierdził, że jest na miejscu. - Chyba peleryna mi się popsuła - wymamrotał do siebie.
Usłyszał łopot szaty Snape'a, kiedy mężczyzna odwrócił się od zapieczętowanych i wygłuszonych drzwi i spojrzał na Harry'ego wzrokiem bazyliszka.
- Potter! Jesteś kompletnie pijany!
- Nieprawda - obruszył się Harry, potrząsając głową, by pozbyć się plam przed oczami. - Wypiłem tylko kilka... piw kremowych. - Zacisnął powieki, gdyż miał wrażenie, jakby znalazł się na karuzeli. - Naprawdę powin... poniw... powinieneś zrobić coś z tą podłogą, Severusie. Strasznie się trzęsie. I faluje. Nie jesteśmy chyba na tym... no... na statku?
Harry był kiedyś na statku. Pamiętał, jak Dursleyowie zabrali go na wycieczkę i jak Dudley przez cały czas wymiotował za burtę, a wuj Vernon wszczął awanturę i zażądał natychmiastowego powrotu do portu. Było zabawnie.
Ale rozchwiane wspomnienia Harry'ego zostały przerwane przez pojawiającą się w polu widzenia, ściągniętą z wściekłości twarz Mistrza Eliksirów. Snape przycisnął go do ściany z taką siłą, jakby chciał go w nią wgnieść.
- Potter, wytłumacz mi, jak doszło do tego, że przylazłeś tutaj w środku nocy, całkowicie odsłonięty, zacząłeś dobijać się do mojego gabinetu, robiąc hałas na cały zamek, i rozwaliłeś się pod moimi drzwiami, uznając je za swoje posłanie? KAŻDY MÓGŁ CIĘ ZOBACZYĆ!!! - Snape ryknął tak, że Harry'emu zaczęło dzwonić w uszach.
- Nie tak głośno.. - wymamrotał. - Moja głowa...
Teraz jeszcze bardziej zaczęło mu w niej wirować. Dlaczego Snape robił taki hałas?
Sapnął gwałtownie, kiedy poczuł zimne palce zaciskające się na jego gardle tak, jakby chciały go udusić, i usłyszał wydobywający się z zaciśniętych wściekle ust syk:
- Odpowiadaj!
- Szedłem do dormitorium - wymamrotał Harry. - Nie wiem, dlaczego nagle zamieniło się w twój gabinet. To trochę... dziwne, nie uważasz?
- Zaraz... - Oczy Snape'a zmrużyły się jeszcze bardziej. - Szedłeś do dormitorium? Czy mam rozumieć, że ta rożowowłosa ignorantka, zamiast was pilnować, pozwoliła, żebyście się pospijali i na dodatek przyprowadziła was do zamku w ŚRODKU NOCY? - Głos Snape'a podnosił się z każdym słowem, by na samym końcu przejść w niezwykle głośne i wybijające dziury w mózgu Harry'ego dźwięki. - I zamiast was przynajmniej odprowadzić do łóżek, zostawiła na pastwę losu i pozwoliła, żebyście pałętali się po korytarzach w takim stanie?!
- Nie krzycz tak, Severusie... - odparł słabo Harry, opuszczając ręce, którymi próbował zasłonić uszy. Dłonie mężczyzny puściły jego szyję i, pozbawiony nagłego odparcia, o mały włos nie upadł na podłogę. Z trudnością udało mu się przytrzymać ściany i odzyskać równowagę.
Snape zaczął przemierzać gabinet długimi, rozwścieczonymi krokami, jakby próbował w ten sposób pozbyć się chociaż odrobiny rozsadzającej go furii.
- Jak dyrektor mógł na to zezwolić? Jak mógł powierzyć was opiece takiej nieodpowiedzialnej, bezmyślnej niedorajdy?! Złożę na nią raport! Nie ujdzie jej to na sucho! Świadomie naraziła was na niebezpieczeństwo! Jako nauczycielka powinna...
- Tęskniłem za tobą - przerwał mu Harry. Mężczyzna zamilkł i spojrzał na niego tak, jakby wyrosła mu druga głowa. Harry opierał się o ścianę i patrzył w podłogę. - Przez cały wieczór myślałem... o tobie. Ale ciebie nie było. Wszyscy tam byli. I się obcis... ości... obściskiwali. I robili inne rzeczy. A ciebie tam nie było... i ja... tęskniłem. I chciałem tylko wrócić do ciebie. To było głupie, że poszedłem. Mogłem... z tobą. Robić inne rzeczy. Być. - Przez chwilę panowała cisza i resztka racjonalnie myślącego umysłu Harry'ego zaczęła się zastanawiać, co to oznacza, ale ta większość, która była całkowicie pijana, zupełnie się tym nie przejęła, zbyt skupiona na niekontrolowanym wyrzucaniu z siebie wszystkiego, co tylko ślina przyniosła mu na język. - Następnym razem wezmę cię ze sobą. Tak. Wezmę. I wszystko będzie dobrze. I już nie będę się czuł taki samotny...
- Nie wyglądało, jakbyś był aż tak bardzo samotny, Potter. - Chłodne, odległe słowa przerwały jego wywód i zmusiły go do oderwania się na chwilę od swojego ciągu myśli i skupieniu na przypatrującemu mu się spod przymrużonych powiek Severusie.
A tak, Ginny... pamiętał. Przypomniał sobie też, że układał wymówki na tę właśnie okazję, ale teraz one wszystkie wydawały się jakieś durne. Zresztą i tak wyleciały mu z głowy. Spróbował się skupić i przypomnieć sobie, co tylko był w stanie, z tamtego wypadku. I powiedzieć wszystko, co wie. Całą prawdę. Prawda to chyba najlepsza wymówka.
- Ale... to był tylko jeden taniec. Ona mnie zmusiła. Przyprowadziła swojego chłopaka i taką durną dziewczynę, która ciągle się na mnie gapiła. - To nie była dobra odpowiedź, sądząc po nagłym rozbłysku wściekłości w czarnych oczach, ale Harry był zbyt pijany, by to zauważyć. - No i ona ciągle chciała, ta idiotka, Anastassy, czy jakoś tak... no więc ona chciała, żebym z nią zatańczył. No to poszedłem do Ginny i poprosiłem, żeby ją ode mnie zabrała. Ale Ginny powiedziała, żebym z nią zatańczył i zaczęła mnie uczyć. Ale ja nie chciałem! Tylko że tak dobrze mi szło, no i tak sobie pomyślałem... pomyślałem, że to ty, a nie ona. To znaczy, że ty jesteś nią. - Chyba coraz bardziej się pogrążał, sądząc po nagłym spadku temperatury w pomieszczeniu i gęsiej skórce, którą poczuł. - To znaczy... - Zacisnął powieki, próbując poskładać wirujące szaleńczo myśli, ale nie był w stanie tego zrobić. - Widziałem cię i myślałem, że z tobą tańczę. Widziałem cię, kiedy zamknąłem oczy. Chciałem, żebyś to był ty. A później je otworzyłem i naprawdę cię zobaczyłem. I przestraszyłem się tego, co sobie pomyślisz. I się potknąłem. I ona na mnie wpadła. Ale ją zepchnąłem! Widziałeś, że ją zepchnąłem? - Spojrzał z nadzieją w obserwującą go z uwagą twarz Snape'a, który w czasie, kiedy Harry mamrotał wyjaśnienia, podszedł do niego i teraz stał tuż przed nim i przypatrywał się z uwagą jego rozszerzonym, zamglonym alkoholem zielonym oczom, jakby poddawał je analizie.
Przez chwilę panowała cisza. A wszystkie zmysły Harry'ego, które były w stanie odbierać jeszcze jakiekolwiek bodźce, krzyczały, żeby nie ruszał się i nie odzywał.
- Dobrze - powiedział w końcu Severus i Harry poczuł, że całe jego ciało omdlewa z ulgi, chociaż powoli już zapominał czego ona dotyczyła. - Ale ograniczysz kontakty z panną Weasley do niezbędnego minimum. Nie wiem, czy w stanie, w którym się obecnie znajdujesz, cokolwiek do ciebie dotrze, lecz z pewnością pamiętasz moje ostrzeżenie? Jeżeli jeszcze raz przyłapię cię z nią sam na sam, nie będę słuchał żadnych wyjaśnień.Żadnych.
Harry pokiwał głową i opuścił ją na pierś Severusa, ponieważ właśnie dotarło do niego, że przecież kręciło mu się w głowie. Jakoś na chwilę o tym zapomniał, kiedy patrzył w te dwa czarne tunele.
- No to... dobrze, że dobrze. To ja... jestem zmęczony... - oderwał się od Severusa. - Idę wziąć prysznic - oświadczył po chwili i nierównym krokiem ruszył w kierunku czegoś, co wyglądało jak drzwi. Przesuwał się po chwiejnym gruncie podłogi w niezwykle prosty technicznie sposób - wbijał wzrok w cel, do którego chciał się dostać, i patrzył na niego tak długo, dopóki nie zaczął się do niego zbliżać. Cel, nie Harry.
Ale tym razem poskutkowało to jedynie tym, że potknął się o nogę stojącego przed biurkiem krzesła, którego nie zauważył, i z impetem runął na podłogę.
Jęknął, czując, że coś mu chrupnęło w nosie, którym uderzył w twardą powierzchnię. Poczuł przenikliwy ból, który zdawał się promieniować aż do mózgu.
Uniósł się na łokciach i odkrył, że nic nie widzi. Kawałki potłuczonego szkła i oprawki jego okularów leżały na podłodze. Usłyszał kroki i po chwili poczuł silne pociągnięcie za bluzę, które podniosło go i postawiło na nogi.
- Potter, na litość... Jak ty tutaj w ogóle dotarłeś? - zapytał cierpko Snape, dotykając różdżką jego nosa. - Zaboli. Episkey.
Harry krzyknął i złapał się za nos, czując kolejne przeszywające ukłucie bólu i spływającą po wargach krew.
- Ała! To bolało!
Mężczyzna przewrócił oczami, zanim schylił się po jego okulary i rzucił kolejne zaklęcie:
- Oculus reparo.
Ostrożnie włożył mu je na nos. Harry zamrugał i uśmiechnął się z wdzięcznością. Nie wiedział dlaczego, ale ten gest wydał mu się taki... czuły. Severus skrzywił się i odsunął.
- Chodź, ty głupi dzieciaku. - Złapał go za ramię. - Nie możesz w takim stanie wracać do wieży. - Po tych słowach pociągnął go do swoich komnat, a kiedy już się w nich znaleźli, popchnął go na fotel i podszedł do jednej z półek.
- Przestało tak kołysać - oznajmił Harry, pocierając twarz, czym rozmazał krew jeszcze bardziej. - Ale nadal wszystko wiruje.
Odwrócony plecami Snape prychnął, ale nie skomentował tego. Po jakimś czasie podszedł do Harry'ego, trzymając w dłoni szklankę z mętnym, jasnobłękitnym płynem.
- Pij - rozkazał, podając mu ją.
- Co to jest? - Harry zmarszczył brwi.
- Coś, po czym poczujesz się lepiej.
- Ale ja się dobrze czuję - wyszczerzył się Harry. - Tylko ściany i meble jakoś dziwnie się na mnie uwzięły.
- Nie dyskutuj ze mną, tylko pij.
- Nie. - Harry odstawił szklankę na stolik. - Ostatni raz, kiedy mi to dałeś, poczułem się gorzej, a nie lepiej. Pamiętam. Dużo gorzej.
Severus zmarszczył brwi i wbił w niego ostre jak brzytwa spojrzenie.
- Potter, nie zmuszaj mnie, abym użył siły.
Harry przytrzymał się poręczy, aby wstać, po czym chwiejąc się lekko, spojrzał na Snape'a wyzywająco.
- Nie chcesz mnie wykoszy... rzystać, Severusie?
Mężczyzna prychnął i spojrzał w bok.
- Tak, z tą krwią rozmazaną na twarzy i głupkowatym uśmiechem wyglądasz bardzo pociągająco.
Harry wyszczerzył się.
- Naprawdę?
Snape wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie czyszczące na twarz Harry'ego.
- Przestań się ze mną drażnić i wypij wreszcie ten eliksir.
- A ty ciągle tylko o tym eliksirze... - Harry westchnął z irytacją, przysuwając się bliżej i owijając ramiona wokół talii Snape'a. - Dlaczego nie chcesz mnie wykoszy... szyrzystać?
- Jesteś pijany - wycedził mężczyzna, spoglądając na niego z góry zmrużonymi oczami.
- Ostatnio ci to nie przesz... kadzało - odparł Harry, uśmiechając się szeroko. - I podobało mi się. Możemy to powtórzyć.
- Potter, bycie wykorzystanym polega przede wszystkim na tym, że powinno odbywać się wbrew twojej woli. Nie możesz o to prosić.
Harry zmarszczył brwi.
- Aha, czyli mam udawać, że tego nie chcę? Dobra. Nie ma sprawy. Będę krzyczał i błagał, żebyś przestał.
Severus zagryzł wargę. Wyglądało, jakby w ostatniej chwili powstrzymał wypływający mu na usta uśmiech po tym, jak wypowiedziana tym szczerym, pełnym zapału głosem Harry'ego uwaga zburzyła jego solidnie konstruowany mur słusznego oburzenia. Opanował się, westchnął i złapał go za ramiona, próbując od siebie odsunąć.
- Potter, naprawdę nie mam teraz na to czasu.
- Wiesz... - Harry zacisnął ramiona wokół Snape'a z większą siłą, bojąc się, że zostanie odepchnięty, ale nie zamierzając poddać się bez walki. Spojrzał do góry na przyglądającego mu się z coraz większą irytacją mężczyznę i oblizał wargi. - Wszyscy ciągle mnie pytali o... o to, z kim jestem. I dlaczego szysz... przyszedłem sam. Ale oni nie mają pojęcia, że ja mam ciebie. A ty masz mnie. Nic nie wiedzą. I ja byłem tam sam... całkiem sam. I myślałem o tobie. Cały czas. I... chciałem... chcę... - Nie potrafił się powstrzymać. Cały ten wieczór był jak koszmar. Wszyscy to robili a on mógł jedynie marzyć. I teraz, kiedy był tak blisko... Tak blisko...
Wspiął się na palce i przylgnął do chłodnego ciała. Uwolnioną ręką odgarnął ciemne włosy i zaatakował ustami płatek ucha mężczyzny. Przyssał się do niego i zaczął go łapczywie lizać i przygryzać zębami. Severus zesztywniał na moment i wciągnął ze świstem powietrze, zaskoczony tym nagłym doznaniem.
Ale Harry postanowił nie dać mu nawet chwili czasu na zastanowienie się i ewentualną reakcję. Wsunął drugą dłoń pomiędzy ich ciała i zacisnął ją na kroczu mężczyzny, pocierając je i ugniatając.
- Tak bardzo... cię pragnę - wyszeptał chrapliwie, na przemian całując i liżąc ucho oraz przestrzeń za nim. Snape na razie nie wykazywał chęci odsunięcia go albo zamordowania i odległa część umysłu Harry'ego zanotowała to jako przyzwolenie. Zresztą sam czuł się teraz tak, jakby znalazł się na bardzo szybkiej karuzeli, której nie potrafił zatrzymać. Albo i nie chciał. Pulsująca w uszach krew w połączeniu ze spływającym do podbrzusza żarem napędzała go i nie pozwalała mu się zatrzymać albo pomyśleć. Jedyne, co odczuwał, to pragnienie. - Chcę... chcę... - szeptał pomiędzy szybkimi, zachłannymi pocałunkami, które składał na chłodnej, długiej szyi Severusa. Czuł przez materiał spodni, że mężczyzna robi się twardy. - Chcę, byś... wyjęczał moje... imię... - Ścisnął mocniej, wpijając się ustami w obojczyk i ssąc.
Ale jedynym słowem, które wyrwało się ust Mistrza Eliksirów, było rozdrażnione:
- Potter!
Harry skrzywił się.
- Nie tak mam na imię... - mruknął. I wtedy poczuł zaciskające się wokół jego nadgarstków palce. Jego ręce zostały brutalnie odciągnięte. Snape oderwał go od siebie i odsunął na odległość wyciągniętych ramion.
- Posłuchaj mnie... - zaczął, wzdychając z irytacją.
Harry jęknął z poczucia straty, a żar został zastąpiony nagłym ukłuciem chłodu, który sprawił, że zadrżał.
Snape go nie chce. Nikt go nie chce. W takim razie sobie pójdzie... Pójdzie gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie.
Wyrwał ręce i nie czekając na jakąkolwiek reakcję mężczyzny, ruszył w kierunku, w którym miał nadzieję, że znajduje się wyjście. Ale jego krótka podróż została natychmiast udaremniona.
- A ty dokąd się wybierasz? - Snape złapał go za kaptur i pociągnął z powrotem. Harry zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył. Mężczyzna złapał go za ramiona, postawił przed sobą i pochylił się lekko, wbijając w niego niezwykle poważne spojrzenie. - Nie zachowuj się jak dziecko, Potter. Po pierwsze, jesteś pijany, a po drugie, jest środek nocy. To nie czas na to. Rozumiesz?
Harry pokiwał ponuro głową, wpatrując się w ciągnący się nieskończenie na przedzie czarnej szaty rząd guzików. Rozmywały mu się przed oczami. Dlaczego było ich aż tak dużo? I dlaczego tak wirowały? Coraz szybciej i szybciej i szybciej i...
Zrobiło mu się niedobrze. Zasłonił usta dłonią i oparł się o Severusa, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
Tym razem nie został odsunięty. Usłyszał tylko ciężkie westchnienie, które musnęło jego włosy. Zacisnął powieki, modląc się, by wirowanie ustało, i mocniej przycisnął policzek do szorstkiej szaty.
Okropne uczucie, jakby ktoś mieszał mu chochlą w żołądku, powoli ustawało. Jego przyspieszony oddech uspokajał się. Odsunął dłoń od ust i owinął ramiona wokół Snape'a. Nie potrafił się powstrzymać. Uwielbiał to. Uwielbiał tulić się do Severusa i czuć jego wdzierający się aż do umysłu mocny zapach. Uwielbiał słuchać bicia jego serca. Uwielbiał czuć się taki... bezpieczny. Uwielbiał także to, że Severus był od niego wyższy. Dużo wyższy i dużo silniejszy. A Harry sięgał mu zaledwie do podbródka i czuł się przy nim taki... taki... kruchy. Uwielbiał być w jego mocy, być od niego zależny, czuć, że Severus jest przy nim i opiekuje się nim. I że nie musi sam już zmagać się z tym wszystkim, co spadało mu na głowę. Że nie musi już tego dźwigać, bo ma kogoś silniejszego i potężniejszego od siebie, kto mu w tym pomoże i zabierze ten ciężar, z którym przez całe życie musiał zmagać się sam.
Pamiętał, jak Severus wyciągnął go z depresji. I jak wmawiał mu, że nie da rady sam pokonać Voldemorta. Może był uszczypliwy i wredny, ale pomagał mu się podnieść. A to było... kojące.
- ...er! Potter, do jasnej cholery, słyszysz mnie?
Harry zamrugał, powracając do rzeczywistości. Oderwał policzek od klatki piersiowej mężczyzny i spojrzał w górę, wprost w zmrużone i wpatrujące się w niego czarne oczy. Przesunął wzrok niżej i zatrzymał go na zaciśniętych w cienką kreskę ustach. Oblizał wargi.
- Dlaczego nie chcesz mnie całować? - wypalił nagle. Oczy Snape'a rozszerzyły się na chwilę, by ponownie się zmrużyć, przybierając odpychający wyraz. Ale Harry w swoim obecnym stanie nie potrafił odbierać sygnałów ostrzegawczych tak wyraźnie jak zazwyczaj. - Przecież to nie jest takie trudne. Tonks całow... - urwał nagle. Chyba nie powinien o tym mówić. Przynajmniej nie Severusowi.
Oczy Snape'a, o ile to możliwe, zmrużyły się jeszcze bardziej i zamieniły w wąskie szparki.
- Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć, Potter? - wycedził grobowym głosem.
- No, ja w zasadzie to... - Jak to ująć, żeby się za bardzo nie wygadać? Dlaczego miał wrażenie, że jego mózg zamienił się w papkę? - Tonks bardzo dobrze całuje - wypalił w końcu. - I nie boi się tego. Dlaczego ty nie mógłbyś też...? - urwał nagle, czując nieprzyjemne napięcie, które zawisło w powietrzu.
- Doprawdy? - Zmrożonym jadem, który sączył się z ust Snape'a, można by wypełnić całe znajdujące się obok Hogwartu jezioro.- Jak dobrze całuje, Potter?
- Ee... No jak na kobietę. Z języczkiem i w ogóle. I na dodatek tak mocno, że wargi robią się sine. Naprawdę gorąco - uśmiechnął się.
Tnące spojrzenie Snape'a zsunęło się na usta Harry'ego i przez chwilę poddawało je analizie.
- I co jeszcze robi dobrze? - zapytał po chwili, podczas gdy tlący się do tej pory w jego oczach płomień gniewu przeobraził się w prawdziwy ogień.
- No... ee... Wiele rzeczy. Ale przecież nie mogę ci o tym opowiadać, Severusie. To zbyt prywatne...
- Ach tak?
Ogień zamienił się w pożar...
- Zresztą... ona jest kobietą. I to nie ma znaczenia, że mi stanął, kiedy robiła te wszystkie rzeczy. Nie wiem, dlaczego aż tak mnie to podnieciło. Tak jakoś samo wyszło...
...a pożar przeobraził się w pożogę.
- Coś się stało, Severusie? Powieka ci jakoś tak dziwnie drga. - Harry zaczął się niepokoić. Snape wyglądał tak, jakby brakowało mu tlenu. I jakby dzieliła go tylko cieniutka nić od rozszarpania stojącego przed nim chłopaka na kawałki. - Szkoda, że cię tam nie było. Spodobałoby ci się - wyszczerzył się Harry, nieświadom wiszących nad nim szponów. - Och, nie myślałem, że widok dwóch nagich oci... obci... obściskujących się kobiet może tak na mnie podziałać. - Westchnął, przypominając sobie sceny, których był świadkiem.
Severu zamrugał. Wyglądał, jakby wrócił spod wrót piekieł. Buzujące w jego oczach szaleństwo przygasło.
- Kobiet?
- No jednej kobiety i jednej dziewczyny, ale to chyba to samo, nie? - uśmiechnął się beztrosko Harry.
- O czym ty bredzisz, Potter? - wycedził Snape głosem wypalonej już niemal doszczętnie cierpliwości, z której zostały tylko popioły.
- O tym... - Harry zamyślił się. O czym bredził? Chyba już sam zapomniał. Coś o Tonks i Lunie.... A tak, całowały się, pamiętał. I robiły też inne rzeczy... To zdecydowanie pamiętał.
Opadł na fotel i zapadł się w nim, podciągając kolana pod brodę.
- O tym, że nie jesteśmy już jedynymi osobami, które mają sekret. Bo Tonks... i ten ktoś też go mają. I Tonks też jest nauczycielką i...
- Potter - przerwał mu Snape, zaciskając zęby. - Oszczędź mi porównań z tą kolorową wiedźmą. Chyba alkohol już całkowicie zamroczył ten niewielki skrawek mózgu, który ci pozostał.
- Ale ja naprawdę to widziałem! - Dlaczego Snape mu nie wierzył? Przecież to widział. Prawda, że widział? - Tonks całowała się z... kimś. Z dziewczyną. Z uczennicą. I robiła jej takie rzeczy... - Jego umysł przywołał tamte sceny i Harry musiał bardzo się skupić, aby kontynuować rozmowę, szczególnie, że zaczął już być senny. - Gdybyś to widział... - wymamrotał, pozwalając, by jego powieki opadły. - Całowała ją z taką pasją, z takim... pragnieniem. Patrzyłem na to, choć wiedziałem, że nie mogę, że to złe, ale nie byłem w stanie przestać. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś się tak całował i... - Głowa zaczęła mu nieznośnie ciążyć. Próbował utrzymać ją prosto, ale miał wrażenie, że coś ciągnie ją w dół, a jego umysł otula ciepły, puszysty kokon z napierającej zewsząd ciemności. - I tak patrzyłem i patrzyłem i... wiedziałem, że ty nigdy... nie będziesz mnie tak całował i... - Jego głowa opadła na kolana. Czuł się zamroczony. Miał wrażenie, że spada w cichą, ciepłą czerń. - I nigdy tego nie poczuję i... zrobiło mi się przykro.
Zapadła cisza.
Harry unosił się w kojącej ciemności, otulony urywkami wspomnień. Ron nieśmiało całujący Hermionę, Ginny całująca się ze swoim chłopakiem, Tonks pożerająca różowe wargi Luny...
Obrazy wirowały w jego umyśle, zlewając się ze sobą.
I wtedy coś je rozbiło i wyciągnęło go na powierzchnię świadomości. Coś uniosło jego głowę. Poczuł gorzki płyn wpływający mu do ust. Zakrztusił się, ale przełknął, otwierając gwałtownie oczy.
Zobaczył pochylonego nad sobą Severusa, który wlewał mu do gardła błękitny eliksir. Jego twarz była ściągnięta i zdeterminowała. Harry próbował zaprotestować i odsunąć się, ale i tak był przyciśnięty do fotela, a Snape trzymał jego twarz w żelaznym uścisku. Starał się zamknąć usta, ale mężczyzna ścisnął mocno jego szczękę, zmuszając go do rozchylenia ich jeszcze szerzej.
Kiedy w końcu go uwolnił, Harry, plując i krztusząc się, opuścił nogi na podłogę i pochylił się do przodu, próbując pozbyć się nieprzyjemnego smaku.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął, podnosząc wzrok na stojącego przed nim i mierzącego go zimnym spojrzeniem Snape'a.
- To, co powinienem był zrobić już dawno, Potter. Zanim uzewnętrznisz mi wszystko, co, jestem tego absolutnie pewien, wolałbyś zachować dla siebie. Nie mam zamiaru słuchać później twojego żałosnego skomlenia i użalania się nad sobą z powodu tego, co mi wypaplałeś w swoim pijackim bełkocie.
- Ja nie... - urwał, gdyż obraz przed jego oczami rozmył się na sekundę, a mętlik w głowie i przysłaniająca umysł mgła zaczęły się dziwnie rozrzedzać i rozwiewać.
Zacisnął powieki, czując gorycz spływającą przez jego ciało i wypłukującą z niego ten wspaniały humor, który jeszcze chwilę temu kierował jego poczynaniami. Nagle zrobiło się zimno i... nieprzyjemnie.
Bardzo nieprzyjemnie.
Otrząsnął się i zdecydował się otworzyć oczy.
Był w gabinecie Snape'a. Nie pamiętał, jak się tu dostał, szedł przecież do dormitorium...
Spojrzał w górę i kiedy jego oczy napotkały chłodne spojrzenie czarnych źrenic, wspomnienia spłynęły na niego niczym lodowaty potok.
Powiedział Snape'owi... powiedział o... całowaniu, i o Tonks i Lunie, i o... o boże!
Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
Severus skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się kpiąco. Harry spuścił głowę i ukrył twarz w dłoniach.
- Widzę, że zaczęło działać... - zaszydził Mistrz Eliksirów.
Harry zaczął kręcić głową, nie potrafiąc uwierzyć w to, co zrobił i powiedział. Zaciskał powieki z całej siły, ale wspomnienia nie chciały odejść.
Dlaczego nie chcesz mnie całować?
Tonks bardzo dobrze całuje...
...stanął mi, kiedy robiła te wszystkie rzeczy...
...wiedziałem, że ty nigdy nie będziesz mnie tak całował...
... zrobiło mi się przykro...
Co Snape mógł sobie o nim pomyśleć? Poruszył temat tabu... powiedział mu o tym... o tym, jak bardzo pragnie jego pocałunku. Jak bardzo pragnie czegoś, czego pewnie i tak nigdy nie dostanie... Przecież myślał, że już się z tym pogodził. Chciał się z tym pogodzić. Ale to zawsze wracało. Jak bumerang. Nieważne, jak bardzo starał się sobie wmówić, że już dobrze, że tego nie potrzebuje... ale zawsze w chwili słabości myślał tylko o tych cienkich wargach. I o tym, co się za nimi kryje. O tym, jakie są ciepłe i...
Nie! Stop! Nie czas na to! Zapomnieć. Zapomnieć. Nie powiedział tego. To się nie wydarzyło. Nie powiedział.
Nie mógł tego powiedzieć. Nie Snape'owi. Nie w ten sposób.
I jeszcze na dodatek... na dodatek wypaplał sekret Luny i Tonks... I to komu? Ostatniej osobie, która powinna o tym wiedzieć. Snape nienawidził Tonks. Z taką wiedzą mógł...
Poderwał głowę i starając się zmusić swoje serce do uspokojenia, a oddech do wyrównania, nabrał powietrza i wystrzelił:
- To, co powiedziałem, to całkowita nieprawda! Byłem pijany i ja... nie wiedziałem, co mówię. Zapomnij o tym. Wymyśliłem to wszystko.
Snape przekrzywił głowę i uśmiechnął się ironicznie.
- Och, z pewnością. Potter, alkohol działa na ciebie lepiej niż Veritaserum i dobrze o tym wiesz.
No jasne, kogo Harry chciał oszukać? Snape w życiu mu nie uwierzy.
- Ciekawe, co powie dyrektor, kiedy dotrą do niego te rewelacje? - kontynuował Mistrz Eliksirów mrocznym, pełnym jadowitej złośliwości głosem - A może zachowam je dla siebie i wykorzystam do własnych celów? Kto by pomyślał, że ta różowa wiedźma...?
- Proszę, nie mów o tym nikomu! - przerwał mu Harry, spoglądając błagalnie na stojącego przed nim wysokiego mężczyznę. - Wiem, że nie znosisz Tonks, ale... ale tą drugą osobą jest... - ostrożnie - ...jedna z moich przyjaciółek. Ona jest taka wrażliwa, nie zniosłaby, gdyby... - urwał, szukając odpowiednich słów. - Jeżeli to wyjdzie na jaw, i to z mojej winy, nie przeżyłbym tego. Proszę, Severusie, zapomnij o tym, co ci powiedziałem. Wiem, że nie obchodzą cię uczucia innych i że najchętniej pozbyłbyś się Tonks, ale tym razem... zrób wyjątek. Ten jeden jedyny raz. Dla mnie. Proszę.
Wzrok mężczyzny nie zmienił się. Wpatrywał się w Harry'ego, jakby rozważał jego propozycję.
- A co dostanę w zamian, Potter? - powiedział w końcu cichym, chłodnym głosem.
Harry zarumienił się.
To była jego wina. To wszystko była jego wina. Wiedział, że jeżeli Severus się o tym dowie, od razu będzie chciał to wykorzystać. Znał go przecież. I sam mu dostarczył pretekst. Dlatego musi to teraz naprawić. Za wszelką cenę. Za każdą cenę.
Co mógłby dać Severusowi, czego nie dał mu do tej pory?
Siebie? Nie, siebie oddał w całości i to już dawno temu.
Harry spuścił głowę i zagryzł wargę. Zacisnął powieki, próbując odgonić bolesne uczucie żalu i wściekłości na siebie.
Co może mu dać? Coś, co kocha, coś, co jest dla niego niezwykle ważne...
Otworzył gwałtownie oczy.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w mroczne tunele oczu Mistrza Eliksirów.
- Quidditch - powiedział cicho.
Snape zmarszczył brwi.
- Słucham?
- Quidditch - powtórzył Harry, lekko zachrypniętym głosem. Przełknął ślinę i dodał. - Zrezygnuję z Quidditcha. Pozwolę, aby Slytherin zdobył puchar.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się na moment. Błysnęło w nich zaskoczenie, zmieszane z niedowierzaniem. Przez chwilę patrzył na Harry'ego badawczym wzrokiem, jakby nie do końca wierzył w to, co usłyszał. Ale po chwili oczy zmrużyły się i zamigotały dziwnie. Zrobił krok w stronę Harry'ego, jakby zamierzał coś zrobić, ale najwyraźniej w ostatniej chwili powstrzymał się. A może zrezygnował? Cofnął się i opuścił dłoń, którą wcześniej nieświadomie uniósł w górę. Ponownie skrzyżował ramiona na piersi, a jego twarz przybrała zwyczajny, surowy wyraz.
- Przyjmuję - oświadczył.
Harry zamknął oczy i spuścił głowę. Chciał westchnąć, ale czuł zbyt duży uścisk w piersi.
A więc nie zagra już w Quidditcha? Jak ma to powiedzieć Hermionie i Ronowi? Jak wytłumaczy reszcie drużyny?
Nie był zły na Snape'a. Wiedział, że to tylko i wyłącznie jego wina. Pił, żeby się upić. A później przyszedł tutaj i wszystko wypaplał. Snape go do niczego nie zmuszał, chciał mu dać eliksir na wytrzeźwienie, ale Harry go nie przyjął. I skończyło się tak, jak się skończyło... I musi teraz ponieść karę. Ta myśl bolała, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia.
- Powinieneś wracać do dormitorium - usłyszał głos Snape'a. - Jest już późno. Jeżeli twoi przyjaciele nie są tacy pijani jak ty, to lada chwila mogą zorientować się, że nie ma cię w łóżku, i zaczną cię szukać.
Harry pokiwał głową i podniósł się.
- Przepraszam - wyszeptał. - Za wszystko, co powiedziałem. I za wszystko, co zrobiłem. - Nie podnosząc wzroku, odwrócił się i zdążył zrobić zaledwie kilka kroków w stronę drzwi, kiedy zatrzymał go głos Snape'a:
- Potter. - Harry odwrócił się powoli i spojrzał na mierzącego go uważnym spojrzeniem mężczyznę. Snape wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Albo jakby z czymś walczył. -Idź już spać - powiedział w końcu, choć jeszcze przed chwilą zdawało się, że miał na końcu języka coś zupełnie innego. - Mam nadzieję, że masz ze sobą pelerynę? - Harry skinął głową i wyjął z kieszeni mieniący się materiał. - Dobrze, idź najkrótszą drogą. I żadnych przystanków po drodze. Masz iść prosto do wieży Gryffindoru. Zrozumiałeś?
Harry ponownie skinął głową, po czym odwrócił się i bez słowa wyśliznął się z pomieszczenia.
Podróż do wieży była długa i niezwykle męcząca. Harry pokonał całą drogę niepewnym, zamyślonym krokiem. Próbował przetrawić wszystkie wydarzenia, ale były zbyt ciężkie. Czuł ucisk w klatce piersiowej, a kolana uginały się pod nim niemal przy każdym kroku.
Kiedy dotarł do Pokoju Wspólnego, usłyszał dochodzące z góry chrapanie. Wszyscy spali. Nikt go nie szukał. Ron i Hermiona pewnie też sporo wypili, skoro nie zauważyli, że zniknął. I dobrze. Czuł się wykończony. Psychicznie i fizycznie. Nękały go wyrzuty sumienia, ogarniały fale całkowitego przygnębienia.
Cały ten wieczór... Sekret, który odkrył, tęsknota za Snape'em, niewinne słowa Luny "to znaczy, że go kochasz", które przeraziły go bardziej niż sam Voldemort, wszystkie te łzawe, wylewne wyznania, jakie wymamrotał Snape'owi, sekret, który tak bezmyślnie wypaplał, a teraz... koniec Quidditcha. Ostateczny.
To zbyt wiele...
Spojrzał na trzaskający cicho ogień i zamrugał kilka razy, czując, że zaczynają go szczypać oczy. Wyjątkowo uporczywie.
Opadł na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział, jak długo tak siedział, nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło. Podejrzewał jedynie, że całkiem sporo. Ale on nie potrafił wstać, nie potrafił podnieść się z kanapy i zmusić się do wykonania jakiejkolwiek czynności. Miał wrażenie, że wszystko się zawaliło.
...nigdy nie będziesz mnie tak całował...
...nigdy tego nie poczuję...
To było żałosne. Tak bardzo żałosne, że wciąż nie potrafił uwierzyć, że to powiedział.
Ale to była prawda. I bolała. Bolała go za każdym razem, gdy o tym pomyślał, nieważne, jak bardzo próbował wmawiać sobie, że tak nie jest.
Dlaczego, kiedy wszystko wydaje się w końcu układać, on zawsze musi to zepsuć? Dlaczego musiał tyle pić? Dlaczego poszedł do Snape'a? Dlaczego nie przyjął od niego eliksiru? Dlaczego zachował się jak skończony idiota? Dlaczego musiał znowu skomleć o te głupie pocałunki? Dlaczego musiał wszystko wygadać? Dlaczego chociaż raz nie potrafił się powstrzymać?
Dlaczego?
I jak teraz powie przyjaciołom, że nie może grać w Quidditcha? Jaką wymówkę tym razem wymyśli? Jak im spojrzy w oczy? Co powie Ron? Obrazi się na niego. Na pewno. Obrazi się i nie będzie się do niego odzywał. A Hermiona stanie po jego stronie. Ginny też będzie zła. Wszyscy będą na niego źli. Cały Gryffindor odwróci się do niego plecami. Znowu. A on po raz kolejny zostanie całkowicie sam.
Przełknął ślinę, próbując pozbyć się szczypiącego, bolesnego uścisku w gardle. Lecz nieprzyjemne uczucie nasilało się, zaciskając pętlę na jego szyi i nie pozwalając mu oddychać.
Zacisnął powieki mocniej, ale to nie pomogło. Poczuł dwie samotne łzy spływające po policzkach. Chciał je powstrzymać, ale nie potrafił. Pojawiły się kolejne.
Zdjął okulary i wewnętrzną stroną dłoni wytarł płynące po skórze łzy. Nie był jednak w stanie wytrzeć także kolejnych. I kolejnych.
Przyłożył dłonie do oczu i zacisnął usta, próbując stłumić szloch, który usiłował się z nich wyrwać.
I wtedy poczuł ciepło. W kieszeni.
Przetarł dokładnie oczy i sięgnął mokrymi palcami po kamień.
Wymacał porzucone obok na kanapie okulary i drżącą dłonią założył je na nos. Niewiele to pomogło. Obraz przed jego oczami wciąż był rozmazany. Ale po kilku chwilach intensywnego wpatrywania się w kamień i mrugania powiekami, udało mu się odczytać wiadomość:
Potter, dlaczego jeszcze nie śpisz?
W pierwszej chwili Harry tylko zmarszczył brwi, a w jego umyśle pojawił się wielki znak zapytania. Skąd Snape wiedział, że nie śpi? Przecież...
Nadeszło zrozumienie. No tak, przez to wszystko zapomniał wysłać mu "dobranoc", tak jak czynił to każdej, absolutnie każdej nocy, od kiedy tylko otrzymał od niego klejnot. Ale zawsze myślał, że Snape ignoruje jego wiadomości. Nigdy mu nie odpowiedział.
Czy Snape siedział i czekał na wiadomość od Harry'ego? Czy to oznaczało, że... lubił je otrzymywać? Że się do nich przyzwyczaił? I kiedy Harry mu jej nie wysłał, domyślił się, że coś jest z nim nie w porządku?
Nie, to chyba niemożliwe. Może po prostu pracował do późna nad jakimś eliksirem i tak sobie o nim pomyślał i zorientował się, że Harry nie przesłał mu "dobranoc" i domyślił się, że nie śpi i postanowił zapytać, dlaczego i...
Och, do diabła z tym!
Nie mogę zasnąć - odesłał po chwili wahania. - Posiedzę sobie w Pokoju Wspólnym i pójdę spać trochę później. Dobranoc.
Tak, to wystarczy. Odłożył kamień i ponownie ukrył twarz w dłoniach. Łzy przestały w końcu płynąc, ale oczy nadal go szczypały. Zdjął okulary i zaczął trzeć powieki, próbując pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, że lada chwila znowu się rozpłacze.
Nie może płakać. Nie jest dziewczyną. Tylko dziewczyny płaczą.
Zresztą... powinien szukać dobrych stron. Przynajmniej nie powiedział Snape'owi, że go kocha. Tak, to zdecydowanie była jaśniejsza strona. Przecież gdyby powiedział mu coś takiego... byłby skończony.
Wziął kilka głębokich oddechów, próbując uspokoić swoje bijące zdecydowanie za szybko serce i pozbyć się uścisku w gardle.
Spokojnie, wszystko będzie dobrze...
Tak, jasne...
Założył okulary ponownie i po prostu ukrył twarz w dłoniach, próbując dojść do porozumienia z trzepoczącymi nieprzyjemnie w jego sercu uczuciami.
I wtedy usłyszał szelest odsuwającego się portretu.
No pięknie, brakowało mu tylko jakiegoś spóźnionego, wracającego z nocnej wyprawy Gryfona, który będzie zakłócał jego spokój. Może go nie zauważy? Może po prostu sobie pójdzie do dormitorium i nie będzie go zaczepiał?
"Proszę, idź sobie" - powiedział w myślach. - "Chcę być sam."
- Potter?
Harry poderwał gwałtownie głowę.
To niemożliwe!
Odwrócił się i spojrzał prosto w przypatrujące mu się uważnie, zmrużone czarne oczy stojącego tuż za nim Mistrza Eliksirów.
Wszystkiego mógł się spodziewać, ale... Snape... w Pokoju Wspólnym Gryffindoru... Snape tutaj?!
Poderwał się z kanapy i potknął o stolik.
- Ja... Co ty tu...? Co się...? Ja nie... - jąkał się, próbując jednocześnie złapać równowagę. Wyprostował się, po czym natychmiast spuścił głowę i szybko uciekł wzrokiem, wbijając go w odległy kąt pokoju.
Snape nie może zobaczyć jego twarzy! Harry podejrzewał, jak musiał wyglądać. Nie chciał... nie chciał, żeby Severus to dostrzegł... Cholera, gdyby przyszedł chwilę wcześniej, mógłby zobaczyć...
Usłyszał cicho wymamrotane zaklęcie i poczuł, jakby wszystko wokół nagle ucichło. Nie słyszał trzasku ognia w kominku czy dochodzącego z góry chrapania. Ani odgłosu tykającego cicho zegara.
Snape musiał rzucić jakieś zaklęcie wyciszające, albo coś w tym rodzaju. I maskujące, jeżeli o tym mowa, ponieważ Harry zauważył rozrastające się, migoczące niczym bańka mydlana pole, które ich otoczyło.
No tak, jak zawsze ostrożny...
- Potter. - Głos mężczyzny zabrzmiał wyjątkowo głośno w otaczającej ich ciszy. - Wiem, że nie byłbyś sobą, gdybyś nie zignorował mojego polecenia, ale w tej sytuacji... - urwał na chwilę i wyglądało na to, że zastanawia się nad kolejnym zdaniem. Harry nie uniósł ani nie odwrócił głowy. W jego umyśle kotłowało się zbyt dużo pytań. I zbyt dużo emocji. Czego Snape mógł od niego chcieć? Przecież chyba nie przyszedł aż do wieży Gryffindoru, żeby kazać mu iść do łóżka. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia i chciałbym, żebyś dobrze mnie wysłuchał - kontynuował mężczyzna. Jego głos był już cichszy, spokojniejszy. Ale coś w nim zgrzytało. - I radzę ci przestać wgapiać się w ten niewymownie interesujący deseń na dywanie i spojrzeć na mnie, kiedy do ciebie mówię.
Harry zagryzł wargę, czując, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej.
Nie było mowy, aby mógł zignorować to polecenie. Ale nie chciał podnosić głowy. Tak bardzo nie chciał. Nie chciał, żeby Snape się dowiedział... Nie chciał, żeby wziął go za jakiegoś mazgaja, który nie potrafi uporać się ze swoimi uczuciami. Przełknął ślinę, czując się całkowicie rozdarty.
- Nie każ mi tego drugi raz powtarzać. - Głos mężczyzny stał się ostrzejszy, chłodniejszy.
Harry westchnął i powoli uniósł głowę, spoglądając prosto we wbijające się w niego czarne oczy.
W momencie, kiedy wzrok mężczyzny padł na twarz Harry'ego, na jego zaczerwienione oczy i nie do końca jeszcze zaschnięte ślady łez na policzkach... jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie, a usta rozchyliły nieznacznie, wciągając ze świstem powietrze. Wyglądał tak, jakby ktoś trafił w niego zaklęciem oszałamiającym.
A Harry czuł się wyjątkowo głupio, wiedząc, że wszystkie ślady miotających nim uczuć są wyraźnie widoczne na jego twarzy. Zarumienił się i natychmiast opuścił głowę ponownie. To był błąd, nie powinien był w ogóle...
W powietrzu zawisła cisza. Teraz jeszcze bardziej doskwierająca, kiedy nie słychać było wokół żadnego innego dźwięku, poza dwoma oddechami. Jednym przyspieszonym i jednym spokojnym. I szelestem szat. I odgłosem kroków.
Snape zatrzymał się tuż przed Harrym, ale chłopak nie odważył się podnieść wzroku. Po chwili jednak poczuł chłodny dotyk na podbródku i jego twarz została łagodnie, lecz stanowczo uniesiona w górę.
Harry wstrzymał oddech, widząc spoglądającego na niego z góry Severusa. I jego oczy... Były... były... Było w nich coś takiego... jakaś nieokreślona emocja. Snape wyglądał jak ogłuszony, jakby zapomniał o wszystkim i jedyne, co go interesowało, to widoczne na policzkach Harry'ego ślady łez, które przykrywał teraz rumieniec zażenowania.
I Harry poczuł chłodny dotyk. Severus przyłożył palec do wilgotnej skóry i powoli poprowadził go w dół, śladem wyżłobionym przez łzy. A jego dłoń drżała.
Harry nie oddychał. Nie potrafiłby. Nie teraz, kiedy jego zmysły szalały, próbując przetworzyć wszystkie nowe, nieznane bodźce, które do niego docierały.
- Nie masz pojęcia... - szept, który wydobył się z rozchylonych warg Severusa, zdawał się dobiegać z bardzo, bardzo daleka. Z miejsca, które powinno pozostać zamknięte. I Harry usłyszał w nim pęknięcie. Takie samo, które dostrzegł w głębinach spoglądających na niego oczu.
Harry zmarszczył brwi, nie potrafiąc powstrzymać własnych reakcji.
Nie masz pojęcia...
O czym?
Ale Snape nic więcej nie powiedział. Wyglądał, jakby reakcja Harry'ego wytrąciła go z jakiegoś dziwnego letargu, w którym się znajdował. Jego rysy wyostrzyły się, a oczy zmrużyły. Usta zacisnęły tak bardzo, iż zamieniły się w ledwie widoczną kreskę.
Harry wpatrywał cię w dwa ciemne, wdzierające się niemal w jego duszę tunele, i próbował coś w nich dostrzec. Chciał znowu ujrzeć to pęknięcie, które zniknęło tak nagle, jakby wcale go tam nie było. Czerń była gładka niczym powierzchnia jeziora podczas bezwietrznej nocy. I jedyne, co dostrzegał, to... maleńkie światła gwiazd odbijające się w jego tafli. Oczy Severusa migotały, kiedy patrzył na Harry'ego. Jego wzrok nie był ani surowy, ani karcący. W mrocznych głębinach tlił się ciepły blask. Zbyt odległy, by mógł ogrzać, ale dostatecznie widoczny, aby mieć nadzieję, że kiedyś dotrze do celu i roztopi to, co przez wiele lat pozostawało skute lodem.
Severus oblizał wargi i odchrząknął. Harry zamrugał. Wyglądało na to, że tym razem on wpadł w letarg. Ale nic nie mógł na to poradzić. Za każdym razem, kiedy patrzył w te głębokie oczy, opadał na samo ich dno.
- Przyszedłem tutaj... aby ci powiedzieć, że zmieniłem zdanie - odezwał się po chwili Severus. Jego głos był nieco niepewny, ostrożny, jakby się obawiał, że Harry mógłby w każdej chwili spłoszyć się i uciec niczym przerażone zwierzątko. - Nie chcę, żebyś zrezygnował z Quidditcha. - Widząc malujące się na twarzy Harry'ego zaskoczenie, kontynuował: - Nikt nie dowie się o małej, brudnej tajemnicy tej róż... Tonks. - Nie potrafił powstrzymać lekkiego skrzywienia się, wypowiadając to nazwisko - Ani o tym, co robiła. I z kim. Merlin świadkiem, że z chęcią bym się jej pozbył, ale jeżeli to ma cię zr... - urwał i zamyślił się na chwilę, marszcząc brwi. Harry nie poruszał się ani nie odzywał. Nie potrafiłby. Nie teraz, kiedy twarz Snape'a była tak blisko i słyszał te nieprawdopodobne zapewnienia spływające z jego cienkich warg. - I żeby to było jasne... - kontynuował Severus. - Nie chcę niczego w zamian. Nie robię tego dlatego, że chcę, albo dlatego, że mnie o to prosiłeś, tylko dlatego, że... zrozumiałeś, iż popełniłeś błąd i byłeś na tyle odważny i odpowiedzialny, aby się do niego przyznać i ponieść konsekwencje swojego czynu. Sam już się wystarczająco ukarałeś. Mam nadzieję, że dobrze zapamiętasz tę lekcję. - Harry skinął głową, zbyt zaszokowany, aby wydusić z siebie chociaż słowo. - Ale to nie zmienia faktu, że i tak złożę na nią raport do dyrektora za to, że świadomie naraziła cię... was na niebezpieczeństwo. Chyba to rozumiesz? - Harry ponownie pokiwał głową. Wiedział, że ma szeroko otwarte oczy, ale nie potrafił się powstrzymać. Był absolutnie zszokowany.
Nadal może grać w Quidditcha? Sekret Luny i Tonks jest bezpieczny? I Snape nie ma do niego żadnych pretensji o to, co mu powiedział? O tym, jak bardzo pragnie, aby go pocałował? Nie wspominał o tym ani słowem, jakby złożył to po prostu na garb zamroczenia alkoholowego. Wszystko... wszystko jest już dobrze?
Wpatrywał się w ciemne oczy Snape'a, poszukując w nich jakiegoś haczyka, ale nic nie dostrzegał. Wyglądało na to, że... to wszystko... naprawdę...
Poczuł, że do jego serca wlewa się ciepło. Nie, nie ciepło. Gorąco. Nie umiał się opanować. Szarpnął się do przodu i przywarł do wysokiego, chłodnego ciała, owijając ramiona wokół Severusa i przyciskając się do niego z taką siła, jakby chciał zgnieść w tym uścisku każdą złą myśl i każdą nieznośną łzę.
- Dziękuję - wyszeptał, nie potrafiąc powstrzymać radości w swoim głosie i uśmiechu, który wypłynął na jego wargi i nie chciał już ich opuścić.
Czuł przyprawiający go za każdym razem o zawroty głowy intensywny, ziołowy zapach Severusa, czuł szorstkość jego szaty, która drapała go w policzek, słyszał spokojne bicie jego serca i wiedział, że tu jest jego miejsce. Dokładnie tu, przy nim, w tych chłodnych ramionach, które oplatały go teraz powoli, jakby niepewnie... i także przyciągały do siebie.
Harry zacisnął powieki i po prostu wtulał się w ciemność, otoczony zapachem i oddechem Snape'a. I marzył tylko o tym, aby mógł zostać tak już na zawsze. Wiedział, że nie cofnąłby niczego, co zrobił, nie zmienił żadnego swojego wyboru, który doprowadził go aż tutaj, do tego miejsca. Że każda decyzja, każda cena, którą zapłacił, była tego warta. I zawsze będzie.
- Czy teraz pójdziesz spać? - usłyszał cichy głos tuż nad swoją głową. Mruknął coś w odpowiedzi, wtulając się głębiej w ramiona Severusa. - Potter, zadałem ci pytanie. - Głos stał się nieco ostrzejszy i Harry westchnął z rezygnacją. Lepiej nie wystawiać na próbę cierpliwości Severusa. Poza tym znajdowali się przecież w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Snape może i rzucił na nich jakieś maskujące zaklęcia, ale to nadal nie było zbyt bezpieczne miejsce.
Harry westchnął jeszcze raz, puścił Severusa i odsunął się, spoglądając na niego z uśmiechem.
- Pójdę - odparł cicho, sięgając po dłoń mężczyzny i przysuwając ją do swoich ust. - Pójdę, oczywiście. Już zaraz. Tylko... - wymamrotał, po czym zamilkł i po prostu pocałował chłodne palce. Opuścił powieki i całował. Całował opuszki palców, knykcie, szorstką, poprzecinaną bliznami i stwardnieniami skórę wewnętrznej strony dłoni. I nie potrafił przestać. Przepełniała go taka radość i wdzięczność, że nie byłby jej w stanie wyrazić nawet tysiącami pocałunków. - Dziękuję - wyszeptał jeszcze raz, całując po raz kolejny opuszki palców. Uniósł powieki i spojrzał we wbite w siebie, migoczące oczy Severusa.
Tak, widział w nich blask. Teraz jeszcze wyraźniejszy niż przedtem. I znacznie bliższy. Severus oblizał wargi i łagodnie wyciągnął dłoń z uścisku Harry'ego.
- Wystarczy już, Potter. Miałeś iść spać.
Harry zmusił się, aby puścić jego rękę.
- A tak. Już. Spać. Jasne. - Uśmiechnął się szeroko i zrobił kilka kroków w tył.
Och, i tak wiedział, że nie zaśnie. Czuł się zbyt szczęśliwy, a to uczucie płonęło w nim i nasycało go energią. Wydawało mu się nieprawdopodobne, że jeszcze chwilę temu rozklejał się na tej kanapie, a teraz miał wrażenie, że niewiele dzieli go od podskakiwania.
Od depresji do szczęścia w kilka chwil. Tylko Snape potrafił go do tego doprowadzić.
Podszedł tyłem do schodów, nie spuszczając wzroku z przypatrującego mu się zmrużonymi oczami mężczyzny.
Ale zanim odwrócił się, aby wbiec na górę, uśmiechnął się jeszcze raz i powiedział radosnym szeptem:
- Dobranoc, Severusie.
Na wargach Snape'a pojawił się krzywy uśmieszek.
- Dobranoc.
Harry odwrócił się i wbiegł po schodach, czując, że jego serce jest lżejsze niż kiedykolwiek.
* "Something I can never have" by Nine Inch Nails
_________________
--- rozdział 35 ---
35. Christmas Time
I'm lost in you everywhere I run
Everywhere I turn I'm finding something new
Lost in you, something I can't fight
I cannot escape
I could spend my life lost in you! Lost in you!*
Część 1
Harry obudził się w niezwykle dobrym humorze, pomimo tego, że zasnął dopiero nad ranem, kiedy niebo już się rozjaśniało. Nawet metaliczny posmak w ustach, język przylepiony do podniebienia i pulsujący ból głowy nie potrafiły mu zepsuć samopoczucia. I nie czuł się wcale zmęczony. No, może odrobinę... To nieważne, że nogi się pod nim uginały, a kiedy wstał, zakręciło mu się w głowie i musiał usiąść ponownie na łóżku, aby się nie przewrócić. Przepełniała go radosna energia i przyjemne podekscytowanie. Po tym, co się wczoraj wydarzyło, najbliższe dziesięć dni przerwy świątecznej zapowiadało się jeszcze lepiej, niż wcześniej. Musi, musi dopilnować, aby mieć jak najwięcej czasu, który będzie mógł spędzić z Severusem. Choćby miał przez cały czas jedynie siedzieć w kącie i gapić się na niego. To wystarczy.
Przepełniony energią zerwał się z łóżka i po kilku chwiejnych krokach, nie czekając ani na Rona, ani na Neville'a, poszedł wziąć prysznic, po czym zbiegł na dół na śniadanie. Severusa nie było. Och, a tak bardzo chciał go zobaczyć! Ale może to dobrze, że go nie było. Nie potrafiłby się chyba powstrzymać, aby się do niego nie uśmiechać, a to wydałoby się podejrzane.
Wszystko było dobrze, a przynajmniej jego przepełniony endorfinami umysł mu to wmawiał, dopóki nie spojrzał na ociekające tłuszczem smażone kiełbaski i jajecznicę na bekonie.
Nagle, nie wiedząc dlaczego, poczuł się bardzo, bardzo źle i ku zaskoczeniu kilkorga uczniów, którzy tak jak on, przybyli na śniadanie wcześniej, wybiegł z Wielkiej Sali kierując się prosto do najbliższej ubikacji. Po spędzeniu kwadransa nad jedną z umywalek, przemył twarz wodą i poczłapał z powrotem. Ron i Hermiona siedzieli już przy stole i także wyglądali na nieco chorych, ale nie przeszkadzało im to zajmować się sobą i ledwie zwracać uwagę na otoczenie. Uśmiechali się do siebie, rumieniąc się na przemian i szepcząc coś zawzięcie. Harry nawet nie starał się podsłuchiwać. Sam był zbyt zajęty myśleniem o przytulającym go i dotykającym jego twarzy Snapie. I patrzącym na niego w taki sposób, jakby chciał powiedzieć mu coś bardzo ważnego, ale nie mógł tego z siebie wydusić.
Nie masz pojęcia...
O czym nie miał pojęcia? O czym nie mógł mieć pojęcia? Ta myśl nie dawała mu spokoju.
Nie masz pojęcia...
Bał się w ogóle kończyć to zdanie. Próbował, ale wszystko wydawało się zbyt trywialne, zbyt... nieprawdopodobne. Zniszczyłoby tylko wyzierającą z niego tajemnicę, spłaszczyłoby przekaz i mogłoby odebrać tlącą się w sercu nadzieję. Nie chciał myśleć o tym, jak mogłoby brzmieć zakończenie. Ponieważ mogłoby to być coś, czego wcale nie chciałby usłyszeć... Ale z drugiej strony, nie potrafił przestać się nad tym zastanawiać. Ciekawość była silniejsza od strachu.
Jego sny na jawie przerwał błysk tęczowych włosów. Harry odwrócił głowę i zobaczył wchodzącą do Wielkiej Sali Tonks. Jej czupryna mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Uczniowie odwracali głowy i przyglądali się jej z pełnym zachwytu milczeniem. Harry szybko poszukał wzrokiem Luny, ale przyjaciółka nie przyszła na śniadanie. To było niezwykle wręcz dziwne. Chociaż w przypadku Luny to słowo nie wydawało się zbyt adekwatne, zważywszy na to, że wszystko, co się z nią wiązało, było "dziwne". A jednocześnie takie... prawdziwe.
Także to, co wczoraj wieczorem podejrzał w stojącej za Świńskim Łbem szopie. Jego wyobraźnia została natychmiast zaatakowana obrazami Luny i Tonks w uścisku, przytulonych do siebie, scałowujących wahanie ze swych ust, dotykających się i robiących wszystkie te rzeczy... Wciąż zastanawiał się, czy to wydarzyło się naprawdę, czy też była to tylko projekcja jego zamroczonego alkoholem umysłu. Ale nie, to było zbyt realne... Wciąż miał w uszach dźwięk ciężkiego oddechu Luny i podmuch wymieszanego z perfumami ciepłego powietrza, które uderzało go w twarz, kiedy stał i zafascynowany przypatrywał się rozgrywającej się we wnętrzu szopy scenie. Tak, to było absolutnie i niezaprzeczalnie prawdziwe.
Tak samo prawdziwe, jak uśmiechnięta, promieniująca radością kobieta - jego nauczycielka - która usiadła właśnie przy stole nauczycielskim i jak gdyby nigdy nic zaczęła konwersację z pozostałymi członkami grona pedagogicznego. To było takie dziwne, znać tę tajemnicę. Czy Luna czuła się tak samo, kiedy patrzyła na Harry'ego albo Snape'a? Co mogła sobie myśleć? A może nie myślała nic, może dla niej było to po prostu absolutnie naturalne i akceptowała to, że Harry'emu może podobać się ponad dwa razy starszy mężczyzna? Może widziała to, czego nie można było zobaczyć gołym okiem? Może rozumiała więcej, niż przeciętny obserwator? Dlaczego Hermiona, pomimo tego, że była przecież taka inteligentna, nie potrafiła tego dostrzec i zrozumieć?
To było fascynujące i Harry nie potrafił znaleźć na to wyjaśnienia. Podejrzewał jedynie, że Luna byłaby w stanie zaakceptować absolutnie wszystko, o ile nie krzywdziłoby to jakiejś istoty. I to było w pewnym sensie... uspokajające. Że zawsze będzie miał kogoś, z kim będzie mógł o wszystkim porozmawiać. Nie to, żeby miał taki zamiar, albo żeby tego potrzebował. Ale miło było wiedzieć, że ktoś taki jest. Prawda?
***
Przez cały ranek i część popołudnia nie miał nawet chwili dla siebie, ponieważ pomagał Ronowi się pakować i musiał pogadać chwilę z każdym z wyjeżdżających przyjaciół oraz pożegnać się z nimi. Ginny naśmiewała się z jego wczorajszych wyczynów, a Neville rumienił się na każdą wzmiankę o Anastassy. Tuż przed wyjazdem Harry podarował prezenty Ronowi, Hermionie i Ginny i przekazał przyjacielowi paczkę dla całej rodziny Weasleyów. Ron niezwykle ucieszył się z wielkiego kufra słodyczy z Miodowego Królestwa, a Hermiona, ku zazdrosnemu spojrzeniu Rona, pocałowała go mocno w policzek, w podziękowaniu za nowy komplet podręczników o starożytnych runach. Od Rona otrzymał książkę o zaawansowanych technikach i zwodach dla szukających w Quidditchu (wcale go to nie zaskoczyło) a od Hermiony nowe pióro z mieniącą się tęczowo lotką (zrobiło mu się głupio, kiedy jego umysł podsunął mu jedno bardzo konkretne skojarzenie). Ginny podarowała mu krawat w czarno-czerwone pasy, który w zależności od nastroju, przybierał bardziej czerwoną albo bardziej czarną barwę. Całkowita depresja oznaczała absolutną czerń. A czerwień...
- ...no cóż, to musisz sam odkryć - uśmiechnęła się szelmowsko na pożegnanie i mrugnęła do niego, po czym pomachała mu i odbiegła do czekającego na nią z bagażami Grega. Harry pożegnał się z przyjaciółmi, obiecując, że napisze zaraz po świętach i pomachał im, kiedy znikali w czarnych powozach.
Zostały mu jeszcze dwa prezenty - dla Hagrida i dla Luny, ale nigdzie nie mógł dostrzec przyjaciółki. Cóż, najwyżej wyśle go sową. Ale to trochę dziwne, że nie przyszła się z nim pożegnać To było do niej niepodobne. Hagridowi zamierzał wręczyć prezent, gdy odwiedzi go w czasie świąt. Obiecał, że to zrobi i nie miał zamiaru złamać słowa.
Po kilkunastu kolejnych minutach, kiedy wszystkie powozy już odjechały, a w zamku zapadła cisza, Harry odwrócił się i wszedł do holu głównego. Rozejrzał się po opustoszałym zamku i wziął głęboki wdech, rozkoszując się panującym wokół spokojem. Był sam. Nie licząc nauczycieli, paru uczniów, którzy, tak jak on, zostali na święta, całego zastępu duchów i mnóstwa skrzatów domowych. No, prawie sam. I miał cały czas tego świata (a dokładniej - dziesięć dni), aby spędzać go z Severusem, u Severusa i pod Severusem. No i może na Severusie. Zachichotał pod nosem i ruszył w długą drogę do Pokoju Wspólnego. Miał resztę popołudnia dla siebie, nie niepokojony przez nikogo, więc może zrobić to, co planował już od wczoraj. Czyli "uzupełnić" prezent dla Snape'a o dźwięki i słowa. A żeby to zrobić, będzie potrzebował dużo skupienia, chociaż i tak wciąż się wahał i nie był pewien, czy da radę. Ale skoro już się przed nim masturbował podczas jego urodzin, to nie powinno to być takie trudne. Przynajmniej miał taką nadzieję.
***
Harry po raz dziesiąty już przybliżył ukrytą w dłoniach, błyszczącą figurkę do ust i wyszeptał:
- Jęcz dla mnie.
Teraz już się tak nie rumienił, kiedy z figurki zaczęły dobiegać jego zduszone, przeciągłe jęki i ciężkie, pełne przyjemności sapanie. Na początku, tuż po nagraniu, kiedy po raz pierwszy to odsłuchał, miał wrażenie, że jego twarz jest tak czerwona, iż niemal paruje. Dziwaczne było słuchanie swoich własnych jęków, które wydawał podczas masturbacji. Dziwaczne, a jednocześnie całkiem... ekscytujące. Chyba już zaczynał rozumieć, dlaczego Snape aż tak bardzo to lubił. A teraz zawsze będzie mógł tego słuchać. I może nawet, może nawet... Nie, nie pomyśli o tym, o czym chciał pomyśleć, bo zaczyna się coraz bardziej podniecać. Znowu.
Jęki i sapanie osiągnęły już najwyższy poziom, przeradzając się w ochrypłe pokrzykiwania. Harry oblizał wargi, zamykając oczy i przypominając sobie dokładnie to uczucie, kiedy już prawie, już prawie...
O tak, teraz. Długi, zachrypnięty krzyk. Tak jakby umierał z przyjemności i ostatkiem tchu próbował przekazać światu, jak mu dobrze. Nawet nie wiedział, że tak brzmi... Jego penis drgnął, ale Harry rozkazał mu leżeć spokojnie. Ponieważ teraz, teraz, po tym ciężkim, urywanym sapaniu, po tym łapczywym łapaniu powietrza i ostatnich rytmicznych pomrukach pulsującej przyjemności, teraz miało nadejść najważniejsze...
Cichy, ochrypły, ale zadziwiająco dobrze słyszalny szept:
"Dobranoc, Severusie..."
Uśmiechnął się do siebie. Doskonała robota. Ha, Severus nawet się nie spodziewa...! Harry wziął małe pudełeczko w zielono-srebrne płatki śniegu i ostrożnie ułożył figurkę na znajdującej się w środku atłasowej poduszeczce. Zamknął je i przy pomocy magii owinął srebrną wstążka. Sięgnął po leżącą obok kartkę z wygrawerowaną na niej podobizną lwa i węża. Otworzył ją ostrożnie i zapatrzył się w znajdujący się w środku tekst. Bardzo długo myślał nad tym, co napisać. Chyba nawet dłużej niż zajęła mu masturbacja. Wszystko, co wymyślił, wydawało mu się albo zbyt sentymentalne, albo zbyt ckliwe, albo po prostu głupie.
"Chce być z tobą", "Zawsze będziesz w moim sercu", "Nie potrafię bez ciebie żyć"... Nie, nie i jeszcze raz nie! To wszystko było do niczego. Potrzebował czegoś, czegoś... Potrzebował czegoś, co poczuje.
I w końcu, po godzinie czy dwóch intensywnego wpatrywania się w widniejących na kartce lwa i węża, przenikających się wzajemnie, łączących ze sobą w jedność, zatapiających w sobie... złapał pióro i nakreślił to, co spłynęło prosto z jego serca.
Severusie...
Nie mogę z tym walczyć, nie mogę od tego uciec, mogę jedynie spędzić swoje życie, zatracając się w tobie. I wciąż potrzebuję więcej ciebie.
Na pamiątkę naszych pierwszych wspólnych Świąt,
Twój Harry
***
Kiedy obudził się następnego dnia, słońce stało już wysoko na niebie. Był tak zmęczony poprzednią nieprzespaną nocą, że teraz, kiedy nie było nikogo, kto by go obudził, spał tyle, ile tylko mógł. I przegapił śniadanie. Na szczęście zapewne któryś ze skrzatów zostawił mu kilka tostów na stoliku nocnym obok łóżka. Jego poranny nastrój był jeszcze lepszy niż wczoraj. Ponieważ dzisiejszy dzień był tym, na który tak bardzo czekał. Dzisiaj... spędzi Wigilię ze Snape'em!
Zaraz po skonsumowaniu posiłku, przypomniał sobie o tym, że zaplanował napisać list do Lupina. Miał teraz wystarczająco dużo czasu. Złapał pióro i pergamin i nakreślił kilka typowych słów, że u niego wszystko w porządku, że dobrze się uczy, a Dumbledore pilnuje go jak oka w głowie. I wtedy wpadł mu do głowy pewien pomysł. Dyrektor pewnie zataja przed nim pewne fakty, ale może Lupin... może on powie mu cokolwiek o tym, co dzieje się na zewnątrz? Jest przecież członkiem Zakonu Feniksa. Na pewno wie więcej, niż to, co mówi mu Dumbledore. Pomyślał jeszcze przez chwilę, po czym zdecydował się i zadał kilka pytań, które wydawały mu się wystarczająco niewinne, aby Lupin nie pomyślał o tym, że Harry chce od niego wyciągnąć jakieś tajne informacje. "Zastanawia mnie, jak radzisz sobie ze swoją pracą dla Zakonu? Czy wszystko jest w porządku? Dochodzą do nas dziwne plotki. Podobno Voldemort rośnie w siłę, wiesz coś o tym? Czy powinniśmy się przygotowywać do konfrontacji?" i kilka w podobnym stylu, zręcznie wplatając je w opisy swojego zwykłego życia w Hogwarcie.
Zadowolony z rezultatu zalakował kopertę i wybrał się do sowiarni. Hedwiga niezwykle się ucieszyła z możliwości wyrwania się z zamku i wyfrunęła przez okno od razu, kiedy tylko otrzymała kopertę, a Harry nie musiał zachęcać jej nawet obietnicą sowich przysmaków.
Przez kilka godzin siedział w dormitorium, leniuchując i czytając książkę, którą podarował mu Ron. Nikt go nie niepokoił. Nawet nie wiedział, ilu uczniów zostało na święta w Hogwarcie i szczerze powiedziawszy, nie obchodziło go to. Nareszcie miał spokój i mógł sobie odpocząć. Co prawda, czekała na niego sterta zadań domowych, których nauczyciele nie omieszkali zadać im w ostatni dzień zajęć, ale na razie postanowił się nimi nie przejmować i w ogóle o nich nie myśleć. Teraz inne rzeczy były o wiele ważniejsze. Na przykład Snape.
Na obiad postanowił jednak zejść, na wypadek, gdyby nauczyciele zaczęli zastanawiać się, gdzie podział się ich Złoty Chłopiec. I kiedy tylko przekroczył próg Wielkiej Sali, doznał wielkiego zaskoczenia. Nie zobaczył Snape'a, ale nie było to wielkie zaskoczenie. Przy stole nauczycielskim, przy którym zgromadzono wszystkich uczniów i nauczycieli, którzy postanowili zostać na święta w Hogwarcie, siedziała Luna. I Tonks. Naprzeciw siebie. A oprócz nich pięcioro młodych Ślizgonów, czterech Puchonów w różnym wieku i dwóch Krukonów wyglądających na pierwszorocznych. Z Gryffindoru nie było nikogo. Harry zamrugał i ruszył w kierunku końca sali. Dumbledore powitał go uprzejmym skinieniem głowy, a Luna uśmiechnęła się do niego promiennie. Harry usiadł pomiędzy Krukonem i Puchonem i uprzejmie przywitał się z każdym z nauczycieli. Oprócz Tonks, Dumbledore'a i profesor McGonagall, na święta pozostała także profesor Sprout, profesor Sinistra, Hagrid i profesor Flitwick. No i Snape. Dla Harry'ego równie dobrze wszyscy pozostali mogliby zniknąć. To było trochę nie w porządku wobec Luny i Tonks, ale to przecież nie o świętach z nimi marzył przez kilka ostatnich tygodni.
A więc Luna i Tonks także miały ten sam plan, co Harry i Snape. Na to wyglądało. Szczególnie, kiedy tak miło się do siebie uśmiechały. Harry zagryzł wargę i zabrał się za ziemniaki z sosem czosnkowym.
Niewiele rozmawiali. Dumbledore opowiadał coś profesor Sprout, a Hagrid przez cały czas uśmiechał się do Harry'ego i dopytywał, kiedy dokładnie go odwiedzi. Harry obiecał, że następnego dnia. Planował iść jeszcze później, ale przecież nie mógł aż tak zwlekać, aby półolbrzym nie pomyślał, że wcale nie ma na to ochoty i żeby się na niego nie obraził.
Luna nie odzywała się wiele. Rozglądała się wokół nieco rozmarzonym wzrokiem i powiedziała Harry'emu, że wygląda na bardzo radosnego i podekscytowanego. Jakby na coś czekał.
To byłoby głupie udawać, że tak nie jest, bo wiedział, że jakąkolwiek wymówkę by nie wymyślił, to Luna i tak nie uwierzyłaby mu. Ponieważ widziała prawdę. Dlatego po prostu skinął głową i pozwolił, by jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Połamania przyrodzenia - odparła radośnie i Harry przez kilka minut miał poważne problemy z oddychaniem po tym, jak zakrztusił się ziemniakiem. Dopiero dzięki pomocy pani Pince, która podbiegła do niego i przy pomocy różdżki cisnęła w jego plecy silne pole uderzeniowe, udało mu się złapać haust powietrza.
Luna patrzyła na niego wyraźnie przestraszona.
- Przepraszam, jeżeli powiedziałam coś nie tak, Harry. Kilka razy słyszałam, jak moi dalecy mugolscy krewni życzyli sobie tego, kiedy na coś czekali. Tylko, że oni mówili o nogach, ale chyba nikt nie chciałby połamać sobie nóg, bo to bardzo bolesne. A potem, kiedy bawili się w zjeżdżanie po poręczy i najmłodszy z nich nagle zaczął wrzeszczeć jak opętany i dziwnie piskliwym głosem powiedział mojej ciotce, że "uszkodził sobie przyrodzenie", to pomyślałam, że to chyba jest nawet bardziej bolesne, niż złamanie obu nóg. No i tak samo trudno się po tym chodzi, ponieważ on tylko leżał na podłodze i się wił. Więc pomyślałam, że lepiej jest życzyć właśnie tego. Bo jak raz życzyłam połamania nóg mojej ciotce, kiedy miała jechać na jakieś mugolskie zabiegi przeciw reumatyzomywomowi, czy jakoś tak, to strasznie zaczęła na mnie krzyczeć - zakończyła Luna i odetchnęła głęboko, spoglądając na Harry'ego, który odwdzięczył się nieco nerwowym uśmiechem i pomyślał sobie w duchu, że Luna jest wspaniałą przyjaciółką, ale gdyby miał być z nią w związku, to chyba musiałby codziennie zażywać eliksiry, które przynajmniej częściowo potrafiłyby stępić jego poczucie rzeczywistości. Albo zacząłby się narkotyzować.
Patrząc na zerkające ukradkowo na siebie Lunę i Tonks, przypomniał sobie o czymś. Snape powiedział, że złoży raport na Tonks. Ale wyglądało na to, że pomiędzy Nimfadorą a dyrektorem wszystko było w najlepszym porządku. Dumbledore pochwalił jej tęczowy kolor włosów i wyraził nadzieję, iż oznacza on tylko jedno - że Tonks jest w Hogwarcie bardzo szczęśliwa. Nieco nerwowych spojrzeń pojawiło się dopiero, kiedy zapytał o to, jak udała się impreza, ale wszyscy, którzy na niej byli, łącznie z Harrym, zapewnili, że była naprawdę świetna i że nie mogą się doczekać następnej.
Czy to oznaczało, że Snape zrezygnował? Nie, to nie w jego stylu. Może po prostu postanowił zaczekać i zrobić to po świętach? Dla Harry'ego? Możliwe. Ta myśl rozgrzała go i dokończył obiad z uśmiechem na twarzy i w bardzo dobrym humorze.
Po posiłku, nie oglądając się na nikogo i z nikim nie rozmawiając, wrócił szybko do dormitorium. Był zbyt podekscytowany. Teraz myślał już tylko o świątecznej kolacji i o tym, co wydarzy się po niej. A nie miał najmniejszych wątpliwości, że coś się wydarzy.
Kiedy tylko rzucił się na łóżko, poczuł ciepło w kieszeni. Wyjął kamień, a jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Odczytał wiadomość:
Po kolacji, w moich komnatach.
Teraz serce Harry'ego przyspieszyło już tak, że przez kilkanaście minut miał problem z uspokojeniem go. Był tak cholernie podekscytowany, że przez jakiś czas krążył tylko po pomieszczeniu, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić, w jakiej kolejności to zrobić i czy w ogóle coś robić.
Po krótkim namyśle postanowił wdrożyć w życie swój "przebiegły" plan. Myślał o nim już wcześniej, lecz wciąż trochę się obawiał. Ale co tam, w końcu ma spędzić z Severusem święta, musi więc wprowadzić nieco świątecznego nastroju w jego mroczne komnaty! Wezwał Zgredka i poprosił go o dostarczenie kilku łańcuchów, świecidełek i jakiejś małej choinki, bo chciał "udekorować jeszcze trochę swoje dormitorium". Zgredek jak zwykle wykazał się przesadnym entuzjazmem i przyniósł mu cały wór różnego rodzaju ozdób świątecznych. Harry spędził dobrych kilkanaście minut na wybieraniu z niego jakichś odpowiednich kolorystycznie i nieprzesadnie złoconych łańcuchów i girland. Skupił się raczej na zieleni i srebrze. No i czerwieni. Musiał przecież wprowadzić nieco swojej osobowości. Wszystko zapakował do mniejszego worka, po czym wykradł się z dormitorium w pelerynie niewidce i ukrył go za posągiem wściekłego ghula, znajdującym się tuż przy schodach prowadzących do lochów, po czym szybko wrócił na górę. Zabierze go, kiedy będzie szedł do Snape'a.
Do kolacji pozostało jeszcze kilka godzin. Skrajną głupotą byłoby rozpoczęcie przygotowywania się do niej już teraz. Ale Harry w swoim obecnym stanie nie myślał zbyt racjonalnie. Najpierw przekopał się przez swój kufer, wyciągając z niego nową, czerwoną koszulę i czarny krawat. Były pogniecione, a więc rzucił na nie zaklęcie wygładzające. Ze spodniami nie poszło mu już tak łatwo. Wiedział, jak zreperować okulary, ale naprawa podartych i zakrwawionych spodni nie była już tak prosta i spędził dobrych kilkanaście minut na wertowaniu podręcznika do zaklęć. Po jakimś czasie, kiedy najpierw zabarwił spodnie na fioletowo, a następnie zmniejszył je i zamienił w tekturowe, udało mu się je w końcu załatać i wyczyścić. Poszłoby szybciej, gdyby nie to, że jedyne, o czym myślał, to Snape. Nie potrafił skupić się nawet na tak prostej czynności jak zawiązanie krawatu. Po obowiązkowym prysznicu, kiedy ubrał się w końcu i zmniejszył prezent dla Severusa tak, aby zmieścił mu się do kieszeni i kiedy stanął przed lustrem, aby sprawdzić wyniki swoich zabiegów, zegar w Pokoju Wspólnym wybił punkt osiemnastą.
O cholera! Kolacja zaczynała się godzinę wcześniej niż zwykle! Zupełnie o tym zapomniał! Szybko przygładził włosy, a przynajmniej spróbował to zrobić, sprawdził, czy niczego nie zapomniał, po czym, z bijącym szybko sercem, zszedł na dół do głównego holu. Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, wszystkie miejsca przy stole były już zajęte.
No pięknie. Przyszedł jako ostatni!
Ale kiedy podszedł bliżej, jego serce zabiło jeszcze mocniej. Jedyne wolne miejsce, które pozostało, znajdowało się... tuż naprzeciw Mistrza Eliksirów. Przez chwilę, gdy szedł wzdłuż długich stołów domów, nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście, ale potem napłynęło zrozumienie. Po prostu żaden z uczniów nie chciał siedzieć twarzą w twarz ze swoim znienawidzonym nauczycielem. Nawet młodzi Ślizgoni woleli swoje towarzystwo przy jednym z końców stołu. A kolejną niespodzianką było to, że tuż obok wolnego miejsca... siedziała Luna, która odwróciła się do niego i uśmiechnęła. Kiedy Harry podszedł jeszcze bliżej, nareszcie mógł przyjrzeć się Snape'owi. Mężczyzna siedział z lekko pochyloną głową i skrzywioną, niezadowoloną miną.
To było dziwne, ale Harry poczuł nagły przypływ czułości na jego widok. Został przecież wyrwany ze swoich ukochanych, chłodnych, mrocznych lochów i rzucony na pastwę świecidełek, grających świąteczne piosenki stroików i ubranego w purpurę Dumbledore'a. Dumbledore'a, który właśnie przerwał rozmowę z siedząca po jego prawej stronie profesor McGonagall i uśmiechnął się do Harry'ego.
- Harry, mój drogi chłopcze, czekaliśmy na ciebie - powiedział jowialnie.
- Przepraszam - wymamrotał chłopak. - Zapomniałem, że to...
- Och, nie przejmuj się - dyrektor machnął ręką. - Najważniejsze, że w końcu tu dotarłeś. Opowiadałem wam, jak kiedyś jeden z uczniów skręcił nie w ten korytarz, co trzeba i zaginął? Znaleźliśmy go po trzech dniach na poddaszu Wieży Astronomicznej. Nie potrafił wyjaśnić, jak się tam dostał. Prawdopodobnie trafił na jedno z tych losowo przemieszczających się po zamku przejść lustrzanych. Do tej pory nie udało mi się żadnego upolować, a próbuję już od... prawie pół wieku. - Dumbledore wyglądał na nieco mniej zmęczonego niż zazwyczaj i znacznie radośniejszego. Albo sprawy zaczęły układać się w końcu po jego myśli, albo to po prostu czas świąt tak na niego wpłynął. Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że jest to okres magiczny.
Harry uśmiechnął się uprzejmie i zajął miejsce obok Luny, ale zanim zdążył choćby spojrzeć na Snape'a po raz drugi, dziewczyna pochyliła mu się do ucha i wyszeptała:
- Zajęłam dla ciebie miejsce, Harry.
Chłopak poczuł, jak na jego policzki wypływa rumieniec. Wymamrotał podziękowanie i zerknął na Severusa, który właśnie w tym samym momencie podniósł głowę i spojrzał prosto na niego. Jego twarz pozostała bez zmian, ale Harry to dostrzegł. Jasny, szybki i bardzo mocny błysk w czarnych oczach. Potrafił już bezbłędnie odczytywać takie sygnały. A ten sprawił, że zrobiło mu się ciepło w środku i jego policzki przybrały jeszcze intensywniejszą barwę.
Widząc to, Severus zmarszczył brwi, a Harry szybko pochylił głowę, nakazując sobie w myślach zachować spokój. Ale łatwo było mówić "zachowaj spokój", kiedy Severus siedział zaledwie metr od niego. A jeżeli wliczyć dolną część stołu, to nawet bliżej. A może gdyby się postarał, to mógłby go nawet dotknąć nogą...
Nie, nie. Nie! Nie teraz! To zbyt niebezpieczne.
Ale, do cholery, on jest tak blisko...
Harry skarcił się w myślach i całą siłą woli zmusił się, aby siedzieć spokojnie.
- Potter, zachowujesz się jak sklątka tylnowybuchowa przed eksplozją - warknął cicho Snape, spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Jeżeli moje towarzystwo aż tak wyprowadza cię z równowagi, to może zamienisz się z kimś miejscami? Wydaje mi się, że tak będzie bezpieczniej dla... ciebie - zakończył Mistrz Eliksirów, chociaż pauza przed ostatnim słowem sugerowała, że zamierzał powiedzieć coś zupełnie innego.
Harry najeżył się. Chciał siedzieć naprzeciw Severusa! Nie da się stąd wyrzucić tylko dlatego, że Snape myśli, że Harry nie potrafi się opanować. Wiedział, że jest trochę zdenerwowany, ale potrzebuje jedynie trochę czasu, aby się uspokoić.
- Dziękuję profesorze - odparł spokojnie - ale dobrze mi tu, gdzie jestem. Mogę pana zapewnić, że nie zamierzam wybuchać, jeżeli oczywiście pan nie zrobi tego pierwszy.
Po tych słowach coś za oczami mężczyzny zabłysło, a Harry zachichotał w duchu.
Runda pierwsza zaliczona. I wyglądało na to, że Harry zdobył punkt.
- Och, zapewniam cię Potter, że prędzej zamienię się w skrzyżowanie buchorożca i bachantki ognistej - wycedził Snape, wbijając w Harry'ego pociemniałe, ale jednocześnie dziwnie błyszczące spojrzenie. I Harry poczuł, jak coś mu się przewraca w żołądku, kiedy przypomniał sobie właściwości skrzyżowanej ze sobą krwi buchorożca i bachantki.
Czy, czy Snape właśnie przyznał, że on także...? I to jeszcze bardziej...
Harry zamrugał, próbując mentalnie pozbierać szczękę.
No dobra, powiedzmy, że jest remis.
Kiedy Harry szykował, jakąś ripostę, Dumbledore wstał i wszelkie rozmowy przy stole natychmiast ucichły.
- Cieszę się, że zebraliśmy się tutaj wszyscy. Mam nadzieję, że te święta będą dla nas udane i przyniosą ze sobą nadzieję, tak potrzebną w tych trudnych czasach. Życzę wam wszystkim wytrwałości i odwagi na krętych ścieżkach życia, najeżonych przeszkodami i trudnymi wyborami, ale wiedzcie, że zawsze odnajdziecie drogę, jeżeli tylko będziecie podążali za światłem miłości. Życzę wam także, aby te święta zmieniły coś w waszym życiu, abyście mogli przeżyć je w radości i z uśmiechem na twarzy - Dumbledore zerknął w kierunku skwaszonego Snape'a, a jego oczy zamigotały. - I mam nadzieję, że za rok również się tu spotkamy, niezależnie od tego, co się w międzyczasie wydarzy. - Harry, siedzący naprzeciw Snape'a, zobaczył, jak mężczyzna odwraca głowę i marszczy brwi, zatrzymując wzrok na płonącej w lichtarzu świecy. - A teraz wystarczy już, bo pewnie jesteście równie głodni, jak ja. Wesołych Świąt, pełnego brzucha i dobrej zabawy!
Wszyscy zaczęli bić brawa, łącznie z Harrym. Mistrz Eliksirów klasnął dwa razy, musnął wzrokiem twarz Harry'ego i szybko przeniósł go ponownie na płomień świecy.
To było.. dziwne, pomyślał Harry, ale bardzo szybko został wciągnięty w wir śmiechu i entuzjazmu, którym emanowali niemal wszyscy wokół niego. Na stole pojawiły się półmiski z przeróżnymi smakołykami i zaczęły wędrować z rak do rąk, podobnie jak szepty i rozmowy. I Harry nie miał nawet chwili czasu, aby pomyśleć o ripoście dla Snape'a, który jako jedyny nie uczestniczył w zbiorowej radości.
- Cieszę się, że zostałam, a ty, Harry? - zapytała Luna, nakładając sobie cały talerz grzybowego puddingu. - Nie wiedziałam, że święta w Hogwarcie mogą być takie miłe.
- Ja też się cieszę - odparł Harry i kątem oka zerknął na pochylonego nad swoim talerzem Severusa. To było dziwne. Siedział tak blisko niego, że niemal czuł jego zapach, a nie mógł go dotknąć ani nawet spoglądać na niego przez zbyt długi czas, aby nie wydało się to podejrzane. Lecz sama jego obecność, tak cholernie blisko, wystarczyła, aby doprowadzić do tego, że jego ciało co chwilę pokrywało się gęsia skórką, szczególnie kiedy parę razy ich stopy otarły się o siebie przypadkowo pod stołem I Harry musiał wstrzymywać powietrze, aby nie westchnąć i nie uśmiechnąć się do siebie tym dziwnym rozmarzonym uśmiechem, którego tak nie znosił.
- Widzę - uśmiechnęła się Luna i wpakowała sobie do ust łyżkę puddingu, zanim Harry zdążył rzucić jej oburzone spojrzenie. Gdy przełknęła, na jej twarzy pojawił się błogi wyraz zadowolenia i Harry poczuł ukłucie w żołądku, kiedy przypomniał sobie gdzie i w jakiej sytuacji widział ostatnio na niej taki wyraz. - Coś się stało? - zapytała, spoglądając na niego i marszcząc brwi.
- Nie - mruknął Harry, pochylając się nad własnym talerzem i z całej siły walcząc z wypływającym na policzki rumieńcem. Luna przysunęła się do niego i wyszeptała mu do ucha:
- Bardzo podobała mi się przemowa dyrektora. Mam wrażenie, jakby chciał nam coś przekazać.
- Co? - Harry odwrócił do niej głowę i zmarszczył brwi. Pamiętał jedynie, że Dumbledore mówił o tym, co zawsze, że miłość zwycięży, czy coś takiego i bla bla bla. Nie wierzył w to. Jak miłość mogła pokonać najpotężniejszego czarodzieja świata? To prawda, że ocaliła go, kiedy był mały. Ale przecież Voldemorta nie pokonała. Mnóstwo ludzi, których zabił, także kochało swoich bliskich, a wcale nie uchroniło ich to przed śmiercią. Nie, absolutnie w to nie wierzył.
Luna przełknęła ślinę i zamyśliła się na chwilę.
- Nie wiem, jak to ująć. Myślę, że chodziło mu o to, że niezależnie od tego, jacy jesteśmy i co zrobiliśmy, wszystko w naszym życiu może się zmienić, jeżeli tylko wpuścimy do swojego serca trochę ciepła. I nawet, jeżeli początkowo może się wydawać, że wszystko wali nam się na głowę, to ostatecznie to ciepło utrzyma nas przy życiu i może sprawić, że wszystko przybierze zupełnie inny obrót.
- Świetnie - powiedział gorzko Harry. - Może wyślę to w kartce świątecznej Voldemortowi, to przemyśli swoje postępowanie i wejdzie na drogę światła.
Nie wiedział, że powiedział to tak głośno. Zorientował się dopiero, kiedy kilka najbliżej siedzących osób spojrzało na niego z wyrzutem i zaskoczeniem. Łącznie ze Snape'em. Wspominanie o Voldemorcie podczas świątecznej kolacji nie było zbyt subtelne.
- Przepraszam - wymamrotał Harry, ale Luna wcale nie wyglądała na poruszoną.
- Wiem, że mi nie wierzysz - powiedziała cicho. - Ale wiem też, że gdyby nie to ciepło, nie byłoby nas tutaj, a Sam-Wiesz-Kto już dawno zapanowałby nad całym światem. I nie byłoby ciebie. To nas spaja i umacnia, nawet, jeżeli ty tego nie widzisz.
- Widzę to... - szepnął, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. - Ale to ja mam bliznę na czole i to ja kiedyś przed nim stanę i nie wiem, jak wtedy ciepło czy miłość mogłyby mi pomóc. - Nie podobała mu się ta rozmowa. Nie chciał o tym mówić, nie chciał o tym myśleć. Nie teraz, nie dzisiaj. - Przepraszam, czy możemy zmienić temat?
Luna patrzyła na niego przez chwilę bez słowa, jakby się nad czymś zastanawiała, po czym uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze. Ale jeśli kiedyś będziesz chciał pogadać, to nie ma sprawy. Tatuś często ze mną rozmawiał, kiedy widział, że coś mnie gryzie i potem zawsze było mi lepiej. Miałam wrażenie, jakby wiedział to nawet lepiej ode mnie. A ciebie ciągle coś gryzie, Harry.
Skąd ona to, do diabła, mogła wiedzieć? Przecież nie miał chyba tego wypisanego na twarzy? Nawet Hermiona, która była przecież cholernie spostrzegawcza, nigdy mu tego nie powiedziała wprost.
Wbił wzrok w swoją pieczoną rybę i mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
- Harry! - gruchnął głośno Hagrid, siedzący kilka miejsc dalej po nauczycielskiej stronie stołu.. - Jak tam impreza? Ja żem odpłynął w jakimś momencie i w ogóle nie pamiętam, jak się to wszystko skończyło.
- Ee... - odparł Harry. Skąd mógł wiedzieć? Przecież sam nie pamiętał.
- Bardzo interesująco - odpowiedziała za niego Luna. - Harry próbował wdrapać się na choinkę, ale go z niej ściągnęliśmy.
Harry poczuł na sobie twardy wzrok Severusa, lecz udawał, że go nie widzi.
- Hoho, naprawdę? Nieźle dałeś do wiwatu, Harry! Nie mówię, żem był gorszy, ale te trunki Aberfotha nieźle kiszą mózg. Żebym nie widział, jak kiedyś ich próbujecie! - pogroził swoim wielkim palcem, ale w niezwykle przyjazny sposób.
Harry zerknął na Tonks. Była niezdrowo zarumieniona. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że trochę przesadziła, pozwalając, aby wszyscy się tak pospijali i wyglądało na to, że gryzą ją jednak niewielkie wyrzuty sumienia, ale przecież lepiej, że zrobili to pod jej opieka, niż gdyby mieli spróbować takich atrakcji na własną rękę. Teraz Harry przynajmniej był pewien, że już nigdy więcej nie sięgnie po alkohol. Miał wystarczającą nauczkę.
Przeniósł wzrok na Severusa. Mężczyzna uśmiechał się szyderczo pod nosem, ale nic nie mówił. Wyglądał tak, jakby nie mógł się doczekać, kiedy złoży dyrektorowi raport i pogrąży Tonks. I cieszył się na samą myśl o tym.
Podniósł na chwilę głowę i napotkał wzrok Harry'ego. W jego oczach błysnął triumf. Harry znał to spojrzenie, ale nic nie mógł na nie poradzić. Snape obiecał, że nie powie o Tonks i... jednej z uczennic, lecz przecież mógł naprawdę zmieszać ją z błotem za to, że okazała się "nieodpowiedzialną ignorantką". A Harry wiedział, że z pewnością to zrobi i że będzie miał rację.
Kiedy rozmowa zeszła z tematu imprezy, Tonks wyraźnie się ożywiła. Hagrid zamęczał ich historyjkami o swoich kolejnych "milusińskich", a dyrektor wspominał dawne czasy i opowiadał anegdotki z przeszłości, kiedy nie był jeszcze głową Hogwartu. Każdy wydawał się być w niesamowicie dobrym nastroju. Harry zapomniał o wcześniejszej rozmowie z Luną i z zaciekawieniem słuchał, jak Tonks opowiadała o obławie na kilku niezwykle niebezpiecznych czarnoksiężników, którzy wykorzystywali do swoich praktyk młode mugolskie kobiety. W pewnym momencie dyrektor musiał się wtrącić i poprosił, aby z uwagi na to, że przy stole znajdują się dzieci, ograniczyła szczegółowe opisy owych praktyk. Wszyscy zaczęli się śmiać. Tylko Mistrz Eliksirów wyglądał przez cały czas tak, jakby połknął cytrynę. Jakby pragnął tylko stąd uciec. A Harry chciał uciec razem z nim. Wiedział, że on znacznie skuteczniej potrafi go rozbawić i poprawić mu humor. I chciał to zrobić jak najszybciej.
- Harry, podałbyś mi bułeczki? - zapytała Tonks, przerywając na chwilę kolejną opowieść.
Harry wyciągnął rękę, ale Luna była szybsza. Zgarnęła koszyk z pieczywem i uśmiechając się nieśmiało, podała go Tonks. Ich dłonie musnęły się na ułamek sekundy i w tym momencie włosy Nimpfadory rozbłysły nieco jaśniej. Ktoś, kto nie obserwowałby uważnie, nawet by tego nie dostrzegł, ale Harry się przyglądał. I nie tylko on. Zobaczył, że Snape uśmiechnął się drwiąco i odwrócił głowę, muskając Harry'ego wzrokiem.
"On wie!" - przebiegło przez głowę Gryfona.
No jasne, że wie, nie jest przecież ślepym ignorantem. Potrafi obserwować, a skoro wiedział, kogo i pod jakim kątem ma obserwować, to bardzo szybko zauważył to, czego nie dało się nie zauważyć.
Ciekawe, kiedy się domyślił. Musiał podejrzewać to już od dawna. Przecież Harry przez cały wieczór widział spojrzenia, które obie panie rzucały sobie nawzajem. O cholera! Czy to oznacza, że gdyby ktoś jego też tak uważnie obserwował i zobaczyłby spojrzenia, jakimi obdarzał Snape'a, to czy też mógłby się domyślić?
Rozejrzał się nerwowo po siedzących przy stole osobach. Ale wszyscy tylko rozmawiali ze sobą, jedli, wymieniali się uwagami na różne tematy albo chichotali. Nikt się na niego nie gapił. Na całe szczęście. Wszyscy wydawali się niezwykle wręcz ożywieni i zadowoleni. Wszyscy z wyjątkiem Severusa.
Snape zdawał się być całkowicie wyłączony i odosobniony. Ciemna, nieruchoma plama pomiędzy kolorową, ożywioną i roześmianą materią. I to było może i nieco dziwne, ale Harry czuł się tak samo. Marzył tylko o tym, żeby wszyscy zniknęli, żeby to się już skończyło, żeby mógł znaleźć się w lochach i... być z nim.
Potrzebował jakiegoś kontaktu. Już teraz. Musiał zobaczyć ten błysk ożywienia w czarnych oczach. Błysk, który, wydawało się, że tylko Harry potrafi wywołać.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, strącił but i bardzo powoli zaczął przesuwać nogę. Błogosławił w tej chwili ten długi, całkowicie zakrywający nawet jego uda świąteczny obrus, którym przykryty był cały stół.
Udając, że je swoją porcje ryby w cieście, powoli i ostrożnie przesuwał stopę, spodziewając się w każdej chwili natrafić na...
Jest!
Snape poderwał głowę i spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale bardzo szybko opanował się i przybrał chłodny wyraz twarzy. A Harry, uśmiechając się do siebie w duchu, zaczął powoli przesuwać stopę wzdłuż łydki mężczyzny, wyczuwając pod palcami cienki materiał spodni. Nie zaszedł jednak zbyt daleko, ponieważ Severus gwałtownie odsunął nogę, strącając stopę Harry'ego na podłogę. Po czym, nie siląc się nawet na to, aby być delikatnym, przydepnął mu palce.
Harry syknął i skrzywił się, wypluwając jedzenie i krztusząc się.
- Niechlujny jak zawsze - warknął Snape, wbijając w niego spojrzenie, które każdy inny wziąłby za wyraz obrzydzenia, ale Harry doskonale widział w nim ostrzeżenie. - Masz aż tak mało pojemne usta, Potter, że nie potrafisz utrzymać w nich nawet jedzenia?
Harry poczuł, jak na jego policzki wypływa rumieniec.
- Niech pan przestanie komentować moje usta i zacznie pracować swoimi - odparł cicho Harry, starając się mówić tak, aby nikt nie mógł dokładnie usłyszeć, co powiedział.
Ku swej satysfakcji, ujrzał błysk zaskoczenia w oczach Severusa.
- To będzie cię kosztować utratę dziesięciu punktów, Potter - syknął mężczyzna.
- Ależ Severusie - odezwał się Dumbledore, odrywając się od rozmowy z profesor McGonagall. - Nie wiem, czym nasz drogi Harry aż tak cię zdenerwował, ale nie uważasz, że odbieranie punktów w czasie świąt jest niezbyt, jakby to powiedzieć, budujące?
Mistrz Eliksirów prychnął i odwrócił głowę.
- To znaczy, że mamy im pozwolić roznieść ten zamek na kawałki i nie wolno mi ukarać pewnych bardzo nieznośnych smarkaczy utratą nawet jednego punktu? - zapytał.
- Och, Severusie, nie wiem, dlaczego jesteś taki skrzywiony - wtrąciła się profesor McGonagall. - W końcu mamy święta. Dyrektorze, spotkałam ostatnio... - Pochyliła się w stronę Dumbledore'a, aby kontynuować rozmowę. Najwyraźniej stwierdziła, że nie będzie psuła sobie humoru kłótnią z Severusem Snape'em.
Harry wiedział, że powinien być zły na Snape'a za odebranie mu punktów, ale nie potrafił. Czuł się teraz jeszcze bardziej podekscytowany. To przenosiło ich małą grę o poziom wyżej. Och, dlaczego aż tak bardzo uwielbiał balansować na tej cienkiej linie, sprawdzając jak daleko potrafi się posunąć, zanim runie w przepaść?
Przysunął się bliżej do stołu, aby mieć szersze pole manewru. Udając, że jest bardzo zajęty swoim talerzem, szybko podniósł nogę i dotknął nią kolana Severusa, błyskawicznie odnajdując drogę i przesuwając palcami po udzie. Czuł dreszcze, kiedy jego stopa zbliżała się do krocza mężczyzny, już prawie dotknął, już czuł, jak chłód ciała ociepla się... ale w tej samej chwili poczuł, jak dłoń Snape'a łapie jego stopę i zgniata ją w żelaznym uścisku. Zacisnął zęby i usta, aby powstrzymać jęk. Pomyślał, aby spróbować wyrwać nogę, ale nie mógł tego zrobić, nie ryzykując, że uderzy kolanem o blat. Jednak Severus nie puszczał. Ścisnął jeszcze mocniej, najwyraźniej rozkoszując się głębokimi zmarszczkami bólu, które pojawiły się na czole Harry'ego, kiedy ten zacisnął powieki. To już nie było takie przyjemne. To wcale nie było przyjemne. Kurcze, dlaczego zawsze musi go prowokować? Wiedział, że tego pożałuje, ale nie myślał, że Severus...
W tym samym momencie mężczyzna puścił jego stopę, odrzucając ją na podłogę. Harry gwałtownie otworzył oczy, ale zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, owiało go najdelikatniejsze muśnięcie magii. I odkrył, że nie może poruszać nogą. I nie może odkleić jej od podłoża. I drugiej tak samo.
Spojrzał na Severusa i zobaczył, że mężczyzna, z wyrazem triumfu na twarzy, wyciąga dłoń spod stołu, rzuca mu błyszczące złośliwością spojrzenie i pochyla się nad swoim talerzem, aby w spokoju dokończyć posiłek.
A niech go!
Harry szarpnął udami raz i drugi, ale nogi ani drgnęły, tak jakby zostały przyklejone do podłogi zaklęciem trwałego przylepca. Miał szczerą nadzieję, że to jednak nie to, bo w przeciwnym wypadku będzie miał bardzo poważne kłopoty po zakończonym posiłku.
Kiedy kolacja dobiegła końca i wszyscy zaczęli podnosić się ze swoich miejsc, dziękować za przemiłe towarzystwo i rozchodzić się do swoich komnat, Harry zaczął się denerwować. Działanie zaklęcia nie mijało. Mistrz Eliksirów wstał, rzucił mu szydercze spojrzenie i wyszedł z Wielkiej Sali. A Harry musiał zostać.
- Harry, nie idziesz? - zapytała Luna, spoglądając na niego ze zdziwieniem.
- Co? Nie, ja jeszcze... - Złapał za widelec i nałożył sobie kolejną porcję ziemniaków. - Jestem jeszcze głodny i po prostu zostanę tu i zjem... to. - Kilka razy szarpnął nogami, ale te ani drgnęły.
- Jak sobie chcesz. Do zobaczenia. - Uśmiechnęła się, pomachała mu i podskakując wybiegła z sali. Kiedy wszyscy już wyszli i Harry został sam, zaczął się bardzo poważnie niepokoić. Chyba Snape nie każe mu siedzieć tutaj przez całą noc. Miał do niego iść po kolacji, a musi...
Plomb!
Nogi z cichym pyknięciem odkleiły się od podłogi. Harry odetchnął z ulgą. Rozmasował zdrętwiałe stopy, założył buta i lekko utykając, wyszedł z Wielkiej Sali. Odnalazł posąg wściekłego ghula i wyciągnął zza niego czarny worek. Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę, po czym ruszył do lochów. W gabinecie zdjął ją z siebie, odetchnął głęboko kilka razy, starając się uspokoić bijące zdecydowanie za szybko serce i wszedł.
- Twoje zachowanie podczas kolacji było absolutnie niedopuszczalne, Potter! Masz szczęście, że okazałem ci na tyle litości, by nie zostawić cię tam na całą noc. - To były pierwsze słowa, którymi przywitał go Severus.
Ale Harry puścił tę tyradę mimo uszu i zdeterminowany, że NIC nie zepsuje mu świąt, podszedł do mężczyzny i uśmiechając się szeroko, przywitał się:
- Dobry wieczór, Severusie. - Po czym stanął na palcach, objął go za szyję i... pocałował w kącik ust. Delikatnie i niemal niewyczuwalnie, ale usłyszał, jak Severus wciąga powietrze.
Nie miał takiego zamiaru. Chciał go pocałować w policzek, ale kiedy znalazł się już tak blisko... tak jakoś samo wyszło... Odsunął się powoli, spoglądając do góry na przyglądającego mu się podejrzliwie mężczyznę. W oczach Severusa coś migotało. Coś nieznanego. Harry nie wiedział, co to takiego, ale wydawało się takie.. ciepłe. I niecierpliwe.
- Widzę, że humor ci dopisuje - powiedział kwaśno Severus. Ale pomimo tego, że nie wyszło tak kpiąco, jak miało zamiar wyjść, Harry zrozumiał aluzję. Chyba nie obejdzie się bez jakiegoś wytłumaczenia.
- To była tylko niewinna zabawa. Siedziałeś tam taki smutny, więc pomyślałem, że...
- Ja nie bywam smutny, Potter - odparł kpiąco Snape. Harry odsunął się i położył worek na fotelu. Czuł wyraźnie przylepione do siebie spojrzenie Severusa, które wędrowało po jego sylwetce powolnymi, zamyślonymi kręgami. Tak jakby mężczyzna zastanawiał się nad czymś, jakby, pomimo tych utarczek słownych, które ze sobą prowadzili, myślał intensywnie o czymś zupełnie innym.
- Już dobrze. Bywasz przygnębiony. Może być? - zachichotał Harry, widząc spojrzenie, które rzucił mu Snape, ale mężczyzna chyba w końcu zrezygnował, widząc, że w stanie radosnego podniecenia, w którym aktualnie znajdował się Harry, niewiele wskóra.
- Co to za worek? - zapytał, opadając z westchnieniem na swój zielony fotel.
Harry wyszczerzył się.
- A, to... przyniosłem kilka drobiazgów, które... a zresztą sam zobaczysz. - Odwrócił się tyłem do mężczyzny, aby nie widzieć wyrazu jego twarzy, po czym wyciągnął z worka małą, kolorową, przystrojoną bombkami choinkę. Postawił ją na środku stolika i uśmiechnął się z zadowoleniem. A później szybko, zanim Mistrz Eliksirów dojdzie do siebie i zdoła wydusić jakieś słowo sprzeciwu, wyciągnął z worka kilka zielono-złotych łańcuchów i światełek i ciągnąc je za sobą, ruszył w kierunku kominka i półek.
- Potter... - do jego uszu dotarł zduszony głos Severusa, który brzmiał tak, jakby musiał przedrzeć się przez zaciśnięte niemal do granicy połamania zęby. - Czy możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?
Harry, nie spoglądając na Snape'a, stanął na palcach i zaczepił łańcuch o róg jednej z półek, po czym przeciągnął go tak, aby zwisał tuż nad kominkiem.
- Uznałem, że trzeba wprowadzić tutaj trochę świątecznego nastroju. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, Severusie... - Och, niech żyje ślizgońska część jego natury! Zaczynał ją nawet lubić.
- Uznałeś, tak? Ty uznałeś? - Głos Snape zaczynał coraz bardziej przypominać syk. - Natychmiast zabieraj stąd te śmieci!
- Przecież to tylko kilka ozdób - odparł beztrosko Harry, udając, że nie ma pojęcia, o co to całe zamieszanie. Zaczepił świecidełka o róg biblioteczki i udekorował nimi sporą część ściany. Popatrzył z uśmiechem na swoją pracę i wrócił na fotel. - No, teraz jest znacznie bardziej... świątecznie. - Spojrzał na Severusa i zmarszczył brwi widząc wściekły wzrok, który w niego wbijał. - Proszę, Severusie, to tylko na kilka dni. - Skoro udawanie beztroskiego nie pomogło, to musi przejść do opcji "błagania".
- To o kilka dni za dużo - warknął mężczyzna i wyciągnął różdżkę, aby pozbyć się niechcianych ozdób. Kiedy łańcuch i świecidełka trafiły do worka, Harry'emu uśmiech spłynął z twarzy. Severus wskazał różdżką na stojącą na stoliku choinkę i zerknął na niego. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Harry uciekł wzrokiem i spuścił głowę, czekając, aż mężczyzna zniszczy jego dobre zamiary i świetny nastrój. Ale nic się nie wydarzyło. Harry poderwał głowę i spojrzał na nietkniętą choinkę, a później na odkładającego worek na podłogę Snape'a.
- Dziękuję - wyszeptał Harry, czując, jak ciepło w jego wnętrzu ponownie się rozrasta.
- Ale nie dłużej, niż na kilka dni.
Chłopak energicznie pokiwał głową, uśmiechając się z wdzięcznością, podczas gdy Severus wstał i podszedł do swojego barku. Przez chwilę coś w nim przygotowywał. Harry rozparł się wygodnie w fotelu i zapatrzył w ogień.
Było miło. Nawet bardzo miło. Severus nie warczał na niego, a nawet wyglądało na to, że... cieszy się z jego towarzystwa. Wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastoju. A jeżeli Severus miał dobry humor, to Harry automatycznie także był szczęśliwy.
Odwrócił głowę do podchodzącego z powrotem do fotela Snape'a, aby mu powiedzieć, że cieszy się, iż spędza z nim święta, ale słowa zamarły mu na ustach, kiedy zobaczył, co Snape trzyma w dłoni.
Parujące piwo kremowe z ogromną ilością piany.
Patrzył zaszokowany, jak mężczyzna stawia je przed nim na stoliku i siada w swoim fotelu ze szklanką whisky w ręku.
- Przygotowałem ci to, Potter, ponieważ, z oczywistych względów, nie możesz pić nic innego - powiedział Severus takim tonem, jakby chciał uciąć wszelkie podejrzenia co do swoich intencji.
Ale Harry nie wierzył w ani jedno słowo. Nie potrafił na razie nic z siebie wydusić, sięgnął więc po piwo i przysunął je do ust. Pachniało cynamonem.
Spojrzał na Severusa migoczącymi oczami i uśmiechnął się szelmowsko.
- Ciekawe, skąd wiedziałeś, że je lubię?
- Każdy uczeń w tej szkole dałby się pokroić za kufel tego świństwa - odparł Severus, usiłując nadać swojemu głosowi odcień pogardy. - Nietrudno było zgadnąć.
- Mmm... - mruknął Harry, zaciągając się cudownym, słodkim zapachem. - I do tego ten cynamon...
Oczy Snape'a błysnęły ostrzegawczo i Harry ukrył chichot, zanurzając usta w słodkiej pianie.
Severus pamiętał o jego prośbie. Dlaczego taki niewielki gest sprawił, że miał wrażenie, jakby jego serce chciało wyfrunąć z piersi?
Mężczyzna upił łyk ze swojej szklanki, nie odrywając spojrzenia od Harry'ego. W jego oczach pojawiło się coś... spragnionego. Przesunął wzrokiem po jego czerwonej koszuli, a następnie ponownie spojrzał na jego twarz. Za tym spojrzeniem kryło się coś, co bardzo chciało dopaść Harry'ego. I chłopak to wyczuwał, ponieważ wywoływało to gęsią skórkę na jego ciele.
Próbując uspokoić szalone bicie serca, Harry wypił kilka łyków i westchnął z zadowoleniem. Piwo było pyszne. Jeszcze lepsze niż w Trzech Miotłach. I lepsze nawet niż to, które przygotowują skrzaty. Miało w sobie szczyptę czegoś pikantnego. Smakowało zupełnie inaczej i... Harry spojrzał na Severusa, a jego oczy rozszerzyły się.
Czy to możliwe, aby Snape sam je przygotował?
To było, to było...
- To jest przepyszne - powiedział w końcu rozmarzonym głosem. - Powinieneś spróbować, Severusie. Od razu zmieniłbyś zdanie na jego temat.
- Wybacz, ale nie skorzystam - odparł Severus, wciąż nie odrywając spojrzenia od Harry'ego. Płonęło dziwnie i zdawało się, że z każdą chwilą błyszczy coraz bardziej.
Harry czuł przyjemne ciepło, które rozlewało się po jego ciele wraz z piwem i rozgrzewało go. Uśmiechnął się do mężczyzny i wypalił nagle:
- Cieszysz się, że spędzamy razem święta? - Snape zrobił kwaśną minę - Wiem, że się cieszysz - kontynuował Harry, niezrażony brakiem odpowiedzi. Wiedział, że Snape sam z własnej woli nigdy się do tego nie przyzna. - Ja się bardzo cieszę. Cieszę się, że nareszcie wszyscy dali mi święty spokój i że mogę być tutaj z tobą jak długo zechcę i możemy po prostu siedzieć razem i pić piwo kremowe. I cieszyć się - zakończył nieco kulawo, czując, że trochę się zaplątał.
- Potter, skoro nawet piwo kremowe sprawia, że zachowujesz się jak odurzony, to jest już z tobą naprawdę źle - odparł spokojnie Snape po chwili milczenia.
Harry zarumienił się. Nie chciał paplać. Ale czasami nie potrafił się powstrzymać. A kiedy próbował z tego wybrnąć, zaczynał paplać jeszcze bardziej. Dokładnie tak, jak w tej chwili.
- No przecież mam prawo się cieszyć. Jesteśmy tu razem, są święta, jest przyjemnie i... - potoczył wzrokiem po otoczeniu - ...i mamy taką ładną choinkę.
Brwi Snape'a powędrowały w górę.
- Ale nie zamierzasz się na nią wspinać? - zapytał kpiąco.
Harry próbował spiorunować go wzrokiem, ale nie bardzo mu to wyszło, kiedy jednocześnie starał się nie rumienić.
Severus parsknął w swoją szklankę i Harry mógłby przysiąc, że zobaczył cień uśmiechu na jego wargach oraz nieudolną próbę ukrycia go.
Wyszczerzył się. Wiedział, że tylko on potrafi rozbawić Severusa. I czuł się z tą wiedzą po prostu znakomicie. Tylko on, tylko on potrafił doprowadzić do tego, by na wiecznie surowej twarzy Mistrza Eliksirów zagościł uśmiech. Albo przynajmniej coś bardzo podobnego.
I wtedy przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym, co leżało ukryte w jego kieszeni. Prezent dla Severusa. Spuścił głowę i odchrząknął. Chciał mu go dać, lecz wciąż się zastanawiał, jak i kiedy to zrobić. Ale w końcu stwierdził, że ta chwila jest równie dobra jak każda inna, a Snape ma teraz wyjątkowo dobry humor, więc wszystko powinno pójść dobrze.
Sięgnął do kieszeni, czując, jak jego serce przyspiesza do galopu.
- Ja... mam coś dla ciebie. - Przełknął ślinę i wyciągnął prezent. Stuknął różdżką w małą paczuszkę, która rozrosła się w jego rękach i doskonale zdając sobie sprawę z wbitego w siebie wzroku mężczyzny, postawił ją na stole.
- Wesołych Świąt, Severusie - powiedział cicho, nie odważając się podnieść oczu, aby spojrzeć na Snape'a. Odsunął się i wbił wzrok w blat stołu, czując nerwowe trzepotanie w żołądku.
Snape zaraz to otworzy... Snape zaraz to przeczyta... Snape zaraz to zobaczy... i usłyszy!
Jego serce przeszło w vibrato, kiedy zobaczył, że mężczyzna sięga po paczkę. Dopiero teraz odważył się podnieść wzrok. Ciekawość była silniejsza od strachu.
Severus spojrzał podejrzliwie na przyczepioną do paczki kartkę. Ostrożnie wziął ją do ręki i otworzył.
Harry zagryzł wargę, a jego serce zatrzymało się.
Źrenice mężczyzny przebiegły po znajdującym się w środku tekście. W pierwszej chwili jego oczy rozszerzyły się, a brwi uniosły nieznacznie. Na wiecznie bladych policzkach pojawił się ciemniejszy odcień. Jego wzrok poderwał się gwałtownie i na ułamek sekundy spoczął na Harrym, by w następnej chwili uciec w bok. Ale Harry zdążył zauważyć w nim coś dziwnego. Nie była to radość ani zaskoczenie. Ani nawet złość. Przypominało to raczej... zażenowanie.
Chłopak zmarszczył brwi. Dlaczego Severus uciekł wzrokiem, kiedy przeczytał to, co Harry napisał? To nie było w jego stylu. Tak jakby... nie chciał spojrzeć mu w twarz.
Ale najwidoczniej mężczyzna bardzo szybko się opanował, ponieważ ponownie popatrzył na paczkę i z niewytłumaczalną złością zerwał z niej wstążkę. Kiedy otworzył pudełko, Harry zamarł. Wpatrywał się w twarz Severusa jak sokół, nie chcąc uronić ani odrobiny z tych niewielkich przejawów emocji, które okazywał.
W pierwszej chwili zobaczył... zdumienie. Snape sięgnął do pudełka i w momencie, kiedy dotknął wijącej się w leniwym uścisku pary zwierząt, te natychmiast się ożywiły. Podniósł je do góry i przez chwilę przyglądał im się z zaciekawieniem. Wąż owinął się wokół szyi lwa, zakleszczając go w takim uścisku, jakby nigdy nie zamierzał go wypuścić. Ale wyglądało na to, że kotu się to podobało.
Po pierwszych oględzinach Severus skrzywił się i spojrzał na Harry'ego ze złośliwym rozbawieniem.
- Czy to jakaś zawoalowana metafora, Potter? Jakież to... subtelne. No, no, chyba będę musiał poświecić kilka wieczorów studiów, aby odkryć, co też może to oznaczać... Teraz nie jestem w stanie zgadnąć.
Harry przełknął ślinę, czując napływającą do gardła gorycz.
- To... nie tylko... Jest coś jeszcze... Ja... nagrałem... - wydukał.
- Och, jest coś jeszcze? - przerwał mu Snape. - Jakaś kolejna, niesamowita, równie subtelna niespodzianka? Nie mogę się wprost doczekać.
Harry zacisnął zęby, czując, jak serce opada mu do żołądka, a ramiona przygniata niezwykły ciężar. Cała jego radość nagle prysła i nie potrafił tego ukryć. Czuł się rozczarowany i upokorzony. Ale mógł się na to przygotować. Wiedział, jaki jest Snape. Wiedział, że maskuje swoje prawdziwe uczucia kpiną. Zdążył to już zrozumieć. Ale to i tak bolało...
Wiedział, że wszystkie te emocje są wyraźnie widoczne na jego twarzy. I widział, jak kpiący wyraz twarzy Severusa rozpływa się nagle, zastąpiony... czymś niezwykle poważnym.
Ale Harry nie chciał dowiedzieć się, co to takiego. Spuścił głowę i zagryzł wargę.
- Już nieważne - wymamrotał pod nosem, walcząc z gorzkim uczuciem przygnębienia, które zalało jego wnętrze i ścisnęło gardło.
Dlaczego Severus nigdy nie potrafił normalnie przyjąć prezentu i chociaż skłamać, że mu się podoba? Dlaczego zawsze musiał kpić i zachowywać się tak, jakby miał całkowicie gdzieś uczucia i starania Harry'ego?
Po chwili ciszy, która zawisła w powietrzu niczym niewidzialna bariera, Harry usłyszał cichy, jakby nieco niepewny głos Severusa:
- Mówiłeś, że coś nagr...
- Przepraszam, że ci się nie podoba - przerwał mu Harry. - Ale nie wiedziałem, co... Mniejsza z tym. Możesz ją wyrzucić.
- Spójrz na mnie, Potter! - To był rozkaz i Harry automatycznie poderwał głowę. Severus wbił w niego swoje czarne, migoczące dziwnie źrenice i powiedział wyraźnie, chociaż wyglądało na to, że było to dla niego bardzo trudne: - Nie mówiłem, że mi się nie podoba... - zaciął się na moment, jakby miał trudności z wysłowieniem się, ale po chwili kontynuował: - Bardzo chciałbym usłyszeć, co nagrałeś. Obiecuję, że nie będę już... drwił.
Snape pochylał się ku niemu i wpatrywał się w niego z poważnym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby naprawdę zamierzał dotrzymać obietnicy. W jego prawej dłoni lśniła poruszająca się figurka.
Harry spojrzał na prezent i na twarz mężczyzny. Ponownie na prezent i na twarz mężczyzny. Wiedział, jaki jest Snape. I wiedział, że ta obietnica zapewne musiała go bardzo dużo kosztować. I wiedząc to, od razu poczuł się lepiej. Snape mógł sobie drwić, ale wyglądało na to, że mimo wszystko... naprawdę mu zależało. Harry widział to w jego oczach i w tym poważnym wyrazie twarzy, z którym na niego patrzył. I poczuł ciepło w środku.
Odetchnął głęboko i zdecydował. W końcu poświęcił się, aby to przygotować. Wiedział, że to, co zrobił, miało naprawdę olbrzymią wartość. Przynajmniej dla niego.
Oblizał wargi i powiedział cicho.
- Daj mi ją. - Severus podał mu figurkę. Harry przysunął ją do ust i starając się walczyć z rumieńcem, wyszeptał do niej: - Jęcz dla mnie.
Kątem oka ujrzał, jak Snape unosi brwi i otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili z figurki zaczęły dobiegać odgłosy... Jęki i ciężkie, coraz szybsze dyszenie Harry'ego. Zobaczył, jak oczy mężczyzny rozszerzają się i zaczynają błyszczeć. Wbił w niepozorną figurkę takie spojrzenie, jakby nagle okazała się jakimś drogocennym klejnotem.
- Później - przerwał Harry, stukając w figurkę różdżką i czując, że jego policzki płoną. Ale Severus nie oderwał wzroku, a wyraz jego twarzy można było określić tylko jako całkowicie zaabsorbowany. - Jeżeli będziesz miał ochotę, to możesz później sam tego posłuchać... Kiedy nie będzie mnie w pobliżu... - wyszeptał. - Wiem, że lubisz moje jęki - dodał odważnie, spoglądając prosto w twarz mężczyzny.
Na wargach Severusa pojawił się krzywy uśmieszek, a kiedy oderwał oczy od figurki i spojrzał w oczy Harry'ego... chłopak poczuł nagły, bolesny ucisk w kroczu, kiedy ponownie dostrzegł tam to samo niecierpliwe, drapieżne wyczekiwanie.
- Jeszcze bardziej lubię cię do nich doprowadzać - wyszeptał cicho Severus, sprawiając, że coś w żołądku Harry'ego wywróciło się.
Przełknął ślinę i próbując zapanować nad przyspieszonym biciem serca, podał mężczyźnie figurkę i obserwował ukradkiem, jak Severus odkłada ją do pudełka z taką ostrożnością, jakby obawiał się, że upadnie i się zbije. Harry ukrył uśmiech, który niepostrzeżenie napłynął na jego usta.
A jednak... było warto.
Severus wstał i odniósł pudełko, żeby postawić je na jednej z półek. Harry oparł się w fotelu, w wyraźnie lepszym nastroju i spojrzał w ogień, biorąc kilka łyków chłodniejszego już nieco, a przez to chyba jeszcze smaczniejszego kremowego piwa , wciąż mając przed oczami zafascynowaną twarz mężczyzny i chichocząc do siebie w duchu.
I wtedy, kiedy Snape wrócił, Harry usłyszał ciche stuknięcie, tak jakby na stoliku zostało postawione coś twardego. Odwrócił głowę i zobaczył niepozorną, leżąca na środku blatu... kulkę.
Spojrzał na mężczyznę z wypisanym na twarzy pytaniem.
- To twój prezent - oświadczył Severus, opadając na drugi fotel.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Spojrzał na kulkę, a następnie ponownie na Snape'a. Na kulkę i na Snape'a.
- T-to... dla m-mnie? - wydusił w końcu, zbyt zaszokowany, aby potrafić to ukryć.
Severus dał mu prezent? Świat się chyba kończył. Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, aby Snape kiedykolwiek mógł zrobić coś tak... sentymentalnego. Ale zrobił to! Pomyślał o nim! Zależało mu!
Oczy Harry'ego błyszczały, kiedy oderwał w końcu wzrok od wyraźnie już rozdrażnionego tą przedłużającą się kontemplacją Mistrza Eliksirów i sięgnął po prezent. Kulka była dosyć ciężka, chłodna i gładka w dotyku. Jak szkło. Miała dziwną mleczno-szarą barwę, tak jakby w środku znajdowały się burzowe chmury.
Harry przez chwilę obracał ją w palcach, ale nic się nie wydarzyło.
- Do czego to służy? - zapytał w końcu niepewnie, nie chcąc zostać posądzonym o ignorancję, gdyby okazało się, że powinien wiedzieć, co to takiego.
- Do przywoływania obrazów - odparł spokojnie Severus, spoglądając w ogień. - Do oglądania twarzy ludzi, za którymi tęsknisz, z którymi chciałbyś, ale nie możesz być. Możesz ich ujrzeć, jeżeli tylko o nich pomyślisz.
- Naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem.
To brzmiało fantastycznie. Mógłby zobaczyć, mógłby...
Kulka rozjaśniła się. Spomiędzy chmur przebiło się światło i uformowało obraz. I Harry ujrzał uśmiechniętą twarz swojej mamy. Wyglądała tak.. prawdziwie. Jej niesamowicie zielone oczy błyszczały radością, kiedy spoglądała na niego.
Harry zamrugał kilka razy, nie potrafiąc uwierzyć w to, co widzi. Czuł, jak jego serce zalewa ciepły blask, taki sam jak ten, który promieniował z przedmiotu. Ścisnął kulkę w dłoni, ostrożnie przycisnął ją do piersi, tak jakby był to najdroższy klejnot świata i uśmiechnął się do Severusa z wdzięcznością.
- To... to najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem - wyszeptał. - Będę jej strzegł i nigdy się z nią nie rozstanę. Dziękuję, Severusie.
Mężczyzna odwrócił głowę i na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, a w oczach błysnęła satysfakcja. Harry ostrożnie schował kulkę do kieszeni spodni. Czuł rozgrzewające ciepło w sercu. I nie potrafił przestać się uśmiechać, kiedy sięgnął po piwo, odchylił się w fotelu i spojrzał na odkładającego na stolik pustą już szklankę po whisky Snape'a.
- Co będziemy robić w te wszystkie wolne dni? - zapytał swobodnie.
Część 2
- Co będziemy robić w te wszystkie wolne dni? - zapytał swobodnie Harry.
W jego marzeniach mogliby robić tylko jedną, a właściwie dwie rzeczy. Kochać się do nieprzytomności, a później leżeć i rozmawiać, najlepiej z piwem kremowym w ręku. To była cudowna wizja.
- Nie wiem, co ty zamierzasz robić, ale zapewniam cię, że ja będę niezwykle wręcz zajęty. Chyba nie pomyślałeś, że pozwolę ci się tu wprowadzić?
- Nie? - mruknął Harry z niezadowoleniem. - Więc niepotrzebnie przyniosłem piżamę i szczoteczkę - dodał, chichocząc w duchu, kiedy Severus rzucił mu pełne niedowierzania i przerażenia spojrzenie. Nie potrafiąc nad sobą zapanować, zaczął śmiać się na głos. - Żartuję. Gdybyś widział swoją minę, Severusie... - chichotał dalej, próbując się uspokoić - A więc, czym będziesz tak niezwykle wręcz zajęty? - zapytał w końcu, nie zważając na morderczy wzrok Snape’a.
Wiedział już, że Severusowi zależy i nawet gdyby straszył go Cruciatusem, to Harry i tak by się tym nie przejął.
- To nie twoja sprawa - odparł mężczyzna.
- Och, właśnie mi się przypomniało, że ja też będę niezwykle wręcz zajęty - powiedział Harry, spoglądając w sufit i udając, że przeszukuje swoją pamięć. Severus rzucił mu pytające spojrzenie. - Tak. Będę zajęty myśleniem o tobie i tęsknieniem za tobą - dodał Harry, szczerząc się.
Na ustach mężczyzny pojawił się lekki uśmiech.
- Lepiej spożytkowałbyś czas, gdybyś przyłożył się do nauki - powiedział po chwili.
- W takim razie będziesz musiał mnie przypilnować i mieć mnie na oku - odparł zawadiacko Harry. - Albo ty mnie możesz uczyć. Albo mogę się po prostu uczyć tutaj.
- Nigdy nie dajesz za wygraną, co? - zapytał Severus, ale bez zwykłego cienia kpiny.
- Zgadza się. - Harry zerwał się z fotela. Złapał piwo kremowe i ruszył w stronę Severusa. - I nie poddam się, dopóki go nie spróbujesz. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie jest pyszne. - Stanął tuż przed Severusem, wyciągając w jego kierunku kufel. - Proszę...
Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na niego. I Harry znowu to dostrzegł. Dzikie wyczekiwanie czające się za oczami Severusa. Teraz jeszcze wyraźniejsze i jeszcze bliższe. I w końcu zrozumiał, co to było.
Coś, co w jednej chwili mogło rozpalić każdy nerw w jego ciele. I dokonało tego.
To było spojrzenie drapieżnika, który w końcu schwytał swoją ofiarę i nareszcie mógł zrobić z nią to, co tliło się w jego duszy i spojrzeniu przez cały czas, kiedy ją obserwował.
Harry poczuł zaciskającą się na jego nadgarstku dłoń Severusa. Mężczyzna wyjął kufel z jego dłoni i odstawił go na stolik, nie odrywając spojrzenia od twarzy Harry'ego, po czym przyciągnął go do siebie, zmuszając, by usiadł mu okrakiem na kolanach. Harry nie opierał się. Nie potrafił oderwać wzroku od tej surowej, ale w tej chwili tak niezwykle... łagodnej twarzy. Czarne, głębokie oczy wpatrywały się w niego z uwagą, zainteresowaniem i czymś, co wyglądało na... niecierpliwe wyczekiwanie, niemal na krawędzi wybuchu. Tak, jakby Snape pragnął czegoś tak bardzo, iż z trudem panował nad sobą, aby po prostu nie sięgnąć i tego nie wziąć. Ale coś go powstrzymywało. Ciemne brwi zbiegły się, a u nasady nosa pojawiła się głęboka zmarszczka. Harry zapragnął ją pocałować. Zapragnął scałować to pragnienie z tej pięknej twarzy i pozwolić mu się porwać, pozwolić mu zrobić ze sobą wszystko.
Uniósł dłoń i łagodnie musnął szorstki policzek, nie odrywając spojrzenia od ściągniętej twarzy. Czuł przepływającą przez swoje żyły radość, a serce wydawało się tak lekkie, jak nigdy dotąd. Severus podarował mu prezent. Taki cudowny prezent. I były święta. I spędzał je z nim. I...
...i tak bardzo go kochał...
Och.
Pomyślał to. Naprawdę to pomyślał!
Ale musiał to w końcu przyznać. Choćby to słowo wydawało się tak bardzo nie na miejscu, i choćby wydawało mu się tak... ogromne i przerażające, to... pasowało. Ponieważ nie wyobrażał już sobie życia bez niego. Nie wyobrażał sobie powrotu do tego, co było wcześniej. Nie wiedział, jak mógłby teraz istnieć, gdyby ktoś mu go odebrał.
Pochylił się do przodu, odsuwając nosem czarne kosmyki włosów i składając czuły pocałunek tuż pod uchem mężczyzny. Przez chwilę nie odrywał ust od skóry, wciągając w nozdrza oszałamiający zapach Severusa i rozkoszując się nim. Tęsknił za nim. Tęsknił za tym niesamowitym uczuciem odprężenia, które w nim wywoływał, za zawrotami głowy i osłabiającym prądem, który przeszywał jego zmysły. Leniwie zaczął całować szyję, kierując się ku obojczykowi i jednocześnie próbując nieudolnie rozpiąć nieskończony rząd guziczków, znajdujący się na przedniej części szaty Severusa. Podejrzewał, że mężczyzna zakłada to celowo, aby Harry nie miał szans zbyt szybko się do niego dobrać. I aby to on mógł...
O właśnie.
Severus złapał dłonie Harry'ego i odciągnął go od siebie. Chłopak jęknął, a jego umysł przecięła błyskawiczna myśl, że pewnie znowu zrobił coś źle, ale kiedy tylko spojrzał w twarz Snape'a, zaczął mieć problemy z oddychaniem.
Oczy Severusa płonęły, a ciepły żar, który od nich bił dosięgał serca Harry'ego i ściskał je. Za tymi oczami kryło się coś takiego... coś niebezpiecznego i jednocześnie... opiekuńczego.
Harry wstrzymał oddech, kiedy czarne oczy rozbłysły, a Severus przybliżył twarz do jego twarzy i powiedział głosem ciężkim od potrzeby:
- To ja się tobą zajmę...
Harry otworzył szeroko oczy, czując, jak serce podskakuje mu do gardła, a do żołądka opada coś twardego.
- Ale ja... - zaczął, lecz Severus nie pozwolił mu dokończyć. Położył palec na jego rozchylonych wargach, pochylił się do jego ucha i owionął je ciepłym oddechem, szepcząc:
- Ciii...
Harry zamknął oczy, czując drżenie w każdym zakamarku ciała, jakby szept Severusa rozchodził się falami po jego skórze, docierając nawet w najgłębsze i najodleglejsze zakątki.
Z jego ust wyrwał się wibrujący pomruk, kiedy poczuł gorące usta Snape'a zaciskające się na płatku ucha i ssące go z zachłannością. Głowa Harry'ego samoczynnie odchyliła się do tyłu, pozwalając, by język Severusa wśliznął się do środka, penetrując wnętrze. Był taki gorący i taki mokry i... och! Harry podskoczył, kiedy poczuł dłoń Snape'a zaciskającą się na jego kroczu, ale mężczyzna złapał go za biodro i przytrzymał na miejscu, ugniatając długimi palcami twardą wypukłość w spodniach Harry'ego i nie przestając lizać przestrzeni za jego uchem.
To było... zbyt wiele. Harry wiercił się i pojękiwał, zaciskając dłonie na szorstkiej szacie Snape'a, jakby to była ostatnia rzecz, której mógł się trzymać, aby nie stracić zmysłów.
Zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł, że gorące usta Snape'a znikają. Otworzył zamglone oczy i spojrzał na mężczyznę. Severus puścił jego biodro i obiema dłońmi zaczął rozpinać mu spodnie. Odgłos odskakującego guzika i powoli rozsuwanego zamka wydawał się Harry'emu niezwykle głośny w otaczającej ich ciszy.
Przełknął ślinę. Wiedział, że jest niesamowicie twardy. Widział to, kiedy Severus rozsunął jego spodnie i odsłonił wyraźną, napierającą na materiał slipów wypukłość. Czuł, jak drży z niecierpliwości, błagając o dotyk tych długich, chłodnych palców. Dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał, kiedy masturbował się na mrozie, podczas bożonarodzeniowej imprezy w Hogsmeade. A teraz... teraz te palce dotknęły jego pulsującego penisa przez cienki materiał i bardzo powoli przesunęły się wzdłuż całej jego długości, sprawiając, że Harry niemal zawył. To było tak cholernie przyjemne! A jak to będzie, kiedy Severus dotknie...
Mężczyzna zerknął na niego i Harry ujrzał w jego oczach złośliwy błysk. Ale widział także, że był równie podniecony, jak on i nawet nie starał się tego ukryć. Snape spojrzał ponownie w dół i oblizał wargi, zanim odchylił gumkę slipów i zanurzył w nich dłoń.
Harry zobaczył gwiazdy, kiedy chłodne palce owinęły się wokół trzonu i ścisnęły mocno, zanim wyjęły erekcję na zewnątrz. Poczuł, jak na jego policzki wypływa rumieniec, gdy zobaczył swojego nabrzmiałego, nabiegłego krwią, każdym milimetrem naciągniętej skóry błagającego o spełnienie penisa i zaczerwienione, napięte jądra. Zerknął na Severusa i ujrzał na jego twarzy pełną fascynacji kontemplację. Mężczyzna wpatrywał się w erekcję Harry'ego z taką uwagą, jakby zapomniał o wszystkim innym, jakby ten widok był dla niego najważniejszy na świecie.
Harry poczuł, że policzki zaczynają go nieznośnie piec. Severus widział to już wiele razy, ale nigdy nie patrzył na to w taki sposób. I nigdy... na Merlina!... nigdy nie dotykał go w taki sposób!
Położył palec wskazujący na samym czubku i powoli przesunął go w stronę jąder, wzdłuż jednej z pulsujących żył.
Harry walczył, aby nie zamknąć oczu. Widok był tak niesamowicie... pobudzający, iż miał wrażenie, jak gdyby w jego podbrzuszu wybuchały petardy przyjemności. Nie starał się walczyć z wyrywającymi się z ust pojękiwaniami. Wiedział, że Severus je lubi. A po tym, jak je nagrał i na własne uszy przekonał się, jakie potrafią być podniecające, także zaczął je lubić.
- Podoba ci się? - Do uszu Harry'ego dobiegło ciche, dziwnie zachrypnięte pytanie.
- Wiesz, że tak - wydusił z siebie, chociaż nie miał pojęcia, jak mu się to udało. Severus zmienił kierunek i zaczął poruszać palcem w górę.
- Chciałbyś więcej?
Harry zacisnął zęby, kiedy Severus przesunął paznokciem po główce, podrażniając niewielki otwór znajdujący się na samym jej czubku.
Czy chciałby więcej? Co to za pytanie? Gdyby jego usta nie były zbyt zajęte jęczeniem, wykrzyczałby mu to prosto w twarz, że tak, do cholery, chce więcej, jeszcze więcej, jeszcze mocniej!
Udało mu się wydobyć z siebie jakiś ochrypły jęk, ponieważ na nic więcej nie było go stać.
- Uznam to za potwierdzenie - wyszeptał Severus, a w jego głosie zadrżała nuta złośliwej satysfakcji.
I dał mu więcej. Złapał główkę kciukiem i palcem wskazującym i zaczął przesuwać wzdłuż trzonu, podrażniając skórę paznokciami. Harry zawył i złapał za szatę Snape’a, mając wrażenie, że zaraz ją rozerwie.
Ale wtedy mężczyzna zabrał dłoń i mruknął kąśliwie:
- No, no, nie możemy pozwolić, abyś zbyt szybko doszedł...
Harry z trudem otworzył oczy, czując, że kręci mu się w głowie i nie potrafi złapać tchu.
Snape sięgnął do jego szyi i zaczął zsuwać krawat. Zdjął mu go przez głowę, odrzucił na podłogę i nie odrywając płonącego spojrzenia od zaczerwienionej twarzy Harry'ego i jego zaparowanych okularów, zabrał się za rozpinanie koszuli. A Harry czuł dokładnie każde muśnięcie palców ocierających się o jego skórę na klatce piersiowej, na brzuchu, w okolicy pępka, aż do... Zagryzł wargę, aby stłumić westchnienie, kiedy dłonie dotknęły wrażliwego miejsca na podbrzuszu.
Mistrz Eliksirów odpiął ostatni guzik, rozsunął koszulę i zdjął ją z ramion Harry'ego, pozwalając, aby zawisła w połowie pleców, zatrzymując się na zgięciu jego łokci. Coś za oczami Severusa zawyło i wyrwało się do przodu, ale mężczyźnie udało się to powstrzymać. Na razie.
Harry westchnął, czując delikatny dotyk chłodnych palców na szyi. Odchylił głowę do tyłu, nie puszczając szaty Severusa i pozwolił, aby mężczyzna błądził palcami po jego odsłoniętym gardle, głaskając je i przesuwając się w dół, na ramiona i klatkę piersiową. Nie był pewien, czy to był tylko wytwór jego rozbudzonej, rozszalałej wyobraźni, czy też dłonie Snape'a naprawdę lekko drżały, kiedy badały jego skórę, tak jakby próbowały nauczyć się jej na pamięć.
Paznokcie odnalazły sutki i zaczęły zataczać wokół nich coraz węższe kręgi, zbliżając się do wrażliwych brodawek. I kiedy tylko je musnęły, Harry zakwilił i podskoczył, przeszyty bolesnym prądem, jednocześnie pochylając się do przodu i gwałtownie otwierając oczy. I to, co zobaczył na twarzy Severusa sprawiło, że zamarł na moment. Mężczyzna wydawał się być całkowicie na nim skupiony, tak jakby poza Harrym, jego ciałem i jego jasną, miękką skórą nie istniało nic więcej.
Harry odchrząknął i odkrył, że znowu może mówić. Przysunął się jeszcze bliżej i wyszeptał Severusowi prosto w twarz, zanurzając spojrzenie w jego płonących niczym w transie oczach:
- Uwielbiam sposób, w jaki mnie dotykasz.
I Harry znowu dostrzegł, że coś za jego oczami się szarpnęło. Tak gwałtowne, iż cofnął się mimowolnie.
- I co jeszcze lubisz? - wymruczał Severus, pocierając paznokciami o brodawki. Bolesny prąd, który przeszył jego zmysły, był nie do wytrzymania i Harry zawył, podskakując na kolanach mężczyzny i nie potrafiąc nad tym zapanować.
Dopiero, kiedy jego tłukące się w piersi serce trochę się uspokoiło, a dłonie Snape'a ześliznęły się w dół, zajmując się nieco mniej wrażliwymi rejonami ciała w okolicach brzucha i bioder, Harry był w stanie odpowiedzieć:
- Uwielbiam twój zapach. - Zagryzł wargę, kiedy dłonie zsunęły się łagodnie po obu bokach, gładząc napiętą skórę. - Uwielbiam twój głos. - Palce Mistrza Eliksirów zaczęły zataczać leniwe kręgi, głaskając drżące mięśnie brzucha. - Uwielb... och! - Podskoczył, kiedy palec Snape'a zanurzył się w jego pępku. - Uwielbiam... uwielbiam wszystko, co ze mną robisz. I uwielbiam... ach! - Tym razem palce musnęły wrażliwą skórę tuż pod pępkiem. - Uwielbiam to, że mogę... dać ci całego siebie.
Tym razem to z ust Severusa wydobył się udręczony jęk i Harry zdążył spojrzeć na jego twarz akurat w momencie, w którym to coś za oczami Severusa wydostaje się na zewnątrz, przejmuje nad nim kontrolę i rzuca się na Harry'ego.
Mężczyzna złapał go mocno i przyciągnął do siebie, przyciskając usta do jego klatki piersiowej i całując napiętą skórę z takim zapamiętaniem, jakby nic innego się nie liczyło. Harry westchnął, zaskoczony i spojrzał w dół, na zaciśnięte oczy Severusa, na pokryte zmarszczkami czoło i wyraz twarzy, który był taki, taki... niesamowity. Inny. Harry nie potrafił tego nazwać.
Uniósł drżące dłonie i wplótł palce w czarne, długie włosy mężczyzny, czując każdy ruch głowy, kiedy Severus przesuwał ustami i nosem po jego skórze, całując ją i wciągając głęboko w nozdrza jej zapach. I Harry nie potrafił zrobić nic innego, jedynie pojękiwać i przyglądać się poruszającej się naprzeciw jego piersi ciemnej głowie z niedowierzaniem i zachwytem.
Kiedy Snape zaczął przesuwać językiem wzdłuż mostka, od klatki piersiowej, w górę aż do podstawy szyi, Harry nieświadomie zaczął gładzić jego włosy. Ciche mruczenie, które wyrwało się z ust mężczyzny sprawiło, że Harry poczuł, jak niemal całe jego ciało pokrywa się gęsią skórką. Zacisnął zęby, widząc, że Severus zatrzymuje usta tuż przed jedną z zaczerwienionych brodawek i nieznacznie unosi powieki. Harry nie mógł dostrzec wyrazu jego oczu, ale doskonale widział wysuwający się język, który musnął sutek. Najpierw raz, jakby chciał go podrażnić. I znakomicie mu się to udało, pomyślał Harry, kiedy drgnął i mocniej zacisnął palce w miękkich włosach. Później kolejny raz. I kolejny. I Harry patrzył z zaczerwienionymi policzkami i zamglonym wzrokiem, jak ten niewiarygodnie ciepły i mokry czubek języka podrażnia brodawkę szybkimi, bezlitosnymi smagnięciami, poruszając się w górę i w dół i to wyglądało tak, tak... Merlinie!
Nie był w stanie tego wytrzymać. Zacisnął na chwilę powieki, walcząc z wyrywającymi się z ust jękami.
Nie, chciał, musiał to widzieć! Zmusił się, aby otworzyć oczy, dokładnie w momencie, kiedy Severus zaczął zataczać językiem wąskie kręgi wokół sutka. A każde to gorące i lepkie muśnięcie było niczym smagnięcie batem, który podrywał całe jego ciało, wprawiając je w stan ciągłego napięcia.
Harry musiał rozchylić usta, ponieważ brakowało mu tchu i miał wrażenie, jakby nagle w pomieszczeniu zabrakło powietrza, którym mógłby oddychać.
- Nie mogę... - usłyszał żałosny jęk i dopiero po chwili zorientował się, że to on go wydał. Severus przerwał torturę i podniósł głowę. Harry odetchnął głęboko, ale w momencie, kiedy jego oczy napotkały spojrzenie mężczyzny, całe powietrze ponownie uleciało z jego płuc.
Severus wyglądał na oszołomionego, jego oczy błyszczały czymś ciężkim i dzikim, czymś, co było wygłodzone i teraz zostało oderwane od posiłku. Wyglądał, jakby miał gorączkę, jego zaczerwienione policzki kontrastowały ze zwyczajowa bladością cery. I Harry nie potrafił oderwać od niego wzroku.
To było tak wyraźne. I teraz już wiedział, co to takiego. I zobaczył to także, kiedy Severus ponownie przeniósł wzrok na jego klatkę piersiową, oblizał wargi i przycisnął usta do drugiego sutka.
To było zatracenie.
Severus wyglądał tak, jakby zupełnie nad sobą nie panował, jakby wszystko inne przestało dla niego istnieć, jakby absolutnie zatracił się w Harrym. A Harry zatracił się w rozsadzającym go uczuciu szczęścia, kiedy to sobie uświadomił i pozwolił swoim myślom odpłynąć, skupiając się jedynie na ustach i języku, którym Severus tak cudownie pieścił jego ciało.
Mistrz Eliksirów całował, lizał i jęczał, przygryzając sutek i pozostawiając na ciele wijącego się w przyjemności Harry'ego zaczerwienione ślady. Czarne kosmyki włosów Snape'a muskały jego rozpalona skórę, a gorące usta wycałowywały drogę od klatki piersiowej, docierając do szyi i ramion. Harry czuł mocne, niekontrolowane ugryzienia, które za każdym razem wywoływały w nim całą serię jęków, kiedy Severus na przemian całował i lizał jego ramiona i barki, od obojczyka aż po łokcie.
Kręciło mu się w głowie tak bardzo, że gdyby nie to, że wyplątał palce z włosów i złapał się szaty Snape'a, to mógłby zsunąć się po jego kolanach i wylądować na podłodze. Nie potrafił złożyć ani jednej sensownej myśli, poza zachrypniętym krzykiem rozbrzmiewającym w jego głowie:
"Tak, tak, dobrze! Więcej! Tak, tak, cudownie!"
Dłonie Severusa wsunęły mu się we włosy. Zamruczał, poddając się temu niewiarygodnie przyjemnemu uczuciu. Snape przez moment gładził skórę jego głowy, wplatając palce pomiędzy czarne kosmyki, a po chwili zacisnął je i pociągnął, odchylając głowę Harry'ego do tyłu i wpijając się ustami w jego odsłoniętą szyję. Zacisnął wargi na małym kawałku skóry i zaczął ssać, doprowadzając tym Harry'ego niemal do utraty zmysłów. Kiedy chłopak już prawie lewitował, przerywał i przyciskał spragnione usta do kolejnego fragmentu, torturując go tak długo, dopóki Harry nie zaczynał kwilić. Po niekończącej się męce przyjemności poczuł, jak te rozgrzane wargi dosięgają jego ucha i poprzez swoje głośne jęki usłyszał całkowicie ochrypły, niemal przepalony pragnieniem szept:
- Przyjemnie ci?
Co? Severus go o coś pytał? Ale jak miał odpowiedzieć, jeżeli nie pamiętał w ogóle, do czego, poza jęczeniem, używa się strun głosowych?
- Tak - wydusił w końcu. - Czuję...
Nie był w stanie dokończyć, nie, kiedy ten niesamowicie rozpalony język musnął jego szyję.
- Co czujesz? - mruknął Severus, owiewając wilgotną skórę gorącym oddechem.
- Czuję... ciebie. Wszędzie. I... - Musiał przerwać, aby złapać uciekający mu z płuc oddech, kiedy Severus zatrzymał usta milimetry od jego ucha i dyszał ciężko, tak jakby czekał na odpowiedź Harry'ego. - I czuję się... szczęśliwy. I chcę... żebyś ty także był szczęśliwy - wydukał i odwrócił twarz, spoglądając prosto w zamglone, hebanowe oczy mężczyzny, znajdujące się teraz zaledwie kilka centymetrów od jego własnych.
Były tak blisko. Czuł ciepły oddech Severusa na swojej twarzy. Severusa, który wyglądał tak... inaczej. Jego włosy były w nieładzie, splątane. Cienkie usta zaczerwienione i nabrzmiałe, wilgotne i lekko rozchylone wyglądały tak... zapraszająco. Ale Harry nie odważył się po nie sięgnąć. Pomimo oszołomienia, w jakim się znajdował, zapamiętał tę lekcję doskonale.
Szybko przeniósł spojrzenie na płomienie wijące się w czarnych źrenicach i poczuł jednocześnie przyjemne i bolesne ukłucie w lędźwiach.
Tak blisko. Tak blisko. Czuł go całym sobą. Każdym skrawkiem rozgrzanej skóry. I chciał więcej. Jeszcze więcej.
Przechylił głowę i potarł policzkiem o szorstki policzek mężczyzny. Zamknął oczy, zatracając się w niesamowitym uczuciu dotyku ciała o ciało. Skóry przy skórze. Puścił szatę i położył dłoń na drugim policzku. I poczuł, jak twarz Severusa staje się cieplejsza, jak rozgrzewa się pod wpływem jego dotyku i delikatnego ocierania się policzkami.
To była taka intymna chwila. I Harry wyczuwał to w swoim sercu. I musiał coś zrobić, musiał coś powiedzieć, aby to z siebie wyrzucić. Aby przekazać, co teraz czuje.
- Severusie, ja... - wyszeptał i urwał. Czuł zamęt. Chciał coś powiedzieć. Ale było tego zbyt wiele. Od czego miałby zacząć? - Ja... - Mistrz Eliksirów odsunął twarz i spojrzał na niego. I wszystkie słowa ponownie uleciały z jego głowy. Przełknął ślinę, szykując się do kolejnej próby. Otworzył usta i...
...wydał z siebie głośne westchnienie, kiedy mężczyzna złapał dłoń, która cały czas spoczywała na jego policzku i przysunął do swych ust, aby ją pocałować. I Harry, czując ciepłe usta przyciskające się do wnętrza jego dłoni, zupełnie zapomniał o tym, co miał jeszcze chwilę temu zrobić, czy powiedzieć.
Przez jego zamroczony umysł przebiegła absurdalna myśl, że chyba nigdy jej już nie umyje. I wiedząc, że dotykały jej usta Severusa, również będzie ją od teraz całował.
Mężczyzna puścił jego rękę i zamknął na chwile oczy, oddychając głęboko. I Harry, kierując się instynktem, przesunął ją w dół, zatrzymując na niesamowicie twardej wypukłości w spodniach mężczyzny. Kiedy to poczuł, jego oczy rozbłysły, ale nie cieszył się zbyt długo, ponieważ Severus złapał jego dłoń i umieścił z powrotem na swojej szacie. Rozciągnął usta w krzywym uśmieszku, a zmarszczka pomiędzy jego brwiami pogłębiła się. Wyglądało na to, że Severus w końcu zdołał się nieco opanować.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - wymruczał.
I Harry niemal zlewitował z jego kolan, kiedy poczuł długie palce zaciskające się ostrożnie na jego drżącej erekcji. Jeżeli wcześniej był już nieziemsko podniecony, teraz miał wrażenie, że najmniejszy nawet dotyk to będzie dla niego zbyt wiele.
- Nie... nie wytrzymam już długo - wydusił, zaciskając powieki i usiłując utrzymać biodra w jednej pozycji.
- Wiem... - odparł łagodnie Severus. - Zrobię to delikatnie.
I jakby dla potwierdzenia tych słów, zaczął powoli, niemal leniwie przesuwać ręką po trzonie, tworząc z dłoni niewielki tunel, którego ścianki tylko nieznacznie muskały pulsującą erekcję Harry'ego. Ale to i tak było... było...
- O cholera! - wykrztusił Harry, poruszając biodrami w rytmie przesuwającej się po jego penisie dłoni i rytmicznie pociągając za szatę Snape'a. Nie był w stanie utrzymać oczu otwartych. Zaciskał powieki tak mocno, iż widział pod nimi rozbłyskujące białe plamy. Wszystkie jego zmysły były skupione tylko na tym jednym organie, tylko na tej jednej chłodnej dłoni, przesuwającej się po jego rozżarzonej skórze i wywołującej w lędźwiach eksplozję coraz boleśniejszej przyjemności.
- Czy dobrze to robię? - Harry miał wrażenie, że do jego uszu dobiegło pytanie, ale zamieniony w papkę umysł zareagował dopiero po chwili. I wykrył w tym pytaniu nutę złośliwości.
- Doskonale - odparł drżącym szeptem. Nie wiedział, w jaki sposób udało mu się składnie odpowiedzieć, ponieważ miał wrażenie, że z jego zmysłów nie pozostało już zupełnie nic.
- Jesteś tego pewien? - Kolejne, ironiczne pytanie. - No nie wiem... Może powinienem przyspieszyć?
I zrobił to. Całe ciało Harry'ego poderwało się, a ręce pociągnęły mocno za szatę na piersi mężczyzny.
Harry zaczął desperacko kręcić głową. Nie chciał dojść tak szybko. Pragnął, aby to zniewalające uczucie trwało i trwało i trwało... i nigdy się nie skończyło.
- Nie? - Severus udawał, że czuje się rozczarowany. - No cóż... to może spróbujemy zrobić tak?
Mistrz Eliksirów otworzył dłoń i zsunął ją niżej, dotykając napiętych, drżących jąder.
Och, to było jeszcze lepsze!
Harry zakwilił i znowu zadrżał, ciągnąc za szatę tak mocno, iż niewiele dzieliło go od rozerwania jej. Palec Severusa zsunął się jeszcze niżej i zaczął głaskać miejsce tuż za jądrami i to było takie cudowne...
Mimowolnie rozsunął nogi, pragnąc jeszcze więcej. I Severus zgiął palec, podrażniając ten punkt paznokciem.
- Och! - sapnął Harry i gwałtownie otworzył załzawione oczy, spoglądając na swojego zaczerwienionego, niemal bordowego penisa.
Nie mógł, nie mógł już dłużej...
Jego wzrok był zamglony, ale i tak dostrzegł samotną kroplę, która pojawiła się na samym czubku główki jego pulsującej erekcji i powoli po niej spływała.
Nie, jeszcze nie teraz!
Ale to było takie...
- Och! - zajęczał ponownie, kiedy Snape zabrał rękę i przyłożył palec do trzonu, zatrzymując niesforną kroplę.
Harry zacisnął zęby, z całej siły powstrzymując się i wiedząc, że nie da rady, że nie jest już w stanie...
Severus oblizał wargi i powoli przesunął palcem w górę, prowadząc kroplę z powrotem ku główce i zbierając po drodze kolejną, po czym łagodnie rozsmarował je na samym czubku.
Ostatkiem sił spojrzał na twarz Snape’a, kiedy mężczyzna owijał powoli dłoń wokół jego drżącej spazmatycznie i błagającej o ukojenie erekcji. I wtedy właśnie Severus uniósł głowę, zanurzając spojrzenie w oczach Harry'ego, a płonący w nich obu ogień połączył się ze sobą i rozpalił jeszcze większym płomieniem.
Severus ścisnął.
I Harry poczuł, że odpływa, osuwa się i opada. I krzyczy. Krzyczy tak długo i tak głośno, jakby nigdy nie miał skończyć. A jego ciało topi się, spala i zamienia w popiół. Nie wiedział, jak to możliwe, że wygina je i podryguje, drżąc w spazmach i nie będąc w stanie wypuścić z dłoni czarnej szaty. I czuł tę szorstką dłoń przez cały czas zaciśniętą na swojej erekcji. I widział białe strugi spermy, wystrzeliwujące z niego z taką siłą, iż docierały niemal do ich twarzy. I poczuł kilka kropli sięgających jego policzka. I do policzka przypatrującego mu się z fascynacją Severusa.
I wiedział, że nigdy, nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy, jak teraz.
Wibracje orgazmu jeszcze bardzo, bardzo długo błądziły po jego ciele, a rozkoszna przyjemność, która zalała mu lędźwie, powoli rozpływała się i zamieniała w ciepłe drżenie rozluźnionych mięśni.
Na jego twarzy pojawił się błogi wyraz spełnienia. Opadł do przodu i oparł czoło o ramię Severusa, próbując złapać oddech. Uśmiechał się. I czuł się tak, jakby ten uśmiech już nigdy nie miał zniknąć z jego twarzy.
- To było cudowne... - wymruczał w ramię mężczyzny, czując, jak Mistrz Eliksirów uwalnia jego penisa. - Dziękuję, Severusie.
- Nie ma za co, panie Potter - odparł Snape, a w jego głosie zadrżała złośliwa nuta. I Harry poczuł, jak ręce Severusa oplatają go w pasie. Uśmiechnął się jeszcze radośniej i wcisnął twarz w szyję mężczyzny.
Nie poruszał się przez jakiś czas, nie będąc w stanie zmusić do tego swoich rozmiękczonych mięśni. A poza tym było mu tak cudownie. Czuł zapach Severusa, słyszał jego oddech i był tak blisko niego. Nie chciał, aby to się skończyło.
Ale przecież nie mógł siedzieć tutaj w nieskończoność. Kiedy jego oddech się wyrównał, a serce odrobinę uspokoiło, zmusił swoje ciało do wysiłku i poruszył się, przesuwając nieco biodra. I wtedy to poczuł. Boleśnie twardą erekcję Severusa, wbijającą mu się w udo.
O cholera! Przecież Snape jeszcze nie doszedł! Poczuł się jak najgorszy egoista. Ale jak mógł o tym myśleć, skoro przez jakiś czas nie pamiętał nawet swojego imienia?
W chwili, kiedy się poruszył, usłyszał ciche westchnienie, które wyrwało się z ust mężczyzny. Severus zsunął dłonie po jego plecach i zacisnął je na pośladkach. Bardzo mocno.
Harry oblizał zaschnięte wargi. Uścisk był tak silny, tak pełen... pragnienia, że mimowolnie zadrżał.
Podniósł głowę, przysunął usta do ucha Severusa i zapytał szeptem:
- Chcesz we mnie wejść?
- Tak... - W zachrypniętym głosie mężczyzny była jedynie potrzeba.
- Ja też tego chcę - odparł, ocierając się policzkiem o szorstką skórę Mistrza Eliksirów. Sięgnął w dół do swoich spodni, aby unieść biodra i je zsunąć, ale powstrzymał go uścisk na nadgarstkach. Odsunął się i spojrzał z zaskoczeniem w przyglądające mu się, strzelające iskrami czarne tęczówki.
- Nie tutaj - powiedział cicho mężczyzna. Harry nie potrafił oderwać wzroku od jego oczu. Głodnych i spragnionych. I Harry wiedział, że tylko on może go zaspokoić.
Kiwnął głową i powoli zsunął się z kolan Snape'a. Severus podniósł się wolno z fotela i nie spoglądając już na niego, skierował się do sypialni.
Nogi Harry'ego wciąż się uginały, kiedy ruszył za mężczyzną, czując nerwowe trzepotanie w żołądku. Nie odezwał się, gdy Severus zatrzymał się i przepuścił go przodem.
Zamierzali zrobić to w sypialni. Zamierzali zrobić to w łóżku. To było... znacznie poważniejsze niż wszystko do tej pory.
Harry nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił zapanować nad drżeniem, kiedy jego wzrok padł na szerokie, przykryte czarną pościelą łóżko, a drzwi za jego plecami zamknęły się z cichym trzaskiem.
*"Lost" by Red
--- rozdział 36 ---
36. Behind the bedroom door.
You calm the storms, and you give me rest.
You hold me in your hands, you won't let me fall.
You steal my heart, and you take my breath away.
Would you take me in? Take me deeper now?
Cause you're all I want, You're all I need
You're everything, everything!*
Harry kiedyś już tutaj był. Dwa razy. Pamiętał to. Pamiętał tę chłodną, czarną pościel pod swoimi biodrami. Ale za pierwszym razem był pijany i wszystko, co się wtedy wydarzyło, było niewyraźne i zamazane, a za drugim... cóż. Za drugim razem dał Severusowi prezent urodzinowy. Ale wtedy do niczego nie doszło.
Może to i dobrze.
Ponieważ teraz, kiedy tak stał przed tym szerokim łóżkiem i wpatrywał się w nie, czuł buzującą w swoim wnętrzu ekscytację. I przeczuwał, że to, co prawdopodobnie wydarzy się teraz, nie byłoby w ogóle możliwe wtedy.
To była długa droga. I ciężka. Ale przeszedł ją. Był tutaj i Severus miał zamiar... miał zamiar...
Zamarł, słysząc ciche kroki podchodzącego do niego od tyłu mężczyzny. W napiętej, chłodnej ciszy rozległ się szelest szat. Przymknął oczy, odcinając dopływ przytłumionego światła rzucanego przez kilka rozpraszających ciemność, drżących płomieni świec.
Słyszał w uszach szalone bicie własnego serca. I nie potrafił pozbyć się wrażenia nierealności. Jakby to wszystko było tylko ułudą. Snem. Wymarzonym snem. Ta czarna pościel, ten drżący blask, ciche kroki, szelest... nie, dotyk szorstkiej szaty na jego rozpalonej skórze, kiedy Severus zatrzymał się tuż za nim. Wydawało się, że czas przestał płynąć. Wszystkie mięśnie w ciele Harry’ego napięły się. Czekał. Lecz nie wiedział, na co. Na dotyk? Na pocałunek? Na cokolwiek, cokolwiek!
I wtedy usłyszał, jak mężczyzna pochyla się nad nim, a przez jego napięte ciało przebiegł nagły, intensywny skurcz. Zadrżał niekontrolowanie, czując na karku ciepły oddech.
Teraz miał już niemal absolutną pewność, że jeszcze chwila i... i nie pozostanie z niego zupełnie nic, gdyż zmysły i doznania rozszarpią jego ciało.
Zacisnął powieki i wydał z siebie zduszone, udręczone westchnienie, czując na swojej nagiej skórze delikatne muśnięcie szaty stojącego za nim Snape'a. Gorący oddech łaskoczący mu szyję sprawił, iż jego ciało pokryło się gęsią skórką. Nie wiedział, co Severus zamierza, ale nie próbował o tym myśleć, ponieważ wtedy mógłby zwariować do reszty. Wystarczał mu sam dotyk. I ciepły podmuch wędrujący po jego ciele, kiedy Severus złapał zwisającą mu na ramionach koszulę i pociągnął w dół, zdejmując ją z niego i odrzucając na podłogę.
Jego skóra błagała o dotyk i Harry mimowolnie wygiął się w tył, przywierając do tego chłodnego, wysokiego ciała za nim i pozwalając, by dłonie Severusa zajęły się kolejną częścią jego garderoby. Mężczyzna zsunął spodnie i slipy z jego bioder, pozwalając im opaść aż do kostek. Harry, nie otwierając oczu, wysunął stopy z butów i wyplątał nogi ze spodni. Chciał jeszcze zdjąć skarpetki, ale nie zdążył już tego zrobić, gdyż poczuł rozgrzany język dotykający jego karku. Wydał z siebie głośne westchnienie.
Och, to było takie... takie...
Pochylił głowę do przodu, pozwalając, by ten gorący, wilgotny język przesunął się na szyję, niezwykle powoli, jakby bardzo dokładnie chciał poznać jego smak i go zapamiętać. Harry niemal upadł na podłogę, kiedy dłonie Severusa spoczęły na jego bokach i zsunęły się w dół, na biodra, i jeszcze niżej... I nie potrafił powstrzymać jęku, kiedy te dłonie wbiły się w jego ciało, mocno zaciskając się na pośladkach i powoli zaczęły je rozszerzać. Poczuł łagodne ugryzienie na karku i drgnął, a jego ciało przeszył niemal bolesny prąd.
I wtedy jedna z dłoni zniknęła i po chwili dotknęła jego warg, napierając na nie i zmuszając go do rozchylenia ich. Długi palec Snape'a wśliznął mu się do ust.
- Nawilż go. - Głos Severusa był cichy i przytłumiony. Tak, jakby każde rozbrzmiewające w otaczającej ich ciszy słowo było natrętnym intruzem, którego nie powinno tutaj być, który jedynie przeszkadzał.
Harry zacisnął usta wokół smukłego palca, mrucząc z przyjemności. Smakował czymś słonym oraz gorzkim. I szybko zrozumiał, co to było. Jego własna sperma, którą wcześniej pokrył rękę mężczyzny. Na samą myśl o tym poczuł drżące łaskotanie w żołądku.
Przez chwilę błądził po nim językiem, dokładnie zlizując z niego lepką ciecz. Jęknął z niezadowoleniem, kiedy Severus wyjął wilgotny palec z jego ust. Ale bardzo szybko zmienił zdanie, gdyż poczuł, jak mężczyzna wsuwa dłoń pomiędzy jego uda, dotykając tego wrażliwego miejsca tuż za jądrami i bardzo powoli przesuwa ją w górę, pomiędzy rozchylonymi pośladkami, podrażniając go paznokciem tak bardzo, iż Harry miał przez chwilę wrażenie, że zaraz umrze.
A w momencie, kiedy Severus zatrzymał palec tuż przy jego wejściu i zaczął je muskać szybkimi smagnięciami opuszka, Harry miał już absolutną pewność, że jeszcze chwila i naprawdę skona. Albo spłonie. Teraz było mu już wszystko jedno.
Wstrzymał oddech, czując kolejne ugryzienie u podstawy szyi i wślizgujący się w niego palec Severusa. Otworzył usta, gwałtownie łapiąc powietrze i zacisnął powieki jeszcze mocniej, pragnąc skupić się jedynie na tym doznaniu.
Ach, jak bardzo za tym tęsknił... Jak cholernie bardzo!
Jednak Severus nie pozwolił mu cieszyć się tym doznaniem zbyt długo. Wsunął się w niego kilka razy, po czym wydał z siebie zduszony jęk, jakby ocalała resztka murów jego silnej woli właśnie runęła, obalona niesamowitym uczuciem ciepłego, napierającego na jego palec ciała, w którym chciał się jak najszybciej zanurzyć i nie potrafił już dłużej się powstrzymywać.
Wysunął się z Harry'ego, który otworzył oczy, zaskoczony tym nagłym szarpnięciem. Snape popchnął go na łóżko i nakrył sobą. Harry zadrżał, kiedy jego rozgrzana skóra dotknęła chłodnej pościeli i gdy poczuł na sobie ciężar ciała mężczyzny. To sprawiło, że zaczął się niemal trząść z niecierpliwości i podniecenia. Szorstka szata ocierająca się o jego skórę i czarna peleryna rozrzucona wokół niego wyglądały tak... tak... cholernie stymulująco. Ale Harry nie potrafił powstrzymać nagłej myśli, która wdarła mu się do głowy, szepcząc do ucha:
"Pomyśl, jakby to było poczuć na sobie jego nagie ciało... Jakby to było czuć skórę przy skórze..."
Bardzo szybko jednak o tym zapomniał, gdyż jego szyję owionął ciepły oddech, a tuż nad sobą usłyszał mroczny głos, który wydawał się być tak blisko, jakby rozbrzmiewał w jego własnej głowie:
- Zobaczymy, jak to ci się spodoba...
To? To znaczy, c...
Jego skóry dotknął wilgotny język i zaczął wędrować po plecach.
Och, a więc to!
Poderwał głowę do góry, wydając z siebie udręczony jęk przyjemności. Jego palce zacisnęły się na pościeli i w tej jednej chwili pomyślał, że oddałby wszystko, aby to się nigdy nie skończyło.
Severus lizał jego plecy z taką zachłannością, jakby pragnął posmakować każdego skrawka skóry, a Harry mógł się jedynie wić pod nim i pojękiwać w czarną pościel pod sobą.
Czerń, otaczała go czerń. Była nad nim i pod nim. Jego własna skóra wydawała mu się teraz tak blada, tak jasna, tak... nieskazitelna w porównaniu z nią. A on z przyjemnością poddawał się tej ciemności, opadał w mrok, pozwalając, aby go pochłonął.
Wygiął plecy, czując język sunący wzdłuż kręgosłupa, od szyi i karku aż do krzyża. I towarzyszący mu ciepły oddech, który łaskotał jego wilgotną skórę, ochładzając ją i wywołując niekontrolowane dreszcze. Lecz kiedy dotarł do kości ogonowej, zatrzymał się i oderwał od jego ciała. Harry poczuł nagły niedosyt. Chciał jeszcze, jesz...
- Jeszcze - wyjęczał w prześcieradło. Jego skórę ochłodził powiew powietrza, tak jakby Severus zaczerpnął tchu. Harry spiął się, czekając na jego reakcję. A po chwili usłyszał wypowiedzianą niskim, rozkazującym tonem odpowiedź:
- Błagaj.
W pierwszej chwili miał wrażenie, jakby po jego ciele zaczął pełzać prąd i coś bardzo mocno ścisnęło mu serce.
Pragnął tego. Pragnął to znowu poczuć.
Nabrał tchu i wyszeptał:
- Błagam...
Ponowny powiew powietrza. Ale tym razem przypominał raczej bezgłośne parsknięcie.
- No proszę... Potter błagający mnie o coś... Fascynujące.
Na policzki Harry'ego wypłynął rumieniec. Och, niech on już przestanie i...
Oooo, tak...
Ten język, ten niesamowicie gorący i mokry język ponownie dotknął jego rozpalonej skóry i Harry miał wrażenie, że za chwilę oszaleje, kiedy powoli zsuwał się po jego ciele, coraz niżej i niżej, poprzez kość ogonową, docierając do szczeliny pomiędzy pośladkami. Nie potrafił już utrzymać bioder płasko. Podrygiwały samoczynnie, a Harry czuł, jak jego erekcja ociera się o gładką pościel. Ponownie był twardy, i to boleśnie, a każde kolejne otarcie groziło całkowitą utratą kontroli. Szczególnie, kiedy język Severusa powoli wsunął się pomiędzy jego pośladki i Harry poczuł, jak mężczyzna rozszerza je dłońmi, a ten język... ten język... on... ACH!
Harry nie potrafił powstrzymać krzyku, który wydarł mu się z ust, kiedy poczuł ciepłe, śliskie muśnięcie na swoim wejściu. Miał wrażenie, że spłonie i zamieni się w popiół i błagał w duchu, by ta udręka się zakończyła. Albo nie... zrobiłby wszystko, aby Snape nie przestawał!
To było zbyt... Merlinie!
Kiedy muśnięcia przyspieszyły, Harry musiał zacisnąć zęby na poduszce, aby stłumić krzyk. Jego wejście pulsowało, niemal błagając o zaspokojenie, o to, aby ten mokry, rozgrzany, palący język w końcu się w niego wsunął. Zachlipał, nie będąc w stanie panować nad swoimi reakcjami i obawiając się, że za chwilę rozedrze prześcieradło, które zaciskał w dłoniach.
Severus właśnie... on właśnie lizał...
- Aaaaach... Kurwa! - przeklął gardłowo, wciskając zarumienioną twarz w pościel.
Merlinie, nie potrafił nawet o tym pomyśleć, aby jego serce nie próbowało wyskoczyć z piersi, a krew w żyłach nie zamieniała się w lawę.
Nagle wszystko ustało. Język zniknął, Severus odsunął się, a Harry próbował złapać oddech, gdyż miał wrażenie, jakby całe powietrze uleciało z jego płuc wraz z krzykiem. Czuł zawroty głowy i nie potrafił otworzyć oczu, zbyt otumaniony tym, czego właśnie doświadczył.
Otrzeźwił go dopiero dźwięk rozsuwanego zamka. Jego ciało zareagowało instynktownie. Uniósł biodra i uklęknął, zapraszająco wypinając pośladki, ale nie odrywając od pościeli ani twarzy, ani zaciśniętych na niej dłoni.
W odpowiedzi usłyszał za sobą niski, zachrypnięty jęk Severusa. Wyglądało na to, że ta pozycja niezwykle przypadła mu do gustu, oceniając po jego nagle przyspieszonym oddechu. Harry klęczał, czekając na dotyk, na muśnięcie, na cokolwiek, ale nic się nie działo. Nastąpił moment jak gdyby zawieszenia, wypełniony ciszą i bezruchem. Zaczął się niepokoić. Czyżby coś się stało?
Poruszył się i odwrócił głowę, aby spojrzeć na Severusa i sprawdzić, o co chodzi. Rozszerzył oczy, kiedy uderzył go wygłodzony zachwyt, jaki dostrzegł na twarzy przypatrującego mu się mężczyzny.
- Co rob...? - zaczął, ale język odmówił mu posłuszeństwa, gdy na ustach Severusa pojawił się mroczny uśmiech.
- Napawam się tym widokiem - odparł cicho mężczyzna.
Policzki Harry'ego zapłonęły, kiedy próbował sobie wyobrazić, jak musi teraz wyglądać. Odwrócił głowę ponownie i wcisnął twarz w prześcieradło. I nagle poczuł drżący dotyk chłodnych dłoni Severusa, rozszerzających jego pośladki. Lecz po chwili jedna z rąk zniknęła i skórę Harry'ego musnęła odrobina magii. I w tym momencie gładki, śliski palec, pokryty jakąś rozgrzewającą maścią, wśliznął się w jego wnętrze. Harry westchnął głęboko, czując, jak jego mięśnie rozluźniają się i pragnąc, by Severus wszedł w niego głębiej... Jednak palec szybko się wycofał, a serce Harry'ego zatrzymało się w pełnej ekstatycznego oczekiwania chwili.
I wtedy to poczuł.
Gorącą główkę penisa Severusa przeciskającą się przez jego otwór. A później więcej, jeszcze więcej Severusa w nim, wchodzącego w niego z taką łatwością, z taką potrzebą...
Usłyszał gardłowy pomruk przyjemności, który wyrwał się ust mężczyzny, kiedy jego twardy penis zanurzał się w nim milimetr po milimetrze. I Harry usłyszał w nim głód, pragnienie i coś jeszcze... Ale teraz nie miał głowy, aby się nad tym zastanawiać. Nie, kiedy czuł to niewiarygodne, pulsujące gorąco, zanurzające się w nim i ocierające o ścianki jego wejścia. Nareszcie czuł się całkowicie wypełniony, jakby wcześniej był niekompletny. A tylko Severus potrafił go tak doskonale wypełnić.
Mężczyzna wchodził w niego najgłębiej, jak to było możliwe. Harry czuł uderzenia gorących jąder o swoje pośladki i chciał więcej. Chciał jeszcze więcej! I wiedział, że Severus także chce więcej. Czuł to po sile, z jaką palce mężczyzny zaciskały się na jego biodrach, niemal wbijając mu się w skórę. Harry miał pewność, że pozostaną ślady, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Chciał tych śladów. Chciał, aby Severus naznaczył go całego, naznaczył go jako swoją własność. I nie potrafił odpędzić tych myśli, kiedy pojękiwał w atłasową pościel, wypinając pośladki jeszcze bardziej.
Severus wydał z siebie kolejny gardłowy jęk i nagle wysunął się z Harry'ego, opadając na niego i ogrzewając jego skórę gorącym, ciężkim oddechem. Przez chwilę tylko leżał, jakby próbował dojść do siebie, ale po chwili Harry poczuł jego rozgrzane usta na swoich plecach. Snape całował i na przemian lizał jego kark, łopatki, barki, a Harry musiał zaciskać na pościeli zęby, aby stłumić swoje zachrypnięte jęki. Wrażenie było tak niesamowite, że penis Harry’ego zaczął pulsować jeszcze gwałtowniej.
Severus oderwał się od jego pleców i ponownie w niego wszedł, kolejny raz wydając z siebie pomruk wygłodniałej przyjemności, jakby tak bardzo tego pragnął, iż nie potrafił nad tym zapanować.
Harry poczuł owijające się wokół jego klatki piersiowej ramię Snape'a i zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, mężczyzna podniósł go i przyciągnął do siebie. Harry przylgnął plecami do jego torsu, klęcząc na łóżku w wyprostowanej pozycji i westchnął, kiedy drugie ramię Severusa owinęło się wokół jego pasa, przyciągając go jeszcze bliżej i wciskając w szorstką szatę.
Był teraz tak blisko niego. Niemal czuł drżenie napiętych mięśni pod materiałem i... Merlinie! Harry mimowolnie wygiął plecy i wypiął pośladki, kiedy Severus zaczął poruszać się w nim ostrymi, szybkimi, płytkimi smagnięciami. I to było takie... takie... OCH!
Dźwięk, który wyrwał się z jego piersi był jednym długim jękiem, wibrującym w rytmie pchnięć Severusa. Przesunął ręce za siebie, próbując je na czymś zacisnąć i natrafił na materiał szaty. Wbił w niego palce i poczuł, jak ciało pod ubraniem porusza się. Zrozumiał, że jego ręce spoczęły na uderzających w niego w zawrotnym tempie biodrach Severusa. Czuł pod palcami ich siłę i gwałtowność, kiedy chłostały jego pośladki i przesuwały się w przód i w tył z taką szybkością, jakby zamierzały go zniszczyć, zamienić w popiół.
I wtedy usłyszał głos. Zachrypnięty, dyszący głos tuż przy swoim uchu:
- Tak, właśnie tak, Potter. Chcę żebyś jęczał i wił się. Pragnę rozbić cię na kawałki, sprawić, abyś skomlał i błagał. - Severus przysunął usta jeszcze bliżej i szeptał mu wprost do ucha, a Harry miał wrażenie, jakby ten niski, mroczny głos rozbrzmiewał bezpośrednio w jego głowie: - Tak cię zerżnę, że już nigdy, przenigdy nie zapragniesz niczego i nikogo innego.
I Harry wił się i skomlał, czując, jak te słowa uderzają prosto w jego zmysły i zaciskają się wokół erekcji, a coś w jego wnętrzu chce się wyrwać, wyjąc dziko i szarpiąc się. I nie potrafił powstrzymać tego jednostajnego, wibrującego, tętniącego jęku, kiedy gorący czubek penisa raz za razem uderzał w jego prostatę.
- Głośniej. - Rozkaz był ostry i tak stymulujący, że Harry automatycznie zaczął jęczeć donośniej. W odpowiedzi Severus znowu przyspieszył i mocniej owinął go ramionami, przyciskając do siebie z taką siłą, jakby nigdy nie zamierzał go wypuścić. - Jeszcze głośniej - powtórzył i Harry miał wrażenie, że za moment całkowicie zedrze sobie gardło. Ale wyglądało na to, że Snape'owi się to podobało, sądząc po pomruku zadowolenia, który owionął jego ucho.
Pragnąc powstrzymać zawroty głowy, Harry odchylił głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu Severusa i teraz jeszcze dokładniej słyszał jego ciężkie sapanie i pojękiwania przyjemności. Czuł podmuchy gorącego powietrza, które muskały jego szyję. Czuł poruszające się za nim ciało, coraz szybciej i szybciej. I czuł w sobie gorąco. Czuł płomienie w miejscu, w którym penis Snape'a ocierał się o jego otwór, ścianki, uderzał w prostatę. Miał wrażenie, że trawi go ogień i że jeszcze chwila, a ten pożar ogarnie całe jego ciało. Severus poruszał się w nim tak, jakby pędził i nie był w stanie się zatrzymać; i przyspieszał coraz bardziej i bardziej...
I nagle wysunął się z niego, wyrzucając z siebie ciężkie, gardłowe przekleństwo:
- Cholera!
W tym momencie Harry zrozumiał, dlaczego Mistrz Eliksirów po raz kolejny przerwał tak nagle. Po prostu był już zbyt blisko, a nie chciał dojść tak szybko. Chciał to przedłużyć. Chciał, aby to trwało i trwało i...
Kiedy Harry to sobie uświadomił, jego serce zalała nagła, nieopanowana fala ciepłych uczuć. Odwrócił głowę w bok i zamglonym wzrokiem spojrzał na Severusa. Jego twarz była zaczerwieniona, a czarne kosmyki włosów przylepiły się do spoconego czoła. Ten widok sprawił, że jego serce przeszył skurcz. Przysunął twarz jeszcze bliżej i pocałował Severusa w to wrażliwe miejsce na szyi, tuż pod uchem. Usłyszał, jak mężczyzna na chwilę wstrzymuje powietrze i ta jedna, ledwie zauważalna reakcja sprawiła, że serce Harry'ego zaśpiewało.
Odwrócił głowę ponownie i zamknął oczy, czując, że uścisk Snape'a rozluźnia się. Severus zabrał rękę z jego klatki piersiowej, ale mocniej ścisnął go w pasie i pokierował ich obu w dół, z powrotem na pościel. Położył Harry'ego na boku, a sam ułożył się za nim, opierając się na łokciu i przyciągając go jeszcze bliżej, a następnie uniósł jego nogę i ponownie w niego wszedł.
Harry wydał z siebie głośne westchnienie i pozwolił, aby jego głowa opadła na łóżko. Severus ponownie oplótł go ramieniem i przez umysł Harry'ego przebiegła błyskawiczna myśl, że to chyba nie jest przypadek, że dłoń Severusa spoczęła na jego klatce piersiowej, dokładnie w miejscu, gdzie biło serce. Była chłodna i była na nim, czuł ją na swojej skórze i także zapragnął ją poczuć. Nie potrafił się powstrzymać. Uniósł rękę i położył ją na smukłej dłoni. Otworzyła się pod jego dotykiem. Owinął wokół niej palce, ściskając ją z niemal miażdżącą siłą i przyciągając pod swoją brodę, aby mięć ją jak najbliżej siebie.
Odwrócił głowę i spojrzał na twarz Severusa, oddaloną od własnej jedynie o kilka centymetrów. I podczas każdego pchnięcia musiał zmuszać swoje oczy do tego, aby pozostały otwarte, ponieważ widok tej spoconej, zarumienionej twarzy tuż nad sobą był prawdopodobnie najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zobaczył. Nawet pomimo zawrotów głowy i zaparowanych okularów, dostrzegał na niej zmarszczki przyjemności. Widział zlepione ze sobą, opadające na czoło i policzki włosy. Widział płonące jak w gorączce oczy, które sunęły po jego ciele, naprzemiennie przypatrując się jego twarzy albo wędrując niżej. I wyglądało na to, że najbardziej przyciąga je widok penisa, który wsuwał się powoli w jego wejście. Wsuwał się i wysuwał. Wsuwał i wysuwał.
Tym razem Severus wchodził w niego wolniej. I głębiej. Lecz i tak każde pchnięcie doprowadzało Harry'ego niemal do utraty zmysłów. Ale Snape wydawał się to lubić. Wydawał się lubić to, jak wysuwał się z Harry'ego niemal do końca, pozostawiając w nim jedynie samą główkę, a później zanurzał się z powrotem, całą swoją długością, aż po same jądra, czując, jak jego pulsujący penis przeciska się przez ciasny otwór.
I Harry także to lubił. A szczególnie lubił moment, kiedy wilgotny, rozgrzany czubek wypełniającego go penisa uderzał w ten wrażliwy punkt w jego wnętrzu, posyłając jego zmysły aż pod sufit. I pragnął jeszcze więcej. Pragnął jeszcze większej bliskości.
Uniósł głowę i wpił się ustami w szyję mężczyzny. Usłyszał jak Severus wydaje z siebie jęk. Zaczął ssać skrawek skóry, czując w nozdrzach przyprawiający o zawroty głowy zapach mężczyzny: zioła, imbir, piżmo, pot i coś ostrego, drażniącego... jakby pożądanie. Wszystko wymieszane ze sobą i uderzające wprost w najgłębsze zmysły i instynkty. Harry czuł, że się trzęsie, czuł, jak płomienie w jego podbrzuszu ogarniają całe wnętrze, jak rozgrzewają każdy fragment ciała. Zaczął jęczeć w szyję Severusa, nie potrafiąc oderwać od niego ust. Smakował pot i pełzające pod skórą drżenie. I sądząc po zachrypniętych, coraz głośniejszych pojękiwaniach mężczyzny, on także był już na samym skraju.
I w końcu jęknął i szarpnął głową, odrywając się od warg Harry'ego, jakby to było dla niego zbyt wiele. Harry poczuł lekkie uderzenie w skroń. Syknął i zacisnął powieki, czując niewielki ból. Severus szarpnął się zbyt gwałtownie i trącił go brodą. Ale to się teraz nie liczyło. Ważne było tylko to gorąco, które rosło w nim, wypełniało go...
Nagle Harry poczuł na swojej skroni delikatny dotyk ciepłych warg. Dokładnie w tym miejscu, w którym został uderzony. Otworzył oczy, a jego serce, z niemal szaleńczego tempa, podskoczyło i zatrzymało się w miejscu.
Severus pocałował jego twarz. Pocałował jego skroń. Pocałował zranione miejsce. Nie, to było zbyt... nieprawdopodobne! To nigdy nie mogłoby się przydarzyć, to absolutnie i niezaprzeczalnie... cudowne.
Snape oderwał wargi, przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby sprawdzał, czy wszystko z nim w porządku. A Harry wiedział, że będzie potrzebował sporej ilości czasu, by przypomnieć sobie, jak się oddycha.
Jego serce ruszyło ponownie, od razu przybierając zawrotny rytm.. Tak samo, jak pchnięcia Snape'a, który przyspieszył nagle, przymykając oczy z przyjemności, kiedy zanurzał się w nim. Po ciele Harry'ego spływały krople potu, włosy przylepiły mu się do czoła, a żar w jego wnętrzu osiągnął stan alarmowy i wszystko w nim zaczęło wrzeć. Zacisnął powieki, czując, że ogień wkradł się nawet pod nie. Słyszał nad sobą ciężkie, urywane sapanie i gorący oddech owiewający mu twarz i wiedział, że obaj są już na samej granicy. Że już, już prawie... Jeszcze tylko jedno pchnięcie, jedno uderzenie, jeden wybuch...
I Harry poczuł, jak jego pulsująca erekcja eksploduje przyjemnością graniczącą z szaleństwem, pokrywając czarną pościel białymi strugami spermy. Ale on nie mógł tego zobaczyć, ponieważ widział jedynie ogień. Ogień, który pochłonął całe jego ciało i każdy fragment duszy. Wygiął się w stronę Severusa, a jego mięśnie napięły się tak bardzo, iż zaczęły strzelać bolesnymi ukłuciami, jak gdyby płynął przez nie prąd. Miał wrażenie, jakby wszystko w nim pulsowało. Żyły, mięśnie, powieki, palce, rozlewająca się w podbrzuszu rozkosz. Ścisnął konwulsyjnie dłoń Severusa, jakby to była jedyna realna rzecz na tym świecie. Jedyna rzecz, która utrzymywała go na powierzchni. To i ten rozgrzany penis, wciąż uderzający w jego prostatę, posyłający w dogorywające ciało kolejne fale rozkoszy.
Doznanie było tak intensywne, iż kiedy ostatnia fala ustąpiła i Harry w końcu opadł na materac, mając wrażenie, że każdy nerw w jego ciele spłonął, a mięśnie roztopiły się, odkrył, że chyba zdarł sobie od krzyku gardło.
Z trudem otworzył oczy i w polu jego zamglonego, rozmytego spojrzenia pojawiła się twarz Severusa. Severusa, który przypatrywał mu się niczym sokół, jakby chciał dokładnie spić każdą emocję z jego twarzy. I przyspieszył jeszcze bardziej, jakby nie mógł się już doczekać dotarcia do finału. Jakby od tego, by jak najszybciej do niego dotrzeć, zależało jego życie.
Harry widział wysiłek na tym zmarszczonym w wyrazie determinacji obliczu, widział płonący w oczach głód, który nasyciwszy się widokiem zarumienionego, spełnionego Harry'ego, rozgorzał jeszcze bardziej, jakby to go jedynie podsyciło. I pędził teraz do celu, coraz szybciej i szybciej, uderzając biodrami w nagie pośladki i nie odrywając spojrzenia od przypatrujących mu się zielonych, zamglonych oczu.
I wtedy Harry to zobaczył. Tuż przed tym, zanim na czarne oczy opadły powieki, zatrzaskując je w świecie przyjemności. Zobaczył rozbłysk. Jasny, ciepły rozbłysk, jakby to światło, które wtedy w nim widział, wreszcie przebiło się przez mrok. Jedynie na krótką chwilę, ale to wystarczyło, aby jego serce opadło niemal do żołądka. I w tym jednym momencie poczuł się najszczęśliwszą osobą na świecie. Ponieważ tylko on mógł widzieć, jak ta surowa twarz łagodnieje, zmarszczki wygładzają się, a wargi wykrzywiają w coś na kształt uśmiechu, obnażając zaciśnięte zęby, pomiędzy którymi przedziera się niski, zachrypnięty pomruk spełnienia. I tylko on mógł czuć to gorąco, kiedy sperma z pulsującej w nim erekcji rozlewa się w jego wnętrzu, wypełniając go ciepłem i radością. I tylko on mógł czuć ten silny uścisk na swojej dłoni, kiedy Severus dochodził w nim, odrzuciwszy głowę do tyłu. I miał wrażenie, że jeszcze trochę, a jego palce zostaną zmiażdżone, ale nie przeszkadzało mu to. Ponieważ tylko on mógł to poczuć. Tylko on mógł to oglądać. Tylko on mógł tego doświadczyć. Tylko on mógł dać to Severusowi. I to było najcudowniejsze uczucie pod słońcem.
Nie miał pojęcia, ile czasu to trwało. To się nie liczyło. Mógłby przyglądać mu się godzinami. I żałował, kiedy Severus w końcu opadł na łóżko za nim i, dysząc ciężko, wysunął się z niego. Mężczyzna wyswobodził dłoń z jego uścisku i położył się płasko na plecach, dochodząc do siebie.
Harry poczuł, jak spomiędzy jego pośladków wypływa coś ciepłego i gęstego. O tak, czuł się spełniony. Całkowicie spełniony. I nieziemsko wręcz szczęśliwy.
Odwrócił twarz od Snape'a, ponieważ zaczęła go już boleć szyja i położył się na boku, podciągając kolana i kładąc rozprostowane ręce przed sobą na łóżku. Słyszał ciężki oddech Severusa za swoimi plecami, chociaż sam miał jeszcze problemy z wyrównaniem i uspokojeniem swojego oddechu, a serce nadal biło mu zdecydowanie zbyt szybko. Jego zmęczone mięśnie drżały, a powieki zaczęły ciążyć. Nie potrafił zmusić się do tego, aby je unieść. Nie potrafił teraz zmusić się nawet do tego, aby poruszyć choćby małym palcem. Mógł tylko leżeć, próbując nie trząść się tak bardzo i wsłuchiwać się w dwa nierówne oddechy. I coraz powolniejsze, ale niezwykle głośne bicie swojego serca. I pozwalać, aby jego skóra przypominała sobie każdy dotyk i każdy pocałunek, złożony na niej przez te cienkie wargi.
Westchnął cicho, uśmiechając się do tych wspomnień. Ale wtedy usłyszał poruszenie za sobą i uśmiech natychmiast spłynął z jego ust.
Zamarł, nasłuchując.
Co się teraz stanie? Czy Snape znowu wstanie i odejdzie? Znowu go zostawi?
Nie, nie chciał tego. Nie chciał zostać tu sam. Nie po tym wszystkim. Nie w takiej chwili.
Usłyszał cichy szelest i zacisnął mocniej powieki. Materac ugiął się.
Nie, nie idź...
Jego skórę połaskotał nagle łagodny powiew magii. Zaskoczony odkrył, że zarówno pokrywająca pościel sperma, jak i ta zaschnięta na jego ciele, znikają. A wraz z nimi znika także ten ostry, drażniący zapach, którego źródła nie znał, ale podejrzewał, że ma coś wspólnego z nasieniem, potem i... seksem?
Ponownie usłyszał szelest, materac za nim ugiął się po raz kolejny i Harry wstrzymał oddech.
I wtedy właśnie poczuł miękki dotyk na swoich włosach. Dłoń Severusa spoczęła na jego głowie i powoli zaczęła ją gładzić w łagodny, nienachlany sposób, głaskając jego wilgotne włosy, skroń i kawałek policzka.
Jego serce zatrzymało się i przez moment Harry miał wrażenie, że za chwilę eksploduje.
Severus nie odszedł. Dlaczego? Dlaczego z nim został?
Tak, błagał o to w myślach, ale nie sądził... nie sadził... że naprawdę...
Zawsze go zostawiał. Zawsze odchodził. I to teraz było takie dziwne i... nowe. I niesamowite. I sprawiło, że w jego głowie rozbrzmiewała tylko ta jedna myśl: Severus z nim został! Leżał za nim! Głaskał go po głowie! I... i... Cholera! Zaraz chyba umrze z szoku. I ze szczęścia.
Może powinien coś powiedzieć? Ale co takiego? Nie, cisza była taka przyjemna. Nie mógł jej przerwać. Bał się to zrobić. Bał się poruszyć. Bał się nawet oddychać, żeby to się tylko nie skończyło. Mógłby tak leżeć do końca życia, byle tylko Severus nadal go głaskał. I żeby nigdy nie przerwał. Żeby nigdy nie odszedł.
Tak, nigdy... nie odszedł.
Zmęczenie zaczęło brać nad nim górę. Miał coraz większe problemy ze składnym myśleniem. Wycieńczone, obolałe mięśnie i nadwyrężone zmysły postanowiły odebrać swoją zasłużoną nagrodę w postaci snu.
Tak... nie odszedł... nigdy... Zawsze... zawsze był. Tak jak teraz. Zawsze.
Harry powoli odpływał, a delikatna, monotonna pieszczota tylko pomagała mu otulić się ciemnością i pozwolił się jej wciągnąć.
Ocknął się dopiero wtedy, kiedy dłoń zniknęła z jego głowy i ponownie usłyszał za sobą szelest.
- Już późno. Musisz wracać. - Głos Severusa był lekko zachrypnięty. Poza tym, wydawał się już zupełnie opanowany.
Harry zmusił się do otwarcia oczu i zamrugał, kiedy pod powieki wdarło mu się światło świec. Odwrócił głowę i spojrzał przez ramię na mężczyznę, który odsunął się od niego i wstał z łóżka.
Harry poczuł delikatne, bolesne ukłucie w sercu.
Czyli to już koniec. Ma sobie pójść. No pewnie, a czego się spodziewał? Dostał już przecież tak wiele. Nie może prosić o więcej.
Przełknął wypływający mu na usta sprzeciw i odwrócił głowę z powrotem.
Tak, był szczęśliwy. Zadowolony. Spełniony.
Nie, nie chciał zostać tu na noc. Nie potrzebował tego. Naprawdę.
Ale mogłoby być tak...
- Ubieraj się. - Severus schylił się, pozbierał jego rzeczy i rzucił mu je na łóżko. - Idę pod prysznic. Kiedy wrócę, masz być gotowy.
Harry pokiwał głową i patrzył, jak mężczyzna znika za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Przez chwilę panowała aksamitna cisza. Po jakimś czasie usłyszał odgłos spływającej wody i bardzo szybko zacisnął oczy, próbując wyrzucić z myśli obraz nagiego Severusa pod prysznicem.
Nie, nie! Dosyć już! Miał się ubrać!
Westchnął i spróbował się podnieść. Nie miał siły. Chyba wszystkie jego mięśnie zamieniły się w watę, i to niezwykle bolesną, a tyłek tak pulsował, że nie wyobrażał sobie, jak miałby na nim teraz usiąść.
Z ogromnym wysiłkiem i wrażeniem, jakby znajdował się pod powierzchnią gęstej cieczy, która uniemożliwia mu wykonywanie ruchów, udało mu się założyć slipy. Opadł na poduszkę, wzdychając głęboko. Chwilę odpocznie i zaraz spróbuje ubrać resztę. Czuł się tak, jakby jego nogi i ramiona ważyły tonę. Mięśnie wciąż mu drżały i kręciło mu się w głowie. I był tak bardzo zmęczony...
Odpocznie tylko chwilkę, małą chwilkę... I zaraz dokończy... to coś, co miał zrobić.
A co miał zrobić? Poduszka była taka miękka... i ciepła.
Nie, coś miał zrobić. Coś skończyć.
Nieważne. Wszystko go bolało. Chciał tylko leżeć. Nie potrafił otworzyć oczu. W ciemności było tak przyjemnie. Otulała go, oplatała. Kołysała.
Cisza. Mrok. Słodka radość.
Tak.
Hmm... czy mu się wydawało, czy słyszał jakiś głos, który go wołał?
- Potter!
- Hmm? - Chyba udało mu się wydać jakiś dźwięk, ale nie był tego pewien.
- Potter, wstawaj natychmiast! Nie możesz tutaj spać!
- Nnnn... - wymruczał, mocniej wtulając twarz w poduszkę. Czego ten głos chciał? Chyba kazał mu coś zrobić. - Jutro skończę - wymamrotał i ponownie zanurzył się w ciepłą ciemność, na granicy której unosiły się strzępki jakichś dźwięków... i doznań.
Chyba kroki. I... westchnienie.
Poczuł, jak coś potrząsa go za ramię.
- Potter, mówię po raz ost...
- Spaaaaaać - jęknął, zwijając się w kłębek i próbując uciec od tego głosu, który nie pozwalał mu zasnąć.
Ponownie usłyszał westchnienie, tym razem cięższe.
Zamruczał w poduszkę, jeszcze bardziej wtulając się w miękką ciemność. Poczuł jakieś poruszenie na swojej twarzy. Jego okulary. Chyba ktoś mu je zdjął. I odłożył na szafkę, sądząc po odgłosie.
Nieważne. Spać
Zrobiło się cieplej. Coś opadło na jego ciało, zakrywając go aż po ramiona. Było mu tak przyjemnie...
Zaraz, chyba powinien coś jeszcze zrobić. Powiedzieć. Zawsze coś mówił. I zawsze mówił to Severusowi. Nie może zasnąć, zanim tego nie zrobi.
- Dobranoc, Severusie - wymamrotał cicho w poduszkę.
Tak, to było to. Teraz mógł już zasnąć. Teraz mógł już pozwolić, aby ciemność otuliła go całego i zamknęła w swoim kokonie.
I zrobił to, odpływając coraz głębiej i głębiej w słodki sen. Kiedy się w nim zanurzał, a świat zamykał się nad nim, miał wrażenie, że usłyszał bardzo, bardzo odległy głos, szepczący "dobranoc".
Ale może tylko mu się to wydawało? A może już śnił?
Harry upadł na wilgotną trawę. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, jakby przed chwilą jechał kolejką górską.
Zamrugał i wypluł z ust mokre źdźbło, po czym podniósł głowę i rozejrzał się.
W słabym świetle księżyca dostrzegł przed sobą kamienną, porośniętą mchem płytę. Wyglądała tak, jakby wynurzyła się spod ziemi, zaplątana w długie, zwisające z niej łodygi. Albo korzenie. Kiedy wytrzeszczył oczy, dostrzegł wyryte w kamieniu słowa. I teraz już wiedział, co to było. Nagrobek.
Podniósł się na kolana i w polu jego widzenia pojawiły się kolejne nagrobki i rzeźby, wyglądające niczym zmarli, którzy zastygli w próbie wydostania się z krainy śmierci. W ich wyciągniętych, splątanych łodygami ramionach było coś przerażającego. Harry przełknął ślinę i kucnął, z nieznanego powodu wciąż obawiając się wyprostować.
Znajdował się na cmentarzu.
Wzdrygnął się, kiedy usłyszał za sobą jakiś jęk. Wyglądało na to, że nie jest tutaj sam.
Odwrócił się gwałtownie i dostrzegł leżącą w trawie postać, która poruszyła się i podniosła głowę.
To był Cedrik.
Harry miał niejasne wrażenie, że już tu kiedyś był. Że coś takiego już się zdarzyło. A to jedynie wzmogło pełzający pod skórą niepokój.
Wyprostował się i rozejrzał. Światło księżyca było zbyt słabe, aby mógł dostrzec szczegóły otoczenia, dlatego podszedł bliżej do wyrastającego przed nim nagrobka, słysząc ciche stęknięcia próbującego podnieść się na nogi Puchona. Wysilił wzrok, aby odczytać znajdujący się na kamieniu napis.
Tom Riddle.
Ogarnął go znajomy strach, a jego serce natychmiast zareagowało, przyspieszając rytm i podchodząc mu do gardła. Odskoczył od nagrobka tak gwałtownie, jakby wystrzeliły z niego próbujące go dosięgnąć płomienie.
Nagle usłyszał kroki. Chrzęszczące na pokrywających ziemię patykach. Rozejrzał się, szukając ich źródła.
Z ciemności wynurzyła się przygarbiona postać, niosąc na rękach małe zawiniątko. Człowieczek był niski i chudy i poruszał się niczym przestraszony, węszący szczur.
Harry poczuł, jak coś ciężkiego opada mu do żołądka, a w piersi zaczyna płonąć gniew. Silniejszy od strachu.
Glizdogon!
Nie, było coś jeszcze. Wiedział to w chwili, kiedy jego bliznę przeszył niewyobrażalny ból, jakby ktoś dotknął jego czoła rozżarzonym pogrzebaczem.
I wtedy to zobaczył. Białą, błyszczącą czaszkę wychylającą się z zawiniątka.
Przerażenie ścisnęło mu gardło.
To był Voldemort! Wiedział o tym!
Ale jak? Skąd?
Zanim zdążył zareagować, usłyszał wysoki, rozrywający głowę syk:
- Zabij niepotrzebnego.
W dłoni Glizdogona pojawiła się różdżka i Harry widział jak na zwolnionym filmie, jak wargi mężczyzny układają się w słowa Klątwy Uśmiercającej, a on sam odwraca się do Cedrika, chcąc go ostrzec, ale krzyk zamarł mu na ustach, kiedy zobaczył, że Puchona już za nim nie ma. Że na jego miejscu stoi wysoka postać w czarnej szacie.
Severus!
- Avada Kedavra!
Mógł tylko patrzeć bezradnie, jak z różdżki Glizdogona wylatuje zielony promień i trafia prosto w klatkę piersiową zaskoczonego mężczyzny.
I w tym momencie Harry poczuł się tak, jakby coś wyrwano mu z piersi, kiedy patrzył, jak szczupłe ciało upada w wilgotną trawę, odrzucone siłą uderzenia, jakby nie było niczym więcej, tylko szmaciana lalką, kukłą bez życia.
Harry widział siebie, jak biegnie i przypada do leżącego na ziemi ciała i spogląda w rozszerzone oczy Severusa. Nadal były czarne. Ale nie było w nich już tego światła, którego zawsze szukał, na które z taką niecierpliwością wyczekiwał.
Były puste. Zimne. Martwe.
Poczuł jak w głębi jego ciała, w samym zalążku duszy pojawia się ból. I rośnie, rośnie, rozdzierając jego wnętrzności, serce, wszystko, co napotyka na swojej drodze, pragnąc się uwolnić. A kiedy dotarł do ust, niósł już ze sobą wszystko, co tylko był w stanie zebrać, pozostawiając po sobie jedynie krwawiące zgliszcza. I pustkę.
I kiedy w końcu wydostał się z gardła, eksplodował cierpieniem, które przeobraziło się w zachrypnięte, rozdzierające wycie.
- NIEEEEEEEEEE...!
Miał wrażenie, jakby opadał w pustkę, jakby teraz, w tej jednej chwili wszystko, całe jego życie przestało mieć znaczenie. Pragnął jedynie ciemności i zapomnienia. I tego, aby ten ból odszedł, ponieważ miał wrażenie, jakby przeżarł wszystkie jego wnętrzności.
Ale w tej pełnej przerażenia i bólu ciemności, pojawił się jakiś odległy głos. Jednak Harry nie chciał go do siebie dopuścić. Nie chciał go słuchać.
Głos był jednak coraz wyraźniejszy, przybliżał się.
- ...ter! Potter, do jasnej cholery!
Coś go szarpało. Potrząsało za ramiona. Ktoś.
Harry chciał, żeby sobie poszedł. Nie chciał nic czuć. Chciał tylko krzyczeć i krzyczeć, ponieważ tylko to pozwalało mu stłumić ból chociaż odrobinę.
- Potter! Obudź się!
Harry uniósł powieki i zobaczył oczy.
Czarne oczy. Nie puste, nie zimne.
Tak samo rozszerzone, nieco zamazane, ale widział w nich światło. Płomienie. Strach.
Widział życie.
Zerwał się i desperacko rzucił na szyję pochylonego nad nim Severusa, ściskając go tak mocno, jakby już nigdy nie miał zamiaru go puścić.
- Ty żyjesz... - wyszeptał zachrypniętym głosem. - Żyjesz... On cię nie zabił...
Czuł jak jego serce bije niemal w króliczym tempie. Nie potrafił złapać tchu, a pod zaciśniętymi powiekami pojawiły się łzy, ale to się nie liczyło, ponieważ Severus wciąż tu był. Nie odszedł.
Żył.
Wcisnął twarz w szyję mężczyzny, wyczuwając jego przyspieszony puls i jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie czuł takiej ulgi.
- Potter... - zaczął Severus. W jego głosie było wahanie i kiedy Harry go usłyszał, zrozumiał jaka to była głupia sytuacja.
Zachował się jak pięciolatek, który po koszmarze rzuca się przerażony na szyję jednego z rodziców.
Nie, Snape nie może widzieć go w takim stanie, nie może widzieć jego roztrzęsienia. Harry nie chciał, aby jutro rano się z niego naśmiewał.
Puścił go, starając się nie trząść aż tak bardzo i z pochyloną głową, nie chcąc spojrzeć mu w twarz, wymamrotał:
- Przepraszam. Nic mi nie jest. Muszę tylko pójść do łazienki. Wszystko w porządku.
Wstał z łóżka, czując, jak jego obolałe mięśnie protestują przeciwko takiemu wysiłkowi i ruszył przed siebie, nie zważając nawet na pulsujący ból otartego tyłka. Było ciemno, ale nie przejmował się zapaleniem światła. Nie obchodziło go nawet to, że nie miał okularów.
Chciał jak najszybciej być sam.
Potknął się o coś leżącego na podłodze i wpadł na komodę.
- Wszystko w porządku - wymamrotał ponownie i po omacku dotarł do drzwi łazienki.
Kiedy zatrzasnął je za sobą i został otoczony pustką i ciemnością, mógł w końcu pozwolić sobie na wibrujące, zachrypnięte westchnienie, które paliło jego gardło, odkąd się obudził.
Nie wiedział, jak mu się to udało, ale dotarł do umywalki i pochylił się nad nią, opuszczając głowę i opierając się przedramionami o jej chłodne brzegi. Trząsł się tak bardzo, iż z trudem utrzymywał się na nogach i wciąż czuł w żołądku tą palącą gorycz, jakby coś rozszarpało mu wnętrzności. Było mu niedobrze i wyczuwał, jak ta gorycz płynie wzdłuż jego przełyku. Targnęły nim torsje i zwymiotował. Miał wrażenie, jakby przy każdym szarpnięciu coś rozrywało go od środka i najwyraźniej chciało sprawić, aby nie pozostało w nim zupełnie nic.
Może to i lepiej. Może wtedy przestałby czuć to bolesne przerażenie, które zacisnęło się na jego sercu i żyłach, pulsowało w skroniach i bębniło w uszach.
Severus...
Wciąż widział przed oczami ten zielony blask i leżące na ziemi ciało z rozrzuconymi kończynami. I pustkę w czarnych oczach.
Nie!
Zacisnął oczy, walcząc z tymi obrazami i ze łzami, które wypłynęły spod jego powiek. Ale nie potrafił ich powstrzymać. Kilka skapnęło do umywalki.
Nie, Severus żyje, jest za drzwiami. Nic mu nie jest. Nic mu nie jest. To był tylko sen. Tylko sen. Tylko jakiś głupi, nierealny sen. Wszystko jest w porządku.
Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, ale serce wciąż biło mu zdecydowanie za szybko, a umysł nie potrafił zamknąć dostępu obrazom, które zobaczył i które wryły się w niego tak głęboko, iż nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się ich pozbyć.
To był tylko sen. Ale jakże realny...
Dlaczego zobaczył w nim Snape'a? Dlaczego pojawił się zamiast Cedrika? Czy to było jakieś ostrzeżenie? Wizja?
Nie, niemożliwe. To już się wydarzyło. Ty była przeszłość, nie przyszłość.
A może... nie chciał stracić Severusa. Zasypiał z tą myślą. Że nie chce, aby odszedł. Może więc to był zwykły koszmar. Może tak bardzo boi się go stracić, że aż mu się to przyśniło.
Ale czy wobec tego powinno to być aż tak realne i silne? Czy powinien odczuwać to tak, jakby wyrwano mu serce z piersi, a wraz z nim wszystkie uczucia, pozostawiając jedynie pustkę?
Pokręcił głową, próbując oczyścić umysł.
Nie, nie chce o tym myśleć! Ma dosyć! Zapomnieć. Tak, chce już o tym zapomnieć. Zapomnieć o tym, że Severus stał się dla niego wszystkim i jeżeli by go stracił, to... równie dobrze mógłby sam...
Nie! Nie może o tym myśleć! Nie będzie o tym myślał!
Musi wracać. Minęło już wystarczająco dużo czasu. Nie chciał, aby Snape zauważył, jak bardzo go to przeraziło. Musi wyjść i zachowywać się... normalnie. Naturalnie. Przynajmniej na tyle, na ile będzie w stanie.
Opłukał usta i twarz zimną wodą i wyczyścił umywalkę. Przez chwilę jeszcze opierał się o nią, oddychając głęboko i próbując za wszelką cenę wyglądać, jakby nic takiego się nie wydarzyło.
Tak, miał tylko głupi koszmar, już w porządku, chodźmy spać, to nieważne...
Tak, właśnie tak.
Wyprostował się, westchnął głęboko i po omacku ruszył do drzwi. I kiedy je otworzył, zamarł.
Za progiem stał Severus. Najwyraźniej czekał na niego. I wyglądało na to, że zapalił w sypialni kilka świec, ponieważ Harry, nawet pomimo braku okularów, mógł dostrzec jego odzianą w czarne, luźne spodnie i czarną koszulę sylwetkę i przypatrujące mu się z uwagą oblicze.
I bardzo szybko uciekł wzrokiem, nie chcąc, aby mężczyzna dostrzegł jego przepełnioną nie do końca jeszcze startymi emocjami twarz. Wbił wzrok w podłogę.
- Przepraszam, że cię obudziłem. Nie chciałem. Możemy już iść spać - mamrotał, próbując ominąć go bokiem. Ale wtedy poczuł silne dłonie łapiące go za ramiona i usłyszał cichy głos, szepczący:
- Chodź tutaj.
Westchnął, kiedy Severus oplótł go ramionami, przyciągnął do siebie i przycisnął do piersi. Harry zamknął oczy i wsłuchał się w łagodny dźwięk bicia jego serca. I wiedział, że on tutaj jest. Naprawdę jest. Po raz pierwszy od przebudzenia poczuł wlewający mu się do serca spokój. I musiał o to zapytać, ponieważ nie potrafił powstrzymać słów:
- Nic ci nie będzie... prawda?
Przez chwilę panowała cisza. W końcu Severus poruszył się i uwolnił go z uścisku i Harry poczuł, jak smukłe dłonie łapią jego twarz i unoszą ją. Zobaczył ciemne, błyszczące oczy. I dostrzegł za nimi światło. Nawet pomimo tego, że nie widział wyraźnie, czuł bijące od nich ciepło. I usłyszał głos Severusa:
- Nie, nic mi nie będzie. To był tylko sen.
- Obiecujesz? - Harry sam był zaskoczony desperacją w swoim głosie.
Oczy Severusa nie zmieniły swego wyrazu. Ale Harry miał wrażenie, że na chwilę coś je przysłoniło. Podejrzewał jednak, że to tylko cień rzucony przez drgające płomienie świec.
- Obiecuję - odparł mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny, krzywy uśmiech. - Twoja troska jest wzruszająca, Potter. - Snape puścił jego twarz i wyprostował się, a Harry poczuł ukłucie żalu. - A teraz wracaj do łóżka. Chyba nie masz zamiaru stać tutaj do rana i użalać się nad sobą.
Harry uśmiechnął się mimowolnie.
- Nie - odparł.
- A to nowość - prychnął mężczyzna, odsuwając się i odwracając głowę. Jego głos stał się nagle ostrzejszy. - Przecież ty tak uwielbiasz się nad sobą użalać.
Harry zmarszczył brwi. Coś w Severusie się zmieniło. I zaczął zastanawiać się, kiedy to się stało. I dlaczego?
Musiał powiedzieć coś, co go rozzłościło. Ale co?
Obraz przed jego oczami był zamazany i teraz, kiedy mężczyzna stał w pewnej odległości od niego, Harry nie potrafił dokładnie dostrzec jego twarzy. Ale widział, że stężała.
- Nie użalam się - spróbował się obronić. - Miałem tylko zły sen. Powiedziałem ci, że możemy już iść spać.
- To dobrze, bo mam dosyć niańczenia cię - odparł cierpko Severus.
- Przecież nie prosiłem cię... - zaczął Harry, czując coraz większe rozdrażnienie z powodu opryskliwego tonu Snape'a.
- Nie, ale ja prosiłem ciebie, żebyś się ubrał i wrócił do dormitorium, a nie zasypiał mi w łóżku.
Harry otworzył usta i zamknął je ponownie, zbyt zaszokowany odpowiedzią Snape'a.
Jak on mu to może wypominać? Złość złością, przyzwyczaił się już do tego, że Severus potrafi wybuchać gniewem w najmniej spodziewanych momentach, ale to już była lekka przesada. Przecież on nic takiego nie zrobił! Przecież Snape wcale nie musiał za nim przychodzić...
A może to o to chodziło? Może był zły, że Harry go obudził? To rzeczywiście było trochę nie w porządku. Ale to przecież nie jego wina, że miał koszmar.
Może Severus miał rację z tym, że Harry lubi się nad sobą użalać? Ale to wcale nie było miłe wysłuchiwać tego w środku nocy, po takim okropnym śnie!
- Byłem po prostu zmęczony - odparł urażonym tonem. - Ale jeżeli aż tak ci przeszkadzam, to już sobie idę.
Ruszył w stronę leżących na krześle ubrań, czując, jak buzująca mu w żołądku złość nieco opada. Nie przejmował się tym, że nogi nadal się pod nim uginały.
- Wracaj do łóżka, Potter - zatrzymał go zmęczony głos mężczyzny. - Myślisz, że pozwolę ci się włóczyć po zamku w środku nocy, w dodatku, kiedy jesteś tak rozchwiany emocjonalnie?
- Nie jestem rozchwiany emocjonalnie - odburknął Harry, próbując rozplątać swoje stłamszone spodnie.
- Tak, a ja nie jestem tym wrednym sukinsynem, który rozkazuje ci iść spać. I to natychmiast!
Harry poczuł, jak magiczna siła wyrywa mu spodnie z rąk i popycha go na łóżko. Wciąż był osłabiony, więc nie miał siły podnieść się z powrotem.
- Nie mam ochoty wysłuchiwać rano, jak będziesz mi wypominał, że tu zostałem. Najlepiej będzie, jeżeli...
- Zamknij się i nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości - przerwał mu Severus, gasząc różdżką światło. - Nie będę ci niczego wypominał, ponieważ to ja każę ci tutaj zostać, ty głupi chłopaku!
Harry westchnął z frustracją i uderzył głową w poduszkę. Ale nie wyszło tak energicznie, jak zamierzał. Wszystko go bolało.
- Dobrze, ale nie miej do mnie pretensji, jak znowu cię czymś obudzę.
- Będę o tym pamiętał - usłyszał w ciemności głos Severusa, a po chwili materac obok niego ugiął się. Kiedy mężczyzna ułożył się i nakrył kołdrą, w pomieszczeniu zapadła cisza.
Harry czuł się dziwnie, leżąc tak obok niego w ciemności, w której słyszał jedynie ich dwa przyspieszone oddechy. Dziwnie, a jednocześnie niezwykle... błogo.
Pomimo tej sprzeczki, nie mógł zapomnieć o tym, co Severus mu dzisiaj dał. A to było znacznie ważniejsze, niż jakiekolwiek głupie wyrzuty. Severus był Severusem. Zawsze potrafił mieć pretensje o wszystko i Harry doskonale o tym wiedział. Ale teraz był tutaj. Z nim. Pozwolił mu tu zostać. Nie, kazał mu zostać, a to było krzepiące. Może jednak chciał, aby tu był. Mógł go przecież wyrzucić. Nie zrobił tego.
I był na wyciągnięcie ręki. Może mógłby spróbować... spróbować choć trochę się do niego przytulić? Wystarczyło tylko odrobinę się przesunąć... o tak.
Harry zmienił nieco pozycję, przybliżając się do Snape'a. Chciał jego bliskości. Bał się po nią sięgnąć, ale po tym, co przeżył we śnie, ten strach wydawał mu się teraz dziecinny.
Zamarł, słysząc, że mężczyzna także się porusza i odsuwa od niego na bezpieczną odległość.
Harry westchnął ciężko i powrócił na swoje miejsce. Wyglądało na to, że dotarł do kolejnej granicy. I będzie musiał znowu czekać na to, aż Severus pozwoli mu ją przekroczyć. Ale nie miał wątpliwości, że tak się stanie. Choć jeszcze nie teraz.
Nie oznaczało to jednak, że nie może posunąć się do przodu chociaż odrobinę. Chciał tego. Potrzebował.
Wstrzymał oddech i przesunął w ciemności rękę, w poszukiwaniu...
Tak, znalazł!
Zacisnął palce na dłoni Snape'a i czekał, co się wydarzy.
W porządku, nie wyrwał jej. Było dobrze.
Ostrożnie przewrócił się na bok i przesunął ręce wzdłuż przedramienia mężczyzny, zatrzymując je na ramieniu. Materiał koszuli Severusa był aksamitnie gładki, tak inny od jego szorstkich szat. Ignorując przyspieszone bicie serca, Harry bardzo powoli przysunął się bliżej i przytulił się do szczupłego ramienia, oplatając je rękami.
Tak, to było to. Czuł Severusa pod palcami. Czuł jego zapach. To wystarczyło.
Wtulił twarz w gładki materiał i podciągnął nogi, zwijając się w kłębek i wzdychając z ulgą.
Tak, mógł już zasnąć. Nie będą mu straszne żadne koszmary. Ponieważ teraz naprawdę czuł... jedność.
I pomyślał, sądząc po chwilowym wstrzymaniu oddechu Severusa, że on poczuł ją także.
* "Everything" by Lifehouse
--- rozdział 37 ---
37. Thinking of you
I don't wanna live
I don't wanna breathe
Unless I feel you next to me
I don't wanna sleep
I don't wanna dream
'cause my dreams don't comfort me
The way you make me feel
Waking up to you never felt so real*
- Potter!
Harry mruknął przez sen i przekręcił głowę, mocniej wciskając twarz w poduszkę w poszukiwaniu tej ciepłej miękkości, która tak cudownie go otulała. Nie chciał jeszcze wstawać. Przecież miał wolne. Nikt nie powinien przychodzić tutaj i...
- Potter, jeżeli zaraz nie wstaniesz, to zwlokę cię z łóżka siłą i nie będzie to dla ciebie miłe.
To brzmiało jak Snape.
Chwila. Co Snape robił w jego dormitorium?
Harry otworzył jedno zaspane oko i natychmiast je zmrużył, gdyż nawet mdłe światło płonących świec było dla niego zbyt ostre i wdarło się do jego umysłu, przecinając go niczym nóż.
W rozmazanej mgle roztaczającej mu się przed oczami dostrzegł jakąś ciemną sylwetkę. Otworzył drugie oko, ale to niewiele pomogło.
- Skoro już łaskawie się obudziłeś, to może doprowadziłbyś się do porządku? Za pół godziny musimy znaleźć się w Wielkiej Sali.
Co?
Harry podniósł głowę, czując się tak, jakby ktoś walnął go w nią czymś ciężkim.
Zaraz... Trzeba przeanalizować fakty.
Wczoraj był u Snape'a. Piep... Nie. Kochali się. Tak.
A później... później...
O cholera!
Zerwał się do pozycji siedzącej i jęknął, czując nagłe, bolesne ukłucie w tyłku i protesty nadwyrężonych mięśni.
A później Severus pozwolił mu zostać tutaj na noc!
Harry rozejrzał się i dostrzegł na stoliku plamę w kształcie swoich okularów. Sięgnął po nie, założył je na nos i spojrzał na Sever...
Nagle doznał dziwnego wrażenia, jakby jego serce i żołądek zamieniły się miejscami, a oczy próbowały wyjść z orbit.
Przed nim stał Snape. Tak, to z pewnością był Snape. Nikt inny.
Ale nie miał na sobie swoich czarnych, szeleszczących przy każdym ruchu szat, zakrywających dokładnie każdy skrawek ciała. O nie.
Wzrok Harry'ego przesuwał się w górę i z każdym centymetrem coraz bardziej nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Snape stał boso na niewielkim czarno-zielonym dywanie, rozciągniętym na kamiennej posadzce. Miał na sobie długie, luźne, czarne spodnie i równie ciemną, aksamitną koszulę z długimi rękawami, która miękko układała się wokół ramion i ciała. Rozpiętą na piersi.
Harry wiedział, że się gapi, ale nie potrafił przestać. I wiedział, że gapi się z otwartymi ustami, ale co mógł na to poradzić? Jasna skóra wyłaniająca się spod czarnego materiału kontrastowała z nim i sprawiała, że Harry czuł nieodpartą potrzebę dotknięcia jej i sprawdzenia, czy aby na pewno jest prawdziwa. I zostawienia na niej swojego śladu. Bardzo wyraźnego śladu.
- Jak widzisz, Potter, jeszcze żyję - odezwał się w końcu Severus, przerywając Harry'emu pełną zachwytu kontemplację. - Więc możesz już przestać tak się we mnie wpatrywać.
Harry zamknął usta i przełknął ślinę. I nie zwracając uwagi na słowa mężczyzny, wstał i niczym lunatyk ruszył w jego stronę, całkowicie ignorując bolesne protesty mięśni nóg. Nie potrafił oderwać wzroku od tego jasnego torsu. I od ciemnego pasma włosów ciągnącego się od pępka w dół i ginącego pod materiałem luźnych spodni.
Musiał go dotknąć. Musiał go naznaczyć.
Złapał za poły czarnej koszuli i przylgnął do wysokiego ciała, wpijając się ustami w chłodną skórę na piersi Severusa. W nozdrza wdarł mu się zapach mężczyzny, a w uszy wciągane przez niego ze świstem powietrze. Harry uśmiechnął się w duchu i zaczął całować gładką skórę, mrucząc w nią z zadowoleniem.
Trwało to jednak tylko maleńką chwilę, a Harry zdążył złożyć na piersi Snape'a zaledwie kilka wygłodniałych pocałunków, kiedy poczuł silne dłonie zaciskające się na jego ramionach i odsuwające go gwałtownie.
- Wydawało mi się, że kazałem ci coś zrobić! - powiedział ostro mężczyzna.
Harry zamrugał, nieco zdezorientowany i spojrzał w górę. Severus nie miał chyba najlepszego humoru. Może był zły, że Harry został u niego na noc? Albo po prostu się nie wyspał i teraz postanowił odegrać się na nim za nieprzespaną noc. Tak, to było bardzo prawdopodobne. I bardzo "snape'owate".
- Dobrze, już idę. Chciałem po prostu się przywitać - odparł z westchnieniem i już chciał się odwrócić, gdy jego wzrok przyciągnęła ciemna, czerwono-brązowa plama znajdująca się na szyi Severusa.
To zdecydowanie poprawiło mu nastrój.
- Severusie... wydaje mi się, że coś cię w nocy ugryzło - wyszczerzył się, odsuwając się od mężczyzny i ruszając tyłem w stronę łazienki.
Snape nie wydawał się zaskoczony.
- W takim razie ty musiałeś spać w gnieździe gnomów - odparł, unosząc brew i spoglądając znacząco na górną część ciała Harry'ego.
Chłopak spojrzał w dół i rozszerzył oczy. Całą jego pierś pokrywały małe, ciemne plamki. Niektóre wyraźniejsze, inne mniej, ale było ich tyle, że nie dało się zliczyć. Spojrzał ponownie na Snape'a, na którego ustach pojawił się nikły, złośliwy uśmieszek.
- W zasadzie to nawet mi się podobają - odparł Harry, uśmiechając się. - Może je sobie zatrzymam... - I nie czekając na odpowiedź, złapał swoje ubrania z krzesła i zniknął za drzwiami.
Zawiesił ubrania na wieszaku przy drzwiach, po czym podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Nie tylko jego pierś była pokryta plamami. Szyja wyglądała znacznie gorzej. A tuż nad skronią widniał niewielki siniak.
Wyglądał tak, jakby ledwie uszedł z życiem z jakiejś bijatyki, ale czuł w sobie taką radość, iż z trudem powstrzymywał się, by nie szczerzyć się przez cały czas. Miał nadzieję, że Severus pozwoli mu zatrzymać przynajmniej część tych śladów. W końcu to były jego ślady. Oznaczyły miejsca, w których usta Severusa pieściły jego ciało.
Harry dotknął jednej z ciemnych plam na szyi z takim uczuciem, jakby to był skarb. Nie musiał zamykać oczu, aby dokładnie wyobrazić sobie te wąskie usta przywierające do jego skóry i ssące ją z taką zachłannością, jakby chciały pochłonąć go całego. A to posłało przyjemny dreszcz wzdłuż jego ciała, aż do podbrzusza.
Odetchnął głęboko i odwrócił się od lustra, obejmując wzrokiem łazienkę. Była prosta i jasna, w zasadzie nie różniła się znacznie od łazienek w dormitoriach, poza tym, że wszystko, co się tutaj znajdowało, było przeznaczone tylko dla jednej osoby. Zamiast wanny, którą Harry spodziewał się ujrzeć, był jedynie prysznic. No tak, jakoś nie potrafił sobie wyobrazić Severusa wylegującego się w wannie pełnej bąbelków i otoczonego zapachowymi świecami. Nie, on należał raczej do osób, które preferują szybki, praktyczny prysznic.
I wtedy coś w jego umyśle otworzyło się i Harry przypomniał sobie odgłos płynącej wody, który słyszał wczorajszego wieczoru. I nic nie potrafił poradzić na to, że przed jego oczami pojawił się obraz Severusa. Nagiego Severusa, po którego jasnej skórze spływają strumienie wody.
O nie! Dosyć! Nie będzie stał tutaj i wyobrażał sobie Snape'a podczas kąpieli, bo jego penis zaczął już przejawiać nadzwyczajne zainteresowanie, a Severus kazał mu się przecież pospieszyć.
Zamknął oczy i potrząsnął głową, próbując pozbyć się tego obrazu ze swojej głowy, po czym zdjął slipy i okulary, odłożył je na jedną z półek, wszedł do kabiny i odkręcił zimną wodę.
O tak, nic tak nie potrafiło ostudzić jak lodowata woda. Szczękając zębami, odkręcił ciepłą i spojrzał na półkę zapełnioną różnego rodzaju buteleczkami. Jego oczy wyłowiły szampon z pokrzywy i korzenia lubczyka, z dodatkiem cynamonu i imbiru, jak udało mu się z pewnymi trudnościami odczytać na butelce. Zdjął go z półki i nalał sobie na dłoń, po czym przybliżył ją do nosa i powąchał.
Zakręciło mu się w głowie. Zapach Severusa. Był dokładnie taki sam, jak ten, który zawsze na nim czuł. A teraz będzie mógł pachnieć identycznie!
Poczuł mimowolny dreszcz. Z namaszczeniem zaczął namydlać włosy, rozkoszując się spowijającą go wonią. Jego serce biło trochę zbyt szybko, ale nie potrafił go uspokoić. Jak to możliwe, że nawet głupi aromat potrafił doprowadzić go do takiego stanu?
Ponieważ to była część Severusa. Na nim. Kolejny ślad.
Spłukał włosy i odnalazł mydło. Uśmiechnął się, kiedy poczuł dokładnie ten sam zapach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ważny był dla niego ten zmysł. Zawsze był raczej dodatkiem do reszty. Dodatkiem do widzenia, słyszenia, smakowania i odczuwania dotyku Severusa. A teraz miał tylko woń. I to wystarczało, aby mógł czuć jego obecność z taką intensywnością, jakby mężczyzna stał tuż obok, a Harry wtulał się w niego. Czy Severus odczuwał jego aromat w taki sam sposób? Czy także nie potrafił powstrzymać się przed zamykaniem oczu i wdychaniem go, kiedy Harry nie patrzył?
Dokładnie, chociaż z żalem, spłukał z siebie mydło i wyszedł z kabiny, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu ręczników. Nie było trudno je dostrzec. Zielonosrebrne z godłem Slytherinu. Wisiały w równym rzędzie tuż pod półką, na której zostawił okulary. Wziął jeden i kiedy się wycierał, nie potrafił przestać myśleć o tym, że to jest ręcznik Severusa i że on także go używa. To było... dziwne i niesamowite.
Założył slipy i okulary i podszedł do umywalki. Rozejrzał się po półkach w poszukiwaniu czegoś do zębów. Wziął pastę (ziołową!) i nałożył sobie trochę na palec.
Cholera, następnym razem będzie musiał zabrać ze sobą szczoteczkę.
Kiedy uświadomił sobie, co właśnie pomyślał, zamarł z dłonią w połowie drogi do ust.
Następnym razem? Ale czy będzie następny raz? Czy Severus pozwoli mu jeszcze kiedyś tu zanocować po tym, co Harry mu zgotował? Czy w ogóle będzie miał ochotę, aby Harry jeszcze kiedykolwiek został u niego na noc? Może to była tylko jednorazowa sprawa i teraz...
Zacisnął powieki, oddychając głęboko.
Nie, nie będzie teraz o tym myślał. Nie będzie się nad tym zastanawiał. Zaczeka na to, co się wydarzy. A jak nie będzie chciało się wydarzyć, to on już znajdzie sposób, aby tak się stało. Tak, dokładnie tak. A teraz musi się pospieszyć, ponieważ nie ma ochoty na to, żeby Snape znowu na niego wrzeszczał.
Wyszorował zęby palcem tak dokładnie, jak potrafił, wypłukał usta i podszedł do swoich ubrań. Wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i rzucił na swoje włosy zaklęcie suszące, po czym, stękając trochę i zaciskając zęby, założył na siebie spodnie i koszulę.
Naprawdę wszystko go bolało. I to potwornie.
Kiedy wyszedł z łazienki, Snape siedział w fotelu naprzeciw łóżka i najwyraźniej czekał na niego.
- Nie wiedziałem, że coś tak trywialnego, jak poranna toaleta, może ci zająć połowę dnia.
- Po prostu trochę tylko podziwiałem... - zaczął Harry i zaciął się. Jak zwykle rozpędzał się na początku zdania, żeby w połowie zorientować się, że to, co chce powiedzieć, jest idiotyczne (no bo przecież nie może się przyznać, że podziwiał jego łazienkę) i sięgał po coś, co jako pierwsze przychodziło mu do głowy, ale to nie oznaczało, że było mniej idiotyczne: - ...widoki - dokończył i skrzywił się.
Snape uniósł jedną brew.
- Widoki? W mojej łazience? Czy chcesz mi powiedzieć, Potter, że podziwiałeś mój sedes?
- Nie, tylko ten, no... umm... - mamrotał Harry, czując kompletną pustkę w głowie, wyżartą przez płonące zawstydzenie.
- Ach, oczywiście, teraz, kiedy wyjaśniłeś mi to tym rozbudowanym zdaniem, wszystko już rozumiem. Naprawdę, Potter, czasami jestem wręcz zafascynowany twoją elokwencją.
Harry patrzył w wykrzywioną złośliwym uśmieszkiem twarz mężczyzny i czuł, że z każdą chwilą robi z siebie coraz większego idiotę. I że musi to przerwać. Za wszelką cenę!
- W łóżku ci to nie przeszkadza - odparł zuchwale, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy. Błysk, który w nich dostrzegł i lekkie uniesienie brwi wyraźnie powiedziało mu, że Snape jest zaskoczony.
- Czy próbuje się pan ze mną drażnić, panie Potter? - zapytał spokojnie mężczyzna.
- Nie, odpowiadam po prostu w impertynencki sposób na twoje kąśliwe uwagi. Jeżeli nie masz nic przeciwko - odpowiedział Harry, z trudem panując nad próbującym wypłynąć mu na usta uśmiechem. Odwrócił się i sięgnął po leżące na krześle buty i skarpetki.
- Zdajesz sobie jednak sprawę z tego, że te kąśliwe uwagi bardzo szybko mogą zamienić się w coś znacznie perfidniejszego? - zapytał cicho Severus, a Harry usłyszał w jego głosie wymieszaną z rozbawieniem groźbę.
Teraz nie potrafił się już opanować. Wyszczerzył się i usiadł na łóżku.
- Tak, doskonale zdaj... ała! - jęknął, czując kłujący ból w tyłku. - Naprawdę nie wiem, jak ja będę dzisiaj chodził... - mruknął, zaciskając zęby i próbując założyć skarpetkę.
- Czy to był komplement? - zapytał gładko Severus.
To przepełniło czarę i Harry parsknął śmiechem. Położył się na plecach i śmiał się i śmiał tak długo, dopóki nie zabrakło mu tchu. Czuł, jak rozsadzająca go radość wypływa z niego przez gardło i nie potrafił jej zatamować. Było jej zbyt wiele.
- Jeżeli już skończyłeś, to byłbym wdzięczny, gdybyś wrócił do siebie i pozwolił mi się przyszykować - usłyszał głos Severusa. Wyczuł w nim rozbawienie. Skrzętnie ukrywane, ale Harry doskonale potrafił je rozpoznać i wyłuskać.
Podniósł się i odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Schylił się i szybko założył drugą skarpetkę i buty. Wyprostował się i spojrzał na przyglądającego mu się uważnie Severusa.
I to było to. Już po wszystkim. Musiał iść.
I nie było dla niego zaskoczeniem, że wcale nie chciał tego robić. Że wolałby tu zostać i nigdy stąd nie odchodzić.
Lepiej zrobić to szybko, ponieważ im dłużej tak stał i wpatrywał się w tę ciemną, wysoką sylwetkę i te czarne, obserwujące go oczy, tym trudniej było mu się poruszyć, a jego serce zdawało się drżeć, dając mu sygnały, że jeżeli on się poruszy, to ono tu zostanie.
Przemierzył w kilku krokach dzielącą ich przestrzeń i objął Severusa ramionami, przyciskając policzek do jego klatki piersiowej.
- Dziękuję. Za wszystko - powiedział cicho.
Ale mężczyzna nie odwzajemnił uścisku. Harry mógł jedynie wsłuchiwać się w jego spokojnie bijące serce i czuć na twarzy dotyk gładkiej skóry. Chciał otrzeć się o nią policzkiem, ale Severus poruszył się i zaciskając palce na jego ramieniu, uwolnił się z jego uścisku i odsunął go od siebie.
Harry spojrzał z zaskoczeniem na wycelowaną w swoją twarz różdżkę. I nie wiedział dlaczego, ale poczuł nagłe, błyskawiczne ukłucie strachu.
- Chyba nie zamierzasz pokazać się tak dyrektorowi i pozostałym nauczycielom? - zapytał Severus, wypowiadając nieznane Harry'emu zaklęcie. Chłodny prąd magii musnął jego skórę.
Fala zrozumienia zalała mu umysł i Harry uśmiechnął się mimowolnie, czując dziwną ulgę, której wiedział, że nie powinien czuć.
- Znacznie lepiej - powiedział mężczyzna, chowając różdżkę do kieszeni spodni. - Usunąłem tylko te najbardziej widoczne. Szkoda marnować mocy na pozostałe, skoro i tak niedługo pojawią się obok nich nowe. - Na usta Severusa wypłynął mroczny uśmiech i Harry poczuł uścisk w żołądku.
- Kiedy się znowu zobaczymy? - Harry sam był zaskoczony pytaniem, które wypłynęło z jego ust. Ale musiał się dowiedzieć!
- Dzisiaj na pewno nie - odparł mężczyzna, odsuwając się i odwracając w stronę łazienki. - Mam kilka spraw do załatwienia. Muszę omówić z dyrektorem niecierpiącą zwłoki sprawę pewnej niekompetentnej nauczycielki. - W jego głosie zabrzmiała nuta złośliwości i Harry mimowolnie wzdrygnął się. No tak, wiedział, że Snape o tym nie zapomni... - Dam ci znać, kiedy będę wolny. Mam nadzieję, że trafisz do drzwi?
No cóż, to ewidentnie zabrzmiało jak "do widzenia, możesz już iść, nie mam ci nic więcej do powiedzenia". Harry pokiwał głową i opuścił sypialnię. Zabrał z salonu swoją pelerynę i po raz ostatni spojrzał na małą, kolorową choinkę stojącą na stoliku. Uśmiechnął się i wyszedł.
Kiedy dotarł już do swojego dormitorium, o mało nie wpadając po drodze na Filcha, przebrał się szybko i zszedł do Wielkiej Sali na śniadanie. Snape siedział już przy stole nauczycielskim, tak samo jak reszta kadry i część uczniów. Harry bardzo chciał usiąść naprzeciw niego, ale stwierdził, że to byłoby zbyt podejrzane, gdyby mając do dyspozycji tyle miejsc, wybrał właśnie to znajdujące się naprzeciwko znienawidzonego przez siebie Mistrza Eliksirów. Usiadł więc kilka miejsc dalej, mając po drugiej stronie stołu Hagrida. Przywitał się z nim i dał się wciągnąć w dyskusję na temat niedawno odkrytej bocznej gałęzi linii smoków kornwalijskich. Wszyscy prowadzili ciche rozmowy, ponieważ wciąż czekali na resztę uczniów. Luna usiadła obok Harry'ego i obdarzyła go jeszcze bardziej promiennym uśmiechem, niż poprzedniego dnia. Wyglądało na to, że wszystko jej się układa. Harry uśmiechnął się w duchu. Cóż, jeżeli ma być szczery, to jemu także.
Tym razem dyrektor nie wygłaszał żadnej przemowy, dzięki czemu szybciej mogli zabrać się za jedzenie. Harry kątem oka obserwował Severusa, który zdawał się celowo unikać jego wzroku. Cóż, najwyraźniej po tym, co Harry wyprawiał wczoraj pod stołem, chciał ograniczyć ich kontakt do minimum. Pod koniec posiłku zobaczył, jak Severus pochyla się do dyrektora i szepcze mu coś do ucha. Ogarnęły go złe przeczucia. Przestał jeść i obserwował, jak profesor Dumbledore marszczy brwi i spogląda na Severusa, a następnie na siedzącą kilka miejsc dalej Tonks. Po chwili dyrektor skinął głową i powrócił do posiłku. Harry spojrzał w swój talerz. Nagle zaczął mieć nieprzyjemne wyrzuty sumienia. Gdyby wtedy nie poszedł do Snape'a, prawdopodobnie mężczyzna w ogóle nie dowiedziałby się o niefortunnym zakończeniu imprezy w Hogsmeade. I teraz Tonks będzie miała kłopoty. Wiedział, że Snape jej tego nie daruje.
Cholera!
Kiedy śniadanie dobiegło końca, dyrektor podszedł do Tonks i szepnął jej coś na ucho, po czym razem z nią i ze Snape'em opuścił Wielką Salę.
Luna spojrzała na niego pytająco. Harry wzruszył ramionami, udając, że nie wie, o co chodzi i czując się jak skończony drań. Zjadł resztę tego, co miał na talerzu i szybko wyśliznął się z Wielkiej Sali, wracając do swojego dormitorium i unikając rozmowy z kimkolwiek, a w szczególności z Luną.
Położył się na łóżku i westchnął. Co miał teraz do roboty? Poza spędzaniem czasu ze Snape'em nie miał na te wolne dni żadnych planów. Powinien odwiedzić Hagrida, obiecał mu wczoraj, że do niego zajrzy, ale w tej chwili jakoś nie bardzo...
Podskoczył wystraszony, kiedy usłyszał stukanie w okno. Na parapecie siedział Fawkes. Harry zamrugał, zaskoczony i podszedł do okna, aby je otworzyć. Feniks trzymał w dziobie niewielką karteczkę. Wręczył ją Harry'emu, rozpostarł swe wspaniałe, iskrzące w słońcu skrzydła i odleciał.
Harry wrócił do łóżka, czując nieprzyjemne napięcie w żołądku i otworzył liścik.
Harry, chciałbym cię prosić, abyś natychmiast przyszedł do mojego gabinetu. To bardzo ważne.
Albus Dumbledore
Przełknął ślinę.
No to ma kłopoty...
Harry wyszedł z gabinetu dyrektora, czując się tak, jakby właśnie przed chwilą stoczył walkę z całym zastępem Śmierciożerców. Dopiero kiedy znalazł się na dole, przestał słyszeć dobiegające z pomieszczenia krzyki.
Wciąż czuł na sobie wzrok Severusa i Tonks, kiedy profesor Dumbledore kazał mu opowiedzieć swoją wersję wydarzeń z imprezy i powrotu do Hogwartu. Wciąż pamiętał to wrażenie rozdarcia pomiędzy lojalnością do Snape'a a sympatią dla Tonks. To było paskudne uczucie, stać tam i nie potrafić wydusić z siebie słowa, ponieważ cokolwiek by nie powiedział, to i tak pogrążyłby Nimfadorę, a Severus wbijał w niego spojrzenie mówiące "jeżeli tylko spróbujesz jej bronić, to będziesz miał poważne kłopoty!".
Co miał, do cholery, zrobić?
Wymamrotał w końcu, że sam niewiele pamięta, że na imprezie pojawił się alkohol i że wszyscy go pili, ale Tonks chyba o tym nie wiedziała. Pod wpływem płonącego spojrzenia na karku dodał, że możliwe, iż wiedziała, ale nie spodziewała się, że wszyscy się tak pospijają i że oni nie chcieli wpakować jej w kłopoty. A wracając ze wszystkimi, to już naprawdę niewiele pamiętał i to prawda, co powiedział profesor Snape, że Harry zasnął na korytarzu i profesor go obudził i pomógł mu dotrzeć do dormitorium.
Chyba nigdy w życiu nie czuł takiego zażenowania, no, nie wliczając oczywiście sytuacji po wypiciu eliksiru Desideria Intima na lekcji.
Kiedy tylko Harry skończył, Severus ponownie przeszedł do ataku na całkowicie rozbitą Tonks.
- Widzi pan, dyrektorze, do czego doprowadza zatrudnianie aurorów. - Severus wypowiedział to słowo niczym najgorszą obelgę. - Najpierw Potter niemal zginął przez tego szaleńca Moody'ego, a teraz twój drogi Złoty Chłopiec znowu znalazł się w niebezpieczeństwie przez niekompetencję kolejnego aurora. Następnym razem chłopak nie będzie miał tyle szczęścia.
Ciche wtrącenie Harry'ego, że to nie był prawdziwy Moody zostało przez Severusa całkowicie zignorowane. Mężczyzna wydawał się pławić w nienawiści do Nimfadory i każdy jej błąd był dla niego niczym triumf. Ale czerwona z gniewu Tonks nie była mu dłużna:
- Tak, a pod twoją opieką byłby z pewnością bezpieczny! Potrafisz tylko gadać, a kiedy trzeba się wykazać, zaszywasz się w jakiejś ciemnej norze w swoich lochach! Gdzie byłeś w zeszłym roku, kiedy...?
Nagła zmiana ciśnienia powiedziała Harry'emu, że Tonks posunęła się za daleko i że Snape jest na granicy wybuchu. Mężczyzna znalazł się przy niej w kilku krokach i śmiertelnie lodowatym głosem wysyczał jej prosto w twarz:
- Ty bezczelna ignorantko, znam takie zaklęcia, o których ci się nie śniło. Lepiej nie wybieraj się na żadne nocne spacery, bo może przydarzyć ci się jakiś niefortunny wypadek i zostaniesz odesłana na bardzo długi odpoczynek do Munga.
- Severusie! - Głos dyrektora był podniesiony i wyjątkowo surowy. - Nie życzę sobie tego typu uwag. Oboje jesteście członkami grona pedagogicznego.
Widząc że Severus niemal wibruje z wściekłości, Harry wolałby stanąć oko w oko ze stadem rogogonów węgierskich, niż znaleźć się w tej chwili sam na sam ze znajdującym się w takim stanie Snape'em.
Na szczęście dyrektor oszczędził mu dalszej męki, podziękował za pomoc i poprosił o opuszczenie gabinetu, a Harry jeszcze nigdy nie poczuł takiej ulgi, wychodząc z tego pomieszczenia. Sytuacja nie była zbyt wesoła. Wiedział, że Severus potrafi mówić różne perfidne rzeczy, kiedy jest wściekły, ale nigdy nie spodziewał się, że posunie się aż do grożenia innemu nauczycielowi w obecności dyrektora szkoły.
Dlaczego on aż tak nienawidził Tonks? Wyglądało na to, że Severus ogólnie nie przepada za aurorami i może to było głównym czynnikiem. Zresztą czasami wydawało mu się, że Severus nienawidzi wszystkich ludzi na świecie. Jego rodziców, Syriusza, Lupina, Tonks, Weasleyów, jego przyjaciół, wszystkich uczniów w szkole i chyba także wszystkich nauczycieli. Może jedynym wyjątkiem był Dumbledore. Albo był to po prostu pewnego rodzaju respekt i Severus skrzętnie ukrywał swoją nienawiść.
A co w takim razie z nim? Przecież po tym wszystkim, co się pomiędzy nimi wydarzyło... Po wczorajszej nocy...
Nie, Harry był niemal pewien, że jest chyba jedyną osobą na świecie, której Severus nie nienawidzi. A to było bardzo miłe uczucie.
Uśmiechnął się do swoich myśli i nagle zorientował się, że dotarł już do dormitorium. Cóż, równie dobrze mógłby wziąć prezent dla Hagrida i pójść do niego teraz. Może przestanie wtedy myśleć o Snapie. Chociaż na chwilę.
U Hagrida spędził niemal całe popołudnie. Półolbrzymowi bardzo spodobała się uprząż na smoki, którą podarował mu Harry. On dostał w prezencie bransoletę z kłów krakwatów, ponieważ, jak wytłumaczył mu Hagrid, zwierzęta te co jakiś czas zmieniają uzębienie, a ich kły są wyjątkowo rzadkie i drogocenne, no i takie "zajefajne".
Tak, Harry musiał się zgodzić, że długie, ostre jak szpilki żółtawe kły są bardzo "zajefajnie". Szczególnie, kiedy wyglądają tak, jakby wbijały się w przegub dłoni.
Przyjaciel nalał mu mocnej jak żelazo herbaty z mlekiem i przez długi czas gawędzili o różnych sprawach Hogwartu i najdziwniejszych zwierzętach, jakie Hagrid kiedykolwiek spotkał. Później półolbrzym zabrał Harry'ego do Zakazanego Lasu, aby pokazać mu, jak wyrosły jego "krakwatki". Przez jakieś pół godziny przedzierali się przez pokryte śniegową czapą krzaki, aby dotrzeć do polany, której Harry kompletnie nie znał. Zaczaili się w krzewach, Hagrid poprosił go, aby rzucił na nich zaklęcie maskujące i czekali.
- Zawsze jak jest taka słoneczna pogoda to wyłażą na żer, bo lubią się wygrzewać w słoneczku, podczas rozrywania na kawałki i zjadania swoich ofiar.
- Uhm - mruknął cicho Harry, starając się być jak najmniej widocznym, ponieważ ta część o rozrywaniu i zjadaniu wybitnie mu się nie spodobała.
- O, tam jest jeden! Widzisz? - Hagrid wyciągnął wielką rękę wskazując na opancerzone, sześcionogie stworzenie wielkości szafy, które wyszło spomiędzy drzew. Błyszczące w słońcu trzy pary oczu i szczęka pełna "zajefajnych" żółtych kłów dopełniały przerażającego widoku. Ostatni raz, kiedy widział te stworzenia, sięgały mu do pasa, a teraz...
Cofnął się mimowolnie i nastąpił na leżącą pod śniegiem gałąź, która złamała się, wydając z siebie wyjątkowo donośny dźwięk.
Zwierzę odwróciło się błyskawicznie i wbiło w miejsce, w którym stał Harry, cały zestaw swoich czarnych jak węgle oczu.
- Eee... Hagridzie. - Harry starał się mówić bezgłośnie, ale zdawał sobie sprawę, że nie bardzo mu to wychodzi. - Jesteś pewien, że one nas nie zaatakują?
- Nie no, gdybym był pewien, to byśmy się nie maskowali, nie? Więc uważaj, gdzie łazisz, bo one potrafią być diabelnie szybkie, a nie mam przy sobie proszku z igieł szpiczaka.
- Czego? - Harry zatrzymał się, bojąc się przesunąć stopę nawet o milimetr.
- Taki proszek, co to najlepiej działa na ukąszenia krakwatów. Wyciąga jad i wysusza ranę. Podobno w księgach uzdrowicielskich piszą, że najlepszy jest eliksir ze skrzeku żaberta, ale raz go wypróbowałem i rana śliniła mi się przez dwa tygodnie. Niemal wyciągnąłem kopyta. Na szczęście znajomy, od którego kupiłem jaja krakwatów przysłał mi sowę, żebym spróbował zdobyć trochę igieł szpiczaka, roztarł je na miazgę i wsmarował w ranę. I uwierzysz, że już po dwóch dniach przeszło? Trzeba by napisać do tych mądrych głów, co to piszą te książki, żeby to dodały. Trochę za mało się na tym znają. Ale nie dziwię się, w końcu odkryto je niedawno. To znaczy, krakwaty, a nie uzdrowicielskich czarodziejów, ma się rozumieć.
Harry słuchał jednym uchem, obserwując jak olbrzymie stworzenie rzuca się na przebiegającego w pobliżu zająca i łamie mu kark jednym kłapnięciem paszczy wyposażonej w ostre jak szpilki kły. Harry wątpił, że jakikolwiek proszek byłby mu w stanie pomóc, gdyby to samo spotkało na przykład jego rękę, nogę albo głowę.
Poprosił Hagrida o jak najszybsze ulotnienie się z tego miejsca, ponieważ "było mu już zimno" i z ulgą ruszył w drogę powrotną do chatki.
- A co z tymi atakami? Zmieniło się coś? - zapytał na pozór od niechcenia, ale wyczuł, jak półolbrzym się spiął.
- Wiesz, Harry, że nie wolno mi o tym z tobą gadać.
- Przecież nikomu nie powiem, Hagridzie - naciskał. Naprawdę był ciekaw.
- Wiem, ale dyrektor obdarłby mnie ze skóry, gdyby dowiedział się, że ci o tym opowiedziałem.
Harry westchnął. Dobra, może poczekać. W końcu kiedyś Hagrid i tak się wygada. Znał go na tyle, aby być tego niemal pewnym.
Dotarli do chatki, porozmawiali jeszcze chwilę i wspólnie wrócili do zamku na obiad. Ani Severusa, ani Tonks nie było na posiłku. Wyglądało na to, że nie mogą na siebie patrzeć i aby uniknąć swojego towarzystwa, postanowili po prostu omijać szerokim łukiem miejsca, w których mogliby się spotkać. Harry miał tylko szczerą nadzieję, że dyrektor nie dopuścił do tego, żeby się nawzajem pozabijali. Luna była niezwykle milcząca i wyglądała na strapioną. I Harry po raz kolejny, patrząc na spuszczoną głowę przyjaciółki, poczuł silne wyrzuty sumienia.
To wszystko, absolutnie wszystko było jego winą. Musiał coś zrobić, musiał jakoś...
Niech to szlag!
Po skończonym posiłku poprosił, aby spotkała się z nim na błoniach za pół godziny i pobiegł do swojego dormitorium po prezent dla niej. Podczas wizyty w Hogsmeade na przedświątecznych zakupach miał trudności z wybraniem czegoś, co pasowałoby do Luny i jej nietypowego image'u. Ale w końcu zdecydował się na nakrycie głowy w kształcie wystającej z czaszki dodatkowej ręki, która poruszała się i łapała wszystko, co było w jej zasięgu oraz lewitującą torebkę ozdobioną pomalowanymi w różne wzory i kolory paznokciami. Miał szczerą nadzieję, że sztucznymi.
Luna była zachwycona prezentami.
- Och Harry, zawsze chciałam mieć trzecią rękę! Pomyśl tylko, co można by nią robić. Można na przykład drapać ludzi po karku, albo łapać Nargle. - Harry zachował dla siebie swoje myśli, że równie dobrze można to robić pozostałymi dwiema rękami. - Ja też mam dla ciebie prezent, ale z powodu... to znaczy z pewnego zupełnie niezwiązanego ze mną powodu, całkowicie o nim zapomniałam. Zaraz ci go przyniosę.
- Nie trzeba. - Harry zatrzymał przyjaciółkę i przełknął ślinę. Jak można przeprosić kogoś w taki sposób, aby ten ktoś nie dowiedział się o tym, że chcesz go przeprosić, bo tak naprawdę, to w ogóle nie powinieneś wiedzieć o tym, że powinieneś go przeprosić?
No dobra, mniej więcej o to chodziło.
Odgarnął śnieg z ławki i usiadł na niej. Luna założyła na głowę kapelusz i patrzyła, jak ręka dynda jej przed oczami.
- Ekhem... - zaczął nieco niepewnie, nadal nie wiedząc, jak to powiedzieć. - Słyszałaś o tej awanturze pomiędzy Snape'em a Tonks?
Twarz Luny gwałtownie spięła się, ale dziewczyna próbowała nie dać tego po sobie poznać. Odsunęła próbującą złapać ją za nos dłoń i wbiła wzrok w zdeptany śnieg.
Harry wziął głęboki oddech.
- Dyrektor wezwał mnie do gabinetu, bo Snape oskarżył Tonks o to, że nie potrafi się nami zajmować i że naraziła nas na niebezpieczeństwo. Bo ja... przypadkowo wpadłem na niego, kiedy wracaliśmy do zamku. - Jakimż jesteś kłamcą, Harry Potterze! - No i on się wkurzył i pobiegł do dyrektora i wywiązała się awantura i teraz jest mi ogromnie przykro z tego powodu, że Tonks wpadła przeze mnie w kłopoty. Naprawdę przykro. I tak sobie pomyślałem, że może... Że chciałbym o tym komuś powiedzieć, żeby móc to z siebie wyrzucić, a mam tutaj tylko ciebie i... - Lepiej, żeby już skończył, bo zaraz może palnąć coś naprawdę głupiego. - Próbowałem go powstrzymać, ale wiesz, jaki on jest. Chciałem tylko to powiedzieć. Że bardzo mi przykro.
Spojrzał na Lunę i odkrył, że dziewczyna wpatruje się w niego dziwnie zmrużonymi oczami. Wyglądała, jakby błądziła myślami gdzieś daleko. A może bardzo blisko.
- W porządku - odezwała się w końcu cicho. - To nie twoja wina. I... cieszę się, że wiesz.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem. Oczy Krukonki połyskiwały. Po raz kolejny Harry doznał dziwnego wrażenia, jakby wiedziała o wiele więcej i spoglądała o wiele głębiej niż reszta ludzi.
- Ja... domyśliłem się podczas imprezy. Wcześniej tylko podejrzewałem, ale jak zobaczyłem - jak się obmacujecie i pieścicie - jak na siebie patrzycie i jak zachowujecie się w swoim towarzystwie, to już byłem niemal pewien. Wiem, na co zwracać uwagę, bo przecież ja też...
- Ja się naprawdę cieszę, że ty wiesz. Tonks... ona nie chciała, żeby ktokolwiek się dowiedział. Ale ty jesteś przecież moim przyjacielem, Harry. Prawda?
- Oczywiście - zapewnił szybko chłopak, słysząc wahanie w głosie Krukonki.
- No więc od dawna chciałam ci powiedzieć. Żebyśmy oboje mieli sekret i żeby nie było... tak ciężko.
Tak ciężko...
- Uhm - mruknął Harry, nie wiedząc, co powiedzieć. Zawsze był kiepski w tego typu rozmowach. Szczególnie kiedy dochodziło do tematu jego związku z Severusem.
- Kiedy ma się obok siebie kogoś, kto cię rozumie, to jest o wiele, wiele lżej. Ale proszę cię... nie mów mu nic. On nienawidzi Nimfadory i... Wiem, Harry, że jest z tobą i przykro mi, ale... boję się.
Harry poczuł ukłucie w żołądku. Doskonale wiedział, czego Luna mogła się bać, jednak wolałby rzucić się na pożarcie stada krakwatów, niż zmartwić ją jeszcze bardziej i zobaczyć smutek w jej dużych, wiecznie optymistycznie patrzących na wszystko oczach.
- Nie stracisz jej. Nic mu nie powiem, obiecuję.
Ponieważ powiedział już dawno... Więc to nie było tak do końca kłamstwem. Prawda?
Luna uśmiechnęła się promiennie i wyplątała ze swoich włosów próbującą skołtunić je rękę.
- Niegrzeczna ręka! Jak będziesz się tak zachowywać, to cię zwiążę! - Ręka wycofała się i wyciągnęła do niej środkowy palec. - Jest fantastyczna! - Luna wyglądała tak, jakby zupełnie zapomniała o wcześniejszej rozmowie, a Harry poczuł spływający mu po plecach strumień ulgi. - Masz, ponieś mi torebkę. - Włożyła w grążącą jej pięść uchwyt i pomachała Harry'emu. - Zobaczymy się później. Mam bardzo pilne spotkanie z Wiesz-Kim. Bardzo dziękuję za prezenty.
Harry patrzył, jak odchodzi, podskakując beztrosko na skrzypiącym śniegu i po raz pierwszy w życiu pożałował, że on tak nie potrafi. O ile prostszy stałby się wtedy świat...
Posiedział jeszcze trochę na zimnie i wrócił do swojego dormitorium. Załatwił już wszystkie sprawy i teraz nie miał zupełnie nic do roboty. Były święta i prawdopodobnie nikt dzisiaj nie zamierzał nic robić, więc pozostało mu tylko wylegiwanie się w łóżku przez resztę popołudnia.
Położył się na pościeli, założył ręce za głowę i wbił wzrok w sklepienie nad swoim łóżkiem.
W zamku panowała aksamitna cisza. Był jedynym Gryfonem, który został na święta w Hogwarcie. I pomimo tego, że był sam, wcale nie czuł się samotny. Nareszcie mógł odpocząć, nareszcie mógł robić to, co chciał. Nareszcie mógł po prostu leżeć na łóżku przez kilka godzin i rozmyślać, nie niepokojony przez nikogo, niezaczepiany przez usiłującego nakłonić go do gry w eksplodującego durnia Rona albo proszącego o pomoc w nauce Neville'a. Albo zamęczającą go odrabianiem lekcji Hermionę.
Nareszcie miał czas, aby pomyśleć o wszystkim, co wydarzyło się wczoraj wieczorem i w nocy.
Był tylko on. I wspomnienia.
Zamknął oczy i przypomniał sobie, jak to było czuć na skórze dotyk ciepłych warg Severusa. Włożył dłoń pod koszulę i położył ją na swojej klatce piersiowej. Próbował palcami wyczuć miejsca, w których dotykały go usta Snape'a, ale wiedział, że to niemożliwe.
Wciąż nie potrafił uwierzyć w to wszystko, co się wydarzyło. Ale to było takie realne... palce i usta i dłonie Severusa wszędzie na nim. I jego język... O tak, język. Nie potrafił powstrzymać nagłego spięcia w lędźwiach, kiedy przypomniał sobie, jak ten gorący język zsuwał się coraz niżej i niżej po jego placach, aż w końcu dotarł do wejścia i Harry poczuł eksplozję żaru ocierającą się o to szczególne miejsce.
Severus Snape. Lizał go. TAM.
Za każdym razem, kiedy o tym myślał, kręciło mu się w głowie. Oczami wyobraźni widział tę ciemną głowę zanurzoną pomiędzy jego pośladkami, długi język, wysuwający się z pomiędzy cienkich warg i mokry czubek dotykający jego wejścia.
Zadrżał i zacisnął oczy, czując kolejne szarpnięcie w lędźwiach.
Jednego był pewien. Nigdy w życiu nie czuł jeszcze czegoś tak... niewyobrażalnie cudownego. Nie licząc oczywiście każdego orgazmu, do którego doprowadzał go Snape.
Pamiętał niemal każdy oddech, zarówno swój, jak i Severusa. Każdy dotyk, każde pchnięcie. Każdy pocałunek. Bo przecież Snape całował go. Może nie w usta, ale wszędzie, gdzie tylko był w stanie dosięgnąć. I to wciąż wydawało mu się nadzwyczajne. I zbyt piękne, aby było prawdziwe. Ale było! Tak, z pewnością było absolutnie realne!
Także to, jak wyglądały ich splecione dłonie. Jak ciepła była ręka Snape'a, rozgrzana przez uścisk Harry'ego, jak duża wydawała się w porównaniu z jego dłonią i jak miażdżyła jego palce, kiedy Severus dochodził w jego wnętrzu. A Harry mógł to wszystko oglądać. Snape pozwolił mu na to. Pozwolił mu spijać ten wspaniały widok ze swojej twarzy i rozkoszować się nim. A Harry korzystał do woli.
Błagaj.
Głos, wypowiadający to słowo był tak ostry, że przedarł się przez jego umysł niczym klinga przecinająca mgłę. I nadal wywoływał w nim bolesny skurcz wszystkich mięśni i nerwów w jego ciele.
Dlaczego, kiedy tylko je sobie przypominał, czuł się tak, jakby wszystko się w nim zatrzymywało na ułamek sekundy i próbowało rozerwać go od środka? Dlaczego, pomimo że coraz częściej odważał się myśleć o czułości w łóżku, to nadal tego typu zachowanie ze strony Severusa doprowadzało go niemal do natychmiastowego orgazmu?
Westchnął i przewrócił się na bok, podciągając nogi.
I na dodatek, po tym wszystkim, co Severus mu dał, po tym wszystkim, co mu ofiarował... został z nim. To była największa niespodzianka. Myślał, że Snape wstanie i po prostu odejdzie, a on przysunął się do niego i zaczął go głaskać.
Harry zacisnął powieki jeszcze mocniej, pragnąc przywołać to uczucie absolutnego ukojenia, którego doświadczał, kiedy dłoń Snape'a łagodnie gładziła jego włosy. I zastanawiał się, czy to się jeszcze kiedykolwiek powtórzy? Czy był to tylko jednorazowy gest? Chciałby, tak bardzo chciałby, aby Severus zostawał z nim częściej, aby mógł czuć jego bliskość, jego uspokajający dotyk. Aby mógł znowu poczuć tę jedność.
Udało mu się zrobić kolejny trudny krok, obalić następną ścianę, z której były zbudowane mury wokół Severusa. A może nawet kilka za jednym zamachem?
Starał się nie myśleć o tym chłodnym poranku, o tym, że Snape go nie przytulił, nie odwzajemnił żadnego gestu. Ponieważ nawet gdyby chciał, to nie potrafił sobie tego wytłumaczyć.
Może po prostu był zły? Może zawsze rano ma zły humor? Skąd Harry mógłby to wiedzieć, skoro po raz pierwszy widział go o tak wczesnej porze?
Tak, to na pewno tylko to. No bo co mogłoby zmienić się przez jedną noc?
Wspomnienia z nocy niemal natychmiast przywołały wspomnienia ze snu i Harry błyskawicznie zamknął swój umysł przed napływającymi do niego falami strachu.
To był tylko durny sen. Nie będzie go sobie przypominał! Nie będzie!
Musi myśleć o Severusie. Tylko i wyłącznie o nim i o tym wszystkim, co od niego otrzymał. Severus go przytulił. I pocałował jego skroń. I dłoń.
Harry otworzył oczy i spojrzał na wewnętrzną stronę swojej ręki.
Kiedyś nawet sobie nie wyobrażał, że to wszystko może zajść aż tak daleko. Że jemu uda się dojść tak daleko. Przecież na początku... Severus nie potrafił zdobyć się nawet na to, aby go po prostu przytulić. A teraz robił te wszystkie rzeczy i...
Harry nagle wstrzymał oddech, kiedy pewna myśl wtargnęła do jego umysłu i zaczęła krzyczeć mu do ucha.
Oczywiście. Przecież Snape... uczył się. Uczył się od niego. Uczył się każdego najdrobniejszego gestu.
Kiedy Harry zaczął się do niego przytulać, po pewnym czasie mężczyzna zaczął także sam go obejmować. Co prawda, wymagało to pewnego wysiłku, ale w końcu dopiął swego. I teraz nie musiał nawet prosić, aby to otrzymać. Później Harry zaczął całować jego szyję i ucho. Podczas ich pierwszego razu na fotelu. A Severus zrobił to samo, kiedy Harry przyszedł do niego i obciągnął mu przy drzwiach. Pocałował go w szyję. A do jego ucha dobrał się, kiedy wziął go przy drzwiach po sytuacji z Ginny w łazience.
Naśladował go. Naśladował go od samego początku.
Harry pamiętał, jak pogłaskał mężczyznę po twarzy, kiedy przyszedł do niego w depresji, a Snape go pocieszył. I kilka dni później, gdy Harry dał mu urodzinowy prezent, Severus zrobił to samo. Także go pogłaskał.
A teraz...
Harry spojrzał na swoją otwartą dłoń.
A teraz pocałował go w rękę. Tak jak Harry czynił to niejednokrotnie. Nie wspominając już o całowaniu torsu, sutków i wszystkiego, czego tylko wygłodniałe usta były w stanie dosięgnąć.
Tak, Severus uczył się od niego. Uczył się czułości i pewnej delikatności. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegł?
A więc czy możliwe było... aby Harry mógł nauczyć go jeszcze czegoś? Czegoś, czego naprawdę pragnął. Może Snape... może mógłby kiedyś także... wziąć do ust jego penisa?
Sam ten pomysł wydawał mu się w tej chwili absurdalnie nieprawdopodobny, ale po tym, co wydarzyło się ostatnio i co Harry teraz zrozumiał, zaczynała kiełkować w nim nadzieja.
Zastanawiał się, jakby to było poczuć zaciskające się na główce ciepłe wargi i gorący język ślizgający się po trzonie... Nikt mu nigdy czegoś takiego nie zrobił. A sądząc po reakcjach Snape'a, kiedy Harry robił to jemu, musiało to być zniewalające uczucie. Może Severus tego nie robi, bo nie wie, że Harry by tego chciał? Do tej pory, za każdym razem, kiedy czegoś pragnął, w jakiś sposób dawał mu to do zrozumienia. Oczywiście nie był idiotą i wiedział, że były pewne rzeczy, których Severus nigdy by mu nie dał, ale po ostatniej nocy Harry musiał zweryfikować kilka swoich pragnień i odkrył, że niektóre z nich zaczęły pojawiać się w jego zasięgu. I naprawdę byłby idiotą, gdyby nie spróbował ich zdobyć.
A więc postanowił. Będzie musiał w jakiś sposób pokazać Severusowi, że także chciałby poczuć jego usta i język na swoim penisie.
Merlinie, już sama ta myśl doprowadzała go do szaleństwa.
Potrząsnął głową, usiłując wyrzucić z niej obraz czarnych włosów muskających jego uda i tych cienkich warg, otwierających się na przyjęcie błyszczącej główki jego penisa.
Cholera!
Teraz już naprawdę zaczął mieć problemy z oddychaniem i z przestrzenią w spodniach.
Przewrócił się ponownie na plecy, otwierając oczy i biorąc głęboki oddech.
Jeżeli głębiej się nad tym wszystkim zastanowić, to przecież on także nauczył się od Severusa wielu rzeczy. Pamiętał swoją początkową nieśmiałość, kiedy nie potrafił przy Severusie wydukać nawet jednego sensownego zdania. To, co odkrył po wypiciu eliksiru, całkowicie zmieniło jego stosunek do tego mężczyzny. Zniknęła cała zajadłość i arogancja, z którą zazwyczaj z nim rozmawiał. Za każdym razem, kiedy widział Snape'a, czuł się zawstydzony i zażenowany, a to wcale nie pomagało w prowadzeniu przynajmniej znośnej konwersacji. Ale przez cały ten czas nauczył się pewnego rodzaju bezczelności. Uodpornił się na jego złośliwe uwagi i potrafił na nie odpowiadać. Stał się pewniejszy siebie. Pozwalał sobie na coraz więcej, posuwał się do przodu, balansując na cienkiej linie, a kiedy z niej spadał... zawsze w jakiś sposób udało mu się jej złapać.
W zasadzie to było dziwne. Teraz, kiedy wracał pamięcią do kilku takich sytuacji, które miały ostatnio miejsce... zauważył pewien schemat. Za każdym razem, kiedy próbował uciec albo oddalić się... Severus go zatrzymywał. Zawsze. Nigdy nie pozwalał mu się wymknąć, tak jakby próbował za wszelką cenę utrzymać go przy sobie, jakby przywiązał go do siebie na niewidzialnej smyczy, którą tylko czasami poluzowywał, a kiedy Harry za bardzo się oddalał, natychmiast przyciągał go do siebie z powrotem.
Nie miał pojęcia, dlaczego do jego głowy wkradły się takie myśli. Ale cieszył się z nich. Wiedział, że to coś oznacza, ale nie odważał się na razie wyciągać żadnych pochopnych wniosków. Miał tylko wrażenie, jakby otrzymał dodatkową linę pod drugą stopę, aby zawsze mógł utrzymać równowagę. Bo teraz już wiedział... no, podejrzewał... że Severus go zatrzyma. A to było miłe uczucie. Tak samo miłe, jak świadomość, że Severus uczy się od niego tych wszystkich gestów. Nawet pomimo tego, że Harry sam nie był żadnym specjalistą od czułości.
Przez pierwsze jedenaście lat swojego życia nie otrzymał ani jednego pocałunku, ani jednego przytulenia, ani jednego ciepłego słowa. Wtedy myślał, że tak ma być. Że nie zasługuje na to. Mógł tylko obserwować, jak ciotka Petunia głaszcze, tuli i całuje swojego "kochanego Dudziaczka" i zastanawiać się, jakby to było samemu to poczuć. Ale szybko porzucał takie myśli, uważając, że skoro tego nie dostaje, to najwyraźniej naprawdę na to nie zasługuje. Dursleyowie zawsze mu to wmawiali. Że jest do niczego, że nic mu się nie należy. I Harry nawet nie próbował po to sięgać, wiedząc, że to wszystko nie jest dla niego.
Ale potem znalazł się w Hogwarcie. Miejscu pełnym roześmianych, sympatycznych ludzi, którzy wmawiali mu z kolei, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. I trafił w ramiona pani Weasley, która pokazała mu, jak to jest czuć się kochanym, jak to jest czuć bliskość i ciepło. I była też Hermiona, która przytulała go przy każdej możliwej okazji. I każdy najdrobniejszy gest, który otrzymywał, stawał się dla niego niezwykle ważny. Stawał się dla niego synonimem przywiązania, czułości i tego niesamowitego uczucia ciepła w sercu, które rozgrzewało jego wnętrze i wydawało mu się, że płonie w nim jasne światło, które już nigdy nie pozwoli mu pogrążyć się w samotności. I w ciemności.
Był całowany, przytulany, głaskany i to było miłe, jednak nigdy nie odczuwał zbytniej potrzeby odwzajemniania się. Te gesty były dla niego zbyt ważne i chciał je podarować komuś szczególnemu. A teraz spotkał tę szczególną osobę i nie potrafił przestać dawać mu tego wszystkiego, czego się nauczył. I także chciał go tego nauczyć. Przekazać tę "wiedzę" dalej. Chciał, aby Severus również poczuł to ciepło i przywiązanie. I chyba mu się to udawało. Nawet pomimo tego, że sam przecież nadal niewiele wiedział o... miłości.
Pamiętał, jak czasami wuj Vernon i Dudley wyjeżdżali, aby załatwiać jakieś "męskie sprawy", które prawdopodobnie polegały na siedzeniu przez pół dnia nad rzeką z kijem w ręku i czekaniu, aż jakaś głupia ryba nabierze się na to dziwne czerwone coś pływające jej nad głową. Harry zostawał wtedy z ciotką Petunią, która uwielbiała oglądać wszelkiego typu argentyńskie i brazylijskie seriale. Czasami z nudów ukrywał się za drzwiami i próbował oglądać je razem z nią. Zawsze zastanawiał się, dlaczego ci ludzie zachowują się tak idiotycznie, jak gdyby ich mózgi wyjadły gnębiwtryski, jakby to powiedziała Luna. Wpatrywali się w siebie przez pół godziny, wzdychając jeden do drugiego i na przemian po sto razy powtarzając swoje imiona, a ciotka Petunia pociągała nosem i wycierała oczy chusteczką.
Przez większą część dzieciństwa miłość właśnie tak dla niego wyglądała. Zawsze go te filmy nudziły i po piętnastu minutach szedł zająć się czymś innym, powtarzając sobie, że wolałby zjeść wielką ośmiornicę, niż kiedykolwiek tak się zachowywać.
Ale pewnego dnia, kiedy miał dwanaście lat i był na wakacjach u Dursleyów, jego poglądy zostały błyskawicznie zweryfikowane. Został sam w domu na noc i mógł oglądać telewizję do woli. I przerzucając kanały, natrafił na coś dziwnego. Zobaczył mężczyznę i kobietę, całkowicie nagich i robiących jakieś wygibasy. Oboje dyszeli i poruszali się dziwnie. I pomimo tego, że nie wiedział jeszcze, co to oznacza, poczuł niezwykłe ciepło w żołądku i dolnych partiach ciała i przez kilka następnych dni chodził z nieobecnym wyrazem twarzy i obrazem tych ludzi przed oczami, nie potrafiąc zrozumieć, co się z nim dzieje.
To podobało mu się o wiele bardziej, niż wzdychanie do kogoś i powtarzanie czyjegoś imienia. Na trzecim roku powiedział o tym Ronowi, ale ten zarumienił się tylko i poprosił, żeby nie wspominał o tym przy jego mamie. I przy Hermionie.
Na czwartym roku po raz pierwszy miał kontakt z czasopismami dla dorosłych, które Seamus zwędził swoim starszym kuzynom. Był to magazyn dla czarodziejów, więc pary na zdjęciach poruszały się tak, jak w filmie, który Harry oglądał. Wszyscy chłopcy w dormitorium, poza Neville’em, który siedział w kącie zarumieniony jak piwonia, wpatrywali się w obrazki błyszczącymi oczami i wzdychali do znajdujących się na zdjęciach kobiet. Czasami nawet do takich, obok których nie było żadnego mężczyzny. Pokazywali sobie nawzajem ich piersi i uśmiechali dwuznacznie. Harry próbował ich naśladować, ale nic nie potrafił poradzić na to, że podniecają go tylko te zdjęcia, na których jest para. Wtedy jeszcze nie wiedział, dlaczego.
Pod koniec roku postanowił wykonać eksperyment. Pożyczył od Seamusa jeden magazyn i w środku nocy, kiedy wszyscy już spali, otworzył go i zaczął się dotykać. I kiedy po raz pierwszy poczuł tę niewyobrażalną falę przyjemności pochłaniającą całe jego ciało, pomyślał, że zaraz umrze ze szczęścia. Po piętnastu minutach zrobił to ponownie. Był tak podniecony, że wystarczało mu zaledwie kilka pociągnięć, aby dojść. Bardzo szybko nauczył się też usuwać ślady swoich wybryków. Spędził pół wakacji otoczony zamówionymi przez siebie czasopismami i kiedy na piątym roku powrócił do Hogwartu, postanowił spróbować doznać tego samego na żywo. Ale nieśmiałość w stosunku do dziewczyn pokrzyżowała wszystkie jego plany. Nic na to nie mógł poradzić, że nie potrafił z nimi rozmawiać. Cho mu się naprawdę podobała. A przynajmniej wtedy tak mu się wydawało. I pomimo że obściskujące się na zdjęciach pary zaczęły go coraz mniej podniecać, próbował dalej, szczególnie kiedy nasłuchał się o wakacyjnych "przygodach" Deana i Seamusa.
Jednak jedynym, do czego udało mu się doprowadzić, był pocałunek z Cho. Który okazał się całkowitą klapą. Zawsze sądził, że poczuje ten sam żar, który go zalewał, kiedy się dotykał, wyobrażając sobie kochające się pary, a w szczególności pieprzących swoje partnerki mężczyzn. I nie wiedział dlaczego, ale to właśnie mężczyźni zawsze przykuwali jego wzrok. Ich szerokie klatki piersiowe, ciągnące się od pępka w dół włosy, ich masywne, sterczące penisy i okrągłe, miękkie jądra...
W końcu doszło do tego, że masturbował się jedynie z obrazem mężczyzny przed oczami i tylko w ten sposób potrafił się podniecić i dojść. Był tym coraz bardziej przerażony, szczególnie, kiedy jego przyjaciele wciąż zachwycali się wypiętymi pośladkami i piersiami roznegliżowanych kobiet. I podejrzewał, że raczej nie powinien im o tym mówić.
Wciąż udawał, że podobają mu się dziewczęta, a nawet sam sobie próbował wmawiać, że to prawda. Że to tylko chwilowe, że niedługo mu przejdzie. Jednak po śmierci Syriusza zapomniał o wszystkim. Zarówno o kobietach, jak i mężczyznach. Przez całe wakacje był w tak ciężkim psychicznym dołku, że nawet przez sekundę o tym nie pomyślał. I odpowiadało mu to. Powrót do Hogwartu podniósł go nieco na duchu. Początek roku szkolnego minął niezwykle szybko i myśli Harry'ego ani razu nie powędrowały w stronę nagich mężczyzn.
Do czasu, kiedy Snape kazał mu wypić eliksir Desideria Intima.
I wtedy wszystko się zawaliło. Harry już wiedział, że to, co czuł, było prawdziwe. I nie potrafił z tym walczyć. Już nie.
A więc poddał się.
A teraz nocował w sypialni Snape'a. I kochał się z nim. Czuł się szczęśliwy. I chciał, aby tak pozostało.
Przewrócił się na bok i uśmiechnął się do swoich myśli.
Zegar w Pokoju Wspólnym wybił porę kolacji.
Harry po raz kolejny przekręcił się na łóżku. Nie mógł zasnąć. Otaczała go niezwykła pustka i cisza. Nie słyszał pochrapywania Rona ani niespokojnego oddechu Neville'a.
Był całkowicie sam. I jeżeli w ciągu dnia mu to nie przeszkadzało, to teraz odczuwał niepokój.
I tęsknotę. Nic nie potrafił poradzić na to, że brakuje mu Severusa. Że brakuje mu jego zapachu i dotyku. Zwinął się w pozycji embrionalnej, wyobrażając sobie, że poduszka, do której się przytula, to ramię Snape'a.
Ale to nie pomagało. W ciemności rodził się strach, wyciągając po niego swoje szpony, a on był sam i nie potrafił się przed nimi bronić. Nie chciał, aby ponownie przyśniło mu się to samo, co poprzedniej nocy, więc przed położeniem się do łóżka wypił dwa łyki Eliksiru Bezsennego Snu.
Severus pojawił się na kolacji i Harry czuł nieopisaną radość, mogąc zwyczajnie na niego patrzeć, nawet jeżeli dzieliło ich kilka metrów drewnianego blatu. I tak bardzo zapragnął zrobić to, co poprzedniej nocy, czyli pójść do niego prosto po kolacji. Ale mężczyzna nie spojrzał na niego ani razu, tak jakby w ogóle nie rozważał takiej opcji i Harry po prostu wrócił do dormitorium i położył się w zimnym łóżku.
Ale teraz żałował tej decyzji.
Wyjął spod poduszki zielony kamień i przez chwilę się w niego wpatrywał.
Wiedział, jaką otrzyma odpowiedź, jeżeli spróbuje wysłać Severusowi pytanie, czy mógłby przyjść do niego na noc.
"Oczywiście, że nie, ty głupi chłopaku!" byłoby pewnie najbardziej eufemistyczną wersją.
Harry westchnął i schował kamień z powrotem pod poduszkę. Spojrzał na pogrążone w mroku sklepienie i zdecydował.
Może lepiej by było po prostu pójść i samemu się przekonać? Jeżeli już tam dotrze, to może Snape go nie odprawi. To była niezwykle optymistyczna myśl, ale postanowił ją w sobie podtrzymywać, bo inaczej nigdy się na to nie odważy.
Wyśliznął się z łóżka w piżamie, założył buty, wyjął z kufra pelerynę i mapę Huncwotów i sprawdziwszy najpierw, czy Severus na pewno jest w swoich komnatach, ruszył w długą drogę z wieży do lochów. Na szczęście wraz z wyjazdem uczniów Filch zredukował swoje nocne patrole po zamku niemal do minimum i Harry nie miał żadnych problemów z dostaniem się na dół.
Zatrzymał się przed dębowymi drzwiami i odetchnął głęboko, po czym uniósł dłoń, aby zapukać, ale zanim zdążył to zrobić, drzwi uchyliły się i wpuściły go do środka.
Czyżby Snape nigdy nie zdejmował z nich tego zaklęcia, które rozpoznawało Harry'ego i pozwalało mu swobodnie wchodzić do jego gabinetu?
Gryfon poczuł ciepło w żołądku i uśmiechnął się do siebie, zanim zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do komnat Mistrza Eliksirów. Zdjął z siebie pelerynę i odetchnął kilka razy, czując, jak opuszcza go cała pewność siebie.
Ale w końcu przyszedł aż tutaj. Nie może teraz zawrócić.
Uniósł dłoń i zapukał.
W ciszy, która nastała, bicie jego serca wydawało mu się zdecydowanie zbyt głośne.
I wtedy usłyszał skrzypienie otwieranych w oddali drzwi oraz kroki. Wstrzymał oddech, kiedy zobaczył poruszającą się klamkę. Było już za późno, żeby uciec. Miał tylko nadzieję, że Snape go nie zabije.
Drzwi uchyliły się i Harry zobaczył ubranego w swoją czarną, luźną piżamę Severusa. Oczy mężczyzny zmrużyły się, kiedy padły na Harry'ego, który torpedowany tym twardym, nieprzychylnym wzrokiem nie potrafił wydusić z siebie głosu. Uciekł spojrzeniem i wbił je w ścianę obok ciemnej sylwetki mężczyzny.
- Przepraszam, że przyszedłem tak w środku nocy - wypalił w końcu, kiedy jego język nareszcie odkleił się od podniebienia - ale nie mogłem zasnąć i... i tęskniłem... i... Czy mógłbym spędzić z tobą jeszcze tylko jedną noc? Nie chcę być sam. Proszę.
Przez chwilę panowała cisza, a Harry nie wiedział, czy głośniej brzmi bicie jego serca, czy też przyspieszony oddech. Severus nie odzywał się. Wpatrywał się tylko w niego ze zmarszczonymi brwiami, tak jakby bardzo głęboko zastanawiał się nad odpowiedzią.
Cisza przedłużała się. I Harry powoli tracił nadzieję.
Wiedział, że to było głupie, że nie powinien był przychodzić tu w środku nocy. Powinien odwrócić się i odejść, a nie kolejny raz wpraszać mu się do sypialni.
I w chwili, kiedy postanowił to zrobić, Severus poruszył się. Harry spojrzał na niego i zobaczył, że Snape bez słowa odsuwa się od drzwi i otwiera je szerzej w zapraszającym geście.
Serce Harry'ego zaśpiewało. W ostatniej chwili powstrzymał głupi wyszczerz, który próbował wypłynąć mu na usta. Pozwolił sobie jedynie na lekki uśmiech, kiedy przechodził przez próg, czując się tak, jakby właśnie wrócił do domu.
Położył owiniętą w pelerynę mapę na fotelu i nie czekając na mężczyznę ruszył w stronę sypialni. Chciał po prostu jak najszybciej znaleźć się w jego łóżku. W tym czarnym, pachnącym Severusem łóżku.
W pomieszczeniu panował niemal całkowity mrok, jedynym światłem było to, które padało przez otwarte drzwi do salonu. Harry zdjął okulary i odłożył je na szafkę nocną, po czym wśliznął się pod przykrycie i położył na samym skraju łóżka, czekając na Snape'a. Nawet nie musi go dotykać. Po prostu chciał czuć jego obecność. To mu wystarczało. Sam fakt, że mógł tutaj zostać, napełniał go radością.
Usłyszał kroki i cicho zamykane drzwi. A po chwili materac obok niego ugiął się. Kiedy Severus w końcu ułożył się i znieruchomiał, w pomieszczeniu zapadła cisza.
Harry miał wrażenie, że w tej jedwabistej ciszy każdy szelest rozbrzmiewa głośniej niż wybuch petardy, dlatego nie odważył się poruszyć. Leżał na boku, próbując nawet nie oddychać i wsłuchując się w spokojny oddech Severusa.
Ale w końcu nie potrafił już wytrzymać. Najostrożniej, jak potrafił, przewrócił się na drugi bok, przodem do mężczyzny. Nie widział go. W sypialni zalegał ten rodzaj gęstego mroku, który można by kroić na plasterki.
I zapragnął go czymś rozproszyć. Przesunął w ciemności rękę i odnalazł spoczywającą na pościeli dłoń Severusa. Pogłaskał ją. Delikatnie, ledwie muskając skórę.
- Dziękuję - wyszeptał, nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego jego głos jest taki zachrypnięty.
Severus nie odpowiedział. Zamiast tego złapał jego dłoń i łagodnie ją uścisnął.
Harry wstrzymał oddech, czując rozrastające się w piersi ciepło. Nie próbował zabrać ręki. Wiedział, że to ten rodzaj uścisku, który potrafi trwać bardzo długo. Nawet przez całą noc.
* "Comotase" by Skillet
--- rozdział 38 ---
38. Knowing me, knowing you
I'm falling even more in love with you
Letting go of all I've held onto
I'm standing here until you make me move
I'm hanging by a moment here with you*
Part 1
Harry obudził się. Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu, rozważając, gdzie też może przebywać i dopiero kiedy jego zaspany umysł zaczął w końcu pracować, wszystko sobie przypomniał.
Przyszedł w nocy do Snape'a. A ten pozwolił mu zostać.
Nie pamiętał, kiedy zasnął. Przypominał sobie tylko, że długo leżał w ciemności, wsłuchując się w spokojny oddech mężczyzny i napawając się ciepłym uściskiem na swojej dłoni. Ale teraz Severusa nie było obok. A Harry nie miał pojęcia, która może być godzina. Rozejrzał się po pokoju i w słabym świetle kilku świec dostrzegł stojący na nocnym stoliku zegar. Założył na nos leżące obok okulary i spojrzał na wskazówki. Było piętnaście po szóstej.
Westchnął i ponownie opadł na poduszkę, spoglądając w sufit.
Obudził się w sypialni Severusa. To było... cudowne uczucie. Miał wrażenie, jakby tutaj właśnie było jego miejsce. Och, co by zrobił, aby móc budzić się tu codziennie... Nawet, jeżeli Snape'a nie było obok niego.
A właściwie, to gdzie mógł być? W salonie?
W normalnej sytuacji Harry byłby zbyt zaspany, aby zmusić się do wstania, ale to zdecydowanie nie była normalna sytuacja. Czuł się za bardzo rozbudzony, za bardzo przejęty miejscem i okolicznościami, w których się znajdował. Dlatego błyskawicznie zerwał się z łóżka, chwycił swoje rzeczy i ruszył do łazienki.
Po szybkim prysznicu, w czasie którego nie mógł sobie odmówić rozkoszowania się spowijającymi go aromatami, ubrał się i z uśmiechem zabarwionym podenerwowaniem, wyszedł z sypialni.
Snape, ubrany w swoje codzienne czarne szaty, czekał na niego siedząc w fotelu. A przynajmniej podekscytowany umysł Harry'ego tak to sobie przedstawił. Szczególnie, kiedy dostrzegł stojące na stoliku dwa talerze wypełnione faszerowanymi jajkami i tostami oraz karafkę białego wina. Mężczyzna spoglądał w ogień i wydawało się, że w ogóle nie zauważył wejścia Harry'ego, ale chłopak wiedział, że to tylko pozory.
- Dzień dobry, Severusie - powiedział cicho, próbując wybadać grunt i zorientować się, w jakim nastroju jest dzisiaj mężczyzna. Jakże inaczej brzmiało to słowo od zwykłego "dobranoc". To było coś zupełnie odmiennego. Teraz zaczynali razem dzień. Nie tylko go kończyli.
- Siadaj, Potter. Przygotowałem śniadanie.
Harry wykonał polecenie, a w jego głowie kołatała się tylko jedna myśl: "Zje śniadanie z Severusem!"
Mężczyzna wziął do ręki karafkę i nalał do dwóch kieliszków przezroczystego płynu. Harry sięgnął po widelec i po kilku kęsach usłyszał wypowiedziane pozornie od niechcenia słowa:
- Jak ci minęła noc, Potter? Znowu coś ci się śniło?
Harry zamarł z widelcem w ustach.
- N-nie - wymamrotał po chwili. - Nie, wszystko w porządku. Nic mi się nie śniło. Ja... wziąłem wczoraj Eliksir Bezsennego Snu - powiedział, dochodząc do wniosku, że lepiej wyznać to od razu, ponieważ Snape i tak pewnie znalazłby jakiś sposób, żeby później to z niego wyciągnąć.
- Hmm. - Severus wziął kęs i przeżuł go w zamyśleniu. Harry spiął się, czekając na kolejne pytanie. Wiedział, że Snape tego nie zostawi, że będzie chciał się dowiedzieć. To było tylko kwestią czasu. - W jaki sposób zginąłem? - zapytał w końcu, spoglądając Harry'emu prosto w oczy.
Cholera! Czy musiał być aż tak bezpośredni?
Harry nie chciał sobie tego przypominać. Nie teraz, nie w tej idealnej chwili. Byli razem, jedli wspólnie śniadanie i było tak miło... Ale wiedział przecież, że z tym mężczyzną nigdy te miłe chwile nie trwały dłużej niż kilka minut. W porywach do kilkunastu.
- Ty... eee... - zaczął, nie bardzo wiedząc, jak opisać coś, co na samo wspomnienie mroziło mu krew w żyłach. To był tylko sen! Musi pamiętać, że to był tylko sen! To się nie działo naprawdę! - Byliśmy na cmentarzu. To znaczy ja i Cedrik. Wtedy, kiedy Voldemort powrócił. Ale później... Cedrik zamienił się w ciebie i... i oni cię... - Dlaczego nie chciało mu to przejść przez gardło? - ...zabili - dokończył niemal niesłyszalnie, spuszczając głowę i wpatrując się w swoje kolana.
- Śniło ci się to już kiedykolwiek wcześniej? - zapytał Severus.
- Tak. To znaczny nie. Nie w taki sposób. To znaczy... Wiele razy po tamtych wydarzeniach na cmentarzu śniłem o nich. O śmierci Cedrika i o jego powrocie. Dursleyowie byli na mnie wściekli, ponieważ... ehm... krzyczałem w nocy. Ale teraz było inaczej. Teraz po raz pierwszy śniło mi się, że to ciebie zabijają, a nie jego. A to było... o wiele bardziej przerażające. - Harry nie był teraz w stanie podnieść głowy i spojrzeć na mężczyznę. Wpatrywał się w swoje śniadanie, ale przed oczami widział jedynie obrazy ze snu.
- Opowiedz mi o tym. - Głos Snape'a był dziwnie napięty. - Opowiedz mi o tamtych wydarzeniach. O jego powrocie. Co tak naprawdę się tam wydarzyło, Potter?
Harry poderwał głowę i spojrzał na Severusa z zaskoczeniem.
- Myślałem, że Dumbledore ci mówił.
- Tak, ale chciałbym usłyszeć to od ciebie.
Harry zawahał się. Coś w głosie, w wyrazie twarzy Snape'a niepokoiło go. Dlaczego aż tak bardzo się tym interesował? Chciał o tym zapomnieć i nigdy do tego nie wracać. Ale to był przecież Severus. Skoro prosił, aby Harry mu o tym opowiedział, to chyba musiał mieć jakiś powód.
- Puchar przeniósł mnie i Cedrika na cmentarz. Był tam grób Toma Riddle'a. W momencie, kiedy zaczęła mnie boleć blizna, domyśliłem się, że gdzieś w pobliżu musi być Voldemort. A później... a później z ciemności wyszedł Glizdogon, niosąc go na rękach. I Voldemort rozkazał mu zabić Cedrika. Powiedział "zabij niepotrzebnego". - Harry mimowolnie wzdrygnął się, przypominając sobie te słowa i przerażenie, które poczuł, kiedy zielony promień uderzył w ciało Puchona. A także... w ciało Severusa. Zacisnął na moment oczy i wziął głęboki oddech. - Wszystko działo się tak szybko. Zostałem przywiązany do pomnika, nie mogłem się poruszyć. Glizdogon użył mojej krwi, kości z grobu Toma Riddle'a i swojej odciętej dłoni, aby przywrócić go do życia. A ja nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem tylko, jak Voldemort przyjmuje ciało, jak... staje przede mną i przywołuje swoich Śmierciożerców. - Harry zawahał się na moment, ponieważ w jego głowie pojawiła się pewna myśl. - Czy ty... czy ty czułeś, że on powrócił? - Jego oczy mimowolnie powędrowały do lewego ramienia Severusa, spoczywającego nieruchomo na oparciu fotela.
- Tak, Potter. Czułem to - odparł spokojnie mężczyzna i przez głowę Harry'ego przemknęła dziwna, błyskawiczna myśl, że powiedział to aż za spokojnie. Tak jakby...
- Ale... co wtedy poczułeś? - Nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie, ale musiał to wiedzieć. Wbił wzrok w twarz Snape'a, na której nie poruszał się nawet jeden mięsień. Była niczym wyrzeźbiona z kamienia.
- Poczułem, że spełniły się moje przewidywania - odparł w końcu mężczyzna beznamiętnym głosem, powoli odwracając głowę w stronę kominka i spoglądając w ogień. - Nie miałem wtedy czasu głębiej tego rozważać. Od razu powiedziałem o wszystkim Dumbledore'owi. Musieliśmy podjąć odpowiednie kroki. I dokonać kilku istotnych decyzji. Co było dalej, Potter?
Harry zamrugał na tę nagłą zmianę tematu. Skoncentrował się na przypomnieniu sobie szczegółów wydarzeń na cmentarzu.
- Voldemort wymienił kilku Śmierciożerców z nazwiska. Był tam Lucjusz Malfoy, Crabbe i Goyle, Avery, Macnair i Nott. I zaczął do nich przemawiać, a później...
- Co Czarny Pan powiedział swoim Śmierciożercom? - zapytał Severus, przerywając mu i Harry nie potrafił pozbyć się wrażenia, że wyjątkowo się tym interesuje. Ale w końcu był wśród nich szpiegiem. To było normalne, że chciał wiedzieć takie rzeczy.
- On... mówił, że go opuścili, że żaden nie próbował go odnaleźć, że są nielojalnymi zdrajcami, którzy się go wyparli, aby zachować wolność i tylko Lestrange'owie byli mu do końca wierni i zostaną za to wynagrodzeni. - Harry zamyślił sie, próbując sobie dokładnie przypomnieć wypowiedź Voldemorta. - Powiedział też, że tylko Glizdogon do niego powrócił, chociaż jest takim samym zdrajcą, jak cała reszta, ale jako jedyny mu pomógł i...
Severus pochylił się jeszcze bardziej. Wyglądał tak, jakby miał ochotę rzucić się na Harry'ego i wydrzeć mu słowa prosto z gardła.
W jego umyśle rozbłysły wspomnienia. Już ktoś kiedyś zadawał mu podobne pytania i podobnie reagował.
Fałszywy Moody.
- ...i powiedział, że któryś z nich go zdradził i zapłaci za to śmiercią, a jeden, ten najwierniejszy, przebywa w Hogwarcie i wykonuje jego polecenia - wydusił w końcu Harry i wstrzymał oddech, obserwując, jak oblicze Severusa rozluźnia się i mężczyzna odwraca głowę w stronę ognia. Harry mógłby przysiąc, że zanim to zrobił, dostrzegł na jego twarzy nikły uśmiech.
- Dumbledore twierdzi, że chodziło mu o Karkarowa i Barty'ego Craucha Juniora - powiedział głośno Harry, nie mając pojęcia, dlaczego. Przecież Snape o tym wiedział. Prawda? To tak, jakby próbował raczej przekonać samego siebie.
- Co było później, Potter? - zapytał głucho Snape, nie odrywając spojrzenia od ognia.
Harry przełknął ślinę.
- Voldemort uwolnił mnie. Kazał mi ze sobą walczyć. Wiedziałem, że nie mam z nim szans. Nigdy w życiu tak się nie bałem... - wyszeptał cicho, ponownie spuszczając głowę i spoglądając na swoje kolana. - Schowałem się za nagrobkiem. Ale wiedziałem, że nie mogę tam siedzieć w nieskończoność. Musiałem coś zrobić. - Mimowolnie spojrzał w ogień. Miał dziwne wrażenie, że dokładnie w tej chwili znajduje się na cmentarzu. Wszystko było takie wyraźne. Każda myśl, która przelatywała wtedy przez jego umysł. - Pomyślałem sobie... albo on, albo ja. To jest to. To ta chwila. Muszę się z nim zmierzyć. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale nie sądziłem, że tak szybko. Nic jeszcze nie umiałem. Nie miałem szans i... wiedziałem o tym. Ale to było przecież moje zadanie. Moje przeznaczenie. - Oderwał wzrok od ognia i ponownie spuścił głowę. Czuł ból w piersi. Strach. Ale to się już przecież skończyło. Jest bezpieczny. Przynajmniej na razie. - Przyjąłem wyzwanie i stanąłem przed nim. Rzuciłem Expelliarmus przeciwko jego Klątwie Uśmiercającej. - Czy mu się wydawało, czy Severus parsknął cicho? - I wtedy nasze różdżki połączyły się w dziwny sposób. I zobaczyłem Cedrika i swoich rodziców. Oni go powstrzymali, a ja pobiegłem do świstoklika i... wróciłem do Hogwartu.
Severus pokiwał głowę dając Harry'emu do zrozumienia, że zna dalszy ciąg tej historii.
Przez długi czas panowała cisza. Harry walczył ze swoimi myślami, które nieproszone wypływały na powierzchnię jego umysłu i nie dawały mu spokoju. Nie potrafił jednak ich powstrzymać. Musiał coś powiedzieć. Patrzył na siedzącego przed nim, pogrążonego we własnych myślach mężczyznę i chciał mu dać jakoś do zrozumienia, że on także tu jest.
- Severusie... - Pochylił się do przodu, przełykając ślinę. - Ja... ty... wiem... myślę, że wiem, co on ci każe robić...
Snape odwrócił głowę i Harry cofnął się, widząc płonący lód w jego oczach.
- Wierz mi, że nie wiesz i raczej nie chciałbyś tego wiedzieć - odparł cicho.
Chłopak zawahał się. Nie potrafił oderwać wzroku od tego mrocznego spojrzenia. Poczuł ciarki na plecach. Ale nie stchórzy, nie odwróci się, nie ucieknie. Ponieważ zależało mu na nim. Chciał złapać ten mrok, wyrwać go i zobaczyć na jego miejscu iskry. Iskry ognia, a nie lodu.
- Ja tylko... chciałbym, żebyś wiedział, że jeżeli tylko zechcesz... to możesz mi o wszystkim powiedzieć. O wszystkim. Ja... ja to zrozumiem. - Uniósł rękę i dotknął swojej blizny. - Ja też jestem naznaczony. Wiem, jak to jest.
W oczach Severusa na moment coś rozbłysło.
- Będę o tym pamiętał - odezwał się w końcu i Harry po raz pierwszy od początku rozmowy usłyszał w jego głosie miękkość. - A teraz byłbym wdzięczny, gdybyś szybko dokończył śniadanie.
Gryfon wziął do ręki widelec i zdobył się na nikły uśmiech.
- A co będziemy robić potem?
Snape zmarszczył brwi i spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Potem? Potem wrócisz do siebie, ponieważ ja... będę dzisiaj bardzo zajęty.
Czy tylko mu się wydawało, czy wzrok Severusa na ułamek sekundy skierował się w stronę ukrytej za biblioteczką pracowni?
Harry spojrzał na swoje śniadanie, rozgrzebując je widelcem.
- Uhm... rozumiem - wymamrotał cicho. Wiedział, że jego marzenia o spędzeniu ze Snape'em całego dnia były jedynie płonnymi nadziejami, ale naprawdę chciałby pobyć z nim dzisiaj jeszcze chociaż przez jakiś czas. Mają teraz jedyną i niepowtarzalną okazję, aby się lepiej poznać, nie niepokojeni przez nikogo. - Ale może mógłbym przyjść wieczorem? Chociaż na trochę? Przyniosę książki, będę się uczył, nawet mnie nie zauważysz. Nie będę ci przeszkadzał. Tylko na chwilę. - Severus rzucił mu długie, zamyślone spojrzenie. - Proszę - dodał Harry, wiedząc, że to niemal zawsze działa.
- Dobrze - odparł w końcu mężczyzna. - Może uda mi się znaleźć dla ciebie trochę czasu pomiędzy siódmą a dziewiątą wieczorem. Ale masz być punktualnie.
Harry uśmiechnął się.
- Oczywiście.
Nie wiedział dlaczego, ale faszerowane pieczarkami jajka wydawały mu się teraz o wiele smaczniejsze.
Harry odłożył podręcznik do wróżbiarstwa i ziewnął. Oczy same mu się zamykały. Nie dość, że w nocy spał naprawdę niewiele, ponieważ sam fakt, że leżał obok Severusa wystarczał, aby nie mógł zmrużyć oka, to na dodatek postanowił w końcu zabrać się do nauki, skoro i tak nie miał dzisiaj nic innego do roboty, a wróżbiarstwo potrafiło uśpić każdego w bardzo krótkim czasie.
Zerknął na zegarek. Była czwarta po południu. Chyba nic wielkiego się nie stanie, jeżeli trochę się zdrzemnie? Z Severusem umówił się dopiero na dziewiętnastą. Wolałby pójść do niego wypoczęty. Zresztą może pouczyć się u niego, skoro tak mu powiedział. Nie miał na to ochoty, ale skoro to był jedyny sposób, aby mężczyzna pozwolił mu do siebie przyjść, to trudno.
Odłożył okulary na stolik, przewrócił się na bok i bardzo szybko zapadł w przyjemny sen.
*
Kiedy Harry otworzył jedno oko, w polu jego rozmazanego wzroku pojawił się nocny stolik i stojący na nim zegar. Tykał cicho i uspokajająco. Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę, próbując wyrwać swój umysł z miękkiego kokonu snu. Powoli powracały do niego istotne informacje: kim był, gdzie był i najważniejsze - co miał zrobić.
Miał iść do Severusa. A tak. Która to była godzina?
Wyciągnął rękę i pomacał blat stolika, szukając swoich okularów. Przewrócił się na plecy i założył je na nos, po czym ponownie odwrócił głowę i powstrzymując ziewnięcie, spojrzał na tarczę zegara.
I w tym momencie poczuł się tak, jakby ktoś oblał go lodowatą wodą i zrzucił z łóżka.
Było prawie piętnaście po siódmej.
Zerwał się z posłania i zatoczył do przodu.
- Cholera! Cholera! Cholera! - przeklinał pod nosem, przerzucając kufer i próbując wygrzebać z niego podręcznik do Eliksirów, Zaklęć i Historii Magii.
Mógł to przewidzieć. Co też go podkusiło? Chciał się tylko zdrzemnąć, a nie przespać połowy dnia! Cholera!
Złapał swoją pelerynę, wcisnął ją do kieszeni, wziął pod pachę książki i wybiegł z dormitorium.
Zbiegając po schodach, przeskakiwał po dwa stopnie, nie potrafiąc pozbyć się wizji, w której Snape łapie go i wyrzuca za drzwi za to, że się spóźnił. I cały plan szlag trafi!
Przyspieszył jeszcze bardziej, próbując przeskakiwać aż po trzy stopnie. Balansował niebezpiecznie na krawędziach schodów, tylko od czasu do czasu łapiąc poręcz jedną ręką, ponieważ musiał podtrzymywać książki, aby mu nie wypadły. W pewnym momencie niewiele zabrakło, a podręcznik do Eliksirów wyśliznąłby mu się z rąk. Harry puścił poręcz, złapał wysuwającą się książkę i w tym momencie jego noga zapadła się w znajdujący się w schodach fałszywy stopień, który zupełnie przeoczył. Całym impetem i szybkością poleciał do przodu, książki wypadły mu z rąk i stoczyły się po schodach, a Harry zawadził kolanem drugiej nogi o ostrą krawędź stopnia poniżej, ratując się przed uderzeniem w nie twarzą tylko dzięki temu, że w ostatniej chwili wyciągnął przed siebie ręce i zamortyzował upadek. W jego lewym nadgarstku coś chrupnęło, ręce ugięły się, a łokcie trzasnęły o drewno. Jego twarz zatrzymała się milimetry od krawędzi stopnia.
Przez chwilę dyszał ciężko, zbyt zszokowany, aby wykonać jakikolwiek ruch. Leżał na schodach głową w dół, z jedną stopą nadal uwięzioną w stopniu i starał się uspokoić szaleńcze bicie serca. Przymknął na chwilę powieki i potrząsnął głową, próbując pozbyć się plam przed oczami. Dopiero teraz, kiedy szok i adrenalina opadły, zaczął odczuwać kłujący i piekący ból w niemal każdej części ciała. Najgorzej było z jego uwięzioną nogą, kolanem drugiej nogi i najprawdopodobniej zwichniętym nadgarstkiem. Spróbował się poruszyć i zacisnął zęby, kiedy rana na nodze otarła się o krawędź otworu, w który wpadła jego stopa. Stękając, pojękując i podpierając się na jednej ręce, zaczął mozolnie wspinać się do tyłu po stopniach, próbując wstać albo przynajmniej wyprostować się na tyle, aby móc odzyskać kontrolę nad swoim ciałem i spróbować wyciągnąć nogę.
Ale zanim do końca mu się to udało, z sufitu nad nim wynurzył się Irytek, zaśmiewając się wniebogłosy.
- Potter-ciamajda schodząc po schodkach
Zapomniał o dziurze i wpadł do środka
Walnął jak długi, mógł zęby se wybić
A ja mam frajdę i mogę z niego szydzić!
Harry zacisnął usta. Jeszcze on na dodatek!
- Zamknij się! - warknął do fruwającej mu nad głową zjawy.
Nie bał się, że zostanie nakryty. Zawsze może powiedzieć, że schodził do biblioteki, żeby się pouczyć.
- Potter-ciamajda... - skandował dalej duch, nie zrażając się wiązankami przekleństw, które puszczał w jego stronę uwięziony Gryfon. Harry, próbując ignorować niewybredne żarty złośliwego ducha, wyprostował się w końcu i usiadł na wyższym stopniu, dysząc ciężko.
Wszystko go bolało, był spóźniony i na dodatek miał nad sobą Irytka, który zapewne nie odczepi się zbyt szybko i będzie za nim frunął aż do lochów, śpiewając na cały zamek swoją nową piosenkę. A Irytek nie może dowiedzieć się, gdzie Harry zmierza.
Sięgnął do kieszeni i wyjął różdżkę, kierując ją w stronę ducha:
- Jeżeli się nie zamkniesz i stąd nie odlecisz, to cię spetryfikuję! - krzyknął, próbując przebić się przez rozdzierający śpiew Irytka.
Było to złe posunięcie.
Duch zaczął rechotać, po czym wyjąc przeraźliwie, ruszył prosto na Harry'ego. Chłopak próbował go odpędzić i w szamotaninie upuścił różdżkę, która potoczyła się po stopniach i wylądowała kilka metrów niżej.
- No pięknie - jęknął, spoglądając z wściekłością na zataczającego się ze śmiechu Irytka. - Przysięgam, że jeżeli tylko się stąd wydostanę, to znajdę jakiś sposób, żeby skręcić ci ten irytujący kark.
- Potter-ciamajda... - zaintonował ponownie duch, a Harry przez chwilę miał ochotę zacząć wyrywać deski podłogowe i w niego rzucać.
Spróbował uwolnić nogę. Szarpnął raz i drugi, zaciskając zęby, kiedy obdarta skóra ocierała się o złamane drewno.
No nie, jeszcze tylko tego brakowało!
Zaparł się drugą nogą, nie zważając na pieczenie w kolanie, złapał się poręczy i zaczął ciągnąć i szarpać, próbując uwolnić stopę. Ale ta ani drgnęła. Jedynym skutkiem był coraz większy ból w zranionej nodze. Skandujący mu nad głową duch doprowadzał go do coraz większej furii. Stopa ani drgnęła, nie mógł użyć różdżki i miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Czuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli.
I wtedy przypomniał sobie niemal identyczną sytuację z czwartego roku. Przez chwilę miał ochotę walnąć się ręką w czoło.
Oczywiście!
- Zgredku! - krzyknął w eter i niemal podskoczył, kiedy w tej samej chwili z głośnym trzaskiem tuż obok niego zmaterializował się skrzat.
- Och, jakże Zgredek się cieszy, że Harry Potter go wezwał! Czy Harry Potter życzy sobie czegoś? Zgredek posłuszny, Zgredek zrobi wszystko dla Harry'ego Pottera - paplał skrzat, wpatrując się w Gryfona z niemal boskim uwielbieniem.
- Po pierwsze, Zgredku, czy mógłbyś mnie uwolnić? - zapytał wskazując na swoją uwięzioną nogę. Był coraz bardziej zmęczony całą tą sytuacją. Chciał się po prostu stąd wydostać i pójść do Snape'a. Czy to aż tak wiele?
Zgredek obrzucił szybkim spojrzeniem uwięzioną nogę Harry'ego i pstryknął palcami.
Harry miął wrażenie, jakby drewno się rozsuwało, uwalniając jego stopę. Ostrożnie wyciągnął ją z otworu i postawił na stopniu poniżej. Skrzywił się, kiedy poczuł niewyobrażalnie piekący ból.
- Och. Harry Potter ranny! Harry Potter musi pójść do skrzydła szpitalnego, żeby opatrzyli mu nogę! Zgredek może pomóc!
- Nie, nie trzeba, Zgredku. - Harry zamachał rękami, próbując powstrzymać paplaninę skrzata. - Dziękuję za pomoc. Nic mi nie będzie, naprawdę, to tylko drobne zadrapanie.
- Potter-ciamajda...
Harry zacisnął powieki, słysząc po raz kolejny skrzeczący głos Irytka.
- Ale mam jeszcze jedną prośbę, Zgredku. Czy mógłbyś odnaleźć Krwawego Barona i powiedzieć mu, że Irytek go szuka?
Duch zamilkł tak nagle, jakby ktoś zatkał mu usta pufkami.
- Ty podstępny, przebrzydły kretynie! - zaskrzeczała zjawa. - Nie szukam go! Wcale nie szukam! Nie jego! NIEEE!
- Oczywiście! Zgredek spełni każdą prośbę Harry'ego Pottera! - odparł skrzat, ignorując przerażone wrzaski Irytka, po czym zniknął.
Harry obejrzał się na obrzucającego go przekleństwami ducha, który wywinął kilka koziołków i wyjątkowo szybko zniknął w najbliższej ścianie.
Westchnął, rozkoszując się ciszą, która nareszcie zapadła i spróbował się podnieść. Nie było to łatwe. Na prawą nogę ledwie mógł chodzić, a lewa także była poobijana. Spodnie na kostce były rozdarte i przez porwany materiał zobaczył zakrwawioną szramę, którą otaczała zdarta skóra. Nie wyglądało to zbyt dobrze, ale nie mógł teraz pójść do skrzydła szpitalnego, bo w ogóle nie udałoby mu się już dzisiaj dotrzeć do Snape'a. Nie był tak dobry w magii uzdrawiającej jak Hermiona, nie potrafił wyleczyć nawet siniaka, a co dopiero czegoś takiego, dlatego pozostało mu tylko zacisnąć zęby, zebrać swoje książki, podnieść z podłogi różdżkę i utykając, ruszyć do lochów.
Kiedy dotarł na parter, schował się za posągiem wściekłego ghula, zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i mozolnie powędrował dalej. Przy każdym kroku musiał zaciskać zęby, aby nie pojękiwać i nie wydać z siebie żadnego innego dźwięku. Droga do lochów zajęła mu dwa razy więcej czasu niż normalnie i z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej obawiał się, w jaki sposób zostanie przyjęty. Jednego był pewien - Severus nie będzie zadowolony.
Kiedy w końcu dotarł pod drzwi był już niemal wykończony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ciągłym obawianiem się, co Snape mu powie albo zrobi za to, że aż tak się spóźnił.
Odetchnął głęboko kilka razy i dotknął drzwi, które natychmiast stanęły przed nim otworem. Przykuśtykał przez gabinet i stanął przed drzwiami do salonu. Zdjął z siebie pelerynę, schował ją do kieszeni, poprawił wysuwające mu się z rąk książki, przełknął ślinę i zapukał.
Serce prawie wyskoczyło mu z piersi, kiedy klamka poruszyła się i drzwi otworzyły się z rozmachem. Harry'emu wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Mistrza Eliksirów, aby przekonać się, że jego przewidywania co do tego, jak wściekły będzie Snape sprawdziły się jedynie w połowie. Było znacznie gorzej.
Harry miał wrażenie, że jeszcze chwila, a mężczyzna zatrzaśnie mu drzwi przed nosem i wszystkie wieczorne plany legną w gruzach już całkowicie.
Ale tak się nie stało.
Severus odsunął się i bez słowa wpuścił go do środka. Harry wyprostował się i zacisnął zęby, po czym starając się wytrzymać ból, przekroczył próg.
W momencie, kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, pokój wypełnił się wibrującym z wściekłości głosem Severusa:
- Czy jesteś aż tak tępy, że nie rozumiesz, co oznacza słowo "punktualność", Potter? Czy może uważasz się za pępek świata i wszyscy powinni rzucać swoje zajęcia i z anielską cierpliwością czekać, aż Wybraniec zaszczyci ich swoją obecnością? Jeżeli miałeś aż tak ważne sprawy, które nie pozwoliły ci przybyć tutaj punktualnie, to może do nich wrócisz i nie będziesz już marnował mojego czasu?
Harry stał ze spuszczoną głową, czekając, aż tyrada Snape'a dobiegnie końca, ale wyglądało na to, że mężczyzna dopiero się rozkręcał. W jego głosie płonęła taka wściekłość, jakiej Harry już dawno nie słyszał. I wiedział, że w tej chwili jakiekolwiek słowo z jego strony byłoby tylko zapalnikiem, który podpaliłby lont i to wszystko mogłoby się skończyć jedynie jeszcze większą eksplozją i nim lądującym za drzwiami z zakazem wstępu do komnat Snape'a przez najbliższe kilka tygodni. Dlatego stał cicho i po prostu czekał, aż mężczyzna wyładuje całą furię.
- Ale czego można się było spodziewać po takim abderycie, jak ty? - Harry na końcu języka miał pytanie "kim?", ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Odziedziczyłeś najgorsze cechy swojego ojca! Lekkomyślność, zadufanie, arogancję i pychę! - wyliczał dalej Snape, a jego głos stawał się coraz bardziej syczący. Harry zacisnął pięści. Spodziewał się czegoś takiego. Nie da mu się sprowokować! - W związku z tym twój czas tutaj zostanie odpowiednio zredukowany, skoro i tak ci na nim nie zależy. Masz pół godziny. Czy to cię satysfakcjonuje?
Harry westchnął cicho i pokiwał głową. Był zbyt wykończony po tym wszystkim, co go spotkało, by mieć jeszcze siłę na kłótnię z Severusem. Będzie musiał po prostu poczekać, aż mu przejdzie.
Severus odwrócił się na pięcie i z wściekłym szelestem szat ruszył do swojego fotela przy kominku. Harry spojrzał na stojące na stoliku dwa wypełnione czymś przezroczystym kieliszki i zrobiło mu się głupio, że z jego powodu cały ich cudowny wieczór szlag trafił.
Snape miał rację. Przynajmniej częściowo.
- Zostało ci dwadzieścia dziewięć minut, Potter. Czy masz zamiar stać tam przez cały ten czas? - warknął mężczyzna, odwracając głowę i spoglądając na niego. - Jeżeli sobie życzysz, to mogę postawić ci fotel pod drzwiami. Naprawdę wszystko mi jedno, co zamierzasz teraz robić.
Harry potrząsnął głową i powoli ruszył w stronę stojącego przed kominkiem fotela. Bardzo powoli. Zaciskał pięści, starając się iść jak najbardziej normalnie, ale było to niemożliwe. Jedna noga uginała się pod nim, a za każdym razem, kiedy zraniona stopa dotykała podłogi, nie potrafił powstrzymać grymasu bólu, wypływającego mu na twarz.
Zobaczył, że mężczyzna marszczy brwi, a jego wzrok wędruje w dół, ku jego nogom. Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Nie chciał kolejnej tyrady czy naśmiewania się. Naprawdę miał już dosyć.
Z trudem udało mu się dobrnąć do fotela i opaść na niego z ulgą. Jednak kiedy tylko usiadł, usłyszał głos Severusa:
- Co ci się stało w nogę, Potter?
Harry poczuł, że się rumieni. Odłożył trzymane w rękach książki na stolik i nie spoglądając mężczyźnie w oczy, zwrócił twarz w stronę kominka.
- N-nic - wymamrotał. Nie chciał mu tego mówić. To nic przyjemnego opowiadać wokoło, że jest się fajtłapą, która nie potrafi nawet zbiec po schodach, żeby czegoś sobie nie uszkodzić.
- Potter, zadałem ci pytanie. - Głos Snape'a stał się ostrzejszy.
Cóż, chyba nie było sensu dalej się upierać? Nie mógł tego ukryć, nie mógł skłamać, bo Severus i tak pewnie dowiedziałby się w końcu prawdy, a przez to mógłby narazić się na jeszcze większy gniew.
- Ja... - zaczął, nie odrywając spojrzenia od ognia. - Nie chciałem się spóźnić. Zbiegałem po schodach i... wpadłem w taki fałszywy stopień. Zawsze go omijam, ale tym razem naprawdę się spieszyłem. Upadłem i nie mogłem się uwolnić. A potem pojawił się Irytek, upuściłem różdżkę i musiałem poprosić Zgredka o pomoc i... Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać tylko dlatego, że jestem taki niezdarny - powiedział cicho, czując płonący wstyd rozgrzewający mu policzki. - Potem chciałem przyjść jak najszybciej, ale... tak bardzo mnie bolało, że nie mogłem.
Już. Powiedział to. A teraz Snape może nadal go obrażać i wyśmiewać się, tak jak Irytek, że jest ciamajdą i ofiarą losu. Teraz było mu już wszystko jedno. Czuł się zmęczony. Bardzo zmęczony.
Ale zamiast tego usłyszał tylko, że mężczyzna wstaje. Odetchnął z ulgą, że nie zamierza mieszać go z błotem. Zapadł się w fotelu i wbił wzrok w strzelające w ognisku płomienie.
To wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. A wyszło całkowicie na opak. Miał tutaj przyjść i uczyć się, mieli porozmawiać ze sobą, spędzić miło czas, może nawet... porobić coś ciekawszego. A skończyło się na wrzaskach, wściekłości i wstydzie.
I to wszystko przez niego! Gdyby nie poszedł spać, to nie zaspałby, nie musiałby się tak spieszyć, nie wpadłby w dziurę, nie musiałby uganiać się z Irytkiem ani wzywać na pomoc Zgredka i...
Nagle jego myśli urwały się i niemal podskoczył w fotelu, czując, że coś lub ktoś łapie go za zranioną kostkę. Oderwał wzrok od ognia i spojrzał w dół, a jego serce zatrzymało się.
Severus klęczał przed nim na podłodze. W jednej ręce trzymał słoik z jakąś przezroczystą maścią, a drugą ostrożnie podwijał nogawkę jego spodni. Po chwili odłożył słoik na podłogę, złapał go za łydkę i ściągnął mu ze stopy buta, a później znacznie wolniej i ostrożniej zdjął także skarpetkę. Harry zacisnął dłonie na oparciach fotela, czując piekący ból, kiedy bawełna otarła się o poranioną skórę.
Ale te odczucia były sukcesywnie wypierane przez jedną, niezwykle jasną i wyraźną myśl, która krzyczała mu prosto do ucha:
Severus klęczał przed nim! Klęczał. Przed nim. Naprawdę to robił. I miał zamiar opatrzyć mu nogę.
Harry nie wiedział, że można czuć naraz aż tak wiele różnych emocji: ulgę, zaszokowanie, radość i podniecenie. A najdziwniejsze było to, że widok klęczącego i pochylającego się do przodu Severusa wyjątkowo rozbudzał to ostatnie uczucie i sprawiał, że jego członek zaczynał coraz bardziej interesować się sytuacją.
Harry nie widział dokładnie twarzy mężczyzny, częściowo zakrytej opadającymi na nią czarnymi włosami, ale dostrzegał na niej skupienie i konsternację, kiedy zmrużone oczy dokładnie badały ranę. Ciemne brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej i Harry wiedział, co to oznacza. Że nie jest najlepiej.
Severus sięgnął po słoik i nabrał na palce dużą ilość przezroczystej substancji, po czym ostrożnie uniósł stopę Harry'ego, oparł ją na swoim udzie (w tym momencie Harry ujrzał w swoim umyśle niezwykle wyraźną wizję i coś w jego lędźwiach szarpnęło się) i delikatnie dotknął rany.
Harry westchnął, czując przyjemny chłód łagodzący bolesne pieczenie, kiedy Snape rozsmarowywał maść po jego skórze, ale od czasu do czasu z jego ust wyrywały się jęki, nawet pomimo tego, że próbował je stłumić. Każdy, nawet tak kojący dotyk przynosił mu poza ulgą także ból. Ale za każdym razem, kiedy wydawał z siebie głośniejszy dźwięk, Severus zatrzymywał się na moment i jeszcze ostrożniej dotykał skaleczonego miejsca.
- Czy zraniłeś się gdzieś jeszcze? - zapytał cicho, kiedy skończył i Harry zdziwił się, jak niepewnie zabrzmiał jego głos.
- W kolano - wyszeptał cicho. - To drugie - dodał, kiedy Severus dotknął jego prawej nogawki, aby podciągnąć ją jeszcze wyżej.
Mężczyzna przesunął się i podwinął spodnie Harry'ego aż za kolano. Chłopak ujrzał zdartą skórę i cień fioletu, na który zabarwiał się już siniak. Tym razem nie bolało już tak bardzo i Harry mógł skupić się na kontemplowaniu tego niesamowitego widoku i wyobrażaniu sobie tego wszystkiego, co mógłby mu robić klęczący na podłodze Snape. A miał naprawdę bogatą wyobraźnię.
- Coś cię jeszcze boli? - zapytał ponownie Severus, kiedy dokładnie już wsmarował chłodną substancję w jego kolano.
- Chyba zrobiłem sobie coś z nadgarstkiem - wymamrotał Harry, wyciągając przed siebie rękę. Było mu trochę głupio, że tak pomyślał, ale z chęcią mógłby się jeszcze trochę poobijać, gdyby tylko mógł dłużej napawać się tym widokiem.
Severus podciągnął rękaw jego koszuli.
- Zwichnięty - stwierdził krótko i zanim nałożył maść, wyciągnął różdżkę i przyłożył jej koniec do nadgarstka Harry'ego. Nie wypowiedział żadnego zaklęcia. Zamknął jedynie oczy, a jego czoło zmarszczyło się w skupieniu. Po chwili Harry poczuł łaskoczące ciepło, spowijające jego dłoń i zobaczył jasny promień, który owinął się wokół nadgarstka i zacisnął na nim. Przez chwilę miał wrażenie, jakby jego ręka została owinięta ciepłym bandażem, unieruchamiając kości i przesuwając je na właściwe miejsce. Skrzywił się, czując przebłysk bólu, ale trwało to tylko chwilę.
Blask zniknął, ale ciepło pozostało. Severus otworzył oczy, schował różdżkę i sięgnął po maść, aby nałożyć ją na zranione miejsce. Harry dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo napuchnięty był jego nadgarstek. Po łagodnym wsmarowaniu specyfiku w skórę, Severus odłożył maść na podłogę i pochylił się, aby ją zakręcić.
Harry wstrzymał oddech, ponownie uderzony pobudzającymi obrazami. A gdyby tak... gdyby go o to poprosił?
Nie, do diabła! Na pewno nie teraz, kiedy Snape był na niego taki wściekły! Tylko by go wyśmiał, a Harry znowu by się upokorzył.
Nie, kiedy indziej. Zrobi to, ale kiedy indziej. Kiedy tylko zbierze w sobie dostatecznie dużo odwagi.
Severus wziął do ręki słoik i spojrzał do góry na Harry'ego. Ich spojrzenia spotkały się i kiedy mężczyzna zmarszczył lekko brwi, Harry zrozumiał, że pragnienie, które odczuwa jest aż nazbyt widoczne w jego błyszczących, otwartych szeroko, wpatrzonych w Severusa z zachwytem oczach. Błyskawicznie odwrócił głowę.
Cholera! Co Snape sobie o nim pomyśli? Chce mu pomóc, a on ma w głowie tylko jedno! Niech to szlag!
Jednak nawet jeżeli Severus dostrzegł jego pragnienie, to nie skomentował tego. Harry odetchnął z ulgą.
- Dam ci tę maść - odezwał się po chwili mężczyzna, kładąc słoik na stoliku. - Masz smarować nią wszystkie zranione miejsca trzy razy dziennie. Najgrubszą warstwę nanoś na kostkę.
Harry pokiwał głową, nie będąc na razie w stanie spojrzeć Severusowi w oczy. Gdyby tylko udało mu się uspokoić to głupie serce i pełzające po policzkach płomienie...!
- Dziękuję - wyszeptał. - Naprawdę dziękuję. - Zdobył się na słaby uśmiech i dopiero teraz podniósł głowę, ale w tym samym momencie mężczyzna odwrócił się i ruszył w stronę sypialni. Harry domyślił się, że pewnie poszedł umyć ręce. Upewnił go w tym dźwięk otwieranych drzwi do łazienki, a po chwili szum wody w umywalce.
Spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zgodnie ze słowami Snape'a, miał jeszcze piętnaście minut. Pochylił się do przodu, aby założyć buta. Skarpetkę schował do kieszeni.
Po chwili Severus wrócił z łazienki i bez słowa przeszedł przez salon, kierując się do gabinetu. Harry słyszał brzęczące odgłosy przestawianych butelek. Spojrzał na drzwi, zaciekawiony zachowaniem mężczyzny, ale błyskawicznie odwrócił głowę, kiedy tylko drewniane skrzydło się poruszyło. Severus zatrzymał się przed nim i wyciągnął w jego stronę średniej wielkości butelkę. Szkło było tak ciemne, że Harry nie widział koloru znajdującej się we wnętrzu naczynia substancji.
- Wypij połowę teraz, a drugą połowę jutro rano - powiedział Snape, wręczając mu eliksir.
Harry spojrzał z ciekawością na etykietę.
Eliksir Wiggenowy - głosił napis, w którym rozpoznał ostre pismo Severusa.
Odkorkował butelkę i wziął kilka łyków. Mikstura okazała się tak obrzydliwa, że w pierwszej chwili miał ochotę ją wypluć. Była śluzowata i gorzka. Zmusił się jednak, aby przełknąć całą porcję, po czym zakorkował eliksir i włożył go do kieszeni.
- Dzięki - wyksztusił, krzywiąc się i próbując pozbyć się z ust gorzkiego smaku.
- Jak się teraz czujesz? - zapytał Severus, siadając ponownie w swoim fotelu. Powiedział to pozornie od niechcenia, ale Harry wyczuł w pytaniu szczere zainteresowanie.
- Znacznie lepiej - odparł, uśmiechając się lekko. Sięgnął po stojący na stole kieliszek białego wina i wypił je duszkiem. Kiedy odstawił puste naczynie, zauważył wpatrzone w siebie ciemne oczy i uniesioną brew Severusa.
- Chciałem się pozbyć tego obrzydliwego smaku - wyjaśnił szybko. - Posłuchaj... - zaczął, nie bardzo wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. - Dziękuję za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Nie chciałem, żeby tak to wyglądało. Myślałem, że po prostu przyjdę tutaj dzisiaj i... spędzimy miło wieczór. Nie chciałem cię denerwować, a już z pewnością nie chciałem spaść z tych cholernych schodów. Ale wyszło jak wyszło. Mam nadzieje, że się już nie gniewasz? - ostatnie, wypełnione nadzieją pytanie zawisło w powietrzu niczym balon, który w każdej chwili może pęknąć.
Severus spojrzał na Harry'ego z irytacją.
- Nie, nie gniewam się już, ty głupi chłopaku. Czy potrzebujesz mojego pisemnego zaświadczenia, aby to dostrzec?
Harry potrząsnął głową, czując jak spływa z niego napięcie. Odetchnął z ulgą, rozluźnił się i oparł w fotelu. W tym czasie mężczyzna podniósł się i wyszedł do gabinetu, z którego wrócił po chwili, niosąc w ręku czysty kawałek zwiniętego w rulon pergaminu. Położył go na stole i wziął z biblioteczki książkę oprawioną w czarną, pozbawioną jakichkolwiek wytłoczeń okładkę, więc Harry nie mógł jej rozpoznać. Położył ją obok pergaminu i podszedł do barku po karafkę z winem. Nalał Harry'emu połowę kieliszka i odstawił ją na stolik, prawdopodobnie po to, aby móc jej później znowu użyć bez konieczności wstawania albo przywoływania jej za pomocą magii.
Po tych wszystkich przygotowaniach opadł na fotel, wziął do ręki pióro, zanurzył w atramencie, lewą ręką chwycił kieliszek z winem, napił się odrobinę i pochylił nad pergaminem.
Harry spojrzał na zegar. Czas iść. Jego pół godziny minęło i Snape najwyraźniej chciał w ten sposób dać mu do zrozumienia, że zamierza zająć się teraz swoimi sprawami, a Harry ma sobie już pójść.
Westchnął cicho i powoli, mozolnie zaczął podnosić się z fotela. Pochylił się, lewą ręką zabrał ze stolika wszystkie swoje książki i odwrócił się w stronę wyjścia, ale zatrzymał się, kiedy poczuł na karku palące spojrzenie i usłyszał za sobą ostry głos:
- Gdzie się wybierasz, Potter?
- Ee... - Harry odwrócił się do mężczyzny. - Chciałem wrócić do dormitorium. Powiedziałeś, że mogę tu zostać tylko na pół godziny i pomyślałem, że...
- Twoim problemem jest to, że zaczynasz myśleć tylko wtedy, kiedy jest to zbędne. Siadaj. - Zabrzmiało to jak rozkaz, więc Harry opadł na fotel, całkowicie zaskoczony obrotem spraw.
- Nie chciałbym ci przeszkadzać... - powiedział cicho.
- Jeżeli uznałbym, że mi przeszkadzasz, to już dawno by cię tutaj nie było. O ile dobrze pamiętam, to chciałeś się tu uczyć. Chyba nie zabrałeś ze sobą tych książek tylko po to, żeby poćwiczyć przenoszenie ciężarów na odległość?
Harry poczuł, że na jego usta mimowolnie wypływa uśmiech. Severus chciał, aby został. To znaczy, że wszystko wraca do normy. Odłożył książki z powrotem na stolik, po czym podniósł się i powoli go okrążył. Ignorując podejrzliwe spojrzenie, pochylił się i objął Snape’a za szyję. Zanim zaskoczony mężczyzna zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Harry zamknął oczy i przycisnął policzek do jego policzka. Mocno.
Słyszał obok siebie przyspieszony oddech Severusa, czuł ciepło jego twarzy i delikatnie drapiący zarost. I to wystarczyło, aby zapomniał o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. To się nie liczyło. Nic się nie liczyło, jeżeli tylko zawsze będzie mógł podejść i po prostu się do niego przytulić. Tak jak teraz. I pocałować go w policzek. O, właśnie tak...
Oderwał twarz i przycisnął usta do ciepłej skóry. Kiedy się odsunął, Severus przyglądał mu się ze zmrużonymi oczami i wykrzywionymi ustami, a Harry w jednej ulotnej chwili zapragnął scałować ten kwaśny uśmiech z jego warg. Chociaż i tak uważał go za najpiękniejszy na świecie.
Uśmiechnął się do Snape'a, po czym bez słowa odwrócił się i z niewielkim trudem dotarł do swojego fotela.
- Wiem, że nie mogłeś się powstrzymać, ale byłbym wdzięczny, gdybyś zajął się teraz swoją pracą, a mnie pozwolił zająć się moją, o ile nie jest to dla ciebie aż tak wielkim poświęceniem.
Harry pokiwał głową i wyciągnął podręcznik do Eliksirów. Severus rzucił okiem na okładkę, ale nie skomentował tego. Harry dostrzegł jednak w jego oczach słaby błysk i wytłumaczył to sobie tym, że mężczyzna zapewne jest zadowolony z tego, że ze wszystkich przedmiotów najpierw postanowił pouczyć się właśnie tego.
Otworzył książkę na rozdziale z Eliksirami Rozgrzewającymi i Ochładzającymi, oparł się wygodniej w fotelu i zagłębił w lekturze.
Uczenie się o Eliksirach, kiedy zaledwie metr od niego siedział Mistrz Eliksirów było przedziwnym doznaniem. Dlaczego zamiast skupiać się na treści w podręczniku, wolał skupiać się na profilu mężczyzny, kiedy ten odwracał głowę w stronę książki i pochylał się do przodu albo na sposobie, w jaki opadają wtedy jego włosy? Zastanawiał się, czy istnieje jakaś metoda, aby swoje zainteresowanie Snape'em przenieść na Eliksiry, ale było to chyba nierealne.
Co jakiś czas, kiedy rzucał spojrzenie na Severusa, widział na jego ustach złośliwy uśmieszek. I wyjątkowo szybko zrozumiał, co on oznacza. Snape przygotowywał test. Test, który zapewne zrobi im zaraz pierwszego dnia po powrocie z przerwy świątecznej. I wyglądało na to, że postara się o to, aby był piekielnie trudny.
Harry uśmiechnął się do siebie i powrócił do czytania. Rozdział, przez który próbował przebrnąć wydawał mu się nawet zrozumiały, do czasu aż dotarł do skutków ubocznych. Nie miał obok siebie Hermiony, która zazwyczaj była pomocna przy tego typu problemach, ale przecież miał Severusa. Może nie będzie zły, jeżeli Harry o coś go zapyta?
- Severusie... - zaczął cicho. Mężczyzna podniósł głowę, najwyraźniej czekając na dalszą część zdania. - Mogę cię o coś zapytać? Nie rozumiem pewnej kwestii.
- A to nowość - prychnął Snape. Harry zacisnął usta.
Doprawdy, mógłby już sobie darować tę kpinę.
- Już nic - odpowiedział mruknięciem i wrócił do czytania.
- Potter, nie zachowuj się jak jakiś obrażalski dzieciak.
Harry podniósł wzrok i spojrzał twardo na Severusa.
- Po prostu chciałbym, żebyś od czasu do czasu powstrzymywał się od złośliwych komentarzy dotyczących mojej wiedzy czy czegokolwiek innego. Byłbym naprawdę wdzięczny.
Mistrz Eliksirów przez chwilę wpatrywał się w niego nieruchomo. Harry nie odwrócił wzroku. Musi w końcu załatwić tę sprawę, nie może za każdym razem tego ignorować. Wiedział, że Snape ma taki sposób bycia i nic tego nie zmieni, ale mógłby się czasami powstrzymywać. Chociaż czasami.
- Pomyślę o tym - odparł po chwili mężczyzna. - Słucham, o co chciałeś zapytać?
"Pomyślę o tym"... W końcu był to jakiś początek. Harry naprawdę przez moment sądził, że Snape go wyśmieje. Cieszył się, że tego nie zrobił.
- Co to jest wstrząs anafiklektyczny? Tutaj jest napisane, że nie należy eliksiru podawać osobom uczulonym na ikrę jeżanek, ponieważ może u nich wystąpić ten wstrząs.
- Po pierwsze jest to wstrząs anafilaktyczny, Potter, a po drugie... czy znasz kogoś, kto jest na coś uczulony?
Harry szybko przeszukał swoją pamięć. Przypomniał sobie, jak pewnego razu Dudley został użądlony w policzek przez pszczołę, strasznie spuchł, dostał jakichś drgawek i musiał zostać odwieziony do szpitala. Ciotka Petunia kazała mu później przez całe wakacje nosić na głowie siatkę, która wyglądała jak woalka i Harry miał świetną zabawę, kiedy ktoś robił sugestywne uwagi na temat nowego nakrycia głowy Dudleya.
Pokiwał głową.
- Wstrząs anafilaktyczny występuje wtedy, kiedy osoba uczulona na dany alergen ma z nim bezpośredni kontakt. Organizm doznaje szoku, co może objawiać się drgawkami, krwotokami, puchnięciem, zagrażającą życiu wysypką, dusznościami i boleściami.
Harry ponownie skinął głową, przypominając sobie swoje plany dotyczące wpuszczenia do pokoju Dudleya kilku pszczół. Dobrze, że tego nie zrobił. Nawet Dudley na to nie zasługiwał.
- Coś jeszcze? - zapytał Severus z niecierpliwością w głosie.
- Nie, dzięki - mruknął Harry i ponownie zagłębił się w lekturze. Jednak po jakimś czasie, w połowie kolejnej strony, zmarszczył brwi. - Nie rozumiem - wymamrotał do siebie. Poczuł na sobie wzrok Snape'a. Podniósł głowę i zauważył, że mężczyzna ma nienaturalnie mocno zaciśnięte usta. - Tutaj jest napisane, że kłącza kłaposkrzeczek trzeba pokroić i posiekać.
- Tak? - zapytał w końcu Severus, kiedy Harry nie odezwał się już więcej, wpatrując się w tekst ze zmarszczonymi brwiami.
- Przecież to jest to samo - powiedział w końcu Gryfon. - Jak można coś jednocześnie pokroić i posiekać? Rozumiem, gdyby było na przykład "pokroić i zmiażdżyć" albo "pokroić i rozetrzeć"...
- Potter... - rzekł powoli mężczyzna, przerywając paplaninę Harry'ego. - Czy ty naprawdę nie nauczyłeś się niczego przez te sześć lat? Zaczynam mieć obawy, że w twoim przypadku nawet i pięćdziesiąt by nie wystarczyło.
Harry skrzywił się. No tak, najwyraźniej Snape prędzej odgryzłby sobie język niż powstrzymał się od kpiny.
- To nie o to chodzi. Tylko że to po prostu... nie ma sensu. A później wrzeszczysz na nas, że źle uwarzyliśmy eliksir.
Mistrz Eliksirów zamknął oczy. Wyglądało to tak, jakby prosił duchy o cierpliwość.
- Czy możesz mi powiedzieć, na czym polega krojenie? - zapytał, kiedy uniósł powieki.
- Bierzesz kłącze i kroisz je na małe kawałki.
- Dobrze. A siekanie?
- No... to jest to samo, tylko że robisz mniejsze kawałki. Ale po co kroić na większe kawałki, a później na mniejsze? Nie można od razu posiekać?
- Po kolei. Kiedy kłącze albo cokolwiek innego wypuszcza więcej soku? Podczas krojenia czy siekania?
Harry zamyślił się i próbował sobie przypomnieć zajęcia w klasie. Jakoś nigdy nie zwracał na to uwagi. Po prostu ciął wszystko na kawałki.
- No... ee... chyba podczas siekania.
- Dokładnie, przyciskasz wtedy roślinę mocniej i częściowo podczas tego procesu miażdżysz ją szybkimi ruchami noża. Podczas krojenia robisz to delikatniej - piłujesz kłącza, nie masakrując ich aż tak bardzo, dzięki temu wyciskasz z nich mniej soku. Ale jeżeli połączysz krojenie i siekanie, wtedy ogólna ilość wyciśniętego z rośliny soku jest większa niż podczas zwykłego krojenia i zwykłego siekania, a to, co pozostanie nie jest jedną wielką miazgą, która zazwyczaj pozostaje po waszym sposobie "siekania". I tak właśnie spreparowane kłącza kłaposkrzeczek nadają się później do użycia jako składnik eliksiru. W przeciwnym wypadku albo będą miały za dużo soku, albo będą wyglądać niczym wyciągnięte z żołądka gumochłona. I z tego powodu mikstura straci swój kolor, a nawet konsystencję. Podczas warzenia eliksirów najważniejsze jest ścisłe i dokładne trzymanie się zasad. Każda, najmniejsza nawet czynność jest bardzo ważna i jeżeli zostanie wykonana niepoprawnie, niedokładnie albo niechlujnie, wtedy cała praca pójdzie na marne.
Harry słuchał z ogromnym zainteresowaniem. Znacznie większym niż kiedykolwiek okazywał na lekcjach. Tutaj, teraz, kiedy byli zupełnie sami, to wszystko wydawało mu się o wiele ciekawsze. Szczególnie, kiedy opowiadał o tym Snape.
- Rozumiem - odparł. - Dziękuję, że mi to wytłumaczyłeś. Teraz, kiedy już wiem, że to jest takie ważne, nie powinienem mieć problemów z prawidłowym przyrządzaniem eliksirów - wyszczerzył się.
- Zobaczymy - mruknął mężczyzna i powrócił do swojej pracy, co Harry uznał za wyjątkowo czytelny znak, że rozmowa dobiegła końca. Przynajmniej na razie.
Kiedy uporał się z Eliksirami, zabrał się za Historię Magii. Po kilku stronach złapał się na tym, że zaczyna przysypiać, więc szybko odłożył książkę i wziął się za coś znaczne ciekawszego i angażującego większą część mózgu - za Zaklęcia.
Po zapoznaniu się ze wstępem i ogólnym omówieniem zasad działania zaklęcia kopiującego, odłożył podręcznik na bok i wstał z fotela. Następnie wyciągnął różdżkę i skierował ją na leżącą na stole książkę do Eliksirów.
- Geminio - wypowiedział, wykonując w powietrzu dwa szybkie ruchy, jakby strząsał coś z różdżki. Na ułamek sekundy w książce pojawił się zarys drugiej książki, ale zamigotał i szybko zniknął. - Geminio! - powtórzył głośniej i mocniej szarpnął różdżką, lecz jedyną reakcją był nieco wyraźniejszy kształt książki, który jednak zniknął równie szybko, jak za pierwszym razem. - Co się dzieje? - mruknął. - Przecież to nie jest trudne. Widziałem, jak Hermiona to robiła.
Severus przerwał pisanie i podniósł głowę, spoglądając na Harry'ego.
- Jeszcze raz przeczytaj w podręczniku jaki ruch należy wykonać różdżką, Potter.
Chłopak zajrzał do leżącej obok, otwartej książki.
- "Skieruj różdżkę na obiekt i wykonaj dwa oddzielne, pionowe uderzenia różdżką. Pamiętaj, że mają one być oddzielone od siebie i wykonane z dużą siłą i precyzją." No przecież tak właśnie robię. Uderzam różdżką, o tak. - Trzepnął różdżką powietrze. - Robię przerwę i uderzam jeszcze raz. - Wykonał ruch ponownie i spojrzał z oczekiwaniem na Snape'a, który odłożył pióro, oparł się w fotelu i wbił w niego na wpół zirytowane, na wpół rozbawione spojrzenie.
- A czy pomyślałeś o tym, że "oddzielne" nie zawsze oznacza "rozdzielone odcinkiem czasu", ale na przykład także i przestrzenią? - Harry spojrzał na niego tępo. Severus pochylił się do przodu i splótł dłonie. - Powiedz mi, Potter, w jaki sposób zamierzasz stworzyć duplikat książki w tym samym miejscu, w którym znajduje się ta książka? - Harry zmarszczył brwi i spojrzał na stół. I wtedy zrozumienie uderzyło w niego niczym konar Wierzby Bijącej.
- Mam to drugie uderzenie wykonać obok, wskazując miejsce, w którym powinna pojawić się kopia - powiedział takim tonem, jakby właśnie odkrył nowe prawo.
- Brawo - rzekł jowialnie mężczyzna, a Harry poczuł się wyjątkowo głupio, że sam się tego nie domyślił.
Rzucił zaklęcie po raz kolejny, ale tym razem korzystając z porady Severusa i uśmiechnął się szeroko, kiedy obok książki do Eliksirów pojawiła się druga, identyczna.
Ćwiczył różne zaklęcia przez kolejne pół godziny, a gdy robił coś źle, Severus co jakiś czas dawał mu wskazówki.
Kiedy skończył i ponownie usiadł w fotelu, odetchnął głęboko czując zadowolenie z siebie, ponieważ wykonał naprawdę dużo pracy.
- Dziękuję, Severusie - powiedział, obserwując jak Snape zwija ostatni kawałek zapisanego drobno pergaminu. - Nie spodziewałem się, że masz aż tak rozległą wiedzę. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Gdyby nie ty, to nie dałbym rady sam nauczyć się tego wszystkiego. Szkoda, że nie mogę cię mieć zawsze pod ręką, kiedy czegoś nie wiem. Jesteś niesamowity - wyszczerzył się. Mężczyzna rzucił mu nieokreślone spojrzenie i Harry mógłby przysiąc, że jego oczy promieniowały... czymś ciepłym i jeżeli nie byłoby to aż tak niemożliwe, to Harry mógłby przysiąc, że także czymś... radosnym. I zdumiał się, kiedy na jego twarzy dostrzegł również z trudem tłumiony uśmiech. Ale być może tylko to sobie wyobraził, ponieważ po chwili oblicze Severusa powróciło do swego zwykłego surowego wyrazu. Kąciki ust były tylko nieznacznie uniesione. Wyglądało na to, że było to po prostu zwykłe kpiące skrzywienie.
Jednak po chwili zamyślenia Harry stwierdził, że nie, nie mogło mu się przewidzieć. Znał już Severusa, nauczył się czytać z jego twarzy. I zrozumiał, co oznaczała ta reakcja. Severus ucieszył się z komplementu. Tak po prostu. Przecież nikt go do tej pory nie chwalił, a przynajmniej Harry tak podejrzewał. Snape'owi zrobiło się miło, kiedy chłopak powiedział mu to wszystko, kiedy docenił jego wiedzę i umiejętności. I wyglądało na to, że naprawdę bardzo rzadko ktokolwiek mówił mu coś takiego.
Severus był typem osoby, od której zawsze tylko czegoś się oczekuje, wymaga albo żąda, nie pytając o to, czy ma na to ochotę, czy jest przygotowany. A kiedy wykona już polecenie albo prośbę, przyjmuje się to za oczywistość. Tak jakby nie sprawiło mu to większego kłopotu, jakby każde, nawet najtrudniejsze zadanie było dla niego pestką. Chyba każdy uważał go tylko za kogoś, komu można zlecić wszystko, bez martwienia się, czy da sobie radę. I nikt się tym nie przejmował. Nikt nie przejmował się nim. Harry zawstydził się, ponieważ on także zawsze go tak postrzegał.
Zagryzł wargę obserwując, jak mężczyzna upuszcza na łączenie zwiniętego pergaminu niewielką strugę wosku wyczarowaną z różdżki.
- Jeszcze raz dziękuje - powtórzył, jakby dla podkreślenia swojej wdzięczności. - Naprawdę mi pomogłeś. Jestem ci bardzo wdzięczny.
- Zrozumiałem - odparł Severus, odkładając na bok zwinięty pergamin. I pomimo że powiedział tylko to jedno słowo, Harry usłyszał w jego głosie... zadowolenie. Uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi i sięgnął po kieliszek z winem. Wziął kilka małych łyków i spojrzał na kilka leżących na stole rulonów z gotowymi testami dla różnych klas. A przynajmniej tak podejrzewał.
- To są nasze testy, prawda? - zapytał, dokładnie obserwując twarz Snape'a, który brał pergaminy po kolei i sklejał je woskiem.
- Jak się tego domyśliłeś? - prychnął pod nosem, ale nie wyszło to tak szyderczo jak powinno. Chyba nadal był zadowolony z komplementu, którym obdarzył go Harry. A chłopak, po całym wieczorze wypełnionym nauką, zapragnął w końcu nieco rozrywki.
- Severusie... - zaczął, nieco przeciągając sylaby. - A może mógłbyś mi zdradzić, co będzie na najbliższym teście?
Mężczyzna rzucił mu surowe spojrzenie.
- Najwyraźniej podczas tego upadku uderzyłeś się również w głowę, skoro myślisz, że ci powiem - parsknął.
- Szkoda... Byłoby miło raz jeszcze dostać Wybitny. Mógłbym znowu zostać po lekcji... - Ze ślizgońską radością obserwował, jak głowa Severusa podrywa się, a czarne oczy przeszywają go. Harry zachichotał w głębi swojego umysłu, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że Snape może tego nie okazywać, ale jego penis z pewnością doskonale pamięta ten dzień. I możliwe, że właśnie mu o tym przypomina, sądząc po nagłym rozbłysku płomieni w czarnych tęczówkach.
- Cóż... jeżeli aż tak bardzo nalegasz, to mogę ci powiedzieć, że pytania znajdują się pomiędzy stroną sto siedemdziesiątą dziewiątą a trzysta trzydziestą czwartą w twoim podręczniku - odparł Severus, uśmiechając się ironicznie.
- Jesteś wredny, wiesz? - wymamrotał Harry, ale nie potrafił powstrzymać wypełzającego mu na usta szerokiego uśmiechu.
- A ty irytujący - odparł mężczyzna, odkładając na bok ostatni rulon pergaminu.
- Wiem.
- Naprawdę? Czuję się zaskoczony informacją, że coś jednak wiesz.
- Ale założę się, że nie aż tak bardzo, gdybym ci powiedział, co jeszcze wiem.
- Tak? - Czy Harry'emu się tylko wydawało, czy usłyszał w głosie Severusa napięcie?
- Tak. Wiem na przykład to... - że cię kocham - ...gdzie jutro będziesz.
Severus uniósł brew.
- Doprawdy? Gdzie?
- We mnie - odparł Harry i pozwolił, aby radosny uśmiech całkowicie opanował jego twarz. I wyglądało na to, że jego część przeskoczyła w jakiś sposób także na Snape'a, ponieważ kąciki jego ust drgnęły, a w oczach rozbłysło coś niezwykle stymulującego.
I Harry wiedział, że jest jedyną osobą, która potrafi go zaskoczyć i rozbawić jednocześnie. A ta świadomość sprawiła, że poczuł w piersi bardzo przyjemne ciepło.
Szczęście.
* "Hanging by a moment" by Lifehouse
--- rozdział 38 ---
38. Knowing me, knowing you
Część 2
Związek z Severusem Snape'em nie przypominał zwyczajnego związku. Wytrzymać w nim potrafił jedynie ktoś, kto również nie był zwyczajny.
Harry Potter nie był.
Od czasu narodzin zaczął przejawiać niezdrowe inklinacje w kierunku bycia kimś naprawdę niezwykłym. Najpierw, jako roczne niemowlę, pokonał najpotężniejszego i najniebezpieczniejszego czarodzieja na świecie, a później, jakby tego było mało, okazało się, że potrafi rozmawiać z wężami i jest czarodziejem, którego imię zna każdy, kto ma jakąkolwiek styczność z magią, nawet jeżeli polega ona jedynie na wyciąganiu królika z kapelusza albo krojeniu ludzi na kawałki.
Nie można powiedzieć, że Harry Potter nie próbował być normalnym chłopcem. Bardzo wiele kosztowało go ciągłe przekonywanie samego siebie, że jest tak zwyczajny, jak błoto pośniegowe zalegające każdej zimy na ulicach Londynu. Ale wyglądało na to, że jakiś wyjątkowo złośliwy gen albo też wyjątkowo złośliwy duch postanowił do tego nie dopuścić. Tak więc Harry, całkowicie wbrew sobie, ciągle wikłał się w sytuacje, które sprawiały, że stawał się coraz bardziej niezwyczajny. Na pierwszym roku w Hogwarcie stoczył walkę z poplecznikiem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i w niezwykły sposób udało mu się go pokonać. Później odkrył, że zna mowę węży, nawet walczył z jednym, wyjątkowo wielkim i paskudnym, a na dodatek potrafiącym zabijać ofiary jedynie za pomocą wzroku i wyszedł z tego cało. Później spotkał swojego ojca chrzestnego, który najwyraźniej wolał być psem, i równie szybko go stracił, walczył z demonami potrafiącymi wyssać duszę, brał udział w najniebezpieczniejszym czarodziejskim turnieju świata, gdzie walczył ze smokiem i całym zastępem różnego rodzaju stworów, których jedynym celem było pożarcie go albo rozerwanie na strzępy. Pojedynkował się z samym Czarnym Panem i po raz kolejny wyszedł z tego cało i tak dalej, i tak dalej. Później odkrył, że jest gejem, a jeszcze trochę później, że kocha się w najgroźniejszym, najobrzydliwszym i najbardziej znienawidzonym nauczycielu w całej szkole. Po wszystkim, co przeszedł, taki związek nie powinien być dla niego zbyt wielkim problemem. A jednak.
Jednak, gdyby Harry Potter nie był Harrym Potterem, związek ten prawdopodobnie w ogóle nie miałby racji bytu. I tylko on potrafił się w nim odnaleźć na tyle, aby udało się go utrzymać. Harry Potter nie mógłby przecież chodzić ze swoją drugą połówką na spacery przy świetle księżyca, trzymając się za ręce, odrabiać razem lekcje, wybierać się do Hogsmeade na randki, planować dzieci i wspólną przyszłość. Coś takiego mógłby robić Ernie Macmillan albo Michael Corner - normalne osoby, które nie posiadały "genu niezwyczajności".
Nie, Harry Potter preferował ciągłą niepewność, strach, nerwową atmosferę, kłujące riposty, kłótnie, szarpaninę, walkę o najdrobniejszy gest, ujarzmianie, poddaństwo, toksyczność, niebezpieczeństwo i najlepszy seks na świecie. Cóż, trudno powiedzieć, czy to ostatnie nie przeważało, prawda jest jednak taka, że nie potrafiłby odnaleźć się w całkowicie normalnym związku. Nie oznacza to jednak, że nie pragnął czułości, o nie. Ta była dla niego niezwykle wręcz ważna, ale nie przywykł do otrzymywania jej gratis. Miała o wiele pełniejszy smak, jeżeli mógł o nią powalczyć. A jak cała jego przeszłość wskazuje, przywykł do walki jak ryba do wody i gdyby mu jej zabrakło, szybko popadłby w stagnację i znalazłby sobie kolejny staw pełen świeżutkiej wody gotowej tylko na to, aby trochę ją skotłować.
Nie można jednak powiedzieć, że nie pragnął spokoju, odpoczynku ani poczucia bezpieczeństwa. Tak jak powracający z morza marynarz, który po przywitaniu się z żoną i dziećmi oraz wypiciu paru piw, zaczyna z tęsknotą wpatrywać się w morze, tak Harry Potter pragnął, owszem, pragnął tego wszystkiego, nawet bardzo, ale na dłuższą metę, co tu dużo mówić, nie potrafiłby wytrwać w tak odbiegającej od jego dotychczasowego życia monotonii.
Znalazł więc kogoś, kto potrafił mu dać wszystko, o czym marzył. A fakt, że musiał przejść naprawdę bardzo wiele, aby zdobyć także to, czego pragnął, a czego nie mógł dostać, było tylko drobnym szczegółem. Jednak w końcu nazywał się Harry Potter. Potrafił dokonać rzeczy niemożliwych.
Severus Snape był trudnym człowiekiem. Zamkniętym w sobie, odcinającym się od wszystkich, wiecznie niezadowolonym, wymagającym, pełnym zmieniających się szybciej niż pogoda nastrojów i kaprysów, surowym oraz całkowicie nieprzewidywalnym. No i nie należy zapominać o jego sadystycznych skłonnościach i zamiłowaniu do upokarzania każdego, kto mu się nie spodobał, czyli mniej więcej dziewięćdziesięciu dziewięciu procent społeczeństwa. A w połączeniu z wiecznie sączącym się z ust jadem i kpiącym spojrzeniem na świat, wydawał się człowiekiem, który nie potrafiłby odnaleźć się w żadnym związku. Niestety, na jego drodze stanął Harry Potter. Uparty, denerwujący dzieciak, który nie wiedział, co oznacza słowo "porażka" i nie spoczął, dopóki nie osiągnął tego, co sobie zamierzył, nawet jeżeli oznaczało to otrzymanie solidnego łomotu. I nie chciał się odczepić.
To naprawdę nie był zwyczajny związek. I z pewnością nigdy nie będzie takiego przypominał. Ale gdy samemu jest się niezwykłym, jedyny sposób na normalność, to zaangażowanie się w coś równie niezwykłego. I trzeba przyznać, że była to chyba najlepsza decyzja, jaką Harry kiedykolwiek podjął. Nawet jeśli mógłby jej kiedyś pożałować.
- Odwołaj to! - wrzasnął Harry, trzęsąc się z wściekłości. Stał przed Snape'em w jego salonie i miał wrażenie, że zaraz eksploduje ze złości.
- Odwołać coś, co jest prawdą, Potter? - zakpił mężczyzna, najwyraźniej nic sobie nie robiąc ze wzburzenia chłopaka. - Wtedy byłbym kłamcą. Chyba nie zaprzeczysz, że jesteś nadętym smarkaczem, któremu sława tak uderzyła do głowy, że wydaje mu się, iż wszyscy będą padać mu do stóp?
- Tak? A ty jesteś wstrętnym łajdakiem, który uwielbia wykorzystywać swoją pozycję i upokarzać innych tylko po to, aby podnieść poczucie własnej wartości!
Severus zrobił krok w jego stronę. Jego twarz wyglądała niczym zasnute mrokiem niebo podczas burzy.
- Ja przynajmniej znam swoją wartość, Potter! - wysyczał jadowicie. - Twoja wartość leży razem z tobą na podłodze, kiedy rozkładasz nogi i błagasz o to, żebym cię wypieprzył.
Harry otworzył szeroko oczy. Na chwilę zabrakło mu tchu. Jak...? Jak on mógł w ogóle...? Rzucił się do przodu, pragnąc go zranić, uderzyć, ukarać za wszystko, co powiedział.
Ale Snape był szybszy. Złapał go za nadgarstki i Harry mógł jedynie szarpać się rozpaczliwie i wrzeszczeć z wściekłości.
- Zamknij się! Nienawidzę cię! - krzyczał, próbując wyrwać ręce, ale mężczyzna trzymał je tak mocno, iż sprawiał mu tym ból, który jedynie podsycał jego gniew. - Nienawidzę cię, ty dupku! Nie chcę na ciebie patrzeć! Nie chcę cię znać!
- Licz się ze słowami, Potter. Gryffindor właśnie stracił dwadzieścia punktów. I możesz mnie nienawidzić do woli, ale to i tak nie zmieni faktu, że...
- Puść mnie! Jeżeli jestem dla ciebie aż taki okropny, to po co w ogóle pozwalasz mi tutaj przychodzić? Wyrzuć mnie i obaj będziemy zadowoleni, a ty nie będziesz się na mnie wściekał o byle gówno!
- Z chęcią bym to zrobił, ale znając ciebie, po dwóch dniach wrócisz z miną kopniętego szczeniaka i na kolanach będziesz prosił, żebym przyjął cię z powrotem!
- Zamknij się! Nie chcę... Puść mnie! - Płynąca w żyłach adrenalina w połączeniu z uderzającą do głowy krwią sprawiła, że Harry'emu udało się w końcu wyrwać ręce, ale zamiast się odwrócić, rzucił się ponownie do przodu i z całej siły odepchnął mężczyznę tak, że ten musiał zrobić kilka kroków do tyłu, żeby odzyskać równowagę. Na jego twarzy na sekundę odmalowało się zaskoczenie, które jednak bardzo szybko przeobraziło się w furię. - Nie chcę na ciebie patrzeć! - krzyknął Harry, odwracając się i ruszając w stronę drzwi. Przed oczami widział jedynie czerwone plamy, miał wrażenie, że cała krew z jego żył już dawno się wypaliła i wyparowała. - Już nigdy, przenigdy nie chcę cię słuchać, nie chcę cię widzieć, nie chcę... - urwał, kiedy poczuł silne magiczne uderzenie w plecy i upadł na podłogę. Zatrzymał się na łokciach i kolanach i zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, poczuł na sobie ciężar mężczyzny, a na swoim karku silny uścisk jego dłoni, przyciskającej go do podłogi.
- Może cię to zaskoczy, Potter, ale naprawdę nie obchodzi mnie, czego chcesz. Liczy się tylko to, czego ja chcę, a w tej właśnie chwili chcę cię ukarać i nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo tego pragnę - wysyczał za nim mężczyzna i Harry poczuł powiew magii, chłodnej, niemalże lodowatej, i w tej samej chwili mięśnie jego brzucha skurczyły się boleśnie. Miał wrażenie, jakby otrzymał potężny cios, który pozbawił go powietrza w płucach. Jęknął i jedną ręką złapał się za brzuch, jednocześnie otwierając usta, aby złapać oddech. I wtedy usłyszał złowrogi szept tuż przy swoim uchu - Jeżeli jeszcze raz mnie odepchniesz, to siła tego zaklęcia będzie dziesięciokrotnie większa.
Zanim Harry zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, poczuł kolejne muśnięcie magii, które pozbawiło go całej dolnej części garderoby.
- Zostaw mnie! Nie możesz... - zaczął, czując zawroty głowy, ciągłe skurcze mięśni brzucha i bolesne pulsowanie w skroniach. Serce szarpało mu się w piersi i wydawało się płonąć, a żar rozprzestrzeniał się po jego ciele, obejmując nawet te części, które w tej sytuacji zdecydowanie nie powinny reagować w tak entuzjastyczny sposób.
- Nie mogę? - Snape wydał z siebie taki odgłos, jakby chciał się roześmiać. - Potter, obaj doskonale wiemy, że jeżeli chodzi o ciebie, to mogę wszystko. Chyba nie zapomniałeś, że należysz tylko do mnie? Że jesteś moją własnością? Wygląda na to, że będę musiał ci o tym przypomnieć.
Harry zagryzł wargę. Był przecież wściekły. Dlaczego więc jego członek drgnął na te słowa? A po chwili był już niemal całkowicie twardy? I kiedy tylko poczuł wchodzącego w niego penisa mężczyzny, cały żar, który odczuwał wcześniej w piersi, skumulował się w podbrzuszu?
Ale nie zastanawiał się nad tym dłużej, ponieważ jego umysł najwyraźniej wyparował. Słyszał jedynie uderzenia pośladków o pośladki i mroczny szept tuż nad sobą:
- Jesteś moją własnością, Potter. - Mężczyzna złapał go za włosy i odchylił jego głowę do tyłu, przyciągając ją do siebie tak, że jego usta znalazły się kilka milimetrów od ucha Harry'ego. - Powtórz to.
I Harry powtarzał.
- Jestem twoją własnością.
Powtarzał i powtarzał za każdym razem, kiedy pchnięcia Severusa uderzały w jego prostatę. Mówił też dużo innych rzeczy. I to takich rzeczy, których nie powiedziałby w żadnej innej sytuacji, nawet gdyby obiecywano mu Puchar Świata w Quidditchu.
- Czy jeszcze kiedykolwiek będziesz mi się sprzeciwiał, Potter?
- Oczywiście, że będę, ty obślizgły dupku!
Ta odpowiedź została "nagrodzona" wyjątkowo długim i mocnym rżnięciem, podczas którego Harry niemal zdarł sobie gardło od krzyku. O tak, uwielbiał prowokować Snape'a. Uwielbiał doprowadzać go do wściekłości i utraty kontroli nad sobą. I uwielbiał jego zaborczość. Zaborczość, siłę i gniew, które smagały jego lędźwie i rozpalały każdy nerw w jego ciele.
- Mały, bezczelny prowokator - wydyszał mu do ucha Severus, wchodząc w niego długimi, agresywnymi ruchami i Harry nie potrafił powstrzymać drżenia, które ten głos w nim wywoływał.
Nic nie mógł na to poradzić. Wiedział, że jest stracony od dnia, kiedy wypowiedział pamiętne słowa, na wspomnienie których wciąż odczuwał uścisk w żołądku: "Jestem małą, brudną dziwką..."
Bo był nią. W takich sytuacjach, jak ta, kiedy wściekłość i gniew zamieniały się w niemożliwe do opanowania pragnienie i wszystkie hamulce puszczały. To Snape go do tego doprowadzał. A później tylko uśmiechał się zwycięsko, kiedy po raz kolejny udawało mu się go ujarzmić. To on był powodem tego, że Harry zamieniał się w gotujący się cyklon sprzecznych emocji. Czyżby go to bawiło? Czyżby był aż tak uzależniony od rozpalania i duszenia tego ognia, który płonął w zielonych oczach?
Najwyraźniej słowo "uzależnienie" w tym wypadku było zaledwie eufemizmem.
To nie była ich pierwsza sprzeczka w ciągu ostatnich dni. Ale pierwsza tak poważna i zakończona w tak wyjątkowo, można powiedzieć, przyjemny sposób. Harry spędzał z Severusem niemal każdą wolną chwilę, chociaż mężczyzna nie pozwolił mu już więcej u siebie nocować. Jednakże podczas pierwszego, spędzonego osobno wieczoru, tuż przed zaśnięciem, wydarzyło się coś niezwykłego.
Harry otrzymał wiadomość od Severusa. Wiadomość, która brzmiała:
Dobranoc, Potter.
Bardzo długo leżał w łóżku, całkowicie już rozbudzony i wpatrywał się w kamień szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wyjść z szoku. Dopiero po kilku nieprawdopodobnych teoriach i próbach wytłumaczenia owego fenomenu doszedł do wniosku, że Snape przysłał mu to najprawdopodobniej dlatego, żeby Harry nie czuł się w nocy samotny i wiedział, że on, Severus, żyje i jest bezpieczny. Zrobiło mu się trochę głupio, że mężczyzna ma go za znerwicowanego dzieciaka, który boi się zasnąć z powodu jakichś koszmarów, ale z drugiej strony poczuł w piersi przyjemne ciepło. Snape po raz pierwszy przysłał mu wiadomość, którą zawsze wysyłał mu Harry. I nawet jeśli zrobił to tylko ten jeden raz, było to niezwykle miłe z jego strony, o ile można użyć takiego słowa w stosunku do Severusa Snape'a.
Każdy dzień wyglądał podobnie. Harry schodził rano na śniadanie, pomagał trochę Hagridowi, włóczył się po zamku albo siedział w bibliotece, później szedł na obiad, by następnie udać się z naręczem książek do Snape'a, gdzie zazwyczaj albo się uczył, podczas gdy mężczyzna zajmował się swoimi sprawami, albo rozmawiali, albo się pieprzyli.
To ostatnie zajęcie Harry lubił najbardziej. Nawet jeżeli ich seks w ogóle już nie przypominał tego, który uprawiali podczas świąt. Snape brał go szybko i mocno, tak jakby chciał w ten sposób rozładować napięcie. Harry widział jego pragnienie, bardzo wyraźnie je odczuwał, kiedy mężczyzna wbijał palce w jego ciało z taką siłą, jakby chciał go rozerwać na strzępy i dyszał mu do ucha takie słowa, które niemal natychmiast doprowadzały go do orgazmu. Już nigdy nie został z nim po seksie, ale Harry'emu to nie przeszkadzało. To, co wtedy od niego otrzymał, nadal otulało jego serce ciepłą mgiełką i nawet kiedy Severus był dla niego ostry i brutalny, Harry wciąż pamiętał jego łagodny dotyk i całkowicie poddawał się pożądaniu.
W ciągu tych kilku dni mógł dokładnie poznać wszelkie upodobania Mistrza Eliksirów. Dowiedział się na przykład, że Severus lubił, kiedy Harry podczas seksu jęczy jego imię. Lubił także, gdy podczas seksu od tyłu Harry rozchylał rekami swoje wejście, aby Severus miał lepszy widok, podczas gdy jego twarz, pozbawiona podpory, była całkowicie wgniatana w materac. Lubił też, kiedy Harry brał go głęboko w usta, a już szczególnie, kiedy po prostu otwierał usta i pozwalał, aby Severus je pieprzył.
Pewnego dnia, kiedy Harry siedział w swoim fotelu przed kominkiem z książką ułożoną na podciągniętych kolanach i próbował zrozumieć, o co chodziło w konflikcie pomiędzy olbrzymami i centaurami sprzed siedmiu wieków, Snape go zaskoczył. Podszedł do niego, a Harry, czując na sobie cień, uniósł głowę i zobaczył, że mężczyzna bez słowa rozpina rozporek i wyjmuje swojego bladego, masywnego, na wpół twardego penisa. Chłopak zamrugał zaskoczony i pomimo tego, że miał ogromne trudności z oderwaniem wzroku od sterczącego zachęcająco w jego kierunku członka, spojrzał na twarz Snape'a, czekając na jakiekolwiek słowa. Ale te nie padły. Severus po prostu podszedł do niego, odsunął na bok podręcznik i przyciągnął jego głowę do swojej erekcji. Harry bez oporu przyjął ten ciepły, smakowity kąsek. Severus tego dnia był chyba wyjątkowo napalony, ponieważ niemal zgwałcił jego usta. Harry kilka razy miał problemy ze złapaniem tchu, a na samym końcu, kiedy zaczerwieniony z wysiłku penis zaczął niebezpiecznie pulsować, mężczyzna wyjął go i z głośnym jękiem przyjemności spuścił mu się na twarz.
I wyglądało na to, że to także niezwykle lubił, skoro dwa dni później zrobił to ponownie. Wziął go od tyłu, a przed samym końcem odwrócił do siebie i pozwolił, aby całe wypełniające go pragnienie osiadło w białych strugach na twarzy i okularach Harry’ego.
Severus lubił także, kiedy Harry się przed nim masturbował. Okazał to wyraźnie, kiedy Harry, czytając sobie w fotelu najnowszy numer "Quidditcha", usłyszał dziwnie napięty głos mężczyzny:
- Dotknij się.
Spojrzał na niego z zaskoczeniem, zastanawiając się, czy aby dobrze usłyszał. Severus siedział w swoim fotelu ze szklanką whisky w ręku i wpatrywał się w niego nieco zamglonym wzrokiem.
- Co?
- Słyszałeś. Dotknij się, Potter.
- Tutaj?
- Nie, w Wielkiej Sali. Oczywiście, że tutaj. Teraz. - Jego oczy rozbłysły lekko i Harry poczuł znajome napięcie w podbrzuszu.
Czuł się trochę skrępowany, ale Severus patrzył na niego w taki sposób, że wszystkie jego wątpliwości rozwiały się w czasie krótszym niż mrugnięcie. Odłożył na bok czasopismo i sięgnął do rozporka. Rozsunął go, po czym rozpiął guzik i włożył rękę pod bokserki.
- A teraz wyjmij go powoli.
Harry zagryzł wargę i wykonał polecenie, obserwując jak zamglone, czarne tunele oczu mężczyzny śledzą każdy jego ruch.
- Rozsuń bardziej nogi.
Walcząc z wypływającym mu na policzki rumieńcem zażenowania, Harry przyjął wygodniejszą pozycję i rozstawił nogi na taką szerokość, aby mężczyzna miał jak najlepszy widok. I sądząc po wygłodniałym rozbłysku w jego oczach, pozycja była idealna.
- Doskonale - wyszeptał Severus, rozsiadając się wygodniej w fotelu i przybliżając do ust szklankę z whisky. - Możesz zaczynać.
I Harry onanizował się, obserwując mężczyznę spod wpółprzymkniętych powiek. Nie trwało to jednak długo, ponieważ spojrzenie, które wbijał w niego Severus, zdawało się go niemal fizycznie dotykać i Harry doszedł szybko, wyobrażając sobie ciepło tych cienkich, rozchylonych warg na swojej erekcji. Kiedy skończył i zapiął już rozporek, a w pomieszczeni zaległa cisza wypełniona jedynie dwoma nierównymi, próbującymi uspokoić się oddechami, zauważył, że Snape nadal dziwnie mu się przygląda. Jego wzrok był jeszcze bardziej rozmyty, a brwi ściągnięte i Harry sam nie wiedział, jak to się stało, ale usłyszał swój własny, łamiący się głos, mówiący:
- Severusie... Chciałbym kiedyś poczuć twoje usta.... tam - wydukał, wskazując na swoje krocze. Mężczyzna uniósł brew w wyraźnym zaskoczeniu. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale najwyraźniej się rozmyślił, ponieważ po chwili je zamknął, a w jego oczach pojawiło się coś iskrzącego złośliwie.
- Tak? Hmm... muszę przyznać, że to niezwykle ciekawa propozycja. Chętnie bym na nią przystał, jeżeli tylko pokażesz mi, w jaki sposób mam to zrobić...
I oczywiście skończyło się na tym, że to Harry obciągnął Snape'owi. Później był wściekły zarówno na Snape'a, jak i na siebie, za to, że tak łatwo dał mu się zmanipulować, ale cudowny smak Severusa na języku całkowicie mu to wynagrodził.
Była jednak pewna rzecz, które nieco Harry'ego niepokoiła. W ciągu tych wszystkich dni, wszystkich rozmów, schadzek, sprzeczek i kłótni, Snape zdawał się być czasami dziwnie odległy. Często miał nieobecny, zamyślony wzrok i Harry'emu wydawało się, że unikał jego bliskości. Albo raczej nie tyle unikał, co nie odwzajemniał. Sztywniał, kiedy Harry chciał go przytulić, nie głaskał go już i nie całował. Tak jakby oddalał się od niego albo przynajmniej próbował to zrobić. I Harry nie miał pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Czyżby zrobił coś nie tak? Próbował prześledzić pamięcią wszystkie ostatnie dni, ale nie potrafił znaleźć niczego, co usprawiedliwiałoby takie zachowanie mężczyzny. Bo chyba nie mogło chodzić o ten jeden koszmar, prawda? Zresztą Snape nie zachowywał się tak, jakby był nadal zły na niego za to, że go wtedy obudził i narobił takiego rabanu. Ktoś, kto się na kogoś gniewa, nie może patrzeć na tego kogoś takim wzrokiem, jakby chciał go pożreć. Prawda? Więc o co mogło chodzić?
Na razie Harry postanowił przeczekać i zobaczyć, do czego ta sytuacja doprowadzi. Nie chciał nic zmieniać. Było mu dobrze, mógł spędzać czas ze Snape'em i nawet kiedy się kłócili, czuł, że nie chciałby być w żadnym innym miejscu.
Cóż, może i podczas tej ostatniej kłótni miał przez chwilę na to ochotę, ale Snape bardzo szybko wybił mu ten pomysł z głowy, a raczej... zmiażdżył w uścisku dłoni i w gwałtownych, pełnych gniewu pchnięciach.
A teraz, kiedy ciężko dysząc, obaj leżeli na podłodze i Harry nadal czuł na sobie ciężar mężczyzny, kiedy cała ta złość i agresja zostały rozładowane i pozostały po nich jedynie senne opary, Harry wiedział, że to wszystko, co było wcześniej, wszystkie bolesne słowa, gesty, zmartwienia - to wszystko się nie liczyło. Liczyło się tylko to, że tutaj był. Że może tutaj być. Obok niego. I wyglądało na to, że Severus także tego chce. W końcu jeszcze nigdy nie pozwolił mu odejść, nigdy go nie wypuścił, zawsze przyciągał go z powrotem.
Jeżeli to nie jest przywiązanie, myślał Harry, to co?
Drodzy Ronie i Hermiono...
Co u Was słychać? Mam nadzieję, że miło spędzacie święta. U mnie wszystko w porządku. Spędzam bardzo dużo czasu z Hagridem i z Luną (pewnie nie wiecie, ale ona też została na święta w szkole). Trochę mi się bez Was nudzi, ale udaje mi się jakoś zagospodarować cały ten wolny czas. Hermiono, pewnie się ucieszysz, ale postanowiłem trochę się pouczyć, skoro mam cały Hogwart dla siebie i nikt mi nie przeszkadza. Często przesiaduję w bibliotece, więc pani Pince zaczęła nawet podejrzewać, że coś jest ze mną nie w porządku, ale na dworze jest zdecydowanie za zimno, aby robić cokolwiek innego. Próbowałem latać trochę na Błyskawicy, ale po tym, jak niemal odmroziłem sobie nos, stwierdziłem, że to chyba nienajlepszy pomysł.
Tęsknię za Wami, wracajcie szybko,
Harry.
Cóż, Harry podejrzewał, że stężenie kłamstw w tym liście jest zdecydowanie powyżej normy, ale przecież nie mógł im napisać, że przez cały czas pieprzyli się ze Snape'em jak króliki. Jednak przynajmniej prawdą było to, że się uczył. Fakt, że kilka razy musiał przerywać, aby obciągnąć Snape'owi albo robić z nim inne, niezwykle zajmujące rzeczy, ale przecież w końcu udało mu się czegoś dowiedzieć. Na przykład, jak podrażniać palcami jego jądra, żeby zaczął jęczeć w tak wyjątkowo stymulujący sposób. To też była wiedza. I to bardzo przydatna, trzeba zaznaczyć.
Znowu to robił.
Spoglądał na niego zamyślonym, trochę nieobecnym wzrokiem, który powodował, że Harry'emu unosiły się włoski na karku. Chłopak nie próbował już podnosić głowy, ponieważ kiedy to robił, mężczyzna błyskawicznie odwracał wzrok i ponownie zagłębiał się w lekturze trzymanej w ręku książki.
Nie był to pierwszy taki przypadek. Harry zauważył, że od jakiegoś czasu Severus przygląda mu się coraz częściej. I zawiesza swoje spojrzenie na coraz dłuższe chwile. Tak jakby intensywnie rozmyślał, zastanawiał się nad czymś, co nie dawało mu spokoju. A Harry'emu nie dawało spokoju jego zachowanie. Ale nie mógł przecież zapytać: "Dlaczego mi się przyglądasz?", ponieważ wiedział doskonale, że mężczyzna albo go zbędzie, albo uda, że nie ma pojęcia o co chodzi. W końcu gdyby chciał, żeby Harry poznał powód jego dziwnego zachowania, to nie próbowałby owo zachowanie ukrywać.
Starał się więc zignorować nieprzyjemny uścisk w żołądku i skupić na powtarzaniu materiału z Eliksirów, wiedząc, że tuż po zakończeniu przerwy świątecznej czeka ich "niezapowiedziany" test. Przewrócił stronę i wstrzymał oddech, widząc w podręczniku niewielką wzmiankę o eliksirze o nazwie "Desideria Intima", który powoduje niejako "odblokowanie" i ujrzenie swoich prawdziwych, najgłębiej skrytych pragnień. Nie było go w programie nauczania, ale Snape najwyraźniej uznał go za zbyt ważny i zbyt interesujący, aby go pominąć. Nic dziwnego, że tylko Hermiona wiedziała cokolwiek na jego temat. Była w końcu jedyną osoba, która znała na pamięć każdą stronę w podręczniku.
Harry spojrzał na ilustrację czerwonej mikstury w małej fiolce i przełknął ślinę, kiedy uderzyły go wspomnienia. A zdecydowanie nie były one przyjemne. Przynajmniej nie wtedy, kiedy z powodu złośliwości Snape'a został wystawiony na pośmiewisko przed całą klasą i większą częścią szkoły, o ile także nie całą. Pamiętał gorzki smak przerażenia i kwaśny posmak żalu oraz obrzydzenia do samego siebie. Pamiętał próby negowania tego, co ujrzał i poczuł, ale to już w nim było, nawet jeżeli za wszelką cenę próbował to wypierać. I pamiętał również nienawiść. Do siebie, a w szczególności do Snape'a. Jeszcze większą niż wcześniej. Jakby nienawiścią próbował stłamsić to rosnące w jego wnętrzu gorąco. Ono jednak zawsze tam było. Wiedział o tym, czuł je za każdym razem, kiedy każdym nerwem w swoim ciele nienawidził Severusa Snape'a przez te wszystkie lata i miał wrażenie, że z każdym dniem nienawidzi go coraz bardziej. To nie był ten sam rodzaj niechęci, który odczuwał do Draco Malfoya czy do Voldemorta. To była dusząca, spopielająca zmysły wściekłość i wiele razy zastanawiał się, czy mężczyzna ją odczuwa, ponieważ już dawno powinien spłonąć w jej żarze.
Ale teraz wiedział, że to było coś więcej. Kiedy nienawidzisz kogoś tak bardzo, że nie potrafisz przestać o nim myśleć, kiedy czujesz to w każdym swoim oddechu, w każdym spojrzeniu, w każdym ciśniętym ze złością, mającym jedynie sprawić ból słowie, nie dostrzegasz pewnych bardzo istotnych rzeczy. Na przykład takiej, że nie wyobrażasz sobie, aby tej osoby miało kiedykolwiek zabraknąć. Że jest to jedyna istota, która jednym spojrzeniem potrafi doprowadzić cię do furii, uruchomić w tobie cały arsenał odczuć, pozytywnych i negatywnych zarazem. Że kiedy nie ma jej w pobliżu, odczuwasz niewytłumaczalną pustkę, nawet jeżeli powierzchownie cieszysz się z jej nieobecności. Że kiedy na nią patrzysz, twoje usta zaciskają się, ręce drżą i pocą się, czujesz uścisk w żołądku, a serce bije w takim tempie, jakby postanowiło wyskoczyć ci z piersi.
Czy czegoś ci to nie przypomina?
I wtedy wystarczy jedna niewielka kropla, na przykład pewnej czerwonej mikstury, aby kielich został przelany i aby oczy zostały otwarte. Lecz wtedy jest już z późno.
Harry zacisnął powieki i westchnął głęboko. Widocznie tak musiało być. Musiał przejść przez to wszystko, przez całe to piekło, aby teraz mógł spędzać każdy dzień w... niebie.
- Coś się stało? - dobiegł do niego niski, głęboki głos Severusa. Harry otworzył oczy i spojrzał na przypatrującego mu się teraz otwarcie mężczyznę.
- Zastanawiam się... czy siedziałbym tutaj teraz z tobą, gdybym nie wypił tego eliksiru?
Nie musiał dodawać, jakiego. Wyglądało na to, że Snape doskonale wiedział, o co mu chodzi.
- Twoje pragnienie i tak prędzej czy później dałoby o sobie znać, Potter. Desideria Intima tylko ten proces przyspieszyła. Pozwoliła zobaczyć ci coś, czego nie chciałeś lub też nie potrafiłeś do siebie dopuścić. Można ją porównać do pewnego rodzaju okularów prawdy, które pozwalają ci zobaczyć najgłębiej skrywane rzeczy. Kiedy je zdejmujesz, tylko od ciebie zależy, czy dasz im wiarę, czy też będziesz udawał, że nic takiego się nie wydarzyło.
- To znaczy, że miałem wybór? - Harry był zaskoczony tą rewelacją.
- Tak samo, jak masz wybór, kiedy uzdrowiciel oznajmia, że jesteś śmiertelnie chory. Możesz rozpocząć leczenie albo udawać, że nic nie słyszałeś, że to z pewnością nie chodzi o ciebie i żyć dalej z ryzykiem, że pewnego dnia prawda spadnie na ciebie z jeszcze większą siłą, ale wtedy będzie już za późno, aby cokolwiek zmienić.
No tak, pomyślał Harry, cały Severus. Tylko on potrafi porównywać zakochanie do śmiertelnej choroby.
Skinął głową, przypominając sobie dokładnie każdą sekundę z tamtego dnia. Teraz, kiedy potok wspomnień zaczął płynąć, nie potrafił go zatamować.
- Wiesz... - zaczął. - Wtedy myślałem, że zrobiłeś to specjalnie, żeby mnie upokorzyć, że zrobiłeś coś z eliksirem Hermiony. - Spojrzał w czarne, przypatrujące mu się oczy. - Co wtedy poczułeś? Co poczułeś, kiedy wypiłem ten eliksir?
Severus milczał przez chwilę, tak jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Muszę przyznać, że byłem nieco zaskoczony.
- Nieco?
- Z pewnością nie tak zaskoczony, jak ty, Potter - parsknął mężczyzna. - Gdybyś widział wyraz swojej twarzy...
Harry zacisnął zęby i uśmiechnął się krzywo.
- W takim razie cieszę się, że nie widziałem. Miałem za to doskonały widok na wyrazy twarzy wszystkich uczniów w klasie, a to mi wystarczyło, zapewniam cię - odgryzł się.
Severus przyglądał się Harry'emu z zaciekawieniem i wyglądało na to, że chce mu zadać jakieś pytanie, ale wciąż się waha. W końcu chyba jednak przegrał, ponieważ zapytał:
- Co się stało, kiedy wybiegłeś z klasy?
- Pobiegłem prosto do łazienki - odparł cicho Harry. Te wspomnienia nadal były trochę bolesne. - Ja... rozbiłem tam lustro... - Chyba raczej nie powinien wspominać także o tym, że zwymiotował?
- Twoja ręka - rzucił Snape, jakby do siebie.
- Co? - Harry zamrugał, wybity z rytmu.
- To dlatego miałeś zranioną rękę. Użyłeś tej maści, którą ci dałem?
- Ee... - Cóż, lepiej chyba powiedzieć prawdę. - Nie. Byłem na ciebie wściekły. Nie chciałem od ciebie niczego. W ogóle najchętniej zapadłbym się wtedy pod ziemię. W ogóle nie wyobrażałem sobie, że mógłbym kiedykolwiek wyjść z tej łazienki. Nie chciałem nikogo widzieć. Ale oczywiście Ron i Hermiona mnie znaleźli. Nienawidziłem cię wtedy. Nienawidziłem cię za to, że kazałeś mi wypić ten eliksir, byłem pewien, że zrobiłeś to celowo. W ogóle nie chciałem na ciebie patrzeć, już nigdy w życiu.
- Więc przysłałeś do mnie McGonagall z informacją, że chcesz zrezygnować z moich zajęć - dokończył za niego Severus. - Jakże to do ciebie podobne, Potter. Wolisz uciekać od problemów, niż stawić im czoła.
- A dziwisz się? Wszystko zawaliło mi się na głowę i to wyłącznie z twojej winy.
- To nie ja żywiłem niestosowne pragnienia wobec swojego nauczyciela, Potter - odparł Severus z lekko ironicznym uśmieszkiem. - Czy myślisz, że gdybym wiedział, jak to się skończy, to kiedykolwiek kazałbym ci wypić ten eliksir?
Harry wzruszył ramionami.
- Skąd mogę wiedzieć? Znając ciebie, pewnie chciałbyś to wykorzystać - odpowiedział chłopak, patrząc na Snape'a zaczepnie.
Mężczyzna wywrócił oczami.
- A znając ciebie, pewnie w ogóle bym nie musiał.
- Ej! To nie było miłe - rzucił Harry, ignorując szyderczy uśmieszek na twarzy Severusa. - I ty się dziwisz, że nie chciałem cię widzieć? Nawet więcej, ja nie chciałem w ogóle na ciebie patrzeć. Po tym wszystkim w ogóle nie wyobrażałem sobie spotkania z tobą, dlatego próbowałem cię unikać.
- Zauważyłem - mruknął Snape, jakby do siebie.
- Tak bardzo się starałem... - mówił dalej Harry do swoich kolan, puszczając mimo uszu uwagę mężczyzny. - Chciałem o tym zapomnieć, udawać, że to się nigdy nie wydarzyło... ale ty oczywiście musiałeś pokrzyżować moje plany, musiałeś przyjść wtedy do schowka... - Nagle do głowy wpadła mu pewna myśl. Spojrzał na Snape'a spod wpółprzymkniętych powiek. - Dlaczego przyszedłeś wtedy do schowka?
Twarz Severusa stała się nagle zamknięta, niedostępna i nawet jeżeli Harry bardzo starał się coś z niej wyczytać, miał wrażenie, jakby natrafił na niewidzialną barierę w formie nieczytelnej maski.
- Po prostu tamtędy przechodziłem - odparł po chwili mężczyzna.
Harry skrzywił się. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Ale widział po minie mężczyzny, że nic więcej w tej kwestii z niego nie wyciągnie, dlatego nawet nie próbował. Musiał sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- A więc postanowiłeś wpaść i się przywitać - mruknął ze złośliwym uśmieszkiem.
- W zasadzie to sam mnie zaprosiłeś - odparł Severus, spoglądając mu prosto w oczy i Harry poczuł znajome ukłucie w sercu, kiedy przypomniał sobie, w jaki sposób te oczy wtedy na niego patrzyły.
- Wiesz, wtedy w schowku, kiedy mnie dotknąłeś... To było... niesamowite.
- Tak? - Snape pochylił się lekko do przodu, patrząc przenikliwie na Harry'ego. - Powiedz mi coś więcej. - Wyglądał na naprawdę zainteresowanego rozmową, co było nieco peszące, ale zarazem i budujące. Severus Snape rzadko kiedy okazywał zainteresowanie czymkolwiek.
- No, eee... - kontynuował Harry, próbując opisać jakoś to wszystko, co wtedy czuł, ale wiedział, że nigdy mu się to nie uda. - Ty byłeś pierwszą osobą, która mnie tam dotknęła i doprowadziła do... orgazmu. Wcześniej nikt inny tego nie robił. Fantazjowałem o tym, ale nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek to się naprawdę stanie. To był dla mnie... pierwszy raz, można tak powiedzieć. I ja... nie wierzyłem, nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ty... - Harry zagryzł wargę, próbując opanować nagłą burzę emocji i myśli, która rozpętała się w jego głowie na wspomnienie tamtego wydarzenia. Odetchnął głęboko. - Ja po prostu... nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie potrafiłem ci się oprzeć, stałem tam jak sparaliżowany i... i pragnąłem jedynie poczuć twój dotyk. Nawet jeżeli tak bardzo się bałem, że chciałem tylko stamtąd uciec. Ale to coś wewnątrz mnie - Harry dotknął swojej klatki piersiowej, w miejscu, w którym jego serce biło właśnie zdecydowanie zbyt mocno - nie pozwoliło mi na to. I wtedy... to było coś magicznego. Jakbyś rzucił na mnie jakiś konfudujący czar. Już nie potrafiłem o tobie zapomnieć. Już nie potrafiłem się tego wypierać. Pragnąłem jedynie... ciebie.
Harry uniósł głowę i z wahaniem spojrzał na Snape'a. Oczy mężczyzny błyszczały. Wyglądał, jakby, pobudzony opowieścią Harry'ego, przypominał sobie to, co wydarzyło się tamtego jesiennego wieczoru w schowku na miotły, ale jednocześnie coś na jego twarzy sugerowało, że nie wszystko jest tak do końca w porządku. Harry nie potrafił tego nazwać, dostrzegał jedynie cień okalający zmarszczkę pomiędzy czarnymi brwiami, ale nic nie mógł poradzić na nagłe, niewytłumaczalne uczucie niepokoju, które go ogarnęło.
Jedyne, co mógł zrobić, to przerwać tę ciszę, pozbawić ten niepokój oparcia, odciąć go od pokarmu.
Kolejne wspomnienia były jednak zbyt bolesne, aby chciał je przywołać, a echo wypowiadanego z wściekłością słowa "nikim" wciąż rozszarpywało jego wnętrzności. Uciekł się więc do tego, co najbardziej go interesowało, a o co chciał zapytać Snape'a już od bardzo, bardzo dawna:
- Wiele razy się zastanawiałem... czy miałeś coś wspólnego ze zniknięciem Malfoya?
Severus poruszył się, jakby wyrwany z letargu.
- To nie powinno cię interesować - odparł kwaśno, odwracając głowę w stronę ognia. Jakież to było dla niego typowe, pomyślał Harry. Zawsze, kiedy chciał go zbyć albo nie miał ochoty odpowiadać na pytanie, odwracał głowę w inną stronę, jakby chciał w ten sposób uciąć wszelkie dyskusje. To było irytujące.
- Ale interesuje - powiedział Harry z naciskiem, postanawiając chociaż ten jeden jedyny raz nie pozwolić zbyć się tak łatwo. - Wiem, że to on i jego przygłupi kumple mnie napadli, nawet pomimo tego, że zasłonili mi oczy. My spotkaliśmy się wcześniej i... Malfoy powiedział coś, co mnie bardzo zdenerwowało. Chciałem się na nim odegrać, chciałem go tak bardzo zranić, że nie panowałem nad słowami i... powiedziałem mu straszne rzeczy. O jego ojcu i w ogóle. Nigdy nie zapomnę nienawiści, którą zobaczyłem wtedy w jego oczach. Wiem, że nie powinienem był mu tego mówić, ale byłem tak bardzo wściekły... I zastanawiam się, czy to nie jest trochę moja wina...
Severus zmarszczył brwi i pochylił się nieco do przodu, splatając palce.
- Potter. Malfoy był już niemal dorosłym, odpowiadającym za swoje czyny czarodziejem. Powinien liczyć się z konsekwencjami każdego swojego kroku. To jest podstawą przetrwania w naszym świecie. Jeżeli zapomniał chociaż na chwilę o pewnych regułach, to niestety, ale musiał ponieść konsekwencje. To był jego wybór i jego działania. Nie ty jesteś odpowiedzialny za całe zło tego świata, więc przestań się, do cholery, za wszystko obwiniać.
Harry wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Cóż, wiedział, że Snape prawdopodobnie ma rację, ale zdumiało go to, że mężczyzna aż tak się zirytował. Może i nie odpowiedział mu wprost na postawione pytanie, ale to wystarczyło, aby Harry miał na ten temat konkretną opinię.
Tak, Severus zdecydowanie miał coś wspólnego ze zniknięciem Malfoya. A nawet, podejrzewał, bardzo duże coś.
Jednak to nie był czas na roztrząsanie takich nieprzyjemnych spraw. W końcu zostało im tylko parę wspólnych dni i Harry wolał je spędzić w zdecydowanie przyjemniejszej atmosferze. Uśmiechnął się więc beztrosko:
- Już dobrze, wcale się nie obwiniam. Tak po prostu się zastanawiałem... - Obserwował, jak mężczyzna odchyla się w swoim fotelu i kiedy wpatrywał się w powoli rozpogadzającą się twarz Mistrza Eliksirów, w jego umyśle zrodziło się pewne pytanie. Pytanie, którego jeszcze nigdy mu nie zadał i w zasadzie sam nie wiedział, dlaczego, ponieważ już setki razy się nad tym zastanawiał. Posłał mu łobuzerski uśmiech i zapytał:
- Ciekaw jestem... co by się stało, gdybyś to ty wypił ten eliksir? Jakie jest twoje największe pragnienie?
Oczy Snape’a rozświetlił nagły, krótki rozbłysk, kiedy odwrócił głowę w stronę biblioteczki. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym powoli odwrócił się z powrotem w stronę Harry'ego. Jego oczy znów były czarne jak tafla jeziora w czasie bezwietrznej nocy, a twarz nieczytelna.
- Ja niczego nie pragnę, Potter - odparł twardo z goryczą w głosie i Harry był naprawdę zaskoczony sposobem, w jaki to wymówił. A jeszcze bardziej zaskoczyła go reakcja Snape'a na to jedno proste, niewinne pytanie. Severus spiął się cały i wyglądało na to, że jego dobry nastrój prysnął niczym bańka mydlana. - Jestem teraz zajęty, Potter - rzucił nagle, zrywając się z fotela i odwracając w stronę swojej sypialni - więc mam nadzieję, że sam trafisz do wyjścia. Żegnam. - Po tych słowach ruszył naprzód i w kilku krokach opuścił pomieszczenie, a jedyne, co Harry otrzymał na pożegnanie, to głośny trzask drzwiami.
Został sam, nie mając bladego pojęcia, co też takiego powiedział i co znowu ugryzło Snape'a. Pokręcił z niedowierzaniem głową, czując w myślach całkowity zamęt. Naprawdę czasami w ogóle nie potrafił zrozumieć tego człowieka...
Siedział jeszcze przez parę chwil w opuszczonym salonie, próbując zignorować uczucie niepokoju, które odżyło nagle i niebezpiecznie rozrastało się w jego piersi, po czym wstał i powoli opuścił komnaty Mistrza Eliksirów.
Niestety, niepokój podążył za nim.
--- rozdział 39 ---
39. Something's wrong
Something's wrong with you,
The walls you build around you now,
Seem to fit you like a glove.
Am I too blind to see that there's something there behind your eyes
and it's bringing me to my knees?*
W piątkowy poranek podczas śniadania Harry otrzymał list od Lupina. Nie czułby się zbyt komfortowo, czytając go przy stole nauczycielskim, przy którym wszyscy pozostający w Hogwarcie uczniowie codziennie spożywali posiłki, dlatego wcisnął go do kieszeni i otworzył dopiero, kiedy znalazł się sam w dormitorium.
Przez pierwszą połowę listu Remus pisał tylko o nic nieznaczących błahostkach, pytał Harry'ego jak mu idzie nauka, czy podobają mu się lekcje z Tonks, wyraził zainteresowanie meczami Quidditcha i jedynie półsłówkami wspomniał o tym, że wykonuje w tej chwili ważne zadanie dla Zakonu, ale ze względów bezpieczeństwa nie może mu nic więcej wyjawić.
A co do Twoich pytań, Harry... Wiem, że bardzo chciałbyś się czegokolwiek dowiedzieć i doskonale to rozumiem. Jednak obowiązują nas pewne zalecenia i reguły. Nie wiadomo, kto mógłby przechwycić ten list. Dlatego mogę powiedzieć Ci tylko tyle, że z naszych informacji wynika, iż robi się coraz niebezpieczniej. On wydaje się być ostatnio w niezwykle dobrym humorze, dlatego obawiamy się, że może planować coś dużego i bardzo groźnego. Straciliśmy już wielu Aurorów i sądzimy, że w najbliższym czasie ta liczba może wzrosnąć. Dlatego proszę Cię, abyś nie ruszał się nigdzie z Hogwartu i nie próbował łamać zakazu dyrektora,. To dla Twojego bezpieczeństwa, nawet jeżeli uważasz, że to ograniczenie Twojej wolności. Zrozum, Harry, że jesteś jego głównym celem i za wszelką cenę musimy Cię chronić. Pamiętaj - nie ufaj nikomu, nawet swoim przyjaciołom. Musisz mieć oczy dookoła głowy i jeżeli zauważysz coś podejrzanego, cokolwiek - to natychmiast powiadom o tym Dumbledore'a.
Przepraszam za ten dydaktyczny ton, ale chcę tylko Twojego dobra. Teraz, kiedy nie ma już Syriusza, to ja powinienem się Tobą opiekować i bardzo mi przykro, że nie mogę być przy Tobie, aby Cię wspierać, ale staram się jak mogę robić to na odległość. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Pozdrów ode mnie Rona i Hermionę.
Remus Lupin
Harry odłożył list, ściskając go nieco zbyt mocno. Jego dłonie lekko drżały. To było miłe, że Remus tak się o niego martwił, ale do diabła, nie był już przecież małym dzieckiem. Nie chciał ochrony. Chciał informacji, czegokolwiek!
Na wspomnienie Syriusza coś skręciło się w jego żołądku. Od miesięcy starał się jak mógł, aby nie myśleć o swoim ojcu chrzestnym, ale czasami, kiedy ktoś mu o nim przypominał, coś wewnątrz niego pękało, a umysł zalewały mu obrazy z tamtej nocy.
Zacisnął powieki, pragnąc wyrzucić z głowy wizję Syriusza wpadającego za zasłonę i swój własny krzyk, zwielokrotniony poprzez gniew i poczucie winy i powracający z jeszcze większą mocą. Zaczął oddychać głęboko, próbując pozbyć się ciężaru przygniatającego serce. Problem w tym, że nosił go w sobie już tak długo, iż niemal nigdy go nie odczuwał, za wyjątkiem tych chwil, kiedy ktoś mu przypominał o jego obecności.
Nie, nie będzie teraz o tym myślał. Jeszcze przyjdzie na to czas. Wtedy, kiedy będzie mierzył różdżką do leżącej u jego stóp Bellatriks Lestrange. I tym razem się nie zawaha.
Jeszcze raz spojrzał na drobne pismo Lupina. Doprawdy, czy oni wszyscy musieli go w ten sposób dyskryminować? "Musimy Cię chronić, Harry", "To dla twojego bezpieczeństwa, Harry" i tak dalej... Ciągle to słyszał i wywoływało to w nim coraz większą frustrację. Każdy chciał go chronić. A co mu przyjdzie z tej ochrony, skoro i tak pewnego dnia będzie musiał stanąć do walki z Voldemortem? Nie pokona go przecież samym Protego. To chyba oczywiste, że miałby o wiele większe szanse, gdyby wiedział cokolwiek. Ale nie, wszyscy, zamiast go przygotowywać, chcieli go jedynie chronić. Nawet Severus...
Zaraz. Przecież Severus obiecał, że zastanowi się nad możliwością nauczenia go kilku klątw. Harry zupełnie zapomniał o tamtej rozmowie, a mężczyzna nigdy do niej nie nawiązał. Ale dzisiaj go o to zapyta! Wczorajsze spotkanie zakończyło się nieco dziwnie i w ogóle nie zdążyli się umówić, ale przecież nie zawsze musi przychodzić zapowiedziany. To prawda, że mógłby go zapytać przez kamień, ale co, jeżeli Severus odmówi? Nie, Harry musiał wiedzieć to już dzisiaj! Pójdzie do niego wieczorem i... wyciągnie od Snape'a odpowiedź!
Harry zatrzymał się przed drzwiami do gabinetu Severusa i jeszcze raz spojrzał na Mapę Huncwotów. Tak, mężczyzna nadal był w środku.
Odetchnął głęboko, schował mapę z powrotem do kieszeni i dotknął drzwi, które natychmiast stanęły przed nim otworem. Przeszedł przez gabinet, zdejmując po drodze pelerynę niewidkę i zapukał w drewnianą powierzchnię ciężkich wrót prowadzących do prywatnych kwater Mistrza Eliksirów.
Przez chwilę panowała cisza, a Harry czekał z bijącym głośno i z każdą sekundą oczekiwania coraz szybciej sercem.
Klamka poruszyła się i drzwi uchyliły się nieco.
- Potter - syknął Severus, mrużąc oczy, kiedy jego wzrok padł na Harry'ego. - Czego chcesz? Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na dzisiaj umówieni.
- Nie, ale... - zaczął Harry, lecz nie zdołał dokończyć, ponieważ Snape mu przerwał. Jego głos zdawał się być wykuty z lodu:
- Nie mam dla ciebie czasu. Byłbym niezwykle wdzięczny, gdybyś zszedł mi teraz z oczu i wrócił jutro - wycedził. Harry poczuł dziwne drżenie w okolicach serca. Coś było nie w porządku. Severus zachowywał się jakoś... nerwowo?
Ale tym razem nie pozwoli się tak łatwo spławić, ponieważ sprawa, z którą przyszedł, była dla niego zbyt ważna.
- A więc musisz go znaleźć - odparł bezczelnie i błyskawicznie prześliznął się pod ramieniem Snape'a. Komnata mężczyzny była pogrążona w półmroku. - Mam tylko jedno pytanie i zaraz sobie pójdę - powiedział, obrzucając pomieszczenie taksującym spojrzeniem, zanim Severus zdążył się odwrócić. - Pamiętasz naszą rozmowę o Czarnej Magii? Obiecałeś, że... - urwał tak nagle, jakby połknął własny język. Rozszerzonymi ze zgrozy oczami wpatrywał się w leżącą na oparciu fotela maskę Śmierciożercy. Była jasna, niemal perłowa, odbijająca padające z kominka światło ognia. Widniało na niej kilka drobnych, zaschniętych kropel krwi. Tuż obok niej wisiała czarna szata, której rękawy przyozdobione były ciemnozielonymi wizerunkami czaszki i węża.
Harry poczuł, jak żołądek opada mu aż do stóp, a lodowate przerażenie ściska serce. Ale zanim zdążył otrząsnąć się na tyle, aby wydusić z siebie chociaż słowo, poczuł, jak ręka Severusa łapie go brutalnie za ramię i ciągnie w stronę drzwi.
- Mówiłem ci, że jestem zajęty, Potter - syknął mężczyzna, a wściekłość w jego głosie wydawała się aż kąsać. - Ale widocznie jesteś zbyt arogancki i bezczelny, aby to uszanować. - Snape wywlókł go przez drzwi pomieszczenia i pociągnął za sobą przez cały gabinet, ściskając jego ramię tak mocno, iż Harry był pewien, że zostaną siniaki. - A teraz wynoś się. Jeżeli masz do mnie jakąś sprawę, to przyjdź jutro. I jeżeli jeszcze raz zlekceważysz moje słowa, to źle się to dla ciebie skończy. - Mistrz Eliksirów wypchnął go na korytarz i zatrzasnął drzwi, a echo poniosło ten dźwięk daleko po rozległych korytarzach opustoszałych lochów.
Harry odwrócił się i oparł plecami o ścianę, ponieważ nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje. Przez chwilę tylko dyszał ciężko, próbując uspokoić rozszalałe serce i uczucie, jakby coś go miało zaraz rozerwać na strzępy od środka.
Snape jest Śmierciożercą!
To nie chodzi o to, że o tym nie wiedział, ale teraz... kiedy zobaczył to na własne oczy, stało się to takie... zatrważająco prawdziwe.
Wiedział, że Severus jest szpiegiem Zakonu, a jako szpieg musi być darzony absolutnym zaufaniem Voldemorta i pozostałych Śmierciożerców. I dlatego zmuszony jest robić wszystko, co mu każą, ale... zawsze starał się o tym nie myśleć, ignorować to. Co z oczu, to z serca, jak to się mówi. A teraz to widział... widział zakrwawioną maskę, znienawidzoną szatę i poczuł, jakby to, co starał się wypierać, otworzyło się nad nim i spadło na niego z niesamowitą siłą.
Wziął drżący oddech, zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i powoli ruszył w drogę powrotną do dormitorium.
Dopiero teraz do jego świadomości zaczęły przedzierać się pewne fakty, których wcześniej nie potrafił, nie chciał, lub też nie był w stanie do siebie dopuścić. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się, nie tak naprawdę, nad tym "drugim" życiem Severusa... Gdzieś tam, daleko od swoich skąpanych w półmroku komnat, daleko od bezpiecznego Hogwartu, daleko od długich, szkolnych korytarzy i biegających po nich beztrosko uczniach, daleko od Harry'ego... Wśród nienawiści, bladolicego strachu, wrzasków bólu, skowytu konających, wśród zawiści, rozpaczy oraz rozrywającego umysł, pozbawionego wszelkich odczuć i zahamowań śmiechu...
Prawdę powiedziawszy, to Harry nie sadził, aby on potrafił żyć w taki sposób. Podejrzewał, że albo by oszalał, albo stał się takim samym pozbawionym skrupułów mordercą, jak wszyscy pozostali. Człowiek, choćby nie wiadomo jak silny i odporny psychicznie, po pewnym czasie zacznie "przesiąkać" obecnymi w powietrzu silnymi emocjami, wchłaniać je i odbierać jako swoje własne, nie odróżniając ich już od siebie.
Ale Severus był... Severusem Snape'em. Był przecież kimś, kto potrafi zrobić ze swoim umysłem wszystko. Przynajmniej sam tak utrzymywał. Harry pamiętał te rozmowę.
Nie wierzył w to. Chciał w to uwierzyć, naprawdę chciał, ale nie potrafił. Jak można wmówić sobie, że jest się pozbawionym skrupułów mordercą? Albo, że się kogoś kocha? Nikt nie potrafił aż tak dobrze udawać. Ale skoro Severusowi udało się oszukać nawet Voldemorta...
Harry zatrzymał się nagle.
A jeżeli on go wcale nie musiał oszukiwać? Jeżeli robi to wszystko naprawdę? Jeżeli sprawia mu to przyjemność?
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
Nie, nie może przecież tak myśleć. To Severus!
Były Śmierciożerca... - podpowiedziało mu sumienie. - Ktoś, kto uwielbia zadawać ból...
Nieważne! Ale należał do niego! Tylko do niego! Patrzył na niego w taki sposób, że Harry tracił oddech, dotykał go, tak łagodnie i ostrożnie... Pamiętał to, pamiętał każdy pocałunek, każde spojrzenie, każdy gest. Ktoś, kto ma w sobie jedynie mrok, nie potrafiłby rozpalać się takim jasnym płomieniem. A zresztą...
Harry ruszył ponownie, uśmiechając się lekko do swoich myśli.
A zresztą, nawet gdyby było w nim więcej mroku niż światła... to i tak nadal pozostałby Severusem. Jego Severusem. Severusem, któremu ufał. Któremu musi ufać. I w którego musi wierzyć. Musi wierzyć w to, że Severus jest szpiegiem Dumbledore'a i wcale nie chce nosić tych szat i robić... tych wszystkich rzeczy. Jeżeli nie będzie w to wierzył, to... równie dobrze mógłby pójść do Voldemorta już teraz.
Podczas rzucania klątw chodzi tylko o to, czy chcesz i potrafisz zrobić komuś krzywdę...
Nagle tknięty nagłym impulsem, zatrzymał się ponownie, przypominając sobie fragment tamtej rozmowy. Słowa Snape'a odbiły się echem w jego głowie, sprawiając, że ponownie zadrżał. Jego umysł nawiedziła wizja, w której ta sama smukła dłoń Severusa, która mocno ściska różdżkę i bez wahania zadaje ból wijącym się na ziemi niewinnym ofiarom... z czułością i delikatnością dotyka jego ciała, błądzi po skórze, próbując zapamiętać każdy jej skrawek i zaciska się na jego penisie, pieszcząc go i doprowadzając do delirycznego orgazmu. Te same usta, które wypowiadają słowa klątw mających za zadanie śmiertelnie zranić ofiarę albo torturować ją aż do utraty zmysłów, dokładnie te same usta całują jego ciało, smakują go i szepczą mu do ucha takie słowa, od których niemal natychmiast dochodzi... Te same oczy, które bez cienia współczucia spoglądają na śmierć i zniszczenie, a w ich czarnych tęczówkach odbijają się płomienie palonych żywcem ludzi i ich domostw, te same oczy patrzą na niego w taki sposób, jakby chciały go pożreć, rozedrzeć na strzępy, naznaczyć, sprawić, aby wił się i skomlał... a on nie potrafi się im oprzeć.
Miał w głowie zamęt. Okropny, nieprzyjemny zamęt i potrzebował bardzo długich rozmyślań, aby się go pozbyć.
Cóż, wygląda na to, że tej nocy nie zaśnie zbyt szybko...
Kiedy Harry otrzymał "Proroka Codziennego" następnego dnia, spodziewał się, co może w nim zobaczyć. Nerwowe wyczekiwanie sprawiło, że prawie w ogóle nie tknął śniadania. Severusa nie było przy stole, ale może to i lepiej, ponieważ chyba nie potrafiłby powstrzymać się przed rzucaniem mu wieloznacznych, zamyślonych spojrzeń.
I nie mylił się. Było tam. Na pierwszej stronie.
Artykuł o ataku Śmierciożerców na budynek mieszczący Czarodziejski Departament Spraw Zagranicznych, czyli miejsce, w którym nawiązywano i utrzymywano kontakt ze wszystkimi magicznymi ośrodkami na całym świecie.
Harry poczuł uścisk w żołądku. Nie chciał tego czytać. Przesunął tylko wzrokiem po tekście, próbując odnaleźć liczbę zabitych lub zaginionych.
Czternaście osób.
Przełknął ślinę, czując się tak, jakby otrzymał potężny cios w splot słoneczny i na chwilę zabrakło mu tchu.
Odłożył Proroka, ignorując pełną oburzenia wrzawę, która podniosła się przy stole, kiedy kilka osób także rozłożyło swoje gazety.
Oczywiście, że Severus brał w tym udział. Musiał brać. Inaczej Voldemort uznałby go za zdrajcę.
Harry spędził wczoraj pół nocy rozmyślając nad tym i starając się poskładać swoje myśli i uczucia do kupy. Nie chodziło o to, że nie ufał Severusowi. Wiedział, że Snape robi to wszystko tylko po to, aby móc szpiegować dla Zakonu i donosić o wszystkim Dumbledore'owi. Ale pomimo tego... czasami się go obawiał. Oczywiście nie tak, jak na początku. Jednak teraz, kiedy wiedział już na czym polega rzucanie Czarnej Magii, kiedy widział na jego oparciu szaty Śmierciożercy, kiedy zdał sobie w końcu sprawę z tego, co Severus musi robić jako jeden z towarzyszy Voldemorta... teraz czuł w sobie kiełkujący coraz intensywniej zalążek niepokoju.
Coś było nie w porządku.
Jednak na razie nie potrafił dokładnie powiedzieć, co to dokładnie jest.
Wiedział, że nie może się tak zachowywać. Że chowanie głowy w piasek nic nie pomoże. Severus był dla niego najważniejszą osobą na świecie i cokolwiek robi dla Voldemorta... nie powinno to ingerować w ich prywatne sprawy. Nie może pozwolić, aby Voldemort zniszczył to, co z takim wysiłkiem udało mu się wypracować. Aby niszczył to kruche coś, które było pomiędzy nimi.
Musi do niego dzisiaj pójść. Musi mu pokazać, że się nie przestraszył. Że wie i rozumie.
Musi to zaakceptować.
Zbyt długo się wahał. Obawiał się, że Snape znowu go wyrzuci, że będzie na niego wściekły za wczorajszy wybryk. W końcu, jakby nie patrzeć, naprawdę zachował się bezczelnie. Ale z drugiej strony - mężczyzna powiedział, żeby przyszedł dzisiaj.
Nie widział go przez cały dzień. Severus nie pojawił się na żadnym posiłku i Harry z jednej strony odczuwał ulgę, a z drugiej coraz większe zaniepokojenie.
Kiedy zegar w Pokoju Wspólnym wybił godzinę dziewiątą, w końcu się zdecydował. Złapał pelerynę niewidkę i zszedł do lochów, starając się nie myśleć o niczym, co mogłoby sprawić, że zawróci. Zatrzymał się przed drzwiami i stał tam przez chwilę, wpatrując się z wahaniem w ciemne drewno. W końcu jednak go dotknął. Wszedł ostrożnie do gabinetu, czując dziwną ulgę, ponieważ skoro Snape nie zdjął z drzwi tego zaklęcia, dzięki któremu Harry mógł wchodzić swobodnie, to może nie jest na niego aż tak bardzo zły.
Przed zapukaniem w kolejne wrota poczekał jednak nieco dłużej, próbując wymyślić jakieś sensowne słowa, których mógłby użyć na początku, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Cóż, w takim razie będzie musiał powiedzieć po prostu to, co myśli.
Zapukał i odczekał chwilę, a jego serce podskoczyło gwałtownie, kiedy klamka poruszyła się wreszcie i w drzwiach stanął Severus. Wysoka, mroczna postać, patrząca na niego spod przymrużonych powiek twardym wzrokiem, z którego Harry nie potrafił w tej chwili zupełnie nic wyczytać.
- Ee... - Przełknął ślinę. Cóż, to by było na tyle, jeżeli chodzi o uzewnętrznienie tego, co myślał. Zawsze, kiedy Severus patrzył na niego takim wzrokiem, wszystko wyparowywało mu z głowy. - Ja chciałem... Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Mogę wejść? - Tak, to było chyba w porządku. Żadnego "Hej, wiem, że jesteś Śmierciożercą, ale mi to nie przeszkadza, naprawdę, mogę wejść?".
Severus bez słowa uchylił drzwi i wpuścił go do środka. Kiedy Harry przekroczył próg, jego oczy mimowolnie powędrowały ku oparciu fotela, na którym wczoraj zobaczył maskę i szatę. Było puste.
- Nieco późno, jak na wizytę - mruknął Severus, siadając w swoim fotelu. Harry dostrzegł na stoliku w połowie opróżnioną butelkę bursztynowego płynu. - Co cię powstrzymywało? Strach przed Cruciatusem? - Spojrzenie czarnych oczu przeszyło go na wylot i Harry zadrżał.
Severus i jego bezpośredniość.
- N-nie - wydukał. - Ja tylko... nie wiedziałem, czy mogę, czy... - Och, do diabła z tym! - Posłuchaj... - zaczął, podchodząc do drugiego fotela i opadając na niego, przez cały czas będąc śledzonym przez to przeszywające spojrzenie. - Wiem, że...
- Och, daruj to sobie, Potter - prychnął Severus. - Obawiam się, iż doskonale wiem, co chcesz powiedzieć. "Wiem, co robisz i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego", tak? Złoty Chłopiec nareszcie przejrzał na oczy i zrozumiał, z kim się zadaje. - Mężczyzna sięgnął po szklankę i wziął kilka dużych łyków.
Harry najeżył się.
- Wcale nie to chciałem powiedzieć - wycedził. - I nie nazywaj mnie Złotym Chłopcem! Nie znoszę tego.
- Jak nasza mała znakomitość sobie życzy - odparł mężczyzna z szyderczym prychnięciem i wziął kolejny łyk.
I wtedy do Harry'ego coś dotarło. Severus był pijany. Albo niewiele go od tego stanu dzieliło. Cóż, trzeźwy Snape był trudnym rozmówcą, ale pijany to już zupełnie nowy poziom trudności. Zaawansowany.
Westchnął i spróbował od początku.
- Jeżeli tylko pozwolisz mi dojść do słowa, to wszystko ci wyjaśnię - powiedział, obserwując uważnie reakcję mężczyzny, ale twarz Snape'a zdawała się być całkowicie pozbawiona wyrazu. Tak, jakby było mu wszystko jedno. Albo jakby za wszelką cenę próbował sprawić, aby tak było. - Nie oceniaj mnie tak pochopnie. To prawda, na początku się przestraszyłem, ale potem dużo nad tym myślałem i wiem, że... robisz to, bo musisz. Nie jestem już dzieckiem. Potrafię zrozumieć pewne sprawy. Jesteś szpiegiem i musisz robić to, co Voldemort ci każe. Potrafię także zrozumieć, dlaczego starałeś się to przede mną ukrywać. I myślę, że potrafiłbym też zrozumieć, gdybyś... gdybyś robił to celowo. To znaczy... - Już sam nie wiedział, co chce powiedzieć, szczególnie, że w oczach Severusa pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego. - Wiem, że każdy człowiek ma swoją dobrą i mroczną stronę. I czasami jedna z nich staje się silniejsza. Ale niezależnie od tego, której jest więcej, chciałbym, abyś wiedział, że... akceptuję obie. - Jego własne słowa zaskoczyły go. Ale chyba nie tak, jak Severusa, którego brwi uniosły się gwałtownie. Harry nie potrafił już jednak powstrzymać tego, co wypływało przez jego usta. - Chcę też, żebyś wiedział, że bez względu na to, co zrobisz i co się stanie... ja zawsze będę po twojej stronie. Przy tobie.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Severus wpatrywał się w niego na wpół niedowierzającym, na wpół badawczym spojrzeniem, a Harry próbował wytrzymać ten wzrok, który zdawał się dotykać wszystkich jego nerwów. W końcu, po czasie, który wydawał się być wiecznością, mężczyzna oderwał to przenikliwe spojrzenie i ponownie napił się whisky.
- Po mojej stronie? Bez względu na wszystko? - prychnął, a w jego głosie pojawiło się coś bardzo, bardzo nieprzyjemnego, Harry nie potrafił jednak tego nazwać, pomimo że jego skóra zareagowała na to pełzającymi po niej ciarkami. - W życiu nie słyszałem takiego steku kłamstw - wycedził lodowato.
Harry poczuł buzującą złość.
- To nie są kłamstwa! - zaprzeczył podniesionym głosem. - Ja naprawdę tak uważam. Ale jeżeli mi nie wierzysz, to już twoja sprawa.
- Zobaczymy - parsknął Severus. - Przypomnę ci o tym w odpowiednim momencie. - Wymówił to w taki sposób, jakby cała ta sytuacja niezwykle go bawiła. Jakby Harry powiedział mu jakiś żart, a nie wyznał przed chwilą czegoś, nad czym myślał bez przerwy przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny i do czego potrzebował naprawdę dużo odwagi i dobrej woli. Świadomość tego sprawiła, że coś go w środku zabolało. I to bardzo.
- Dlaczego zawsze musisz być takim wrednym, upartym, wszystko-lepiej-wiedzącym dupkiem? - warknął Harry, mając już dosyć tego kpiącego tonu.
- Dlatego, że ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego co mówisz, chłopcze! - Snape podniósł głos, wbijając w niego tak ostre spojrzenie, iż niemal kaleczyło. - I dlatego, że potrafię przewidzieć pewne konsekwencje i pewne reakcje i uwierz mi, nie ma wśród nich miejsca na jakąkolwiek akceptację czegokolwiek.
- O czym ty mówisz? - zapytał Harry, mrużąc oczy.
- O życiu, Potter. O ludzkich wyborach. O emocjach. Nazwij to jak chcesz. A teraz wynoś się i zostaw mnie samego. Nie potrzebuję twoich górnolotnych zapewnień, których jedyną trwałą cechą jest ich naiwność.
O nie, nie wyrzuci go tak szybko!
- Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? Nawet o tym nie myśl! - odparował Harry. - W porządku. Myśl sobie co chcesz. Chciałem po prostu, żeby pomiędzy nami było jak wcześniej. Żebyś nie zachowywał się tak, jakby ci nie zależało. - Cóż, równie dobrze może postawić sprawę jasno. - Nie kłóćmy się już. Proszę.
- Jeżeli nazywasz to kłótnią, to chyba jeszcze nigdy w żadnej nie brałeś udziału - mruknął Severus, spoglądając w ogień i biorąc kolejny, tym razem już mniejszy łyk alkoholu.
- Och, a ta uwaga miała na celu sprowokowanie mnie czy obrażenie? - zapytał Harry zaczepnie, próbując nieco rozluźnić atmosferę.
- A jak sądzisz? - Mężczyzna rzucił mu nieokreślone spojrzenie.
- Myślę, że jedno i drugie. - Harry uśmiechnął się.
- Cieszę się, że jednak czasami myślisz - odparował Severus, lekko unosząc kąciki ust i Harry poczuł nieokreślone ciepło w sercu. Tęsknił za tym.
I tęsknił za nim.
Nagle poczuł przemożne pragnienie, aby go dotknąć, przytulić, poczuć jego bliskość. Severus od tak dawna nie okazał mu żadnego czułego gestu.
Wstał i błyskawicznie znalazł się przy nim. Pochylił się, aby go objąć i usiąść mu na kolanach, ale w tym samym momencie Snape zerwał się z miejsca, odtrącając jego ręce i ruszył w stronę barku, całkowicie go ignorując.
Harry pozostał sam przy zielonym fotelu, czując się tak, jakby coś wbiło mu się w serce. Miał wrażenie, jakby wszystkie jego obawy się ziściły. Wiedział, że coś jest nie w porządku i ta pewność aż go kłuła. Niezwykle boleśnie.
- Co się stało? - zapytał zduszonym głosem. - Dlaczego mnie unikasz? Dlaczego przede mną uciekasz?
Severus nie odwrócił się. Sięgnął do barku po kolejną butelkę alkoholu.
- Co ty za bzdury znowu wygadujesz, Potter? - zapytał tak kpiącym tonem, na jaki go było stać. Wyglądało na to, że za wszelką cenę chce Harry'ego ośmieszyć. - Masz chyba zbyt wybujałą wyobraźnię, ponieważ widzisz rzeczy, które nie istnieją. Możesz sobie w takim razie podać rękę z panną Lovegood.
Harry poczuł, jak frustracja, która narastała w nim przez ostatnie kilka dni, kiedy Snape wyraźnie unikał jego bliskości i teraz, kiedy tak ostentacyjnie wmawiał mu, że wymyślił sobie to wszystko, zaczyna w nim wrzeć. Kiedy otworzył usta, jego głos kipiał z wściekłości, tnąc powietrze na małe kawałeczki.
- Masz mnie za idiotę?! Myślisz, że nie zauważyłem, jak mnie traktujesz? Że nie zauważyłem, w jaki sposób unikasz bliskości, nie chcesz mnie objąć, nie chcesz nawet na mnie spojrzeć w sposób nieprzesiąknięty drwiną? Myślisz, że nie zauważyłem, że wszystko się zmieniło? Nie rozumiem tylko, dlaczego. Co się stało? Chcę, żebyś mi to wyjaśnił!
Severus odwrócił się powoli i gdyby Harry nie był taki wściekły, z pewnością wzrok, który wbijał w niego mężczyzna, odebrałby mu całą odwagę wraz z oddechem.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać, Potter - wycedził tak lodowatym głosem, iż Harry odniósł wrażenie, jakby w powietrzu pojawiły się kryształki lodu. - Nie przyszło ci do głowy, że mogę po prostu nie mieć na to ochoty?
Harry poczuł, jak gniew wzbiera jeszcze bardziej, pełzając po jego skórze i doprowadzając do drżenia jego zaciśnięte pięści.
- I kto tu opowiada stek kłamstw?! - Harry prawie krzyczał, ale nie potrafił już nad tym zapanować. Cała ta sytuacja wymknęła się spod kontroli, a Severus najwyraźniej miał to absolutnie gdzieś. - Dopóki nie zechcesz mi tego wyjaśnić, to nie mam tu czego szukać. Daj mi znać, kiedy się zdecydujesz. - Odwrócił się, ze złością zgarnął z oparcia swoją pelerynę i ruszył w stronę wyjścia.
- Wracaj natychmiast, Potter! - ryknął mężczyzna, a Harry niemal się przewrócił. Jeszcze nigdy nie słyszał takiej furii w głosie Snape'a. Przystanął i obejrzał się. Severus stał przy barku, ściskając w dłoni szklankę z taką siłą, iż niewiele dzieliło go od zmiażdżenia jej. Wbijał w Harry'ego tak mordercze, oślepiające bijącymi z niego płomieniami spojrzenie, jakby również próbował go nim zmiażdżyć.
I udało mu się to.
- Nie pozwoliłem ci wyjść - wysyczał głosem, w którym trzaskające polana gniewu spalały resztkę cierpliwości. - Siadaj!
Harry zawahał się. Trząsł się ze złości, ale jeszcze bardziej obawiał się tego, co może mu zrobić Severus, jeżeli nie posłucha. Brzuch nadal bolał go trochę, po ich ostatniej sprzeczce. A mężczyzna wydawał się być w takim stanie, że mógłby zrobić wszystko.
Zawrócił i opadł ciężko na fotel. Snape chyba nieco się odprężył. Ściskające szklankę palce rozluźniły się odrobinę. Wzrok z płonącego, zamienił się w lodowaty. Wykrzywiona zmarszczkami twarz nieco się wygładziła. Upił łyk i wbił w Harry'ego nieokreślone spojrzenie, którego chłopak za nic w świecie nie potrafił odczytać. Tak jakby mężczyzna odgrodził się murem, przez który Harry nie był w stanie się przebić.
Siedział więc i czekał na jakieś słowo z jego strony, ale żadne nie padło. Czas mijał, ciche trzaskanie ognia w kominku zdawało się kroić go na małe, nierówne kawałeczki.
Harry wpatrywał się w Severusa w napięciu, czekając na cios, na pieszczotę, na cokolwiek. A niepokój w jego sercu narastał z każdą chwilą. Nie wiedział, dlaczego ma tak siedzieć, ani co się za chwilę wydarzy. Obawiał się tego. Wolał, aby Severus w końcu coś zrobił, ponieważ ta niepewność rozrywała jego wnętrzności na strzępy.
Po jakichś piętnastu minutach Severus poruszył się, czym sprawił, że Harry niemal podskoczył w fotelu. Mężczyzna odstawił powoli szklankę na blat stolika i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Kiedy przeniósł spojrzenie z powrotem na Harry'ego, jego oczy połyskiwały czymś na kształt... mrocznej satysfakcji?
- Pański szlaban właśnie się zakończył, panie Potter. Może pan odejść.
Harry otworzył szeroko oczy. Nie potrafił uwierzyć w to, co usłyszał... Jak on mógł? Jak mógł... potraktować go w taki przedmiotowy sposób? Po tym wszystkim...?
Wiedział, że te słowa miały na celu jedynie go zranić, widział to po paskudnym uśmieszku na wargach mężczyzny.
I wiedział, że jeżeli zostanie tutaj choćby chwilę dłużej, to może zrobić lub powiedzieć coś, czego będzie żałował do końca życia.
Zerwał się z fotela, złapał pelerynę i wypadł z pomieszczenia, z całej siły trzaskając drzwiami. Nie oglądał się do tyłu, nie przejmował ubieraniem peleryny. Wypadł na korytarz i rzucił się biegiem przed siebie, pragnąc stąd uciec, pragnąc uciec od tego porażającego uczucia zawodu, pożerającej od środka wściekłości i odbierającego zmysły bólu.
Wbiegł po schodach na parter, a później na pierwsze piętro, wyciągając po drodze różdżkę. Wycelował w pierwszy posąg jaki napotkał i rzucił w niego zaklęciem spotęgowanym jeszcze przez rozsadzającą go furię, który rozwalił go na kawałki. Pył i odłamki kamieni posypały się na wszystkie strony, niektóre trafiły go w twarz, ale się tym nie przejął. To było za mało. Celował po kolei we wszystkie większe odłamki, rozwalając je na coraz mniejsze, pozwalając, by gniew kierował każdym jego krokiem, każdym gestem, każdym słowem. Z wilgotnym, rozmazanym wzrokiem złapał jakiś większy kawałek i z furią zaczął uderzać nim w ścianę. Miał ochotę wrzeszczeć, kopać, gryźć.
Kamień rozpadł mu się w dłoni i pokaleczył ją. Harry krzyknął z bólu i upuścił ostre, wbijające mu się w skórę odłamki. Spojrzał na swoją rękę. Krwawiła.
Dokładnie tak samo, jak jego...
- No, no, no... Wygląda na to, że wpakował się pan w poważne kłopoty, panie Potter - usłyszał za sobą znajomy, skrzekliwy głos.
Odwrócił załzawioną twarz i z rezygnacją spojrzał na stojącego na korytarzu Filcha.
Kłopoty? Prawdę powiedziawszy, w ogóle go to nie obchodziło...
Woźny z mściwą satysfakcją zaprowadził do go McGonagall. Opiekunka domu była wstrząśnięta zachowaniem Harry'ego, ale kiedy zaczął mamrotać coś o liście od Lupina, wspomnieniach związanych ze śmiercią Syriusza i załamaniu, które spowodowało, że stracił nad sobą panowanie i... zrobił to co zrobił, wściekłość McGonagall szybko zamieniła się we współczucie. Harry miał wyrzuty sumienia, że tak kłamie, ale przecież musiał coś wymyślić. Filch oczywiście żądał dla niego najsurowszej przewidzianej w kodeksie kary, czyli zakucia w łańcuchy i wychłostania, jednak opiekunka Gryffindoru wyprosiła go i powiedziała, że sama zajmie się swoim uczniem. Kiedy woźny, mamrocząc coś pod nosem, zniknął za drzwiami, oświadczyła Harry'emu, że go rozumie i że nie ma mu tego za złe, chociaż demolowanie szkoły nie jest najlepszym sposobem na pozbycie się żalu. Musiała mu niestety przydzielić szlaban, w końcu takie były reguły, ale wybrała coś spokojnego i niezbyt męczącego. Miał posegregować jutro po obiedzie pergaminy z w klasie, w której uczono Starożytnych Run.
Oświadczyła także, że jeżeli będzie chciał porozmawiać o swoich zgryzotach, to zawsze może się do niej zwrócić. Harry podziękował cicho i wyszedł z gabinetu.
Wydawało mu się, że wiodąca z gabinetu wicedyrektorki do wieży Gryffindoru droga jeszcze nigdy nie była tak długa. Szedł chwiejnie, ledwie powłócząc nogami i z przygnębieniem wpatrując się w swoje stopy. Odłamki kamieni rozbiły mu okulary, ale nie przejmował się teraz naprawianiem ich. Nie zależało mu na tym. Prawdę mówiąc, na niczym mu w tej chwili nie zależało. Ból w zranionej i zabandażowanej dłoni nasilał się z każdym krokiem. Powinien pójść do skrzydła szpitalnego, tak jak poleciła mu McGonagall zanim wyszedł, ale nie chciał... W końcu przynajmniej częściowo odciągało to jego uwagę od bólu, który czuł wewnątrz.
Miał wrażenie, że każdy krok, który stawia, prowadzi go coraz bliżej ku przepaści. W głowie odbijało mu się echo odległych słów.
Nie ma miejsca na akceptację czegokolwiek... przypomnę ci o tym... potrafię przewidzieć pewne reakcje...
Czy o to właśnie mu chodziło? Chciał mu w ten sposób pokazać, jak bardzo się myli? Że, tak naprawdę, gówno wie? Czy może chciał mu po prostu pokazać, jak potrafi być okrutny? Jakby Harry jeszcze tego nie wiedział...
Westchnął głęboko i skrzywił się, kiedy poczuł bolesne ukłucie w piersi. Nie potrafił tego zrozumieć. Starał się, już wiele razy naprawdę się starał, ale wciąż niektóre zachowania Severusa pozostawały dla niego tajemnicą.
Dlaczego mężczyzna się od niego oddalał? Świadomość tego bolała, i to tak bardzo, że Harry z trudem oddychał. Ponieważ wiedział, jak wiele wysiłku kosztowało zbliżenie go do siebie. Co więc mogło się wydarzyć? Co mogło się tak nagle zmienić?
Podejrzewał tylko, że ma to związek z czymś, co było poza nimi dwoma. Tylko takie wyjaśnienie miało sens.
Spojrzał na swoją dłoń. Krew przesiąkła już przez prowizoryczny bandaż. Ale nie miał zamiaru ponownie próbować jej tamować.
Tak samo jak krwotoku płynącego z serca.
...chodzi tylko o to, czy chcesz i potrafisz kogoś skrzywdzić...
Cóż, w przypadku Severusa Snape'a, odpowiedź na to pytanie była w tej chwili aż nadto oczywista...
Kiedy Harry obudził się następnego ranka, miał wrażenie, jakby ktoś przywalił mu w nocy czymś ciężkim w głowę. Wszystko go bolało, ale chyba najbardziej poraniona odłamkami dłoń. Kiedy wczoraj dowlókł się do dormitorium, od razu padł na łóżko i zasnął niemal natychmiast.
Zwlókł się z posłania, wziął do ręki stłuczone kawałkami kamienia okulary, szybko je naprawił, założył na nos i poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro i jęknął, kiedy zobaczył olbrzymiego siniaka pod lewym okiem i kilka zadrapań na policzkach. Cóż, nie wyglądało to zbyt dobrze... Może rzeczywiście powinien pójść do pani Pomfrey. Zrobi to po śniadaniu.
Odwinął z dłoni bandaż i przyjrzał się głębokim nacięciom na skórze. Zaschnięta krew była już niemal czarna. Ostrożnie włożył rękę pod strumień zimnej wody i obmył ją, po czym ponownie owinął zakrwawionym bandażem. Nie miał niestety czystego, a nie chciało mu się tracić energii na wybielenie go.
Znowu spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Miał podkrążone oczy i bladą cerę. Skutek niewyspania czy nerwów? Chyba jednego i drugiego.
Obiecał sobie, że nie będzie myślał o tym, co się wczoraj wydarzyło. Musi to wyrzucić z pamięci. Całkowicie. Ponieważ nawet jedno pojedyncze wspomnienie mogłoby być zbyt dużym ciosem.
A był teraz za słaby, aby się przed nim obronić.
Wziął szybki prysznic, przebrał się i zszedł na śniadanie. Przy stole siedzieli już niemal wszyscy. Snape także. Harry nawet z daleka słyszał ożywiony gwar, śmiech i prowadzone półgłosem rozmowy. Bez słowa i spojrzenia na kogokolwiek podszedł do stołu i usiadł obok Luny, dokładnie naprzeciwko profesor McGonagall.
I wtedy gwar urwał się nagle i wokół niego zapanowała głucha cisza.
Harry podniósł głowę i rozejrzał się, zaskoczony tym nagłym milczeniem. Wszyscy wpatrywali się w niego z zaciekawieniem i przestrachem jednocześnie.
No litości, przecież nie wyglądał chyba aż tak strasznie?
- Co się stało, Harry? - zapytała szeptem Luna, przerywając tę nienaturalną ciszę. Harry czuł na sobie wzrok wszystkich nauczycieli i uczniów. Nawet siedzący obok McGonagall Dumbledore spoglądał na niego z niepokojem. Jednak żadne z tych spojrzeń nie było tak intensywne, jak spojrzenie siedzącego dwa miejsca od McGonagall Severusa. Wydawało się niemal parzyć i Harry wyraźnie czuł jak wędruje po jego skórze, przypiekając ją i wypalając ślady. Nie potrafił jednak określić, jakie to były ślady.
Harry spuścił wzrok, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Wszyscy patrzyli na niego jak na jakiegoś odmieńca. Znowu.
- Drogie dziecko... - odezwała się profesor Vector. - Czy ty w ogóle widziałeś się dzisiaj w lus...
- Wybacz, Saptimo, ale to tylko i wyłącznie sprawa pana Pottera - przerwała jej McGonagall, po czym rozejrzała się po stole, zwracając się do wszystkich: - Pan Potter miał wczoraj mały wypadek i proszę, aby nikt nie wypytywał go o to, co się wydarzyło, ponieważ nikogo nie powinno to interesować - oświadczyła, po czym skierowała swoje słowa do pielęgniarki: - Poppy, chciałabym, abyś zajęła się panem Potterem po śniadaniu. - Pani Pomfrey skinęła głową.
- Dziękuję, pani profesor - wymamrotał cicho Harry. Wicedyrektorka posłała mu porozumiewawcze spojrzenie, po czym pochyliła się do Dumbledore'a i szepnęła mu coś na ucho. Dyrektor pokiwał ze zrozumieniem głową i spojrzał na Harry'ego ze współczuciem w jasnoniebieskich oczach. Żołądek Gryfona skręcił się i musiał szybko odwrócić głowę. Nie chciał współczucia, nie potrzebował go.
Traf chciał, że jego wzrok padł na Severusa. Mężczyzna wbijał w niego niemal desperackie spojrzenie i Harry poczuł nagłe, bolesne ukłucie w sercu. Snape wyglądał tak, jakby kompletnie zapomniał, gdzie się znajduje, jakby zapomniał, że jest w Wielkiej Sali, otoczony innymi nauczycielami i uczniami. Jego źrenice były nienaturalnie rozszerzone, chociaż powieki miał przymknięte, a brwi ściągnięte. Otworzył usta, jakby chciał Harry'ego o coś zapytać, ale wtedy chyba przypomniał sobie, gdzie jest i szybko je zamknął. Jego widelec upadł na talerz, wydając przy tym ostry dźwięczny odgłos, po czym odbił się od niego i spadł na podłogę. Jego brzęczenie słychać było na kamiennych płytach jeszcze przez jakiś czas. Jednak mężczyzna wydawał się zupełnie nie przejmować, że wszystkie spojrzenia oderwały się od Harry'ego i spoczęły na nim.
- Severusie, na Merlina, mógłbyś trochę uważać - mruknął skrzekliwie profesor Flitwick, siedzący tuż obok niego. - Następnym razem wbijesz mi go w oko.
Mistrz Eliksirów nie odpowiedział. Wydawał się go zupełnie nie słyszeć. Z trudem oderwał kąsające spojrzenie od Harry'ego, który dostrzegł w jego ciemnych tęczówkach, wyraźny, ostry rozbłysk gniewu, kiedy mężczyzna odwrócił głowę i wbił wzrok w odległą ścianę, zsuwając ze stołu swoje zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięte i... drżące pięści.
Harry zamrugał, zastanawiając się, czy się nie przewidział i co też mogło to oznaczać? Czyżby Snape nadal był na niego wściekły? Ale to przecież on powinien być wściekły na mężczyznę! A tymczasem wyglądało na to, że ten nadęty, tłustowłosy dupek... nie potrafi nawet wytrzymać pięciu minut przy tym samym stole, co Harry Potter!
Niech go...!
Harry zacisnął zęby, próbując opanować nagły przypływ złości i żalu.
Nie, nie będzie zwracał na niego uwagi. Nie może pozwolić, aby Severus Snape odebrał mu apetyt. Sięgnął lewą ręką po półmisek z omletami zapiekanymi z bekonem i z ogromnym trudem przełożył jeden na swój talerz. Siedząca obok niego Luna uśmiechała się do niego przyjaźnie, ale wyczuwał, że za jej uśmiechem czai się niepokój. Próbował prowadzić z nią miłą, typową pogawędkę, ale zwyczajnie nie potrafił. Nie w tej chwili. Nie w obecności siedzącego tak sztywno, jakby połknął kij od miotły i najwyraźniej nie zamierzającego już dokończyć swojego rozpoczętego posiłku Snape'a, który znajdował się zaledwie dwa metry dalej po drugiej stronie stołu.
Harry naprawdę próbował nie zwracać na niego uwagi, ale nic nie potrafił poradzić na to, że jego wzrok co jakiś czas biegł w stronę mrocznej sylwetki, nawet jeżeli za każdym razem miał wrażenie, jakby coś nieprzyjemnego drgało mu w żołądku.
Krojenie twardego jak skała bekonu nie było zbyt łatwym zadaniem, szczególnie, gdy miało się do dyspozycji tylko jedną rękę. Harry próbował jakoś ułożyć nóż w prawej, obandażowanej zakrwawionym bandażem dłoni, ale za każdym razem jedynie krzywił się z bólu. Widelec był z kolei zbyt tępy, aby mu pomóc. Po kolejnej nieudanej próbie, sapnął z frustracji i już miał zamiar odsunąć bekon na bok, pogodziwszy się z faktem, że już go prawdopodobnie nie spróbuje, kiedy jedzenie na jego talerzu, nagle, w zupełnie nieprawdopodobny sposób, rozpadło się na możliwe do pogryzienia kawałki. Zamrugał, całkowicie zaskoczony i rozejrzał się po stole w poszukiwaniu swojego cichego pomocnika, ale wszyscy wydawali się całkowicie pochłonięci albo jedzeniem, albo rozmowami.
Poza jedną osobą.
Severus szybko odwrócił wzrok i wykonał taki ruch, jakby chował coś do kieszeni, po czym ponownie wbił spojrzenie w ścianę.
Harry zagryzł wargę i spojrzał na swój talerz. Sam nie wiedział co ma o tym myśleć.
Czy Severus pomógł mu, ponieważ naprawdę chciał mu pomóc, czy dlatego, aby okazać mu swoją pogardę i wyśmiać jego ograniczone zdolności manualne?
Cóż, obie możliwości były na tyle prawdopodobne, by brać je pod uwagę.
Harry westchnął. Zamiary zamiarami, ale postanowił w tej chwili nie zaprzątać sobie nimi głowy, ponieważ był naprawdę głodny.
Pod koniec śniadania McGonagall pochyliła się do niego i powiedziała:
- Proszę przyjść do mnie po obiedzie, panie Potter, to dam panu klucz do klasy Starożytnych Runów.
Harry skinął głową i niemal natychmiast poczuł na sobie intensywne spojrzenie Snape'a, które mężczyzna oderwał od ściany i wbił w niego. Ale ściana chyba lepiej to znosiła, gdyż wątpił, aby też czuła takie zimne, przebiegające przez nią dreszcze.
Harry przełknął ślinę, gdyż nagle zaschło mu w ustach. Ale obiecał sobie, że nie będzie zwracał na niego uwagi i tak też uczynił. Nie popatrzył już w jego stronę ani razu do końca śniadania, a zaraz po nim wstał i udał się z panią Pomfrey do skrzydła szpitalnego, czując na plecach odprowadzające go spojrzenie hebanowych oczu. Pielęgniarka uleczyła jego siniaki i posmarowała rękę maścią. A sądząc po zapachu, była to dokładnie ta sama maść, którą Severus wysmarował wtedy jego nogi. To wspomnienie było niezwykle przyjemne, ale w obecnych okolicznościach przyniosło jedynie ból.
Nie, miał o tym nie myśleć!
Kiedy tylko wyszedł ze szpitala, wydarzyło się coś, czego po części się spodziewał, ale z drugiej strony obawiał. Poczuł ciepło w kieszeni.
Wiadomość od Severusa.
Przez chwilę walczył ze sobą. Nie chciał jej odbierać. Prawdę powiedziawszy, to już wcześniej zastanawiał się nad tym, czy po prostu nie zostawić kamienia w dormitorium, ale tak jakoś... nie potrafił tego zrobić. A gdyby wydarzyło się coś ważnego?
Ciekawość jednak zwyciężyła. Sięgnął do kieszeni i odczytał wiadomość:
Potter, chciałbym, żebyś przyszedł teraz do moich komnat. Czekam na ciebie. Przyjdź, dobrze?
Harry rozszerzył oczy. Jak na Severusa, było to niemal błaganie.
Poczuł, jak w jego sercu rozlewa się przyjemne ciepło satysfakcji. Czyli Snape jednak żałował tego, co zrobił... To dobrze, niech teraz on poczuje, jak to jest...
Zacisnął klejnot w dłoni i odesłał:
Nie przypominam sobie, abym miał dzisiaj z panem szlaban, więc nie wiem dlaczego miałbym do pana przychodzić, profesorze.
Nie potrafił powstrzymać uśmieszku zadowolenia, który wypłynął mu na usta. Nawet jeżeli w głębi siebie czuł absolutną pustkę.
Snape zranił go zbyt mocno. Minie trochę czasu, zanim wszystko, co zostało w nim rozerwane, zasklepi się ponownie.
Snape'a nie było na obiedzie, co Harry przyjął z ulgą. Po posiłku McGonagall dała mu klucz i powiedziała, że jego szlaban musi niestety trwać nie mniej niż dwie godziny, więc jeżeli zrobi już wszystko, to niech sobie po prostu posiedzi i poczeka, aż czas minie.
Harry skinął głową i powoli ruszył na drugie piętro. Prawdę powiedziawszy jeszcze nigdy nie był w tej sali. Wszystkie ściany zostały przysłonięte porozwieszanymi na nich wykresami i planszami z jakimiś dziwnymi znaczkami. Kiedy spacerował wzdłuż nich, przyglądając im się, przypomniał sobie o książce, którą zobaczył w tajnym laboratorium Severusa. Może, gdyby pamiętał, jak wyglądały zamieszczone w niej znaki, to udałoby mu się znaleźć tutaj coś, co pomogłoby mu zrozumieć znaczenie tamtych symboli. Przeszedł na tył klasy, do znajdujących się tam szafek, w których poukładane były zwoje. Na każdym z nich widniały jakieś literki i cyfry, ale z tego, co zauważył, wszystko było ze sobą wymieszane. Wziął pierwszy lepszy zwój i po kilku chwilach udało mu się odnaleźć i włożyć go do odpowiedniej przegródki. Westchnął głęboko. Czekało go jednak nieco pracy. Może lepiej byłoby po prostu wyrzucić je wszystkie na podłogę i dopiero poukładać? Bo inaczej te dobrze ułożone wymieszają się z tymi pozostałymi i później będzie miał problem, aby je odróżnić.
Tak właśnie zrobił. Przez kilkanaście minut przenosił zwoje z szafek na najbliższą ławkę, uważając, aby żadnego nie upuścić. Nie wiadomo, jak były stare. Kiedy skończył, zaczął brać każdy zwój po kolei i próbował dopasować zamieszczone na nim cyfry i litery do tych, które znajdowały się nad przegródkami. Po wyjątkowo kapryśnym pergaminie, dla którego miejsca szukał chyba przez trzy minuty, odwrócił się, aby wziąć następny i... upuścił go z powrotem na blat, odskakując do tyłu jak oparzony.
Tuż obok ławki stał Severus, przyglądając mu się tym nieodgadnionym, świdrującym spojrzeniem. Wyglądał niczym posąg, dumny i wyprostowany, wyrzeźbiony z czarnego marmuru albo hebanu.
Jak to możliwe, że nie usłyszał jego wejścia? Mężczyzna musiał najwyraźniej rzucić zaklęcie wyciszające na drzwi.
Harry szybko uciekł wzrokiem, wbijając go w stos leżących na blacie pergaminów. Jego serce przyspieszyło gwałtownie. Bał się tego spotkania. Nie chciał widzieć Severusa, jeszcze nie teraz, to wszystko było za świeże... Dlaczego musiał tutaj przyjść? Dlaczego chociaż raz nie mógł go zostawić w spokoju? Dlaczego zawsze podążał za nim...?
- Potter... - Głos Snape'a był nieco chrapliwy, chociaż Harry wciąż słyszał w nim ostre brzmienie. Tak, jakby słowa, które mężczyzna zamierzał wypowiedzieć, nie chciały mu przejść przez gardło. - Moje wczorajsze zachowanie było nieodpowiednie i naganne. Trochę za dużo wypiłem i... powiedziałem pewne rzeczy, które mogły cię urazić.
Nieodpowiednie? Urazić? Cóż za eufemistyczne określenia...
- Nie udawaj, że cię to obchodzi - wymamrotał cicho Harry, nie podnosząc wzroku. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Jestem pewien, że z przyjemnością zrobiłbyś to ponownie tylko po to, aby ugodzić mnie tam, gdzie najbardziej zaboli, a później odczuwać satysfakcję z powodu tego, że po raz kolejny udało ci się mnie wdeptać w ziemię! - Na końcu już niemal krzyczał. Podniósł głowę i wbił w mężczyznę urażone, drżące od tłumionego gniewu spojrzenie. Severus nie wydawał się być jednak poruszony jego wybuchem. Spoglądał na niego w niezmiennie pasywny sposób, jakby badał go i oceniał.
- Cóż za dramatyzm - powiedział w końcu, poruszając się i robiąc krok w stronę Harry'ego. Chłopak cofnął się, przestraszony. Nie chciał, aby Snape go dotykał. Z pewnością nie teraz, kiedy miał wrażenie, że zaraz eksploduje. - Cóż za przedstawienie... Uwielbiasz robić z siebie ofiarę, Potter - kontynuował niskim, wibrującym głosem, podchodząc wolno w stronę cofającego się coraz bardziej Harry'ego. - Uwielbiasz odgrywać rolę skrzywdzonego, nierozumianego chłopca. Wyolbrzymiasz wszystko do takiego stopnia, że sam nie potrafisz już potem nad tym zapanować. Uwielbiasz pławić się w swoim żalu i rozgoryczeniu, przeżywać wszystko wciąż i wciąż od nowa, za każdym razem odczuwając jeszcze większy ból.
- To nieprawda! - krzyknął Harry, ponieważ miał wrażenie, jakby każde słowo Snape'a trafiało prosto w jego duszę, obdzierając ją ze wszelkich osłon. Musiał się zatrzymać, kiedy poczuł za plecami znajdującą się po drugiej stronie sali ścianę.
- Coś ci powiem, Potter... - Severus nie przestawał mówić i nie zatrzymał się. - Ty nie potrafisz żyć bez tego bólu. Bez tego wszechogarniającego żalu, który ciągnie się za tobą niczym cień. Zawsze go poszukujesz, a kiedy nadejdzie, owijasz się nim jak kokonem i zamykasz na wszystko, przeżywając go każdym nerwem swojego ciała, wydychając w każdym oddechu, w każdym wypowiedzianym słowie. - Severus był już przy nim. Tak blisko, że niemal się dotykali. - Chciałbym jednak, abyś teraz, w tej chwili, zapomniał o żalu. - Pochylił się nad nim, otaczając go swoim zapachem i chowając w swym cieniu. - Chciałbym, żebyśmy byli tutaj sami, bez niego. Tylko ty i ja.
Harry wpatrywał się w skupioną, ściągniętą twarz mężczyzny tak blisko swojej własnej. Widział iskry w czarnych oczach. I zadrżał, kiedy poczuł, jak Severus łapie jego dłoń i prowadzi ją ku swoim szatom. Jego palce dotknęły gorącego, gładkiego ciała i Harry nabrał gwałtownie powietrza, kiedy zrozumiał, co to takiego. Zacisnął rękę wokół na wpół twardej erekcji, czując napływającą do gardła gorycz.
- No dalej - usłyszał wibrujący szept tuż przy swoim uchu. Przełykając żółć, zaczął powoli poruszać dłonią. Penis Snape'a twardniał coraz bardziej pod wpływem jego dotyku, Harry czuł bijący od niego żar i krew, przepływającą ciągnącymi się wzdłuż trzonu żyłkami. Pulsował i rósł w jego małej dłoni. Tak samo, jak rozprzestrzeniające mu się w sercu rozgoryczenie.
Jego zielone oczy drżały, kiedy spojrzał w górę na znajdującą się kilka centymetrów od jego własnej twarz Snape'a, ściągniętą teraz w wyrazie przyjemności i satysfakcji. Napotkał wbite w siebie spojrzenie zmrużonych czarnych oczu, w którym tliło się perfidne zadowolenie.
- Dlaczego taki jesteś? - zapytał nagle, a ton jego głosu zaskoczył nawet jego samego. Nie było w nim żalu, raczej pustka i rezygnacja. - Dlaczego mnie tak traktujesz? Ja... zrobiłbym dla ciebie wszystko i ty o tym wiesz. Więc dlaczego w zamian zadajesz mi jedynie... krwawiące rany? - Severus jęknął i oparł się przedramionami o ścianę po obu stronach głowy Harry'ego, napierając na niego i wypychając biodra, jakby tym gestem chciał mu przekazać, aby robił to mocniej. - Nikt nigdy nie będzie cię tak pragnął. Nikt nigdy nie będzie patrzył na ciebie w taki sposób. Nie rozumiesz tego? - kontynuował Harry głosem ciężkim od goryczy. Nie wiedział, dlaczego to mówi, nie potrafił przestać. Czuł się tak, jakby słowa same wypływały mu przez usta. - Kiedy wczoraj potraktowałeś mnie jak pierwszego lepszego ucznia... wiesz, jak się poczułem? Opowiedzieć ci o tym?
- Szybciej - wysapał Severus, wbijając w Harry'ego jeszcze gorętsze, jeszcze intensywniejsze spojrzenie. Jakby słowa chłopaka jedynie podsycały jego podniecenie.
Napletek rozgrzanego penisa mężczyzny przesuwał mu się pod palcami. Harry przełknął ślinę przez piekące, wyschnięte gardło i zaczął szybciej poruszać dłonią. Zagryzł na chwilę wargę, próbując zapanować nad osłabiającym dreszczem, który przebiegł przez jego ciało. Członek Snape'a był już tak twardy, tak wypełniony nabiegłą krwią, że z trudem mieścił się Harry'emu w dłoni.
Ciekawe, co w takim razie, powie na to...
Zacisnął zęby i wysunął swoją drugą, zabandażowaną dłoń, po czym położył ją na lśniącej, zaczerwienionej główce.
Severus zagryzł wargę, a z jego ust wydobył się zduszony pomruk, kiedy Harry, krzywiąc się nieznacznie z bólu, zaczął pieścić poranioną dłonią wilgotny czubek drżącej coraz bardziej erekcji.
Sądząc po reakcji, Snape'owi chyba się to spodobało. Harry nie spodziewał się tego. Nie wyobrażał sobie, aby można było odczuwać aż taką przyjemność bezpośrednio z czyjegoś cierpienia. Ale to był Severus. Wyglądało na to, że wcale mu to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Wydawał się to lubić. Wydawał się czerpać z tego wręcz sadystyczną przyjemność.
Harry zagryzł wargę, z trudem powstrzymując toczącą mu się przez przełyk falę goryczy.
- A może chcesz posłuchać o czymś innym? - zapytał cichym, chrapliwym głosem, przełykając suchy szloch, który drapał go w gardle. - Opowiedzieć ci o tym, jak rozwaliłem posąg, a jego odłamki poraniły mi całą twarz, ale ja w ogóle tego nie poczułem, ponieważ ból był tak silny, że całkowicie zagłuszył fizyczne cierpienie? Opowiedzieć ci? - Ścisnął mocniej pulsującą, promieniującą żarem erekcję. Z ust mężczyzny wyrwał się udręczony pomruk:
- Potter...
- A może ty mi opowiesz, jakie to uczucie, kiedy mnie tak traktujesz? - kontynuował Harry, obciągając jeszcze szybciej i lekko rozmazanym wzrokiem obserwując grymas nieopisanej rozkoszy na twarzy Severusa. - Jak bawi cię zadawanie mi ciosów i patrzenie, jak zwijam się z bólu? Jak wielką odczuwasz satysfakcję, kiedy mnie upokarzasz i obserwujesz mój upadek? Może opowiesz mi o tym, jak uwielbiasz mnie ranić?
Po tych słowach z ust Snape'a wyrwał się rozdzierający jęk. Jego penis zadrżał w dłoni Harry'ego i wystrzelił strugami lepkiej, białej cieczy, która osiadła na szacie chłopca. Harry obserwował, jak powieki mężczyzny przymykają się, brwi ściągają, a twarz wygładza dzięki przepływającej przez całe ciało fali przyjemności. Severus zacisnął zęby i niemal wgniótł Harry'ego w ścianę, napierając na owinięte wokół swojej erekcji dłonie chłopaka, jakby chciał to odczuć jeszcze dogłębniej, jeszcze intensywniej. Drżał przez kilka chwil, poddając się całkowicie temu obezwładniającemu orgazmowi, po czym otworzył oczy i skupił swój rozgorączkowany wzrok na Harrym. Uniósł dłoń i łagodnie dotknął jego policzka.
Harry zesztywniał. Chciał cofnąć głowę, ale nie miał gdzie, ponieważ był całkowicie przyciśnięty do ściany. Ale nawet pomimo otaczającego go zapachu Severusa, pomimo chłodu tego wysokiego przylegającego do niego ciała i gorącego, wydającego z siebie ostatnie pulsujące podrygi penisa, który nadal trzymał w dłoniach... czuł pustkę. Zimną pustkę.
- Potter... - Głos Severusa dotarł do niego jak zza szyby. Harry słyszał jedynie szum w uszach, miał zawroty głowy. Wszystko było nie tak. Absolutnie nie tak.
- Czy mogę teraz zostać sam? - wyszeptał cicho, odwracając głowę w bok. - Jestem zajęty. Muszę...
Nie zdołał jednak dokończyć, ponieważ silne dłonie mężczyzny złapały go za nadgarstki i przycisnęły je do ściany nad głową, a odziane w czerń kolano wsunęło się brutalnie pomiędzy jego uda i wbiło w krocze. Harry skrzywił się i jęknął. Spróbował uwolnić ręce, ale nie miał szans. Severus był zbyt silny. Z opętańczym, niemal bolesnym pragnieniem widocznym na twarzy, zaczął pocierać kolanem o jego jądra i uwięzionego w spodniach penisa.
- Przestań - jęknął Harry, stając na palcach i próbując uciec od tego mocnego, zbyt mocnego dotyku. - Nie mam na to ochoty.
- Nie opieraj się temu. Nie opieraj się mnie... - szepnął jedwabiście Snape, jeszcze mocniej pocierając kolanem jego krocze. - Zrelaksuj się i poddaj. - Pochylił się jeszcze bardziej i zatrzymał usta tuż przy uchu Harry'ego. Wysunął język i łagodnie polizał nim miękki płatek. Dreszcze, które przebiegły przez ciało Harry'ego niemal roztopiły jego mięśnie. Tak samo jak głos, który po chwili usłyszał: - Pragnę poczuć twój orgazm.
Harry jęknął i przymknął oczy, gdy bolesne gorąco zaczęło rozlewać mu się w podbrzuszu. Jego mięśnie odprężyły się samoczynne, a penis stwardniał niemal natychmiast. Nie potrafił tego powstrzymać.
Jak to możliwe, że zawsze reagował na ten głos w taki właśnie sposób?
- Doskonale - powiedział cicho Severus. Już nie ocierał się o niego jedynie kolanem, a całym swoim szczupłym, wysokim, chłodnym ciałem. Harry czuł jego twarde mięśnie, przesiąkający przez szaty ziołowo-korzenny zapach, przepływające między nimi iskry.
Snape napierał mocno na główkę jego penisa, przyciskając ją i maltretując, a Harry miał ochotę jedynie wić się i skomleć z powodu biegnących od niej przez całe jego drżące ciało rozkosznych prądów.
- Severusie, proszę, przes... - Jego słowa zamieniły się w kolejny jęk, kiedy kolano mężczyzny jeszcze mocniej wgniotło mu się w krocze, miażdżąc jądra i wyciskając powoli orgazm z jego pulsującej boleśnie erekcji.
- Wyjęcz moje imię. Jeszcze raz.
Harry przymknął powieki i oparł głowę o twarde kamienie za sobą. Nie chciał tego robić. Ciało już dawno przestało go słuchać, lecz na szczęście pozostało mu jeszcze trochę kontroli nad ustami.
Otworzył je jednak gwałtownie i łapczywie wciągnął powietrze, kiedy jedna z rąk Snape'a wypuściła jego nadgarstek i z całej siły zacisnęła się na kroczu, brutalnie wbijając palce w jądra i drgającą erekcję.
- Aaaa, Severusie... - zakwilił zachrypniętym głosem, niemal podskakując i osuwając się po ścianie. Mężczyzna jednak szybko ponownie złapał go za wolny nadgarstek, przyciskając go do ściany i utrzymując w pozycji pionowej.
- Właśnie tak - wymruczał z mroczną satysfakcją. Był teraz tak blisko niego... Harry czuł każdą wystającą kość smukłego ciała, każdą fałdę szaty wgniatającą mu się w skórę, odbierający zmysły dotyk szczupłego, silnego kolana i był już tak cholernie... już prawie...
- Daj mi go. Daj mi swój orgazm - usłyszał przepełniony potrzebą, rozkazujący głos tuż przy swoim uchu, który trafił prosto w jego lędźwie i podpalił znajdujący się tam arsenał eksplodującej przyjemności. Harry doszedł, jęcząc rozdzierająco i skamląc, a jego ciało drżało tak bardzo, iż obawiał się, że jeszcze trochę i rozpadnie się na kawałki.
Po kilku chwilach obezwładniającego uczucia, które rozpuściło jego mięśnie, a umysł zamieniło w wyjącą z euforii papkę, poczuł jak kolano Snape'a wysunęło się spomiędzy jego ud, a on sam opadł do przodu na mężczyznę, dysząc ciężko i próbując odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Severus wypuścił z uścisku jego nadgarstki, a Harry uniósł głowę, z trudem otwierając oczy. W momencie, kiedy spojrzał w to promieniujące zadowoleniem, znajdujące się parę centymetrów od jego twarzy oblicze, mógł zrobić tylko jedną, jedyną rzecz.
I tak w tej chwili było mu już wszystko jedno.
Rzucił się do przodu, owinął ramiona wokół szyi Snape'a i desperacko przywarł ustami do jego wąskich, zaciśniętych warg. Przylgnął do niego całym ciałem z taką siłą, jakby pragnął w tym uścisku złamać wszystkie bariery, które mężczyzna rozciągnął wokół siebie. Nie myślał nad tym, co robi, chciał jedynie odcisnąć na nim swój ślad. Ssał i przygryzał wargi, pomimo iż usta pozostawały zamknięte. Kąsał je i przygniatał swoimi. Pożerał je, mrucząc i pojękując w nie cicho. A kiedy tylko Severus próbował odsunąć głowę, napierał na nie jeszcze mocniej, jeszcze zachłanniej, dusząc go w swoim uścisku.
W końcu jednak, kiedy pulsująca mu w głowie krew nieco opadła, a serce przestało wyrywać się z piersi i przez jego zamroczony umysł powoli zaczęły przebijać się pierwsze promienie świadomości... oderwał swoje piekące usta od równie zmaltretowanych warg mężczyzny i zaczerpnął tchu. Powoli otworzył oczy i spojrzał w strzelające płomieniami, znajdujące się milimetry od jego własnych oczy. Nie potrafił dokładnie odczytać ich wyrazu, ale widział w ich bezdennej głębi blask. Daleki, odległy blask, który przybliżał się z każdą sekundą, rozrastał, stawał coraz jaśniejszy.
Wokół panowała aksamitna cisza. Dwa nierówne oddechy szeptały pomiędzy sobą. Twarz Harry'ego owiewały ciepłe podmuchy. I coś się poruszyło. Jedna z dłoni Severusa wplotła mu się we włosy i przechyliła jego twarz nieco na bok. Kiedy serce już niemal podeszło mu do gardła, poczuł w kąciku ust delikatny pocałunek. Wargi Severusa były ciepłe, pulsowały. I były takie gładkie...
Po chwili oderwały się, przesunęły nieco w górę i złożyły kolejny pocałunek tuż pod prawym okiem. Harry pozwolił, aby jego powieki opadły, a z ust wyrwało się ciche westchnienie.
Następny pocałunek dotknął prawej skroni. Zatrzymał się tam na dłużej, jak gdyby smakował rozgrzaną, tętniącą w tym miejscu skórę.
Severus oderwał wargi i przesunął je jeszcze wyżej, by pocałować... bliznę. Łagodnie i niemal z wahaniem, ale doznanie było tak niesamowite, iż Harry sam nie wiedział, czy odczuwa to naprawdę, czy był to jedynie wytwór jego wyobraźni, ponieważ dokładnie w tej samej chwili poczuł rozprzestrzeniający się od niej żar. Jego ciało zaczęło drżeć w niekontrolowany sposób, miał wrażenie, jakby przepływał przez nie prąd. I na jeden, niewielki ułamek sekundy poczuł bolesne ukłucie i zobaczył serię migających obrazów. Nie był w stanie ich zatrzymać albo zapamiętać, ale wydawało mu się, że chyba zobaczył jakiś ciemnozielony płyn, twarz Voldemorta, Dumbledore'a, Snape'a i swoją własną.
Wszystko zniknęło jednak tak błyskawicznie, jak się pojawiło i już po chwili Harry zastanawiał się, czy widział to naprawdę, czy też coś mu się przewidziało. Wciąż czuł gorące wargi Severusa przyciśnięte do swojej blizny i miał wrażenie, że zaraz roztopi się pod wpływem tego dotyku.
Westchnął cicho, kiedy mężczyzna oderwał w końcu usta od jego skóry, owiewając ją łagodnym, rozgrzanym oddechem. Zacisnął mocniej powieki i pozwolił, aby dłoń Severusa, przyciągnęła jego twarz do otoczonego czernią torsu. Poczuł, jak mężczyzna oplata jego szyję drugą ręką i zamyka go w ciepłym uścisku, wtulając swoją twarz w jego włosy.
Stali tak bardzo długo, bez słowa, przytuleni do siebie w cieple i otaczającej ich ciszy.
I wyglądało na to, że przynajmniej w tej jednej chwili... wszystko było już w porządku.
* "All because of you" by Saliva
--- rozdział 40 ---
40. The Dark Side
Deliver me into my Fate
I never claimed to be a Saint...
My heart is just too dark to care.
I can't destroy what isn't there.
Ooh, my smile was taken long ago,
If I can change I hope I never know.*
Potter drżał i jęczał rozdzierająco pod ostrymi pchnięciami. Jego nagie plecy lśniły od potu, a smukłe dłonie kurczowo trzymały się oparcia fotela. Szczupłe biodra podskakiwały, zderzając się z czarnym materiałem spodni. Każde kolejne pchnięcie wprawiało całe to drobne ciało w drgawki i niekontrolowane spazmy. Lśniący członek raz po raz zanurzał się w maleńkim, zaczerwienionym otworze, rozpychając go i brutalnie torując sobie drogę przez wnętrze chłopca. Długie palce zaciskały się na jego bladej skórze na pośladkach, wbijając się w miękkie ciało i zostawiając na nim brunatne ślady. Potter skamlał i wił się, jego gardłowy krzyk sprawiał jedynie, że pchnięcia coraz bardziej przyspieszały.
Ale w tej ogłuszającej kakofonii krzyków przyjemności i bólu rozległ się zupełnie inny dźwięk.
Śmiech.
Wysoki, lodowaty, wbijający się w umysł i zdzierający z niego wszelkie osłony. Jakikolwiek opór przed nim mógłby się zakończyć jedynie szaleństwem.
Śmiech wzmagał się. Kiedy osiągnął punkt krytyczny, brzmiał tak, jakby zamienił się w miliony drobnych, ostrych igieł, przekłuwających każdy nerw w ciele i paraliżujący je.
I wtedy zaczął słabnąć. Fale bólu powoli odpływały, osłony na nowo się wznosiły.
Severus Snape otworzył oczy. Jedyną zauważalną reakcją na to, czego przed chwilą doświadczył, było kilkukrotne zaciśnięcie powiek i pulsująca na skroni żyła.
Lord Voldemort stał kilka kroków przed nim i uśmiechał się szeroko, co w tym wypadku wcale nie oznaczało radośnie. Jego uśmiech przypominał raczej czającego się tuż pod powierzchnią wody rekina, gotowego w każdej chwili zaatakować i zmiażdżyć ofiarę swoimi potężnymi szczękami.
- Ssseverusie... - zaczął, podchodząc powoli do stojącego przed nim Śmierciożercy, którego szata wciąż jeszcze splamiona była krwią zamordowanych dwie godziny wcześniej mugoli podczas jednej z wielu podobnych akcji. Na białej masce, którą mężczyzna trzymał w dłoni, widniały czerwono-czarne smugi, pozostawione przez – teraz już zaschnięte - krople krwi. Jego nieruchoma, wpatrzona w dal twarz przypominała taką sama maskę. - Sprawiłeś mi dzisiaj ogromną satysfakcję. Zasłużyłeś na nagrodę.
Severus pokornie pochylił głowę.
- Radość z powodu tego, że znów mogłem ci to pokazać, jest całkowicie wystarczającą nagrodą, mój Panie.
- Ja nie rzucam słów na wiatr. W nagrodę pójdziesz z Bellatriks do Grenualdy Thumb, aby wyciągnąć z niej interesujące mnie informacje oraz odnaleźć coś, co powinno należeć do mnie. Bella zna szczegóły, więc zgłoś się później do niej.
Snape przytaknął.
- Bardzo dziękuję, Panie. To będzie dla mnie zaszczyt.
- Czy ten stary głupiec domyśla się czegoś?
W oczach Snape'a błysnęła zimna satysfakcja. Pokręcił głową.
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Dumbledore jest tak pochłonięty główkowaniem, organizowaniem sił i przygotowaniami do wojny, że nie zauważyłby w swoim gnieździe zepsutego jajka, nawet gdyby mu je podsunąć pod brodę. Te akcje znakomicie odwracają jego uwagę od najistotniejszych rzeczy. Od chłopaka.
- Znakomicie. - Voldemort ponownie wyszczerzył w uśmiechu swoje żółtawe, przypominające rząd kłów zęby. - Ale na wszelki wypadek trzeba całkowicie uśpić jego czujność. Powiesz mu, że przygotowujemy atak na siedzibę Międzynarodowej Federacji Quidditcha.
- A przygotowujemy? - zapytał Severus z uprzejmym zainteresowaniem.
- Przygotujemy. Trzeba podsunąć mu jakiś smakowity kąsek. Poświęcimy Legerpholta i Adraughta. I tak już mi się do niczego nie przydadzą. Ale cóż to znaczy wobec tego, co otrzymam w zamian? - W jego czerwonych oczach rozbłysły zimne iskry. - Jeszcze tylko niewiele ponad półtora miesiąca, Severusie, i będę ją miał. - Zakończone długimi szponami palce Voldemorta zacisnęły się w pięść. - Krew Pottera. Jego moc. Jego siłę. A wtedy cały świat padnie mi do stóp, a Albus Dumbledore nie będzie stanowił już dla mnie żadnego zagrożenia. Zmiotę go z powierzchni ziemi samym tylko spojrzeniem. - Jego głos unosił się w powietrzu, rozbłyskując iskrami gniewnej mocy, kiedy coraz bardziej pogrążał się w swych wizjach.
Snape czekał cierpliwie z krzywym, lecz pozbawionym krztyny zwyczajowego szyderstwa uśmieszkiem. Był to raczej uśmiech kogoś, kto cieszy się z dobrze wykonanego zadania.
- Kiedy "przeprowadzimy" ten atak? - zapytał po chwili.
- Pojutrze o północy. Wyślę tam kogoś, kogo strata nie będzie dla nas zbyt dotkliwa. Wejdą głównym wejściem. Z pewnością sam wymyślisz jakieś wytłumaczenie dla tego starego głupca. Tak mu się już miesza w głowie, że jeszcze w końcu gotów byłby pomyśleć, że zamierzam wykraść partię mioteł. Musisz go przekonać i wziąć udział w walce, stojąc po jego stronie. I dopilnujesz, by Legerpholt i Adraught zginęli. Nie możemy pozwolić na to, aby Aurorzy wzięli ich w obroty, nawet jeżeli Veritaserum, które dla nich warzysz, ma o połowę słabsze działanie. Zawsze mogą użyć na nich Legilimens Evocis, a tego byśmy nie chcieli.
- Zostaw to mnie, Panie - odpowiedział Snape.
- A co z Miksturą Wyostrzenia?
- Brakuje mi jednego składnika. Wywaru z trupojada. Myślę, że z pewnością znajdę go na Nokturnie. Udam się tam zaraz po naszym spotkaniu.
- Dossskonale, dossskonale. Jeżeli to już wszystko, to możesz odejść i przyślij do mnie Malfoya.
- Tak, Panie. - Severus pokłonił się i wycofał z komnaty. Kiedy znalazł się za drzwiami, wyprostował się i ruszył zdecydowanym krokiem przez długi, pogrążony w mroku korytarz, wyglądając tak, jakby wtapiał się w panującą wokół gęstą ciemność.
Aportował się prosto przed sklepem, do którego zmierzał. Za zabrudzoną, zaśniedziałą szybą wystawową stały wszelkiego rodzaju zakurzone słoje i butelki wypełnione nieokreślonymi substancjami. Obrzucił badawczym spojrzeniem ciemny zaułek ze skulonym pod murem, mamroczącym do siebie czarodziejem w łachmanach, wokół którego unosił się odór uryny oraz innych ekskrementów. Było już ciemno. Przebywanie na Nokturnie o tej porze równało się z samobójstwem, jeżeli tylko znalazłby się tutaj ktoś niepowołany. Ale stojący przed sklepem z najbardziej zakazanymi i śmiercionośnymi składnikami eliksirów, odziany w splamioną krwią szatę Śmierciożercy mężczyzna wyglądał na tak obeznanego z tym miejscem i tak pewnego siebie, jakby wiedział, że bez wątpienia nie spotka tutaj nikogo bardziej niebezpiecznego niż on sam.
Przez krótką chwilę lustrował jeszcze pozostałe całkowicie wyludnione, ciemne i brudne, cuchnące fekaliami zaułki, przez które co jakiś czas przemykał nienależący z pewnością do żadnego człowieka cień, po czym wszedł do środka.
Stojący przy ladzie niski człowieczek z bardzo długą, przerzedzoną siwą brodą podniósł obojętnie wzrok i w momencie, kiedy to zrobił, jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, tak jakby ujrzał właśnie Lorda Voldemorta we własnej osobie.
- Och, pan Snape - zaskrzeczał chrapliwie. - Jakiż to dla nas zaszczyt. Cooper! Chodź tu natychmiast! - krzyknął w stronę znajdującego się za nim zaplecza. Niemal w tej samej chwili w drzwiach pojawił się przygarbiony, całkowicie łysy osobnik o wyglądzie kulejącej jaszczurki.
- Och, pan Snape. - Zaklaskał w wielkie jak łopaty dłonie, pochylając się tak nisko, że niemal dotknął nosem podłogi. - Czego pan sobie życzy tym razem?
- Potrzebuję wywaru z trupojada - odpowiedział beznamiętnym tonem mężczyzna, rozglądając się po obleczonych pajęczynami, ciągnących się aż pod sufit półkach zapełnionych słoikami. Gałki oczne, palce, czy nawet języki były najprzyjemniejszymi pływającymi w nich obiektami.
- Oczywiście. Sprowadziliśmy go co prawda dla innego klienta, ale w tych okolicznościach... - Mężczyzna urwał pod torpedującym spojrzeniem Snape'a. - Już przynoszę. - Odwrócił się na pięcie i popędził na zaplecze, przypominając trochę pająka poruszającego się bez kilku wyrwanych nóg.
- Czy życzy pan sobie jeszcze czegoś? - zapytał mały człowieczek, podchodząc do Severusa i kłaniając mu się nisko. - Mamy nowa kolekcję...
- Nie, przyszedłem tylko po wywar - odparł Severus beznamiętnym tonem, patrząc z góry na kulącego się przed nim staruszka.
- Oczywiście, dla pana wszystko - zaskrzeczał osobnik, ale nie podniósł ani głowy, ani wzroku, uparcie wbijając go w czarne, wystające spod długiej szaty buty stojącego przed nim wysokiego Śmierciożercy. Snape popatrzył na drzwi prowadzące na zaplecze, tak jakby zastanawiając się nad czymś, po czym pochylił się gwałtownie i złapał człowieczka za brodę, przyciągając go do siebie i szepcząc mu wprost do ucha:
- Sprowadzisz dla mnie skórę i serce druzgotka, odmiany pirenejskiej, jak najmłodszego. W nienaruszonym stanie. Dostawa tam gdzie zawsze za dwa dni, dokładnie o tej samej porze. Wiesz, co cię spotka, jeżeli nawalisz albo piśniesz chociaż słówko.
Staruszek pokiwał głową, a jego oczy były tak rozszerzone, jakby zaraz miały wypaść mu z wychudzonej czaszki i potoczyć się po podłodze, dołączając do tych, które znajdowały się w niektórych słojach.
Severus puścił go i odepchnął, wyprostował się i ponownie przybrał na twarz obojętną maskę.
- Jest! - Cooper wyłonił się z zaplecza, ściskając w rękach niewielki czarny flakonik. - Proszę, oto on. Najwyższej jakości, specjalnie...
Severus odebrał mu go brutalnie i spiorunował wzrokiem, co sprawiło, że mężczyzna ugryzł się w język. Mistrz Eliksirów bez słowa włożył flakonik do jednej ze znajdujących się w szatach kieszeni i jeszcze raz spojrzał na kłaniających mu się, niemal zamiatających nosami podłogę, drżących ze strachu ludzi. I wydawał się dobrze bawić, obserwując ich przerażenie i szacunek, który mu okazywali jako jednemu z najbardziej zaufanych popleczników Lorda Voldemorta. Mistrz Eliksirów wyglądał tak, jakby napawał się tym lękiem, karmił nim. Uśmiechnął się krzywo, a następnie odwrócił i z łopotem peleryny wymaszerował ze sklepu, bez ani jednego słowa.
Śmierciożercy nigdy za nic nie płacili.
- Czarny Pan planuje atak na główną siedzibę Międzynarodowej Federacji Quidditcha - powiedział Severus, patrząc prosto w wyblakłe błękitne oczy siedzącego po drugiej stronie biurka starego czarodzieja. - Nie znam głównego celu, ani pobudek dla tego ataku, ale podejrzewam, że ma to związek z jego uprzedzeniami.
Dumbledore pokiwał głową.
- Tom nie potrzebuje żadnego powodu, aby atakować bez opamiętania wszystko, co tylko nam jeszcze pozostało. Quidditch łączy cały czarodziejski świat jest ostatnim bastionem honoru, woli walki i wspólnoty, którą budujemy. Uderzyć w niego to jak uderzyć prosto w nasze serca. Nie wolno do tego dopuścić, Severusie. Na kiedy planuje atak?
- Pojutrze o północy. Proponuję, aby zwiększyć ilość Aurorów patrolujących budynek i jego okolice.
- Tak zrobimy, Severusie. Ale dla zachowania pozorów, zwiększymy ich ilość także w innych instytucjach. Nie możemy pozwolić, aby Voldemort domyślił się, że ktoś nas ostrzegł.
Na twarzy Mistrza Eliksirów nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Jeżeli uważa pan to za konieczne, dyrektorze. I zanim pan coś powie, chciałbym oświadczyć, że tym razem chcę wziąć udział w bitwie. Użyję Eliksiru Wielosokowego, dzięki czemu żaden Śmierciożerca, który mógłby nam umknąć, nie rozpozna mnie.
Dumbledore wpatrywał się w niego z zamyśleniem. Zmarszczki na jego czole pogłębiły się.
- Dobrze - odezwał się po chwili. - Lecz musisz być niezwykle ostrożny, Severusie. Jesteś w tej chwili naszym najważniejszym źródłem informacji. Nie możemy cię stracić.
- Proszę się nie martwić, dyrektorze. Potrafię o siebie zadbać.
- Wiem - westchnął stary czarodziej i opuścił głowę, splatając ze sobą oparte na biurku dłonie. - Martwię się o nas.
Na ułamek sekundy coś w czarnych oczach rozbłysło lodowato, ale dyrektor nie mógł tego zauważyć, ponieważ przez cały czas wpatrywał się w swoje pomarszczone dłonie, błądząc myślami gdzieś daleko.
- Nott i Avery pozostają w tej chwili nieuchwytni. Próbują pozyskać wsparcie ludów zamieszkujących północną część Skandynawii - mówił dalej Severus, patrząc na siwą, pochyloną głowę starego czarodzieja. - Bellatriks wykonuje poboczne zadania, zbiera dla Czarnego Pana informacje. Niestety, nie znam ani jednego nazwiska jej najbliższych celów.
Dumbledore pokręcił głową.
- Klimming, Abigail, Longphort... kto następny? - Podniósł wzrok i spojrzał prosto w nieruchome oczy mężczyzny siedzącego po drugiej stronie biurka, nadal odzianego w czarne, poplamione krwią szaty Śmierciożercy. - Musisz wyciągnąć od niej te nazwiska. Nie możemy pozwolić sobie na kolejne straty, Severusie. Jest nas coraz mniej. Pomimo najsilniejszych zabezpieczeń i wszelkich środków ostrożności, Voldemort zawsze wie, gdzie ich szukać i jak się do nich dobrać, i muszę wiedzieć w jaki sposób mu się to udaje. Jeżeli dowiesz się czegokolwiek na temat jego źródła... To musi być ktoś z Hogwartu albo z Zakonu. Wolałbym, aby tym... "podrzuconym jajem" okazał się członek Zakonu. Nie chciałbym, aby w pobliżu Harry'ego kręcił się ktoś grający na dwa fronty, jeżeli wiesz, o co mi chodzi, Severusie...
Mistrz Eliksirów przytaknął ze zrozumieniem i całkowicie obojętnym wyrazem twarzy.
- Jeżeli tylko czegokolwiek się dowiem, natychmiast poinformuję o tym pana, dyrektorze. Niestety, Czarny Pan nie ufa mi jeszcze na tyle, aby dopuścić mnie do swoich największych sekretów. I wygląda na to, że ufa mi nawet mniej, niż myślałem, skoro ukrywa przede mną owe "źródło"...
Dumbledore pokiwał głową.
- Musisz zdobyć jego zaufanie, Severusie. Za wszelką cenę musisz się do niego zbliżyć, nawet jeżeli wymaga to... - jego błękitne oczy spoczęły na poplamionej krwią szacie mężczyzny - ...pewnego poświęcenia z twojej strony.
Jedyną zauważalną reakcją Mistrza Eliksirów było mocniejsze zaciśnięcie cienkich warg.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, dyrektorze - odparł Snape cichym, mrocznym szeptem.
- A co z chłopcem? - zapytał nagle Dumbledore, zmieniając temat. - Czy Voldemort wspomniał coś o nim, albo o jakichkolwiek planach z nim związanych?
Mężczyzna pokręcił nieznacznie głową, patrząc wprost w przyglądające mu się lustrująco błękitne oczy starca.
- Ani słowem. Jest zbyt pochłonięty planowaniem ataków i organizowaniem sił, aby zawracać sobie teraz nim głowę.
Dumbledore spoglądał mu w oczy jeszcze przez jakiś czas, po czym rozluźnił się i westchnął ciężko, odwracając głowę.
- To dobrze usłyszeć przynajmniej jedną dobrą wiadomość. Wiem, że spędzasz ostatnio dużo czasu z Harrym. Dobrze zrobiłeś, biorąc na siebie odpowiedzialność za wymierzenie mu tych wszystkich szlabanów. Niech tak zostanie. Chroń go, Severusie. Wiesz, jaki jest dla nas ważny.
Mężczyzna przytaknął, ponownie zaciskając usta.
- Jeżeli to już wszystko, dyrektorze, to chciałbym wrócić do siebie i odpocząć.
- Tak, to wszystko. Dobranoc, chłopcze - odparł stary czarodziej, odchylając się w swoim przypominającym tron krześle i usiłując przywołać na twarz podnoszący na duchu uśmiech, ale wydawał się on tak samo blady, jak jego błękitne spojrzenie. Było w nim znacznie więcej zgryzot niż wsparcia.
Severus podniósł się i skinął mu głową.
- Dyrektorze - powiedział uprzejmie, odwrócił się i wyszedł.
Przemierzał mroczne, opustoszałe korytarze Hogwartu w równych, wyważonych krokach, które odbijały się echem od ścian pogrążonego we śnie zamku. Czarna peleryna powiewała za nim, a cień jego dumnej, wyprostowanej sylwetki prześlizgiwał się po kamieniach pomiędzy jedną, a drugą umieszczoną na ścianie pochodnią.
W pewnym momencie mężczyzna zatrzymał się nagle. Kroki ucichły, a w powietrzu unosiła się jedynie gęsta cisza, w której nieme trzaskanie płonących pochodni było jedynym ruchomym elementem rzeczywistości.
Severus powoli sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej zielony kamień. Kamień, który jarzył się w tej chwili złotym blaskiem. Przysunął go do skrytej w cieniu twarzy i odczytał jaskrawy napis:
Dobranoc, Severusie.
Cisza przybrała na sile. Wydawała się wchłaniać wszystkie dźwięki.
Na usta mężczyzny wypłynął ledwie widoczny uśmiech. Ukryte w mroku oczy rozbłysły czymś nieokreślonym. Niepokój i ukojenie wydawały się w tej chwili jednym i tym samym. Padające na surową twarz cienie rysowały na niej swoje własne historie. I tylko wpatrujący się w kamień i zaciskający go w swojej dłoni mężczyzna, wiedział, które z nich są prawdziwe.
- Crucio! - Głos Bellatriks wydawał się wyższy, kiedy zadawała cierpienie. Nieludzki. Pozbawiony jakichkolwiek przejawów uczuć. Tak jakby kierowało nią uosobione okrucieństwo, a ona była jedynie jego marionetką.
Ciało starszej czarownicy zaczęło drgać, rozrzucone członki uderzały o podłogę, wykręcając się pod nienaturalnymi kątami, a z ust wydobywał się zachrypnięty, niepowstrzymany wrzask, który wwiercał się w umysł i pozostawał w nim jeszcze na długo.
Severus stał z boku, przyglądając się tej scenie z obojętnym wyrazem twarzy. Sprawiał wrażenie kogoś, kto widział podobne sceny już zbyt wiele razy, by robiły na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Nie zmarnuj na nią całej swojej mocy. Nie będę cię później aportował z powrotem do kwatery głównej, tak jak ostatnim razem - mruknął cicho, rozglądając się po pomieszczeniu.
Bellatriks przerwała zaklęcie, dysząc ciężko, i odwróciła zarumienioną twarz w jego stronę. W jej oczach błyszczała taka ekscytacja, jakby niewiele dzieliło ją od osiągnięcia orgazmu.
- Och, przestań jęczeć, Sevciu... Mogę się zabawić, jeżeli mam na to ochotę. Może dzięki temu coś nam jeszcze wyśpiewa.
- Wątpię - prychnął mężczyzna, spoglądając na wijącą się, skuloną na podłodze postać. Z nosa kobiety wypływała krew, a jej szeroko otwarte oczy wbijały się w niego z taką intensywnością, jakby chciała mu coś przekazać, lecz nie była już w stanie tego zrobić. Jednak z pewnością nie było to nic przyjemnego. Resztka jej osobowości, która jeszcze tliła się w opustoszałych oczach, zionęła nienawiścią i urazą. Zdradą. - Legilimens Evocis wyciągnęło z niej już wszystko, czego potrzebujemy, ale jeżeli dalej zamierzasz bawić się z nią jak kot złapaną myszą, to twoja sprawa. Ja idę szukać tego, po co Czarny Pan nas tutaj przysłał. - Po tych słowach odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia z kompletnie zdemolowanego salonu.
- Och, Sevciu... Z tobą nie ma żadnej zabawy - parsknęła Bellatriks, po czym spojrzała na leżącą u jej stóp kobietę i w zamyśleniu zaczęła uderzać różdżką w swoją otwartą dłoń, tak jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili jej usta rozciągnęły się w upiornej parodii uśmiechu. Skierowała różdżkę w dół i już otworzyła usta, żeby rzucić na nią jedno z najbardziej bolesnych, torturujących zaklęć, które doprowadzały ofiarę do bardzo długiego konania w straszliwych męczarniach, kiedy usłyszała za sobą wypowiedziane zdecydowanym tonem słowa:
- Avada Kedavra!
Tuż obok jej ramienia świsnął zielony płomień, trafiając w staruszkę, której oczy rozszerzyły się na moment i zgasły na wieczność.
Bellatriks odwróciła się z furią w stronę stojącego przy wyjściu mężczyzny.
- Co to miało znaczyć! To ja ją chciałam zabić!
- Nie miałem zamiaru wysłuchiwać jej ciągłych wrzasków podczas przeszukiwania domu, szczególnie, że może to potrwać jeszcze bardzo długo. Boli mnie głowa - odparł spokojnie Severus, opuszczając różdżkę.
- Przecież mogłam ją uciszyć!
- Oboje wiemy, że nie zrobiłabyś tego, Bello. Ale obiecuję, że zapewnię ci inną rozrywkę.
Oczy kobiety natychmiast się zmrużyły, a na ustach pojawił się drapieżny uśmiech.
- Tak? Umieram z ciekawości - wymruczała, podchodząc do Snape'a, który pchnął wyrwane z zawiasów drzwi i wyszedł na równie zdemolowany korytarz. Skierował się po schodach na pierwsze piętro, starannie omijając wyrwane w stopniach dziury. - Niech zgadnę... - zagadywała dalej, wspinając się za nim w górę. - Chciałbyś podzielić się ze mną swoimi postępami w sprawie tego smarkacza - zachichotała. Severus odwrócił głowę do idącej za nim kobiety. Na jego ustach błąkał się szyderczy uśmieszek. - Ha! Wiedziałam! - roześmiała się Bellatriks. - Jak ci idzie, Sevciu? Słyszałam, że ten parszywy mieszaniec chodzi za tobą jak kundel i wręcz liże ci buty... - Jej dźwięczny śmiech odbił się od ścian i sprawił, że z sufitu odpadł kawałek tynku.
- Zawsze znajdziesz adekwatne porównanie, Bello - odparł Severus, wchodząc do znajdującego się na szczycie schodów korytarza i kierując się do pierwszego pokoju na lewo. - Tak, w tym względzie "kundel" to idealne określenie. Jak widać, pewne cechy rodzinne są nie do wykorzenienia.
Śmiech Bellatriks wzmógł się jeszcze bardziej.
- Jak to jest rżnąć takiego kretyna? - zapytała, przeszukując znajdujące się w pomieszczeniu szafki i komody, podczas gdy Severus sprawdzał różdżką ściany. - Jak w ogóle możesz się nie brzydzić go dotknąć?
- Wiesz, że to mnie zawsze przypadają w udziale najbardziej niewdzięczne zadania - prychnął mężczyzna, kopiąc stojący mu na drodze przewrócony fotel. - Ale mam przynajmniej satysfakcję z wyobrażania sobie, co zrobiłby jego plugawy ojciec, gdyby widział, jak zabawiam się z jego jedynym synem.
- Albo ten jego nędzny ojciec chrzestny. Och, już wyobrażam sobie jego minę, gdyby zobaczył, że z jego chrześniaka wyrosła taka mała dziwka - chichotała dalej kobieta, wyrzucając na podłogę szuflady.
- Czyżbyś żałowała, że go zabiłaś? - zapytał kpiąco Severus, kierując różdżkę w stronę podłogi.
- Nigdy! - parsknęła Bellatriks. - Nigdy, chociażby dla samego widoku tego małego gówniarza, zdruzgotanego i wdeptanego w ziemię. Wciąż pamiętam, jak gonił mnie po całym Ministerstwie, żeby pomścić śmierć swojego kundelka. Biedny skrzywdzony chłopczyk, który stracił swojego ukochanego wujcia... I co? I było go stać tylko na jakąś godną pożałowania parodię Crucio - prychnęła, otwierając przewróconą na ścianę szafę i przeglądając jej zawartość. Mężczyzna spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem na cienkich wargach.
- Nie od dzisiaj wiadomo, że Potter jest imbecylem. Zawsze myślałem, że jest całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek talentu, ale ostatnio musiałem zweryfikować swój pogląd...
- Tak? - zapytała z zaciekawieniem kobieta, odwracając głowę w jego stronę.
- Potter ma niezrównany talent do obciągania.
Ta uwaga doprowadziła Bellatriks do kolejnego wybuchu dźwięcznego śmiechu.
- Och, Sevciu, Sevciu... Uracz mnie jeszcze jakimś pikantnym szczegółem. Wiesz, jak uwielbiam słuchać o upokarzaniu tego parszywego mieszańca. Powiedz mi... - Przestała przeszukiwać szafę i znieruchomiała, wpatrując się w mężczyznę zmrużonymi oczami i z błąkającym się na czerwonych wargach pełnym okrutnej radości uśmiechem. - Powiedz mi, jak głośno jęczy i skamle o więcej, wijąc się przed tobą na kolanach...
Tym razem to Severus się roześmiał.
- Przecież wiesz już niemal wszystko, Bello. Tak, Potter na kolanach to cudowny widok. Właśnie tam jest jego miejsce. U moich stóp, skowyczący i skamlący jak suka w rui. - Jego czarne oczy błyszczały, kiedy to mówił. Bellatriks posłała mu porozumiewawczy uśmiech.
- Widzę, że nasz mały Złoty Chłopczyk zamienił się przy swoim profesorze w prawdziwą wywłokę - parsknęła, powracając do przeszukiwania szafy i znajdujących się w niej kufrów i walizek. - Zapewne znakomicie go już wytresowałeś, Sevciu. Pójdzie za tobą bez wahania?
Mężczyzna posłał jej spojrzenie pod tytułem "za kogo ty mnie masz, kobieto?".
- Podejrzewam, że w tej chwili Potter byłby nawet w stanie zaatakować któregoś ze swoich drogich przyjaciół, gdybym tylko nim odpowiednio pokierował.
Bellatriks spojrzała na niego uważnie.
- To musi być rewelacyjne uczucie. Mieć nad nim taką władzę... Nad twoim największym wrogiem. W sumie to nie jest aż takie złe zadanie, Sevciu. Nie powinieneś tak narzekać.
- Nigdy na nie nie narzekałem, Bello - odparł gładko mężczyzna, przeszukując różdżką sufit. - Jedynym jego mankamentem jest fakt, że dotyczy ono Pottera.
- Mam! - krzyknęła nagle kobieta, wyjmując z jednej z walizek niewielkie zawiniątko. Zerknęła do środka i uśmiechnęła się szeroko. - Zadanie wykonane. Możemy stąd spadać.
Severus skinął głową, schował różdżkę do kieszeni szaty i podszedł do niej. Po chwili dwie sylwetki odziane w szaty Śmierciożerców zniknęły z głośnym trzaskiem i w zdemolowanym domu pozostał po nich jedynie unoszący się w powietrzu pył i leżące piętro niżej ciało martwej kobiety, wpatrującej się w sufit szeroko otwartymi, pustymi oczami.
W komnacie Mistrza Eliksirów panował półmrok i całkowita cisza. Wydawało się, że w chłodnych, wilgotnych pomieszczeniach nikogo nie ma. Jednak były to tylko pozory.
Za ścianą jednego z regałów, w wypełnionym flakonikami, buteleczkami i dymem laboratorium Severus Snape pochylał się nad ciemnozieloną, znajdującą się w kociołku substancją, mieszając ją co jakiś czas i dokładnie studiując leżącą na stole starą księgę ze stronicami gęsto pokrytymi runami i rycinami.
Odłożył chochlę i z kieszeni szaty wyciągnął niewielkie zawiniątko. W środku znajdował się kawałek wciąż jeszcze zakrwawionej skóry i coś, co przypominało niewielkie, mięsiste serce z nadal sterczącymi z niego kikutami żył. Rzucił na oba przedmioty zaklęcie czyszczące, po czym rozłożył skórę na desce i zaczął ją kroić w równe pasy szerokości pół centymetra. Kiedy skończył, ułożył paski w niewielki stos i zaczął je szatkować wprawnymi ruchami.
Jego twarz była skupiona, tak jakby każdy ruch był na wagę złota, a jeden nieostrożny krok mógł wszystko zniweczyć.
Kiedy skończył szatkować kawałki skóry, przysunął do siebie wagę i odmierzył dokładnie dwie i trzy czwarte uncji, po czym bardzo ostrożnie, wpatrując się w eliksir niczym sokół, wrzucił posiekany składnik do mikstury. Na powierzchni przez sekundę pojawiła się plama w kształcie czaszki, ale bardzo szybko się rozmyła, a eliksir zmienił barwę na jeszcze ciemniejszą zieleń.
Na twarzy Mistrza Eliksirów pojawił się lekki uśmiech, lecz coś w rozluźnieniu ramion i całej postawy sugerowało, że ten uśmiech wydawał się zaledwie odległym odbiciem szalejącego w mężczyźnie napięcia.
Sięgnął po chochlę i zamieszał wywar dwadzieścia razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i dwa razy w przeciwną stronę. Kiedy skończył, przeszedł do wciąż leżącego na desce serca. Zalał go przegotowaną wcześniej wodą i odczekał, aż przestanie parować. Nałożył czarne rękawice ze smoczej skóry, wyjął serce i przełożył je z powrotem na deskę, gdzie dokładnie wyciął z niego wystające żyły i wszelkie zanieczyszczenia. Następnie włożył je do moździerza i zaczął przecierać, uważając, by nie upuścić ani jednej kropli tryskającej z niego krwi. Kiedy została z niego tylko gęsta, krwista miazga, przelał ją do maleńkiego kociołka i podgrzewał nad niewielkim płomieniem aż do zagotowania. Potem szybko zestawił z ognia i umieścił nad kociołkiem, gotów do przelania.
Lecz wtedy coś najwyraźniej mu w tym przeszkodziło. Opuścił nieco rondel i wolną ręką sięgnął do kieszeni. W jego dłoni błysnął zielony kamień. Przysunął go do oczu i odczytał znajdującą się w nim wiadomość:
Czy mógłbym przyjść teraz do ciebie, Severusie?
Jego oczy zmrużyły się nagle i zapłonęło w nich coś... gniewnego. Zacisnął kamień w dłoni i szybko odesłał:
Nie mam teraz czasu, Potter. Nie przeszkadzaj mi.
Opuścił dłoń, chcąc schować klejnot z powrotem do kieszeni, ale zanim zdążył to zrobić, kamień ponownie się rozjarzył. Mężczyzna spojrzał w dół na zaciśnięte pomiędzy palcami zielone światło i z nieodgadnionym wyrazem twarzy ponownie podniósł klejnot do oczu. Lecz tym razem znacznie powolniejszym ruchem, tak jakby coś go powstrzymywało. Tak jakby za wszelką cenę chciał go od siebie odsunąć, ale nie był w stanie tego zrobić.
To... szkoda... Ja tylko... tak bardzo tęsknię i pomyślałem... że chciałbym się do ciebie przytulić. Ale to już nieważne. Przepraszam.
Severus zmarszczył brwi, a gniew w jego oczach rozgorzał jeszcze bardziej. Opuścił rękę, spojrzał na trzymany w ręku rondel i ponownie zaczął go przechylać. Czarne tęczówki dokładnie śledziły drogę gęstej, spływającej wolno po ściance naczynia mazi, lecz zanim pierwsza kropla przelała się za brzeg i spadła do kotła, Severus cofnął rękę i zacisnął powieki.
Żyła na jego skroni pulsowała, a trzymająca kamień dłoń zacisnęła się na nim tak mocno, iż pobielały mu kostki palców.
Po chwili jednym, gniewnym ruchem cisnął kamień w sam róg pomieszczenia. W spojrzeniu, które Mistrz Eliksirów skierował z powrotem na czerwoną maź, wciąż tliło się jakieś wzburzenie. Zostało ono jednak przyćmione zdecydowaniem, kiedy Severus przechylił szybko naczynie i zacisnął na chwilę powieki, gdy pierwsza kropla zetknęła się z ciemnozieloną miksturą. Z jego ust wydobyło się ciche westchnienie, lecz na ściągniętej twarzy nie było tym razem śladu uśmiechu.
Eliksir zabulgotał i uniósł się z niego czarny dym, wędrując aż pod sufit w iskrzących spiralach. Mężczyzna zamieszał wywar jeszcze trzy razy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara w równych, pięciosekundowych odstępach czasu i w końcu odłożył chochlę na stolik, zmniejszył różdżką płomień i przykrył kociołek, a następnie cofnął się i oparł o znajdujący się za jego plecami blat pełen słoików i fiolek. Opuścił głowę i przez chwilę trwał tak, w całkowitym bezruchu, krążąc myślami po miejscach, do których jedynie on znał drogę.
Po pewnym czasie poruszył się i wyprostował, obrzucając pomieszczenie nieodgadnionym spojrzeniem. Na drugim końcu stołu warzył się inny eliksir, a obok niego stał czarny flakonik, który Severus otrzymał parę dni temu na Nokturnie. Podszedł do kociołka i przyjrzał się krytycznie jego zawartości, po czym wziął chochlę i zamieszał go dwa razy.
Kiedy odwrócił się od stołu, zamarł na moment, wpatrując się w róg pomieszczenia, w którym połyskiwało coś zielonego. Powoli podszedł do tego miejsca i podniósł z podłogi rozjarzony niemal do białości kamień.
Kiedy odczytał widniejącą na nim wiadomość, na jego usta wypłynął blady uśmiech, lecz zgasł równie szybko, jak się pojawił. Czarne oczy mimowolnie powędrowały w stronę stołu, lecz Severus nie pozwolił im na to. Odwrócił się gwałtownie i szybko opuścił pomieszczenie.
W powietrzu pozostały jedynie rozwiewające się powoli spiralne kłęby czarnego dymu.
Klątwa podpalająca, którą rzucił Blackwood, trafiła prosto w przebiegającego mężczyznę i rzuciła go na żywopłot, który w ułamku sekundy zapłonął niczym pochodnia. Wrzaski bólu słychać było chyba w całej okolicy, a swąd palonej skóry sprawił, że nawet Severus skrzywił się nieznacznie.
- Trafiony! - roześmiał się wysoki, postawny mężczyzna o kędzierzawej grzywie opadających na zakryte maską oblicze. Z wnętrza jednego z zaatakowanych domów rozległo się kwiczenie. W dobiegającej zewsząd kakofonii eksplozji, wrzasków i zaklęć ciężko było rozpoznać, czy był to przedśmiertny dźwięk wydany przez kobietę, czy też dziecko, ale Severus obstawiałby raczej to drugie. Chwilę później obaj stojący na płonącym trawniku mężczyźni usłyszeli ekstatyczny śmiech Bellatriks dochodzący ze zrujnowanego domu. Zresztą nie jedynego w okolicy. Kilka stojących po drugiej stronie drogi budynków miało olbrzymie wyrwy w ścianach i zapadnięte dachy. Te znajdujące się po tej stronie płonęły. Po asfalcie biegało jeszcze kilka przerażonych osób, odzianych jedynie w piżamy albo koszule nocne, a tuż za nimi kroczyły wysokie sylwetki w czarnych szatach, okrutnie zabawiając się ze swymi ofiarami, którym ich powolny marsz dawał złudną nadzieję na ucieczkę. Co jakiś czas przestrzeń przecinał kolejny wrzask cierpienia i gasnącego życia. W oddali jedna z ciemnych, wysokich postaci ciągnęła za sobą młodą, szarpiącą się kobietę, trzymając ją za długie włosy. Dziewczyna z kolei trzymała za nogę małe, dwu-, może trzyletnie martwe dziecko, wlokąc je za sobą po ziemi i zawodząc rozpaczliwie.
Śmierciożercy rzadko uciekali się do używania Klątwy Uśmiercającej. W stosunku do mugoli preferowali znacznie bardziej efektowne sposoby zabijania, gdyż ofiary nie miały żadnej możliwości obrony. Gotowanie krwi, odcinanie kawałków ciała, czy zrywanie skóry były najpopularniejsze, lecz istnieli Śmierciożercy, którzy sztukę tę opanowali do perfekcji i wciąż zaskakiwali nowymi metodami. Tak jak Bellatriks, czy właśnie Blackwood.
- Pomocaaaaarrrggghhh!
Severus odwrócił się akurat w momencie, kiedy młody chłopak o rozczochranych czarnych włosach przewracał się wprost na niego. Jego krew siłą rozpędu spryskała białą maskę i szatę, w którą przyodziany był mężczyzna. Mistrz Eliksirów złapał go mimowolnie, pomimo że w jasnobłękitnych oczach nie było już życia, a z pleców unosił się czarny dym i kiedy Severus na nie spojrzał, zobaczył w nich dużą, czarną dziurę. W zakrwawionych mięśniach tkwiły fragmenty pogruchotanego kręgosłupa.
- Zostaw to ścierwo - prychnął Blackwood, odprowadzając wzrokiem Śmierciożercę, który zabił przed chwilą chłopaka i kierował się już ku kolejnemu mugolowi. - Naprawdę mam wrażenie, że nigdy nie pozbędę się ich wszechogarniającego smrodu. Mnożą się jak karaluchy, wszędzie ich pełno - mamrotał mężczyzna, ściskając w dłoni różdżkę i rozglądając się za potencjalnym celem.
Severus odrzucił wiotkie ciało i wyprostował się, mocniej zaciskając palce wokół swojej różdżki. Jego dłonie odziane były w czarne, pokryte plamami krwi rękawiczki.
Jego wzrok, skryty za maską Śmierciożercy, przyciągnęła młoda kobieta, która przebiegła obok nich po trawniku. Jej długie włosy płonęły, a krzyk zwracał już uwagę pierwszych, rozglądających się za kolejną ofiarą popleczników Czarnego Pana.
- Twoja kolej, Severusie - oznajmił uprzejmym tonem Blackwood, wskazując różdżką w stronę kobiety.
Dłoń Snape'a uniosła się bez wahania.
- Sectumsempra!
Zaklęcie trafiło biegnącą kobietę w plecy. Upadła na twarz i zaczęła konwulsyjnie tarzać się po trawie, wyrzucając jej grudki na znaczną odległość. Jej skóra otwierała się, jakby przecinał ją skalpel, a krew z ran tryskała jeszcze dalej niż kępki trawy i ziemi. Kilka z nich osiadło na szatach, przyglądających jej się bez ruchu mężczyzn.
- Muszę ci przyznać, Severusie, że to niezwykle widowiskowe zaklęcie. Może w końcu zdradzisz mi jego tajemnicę? Od dawna je znasz?
- Od bardzo dawna - odparł beznamiętnym tonem mężczyzna, opuszczając różdżkę i odrywając spojrzenie od podrygującej coraz słabiej, leżącej na trawie sylwetki. Ogień z włosów przeniósł się na twarz i powoli opanowywał nieruchome już ciało.
- Niedługo musimy się zwijać - oznajmił Blackwood, przeciągając się tak mocno, że aż strzeliły mu kości. - Ale mam ochotę jeszcze się zabawić... - powiedział, zerkając na leżącego tuż obok niego martwego nastolatka z dziurą w plecach. - W sumie to ten by się nadawał, gdyby nie ten jeden niewielki ubytek. - Roześmiał się chrapliwie, tak jakby opowiedział właśnie dobry dowcip, który niestety tylko on wydawał się rozumieć. - Przestań być takim sztywniakiem, Severusie. Przecież wiem, jak uwielbiasz zabawiać się z takimi podlotkami. Pamiętasz nasze kilkugodzinne sesje z dzieciakami z Greenvillage, zanim Czarny Pan wysłał mnie na tą czteromiesięczną misję na zapyziałe Bałkany? Och, tak cholernie mi tego brakuje... - paplał Blackwood, podczas gdy Severus przez cały czas wpatrywał się w nieruchomą, zastygłą w wyrazie przerażenia twarz czarnowłosego chłopaka. - Do dzisiaj ich krzyki i jęki utulają mnie w nocy do snu. Nie ma nic cudowniejszego niż te drobne nagie ciałka i ich ciasne tyłki. - W błyszczących pod maską piwnych oczach zapłonął lód. - Mam nadzieję, że kiedy Czarny Pan dostanie już Pottera w swoje ręce, to pozwoli nam się z nim trochę zabawić...
Pokryta kroplami krwi maska w kształcie czaszki powoli uniosła się i odwróciła w stronę mężczyzny. Nie było za nią widać nawet najmniejszego fragmentu twarzy Mistrza Eliksirów, poza dwoma czarnymi tęczówkami wbijającymi się w pogrążonego w swoich fantazjach Blackwooda.
- Nie mów, że nie miałeś na to ochoty przez te wszystkie lata, kiedy był zaledwie na wyciągnięcie twojej ręki - kontynuował Śmierciożerca. - Wyobraź to sobie... przerżnąć ich "Złotego Chłopca", ich "cudeńko", "nadzieję czarodziejskiego świata", tego parszywego "Wybrańca"... Wgnieść go w ziemię, zdeptać, zadać mu taki ból, jakiego nigdy sobie nie wyobrażał, a potem rżnąć go do utraty przytomności, tak jak kiedyś to robiliśmy... Och, to będzie coś pięknego! - Z ust Blackwooda wydobył się gardłowy śmiech przypominający charczenie.
Obsydianowe oczy nie poruszyły się. Nieruchomo wpatrywały się w mężczyznę, a z każdym jego słowem stawały się coraz zimniejsze, wydawały się, niczym dwie czarne dziury, wchłaniać całe ciepło i światło, zamieniając je w ostre jak sztylety sople lodu, które potrafiłyby przebić się przez wszystko, nawet przez duszę.
Po chwili z ust Severusa dobiegło wypowiedziane zamyślonym tonem pytanie:
- Będzie?
Blackwood zignorował je jednak, całkowicie pochłonięty swoimi myślami.
- Ustawię się jako pierwszy w kolejce do jego dziewiczej dupy - snuł dalej swój wywód, a jego oczy błyszczały mściwym podekscytowaniem.
Snape zrobił krok w jego stronę.
- Nie mogę się wprost doczekać, kiedy to zobaczę, Blackwood - powiedział, a w jego głosie zabrzmiało coś ostrego, obiecującego.
- Hej, chłopcy! - Dźwięczny krzyk Bellatriks zwrócił uwagę wszystkich grasujących po okolicy Śmierciożerców, łącznie ze Snape'em i Blackwoodem. - Odkryli nas! Zwijamy się!
Wszystkie odziane w czerń postacie, jedna po drugiej aportowały się do wtóru głośnych trzasków. Wśród płonących zgliszczy pozostały jedynie szczątki i nieruchome, martwe ciała.
*
Po obowiązkowej wizycie u Dumbledore'a i wytłumaczeniu, dlaczego Severus nie wiedział nic o planowanym ataku na "tych biednych, niczego niespodziewających się mugoli z Hampston", po złożeniu szczegółowego raportu z zajść (czyli kto i ile osób uśmiercił) oraz po wysłuchaniu monologu starego czarodzieja dotyczącego coraz większych sukcesów Czarnego Pana i obaw związanych z coraz mniejszym prawdopodobieństwem pokonania go, Mistrz Eliksirów mógł w końcu wrócić do siebie.
Niczym duch pokonał drogę dzielącą duszny gabinet dyrektora i swoje chłodne lochy, niosąc w dłoni pokrytą ciemnoczerwonymi plamami perłową maskę w kształcie czaszki. Jego szaty wciąż splamione były krwią wymordowanych dzisiaj mugoli, nawet jeżeli nie odznaczała się ona aż tak bardzo na ciemnym materiale.
Zamek był całkowicie opustoszały. Nie tylko za sprawą tego, że był już środek nocy, ale przede wszystkim z powodu przerwy świątecznej, a co za tym idzie - nieobecności niemal wszystkich uczniów.
Atak, w którym Severus brał dzisiaj udział, był "świąteczno-noworocznym prezentem od Czarnego Pana dla całego czarodziejskiego świata" sądząc po reakcji Dumbledore'a i całego Ministerstwa Magii, które, według słów dyrektora, natychmiast zarządziło specjalne zebranie wszystkich najważniejszych ludzi w Ministerstwie, ściągając ich z urlopów, wyglądało na to, że przekaz trafił wyjątkowo celnie i dogłębnie.
Kiedy Severus dotarł w końcu do swoich komnat, cicho wymruczał hasło i wszedł do gabinetu, który przemierzył w zaledwie kilku krokach i po wypowiedzeniu kolejnego hasła, nareszcie znalazł się w salonie.
Skrzaty rozpaliły ogień w kominku podczas jego nieobecności. Drewno cicho trzaskało, a bijący od ognia żar ogrzewał jego skupioną, pogrążoną w myślach twarz.
Cichy szelest za plecami sprawił, że Severus zareagował instynktownie. Odwrócił się gwałtownie, sięgając po różdżkę i wymierzając nią w stronę, z której doszedł dźwięk. Lecz kiedy otwierał już usta, by rzucić zaklęcie oszałamiające, słowa ugrzęzły mu w gardle i zamarł bez ruchu.
Przy drzwiach stał Potter, powoli zdejmując z siebie pelerynę niewidkę i patrząc mężczyźnie prosto w oczy zdecydowanym, pewnym siebie wzrokiem.
- Dobry wieczór, Severusie.
* "Snuff" by Slipknot
--- rozdział 41 ---
41. Break me
Trembling, crawling across my skin
Feeding your cold, dead eyes
Stealing the life of mine
I believe in you
I can show you that I can see right through
All your empty lies*
Czy mógłbym przyjść teraz do ciebie, Severusie?
Harry otworzył oczy i kolejny raz spojrzał na leżącą obok niego na łóżku Mapę Huncwotów. Było kilka minut przed południem. Godzinę temu widział, jak Snape wszedł do swojego tajnego laboratorium i zaszył się w nim niczym bahanki w starych, wyliniałych zasłonach w domu przy Grimmauld Place 12, które razem z Hermioną i rodziną Weasleyów usuwali przy pomocy Bahanocydu. Wydarzenia te jednak wydawały mu się tak odległe, jakby miały miejsce w innym życiu. Jednak kiedy poczuł, że trzymany w ręku kamień rozgrzewa się, jego myśli szybko powróciły do chwili obecnej.
Nie mam teraz czasu, Potter. Nie przeszkadzaj mi.
Harry westchnął głęboko, wpatrzony w rozżarzone litery i pochylił się, podpierając twarz dłonią w pozie Myśliciela widzianego kiedyś w jednym z albumów o sztuce, które namiętnie kolekcjonowała ciotka Petunia, aby móc pochwalić się nimi sąsiadom, a do których nigdy nawet nie zaglądała.
Ściskając kamień w dłoni i czując spływającą po plecach falę zawodu, nie potrafił powstrzymać wysyłanych mimowolnie chaotycznych myśli:
To... szkoda... Ja tylko... tak bardzo tęsknię i pomyślałem... że chciałbym się do ciebie przytulić. Ale to już nieważne. Przepraszam.
Cholera!
Wypuścił klejnot z dłoni i pozwolił, aby opadł na pościel.
Jak zwykle wyszedł na głupka. Ale to nie jego wina, że tak rozpaczliwie chciał z Severusem porozmawiać. Dzisiejszej nocy prawie nie spał, zastanawiając nad wszystkim, co się ostatnio pomiędzy nimi wydarzyło i od kiedy tylko otworzył oczy, myślał tylko o tym, aby jak najszybciej pójść do niego i powiedzieć mu to wszystko... to wszystko, co...
Niech to szlag!
Severusa nie było na śniadaniu i Harry nie widział go od wczoraj, od czasu tego... dziwacznego spotkania w sali Runów.
Dopiero, kiedy niczym pijany wrócił już do siebie, mając w głowie taki mętlik, iż podejrzewał, że Węzeł Gordyjski przy nim to zaledwie niewielki supełek, kiedy z westchnieniem opadł na łóżko, wcisnął twarz w poduszkę, zamknął oczy i pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie... dopiero wtedy był w stanie przeanalizować wszystko, co zaszło.
Snape go przeprosił. W końcu. No, powiedzmy, że przeprosił. A przynajmniej powiedział coś, co w jego słowniku zapewne uchodziłoby za przeprosiny, gdyby mężczyzna w ogóle znał takie słowo. I Harry wiedział, że z pewnością musiało go to wiele kosztować...
Był jednak w tamtej chwili tak pochłonięty swoim żalem, że w ogóle tego nie zauważył. Ale, biorąc wszystko pod uwagę... czy naprawdę powinien reagować aż tak emocjonalnie? Bo, powiedzmy sobie szczerze, nie obudził się nagle z ręką w kociołku. Znał Severusa już na tyle dobrze, aby... może nie zrozumieć, ale przynajmniej [i]przewidzieć[/i] jego zachowanie. Nie pierwszy i nie ostatni raz Snape powiedział coś, co go zraniło. Czy powinno go to aż tak zaboleć?
Oczywiście, że powinno. Bo tak naprawdę, kiedy teraz o tym myślał, to wcale nie chodziło o to, co mężczyzna powiedział w tamtej chwili, ale o... wszystko. Odsuwał się, odtrącał go, oddalał się od niego i przecież to było widać! A potem bezczelnie zaprzeczał! I na koniec potraktował go jak gówno.
To przelało czarę. Czasami nawet nie wiemy, nie odczuwamy, jak każdy najdrobniejszy gest, spojrzenie, pozornie nic nieznaczące słowa wypełniają nas, zagnieżdżając się głęboko w sercu. Dzieje się tak nawet gdy udajemy przed sobą, że nic takiego nie ma miejsca. I w pewnym momencie jest już za późno. Kolejne niepozorne słowo przerywa tamę i wszystko się wylewa, a im mniejszy przesmyk, tym twardszy, ślepy strumień, napierający pod takim ciśnieniem, iż nic nie jest w stanie go powstrzymać. Pulsuje i wybija wyrwy, poszerzając szczelinę, przez którą wypływa nagromadzony żal.
Chciałbym, żebyśmy byli tutaj sami, bez niego. Tylko ty i ja.
...
...tylko ty i ja...
...
...ty i ja...
Słowa Severusa odbijały się echem w jego głowie i Harry zastanawiał się, dlaczego nie potrafił zrobić tego, o co poprosił go mężczyzna? Dlaczego nie mógł zapomnieć o tym żalu? Dlaczego nie posłuchał Snape'a i pozwolił, aby gorycz całkowicie przejęła nad nim kontrolę, kierując każdym jego słowem, każdym gestem, wypływając z ust i kąsając dogłębnie?
Przecież obiecał... Wiedział, jaki on jest... Obiecał mu...
...bez względu na to, co zrobisz i co się stanie... ja zawsze będę po twojej stronie. Przy tobie.
Och, rzeczywiście dotrzymał obietnicy. Rzeczywiście wykazał się zrozumieniem i akceptacją na najwyższym poziomie. Wystarczyło jedno słowo, aby zamienił się w plującą jadem kobrę, bo Snape tak "strasznie go skrzywdził".
Zachowanie mężczyzny nie było w porządku, ale on sam zachował się jak głupi, samolubny szczeniak, który obraża się o coś, na co powinien się już dawno uodpornić. W końcu postanowił, że z nim będzie, wiedział, jak to może wyglądać, podjął świadomą decyzje, obiecał i...
...i, do diabła, Severus go przecież pocałował! To znaczy, może nie tak, jak Harry sobie wymarzył, ale jednak te cienkie wargi z własnej, nieprzymuszonej woli dotknęły jego twarzy. Wędrowały po niej, składając delikatne pocałunki na skórze, czuł ich ciepło, ich miękkość i w tamtym momencie był tak zszokowany, iż miał wrażenie, że zaraz osunie się po ścianie.
Czy nie było to potwierdzeniem, że Severusowi jednak na nim zależy? A on okazał się takim skończonym tchórzem, kiedy mężczyzna puścił go i bez słowa odwrócił się, aby odejść. Stał tylko pod ścianą jak ostatni kretyn, wpatrując się w spływającą z oddalających się coraz bardziej ramion czarną pelerynę i nie powiedział ani słowa. Nie zatrzymał go! Do cholery, Merlin świadkiem, że gdyby przypomniał sobie wtedy, jak używa się strun głosowych, to krzyczałby na całe gardło, żeby zawrócił i nie zostawiał go tak bez słowa, z całkowitym chaosem w głowie.
Czy Severus nadal się na niego gniewał, czy uznał, że wszystko już sobie wyjaśnili? Czy miał mu za złe, że nie potrafił powstrzymać wypływającego żalu, czy też stwierdził, że już mu się należycie odpłacił?
Harry nie zaprzeczał, że to, co mężczyzna mu wtedy zrobił, było... do licha, nawet nie potrafił tego opisać. Było chore. Ale doskonale zdawał sobie sprawę, że po części wina leżała także po jego stronie.
A teraz nie wiedział już nic. Kompletnie nic. Udawanie, że nic nie zaszło, byłoby najłatwiejszym rozwiązaniem. Ale czasami, kiedy chce się dojść do celu, pozornie najprostsza droga potrafi wyprowadzić na manowce albo skończyć się nagle ostrym, stromym urwiskiem. I wtedy trzeba wybrać tę trudniejszą, która, pomimo wybojów i nagłych śmiertelnych zakrętów, jako jedyna zaprowadzi cię tam, gdzie pragniesz dotrzeć. A Harry zdecydowanie wiedział, dokąd chce dotrzeć.
Musi z nim porozmawiać! Przekonać go, że to, co mówił, było prawdą. Że naprawdę tak uważa. Że nie jest tylko głupim, naiwnym dzieciakiem. Że nie rzuca słów na wiatr, a kiedy sprawy zaczynają się komplikować, okazuje się, że to wszystko były jedynie czczym kłamstwem, że za słowami nie stoją czyny.
I udowodni to!
Z takim właśnie postanowieniem wstał dzisiejszego poranka. A teraz siedział i zastanawiał sie, jak zmusić mężczyznę do spotkania. Ponownie spojrzał na leżący na pościeli kamień i wziął go do ręki.
Trudno. W takim razie przytulę w zamian podręcznik do Eliksirów. Twoja strata.
Ukryty pod peleryną niewidką Harry ponownie spojrzał na Mapę Huncwotów. Pomimo tego, że był środek nocy, siedział na kamiennej posadzce pod gabinetem Snape'a i czekał na niego od dobrych kilkunastu minut. Od kiedy tylko zobaczył, że mężczyzna wraca przez błonia do zamku i kieruje się prosto do gabinetu dyrektora. Przecież kiedyś musi w końcu przyjść do swoich komnat! Zniknął niemal na cały dzień i Harry nie miał okazji, aby złapać go wcześniej. Nie pojawił się nawet na skromnej uroczystości sylwestrowej, którą dyrektor zorganizował wieczorem w Wielkiej Sali. Nawet fajerwerki nie potrafiły sprawić, aby myśli Harry'ego nie frunęły co chwilę w stronę nieobecnego Severusa. Pamiętając, w jaki sposób skończyła się ostatnia wizyta bez zapowiedzi, postanowił że już nigdy więcej nie pójdzie do niego nieproszony, ale to był jedyny sposób, aby mógł z nim porozmawiać, gdyż wydawało mu się, że mężczyzna go unika. Cóż, co prawda minął zaledwie jeden dzień, w trakcie którego Snape wyglądał na nieco zajętego, ale Harry postanowił, że nie będzie czekał. Im szybciej to załatwi, tym lepiej.
Och! Snape wyszedł w końcu z gabinetu Dumbledore'a!
Chłopak uważnie śledził czarną, przemierzającą zamek kropkę. Tak, szedł tutaj!
Zerwał się na równe nogi i wcisnął mapę do kieszeni, wbijając wzrok w mroczny, długi korytarz. Wydawało mu się, że czas wlecze się jak gumochłon i że czeka już całą wieczność, kiedy w oddali zamajaczyła wysoka sylwetka.
Wziął głęboki oddech, czując, jak jego serce zaczyna przyspieszać i wpatrując się w odległą postać z taką intensywnością, że niemal zaczęły mu łzawić oczy. Tak, to był Severus. Nawet z daleka potrafił rozpoznać te długie, zdecydowane kroki, dumną, wyprostowana sylwetkę i powiewające przy każdym ruchu szaty. Kiedy mężczyzna był już wystarczająco blisko, Harry sięgnął do swojej peleryny z zamiarem zdjęcia jej, lecz gdy Mistrz Eliksirów wkroczył w krąg światła rzucanego przez najbliższą pochodnię, zamarł, a jego oczy rozszerzyły się.
Severus miał na sobie szaty Śmierciożercy. Splamione krwią szaty Śmierciożercy. W dłoni niósł białą, pokrytą czerwonymi, nie do końca jeszcze zaschniętymi kroplami maskę, a jego twarz...
Harry przełknął ślinę, automatycznie odsuwając się pod ścianę i przywierając do niej plecami.
Nie chodziło o to, że twarz mężczyzny wyglądała na pogrążoną w głębokich rozmyślaniach, nie chodziło o to, że jego czarne brwi ściągnięte były w wyrazie gniewu, a nawet czegoś, co wykraczało daleko poza gniew i niebezpiecznie zbliżało się do granicy furii, nie chodziło nawet o zaciśnięte mocno i niemal boleśnie, wykrzywione wargi. Chodziło o jego wzrok. Obcy i odległy. Chodziło o oczy, poprzez które nie patrzył Severus, jakiego Harry znał, tylko coś, coś, co było pozbawione uczuć, pogrążone w mroku, płonące... lecz płonące lodem.
Wszystko to razem, zebrane na tej bladej, ostrej twarzy, na którą opadały zlepione krwią włosy sprawiło, że Harry zaczął się trząść i nie potrafił nad tym zapanować. Cała odwaga wydawała się z niego ulecieć. Stał tylko pod ścianą, nie będąc w stanie się poruszyć i wpatrując się w nadchodzącego Snape'a.
Doskonale wiedział, gdzie Severus był i co robił, więc czyż nie była to idealna okazja, aby udowodnić jemu, a także sobie, że to, co mówił, było prawdą?
Ale, ale...
Mężczyzna przeszedł obok niego i zatrzymał się przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu. Wymruczał pod nosem zaklęcie i Harry z przerażeniem obserwował, jak ciężkie, drewniane skrzydło otwiera się. Miał tylko kilka sekund na podjęcie decyzji.
Spojrzał na tę pochyloną, zakrytą w tej chwili włosami, tak dobrze mu znaną twarz i zacisnął pięści.
To był Severus! Jego Severus! Od początku do końca, od tych czarnych butów, które wyglądały tak, jakby mężczyzna chodził w nich po wypełnionych krwią kałużach, po zlepione w strąki, wcale nie aksamitne w tej chwili czarne włosy!
Musi mu to pokazać! Udowodnić! I tym razem nie da się wyprosić, nie pozwoli mu się wyrzucić! Tym razem to nie on będzie tym, który zostanie złamany, ponieważ nie zostało w nim już nic, czego mężczyzna wcześniej nie złamał.
Tym razem to on złamie Snape'a!
Odepchnął się od ściany i błyskawicznie wśliznął do gabinetu akurat w chwili, kiedy drzwi się zamykały. Na palcach przebiegł przez pomieszczenie, próbując nadążyć za długimi krokami mężczyzny i wszedł za nim do komnat. Zatrzymał się tuż za drzwiami, biorąc głęboki, drżący oddech i starając się nie zwracać uwagi na próbujące wyrwać mu się z piersi serce.
Musi się wziąć w garść! Severus stał bez ruchu kilka kroków przed nim, wpatrując się w trzaskający w kominku ogień.
Teraz albo nigdy!
Trzęsącymi się dłońmi sięgnął do peleryny i zaczął ją z siebie zsuwać.
Słysząc szelest, Severus odwrócił się tak gwałtownie, iż serce Harry'ego podskoczyło aż do gardła. Cofnął się o krok, kiedy zobaczył wymierzoną w siebie różdżkę i mordercze spojrzenie mężczyzny. Po ułamku sekundy na surowym obliczu pojawiło się zaskoczenie i Harry poczuł, jak po jego plecach spływa ulga. Przełknął ślinę, próbując zmusić głos, aby zabrzmiał twardo i zdecydowanie:
- Dobry wieczór, Severusie.
Nie liczył na jakąkolwiek odpowiedź. Wiedział, że jej nie otrzyma. Spodziewał się jedynie tnącego niczym ostrze gniewu. I nie zawiódł się.
Oczy mężczyzny zapłonęły czymś nieprzyjemnym i tak... odstręczającym, że ciało Harry’ego przeszedł mimowolny dreszcz.
- Wynoś się! - warknął Snape, opuszczając nieco różdżkę, lecz nie chowając jej zupełnie. - Nie mam ochoty na twoje towarzystwo. - Sposób, w jaki to powiedział, w jaki to wypluł, był tak pełen niechęci, jakby samo patrzenie na Harry'ego napawało go w tej chwili jedynie odrazą.
Chłopak zagryzł wargę, czując, że jego serce galopuje już w takim tempie, iż nic nie jest w stanie go zatrzymać. Ani zmusić do odwrotu. Przyjął buntowniczą pozę i gwałtownym ruchem do końca zrzucił z siebie pelerynę, pozwalając, by falując miękko opadła na podłogę.
- Nie - odparł przez zęby. - Zostanę tu, gdzie jestem. Nie przyszedłem się z tobą kłócić, tylko po to, żeby ci powie...
- Nie? - przerwał mu mężczyzna, unosząc brew i wykrzywiając wargi w coś na kształt gorzkiego uśmiechu. - W takim razie może usiądziesz i poczekasz, aż zmyję z siebie krew tych wszystkich mugoli, których dzisiaj zabiłem? Na pewno jesteś ciekaw, jak długo konali w męczarniach, zanim poprosili mnie o to, by ich dobić. - Zrobił krok w stronę łazienki, jak gdyby naprawdę zamierzał zrobić to, co powiedział, lecz widząc przerażony, niedowierzający wzrok, którym wpatrywał się w niego Harry, zatrzymał się i uśmiechnął paskudnie. - Coś ci się nie podoba, Potter? Przecież wiesz, z kim masz do czynienia. A jeżeli nie, to zaraz mogę ci pokazać... - Uniósł różdżkę i skierował ją na stojącego bez ruchu i wpatrującego się w niego szeroko otwartymi oczami chłopaka.
Harry wiedział, że się trzęsie i nie potrafił nad tym zapanować. Mężczyzna, który przed nim stał był od początku do końca Śmierciożercą. To nie ten Severus, którego znał i za którym tęsknił. Jednak wmawiał sobie, że stojący przed nim człowiek to przecież także Severus. Pomimo bijącego od niego chłodu, pomimo płonącego w oczach szaleństwa, pomimo tego wszystkiego, co mówił... I musi go wydobyć. Przywołać.
- Severusie... - powiedział cicho, uważnie przyglądając się odpychająco wykrzywionej twarzy.
Nie było żadnej reakcji. Mężczyzna nadal patrzył na niego tak, jakby Harry był jego największym wrogiem i wciąż celował w niego różdżką. Chłopak przełknął ślinę i oblizał wyschnięte nagle wargi.
- Nie przestraszysz mnie - wycedził w końcu, patrząc prosto w próbujące rozedrzeć go na strzępy czarne oczy. - Poznałem cię już wystarczająco dobrze i doskonale wiem, z kim mam do czynienia. - Przerwał na chwilę i zaczerpnął tchu. - Zabijasz. Torturujesz. Ranisz. Odpychasz mnie, gdy chcę się do ciebie zbliżyć. A kiedy zaczyna ci zależeć, uciekasz w obawie przed rozczarow...
- Zamknij się! - Drżący dziwnie głos Snape'a rozdarł powietrze niczym skalpel. - Zabieraj się stąd natychmiast! Jeżeli nie wyjdziesz, to przysięgam, że tego pożałujesz!
Ciało Harry'ego drgnęło, jakby samoistnie próbowało posłuchać i wycofać się, póki jeszcze nie było za późno, chłopak zmusił się jednak, aby pozostać na miejscu.
- Nie - powiedział zdecydowanie.
Widział, że palce Snape'a mocniej zaciskają się na różdżce.
- Wynoś się! - powtórzył po raz kolejny mężczyzna, a jego skryta w cieniu twarz emanowała czymś naprawdę przerażającym.
- Nie! - Harry prawie krzyknął, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem całego ciała. - Ogłuchłeś? Powiedziałem, że nigdzie nie pójdę!
- Affictio! - Z różdżki Snape wytrysnął strumień czerwonego światła i pognał w stronę Harry'ego, trafiając go prosto w żołądek. Chłopak zgiął się w pół, czując niewyobrażalny, przewiercający się przez mięśnie ból. Miał wrażenie, jakby wszystkie żyły w jego ciele popękały. Wrzasnął łamiącym się głosem i złapał się za brzuch, kiedy siła uderzenia odrzuciła go do tyłu. Upadł na podłogę z takim impetem, że jego głowa uderzyła o kamienną posadzkę.
W pierwszej chwili nie widział nic, poza ciemnością. Głowa mu pękała i wyglądało na to, że stracił okulary. Uniósł się do pozycji siedzącej, czując ostatnie fale zanikającego powoli bólu i rozmazanym wzrokiem rozejrzał się w poszukiwaniu swoich okularów. Wymacał je pół metra od siebie, wycierając jednocześnie rękawem spływającą z nosa, ciepłą strużkę krwi. Założył szkła na nos i powoli podniósł się, wbijając w nadal celującego w niego różdżką Snape'a nieugięte, twarde spojrzenie.
- Tylko na tyle cię stać? - wymamrotał cicho, ponownie wycierając krew i czując jej smak na wargach. Bolały go wszystkie mięśnie. - No dalej. Ulżyj sobie. Rzuć we mnie Cruciatusa!
Zmrużone w wyrazie całkowitej furii oczy Snape'a powiększyły się na moment. Ściskająca różdżkę dłoń drżała, tak samo, jak całe jego napięte niczym struna ciało. Walczył ze sobą i Harry doskonale widział rozterkę na jego twarzy. I otwierające się usta, tak jakby Severus naprawdę szykował się do wypowiedzenia klątwy niewybaczalnej. Mężczyzna oblizał cienkie wargi, a Harry wpatrywał się w nie niczym sokół, czekając na zaklęcie, już prawie widząc oczami wyobraźni, jak spływa z tych ust i...
- No czekam! - wykrzyknął, podchodząc o krok bliżej do celującego w niego i wyglądającego tak, jakby był już na samej granicy eksplozji mężczyzny.
- Nie zbliżaj się! - Głos Snape'a był dziwny, odległy, zachrypnięty.
Jednak Harry nie zamierzał go słuchać. Sam miał wrażenie, że zaraz rozsypie się w drobny mak, że nie wytrzyma tego napięcia. Trząsł się tak bardzo, że z trudem stawiał kolejne kroki.
- Nie wyrzucisz mnie! - syknął łamiącym się głosem. - Nie tym razem! Zostanę tutaj. Z tobą. Cokolwiek spróbujesz mi zrobić, jakąkolwiek rzucisz na mnie klątwę, ja nie ucieknę! Tym razem nie pozwolę ci się odepchnąć!
Oczy mężczyzny rozbłysły jeszcze większą furią. Wyglądał tak, jakby próbował się bronić przed słowami Harry'ego, ale tarcza, którą stworzył z wycelowanej w chłopaka różdżki, powoli zaczynała pękać.
Harry zrobił kolejny krok, czując, że uginają się pod nim kolana. Severus wykonał taki ruch, jakby zamierzał się cofnąć, ale najwyraźniej powstrzymał się i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Jego palce pobielały.
- Na co czekasz? Jeżeli aż tak bardzo mnie nienawidzisz, to rzuć ją! Pokaż mi! Udowodnij, że jestem dla ciebie nikim! - Harry nie potrafił powstrzymać słów. Jego własny głos wydawał mu się tak napięty, zduszony i zachrypnięty, jakby nie należał do niego. - Udowodnij mi, że jesteś takim przerażającym Śmierciożercą, jak próbujesz pokazać! Bo wiedz, że ja tak nie uważam!
Oczy Snape'a zwęziły się w maleńkie szparki. Harry zobaczył, jak jego usta otwierają się i usłyszał wypowiadane sykiem słowo:
- Cru...
Nie czekając na dalszą część inkantacji, rzucił się do przodu, owijając ramiona wokół torsu mężczyzny i przywierając do niego z całej siły, jak gdyby próbował zgnieść w tym uścisku dzieląca ich, pełną żółci i gniewu przepaść. Lecz zanim jego strwożone serce zdołało opaść z powrotem na swoje miejsce, poczuł, jak żelazne dłonie zaciskają się na jego ramionach i odrywają go od szczupłego, trzęsącego się tak bardzo jak on sam ciała. Snape odepchnął go z taką siłą, że Harry po raz kolejny wylądował na podłodze, uderzając w nią łokciami, którymi próbował się podeprzeć. Zamrugał oszołomiony i spojrzał na górującego nad nim Severusa, który ponownie celował w niego różdżką.
- Myślisz, że tak mnie powstrzymasz? - powiedział, unosząc się do pozycji siedzącej i podpierając z tyłu na wyprostowanych rękach. - Myślisz, że jeśli znów mnie odepchniesz, to ucieknę z płaczem?
- Może cię to zdziwi, Potter - wycedził Snape przez zaciśnięte zęby - ale tak właśnie myślę. Już tyle razy udowodniłeś mi, że wystarczy na ciebie chuchnąć, a natychmiast zamieniasz się w małe skrzywdzone dziecko. Och, cóż za buntownicza mina... Myślisz, że zwykłym paplaniem jesteś w stanie zmienić cokolwiek? To tylko czcza gadanina. Spójrz na mnie! Zamordowałem dzisiaj cztery osoby. Cztery bezbronne osoby. Widzisz to? Widzisz ich krew? Nadal twierdzisz, że cię to nie obchodzi? A może mam ci opowiedzieć, jak to zrobiłem? Czy może wolisz, żebym ci to pokazał, co? - Snape wyglądał w tej chwili jak szaleniec. Stał tuż nad Harrym, pochylając się nad nim i celując mu różdżką miedzy oczy. - Nie wyobrażasz sobie, do czego jestem zdolny, ty głupi dzieciaku, ponieważ nic nie wiesz! Nic!
- Nie boję się ciebie - odparł buntowniczo Harry, chociaż jego łamiący się głos zdradzał coś wręcz przeciwnego. - Nie boję się! Możesz mnie straszyć, możesz odpychać i ciskać we mnie zaklęciami, ale nie zmienisz już tego, co mi dałeś! Bo wiem, że ci na mnie zależy! Nie oszukasz mnie! Nie rozumiem tylko... dlaczego musisz tak wszystko komplikować? Dlaczego nie pozwolisz mi po prostu ze sobą być? Dlaczego?
Mężczyzna zatrzymał się i cofnął nieco, spoglądając na Harry'ego nieokreślonym wzrokiem. Chłopak mógłby przysiąc, że zobaczył w tych zmrużonych oczach zalążek jakiegoś odległego, ukrytego głęboko bólu, którego Severus za wszelką cenę nie chciał do siebie dopuścić.
- Potter... - Kiedy Snape odezwał się w końcu, Harry ledwie był w stanie go usłyszeć, ponieważ wydawało się, że jego głos wydobywa się z bardzo, bardzo daleka. - Czasami rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, niż twoje szybujące w chmurach wyobrażenia.
Harry przekrzywił lekko głowę, czując, jak do jego serca napływa gorący strumień gniewu. Jego wyobrażenia? To zabrzmiało tak, jakby całe życie spędził pod szklaną kopułą, wśród rodzinnego ciepła i kochających, rozpieszczających go bliskich. Jakby nie poznał życia od tej najcięższej, najokropniejszej strony, samotny i prześladowany, zmuszony od dziecka walczyć z czymś, z czym nie potrafił sobie poradzić nawet Dumbledore!
- Doskonale wiem, jak wygląda rzeczywistość! Przez całe życie rodzina traktowała mnie jak skrzata domowego, a teraz prześladuje mnie najgroźniejszy czarnoksiężnik świata i wszyscy oczekują ode mnie, że go pokonam! Myślisz, że mnie to cieszy? Myślisz, że cieszy mnie myśl, że pewnego dnia będę musiał z nim walczyć i umrzeć? Boję się tego... - Jego głos załamał się i Harry potrzebował chwili, żeby odzyskać nad nim kontrolę. Twarz Severusa złagodniała odrobinę i mężczyzna opuścił nieco różdżkę, chociaż jego ręka nadal mocno drżała. - Nie chcę umierać - powiedział cicho Harry, patrząc prosto w te przeszywające, płonące oczy. Miał wrażenie, że przez chwilę widział w nich... cierpienie. Tak, dokładnie tak! Wydobywające się z głębi, trawiące duszę cierpienie. Lecz płomienie szybko je pochłonęły, a Severus na powrót patrzył na niego nieugiętym spojrzeniem.
- Nie ty jeden jesteś ofiarą w tej wojnie, Potter - wycedził w końcu mężczyzna, a jego głos wydawał się być wyjątkowo opanowany, zważywszy na okoliczności. - Nie ty pierwszy i nie ostatni. Myślisz, że ci wszyscy, którzy zginęli, także nie pragnęli żyć? Myślisz, że chcieli złożyć swoje życie w ofierze? Myślisz, że tylko ty musisz poświęcić coś, co jest ci najbliższe?! - Ostatnie zdanie Snape niemal wykrzyczał, w jego głosie płonęła gorzka wściekłość i Harry mimowolnie cofnął się odrobinę, wciąż jednak nie podnosząc się z zimnej, kamiennej posadzki.
- Nie o to chodzi! - krzyknął. Snape nic nie rozumiał! Zupełnie nic! - Jeszcze niedawno zrobiłbym to bez wahania. Nie zależało mi. Ale teraz... - Zaciął się, nie mając pojęcia, co właściwie chce powiedzieć. - Teraz mam... coś. Ciebie. I boję się, bo nie chcę tego stracić. Kiedyś zabicie Voldemorta było dla mnie najważniejsze. Teraz... teraz ty jesteś najważniejszy! Nie rozumiesz tego? - dokończył cicho, czując się już zmęczony i kompletnie wypalony całą tą sytuacją.
Mężczyzna zmrużył oczy i zacisnął usta. Jego trzymająca różdżkę dłoń zaczęła jeszcze bardziej drżeć.
- Czasami priorytetem jest to, co ważne, a nie to, co osobiste - wypowiedział zachrypniętym, odległym głosem. - I należy się z tym pogodzić, Potter.
- Nie! - wykrzyknął Harry, czując, że ponownie traci nad sobą panowanie. - Nigdy się z tym nie pogodzę! Można to połączyć...
- Połączyć? - przerwał mu Snape. - Wierz mi, że nie można. Jeżeli dopuścisz do priorytetów osobiste uczucia, to już jesteś przegrany.
Harry zmarszczył brwi, wpatrując się w mężczyznę badawczym, lustrującym wzrokiem.
- A jakie są twoje priorytety, Severusie?
- Nie prowokuj mnie, Potter - warknął Snape. Jego głos drżał teraz już bardzo wyraźnie. Tarcza rozsypywała się.
- Nie mam takiego zamiaru - odpowiedział spokojnie Harry. - Chcę tylko wiedzieć, co tak ważnego przeszkadza ci w... byciu ze mną. Czasami odnoszę wrażenie, że swoim zachowaniem próbujesz mnie do siebie zniechęcić. Jakbyś chciał trzymać mnie na dystans. Nie rozumiem, dlaczego tak postępujesz. Ale chcę, żebyś wiedział, że twoje próby są daremne. To jest niemożliwe, ponieważ ty zawsze jesteś ze mną... - Harry przesunął dłoń i położył ją na swoim sercu - ...tutaj - szepnął cicho.
W oczach Severusa coś na chwilę zgasło. Jego wyciągnięta ręka opadła bezwładnie, a różdżka wysunęła mu się z dłoni i uderzyła o podłogę. Stał nad Harrym bez ruchu, patrząc na niego pustym, nieodgadnionym wzrokiem, jak gdyby wszystko w nim zamarło, ucichło, odpłynęło. Jak gdyby w tym jednym jedynym momencie wszelkie dzielące ich mury, ściany, bariery zniknęły. I pozostali tylko oni.
Nagle wyraz twarzy mężczyzny zmienił się. Jego oczy rozbłysły żarem, a usta rozchyliły się, jak gdyby próbował złapać haust powietrza. Pochylił się do przodu i opadł na kolana, rzucając się na Harry'ego z taką potrzebą, jakby umierał z głodu i pragnienia. Jakby do dalszego istnienia rozpaczliwie potrzebował kontaktu, dotyku i ciepła. I musiał to dostać, teraz, natychmiast!
Złapał za spodnie Harry'ego i nie przejmując się ich rozpinaniem, pociągnął je razem ze slipami w dół aż na uda. I zanim chłopak zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, uniósł mu nogi w górę i sięgnął po znajdującą się w tylnej kieszeni jego dżinsów różdżkę. Harry niemal nie poczuł draśnięcia magii, która musnęła jego pośladki, ponieważ nie potrafił oderwać spojrzenia od pochylonej nad nim, zakrytej zlepionymi krwią włosami twarzy. Snape wyglądał jak obłąkany, jak gdyby zupełnie nad sobą nie panował i pozwolił, aby kierowało nim jedynie opętańcze pragnienie.
Harry zdążył jedynie zacisnąć dłonie na przyszpilających go do podłogi przedramionach, zanim Severus wszedł w niego jednym silnym pchnięciem. Widział, jak źrenice mężczyzny rozszerzają się, a otwarte usta z trudem łapią powietrze, kiedy pulsujący potrzebą członek zagłębił się w jego wnętrzu. Miał wrażenie, że te wbijające się w niego oczy zanurzają się w nim o wiele głębiej, tak jakby poszukiwały czegoś, co tylko on mógł im podarować.
Snape pochylił się nad nim, wysunął i pchnął, a jego źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej, badając, penetrując. Harry zacisnął mocno wargi, zdeterminowany, by nie okazać jakiejkolwiek oznaki bólu. Oddawał mu wszystko. Wszystko, co tylko Severus chciał. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w twarz Severusa, pozwalając mu wchodzić w swoje ciało, w swój umysł. Ofiarowując mu siebie w całości.
I zobaczył, jak po zaledwie kilku ostrych, pełnych potrzeby pchnięciach Snape znieruchomiał, a na nienaturalnie rozszerzone, strzelające niemalże iskrami źrenice opadły powieki, zatrzaskując je w świecie przyjemności. Severus doszedł, wydając z siebie głęboki, gardłowy jęk i Harry czuł, jak gorący penis pulsuje w nim, wyrzucając z siebie coś jeszcze, coś cieplejszego. Mężczyzna wykrzywił wargi w czymś na kształt pełnego ulgi uśmiechu.
Kiedy wilgotny członek wysunął się z niego, Harry pozwolił, aby nogi, które sam utrzymywał w górze, opadły na podłogę. Severus westchnął tylko i opadł na niego całym ciężarem, zakrywając go swoim ciałem i czarną, splamioną krwią szatą. Twarz Harry'ego znalazła się tuż obok przyciśniętej do niej policzkiem, skierowanej ku dołowi twarzy Snape'a. Słyszał jego ciężki oddech przy swoim uchu i czuł drżenie szczupłego ciała. Łagodnie wysunął dłonie spod Severusa i owinął je wokół jego szyi, przyciskając go do siebie jeszcze mocniej.
- Niech cię cholera, Potter... - wysapał mężczyzna i Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który samoistnie wypłynął mu na usta.
Leżeli tak przez chwilę w całkowitej, ciepłej ciszy, tak różnej od tej kąsającej, ognistej kłótni, która doprowadziła ich aż tutaj. Wypełniał ją jedynie ciężki oddech Severusa i spokojny Harry'ego..
Po otulającej ich łagodnie chwili czułego milczenia mężczyzna poruszył się i powoli uniósł na rękach, chociaż Harry niechętnie wypuścił go ze swych objęć. Severus pochylał się nad nim, spoglądając na niego wzrokiem, który można było określić jedynie jako... pokonany. Czarne włosy okalające tą zmarszczoną w zamyśleniu twarz, wpółotwarte, oddychające głęboko usta, błyszczące, nawilżone przed chwilą cienkie wargi, duży, ostry nos i lśniące czymś, co wyglądało jak niedowierzanie, bezdenne oczy.
I Harry nie potrafił oderwać od niego wzroku, ponieważ to był jego Severus. Pomimo że wciąż miał na sobie splamione krwią mugoli szaty Śmierciożercy, pomimo zaschniętych kropli zdobiących jego czoło i skronie... Ponieważ wszystko, co robił wcześniej, naprawdę nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Tutaj, teraz... to był ten Severus, którego znał i... kochał.
Mężczyzna uniósł odzianą w czarną rękawiczkę dłoń i położył ją na policzku Harry'ego. Przez chwilę po prostu wpatrywał się w niego bez słowa, tak jakby postanowił trwale odcisnąć w pamięci jego twarz, aby zawsze móc ją przywołać. Przycisnął palec wskazujący do jego czoła, dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się blizna i łagodnym, czułym gestem przesunął nim wzdłuż skroni i policzka, aż do rozchylonych lekko warg, pozostawiając niewyraźny, ciemnoczerwony ślad. Niemal pożerał wzrokiem każdy fragment twarzy, którego dotknął, a kiedy jego palec przebiegł po zaczerwienionych wargach Harry'ego, Severus mimowolnie oblizał własne. Wyglądał tak, jakby nagle zaschło mu w ustach i bardzo potrzebował czegoś, co ugasi jego pragnienie. Powoli przesunął palec na brodę i wzdłuż szyi, coraz niżej, poprzez klatkę piersiową i napięty brzuch. Uniósł biodra, opierając się na kolanach i na jednej ręce i poprowadził palec poprzez odsłonięte, wrażliwe podbrzusze Harry'ego aż do jego na wpół twardej, leżącej na udzie erekcji.
Chłopak sapnął, czując szorstki dotyk przesuwający się powoli po trzonie i zatrzymujący na samym czubku główki jego penisa. Wtedy jednak Severus zabrał rękę i uniósł ją do swoich ust. Złapał w zęby czarny materiał na opuszku palca wskazującego, którym jeszcze chwilę temu wędrował po ciele Harry'ego i ostrożnie zdjął rękawiczkę. Odłożył ją na bok i wbijając jeszcze intensywniejsze spojrzenie w rozszerzone oczy chłopaka, poprowadził dłonią w dół, owijając ją wokół ciepłej erekcji.
Harry westchnął i zadrżał, czując przeszywający chłód dłoni zamykającej w uścisku jego twardniejącego penisa. I zanim zdążył w ogóle przyzwyczaić się do tego przeszywającego doznania, Snape zaczął poruszać ręką. Wcale nie powoli i łagodnie. Wręcz przeciwnie. Oczy Harry'ego uciekły w głąb czaszki, a dłonie wystrzeliły w górę i kurczowo zacisnęły się na czarnej szacie, która pod tymi wszystkimi pokrywającymi ją plamami krwi może i była niegdyś ciemnozielona, lecz teraz w ogóle nie było tego widać. Snape przesuwał dłonią po pulsującej erekcji Harry'ego w takim tempie, jakby za wszelką cenę chciał wyciągnąć z niego orgazm. Jakby to on potrzebował go bardziej niż jęczący, wijący się pod nim chłopak.
Harry pociągnął za czarną szatę, zmuszając mężczyznę do pochylenia się nad nim jeszcze niżej. Severus opadł na łokieć, a wtedy Harry puścił materiał i kurczowo owinął ramiona wokół jego szyi, mocno wciskając zarumienioną twarz w ciepłą skórę obojczyka i przywierając do niej ustami. Chciał go mieć jeszcze bliżej, czuć całym sobą.
Ręka Snape'a z pewnością nie była już chłodna, o nie. Gorący, odbierający zmysły tunel palców, ściskający jego erekcję i uderzający w drgające, wrażliwe jądra w połączeniu z ostrym zapachem pożądania, wdzierającym się w jego nozdrza i słoną od potu skórą mężczyzny, którą smakował rozchylonymi wargami... wszystkie te doznania były tak intensywne, że zdawały się omijać jego zmysły i trafiać prosto w lędźwie, sprawiając, że wystarczyło zaledwie kilka pociągnięć, aby Harry doszedł z głośnym jękiem. Severus zacisnął dłoń na główce jego pulsującego penisa, pozwalając, by została pokryta ciepłymi, białymi strugami.
Ciało Harry'ego wygięło się, drżąc konwulsyjnie, a biodra poderwały w górę, próbując jeszcze mocniej naprzeć penisem na tę gorącą rękę. Chłopak zacisnął powieki, czując zawroty głowy i przez chwilę miał wrażenie, że umrze ze szczęścia, że to niemal niemożliwe, aby odczuwać taką... ulgę.
Dopiero, kiedy ostatnia fala orgazmu opuściła jego ciało w prawie że czuły, odprężający sposób, zwolnił odrobinę uścisk, którym przyciągał Snape'a do siebie, nie pozwalając mu się poruszyć. Odsunął zarumienioną twarz, próbując złapać oddech i czując, jak jego napięte mięśnie omdlewają. Severus wykorzystał to osłabienie, wysuwając się z jego objęć i ponownie podparł się na ręce.
Harry z trudem uniósł powieki i kiedy zobaczył wzrok, którym spoglądał na niego mężczyzna, na chwilę stracił dech w piersi. Widział w nim pragnienie. I czułość. I coś jeszcze... coś ukrytego bardzo głęboko, lecz prześwitującego ciepłym blaskiem z głębi tych niesamowitych oczu. Dotykającego go. Coś jakby...
Poczuł, jak Severus wypuszcza z uścisku jego penisa, pozwalając mu z powrotem opaść na udo, po czym unosi pokrytą spermą rękę do swoich ust i...
Harry otworzył szeroko oczy, nie potrafiąc uwierzyć w to, co widzi.
Nie! Severus nie mógł... On właśnie... O cholera!
Obserwował z rosnącym niedowierzaniem, jak mężczyzna rozchyla wargi i wysuwa język, a następnie przesuwa nim po wilgotnych palcach, zlizując z nich nasienie. Jego powieki opadły, a twarz wyrażała w tej chwili jedynie rozkosz, tak jakby smakowanie Harry'ego było dla niego przeżyciem silniejszym od orgazmu. Jak gdyby tylko w taki sposób mógł zaspokoić swoje pragnienie.
Harry wpatrywał się w niego z głębokim niedowierzaniem, oczarowany widokiem i wyrazem twarzy Severusa, tak innym, tak subtelnym... Wiedział, że ten nieprawdopodobny obraz zostanie z nim już na zawsze, że będzie go widział w snach, na jawie, wszędzie. Severus zlizujący, smakujący jego spermę... To było niemal więcej, niż potrafił znieść.
Kiedy na wilgotnej dłoni nie zostało już ani kropli, mężczyzna opuścił rękę i oparł ją na podłodze, unosząc powieki.
Płomienie. Ból. Rozkosz. Tęsknota.
Harry zamrugał, nie będąc pewnym, czy to, co ujrzał w czarnych źrenicach, nie przywidziało mu się. Oczy Snape'a nadal były ciemne i głębokie, lecz tym razem tliło się w nich coś jeszcze...
Harry zrozumiał, co to takiego, kiedy Severus pochylił się nagle, opadając na łokcie i wtulając twarz w jego gorącą szyję. A potem usłyszał wypowiedziane cichym, zachrypniętym głosem słowa:
- Przyjdź jutro wieczorem. Przygotuję kolację. I... przynieś ze sobą piżamę i szczoteczkę. Jeśli chcesz.
I Harry nie potrafił powstrzymać ciepłego uśmiechu, który wypłynął mu na usta, ponieważ wiedział, że tym razem... to nie on został złamany.
* "Dance with the devil" by Breaking Benjamin
--- rozdział 42 ---
42. Special evening
I want it now
I want it now
Give me your heart and your soul
And I'm breaking out
I'm breaking out
Last chance to lose control*
TRAGICZNA NOC W HAMPSTONE - 12 ZAMORDOWANYCH MUGOLI
- krzyczał nagłówek na pierwszej stronie "Proroka Codziennego", którego Harry położył obok swojego talerza ze śniadaniem. Nie chciał tego czytać, nie miał na to siły. Zacisnął jedynie usta i wbił wzrok w niedokończoną kiełbaskę, czując że nagle stracił cały apetyt. Miał wrażenie, że żołądek zacisnął mu się w supeł.
Ani Snape, ani Dumbledore nie pojawili się na śniadaniu. Kątem oka widział, jak piątoklasista z Hufflepuffu rozkłada swój egzemplarz "Proroka" i wraz z siedzącym obok drugim Puchonem w podobnym wieku rozpoczyna szeptaną rozmowę, pełną przerażonych westchnień i niedowierzającego kręcenia głowami. Do Harry'ego docierały jedynie urywki wypowiadanych przez nich zdań:
- ...obdarta ze skóry... wyobrażasz sobie...
- ...cztery doszczętnie spalone domy... okropieństwo...
- ...półtoraroczne dziecko... wszystkie kości były połamane i zmiażdżone...
- ...to straszne... dobrze, że zostałem w Hogwarcie...
Harry pragnął jedynie tego, żeby się zamknęli. Nie chciał na to patrzeć, nie chciał o tym słuchać. Nie teraz, nie dzisiaj, nie w taki dzień!
- Harry, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakby zaatakowały cię wyżeraki. To takie małe stworzenia, które wchodzą przez nos, kiedy ktoś jest przygnębiony, i wyjadają jego mózg. A przez to popada się w jeszcze większe przygnębienie, bo myśli mają mniej miejsca i ciągle krążą w kółko.
Harry zamrugał i odwrócił głowę w stronę siedzącej obok Luny. Krukonka wbijała w niego zatroskane spojrzenie i w pierwszej chwili miał ogromną ochotę opowiedzieć jej o tym, o czym myślał przez resztę nocy, kiedy w końcu wrócił do swojego dormitorium, o tym wszystkim, co nie pozwalało mu zasnąć. O tym, że to Snape zamordował tych mugoli, a on się wczoraj z nim pieprzył, tuż po tym jak to zrobił... Że nawet przez sekundę o nich nie pomyślał, kiedy z niedowierzaniem patrzył, jak Severus zlizuje z palców jego spermę, smakując ją niczym ambrozję. O tym, że Snape rzucił w niego klątwą, że chciał rzucić w niego Cruciatusem, ale on go złamał i poczuł się wtedy tak niewymownie szczęśliwy, że wszystko inne przestało mieć dla niego znaczenie. O tym, że jak wrócił do dormitorium i spojrzał w lustro, jego twarz była pokryta ich krwią, którą Severus pozostawił na jego skórze niczym piętno. O tym, że jego wnętrzności wywracały się za każdym razem, kiedy o tym pomyślał, ale jednocześnie nie potrafił pozbyć się płonącej w sercu radości z powodu tego, że udało mu się go złamać i że spędzi dzisiaj z nim wieczór, i noc, i Severus pozwolił mu przynieść szczoteczkę i piżamę, i...
...do diabła!
- Tak, w porządku - wydusił w końcu. Dziewczyna zmarszczyła brwi, po czym przeniosła wzrok na leżącą na stole gazetę, a na jej obliczu pojawiło się coś, jakby... zrozumienie.
- Och, chyba znalazł się powód - powiedziała beztrosko, po czym, jak gdyby nigdy nic, złapała gazetę i schowała ją w swojej kolorowej torebce ozdobionej paznokciami. - Mój tatuś zawsze powtarza, że nie warto dręczyć się tym, na co nie mamy wpływu. Ale dodaje, że w takim razie powinno się to opisać. Wtedy inni zaczną się tym dręczyć. Ale nie sądzę, żeby to był taki dobry pomysł. Wtedy nie tylko inni mogliby zacząć się dręczyć, ale też zadręczyliby nas... Nie uważasz? - Posłała mu szeroki uśmiech.
Harry zamyślił się. Chyba nie miał głowy do takich zakręconych, filozoficznych rozważań.
- Co? - zapytał, mrużąc oczy. Luna pochyliła się ku niemu i wyszeptała:
- Chodzi tylko o to, że najważniejsze jest to, co ty czujesz. A nie to, co dzieje się wokół. Harry, tylko ty czujesz ból, kiedy zranisz się w rękę.
Chłopak zamrugał, kompletnie nie rozumiejąc, do czego zmierzała jego przyjaciółka.
- A więc nikt nie ma prawa wmawiać ci, że nie powinieneś go odczuwać. Bo ten ból jest tylko twój, należy do ciebie. Oni go nie czują i nie rozumieją. A więc nie powinieneś mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.
Harry uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. Nie powiedział nawet słowa, a ona i tak wiedziała, co go gryzło. Jak?
Nie miał już jednak apetytu. W związku z tym pożegnał się i powolnym krokiem ruszył w stronę Wieży Gryffindoru. Tej nocy w ogóle nie zmrużył oka. Zresztą kiedy wrócił do siebie, była już prawie trzecia, a on był tak roztrzęsiony i podekscytowany wszystkimi wydarzeniami, że nawet przez chwilę nie pomyślał o czymś tak trywialnym jak sen. W jego głowie wirowały myśli i wspomnienia. I obraz Snape'a... Snape'a ubranego w szaty Śmierciożercy, Snape'a pokrytego krwią, Snape'a patrzącego na niego tak, jakby Harry był jakimś... cholernym cudem natury.
I jego serce roztapiało się, zapominając o brudzie i wyrzutach sumienia.
Po raz piąty w ciągu zaledwie dwóch minut Harry przejrzał się w lustrze, sprawdzając, czy aby na pewno dobrze wygląda. Tym razem nie miał do dyspozycji ani ekspedientki, ani Ginny, po reakcjach których mógłby to ocenić.
Severus powiedział, że przygotuje kolację, co samo w sobie było tak abstrakcyjne, że wymagało szczególnego ubioru. Na dodatek miała to być ich ostatnia wspólna noc, ponieważ jutro po południu mieli wrócić wszyscy uczniowie, a to oznaczało koniec ich codziennych, a także całonocnych spotkań. Harry'emu było przykro z tego powodu, szczególnie, że po tym, co wydarzyło się dzisiejszej nocy, podejrzewał, iż teraz wszystko się zmieni i będzie wyglądać zupełnie inaczej. I miał szczerą nadzieję, że będzie to zmiana na lepsze.
Ponownie spojrzał w lustro i spróbował wygładzić zagniecenia na ciemnogranatowej przylegającej do ciała bluzce, uszytej z miękkiego, przyjemnego w dotyku materiału i ozdobionej białymi paskami oplatającymi przeguby trochę zbyt długich rękawów. Dopasował do tego równie ciemne, granatowe spodnie z materiału przypominającego nieco dżins, ale znacznie gładszego w dotyku, i czarne buty.
Wydawało mu się, że prezentuje się dobrze, ale brak jakiegokolwiek potwierdzenia sprawiał, iż wcale nie był tego taki pewien. Chciał po prostu ładnie się ubrać. To miał być w końcu wyjątkowy wieczór. Miał nadzieję, że i tym razem Snape to doceni. W końcu czekał na tę chwilę przez cały dłużący mu się niemiłosiernie dzień.
Severus nie pojawił się na żadnym posiłku, a Harry został jeszcze przed obiadem zaprzęgnięty przez profesor McGonagall do czyszczenia Wielkiej Sali po sylwestrowych fajerwerkach. Po południu udał się w odwiedziny do Hagrida. Przy pożegnaniu oznajmił, że nie przyjdzie na kolację, ponieważ jest zmęczony po poprzedniej nieprzespanej nocy i chciałby się wcześniej położyć.
Kilka razy przygładził sterczące na wszystkie strony włosy, co okazało się, jak zwykle, całkowicie bezskutecznym działaniem, po czym uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, złapał torbę, do której zapakował wcześniej piżamę i kosmetyki wraz z Mapą Huncwotów. Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i, przełykając zdenerwowanie oraz niecierpliwy uścisk w żołądku, zszedł do lochów.
Kiedy zatrzymał się przed drzwiami, był już tylko chodzącym kłębkiem nerwów. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Co prawda Severus zachowywał się wczoraj, kiedy Harry opuszczał jego komnaty, wyjątkowo... hmm, można by powiedzieć, że uprzejmie, gdyby to słowo, w połączeniu z Severusem Snape'em nie stanowiło takiego oksymoronu. No, powiedzmy, że wyjątkowo... spokojnie. Ale Harry znał go już na tyle, aby wiedzieć jedno - nigdy nie był w stanie przewidzieć jego zachowania, a świadomość tego, poza tym, że niewątpliwie denerwująca, była jednocześnie niezwykle... ekscytująca.
Podniósł więc rękę, aby dotknąć drzwi, które, jak zawsze, otworzyły się samoczynnie, i przeszedł przez gabinet, zdejmując po drodze pelerynę i czując pełne niecierpliwego oczekiwania drapanie w żołądku. Kiedy wszedł do salonu pogrążonego w drgających miękko na ścianach półcieniach, pierwszym, co zobaczył, było wbite w niego i nieruchome spojrzenie czarnych oczu siedzącego w fotelu i najwyraźniej czekającego na niego od jakiegoś już czasu Severusa. Miał nieodparte wrażenie, że kiedy tylko wszedł, spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe, a lekki uśmiech, który pojawił się na twarzy mężczyzny, wytrącił go z równowagi. Tak samo, jak te niesamowite oczy, które ześliznęły się po jego ciele, obejmując całą sylwetkę w niemal fizyczny sposób. Uśmiech na twarzy Severusa stał się szerszy i Harry niemal całkowicie zapomniał, do czego służą struny głosowe, kiedy zorientował się, że mężczyzna najprawdopodobniej właśnie... ucieszył się na jego widok.
- Ee... - wydukał w końcu. - Dobry wieczór, S-Severusie.
- Dobry wieczór, Potter - odparł spokojnie mężczyzna i Harry miał przez chwilę wrażenie, że zaraz będzie zmuszony szukać na podłodze swojej szczęki.
Snape mu odpowiedział. Cóż, to było... osobliwe.
Jego spojrzenie padło na zastawiony kilkoma talerzami stolik. Dojrzał pieczonego królika, rybę w galarecie i chyba... gruszki polane czekoladą. Zamrugał, zaskoczony, ponieważ nie przypominał sobie, aby tego typu dania kiedykolwiek zagościły na stołach uczniów Hogwartu. Wyglądało na to, że Snape przygotował wszystko sam.
Kolejna rzecz do odnotowania na liście "szoków wieczoru".
Obok pustych talerzy stały po dwa kieliszki. W jednym znajdował się ciemnoczerwony, aksamitny płyn, w drugim jasnożółty, przezroczysty napój z bąbelkami.
- Och, to wygląda naprawdę smakowicie - powiedział w końcu Harry, kiedy udało mu się pokonać zaskoczenie. Odłożył na bok pelerynę oraz torbę i podszedł bliżej, a następnie opadł miękko na fotel. Mężczyzna śledził uważnie każdy jego ruch.
Dlaczego Severus patrzył na niego w taki dziwny sposób? Zupełnie inny niż zazwyczaj. Harry czuł się nieswojo pod wpływem tego spojrzenia, ale nie potrafił określić, dlaczego.
- Sam to wszystko przygotowałeś? - zapytał, spoglądając na zastawiony potrawami stół.
- Czasami umiejętność warzenia trucizn i eliksirów przydaje się na coś - odparł mężczyzna, uśmiechając się samym kącikiem ust. - W porównaniu z nimi tego typu rzeczy nie wydają się skomplikowane. - Po tych słowach pochylił się i nałożył na talerz Harry'ego kawałek królika w pachnącym sosie winnym.
- Dla mnie to jest bardzo skomplikowane - odpowiedział Harry, biorąc do ręki widelec i uśmiechając się szeroko. - Pomimo, że gotowałem dla Dursleyów, odkąd skończyłem osiem lat, i tak nie potrafiłbym zrobić czegoś takiego. Kiedyś przypaliłem naleśniki francuskie i za karę przez trzy dni dostawałem tylko wodę i chleb. - Widząc, że oczy Severusa nienaturalnie się rozszerzają, wepchnął sobie do ust widelec z jedzeniem, postanawiając że lepiej będzie, jeżeli już się zamknie, bo za chwilę pogrąży się całkowicie. - Mmmm, pyszne - wymruczał z zachwytem, kiedy przełknął pierwszy kęs.
Snape nie tknął jedzenia. Patrzył na Harry'ego tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
- Czy Dumbledore wiedział o tym, że twoi krewni cię głodzili? - zapytał w końcu.
- Ee... - Harry zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. - Ja.. nie wiem. Może. Chyba. Nie wiem, czy to można nazwać głodzeniem, oni po prostu...
- ...niechętnie dawali ci jedzenie - dokończył za niego Snape.
- Tak. Nie. To znaczy... - Harry westchnął głęboko. Sam już nie wiedział, jak to wyjaśnić. Po co w ogóle się odzywał? - Myślę, że oni... cóż, w końcu dali mi dach nad głową i wychowali mnie i robili wszystko, co w ich mocy, żeby...
- Czy to są ich słowa, czy twoje? - przerwał mu ostro Severus. Harry włożył do ust kolejny kęs i uciekł wzrokiem. Jak miał na to odpowiedzieć?
- Oni... starali się. Nienawidzili mnie, więc mogli mnie po prostu wyrzucić na ulicę, a nie zrobili tego.
- I uważasz, że to jest jakiekolwiek usprawiedliwienie dla głodzenia, bicia...
- Ale oni nie...
- ...katowania, prześladowania i... - Severus urwał nagle i zacisnął usta, jakby powiedział coś, czego nie powinien. Harry wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. - Nieważne - odezwał się po chwili, wsuwając widelec do ust.
Harry czuł napływające do serca ciepło, kiedy patrzył na zmarszczone czoło pochylonego nad kolacją Severusa. Nie myślał, że mężczyzna aż tak przejmie się tym, co spotykało go u Dursleyów. Myślał, że tak już musiało być. Dumbledore jakoś nigdy się tym zbytnio nie przejmował, nigdy nie wyglądał na tak... oburzonego.
A ta myśl była niezwykle słodka, pomimo goryczy, którą przywoływała.
- Nie myśl sobie, że zawsze byłem uległy i pozwalałem im na wszystko - powiedział, biorąc kolejny kęs. Poczuł na sobie wzrok mężczyzny. - Buntowałem się. W wakacje przed trzecią klasą nadmuchałem swoją ciotkę. - Zachichotał, widząc zaskoczone spojrzenie mężczyzny. - Przez przypadek. A później... spakowałem się i uciekłem.
Brwi Severusa powędrowały w górę.
- Co proszę? - Przełknął jedzenie i wbił w Harry'ego niedowierzające spojrzenie.
- Uciekłem. Miałem ich dosyć. Wiem, co chcesz powiedzieć - ubiegł Severusa, który już otwierał usta. - To było dziecinne, głupie i niebezpieczne, ale musiałem. Nie mogłem już tam wytrzymać. Natknąłem się wtedy na Błędnego Rycerza. I wszystko skończyło się dobrze.
- Zawsze miałeś więcej szczęścia niż rozumu - prychnął Severus i Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu rozbawienia.
- Później już się mnie bali i przez większość czasu zostawiali mnie w spokoju. I do tej pory tak jest. Lubią udawać, że nie istnieję. To dla nich wygodne - mówił, biorąc kolejny kęs. - Przynajmniej już mnie nie nękają. - Sięgnął po kieliszek z winem i wziął kilka orzeźwiających łyków. Severus także sięgnął po kieliszek. - A więc widzisz, że nie musisz się już tak o mnie martwić. - Harry wyszczerzył się i nie potrafił opanować parsknięcia śmiechem, kiedy po tych słowach mężczyzna zakrztusił się swoim winem.
- Twoje łudzenie się pochlebia mi - odparł cicho Severus, spoglądając mu prosto w oczy.
- Wiesz, mam bogatą wyobraźnię - rzucił bezczelnie Harry. - Potrafię sobie wyobrazić wiele rzeczy...
Oczy Snape'a rozbłysły zainteresowaniem.
- Na przykład?
"Na przykład, jak mnie całujesz..." - pomyślał, ale nie odważył się powiedzieć tego głośno. Oblizał wargi i przez chwilę po prostu wpatrywał się w te przyciągające go, głębokie oczy naprzeciw.
- Na przykład rzeczy, których nie mogę mieć...
Severus pokręcił głową i sięgnął po półmisek z rybą.
- Nie możemy mieć wszystkiego - powiedział, kiedy już nałożył sobie i Harry'emu i odstawił talerz z powrotem na stół. W jego głosie zabrzmiała jakaś gorzka nuta.
Chłopak zagryzł wargę. Rejony, w które się zapuszczał, były zbyt... grząskie, dlatego wolał się wycofać, póki jeszcze mógł. Wziął widelec i zanurzył go w rybie.
- Wiesz... że to nasz ostatni wspólny wieczór. I noc - odezwał się po chwili. Severus spojrzał na niego znad kieliszka.
- I?
- No... chciałem się tylko upewnić, czy wiesz - powiedział, rumieniąc się lekko. - Zostaną nam tylko szlabany. Mógłbyś czasami na lekcji... no wiesz, wlepić mi jakiś dodatkowy szlaban, żebyśmy mogli widywać się częściej. - Uniósł głowę i napotkał wbity w siebie wzrok mężczyzny.
- Nie uważam, aby to był dobry pomysł - przyznał z powagą Severus. - I tak masz ze mną szlabany dwa razy w tygodniu. Gdybym próbował dać ci ich jeszcze więcej, mogłoby się to wydać podejrzane, a przynajmniej pociągnęłoby za sobą kilka niewygodnych pytań, a tego nie chcemy, prawda?
Harry westchnął.
- Nie, nie chcemy.
- Grzeczny chłopiec.
Harry zobaczył krótki rozbłysk w oczach Severusa i pozwolił swoim ustom rozciągnąć się w uśmiechu, pomimo rozczarowania, które poczuł.
- W takim razie będę musiał częściej się masturbować - odparł wyzywająco i z satysfakcją zobaczył, jak brwi mężczyzny wędrują w górę. - Zacznę już jutro wieczorem. Podejrzewam, że do tego czasu będę już zupełnie twardy. Nie dotkniesz mnie przecież przez... ile? Chyba przez pół dnia... - Nie potrafił już wytrzymać i roześmiał się. Severus rzucił mu na wpół rozbawione, na wpół zdumione spojrzenie.
- Bezpośredni jak zawsze - mruknął, biorąc ostatni kęs ryby.
- Nigdy ci to nie przeszkadzało. Zresztą podejrzewam... że będziesz robił to samo - powiedział wyzywająco.
- I nie przeszkadza. Ale muszę cię rozczarować... moje ręce będą zajęte czymś zupełnie innym.
Harry poczuł nagły, niewytłumaczalny uścisk w sercu.
- Czyli?
- To nie twój interes, Potter - odparł spokojnie mężczyzna, a jego oczy błyszczały, kiedy to mówił. Harry wiedział, że nie wyciągnie z niego odpowiedzi, lecz pomimo tego próbował jeszcze kilka razy, zajadając się Piękną Heleną - tak, Severus zdradził mu nazwę "tej przepysznej potrawy z gruszek" - i żartując z nim na różne tematy (chociaż żartowanie to ostatnia rzecz, jaką spodziewał się kiedykolwiek robić z Mistrzem Eliksirów).
- To było przepyszne - westchnął Harry, kiedy wziął ostatni kawałek gruszki i zebrał nią sos czekoladowy, po czym włożył do ust i pozwolił, aby rozpuściła mu się na języku. - To najlepsza rzecz, jaką w życiu jadłem - oświadczył, gdy już przełknął resztę cudownej słodyczy i otworzył oczy, spoglądając z zachwytem na uśmiechającego się pod nosem Snape'a.
Sięgnął po kieliszek i wypił resztę szampana. Bąbelki spieniły mu się w ustach, przyjemnie masując jego podniebienie. Westchnął i spojrzał na Snape'a nieco już rozbieganym, mętnym wzrokiem. Podobało mu się to, jak napój rozgrzewał jego wnętrzności i rozluźniał go.
- Ja... ee... - dukał, nie potrafiąc zmusić swojego umysłu do normalnego funkcjonowania. Nie, kiedy Severus przez cały czas wbijał w niego [i]takie[/i] spojrzenie. No i kiedy trochę za bardzo kręciło mu się w głowie od wypitego alkoholu. - Mógłbym sobie jeszcze nalać? - zapytał i pomachał pustym kieliszkiem.
- Nie krępuj się. - Mistrz Eliksirów wskazał w stronę barku.
- Nie zamierzam - odparł i uśmiechnął się promiennie. Oczy mężczyzny rozszerzyły się na moment i Harry odniósł wrażenie, że Severus niemal pochłania wzrokiem jego uśmiech.
Podniósł się i podszedł do blatu, obok którego znajdował się barek. Postawił kieliszek na ciemnym drewnie i otworzył drzwiczki szafki.
- Jak to się nazywało? - zapytał, spoglądając na rząd różnego rodzaju butelek.
- Dom Pérignon - usłyszał cichą odpowiedź. Pochylił się, mrużąc oczy i odczytując nazwy na etykietach. Chianti, Chablis, Jack Daniels, Absinthe, Martini, Bourbon, Tequila... Jest!
Wyjął z szafki ciemną, błyszczącą butelkę i postawił ją na blacie, aby wyciągnąć korek, ale wtedy poczuł ruch za plecami i tuż obok niego pojawiła się odziana w czarny materiał ręka Severusa, która zanurzyła się w szafce i złapała kwadratową butelkę z czarną etykietą Jack Daniels.
- Ja też się napiję. - Głos mężczyzny był dziwnie zduszony i zachrypnięty. Harry obserwował, jak szczupła ręka stawia butelkę na blacie i zaciska się na niej nieco zbyt mocno. Słyszał za sobą ciężki, przyspieszony oddech i niemal wyczuwał na sobie dotyk ciemnego, intensywnego spojrzenia. Lecz zanim zdążył odwrócić głowę, zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, zobaczył, jak ręka mężczyzny odtrąca nagle butelkę i - o bogowie! - obejmuje go w pasie, podczas gdy druga oplata się wokół jego klatki piersiowej niczym wąż, zaciskając się z taką siłą, jakby zamierzała pozbawić go tchu. Severus przyciągnął go do siebie i objął mocno, niemal łapczywie, wtulając twarz w jego włosy i głęboko wciągając w nozdrza ich zapach.
Zaległa absolutna cisza, a Harry słyszał jedynie głośne bicie własnego serca, które wydawało się krzyczeć o cholera o cholera o cholera w rytmie uderzeń.
Severus przyciskał go do siebie z taką siłą, jakby obawiał się, że Harry mógłby w każdej chwili wyrwać się i uciec, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić go ze swych objęć. Było w tym zachłannym uścisku coś takiego... jakaś nieodparta potrzeba bliskości, nagła i najwyraźniej nie do końca uświadomiona, impuls, który kazał Severusowi złapać, przygarnąć, dotknąć, poczuć... Tak blisko...
I Harry poddał się temu, chłonąc zapach szeleszczących wokół siebie ciemnych szat, gorący oddech owiewający jego włosy i siłę oplatających go szczelnie ramion... I wiedział, że od teraz wszystko już będzie dobrze. Że wraz z jego wczorajszym małym zwycięstwem wszystko się zmieniło... Poczuł, jak do jego serca wlewa się ciepło, a oczy zaczynają go nieznośnie szczypać.
Z trudem udało mu się przełknąć ślinę, ponieważ miał wrażenie, że coś kwaśnego ulokowało się w jego gardle, nienaturalnie je zwężając. Westchnął głęboko, zatapiając się jeszcze bardziej w uścisku ramion Severusa.
Ale wtedy mężczyzna poruszył się. Impuls wycofał się, zastąpiony chłodną świadomością. Severus odchrząknął i wypuścił Harry'ego, odsuwając się od niego. Wziął do ręki butelkę i bez słowa skierował się z powrotem do stolika. Chłopak stał przez chwilę, próbując walczyć z zatapiającym jego wnętrzności gorącem, z tym niemożliwie skręcającym się w żołądku pragnieniem, by ponownie poczuć to ciepło. Odkorkował butelkę i bez zastanowienia przyłożył ją do ust, biorąc kilka solidnych łyków. Och tak, poczuł gorąco... rozlewający się po ciele żar, który kazał mu zapomnieć o szampanie, zapomnieć o kolacji, zapomnieć o wszystkim i skierować swoje kroki do fotela, w którym siedział Severus, wpatrzony w swoją szklankę i najwyraźniej zastanawiający się nad czymś. To właśnie ten żar kazał mu złapać tę szklankę i wyjąć mu ją z dłoni, ignorując zaskoczone spojrzenie ciemnych oczu, a później usiąść mu na kolanach i opleść rękami szczupłe ramiona, przywierając do niego całym ciałem. Całym drżącym, pożądającym bliskości ciałem.
Krążący w jego żyłach alkohol zdawał się nim kierować i krzyczeć mu do ucha, jak bardzo pragnie tego mężczyzny. I Harry czuł to pragnienie całym ciałem, pozwalał mu sterować sobą i jedyne, co go w tej chwili obchodziło, to zaspokojenie go, to czucie Severusa swoją skórą, ustami i wypełnienie nim swoich lędźwi. Przywarł wargami do chłodnej szyi, zamknął oczy i zaczął ją całować, wchłaniając jej smak wszystkimi zmysłami. Przycisnął usta do miejsca, w którym wyczuwał przyspieszony puls i pozostawił je tam przez kilka chwil, rozkoszując się każdym łagodnym uderzeniem przepływającej pod skórą krwi. Po chwili jednak porzucił to miejsce, zamykając w rozpalonych wargach miękki płatek ucha.
- Mmm... - mruknął Severus, odchylając nieco głowę i pozwalając Harry'emu sięgnąć głębiej. Chłopak słyszał jedynie szaleńcze bicie własnego serca, kiedy pozwolił swojemu językowi wędrować po ciepłym wnętrzu i lizać przestrzeń za uchem, podczas gdy czarne kosmyki łaskotały jego twarz, muskały nos i wpadały za okulary. Pomruki, które wydawał z siebie mężczyzna, były dla niego niczym najpiękniejsza muzyka i tylko on, do diabła, tylko on wiedział, jak je z niego wydobyć.
- Lubisz, kiedy to robię? - zapytał cicho, łapiąc w zęby płatek i pociągając go lekko, niczym niesforny szczeniak, który dorwał ulubioną zabawkę.
- Uhm... - wymruczał Severus, sztywniejąc na moment i zaciskając dłonie na biodrach Harry'ego. Chłopak uśmiechnął się do siebie i zaczął nieznacznie poruszać biodrami. Zduszony jęk, który wyrwał się z pomiędzy cienkich warg mężczyzny, był dla niego najlepszym zapewnieniem, że Severus jest równie podniecony, jak on sam. Czuł to podniecenie, kiedy przesuwał biodrami po twardniejącej z każdą chwilą wypukłości w spodniach mężczyzny, kiedy ocierał się o nią swoją własną uwięzioną i twardą erekcją.
Kręciło mu się w głowie, ale nie wiedział, czy to z powodu alkoholu, czy krążącej w żyłach ekscytacji. I chciał więcej. Chciał czuć ją na skórze, w każdym zakamarku swojego ciała. I chciał, aby Severus także ją czuł.
- Lubisz mnie pieprzyć? - zapytał wprost w ucho mężczyzny, owiewając je gorącym, przyspieszonym oddechem.
- Owszem. Muszę przyznać, że jest to całkiem przyjemne - odparł cicho Snape, wsuwając chłodne dłonie pod jego bluzkę i dotykając rozgrzanej skóry, a Harry oczami wyobraźni zobaczył krążący po cienkich wargach uśmieszek.
- O czym myślisz, kiedy to robisz? O czym myślisz, kiedy mnie rżniesz? - Harry przesunął nieco twarz, aby zerknąć na oblicze mężczyzny. Severus gryzł wargi. Och, czyżby podobała mu się ta świńska gadka?
- O twoich okrągłych pośladkach - odparł nieco zdyszanym głosem, błądząc drżącymi dłońmi po plecach Harry'ego, który mruczał cicho z przyjemności. - O tobie, klęczącym przede mną z wypiętym tyłkiem i rozstawionymi szeroko nogami. O tym, w jaki sposób jęczysz moje imię. O tym, jak twoje ciało otwiera się, kiedy w ciebie wchodzę i uderzam w ten punkt w tobie, a ty wtedy niemal roztapiasz się w moich dłoniach... i o tym, jak bardzo to lubisz.
Harry czuł, że jego twarz płonie, kiedy słuchał głębokiego głosu Severusa, mówiącego takie rzeczy. Oczy przyglądającego mu się Snape'a błyszczały drapieżnie, a kącik ust drgał nieznacznie.
Och, nie, nie może mu pozwalać się tak zawstydzać! To on miał doprowadzić go do...
Harry opanował się i pozwolił, aby na jego usta wypłynął zawadiacki uśmiech.
- Ale nie zgadniesz, co najbardziej lubię...
- Tak? Nie mogę się wprost doczekać, kiedy mi to wyjawisz...
Przysunął twarz jeszcze bliżej i przycisnął gorące wargi do wilgotnego ucha mężczyzny.
- Najbardziej lubię, jak wyjmujesz go ze swoich czarnych szat i przytrzymujesz dłonią. Uwielbiam na niego patrzeć, na jego żywą, pulsującą, zaczerwienioną główkę i naciągniętą na nim skórę. Na tle ciemnej plamy twoich szat wydaje się taki... ogromny i gorący. I tak bardzo pragnę go dotknąć... polizać... - Harry poczuł, jak w jego plecy wbijają się paznokcie Severusa. - ...objąć wargami i wsunąć w swoje usta tak głęboko, aby poczuć, jak jego czubek łaskocze moje gardło...
Słyszał, jak Severus z każdym słowem wciąga ze świstem powietrze i kiedy odsunął głowę, zobaczył na jego pogrążonej w stworzonej przez siebie wizji twarzy najdelikatniejszy rumieniec. Och, i czuł to, o tak. Snape był już twardy jak skała.
- Lubisz... - Głos mężczyzny był nieco zachrypnięty, kiedy się odezwał. Wyglądał, jakby mówienie przychodziło mu z trudem. Odchrząknął i zacisnął mocno powieki: - Lubisz, kiedy nim w ciebie wchodzę?
- Ooo, tak - wyjęczał Harry, mocniej poruszając biodrami i zataczając nimi zmysłowe koła, co doprowadziło do tego, że paznokcie Severusa jeszcze mocniej wbiły się w jego ciało. Ale nie przeszkadzało mu to. - Wyobrażam sobie teraz, jak to robisz. Jak mnie wypełniasz. Czujesz to? Czujesz, jak się na tobie pieprzę? Czujesz moje gorące wnętrze zaciskające się wokół ciebie?
Severus jęknął głośno i Harry poczuł skręcające się w podbrzuszu, liżące go od środka płomienie.
- Potter, jesteś... - zaczął, ale najwyraźniej nie był w stanie dokończyć. Oblizał wyschnięte wargi. - Mów dalej. Nie przestawaj.
To było zachęcające. Harry uśmiechnął się do siebie. Zmienił nieco kąt poruszania się, jeszcze mocniej napierając na twardą jak kamień erekcję mężczyzny.
- To jest o wiele wspanialsze, niż kiedy sam to robisz, prawda? - wymruczał do jego ucha. - Wiem, że to robisz. Wiem, że w nocy, kiedy mnie nie ma, owijasz wokół niego dłoń i obciągasz sobie szybko i brutalnie, myśląc tylko o mnie, prawda? Przyznaj się. Robisz to.
Usta mężczyzny rozciągnęły się w uśmiechu.
- Nic się przed tobą nie ukryje... - odparł mocno zdyszanym głosem.
Harry dałby w tej chwili wszystko, żeby dowiedzieć się, czy był to jedynie żart, czy też Severus naprawdę...
Nie zdążył jednak dokończyć tej myśli, ponieważ mężczyzna otworzył lśniące, pogrążone w oparach pożądania oczy, wyciągnął jedną rękę spod jego bluzki i, zagryzając dolną wargę, wepchnął mu do ust swoje długie palce.
- Ssij.
To był jedynie cichy szept, ale było w nim coś takiego, iż Harry nie byłby w stanie nie wykonać rozkazu. Łagodnie ujął nadgarstek i zamknął oczy, rozkoszując się cierpkim smakiem poznaczonej plamami i odciskami skóry. Przez chwilę delektował się smukłymi palcami, nawilżając je, po czym wysunął ze swych ust i pozostawił w nich jedynie wskazujący. Chłodny i wilgotny. Przesunął po nim gorącym językiem, od nasady, aż po opuszek, tak, jak zawsze robił to, kiedy pieścił erekcję Severusa, patrząc prosto w jego szeroko otwarte, płonące opętaniem oczy. Objął wargami smukły palec i zaczął przesuwać nimi w górę i w dół, wzdłuż całej jego długości, zasysając go głęboko w swoje usta i przesuwając po nim mokrym językiem. Oczy przyglądającego mu się mężczyzny rozszerzały się coraz bardziej, spijając ten widok, rozsmakowując się w nim.
- Cudowny... - wyszeptał w pewnym momencie tak zachrypniętym głosem, jakby połknął tłuczone szkło. Harry poczuł dreszcz, wędrujący wzdłuż całego ciała od karku aż po stopy, kiedy Severus wysunął wilgotny palec z gorącego wnętrza ust i położył dłoń na jego policzku w najdelikatniejszej pieszczocie.
Harry na moment przestał poruszać biodrami, wchłaniając dotyk wszystkimi zmysłami, ale wtedy ponownie usłyszał szept mężczyzny:
- Nie przerywaj.
Ponowił więc swój zmysłowy taniec, zataczając biodrami leniwe koła i patrząc z zachwytem, jak Severus zamyka oczy i odchyla głowę do tyłu, całkowicie poddając się atakującym go doznaniom. Och, wyglądał tak pięknie z tymi rozchylonymi ustami i łagodnie uniesionymi brwiami. Harry rozkoszował się tym widokiem, absolutnie nim oczarowany, podczas gdy dłoń mężczyzny powoli zsunęła się po jego twarzy i zatrzymała na piersi. Harry pochylił się i otarł policzkiem o policzek Severusa. Słyszał jego przyspieszony oddech i wyczuwał ostre włoski początkowego zarostu, kiedy pocierał o nie skórą. W pewnej chwili zorientował się, że całkowicie nieświadomie, zaczął składać delikatne pocałunki na jego twarzy, na czole, skroniach i policzkach, kierując się coraz niżej. Wysunął język i polizał podbródek, słysząc jak Severus łapczywie chwyta powietrze. Oderwał na chwilę głowę, a następnie, dziwiąc się własnej śmiałości, ugryzł bardzo mocno jego dolną wargę.
- Ach! - Mężczyzna sapnął i gwałtownie otworzył oczy.
Harry zobaczył w nich ogień. Trawiący wszystko, siejący spustoszenie, pochłaniający czerń. Sięgający tak głęboko, iż miał wrażenie, jakby języki tego ognia ślizgały się po jego wnętrznościach i podrażniały lędźwie.
- Powiedz mi, Severusie... - zaczął, chociaż mówienie nagle zaczęło mu przychodzić z trudem, nie przestając poruszać biodrami i raz po raz ocierając się o uwięzionego w spodniach penisa mężczyzny - ...a co tobie sprawia przyjemność? - Chciał rzucić mu wyzwanie, pragnął, żeby całkowicie stracił nad sobą kontrolę. I sadząc po zaczerwienionej twarzy i odgłosach, jakie wydawał mężczyzna, był pewien, że jest już bardzo blisko. - Lubisz mnie posiadać?
I wiedział, że trafił, kiedy z ust Snape'a wyrwał się głośny jęk, a jego dłoń złapała chłopaka za bluzkę, przyciągając go mocno do siebie i Harry usłyszał ochrypły szept koło ucha:
- Tak, do cholery... - Po tych słowach złapał Harry'ego za włosy, odchylając mu głowę, i wpił się ustami w odsłoniętą szyję, a następnie zaczął wypychać własne biodra, coraz szybciej i szybciej. Harry poczuł następne ostre ugryzienie, od którego zakręciło mu się w głowie, a potem usłyszał zdyszany, zachrypnięty głos: - Posiadać cię, pieprzyć, dotykać, doprowadzać do orgazmu... - Poczuł jak dłonie mężczyzny łapią jego pośladki, zmuszając go, by mocniej napierał na główkę penisa. Severus zacisnął mocno powieki, a jego twarz przeszył skurcz przyjemności. Harry doskonale to widział, gdyż szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w całkowicie pogrążonego w upojeniu mężczyznę. - I patrzeć, jak twoje oczy... - Severus jęknął cicho i mocniej zacisnął dłonie na pośladkach chłopaka. Na jego twarzy rozlała się przyjemność tak silna, iż wyglądało to niemal tak, jakby sprawiała mu ból. Usta otworzyły się, jakby chciał krzyczeć, ale nie dobiegał z nich żaden dźwięk, jedynie drżący gdzieś głęboko w gardle, wibrujący pomruk, coraz głośniejszy, coraz ostrzejszy. I Harry patrzył, całkowicie oniemiały, jak Severus dochodzi w swoje spodnie, jak trzęsie się i wygina, wbijając paznokcie w jego miękkie ciało, jak na jego skroniach i osłoniętej szyi pojawiają się żyły, jak jego szczupłe ciało napina się niczym grożąca pęknięciem struna, a później... rozluźnia się, roztapia, kiedy szpony orgazmu wycofały się, pozostawiając go z nadal otwartymi ustami, łapczywie wciągającymi powietrze i uśmiechem błąkającym się w kącikach wysuszonych warg.
- Jest pan, naprawdę... nieznośnym, wstrętnym smarkaczem, panie Potter - wyszeptały te usta kilka minut później.
- Zapomniał pan dodać 'wyuzdanym' i 'seksownym', profesorze - odparł cicho Harry, który nawet na sekundę nie oderwał wzroku od tej niesamowicie w tej chwili łagodnej, promieniującej czystym spełnieniem twarzy. Nie potrafił powstrzymać radosnego uśmiechu, który opanował jego wargi. - Och, uwielbiam te nasze... perwersyjne rozmowy.
Snape powoli uniósł powieki i Harry został uderzony zamglonym ciepłem rozpalonych wciąż oczu. Zdawały się go dotykać, obejmować jego twarz i pieścić ją samym tylko spojrzeniem.
- Muszę przyznać, że jesteś w nich coraz lepszy... - powiedział cicho mężczyzna. Nadal ciężko oddychał. I nadal nie odrywał wzroku od twarzy Harry'ego, jakby starał się ją utrwalić w swoim umyśle.
- Czyżby właśnie mnie pan pochwalił? - zapytał chłopak, uśmiechając się zalotnie. - Może przyzna mi pan za to... kilka punktów?
Oczy Severusa rozbłysły, a na ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Tak, sądzę, że dałoby się to załatwić...
Harry rozszerzył oczy.
- Naprawdę?
- Za wpływ, jaki na twoje umiejętności wywiera ta znajomość... pięć punktów dla Slytherinu.
Harry otworzył usta. Wprost nie mógł w to uwierzyć.
- Jesteś... jesteś... niemożliwy.
- I vice versa - odparł Severus, nie próbując już dłużej powstrzymywać drżącego uśmiechu, czającego się w kącikach warg.
Harry westchnął i pochylił się do przodu, opierając policzek na ramieniu mężczyzny i wtulając twarz w jego szyję. Usłyszał, jak Snape mruczy zaklęcie czyszczące, i uśmiechnął się do siebie. Było mu teraz tak dobrze. Nie musieli już dzisiaj nic robić, po prostu chciał tak siedzieć, przytulony do Severusa i... och, tak, czuć jego dłonie głaszczące go po plecach, tak powoli i łagodnie.
Starał się nie zwracać uwagi na lekkie zawroty głowy, które pojawiły się, kiedy tylko zamknął oczy, i ogarniające go coraz bardziej zmęczenie. Nieprzespana noc oraz ogromna dawka doznań, które chwilę temu przetoczyły się przez jego ciało, zaczęły zbierać swoje żniwo. A spokojne, monotonne gładzenie pleców i cichy oddech, który słyszał nad sobą, kołysały go i otulały.
- Nie możesz tutaj spać - powiedział cicho Severus, wyrywając go z napływającej zewsząd ciemności. - Chodź do sypialni.
- Nie śpię - wymruczał Harry, pocierając twarzą o jego szyję i wtulając się w nią jeszcze głębiej. - Wiesz... chciałbym kiedyś... kochać się z tobą do nieprzytomności.
Gładzące jego plecy dłonie mężczyzny zatrzymały się nagle, a ciało napięło się.
Harry zmarszczył brwi. Czyżby powiedział coś niewłaściwego?
- Chciałbym... - kontynuował jednak, otoczony ciepłem i zapachem Severusa. - Chciałbym, żebyś zdjął szaty, wszystkie i... i chciałbym wycałować cię całego, wycałować każdy skrawek twojej skóry. Pozwolisz mi na to? Kiedyś?
Przez chwilę panowała aksamitna cisza, a Harry wsłuchiwał się w wibrujący gdzieś nad nim oddech mężczyzny. I w tętniący pod skórą puls. Tak blisko.
- Jedyne, na co ci teraz pozwolę, to pójście spać - odezwał się po chwili mężczyzna, poruszając się lekko, jakby miał zamiar odsunąć od siebie chłopaka.
- Nie. - Harry pokręcił głową i oplótł go ramionami za szyję, jeszcze mocniej do niego przywierając. - Pozwól mi tak zostać. Jeszcze trochę. Proszę.
Severus wydał z siebie ciche westchnienie i ponownie zaczął głaskać jego plecy. Harry zamruczał cicho w jego szyję, poddając się pieszczocie i pozwalając swojemu ciału odprężyć się, a umysłowi odpłynąć.
I trwał tak, nie miał pojęcia jak długo, ponieważ czas był dla niego jedynie okresem pomiędzy jednym, a drugim oddechem Severusa, pomiędzy jednym, a drugim uderzeniem jego serca. Aż napłynęła ciemność.
Gdzieś na granicy świadomości usłyszał głos:
- Dosyć tego. Idziesz spać.
Wymruczał coś w odpowiedzi, pozwalając silnym dłoniom wsunąć się pod swoje pośladki. Poczuł jakiś ruch i przytłumionymi snem zmysłami zarejestrował, że jest chyba gdzieś niesiony. Westchnął, kiedy jego plecy dotknęły czegoś miękkiego, a zaciśnięte kurczowo wokół szyi Severusa ramiona zostały łagodnie, lecz stanowczo rozsunięte i ciepło zniknęło. Spróbował otworzyć oczy, ale powieki zbytnio mu ciążyły, a mięśnie nie chciały współpracować. Wtedy poczuł, jak coś unosi mu stopy i zdejmuje z nich buty. A następnie skarpetki. Zanim zdążył to zarejestrować, jego biodra zostały uniesione w górę, a spodnie ściągnięte.
- C-co... robi...? - wymruczał w powietrze, ale pytanie zamarło mu na ustach, kiedy jego okulary zostały zsunięte i poczuł ciepłe wargi, przyciskające się do jego skroni.
- Cii, śpij już.
Mruknął, niepocieszony, kiedy usta odsunęły się i został delikatnie uniesiony w górę, a jego bluzka ściągnięta przez głowę. To go nieco rozbudziło, ale nie otworzył oczu. Wystarczał mu sam dotyk. Kiedy na jego nagie ramiona opadło przykrycie, obrócił się na bok i wyszeptał sennie:
- Jeżeli kiedyś... wyjęczysz moje imię... to wyjawię ci swój sekret - powiedział i nie potrafił powstrzymać ziewnięcia, które nadeszło po tych słowach.
Poczuł chłodne palce gładzące jego policzek.
- W takim razie twój sekret jest bezpieczny - odparł cicho Severus. - Dobranoc.
Harry uśmiechnął się i wtulił twarz w poduszkę, ponownie zapadając w napierającą ciemność.
- Dobranoc... Severusie.
Usłyszał kroki i trzask zamykanych drzwi, a po jakimś czasie szum płynącej wody. Tak, był niesamowicie wręcz śpiący, ale przecież nie mógł zasnąć, zanim Severus do niego nie dołączy. Wtedy nie różniłoby się to w ogóle od zasypiania w dormitorium, a przecież był teraz w sypialni Snape'a, chciał przynajmniej usłyszeć szelest pościeli, kiedy mężczyzna położy się obok niego, chciał poczuć jego obecność.
Z największym wysiłkiem udało mu się unieść powieki, ale jedyne co zobaczył, to absolutna ciemność, która panowała w pomieszczeniu. Próbował skupiać się na ledwie widocznych konturach przedmiotów, dzięki czemu miał pewność, że jego oczy nadal pozostają otwarte, oraz wsłuchiwać w dochodzące z łazienki odgłosy.
Po pewnym czasie, który wydawał mu się wiecznością, szmer wody ucichł. Chwilę później drzwi do łazienki otworzyły się i do sypialni wpadło jasne światło. Zbyt jasne. Harry zacisnął powieki. Teraz już mógł.
Uważnie wsłuchiwał się w miękkie kroki Severusa, które stawiały jego bose stopy. Materac po drugiej stronie łóżka ugiął się nagle, a cienkie, gładkie przykrycie zaszeleściło w ciemności niczym ocierające się o siebie sowie skrzydła. I Harry nic nie mógł poradzić na to, że kiedy tylko Severus położył się za nim, natychmiast poczuł przemożną chęć, aby odwrócić się i go dotknąć. Pozostał jednak na miejscu, leżąc bez ruchu i starając się oddychać głęboko i równomiernie. Teraz, kiedy wiedział, że leży z nim w jednym łóżku, senność zdawała się, przynajmniej częściowo, wypuścić go ze swych szponów. To było zbyt niesamowite przeżycie, aby mógł tak po prostu zasnąć.
W panującej wokół ciszy słyszał spokojny oddech Severusa i zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, poruszyć się, dać mu znak, że jeszcze nie śpi. Ale co mógłby zrobić? Co będzie, jeżeli odwróci się do niego, próbując nawiązać z nim kontakt, a Snape odsunie się i przewróci tyłem do niego?
Leżał tak przez jakiś czas, zastanawiając się nad tym, co zrobić i nie potrafiąc się zdecydować, kiedy nagle usłyszał za sobą krótki szelest. Początkowo nie zwrócił na to większej uwagi, przekonany że Snape zapewne zmienił pozycję. Jednak po chwili szelest powtórzył się, a materac za nim ugiął się mocniej, tak jakby Severus... przysunął się.
Serce Harry'ego natychmiast przyspieszyło i poczuł mrowiącą w żyłach nadzieję, ale nadal nie wykonał żadnego gestu, czekając w milczącym napięciu na kolejny ruch mężczyzny i zastanawiając się, czy czasami nie wmawia sobie czegoś, co wcale nie ma miejsca.
Ale nie! Kolejny szelest, tym razem dłuższy, i Harry wyraźnie poczuł łagodne muśnięcie na plecach. Severus najwyraźniej przysunął się już na tyle blisko, że dotykał go swoim ramieniem.
Harry walczył ze sobą. Tak bardzo pragnął się odwrócić, iż miał wrażenie, że aż drży z tego pragnienia, ale z drugiej strony obawiał się, że wtedy Snape wycofa się z powrotem na swoje miejsce, a wtedy wszystko...
O cholera!
Z trudem zapanował nad zaskoczonym westchnieniem, kiedy ponownie usłyszał szelest i poczuł na swoim wystającym spod przykrycia, nagim ramieniu łagodny dotyk palców Severusa, które powoli zaczęły przesuwać się wzdłuż jego ręki, gładząc ją z taką delikatnością, jakby mężczyzna obawiał się, że w każdej chwili może go obudzić. Harry nie śmiał nawet przełknąć śliny, zmuszając swój oddech do spokojnej, rytmicznej pracy, chociaż miał wrażenie, że bicie jego serca jest wyraźnie słyszalne w gęstej ciszy.
Jego skóra wydawała się ożywać w miejscach, w których dotknęły jej palce Sverusa, i Harry westchnął w duchu, kiedy mężczyzna zabrał dłoń. Jednak bardzo szybko o tym zapomniał, kiedy poczuł poruszenie za swoimi plecami i... Severus przysunął się jeszcze bliżej, przywierając chłodnym ciałem do pleców Harry'ego i obejmując go w pasie.
Nienienie, on tego nie zrobił. To z pewnością musi być sen. Zasnął i teraz śni mu się, że Severus go przytula. Przecież to niemożliwe, żeby Snape... żeby on... sam... i do tego... och! ...do tego przyciągnął go łagodnie do siebie, układając się za nim tak, aby ich ciała idealnie do siebie pasowały i... i wtulił twarz w jego kark, owiewając go tym niesamowicie gorącym oddechem, który sprawił, iż Harry był niemal pewien, że zaczął drżeć. Ale najwyraźniej drżał jedynie w środku, ponieważ Snape nie odsunął się, nie odepchnął go, tylko przesunął twarz nieco w dół, przyciskając ciepłe, wilgotne usta do jego ramienia i... i Harry był pewien, że usłyszał cichy, tak cichy, iż niemal niesłyszalny, zachrypnięty szept:
- Nie mogę tego zmienić... - Severus przesunął rozgrzane wargi na jego szyję i złożył na niej łagodny pocałunek. - Nie mogę... - powtórzył jeszcze ciszej, a ciężkie westchnienie, które nastąpiło po tych słowach sprawiło, że coś w sercu Harry'ego ścisnęło się boleśnie.
Severus nie powiedział nic więcej. Wtulił twarz w jego włosy i przytuliwszy się do niego jeszcze mocniej, znieruchomiał. Harry leżał w ciszy i ciemności, otoczony ramionami i zapachem mężczyzny, całym sobą wchłaniając jego niesamowitą bliskość i pozwolił, aby spokojny oddech Severusa utulił go w końcu do snu.
* "Hysteria" by Muse
--- rozdział 43 ---
43. The taste, the smell, the touch of you
If I could have just a moment of you
Would I be wanting more?
If I could have just a taste of you
Would I be addicted?
If I could have just a touch of you
Could I tear myself away*
Czasami, kiedy ktoś śni, wydaje mu się, że marzenia senne są realniejsze od rzeczywistości. Że nie ma w tym nic dziwnego, kiedy podczas ucieczki wyrastają mu skrzydła i unosi się w powietrze. Że nie ma w tym nic zatrważającego, kiedy nagle ziemia pod jego stopami znika, a on opada w bezdenną otchłań. Że nie ma w tym nic niezwykłego, kiedy czuje chłodne palce zaciskające się na biodrach i widzi ciemną głowę poruszającą się pomiędzy udami. Nie, coś takiego bywa jedynie niezwykle... przyjemne.
Harry'ego często nawiedzały tego typu marzenia senne. Szczególnie to ostatnie. Dlatego jego świadomość zdziwiła się nieco, gdy zamiast tego poczuła wędrujące po ciele chłodne palce i podążające za nimi gorące usta. Nie uważała tego za coś naturalnego, tak jak zawsze przy tego typu marzeniach. Nie, to było tak nierealne, że aż...
...prawdziwe.
Zaraz, sny chyba nie powinny stawać się rzeczywistością? A już szczególnie nie takie sny.
Nie, czuł to coraz wyraźniej. Dotyk palców muskających jego ramię i kark oraz ciepłe pocałunki wędrujące wzdłuż kręgosłupa, coraz niżej i niżej...
Powoli otworzył oczy, niemal pewien, że kiedy to zrobi, wszystko natychmiast zniknie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nadal ogarniało go to zniewalające uczucie, teraz jeszcze wyraźniej. W polu jego widzenia pojawił się fragment nocnej szafki. Te łagodnie wędrujące po ciele palce przesunęły się wzdłuż pleców na krzyż i musnęły ubrane w slipy pośladki. Harry zamrugał, próbując przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i co się dzieje. Ale zanim zdążył to zrobić, czyjaś dłoń uniosła w górę jego nogę, zmuszając go do zgięcia jej, i zaczęła gładzić wewnętrzną stronę jego ud, powoli i delikatnie przesuwając paznokciami po rozgrzanym ciele. Zimny dreszcz, który przebiegł wzdłuż całego ciała Harry'ego, ocucił go i przywołał wspomnienia.
Był w sypialni Snape'a. W jego łóżku. A ta dłoń, to ciało leżące za nim, te gorące usta smakujące skórę jego pleców należały do...
Westchnął głęboko, kiedy palce musnęły uwięzionego w slipach penisa, który zareagował na ten dotyk niemal bolesnym drżeniem. Harry zacisnął oczy i otworzył usta, ponieważ nagle całe powietrze uleciało z jego płuc, jak za dotknięciem różdżki. Słyszał za sobą ciężki oddech Severusa. Czuł, jak ta cudowna dłoń przesuwa się na pośladki i zsuwa z nich slipy. Powoli zaczął odwracać głowę i mruczeć cicho z powodu tych przyjemnych doznań. Materiał ocierał się o jego skórę, kiedy cal po calu odsłaniał zaokrąglone pośladki i biegnące pomiędzy nimi zagłębienie. Usta dotarły z powrotem do karku i oderwały się od niego, aby Harry mógł całkowicie odwrócić głowę. Uniósł powieki dokładnie w tym samym momencie, w którym długi, wilgotny palec wśliznął się w niego.
Jego ciało wygięło się, ale on nie oderwał wzroku od wbitych w siebie czarnych oczu, pomimo iż wszystko, co widział, było niewyraźne i rozmazane. Podniósł rękę i dotknął pochylonej nad sobą twarzy, na którą opadały ciemne, długie kosmyki, otulając ją cieniem. Ten widok wywołał w nim gorącą eksplozję radości i nie potrafił powstrzymać zaspanego uśmiechu, który wypłynął mu na usta.
- Dzień dobry... Severusie - powiedział cicho, czując jak palec mężczyzny łagodnie się w nim porusza. W odpowiedzi Snape po prostu pochylił się niżej i przycisnął wargi do jego skroni, szepcząc:
- Nic nie mów...
Odchylił się i przez chwilę spoglądał na Harry'ego, tak jakby próbował zapamiętać jego rozczochrane od snu włosy, zmrużone, zaspane oczy, jasną, rozgrzaną skórę i senny uśmiech zalegający na wargach. Harry odwzajemniał to spojrzenie, pochłaniając każdy fragment twarzy przypatrującego mu się z uwagą mężczyzny i nie przeszkadzało mu nawet to, że widział ją bardzo niewyraźnie.
Tak, to była prawda. Nie wydawało mu się. Po raz pierwszy obudził się i obok niego leżał Severus. Po raz pierwszy po przebudzeniu mógł czuć jego bliskość, mógł widzieć jego twarz pochyloną nad sobą, mógł cieszyć się tym, że jest tuż obok, że nie opuścił go w nocy, jak miał to w zwyczaju. Po raz pierwszy Severus chciał być przy nim po przebudzeniu i świadomość tego sprawiała, że krew Harry'ego zaczynała krążyć jeszcze szybciej niż dotychczas.
Przesunął dłoń z policzka w dół, kierując ją na cienkie wargi, które rozchyliły się pod wpływem tego dotyku, a jego palce skorzystały z zaproszenia i zanurzyły się w ciepłym wnętrzu ust Severusa. Widok był tak niesamowity, że musiał wstrzymać oddech, kiedy patrzył, jak wargi Snape'a zaciskają się wokół jego palca wskazującego, a nieprawdopodobnie gorący język ślizga się wzdłuż niego i zatacza powolne, lepkie kręgi wokół opuszka. Miał wrażenie, że usta Snape'a potrafią generować swego rodzaju fale prądu, które przemieszczają się od palca wzdłuż całego ciała i trafiają wprost w pewien niezwykle wrażliwy punkt w jego podbrzuszu. A siła tych fal wzmogła się jeszcze, kiedy Harry poczuł wibrujące wokół palca głębokie pomruki Severusa, które dotarły do jego uszu dopiero wtedy, kiedy przebiły się przez iskrzący wrażeniami szum w umyśle.
Jednak wszystkie te doznania zbladły nieco, kiedy w jego ciało wsunął się drugi palec. Z ust Harry'ego wyrwał się głośny jęk, którego nie był w stanie powstrzymać, a który wzmógł się jeszcze, kiedy Severus zaczął poruszać w nim oboma palcami, początkowo wolno, jednak z każdą chwilą, w której jego mięśnie rozluźniały się, coraz szybciej i szybciej. Harry zabrał rękę i przesunął ją przez czarne, miękkie kosmyki, zatrzymując ją na szyi Snape'a, który w tym samym momencie pochylił się i zaatakował ustami jego klatkę piersiową. Oczy Harry'ego uciekły w głąb czaszki, kiedy poczuł zęby przygryzające jego sutek, a później mokry język wijący się pomiędzy brodawkami w niemal przedagonalnym pragnieniu, tak jakby Severus powstrzymywał się zbyt długo, aby go posmakować, tak jakby czekał na ten moment przez całą noc i teraz nareszcie mógł zatopić wargi i zęby w jego ciele i go pożreć. Całego.
Harry wił się i jęczał, nie był w stanie uwolnić się od tych zachłannych ust, zresztą wcale tego nie chciał, ale to wszystko było zbyt... zbyt... nie mógł już... po prostu nie mógł! Usta Severusa były wszędzie na nim, pochłaniały każdy fragment jego skóry na klatce piersiowej, wgryzały się w ramię i szyję, wędrowały po karku, pozostawiając za sobą mokry, poznaczony ugryzieniami ślad, a każde muśnięcie gorącego, przyspieszonego oddechu na wilgotnej skórze sprawiało, że w żyłach chłopaka rozlewało się podniecenie tak silne, iż miał wrażenie, że jeszcze tylko jedno, jeszcze chociaż jedno takie muśnięcie i eksploduje.
Słyszał i czuł na sobie ciężki, przyspieszony oddech Severusa, pomimo że jego własne pojękiwania zagłuszały niemal wszystko inne, i prawie zadrżał z ulgi, kiedy palce wycofały się, a Snape odsunął się nieco, tak jakby po coś sięgał, pomimo że ani na chwilę nie oderwał od niego ust. Wyglądało na to, że Harry ma ostatnią okazję na zaczerpnięcie oddechu, zanim Severus... zanim on...
O tak! O właśnie tak!
Niemal to wykrzyczał, kiedy poczuł, jak coś gorącego i śliskiego wsuwa się w niego, a palce Severusa zaciskają się na jego biodrze, zatapiając się w miękkim ciele niczym szpony. Tak, kochał to, chciał tego, chciał, aby Severus zagłębił się w nim jeszcze bardziej, jeszcze dalej, chciał poczuć go całego w swoim wnętrzu, jak najwięcej, jak najwięcej Severusa. W nim. Jak najwięcej jego smaku, jego zapachu, jego dotyku. Wszędzie. Wszędzie, gdzie jest w stanie dosięgnąć.
Kiedy ciepłe jądra dotknęły pośladków i pulsujący penis mężczyzny wypełnił go w całości, a wnętrze ciała Harry'ego dopasowało się już do jego rozmiaru, Severus zaczął się w nim poruszać łagodnymi, rozciągniętymi w czasie pchnięciami.
Usta, które wycałowywały wcześniej ścieżkę przez kark, zniknęły i w momencie, w którym Harry uniósł rozgrzane powieki, ujrzał pochyloną nad sobą twarz Severusa, znajdującą się w odległości zaledwie kilku centymetrów. Czarne spojrzenie zanurzone było w jego szeroko otwartych, zielonych oczach i zachłannie spijało każdą, najdrobniejszą nawet eksplozję przyjemności przetaczającą się przez oblicze Harry'ego. I zdawało się niemal błyszczeć triumfem, kiedy penis trafiał w to najwrażliwsze miejsce w jego wnętrzu, a Harry otwierał usta i niemal umierał z przyjemności, nie potrafiąc wydać z siebie innego dźwięku poza długim, wibrującym "ooooooooch". A Severus pożerał wzrokiem każdą zmarszczkę pojawiającą się na jego twarzy, każdy spazm rozkoszy, dokładnie każdy moment, w którym oczy Harry'ego robiły się jeszcze większe i jeszcze bardziej lśniące i nie odrywały się od przypatrujących mu się źrenic.
Nasyciwszy się już tym widokiem, Severus pochylił się jeszcze bardziej i zaatakował ustami pogrążoną w agonii upojenia twarz Harry'ego, a jego wargi wydawały się być jeszcze gorętsze niż poprzednio, o ile to w ogóle możliwe. I jeszcze zachłanniejsze. Tak jakby coś przerwało mu wcześniej posiłek i teraz odbierał go sobie z nawiązką. A Harry pozwalał mu smakować każdy fragment swojej rozpalonej skóry. Teraz, kiedy nie miał okularów, Severus miał wszędzie dostęp i całował jego skronie, czoło oraz powieki. A nawet nos. Wciąż i wciąż, bez końca, tak jakby nie miał dosyć i pragnął jeszcze więcej, jeszcze więcej smaku Harry'ego. Odwrócił nieco jego głowę i zaczął całować także policzek, ucho oraz otaczającą je przestrzeń. Tak jakby starał się skosztować dokładnie wszystkiego i zapamiętać ten smak.
Merlinie, ile razy Harry wyobrażał sobie w marzeniach, że Severus bierze go w taki właśnie sposób. Łagodny. Cierpliwy. Obliczony tylko i wyłącznie na podarowanie mu przyjemności. Ile razy pragnął, aby mężczyzna całował go w trakcie, patrzył na niego, po prostu był w nim, nie tylko swoim penisem, ale również spojrzeniem, oddechem... i myślami. Czuł, że zaczyna drżeć, że coś w jego wnętrzu rozpada się i zaczyna się z nim dziać coś dziwnego. To nadchodziło, z każdym kolejnym pchnięciem było coraz bliżej, wypełniało jego lędźwie i klatkę piersiową, więziło mu oddech w gardle i ściskało je, piekło w oczy.
Kolejne pchnięcie i kolejny pocałunek na rozgrzanym policzku. Oddech mężczyzny muskający mokre fragmenty twarzy, na których spoczęły te cienkie, odbierające zmysły wargi. Delikatne łaskotanie opadających kosmyków włosów, pachnących tak znajomo.
Severus na nim i w nim. Zatopiony, zanurzony, zatracony w Harrym.
To zbyt wiele, nie mógł już wytrzymać, nie mógł już... już...
Z jego gardła wydobył się długi, zachrypnięty jęk:
- Severusieee...
Nie był już w stanie kontrolować swojego ciała, które wygięło się, zalane żarem, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczył. Wszystkie mięśnie napięły się, a penis pulsował niemal boleśnie, wyrzucając z siebie strugi spermy, które osiadały na czarnej pościeli. Miał wrażenie, że zaraz spłonie, że to wszystko jest zbyt piękne, że nic nie może być aż tak przyjemne.
Kiedy w końcu orgazm wypuścił go ze swych silnych szponów, a on, wykończony, trzęsąc się niekontrolowanie, opadł z powrotem na łóżko, poczuł jak dłoń Severusa owija się wokół jego penisa i zbiera wciąż ciepłą spermę. Pchnięcia nieco przyspieszyły, stały się bardziej zdecydowane. Harry próbował otworzyć oczy, ale nie był w stanie, miał wrażenie, że nie ma siły poruszyć nawet małym palcem u stopy. Fale orgazmu odpłynęły, ale coś wewnątrz niego wciąż drżało, wciąż rozpadało się i wznosiło na nowo, zaciskając pętlę na jego szyi i sprawiając, że miał coraz większe problemy z oddychaniem.
To wszystko było takie... takie...
Wzdrygnął się lekko, kiedy poczuł, jak długie palce Snape'a rozsmarowują mu na plecach ciepłe nasienie, lecz po chwili miejsce palców zajął rozgrzany język, który przesunął się powoli po skórze, zbierając dokładnie każdą kroplę.
Drżenie przybrało na sile i Harry nie wiedział, czy to on tak drży, czy cały świat się trzęsie. Łącznie z Severusem, który mrucząc głęboko, zlizał wszystko z jego pleców i przyspieszył jeszcze bardziej, ponownie wbijając palce w miękkie ciało i zaciskając zęby na nagim ramieniu. I poruszał się tak przez chwilę, coraz szybciej, coraz mocniej, coraz gwałtowniej, aż w końcu... znieruchomiał, spiął się i wydał z siebie długi, zduszony jęk, a jego pulsujący penis wypełnił Harry'ego żarem i słodyczą. Smakiem, zapachem i gorącem Severusa. Jego esencją.
Czuł, że serce, zamiast zwalniać, przyspiesza, a coś w jego piersi pęcznieje, rośnie i napiera na płuca, sprawiając że nie może złapać tchu. I w momencie, kiedy ciało za nim rozluźniło się i opadło, głębokie westchnienie owionęło jego ramię, a wilgotna, rozgrzana erekcja wysunęła się z niego, pozostawiając go takiego... pustego...
...Harry wybuchnął nagłym, gwałtownym szlochem. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, nie potrafił tego powstrzymać. Przycisnął dłoń do ust i ukrył twarz w poduszce, pragnąc zagłuszyć rozpaczliwe łkanie, ale nie był w stanie powstrzymać łez, które spływały po policzkach i wsiąkały w czarny jedwab.
Nie, nie może aż tak się odsłaniać... Co on wyprawia? Musi przestać. Natychmiast przestać! Co Severus sobie o nim pomyśli? Co, jeżeli...
- Potter... - Głęboki głos Severusa tuż nad nim sprawił, że Harry niemal wpadł w panikę, nie potrafiąc przestać szlochać, ani nie mogąc odpowiedzieć. Zupełnie nie kontrolował tego, co się z nim działo.
Nie, Snape nie może go tak widzieć! Musi się uspokoić! Przestać zachowywać się jak jakiś...
Nie był jednak w stanie dokończyć tej myśli, ponieważ jego umysł zachłysnął się z zaskoczenia, kiedy poczuł na ramieniu łagodny, lecz stanowczy dotyk dłoni Snape'a, która próbowała oderwać go od poduszki i odwrócić w stronę mężczyzny. Przez chwilę oponował, nie chcąc, aby mężczyzna ujrzał go w takim stanie, jednak po jakimś czasie poddał się, ponieważ nie miał siły walczyć, nie miał siły już dłużej się opierać. Poddał się tym silnym ramionom, które odwróciły go, a Severus wsunął mu pod plecy dłoń, przemieścił ją na kark i zatrzymał we włosach, unosząc jego głowę i przyciskając ją do swojej szyi. Długie palce uspokajająco głaskały go po włosach, przesuwając się pomiędzy wilgotnymi kosmykami. Całe jego ciało drżało od tłumionego z trudem szlochu, który zdawał się rozrywać go od środka na kawałeczki.
- Ciii - szepnął Severus, spokojnie i kojąco. Tak, jakby przemawiał do wystraszonego dziecka. - Ciii...
I Harry, wtulony w zadziwiające ciepło Severusa, otulony jego zapachem niczym kokonem, powoli się uspokajał. Łkanie przerodziło się w pojedyncze szlochy, które jeszcze przez jakiś czas wstrząsały jego ciałem, jednak coraz rzadziej, aż zanikło zupełnie. I nastała cisza. Wypełniona jedynie dwoma oddechami. I wirującymi myślami.
Harry westchnął głęboko, próbując poukładać wszystkie doznania i zrozumieć, co się z nim stało. Czuł się tak zawstydzony tym nagłym wybuchem, iż nie wyobrażał sobie, jak mógłby teraz spojrzeć Snape'owi w twarz. Jego serce wciąż pracowało na przyspieszonych obrotach, a wibrujące w całym ciele drżenie powoli zanikało, kiedy mężczyzna wypuścił go z uścisku i pozwolił, aby jego głowa opadła na poduszkę.
Harry nie miał wyjścia. Powoli uniósł powieki, spodziewając się zobaczyć na twarzy pochylonego nad nim mężczyzny niemal wszystko, od szyderczego uśmieszku, po zdegustowane skrzywienie, ale z pewnością nie spodziewał się, że ujrzy... zaniepokojenie. Oblicze Severusa ukryte było w cieniu opadających w dół hebanowych włosów, ale wydawało mu się, że widzi jego szeroko otwarte oczy i głęboką zmarszczkę pomiędzy brwiami.
Och, było mu tak głupio. Co mógłby powiedzieć? Jak się wytłumaczyć?
- Ja... - zaczął niepewnie, w zasadzie samemu nie wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. - To tak samo. Ja nie wiedziałem... nie chciałem. Ja tylko...
- Wiem - szepnął Severus.
To jedno ciche słowo sprawiło, że Harry zamilkł, a jego serce zalała wdzięczność tak głęboka, iż niemal zadrżał z ulgi. Severus rozumiał. Nie zamierzał się z niego naśmiewać. Nie. On... patrzył na niego w taki sposób i Harry miał wrażenie, że nigdy tak naprawdę nie widział takiego spojrzenia. Ono zdawało się go oplatać i kołysać. I sięgać głęboko, bardzo głęboko. I naprawdę nie potrzebował żadnych słów, aby czuć tę siłę, która z niego emanowała. Siłę i coś jeszcze...
Pewność.
Uśmiechnął się.
Niczego więcej nie potrzebował.
Severus Snape golił się w swym trzydziestosiedmioletnim życiu już wiele razy. Niemal codziennie. Lubił to robić powoli, dokładnie planując każdy ruch nadgarstka. Był to swego rodzaju rytuał, którego nikt i nic nie mogło przerwać. I nigdy, przenigdy się nie zaciął.
Dzisiaj również starał się wykonać ten rytuał. Jedynym problemem było to, że jego oczy raz po raz mimowolnie wędrowały w stronę biorącego prysznic w półprzezroczystej kabinie Pottera. Łazienka była duża i przestronna i ze swego miejsca przy umywalce widział odbitą w lustrze kabinę i stojącą w niej nagą sylwetkę. Do jego uszu docierały odgłosy płynącej wody i nieregularnego chlapania.
Po paru chwilach przeniósł wzrok z powrotem na swoje odbicie w lustrze. Surowe i odpychające jak zawsze. Zmarszczone brwi i skrzywione usta nadawały mu wygląd dzikiego zwierzęcia, które w każdej chwili może odgryźć nogę. Teraz jednak część jego brody i prawy policzek pokryte były kremem. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej i powrócił do rytuału, przykładając ostrze do policzka i powoli, z wyczuciem przesuwając je w dół.
Wtedy odgłos płynącej wody ucichł i drzwi kabiny rozsunęły się. Wydawało się, że w tym momencie Severus jeszcze mocniej wbił spojrzenie w swoje odbicie i w przesuwające się po skórze ostrze, jakby nic go poza tym nie interesowało. W końcu jednak wydał z siebie cichy syk, tak jakby w końcu się poddał, i jego wzrok spoczął na stojącej przed kabiną sylwetce Pottera. Chłopak kończył wycierać włosy zielonym ręcznikiem Slytherinu, jego nagie ciało lśniło od wody, krople nadal spływały po miękkiej, jasnej skórze, wciąż tak gładkiej i świeżej, jakby nikt nigdy jej jeszcze nie dotykał. Wiotki penis i dwa okrągłe jądra kołysały się lekko pomiędzy udami, gdy pełnymi wigoru ruchami wycierał włosy. Kiedy skończył, zawiesił ręcznik na ramionach i odrzucił włosy do tyłu. Mokre kosmyki wydawały się o wiele ciemniejsze niż zwykle. Skleiły się i przywarły do bladego czoła, tworząc niesamowity kontrast. Jednak wszystko, absolutnie wszystko wydawało się wyblakłe i nijakie w porównaniu z tymi dużymi, zielonymi, lśniącymi oczami. Teraz, bez okularów, w otoczeniu czerni włosów i bladości skóry, biły takim blaskiem, jakby ktoś nagle zdjął z nich zaciemniające je szyby. A w połączeniu z łagodnym, rozmarzonym uśmiechem, który nie znikał z jego twarzy ani na chwilę, od kiedy tylko wstał, wydawały się tak... soczyste i żywe.
I wtedy to się stało. Severus Snape się zaciął.
- Cholera! - zaklął pod nosem, patrząc ze złością, jak na jego brodzie pojawia się czerwona plama.
- Severusie? - Głos Pottera był zaniepokojony. Podszedł bliżej, stąpając po kafelkach bosymi stopami. - Coś się stało?
Severus opłukał zakrwawione ostrze i spojrzał na kroplę krwi spływającą po brodzie.
- Nic takiego - mruknął pod nosem, chociaż wyglądał raczej jak ktoś, kogo niewiele dzieli od zamordowania kogoś. Najlepiej siebie samego.
Potter stanął tuż obok i w nozdrza mężczyzny buchnął intensywny zapach wanilii i czekolady. Powinien skrzywić się z odrazą, czując tak odurzająco słodką mieszankę, ale mimowolnie odwrócił do niego głowę, zamknął oczy i wciągnął ten zapach głęboko w płuca. Woń Pottera. Zawsze ten sam, obrzydliwie rozkoszny zapach, unoszący się wokół chłopaka jak dodatkowe okrycie. Silniejszy nawet od jego magicznej aury. Czuł ten zapach zawsze, kiedy Potter przebywał w pobliżu, buchał mu w twarz, kiedy pochylał się nad jego kociołkiem podczas zajęć, czasami potrafił nawet stwierdzić, że przez korytarz, którym idzie, musiał wcześniej przechodzić Potter, ponieważ w powietrzu pozostawały wstęgi tej woni, delikatne i rozwiane, ale wciąż wyczuwalne.
Na surowej twarzy pojawiła się gorzka przyjemność, jakby nie mógł się zdecydować, co powinien odczuwać. A raczej, co wolałby odczuwać. Kiedy uniósł powieki, napotkał zaskoczone spojrzenie Pottera, wpatrującego się w niego tymi cholernymi, zielonymi oczami.
Wyprostował się, odsunął od mokrych włosów chłopaka i odchrząknął, ponownie spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Tym razem wyglądał jak ktoś, kto bardzo potrzebuje czegoś mocniejszego. I to szybko.
*
Cóż, to było nieco dziwne... Severus wpatrywał się w niego, odkąd tylko Harry wyszedł spod prysznica. To znaczy, nie żeby nigdy mu się nie przyglądał, ale nie aż tak... Bez okularów nie potrafił odczytać tego spojrzenia, ale czuł, jak ono niemal go dotyka, jak łaskocze go językami płonącego w nim ognia. Było to przyjemne, i to cholernie przyjemne, ale jednocześnie trochę krępujące.
Jednak nawet nie to spojrzenie tak bardzo wyprowadzało go z równowagi, tylko widok, który ujrzał. Severus stał przy umywalce i... golił się. Widok był tak surrealistyczny, iż zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie wybałusza teraz oczy, aby lepiej widzieć, ale nic nie potrafił na to poradzić. Wiedział, że to głupie, że przecież Severus jest człowiekiem i musi wykonywać pewne zarezerwowane dla zwykłych ludzi czynności, ale jego wyobraźnia nie potrafiła tego przetrawić. Cóż, mimo wszystko i tak wyglądało to... nieziemsko seksownie.
- Cholera! - zaklął nagle mężczyzna, odrywając ostrze od twarzy.
- Severusie? - zapytał z niepokojem, podchodząc bliżej. Zbyt słabo widział, aby dostrzec, co się wydarzyło. - Coś się stało?
- Nic takiego - mruknął w odpowiedzi Snape, lecz wydawał się nieco zdenerwowany. Może był zły, że Harry nie pozwoli mu się w spokoju ogolić? Może powinien po prostu wyjść i zostawić go tutaj samego? Może nie lubił wykonywać porannej toalety w czyjejś obecności? Ale w sumie sam za nim przyszedł. Harry pierwszy wszedł do łazienki i zdziwił się, kiedy, znalazłszy się już pod prysznicem, usłyszał trzask otwieranych drzwi i ujrzał sylwetkę Severusa podchodzącą do umywalki. Więc najwidoczniej jego obecność mu nie przeszkadzała.
Zatrzymał się tuż obok mężczyzny i spojrzał na jego twarz. Wydawało mu się, że zauważył czerwoną kroplę na brodzie Snape'a i natychmiast zrozumiał powód jego złego humoru. Jednak zanim zdołał wykonać jakikolwiek gest, Severus nagle przymknął oczy i pochylił się w jego stronę, wciągając mocno w nozdrza powietrze, tak jakby, tak jakby... go wąchał. Harry spojrzał w górę, na pochyloną nad sobą twarz, na spokojne, niemal odczuwające przyjemność oblicze i na ten duży nos, który wyglądał tak, jakby pragnął zanurzyć się w jego włosach, i poczuł, jak coś ściska go w żołądku. Jednak po chwili powieki uniosły się i Severus odsunął się szybko, z powrotem spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Harry'emu wydawało się także, że mężczyzna odchrząknął cicho, ale nie był tego do końca pewien. Niemniej jednak sytuacja wydawała się być... nietypowa.
Odetchnął głęboko i spojrzał na własne odbicie. Obraz przed jego oczami był zamazany i niewiele widział, poza dużymi zielonymi oczami, błyszczącymi pomiędzy czarną, przyklejoną do czoła grzywką i zielonym ręcznikiem przewieszonym przez ramiona. Nie krępował się tym, że był nagi. Już nie. Severus widział jego ciało tyle razy, że nagość w jego obecności wydawała mu się teraz czymś naturalnym. Sięgnął na półkę, na której zostawił wcześniej swoją szczoteczkę, lecz niestety z powodu kiepskiego wzroku, udało mu się to dopiero za drugim razem, ponieważ przy pierwszej nieudanej próbie strącił do umywalki pędzel do golenia i zapasowe ostrze. Czując na sobie zirytowane spojrzenie mężczyzny, wymamrotał przeprosiny, po czym wziął do ręki ziołową pastę Severusa i bez skrępowania zaczął myć zęby. Severus przyglądał mu się przez chwilę z zaskoczeniem, zanim powrócił do golenia.
Tak, jakby to, że Harry mył tuż obok niego zęby, było czymś... zwyczajnym. Tak jakby to, że mężczyzna, który jednym spojrzeniem potrafił sprawić, że uginały się pod nim kolana, stał teraz obok i po prostu się golił było czymś... normalnym. Tak jakby to, że byli tutaj razem, w łazience Snape'a i robili te wszystkie rzeczy obok siebie, było czymś... oczywistym.
Harry wypluł pastę i roześmiał się. Kiedy poczuł na sobie zaskoczony wzrok Severusa, zaczął chichotać jeszcze głośniej.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co cię tak rozbawiło, Potter? - zapytał w końcu Snape, kiedy Harry nie przestawał. Chłopak wskazał ręką na nich obu, próbując jakoś pokazać to, czego nie potrafił wyrazić słowami.
- Ty... ja... to jest... takie inne. - Pokręcił głową i oparł się rękami o umywalkę, starając się uspokoić. Wypłukał usta i odetchnął głęboko. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze i zauważył, że Severus, który najwyraźniej w międzyczasie zdążył skończyć się golić, znowu przypatruje mu się tym dziwnym wzrokiem. Teraz, kiedy widział odbicia ich obu w lustrze, był w stanie zauważyć tę ogromną różnicę wzrostu. Zawsze był niski, ale przy Severusie wydawał się jeszcze niższy, a przez to także młodszy. Ledwie sięgał mu do ramienia. Jego skóra była jasna, ale lekko opalona. Można powiedzieć, że brzoskwiniowa, podczas gdy skóra Snape'a wyglądała na zbyt bladą i nieco niezdrową, jakby nigdy nie była wystawiana na działanie promieni słonecznych albo jakby zbyt długo nasączała się oparami eliksirów. Ale była jedyna w swoim rodzaju. Nikt inny nie miał takiej skóry, jak on. I nikt inny, poza Harrym, nie mógł jej dotknąć
Severus miał teraz na sobie te same czarne spodnie i rozpiętą na piersi koszulę, co ostatnio. I pomimo tego, że wszystko na co Harry patrzył, było rozmyte i niewyraźne, widział ciemny pas włosów ciągnących się od pępka w dół i znikający pod materiałem luźnych spodni. Przełknął ślinę i zmusił się do oderwania spojrzenia od tego intymnie męskiego fragmentu ciała Severusa. Spojrzał na własną, idealnie gładką klatkę piersiową i poczuł ukłucie wstydu. Nie golił się, nie miał zarostu na ciele, poza niewielką kępką włosów okalających jego penisa, i nadal był tak wkurzająco chłopięcy, podczas gdy Severus był... cóż, był po prostu mężczyzną. Mężczyzną, który stał tuż obok i pachniał tak zniewalająco piżmowo-korzenną wodą po goleniu, że Harry dla samego tego zapachu chodziłby za nim na kolanach.
Dlatego też, niewiele myśląc, stanął za nim i oplótł go ciasno ramionami, przytulając twarz do odzianych w czerń pleców. Zamknął oczy i po prostu rozkoszował się chłodnym materiałem pod palcami i drobnymi, kłującymi włoskami, kiedy przesuwał dłonie w dół brzucha.
- Będę za tobą tęsknił - powiedział cicho. Musiał to zrobić, musiał to powiedzieć, po prostu musiał. Myśl, że to koniec ich wspólnych chwil, że będą mogli widywać się tylko wieczorami podczas szlabanów, że już nigdy nie będzie mógł zostać tutaj na noc, wprawiała go w przygnębienie. - Te święta, cały ten czas, to wszystko, co robiliśmy... było takie wspaniałe i... dziękuję za każdą chwilę.
- Potter... - zaczął Snape i na chwilę zawiesił głos, tak jakby rozważał, co powinien odpowiedzieć. - Przecież nie rozstajemy się na zaw... to znaczy, przecież nadal będziemy się widywać. A jeżeli będziesz grzeczny, to może nawet zastanowię się nad tym, czy nie pozwolić ci na częstsze wizyty.
- Grzeczny? - zapytał Harry, wyczuwając podstęp.
- Radzę zajrzeć do słownika, jeżeli nie wiesz, co to znaczy, ale dla twojej wiadomości: nie będziesz zachowywał się jak pyskujący, irytujący Gryfon, którym...
- ...zazwyczaj jestem? - dokończył Harry, uśmiechając się do pleców mężczyzny.
- Doskonale. Miło, że w końcu zrozumiałeś swoje...
- ...zalety? - spróbował ponownie Harry i wstrzymał oddech.
- No proszę, jacy jesteśmy dowcipni - mruknął Severus.
- Widzisz, ilu rzeczy się od ciebie uczę. - Wyszczerzył się. Czy mu się wydawało, czy ramiona Snape'a przez krótki moment zadrżały? Westchnął i jeszcze mocniej wtulił się w czarny materiał pachnący Severusem. Zatrzymał dłonie na brzuchu mężczyzny i bawił się kłującymi włoskami, muskając je opuszkami palców. Zrobiłby wszystko, aby zatrzymać ten moment, aby kolejna chwila nigdy nie nadeszła. I podejrzewał, kiedy poczuł większą, chłodniejszą dłoń, przykrywającą jego własną, że Severus był tego samego zdania.
Ciemna, wysoka postać z białą maską w dłoni podeszła do biblioteczki i pociągnęła za jedną ze znajdujących się na półce książek. Ciszę pogrążonego w półmroku salonu przerwało kliknięcie i cichy warkot, kiedy ściana odsuwała się na bok. Severus wszedł do swego laboratorium i bez wahania skierował kroki ku stojącej w rogu myślodsiewni. W jej wnętrzu wirowały złote wstęgi wspomnień. Gęste i ciężkie, jakby upchnięto ich w niej zbyt wiele.
Mężczyzna wyciągnął różdżkę i przyłożył do swojej skroni. Po chwili po czarnym drewnie zaczął spływać złoty blask, owijając się wokół niego, jakby opuszczenie bezpiecznego wnętrza umysłu było zbyt przerażające i musiał się czegoś trzymać, aby nie rozpaść się i nie rozpłynąć. Severus skierował różdżkę w dół, opierając ją o krawędź misy i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądał się, jak wspomnienia spełzają z różdżki i zagłębiają się w głębokim morzu innych. Na kilka chwil na różdżce zadrżały obrazy: Severus zlizujący z palców spermę, zachłannie przyciskający do siebie drobną postać, przyciągający ją do siebie w łóżku, nawet wtedy, kiedy drobnym ciałem wstrząsało łkanie. Obrazy zatrzęsły się i zniknęły pod powierzchnią innych, zadziwiająco podobnych, których fragmenty czasami przebijały się na samą powierzchnię: Severus stawiający na stole gwiazdkowy prezent dla Pottera, zapominający się w pocałunkach składanych na gładkim ciele, przyciskający do siebie rozdygotanego chłopca przy drzwiach do łazienki...
Oderwał wzrok od misy i odwrócił się w stronę wyjścia, a w jego oczach płonęło coś niebezpiecznego. Opuścił laboratorium i z jednej z półek w swoim gabinecie zabrał butelkę z przyklejoną doń etykietą Eliksir Wielosokowy. Wsunął ją w poły swej szaty razem z maską i zdecydowanym krokiem opuścił gabinet. Jego długie kroki jeszcze przez jakiś czas odbijały się echem w pogrążonych w ciemności korytarzach lochów.
* "Taste" by Lorna Vallings
--- rozdział 44 ---
44. Back to school
Everyone that you teach all day
But you're looking at me in a different way
I can see those tell-tale signs
Telling me that I was on your mind
I can see that you wanted more
That's what I go to school for
That's what I go to school for*
Ferie zimowe dobiegły końca i błogosławioną ciszę zamku wypełniły podekscytowane głosy setek uczniów, na nowo tchnąc w stare mury młodzieńczą żywotność i ciepło. Harry cieszył się, że znów miał możliwość zobaczyć się z Ronem i Hermioną, ale z drugiej strony odczuwał ogromny żal, że nie będzie już mógł widywać się tak często z Severusem. I nie będzie mógł zostawać na noc. Właśnie teraz, kiedy nareszcie miał na to pełne pozwolenie. I kiedy w końcu zaczęło się pomiędzy nimi układać.
Pozostały im tylko szlabany. Trzy godziny, dwa razy w tygodniu. To mało. Bardzo mało, uświadomił sobie z bólem serca. No i oczywiście okazjonalne spotkania, podczas których - jak wmawiał przyjaciołom - "przesiadywał w Pokoju Życzeń, aby porozmyślać i pobyć sam". Ale chwilowo taka opcja nie wchodziła w rachubę, skoro miał prawie dwa tygodnie na to, aby "porozmyślać w samotności". Nie, będzie musiał wymyślić coś innego.
Jego przyjaciele, a w szczególności Ron - mieli mu tyle do opowiedzenia, że Harry podejrzewał, iż nieprędko zobaczy dzisiaj swoją poduszkę. Udało mu się wcisnąć w paplaninę Rona coś od siebie dopiero wtedy, kiedy Hermiona zapytała go o to, jak minęły mu święta.
- Świetnie! - odparł radośnie i była to przecież najszczersza prawda. - To znaczy, z wami oczywiście byłoby tysiąc razy lepiej - poprawił się szybko, widząc zaskoczone spojrzenie przyjaciela - ale naprawdę było w porządku. Dużo czasu spędzałem z Hagridem albo na błoniach i sporo się uczyłem. - Po tym wyznaniu Hermiona uśmiechnęła się z dumą, a Ron skrzywił się i pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby coś takiego jak nauka podczas ferii było dla niego równie abstrakcyjnym pojęciem, jak niedokończenie posiłku. - Och, no i spotykałem się z Luną, ponieważ ona też została w Hogwarcie.
- Luna? - Hermiona spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Zgadza się. Nie pytałem, dlaczego została, ale miło było mieć przy sobie przynajmniej jedną znajomą twarz. Tak więc, jak widzicie, nie czułem się aż tak samotny. - Harry wyszczerzył się. - I bardzo się cieszę, że wy się świetnie bawiliście ze swoimi rodzinami. Pewnie sporo mnie ominęło?
Ron ożywił się, widząc dla siebie szansę kontynuowania opowieści.
- Harry, możesz tylko żałować, że cię z nami nie było! Mama upiekła tony ciastek! Chyba dostałeś od niej paczkę. - Harry skinął głową, mętnie przypominając sobie pudełko smakołyków od pani Weasley porzucone gdzieś pod łóżkiem. Kompletnie o nim zapomniał. - Fred i George ozdobili choinkę eksplodującymi bombkami. Szkoda, że nie widziałeś furii mamy, kiedy wylała przez nie świąteczną zupę. Bill i Fleur też przyjechali. I nawet Charlie. Przywiózł nam całą masę rękawiczek ze smoczej skóry. Wziąłem dla ciebie jedną parę, bo mama nalegała. Nie uwierzysz za to, co dostałem od Billa... - paplał Ron, pochylając się ku Harry'emu z błyszczącymi oczami i zaczerwienionymi z przejęcia policzkami. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małą rurkę o długości jednej trzeciej pióra, wykonaną z czarnego kamienia i ozdobioną czymś, co wyglądało jak mlecznobiałe, niewielkie kły.
- Co to jest? - zapytał Harry, kiedy Ron położył mu przedmiot na dłoni. Był dosyć ciężki.
- Najnowsze osiągnięcie technomagików. Spójrz. - Wziął przedmiot w dwa palce i drugą ręką złapał za drewniany wypustek wystający po jednej stronie rurki. Pociągnął i, ku zdumieniu Harry'ego, z niewielkiego przedmiotu wysunęła się różdżka Rona, długa na około trzydzieści pięć centymetrów, w nienaruszonym stanie. - Zajebiste, nie? - zapytał Ron, widząc pełen podziwu wzrok przyjaciela. - Jeszcze nie ma ich na rynku. Wprowadzą je dopiero za miesiąc. Działa na podobnej zasadzie jak ten namiot, w którym mieszkaliśmy podczas mistrzostw świata w Quidditchu. Wszędzie się zmieści i chodzenie z tym jest o wiele wygodniejsze, niż z tym długim patykiem, wbijającym ci się w skórę - zakończył Ron, wsuwając różdżkę z powrotem i chowając ją do kieszeni.
- Ale wątpię, że to będzie takie wygodne, kiedy zostaniesz nagle zaatakowany i będziesz musiał szybko wyciągnąć ten "długi patyk", aby się obronić - prychnęła Hermiona, która siedziała obok nich na podłokietniku kanapy stojącej przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, wypełnionym gwarem uczniów, opowiadających sobie z przejęciem o wszystkim, co spotkało ich podczas ferii.
- Phi, po prostu boisz się jakichkolwiek nowinek - prychnął Ron, rzucając jej lekko zirytowane, lecz pozbawione zwyczajowego gniewu spojrzenie.
- Nie, po prostu myślę praktycznie - odparowała dziewczyna, uśmiechając się z pobłażaniem. - W przeciwieństwie do ciebie.
- Ja również myślę praktycznie. Przecież to może bardzo ułatwić życie wszystkim czarodziejom i czarownicom. Już nie będziecie miały problemu z tym, gdzie, do licha, w balowej sukience, znaleźć jakieś miejsce na upchnięcie różdżki. To małe cudeńko zmieści się w każdej torebce. Nawet najmniejszej.
Hermiona poczerwieniała i wyglądała, jakby miała zamiar wybuchnąć, ale w zamian za to... parsknęła śmiechem.
- Och, Ron, powinieneś pracować w dziale reklam - chichotała, podczas gdy Ron pokrył się intensywnym rumieńcem.
Harry obserwował ich z coraz większym zdumieniem, czując jednocześnie przyjemne ciepło w sercu z powodu tego, że ponownie mógł słyszeć ich śmiech. Znowu byli razem. To prawda, że musiał ich oszukiwać i nie czuł się z tym komfortowo, ale to przecież byli jego najlepsi przyjaciele i nie wyobrażał sobie, że miałby ich kiedykolwiek stracić.
- Nie wydaje mi się, Hermiono. Wolałbym raczej sam wymyślać takie przedmioty. - Poklepał się po kieszeni. - Robić coś, co ułatwiłoby ludziom funkcjonowanie. Coś, co mogłoby się komuś przydać.
Dziewczyna przestała się śmiać i teraz wpatrywała się w niego łagodnie lśniącymi, orzechowymi oczami.
- Och, Ron... - szepnęła i pochyliła się do przodu, przyciskając miękkie wargi do jego zaskoczonych ust. Rudzielec oblał się płomiennym rumieńcem.
Harry wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami.
Cóż, to było nieco... zaskakujące. Co prawda, widział jak nieśmiało całowali się podczas imprezy bożonarodzeniowej w Hogsmeade, ale pomiędzy pijackim migdaleniem się, a jak najbardziej poważnym pocałunkiem na oczach całego domu, była jednak ogromna różnica i Harry miał niemiłe wrażenie, jakby coś go ominęło.
- Ekhem... - odezwał się w końcu, nie bardzo wiedząc, co chce powiedzieć, byle tylko odlepili się w końcu od siebie. - Ja... to znaczy... chyba coś przegapiłem - wydukał, patrząc to na jednego, to na drugiego i mrugając.
Hermiona zerknęła na Rona i uśmiechnęła się. Wyglądała na nieco zawstydzoną.
- Harry, my... - zaczął niepewnie Ron.
- ...jesteśmy razem - dokończyła Gryfonka.
- No, tyle to zauważyłem - powiedział z naciskiem Harry. Wcale nie chciał, żeby wyszło tak ostro, kiedy zobaczył spłoszone spojrzenia przyjaciół. - Ale... jak? Zawsze się kłóciliście.
- To nie jest takie proste - powiedziała cicho Hermiona, zagryzając wargę. - Po prostu... czasami zauważasz, że osoba, która wzbudza w tobie największe emocje, jest osobą, bez której nie wyobrażasz już sobie życia. I odkrywasz, że tak naprawdę to, co cię w niej irytuje, jest jednocześnie tym, co w niej uwielbiasz. Że kłótnie i sprzeczki to tak naprawdę oznaka ogromnego zaangażowania emocjonalnego.
Harry gapił się na nią z otwartymi ustami. Spojrzał na Rona, szukając potwierdzenia.
- To prawda, stary. Jak się wtedy upiłem, to nagle... tak jakby... tak jakby coś się we mnie otworzyło i... no wiesz. - Zerknął niepewnie na Hermionę. Wyglądał, jakby przepraszał za swoje uczucia i Harry'emu zrobiło się nagle bardzo głupio.
Przecież mają prawo być razem. Mają prawo być szczęśliwi. Dlaczego więc czuł w sercu taki dziwny uścisk? Sam zachęcał Rona, sam popychał go do działania podczas imprezy. Ale wtedy jakoś nigdy nie pomyślał, że to może przerodzić się w coś głębszego. Że jego najlepsi przyjaciele oznajmią mu nagle, że są... parą. Że będą teraz żyli w swoim wspólnym świecie, do którego on nie będzie miał dostępu. Że będą dzielili coś, czego on nie będzie mógł z nimi dzielić. A przecież do tej pory zawsze wszystko robili razem. A teraz oni część rzeczy będą robili sami.
Wiedział, że to odczucie wykluczenia jest irracjonalne, że sam ma przed nimi tajemnice, ale nie potrafił pozbyć się tego uścisku. Miał wrażenie, jakby właśnie zakończył się pewien etap w jego życiu. I poczuł się z tym bardzo, bardzo źle.
- To... super - wydukał w końcu, przyklejając na twarz sztuczny uśmiech.
- Przepraszamy, że mówimy ci o tym dopiero teraz, ale w pełni to do nas dotarło dopiero podczas świąt - powiedziała Hermiona, patrząc na niego z niepokojem.
- Spędziliście razem święta?
- Nie całe. Przyjechałam dopiero po Bożym Narodzeniu - wyjaśniła szybko dziewczyna, jakby próbowała wytłumaczyć się z czegoś niewłaściwego.
- W takim razie to dobrze, że wam nie przeszkadzałem - powiedział Harry i przeklinał w myślach swój gorzki ton.
- Och, Harry, przecież wiesz, że bardzo chcieliśmy, abyś...
- Daruj sobie, Hermiono. Wiem, że cieszyliście się z mojej nieobecności. Mogliście być tylko we dwoje.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Przestań sobie wmawiać takie niemądre rzeczy. Przecież dalej się przyjaźnimy. Nie zamierzamy cię nagle opuścić, jeżeli o to ci chodzi - odparowała ostro, patrząc mu prosto w oczy. Ron nie odzywał się, wyraźnie zaskoczony i przytłoczony całą sytuacją.
- Przepraszam, ja... nieważne. To... cieszę się, że jesteście razem. To wszystko - wydukał, wbijając wzrok w deseń na dywanie.
- W takim razie dziwnie to okazujesz - odpowiedziała miękko Hermiona, chociaż w jej głosie nadal pobrzmiewało lekkie zdenerwowanie.
- Przecież to ty masz dziewczynę, o której nie chcesz nam powiedzieć - odezwał się nagle Ron. - My przynajmniej cię nie okłamujemy.
- Ron! - skarciła go Hermiona.
- No co? Sama mówiłaś, że to pewnie dlatego ciągle się gdzieś wymyka i chodzi z głową w chmurach. A potem ta cała Anastassy powiedziała o tej dziewczynie ze Slytherinu i...
- Nie mam zamiaru się wam tłumaczyć! - warknął Harry i zerwał się z kanapy.
- Harry! - Dziewczyna próbowała jeszcze uratować sytuację, ale słowa Rona jedynie przepełniły czarę.
- Idę do dormitorium - oświadczył i, nie czekając na odpowiedź, wbiegł po schodach na górę. Rzucił się na łóżko i zapatrzył w sklepienie.
Nie tak wyobrażał sobie ich powrót. Wiedział, że nie powinien się tak zachowywać, ale nic nie potrafił poradzić na to, że poczuł się tak... zdradzony. Wykluczony. Odepchnięty.
Być może była to tylko reakcja obronna. Sam miał sekret, który przed nimi ukrywał. Był zły, że musi to robić, że nie może powiedzieć im prawdy. I na siłę szukał czegokolwiek, co postawiłoby ich w przynajmniej częściowo tak złym świetle, w jakim sam się znajdował. Jakiejś skazy. Odgrywał się na nich za to, że sam musi ukrywać przed nimi prawdę.
Lecz Harry sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Czuł tylko niewytłumaczalną złość.
Lekkie poruszenie w sąsiednim łóżku sprawiło, że zorientował się, iż nie jest tutaj sam.
- Neville? Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś na dole?
Zza zasłony wyjrzała blada, pucołowata twarz Gryfona.
- Och, cześć Harry. - Uśmiechnął się lekko. - Ja... za dużo tam ludzi. I tak nikt nie zwraca na mnie uwagi. A tu przynajmniej jest cicho.
Harry poczuł się nagle uderzony fatalnie ukrywanym smutkiem na jego okrągłej twarzy i samotnością bijącą z oczu. W sumie, jakby nie patrzeć, to poza nim, Hermioną, Ronem, Ginny i Luną, chłopak nie miał tu żadnych przyjaciół. Nie, żeby Harry miał ich więcej, ale Neville nigdy nie był z nimi zbyt blisko. Zawsze na uboczu, zawsze odsunięty, zawsze gorszy - pomyślał Harry ze wstydem. Kiedyś byli jeszcze Seamus oraz Dean i naprawdę świetnie się razem bawili, ale od kiedy Harry z nimi nie rozmawiał, a oni przenieśli się do innego dormitorium, liczba bliskich Neville'owi osób skurczyła się jeszcze bardziej. Ponieważ postanowił być wierny Harry'emu. A on prawie go nie zauważał. Poczuł się nagle jak najgorsza, niewdzięczna szuja.
Zerwał się z łóżka i usiadł na posłaniu obok zaskoczonego Gryfona.
- Jak ci minęły ferie? - zapytał, uśmiechając się zachęcająco.
- Uch... d-dobrze - wydukał chłopak. - Spędziłem je z babcią. Jak zwykle.
No tak, przecież Neville także nie miał rodziców. Ostra jak brzytwa, wymagająca babka była jego jedyną rodziną. W tym względzie byli do siebie podobni. Zresztą nie tylko w tym.
- Och... - powiedział nagle Gryfon, a jego oczy rozszerzyły się, jakby coś sobie właśnie przypomniał. Coś bardzo, bardzo ważnego. - Harry, wiesz, muszę ci coś powiedzieć. Ja... byłem podczas świąt w Świętym Mungu w odwiedziny u kogoś... z rodziny. I nie zgadniesz kogo tam widziałem! - Neville wpatrywał się w niego błyszczącymi z przejęcia, szeroko otwartymi oczami. Harry wzruszył ramionami i pokręcił głową, nie mając pojęcia, kogo Neville mógł tam spotkać. - Malfoya!
Chłopak poczuł nagle, jak na jego żołądek opada jakiś ogromny ciężar, a serce zaczyna niemal stepować.
- Mówisz poważnie? - wydusił w końcu.
Neville pokiwał energicznie głową.
- Był w izolatce. Widziałem go tylko przez chwilę, bo babcia wołała, żebym się pospieszył. Zatrzymałem się, żeby zawiązać buta, i wtedy jeden z uzdrowicieli wszedł do pokoju obok i zobaczyłem blond głowę i jak odwróciłem głowę, okazało się, że to Malfoy! Podszedłem bliżej i zajrzałem przez szybę. Mówię ci, to był on. Leżał tam i wyglądał, jakby nie żył.
Harry zmarszczył brwi.
- Jak to?
- No... to znaczy miał otwarte oczy i chyba oddychał, ale wpatrywał się tylko w sufit i w ogóle się nie poruszał. Kiedy magomedyczka podawała mu jakiś eliksir, musiała go podnieść i wlać mu go do ust, bo on zachowywał się i wyglądał jak szmaciana lalka. W ogóle nie reagował. Gdyby nie włosy, to nigdy bym go nie poznał. Był tak chudy, że widziałem pod skórą jego żyły, a nawet wystające kości. I miał takie długie, potargane włosy. To było przerażające. Jak myślisz, Harry, co mu się stało?
Chłopak pokręcił głową, słuchając przyjaciela z coraz większym niedowierzaniem. Po prostu nie mógł i nie potrafił w to uwierzyć.
Malfoy jako wegetująca roślinka zamknięta w Świętym Mungu? Przecież to było...
- Okropne - wydusił i dopiero po chwili zorientował się, że powiedział to na głos. Wzruszył ramionami, wciąż kręcąc głową. - Nie mam pojęcia, co mu się stało.
- To znaczy... wszyscy mówią, że to on cię tak wtedy załatwił, a potem zniknął i...
Harry spojrzał ostro na Gryfona.
- Chyba nie myślisz, że ja to zrobiłem?
- Nie, nie, nie. Oczywiście, że nie - odparł szybko Neville, machając rękami. - Ale ta cała sprawa jest jakaś... dziwna.
- Uhm - mruknął chłopak, pogrążając się we własnych myślach.
- Aha, i jeszcze jedno - powiedział powoli Neville, przypominając sobie kolejne szczegóły. - Co jakiś czas Malfoy otwierał usta, jakby wrzeszczał albo coś takiego, ale chyba miał na sobie zaklęcie uciszające, bo nic nie było słychać.
Harry zmarszczył brwi. Ta cała sprawa naprawdę była zatrważająca. Musi koniecznie powiedzieć o tym Ronowi i Hermionie!
Ale zaraz... jest przecież na nich obrażony. Trudno, w takim razie będzie się musiał "odbrazić". I to szybko, ponieważ te rewelacje wprost kąsały jego wnętrzności i wiedział, że nie wytrzyma zbyt długo, zachowując je tylko dla siebie.
Kiedy mroźny, poniedziałkowy poranek zawitał w okna i mury szkoły, część uczniów miała poważne problemy z dobudzeniem się i dotarciem na śniadanie. Po niemal dwóch tygodniach spania do nieprzyzwoicie późnych godzin, hogwarckie pobudki wydawały im się wynalazkiem co najmniej Tego, Którego Imienia Nie wolno Wymawiać.
Ron pochylił się nad stołem w Wielkiej Sali, próbując powstrzymać ziewanie.
- Za jakie grzechy? - mruknął, zwieszając głowę i sennie mrugając oczami. - Przecież jest jeszcze środek nocy.
- Przestań jęczeć - skarciła go Hermiona, nakładając sobie na talerz sałatkę z pomidorów i nalewając do pucharu gorącej herbaty z mlekiem.
- Na dworze jest jeszcze ciemno! - oświadczył Ron, jakby to był twardy dowód na poparcie jego tezy.
- Wieczorami, kiedy siedzisz do późna i grasz w eksplodującego durnia, jakoś ci to nie przeszkadza.
Ron otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale po chwili zamknął je ponownie i spojrzał na siedzącego obok Harry'ego.
- Harry, powiedz jej coś.
Chłopak przełknął kawałek tostu i zamrugał.
- To twoja dziewczyna. Nie mogę wtrącać się w wasz związek.
Hermiona przewróciła oczami. Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod nosem.
Cóż, co prawda pogodził się z nimi wczoraj, to znaczy zszedł na dół i przyznał, że zachował się jak kutas, ale gniew i rozczarowanie wciąż tętniły w jego żyłach i nie chciały wyparować. Przynajmniej może od czasu do czasu trochę im przygryźć.
Wczorajszego dnia, kiedy większość uczniów poszła już spać, a w Pokoju Wspólnym pozostali tylko najwytrwalsi, Harry opowiedział im o tym, czego dowiedział się od Neville'a. Hermiona była wstrząśnięta, a Ron zaszokowany. I rozradowany.
- Ha! Dobrze tak temu szczurowi. Ma to, na co zasłużył.
- Ron! - Gryfonka spojrzała na niego z potępieniem w orzechowych oczach.
- Cóż, to prawda. Chciał zabić Harry'ego. Drań ma szczęście, że przynajmniej żyje.
- Nie nazwałbym tego życiem - mruknął Harry.
- Racja. To jest okropne, a ty się z tego wyśmiewasz, Ron.
- Nie wyśmiewam się. Po prostu uważam, że to sprawiedliwa kara za to, co zrobił Harry'emu.
- Nikt nie zasługuje na coś takiego, Ron - powiedziała poważnie Hermiona. - Ludzie popełniają różne błędy, ale powinno im się dać szansę na naprawienie ich, a nie skazywać ich na los, którego nie będą mogli już nigdy zmienić. To... to... barbarzyństwo.
Ron zmarszczył brwi.
- Nie zgadzam się - burknął. - Spójrz na Snape'a. - Harry poczuł, jak na wzmiankę o nim coś opada mu do żołądka. - Zabił tylu ludzi, kiedy służył Sama-Wiesz-Komu. Dostał drugą szansę i co teraz robi? Gnębi nas i prześladuje. Skoro nie może już torturować, to mści się na nas.
- Ron, przestań już - żachnęła się Hermiona.
- Ludzie się nie zmieniają. Nie warto dawać im drugiej szansy.
Harry przełknął ślinę. Bardzo nie podobał mu się kierunek tej rozmowy.
- Twój przykład jest idiotyczny - powiedziała Hermiona. - A poza tym profesor Snape jest teraz po naszej stronie, co już nieraz udowodnił. I nieważne, jak bardzo go nie lubisz. Nie możesz mieszać charakteru człowieka z jego uczynkami.
Ron odburknął coś pod nosem, ale nie próbował już dłużej się sprzeczać. Jeżeli Hermiona uważała, że ma w czymś rację, to nic nie było jej w stanie przekonać, że może się mylić.
- A poza tym nie rozmawiamy teraz o Snapie, tylko o Malfoyu - wtrącił Harry, próbując zmienić temat.
- Jak myślicie? Kto mógł zrobić coś tak okrutnego? - zamyśliła się Gryfonka. Spojrzała na przyjaciół, którzy w odpowiedzi wzruszyli jedynie ramionami.
Harry już wcześniej się nad tym zastanawiał. I musiał przyznać, że miał pewne podejrzenie...
- Dumbledore odpada. W ogóle wątpię, aby to był którykolwiek z nauczycieli - powiedziała poważnie Hermiona. - Nie wyobrażam sobie, aby któryś z nich mógł doprowadzić swojego ucznia do takiego stanu.
- Może Sami-Wiecie-Kto? - zapytał nagle Ron. Hermiona i Harry spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - No co? Może Malfoy zrobił coś, czego nie powinien? Nie wiem. Może chciał zabić Harry'ego, a Sami-Wiecie-Kto wściekł się, bo to on chciał go własnoręcznie ukatrupić, a nie jakiś tam Malfoy.
Gryfonka wyglądała tak, jakby naprawdę rozważała taką opcję.
- A co się w takim razie stało z Crabbem i Goyle'em? - zapytał nagle Harry. - I co robił w szkole Lucjusz Malfoy?
Ron zamyślił się.
- Może... nie wiem. Może wściekł się na Dumbledore'a, że wyrzucił Malfoya ze szkoły i przez to dopadł go Sami-Wiecie-Kto?
- Ron, to, co mówisz, ma nawet sens - powiedziała powoli Hermiona. - A co do Crabbe'a i Goyle'a, to wiemy tylko tyle, że zostali usunięci ze szkoły. Jak myślicie, czy spotkał ich taki sam los, jak Draco?
- Według mnie to dobrze, że zniknęli, i mam gdzieś, co się z nimi stało. Cokolwiek ty o tym sądzisz, Hermiono - powiedział po kilku chwilach Ron, spoglądając na Harry'ego, jakby szukał u niego potwierdzenia.
- Jasne - burknął chłopak. Dziewczyna rzuciła im zdegustowane spojrzenie.
- Jesteście siebie warci - oświadczyła. - Idę spać. - Po tych słowach wstała i dumnym krokiem wmaszerowała po schodach, kierując się do dormitorium dziewcząt.
- Czasami zastanawiam się, co takiego mi się w niej podoba - mruknął Ron, spoglądając na Harry'ego, który w odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami.
Na tym zakończyła się ich wczorajsza rozmowa. Jedyne, co mieli, to domysły i spekulacje.
- Poczta! - Hermiona uśmiechnęła się, kiedy do jej wyciągniętej ręki wpadł egzemplarz "Proroka Codziennego". Harry złapał swój i szybko odłożył na bok, nawet nie spoglądając na stronę tytułową. W zasadzie to sam nie wiedział, dlaczego wciąż go prenumeruje. To prawda, że wolałby wiedzieć, co się dzieje, ale ostatnio ta wiedza tylko go dołowała i sprawiała, że czuł się naprawdę... źle.
- Och - westchnęła Hermiona, rozkładając gazetę i spoglądając na stronę tytułową.
- Co się stało tym razem? - zapytał Ron, zanurzając zęby w kanapce z jajkiem i pachnącą, wędzoną szynką.
- Kolejny atak - szepnęła Hermiona, wczytując się w artykuł.
- Znowu? Słyszałem, że dwa dni temu był paskudny atak na Hampstone. Podobno zginęło kilku mugoli.
- Dwunastu - szepnął Harry, wpatrując się w swój talerz.
- Co?
- Dwunastu mugoli. Tylu zginęło - dodał, nie podnosząc wzroku. - Czytałem o tym.
- Serio? - Ron zrobił wielkie oczy. - Co za śmiercio...!
- Ron, czy mógłbyś się przymknąć? Próbuję czytać.
Gryfon ściszył głos do szeptu i pochylił się do Harry'ego.
- Naprawdę te pieprzone śmierciojady zabiły dwanaście osób? To wprost nieprawdopodobne! I nikogo nie złapali? Nie wyśledzili ich?
Harry pokręcił głową. Nie czytał tamtego artykułu, ale podejrzewał, że jeżeli Aurorom udałoby się schwytać chociaż jednego Śmierciożercę, ten "sukces" zostałby ogłoszony wszem i wobec i pojawił się na pierwszej stronie, okazując się informacją ważniejszą nawet od tej o samym ataku.
- Dlaczego? Skoro Snape jest szpiegiem, to dlaczego Aurorzy nic nie wiedzą o planach Sami-Wiecie-Kogo? Przecież, logicznie rzecz biorąc, ten stary nietoperz powinien przekazywać Dumbledore'owi takie informacje, a nie pozwalać, żeby ginęli niewinni ludzie. Coś mi tu śmierdzi. I to bardzo mocno.
- Ron - przerwała mu Hermiona, spoglądając na nich znad gazety. - Gdyby Aurorzy pojawili się nagle w miejscu planowanego ataku, to profesor Snape zostałby natychmiast zdemaskowany. Zresztą spójrz na to. - Odwróciła do nich gazetę i pokazała im pierwszą stronę.
NIEUDANY ATAK NA GŁÓWNĄ SIEDZIBĘ
MIĘDZYNARODOWEJ FEDERACJI QUIDDITCHA!
TRZECH ŚMIERCIOŻERCÓW ZGINĘŁO NA MIEJSCU!
- No w końcu! - rozpromienił się Ron. - Nareszcie dali im popalić! Ukatrupili aż trzech? No nieźle! Słyszałeś, Harry?
Chłopak pokiwał głową, czując nagłe, dziwne ukłucie na myśl o Severusie.
- Pewnie temu, kto ich dopadł, wręczą jakiś medal - zażartował Ron. - Napisali, kto ich zabił?
- Tak. - Hermiona z powrotem odwróciła do siebie proroka. - Jakiś mało znany Auror, który po wszystkim dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Nie mogą go nigdzie znaleźć i to jest najdziwniejsze.
- Może wystraszył się rozgłosu i uciekł?
- Wątpię. Raczej restrykcji. Mieli ich schwytać żywcem. To znaczy, tych dwóch. Trzeci został znaleziony w bocznym zaułku kilkanaście metrów od budynku.
Harry zmarszczył brwi.
- To dziwne.
- Podejrzewają, że ktoś musiał wykonać na nim wyrok. Znają już jego tożsamość. Był to daleki krewny Bellatrix Lestrange, właściciel kilku nocnych klubów dla czarodziejów, znajdujących się na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, niejaki Deamus Blackwood - przeczytała Hermiona.
- Blackwood? Pierwsze słyszę - powiedział Ron, spoglądając na Harry'ego.
- Ja też.
Hermiona westchnęła i powróciła do dalszego przeglądania gazety.
- Przynajmniej o trzech mniej. Wszystko jedno, jak zginęli. Prawda, Harry?
- Co? A tak, racja - odparł chłopak.
- Chociaż szkoda, że nie udało im się złapać ich żywcem. Może powiedzieliby coś ciekawego. - Ron ugryzł swój tost i powrócił do śniadania.
Harry jednak nie był już głodny. Zerknął ukradkowo na siedzącego przy stole nauczycielskim Severusa. Wciąż krążyło mu po głowie pytanie, czy mężczyzna również brał udział w tej akcji. A jeżeli tak, to dziękował wszystkim dobrym duchom za to, że nie został złapany albo, co gorsza, zabity przez któregoś z Aurorów.
Tylko to go obchodziło. Tylko on.
- Harry! - Gryfon rozejrzał się nieco oszołomiony, w poszukiwaniu wołającej go osoby. - Cześć! - Przy jego stole wyrosła nagle uśmiechnięta szeroko Anastassy. - Jak ci minęły ferie?
- Ee... - Harry nie miał bladego pojęcia, co odpowiedzieć. - Dobrze.
- Słyszałam, że spędzałeś je w Hogwarcie. Chciałam zostać i dotrzymać ci towarzystwa, ale mama mi nie pozwoliła. - Dziewczyna nadąsała się nieco, ale nie przestała wpatrywać się w niego z zachwytem malującym się w jej dużych, okrągłych oczach. - Proszę, to dla ciebie. - Wysunęła przed siebie paczuszkę oklejoną serduszkami. Harry wpatrywał się w prezent tak, jakby ten miał go zaraz ugryźć. - Chciałam ci to dać przed wyjazdem, ale nie mogłam cię spotkać, a chciałam wręczyć ci to osobiście. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, po czym wcisnęła mu do ręki prezent i odsunęła się, czekając z niecierpliwością, aż go otworzy.
Harry przełknął ślinę i rozejrzał się po wpatrujących się w niego twarzach najbliżej siedzących Gryfonów. Lavender i Parvati zaczęły chichotać.
- Ale... mam jeszcze coś do załatwienia i... muszę już iść. Tak, muszę iść. Natychmiast. - Wcisnął paczkę pod pachę, zerwał się z miejsca i pospiesznie opuścił Wielką Salę, odprowadzony zaskoczonym i trochę rozczarowanym spojrzeniem Anastassy oraz o wiele groźniejszym, płonącym spojrzeniem Mistrza Eliksirów.
Nic nie zmusiłoby go do otworzenia prezentu od jakiejś zakochanej w nim smarkuli na oczach całej szkoły i na [i]jego[/i] oczach. To przecież może być wszystko. Od wirujących, śpiewających pluszaków począwszy - myślał, rozrywając ostrożnie papier, po tym, jak zaszył się za pierwszym posągiem, który spotkał - a skończywszy na... o bogowie...
Z niedowierzaniem wpatrywał się w różowe, włochate nauszniki w kształcie serc.
...no właśnie, a skończywszy na czymś takim. I w dodatku do prezentu doczepiony był mały liścik z jakimś banalnym wierszykiem dla zakochanych.
Dlaczego, jeżeli już ktoś obdarzy go uczuciem, to musi to być ktoś pokroju tej małej?
Westchnął ciężko i już miał zamiar wcisnąć prezent do swojej torby, aby móc go później wyrzucić przy pierwszej nadarzającej się okazji, kiedy padł na niego cień.
Podniósł głowę i spojrzał prosto w lśniące niczym obsydian, czarne oczy.
- No, no, no.. jakiż rozkoszny prezent. Twoje wielbicielki chyba za bardzo cię rozpieszczają, nie uważasz, Potter? - powiedział cicho Snape, wpatrując się z obrzydzeniem w różowe futerko. - Och, a co my tu jeszcze mamy? - Mistrz Eliksirów pochylił się gwałtownie i wyrwał z dłoni Harry'ego liścik napisany na różowym, pachnącym papierze. - No proszę. Cóż za wzruszająca sentencja: "... żadnych skarbów ja nie pragnę, tylko żebyś został mój". - Wycedził swoim najbardziej szyderczym głosem, gniotąc list w dłoni i spoglądając na Harry'ego z płomieniami w oczach.
Harry rozejrzał się po korytarzu. Był pusty. Na razie. Znajdowali się zaledwie trzy zakręty od Wielkiej Sali.
- Ja... nie chciałem tego - odparł Harry, zniżając głos do szeptu. - To nie moja wina, że ta mała ciągle za mną chodzi.
Severus uniósł brew.
- Czyżby? Nie zauważyłem, abyś był dla niej przesadnie nieprzyjemny. Masz się jej pozbyć, Potter!
Harry otworzył usta, aby zaprotestować, ale szybko je zamknął. Ten człowiek był niemożliwy! Pokręcił głową z niedowierzaniem, podczas gdy na jego usta wypłynął rozbawiony uśmiech.
- Severusie, chyba nie jesteś zazdrosny o czternastoletnią dziewczynkę?
Oczy Snape'a błysnęły groźnie.
- Staram się po prostu pilnować mojej własności - syknął cicho.
Harry oparł się nonszalancko o ścianę.
Snape naprawdę był zazdrosny. O tę smarkulę! Cóż, ta myśl była... przyjemna. I to niezwykle przyjemna, sądząc po rozlewającym się w jego podbrzuszu cieple.
- Twojej "własności'? - zapytał cicho, mrużąc oczy.
To była chwila. Nagły ruch i Harry został przyciśnięty do ściany, czując długie, zimne palce, zaciskające się na jego szyi i gorący oddech mężczyzny, parzący jego ucho żarliwym szeptem:
- Nie igraj ze mną, Potter. Należysz do mnie. Każdy skrawek twojej skóry, każdy włos na twoim ciele, każda kropla twojego potu - to wszystko należy do mnie i masz o tym pamiętać! - sączył mu do ucha, podczas gdy Harry czuł, jak unoszą mu się włoski na karku, a krew w żyłach zaczyna krążyć z niesamowitą siłą. - Z pewnością nie zapomniałeś o moim ostrzeżeniu.
Harry dyszał ciężko, nie potrafiąc wykonać żadnego ruchu. Żarliwość, z jaką Severus szeptał mu do ucha te wszystkie rzeczy, była tak pobudzająca, że nie myśląc o tym, co robi, złapał drugą rękę mężczyzny i przycisnął do swojego krocza.
- Dotknij mnie. Proszę - wyjęczał cicho, zaciskając powieki i wypychając biodra w stronę tej silnej dłoni.
Och, był taki twardy, a oddech Severusa był taki gorący, że wydawało mu się, że skóra twarzy topi mu się pod jego wpływem.
- Z przyjemnością bym to zrobił - wyszeptał Snape. - Ale chciałbym ci przypomnieć, że znajdujemy się na korytarzu.
- Nie obchodzi mnie to - mruknął Harry, ocierając się o mężczyznę. Słyszał jego przyspieszony oddech. Czuł, jak drży pod czarną szatą. Wiedział, że jest co najmniej tak samo podniecony, jak Harry. Wiedział, że go pragnie. Dokładnie teraz, w tym miejscu, mógłby go zerżnąć. Szybko, w pośpiechu zsunąć mu spodnie, tylko tyle, ile potrzeba, a później wbić się w niego swoim twardym jak skała i gorącym jak lawa penisem. I wziąć go przy ścianie, wsuwając się w niego kilka razy, tylko kilka, to by wystarczyło, aby...
- Nie możemy - wydyszał w końcu Snape, odsuwając się i uwalniając z uścisku szyję chłopaka. Harry wydał z siebie bolesny pomruk straty, gdy dłonie i zapach mężczyzny zniknęły. Uniósł powieki i nieco zamglonym wzrokiem spojrzał w równie zamglone, hebanowe oczy naprzeciw. - Później będziemy mieli na to czas - powiedział zachrypniętym głosem Severus, poprawiając swoje szaty, aby ukryć oczywistą erekcję, która wybrzuszała się w jego czarnych spodniach. - Harry uśmiechnął się do siebie na ten widok, pomimo iż zdawał sobie sprawę, że sam wygląda podobnie. - To nie miejsce na to. Gryffindor traci pięć punktów.
Harry niemal natychmiast powrócił do rzeczywistości.
- Co? Za co?
- Za uwodzenie swojego nauczyciela w najmniej odpowiednim do tego miejscu.
Harry wydął usta.
- To nie ja zacząłem! - obruszył się, a w odpowiedzi na wargach Severusa pojawił się ten cudowny, krzywy uśmieszek. Mężczyzna obrzucił przeszywającym spojrzeniem rozczochrane włosy Harry'ego, błyszczące gorączkowo za okularami, zielone oczy, łagodnie rozchylone usta i wciąż płonący na policzkach rumieniec. Zatrzymał go dopiero na wyraźnie widocznej pod materiałem spodni erekcji.
- I kolejne pięć punktów... - dodał, spoglądając ponownie na jego twarz - ...za tak niemożliwie ponętny wygląd.
Po pierwszym zaskoczeniu, wargi Harry'ego rozciągnęły się w uśmiechu.
- No wiesz co? Tylko pięć?
- Z chęcią odjąłbym wszystkie, gdyby nie pytania, które mogłoby to za sobą pociągnąć... - odparł miękko Severus, patrząc prosto w zmrużone oczy Harry'ego, którego uśmiech po tym wyznaniu stał się jeszcze szerszy. - I gdyby nie ten głupkowaty uśmiech - dodał po chwili.
- Lubisz mój uśmiech.
Severus zagryzł wargę.
- Lubię znacznie więcej - powiedział przyciszonym głosem, po czym pochylił się do Harry'ego i musnął gorącymi wargami płatek ucha. - Miłego dnia, panie Potter. - Po tych słowach, nie czekając na odpowiedź, zniknął za zakrętem.
Harry stał jak rażony piorunem, czując pełzające po skórze iskry i skręcający wnętrzności żar.
Czy Severus właśnie... właśnie przyznał, że coś w Harrym lubi?
Och, ten dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie...
Przewidywania Harry'ego zostały jednak zweryfikowane już podczas pierwszej lekcji. McGonagall uparła się, aby sprawdzić, czy pamiętają jeszcze, w jaki sposób zamienia się ropuchę w imbryk, i chyba tylko Hermiona pamiętała. Imbryk Rona był zielony i próbował podskoczyć, co skończyło się na tym, że pozostały z niego jedynie skorupy. A imbryk Harry'ego miał irytujący zwyczaj nabierania powietrza i puchnięcia. Co skończyło się dokładnie tak samo.
Kiedy nauczycielka uprzątnęła już rozbite skorupy i, kręcąc głową, odjęła im po pięć punktów, obaj parsknęli śmiechem - ku karcącemu spojrzeniu Hermiony, która próbowała pomóc Neville'owi, ponieważ jedyne, co udawało mu się wyczarować, to żaba w kształcie imbryka. Imbryka, który kumkał.
Historię Magii Harry w większości przespał, a na Wróżbiarstwie Firenzo zrobił im "lekcję relaksacyjną", ponieważ stwierdził, że po feriach i tak są zbyt rozkojarzeni, aby cokolwiek zapamiętać. W związku z tym Harry znowu mógł się zdrzemnąć.
Po obiedzie pozostały im jedynie Eliksiry i Harry już teraz czuł przyjemny uścisk w żołądku, na samą myśl o nich. Szczególnie, kiedy czuł spojrzenie Mistrza Eliksirów, wędrujące po jego plecach podczas uczty w Wielkiej Sali.
Ferie feriami, ale naprawdę cieszył się, że szkoła znowu się zaczęła. Tętniące życiem mury Hogwartu jako jedyne potrafiły odciągnąć ponure myśli od trwającej wokół wojny i ofiar, jakie za sobą pociągała. Przynajmniej na razie.
Podczas pierwszych zajęć po przerwach, czy to świątecznych, czy wakacyjnych, uczniowie byli zawsze nieco rozleniwieni i zniechęceni. Ale Severus Snape miał sposób, by zmusić ich małe móżdżki do wytężonej pracy już od pierwszej lekcji.
Test.
Harry uśmiechnął się pod nosem, kiedy wylądowała przed nim kartka z pytaniami.
Wiedział! Wiedział, że ten niemożliwy drań to zrobi! Ha! Jak to dobrze, że uczył się w czasie ferii. Niewiele i niekoniecznie rzeczy przewidzianych w programie nauczania (może jedynie w ramach zajęć z Wychowania Seksualnego, gdyby takowe odbywały się w Hogwarcie), ale zawsze to było już coś. Nie był przynajmniej tak zaskoczony, jak reszta klasy, i tak przerażony, jak Ron.
Podczas gdy siedzący za jego plecami przyjaciel rzucał przekleństwa w kierunku "tego tłustowłosego, wrednego dupka", Harry pochylił się nad kartką i zaczął pisać.
Cóż, okazało się, że jego wiedza była skromniejsza, niż przypuszczał. Zdołał odpowiedzieć zaledwie na połowę pytań. Niech to!
Ukradkowo rozejrzał się po klasie. Hermiona skrobała po pergaminie z obłąkańczym wyrazem twarzy, a Ron gapił się tępo w kartkę, wyglądając tak, jakby miał zamiar się rozpłakać.
Harry westchnął i przeniósł wzrok na biurko, przy którym siedział Mistrz Eliksirów, pochylając się nad jakąś książką. Próbował nad tym panować, ale za każdym razem, kiedy na niego spoglądał, czuł rozlewające się w żyłach ciepło. Nic nie potrafił poradzić na to, że po tak długim czasie sam na sam i po tym wszystkim, co razem przeszli, nie potrafił oddzielić wizerunku tego półnagiego mężczyzny, którego jeszcze wczoraj widział, golącego się w łazience, od wizerunku dumnego, surowego nauczyciela, na którego zdecydowanie nie powinien spoglądać takim tęsknym, rozmarzonym wzrokiem.
Szlag by to trafił! - zaklął w myślach, spoglądając na swój w połowie wypełniony test. Snape układał go przy nim. Pamiętał to. A skoro granica pomiędzy uczniem i nauczycielem została już poważnie naruszona, to teraz mógł spróbować przekroczyć ją już całkowicie.
Przynajmniej będzie zabawnie - pomyślał, sięgając do kieszeni i zaciskając dłoń na kamieniu.
Severusie... Główny składnik wywaru antydepresyjnego to oko przyrazy czy kieł utopca?
Nie podnosząc głowy, zerknął na Snape'a, który poruszył się nieznacznie, sięgnął pod biurko i spuścił wzrok, jakby coś czytał. A po chwili przeszył go tak niedowierzającym spojrzeniem, że Harry z trudem opanował drżący w kącikach warg uśmiech.
W momencie, kiedy poczuł, że kamień się rozgrzewa, jego serce nagle podskoczyło. Zerknął w dół, próbując odczytać płonące litery.
Ty chyba sobie żartujesz, Potter?
Harry zmarszczył brwi.
No powiedz mi. Nie bądź taki.
Och, powinien dostać jakiś pieprzony medal za to, że nie roześmiał się, kiedy zobaczył minę Severusa po tym, jak mężczyzna odczytał wiadomość. Skrajne niedowierzanie, które odmalowało się na surowej twarzy, było jedynie jej ostatnim stadium. Snape był chyba zbyt zszokowany, aby odpowiedzieć, dlatego Harry postanowił drążyć dalej.
Jeżeli mi powiesz, to pozwolę ci zerżnąć moje usta.
Och, to był strzał w dziesiątkę, sądząc po nagłym rozbłysku ognia w czarnych oczach, które na moment na nim spoczęły. Ale odpowiedź, którą otrzymał, nieco utemperowała jego poczucie zwycięstwa.
Potter, obaj doskonale wiemy, że nie potrzebuję do tego twojej zgody.
Fakt.
No dobra. To... uklęknę przed tobą, zupełnie nagi, tylko w krawacie i będę ci obciągał, mówiąc do ciebie "panie profesorze". I będę się przed tobą masturbował... Czy to jest odpowiednia cena za jedną niewielką podpowiedź?
Harry'emu już dawno nie biło tak serce, kiedy czekał na wiadomość od najwyraźniej absolutnie zaskoczonego tą ofertą Snape'a.
Chcesz mi się sprzedać w zamian za wyższą ocenę? - odczytał kilka chwil później i poczuł, jak żołądek podskakuje mu do gardła, a w podbrzuszu rozlewa się fala żaru.
O cholera!
To, co robili, było takie... takie...
Jeżeli tak pan to nazywa, profesorze... Ja to nazywam... wymianą.
Uśmiechnął się do siebie i pochylił nad kartką w oczekiwaniu na odpowiedź. Wolał już nie spoglądać na siedzącą przy biurku, ciemną sylwetkę Mistrza Eliksirów. Rozgrzewające jego policzki podekscytowanie mogłoby być wtedy zbyt widoczne na jego twarzy. Kiedy otrzymał wiadomość, niemal zgniótł kamień w dłoni.
Jesteś obrzydliwą, bezwstydną dziwką, Potter. Wiesz o tym?
Merlinie, czy to możliwe, żeby tak płonąć od środka czymś gorętszym nawet od ognia?
Wiem. Ale tylko twoją.
Mam nadzieję. Ale zapłacisz mi za to. Obiecuję, że kiedy tylko przekroczysz próg moich komnat, nie zdążysz nawet powiedzieć słowa, ponieważ wedrę się w twoje usta i wbiję się tak głęboko w twoje gardło, że będziesz mnie prosił, abym pozwolił ci chociaż zaczerpnąć tchu.
Krew Harry'ego zaczęła wrzeć i krzyczeć w jego żyłach. Otakotakotak! Kurwa! Taktaktak!
Dopiero, kiedy zorientował się, że nadal trzyma spoconą dłoń zaciśniętą wokół kamienia i wysyła te okrzyki Severusowi, wypuścił go ze swojej ręki, z całej siły próbując zapanować nad pełzającym po jego wnętrznościach podnieceniem.
Zerknął na sekundę w stronę Severusa i zobaczył, że kąciki jego cienkich warg uniosły się nieznacznie, podczas odczytywania litanii, którą nieświadomie wysłał mu Harry. Przez chwilę oddychał głęboko, próbując się uspokoić, a wtedy ponownie poczuł ciepło w kieszeni.
Oko przyrazy. I minus pięć punktów dla Gryffindoru za język, panie Potter.
Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Nie tym razem.
Jak pan może odbierać mi punkty za język? Jestem pewien, że dzisiaj wieczorem ten język tak pana zadowoli, że przyzna mi pan te punkty z powrotem. I to w znacznie większej ilości.
Z pewnością nic takiego się nie wydarzy. Ale bądź pewien, że odbiorę ci jeden punkt za każdą kroplę, która wypłynie z twoich ust.
Dupek!
I to będzie cię kosztować kolejne pięć punktów. I radzę wrócić do testu, o ile nie chcesz stracić kolejnych.
Harry zacisnął zęby i wepchnął kamień do kieszeni, przeklinając w myślach Snape'a i jego punkty, a jednocześnie czując w sobie niezwykłe podekscytowanie. Rozejrzał się ukradkowo, ale na szczęście każdy był zbyt zajęty testem, aby zwracać na niego uwagę. Pochylił się nad kartką i po chwili wahania zaczął wypisywać właściwości... nie, jednak nie oka przyrazy, tylko kłów utopca.
Co jak co, ale jednak trochę już Snape'a znał i wiedział, że w pewnych kwestiach... nie należy mu ufać.
* "What I go to school for" by Busted
--- rozdział 45 ---
45. The Guardian
Let me be your shelter
Let me be your light
I'm here, nothing can harm you
My words will warm and calm you
I'm here with you, beside you,
to guard you and to guide you...*
Odzwyczajonym od nauki uczniom pierwsze dwa dni szkoły niesamowicie się dłużyły. Nawet zajęcia praktyczne wymagały od nich większego skupienia niż zazwyczaj. Teorię na ogół i tak przesypiali, o ile tylko była taka możliwość, to znaczy, o ile nie były to zajęcia ze Snape'em albo McGonagall.
Irytek znowu miał cały zastęp uczniów do dręczenia, a Filch nareszcie mógł ukarać kilka co bardziej pechowych osób za takie zbrodnie jak "zabłacanie korytarzy" albo "zbyt głośny śmiech" i dać tym upust swojej chronicznej frustracji. Prawie Bezgłowy Nick przechwalał się wszystkim uczniom, których napotkał, że skoro Klub Bezgłowych nie chciał przyjąć go w swoje szeregi, to on podczas ferii założył własny Klub Prawie Bezgłowych i zapraszał do niego wszystkich chętnych, którzy zamierzali w najbliższym czasie, czyli w przeciągu nadchodzących stu lat, nie do końca pozbyć się własnej głowy, a nawet oferował fachową pomoc i porady w stylu "jak odciąć głowę, aby nie przeholować" albo "jak nie stracić głowy w zaledwie pięć cięć". Jak na razie do klubu zapisał się tylko Neville Longbottom, który uważał, że przy swoim pechu powinien być przygotowany na taką okoliczność.
Jedyną osobą, która w pocie czoła pracowała na zajęciach, była oczywiście Hermiona i już w ciągu dwóch pierwszych dni zarobiła dla Gryffindoru prawie trzydzieści punktów. Niestety, cała reszta Gryfonów straciła dokładnie tyle samo, przez co ostatecznie bilans i tak wyszedł na zero.
Gdy połowa szkoły, a w szczególności młodsze roczniki, wyległy w poniedziałkowy wieczór na oświetlony pochodniami, iskrzący od zalegającego wszędzie białego puchu dziedziniec szkolny i rozpoczęła się inaugurująca nowy semestr bitwa na śnieżki, Harry udał się na szlaban do lochów. Bitwy na śnieżki były jednymi z rzeczy, które w Hogwarcie uwielbiał najbardziej, ale jednak nie aż tak bardzo jak smak i zapach penisa Snape'a. Mistrz Eliksirów spełnił swoją obietnicę i kiedy Harry zaledwie wszedł do salonu, został przywitany słowami Na kolana, a cała reszta wieczoru rozmazała mu się przed oczami od szybkości, z jaką Severus wbijał się w jego usta i od spermy, która kilkakrotnie w ciągu całego szlabanu osiadała mu na okularach. Na szczęście Snape nie odebrał mu za to punktów...
Kiedy już powrócił do wieży Gryffindoru i został powitany współczującymi spojrzeniami swoich przyjaciół, mówiącymi: "my się tak świetnie bawiliśmy, a ty nie, och, jakże nam przykro, Harry...", z trudem powstrzymywał się od śmiechu i powiedzenia im, że było wręcz odwrotnie. Żadna, nawet największa i najwspanialsza bitwa na śnieżki nie mogła się równać z tym, czego właśnie skosztował.
Tego wieczoru jeszcze przez jakiś czas nie mógł zasnąć, rozpamiętując dokładnie każdy szczegół swojego szlabanu i po jakimś czasie wyciągnął spod poduszki Mapę Huncwotów, aby sprawdzić, co też Severus może teraz robić. Nie zobaczył go ani w gabinecie, ani w salonie, ani w sypialni. Nie było go również w łazience. Podejrzewał, że pewnie znowu siedzi w swoim laboratorium i warzy jakieś skomplikowane mikstury. Już miał zamknąć mapę, kiedy spostrzegł poruszenie w samym rogu arkusza. Wystarczył jeden rzut okiem, aby serce w nim zamarło.
Przez korytarz prowadzący z lochów do wyjścia z zamku szli Severus i... Nott.
Znowu!
Harry poczuł, jak niepokój i żółty, jadowity potwór zazdrości ponownie się w nim odzywają.
Spokojnie, tylko spokojnie. Severus powiedział mu, że udziela Nottowi korepetycji.
Ale, do diabła, w środku nocy i to poza zamkiem? Ponieważ obaj wyraźnie zmierzali w stronę skraju mapy, ku tej części błoni Hogwartu, do której mapa już nie sięgała.
A może... może obaj udają się na jakieś spotkanie Śmierciożerców? W sumie nie zdziwiłby się, gdyby ojciec Notta wciągnął swojego syna do służby Voldemortowi.
Nie! Ufa Snape'owi! Na pewno to tylko to. Albo [i]aż[/i] to. Na pewno wszystko jest w porządku. Musi być! A jeżeli okaże się, że nie jest, to... to on już coś z tym zrobi! Tak, właśnie tak!
I Nott pożałuje, że się urodził!
Środa minęła nieco szybciej. Tonks zaprezentowała im kilka zaklęć niwelujących złe uroki, a na Zielarstwie przycinali pędy Tentakuli, co okazało się nie lada wyzwaniem i na obiad poszli zmęczeni, spoceni i pokąsani. Zaklęcia również okazały się wyczerpujące, ponieważ profesor Flitwick kazał im rzucać Zaklęcie Lodowatego Ognia i skończyło się na tym, że Neville podpalił sobie szatę, Seamus brwi, a Lavender Brown o mało nie spaliła włosów Hermionie.
Po wszystkich lekcjach byli tak padnięci, że ledwie doczłapali do swojej wieży. Harry marzył tylko o tym, żeby rzucić się na łóżko, ale czekał go dzisiaj jeszcze szlaban ze Snape'em. Nie chodziło o to, że nie chciał iść, ponieważ niczego innego tak nie pragnął, ale czuł się naprawdę wykończony. Kiedy jednak większość uczniów przelazła już przez dziurę w portrecie i Harry, Ron i Hermiona również wkroczyli do Pokoju Wspólnego, zaskoczyło ich niewielkie zbiegowisko przy kominku.
- ...ejmuj się, przecież wiesz, że Snape do wredny dupek. Nie martw się. Na pewno wszystko skończy się dobrze.
- Właśnie. On zawsze ma zły humor. Nie powinieneś przejmować się tym wyrośniętym nietoperzem!
Harry, Ron i Hermiona spojrzeli po sobie i podeszli bliżej, aby dowiedzieć się, o co chodzi.
Połowa piątego roku Gryffindoru otaczała siedzącego na kanapie Colina Creeveya, który miał spuszczoną głowę i wyglądał na naprawdę przygnębionego. Obok niego siedziała Ginny, najwyraźniej próbując go pocieszyć.
- Co się stało? - zapytał Ron, patrząc na siostrę. Colin podniósł na chwilę głowę i Harry zobaczył, że miał zaczerwienione oczy.
- Ten sukinsyn Snape wyrzucił Colina z lekcji i powiedział, żeby już nigdy nie pokazywał mu się na oczy - powiedziała Ginny ze złością w głosie.
Harry rozszerzył oczy.
- Co? Dlaczego? - zapytał, wyraźnie wstrząśnięty. Snape zawsze groził wszystkim, że wyrzuci ich z lekcji, ale groźby te spełniał naprawdę rzadko i zawsze były to tylko jednorazowe incydenty.
- Ja... - mruknął Colin, pociągając nosem - ...mieliśmy przygotować Eliksir Bezsennego Snu, no i pomyliłem składniki i... wszystko eksplodowało i... - Głos mu się załamał i nie mógł już mówić dalej.
- I połowa naszego roku wylądowała w szpitalu z poparzeniami - dodała cicho Ginny i widząc, że wargi Colina znowu zaczynają drżeć, zreflektowała się szybko. - Nikt nie twierdzi, że to była twoja wina, Colin! Każdy ma prawo się pomylić! Przecież takie wypadki zdarzają się bardzo często. A Snape jest nauczycielem i powinien to zrozumieć, a nie twierdzić, że jesteś "największym imbecylem, jakiego widziała szkoła, zaraz po Longbottomie" - powiedziała Ginny, naśladując ton nauczyciela.
- A to świnia z tego tłustowłosego dupka! Żeby mu tak kiedyś jakiś eliksir wybuchnął prosto w twarz! Może wtedy stałby się mniej paskudny - warknął Ron. - Nie przejmuj się, Colin, mi Snape mówi takie rzeczy na co drugiej lekcji.
Colin pociągnął nosem.
- Żeby tylko to powiedział...
- Snape w ogóle zachowywał się dzisiaj jeszcze gorzej niż zazwyczaj, jakby mu ktoś porządnie nadepnął na odcisk - mruknęła Ginny. - Wydzierał się na nas przez całą lekcję i odjął nam chyba ze czterdzieści punktów. Za nic. A później, kiedy Colin wysadził swój kociołek... - Dziewczyna spojrzała na przyjaciela ze współczuciem.
- Powiedział, że jeżeli jestem taki ślepy, że nie potrafię odróżnić czerwonego proszku z odchodów Zgnilików od żółtego proszku z zasuszonych jaj Mantykor, to powinienem pożyczyć okulary od Pottera i...
Harry'emu opadła szczęka.
- ...i nie chce mnie już więcej widzieć na swoich zajęciach, a jeżeli zechcę, to mogę wysadzić samego siebie i wtedy wszyscy odetchną z ulgą - zakończył Colin i westchnął z przygnębieniem.
- McGonagall na pewno się za tobą wstawi - powiedziała Hermiona. - Snape nie może ot tak sobie wyrzucać uczniów z zajęć.
Ron spojrzał na stojącego obok Harry'ego i poklepał go po ramieniu.
- A ty masz niedługo szlaban z tym łajdakiem. Trzymaj się, Harry, będziemy wspierać cię myślami. Miejmy nadzieję, że wyjdziesz z tego cało.
Harry skinął głową, zbyt zaszokowany tymi wszystkimi rewelacjami, aby odpowiedzieć. Jeżeli Snape był dzisiaj w takim paskudnym nastroju, to teraz naprawdę zaczął obawiać się tego szlabanu. Przecież znał go i wiedział, jaki potrafi być czasami nieprzewidywalny.
Najwyraźniej ten wieczór wcale nie zapowiadał się tak przyjemnie, jak sądził...
Po kolacji, na której Severus się nie pojawił, Harry wyszedł z Wielkiej Sali, odprowadzany współczującymi spojrzeniami Rona, Hermiony i kilku młodszych Gryfonów, i skierował się prosto do lochów.
Cóż, lepiej mieć to już za sobą. Może nie będzie tak źle. Może Severus tylko na niego powarczy i wyrzuci go za drzwi, bo nie będzie miał ochoty na jego towarzystwo.
Kiedy zatrzymał się przed drzwiami do jego gabinetu, czuł, jak głośno bije mu serce. Nie chodziło o to, że bał się Severusa. Chodziło o to, że bał się czasami jego... nastrojów. A w zasadzie tego, co może mu zrobić.
Odetchnął głęboko kilka razy, próbując rozpędzić zbitą grudę lęku, która osiadła mu w żołądku, i dotknął drzwi. Przeszedł przez gabinet i ponownie się zatrzymał, zastanawiając się, czy lepiej nie zawrócić, dopóki ma jeszcze taką możliwość. Potem może już nie być w stanie.
Trzeci rok Gryffondoru, który również miał z nim dzisiaj zajęcia, potwierdził, że Snape zachowywał się o wiele paskudniej niż zwykle. I teraz oto Harry stał przed drzwiami jego komnat i czuł się tak, jakby miał zaraz wejść do jaskini lwa. A raczej węża.
Nie, przecież to Severus. Nic mu nie zrobi, nawet jeżeli ma dzisiaj naprawdę kiepski humor. Prawda? Prawda?
Zamknął oczy, odetchnął jeszcze kilka razy, aby dodać sobie odwagi, i wszedł.
W porządku, zrobił dwa kroki i nikt nie cisnął w niego jeszcze żadnym zaklęciem, ani nie powalił na ziemię. Jest dobrze.
Rozejrzał się po pogrążonym w półmroku salonie i dojrzał Severusa, stojącego do niego tyłem i robiącego coś przy swoim barku.
- D-dobry w-wieczór, S-Severusie - wydukał cicho i zamknął za sobą drzwi.
Mężczyzna nie obejrzał się, tylko odpowiedział:
- Siadaj. Czego się napijesz?
- Ja... - zaczął niepewnie, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - To znaczy... jeżeli nie masz dzisiaj ochoty, to wcale nie muszę tutaj być. Możemy przełożyć ten szlaban na jutro.
Snape odwrócił się do niego i zmierzył go podejrzliwym wzrokiem.
- A czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego mielibyśmy to zrobić?
W ręku trzymał pustą szklankę. Nie wyglądał, jakby miał zamiar cisnąć nią w Harry'ego. Wyglądał raczej jak ktoś, kto woli ją napełnić i mu ją podać. To znaczy... wyglądał normalnie.
- Ee... no bo tak sobie pomyślałem... jeżeli nie masz nastroju. Mogę sobie pójść i wrócić jutro. Nie ma problemu.
Severus zmrużył oczy.
- Co to ma znaczyć, Potter?
- Nic, zupełnie nic... tak tylko... nieważne - odparł szybko Harry i opadł na fotel, odwracając głowę w stronę kominka. - I ja... ee... poproszę wody.
- Wody? - usłyszał zaskoczony głos mężczyzny.
- Tak, bo jakoś nie mam ochoty na alkohol, bo on... ee... - "sprawia, że mogę być zbyt pijany, aby się obronić" - ...bo chciałbym jeszcze dzisiaj odrobić lekcje.
Na szczęście Snape tego nie skomentował. Po chwili postawił przed Harrym szklankę przezroczystej cieczy, a sam usiadł po drugiej stronie stolika. Chłopak porwał szklankę i wypił połowę duszkiem. Odstawił ją na blat i oblizał wargi.
- To ja... to może... - dukał, czując na sobie wzrok mężczyzny, jednak nadal nie odwracając głowy od kominka.
- Potter... nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale zachowujesz się jeszcze dziwniej niż zazwyczaj.
Harry zamrugał i spojrzał na Severusa. Ten patrzył na niego ze spokojem, ale jednocześnie z zaskoczeniem. Nie wyglądał, jakby miał zamiar go rozszarpać. W ręku trzymał szklankę nierozłącznej whisky.
- Przepraszam, miałem dzisiaj trochę ciężki dzień - powiedział ostrożnie Harry.
- Czyżby nadmiar nauki tak szybko dał ci się we znaki? - zapytał mężczyzna, a chłopak dostrzegł w kącikach jego warg zarzewie krzywego uśmieszku.
Snape sobie z niego żartował. Czy ktoś, kto jest wściekły na cały świat, powinien robić takie rzeczy?
Im dłużej Harry mu się przyglądał, z tym większym zdumieniem odkrywał, że humor Severusa wcale nie jest paskudny. Wręcz przeciwnie. To odkrycie wytrąciło go trochę z równowagi.
- Sam byłbyś zmęczony, gdybyś musiał walczyć z kolcami Tentakuli - odparł cicho, czekając na reakcję.
Snape zanurzył usta w szklance i zerknął na jego podrapane dłonie.
- Najlepszym sposobem na Tentakule jest Immobilus. Następnym razem po prostu rzuć na nie zaklęcie.
Teraz, kiedy mężczyzna o tym wspomniał, wydawało się to takie oczywiste.
- Nie pomyślałem - mruknął Harry, postanawiając zapamiętać tę radę.
Snape zacisnął mocno usta, tak jakby powstrzymał się od komentarza.
Harry był coraz bardziej zdumiony. Snape był dla niego wyraźnie miły. To całkowicie zmieniało postać rzeczy. Zapadł się głębiej w fotelu, rozluźniając się. Chyba nie zaryzykuje zbyt dużo, jeżeli po prostu... zapyta.
- A jak tobie minął dzisiejszy dzień?
Chyba jednak jego głos zdradził zbyt dużo, ponieważ Severus przeszył go bystrym spojrzeniem i odezwał się:
- Ach, a więc o to chodzi.
Harry zarumienił się lekko.
- Cóż, Potter... jak zapewne słyszałeś, pewien półgłówek narobił mi dzisiaj niezłego bałaganu, a resztę półgłówków niewiele dzieliło od pójścia w jego ślady. Nie ma prawa zabraniającego mi traktować takie osobniki tak, jak na to zasługują.
- Ale... ale podobno wyrzuciłeś Colina z zajęć - powiedział cicho Harry, patrząc prosto w czarne, zmrużone oczy. - Dlaczego?
- Poziom jego głupoty przekroczył dopuszczalną normę i z tego właśnie powodu musiał opuścić moją klasę - odparł rzeczowo Snape i ponownie się napił.
Harry zmarszczył brwi.
- A... to znaczy... czy coś się stało? Bo podobno byłeś dzisiaj wściekły przez cały dzień. Na wszystko i na wszystkich. I pomyślałem, że może coś...
- Natężenie imbecylizmu w tej szkole po prostu czasami wyprowadza mnie z równowagi - przerwał mu mężczyzna. - Ale nie widzę powodu, dla którego miałbyś się tym przejmować. Przecież to nie ma nic wspólnego z tobą.
Harry'emu powoli zaczęło się przejaśniać w głowie.
- I... teraz nie jesteś zły? Na nic?
Snape posłał mu zdumione spojrzenie.
- A dlaczego miałbym być?
- Ja tylko...
- Nie powiesz mi chyba, że bałeś się do mnie podejść w obawie, że cię ugryzę, co?
Harry uśmiechnął się blado, czując że robi mu się naprawdę głupio.
- No, jak usłyszałem, że jesteś w takim humorze, to pomyślałem, że dla mnie też... będziesz wredny.
Brwi Severusa uniosły się.
- A byłem?
- Nie.
- No więc?
Harry wyczuł w tym pytaniu kilka różnych emocji, ale nie potrafił ich ani nazwać, ani zdefiniować. Wiedział tylko, że czuje się jak ostatni kretyn. Przecież odkąd wszedł, Severus nie dał mu nawet przez jedną sekundę odczuć, że ma zły humor. Przez cały czas zachowywał się wobec niego całkowicie normalnie, a można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że uprzejmie, a Harry wciąż tylko czekał na jakiś cios, tak jakby w ogóle nie miał do niego zaufania.
- Przepraszam, to było głupie. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałem - powiedział cicho, ze skruchą w głosie.
Severus przyglądał mu się przez chwilę z namysłem.
- Potter... - zaczął powoli, tak jakby chciał, by Harry dokładnie zrozumiał każde jego słowo - ...musisz zrozumieć, że to, co dzieje się tam, na zewnątrz... nie ma wpływu na to, co jest tutaj. Jeżeli będę miał parszywy dzień i ochrzanię połowę szkoły, to nie znaczy, że... będę także wredny dla ciebie. No, chyba że oczywiście dasz mi powód - dodał mężczyzna i tym razem na jego wargi naprawdę wypłynął krzywy uśmieszek.
Harry rozpromienił się. Tyle mu wystarczyło, aby mieć doskonały humor przez resztę wieczoru.
Rozmawiali jeszcze o wielu innych rzeczach, Snape dał Harry'emu kilka książek, które będą mu potrzebne przy pisaniu wypracowania na piątkowe Eliksiry, a nawet pozaznaczał najważniejsze fragmenty.
W zasadzie w ciągu całego szlabanu wydarzył się tylko jeden nerwowy incydent. Kiedy Severus wyszedł do swojego gabinetu i wrócił, niosąc naręcze jakichś pergaminów, które rzucił Harry'emu na podołek, warcząc:
- Czy mógłbyś mi to wyjaśnić, Potter?
Harry spojrzał na zapisane delikatnym pismem kartki. Wyglądało to na notatki z lekcji. Lecz nie były to zwykłe notatki. Wszędzie na bokach podskakiwały albo obracały się różnej wielkości i kształtu serduszka, w których widniały tylko dwa słowa: Anastassy Potter.
Harry zrobił wielkie oczy.
- Co to jest?
- Właśnie o to samo pytam. Zauważyłem to podczas sprawdzania notatek czwartoklasistów - powiedział Snape nieprzyjemnym tonem, wbijając w Harry'ego podejrzliwe spojrzenie.
- Ale ja przecież nie mam z tym nic wspólnego. Ta dziewczyna jest szurnięta!
- Miałeś się jej pozbyć - syknął mężczyzna.
- No przecież jej unikam! Nic na to nie poradzę, że ona wypisuje takie bzdury - mruknął Harry, na wpół zirytowany, na wpół rozbawiony całą sytuacją. - Ale wiem, co skłoniłoby ją do tego, żeby w końcu dała mi spokój.
Severus uniósł brew.
- Możesz jej powiedzieć, że jesteś moim facetem i należę tylko do ciebie. A jeżeli się ode mnie nie odczepi, to zamienisz ją w śluz gumochłona. Jestem pewien, że po takim ostrzeżeniu nie zbliży się do mnie nawet na sto metrów - odparł Harry, usiłując zachować powagę, ale niestety nie udało mu się to i jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. - Co o tym myślisz, Severusie?
Severus jednak najwyraźniej nie był w stanie odpowiedzieć, ponieważ tak mocno zaciskał wargi, jakby z trudem powstrzymywał się od parsknięcia.
- Dobrze - westchnął Harry - w takim razie załatwię to z jej bratem. Może on przemówi jej do rozsądku. Może być?
Mężczyzna skinął głową. Najwidoczniej udało mu się w końcu przełknąć śmiech.
- Chociaż ta pierwsza opcja bardziej mi się podoba - wyszczerzył się Harry.
*
- Czy... czy mógłbym przyjść do ciebie w sobotę? - zapytał Harry pod koniec szlabanu, kiedy Snape pakował mu książki do torby, wcześniej je pomniejszając, aby się zmieściły.
Mężczyzna obrzucił go nieodgadnionym spojrzeniem.
- Przecież w sobotę jest wycieczka do Hogsmeade. Wydawało mi się, że skoro twoi drodzy przyjaciele w końcu wrócili, to będziesz chciał spędzać z nimi każdą wolną chwilę...
Harry zasępił się i wbił wzrok w deseń na dywanie.
- Nie mam ochoty iść z nimi do Hogsmeade. Ale podejrzewam, że sami będą się świetnie bawić w swoim towarzystwie - odparł, nie potrafiąc ukryć goryczy w głosie. - Pewnie w ogóle nawet nie zauważą, że mnie nie ma.
Severus odwrócił twarz w jego stronę. Pomiędzy ciemnymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka, a oczy mężczyzny zdawały się go prześwietlać niczym rentgen i Harry miał wrażenie, że wszystko, co go gryzło, jest widoczne jak na dłoni.
- To... mogę przyjść? - powtórzył, wpatrując się w Severusa z wypisaną na twarzy prośbą: "Po prostu powiedz 'tak' i nie rozmawiajmy więcej na ten temat."
Ale najwidoczniej mężczyzna postanowił zignorować jego niemą prośbę i nie pozwolił na zamknięcie tematu.
- Czyżby pan Weasley i panna Granger byli tak zapatrzeni w siebie, że wykluczyli cię ze swego grona?
- Nie - zaprzeczył szybko Harry. - To znaczy... Wiem, że mają prawo być razem i w ogóle, ale gdyby chociaż się tak do siebie nie lepili na każdym kroku. To... nienaturalne. - Czując na sobie rozbawione spojrzenie Severusa, dodał szybko: - Dobrze, wiem, że jestem zazdrosny, ale... to zawsze byli moi przyjaciele i teraz, jak muszę patrzeć, jak się ściskają albo tulą do siebie, to czuję się tak dziwnie... jakby to nie byli oni, jakby ich ktoś podmienił.
Severus przyglądał mu się przez chwilę z założonymi rękami, po czym odezwał się spokojnym tonem.
- Potter, czy poza tym, że się do siebie, jak to określiłeś "lepią", cokolwiek się w ich zachowaniu zmieniło?
Harry pokręcił głową.
- Czy poza tym, że przebywają blisko siebie, próbują dać ci do zrozumienia, że woleliby być sami albo dają ci jakieś sygnały, że chcą, abyś zostawił ich w spokoju i sobie poszedł?
Harry zastanowił się i ponownie pokręcił głową.
- Czy przez wszystkie lata waszej przyjaźni kiedykolwiek cię zawiedli i przedłożyli swoje problemy nad twoje?
Cóż, Ron czasami obrażał się na niego bez powodu, a Hermiona była zbyt zasadnicza, ale w końcu zawsze i tak... szli tam, gdzie on, narażając nawet własne życie.
Pokręcił głową.
- W takim razie czy nadal uważasz, że jeżeli nie pójdziesz z nimi do Hogsmeade, to będą się "świetnie bawić", a nie będą się zamartwiać, dlaczego nie chciałeś z nimi pójść i co się z tobą dzieje?
Harry zamyślił się. Teraz, kiedy spojrzał na to od tej strony, to może rzeczywiście...
- I czy nie uważasz, że jeżeli w końcu odnaleźli coś, co można nazwać "szczęściem" i mają je tylko dla siebie, to byłby to szczyt samolubstwa, gdybyś chciał im je odebrać, bo nie czujesz się z tym komfortowo? Pomimo że, jak powiedziałeś, oni traktują cię dokładnie tak samo, jak wcześniej i absolutnie nic się w ich "uczuciach" względem ciebie nie zmieniło? Dlaczego więc miałoby się zmienić twoje podejście do nich?
Harry miał wrażenie, jakby coś bardzo mocno ścisnęło jego żołądek. Do serca i płuc napłynęły mu wyrzuty sumienia. Zagryzł wargę, czując do siebie odrazę.
Jak mógł być takim egoistą? Jak mógł myśleć, że oni...?
- Masz rację - mruknął. Odetchnął głęboko i spojrzał na przyglądającego mu się uważnie mężczyznę. Wdzięczność, która popłynęła mu przez żyły, była zbyt duża, aby mógł to zignorować. W kilku krokach znalazł się przy nim i już wtulał twarz w chłodną, szorstką szatę na piersi mężczyzny, czując oplatające go ramiona.
- Dziękuję - szepnął. - I wiesz co?
- Hmm? - Usłyszał nad sobą.
- To wszystko twoja wina, że nie zobaczymy się w sobotę.
- Och, jakoś to przeżyję, Potter. W końcu zawsze jest jeszcze niedziela.
Kiedy Harry wszedł o dziesiątej wieczorem do Pokoju Wspólnego, większość uczniów siedziała zasępiona w kątach, usiłując odrobić sterty zadań domowych. Wyglądało na to, że nauczyciele próbują nadrobić zaległości w gnębieniu nimi uczniów, które powstały z powodu przerwy świątecznej. Harry dostrzegł Rona i Hermionę nie przy kominku, jak zwykle, ale przy jednym ze stołów pod oknem. Obłożeni książkami i zajęci sobą, w ogóle nie zauważyli jego wejścia. Podszedł bliżej i odchrząknął, a wtedy odskoczyli od siebie tak nagle, jakby to, co robili, było czymś zakazanym.
Harry poczuł pełzające wzdłuż gardła wyrzuty sumienia. Zanim jednak zdążyli go o cokolwiek zapytać, wypalił pierwszy:
- Ja... chciałem wam powiedzieć, że bardzo się cieszę, że jesteście, no... razem. To znaczy... - Zarówno Ron, jak i Hermiona wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami. Harry odetchnął. - Jesteście moimi przyjaciółmi i chcę... chcę, żeby pomiędzy nami było wszystko w porządku, a jeżeli jesteście ze sobą szczęśliwi, to.. akceptuję to. Naprawdę.
Kiedy skończył, nie zdążył nawet zaczerpnąć tchu, ponieważ Hermiona zerwała się z krzesła i rzuciła mu się na szyję z cichym okrzykiem:
- Och, Harry!
Zrobiło mu się głupio. Zerknął szybko na Rona, ale przyjaciel tylko uśmiechał się szeroko.
Cóż... naprawdę nie sądził, że jego zdanie ma dla nich aż tak duże znaczenie i że sprawi im tym wyznaniem aż taką radość.
- Czasami zachowujesz się jak skończony kretyn - mruknął tylko Ron, kiedy Hermiona w końcu wypuściła Harry'ego z objęć.
- Nie, chyba raczej nim jestem - odparł Harry, uśmiechając się.
- Chcesz odrobić z nami lekcje? - zapytała Hermiona. - Przynieśliśmy twoje notatki i Ron nawet próbował zacząć pisać twoje wypracowanie z Historii Magii, ale w porę go powstrzymałam.
- Dzięki. A ja wpadłem po drodze do biblioteki i wypożyczyłem trochę książek, które nam się przydadzą na Eliksirach.
Hermiona zaklaskała.
- Fantastycznie, Harry! Pokaż! Może jeszcze ich nie czytałam.
Siedzący za nią Ron przewrócił oczami i Harry roześmiał się. Czuł się tak, jakby z jego serca spadł ogromny, przygniatający je ciężar i nareszcie mógł odetchnąć. Wszystko znowu było jak dawniej.
*
Harry'emu udało się jeszcze tego samego dnia złapać Ginny i poprosić ją o to, aby zaprowadziła go do Grega, ponieważ ma do niego ważną sprawę. Spotkał się z nim sam na sam w czwartek po obiedzie i wyjaśnił dokładnie, na czym polega problem. Nie chciał mieszać w to siostry Rona, ponieważ podejrzewał, że próbowałaby bronić Anastassy i tłumaczyć, że to nie jej wina, że się zakochała i że Harry przesadza. Ale dziewczyny nie rozumiały pewnych spraw. Gregory obiecał, że spróbuje wytłumaczyć swojej siostrze, że nie powinna się tak zachowywać i przeprosił za nią. Nie obiecał, że coś to da, ale powiedział, że zrobi, co w jego mocy. A Harry miał szczerą nadzieję, że to wystarczy.
To było naprawdę miłe, że Snape był o niego tak zazdrosny, ale czasami trochę przesadzał, a Harry nie chciał mieć tej smarkuli na sumieniu, jeżeli Severus w końcu naprawdę się wkurzy i wyrzuci ją ze swoich zajęć pod jakimś błahym pretekstem albo zacznie utrudniać jej życie swoją podłością. A Harry wiedział, że byłby do tego zdolny.
W piątek znowu to się wydarzyło.
Harry siedział nad mapą, wpatrując się w dwie poruszające się po Hogwarcie kropki i zaciskając zęby z bezsilnej złości. Nott i Snape wyszli z zamku i ruszyli przez błonia.
No bez przesady, chyba nawet spotkania Śmierciożerców nie odbywają się tak często! Tu musi chodzić o coś innego i on już dowie się o co!
Kiedy dzisiaj podczas Eliksirów przyglądał się Nottowi, nie zauważył w jego zachowaniu nic szczególnego, poza tym, że wydawał się być nieco zmęczony i drażliwy. Za to żółć w żołądku Harry'ego niemal się zagotowała, kiedy Severus, pochylając się nad kociołkiem Ślizgona, zacisnął dłoń na jego ramieniu.
Nie chodziło o to, że nie ufał Severusowi, ale to było oczywiste, że nie chodzi o żadne korepetycje. A skoro Snape chciał, aby Harry mu ufał, to on również powinien mu zaufać i powiedzieć prawdę!
A jeżeli już chodzi o zaufanie, to Harry niemal roześmiał się, kiedy Mistrz Eliksirów oddał im testy i okazało się, że kły utopca były prawidłową odpowiedzią. Długie spojrzenie, które posłał mu Severus, podając mu jego test, a w którym Harry dostrzegł ukrywany podziw, mówiło wszystko. Ale w końcu to było jasne, że Severus prędzej by się udusił, niż podał mu prawidłową odpowiedź, i Harry mógł być z siebie dumny, że nie dał się wyprowadzić w pole.
Ułożył się na brzuchu i podpierając twarz rękami, wpatrywał się w leżącą na poduszce mapę tak długo, aż niemal zasnął. Nott i Snape wciąż nie wracali. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, ponieważ zdarzało mu się na chwilę przysypiać, ale w końcu ich dostrzegł. Wracali do zamku przez błonia. Jego serce podskoczyło ze zdenerwowania.
O nie! Tym razem nie przepuści takiej szansy! Musi się dowiedzieć prawdy!
Zerwał się z łóżka, złapał Mapę Huncwotów, zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i bezszelestnie wymknął się z dormitorium, starając się nie obudzić pochrapującego Rona i pojękującego przez sen Neville'a.
Wydostanie się z Pokoju Wspólnego nie było trudne, problemy zaczęły się dopiero, kiedy mijał trzecie piętro, ponieważ przyczepiła się do niego Pani Norris i musiał nadłożyć trochę drogi, aby ją zgubić. Zatrzymał się za jakąś zbroją, aby zerknąć na mapę. Nott i Snape byli już prawie w lochach. Musi się pospieszyć!
Zbiegł kilka ostatnich pięter i skierował się do lochów. Szedł na palcach, aby poruszać się jak najciszej. I kiedy mijał kolejny zakręt, dostrzegł ich. Dwie wysokie, ciemne sylwetki, sunące przez pogrążony w ciemności korytarz. Szli bardzo szybko, tak szybko, że Harry miał problem z nadążeniem za nimi i co jakiś czas musiał podbiegać. Kiedy znaleźli się przed gabinetem Mistrza Eliksirów, rozdzielili się.
Harry odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że Nott nie ma zamiaru wchodzić do komnat Severusa, tylko skierował się prosto do swojego dormitorium. Odczekał chwilę, aż Snape zniknie za drzwiami swojego gabinetu, a Ślizgon zniknie za zakrętem korytarza, po czym podszedł do drzwi i zatrzymał się z wyciągniętą w ich stronę ręką. Każdy jego krok i ruch były zdecydowane, ale nie potrafił pozbyć się wibrującego w żyłach zdenerwowania. W końcu pamiętał, jak zazwyczaj kończyły się takie niezapowiedziane wizyty u Severusa. Zdecydowanie niezbyt miło.
Ale był tutaj i musiał coś zrobić. To zaszło już za daleko. Za pierwszym razem mógł jeszcze odpuścić, ale tym razem nie zamierzał tego zrobić. Czuł, jak wszystko w nim drży z gniewu, a w żołądku zagnieździło się coś bardzo ruchliwego i wyjątkowo ciężkiego. Zacisnął zęby i zdecydował. Otworzył drzwi dotknięciem, jednocześnie zsuwając z siebie pelerynę.
Nie bał się reakcji Severusa, kiedy mężczyzna go tu zobaczy. Nie. Buzująca w nim złość i zdeterminowanie, aby poznać prawdę, były silniejsze i kierowały nim, nie pozwalając mu zatrzymać się na dłuższą chwilę i pomyśleć o tym, co robi. Chciał tylko dowiedzieć się prawdy. Tylko to się liczyło.
Dlatego też, kiedy ciężkie, drewniane skrzydło uchyliło się z cichym skrzypieniem, a stojący przy półkach Severus odwrócił się błyskawicznie, sięgając po różdżkę i celując nią w Harry'ego, chłopak nawet nie zadrżał, a jedynie zamknął za sobą drzwi i powiedział bardzo spokojnie:
- Dobry wieczór, Severusie.
Mężczyzna patrzył na niego tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Zaskoczenie malujące się od pierwszych sekund na jego twarzy, powoli zaczęło przeobrażać się w gniew.
- Co ty tutaj robisz, Potter? - warknął, opuszczając różdżkę i chowając ją do kieszeni szaty. I dopiero wtedy Harry to dostrzegł. Materiał na lewym ramieniu mężczyzny był niemal całkowicie rozdarty, a na odsłoniętej skórze widniała długa, krwawiąca szrama złożona z rzędu równych, mniejszych ranek, wyglądających tak, jakby coś zagłębiło w ręce swoje długie, ostre kły.
I wtedy, zupełnie nagle oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy napłynęło zrozumienie, a elementy układanki powskakiwały na swoje miejsca.
Przypomniał sobie słowa Hagrida, o mordowanych w lesie zwierzakach, o tym, że napastnik przybywa drogami, które znają tylko nauczyciele, o tym, że prawdopodobnie jest to element szkolenia na Śmierciożercę, przypomniał sobie długie kły Krakwatów i w jednym momencie wszystko stało się jasne.
- To ty - powiedział z niedowierzaniem. - To ty i Nott... Szkolisz go w Zakazanym Lesie...
- To nie twoja sprawa, Potter - syknął Severus, odwracając się ponownie do półek i zawzięcie czegoś na nich szukając.
- Jak to nie moja? Słyszałem, co się tam wyprawia! Uczysz go czarnomagicznych zaklęć... - Harry nie potrafił zapanować nad drżeniem głosu i poczuciem zdrady, które zalęgło mu się w żołądku. Nie potrafił się zdecydować, co powinien odczuwać. Ulgę, że to jednak nie to, co myślał, czy raczej gorycz, że Severus ukrywał przed nim coś takiego? Ale bardzo szybko na pierwszy plan wysunęło się zupełnie inne uczucie. Trujące i jadowite. I Harry nie potrafił powstrzymać żalu w swoim głosie, kiedy wycedził przez zaciśnięte zęby: - Uczysz jego... a nie mnie?
Snape przerwał poszukiwania i spojrzał na niego ze zdumieniem. Nie wyglądał zbyt dobrze. Jego twarz była wyjątkowo blada i zdawało się, że każdy ruch sprawia mu coraz większy wysiłek. Ale Harry był w takim stanie, że prawie tego nie dostrzegał.
- Powiedziałeś, że nie będziesz uczył uczniów Czarnej Magii pod nosem Dumbledore'a! - wypalił, przypominając sobie słowa mężczyzny. - Pamiętam! A teraz to robisz! - Harry zaciskał pięści, próbując się uspokoić. Już nawet nie chodziło o to, co Nott i Snape robili w tym lesie. Chodziło o to, że... że...
- Dumbledore o tym wie - wycedził Snape, wbijając płonące złością spojrzenie w Harry'ego. - A ty nie wścibiaj nosa w sprawy, o których nie masz pojęcia. - Po tych słowach skrzywił się z bólu i złapał za lewe ramię. Wydawało się, że krew sączyła się coraz mocniej.
Te rewelacje były wstrząsające. Harry stał jak rażony piorunem, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa i obserwował, jak Snape ponownie zaczyna przeglądać półki. Kręciło mu się w głowie. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jak to "Dumbledore o tym wie"? Dlaczego na to pozwala? Nie miał pojęcia, co zrobić. Miał wrażenie, że głowa mu zaraz eksploduje od natłoku myśli i emocji, których nie potrafił ze sobą pogodzić.
Otrząsnął się dopiero, kiedy Severus odwrócił się do niego z małą buteleczką w dłoni. Jego twarz pokryta była potem. Wyglądało na to, że z każdą minutą jest z nim coraz gorzej. I dopiero wtedy do Harry'ego dotarła powaga całej sytuacji.
Krakwaty! Do cholery, one przecież były jadowite!
W jednym momencie zapomniał o wszystkim. O żalu, gniewie, pytaniach, które cisnęły mu się na usta i goryczy, która ściskała gardło. Wszystko nagle rozwiało się, przygniecione czymś o wiele potężniejszym i głębszym, czymś, co owinęło wokół jego serca swoje lodowate szpony. Strachem.
Pobiegł za Severusem, który skierował się do salonu i opadł bezwładnie na fotel przy wygaszonym teraz kominku. Twarz mężczyzny wykrzywiał ból i wydawało się, że z każdą chwilą ten ból staje się coraz gorszy. Po skórze płynęły krople potu, a usta zaciskały się tak mocno, iż stały się niemal białe.
Severus odkręcił butelkę i już miał przyłożyć ją do ust, kiedy coś w głowie Harry'ego zaskoczyło.
- Co to jest? - zapytał, wskazując na flakonik.
- Potter... - Severus odezwał się zachrypniętym z bólu głosem - ...nie uważasz, że to nie jest najlepszy moment na naukę Eliksirów?
Harry przypadł do niego, drżąc na całym ciele.
Severus mógł umrzeć! Dopiero teraz to do niego dotarło! Krakwaty zaatakowały kiedyś nawet Hagrida i niemal skończyło się to tragicznie, a przecież Hagrid był pół-olbrzymem i miał o wiele lepszą odporność niż ludzie!
- Powiedz mi tylko, co to jest! Muszę wiedzieć!
v - Wywar ze skrzeku żaberta.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Krew w jego żyłach buzowała z zawrotną prędkością.
- To nie zadziała! - niemal krzyknął, a mężczyzna spojrzał na niego z zaskoczeniem. Harry odwrócił się i rozejrzał po pomieszczeniu. Strzępki rozmowy odbytej kiedyś z Hagridem docierały do niego jak zza mgły, usiłując przebić się przez szum w uszach i walące w piersi serce.
Co to było? Jak się nazywało? Coś od jeża... Igły... przypomnij sobie! Przypomnij!
Przycisnął dłonie do głowy i zacisnął oczy.
- Igły... igły szpiczaka! Tak! To jest to! Severusie! - Odwrócił się gwałtownie do na wpół leżącego w fotelu mężczyzny. - Potrzebuję igieł szpiczaka!
- O czym ty bredzisz, chłopcze? - Każde słowo Snape'a było coraz cichsze i powolniejsze. - Nie zapominaj... że to ja jestem Mistrzem Eliksirów. Doskonale potrafię sam sobie poradzić. A ty... czy nie powinieneś być teraz w swoim dormitorium? - Po tych słowach ponownie przyłożył flakonik do ust, ale Harry jednym ruchem wytrącił mu go z ręki. Butelka upadła na podłogę. - Co ty wyprawiasz, do cholery? - wycedził Severus, ale nie było w tych słowach zwyczajowej mocy.
Harry nie wiedział, co wyprawiał. Wiedział tylko, że za wszelką cenę musi go uratować, nawet jeżeli Severus miałby go za to znienawidzić do końca życia.
- Ty nie wiesz... Skrzek żaberta nie zadziała. Hagrid mi powiedział. Pomagałem mu z Krakwatami. Wiem. Igły szpiczaka. Tylko one mogą pomóc! Nie ma czasu, powiedz mi, gdzie one są! Szybko! - Widząc, że mężczyzna przygląda mu się z powątpiewaniem, dodał niemal histerycznie: - Proszę, Severusie, zaufaj mi!
Severus oddychał ciężko i wyglądało na to, że ma coraz większe trudności z mówieniem. Włosy przykleiły mu się do czoła. Krew z rany zrobiła się niemal czarna i gęsta niczym śluz. Mężczyzna uniósł powoli prawą dłoń i wskazał na otwarte drzwi do gabinetu.
- W lewym rogu. Górna półka.
Harry wypadł z salonu i pobiegł do gabinetu. Zgarnął po drodze moździerz i tłuczek leżące obok kilku mosiężnych wag na jednej z półek i po krótkich poszukiwaniach odnalazł fiolkę z długimi na około dziesięć centymetrów, połyskującymi lekko igłami. Złapał ją, odkorkował i wsypał igły do moździerza, po czym zaczął rozcierać je z taką siłą, iż miał wrażenie, że w najbliższym czasie nie będzie mógł używać prawej ręki. Powoli, nie przestając ugniatać igieł, powrócił do salonu i opadł na kolana obok Severusa. Igły już puściły sok i im dłużej je ucierał, tym stawały się bardziej wiotkie i zaczęły się rozpadać. Co jakiś czas zerkał z niepokojem na Severusa, który miał coraz większe problemy z oddychaniem. Jego zamknięte powieki drżały lekko, a wpółotwarte usta z trudem łapały powietrze. W płucach mu rzęziło, a z rany zaczęło wyciekać coś zielonego. Twarz była jeszcze bledsza niż zwykle, pomimo płynących po niej kropli potu.
Musi się pospieszyć! Musi! Inaczej Severus... inaczej on...
Włożył jeszcze więcej siły w ucieranie, jego prawa dłoń drżała od wysiłku, wzdłuż całego ramienia płynęły bolesne skurcze, nadwyrężone mięśnie odmawiały współpracy.
Jest! Ostatnia igła rozpadła się i zmieszała z sokiem, tworząc gęstą, połyskującą na brązowo i zielono papkę. Harry nabrał jej palcami i trzęsącą się dłonią ostrożnie nałożył na ranę. Severus syknął i poderwał ramię, ale nie cofnął go. Harry przełknął ślinę i wziął kolejną porcję, którą najdelikatniej jak potrafił, zaczął wsmarowywać w ranę. Starał się zrobić to jak najdokładniej, aby gęsta maź zasklepiła wszystkie szczeliny pozostawione przez kły. W momencie, kiedy zielonkawa krew stykała się z maścią, zaczynała syczeć i parować, jakby była wypalana. Harry wyskrobał resztę i wklepał ją w ranę, tworząc powoli zasychającą, grubą skorupę. Odłożył moździerz na podłogę, łagodnie ujął dłoń zranionej ręki Severusa i położył głowę na kolanach mężczyzny, wpatrując się w jego twarz i czekając.
...
...
Nic!
Żadnej reakcji!
Harry jeszcze nigdy w całym swoim życiu tak strasznie się nie bał. Wiedział, że musi być tak samo blady jak siedzący przed nim mężczyzna. Ręka drżała mu tak bardzo, że jej wibracje odczuwał w całym ciele, tak jakby cierpiał na chorobę Parkinsona.
Błagam, błagam, zrobię wszystko...
Jeszcze nigdy z taką pasją nie prosił wszystkich otaczających go dobrych duchów o pomoc.
I kiedy panika już prawie nim zawładnęła i zaczęło brakować mu powietrza, wtedy to dostrzegł...
Na twarzy Severusa, zamiast cierpienia, pojawiła się... ulga, zmarszczki wygładziły się, a z ust wydobyło się ciche westchnienie. Tak, jakby ból powoli odpływał. Biała jak papier twarz zaczęła nabierać kolorów, oddech stawał się coraz głębszy i regularniejszy, napięte ciało rozluźniało się.
Harry poderwał głowę i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w oblicze Severusa. Mężczyzna powoli uniósł powieki. W zamglonych, czarnych oczach pojawiło się światło.
Harry wstrzymał oddech, kiedy ciemne spojrzenie spoczęło na nim. Otworzył usta, ale miał tak dużą gulę w gardle, że nie mógł wypowiedzieć słowa. Jego serce wciąż waliło jak oszalałe i nie mogło się uspokoić. Ścisnął dłoń Severusa i z trudem przełknął ślinę.
- Boli cię coś? - zapytał cicho. Severus pokręcił głową. Harry poczuł, jak po jego skórze spływa chłodna ulga, wypłukując kąsający mu wnętrzności strach.
Udało się. Naprawdę się udało!
Dziękuje, dziękuję!
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem, że... - zająknął się i przeniósł wzrok na ranę. Maść wsiąknęła w skórę, a wysuszone fragmenty zamieniły się w pył i opadły na podłogę. Przesunął się bliżej, ściskając bezwładną dłoń jeszcze mocniej. Pochylił się i złożył na niej pocałunek. Potem następny. I następny. - Nie chcę już nigdy więcej tak się o ciebie bać. To było straszne...
Severus żył. Wszystko było już dobrze. Uratował go.
- Tak się cieszę - mruczał, pomiędzy pocałunkami. - Nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił. Nie mogę... nie mogę... Proszę, uważaj następnym razem. Opiekowałem się Krakwatami z Hagridem i wiem, co one potrafią. Proszę, posłuchaj mnie ten jeden jedyny raz. Jeżeli już musisz tam chodzić, to zawsze zabieraj ze sobą esencję macierzanki. One nienawidzą jej zapachu. Będą się trzymały od ciebie z daleka i nigdy już... nie zrobią ci krzywdy. Nie chcę się całymi nocami zamartwiać, że cię zaatakują. A jeżeli coś się stanie, to wyślij mi wiadomość przez kamień. Obiecaj mi, że to zrobisz! Severusie? - Spojrzał w górę, uderzony milczeniem mężczyzny.
Severus patrzył na niego tak, jakby Harry mówił w innym języku. Wyglądał na nieco oszołomionego i Harry pomyślał, że może jeszcze nie do końca doszedł do siebie. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie i konsternacja.
Po chwili uniósł prawą rękę i, nie odrywając tego dziwnego spojrzenia od Harry'ego, dotknął jego policzka i pogładził go.
- Nie musisz się o mnie... martwić - wyszeptał nieco zachrypniętym głosem i Harry miał wrażenie, że ostatnie słowo wymówił w taki sposób, jakby nigdy wcześniej go nie używał. A przynajmniej nie w stosunku do siebie. - Nic mi nie będzie.
- Jasne, że muszę - odparł Harry, pozwalając, by jego usta rozciągnęły się w łagodnym uśmiechu. - I nawet mnie nie proś o to, abym tego nie robił, bo to tak, jakbyś kazał mi przestać oddychać. Posłuchaj... jeżeli ktoś lub coś zrani ciebie to... tak jakby zranił mnie. Nie umiem tego wytłumaczyć. Ale ja też to odczuwam. Jesteś dla mnie wszystkim i nie mogę znieść myśli, że...że... no wiesz, o co mi chodzi?
Ale po twarzy Severusa nie widać było, że wiedział, o czym mówi Harry. Wciąż przyglądał mu się tym samym, oszołomionym wzrokiem, choć Harry mógł dostrzec na jego obliczu pewnego rodzaju zakłopotanie. I chłopak pomyślał, że chyba najwyższa pora się przymknąć.
- Jeszcze tylko... obiecaj, że zrobisz tak, jak mówiłem, i będziesz na siebie uważał. Obiecaj mi. - Sam był zaskoczony desperacją w swoim głosie.
Mężczyzna wciąż mu się przyglądał, nie przestając głaskać jego policzka, jakby robił to zupełnie nieświadomie.
- Obiecuję - odezwał się w końcu cichym, głębokim głosem i Harry uśmiechnął się szeroko. Miał wrażenie, że serce zaraz wyfrunie mu z piersi z radości.
Naprawdę wszystko było już dobrze! Naprawdę!
Podniósł prawą rękę, aby dotknąć dłoni Snape'a, gładzącej jego twarz, ale skrzywił się z bólu, kiedy spróbował to zrobić. Coś stało się z jego palcami. Nie mógł nimi poruszyć. Wciąż były zgięte, jakby nadal trzymał w nich tłuczek, którym rozcierał igły.
Ręka Severusa zsunęła się z jego policzka i spoczęła na uniesionej dłoni.
- Przepraszam, nie mogę rozprostować palców - powiedział cicho, starając się, aby zabrzmiało to beztrosko, chociaż wciąż czuł kłujący ból w nadwyrężonych mięśniach. - Chyba trochę przesadziłem...
Dłoń mężczyzny owinęła się wokół zgiętych palców Harry'ego i poprowadziła je prosto do rozchylonych warg, które złożyły na nich ciepły pocałunek.
Chłopak wpatrywał się szeroko otwartymi oczami, jak Severus przyciska usta do jego dłoni. Wyglądał, jakby nie zamierzał jej wypuścić i Harry poczuł, jak jego serce niemal się roztapia i spływa na podłogę, rozgrzewając po drodze wszystkie partie ciała.
Przytulił policzek do zranionej ręki Severusa i zamknął oczy.
- Potter - usłyszał cichy głos tuż nad sobą, kiedy ciepłe usta oderwały się od jego dłoni, ale jej nie puściły. Czuł, jak gorący oddech łaskocze mu zdrętwiałe palce. - Powinieneś już...
- Wiem - przerwał mu Harry, nie otwierając oczu i nie przestając tulić się do zranionej dłoni. - Już idę. Już za chwilę...
Jeszcze tylko moment i sobie pójdzie. Naprawdę. Jeszcze tylko chwila.
Cienkie wargi ponownie przywarły do jego dłoni.
No, może... dłużej niż chwila.
* "All I ask of you" by Sarah Brightman & Josh Groban
--- rozdział 46 ---
46. All because of tie
It's the rage that took over it controls you both
But your temper's just as bad as mine is
You're the same as me
But when it comes to love you're just as blinded
Maybe our relationship isn't as crazy as it seems
Maybe that's what happens
When a tornado meets a volcano
You're in each other's face spewing venomv And these words when you spit 'em
You push, pull each other's hair
Scratch, claw, bit 'em
Throw 'em down, pin 'em
So lost in the moments when you're in 'em
Just gonna stand there and watch me burn
But that's alright because I like the way it hurts*
Mijały kolejne tygodnie. Zalegający na otaczających Hogwart wzgórzach biały puch nie poddawał się i nie topniał. Wręcz przeciwnie. Styczeń przyniósł ze sobą trzaskające mrozy, pomimo iż pogoda była naprawdę piękna. Śnieg iskrzył się w promieniach wiszącego nisko nad horyzontem słońca, a błękit nieba odbijał się w tafli zamarzniętego jeziora. Czasami w skutym lodem akwenie pojawiły się przeręble, wybite przez Wielką Kałamarnicę, której macki na tle śnieżnobiałego krajobrazu były doskonale widoczne nawet z bardzo daleka.
Zdarzało się, że Harry widział je z okna swojego dormitorium. Widział również patrolującego skraj Zakazanego Lasu Hagrida ze swoim wiernym brytanem Kłem, biegnącym przy jego nodze. Zawsze wtedy zastanawiał się również, czy Hagrid natrafił w śniegu na jakiekolwiek ślady pozostawione przez dwie pary stóp. Ale podejrzewał, że Severus skrupulatnie je usuwał.
Kilka razy starał się powrócić do tamtego wydarzenia, ale Mistrz Eliksirów zawsze ucinał temat, co niezmiernie Harry'ego denerwowało i mieli już o to parę kłótni. Ale wrodzona ciekawość, nieustępliwość i pragnienie, aby wydobyć prawdę za wszelką cenę, choćby była najgłębiej zakopana, doprowadziły do tego, że udało mu się wyciągnąć od mężczyzny kilka informacji.
To prawda, że szkolił Notta na Śmierciożercę. To prawda, że robił to w Zakazanym Lesie, gdzie uczył go czarnomagicznych klątw. To prawda, że Dumbledore zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież dla wiarygodności Severusa jako szpiega musiał na to zezwolić, ale wcale a wcale nie był tym zachwycony. Harry wiedział o tym wszystkim, ale wciąż odczuwał uścisk w żołądku za każdym razem, kiedy widział dwie kropki sunące nocą w kierunku Zakazanego Lasu. Nie był to już jednak uścisk zazdrości, jak na początku, tylko uścisk strachu. Co prawda Snape dotrzymał obietnicy i nosił ze sobą wyciąg z macierzanki, ale i tak nic nie mogło zapewnić Harry'ego, że pewnego dnia Severusowi nie przydarzy się coś złego. Dobrą wiadomością było jedynie to, że Mistrz Eliksirów ograniczał te wyjścia do minimum, tłumacząc się brakiem czasu. Najdziwniejsze było jednak to, że Severus wydawał się być poważnie zirytowany tym, że Harry uratował mu życie. A nawet stwierdził, że "całe to przedstawienie" było kompletnie niepotrzebne, ponieważ gdyby naprawdę było z nim źle, to udałby się do Dumbledore'a, ale Harry wiedział, że wcale by tego nie zrobił. Był na to zbyt dumny.
Przez pierwsze trzy dni po tym wydarzeniu Snape był dla niego wyjątkowo chłodny, jakby miał do Harry'ego pretensje, ale zdarzały się takie momenty, kiedy patrzył na Harry'ego... inaczej. Chłopak nie był głupi i nie oczekiwał żadnej wdzięczności, zresztą Snape mu już tyle razy uratował życie, że absolutnie nie miał wobec niego żadnego długu wdzięczności. To raczej Harry miał jeszcze kilka rat do spłacenia.
Często rozmawiali. Harry starał się unikać tematów związanych ze swoim ojcem, Syriuszem albo Lupinem, ale nie potrafił powstrzymać się od pytań o Voldemorta i o to, dlaczego właściwie Severus do niego dołączył, ale nigdy nie udało mu się uzyskać odpowiedzi, która by go usatysfakcjonowała, ponieważ Snape od razu zbaczał z tematu.
Harry był bardziej otwarty. Opowiedział Severusowi o dzieciństwie spędzonym u Dursleyów; o tym, jak dowiedział się, że jest czarodziejem; o tym, jak na pierwszym roku podejrzewał Severusa o to, że chce zdobyć kamień filozoficzny (co mężczyzna skwitował pogardliwym prychnięciem); o tym, jak dowiedział się o Komnacie Tajemnic. Rozważnie nie przyznał się do tego, że to Hermiona ukradła mu skórkę boomslanga i muchy siatkoskrzydłe na drugim roku, a na czwartym Zgredek podwędził z jego zapasów skrzeloziele, ale uznał, że powinien powiedzieć o tym, że to on i Hermiona uwolnili Syriusza na trzecim roku. Awantura, która po tym wybuchła, była nie do opisania, a na następnej lekcji Snape nie omieszkał odjąć Hermionie dwudziestu punktów za perfekcyjnie uwarzony eliksir, a Harry'emu trzydziestu za "oszukiwanie i podstępy", ponieważ jego eliksir "był zbyt dobry, aby mógł go uwarzyć sam!". W świetle tych wydarzeń Harry uznał za rozsądne nie wspominać o tym, że naprawdę ugrzązł na schodach wtedy, gdy Severus w piżamie błądził po stopniach, przekonując Moody'ego, że "tutaj gdzieś jest Potter! Potter w swojej pelerynie niewidce!" oraz, że na trzecim roku jego głowa naprawdę przebywała w Hogsmeade bez pozwolenia. Chociaż podejrzewał, że Severus i tak pewnie domyśla się prawdy. Ale to przecież nie była jego wina, że ciągle wpadał w kłopoty! To kłopoty ciągle wpadały na niego.
Oczywiście, poza rozmowami, Snape czasami pomagał Harry'emu w nauce i za każdym razem, kiedy to robił, chłopak czuł w środku coś ciepłego i niezwykle miłego. Zawsze marzył o kimś... starszym. Kimś doświadczonym, do kogo mógłby się zawsze zwrócić w razie jakichkolwiek problemów, nie czując się przy tym głupio. Przez krótki czas kimś takim był Syriusz. Ale teraz, kiedy go zabrakło...
To prawda, że Snape czasami nie mógł się powstrzymać od złośliwych komentarzy na temat jego wiedzy i umiejętności, ale Harry wiedział, że taki ma charakter i już dawno przestał się nimi przejmować.
Raz, po jakimś wyjątkowo intensywnym seksie, Harry zebrał się na odwagę i zapytał Snape'a o hasło do jego komnat, żeby "mógł mu robić niespodzianki". Ale mężczyzna stwierdził, że niespodzianki najczęściej traktuje wyjątkowo bolesnymi urokami i temat ugrzązł w martwym punkcie. Jednak Harry poprzysiągł sobie, że kiedyś wyciągnie to od niego. Przecież co było większym dowodem zaufania niż podarowanie komuś hasła do swoich komnat?
Szkoła rozkręciła się w pełni i Harry miał wrażenie, że z dnia na dzień ma coraz więcej nauki. Uczył się i uczył, ale nauki, zamiast ubywać, wciąż tylko przybywało, co wydawało się niemożliwe. Pewnie to wina całej tej magii wiszącej w powietrzu. Wypaczała rzeczywistość. Przynajmniej tę związaną z pracami domowymi.
Wydawało się, że skoro Ron i Hermiona oficjalnie zostali parą, to Hermiona powinna przychylniej traktować swojego chłopaka i pomagać mu w lekcjach, ale ona stała się jeszcze bardziej wymagająca, twierdząc że "nie będzie chodziła z półgłówkiem". Tak więc Ron i Harry czasami ślęczeli nad lekcjami do bardzo późna, podczas gdy ona świergotała sobie w najlepsze z Ginny. Ale Ron, z jakichś niezrozumiałych powodów, ograniczał się jedynie do złorzeczenia pod nosem, a kiedy Hermiona prosiła, aby powtórzył, tak głęboko zapadał się w fotelu, że Harry widział jedynie czubek jego rudej czupryny i zaczerwienione uszy.
Oczywiście ich związek nie przeszedł bez echa wśród pozostałych uczniów. Lavender Brown stała się nagle wyjątkowo chłodna i wyniosła w stosunku do Hermiony, Ernie McMillian przestał mówić Ronowi "cześć" na korytarzu, a Ślizgoni mieli nowy temat do żartów. Głównymi tematami ich głośnych rozmów prowadzonych na korytarzach i w Wielkiej Sali były: "Czy Granger cytuje w łóżku fragmenty z podręczników?", "Czy Weasley zaczął już odkładać forsę na kolejną gromadkę rozczochranych rudzielców?", "Czy ich dzieci będą się nazywały Panna-Wiem-To-Wszystko i Weasley-Jest-Naszym-Królem?", "Czy Potter czasami się do nich przyłącza?" i "Czy Weasley nie boi się, że jego dzieci będą bardziej podobne do Pottera, niż do niego?"
Ron zdawał się to znosić nawet całkiem nieźle, dopóki pewnego dnia nie podszedł do niego na korytarzu Zabini i nie zapytał, czy chce zarobić trochę forsy. Na zdziwione spojrzenie Rona oświadczył, że stawia wszystko, co ma, że Ron nie widział nawet skrawka majtek Granger.
Tym razem Ron nie wytrzymał i rzucił się na Ślizgona z pięściami, a Harry i Neville ledwie go od niego odciągnęli. Na szczęście w pobliżu nie było wtedy żadnego nauczyciela, ale Zabini, który skończył z podbitym okiem, odgrażał się Ronowi, że za to zapłaci.
Następnego dnia podczas obiadu, kiedy Hermiona udała się już do biblioteki, Ron odciągnął Harry'ego na bok i powiedział, że czuje coś dziwnego i że coraz bardziej swędzi go skóra. Wszędzie. Zanim skończył mówić, drapał się już tak zawzięcie po rękach, klatce piersiowej, szyi i wszystkim, czego był w stanie dosięgnąć, że zostawiał na skórze biało-czerwone smugi.
Harry natychmiast domyślił się, czyja to sprawka, i zaciągnął przyjaciela do pani Pomfrey. Niestety pielęgniarka oświadczyła, że maść na tego typu dolegliwości właśnie się skończyła i może mu dać jedynie coś, co przejściowo złagodzi objawy. I jeżeli chce, to może się udać do profesora Snape'a, który zazwyczaj ma zapasowy słoik.
Ron oczywiście pospiesznie oświadczył, że nie chce, pozwolił wlać w siebie jakiś eliksir i, drapiąc się jeszcze od czasu do czasu w niektórych miejscach, wyszedł ze skrzydła szpitalnego, wymyślając po drodze tortury, jakim podda Zabiniego, jeżeli tylko przestanie go wszystko tak cholernie swędzieć.
- Chodźmy do Snape'a - odezwał się Harry w połowie drogi.
- ...a potem złapię go i przywiążę do tego wielkiego słupa... CO?
- Do Snape'a. Po tę maść. Przecież słyszałeś, co powiedziała Pomfrey. Ten eliksir pomoże ci tylko na chwilę.
Ron spojrzał na Harry'ego tak, jakby nagle wyrósł mu ogon. Rozdwojony na końcu.
- Zwariowałeś? Myślisz, że ten nietoperz mi cokolwiek da? Prędzej mnie wyśmieje i wywali na zbity pysk. I odbierze punkty za zakłócanie mu spokoju.
Harry przewrócił oczami.
- On jest nauczycielem, Ron. Musi ci pomóc.
- Ha ha. To miał być dowcip, tak? Snape ma mi pomóc, tak? Ha ha. Bardzo śmieszne.
- Wolisz sobie zdrapać skórę? - Harry nie dawał za wygraną. - No chodź. Przecież cię nie zje. - Złapał go za rękaw i zaczął ciągnąć w stronę lochów.
- Nigdzie nie idę. Zostaw mnie. - Ron zatrzymał się nagle i wyszarpnął rękę.
Harry poczuł irytację. Dlaczego ten głupek niczego nie rozumie? Przecież Snape jest... Snape'em. No tak. Wrednym draniem, którego wszyscy nienawidzą. Czasami o tym zapominał.
- Wolisz pokazać się Hermionie w takim stanie?
To był cios poniżej pasa. Ale skuteczny.
- N-no dobra. Ale zapytamy tylko raz. Jak powie 'nie', to się zwijamy.
Harry uśmiechnął się i pociągnął przyjaciela po schodach w dół. Kiedy znalazł się przed drzwiami do gabinetu Mistrza Eliksirów, w ostatniej chwili powstrzymał się od dotknięcia ich dłonią, tak jak zawsze to robił. Wypchnął Rona do przodu i kazał mu zapukać. Rudzielec stuknął dwa razy w drewnianą powierzchnię i po dwóch sekundach oświadczył:
- Cóż, chyba go nie ma. Wracajmy.
Jednak widząc minę Harry'ego, cofnął się i z westchnieniem zapukał ponownie, tym razem głośniej. Po chwili usłyszeli kroki i drzwi uchyliły się.
- Weasley? - W głosie Snape'a zabrzmiało zaskoczenie i irytacja jednocześnie. Kiedy drzwi uchyliły się bardziej, Severus dostrzegł stojącego za plecami Rona Harry'ego. Jego czarne brwi zmarszczyły się. - Potter? Czego chcecie? - warknął swoim najbardziej odpychającym tonem.
- Ee, to pomyłka - mruknął cicho Ron i już miał odejść, kiedy Harry złapał go za szatę i ustawił z powrotem na miejscu.
- Panie profesorze - zaczął, widząc że Ron najwyraźniej prędzej połknie własny język, niż odważy się Snape'a o coś poprosić. - Uczniowie pańskiego domu wsypali coś Ronowi do soku dyniowego i teraz wszystko go swędzi. Pani Pomfrey powiedziała, że tylko pan ma na to maść.
Oczy Severusa zmrużyły się.
- Och, cóż za tragedia - powiedział z mściwym uśmiechem na cienkich wargach. - Niestety pan Weasley będzie musiał wytrzymać, ponieważ tak się składa, że właśnie zużyłem cały słoik.
- No to trudno - mruknął Ron i znowu spróbował ucieczki, ale Harry po raz kolejny mu ją udaremnił.
- Ale Ron naprawdę jej potrzebuje - powiedział z naciskiem Harry, widząc wbijające się w niego niczym skalpel źrenice. Spojrzał na mężczyznę z wypisanym w oczach błaganiem, bezgłośnie wypowiadając "proszę".
Snape skrzywił się i zerknął na wpatrującego się we własne stopy i drapiącego się po ramieniu Rona.
- Chociaż.... - zaczął takim tonem, jakby każde wypowiedziane słowo musiał z siebie wypluwać - ...może i zostało trochę. Zaczekajcie.
Po tych słowach odwrócił się i zamknął im drzwi przed nosem. Harry szybko musiał przybrać neutralny wyraz twarzy, kiedy Ron odwrócił się do niego z szeroko otwartymi oczami i taką miną, jakby właśnie dowiedział się, że został wybrany do narodowej reprezentacji Quidditcha.
Jednak zanim zdążył otworzyć usta i coś powiedzieć, w drzwiach ponownie pojawił się Snape, wyciągając w jego stronę zakorkowany, nietknięty słoik.
- Smaruj dwa razy dziennie - wypluł z siebie z takim trudem, jakby każde słowo raniło mu gardło. - A jeżeli coś zostanie, to zanieś do skrzydła szpitalnego. I więcej nie zawracajcie mi głowy.
Zanim zamknął drzwi, Harry obdarzył go jeszcze promiennym uśmiechem. Oczy Severusa rozszerzyły się na moment, by po chwili zniknąć za drewnianą powierzchnią drzwi.
Ron był w takim szoku, że odezwał się dopiero wtedy, kiedy dotarli pod klasę Zaklęć, stwierdzając że najwyraźniej Snape ma dzisiaj Dzień Dobroci Dla Skrzatów Domowych.
Harry nie odpowiedział, ale czuł wewnątrz siebie ogromną radość i podejrzewał, że gdyby pozwolił jej zamienić się w uśmiech, to odpadłby mu czubek głowy.
Seks.
Cóż, trudno ukryć, że był on najważniejszy. Harry już dawno przestał liczyć, ile razy w ciągu tygodnia go uprawiali. A czasami również w ciągu dnia. W każdym miejscu, które się do tego nadawało. I o każdej porze.
Obaj byli całkowicie uzależnieni od seksu. Ale Harry'emu wydawało się, że Snape jeszcze bardziej. Chociaż sam nie potrafił przestać myśleć o seksie nawet podczas posiłków albo lekcji. Dochodziło już do tego, że kiedy nie mógł się spotkać z Severusem, to musiał sobie obciągnąć, ponieważ miał wrażenie, że jeżeli tego nie zrobi, to eksploduje.
Zresztą niekiedy podejrzewał, że mężczyzna odczuwa jeszcze większą potrzebę. Wystarczyło, że Harry dostawał jedną krótką wiadomość Przyjdź! i od razu wiedział, w jakim Snape jest stanie. Wiedział, że kiedy tylko przekroczy próg jego komnat, natychmiast zostanie rzucony na podłogę albo przyciśnięty do drzwi i tak zerżnięty, że następnego dnia znowu będzie miał problemy z chodzeniem.
Kilka razy Snape czekał na niego już z opuszczonymi spodniami i sterczącym sprężyście w jego kierunku penisem, a Harry bez słowa opadał na kolana i połykał go niemal w całości, czując na sobie wzrok mężczyzny, przyglądającego mu się błyszczącymi chorobliwie w ciemności oczami, tak jakby nigdy nie miał dosyć i wciąż było mu mało...
Harry uwielbiał lizać i ssać miękkie, soczyste jądra Severusa, ponieważ mężczyzna wydawał wtedy z siebie tak donośne jęki, że Harry czasami niemal dochodził tylko od słuchania ich. Po jakimś czasie Snape sam już unosił swojego penisa, dając Harry'emu jak największy dostęp do tego wrażliwego miejsca, a chłopak tak sprawnie nauczył się posługiwać językiem, że czasami wystarczyło tylko kilka celnych liźnięć, by na jego włosach osiadła gęsta sperma, niczym jakiś ekskluzywny szampon.
Największym jego problemem było to, że niemal przez cały czas chodził podniecony. A już w szczególności, kiedy znajdował się na lekcji Eliksirów i nie potrafił spoglądać na swojego Mistrza Eliksirów, sunącego powoli przez klasę i obrzucającego wszystkich tym cudownie surowym spojrzeniem, bez odczuwania pewnego rodzaju napięcia w dolnych partiach ciała. Zawsze miał z tym trudności, ale ostatnio ten problem stał się jeszcze bardziej napięty. A raczej naprężony. I nie pomagało nawet myślenie o żabich mózgach, czy odchodach mantykor. Kiedy tylko jego umysł nawiedzała wizja, w której ten poważny mężczyzna, którego wszyscy się bali, jeszcze nie tak dawno temu spuszczał mu się na twarz albo dyszał mu do ucha, że "zerżnie go tak, że nie będzie mógł dzisiaj usiąść", zaczynał drżeć niekontrolowanie i miał ogromne kłopoty z tym, aby posiekać korzonki mandragor tak, żeby nie poucinać sobie palców.
Wiele razy Harry zastanawiał się, czy to normalne. To znaczy, czy wszystkie pary tak mają, że myślą tylko o tym, kiedy i w jakiej pozycji to tym razem zrobią. Raz czy dwa próbował nawet podpytać o to Rona, ale przyjaciel spoglądał tylko na niego z mieszaniną zażenowania i przygnębienia i przebąkiwał coś w stylu: "wiesz, jakie są dziewczyny..."
Harry nie wiedział. Mógł się tylko domyślać. Podejrzewał jedynie, że wcale nie mają ochoty na seks tak często jak chłopcy. Że jeżeli w parze pojawia się dziewczyna, to seks zostaje automatycznie zredukowany do niezbędnego minimum. A przecież nastoletni chłopcy myślą o nim przez cały czas. I jeżeli ilość testosteronu w jakiejś parze jest podwójna, to seks staje się numerem jeden. W parach damsko-męskich dziewczyny zazwyczaj hamują popędy swojej męskiej połówki, a gdy spotyka się mężczyzna z mężczyzną, nie ma kto hamować tych popędów i dochodzi do wiecznej, nieprzerwanej erupcji.
To właśnie dlatego, gdy czasami nie mogli wytrzymać, spotykali się nawet pomiędzy lekcjami w jednym, umówionym schowku na drugim piętrze. Nic nie mogło się równać z tym dreszczem podniecenia, kiedy Harry po wyjściu z klasy odczytywał wiadomość Schowek. Teraz! i, wykręcając się potrzebą pójścia do toalety, biegł w umówione miejsce, gdzie czekał już na niego Severus. Nie marnowali czasu na zbędne rozmowy, zdarzało się, że nie zamieniali ze sobą nawet słowa. Po prostu mężczyzna brał go przy ścianie, dysząc mu do ucha i niemal miażdżąc go w swoich dłoniach, jak gdyby pragnął go tak bardzo, że mógłby go zetrzeć na proch. Czasami Harry miał zadrapania na policzku od chropowatych, kamiennych ścian schowka albo pełnej drzazg powierzchni drzwi, ale Severus zawsze skrupulatnie usuwał wszystkie ślady, pozostawiając jedynie te niewidoczne dla oka.
Po jakimś czasie Harry również zaczął wysyłać mu takie "zaproszenia na spotkania". Jednak Mistrz Eliksirów nie zawsze się na nie stawiał, chociaż jeżeli już to robił, to zawsze z pewną dozą nonszalancji, jak gdyby próbował udawać, że zjawił się tam przypadkowo i po prostu przechodził obok. Lecz kiedy już dobrał się do Harry'ego, to robił to z takim zapałem, że za każdym razem Harry musiał się głęboko zastanawiać, zanim ponownie wysyłał zaproszenie.
Ale i tak to robił.
*
Cholera!
Nie powinien był na niego patrzeć. Czuł, że jest twardy, a przecież za dziesięć minut zaczynają się Eliksiry!
Westchnął i ponownie zerknął na siedzącego przy stole nauczycielskim Severusa.
Jeszcze nigdy nie robili tego przed Eliksirami... W zasadzie to sam nie wiedział dlaczego. Podejrzewał, że zapewne istnieje jakiś powód, ale w tej chwili jakoś nie miał ochoty się nad nim zastanawiać. Miał ochotę tylko na jedno.
A tam! Walić to wszystko!
- Zapomniałem czegoś - rzucił do Rona i Hermiony, wstając od stołu. - Idźcie beze mnie. Dołączę do was.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali, bardzo wyraźnie czując na sobie odprowadzające go spojrzenie ciemnych oczu. Kiedy tylko minął drzwi, wsadził rękę do kieszeni, zacisnął ją na kamieniu i wysłał:
Schowek. Teraz!
Zarzucił torbę na ramię i pobiegł na drugie piętro. Wśliznął się do schowka i zapalił różdżką stojącą na półce świecę.
Rzucił torbę w kąt i oparł się o ścianę, zastanawiając się, czy Severus się zjawi. Wpatrywał się w drzwi niczym jastrząb, słysząc bicie własnego serca oraz krew przepływającą przez jego ciało i kumulującą się w podbrzuszu, kiedy tylko wyobrażał sobie, co będą robić.
Czuł, że z niecierpliwości drżą mu ręce. Musiał sobie ulżyć chociaż na chwilę. Ostrożnie zsunął spodnie na biodra i dotknął swojego ciepłego penisa, czując natychmiastowe szarpnięcie w okolicach lędźwi.
Och, lepiej tego nie robić! Nie, lepiej zaczekać na te długie, pajęcze palce, które już niedługo owiną się wokół niego i...
Klamka poruszyła się i Harry poczuł, że jego serce przemieściło się aż do gardła. Drzwi otworzyły się i do środka wśliznął się Severus.
- Potter. Zdajesz sobie sprawę, że za chwilę obaj powinniśmy być na lekcji? - zapytał szeptem, stojąc przy samych drzwiach i nie zbliżając do chłopaka, chociaż jego zmrużone oczy zachłannie przesunęły się wzdłuż całej sylwetki Harry'ego, najdłużej zatrzymując się na coraz bardziej ekspresyjnie domagającej się uwagi erekcji. - Być może po Eliksirach...
- Mamy jeszcze całe siedem minut - szepnął zadziornie Harry, zbliżając się do Severusa i spoglądając w górę na jego zaciśnięte w cienką linię usta. Mężczyzna wzdrygnął się lekko i oblizał wargi. Jego oczy zdawały się błyszczeć czymś znacznie gorętszym niż tylko odbitym w nich światłem świec. - Jeżeli się pospieszymy... - mówił dalej Harry z tym samym zuchwałym uśmiechem na ustach - ...to może będziemy nawet przed wszystkimi.
Nie czekając na odpowiedź najwidoczniej walczącego ze sobą Severusa, sięgnął do jego zamka i rozsunął go. Wsunął dłoń w spodnie, zacisnął palce wokół ciepłego penisa i wyciągnął go. Był taki gruby i ciężki. Idealny.
Powoli, niemalże leniwie przesunął dłoń wzdłuż trzonu, naciągając napletek i rozkoszując się widokiem głębokiej zmarszczki przyjemności, która pojawiła się na czole Severusa. Mężczyzna przymknął oczy i westchnął. Harry przesunął dłoń z powrotem, czując pod palcami twarde, pulsujące żyłki. Stanął na palcach, przysunął twarz do ucha Severusa i wyszeptał:
- Chcę, żebyś mi go wsadził...
To stało się niemal natychmiast. Mężczyzna wydał z siebie głośny, prawie zwierzęcy pomruk, odwrócił go szarpnięciem i rzucił na ścianę. Harry usłyszał odgłos rozrywanego materiału i dopiero po chwili zorientował się, że to jego koszula. W tym samym momencie poczuł gorące, opętańcze pocałunki na karku i plecach oraz śliską erekcję wbijającą się w niego tak gwałtownie, że na chwilę stracił dech w płucach. Zanim zdołał rozgraniczyć te dwa doznania, dołączyło jeszcze trzecie. Chłodna dłoń, oplatająca się wokół jego rozgrzanego penisa. Przesuwająca się po nim w rytmie pchnięć. Obciągająca mu. Ściskająca i maltretująca jądra. I wyciągająca z niego orgazm niemal siłą.
Doszli prawie w tym samym momencie. Harry pierwszy, drapiąc kamienne ściany i przyciskając do nich rozgrzane wargi. Snape chwilę później, dysząc ciężko i wbijając zęby w nagie ramię Harry'ego.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem w niewielkim pomieszczeniu były dwa nierówne, płytkie oddechy. A po chwili także zachrypnięty szept Mistrza Eliksirów:
- Jesteśmy spóźnieni.
Harry oderwał policzek od ściany i poprawił przekrzywione okulary.
- Hę?
- Zbieraj się, Potter. - Głos mężczyzny był już niemal całkowicie opanowany. Jak on mógł tak szybko dojść do siebie? I to po czymś takim? Harry miał tylko nieprzyjemne wrażenie, że zaraz się przewróci. - Reparo - mruknął Severus i Harry poczuł, że jego koszula ponownie jest w jednym kawałku. - Idę pierwszy. A ty masz się zjawić za pięć minut.
I już go nie było.
Harry oderwał się od ściany i oparł o nią plecami, wciąż dysząc i próbując doprowadzić się do porządku. Drżały mu uda i był spocony. Wiedział, że jego twarz musi wyglądać jak dżem malinowy.
Podciągnął spodnie, wsadził w nie koszulę, mocniej zawiązał poluzowany krawat i spróbował przygładzić włosy. Czuł się tak niesamowicie rozluźniony i szczęśliwy, że w zasadzie było mu wszystko jedno, czy spóźni się piętnaście minut, czy pół godziny.
Przecież Snape nic mu za to nie zrobi...
Jego przewidywania zostały jednak zweryfikowane tuż po przekroczeniu progu klasy. Zdążył tylko zerknąć na wiszący na ścianie zegar i uświadomić sobie, że spóźnił się dwadzieścia minut, kiedy dotarł do niego kąśliwy głos Mistrza Eliksirów:
- Och, pan Potter. Cóż za niespodzianka... Jeżeli ma pan ważniejsze sprawy od punktualnego zjawienia się na mojej lekcji, to droga wolna, może pan do nich wracać.
Harry poczuł, że opada mu szczeka.
- Yy... - wydukał, czując na sobie spojrzenia wszystkich znajdujących się w klasie uczniów. Ślizgoni byli wyraźnie rozbawieni, zresztą część Gryfonów również. Tylko Ron, Hermiona i Neville patrzyli na Harry'ego ze zmarszczonymi brwiami.
- Może zaczniemy od odebrania Gryffindorowi - nauczyciel zerknął za zegar i odczekał chwilę - no, teraz już dwudziestu jeden punktów za spóźnienie. Dodajmy do tego okrągłe dziesięć punktów za niechlujny wygląd i fragment wystającej koszuli. - Harry błyskawicznie spojrzał w dół i poprawił koszulę, czując że w jego sercu zażenowanie walczy o pierwsze miejsce ze złością. - Może nauczy cię to, że na moje lekcje się nie spóźnia, Potter. Bylibyśmy także niezmiernie wdzięczni, gdybyś zechciał opowiedzieć nam, co też tak ważnego cię zatrzymało. - Twarz mężczyzny wyrażała jedynie mściwą satysfakcję i Harry czuł, że zaczyna się trząść z gniewu.
Jak on śmie? Ten wredny, chamski, paskudny...
Musiał coś wymyślić. I to szybko!
- Ee... No bo ja... yy... no więc...
Severus przekrzywił lekko głowę i zapytał, rozglądając się po klasie:
- Czy ktoś zna ten język? Chyba potrzebujemy tłumacza.
Ślizgoni wybuchnęli śmiechem. Seamus i Dean również. Nawet Parvati i Lavender zagryzły wargi.
Na policzki Harry'ego wypłynął rumieniec upokorzenia. Jeszcze przed chwilą ten sukinsyn pieprzył go bez opamiętania, pieszcząc jego penisa tak, jakby to była najcudowniejsza zabawka pod słońcem, a teraz szydził z niego przy całej klasie. Harry aż wibrował z wściekłości i z trudem powstrzymywał się, by nie rzucić ciętej riposty.
- Siadaj, Potter. I nie waż się więcej spóźniać.
- Niech się pan nie martwi, profesorze. Nie spóźnię się już na żadną lekcję - wypluł z siebie Harry głosem ociekającym goryczą zmieszaną z płonącym gniewem.
Severus zmarszczył brwi.
- I kolejne dziesięć punktów za ton, panie Potter - warknął. - A teraz spokój - syknął w stronę zaśmiewających się nadal Ślizgonów, którzy natychmiast się uciszyli.
Harry podszedł do ławki i usiadł obok Rona. Jego dłonie tak mocno zacisnęły się w pięści, że miał problem z rozprostowaniem ich.
Wiedział, że Snape nie mógł mu tego puścić płazem, nie przed całą klasą, ale wcale nie musiał być aż tak wredny! Wyglądał, jakby był wściekły na Harry'ego za to, że przez niego spóźnił się na własną lekcję.
Co za drań! Niech no tylko spróbuje przysłać mu wiadomość o spotkaniu! Niech tylko spróbuje...
*
Severus spróbował. Dwa dni później.
Kiedy Harry szedł do schowka, przez całą drogę wmawiał sobie, że idzie tam tylko po to, żeby powiedzieć mu, co o nim myśli!
Cicho zamknął za sobą drzwi i spojrzał na majaczącą w zalegającym w kącie cieniu wysoką, otuloną peleryną sylwetkę. Obserwującą go niczym czający się w mroku drapieżca.
- Mam zaraz Historię Magii. Nie mogę się spóźnić - oświadczył chłodno, starając się zignorować głośne bicie serca. - Chciałem ci to tylko powiedzieć.
Cofnął się i sięgnął do klamki, ale w tym samym momencie coś mignęło i drzwi rozjarzyły się czerwienią. Wiedział, co to oznacza.
- Wypuść mnie - warknął, pociągając za klamkę, chociaż wiedział, że jest to bezcelowe. - Mam lekcję. Naprawdę nie mogę się spóźnić. - Starał się, aby brzmiało to przekonująco, chociaż chyba nie bardzo mu to wychodziło. Każdy wiedział, że Binns nie zauważyłby niczego nawet wtedy, gdyby na lekcji nie zjawił się ani jeden uczeń.
W odpowiedzi usłyszał tylko dochodzące z kąta pogardliwe prychnięcie.
To otworzyło w nim tamę.
Odwrócił się na pięcie i wypluł z siebie na jednym oddechu:
- Jak mogłeś tak mnie potraktować? To było tak wstrętne, że nie mieści mi się to w głowie! Jesteś plugawym, nikczemnym, chamskim, wrednym, niegodziwym, podłym bydlakiem!
Severus zrobił krok w jego stronę, wychodząc z cienia. Uśmiechał się w taki sposób, że Harry'emu zakręciło się w głowie i ugięły się pod nim kolana, a serce i żołądek zamieniły się miejscami. Czarne oczy lśniły w ciemności.
- Cały ja - wyszeptał ochryple Snape i zanim Harry zdążył zaczerpnąć tchu, jego koszula już była rozrywana, a on sam pochłaniany przez chciwe usta i dłonie.
Penis wsuwający się w niego aż po same jądra. Trzask rozbijających się o kamienną posadzkę okularów. Jęki mieszające się ze sobą w kakofonii sapnięć, pomruków i westchnień. Usta szepczące mu do ucha takie rzeczy...
O tak, naprawdę byli uzależnieni.
Od siebie.
Leżąc w ciemności na łóżku i próbując znaleźć taką pozycję, aby pulsujący boleśnie tyłek nie doskwierał mu aż tak bardzo, Harry zastanawiał się, dlaczego, do diabła, założył ten pieprzony krawat?!
Kiedy zorientował się, że to ten krawat, mógł jeszcze wycofać się, uciec. Dlaczego tego nie zrobił?
Wciąż był lekko roztrzęsiony, a serce, ku jego irytacji, nie chciało się uspokoić. Echo huraganu, który przetoczył się przez jego wnętrze, wciąż dawało o sobie znać w pulsowaniu skroni, drżeniu rąk i wirujących mu w głowie wspomnieniach.
Po raz kolejny przewrócił się na bok i jęknął z bólu. Nie tylko z powodu pulsującego tyłka. Miał wrażenie, że każdy mięsień w jego ciele jest nadwyrężony albo rozszarpany. Nawet nie wiedział, że tyle ich ma. Dodając do tego siniaki i szramy, wyglądał i czuł się tak, jakby uciekł z pola bitwy.
I wcale nie było to dalekie od prawdy.
A wszystko przez ten cholerny krawat!
*
Harry zawiązał na szyi krawat i spojrzał w lustro. Tak, czarno-czerwone pasy idealnie pasowały do czerwonej koszuli i czarnych spodni. Nawet nie wiedział, że ma krawat w takich kolorach. Ale skoro był w jego kufrze, to znaczy, że chyba należał do niego.
Czasami, kiedy szedł do Severusa nie w porze szlabanu, tylko na przykład w weekend, musiał udawać przed przyjaciółmi, że wybiera się na randkę ze swoją "tajemniczą wybranką". A przecież nie mógłby na taką randkę pójść jak obdartus, więc, czy tego chciał, czy nie, musiał zakładać coś innego niż zwyczajowe dżinsy i koszulę.
Kiedy tylko wyszedł z Pokoju Wspólnego i znalazł się kilka pięter niżej, zarzucił na siebie pelerynę i skierował się prosto do lochów. Wśliznął się do gabinetu Mistrza Eliksirów, zdjął z siebie pelerynę i zapukał.
Drzwi otworzyły się samoczynnie. Harry wszedł do komnaty i dostrzegł Severusa, siedzącego w swoim ulubionym fotelu i nalewającego do szklanki bursztynowego płynu.
No tak. Harry już jakiś czas temu zauważył, że Snape był najwidoczniej uzależniony od tego trunku. I w ogóle od alkoholu. Pił prawie na każdym spotkaniu. Ale Harry wcale się temu nie dziwił. Podejrzewał, że gdyby miał taką pracę jak Severus, który ciągle musiał narażać swoje życie i robić te wszystkie okropne rzeczy, to też starałby się o tym zapomnieć, a co jest lepszym środkiem wymazującym pamięć od alkoholu? Nie licząc oczywiście zaklęcia Obliviate. Zresztą, gdyby zaszła taka potrzeba, to zawsze miał pod ręką swoje eliksiry trzeźwiące.
Harry zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się szeroko, kiedy Severus zerknął na niego znad szklanki.
- Dobry wieczór, Sever... - urwał nagle, gdyż jego uwagę przyciągnął jakiś emanujący z poziomu jego klatki piersiowej blask. Zresztą nie tylko jego. Severus zmrużył oczy i wbił spojrzenie w połyskujący teraz jedynie krwistą czerwienią krawat. Harry spojrzał w dół i jęknął. - O kurwa.
No pięknie. Teraz już pamiętał, skąd miał ten krawat.
Od Ginny.
Czerwień dla radości i podniecenia, a czerń dla gniewu i strachu.
Z rozszerzonymi oczami patrzył, jak krawat zaczyna migotać i powlekać się czarnymi pasami.
Trudno. Przecież Snape nie wie, co to za krawat. I najlepiej będzie, jeżeli tak zostanie.
Podszedł do fotela i usiadł, wciąż czując na sobie zaciekawione spojrzenie mężczyzny. Proporcja pomiędzy kolorami znów była taka sama, jak na początku.
- A cóż to takiego, Potter? Znowu jakaś zawoalowana metafora?
- Nie, tylko taki krawat, który pokazuje nastrój - bąknął Harry, starając się jak najszybciej zboczyć z tematu.
Snape uniósł jedną brew.
- Chciałeś mi coś przekazać w ten sposób? Przecież dobrze wiesz, że wcale nie potrzebuję takich rzeczy, żeby wiedzieć, w jakim jesteś nastroju. Twoja twarz pokazuje to aż nadto wyraźnie.
Harry zagryzł wargę.
- Nie chciałem ci niczego pokazywać. Po prostu tak go założyłem, przez przypadek. Dostałem go w prezencie i zupełnie o nim zapomniałem. A tak w ogóle, to ten wczorajszy test z antidotów był naprawdę wredny...
Ale Snape go nie słuchał. Wciąż wpatrywał się zmrużonymi oczami w krawat, który stawał się coraz ciemniejszy. Harry czuł bicie własnego serca.
No przecież chyba nie jest aż tak inteligentny ani domyślny!
- W prezencie, powiadasz? - powiedział to w taki sposób, że Harry mimowolnie się wzdrygnął. Ten ton nie zwiastował niczego dobrego. Oznaczał jedynie, że Snape coś podejrzewa...
- Następnym razem mógłbyś mnie uprzedzić, zanim zrobisz nam niezapowiedziany sprawdzian - kontynuował Harry tym samym uparcie beztroskim głosem, nawet jeżeli kątem oka widział, że krawat stał się już niemal cały czarny.
- Hmm - mruknął Severus, przekrzywiając głowę. - Krawat, który pokazuje twój strach... Cóż za tandetny, kiczowaty prezent. Naprawdę, Potter... żeby przyjąć od kogoś takie badziewie?
Harry znał to uczucie. Buzujący gdzieś na dnie żołądka gniew. Wzbierający i sięgający coraz wyżej. Oślepiający.
- To nie jest tandetny prezent! Ani kiczowaty! Ginny nigdy by... - Harry zachłysnął się i ugryzł w język, ale było już za późno.
Temperatura gwałtownie opadła i Harry miał wrażenie, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił do środka mroźny, styczniowy wiatr.
Rysy Snape'a wyostrzyły się, a w oczach zapłonęło coś lodowatego. I bardzo niebezpiecznego.
- Natychmiast go zdejmij - wycedził niezwykle cichym i groźnym głosem, mocniej zaciskając palce wokół szklanki. Wyglądał na opanowanego, ale to były tylko pozory. Harry jeszcze nie widział tak mrożącego spojrzenia. Wydawało się, że pod skórą mężczyzny płonie ogień. Kostki jego zaciśniętej wokół szklanki dłoni pobielały.
Harry mimowolnie zapadł się głębiej w fotel.
- Ale przecież to tylko...
- Bez dyskusji! - Gniewny syk Snape'a był jeszcze gorszy do jawnego wrzasku.
Harry westchnął, sięgnął do krawatu, poluzował go i zdjął przez głowę. Jeżeli aż tak bardzo mu przeszkadza, to przecież może go schować. Nie chciał zaczynać wieczoru od kłótni.
W momencie, kiedy zaczął składać krawat z zamiarem włożenia go do kieszeni, zobaczył, że mężczyzna sięga po różdżkę i wyciąga w jego stronę dłoń.
Nagłe zrozumienie uderzyło w Harry'ego tak nagle, że jego oczy rozszerzyły się gwałtownie.
Snape chciał go zniszczyć! Jego prezent! Prezent, który dostał od Ginny!
- Przecież to tylko głupi krawat - wymamrotał, zaciskając zęby i czując, że bulgoczący w jego żołądku gniew naprawdę zaczyna się spiętrzać i powoli go opanowywać.
- Zamknij się i oddaj mi go - wysyczał Severus, wyciągając oczekująco rękę i nie odrywając spojrzenia od kawałka czerwono-czarnego materiału.
Harry spojrzał na trzymaną w dłoni tkaninę.
To było chore. Snape zachowywał się jak opętany. Nie będzie słuchał kogoś takiego.
- Nie - powiedział cicho, niemal wyzywająco. Rozwinął krawat i ponownie założył go przez głowę.
Ledwie zdążył ponownie spojrzeć na twarz Snape'a, która w tym samym momencie stała się niemal trupio blada, kiedy wargi mężczyzny ułożyły się w słowa zaklęcia, a dłoń trzymająca różdżkę wysunęła do przodu.
- Accio krawat!
Lata trenowania Quidditcha i umykania przed tłuczkami opłaciły się. Widząc rozbłysk żółtego światła, Harry instynktownie odbił się stopami od podłogi i poleciał razem z całym fotelem do tyłu. Przetoczył się i wylądował na kolanach, spoglądając na Severusa wzrokiem, w którym niedowierzanie mieszało się z przerażeniem.
- Incarcerous!
W stronę Harry'ego pomknęło kilka lin, jednak chłopak szybko przetoczył się do przodu i schował za fotelem.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął zza swojego chwilowego schronienia. - Zachowujesz się irracjonalnie! Jak możesz z takiego powodu...
Nie dokończył jednak, gdyż przerwało mu kolejne zaklęcie:
- Depulso!
Fotel poleciał w kąt, uderzając w półki z książkami, które posypały się na podłogę. Harry zaczął przesuwać się na czworakach w stronę drzwi, próbując jednocześnie wyszarpnąć różdżkę z tylnej kieszeni spodni.
Odwrócił głowę akurat w tym samym momencie, w którym stojący i celujący w niego Snape, pochylił się, przewrócił stół razem ze stojącą na nim butelką, usuwając go ze swojej drogi i krzyknął:
- Flagello!
- Protego! - wrzasnął Harry w ostatnim momencie, odbijając zaklęcie, które trafiło w kolejny regał i posiekało stojące na nim książki na małe kawałeczki. W powietrzu zaroiło się od fruwających kartek.
- Ty bezczelny gówniarzu! - ryknął Snape. Wyglądał, jakby całkowicie stracił nad sobą panowanie. Był czerwony z wściekłości, a jego oczy zdawały się płonąć lodowatym ogniem, który siekał wnętrzności Harry'ego i podsycał w nim jeszcze większy opór. - Zaraz przywołam cię do porządku! Flagello!
Tym razem rozbłysk był znacznie mocniejszy. Harry ponownie wyczarował tarczę, ale w momencie, kiedy zaklęcie Snape'a w nią trafiło, wiedział już, że była zdecydowanie za słaba. Próbował ją utrzymać, ale zaklęcie tnące przewiercało się przez nią coraz głębiej, sięgało coraz dalej, aż...
Tarcza pękła. Harry uchylił się i poczuł na policzku piekące chlaśnięcie. Coś za nim eksplodowało, ale on widział jedynie wirujące przed oczami gwiazdy. Złapał się za twarz i poczuł pod palcami ciepłą krew.
Z całkowitym niedowierzaniem spojrzał na dyszącego ciężko mężczyznę, który wbijał w niego spojrzenie tnące niemal równie boleśnie jak zaklęcie, które go musnęło.
- Daję ci ostatnią szansę, Potter - powiedział Severus głosem tak chłodnym, że z łatwością mógłby nim zamrozić nawet stal. Wyciągnął rękę. - Potem może skończyć się to dla ciebie tragicznie.
Harry cofnął się, wciąż trzymając się za policzek. Cały się trząsł, a serce tłukło mu się w piersi z taką siłą, jakby chciało połamać mu żebra.
Jak on może? Jak śmie? Jak w ogóle...?
- Jesteś niezrównoważony! - wykrzyknął, wkładając w to całą nienawiść, którą w tej chwili odczuwał do tego mężczyzny. - Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Odchodzę!
Odwrócił się w stronę drzwi, słysząc za plecami wibrujące w powietrzu ostre słowa Snape'a:
- O nie, nie zrobisz tego.
Harry odwrócił głowę i zobaczył, że Severus rusza w jego stronę. Rzucił się biegiem do drzwi, wypadł za nie i celując w nie różdżką, krzyknął:
- Colloportus! Pessulus!
Cofnął się, wpatrując się w nie rozszerzonymi ze zgrozy oczami.
Trzask!
Niemal podskoczył, słysząc głuche uderzenie, tak jakby ktoś próbował wybić drzwi pięścią.
Odwrócił się i rzucił ku wyjściu z gabinetu, kiedy rozległ się ogłuszający huk i drzwi wyleciały z zawiasów, przeleciały parę metrów i uderzyły w biurko, co spowodowało, że wszystkie fiolki, odważniki i książki, które się na nim znajdowały, pospadały na podłogę. Posypały się drzazgi. Harry osłonił się ręką, ale i tak kilka z nich wbiło się w skórę. Wyciągnął z przedramienia długi kolec, odrzucił go na podłogę i, nie namyślając się ani chwili dłużej, rzucił się do ucieczki. Jednak zanim dotarł do drzwi, zobaczył obejmujący je czerwony rozbłysk.
O nie!
Jeszcze zanim złapał za klamkę, wiedział już, że to bezcelowe. Czuł szaleńcze bicie serca niemal w gardle. I płynącą w żyłach adrenalinę, zmieszaną z wściekłością tak wielką, że gdyby tylko mógł, rozwaliłby znajdujące się przed nim drzwi samymi tylko pięściami. Odwrócił się i zobaczył kroczącego ku niemu mężczyznę z maską tak straszliwej furii na twarzy, że Harry miał wrażenie, że samym tylko spojrzeniem przypieka mu skórę.
Podniósł różdżkę, gorączkowo poszukując w myślach jakiegoś zaklęcia obronnego.
- Expel... - Nie zdołał jednak dokończyć. Snape skoczył ku niemu niczym drapieżnik, złapał go za rękę z różdżką, uderzył nią o drzwi z taką siłą, że Harry jęknął głośno, czując przeszywający ból, i wypuścił ją z dłoni.
- Zapłacisz mi za to, ty cholerny smarkaczu - usłyszał gardłowy syk i zanim zdążył się otrząsnąć, Snape chwycił go za koszulę, szarpnięciem oderwał od drzwi i popchnął z powrotem w stronę komnat. Harry potknął się o jedną z porozrzucanych na podłodze butelek i z całym impetem runął na podłogę, uderzając czołem o kamienną posadzkę. Oślepiający ból niemal zagłuszył trzask pękających okularów. Widział przed oczami jedynie ciemne plamy i kręciło mu się w głowie. Z największym trudem podniósł się na kolana i, nie starając się nawet odszukać pozostawionych gdzieś na podłodze szkieł, wstał i odwrócił się w stronę stojącego przy drzwiach mężczyzny. Trząsł się tak bardzo, że miał wrażenie, że zaraz rozsypie się na kawałki.
Widział ciemną, rozmazaną sylwetkę. I czerwień. Czerwień, która zalewała mu oczy, rozszarpywała go od środka, sprawiała, że coś w jego wnętrzu zaczęło ryczeć, chcąc wyrwać się na zewnątrz, dosięgnąć Snape'a, uderzyć, go, podrapać, ugryźć, rozedrzeć na strzępy, zranić...
Niczym bestia ogarnięta szałem, rzucił się do przodu, wyciągając pięści i pazury, i natarł na mężczyznę. Uderzył na oślep, próbując dosięgnąć twarzy, szyi, czegokolwiek, ale Snape złapał go za ręce, blokując atak, odwrócił i przycisnął do drzwi. Szarpnął nim kilka razy, z całej siły wciskając go w drewnianą powierzchnię, podczas gdy Harry wrzeszczał i wyciągał szyję, próbując go ugryźć, kopnąć, zrobić mu cokolwiek, byle tylko nakarmić pęczniejącą w sobie żądzę mordu. W tej jednej chwili miał ochotę go zabić.
Snape sprawnie uniknął wymierzonego w siebie kopniaka, a Harry wykorzystał okazję i z nadludzkim wysiłkiem wyszarpnął jedną rękę i zamachnął się. Mężczyzna odchylił się w ostatniej chwili, ale pięść Harry'ego zdążyła trafić go w podbródek.
Tak!
Bestia wewnątrz Harry'ego zawyła. Snape wydawał się zaskoczony takim obrotem spraw. Złapał rękę Harry'ego i wykręcił mu ją. Chłopak poczuł piekący ból w ramieniu.
- Nienawidzę cię! - ryknął, wkładając w słowa tyle jadu, że był zaskoczony, iż nie tryska mu on z ust. Wciśnięty mocno w drzwi, z unieruchomionymi rękami, nie miał szans się poruszyć. Mógł jedynie dyszeć ciężko i wzrokiem bazyliszka wpatrywać się w twarz górującego nad nim mężczyzny. Och, gdyby tylko spojrzenie mogło zabijać...
- Tak się składa, że ja również cię nienawidzę, Potter. - Głosem, którym wypowiedział to Snape, można by przepalić nawet żelazo. Miał obnażone zęby i wyglądał tak, jakby miał zamiar go pożreć.
Harry czuł zawroty głowy i mrowienie we wszystkich częściach ciała, spływające coraz niżej... Buzująca w nim adrenalina spalała się w ogniu wściekłości i czegoś jeszcze, co płynęło poprzez jego żyły, rozpalając skórę i pobudzając pewne partie ciała, które nie powinny w takiej sytuacji być pobudzone. Był niczym naładowany pocisk, gotów do wystrzelenia.
- Ale ja cię nienawidzę bardziej, ty popierdoleńcu! - wrzasnął i szarpnął się do przodu, gotów ukąsić.
- Jak śmiesz... - Syk, który wydobył się z ust mężczyzny wibrował tak przenikliwą furią, że Harry miał wrażenie, że zaraz potnie mu skórę. Dłoń Severusa puściła jego rękę i wystrzeliła w górę, łapiąc za migoczący czerwienią i czernią krawat i gwałtownie zaciskając go wokół szyi Harry'ego. Chłopak poczuł, że nie może oddychać. Zaczął charczeć, próbując złapać oddech, ale nie był w stanie. Uwolnioną ręką starał się rozewrzeć długie palce zaciskające się na krawacie, ale nie miał na to siły. Bolały go płuca i kręciło mu się w głowie tak bardzo, że miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Obraz rozmazał mu się jeszcze bardziej, widział już tylko ciemne plamy, kiedy nagle z oddali dopłynął do niego stalowy głos:
- Przepraszasz?
Desperacko pokiwał głową. Uścisk zelżał. Gwałtownie wciągnął do płuc upragnione powietrze i natychmiast zaczął się krztusić. Miał łzy w oczach. Pochylił głowę do przodu, dysząc ciężko i kaszląc. Kiedy doszedł do siebie na tyle, że mógł mówić, podniósł głowę i zachrypniętym głosem wycharczał:
- Ty pojebany sukinsynu...
Silne szarpnięcie za włosy sprawiło, że przed oczami znowu zatańczyły mu ciemne plamy. Jego głowa została odchylona do tyłu, a na twarzy poczuł parzący oddech. Spojrzał prosto w dwa nieskończone tunele i ponownie zaparło mu dech. W czarnych oczach szalało tornado. Sam czuł się jak wulkan na granicy erupcji, a wiedział, że spotkanie tornada i wulkanu może zakończyć się tylko jednym.
Apokalipsą.
- Zaraz zobaczysz, co ten sukinsyn z tobą zrobi...
I zanim Harry zdążył pomyśleć o tym, co usłyszał, mocne pociągnięcie za włosy posłało go w stronę biurka. Wszystko się rozmazało. Widział tylko zbliżający się niebezpiecznie ciemny blat. Przeszył go ból, kiedy uderzył biodrami prosto w kant. Powietrze uleciało mu z płuc, kiedy został przygwożdżony do twardej, gładkiej powierzchni. Jego spodnie i slipy zostały zsunięte do kolan jednym gwałtownym ruchem. Na jego ustach zacisnęła się chłodna dłoń w tym samym momencie, w którym twardy, śliski penis wdarł się w jego wnętrze, przeciskając się przez nieprzygotowany krąg mięśni.
Próbował krzyknąć, ale dłoń zaciskała się na jego ustach zbyt mocno, nie pozwalając mu wydobyć z siebie żadnego dźwięku, poza głośnym jękiem. Po chwili dołączyła druga ręka, odciągnąwszy jego głowę w tył tak mocno, że kręgosłup wygiął mu się w łuk.
Jego tyłek płonął, rozrywany pchnięciami tak brutalnymi i gniewnymi, że Harry nie czuł nic poza ogniem. Miał wrażenie, że przy każdym uderzeniu jego wnętrzności się przemieszczają. Snape pieprzył go z taką siłą, jakby próbował przebić się aż do gardła. Jakby naprawdę postanowił rozedrzeć go na strzępy.
Wbił paznokcie w czarny blat, słysząc skrzypienie biurka i odgłosy odzianych w materiał bioder uderzających o jego nagie pośladki. Pod zaciśniętymi powiekami widział tylko płomienie, całe jego ciało podrygiwało w rytmie pchnięć, a z gardła wydobywał się niekończący się jęk.
W pewnym momencie dłonie zatykające mu usta puściły go i złapały za włosy, odciągając jego głowę mocno w tył przy każdym uderzeniu. Z uwolnionych ust zaczął płynąć potok słów, nad którymi nie miał kontroli. Stracił ją już dawno.
- Tak, tak, tak! Pokaż, jak bardzo mnie nienawidzisz! Pieprz mnie! Pierdol! Rozerwij mnie na strzępy! Na kawałki! Cholera, to takie-e cu-udowne! O b-oooo-że...
Och, czuł ją tak wyraźnie. Lawę, przelewającą się przez jego wnętrzności, spływającą żyłami aż do podbrzusza. Gniew. Pragnienie. Wszystko było tak wyraźne. Wszystko było w nim. W jego gardle, w żołądku, przesączało się przez skórę i spływało po niej w kroplach potu.
Żeby to się tylko nie kończyło. Nigdy. Chciał to czuć. Życie. Emocje. Już zawsze. Tak silne. Tak... zatrważające.
Otworzył na chwilę oczy i zobaczył to. Iskry, krążące wszędzie wokół. Blask, rozgrzewający powietrze. Magię tak silną, że stojące na półkach butelki wibrowały i unosiły się. Porozrzucane po podłodze drzazgi zaczęły wirować wokół nich, wyglądając, jakby tańczyły.
Severus dyszał i jęczał tak głośno, jak chyba jeszcze nigdy. Harry słyszał każde jego sapnięcie, unoszące się w powietrzu i opadające mu na skórę. Każdy swój jęk dedykował właśnie jemu.
I wtedy poczuł uścisk na gardle. Snape złapał za koniec krawatu i zacisnął mu go na szyi, owijając wokół swojej dłoni niczym smycz. Obraz przed oczami Harry'ego rozmył się, kiedy Severus pociągnął za krawat, zmuszając go do odchylenia głowy jeszcze bardziej.
Czerń i czerwień. Na przemian. Coraz szybciej. Kolory migotały. Przenikały się. Czerwień płonęła, pochłaniając czerń. Spalając ją w swoim blasku.
Piekące uderzenia rozdzierającego jego wnętrze penisa przyspieszyły. Severus wbijał się w niego z jeszcze większą siłą, przyciągając głowę Harry'ego coraz bliżej, zaciskając pętlę na jego szyi coraz mocniej, jakby kompletnie stracił nad sobą kontrolę.
Wszystko wirowało. Wzbierało. Jaśniało. Powietrze zaczęło syczeć i parować. Harry nie mógł oddychać. Kolejne szarpnięcie. Gorący oddech przy uchu i ten zachrypnięty, przepełniony ogniem szept Snape'a:
- Zwariuję przez ciebie...
Nastąpiła erupcja. Poczuł się tak, jakby opadał na dno głębokiej, wypełnionej wrzącą lawą studni. Cały świat eksplodował. Dochodził i dochodził tak długo, jakby nigdy nie miał przestać. Usłyszał swój własny, oddalający się krzyk. Coraz cichszy i odleglejszy.
I ogarnęła go ciemność.
Lodowate chluśnięcie na twarz sprawiło, że gwałtownie otworzył oczy. Ciemność ustąpiła i pod powieki wdarło mu się światło. Zamrugał kilka razy, widząc pochyloną nad sobą, rozmazaną sylwetkę Severusa.
- Och, łaskawie się ocknąłeś?
Wtedy zrozumiał. Musiał stracić przytomność. Leżał na plecach na biurku i czuł coś gorącego wypływającego mu spomiędzy pośladków oraz piekący ból oplatający szyję. Podniósł rękę i dotknął zaciśniętego wokół gardła krawatu, którego koniec wciąż znajdował się w dłoni mężczyzny. Naprawdę wyglądał jak smycz. Smycz, do której był uwiązany.
Świadomość tego sprawiła, że wszystko mu się przewróciło w żołądku. W jego podbrzuszu ponownie wezbrała lawa.
I nienawidził się za to.
Wpatrywał się w smukłą dłoń zaciśniętą na krwistoczerwonym symbolu jego zniewolenia i zastanawiał się, dlaczego czuje się taki... wolny.
Severus poruszył się i odsunął, wypuszczając krawat z ręki. Podszedł do czegoś leżącego na podłodze i podniósł to. Harry przekrzywił głowę i zmrużył oczy. To były jego okulary!
Mężczyzna wrócił do niego, wyjął różdżkę i stuknął nią w potrzaskane szkła, mrucząc:
- Reparo.
Harry uniósł się na łokciach i pozwolił, by Severus założył mu okulary na nos. Dopiero teraz, kiedy się poruszył, poczuł, że bolą go chyba wszystkie mięśnie. Świat nabrał kształtów. Zobaczył przyglądającego mu się z dziwnym, wyzywającym blaskiem w oczach mężczyznę.
- Na czym to skończyliśmy? - zapytał cicho i ponownie złapał za krawat, zanurzając swoje spojrzenie w szeroko otwartych oczach Harry'ego. Ale tym razem nie zacisnął mu go na szyi, tylko poluzował i zdjął. Harry nie opierał się. Nie miał kompletnie siły.
Severus podniósł materiał i, nie przerywając kontaktu wzrokowego, przysunął różdżkę do tkaniny i wyszeptał:
- Incendio.
Krawat zajął się ogniem. Płomienie odbijały się w aksamitnie czarnych oczach mężczyzny i Harry nie mógł pozbyć się wrażenia, że widzi w nich coś na kształt mrocznej satysfakcji. Spojrzał w dół na spalający się, syczący materiał, który Severus położył na blacie biurka i poczuł w sercu dziwne ukłucie.
Jakby wraz z nim, spalała się również jego... wolność.
Kiedy z krawatu nie pozostało nic, poza zwęglonym, czarnym frędzlem, Harry ponownie spojrzał na Severusa.
Mężczyzna wykrzywił wargi w coś na kształt uśmiechu i powiedział uprzejmym głosem:
- Jeżeli już skończyliśmy, to może napijemy się herbaty?
Harry odpowiedział mu uśmiechem.
Nie. Oni obaj byli niezrównoważeni.
--- rozdział 47 ---
47. Two days before everything changed
It's funny how we feel so much
But we cannot say a word
We are screaming inside
But we can't be heard*
- Cholera! Niech ją szlag! Może się wypchać! Samolubna egoistka! Już jej nigdy nie obronię! Dosyć tego! - Ron wpadł do dormitorium tak nagle, że leżący na łóżku Harry niemal z niego spadł. Błyskawicznie schował do kieszeni kulkę, którą otrzymał w prezencie gwiazdkowym od Snape'a, a w którą wpatrywał się przez ostatnie piętnaście minut, na przemian przywołując twarze swojej mamy, taty oraz Syriusza. - Stała się po prostu nieznośna! Gorsza od mojej matki! Gdybym wiedział, że... co to było? - Ron przestał wyrzucać z siebie potok pełnych goryczy przekleństw i spojrzał z zaskoczeniem na Harry'ego, który starał się sprawiać wrażenie niezwykle zainteresowanego fałdą na przykryciu.
- Co? Ach, to nic takiego... Ty tylko... taka piłeczka. Ćwiczyłem... łapanie znicza. - Ron zmarszczył brwi. - Co się stało? Wyglądasz na nieźle wkurzonego - zapytał szybko Harry, próbując zmienić temat.
Przyjaciel westchnął ciężko i opadł na łóżko.
- Hermiona - mruknął pod nosem. - Czy dla ciebie też jest taka... nie wiem, jak to nazwać... okropna?
Harry zmarszczył brwi.
- Chodzi o to, że ona... kurcze, nie wiem - prychnął z rozdrażnieniem. - Zachowuje się po prostu tragicznie. Ciągle za mną łazi i mówi mi, co mam robić. Nie mogę się nawet odlać po swojemu. I nagle stała się nie wiadomo jak wymagająca. O wszystko ma do mnie pretensje. Że nie robię tego, że nie robię tamtego. Po prostu dłużej tego nie wytrzymam. - Ron przetarł twarz dłonią i spojrzał na Harry'ego z miną męczennika. - Dlaczego mnie nie powstrzymałeś, póki była jeszcze szansa?
Gryfon wzruszył ramionami.
- Nie kazałem ci się z nią umawiać - odparł. Wcale nie miał ochoty wysłuchiwać żalów Rona. Za pół godziny miał iść do Snape'a.
- A może to nie ma sensu? - zapytał przyjaciel, odwracając twarz do okna. Było późne popołudnie i świecące nisko na niebie słońce rzucało długie cienie na iskrzące się bielą błonia. Harry widział na obliczu Rona wyraźne przygnębienie i zrobiło mu się go żal. Dobrze wiedział, co musi teraz przeżywać. Sam czuł się podobnie już wiele razy w ciągu tego roku. - Wiesz co? Nie mam ochoty tu siedzieć. W ogóle nie mam ochoty na nią patrzeć. - Rudzielec odwrócił głowę w stronę Harry'ego, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem. - Chodźmy na boisko poćwiczyć Quidditcha. Muszę się trochę rozerwać.
Harry poczuł ukłucie w żołądku.
- Ee... wiesz, jest już dosyć późno... - mruknął. - A poza tym jest zimno.
- Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało - wymamrotał Ron z pretensją w głosie. - Odkąd znalazłeś sobie dziewczynę, w ogóle nie masz dla nas czasu. Ciągle cię nie ma. Kiedy ostatnio robiliśmy coś razem?
Harry przełknął ślinę. Ron miał rację. Ostatnio praktycznie cały swój wolny czas poświęcał Severusowi. Próbował przypomnieć sobie jakiś spędzony z Ronem wieczór, podczas którego robiliby coś innego poza odrabianiem lekcji, ale naprawdę nie był w stanie. Przyjaciel patrzył na niego z mieszaniną rozgoryczenia oraz nadziei i Harry'emu zrobiło się bardzo głupio.
Zamknął powieki, tocząc w sobie wewnętrzną walkę.
- Dobrze - odezwał się w końcu. - Masz rację. Przepraszam. Chodźmy. Ja też stęskniłem się za Quidditchem. - Uśmiechnął się blado.
To akurat była prawda. Zimą treningi były organizowane niezwykle rzadko, z powodu zbyt silnych mrozów. Nawet Angelina nie była aż taką sadystką, aby kazać im trenować w takich warunkach. Zresztą żadna drużyna nie trenowała, więc w sumie nikt nic nie tracił.
Ron ożywił się niemal natychmiast. Zerwał się z łóżka i zanurkował w swoim kufrze, szukając miotły i ciepłych ubrań. Harry wykorzystał fakt, że przyjaciel nie patrzył, i wsunął dłoń do kieszeni, zaciskając palce na zielonym klejnocie.
Przepraszam, ale nie mogę dzisiaj przyjść. Coś mi wypadło. Spotkamy się kiedy indziej.
Zerwał się z łóżka, czując w sercu ekscytację. Och, naprawdę stęsknił się za lataniem. Snape chyba nie będzie miał mu za złe, że ten jeden raz do niego nie przyjdzie. Zresztą nie miał dzisiaj szlabanu, więc nie musiał iść.
Przebierając się w cieplejsze ubranie, poczuł ciepło emanujące z kamienia. Udając, że chce zawiązać buta, uklęknął i odczytał wiadomość:
W takim razie oczekuję cię jutrzejszego wieczoru.
Och, nie spodziewał się, że Severus przyjmie to aż tak spokojnie, ale był mile zaskoczony.
Dobrze. - odesłał szybko i wstał. Wsadził do kufra oba kamienie, żeby ich nie zgubić na boisku, zarzucił na siebie kilka kolejnych warstw ubrań i wyszedł razem z Ronem z dormitorium, ściskając w dłoni swoją Błyskawicę i już wyobrażając sobie smak i zapach zimowego powietrza, którego nareszcie będzie mógł skosztować po tak długiej przerwie.
- Och, idziecie polatać?
Harry odwrócił się w połowie schodów, widząc wychodzącą z dormitorium dziewcząt Ginny.
- Tak, chcemy trochę poćwiczyć - odparł Ron.
Dziewczyna rozpromieniła się.
- Mogę pójść z wami? Dawno nie latałam. Przyda mi się trochę ćwiczeń. Opuściłam kilka ostatnich treningów, a samemu to nie to samo. Greg nie lubi Quidditcha. - Skrzywiła się, jakby sama idea, że ktoś może nie lubić Quidditcha była dla niej tak obca, jak dla skrzatów domowych mówienie źle o swoim panu.
Ron i Harry wymienili spojrzenia.
- No dobra. Możesz się przydać. Ty poćwiczysz strzały, ja obronę, a Harry szukanie znicza.
- Świetnie! - Ginny klasnęła w dłonie. - Zaraz wracam, tylko się przebiorę.
- Widzieliście ten zwis? Prawie zleciałem z miotły, ale było warto! Widzieliście? Nawet nie wiedziałem, że tak umiem! To było niesamowite! Albo jak odbiłem tego kafla samymi czubkami palców! Widzieliście? - Ron entuzjazmował się przez całą drogę z boiska, przez błonia w stronę zamku oświetlonego padającym zza szyb blaskiem świateł. Śnieg skrzypiał im pod butami, a Harry czuł się tak, jakby każdy mięsień w jego ciele zamarzł i teraz, kiedy szedł, skrzypiał jeszcze donośniej. Donośniej nawet od śmiechu Ginny. Ale jednocześnie miał wrażenie, że narodził się na nowo. Czuł się całkowicie odprężony i zrelaksowany. Jak po dobrym seksie ze Snape'em. Tyle tylko, że teraz miał w sobie mnóstwo energii, która go wręcz roznosiła.
- Tak, to było niezłe. A widzieliście, jak zrobiłem w ostatniej chwili zwrot nad samym boiskiem? - zapytał Rona i jego siostry, szczerząc się od ucha do ucha i przypominając sobie pęd mroźnego powietrza, który wciąż igrał mu we włosach. - Zaryłem stopami w śnieg. Myślałem, że już po mnie. Hahaha. Ale przynajmniej wiem teraz, co robić, gdyby Zabini albo Cho siedzieli mi na ogonie. Żadna miotła tego nie wytrzyma. Oprócz Błyskawicy.
- Tak, hahaha. Spróbuję tego kiedyś na swoim Zmiataczu.
- Lepiej nie - zachichotała Ginny. - Nie będę potem wybierała twoich kawałków ze śniegu. Zresztą udało ci się tylko dlatego, że miałam zbyt przemarznięte palce, żeby dobrze wycelować. To jednak nie jest dobra pogoda na Quidditch.
- Ale zobacz - zauważył Harry, kiedy wszyscy troje weszli do zamku, tupiąc i strzepując śnieg z butów. - Jeżeli strzeliłaś tyle goli w takich warunkach, to ile strzelisz na wiosnę?
- Strzelanie goli Ronowi to żadne wyzwanie - wyszczerzyła się dziewczyna, a Gryfon poczerwieniał.
- Zaraz oberwiesz miotłą! - Podniósł swojego Zmiatacza i zamachnął się na Ginny, która odskoczyła, śmiejąc się i schowała się za plecami Harry'ego.
- Może byście tak przestali? - warknęła pulchna dama z dzieckiem w kołysce, znajdująca się na jednym z wiszących w Sali Wejściowej obrazów. - Zaraz ją obudzicie!
Ginny zasłoniła usta dłonią, dusząc się ze śmiechu, podczas gdy Ron zaczął ją gonić po Sali Wejściowej, wymachując miotłą, a Harry musiał oprzeć się o kolumnę, żeby zapanować nad chichotem.
- Chwila, muszę do kibla. Zaczekajcie na mnie - wydyszał Ron, kiedy przystanął na chwilę, podpierając się na swojej miotle, po czym skierował się do znajdującej się na prawo od Wielkiej Sali ubikacji.
Ginny zatrzymała się obok Harry'ego, ocierając łzy z kącików oczu.
- Fajnie było. Szkoda, że częściej nie wychodzimy razem.
Harry wyprostował się, łapiąc w końcu oddech.
- Ta. Następnym razem...
- Co tu się dzieje? - rozległ się głęboki, niski głos, dobiegający, jakby się wydawało, znikąd. Harry poczuł dreszcz na plecach. Odwrócił się gwałtownie w stronę schodów prowadzących do lochów i zobaczył wyłaniającego się z nich Snape'a. Kątem oka zobaczył, że uśmiech Ginny natychmiast spełzł z jej twarzy. Jego już dawno zakopał się pod posadzką.
Mężczyzna podszedł do nich pewnym siebie krokiem, szeleszcząc peleryną. Harry widział w jego oczach jedynie chłód, przy którym panujący na dworze mróz wydawał się dziecięcą igraszką.
- Pan Potter i panna Weasley - wymruczał Snape, zatrzymując się przed nimi i spoglądając na nich z góry zmrużonymi oczami. - Widzę, że tak doskonale się bawicie, że kompletnie was nie obchodzi, ile hałasu przy okazji robicie. Wasz dom traci dziesięć punktów.
- Ale przecież nie ma jeszcze ciszy noc...- zaprotestowała Ginny.
- Milcz. - Głos Snape'a wydawał się być wykuty z lodu i Harry wyczuwał w nim dziwne wibracje, które sprawiały, że coś wewnątrz niego drżało ze strachu. Upewnił się, że stoi wystarczająco daleko od Ginny, ale na wszelki wypadek odsunął się jeszcze odrobinę.
- Byliśmy polatać. To już nie można? - zapytała hardo Ginny. Harry poprosił w duchu wszystkie bóstwa o to, żeby się zamknęła. Severus nie wyglądał w tej chwili na skorego do wyrozumiałości.
- I kolejne dziesięć punktów za ten impertynencki ton - warknął, spoglądając na dziewczynę tak, jakby nagle zamieniła się w bardzo irytującego robaka. - Nie obchodzi mnie, co robicie razem w czasie wolnym, ale w tym zamku panują pewne zasady. Jedną z nich jest zakaz hałasowania na korytarzach. Drugą - wskazał na mokre, błotniste ślady, pokrywające całą posadzkę - zakaz niszczenia oraz brudzenia własności szkoły. I za to kolejne dziesięć punktów. Proszę to natychmiast posprzątać, albo powiadomię pana Filcha.
Harry chciał wyciągnąć różdżkę, ale Ginny go uprzedziła. Widział, że jej ręka drżała nieznacznie, kiedy usuwała ślady zaklęciem czyszczącym. Widocznie z trudem panowała nad wściekłością.
- A trzecią - kontynuował Snape mściwym tonem - jest zakaz używania zaklęć na korytarzach. I za to kolejne dziesięć punktów, panno Weasley. Jeszcze jedno przewinienie i otrzyma pani szlaban, czy to jasne?
Ginny poczerwieniała i skinęła głową, chociaż jej oczy niemal ciskały błyskawice. Wydawała się rozczarowana tym, że żadna z nich nie ugodziła jeszcze wbijającego w nią mordercze spojrzenie nauczyciela i nie spopieliła go na miejscu.
Harry przełknął ślinę, wbijając wzrok w podłogę i starając się nie trząść ze złości.
Nie no, to już była przesada! Przecież, do diabła, nic nie robili!
W tej samej chwili usłyszeli trzask otwieranych drzwi i z ubikacji wybiegł Ron. Zatrzymał się jednak gwałtownie, widząc Snape'a.
- Ee... coś się stało? - zapytał niepewnie, zerkając na nauczyciela, czerwoną z gniewu siostrę i wpatrującego się w podłogę Harry'ego.
- Nic - warknęła Ginny, odwracając się i zarzucając sobie miotłę na ramię. - Chodźmy.
Harry odważył się podnieść głowę i niemal natychmiast tego pożałował, widząc wzrok Severusa. Był dziwny. Tak, był lodowaty i wściekły, ale coś w nim drżało i Harry zupełnie nie potrafił tego rozpoznać.
Może, gdyby przyjrzał się uważniej, zrozumiałby, co to takiego, zareagowałby inaczej i później... nie doszłoby do tego.
Kiedy wrócili do Pokoju Wspólnego, Hermiony nigdzie nie było widać. Ginny przeklinała Snape'a przez całą drogę, Ron jej wtórował, dowiedziawszy się, co się stało, a Harry nie odzywał się. Odzyskał humor dopiero wtedy, kiedy usiedli we trójkę przy kominku, ogrzewając się i zabierając do gry w eksplodującego durnia. Był piątek i na szczęście mieli cały weekend na odrobienie lekcji.
Harry nie miał pojęcia do której grali, śmiali się i rozmawiali. Było niemal tak jak dawniej, kiedy spędzali w ten sposób wieczory w Norze podczas wakacji. W końcu Pokój Wspólny opustoszał, Ginny poszła spać, a Ron wyciągnął szachy czarodziejów i namówił Harry'ego na kilka partii. W końcu, kiedy Harry'emu po raz pierwszy udało się wygrać z Ronem, przyjaciel stwierdził, że jest zbyt późno i kompletnie już nie myśli. Wstał, zabrał szachy i poszedł na górę. Harry przeciągnął się i ziewnął. Przed kominkiem było tak ciepło i przyjemnie, że kompletnie nie miał ochoty wstawać i się gdzieś przenosić. Leżał tylko i wpatrywał się w strzelające cicho płomienie, przypominając sobie wszystkie radosne chwile z dzisiejszego dnia. W końcu jednak, kiedy oczy zaczęły mu nieznośnie ciążyć, stwierdził, że przecież nie może tutaj spać i z trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Wtedy też usłyszał dźwięk odsuwającego się portretu i stłumione dywanem kroki. Odwrócił się i zobaczył wchodzącą do Pokoju Wspólnego Hermionę. Widząc Harry'ego, zatrzymała się niepewnie i odwróciła głowę. Jednak chłopak zdążył zauważyć jej zaczerwienione oczy. W ramionach ściskała książkę.
- Och, to ty Harry. Nie myślałam, że ktoś tu jeszcze będzie o tej porze - wymruczała, wpatrując się w ścianę i najwyraźniej nie chcąc albo też nie będąc w stanie na niego spojrzeć.
- Gdzie byłaś? - zapytał, marszcząc brwi. - Myśleliśmy, że siedzisz w dormitorium. Ja, Ron i Ginny byliśmy...
- Wiem - przerwała mu nagle, znacznie ostrzejszym głosem. - Widziałam was przez okno. Nie tylko ty potrzebujesz czasami chwili samotności w Pokoju Życzeń. I proszę cię... nie wspominaj przy mnie o nim.
- O kim? O Ronie? Przepraszam - wymamrotał, kiedy posłała mu na wpół rozdrażnione, na wpół rozgoryczone spojrzenie. Widząc jej zapuchnięte oczy i ślady łez na policzkach, poczuł ukłucie w sercu. Nie myślał, że ich kłótnia była aż tak poważna. Widocznie Hermiona przeżyła ją znacznie dotkliwiej niż Ron. A oni przez cały wieczór tak świetnie się bawili...
- Słuchaj - zaczął, nie wiedząc właściwie, co chce powiedzieć. - Daj spokój. W związkach... zawsze zdarzają się kłótnie. Tak bywa. I to nie jest niczyja wina.
Hermiona spojrzała na niego ze smutkiem spod burzy włosów i powoli podeszła do kanapy, po czym opadła na nią z westchnieniem tuż obok Harry'ego. Chłopak zagryzł wargę. Nie był najlepszy w pocieszaniu.
- To nie o to chodzi - powiedziała cicho. - Tylko, że mam wrażenie, że on... nieważne.
- Nie chce cię słuchać i wkurza się, kiedy próbujesz nim pokierować?
Hermiona poderwała głowę i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Skąd wiesz?
- No bo ty... zawsze chcesz wszystkimi kierować - wymamrotał Harry.
- Dzięki - prychnęła.
- Nie chcę go usprawiedliwiać - zaprzeczył Harry. - Ale powinnaś chyba zrozumieć, że nikt nie lubi, kiedy mu się ciągle mówi, co ma robić. Wiem, że chcesz dobrze i... nie wiem, jesteś przekonana, czy coś, że masz rację i że to mu pomoże i że tak będzie dla niego najlepiej... ale ludzie nie lubią jak się ich bez przerwy kontroluje. - Przełknął ślinę, czując nagły uścisk w żołądku i przypominając sobie wzrok Severusa.
Hermiona rzuciła mu długie, zamyślone spojrzenie.
- Wiem, że masz rację, ale i tak... nie wybaczę mu tego, co powiedział. Zawsze tylko generalizuje. Tylko to potrafi. Nienawidzę tego.
- Tak jak ty teraz? - mruknął Harry.
- Co? - Hermiona spojrzała na niego z zaskoczeniem i zarumieniła się. Harry uśmiechnął się lekko.
- Zawsze myślałem, że potrafi jeszcze kilka innych rzeczy - powiedział.
- Tak, na przykład jeść - odparła dziewczyna i nagle parsknęła śmiechem.
- I chrapać - dodał Harry.
- I nie przejmować się odrabianiem lekcji.
- A w grze w eksplodującego durnia jest prawdziwym mistrzem.
Hermiona zachichotała i westchnęła głęboko, po czym spojrzała na Harry'ego z wdzięcznością w orzechowych oczach.
- Dzięki - mruknęła. - Ale i tak mu nie wybaczę. Przynajmniej nie tak szybko. Musi zrozumieć, że pewnych rzeczy... nie należy mówić - zakończyła, a do jej głosu ponownie napłynął smutek. - Ale nie mam teraz pary na jutrzejszą imprezę... Pójdziesz ze mną? Nie chcę być tam sama i patrzeć jak Ron... I nie chcę siedzieć jak kołek w dormitorium.
Harry zamrugał.
- Jaką impr...?
I wtedy sobie przypomniał. Wspólne urodziny Angeliny Johnson i Katie Bell. Całkowicie o tym zapomniał. Jakiś czas temu go zapraszały, ale nie miał zamiaru ani ochoty iść.
- Ee... - Spojrzał na przypatrującą mu się wciąż zaczerwienionymi oczami przyjaciółkę i westchnął głęboko. - No dobrze. W sumie może być nawet fajnie... - powiedział, starając się okazać entuzjazm i nie myśleć o tym, jak wytłumaczy to Snape'owi. Chyba najlepiej będzie zrobić to osobiście.
Hermiona rozpromieniła się i rzuciła mu się na szyję.
- Dzięki, Harry. Jesteś cudowny.
Tak, tylko czy to, że jest "cudowny" wystarczy za wytłumaczenie dla Snape'a? Szczerze w to wątpił.
Harry obudził się w południe. Tak późno poszedł spać, że kiedy dotarł do dormitorium, po prostu rzucił się na łóżko i zasnął niemal natychmiast. Nawet nie chciało mu się przebierać.
Usiadł na posłaniu i rozejrzał się. W pomieszczeniu nie było ani Neville'a, ani Rona. Za oknem sypał śnieg, a niebo było zachmurzone. Przeciągnął się i wygramolił z łóżka, po czym ruszył do łazienki. Chłodny prysznic natychmiast go rozbudził. Kiedy zakładał czyste spodnie, odruchowo sięgnął do kieszeni starych, aby przełożyć kamień, ale kiedy go tam nie znalazł, zmroziło go. Dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie, że przecież wczoraj wrzucił go do kufra i kompletnie o nim zapomniał.
Cholera, a to oznaczało, że zapomniał także wysłać Snape'owi wieczorne "dobranoc"!
Wypadł z łazienki, otworzył kufer i zaczął w nim grzebać. Uśmiechnął się lekko, kiedy w rękę wpadło mu małe, czerwone pudełeczko. Walentynowy prezent dla Severusa. Co prawda, do walentynek zostały jeszcze dwa tygodnie, ale postanowił przygotować go już wcześniej. Kupił pudełko podczas ostatniej wizyty w Hogsmeade, a to, co się w nim znajdowało... Cóż, miał tylko ogromną nadzieję, że wystarczy mu odwagi, aby dać to Severusowi. Odsunął pudełko i sięgnął na samo dno kufra, gdzie odnalazł zielony kamień. Z wyblakłą już wiadomością:
Wszystko z tobą w porządku, Potter?
Harry zagryzł wargę. Snape musiał mu to przysłać w nocy, po tym, jak Harry nie wysłał mu "dobranoc". Niech to szlag! Jak mógł o tym zapomnieć? A jeżeli Severus martwił się o niego przez całą noc?
Nie, wróć. Przecież Severus chyba nie martwiłby się o niego przez całą noc... Nie, z pewnością nie. Po prostu... pewnie zdziwił się, że Harry nic mu nie wysłał i chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Tak, pewnie tak. Severus nie należał do osób, które martwiłyby się z takiego powodu.
Westchnął, zastanawiając się, co odesłać i w końcu zdecydował się na:
Przepraszam, ale zostawiłem kamień w kufrze, a potem byłem zmęczony i poszedłem spać. I dopiero teraz wstałem. Nie gniewaj się.
A po chwili dodał jeszcze:
Przyjdę wieczorem.
Co prawda miał zamiar iść tylko po to, aby wytłumaczyć Severusowi, dlaczego nie może zostać, ale przecież... przyjdzie.
Schował kamień do kieszeni w tej samej chwili, w której do dormitorium wpadł Ron.
- No w końcu wstałeś. Wiesz może, gdzie się podziewa Hermiona? Próbowałem napisać wypracowanie z Astronomii, żeby zdążyć przed imprezą, ale mam problem. A jej od wczoraj nigdzie nie ma.
Harry westchnął. Czekała go chyba długa rozmowa...
Kiedy zatrzymał się przed tak dobrze znanymi drzwiami, ogarnęły go wątpliwości. Może nie powinien był się zgodzić? Może powinien odmówić Hermionie? Zastanawiał się nad tym przez cały dzisiejszy dzień, ale za każdym razem, kiedy przypominał sobie jej zaczerwienione oczy, przygniatało go poczucie winy. Ostatnio naprawdę kompletnie nie miał dla nich czasu, a Hermiona zawsze mu pomagała, jeżeli miał jakiś problem, nie mógłby teraz odwrócić się od niej plecami, nieważne jak bardzo wolałby spędzić ten wieczór z Severusem. Przecież będą mieli jeszcze setki innych wieczorów... prawda?
Z ciężkim westchnieniem dotknął drewnianej powierzchni drzwi i wszedł do gabinetu. W środku zdjął z siebie pelerynę niewidkę i podszedł do kolejnych drzwi, jednak przez kilka chwil po prostu się w nie wpatrywał, zanim w końcu zdecydował się zapukać. Czuł się tak, jakby najadł się kamieni, które teraz nieznośnie ciążyły mu w żołądku. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, kiedy tylko ich dotknął, ukazując wysoką, ciemną sylwetkę. Severus miał zmrużone oczy i zaciśnięte usta, które wykrzywiły się w szyderczy grymas, kiedy tylko jego wzrok padł na stojącego w progu Harry'ego.
- Och, a więc postanowiłeś przyjść... Cóż za niespodzianka - wypluł z siebie, odwracając się plecami do Harry'ego i ruszając w stronę fotela.
- Wystarczyłoby zwykłe "dobry wieczór" - wymruczał Harry, wchodząc do środka. Cóż, spodziewał się, że Severus nie będzie w najlepszym nastroju, ale nie myślał, że będzie aż tak źle...
Mężczyzna opadł na fotel i sięgnął po w połowie opróżnioną szklankę. Harry zerknął na stojącą obok butelkę. Była niemal pusta.
No to jeszcze gorzej...
- No siadaj - mruknął Severus, wypijając jednym haustem resztę zawartości szklanki. - Zamierzasz tam stać przez cały wieczór?
Harry wziął głęboki oddech, obserwując, jak mężczyzna przechyla butelkę i wylewa do szklanki resztkę trunku.
- Ja.... przyszedłem tylko, żeby ci powiedzieć... - przełknął ślinę, gdyż miał wrażenie, jakby jego gardło nagle się ścisnęło, nie pozwalając mu wydusić z siebie słowa - ...że nie mogę zostać.
Ręka z butelką zawisła w powietrzu i przez kilka sekund wydawało się, że czas się zatrzymał. Harry próbował wyczytać coś z twarzy Severusa, ale była przykryta kurtyną włosów. Po chwili czas ruszył ponownie i mężczyzna bardzo ostrożnie odstawił butelkę z powrotem na stolik, chociaż Harry miał dziwne wrażenie, że ściska ją trochę zbyt mocno. Pomyślał, że chyba powinien jakoś się wytłumaczyć, nawet jeżeli wydawało mu się, że każde kolejne słowo może być jego ostatnim.
- Ja... dzisiaj jest impreza w Pokoju Wspólnym, a Hermiona pokłóciła się z Ronem i poprosiła, żebym z nią poszedł. A ja nie mogłem odmówić, bo ostatnio ciągle tylko...
- Zamknij się i wyjdź.
Słowa, które przecięły powietrze, wydawały się dobiegać z bardzo daleka.
Harry zacisnął usta i oblizał wargi. Snape nie wrzeszczał na niego ani nim nie rzucał. Nie było tak źle. Ale coś w tym głosie niepokoiło go... Nie miał jednak czasu, aby teraz się nad tym zastanawiać, ponieważ odczuwał zbyt dużą ulgę.
- Przepraszam - wymamrotał w podłogę. - Następnym razem zostanę, obiecuję. Tak bardzo...
- Skoro tak bardzo chcesz iść, to po co tu jeszcze stoisz? - warknął Severus, nie odwracając głowy od kominka i nie spoglądając na niego.
Harry zagryzł wargę. Chyba lepiej będzie się ulotnić, zanim Severus się rozmyśli. Najwidoczniej niepotrzebnie aż tak bardzo się obawiał.
- To... do zobaczenia - mruknął i odwrócił się do drzwi. Kiedy znalazł się za nimi, odetchnął głęboko. Nie poszło tak źle, jak sądził. Myślał, że Snape będzie mu wypominał to wyjście z Ginny, ale może w końcu sam stwierdził, że przesadza. Chociaż w świetle tego, co się wydarzyło, kiedy Harry założył krawat od niej, takie spokojne podejście do tematu w ogóle było do Severusa niepodobne.
Harry dotarł do drzwi prowadzących na korytarz, zarzucił na siebie pelerynę i otworzył je, jednak zanim wyszedł, zawahał się, kiedy przypomniał sobie dziwny ton głosu mężczyzny.
Było w nim coś takiego... coś, co Harry wyczuwał podświadomie, ale nie potrafił tego nazwać ani określić. Ale nie dawało mu to spokoju. Czy Severus nie zareagował jednak za spokojnie? Może powinien zawrócić i... zapytać go o to. Wyznać, że wolałby spędzić ten wieczór z nim, bo w końcu wcale mu tego nie powiedział...
Trzasnął drzwiami i zawrócił. Zdążył jednak zrobić tylko kilka kroków, kiedy usłyszał głośny, przerażający huk. Podskoczył i zatrzymał się w miejscu, wpatrując się z osłupieniem w drzwi prowadzące do komnat Severusa.
To brzmiało tak... tak jakby... jakby ktoś roztrzaskał butelkę o drzwi.
Przełknął ślinę.
Może jednak lepiej będzie... nie wracać. Wcale nie miał teraz ochoty na kolejną... bitwę.
Na palcach wycofał się do drzwi i otworzył je najciszej jak potrafił, po czym zamknął z taką samą ostrożnością.
Później porozmawia z Severusem i wyjaśni mu kilka kwestii. Teraz nie miał na to ani zapału, ani sił. Tak, później...
- Och, Harry, szkoda, że nie lubisz tańczyć - westchnęła Hermiona, opadając obok niego na stojącą pod ścianą kanapę. Była zaczerwieniona z wysiłku, a jej gęste włosy były rozwiane. Przez ostatnie piętnaście minut szalała z Neville'em, który wydawał się być chyba jedynym chłopakiem w całym towarzystwie, który potrafił tańczyć. Zresztą Seamus, Dean i cała reszta wyglądali i zachowywali się tak, jakby w ich butelkach z kremowym piwem znowu pojawił się jakiś "dodatek". Muzyka była tak głośna, że Harry ledwie słyszał własne myśli. Miał wrażenie, że w Pokoju Wspólnym stłoczył się chyba cały Gryffindor. A przynajmniej wszyscy od trzeciej klasy wzwyż. To były ostatnie urodziny Angeliny i Katie, ponieważ obie za rok opuszczały Hogwart, więc najwidoczniej postanowiły urządzić tak huczną urodzinową imprezę, o której jeszcze przez długi czas wszyscy będą sobie opowiadać. Harry zastanawiał się, jak udało im się przekonać do niej McGonagall.
Ron i Hermiona nadal się do siebie nie odzywali. Ron bawił się po drugiej stronie Pokoju Wspólnego z Lee Jordanem i innymi siódmorocznymi, Ginny w połowie imprezy gdzieś zniknęła, zapewne znowu wymknęła się na schadzkę ze swoim chłopakiem, a Harry przez większość czasu po prostu siedział na kanapie popijając piwo kremowe "z dodatkiem", które sam nawet nie wiedział jak, znalazło się w jego rękach, i obserwując coraz bezwstydniej migdalące się po kątach pary.
- Pić mi się chce - mruknęła Hermiona, wyjmując mu piwo z ręki i pociągając solidny łyk. Jej policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej, ale nic nie powiedziała, kiedy oddawała butelkę Harry'emu. - Na pewno nie chcesz zatańczyć? - zapytała, przyglądając mu się uważnie.
- Nie, dzięki. Wygodnie mi tutaj. Cieszę się, że dobrze się bawisz. - Uśmiechnął się sztucznie.
- Naprawdę tego potrzebowałam - odpowiedziała promiennym uśmiechem. - Dzięki, że ze mną przyszedłeś. - Pochyliła się i pocałowała go w policzek. - To idę. Jak będziesz miał ochotę, to możesz do nas dołączyć. - Po tych słowach zerwała się i podbiegła do podskakującego niczym swoja własna ropucha Neville'a.
Harry westchnął. Miał już dosyć hałasu, roześmianych ludzi i obściskujących się par. Myślał, że będzie fajnie, że znowu spędzi przyjemny czas z przyjaciółmi, ale tak naprawdę to czuł się tutaj niezwykle wręcz obco. Jakby już dawno przestał należeć do tego świata. Odchylił głowę do tyłu, kładąc ją na oparciu kanapy i zapatrzył się w sufit. Przez kolejne pół godziny po prostu siedział w ten sposób i pił, aż w końcu sufit zaczął rozmazywać mu się przed oczami. Kiedy skończyła mu się kolejna butelka, opuścił głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu, walcząc z zawrotami głowy. Z głośników dobiegała jakaś ballada i większość osób tańczyła przyciśnięta do siebie, a liczba migdalących się po kątach par podwoiła się. Harry przeszukał wzrokiem tłum, próbując dostrzec Hermionę, ale nigdzie jej nie widział. Wstał ostrożnie, odstawił butelkę na stolik i ruszył do przodu, przedzierając się przez tańczących. Kiedy znalazł się po drugiej stronie Pokoju Wspólnego, zatrzymał się nagle.
Znalazł Hermionę. Siedziała z Ronem na kanapie i całowała się z nim. Cóż, najwidoczniej w końcu się pogodzili... Czyli chyba... nie był już potrzebny.
Westchnął ciężko i odwrócił się, zastanawiając się, co ze sobą zrobić.
Pójdzie do Severusa. Tak. Może jeszcze nie jest za późno. I tak nikt nie zauważy, że go nie ma. Wymknie się tylko na chwilę, tylko, żeby go zobaczyć.
Wszedł do dormitorium, zabrał z kufra pelerynę niewidkę, ukrył ją w kieszeni i zszedł na dół. Udało mu się wymknąć niezauważonym i kiedy znalazł się na korytarzu, zarzucił na siebie pelerynę i ostrożnie ruszył schodami prosto do lochów. W połowie drogi uświadomił sobie, że zapomniał zabrać Mapę Huncwotów. Miał tylko nadzieje, że nie natknie się nagle na Filcha albo na jakiegoś nauczyciela patrolującego korytarze.
Na szczęście udało mu się dotrzeć pod drzwi gabinetu Severusa bez większych przeszkód. Zatrzymał się przed nimi i wyciągnął rękę, aby ich dotknąć, lecz... nie poruszyły się. Zmarszczył brwi i sięgnął do klamki. Nacisnął ją kilka razy, ale drzwi pozostały zamknięte.
Najwyraźniej Severusa nie było. Może znowu musiał iść na jakąś misję. Szkoda... Tak bardzo chciał go zobaczyć. Powiedzieć mu, że to była jedna wielka pomyłka, że powinien był z nim zostać, że niepotrzebnie zgodził się iść na tę imprezę.
Westchnął i odwrócił się. Ruszył w drogę powrotną, powłócząc nogami i zastanawiając się, czy Severus nadal jest na niego zły... Wdrapał się już na piąte piętro, ale wtedy schody ruszyły w przeciwną stronę i musiał nadłożyć drogi. Kiedy jednak wyszedł zza zakrętu korytarza, musiał się tak gwałtownie zatrzymać, że niemal potknął się i upadł. Prawie nadepnął na panią Norris. Kotka prychnęła i odskoczyła, fukając wściekle.
Harry rozejrzał się po korytarzu, szukając Filcha, ale na szczęście nigdzie w pobliżu go nie było. Wiedział jednak, że musi jak najszybciej się stąd zwinąć, jeżeli nie chce, aby to przeklęte kocisko podniosło alarm.
Ostrożnie ominął obserwującą go swoimi rubinowymi oczami kotkę i ruszył dalej. Jednak zwierzę zaczęło iść za nim.
- Sio! Wynocha stąd! - syknął, przyspieszając kroku. Kotka miauknęła w odpowiedzi. Najwidoczniej wciąż pamiętała ostatnie spotkanie, podczas którego Severus potraktował ją w tak brutalny sposób. Najgorsze było to, że najwyraźniej doskonale widziała przez pelerynę niewidkę. Już kilka razy prawie wpadł przez nią w kłopoty. Musi ją zgubić!
Przyspieszył jeszcze bardziej, ale zwierzę wciąż biegło za nim.
- Odczep się, ty głupi sierściuchu! - wymruczał ze złością, po czym zaczął biec. Kotka znowu zamiauczała i ruszyła w pościg. Harry minął kolejny zakręt i biegnąc wąskim korytarzem, obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć, jak daleko od niego jest pani Norris. I wtedy, tuż przed kolejnym zakrętem, wpadł na coś, co wrzasnęło ze strachu piskliwym głosem, odbił się od czegoś miękkiego i wylądował na podłodze.
Otrząsnął się, próbując pozbyć się tańczących mu przed oczami plam, i wtedy zobaczył.
To była Ginny. Jęknęła, podnosząc się z podłogi i z przerażeniem wpatrując w miejsce, w którym leżał Harry. To musiał być dla niej naprawdę ogromny szok, zderzyć się z czymś niewidzialnym. Harry szybko ściągnął pelerynę z głowy.
- To ja - wyszeptał. Ale ona wcale nie wyglądała na uspokojoną. Podniosła się i spojrzała za siebie rozszerzonymi ze strachu oczami. Harry zauważył, że jej bluzka była wymięta i zapięta tylko na jeden guzik, szminka na ustach całkowicie rozmazana, włosy w nieładzie, a na odsłoniętej szyi widniało kilka wyraźnych malinek. Och, najwidoczniej wracała ze schadzki z Gregiem...
- Wstawaj - pisnęła cicho, a jej głos drżał tak bardzo, że z trudem nad nim panowała. - Właśnie... właśnie prawie wpadłam na Snape'a. Chyba mnie nie widział, ale na pewno usłyszał. Chodź, musimy...
Hary zamarł, słysząc odległe kroki. Miał wrażenie, że jego serce opadło aż do stóp, a żołądek znalazł się w przełyku. Obejrzał się do tyłu, widząc nadbiegającą i prychającą głośno kotkę.
- Musimy się schować! - Ginny przypadła do niego i szarpnięciem podniosła go na nogi. - Tutaj! - Nie czekając na nic, pociągnęła go ku najbliższym drzwiom od schowka. Harry nie zdążył nawet zaprotestować, kiedy wepchnęła go do środka, zamknęła za nimi drzwi i wcisnęła ich w najdalszy kąt pomieszczenia, drżąc na całym ciele. Ale Harry miał wrażenie, że sam trząsł się jeszcze bardziej od niej. Niemal słyszał bicie własnego serca, którego uderzenia odbijały mu się echem w uszach. Rozłożył pelerynę i zarzucił ją na siebie i Ginny, modląc się do wszystkich bóstw o to, aby...
Za drzwiami usłyszał miauczenie i drapanie.
- Nie... - jęknęła Ginny, wciskając się jeszcze bardziej w ścianę. Harry i tak nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
Kroki zbliżały się, a każdy z nich sprawiał, że Harry miał coraz większe problemy z oddychaniem. W końcu zatrzymały się. Oboje przestali oddychać.
On wie, że to ja!, pomyślał w panice Harry. Usłyszał głośne prychnięcie pani Norris, a klamka poruszyła się. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i w wejściu pojawiła się wysoka, mroczna sylwetka. Harry poczuł się tak, jak kilka miesięcy temu, kiedy Severus po raz pierwszy wszedł do schowka, emanując tym przenikającym do szpiku kości niebezpieczeństwem. Wtedy też nie mógł oddychać, wtedy tez miał wrażenie, że mężczyzna zasysa do siebie przestrzeń. Ale teraz bał się go znacznie bardziej niż wtedy.
- Potter - mruknął, wchodząc do środka i sięgając po różdżkę, którą zapalił kilka stojących na półce świec. - Wiem, że to ty.
Harry miał ochotę wniknąć w ścianę i sądząc po przyciskającej się do niego Ginny, ona marzyła dokładnie o tym samym. Snape zrobił krok w ich stronę. Harry cofnął się jeszcze bardziej, potrącając miotłę, która powoli zsunęła się po ścianie z przeraźliwym hałasem i spadła na podłogę.
Severus przeniósł wzrok z leżącej miotły i wbił go dokładnie w to miejsce, w którym stali Harry i Ginny. Wyciągnął przed siebie rękę. Harry widział długie palce, zaciskające się w powietrzu i zbliżające coraz bardziej. Zapomniał, jak się oddycha.
Wiedział, że to już koniec.
Palce zacisnęły się na pelerynie i przez twarz mężczyzny przepłynął wyraz triumfu. Gwałtownym szarpnięciem przyciągnął ją do siebie, a wtedy, kiedy jego wzrok padł na wciśniętych w ścianę Harry'ego i Ginny... triumf zamienił się w osłupienie tak wielkie, iż Harry miał wrażenie, że mężczyzna także zapomniał jak się oddycha. Jego rozszerzone, czarne oczy przeniosły się z przerażonej twarzy Harry'ego na kulącą się u jego boku Ginny i powoli przesunęły w dół, poprzez rozczochrane włosy, pomiętą, niemal całkowicie rozpiętą bluzkę oraz czerwone malinki pokrywające szyję dziewczyny.
Kiedy ciemne, błyszczące dziwnie oczy mężczyzny przeniosły się z powrotem na Harry'ego, chłopak zobaczył w nich tylko jedno... potworną nienawiść. Jakby nagle wszystko zniknęło, pozostawiając jedynie ziejącą, jadowitą, piekielną odrazę. Jakby nagle cofnęli się o kilka miesięcy wstecz, do tamtego dnia, w którym wszystko się zaczęło...
I Harry czuł, że zaraz osunie się po ścianie, ponieważ Severus... jego Severus patrzył teraz na niego w taki sam sposób... jak przez całe sześć lat.
* "I will remember you" by Sarah McLachlan
--- rozdział 48 ---
48. One day before everything changed
It's a sad, sad situation
And it's getting more and more absurd
Why can't we talk it over
What have I got to do to be heard
What do I say when it's all over
And sorry seems to be the hardest word
What do I do when lightning strikes me
And I wake to find that you're not there*
Jeżeli jeszcze raz przyłapię cię z nią sam na sam, nie będę słuchał żadnych wyjaśnień. Żadnych.
Echo tych słów odbiło się w głowie Harry'ego tak wyraźnie, jakby Severus wypowiedział je przed chwilą. I kiedy wpatrywał się w te przewiercające go, płonące nienawiścią oczy, wiedział, że nic, co powie, nie będzie wystarczające... Ale musiał spróbować!
- Panie profesorze... - zaczął drżącym głosem. Każde słowo wydawało się ranić mu przełyk. - To nie to, co pan myśli. Przysięgam.
- Milcz! - Głos, który wydobył się spomiędzy cienkich warg, był niczym wykuty z lodu. Tak ciężki, twardy i zimny... - Pan Potter i panna Weasley... przyłapani na gorącym uczynku podczas intymnej schadzki... Czyżby uprawianie seksu w schowkach stało się jakąś nową modą?
Harry poczuł, że żołądek wywraca mu się na drugą stronę.
Schowek. To było ich miejsce! A teraz Severus myśli, że oni... że on...
Przez jego głowę przesunął się cały ciąg sytuacji.
Coś mi wypadło i Snape natykający się na niego i Ginny w Sali Wejściowej.
Wszystko z tobą w porządku, Potter?, kiedy zapomniał wysłać mu "dobranoc".
Nie mogę zostać, kiedy miał spędzić wieczór ze Snape'em, podczas gdy naprawdę... wyglądało to tak, jakby olał Snape'a, bo wolał spotkać się potajemnie z Ginny...
O kurwa!
Czuł wzbierającą panikę. Panikę, która nie pozwalała mu oddychać i wypowiedzieć choćby słowa. Od czego zacząć? Co powiedzieć? Jak to wyjaśnić?
Tego się nie dało wyjaśnić!
- Ale to... - zaczął, mając wrażenie, że zaraz coś rozsadzi mu płuca.
- Jeżeli tak bardzo chcecie się parzyć, to proszę to robić poza granicami Hogwartu, ponieważ w tym zamku dziwkarstwo nie będzie tolerowane! - przerwał mu Snape podniesionym tonem. I Harry słyszał w tym głosie autentyczną nienawiść, spływającą z gardła niczym jad, pragnącą kąsać, kąsać... - Oboje tracicie po pięćdziesiąt punktów i możecie być pewni, że profesor McGonagall dowie się o tym, co tu zaszło. Zapewne będzie zdruzgotana, że jej zacni Gryfoni rżną się po kątach jak króliki...
- My nie...
- ...ale czego można się było spodziewać po Weasleyach? - Pełne odrazy spojrzenie mężczyzny przeniosło się na drżącą Ginny. - Nie potraficie nic więcej poza rozkładaniem nóg i rozmnażaniem się jak szczury. Powinno się was wszystkich wytępić. Szczególnie taką wywłokę jak ty.
Harry widział, jak oczy Ginny otwierają się z przerażenia i szoku i napływają do nich łzy. Rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale Snape nie pozwolił jej na to, kontynuując jeszcze bardziej mściwym, jeszcze zjadliwszym tonem. Jakby próbował ukamienować ją słowami.
- Jeżeli okaże się, że jesteś w ciąży, zostaniesz natychmiast usunięta ze szkoły razem ze swoim bękartem.
- Jak pan może...? - zaczęła Gryfonka, ale Harry przerwał jej, krzycząc desperacko:
- Ja jej w ogóle nie dotknąłem!
Brew Snape'a powędrowała w górę.
- Właśnie tego się po tobie spodziewałem, Potter - wysyczał mężczyzna, jakby Harry w ogóle nic nie powiedział. - Wystarczy, że zainteresowała się tobą pierwsza lepsza ladacznica, a ty już nie potrafiłeś się powstrzymać... Widocznie sława już całkowicie przyćmiła ci umysł. Jesteś Wybrańcem, więc możesz mieć każdą, tak? Przecież nikt nie odmówi Chłopcu, Który Przeżył!
Harry miał wrażenie, jakby każde słowo rozdzierało go na strzępy, kawałek po kawałku.
Nie, nie, nie, nie, nie!
- Powiedz mu! - krzyknął, spoglądając na Ginny. Czuł, że zaraz eksploduje od środka. To wszystko było nie tak! - Powiedz! No przecież wiesz, jak było! Wpadłem na ciebie! - Widząc, że Ginny jest w stanie tylko patrzeć na niego wypełnionymi łzami oczami, doskoczył do niej i szarpnął nią, wskazując na Snape'a: - No powiedz mu!
- J-ja... - wyszeptała w końcu, z trudem panując nad płaczem. - Wpadłam na Harry'ego i zaciągnęłam go do schowka...
- Zamknij się! - ryknął Snape, a Ginny aż się wzdrygnęła. To już nie była nienawiść. To było coś znacznie głębszego... - Nie chcę znać szczegółów! Nie obchodzi mnie, w jakiej pozycji cię wziął, jak głośno jęczałaś jego imię, gdzie cię dotykał, co ci szeptał, ani... - Snape przerwał nagle, dysząc ciężko, jakby wiedział, że stracił kontrolę. Wyprostował się i przymknął oczy, biorąc głęboki oddech. Kiedy odezwał się po chwili, w jego głosie nie było już nienawiści, nie było tego czegoś, co sprawiało, że serce Harry'ego chciało eksplodować, nie było niczego... - Napawacie mnie odrazą - rzekł bardzo cichym głosem, w którym nie pobrzmiewała nawet jedna nuta uczucia.
Odwrócił się z łopotem peleryny i zanim Harry zdołał cokolwiek zrobić, już go nie było. Pozostawił po sobie jedynie słaby zapach ziół, odgłos opadającego z sufitu tynku i odbijające się od ścian echo trzaśnięcia drzwiami.
Harry stał osłupiały, wciąż ściskając ramię Ginny i wpatrując się w drzwi. W jego głowie szalało tornado. Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś koszmarze i jeszcze nigdy w życiu nie pragnął tak bardzo się obudzić.
To... nie tak. To nie może się tak skończyć. Musi iść... wytłumaczyć... powiedzieć... cokolwiek!
Ruszył przed siebie, jak w amoku, zostawiając Ginny w schowku. Wypadł na korytarz na uginających się nogach, zarzucił na siebie pelerynę, wyminął kręcącą się pod przeciwległą ścianą panią Norris i pognał przed siebie.
W dół. W dół. Do lochów. Jak najszybciej!
Na drugim piętrze potknął się o maczugę rzeźby trolla jaskiniowego i z całym impetem wylądował na kamiennej posadzce, zdzierając sobie kolana i nadgarstki, ale w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Wstał i ruszył dalej, biegnąc tak szybko, jakby od tego zależało jego życie.
Na zakrętach odbijał się od ścian, by nie tracić szybkości i kiedy wpadł do lochów i przebiegł przez kilka korytarzy, zobaczył go! Zobaczył skrawek czarnej peleryny znikającej w drzwiach gabinetu.
Nie! - jęknął w duchu, przyspieszając jeszcze bardziej, ale już wiedział, że nie zdąży. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem. Dobiegł do nich, zatrzymując się tak nagle, iż pośliznął się i niemal upadł. Miał wrażenie, jakby po drodze zgubił płuca, ale to się teraz nie liczyło.
Dotknął drzwi, ale nie poruszyły się. Szarpnął za klamkę. Nic. Zapukał. Odpowiedziała mu tylko cisza.
Zagryzł wargę i zaczął pukać. Coraz głośniej i natarczywiej. Pukał tak długo, aż miał wrażenie, że zdarł sobie knykcie.
Ogarnęła go rozpacz.
Sięgnął do kieszeni i zacisnął dłoń na kamieniu.
Wpuść mnie! Proszę! Musimy porozmawiać!
Oparł czoło o chłodną powierzchnię, oddychając ciężko i próbując się uspokoić, ale wtedy usłyszał cichy trzask po drugiej stronie, jakby coś uderzyło w drzwi.
Opadł na kolana, przyciskając twarz do lodowatej posadzki i próbując dostrzec coś w szparze pod drzwiami.
Zobaczył. Zielony, rozjarzony kamień, leżący na podłodze gabinetu.
I usłyszał. Trzask drzwi prowadzących do komnat. Oraz pustą, rozpaczliwą ciszę.
Skulił się na podłodze, przyciskając policzek do zielonego klejnotu i szczelniej owijając się peleryną.
- Proszę - wyszeptał w eter. - Proszę, wpuść mnie.
Jednak wiedział, że nikt go nie usłyszy...
- Harry! Harry, obudź się!
Ktoś potrząsał go za ramię. Powoli otworzył oczy i zobaczył pochylonego nad sobą Rona.
- No w końcu! Wstawaj! McGonagall cię szuka! Masz do niej natychmiast iść. Razem z Ginny.
Harry zacisnął powieki i westchnął głęboko. Dlaczego nie mógłby zasnąć z powrotem? Dlaczego nie mógłby po prostu wrócić do tej przytulnej, bezpiecznej ciemności? Nie chciał znowu zanurzyć się w tym koszmarze, który zaczął się dla niego wczorajszej nocy. Nie wiedział, do której leżał pod drzwiami Snape'a, Ale kiedy wstał, bolał go każdy mięsień i trząsł się tak bardzo, jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Dowlókł się do dormitorium, kiedy było już dawno po imprezie i po prostu rzucił się na łóżko. Nie pamiętał, kiedy zasnął.
- Harry... - Niepewny głos Rona wdarł się do jego słodkiej ciemności, rozpraszając ją. - Ja... Ginny nam wszystko opowiedziała. I nie przejmuj się. To nie twoja wina, że Gryffindor znowu spadł na ostatnie miejsce. Snape jest po prostu wielkim, tłustym dupkiem.
Harry otworzył oczy i podciągnął się do pozycji siedzącej, opierając się o wezgłowie łóżka. Nadal wszystko go bolało. A najbardziej coś w środku, bardzo, bardzo głęboko w nim.
Snape go nienawidził. Miał wrażenie, że cały jego świat się zawalił i już nigdy nie uda mu się go poskładać.
Kiedy się nie odezwał, Ron kontynuował:
- Nie martw się. Nie jest tak źle. Tylko Greg się trochę wkurzył i odgrażał się, że cię ukatrupi, ale wszystko mu wyjaśniliśmy.
- Mhm - mruknął Harry, wpatrując się w swoje dłonie.
- Daj spokój, stary. Po prostu mieliście pecha, że wpadliście akurat na tego bydlaka. Przecież McGonagall nie wyrzuci was ze szkoły za coś, czego nie zrobiliście. Po prostu wyjaśnijcie jej, co zaszło, i po sprawie. A te punkty się jakoś odrobi - uśmiechnął się pocieszająco.
Harry westchnął ciężko.
Tak, punkty...
Och, gdyby tylko wiedział...
*
McGonagall była naprawdę wściekła. Zanim zdążyli jej przerwać i wytłumaczyć, co zaszło, zrobiła im taki wykład, że Harry miał wrażenie, iż przez resztę dnia jej głos będzie mu dzwonił w uszach. Dowiedział się, miedzy innymi, że z samego rana odwiedził ją profesor Snape, twierdząc, jakoby nakrył dwoje jej uczniów "kopulujących bezwstydnie w schowku na miotły" i najadła się przez nich takiego wstydu, jakiego nie doświadczyła jeszcze nigdy w całej swojej praktyce pedagogicznej. Ginny znowu była bliska płaczu, kiedy musiała wyjaśniać, jak to się stało, że, jak to określił profesor Snape, "wyglądała jak tania wywłoka i ladacznica" i McGonagall odebrała jej dodatkowe punkty za nocne szwendanie się po zamku. Zresztą Harry też musiał wytłumaczyć, co robił w środku nocy w korytarzu na piątym piętrze. Zdołał wymyślić tylko tyle, że było mu duszno i poszedł się przejść. Wiedział, że McGonagall mu nie uwierzyła, ale nie obchodziło go to. Nic go nie obchodziło.
Oboje oczywiście dostali szlabany. Dwa weekendy z panem Filchem.
Po wizycie u McGonagall ruszyli do Wielkiej Sali na śniadanie, nie odzywając się do siebie ani słowem. Jednak w połowie drogi Harry usłyszał przytłumiony głos Ginny:
- Nienawidzę go.
Nie odwrócił głowy i nie spojrzał na nią. Patrzył pod nogi, na mijane kamienne płyty.
- Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Przecież... Nie mieści mi się to po prostu w głowie. Jest nauczycielem, do wszystkich gargulców!
- Mhm - odmruknął Harry. Nie miał ochoty do tego wracać. W ogóle nie miał ochoty mieć w tej chwili nic wspólnego z Ginny. Wiedział, że to nie była jej wina, ale gdyby nie zachciało jej się... gdyby na nią nie wpadł... gdyby...
- Wczoraj byłam trochę... trochę pijana - powiedziała z zawstydzeniem. - Nie do końca pamiętam, co się tak naprawdę stało i co powiedział. Ale jeszcze nigdy w życiu nikt mnie tak...
- Cześć - burknął Harry, zostawiając ją samą w drzwiach do Wielkiej Sali i skręcając w bok, ku stołowi Gryffindoru i siedzącym przy nim Hermionie i Ronowi. Jeszcze zanim do nich dotarł, jego wzrok mimowolnie skierował się na stół nauczycielki. Był pewien, że nie zobaczy Snape'a na posiłku i nie pomylił się. Sądził, że to będzie dla niego ulgą, jednak poczuł coś wręcz przeciwnego...
Usiadł ciężko obok Rona i Hermiony i nie odezwał się do nich przez całe śniadanie. Przez jakiś czas grzebał jedynie widelcem w jajecznicy, mając wrażenie, że jeżeli tylko spróbuje cokolwiek zjeść, to bardzo szybko to zwróci. Wolał nie ryzykować. Jego żołądek był tak ściśnięty, jakby ktoś zawiązał mu go w supeł.
Nie miał pojęcia, co robić. Naprawdę. Nie miał absolutnie żadnego pomysłu. Znał Snape'a. Wiedział, że zawsze dotrzymywał obietnic. Skoro powiedział, że nie będzie słuchał żadnych wyjaśnień, to nie będzie.
Nie mógł do niego pójść, ponieważ wiedział, że go nie wpuści. Nie mógł mu nic wysłać, bo wyrzucił kamień.
Co miał, do cholery, zrobić?
Miał ochotę po prostu położyć się i zasnąć. Może, kiedy się obudzi, będzie już po wszystkim? Może znowu będzie pomiędzy nimi tak, jak dawniej? Może...
Jednak w całej tej rozpaczy odczuwał coś jeszcze. Coś, co go trawiło i pożerało od środka. Gniew.
Gniew, że Snape mu nie wierzy. Że myśli, że Harry mógłby go kiedykolwiek zdradzić! Że mu nie ufa i w ogóle nawet nie chce posłuchać, co ma do powiedzenia. Jak ma mu to wytłumaczyć, skoro ten uparty drań nie chce go widzieć?
Jak?
*
Snape nie pojawił się także na obiedzie. Po południu Harry próbował odrobić lekcje z Ronem i Hermioną, ale kompletnie nie potrafił się skupić. Szybkość i kierunek obrotu księżyców Neptuna oraz wielka bitwa pomiędzy goblinami a olbrzymami z 1734 roku wydawały mu się w tej chwili całkowicie bez znaczenia. Nie pomagały mu również pełne wyrzutów spojrzenia, rzucane przez współdomowników. Jakby to była jego wina, że wylądowali na ostatnim miejscu!
Zanim nadeszła kolacja, był już tak przybity, że nawet Ron i Hermiona zauważyli, że coś jest z nim nie tak. Tylko że wciąż myśleli, że ma wyrzuty sumienia z powodu utraty punktów i szlabanów, które go czekały.
Dlaczego on musiał im pomagać, kiedy mieli problemy, a jemu nikt nie mógł pomóc?
Nikt.
Nie chciał iść na kolację. Wiedział, że i tak nic nie przełknie, ale Hermiona uparła się, że musi pójść i jeżeli tym razem niczego nie zje, to własnoręcznie go do tego zmusi.
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, jego wzrok natychmiast przyciągnęła ciemna sylwetka po drugiej stronie ogromnego pomieszczenia. Serce Harry'ego podskoczyło aż do gardła. Próbował uchwycić wzrok Severusa, ale mężczyzna nie patrzył w jego stronę. Siedział obok McGonagall, pochylony nad swoim talerzem.
Nagle kolana Harry'ego okazały się zbyt słabe, aby go utrzymać, i zadrżały, kiedy zrobił krok w stronę stołu Gryffindoru. Jakimś cudem udało mu się dotrzeć do stołu i usiąść przy nim, nie przewracając się po drodze. Snape nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem. Harry widział jedynie, jak od czasu do czasu pochyla się do McGonagall i szepcze jej coś z mściwym wyrazem twarzy, a nauczycielka za każdym razem wygląda na coraz bardziej oburzoną jego słowami. Po jakimś czasie spojrzała na niego z takim niedowierzaniem, jakby zamienił się nagle w coś obrzydliwego, po czym wstała i pospiesznie odeszła od stołu z zaczerwienionymi policzkami i wściekle zaciśniętymi ustami. W tym samym momencie Severus odwrócił głowę i spojrzał prosto na Harry'ego.
Twarz mężczyzny wykrzywiła się w wyrazie pogardy i Harry poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w żołądek. Miał ochotę wstać i zacząć krzyczeć, żeby nie patrzył na niego w taki sposób! W każdy inny, ale nie w taki, ponieważ miał wrażenie, jakby znowu miał piętnaście lat i wszystko, co się pomiędzy nimi wydarzyło, było tylko snem.
Ale nie mógł tego zrobić. Nie tutaj. Mógł tylko obserwować, jak Severus wstaje od stołu, z wściekłością odsuwa krzesło i znika za drzwiami znajdującymi się za stołem nauczycielskim.
Podjął decyzję w ułamku sekundy. Zerwał się z miejsca i ignorując zaskoczone spojrzenia przyjaciół, wybiegł z Wielkiej Sali. Wyciągnął z kieszeni pelerynę niewidkę i zarzucił ją na siebie w biegu. Za pomocą różdżki wyciszył swoje kroki i nie zwracając już na nic uwagi, ruszył prosto do lochów.
Tym razem musi zdążyć!
Kiedy dobiegł do drzwi prowadzących do gabinetu Snape'a, okazały się zamknięte.
Cholera! Znowu mu się nie...
Zamarł, nasłuchując. Usłyszał wyraźne kroki. Zbliżały się. Przycisnął się do ściany i czekał.
Tak, to był Severus! Harry poczuł, jak jego serce przyspiesza do galopu, kiedy obserwował, jak mężczyzna mija zakręt i zbliża się do niego w długich, zdecydowanych krokach. Próbował wyczytać coś z jego twarzy, ale w korytarzu było zbyt ciemno, a Snape miał pochyloną głowę. Widział jedynie jego cienkie, zaciśnięte mocno usta.
Mężczyzna wyminął go, wymruczał pod nosem hasło i kiedy otworzył drzwi, Harry wiedział, że ma tylko ułamek sekundy. Odepchnął się od ściany i w ostatniej chwili prześliznął się przez zamykające się drzwi. Pomimo że miał na sobie zaklęcie tłumiące kroki, wolał nie ryzykować i ruszył za Snape'em na palcach, zasłaniając sobie usta dłonią. Cudem udało mu się wśliznąć za mężczyzną do jego komnat, dokładnie w momencie, w którym Severus zamykał drzwi. Był tak blisko, że niemal się o niego otarł, a nie chciał na razie zdradzać swojej obecności. Nie wiedział jeszcze, co w ogóle chce powiedzieć i jak zmusić Snape'a do wysłuchania go. Ale w chwili, kiedy Severus odsunął się od drzwi i miał zamiar się odwrócić, zatrzymał się nagle w pół kroku, a jego nozdrza zadrgały.
Harry zamarł.
Do licha! Musiał wyczuć jego zapach!
Zobaczył, jak oczy mężczyzny rozszerzają się na moment, a po chwili napłynęła do nich fala tak wielkiej wściekłości, iż Harry ponownie zapomniał, jak się oddycha.
- Wynoś się! - wysyczał Snape, wbijając kąsający wzrok prosto w miejsce, w którym stał Harry.
Chłopak sięgnął do peleryny - do diabła, dlaczego ręce tak bardzo mu się trzęsły? - i powoli zsunął ją z siebie, zagryzając wargę i z obawą spoglądając prosto w dwa czarne, płonące jeziora.
- Severusie, proszę, wysłuchaj mn...
- Silencio! - Snape błyskawicznie sięgnął po różdżkę i wycelował nią w Harry'ego, który odkrył nagle, że z jego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk.
"Do diabła, chcę z tobą porozmawiać!" - krzyknął bezgłośnie, chociaż wiedział, że Snape i tak go nie usłyszy. Mężczyzna odwrócił się do niego plecami i podszedł do jednego z regałów, gdzie zatrzymał się z założonymi rękami.
- Masz stąd natychmiast wyjść. To moje ostatnie ostrzeżenie. Potem nie ręczę za siebie - wycedził stalowym głosem.
Harry zagryzł wargę, czując narastającą w sercu panikę. Dlaczego ten dupek musi być taki uparty?
Tak, czuł się ostrzeżony. Wiedział, że Snape jest w takim stanie, że jeżeli go nie posłucha, to może się to skończyć bardzo nieprzyjemnie, ale do jasnej cholery, musiał coś zrobić! Poprzysiągł sobie, że nie wyjdzie stąd, dopóki Snape nie pozna prawdy! Ponieważ on nic, absolutnie nic nie zrobił!
Zacisnął pięści, ruszył w kierunku wysokiej, dumnej sylwetki i zatrzymał się tuż obok. Spojrzał na twarz Severusa, która wyglądała w tej chwili niczym wykuta z kamienia. Ale Harry wiedział, że pod tą bladą skórą i zaciśniętymi ustami trwa prawdziwa burza. Widział żyłę pulsującą wściekle na skroni Severusa i ogień płonący we wbitych w ścianę oczach.
"Musisz mnie wysłuchać! Proszę! Spójrz na mnie!" - krzyczał bezgłośnie, wymachując rękami i próbując zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Ale ten ani drgnął. Jakby Harry'ego wcale tutaj nie było.
"Nic nie zrobiłem. Musisz mnie wysłuchać. Musisz!" - Czuł wzbierającą frustrację, która sięgała coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zacisnęła mu się na gardle. "TY KRETYNIE!" - ryknął w końcu zrozpaczony, ale nie dało to absolutnie żadnego skutku. Snape w ogóle go nie słyszał. W ogóle go nie widział.
Harry dotknął jego ramienia, próbując nim potrząsnąć i zmusić do zwrócenia na siebie uwagi, ale w tym samym momencie Severus wyrwał wściekle ramię.
- Nie dotykaj mnie - wysyczał, choć nadal nie patrzył na Harry'ego. - Brzydzę się tobą.
To zabolało. Harry cofnął się, opuszczając dłoń i czując coś ciężkiego i twardego opadającego na samo dno żołądka. Serce tłukło mu się w piersi tak mocno, jakby chciało połamać mu żebra.
Zrobił kilka kroków w tył, spoglądając z żalem na otulone czernią ramiona. Miękko spływająca z nich peleryna sięgała aż do ziemi.
I co teraz? Co miał zrobić? Co zrobić, aby Severus zechciał chociaż na niego spojrzeć?
To był impuls. Impuls, który kazał mu podejść do mężczyzny od tyłu, owinąć wokół niego ramiona i przytulić się do jego pleców. Dokładnie tak samo, jak Severus kiedyś objął jego.
Nie obchodziło go, ile ryzykował. Może chociaż w ten sposób przekaże mu, że...
Odpowiedź była błyskawiczna. Snape szarpnął się gwałtownie, odwrócił do Harry'ego, złapał go za ramię i rzucił na regał, przyciskając go do niego z taką siłą, iż Harry miał wrażenie, że połamie mu żebra.
- Ostrzegałem cię - wysyczał mu prosto w twarz. - Accio Eliksir Wyostrzenia!
Do wyciągniętej ręki Snape'a wpadła średniej wielkości, czarna butelka. Ale Harry nie zwrócił na nią uwagi, wpatrując się rozszerzonymi z przerażenia oczami w wykrzywioną pogardą i autentycznym obrzydzeniem twarz Severusa. Zaczął kręcić głową, próbując uwolnić się z uścisku, ale mężczyzna był zbyt silny. Podniósł butelkę na wysokość swoich oczu i wycedził głosem tak zimnym i odległym, jakby nie należał do niego. Ponieważ nawet on nie mógłby mieć tak pozbawionego jakichkolwiek uczuć głosu.
- Wiesz, co to jest? - zapytał i, nie czekając na odpowiedź wijącego się w jego uścisku Harry'ego, kontynuował. - Coś, co Czarny Pan uwielbia dawać swoim ofiarom, zanim zacznie je torturować. Potrafi sprawić, że najlżejszy dotyk będzie niczym przypalenie rozżarzonym pogrzebaczem, a najcichszy szept będzie rozrywał ci bębenki w uszach. - Oczy Harry'ego rozszerzyły się i wbiły w niepozornie wyglądającą butelkę w dłoni Snape'a. - O tak, będziesz cierpiał... Zaznasz takiego bólu, jakiego nie zaznałeś jeszcze nigdy w życiu. Zobaczysz, jak to jest... poznasz to dogłębnie, odczujesz to na własnej skórze, przekonasz się, jak bardzo... - Urwał nagle i zacisnął wargi. Coś w czarnych oczach na chwilę rozpaliło się i przygasło. Głos zadrżał. Lecz kiedy mężczyzna odezwał się ponownie, nie było już w nim nic, poza lodem. - A jego największą zaletą jest to, że nie pozostawia żadnych śladów. Poza skutkami ubocznymi. Przekonasz się o tym w nocy. - Na cienkich wargach pojawiło się coś groźnego, co jednak wcale nie przypominało uśmiechu. Raczej jakiś przerażający grymas.
Harry patrzył ze zgrozą, jak Severus odkorkowuje kciukiem butelkę.
Och nie! Chyba nie ma zamiaru naprawdę...
Zaczął się wić i szarpać, kręcąc szaleńczo głową i bezgłośnie krzycząc: "Nie! Nie! Nie! Nie rób tego! Proszę!", ale Snape go nie słyszał. W jego oczach nie było teraz nic, poza czymś bardzo, bardzo odległym. Błyskawicznym ruchem zabrał ramię z jego piersi i złapał go za szczękę, boleśnie wbijając palce w jego policzki i zmuszając Harry'ego do rozwarcia ust. Zanim Harry zdążył złapać go za rękę i powstrzymać, już krztusił się kwaśnym roztworem, który Snape wlewał mu do ust. Próbował go wypluć, ale kilka porcji spłynęło mu do przełyku. W końcu mężczyzna puścił go i odsunął się, a Harry upadł na podłogę, krztusząc się i plując.
Poczuł coś dziwnego. Zaczęło się w żołądku. Nieznośne pieczenie, jakby nagle soki trawienne przeniknęły przez ścianki żołądka i dostały się do krwi. Podniósł się chwiejnie i oparł plecami o regał, zaciskając powieki i próbując nie przewrócić się ponownie, kiedy zaczęło kręcić mu się w głowie. Ubranie drapało i ocierało się o skórę przy każdym ruchu. Spróbował otworzyć oczy, ale światło oślepiało go i szczypało w oczy. Osłonił się ramieniem i syknął z bólu, kiedy koszula przesunęła się po jego ciele, a on miał wrażenie, jakby ktoś próbował zedrzeć mu skórę papierem ściernym.
I wtedy usłyszał huk tak wielki, iż miał wrażenie, że eksploduje mu głowa. Zasłonił uszy rękami, jęcząc bezgłośnie. Udało mu się na sekundę otworzyć oczy i zobaczyć, że Snape pstryka mu palcami przed twarzą. Kolejny huk był tak wielki, jakby młot pneumatyczny wwiercał mu się w mózg. Wiedział, że ma otwarte usta. Wiedział, że krzyczy.
Stopy. Bolały. Uciskały. Jakby zamieniły się w dwa wielkie, pulsujące pęcherze, ale przecież nie mógł się przewrócić, bo wtedy dotykałby podłogi jeszcze większą częścią ciała i bolałoby jeszcze bardziej. Kanty regałów wbijały mu się w plecy niczym ostrza i każdy najmniejszy ruch sprawiał mu jeszcze większe cierpienie, jakby zagłębiały się coraz głębiej i głębiej w jego ciało. Jakby ktoś kroił go żywcem na kawałki.
"Nie! Nie! Nie! Niech to się skończy! Proszę! Boli... Proszę! Severusie!" - próbował krzyczeć, chociaż wiedział, że to bezcelowe. Że mężczyzna go nie słyszy. A nawet, gdyby słyszał...
Oderwał się od regału, próbując uciec od tego bólu. Odwrócił się, ściskając głowę rękami, ale wtedy poczuł na plecach chlaśnięcie. Wrzasnął i poderwał się, uderzając przez przypadek czołem o regał. Był pewien, że jego czaszka zaraz eksploduje. Ponowne chlaśnięcie sprawiło, że całe jego ciało napięło się do granic wytrzymałości. Nie wiedział, co to takiego, ale miał wrażenie, jakby ktoś go biczował. Po trzecim uderzeniu, jego ciało wygięło się w łuk, a on odwrócił się gwałtownie, ponownie przyciskając się plecami do regału i na sekundę uchylając powieki. Tylko na tyle, aby zobaczyć, jak Severus cofa dłoń z różdżką. Nic więcej nie zdołał zobaczyć poprzez załzawione oczy.
"Proszę..." - wyszeptał jeszcze raz zdrętwiałymi wargami, wysuszonymi od krzyku, którego nikt nie słyszał. Po jego ciele spływała lawa. Każdy najmniejszy ruch był niczym ocieranie się o nabity igłami koc. Miał ochotę po prostu rzucić się na podłogę i umrzeć. W głowie wirowało mu tak bardzo, jakby miała mu odpaść. Ściskał ją pomiędzy rękami, błagając wszystkie duchy, aby to się już skończyło, aby ktoś to przerwał, aby nie musiał już tak cierpieć. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, ale tak właśnie wyobrażał sobie piekło. Każdy ruch rozdzierał mu skórę, a każde uderzenie serca dudniło w jego ciele bolesnym echem. Pleców w ogóle już nie czuł. Tak samo stóp. Powoli nadchodziło odrętwienie.
Na szczęście razem z nim nadpływała także ulga. Ból ustępował, kawałek po kawałku wypuszczając ze swoich szponów kolejne partie ciała, pozostawiając jedynie drżące od nadmiernego wysiłku mięśnie. Pot spływał mu strumieniami po czole i plecach, a serce waliło jak oszalałe. Nogi trzęsły się pod nim tak bardzo, iż był przekonany, że jeżeli spróbuje zrobić choćby krok, to upadnie. Głowa pulsowała boleśnie i wydawało mu się, że zaraz coś ją rozerwie. I na dodatek było mu niedobrze.
Bardzo powoli otworzył oczy. Światło już nie bolało. Bolał za to widok Severusa. Siedzącego wygodnie w fotelu z założoną nogą i obserwującego go spod wpółprzymkniętych powiek. Na jego twarzy nie było nawet cienia uczucia. Harry spodziewałby się satysfakcji. Zadowolenia. Czegokolwiek. Ale nie było absolutnie niczego.
Tak samo, jak w nim.
Był tak oszołomiony, że przez kilka chwil po prostu stał i wodził pustym wzrokiem po pomieszczeniu. Spojrzał w bok i zobaczył stojącą w samym rogu pomieszczenia myślodsiewnię.
I w ułamku sekundy przyszło mu do głowy rozwiązanie.
Oderwał się od regału i zrobił krok w tamtą stronę, ale nogi ugięły się pod nim i upadł na podłogę. Podniósł się na kolana i przez chwilę oddychał ciężko z głową ukrytą w ramionach, próbując zebrać w sobie chociaż odrobinę siły. Miał wrażenie, że wszystkie mięśnie w jego ciele popękały z wysiłku. Po chwili westchnął ciężko i podniósł się z trudem. Na uginających się nogach ruszył w stronę myślodsiewni. Czuł na sobie śledzące go ciemne spojrzenie. Oparł się rękami o krawędź misy i sięgnął po różdżkę.
Jeszcze nigdy tego nie robił, ale widział, jak używali jej Dumbledore oraz Snape i nie wydawało się to zbyt trudne.
Przyłożył różdżkę do skroni i zaczął sobie przypominać. Cały wczorajszy i przedwczorajszy dzień. Wyjście z Ronem i Ginny, prośbę Hermiony, znudzenie podczas imprezy, pójście do Snape'a, wpadnięcie na Ginny, schowek...
Kiedy był pewien, że pomyślał już o wszystkim, odciągnął różdżkę od skroni i strząsnął srebrnobiałą mgiełkę do misy. Spojrzał w wirującą substancję i zacisnął usta.
Schował różdżkę do kieszeni, powoli odwrócił się od myślodsiewni i ruszył w kierunku drzwi, nawet na chwilę nie spoglądając na mroczną sylwetkę Snape'a. Z największym trudem pochylił się i podniósł z podłogi swoją pelerynę. Kiedy znalazł się przy drzwiach i dotknął klamki, zawahał się na moment.
Nie wiedział, na co czeka. Ale czekał. Na cokolwiek.
Kiedy jednak nic się nie wydarzyło, powietrza nie przecięło żadne słowo, nawet jeden szelest, nacisnął na klamkę i wyszedł.
Nie wiedział, co ma robić. Nie wiedział, gdzie iść, poza tym, że głowa pulsowała mu tak bardzo, że nie mógł już wytrzymać i z każdym krokiem robiło mu się coraz bardziej niedobrze.
Zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i szedł przed siebie, powłócząc nogami. Nie chciał o niczym myśleć. Nie chciał przypominać sobie tego cierpienia, ani wzroku Severusa... Ponieważ sam nie wiedział, co było dla niego większą męką.
Na pierwszym piętrze zrobiło mu się już tak niedobrze, że wpadł do pierwszej z brzegu łazienki i zwymiotował do umywalki. Czuł nieznośne uderzenia gorąca, które opanowywały całe jego ciało. Pot znowu zaczął spływać mu po ciele grubymi kroplami. Cały się trząsł.
Musi iść do skrzydła szpitalnego. Nie... nie wytrzyma tego.
Opłukał twarz zimną wodą i wyszedł z łazienki, kierując się prosto do skrzydła szpitalnego. Kiedy w końcu tam dotarł, był już tak spocony, że ubranie lepiło się do niego. Na migi pokazał pielęgniarce, że nie może mówić i kiedy rzuciła na niego Finite Incantatem, wymamrotał coś o tym, że podczas kolacji ktoś musiał mu dodać czegoś do posiłku, po czym zwymiotował jej pod nogi. Pielęgniarka wlała w niego kilka eliksirów, złorzecząc na uczniów i ich durne zabawy i przysięgając, że musi poważnie porozmawiać z dyrektorem i poprosić go o ukrócenie takich praktyk, bo w końcu może dojść do prawdziwej tragedii.
Harry nie mógł powiedzieć, żeby eliksiry za wiele mu pomogły. Głowa nadal mu pękała i było mu niedobrze, ale przynajmniej przestał się tak pocić i trząść. Pomfrey chciała zostawić go na noc w skrzydle szpitalnym, ale skłamał, że czuje się już znacznie lepiej. Wymamrotał podziękowania i wyszedł. Na korytarzu oparł się na chwilę o ścianę, próbując odegnać tańczące mu przed oczami ciemne plamy i wtedy to usłyszał... odległe, znajome kroki. Zbliżały się.
W panice wyciągnął z kieszeni pelerynę i zarzucił ją na siebie. Udało mu się to zrobić w ostatnim momencie. Zza zakrętu wyłonił się Snape. Zbliżał się do niego w długich, zamaszystych krokach, a peleryna łopotała za nim, kiedy sunął przez korytarz, utkwiwszy spojrzenie w drzwiach szpitala. I kiedy przechodził obok, Harry'emu wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, aby wiedzieć:
Zobaczył wspomnienia!
Nie było już na niej pustki. Wręcz przeciwnie. Emanowała takim wzburzeniem, jakiego Harry jeszcze nigdy nie widział. Jednak zanim zdążył przyjrzeć się dokładniej, mężczyzna zniknął za drzwiami szpitala i Harry usłyszał jego podniesiony głos:
- Był tutaj Potter?
- Och, profesorze Snape... muszę z panem poważnie porozmawiać! Tak, był tutaj, wyszedł dosłownie przed chwilą! Gdyby pan widział, co uczniowie pańskiego domu mu zrobili! Znowu dosypali mu czegoś do posiłku! Wyglądał wprost okropnie! Wymiotował i... proszę się do mnie nie odwracać plecami, kiedy do pana mówię! Profesorze Snape! Profes...
Harry podskoczył, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem i wypadł zza nich Snape. Rozejrzał się po korytarzu błędnym wzrokiem. Harry mocniej przywarł do ściany, wstrzymując oddech.
Mężczyzna podszedł o krok w jego stronę. Harry cofnął się nieznacznie, próbując nie wydać żadnego dźwięku. Przez chwilę Severus przyglądał się ścianie obok miejsca, w którym stał Harry, a po chwili znowu zbliżył się o krok i jego nozdrza zadrgały.
Harry wpatrywał się w jego zmrużone oczy, uważnie badające przestrzeń i wiedział tylko jedno: nie chce mieć z nim teraz nic wspólnego. Absolutnie nic. Nie po tym...
Może sobie pójdzie... Może stwierdzi, iż tylko mu się wydawało, że poczuł jego zapach...
Ale wtedy Harrym targnęły torsje. Przycisnął dłoń do ust, próbując powstrzymać wymioty, ale i tak wydał z siebie dziwny, bulgoczący odgłos.
Oczy Snape'a rozszerzyły się i przesunął głowę nieco w bok, spoglądając dokładnie w to miejsce, w którym znajdował się Harry, a wyraz jego twarzy zmienił się. Pojawiło się na nim coś dziwnego. Coś, co kazało Severusowi zagryźć wargę i zmarszczyć brwi, jak gdyby walczył z czymś. Jak gdyby walczył ze sobą. Harry wpatrywał się wprost w jego błyszczące oczy, widząc w nich całą gamę barw i nie mając pojęcia, skąd się tam wzięły, ponieważ w korytarzu było zbyt ciemno, aby mogło to być odbijające się światło.
Przez chwilę po prostu stali tak, niczym zawieszeni w czasie, a wtedy Severus odwrócił wzrok i odsunął się, ruszając w głąb korytarza. Harry wpatrywał się w jego oddalające się plecy i zastanawiał się...
Co teraz?
Kiedy Harry wrócił do Pokoju Wspólnego, znalazł Hermionę i Rona przy kominku. Ćwiczyli zaklęcia kopiujące. Wyjaśnił im, że tym razem to jemu Ślizgoni wsypali coś do jedzenia i musiał szybko iść do skrzydła szpitalnego, dlatego tak nagle wybiegł. I że czuje się paskudnie, bo eliksiry pani Pomfrey były zbyt słabe, aby mu pomóc. Ignorując wzburzenie Hermiony, która poprzysięgła, że przy najbliższej okazji powie o wszystkim profesor McGonagall i tym razem Harry jej nie powstrzyma oraz groźby Rona, że napisze do bliźniaków, aby przysłali mu coś naprawdę wstrętnego i następnym razem dosypie to wszystkim Ślizgonom do ich soku dyniowego, Harry wymamrotał, że po prostu chce się położyć i poszedł do dormitorium. Ta krótka rozmowa wyczerpała wszystkie jego siły i kilka razy był już prawie pewien, że znowu zwymiotuje. Rzucił się na łóżko, nie mając siły ruszyć nawet palcem i po prostu pragnąc zasnąć. Przespać to wszystko. A najlepiej spać i spać i nigdy się nie obudzić. Ale nie był w stanie tego zrobić. Głowa wciąż chciała mu eksplodować, dręczyły go duszności, miał rewolucje żołądkowe i czuł się tak źle, jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu.
Nagle przez szum w uszach i zawroty głowy do jego umysłu przebił się dziwny dźwięk. Jakby ktoś stukał w okno. Z trudem uniósł głowę. Na parapecie po drugiej stronie szyby siedziała mała brązowa sówka.
Jego głowa ponownie opadła na łóżko. Miał nadzieję, że sowa wkrótce odleci. Nie miał siły, aby wstać i ją wpuszczać. Może to coś do Neville'a...
Stukanie w okno przybrało na sile. Stękając i pojękując, podniósł się z łóżka i podszedł do okna. Jednak w momencie, kiedy je otworzył, żołądek podskoczył mu do gardła i zaczął wymiotować na podłogę. Czuł pieczenie w przełyku. To była żółć. Nie miał już czym wymiotować.
Próbując się nie przewrócić, wyprostował się, wytarł usta i chwiejnie podszedł do łóżka. Opadł na nie i wtedy zauważył, że sowa usiadła na jego posłaniu.
Nie spodziewał się żadnej korespondencji. Cóż to mogło być?
Zaciekawiony sięgnął do pakunku, odwiązał go od nóżki ptaka, który natychmiast wyleciał przez otwarte okno, a następnie otworzył. W środku znalazł dwie fiolki. I zwitek pergaminu.
Drżącymi dłońmi, rozwinął pergamin i otworzył oczy ze zdumienia, kiedy rozpoznał charakterystyczne, ostre pismo Snape'a. Tylko tym razem nie było ono eleganckie jak zawsze, tylko kanciaste i nierówne, jakby kreślone w pośpiechu i zdenerwowaniu.
Zmarszczył brwi i przeczytał:
To antidotum. Masz je wypić. I zwracam ci twoje wspomnienia.
Przełknął ślinę, wciąż czując nieznośnie pieczenie w przełyku i spojrzał na zawierającą bladozielony płyn fiolkę. W drugiej wirowała srebrna mgiełka.
Jakaś część niego nie chciała tego przyjmować. Dla zasady. Ale z drugiej strony zrobiłby wszystko, aby to się skończyło.
Odrzucił pergamin oraz wspomnienia i pospiesznie odkorkował buteleczkę, wlewając w siebie całą jej zawartość. Płyn rozlał się po jego ciele przyjemnym chłodem. Był delikatny, niczym dotyk jedwabiu na skórze i przynosił ukojenie. Po paru chwilach torsje zaczęły ustępować, ból głowy także.
Harry opadł z westchnieniem na poduszkę i zamknął oczy. Dopiero teraz, kiedy fizyczne dolegliwości zanikały, zaczął coraz wyraźniej odczuwać te psychiczne.
Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał. Ponieważ kiedy tylko przypominał sobie...
Nie! To się nie mogło wydarzyć. Severus nie mógłby przecież... Nie postąpiłby tak... Nie mógł być aż tak...
Podniósł ręce i przycisnął je do oczu, czując coraz bardziej nieznośne pieczenie pod powiekami. I ciężką, kąsającą wnętrzności, gorzką pustkę. Przez jego żyły płynął teraz tylko chłód. Rozlewał się po ciele, zamrażając wszystko na swojej drodze. Miał wrażenie, że igiełki lodu wrzynają się w jego serce. I to bolało.
Przez długi czas po prostu leżał z zamkniętymi oczami albo wpatrywał się w sklepienie łóżka, uciekając przed wspomnieniami. Albo próbując je gonić.
Próbował zrozumieć... dlaczego? Dlaczego Snape to zrobił? Czyżby jednak przez cały ten czas go nienawidził? Nie, przecież wiedział, że to była nieprawda. Więc dlaczego? Jak mógł coś takiego... jak w ogóle... Jak mógł tak po prostu siedzieć i przyglądać się? Jak mógł go... torturować? Przecież byli... Przecież on był...
...Śmierciożercą.
Harry otworzył gwałtownie oczy.
Starał się o tym zapomnieć. Zawsze to odrzucał. Po prostu o tym nie myślał. Ale teraz prawda uderzyła tak mocno, tak celnie i tak głęboko, że jego płuca ścisnęły się i przez chwilę nie mógł oddychać.
Jasne. Przez całe życie robił tylko to. Torturował. Więc dla niego był to chleb powszedni. Ale nigdy... przenigdy nie spodziewał się, że Severus będzie w stanie zrobić to... jemu.
Ponownie zacisnął powieki, kiedy mroźne igiełki wbiły się jeszcze głębiej.
I w tym samym momencie poczuł w kieszeni rozprzestrzeniające się powoli ciepło.
Zawahał się. Tym razem jego serce nie przyspieszyło tak jak zawsze, kiedy w jego kieszeni pojawiał się żar. Pozostało spokojne. Wycofane. I drżące.
Jednak ciekawość zwyciężyła. Powoli wyciągnął klejnot i spojrzał w jego lśniącą powierzchnię.
Potter... Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy. Kiedy możemy się spotkać i porozmawiać?
Nie wiedział czego się spodziewać. Ale na pewno nie czegoś takiego. Tak... trywialnego!
Snape powinien... powinien... do cholery, powinien zapłacić za to, co zrobił! Przepraszać go na kolanach! A nie zachowywać się tak, jakby nic wielkiego się nie stało. Jakby po prostu powiedział mu jakąś złośliwość. I jakby robił mu wielką łaskę, że w ogóle się odzywa! Do diabła z nim! Do diabła! Do diabła!
Lodowata otoczka wokół serca została rozbita i Harry czuł teraz, jak wypływa z niego coś bardzo gorzkiego i trującego...
Zacisnął kamień w trzęsącej się dłoni i wysłał:
Porozmawiać? Porozmawiać?! Kiedy ja chciałem rozmawiać, ty miałeś to gdzieś! W ogóle nie chciałeś słuchać! Wołałeś mnie torturować! W tym jesteś najlepszy, prawda? Myślisz, że jesteś taki inteligentny, a tak naprawdę, to jesteś żałosnym, zaślepionym zazdrością dupkiem!
Zerwał się do pozycji siedzącej, wypuszczając kamień z dłoni i dysząc ciężko. Znowu wirowało mu w głowie. Ukrył twarz w dłoniach, próbując się uspokoić, ale nie potrafił. To coś siedziało w nim i musiał, musiał to z siebie wyrzucić! Ponownie złapał kamień w spoconą dłoń i ścisnął go tak bardzo, że niemal go zmiażdżył.
Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że mógłbym cię zdradzić? Przecież wiesz, że nie widzę świata poza tobą! Nigdy, przenigdy bym tego nie zrobił! Dlaczego mi nie zaufałeś? Dlaczego mnie o to posądziłeś? I nawet nie pozwoliłeś wyjaśnić... nie dałeś mi żadnej szansy na obronę! Sprawiłeś mi tylko cierpienie! Tak okrutne i bezsensowne...
Ponownie wypuścił klejnot, czując spływające po policzkach łzy. Szybko wytarł je wierzchem drżącej dłoni i zapatrzył się w niepozorny, leżący na pościeli kamień. Pozostawał chłodny i wygaszony. Jakby słowa trafiały w eter. Niewysłuchane. Zignorowane.
Harry zagryzł wargę i powoli wyciągnął rękę, przybliżając ją do klejnotu. Po chwili cofnął ją. Przez chwilę wpatrywał się z zieloną, gładką powierzchnię, po czym po raz trzeci chwycił kamień i wysłał ostatnią już wiadomość:
Nie chcę się z tobą spotkać. Nie chce teraz z tobą rozmawiać. Po prostu... odwal się.
Wcisnął klejnot głęboko pod poduszkę i położył się, przykrywając się kołdrą aż pod brodę. Nadal się trząsł, ale było mu już lepiej. Wyrzucił z siebie przynajmniej niewielką część tego, co w nim siedziało.
Potrzebuje czasu. Musi przemyśleć kilka spraw. Odpocząć. Uspokoić się.
Zacisnął mocno powieki i skulił się w pozycji embrionalnej.
Teraz chciał po prostu zasnąć. I chociaż na chwilę zapomnieć. Jutro... może będzie lepszy dzień. Może spojrzy na wszystko z innej perspektywy. Może to nie będzie aż tak bolało. Tam w środku.
Nie wiedział jednak, że jutro... jego świat roztrzaska się na kawałki.
* "Sorry seems to be the hardest word" by Blue feat. Elton John
--- rozdział 49 ---
49. Silently broken
I heard the words come out
Then you look at me
You're not shouting anymore
You're silently broken
I'd give anything now
To kill those words for you*
Kiedy Harry Potter, uczeń szóstego roku Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, obudził się tego mroźnego, zimowego poranka, nie spodziewał się, że nadchodzący dzień... będzie dniem, w którym wszystko się zmieni. Nic nie zwiastowało tego, co miało nadejść. Nie wydarzyło się nic szczególnego.
Ani razu się nie potknął, nie zapomniał książek ani hasła do Pokoju Wspólnego, nie pomylił drogi, nie spóźnił się na żadną lekcję, nie miał pecha podczas zajęć.
Rano, przed wyjściem z dormitorium, spojrzał jeszcze raz na zielony kamień, ale nie było na nim żadnej wiadomości. Przez ułamek sekundy poczuł wyrzuty sumienia, że wysłał wczoraj Severusowi taką litanię żalów, ale bardzo szybko się ich pozbył. Należało mu się! Najpierw wyobraził sobie, że on i Ginny robili w schowku "wiadomo-co", później nie chciał nawet wysłuchać jego wyjaśnień, a jeszcze później... zrobił to, co zrobił. I najwyraźniej nawet nie miał zamiaru przeprosić!
To było najgorsze. Ta świadomość, że po tym wszystkim, co razem przeszli, i przeszkodach, które pokonali, Severus nie mógł mu zaufać choćby na tyle, żeby Harry mógł wyjaśnić mu, co zaszło... I ta myśl sprawiała, że czuł w sobie buzujące rozgoryczenie, które od samego rana pożerało mu wnętrzności i nie chciało wypuścić go ze swych szponów.
A dzisiaj czekała go lekcja Eliksirów... Naprawdę nie miał pojęcia, jak ją przeżyje. Był w takim stanie, że jeżeli tylko Snape coś zrobi albo powie... to nie będzie potrafił się powstrzymać i odpysknie mu.
W takim właśnie, niezbyt dobrym humorze, zszedł na śniadanie. Nie spodziewał się, że zobaczy znajomą, ciemną sylwetkę po drugiej stronie sali. To go trochę zaskoczyło i pozbawiło animuszu. Ale postanowił, że nie da tego po sobie poznać, i dumnym krokiem ruszył do stołu Gryffindoru, ku siedzącym już przy nim Ronowi i Hermionie. Usiadł i przyciągnął do siebie półmisek z jajecznicą, a następnie zabrał się za jedzenie z taką werwą, jakby nie miał w ustach niczego od tygodnia. Właściwie tak się trochę czuł po tym, jak wczoraj zwymiotował wszystko, co miał w żołądku, łącznie z sokami trawiennymi. Eliksir, który otrzymał od Snape'a, natychmiast złagodził wszystkie skutki uboczne. Ale to, że mu go przysłał, wcale nie znaczyło, że Harry mu tak łatwo wybaczy. O, nie...
Kiedy był w połowie śniadania, nie wytrzymał i ciekawość zwyciężyła. Rzucił szybkie, ukradkowe spojrzenie w kierunku stołu nauczycielskiego. Severus nic nie jadł. I nie patrzył na niego. Siedział po prostu i wpatrywał się w odległy punkt na przeciwległej ścianie.
Harry zmarszczył brwi. Co też to mogło oznaczać? Spodziewał się raczej, że mężczyzna będzie mu rzucał nieprzychylne spojrzenia, które nie zwiastowałyby niczego dobrego.
Przy następnym zerknięciu musiał aż zamrugać. Snape siedział ze spuszczoną głową i wpatrywał się w swoje śniadanie. W prawej ręce trzymał kieliszek, którym nerwowo uderzał o blat stołu. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
Harry powrócił do swojego posiłku, całkowicie zaskoczony dziwnym zachowaniem mężczyzny. Najbardziej znamienne było jednak to, że Snape nie spojrzał na niego ani razu, od kiedy tylko Harry zjawił się na śniadaniu. Tak jakby wcale nie zauważył jego obecności.
Chłopak odwrócił głowę po raz trzeci i zauważył, że Severus... zniknął. Rozejrzał się po sali i dostrzegł czarną pelerynę znikającą za drzwiami znajdującymi się za stołem nauczycielskim. Z kiełkującym w sercu niepokojem i zaciekawieniem, dokończył śniadanie i wraz z Ronem ruszył na Wróżbiarstwo.
Nie potrafił się jednak na niczym skupić. Wciąż przypominał sobie wczorajszy dzień, ogromny ból, o którym nie chciał pamiętać, a także wzrok Severusa... Leżał w iluzorycznej trawie z rękami podłożonymi pod głową, wpatrywał się w usiane gwiazdami sklepienie, lecz nie widział ani gwiazd, ani planet, ani ich zależnych wobec siebie ruchów... widział jedynie pozbawioną wszelkich uczuć twarz i zastanawiał się, czy kiedyś uda mu się wyrzucić ten obraz z głowy, czy też będzie on go prześladował już do końca.
- Mars płonie niezwykle jasno - dotarł do niego tajemniczy głos Firenzo. - Widzicie, jak emanujący z niego blask tworzy języki ognia? Jest niespokojny. Zapowiada wielkie zmiany. Zmiany, które dotkną nas wszystkich.
Leżący obok Harry'ego Ron zachrapał i gdzieś po lewej stronie rozległy się oburzone szepty Lavender i Parvati, ale Harry w ogóle nie zwracał na to uwagi, ponieważ jego myśli wciąż krążyły zupełnie gdzie indziej.
Nie miał pojęcia, jak udało mu się przetrwać pierwsze dwie lekcje. Przez cały czas był tak zamyślony, że w ogóle nawet nie pamiętał, co robili na Transmutacji. Kiedy dotarł na obiad, rzucił tylko jedno krótkie spojrzenie na stół nauczycielki i widząc, że nie ma przy nim Snape'a, odetchnął z ulgą. Zaraz po obiedzie miały być Eliksiry i Harry na samą myśl o tym, że będzie musiał spotkać się dzisiaj z tym draniem, czuł dziwny uścisk w żołądku, który nie pozwolił mu przełknąć ani kęsa.
Po obiedzie zabrał swoją torbę i wraz z Ronem i Hermioną ruszył na dół do lochów. Klasa już była otwarta. Przybywający na lekcję uczniowie wchodzili do środka i siadali przy swoich ławkach. Harry pozwolił, aby Ron i Hermiona go wyprzedzili i weszli pierwsi,
a sam zatrzymał się tuż przed drzwiami, czując nagły, niewytłumaczalny strach. Dziwne przeczucie, które sprawiło, że się zawahał i przez kilka chwil zastanawiał się, czy powinien wejść... Już miał kiedyś takie przeczucie. W dniu, w którym Snape zmusił go do wypicia eliksiru Desideria Intima... Wtedy je zignorował i skończyło się... cóż, trudno określić, jak. Ale na pewno tamta decyzja zmieniła wszystko...
- Wchodzisz, czy zamierzasz tak stać jak kołek? - rozległ się za jego plecami głos Zabiniego.
Harry wzdrygnął się i potrząsnął głową.
Nie, to było głupie. Co jeszcze gorszego mogłoby się stać?
Wziął głęboki oddech i... wszedł do klasy.
Snape stał już przy swoim biurku, przerzucając nerwowo jakieś leżące na nim papiery. Harry usiadł w ławce, czując dziwne napięcie w okolicach żołądka. Wyjął swój kociołek, mosiężną wagę, odważniki oraz książki i ustawił wszystko na stoliku, starając się w ogóle nie spoglądać na majaczącego w drugim końcu sali mężczyznę, ponieważ za każdym razem, kiedy jego wzrok przypadkowo muskał ciemną, wysoką sylwetkę, coś się w nim szarpało gwałtownie do przodu i miał problem z zapanowaniem nad tym.
Po pewnym czasie, kiedy w klasie nadal panował niewielki szum związany z przygotowywaniem się uczniów do lekcji, Snape nagle trzasnął dłonią w biurko z taką siłą, że wszyscy podskoczyli i spojrzeli na niego z przestrachem.
- Cisza! Nie życzę sobie żadnych szmerów ani szeptów na dzisiejszej lekcji. Każdy, kto odezwie się bez pytania, zostanie ukarany. Już dość wam pobłażałem. Koniec z tym!
Uczniowie popatrzyli po sobie z zaskoczeniem. Snape zawsze był surowy na lekcjach, ale dzisiejsza zapowiadała się wyjątkowo... męcząco.
Ron pochylił się do Harry'ego i wyszeptał:
- A możemy w ogóle oddychać?
- Albo ja mówię niewyraźnie, Weasley, albo jesteś zbyt tępy, aby zrozumieć najprostszą instrukcję - warknął Snape, wbijając w Rona ostre spojrzenie. - Gryffindor traci dziesięć punktów.
Ron poczerwieniał i natychmiast się wyprostował, a od stołu Ślizgonów dobiegł rozbawiony chichot Pansy Parkinson. Tnące spojrzenie mężczyzny przeniosło się na dziewczynę.
- Pani również to dotyczy, panno Parkinson. Slytherin traci dziesięć punktów.
Wyrazy twarzy Gryfonów można było opisać jedynie jako wyrażające całkowite osłupienie. Zresztą Ślizgoni wyglądali na jeszcze bardziej wstrząśniętych. Szczególnie Pansy, która zacisnęła usta i wpatrywała się w Snape'a z takim niedowierzaniem, jakby właśnie oświadczył jej, że Mikołaj nie istnieje.
Siedzący po obu stronach Harry'ego Ron i Hermiona wymienili zdumione spojrzenia.
"Co w niego wstąpiło?" - pomyślał Harry, całkowicie zaskoczony zachowaniem Snape'a. Severus wydawał się być wściekły na cały świat. Dlaczego? To przecież Harry powinien być wściekły. Nic się tu nie zgadzało.
- Czy jest jeszcze ktoś, kto nie zrozumiał polecenia? - zapytał mężczyzna, przesuwając wzrokiem po oszołomionych twarzach uczniów. Harry nie wiedział, jak Snape to zrobił, ale w jakiś niezwykły sposób... ciemne spojrzenie ominęło go. Na pewno dotarło do siedzącej obok Hermiony, ale później natychmiast przeniosło się na Rona, tak jakby Harry był tylko powietrzem. - Doskonale - warknął nauczyciel, wyciągając różdżkę i machając nią w stronę tablicy. - Eliksir odmładzający. Ingrediencje i sposób przyrządzania macie na tablicy. Sprawdzę wasze wyniki pod koniec zajęć. A teraz zabierajcie się do roboty. Jeżeli poziom waszych eliksirów będzie tak samo żałosny, jak podczas ostatniej lekcji, znajdę sposób, aby wyegzekwować waszą poprawę. I to nie będzie przyjemne. - Po tych słowach opadł na krzesło i przysunął do siebie gruby plik pergaminów.
Uczniowie przez jakiś czas po prostu spoglądali na siebie w ciszy, zanim z wahaniem zaczęli wstawać i udawać się po składniki eliksiru. Nikt nie rozmawiał. Jeżeli chciał o coś zapytać, to wolał pokazać to na migi niż narazić się na utratę punktów.
Harry siekał korzenie imbiru z taką złością, że zrobił z nich niemal miazgę. Denerwowało go zachowanie Severusa. Denerwowało go, ponieważ kompletnie nie wiedział, co o nim myśleć. Dlaczego, do diabła, przez cały dzień nic mu nie odpowiedział przez kamień? No, ale w końcu Harry kazał mu się "odwalić". I wyglądało na to, że chyba po raz pierwszy Snape naprawdę się "odwalił". Czy to dlatego był taki wściekły?
Nóż wypadł z dłoni Harry'ego i z brzękiem wylądował na podłodze. W panującej w klasie ciszy ten dźwięk wydał się tak głośny, że wszyscy rozejrzeli się, zdezorientowani, w poszukiwaniu jego źródła.
- Cholera! - zaklął pod nosem Harry, schylając się i podnosząc nóż z podłogi. Słyszał, jak stojąca obok Hermiona wciąga gwałtownie powietrze, ale miał to gdzieś.
"Niech tylko spróbuje mi coś powiedzieć..." - pomyślał, podwijając rękawy, tak jakby szykował się do pojedynku i powracając do siekania korzenia. Ale Mistrz Eliksirów nie odezwał się. Harry widział kątem oka, jak Snape opuszcza głowę i ponownie spogląda na leżące przed sobą pergaminy.
- Może mu już przeszło - szepnął cicho Ron, pochylając się do Harry'ego.
- Gryffindor traci dziesięć punktów, Weasley - odezwał się Snape, nawet nie podnosząc głowy.
Uszy Rona zrobiły się czerwone, a Hermiona zmarszczyła brwi. Harry jeszcze mocniej ścisnął trzymany w ręku nóż.
"Co on sobie wyobraża?" - pomyślał ze złością. - "Dlaczego nie zwrócił mi uwagi?"
Harry nie potrafił tego rozgryźć. Kusiło go, by przekonać się, co mógłby zrobić i jak daleko się posunąć, zanim Snape okazałby, że w ogóle dostrzega jego obecność. Ale nie miał zamiaru tego sprawdzać. Wolał nie ryzykować. Nie na lekcji.
Nie chciał się do tego przed sobą przyznać, ale czuł... rozczarowanie. Głęboko w najdalszym zakamarku serca wyobrażał sobie ten dzień zupełnie inaczej. Myślał, że Snape będzie... miał wyrzuty sumienia albo coś takiego. Że w jakikolwiek sposób, choćby najmniej widoczny... okaże skruchę za to, co zrobił. A może nawet... chociaż spróbuje go przeprosić.
Ale nie. On postanowił zachowywać się jak skończony dupek! Jakby kompletnie mu nie zależało.
Harry dopiero po kilku chwilach zorientował się, że wpatruje się w swój kociołek nieobecnym wzrokiem i że już dawno powinien dodać do wywaru posiekany imbir. Jednak zanim zdążył nadrobić zaległości, usłyszał, jak krzesło Snape'a odsuwa się, a nauczyciel wstaje i rusza na obchód pomiędzy ławkami. Wszyscy uczniowie natychmiast pochylili się nad swoimi kociołkami tak nisko, jakby to, co właśnie robili, pochłaniało ich bez reszty.
Harry kątem oka widział, że Snape uważnie zagląda do każdego mijanego kociołka i spiął się cały, kiedy pomyślał, że zaraz dotrze również do niego.
- Radzę ci się wziąć do roboty, Longbottom - wycedził mężczyzna, rzucając okiem na eliksir Neville'a i krzywiąc się z niesmakiem. - Chyba, że znowu masz ochotę się czegoś napić?
Chłopiec zbladł i zacisnął drżące usta, wbijając rozbiegany wzrok w mętny wywar, który bulgotał w kociołku.
Harry słyszał, jak Severus rzuca kąśliwe uwagi niemal każdej osobie, do której podchodzi, aż w końcu zatrzymał się za plecami Rona i pochylił nad jego eliksirem.
- Całkowita porażka, Weasley - mruknął Snape, wyciągając różdżkę. - Evanesco. Proszę zacząć od początku.
Ron otworzył usta i z osłupieniem wpatrywał się w swój pusty kociołek. Harry nie mógł uwierzyć, że Snape usunął jego pracę. Przecież eliksir Rona wcale nie był gorszy od jego. Wręcz przeciwnie. Był znacznie lepszy.
Harry zacisnął zęby i wrzucił do swojego wywaru posiekany korzeń. Wiedział, że jest na to za późno. Jego eliksir był już całkowicie spartaczony.
Skoro Snape tak potraktował Rona, to co dopiero powie o jego wywarze... Jednak, ku osłupieniu Harry'ego, mężczyzna ominął go, w ogóle nie zatrzymując się przy jego kociołku. Ba, nawet nie spoglądając w stronę Harry'ego! Jednak zanim chłopak zdążył przetrawić tę sytuację, Snape zatrzymał się już przy Hermionie.
Harry zauważył, że kolor wywaru Gryfonki był nieco zbyt jasny, ale poza tym był przyrządzony niemal perfekcyjnie. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy nauczyciel wyciągnął różdżkę i wycedził:
- Źle! Evanesco! Proszę zacząć od nowa. Kto by pomyślał, że taka prymuska woli marnować czas na bezowocne imprezowanie zamiast się uczyć?
To był cios poniżej pasa, pomyślał Harry, spoglądając na całkowicie oszołomioną przyjaciółkę. Hermiona wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać. Snape jeszcze nigdy nie wyczyścił jej kociołka.
- Na co czekacie? - warknął mężczyzna, widząc że zarówno Ron, jak i Hermiona po prostu stoją i zszokowani wpatrują się w swoje puste kociołki. - Jazda po składniki! - Po tych słowach odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem do swojego biurka.
Harry starał się unikać zdumionego wzroku przyjaciela, kiedy Ron bez słowa ruszył do składziku, odprowadzany równie zaskoczonymi spojrzeniami pozostałych uczniów, lecz Hermiona pozostała na miejscu. Nie patrzyła już jednak w swój kociołek, ale na Harry'go. I na Snape'a. I wyglądała tak, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
"Tylko nie znowu to!", pomyślał z rozpaczą Harry. Wcale nie miał ochoty przechodzić przez to po raz kolejny. Na szczęście po chwili Hermiona spuściła głowę i ruszyła za Ronem do składziku, a Harry odetchnął z ulgą. Przynajmniej na chwilę.
Wiedział, dlaczego Snape to zrobił... a przynajmniej domyślał się. To przecież częściowo przez nich wydarzyło się to wszystko. Ale żeby potraktować ich z tego powodu w taki podły sposób? Snape naprawdę przechodził dzisiaj samego siebie!
Harry zagryzł wargę i podniósł głowę, spoglądając na siedzącego przy biurku i skrobiącego po pergaminie mężczyznę.
Ze Snape'em działo się coś naprawdę niedobrego. Harry widział to w każdym jego geście, słyszał w każdym słowie, ale nie potrafił tego określić. Myślał, że Severus jest po prostu zły, ale to było coś innego...
Zmrużył oczy i dokładniej przyjrzał się dłoniom mężczyzny. Wydawały się pewne, kiedy sunęły po pergaminie, ale teraz widział, że to tylko pozory. Drżały. I wydawało się, że Snape nie do końca panuje nad ruchami... Tak jakby coś go bardzo niepokoiło albo może...
Czując, że jego serce przyspiesza, spojrzał wyżej, na pochyloną nad biurkiem twarz mężczyzny. Była spięta, a cienkie usta zaciśnięte tak bardzo, że wydawały się sklejone ze sobą w jedną, bladą linię. Czarne oczy nie śledziły tekstu. Były rozbiegane, tak jakby Severus nie wiedział, w którą stronę patrzeć. W pewnym momencie spojrzał na Harry'ego kątem oka i natychmiast ponownie spuścił wzrok. Jego ruchy stały się jeszcze sztywniejsze. Przez kilka chwil po prostu stukał piórem w jedno i to samo miejsce na pergaminie, po czym odrzucił je i zaczął przekładać papiery, jakby sam do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Harry jeszcze raz spojrzał na jego dłonie. Długie palce zwierały się i rozprostowywały.
Snape wyglądał jak ktoś... jak ktoś...
Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
Nie, to niemożliwe...
Czyżby Snape miał wyrzuty sumienia? Dlaczego w ogóle na niego nie patrzy i zachowuje się tak, jakby Harry nie istniał? Omija go, nie zwraca na niego uwagi i nie potrafi w ogóle mu spojrzeć w oczy... Czyżby to z powodu tego, że... o bogowie! ...że najprawdopodobniej nie chce sobie przypominać krzywdy, którą mu wyrządził? O to właśnie chodzi? Teraz, kiedy tak na to spojrzał, wydawało się to oczywiste... Myślał, że Snape jest wściekły i tak... był wściekły, ale z powodu tego, że chyba po raz pierwszy w życiu czuł coś takiego, jak wyrzuty sumienia. A przynajmniej tak to wyglądało.
Harry po prostu czasami zapominał, że Severus to nie jest... ktokolwiek. Trzeba go mierzyć inną miarką. To nie jest Ron, który, gdy czuje się winny, po prostu chodzi ze spuszczoną głową i mamrocze przeprosiny. Severus jest kimś, kto nie potrafi przeprosić, kto nie wie, jak przeprosić... będzie to raczej w sobie dusił, będzie reagował wściekłością i wyżywał się na wszystkich wokół, nie potrafiąc określić tego dziwnego uczucia, które nim miota.
Ale... czy on w ogóle jest zdolny do takich uczuć?
To było zbyt zagmatwane! A jeżeli to nie tak? Jeżeli po prostu wmawia sobie, że tak jest, ponieważ chciałby, żeby tak było?
Harry spuścił głowę. Przed jego oczami znowu pojawiła się pozbawiona jakichkolwiek emocji twarz i ciemne oczy wpatrujące się w niego bez śladu uczucia.
To dziwne, ale teraz, kiedy przynajmniej domyślał się powodów takiego zachowania Snape'a, czuł coś na kształt satysfakcji.
Dobrze mu tak! Niech zobaczy, jak to jest! Należy mu się! Niech tym razem to on trochę... pocierpi! Przynajmniej przez chwilę!
Ron i Hermiona wrócili ze składziku i ponownie zabrali się za przygotowywanie eliksiru, chociaż w ich ruchach była jedynie rezygnacja. Wiedzieli, że nie zdążą uwarzyć wywaru przed końcem zajęć, i nawet się nie starali. Hermiona stała przygnębiona nad swoim kociołkiem, a Ron co chwilę rzucał Mistrzowi Eliksirów wściekłe spojrzenia i Harry, obserwując zachowanie swoich przyjaciół, czuł coraz większą złość na Snape'a. Nieważne jakie pobudki nim kierowały, nie powinientak traktować jego przyjaciół.
Skoro chce się wyżywać, to proszę bardzo, równie dobrze może wyżyć się na nim. W końcu już się do tego przyzwyczaił...
- Czas dobiegł końca - zabrzmiał donośny głos Mistrza Eliksirów. Mężczyzna podniósł się z miejsca i ruszył na obchód. Niemal każdy, do kogo podchodził, kończył z "Nędznym" i wyczyszczonym kociołkiem, co w przypadku Ślizgonów było najgorszym wynikiem w historii. Najniższą oceną, którą zazwyczaj otrzymywali, był "Zadowalający". Nie byli również przyzwyczajeni do złośliwych komentarzy, którymi obdarzał ich nauczyciel. Pansy Parkinson, kiedy Snape wyczyścił jej kociołek, była tak wstrząśnięta, że po prostu stała przez kilka dobrych chwil i wyglądała tak, jakby ktoś przypadkiem trafił ją zaklęciem paraliżującym.
Gryfoni, widząc co się dzieje, spoglądali po sobie z przerażonymi minami. Skoro Snape traktował tak Ślizgonów, to co dopiero będzie, kiedy dotrze do nich...
- Thomas, to, co znajduje się w twoim kociołku, nie nadaje się nawet do wylania do ścieku. "Troll" i minus piętnaście punktów. Evanesco!
Dean zagryzł buntowniczo wargę i wbił spojrzenie w ławkę.
- Finningan... Skoro coś tak banalnego jak proste trzymanie się instrukcji jest zbyt dużym wyzwaniem dla twoich zdolności pojmowania, zaczynam żywić poważne wątpliwości co do sensu twojej dalszej edukacji w tej szkole. Być może będziesz musiał w najbliższym czasie rozejrzeć się za zajęciem bardziej dla siebie adekwatnym... Filch nie radzi już sobie z obowiązkami i przydałby mu się pomocnik. Czy mam mu przekazać, że jesteś zainteresowany?
Seamus zarumienił się i zacisnął pięści. Wyglądał tak, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale świdrujące spojrzenie, które wbijał w niego nauczyciel, skutecznie powstrzymało go od tak nierozważnego kroku.
- Brown... rozumiem, że nauka Eliksirów nie jest dla ciebie aż tak pasjonującym zajęciem jak malowanie paznokci, jednak nalegam, abyś się do niej przyłożyła, w przeciwnym razie nie zechce cię nawet ktoś pokroju Longbottoma.
Lavender była tak czerwona, iż wydawało się, że z jej włosów unosi się para.
Harry patrzył na to wszystko i po prostu nie mógł uwierzyć... Snape jeszcze nigdy nie był aż tak chamski. Z jego ust sączył się jad, przeżerając wszystko, z czym tylko miał kontakt. Wyglądał tak, jakby kompletnie nad sobą nie panował. Jakby ten gniew, który czuł, ta burza, która w nim szalała, unosiła go na swych falach i wypływała z niego w potoku kąsających słów, którymi obrzucał każdego, kogo tylko mógł nimi dosięgnąć.
I Harry domyślał się powodu takiego zachowania, ale, do diabła, wcale nie zamierzał na to pozwalać! To była sprawa pomiędzy nimi! Snape nie miał prawa wciągać w to innych i wyładowywać na nich swojej frustracji!
- Longbottom! - Ostry głos Snape'a przerwał rozmyślania Harry'ego, ściągając jego wzrok ku ławce Neville'a, przed którą zatrzymał się nauczyciel. Zobaczył autentyczny strach w oczach chłopaka, a wyraz okrucieństwa, który widział na twarzy Mistrza Eliksirów, sprawił, że Harry'ego ogarnęły bardzo złe przeczucia. - Co to ma być? - wycedził Snape.
- Eliksir... od-odmładzają-jący - wymamrotał chłopiec.
- To ma być eliksir? W takim razie chyba nigdy żadnego nie widziałeś. To są pomyje, a nie eliksir. Kolejna porażka, Longbottom. Mam dosyć twojej nieudolności. Jesteś najbardziej żałosnym uczniem, jaki kiedykolwiek trafił do Hogwartu! - Słowa uderzały jak bicz i po każdym smagnięciu Neville kulił się coraz bardziej, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.
Harry usłyszał, jak siedząca obok niego Hermiona wciąga z oburzeniem powietrze, ale niemal to do niego nie dotarło. W jego sercu wzbierała twarda, zimna masa, którą ostre słowa i zachowanie Snape'a ociosywało w gotową do wystrzelenia strzałę. Napięte jak cięciwy łuku nerwy z trudem utrzymywały ją na miejscu.
- Twoja głupota i nieudolność już dawno przekroczyły jakiekolwiek dozwolone normy. Okrywasz hańbą naszą szkołę. Okrywasz hańbą cały czarodziejski świat - ciągnął okrutnie Severus, wpatrując się w skulonego chłopca wzrokiem przepełnionym lodowatą nienawiścią i absolutną pogardą. - Nie będę dłużej tolerował twojej ignorancji i skrajnego imbecylizmu. Najwidoczniej jedynym sposobem, aby cię czegokolwiek nauczyć, jest pozwolenie, abyś na własnej skórze przekonał się o konsekwencjach swojej głupoty. Wypijesz te pomyje, które uwarzyłeś. Może kiedy kolejny raz zakosztujesz swojej porażki, zaczniesz używać mózgu zgodnie z jego przeznaczeniem. Oczywiście jeżeli go w ogóle posiadasz, a mam co do tego poważne wątpliwości. - Mistrz Eliksirów uśmiechnął się pogardliwie, widząc skrajne przerażenie, malujące się na twarzy ucznia.
- Nie.... - jęknęła cicho Hermiona, a dłonie Harry'ego mocno zacisnęły się w pięści. Trawiła go lodowata gorączka. Jego ciało drżało z gniewu.
Wtedy Neville rzucił mu szybkie spojrzenie, pełne niemego błagania o pomoc, o ratunek.
To było jak naciśnięcie na spust.
- Ja to wypiję! - oświadczył Harry. Głośno i zdecydowanie. Strzała została wypuszczona. Wszystkie oczy skierowały się na niego. Severus zesztywniał i przez chwilę po prostu stał bez ruchu. Harry wiedział, że była to zbyt jawna prowokacja, aby mężczyzna mógł ją zignorować, szczególnie że uczniowie już zaczynali zerkać na siebie pytająco, zastanawiając się najwyraźniej nad tym, dlaczego nauczyciel nie reaguje.
W końcu bardzo powoli się odwrócił. Ich spojrzenia skrzyżowały się i Harry doznał dziwnego wrażenia, jakby w powietrzu pojawiły się iskry. Coś w czarnych oczach zadrżało przez chwilę, zanim przykryły je burzowe chmury. To nie było dobre spojrzenie. Wręcz przeciwnie. Zwiastowało prawdziwą nawałnicę.
- Nie wtrącaj się, Potter! - wysyczał Mistrz Eliksirów głosem tnącym niczym ostrze skalpela.
- Nalej mi trochę eliksiru, Neville. - Harry z trudem wyrwał wzrok spod wpływu sztyletujących go oczu nauczyciela i spojrzał na zatrwożonego przyjaciela. - I podaj mi go. - Kątem oka zobaczył, jak twarz Snape'a staje się czerwona z wściekłości.
- Niczego nie będziesz pił! - ryknął, a część uczniów skuliła się tak bardzo, że niemal wpełzła pod ławki. - Ten eliksir wypije Longbottom!
Harry spojrzał twardo na Severusa.
- Kazał mi już pan pić różne świństwa... Co za różnica?
Trafił. Oczy Snape'a rozszerzyły się na moment i coś w nich zostało zburzone. Harry widział, jak wali się i odsłania coś, co nie powinno zostać uwolnione.
- Nie przejmuj się, Neville - kontynuował spokojnie Harry, widząc że Gryfon spogląda raz na niego, raz na Snape'a, nie wiedząc, co ma robić. - Po prostu podaj mi eliksir.
Po tych słowach ponownie zerknął na Mistrza Eliksirów, który wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować z wściekłości. Emanował nią z taką intensywnością, iż można jej było niemal dotknąć.
- Nie waż się ruszyć nawet jednym palcem, Longbottom. Spróbuj to zrobić, a go stracisz.
Neville zrobił się niemal biały i natychmiast cofnął rękę, którą już sięgał po próbówkę.
- Jeżeli chce pan mieć kozła ofiarnego, to równie dobrze mogę nim być ja. - Ostatnie słowo Harry wymówił z naciskiem, a jego oczy błysnęły stalowym zdecydowaniem. - A jeżeli ma pan zły humor, to powinien pan o tym z kimś porozmawiać, a nie wyżywać się na uczniach. To w bardzo złym guście.
- Jak śmiesz...? - zaczął mężczyzna, lecz Harry nie pozwolił mu dokończyć.
- Nie pozwolę panu znęcać się nad moimi przyjaciółmi! - wyrzucił z siebie, prawie krzycząc. Wiedział, że wszyscy patrzą na niego tak, jakby postradał zmysły. Postawił się Snape'owi. Snape'owi, który był w takim nastroju. To było prawie samobójstwo. Wiedział, że tak myślą. Ale jego to nie obchodziło.
Mięśnie twarzy Snape'a drżały. Widział żyłę pulsującą wściekle na jego skroni, a w kącikach ust coś, co przypominało pianę.
- Ty mi "nie pozwolisz"? - Zajadłość, z jaką Snape wypluł z siebie te słowa, mogłaby stopić żelazo. - A co ty możesz zrobić, Potter? Nie masz tu żadnej władzy! Nic nie możesz! - Kpina w głosie mężczyzny była niemal namacalna. Zawisła w powietrzu, śmiejąc się Harry'emu w twarz.
- Och, mogę więcej niż się panu wydaje... - wycedził Harry, odpierając mordercze spojrzenie, które wbijał w niego Snape. Tak jakby wzrokiem chciał mu przekazać ukryte za słowami znaczenie. Ale albo nie robiło ono na mężczyźnie żadnego wrażenia, albo rozwścieczyło go tylko jeszcze bardziej, gdyż po chwili odezwał się chrapliwym głosem:
- Czyżby? Nie wydaje mi się, Potter. Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, co zrobisz lub powiesz. Twoje zarozumialstwo...
- Dla ciebie może nie - przerwał mu Harry, czując jak rozbudzony potwór przejmuje nad nim kontrolę. Czara się przepełniła i jej zawartość wlała się do jego umysłu, odbierając mu rozsądek, opanowanie i zrywając wszystkie hamulce. - Ale dla profesora Dumbledore'a rzeczy, które mam do powiedzenia, na pewno byłyby niezwykle interesujące.
Dostrzegł jasny, gwałtowny rozbłysk w czarnych oczach. Tak nagły, jakby przecięła je błyskawica. Obaj pędzili teraz po niezwykle stromym zboczu. I nie było już niczego, co mogłoby ich zatrzymać.
Snape rzucił się do przodu, oparł dłonie na ławce Harry'ego i uderzył w niego wzrokiem pełnym lodowatej nienawiści i strzelającego płomieniami aż pod sufit szału. Wzrokiem człowieka, który już dawno przekroczył granice furii i znalazł się daleko po drugiej stronie.
- Grozisz mi, Potter? A kim ty jesteś, żeby mnie szantażować? W ogóle się nie liczysz! Nic mnie nie obchodzisz! Ani ty, ani twoje zdanie! Jesteś tylko żałosną kopią swojego skretyniałego ojca! Niczym więcej! - Słowa uderzały mocno i wbijały się niezwykle głęboko. Harry miał wrażenie, że zaczyna tracić oddech. - Masz się za kogoś wyjątkowego? Myślisz, że kogokolwiek obchodzisz? Wbij sobie wreszcie do głowy, że jesteś nędznym, bezwartościowym, nic nieznaczącym zerem! Że jesteś i zawsze będziesz dla mnie nikim! Rozumiesz? Nikim!
Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie. Poczuł nagły, niewyobrażalny ból w klatce piersiowej, jakby te słowa przebiły wszystkie bariery i rozerwały jego serce na kawałeczki. Nie mógł oddychać, miał wrażenie, że jego płuca szarpnęły się spazmatycznie i przestały funkcjonować. Coś w nim umarło. Nagle i nieodwracalnie.
Nikim...
Nikim...
Nikim...
To pojedyncze, niepozorne słowo wibrowało wokół niego, coraz głośniej i głośniej...
Zawsze miał jeszcze nadzieję... A teraz... teraz nie pozostało mu nic. Tylko prawda, rzucona prosto w twarz. Jakby nic się nie liczyło. Nic, co przez te wszystkie miesiące... nic.
"Niech to przestanie tak boleć..." - pomyślał, a obraz przed jego oczami zaczął się rozmazywać. - "Niech to zniknie! Nie chcę tego czuć. Nie chcę!"
Snape nadal coś mówił, ale nie było już serca, w które słowa mogłyby się wbić i trafiały jedynie w pustkę.
Harry poczuł, że po jego policzkach spływa coś gorącego i wilgotnego.
- ...i kiedy wreszcie to sobie zapamięt... - Mistrz Eliksirów urwał tak nagle, jakby połknął język. Harry pomimo mgły przed oczami zobaczył, że oczy Severusa rozszerzyły się nienaturalnie, a na twarzy pojawił się... strach. Cały gniew zdawał się nagle i niespodziewanie z niego wyparować.
Harry nie potrafił nad sobą zapanować. Wiedział, że cierpienie, które odczuwa, jest doskonale widoczne na jego twarzy, ale nie był w stanie tego ukryć. Na jego gardle zacisnęła się pętla. Pod powiekami płonął mu ogień. Kolejne łzy potoczyły się wolno po jego policzkach.
Snape stał jak osłupiały. Jego twarz gwałtownie pobladła, a na ściągniętym obliczu pojawiło się coś na kształt desperacji.
"Muszę się opanować" - pomyślał Harry, zasłaniając dłonią oczy, chociaż wątpił, by to kogokolwiek zmyliło.
Byle tylko odszedł ten ból... byle zniknął...
Ale jak miał się, do cholery, opanować, skoro jego świat właśnie roztrzaskał się na kawałki?
Tyle czasu minęło, tyle pokonał przeszkód, tyle musiał znieść tylko po to, żeby usłyszeć to samo, co usłyszał wiele miesięcy temu... Tak jakby nic od tamtej pory się nie zmieniło. Tak jakby cały ten wysiłek... nic nie znaczył.
Nic. Nic. Nic!
Ręka, którą przysłaniał oczy, drżała niekontrolowanie. Z całej siły zagryzał wargę, tłumiąc w sobie szloch, który próbował przedostać się przez jego zwężone, piekące gardło. Nawet nie zauważył, że ją przegryzł. Zrozumiał to dopiero, kiedy poczuł w ustach cierpki smak krwi.
A jednak... mylił się wcześniej. To nie były wyrzuty sumienia. Snape nie był zdolny do odczuwania czegoś takiego... Od samego początku to zawsze była jedynie... pogarda.
Zadrżał gwałtownie, wydając z siebie gardłowy odgłos i w ostatniej chwili przełykając szloch, który szarpnął całym jego ciałem.
- Harry? Wszystko w porządku? - Cichy, łagodny szept Hermiony gdzieś obok niego przełamał panującą w pomieszczeniu, napiętą ciszę. Harry pokiwał nieznacznie głową, nie odrywając dłoni od oczu.
Musi oddychać głęboko i spokojnie. Opanować się. Zmusić się do tego. Nie może tak... musi...
Powoli opuścił rękę, ścierając łzy z twarzy. Jego zamglony wzrok padł na stojącą przed nim nieruchomo, ciemną sylwetkę.
I w tej właśnie chwili grobową ciszę przerwał dźwięk dzwonka, odbijającego się echem w korytarzach zamku. Ale w klasie nadal panowało milczenie.
- Wynoście się. - Głos Snape'a wydawał się dziwnie zduszony. - Potter zostanie.
Harry zamknął oczy. Teraz było mu już wszystko jedno.
W sali rozbrzmiał szum, kiedy uczniowie zaczęli podnosić się z miejsc i zbierać swoje rzeczy. Nikt się nie odzywał.
- Harry... zaczekamy na ciebie za drzwiami - powiedziała łagodnie Hermiona, patrząc na przyjaciela ze współczuciem wymieszanym z głębokim zaniepokojeniem.
Pokiwał głową, automatycznie schylając się po torbę i pakując do niej swoje rzeczy, chociaż sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co robi. Uczniowie powoli opuszczali klasę.
Harry odłożył torbę i spojrzał pustym wzrokiem w ścianę. Snape przez cały czas stał przed jego ławką, tak jakby jego nogi wrosły w ziemię i nie był w stanie się poruszyć.
W chwili, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim uczniem, Harry poczuł powiew magii. Rozpoznał zaklęcie wyciszające. W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza.
- Sprowokowałeś mnie, Potter. - Dziwnie napięty głos Severusa przerwał wiszące w powietrzu milczenie. - Nigdy nie wiesz, gdzie leży granica, której nie powinieneś przekraczać. Zawsze byłeś... - Severus urwał nagle, jakby powstrzymał się w ostatniej chwili. - Nie miałem tego na myśli - dodał po chwili milczenia, kiedy Harry w żaden sposób nie zareagował na jego słowa. - Nie chciałem tego powiedzieć. Zdenerwowałeś mnie. Gdybyś nie zaczął... - ponownie urwał. - Nie możesz brać do siebie wszystkiego, co powiem. Przecież mnie znasz. - W jego głosie zaczęła pobrzmiewać desperacja. Kiedy Harry nadal nic nie mówił, odezwał się niepewnie: - Potter?
- Zawsze byłem dla ciebie nikim - powiedział cicho Harry, tak jakby Snape w ogóle się nie odezwał. Tak jakby drzwi dopiero przed chwilą się zamknęły. I jakby mówił tylko do siebie albo do ściany, na którą spoglądał. - Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem. Byłem głupi, myśląc że kiedykolwiek uda mi się sprawić, że kiedyś będę dla ciebie kimś więcej niż... - zawahał się tylko przez ułamek sekundy - ...niż nic nieznaczącym zerem.
- Powiedziałem tak tylko dlatego, że mnie... - zaczął mężczyzna, ale Harry nie pozwolił mu dokończyć. Ani jedno słowo, które wypowiadał teraz Snape, nie miało dla niego znaczenia. W ogóle ich nie słyszał, tak jakby odbijały się od czegoś bardzo zimnego i twardego, co wyrosło wokół Harry'ego.
- Miałem takie marzenie - przerwał mu tym samym cichym, złamanym głosem, wciąż wpatrując się nieobecnym wzrokiem w ścianę. - Ja... chciałem zdobyć twoje serce. Tak bardzo tego pragnąłem. Myślałem, że mi się uda... że przebiję się kiedyś przez cały ten chłód, pogardę, nienawiść... ale nie udało mi się. Poniosłem porażkę.
- Potter, posłuchaj mnie... To, co mówisz, jest absurdalne. Przecież sam doskonale wiesz, że...
Ale Harry nie słuchał. Słowa same płynęły. Nie potrafił ich powstrzymać. Z pękniętego serca wypływał gromadzony miesiącami żal. Wszystko, co zawsze w sobie dusił, spychał na samo dno - do najciemniejszego, najodleglejszego zakamarka. Teraz to wszystko zostało uwolnione. I przelewało się przez jego usta.
- Jak mogłem być taki głupi? Teraz to zrozumiałem. Zrozumiałem, że po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, przez te wszystkie miesiące, kiedy walczyłem o ciebie, że przez cały ten czas... nic dla ciebie nie znaczyłem. Od chwili, kiedy powiedziałeś mi to po raz pierwszy w klasie... nic się nie zmieniło. Absolutnie nic. I nigdy się nie zmieni. Zawsze będę dla ciebie tylko... nikim. - Jego głos załamał się nagle. Jakby ciężar tych słów był zbyt wielki, zbyt przygniatający. Zamknął oczy, nabierając powietrza do ściśniętych, obolałych płuc.
Przez chwilę panowała cisza. I wtedy Harry usłyszał szept Severusa, jakby głos był zbyt zawodny, aby wypowiedzieć te słowa:
- Nie jesteś dla mnie nikim.
Ale Harry nie wierzył. Teraz były to tylko puste słowa. Tego, co zostało wypowiedziane, nie można już było cofnąć. Zawisło pomiędzy nimi, zamieniając się w barierę, przez którą nic nie potrafiło się już przedostać.
- Nigdy już się nie dowiem, jak to jest, kiedy jest się... potrzebnym. Kiedy komuś na tobie zależy. Nie poczuję tego... - dotknął swojej klatki piersiowej na wysokości serca - ...tego czegoś... tutaj. - Westchnął głęboko, pragnąc spłukać ból, który ponownie zaczął uwierać go w piersi, zakleszczając go w swym uścisku. - Wiesz, to zabawne... ja zawsze dla wszystkich byłem nikim. Widocznie tak ma być...
To był już koniec. Ostatnia kropla opadła. Nie pozostało w nim już nic, co chciałby mu powiedzieć.
Podniósł się z miejsca i po raz pierwszy od początku całej tej rozmowy spojrzał na Snape'a. Mistrz Eliksirów był niezwykle blady. W czarnych, rozszerzonych oczach widniało głębokie poruszenie. Napięta twarz starała się przybrać zacięty wyraz, który nie potrafił się na niej utrzymać dłużej niż przez kilka sekund, ponieważ bardzo szybko przysłaniało go... poczucie winy.
Harry sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zielony kamień. Przez chwilę przyglądał mu się, ważąc go w dłoni.
Wiązało się z nim tyle wspomnień... tak wiele razy cieszył się, widząc emanujący z niego blask...
Opowiedz.
Wszystko z tobą w porządku, Potter?
Schowek. Teraz.
Ciii... Już dobrze, Potter, jutro się tobą zajmę.
Przyjdź.
Dlaczego jeszcze nie śpisz?
Dobranoc, Potter.
Ale teraz te wspomnienia... nic już dla niego nie znaczyły.
Westchnął i odłożył kamień na ławkę.
- Nie będzie mi już potrzebny - powiedział cicho.
Snape nie patrzył już na Harry'ego. Miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w leżący na stoliku kamień. Powoli wyciągnął rękę i niepewnie dotknął zielonej powierzchni. Długie palce drżały.
Po chwili z jego ust wydobył się gardłowy, wibrujący dziwnie szept:
- To... nie tak. Moje zachowanie... było...
- Nie chcę tego słuchać - przerwał mu Harry. Mężczyzna powoli uniósł głowę, tak jakby przyszło mu to z największym trudem. - Proszę o przydzielenie moich szlabanów innemu nauczycielowi - powiedział Harry, nieco głośniej niż dotychczas, schylając się po leżącą na ziemi torbę. Zarzucił ją na ramię i po raz ostatni spojrzał w ciemne oczy Mistrza Eliksirów. Oczy, w których szalała... już nawet nie burza. Coś znacznie głębszego, rozjaśniając je nagłymi, oślepiającymi błyskawicami. - Do widzenia... profesorze Snape.
Przez twarz mężczyzny przebiegł cień, kiedy Harry wymówił ostatnie słowo, ale nic więcej już nie zobaczył, gdyż odwrócił się i odszedł. Kiedy przekroczył próg klasy, a drzwi zamknęły się za nim, poczuł się tak... jakby pozostawił za nimi część siebie.
--- rozdział 50 ---
50. Take your heart and run
So I guess it's over now
And you broke me down somehow
I can hear what you said
Echoing in my head
I'm losing...myself
I'm shaking deep inside
I'm having trouble breathing
I need somewhere to hide
Away cause I am healing
I'm having trouble breathing
Tomorrow I am healing...*
- Mój rozkaz był jasny. Miałeś go trzymać blisko siebie! Wiesz, jakie to dla nas ważne!
Snape z trudem podniósł się z zimnej posadzki, podpierając się na drżących rękach. Z kącika ust spływała mu krew. Nie uniósł głowy. Trzymał ją opuszczoną, wbijając spojrzenie w swoje odbicie w ciemnym marmurze.
- Wybacz, mój Panie. Dałem się ponieść... nienawiści. Ale to tylko niewielka przeszkoda. W gruncie rzeczy ta sytuacja jest nam bardzo na rękę.
Voldemort opuścił nieco różdżkę, którą celował w klęczącego na podłodze mężczyznę, i zmrużył swoje czerwone oczy.
- To znaczy?
Snape podniósł głowę. Na jego wargach błąkał się groźny uśmiech.
- Poczekam, aż chłopak ochłonie i zacznie tęsknić. Będę mógł w spokoju dokończyć eliksir, a on nie będzie plątał mi się pod nogami. A kiedy nadejdzie odpowiednia pora... wtedy uderzę. - Coś w czarnych oczach rozbłysło stalową pewnością siebie. - Tak to rozegram, że Potter padnie mi do stóp i będzie błagał o to, abym pozwolił mu do siebie wrócić.
Voldemort do końca opuścił rękę, uważnie przyglądając się ciemnym, zmrużonym oczom.
- Nie wątpię - odezwał się po chwili. - Wielokrotnie już mi udowodniłeś, że jesteś najlepszy w tego typu zadaniach. Ale nie będę tolerował twojej samowoli. Masz się trzymać instrukcji.
- Nie obawiaj się, mój Panie. Potter będzie gotowy na czas.
Na ustach Voldemorta pojawił się lodowaty uśmiech. Odwrócił się gwałtownie i podszedł do wysokiego krzesła, znajdującego się w drugim końcu sali.
- Ile to jeszcze zajmie? - zapytał, siadając miękko na hebanowym krześle.
Snape powoli podniósł się z podłogi i wyprostował. Otrzepał swoje szaty i przybrał dumną postawę, tak jakby nie otrzymał jeszcze chwilę temu kilku Cruciatusów pod rząd.
- Niewiele ponad dwa tygodnie. Wszystko już prawie gotowe. Dam mu eliksir na godzinę przed wyjściem do Hogsmeade.
- Pamiętaj, że nikt nie może wiedzieć o tym, że poszedł z tobą do Hogsmeade. Po wszystkim wrócisz do zamku i kiedy ten stary dureń zorientuje się, że chłopak zaginął i ogłosi alarm, rozpoczniesz poszukiwania razem z innymi. Będziesz mi tam potrzebny, Severusie.
Mężczyzna skinął sztywno głową. Jego twarz wyglądała teraz niczym maska. Nie poruszał się na niej ani jeden mięsień.
- Wiesz, co cię spotka, jeżeli zawiedziesz... - Głos Voldemorta obniżył się o kilka tonów i wydawało się, że w pomieszczeniu zrobiło się nagle chłodniej.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem - odparł zdecydowanie Snape, tak jakby w ogóle nawet nie rozważał innej opcji.
Voldemort zmrużył oczy.
- Chcę zajrzeć do twojego umysłu, Severusie.
Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony tym żądaniem. Voldemort często przeszukiwał umysły swoich zwolenników, aby upewnić się, że są mu całkowicie wierni. Rzadko kiedy jednak o tym uprzedzał. Wtargnięcie z zaskoczenia sprawiało mu o wiele większą przyjemność, ponieważ wiązało się ze znacznie dotkliwszym bólem dla ofiary, która zaskoczona niespodziewaną penetracją swych myśli, próbowała się bronić i wyrzucić intruza ze swojej głowy. A Voldemorta nie dało się wyrzucić, nie tracąc przy tym świadomości. Dlatego penetracja przebiegała o wiele mniej boleśnie, jeżeli ofiara się nie broniła i nie próbowała czegoś ukryć. Najlepiej było po prostu pozwolić mu oglądać wszystko.
Pionowe źrenice Czarnego Pana rozszerzyły się nieco, kiedy wtargnął do umysłu stojącego przed nim mężczyzny. Na skroni Snape'a pojawiła się pulsująca boleśnie żyła, a usta zacisnęły się w bladą linię. Pomimo wszelkich starań nie potrafił ukryć cierpienia, które pojawiło się na jego twarzy. Zdawało się płonąć tuż pod naciągniętą skórą. Spływało po niej w kroplach potu.
Po chwili Voldemort wycofał się. Z ust mężczyzny wyrwało się ledwie dosłyszalne westchnienie.
Voldemort odchylił się w swym przypominającym tron krześle i uśmiechnął z satysfakcją.
- Doskonale - wyszeptał. Zamknął na chwilę oczy i na jego twarzy pojawiło się coś bardzo niebezpiecznie przypominającego rozkosz. Jakby przypominał sobie coś, co sprawiało mu ogromną przyjemność. - Uwielbiam oglądać to wspomnienie. Uwielbiam patrzeć w jego zielone przerażone oczy, kiedy zaczynasz go dusić tym krawatem. - Powieki uniosły się i czerwone oczy wbiły się w czarne. - Jestem z ciebie zadowolony, Severusie. Rozebrałeś go dla mnie na kawałki. Nie pozostało w nim już niczego, czego bym nie poznał. Dzięki tobie zajrzałem w każdy, nawet najmroczniejszy zakątek jego duszy. I już niedługo ta dusza będzie należała do mnie. - Pozbawione warg usta rozciągnęły się w upiornym uśmiechu.
- To była dla mnie przyjemność - odparł Snape, skłaniając głowę i uśmiechając się do siebie z zadowoleniem.
Kiedy budzimy się rano, mamy tylko kilka sekund... kilka sekund błogiej nieświadomości, zanim dryfująca przez krainy snu jaźń powróci do naszego ciała, przynosząc ze sobą... strach. Kilka sekund cudownej niewiedzy, zanim zrozumiemy, kim jesteśmy, gdzie się znajdujemy i co nas czeka. Zaledwie kilka sekund, by przygotować się na uderzenie świata. I nagle nie jesteśmy już unoszącą się w bezpiecznej ciemności istotą stworzoną z marzeń... dopada nas rzeczywistość. Uświadamiamy sobie nagle z całą mocą, że to, co wydarzyło się wczoraj, było prawdą i że dzisiaj może być tylko gorzej. I nie ma przed tym ucieczki. Trzeba wstać i... przeżyć jakoś ten dzień. Nie możemy zanurzyć się z powrotem w niewiedzy. Nie ma już odwrotu.
Harry nie był wyjątkiem. Kiedy obudził się tego chłodnego, wtorkowego poranka, przez kilka sekund był kimś innym. Kimś, kto nie odczuwa, nie marzy, nie żałuje... Kimś, kogo świat nadal istnieje i nadchodzący dzień nie kojarzy mu się jedynie z bólem i pustką.
Ale trwało to tylko kilka sekund. Potem w jednej wstrząsającej chwili wszystko nagle powróciło. I musiał bardzo mocno zacisnąć powieki, by powstrzymać wlewającą się do jego umysłu gęstą lawę wspomnień. Ale wraz z obrazami i słowami nadpłynęło również coś, co zacisnęło mu pętlę na gardle i sprawiło, że poczuł bolesny ucisk w klatce piersiowej.
Wziął głęboki, drżący oddech i jeszcze przez kilka chwil łudził się, że to może jednak tylko sen. Że zaraz obudzi się naprawdę i nie będzie czuł tego uścisku ani goryczy i będzie mógł po prostu wstać z łóżka i... żyć. A może ktoś rzucił na niego zaklęcie Legilimens Evocis i zamknął go w koszmarze?
Jego ręka bez udziału woli powędrowała pod poduszkę w poszukiwaniu chłodnej, gładkiej powierzchni kamienia. Ale nie znalazła go tam.
To nie był koszmar. To była prawda.
Ostrożnie uniósł powieki.
Jesteś i zawsze będziesz dla mnie nikim. Rozumiesz? Nikim!
Ponownie zacisnął powieki.
Nie! Nie chciał sobie tego przypominać! Jaki to miało sens? To był już koniec.
Koniec.
Cóż, to słowo nie brzmiało zbyt optymistycznie. Nie, brzmiało... ostatecznie. Czuł się tak, jakby stracił kogoś bliskiego. Było w nim takie miejsce, w którym ten ktoś mieszkał, ale teraz już go tam nie było. Teraz została tylko luka, której na razie nie potrafił zapełnić. Nie wiedział, czym mógłby ją zapełnić. Ani czy to w ogóle możliwe.
Westchnął i ponownie otworzył oczy. Nie potrafił przed tym uciec. Nie potrafił uciec przed przewijającymi mu się przez głowę wspomnieniami wszystkiego, co wydarzyło się wczorajszego dnia, od wejścia do klasy aż po...
*
- Stary, co to miało być? - zapytał Ron, kiedy Harry podszedł do czekających na niego przed klasą Eliksirów przyjaciół. Nie spojrzał na nich. Przeszedł obok bez słowa, nie podnosząc głowy i nie odzywając się. Nie miał ochoty na żadne rozmowy. Nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Po prostu chciał stąd odejść. Odejść i schować się gdzieś.
Jednak Ron ruszył za nim. Po chwili wahania, Hermiona również. Przez jakiś czas szli bez słowa. Mijali umocowane na ścianach lochów pochodnie, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, tak jakby zimne, surowe korytarze nie miały końca. Po pewnym czasie Harry usłyszał za sobą niepewny głos Rona:
- Powiesz nam w końcu, o co poszło? Przecież Snape...
- Ron! - przerwała mu ostrzegawczo Hermiona, ale rudzielec zdawał się tego w ogóle nie zauważyć.
- Przecież Snape wiele razy mówił ci o wiele gorsze świństwa i ty nigdy...
- Ron!
- ...i nigdy cię to nie ruszało. Co się stało? To wyglądało...
- Ron! - Hermiona złapała go za rękaw i pociągnęła. Ale rudzielec wyrwał ramię.
- To wyglądało trochę nienormalnie. No wiesz... Rozumiem, że Snape potrafi przygadać, ale jego chamskie komentarze zawsze cię tylko wkurzały, jeszcze nigdy nie doprowadziły cię...
- Ron, zamknij się!
- ... do łez. Ja po prostu... tego nie rozumiem.
Harry zatrzymał się nagle. Jego przyjaciele zrobili to samo. Powoli odwrócił się i spojrzał na nich w taki sposób, że Ron mimowolnie się cofnął, a Hermiona zagryzła wargę i uciekła wzrokiem.
- Mam teraz... pewne problemy - powiedział ostrożnie Harry. - I chcę, żebyście zostawili mnie w spokoju.
- Jakie problemy? - Ron nie dawał za wygraną. Harry widział na jego twarzy zaciętość. A czego innego mógłby się spodziewać po takim przedstawieniu? Nawet Ron nie był aż tak głupi...
- To nie twoja sprawa - wycedził Harry. Miał dosyć. Nie miał ochoty tłumaczyć się, kłamać, wymyślać. Chciał, żeby wszyscy po prostu zostawili go teraz w spokoju. Ponownie ruszył przed siebie, całkowicie ignorując zaszokowaną minę przyjaciela.
- Jak to nie moja? - zawołał za nim Ron, kiedy doszedł już do siebie. - Przez cały dzień zachowywałeś się tak, jakby cię nie było. Chodziłeś zamyślony, nic do ciebie nie docierało. A teraz wybuchnąłeś płaczem na lekcji u Snape'a. Co to miało, do cholery, znaczyć?
Harry znowu się zatrzymał.
Co miał mu powiedzieć? Co, do diabła, miał powiedzieć? Jak mógł coś takiego wyjaśnić?
Odwrócił się do Rona.
- Ja... jestem trochę rozbity, bo... - Zacisnął usta. W głębi korytarza, ponad ramieniem wpatrującego się w niego z oczekiwaniem przyjaciela, dostrzegł dwie spacerujące Ślizgonki. - Bo... rozstałem się ze swoją dziewczyną. Wczoraj wieczorem. I ona... - przełknął ślinę - powiedziała mi coś strasznego. A Snape mi o tym przypomniał. I ja... - Spuścił głowę.
Przez chwilę panowała cisza. Było mu wszystko jedno, czy Ron mu uwierzy, czy nie. Byle tylko dał mu w końcu spokój.
- Och... - Usłyszał po chwili głos przyjaciela. - To... to w porządku. To znaczy nie "w porządku, że się pokłóciliście", czy coś, ale w porządku, że... wiesz, o co mi chodzi.
Harry pokiwał głową, wciąż wpatrując się w kamienne płyty pokrywające podłogę.
- Jesteś pewien, że to już skończone? - odezwała się nagle Hermiona dziwnym, zduszonym głosem.
- Tak - odparł Harry, czując nagły chłód w klatce piersiowej. - Całkowicie.
- To... dobrze - wyszeptała Gryfonka. - Ona ci nie da szczęścia. Nie powinieneś lokować swoich uczuć... w kimś takim.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, ale nie podniósł głowy.
Ona wiedziała! Domyśliła się!
Jego serce ścisnął nagły strach.
Ale chyba nie... chyba nie zamierza...
Ron spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- A ty skąd to możesz wiedzieć? Wiesz, o kim on mówi? Znasz ją?
- Nie. Po prostu.. znam Harry'ego.
Harry przełknął ślinę.
- Czy możecie...? Czy mogę... pobyć trochę sam?
- Chodź, Ron. - Dziewczyna złapała rudzielca za rękę. - Będziemy w Pokoju Wspólnym, Harry. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował.
Chłopak pokiwał głową, wciąż nie podnosząc wzroku. Usłyszał oddalające się kroki swoich przyjaciół.
Musiał... znaleźć jakieś miejsce. Miejsce, w którym mógłby się ukryć. I zapomnieć.
*
Harry wszedł do sowiarni i rozejrzał się w poszukiwaniu Hedwigi. Było tak zimno, że większość sów siedziała po prostu przycupnięta na żerdziach, przyciskając się do siebie nawzajem albo wtulając w swoje skrzydła. Hedwiga siedziała na najwyższej półce i kiedy Harry wszedł do cuchnącego odchodami pomieszczenia, zahukała radośnie, potrząsnęła piórami i sfrunęła na dół, prosto na wyciągniętą rękę chłopaka.
- Witaj, Hedwigo - szepnął, gładząc jej śnieżnobiałe skrzydła. - Przepraszam, że cię nie odwiedzałem. Byłem... trochę zajęty. Ale teraz... już nie jestem.
Sowa spojrzała na niego z wyrzutem, ale nie wyglądała na obrażoną. Uszczypnęła go w dłoń, tak jakby chciała powiedzieć "wybaczę ci, ale tylko ten ostatni raz". Harry westchnął i rozejrzał się za miejscem, w którym mógłby usiąść. Odgarnął leżący pod jedną ze ścian śnieg, który wpadł do pomieszczenia przez pozbawione szyb okna, i usadowił się pod ścianą, pozwalając Hedwidze odfrunąć na najbliższą półkę, gdzie przycupnęła i zaczęła mu się przyglądać swoimi paciorkowatymi oczami.
Harry podciągnął nogi, objął je ramionami i oparł czoło o kolana. W sowiarni było tak samo lodowato jak na dworze. Co jakiś czas przez okna wpadał mroźny wicher, przynosząc ze sobą wilgotne płatki śniegu, które osiadały Harry'emu na twarzy i sprawiały, że całym jego ciałem wstrząsał dreszcz, ale jemu wcale to nie przeszkadzało. Nieważne jak było zimno, chłód w jego sercu był o wiele bardziej przejmujący.
Nie myślał, że to się tak skończy. Że skończy się w taki sposób. Że w ogóle się skończy.
Ale czego mógł się spodziewać? Już od samego początku był skazany na porażkę. Tylko wcześniej po prostu nie chciał sobie tego uświadomić. Wciąż trzymał się tej głupiej nadziei, że może w przyszłości... kiedy będzie po wszystkim... do końca swoich dni... będzie... będą...
Ale jego plany zostały zdeptane. Okazało się, że dla najważniejszej osoby w swoim życiu jest tylko... nikim. Nędznym, bezwartościowym, nic nieznaczącym zerem.
Nie powinien być zaskoczony. W końcu Snape tyle razy dawał mu to do zrozumienia... Ale on był zbyt zaślepiony, by to dostrzec. Zbyt zapatrzony. Zbyt głupi. Zbyt naiwny.
Zbyt zakochany.
A co z tym wszystkim, co razem przeszli? Przecież uratował mu życie, kiedy zaatakowały go krakwaty! Został z nim w Hogwarcie na święta, chociaż mógł jechać z przyjaciółmi do Nory! Potrafił go rozbawić, nauczył się o tej przeklętej krwi buchorożców! Masturbował się dla niego! I zawsze, kiedy tylko Snape miał ochotę... Harry dawał mu całego siebie! Dawał mu tak wiele, że dla niego nie zostało już prawie nic.
To nic nie znaczyło?
Najwyraźniej nie. Nie dla kogoś takiego jak Snape. Dla kogoś, kto tylko bierze, wysysa, przeżuwa, a później, gdy się już nasyci, po prostu wypluwa... Dla kogoś, kogo jedynym celem życia jest marnowanie życia innym. Jak mógł w ogóle myśleć, że uda mu się go zmienić? Że uda mu się go zmusić do porzucenia swojej jadowitej, zaschniętej i twardej jak skała skorupy, która chroniła go przed światem przez tyle lat i do otworzenia jej na tyle, aby ktoś mógł się przez tę szczelinę przecisnąć... ktoś taki jak Harry.
Nie powinien tak ryzykować. Nie powinien próbować przeciskać się przez tę szczelinę. Ponieważ teraz, kiedy nagle się zatrzasnęła, rozcięła go na kawałki. I tam w środku, pod tą jadowitą skorupą pozostało coś, bez czego nie był w stanie funkcjonować. Jego serce.
Przełknął ciężko ślinę. Jego gardło było tak ściśnięte, że ledwie mu się to udało.
Teraz... teraz będzie musiał od nowa nauczyć się być sam. Będzie musiał nauczyć się żyć... bez niego. Ale nie wiedział, czy to w ogóle możliwe.
Bo jak można żyć dalej, mając w sobie jedynie... pustkę?
- Nareszcie! Już zaczęliśmy się martwić! - wykrzyknął Ron, kiedy tylko Harry, przemarznięty do szpiku kości, wszedł do Pokoju Wspólnego. Pomieszczenie było wypełnione rozgadanymi uczniami, więc prawie nikt nie zauważył jego przyjścia. Na razie. - Siadaj. Wyglądasz, jakbyś wrócił z bieguna polarnego.
Harry, unikając coraz bardziej zaciekawionych spojrzeń, ruszył w stronę kominka, ku przywołującym go przyjaciołom. Zanim jednak dotarł do kanapy, część uczniów już zaczęła szeptać między sobą i wskazywać go palcami. Do uszu Harry'ego docierały niektóre zdania:
- ...nie widzę siniaków...
- ...myślisz, że wraca ze skrzydła szpitalnego?
- ...musi być w niezłym szoku...
Harry usiadł pomiędzy Ronem a Hermioną, kompletnie nic nie rozumiejąc z tych strzępów zdań. Ale chyba nie chciał wiedzieć, o co chodzi.
- Stary, nawet sobie nie wyobrażasz, co się dzieje - zaczął Ron. - Cała szkoła aż huczy od plotek. Ta lekcja przejdzie do historii, mówię ci.
Zanim Harry zdążył coś na to odpowiedzieć, obok kanapy zmaterializował się zdyszany Dennis Creevey z zaczerwienionymi z przejęcia policzkami.
- Harry, wow! Słyszałem, co zrobiłeś! Jak postawiłeś się Snape'owi, a on cię pobił! I jak Neville się popłakał, a ty go obroniłeś! Jesteś niesamowity!
Gdzieś z oddali dobiegł do Harry'ego zdenerwowany głos Neville'a:
- Ile razy mam powtarzać, że wcale się nie popłakałem?!
Obok Dennisa pojawiła się Angelina, a za nią Katie Bell.
- Słyszałyśmy, że Snape wyczyścił wszystkim kociołki i doprowadził kogoś do płaczu. I odebrał punkty Ślizgonom! To prawda?
- Ee... - zaczął Ron, zerkając na całkowicie oszołomionego Harry'ego. - Częściowo.
- I podobno pobił Neville'a! A was wyrzucił z klasy.
- Nie, to Harry'ego pobił - wyjaśnił im Dennis. Obie dziewczyny spojrzały na Harry'ego z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
Harry zamrugał. Co to wszystko miało znaczyć?
- Nie. Nikt mnie nie pobił - odpowiedział, lekko już zdenerwowany całą tą sytuacją.
- Wiedziałam, że Snape jest wrednym sukinsynem, ale żeby rzucać się na ucznia w klasie... - powiedziała Angelina, kręcąc głową, tak jakby to, co powiedział Harry, wcale do niej nie dotarło.
- Bo Harry bronił Neville'a! - zawołał Dennis, podskakując z przejęcia. - Ja wszystko wiem! Od Colina, który słyszał to od Mirandy, a jej powiedział o tym Michael, brat Jolice, która przyjaźni się z Ginny. Najpierw Snape kazał Neville'owi wypić jakiś eliksir, ale Harry wstał i wytrącił mu go z ręki. No i eliksir się roztrzaskał, a Neville się rozpłakał i Snape się wściekł i rzucił się na Harry'ego i popchnął go na ławkę. Wywalił wszystkich z klasy, ale Harry'emu kazał zostać i wtedy go pobił, żeby nie było świadków!
- Co? - Harry był w stanie wydusić z siebie tylko to jedno słowo.
- Kurczę, muszę powiedzieć o tym Annie i Denise z piątej klasy! - zawołała Katie, odbiegając w tłum uczniów, a Angelina podążyła za nią.
- Harry, to naprawdę niesamowite, że nie poszedłeś się poskarżyć dyrektorowi! - trajkotał dalej Dennis. - Ja od razu bym tak zrobił! Czym cię pobił Snape? Jakimś paskiem? Różdżką? Chyba nie batem? Ojej! Pewnie batem! To musiało boleć! Muszę powiedzieć o tym Colinowi! - Odwrócił się i pobiegł w drugi koniec Pokoju Wspólnego, gdzie jego brat Colin z przejęciem opowiadał grupce drugoklasistów o niesamowitych wydarzeniach na lekcji Eliksirów u szóstoklasistów.
Harry powoli odwrócił się w stronę Rona i Hermiony. Dziewczyna zaciskała usta i wpatrywała się w swoje dłonie, a Ron miał skruszony wyraz twarzy.
- Nie patrz tak na nas - zaczął rudzielec. - Nie my to wymyśliliśmy. Każdy dopowiada coś od siebie i już w końcu nikt nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło. Słyszałem nawet taką wersję, że Snape gonił cię po klasie i całą ją zdemolował, zanim w końcu cię dorwał.
- Mam dosyć słuchania tych głupot - oświadczyła Hermiona, odrzucając do tyłu włosy i biorąc głęboki oddech. Wyglądała na bardzo przejętą i zdenerwowaną. - Chodźmy na kolację.
- Nie wiem, czy mam ochotę... - mruknął Harry, spuszczając wzrok.
- A ja ci mówię, że masz - powiedziała zdecydowanym tonem i Harry poczuł na sobie jej przeszywające spojrzenie. Nie miał sił ani ochoty się kłócić. Pokiwał głową i z trudem podniósł się z kanapy. Kiedy wychodzili z Pokoju Wspólnego, obejrzał się jeszcze raz i zobaczył, jak Colin demonstruje drugoklasistom zamaszyste uderzenia batem.
W Wielkiej Sali gwar był nieco mniejszy niż w Pokoju Wspólnym, ale Harry wiedział, że i tak wszyscy rozmawiają o tym samym. Nie był pewien, czy powinien się cieszyć z takiego obrotu spraw. Z jednej strony było mu to na rękę - nikt nie wyśmiewał się z jego nagłego wybuchu, nie uważał go za beksę i nie próbował dociekać, dlaczego się rozpłakał. Ale z drugiej strony cała ta wrzawa doprowadzała go do frustracji, ponieważ na każdym kroku przypominano mu o tym, co wydarzyło się na lekcji. A on nie chciał pamiętać!
Odetchnął z ogromną ulgą, kiedy, wszedłszy do Wielkiej Sali, zauważył że na kolacji nie było ani Dumbledore'a ani Snape'a. Nie potrafiłby chyba znieść przebywania w jednym pomieszczeniu z tym... z tym... Przełknął przekleństwo w tym samym momencie, w którym od stołu Ślizgonów dobiegł ryk wesołości. Odwrócił się w tamtą stronę i zauważył stojącego w centralnym miejscu stołu Zabiniego, który zasłaniał sobie dłonią oczy i głośno pociągał nosem. Pomimo głośnego rechotu uczniów, Harry usłyszał, jak udając, że szlocha i pochlipuje, wypowiada płaczliwym tonem:
- Ale ja nie jestem nikim, panie profesorze. Jestem Wybrańcem. Jestem Chłopcem, Który Przeżył. I przecież jestem też pańskim... uczniem... - Kilkoro Ślizgonów, uśmiechając się szyderczo, zerknęło w kierunku Harry'ego. Ale wydarzyło się coś jeszcze. Coś dziwnego. Nott spojrzał na roześmianego Zabiniego i nieznacznie pokręcił głową. Ślizgon zauważył to i uśmiech spełzł mu z twarzy. Usiadł na miejscu i wbił spojrzenie w swój talerz. Harry zauważył złość na jego twarzy.
No tak, Ślizgoni byli przecież na tej lekcji i dokładnie wszystko widzieli. I byli inteligentni, a skoro już wcześniej mieli jakieś podejrzenia... Harry przełknął ślinę. Miał nadzieję, że nie byli jednak na tyle inteligentni, żeby poskładać wszystko do kupy. Nigdy, od czasu zniknięcia Malfoya, nie słyszał z ich ust żadnych insynuacji. Czyżby to była zasługa groźby, która nad nimi wisiała, jeżeli tylko spróbują? Ale nawet jeżeli o tym nie słyszał, to nie znaczyło, że w zaciszu własnych dormitoriów nie rozmawiali o tym. Może go podejrzewali? Może nawet wszystko już wiedzieli? Ale nie mogli tego okazać?
Harry zmarszczył brwi i odwrócił się do siedzących po drugiej stronie stołu Rona i Hermiony. Ron zajmował się swoim posiłkiem, ale Hermiona patrzyła dokładnie w tę samą stronę, co Harry. I kiedy chłopak odwrócił głowę, spojrzała mu prosto w oczy. Szybko spuścił wzrok, czując jak jego serce przyspiesza.
Nie podobała mu się jej mina. W ogóle nie podobało mu się to, jak na niego patrzyła. O czym mogła myśleć? Zastanawiała się nad tym, czy jest normalny? Uważała, że jest obrzydliwy? Czy też, że dobrze mu tak i sam sobie na to zasłużył?
A co z innymi? Przecież Gryfoni, którzy byli na tej lekcji... Harry spojrzał na siedzących kawałek dalej Seamusa i Deana, ale wydawali się zajęci jedzeniem i rozmową. Za to Lavender i Parvati natychmiast odwróciły głowy, tak jakby jeszcze chwilę wcześniej przypatrywały mu się z uwagą.
Nie wszyscy byli głusi i ślepi. Zdawał sobie z tego sprawę. A sytuacja, w której uczeń wybucha płaczem na lekcji, po tym jak nauczyciel mówi mu coś nieprzyjemnego, na pewno nie należała do normalnych. A co, jeżeli niektórzy także... zaczęli coś podejrzewać?
Harry przełknął głośno ślinę. I w tym samym momencie drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z trzaskiem. Wszystkie spojrzenia skierowały się w tamtą stronę. Harry'ego również.
W wejściu stała... Ślizgonka. Harry nigdy wcześniej jej nie widział. Miała długie, kasztanowe włosy związane w koński ogon. Nie była wysoka. Wyglądała na szesnaście lat. Rozejrzała się po Wielkiej Sali i zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Jednak nie w stronę stołu Ślizgonów, tylko... Gryfonów. I dopiero kiedy była w połowie drogi, Harry zorientował się, że idzie prosto na niego. Zatrzymała się przed nim i położyła ręce na biodrach. Przez chwilę mierzyła go jasnobłękitnymi oczami, a następnie krzyknęła:
- Jesteś największym palantem, jakiego kiedykolwiek spotkałam, Harry Potterze! Szczerze, gdybym wiedziała, jaki jesteś, to nigdy nie zaczęłabym się z tobą spotykać! Nie dość, że się mnie wstydzisz i próbujesz ukrywać przed wszystkimi nasz związek, to jeszcze odreagowujesz na lekcjach! I dlaczego? Tylko dlatego, że powiedziałam ci kilka słów prawdy! O tym, że nic już dla mnie nie znaczysz i nic mnie nie obchodzisz! I podtrzymuję to! Z nami koniec! Jeżeli chcesz odzyskać swoje rzeczy, to masz teraz jedyną szansę! Potem nigdy mnie już nie zobaczysz!
Harry wpatrywał się w nią z rozdziawionymi ustami.
Co to miało znaczyć? Kim ona, do cholery była? Czyżby Ślizgoni chcieli mu zrobić kawał? Jeżeli tak, to wcale nie był śmieszny.
Spojrzał w stronę stołu Ślizgonów, ale wydawali się równie zaskoczeni, jak cała reszta uczniów. Przeniósł wzrok na Rona i Hermionę. Ron zamarł ze zwisającym mu z ust makaronem, a Hermiona mrugała, spoglądając raz na Harry'ego, raz na Ślizgonkę.
- No idziesz czy nie? - zawołała niecierpliwie dziewczyna, odwracając się w stronę wyjścia.
Pomimo iż Harry nie miał pojęcia, co się dzieje i kim jest tajemnicza przybyszka, posłusznie wstał z miejsca i ruszył za nią, odprowadzany zaszokowanymi i rozbawionymi spojrzeniami uczniów i nauczycieli.
Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi Wielkiej Sali, usłyszał wybuchający za nimi gwar. Ale dziewczyna nie zatrzymała się. Skierowała się prosto do znajdującej się w Sali Wejściowej łazienki. Harry kroczył za nią, mając w głowie całkowity chaos.
Kiedy znaleźli się w środku i drzwi zatrzasnęły się za nimi, dziewczyna odwróciła się do niego, przez chwilę mierzyła go tymi jasnoniebieskimi oczami, a następnie... rzuciła się do przodu i objęła go ramionami.
- Och, Harry. Tak bardzo mi przykro.
- Ee... - odparł Harry. - Kim jesteś? - zdołał wydusić po dłuższej chwili.
- Och. - Dziewczyna oderwała się do niego i uśmiechnęła smutno. - Słyszałam, co się wydarzyło na Eliksirach. I jak potraktował cię Snape. I słyszałam, jak niektórzy Krukoni zaczęli się zastanawiać, co to mogło znaczyć... I pamiętałam, że wszyscy byli przekonani, że masz w Slytherinie dziewczynę. No więc stwierdziłam, że ci pomogę. Wzięłam od Nimfadory Eliksir Wielosokowy i transmutowałam swoje szaty w szaty Ślizgonów.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
- Lu-Luna...?
- Wiem, że to trochę nie mój styl. - Przejrzała się krytycznie w lustrze. - Jak można nosić tak pedantycznie związane włosy? I żadnych ozdób? Ale miałam mało czasu. To była pierwsza dziewczyna mniej więcej w odpowiednim wieku, jaką spotkałam w drodze do Hogsmeade. Nie mogłam użyć włosów prawdziwej Ślizgonki, bo wszyscy mogliby ją później wypytywać, co się stało, i oszustwo wyszłoby na jaw. A tak, jeżeli nikt nie wie, kim ona jest, to nie będzie problemu. - Uśmiechnęła się. Charakterystyczny dla Luny, nieco nieprzytomny wyraz twarzy wyglądał dziwacznie na surowym obliczu dziewczyny.
- Przeraziłaś mnie. Prawie dostałem zawału. Nie wiedziałem, co się dzieje - wymruczał Harry, wciąż nie potrafiąc uwierzyć w ten zwariowany pomysł. Tylko Luna mogła wpaść na coś takiego.
- Ale teraz już nikt nie będzie cię o nic podejrzewał. Pokłóciłeś się z dziewczyną, Snape rozdrapał świeżą ranę i... bum. Tak jakoś wyszło.
Harry zagryzł wargę. Uśmiech momentalnie spełzł z twarzy dziewczyny.
- Harry... - zaczęła trochę niepewnie. - On na pewno tak nie myśli. Kiedy jest się wściekłym, można powiedzieć najbliższej osobie nawet najokrutniejsze, najbardziej raniące słowa. Ale to wcale nie znaczy, że są one prawdziwe.
- To już jest skończone - wymamrotał Harry. Nie miał ochoty o tym dyskutować.
- Rozmawiałeś z nim o tym?
- Nie, Luno, i nie mam zamiaru! - warknął. - Nie uwierzę już w ani jedno jego słowo. Nigdy. On należy już do przeszłości. Nie chcę o nim rozmawiać.
Dziewczyna wpatrywała się w niego z przechyloną głową i ze zmrużonymi oczami.
- Ale przecież go ko...
- Snape w ogóle mnie już nie obchodzi! - przerwał jej Harry podniesionym tonem. - Miał swoją szansę, ale ją stracił. Teraz już dla mnie nie istnieje i nie chcę, żebyś mi o nim przypominała!
Luna nie wydawała się przestraszona tym wybuchem. Raczej zasmucona.
- Wiesz... mnie też często mówią, że wyobrażam sobie coś, co nie istnieje. Ale ty jesteś w tym lepszy ode mnie, Harry.
Chłopak zamrugał.
- Co?
- Jeżeli będziesz chciał... o czymś porozmawiać. Oczywiście o czymś absolutnie nie związanym z wiesz-kim... to po prostu przyjdź. - Uśmiechnęła się do niego promiennie. - Mam cudowną kolekcję ogrzewaczy na imbryki. Dostałam od Nimfadory. Co prawda, nie mam imbryka, ale fajnie wyglądają jako ocieplacze na ręce.
Harry pokiwał głową i odwrócił się w stronę wyjścia.
- Dzięki - powiedział cicho. - Muszę już iść. Ja...
- ...masz coś ważnego do zrobienia, wiem.
Nie spojrzał jej w oczy.
- Do zobaczenia.
- Harry? - Hermiona zajrzała niepewnie do dormitorium. Harry siedział na łóżku z podkurczonymi nogami i czołem opartym o kolana. Przyszedł tu prosto po rozmowie z Luną i siedział tak przez cały wieczór. Nie widział się z nikim. Słyszał tylko dochodzące z Pokoju Wspólnego śmiechy i rozmowy. - Możemy porozmawiać? - zapytała cicho dziewczyna, wchodząc do środka.
Harry nie podniósł głowy. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. A już najmniej z nią.
- Jeśli chcesz - odparł. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Może jednak miał już dosyć ciszy i samotności?
Gryfonka zamknęła drzwi, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na nie zaklęcie blokujące i wyciszające.
Och, a więc to miała być taka rozmowa...
Harry'emu coraz mniej się to podobało. Ostatnim razem, kiedy Hermiona chciała z nim "porozmawiać"... cóż, nie skończyło się to zbyt przyjemnie.
Usłyszał jej ciężkie westchnienie i kroki, kiedy podeszła do łóżka i usiadła na nim. Przez chwilę pomiędzy nimi panowała niczym niezmącona cisza.
Po chwili Hermiona przełknęła ślinę i odezwała się lekko drżącym głosem:
- Jak długo... ty i on?
Harry spiął się cały i zrobiło mu się nagle niezwykle gorąco. Wiedział, że się domyśliła, ale... to był jednak szok, usłyszeć takie pytanie wprost z jej ust. Nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Żadnego: "o czym ty mówisz?", "co to za pytanie?" czy "nie mam pojęcia, co sugerujesz".
Oblizał wyschnięte wargi, próbując uspokoić szybko bijące serce.
Tylko spokojnie. Na razie nie robi mu wyrzutów i nie grozi powiadomieniem o wszystkim Dumbledore'a, tak jak ostatnio. Nie wiedział dlaczego, ale teraz, kiedy było już po wszystkim... nie odczuwał takiego strachu z powodu tego, że domyśliła się prawdy. Było mu wszystko jedno. To i tak był koniec. Czuł się całkowicie otępiały. Już nic nie miało znaczenia.
- Jak się domyśliłaś? - wyszeptał ochryple, chociaż odpowiedź wydawała się oczywista.
- Wystarczyło zobaczyć jego wyraz twarzy, kiedy się rozpłakałeś. I twoją minę, kiedy powiedział ci, że nic dla niego nie znaczysz. No i to, jak wypomniał nam imprezę. To było... zbyt osobiste, nawet jak na niego. I przypomniało mi się, co opowiadała nam Ginny, o tej sytuacji, kiedy nakrył was w schowku. Żaden normalny nauczyciel nie zareagowałby w ten sposób, gdyby w grę nie wchodziło coś... głębszego. Ale wtedy jeszcze próbowałam to sobie tłumaczyć tym, że przecież on zawsze nienawidził rodzinę Weasleyów, o tobie już nie wspominając... A to przedstawienie w Wielkiej Sali... Nie wiem, skąd wytrzasnąłeś tę dziewczynę, ale ja nie dam się nabrać. - Urwała i wzięła głęboki oddech, tak jakby powiedzenie tego wszystkiego sprawiało jej ogromną trudność. - A więc... jak długo?
Harry zacisnął powieki i pokręcił głową.
- Nieważne. To już skończone. Na zawsze.
Usłyszał, jak Hermiona wciąga ze świstem powietrze, tak jakby do tej pory wciąż miała w sobie jeszcze niewielką iskierkę nadziei, że może się myli, że może wyciągnęła błędne wnioski, ale teraz, kiedy Harry jej odpowiedział... ta nadzieja prysła i dotarło do niej, że to wszystko naprawdę...
- I przepraszam... za wszystko - kontynuował Harry stłumionym szeptem. - To przeze mnie wyczyścił wam kociołki. To przeze mnie był taki wredny dla was, dla Ginny i... dla wszystkich.
Znowu zapadła cisza. Harry słyszał ciężki oddech Hermiony, tak jakby próbowała zapanować nad sobą. Najwyraźniej była w tak wielkim szoku, że chwilowo nie była w stanie wykrztusić słowa. Westchnął głęboko i zdecydował się podnieść głowę i spojrzeć na nią. W jej szeroko otwartych oczach dostrzegł przerażenie i... współczucie.
- Harry... ja... - wydusiła w końcu. Pokręciła głową i zamknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, wyglądała już na bardziej opanowaną. Zacisnęła usta i przez chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedzieć. - Dlaczego on? - zapytała w końcu. - Jak to się w ogóle stało? Jak... jak do tego doszło? To po prostu... nieprawdopodobne.
Harry zacisnął zęby. Jak miał na to odpowiedzieć? I tak zareagowała wyjątkowo spokojnie. Gdyby to on dowiedział się nagle, że jego najlepsza przyjaciółka od Merlin wie jak dawna kocha się na przykład w... - przeszukał wspomnienia w poszukiwaniu jakiegoś adekwatnego porównania. - ... w Umbridge, to byłby w znacznie większym szoku. Tak podejrzewał.
- Ja... nie wiem - odparł cicho. - Hermiono, to naprawdę nie ma już żadnego znaczenia. Tak po prostu wyszło. Nie będę ci się tłumaczył. Najważniejsze, że to już koniec. Nie musisz się... bać.
Gryfonka zagryzła wargę. Przez chwilę wpatrywała się w Harry'ego z wyrzutem, lecz po chwili skinęła głową.
- Wiesz, Harry... zasługujesz na kogoś lepszego - odezwała się po chwili. Jej głos drżał, ale próbowała to ukryć. - Jesteś dobrym, wrażliwym chłopakiem i zasługujesz na kogoś, kto obdarzy cię ciepłem i uczuciem. A nie na kogoś takiego jak... on. - Odetchnęła głęboko, tak jakby wymówienie ostatniego słowa sprawiło jej olbrzymią trudność.
- Nie chcę już nikogo, Hermiono - powiedział cicho Harry, ponownie spoglądając na swoje kolana.
- Aż tak bardzo cię skrzywdził?
Harry poczuł gorycz w gardle. Przełknął ślinę, próbując się jej pozbyć, ale wydawało się to niemożliwe. Ona wciąż tam była. Gorzka i jadowita.
Nie potrafił powstrzymać fali zalewających go wspomnień. Przypominał sobie wszystko...
Każde złe słowo, wypowiedziane w gniewie lub zwykłym szyderstwie. Kpinę spływającą z tych cienkich warg, kąśliwe zniewagi, które potrafiły się wbić tak głęboko, że potrzebował kilku dni, aby wyciągnąć te drzazgi ze swojego serca.
Każde lodowate spojrzenie. Chłodną pogardę w czarnych oczach, kiedy Snape traktował go jak kogoś... głupszego, gorszego, nie mającego o niczym pojęcia. Kogoś, kto zawsze przybiegnie na zawołanie. Kogoś, komu nie należy się żaden szacunek. Kogoś nie wartego nawet splunięcia...
Każde kłamstwo. Każde kłamliwe słowo wypowiedziane tylko po to, żeby Harry nie odszedł. Nadzieję, którą mu dawał, kiedy Snape podążał za nim, nie pozwalał mu się oddalić i z powrotem przyciągał go do siebie... tylko po to, żeby później ponownie zadać mu cios.
Każde szarpnięcie za ramię, za włosy. Każde popchnięcie na ścianę, drzwi, biurko, półki... Nie był w stanie zliczyć wszystkich siniaków, które otrzymał, wszystkich szram, które zdobiły jego skórę...
Każdą karę za nieposłuszeństwo. Za niewłaściwą odpowiedź. Za prowokowanie. Za to, że chciał zrobić coś po swojemu. Za to, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Za to, że był pieprzonym Harrym Potterem. Za nic.
Gorycz spiętrzyła się. Wlała mu się do ust. Nie był w stanie odpowiedzieć. Po prostu pokiwał głową, z całej siły zaciskając powieki.
- Och, Harry... - usłyszał cichy szept Hermiony.
Nie potrzebował jej współczucia. Nie chciał jej współczucia.
- Z czasem to minie - odezwała się po chwili. Jej głos nadal drżał. - Musisz po prostu o nim zapomnieć. Snape jest zimnym, wyrachowanym draniem. Jest podłym człowiekiem, który czerpie przyjemność z poniżania innych. Zawsze taki był i wątpię, by to się kiedykolwiek zmieniło. Ktoś taki potrafi tylko ranić. To się musiało tak skończyć. Cokolwiek pomiędzy wami było... - Urwała tak nagle, jakby właśnie uświadomiła sobie coś, co sprawiło, że język przykleił jej się do podniebienia. - Wy... ty chyba z nim nie...?
Harry podniósł nieznacznie głowę, spoglądając na nią szklistymi oczami. Wyczytała z nich wszystko, co powinna, i jej pierwszą reakcją był dziwny okrzyk przerażenia i zasłonięcie sobie ust dłońmi. Wyglądała, jakby doznała tak wielkiego szoku, że samo pomyślenie o tym, czego się właśnie dowiedziała, mogło doprowadzić ją do wymiotów. Powoli, blada jak papier, opuściła dłonie i wykrztusiła:
- O boże! Harry! Ty... wiesz, co zrobiłeś? Jesteś niepełnoletni, a on jest... nauczycielem! Jest od ciebie dwadzieścia lat starszy! Mógłby być twoim ojcem! On... cię uwiódł! To jest karalne!
- Daruj mi, Hermiono - wysyczał Harry, czując nagły, wzbierający w nim gniew. - Dobrze wiem, co zrobiłem!
- I wy przez cały ten czas... O boże, i te wszystkie szlabany, które z nim miałeś! - Kręciła głową z niedowierzaniem. - A... kiedy mówiłeś nam, że chodzisz do Pokoju Życzeń, wtedy ty też... z nim?
Harry zagryzł wargę.
- O boże - jęknęła Hermiona. - Nie wierzę w to, że byłeś taki...
- Jaki? - przerwał jej ostro Harry. - Głupi? Naiwny? Ja byłem w nim zakochany, Hermiono! Nie rozumiesz, że nie widziałem poza nim świata? Tylko przy nim czułem się wolny! Tylko przy nim zapominałem o tym, co mnie czeka i w jakim celu żyję! - Nie wiedział, kiedy uklęknął. Nie wiedział, kiedy zacisnął pięści i podniósł głos tak, że gdyby nie zaklęcie wyciszające, słychać byłoby go w całej wieży. - Tylko wtedy, kiedy mnie pieprzył, pokazywał mi siebie! Prawdziwego siebie! Nie Snape'a, tylko Severusa! Tylko wtedy, kiedy zanurzał się we mnie aż po same jądra, okazywał mi jakiekolwiek uczucia! - Przez zaszokowaną twarz Hermiony przebiegł cień awersji. - Za każdym razem, kiedy do niego szedłem, myślałem tylko o tym, czy tym razem się zatraci, czy tym razem zrobi coś więcej... okaże coś więcej. Pogładzi mnie, przytuli, pocałuje, zrobi cokolwiek. Żyłem tym. Tylko dzięki temu... dzięki niemu... żyłem! Więc zachowaj swoje morały dla siebie, ponieważ teraz... teraz wszystko runęło! Nic już nie ma! Zostałem sam, a ty, do kurwy nędzy, prawisz mi kazania! Jakby w ogóle nie obchodziło cię moje serce. Mówimy o moim sercu, do cholery! O moim pieprzonym sercu!
Zerwał się z łóżka, czując jedynie rozdzierający ból, który musiał znaleźć ujście, ponieważ jeszcze trochę, a rozerwałby go na strzępy od środka. Jak w amoku zaczął rzucać się po pokoju, łapiąc wszystko, co tylko wpadło mu w ręce, i ciskając tym w ściany, w szafki, w drzwi. Butelki kremowego piwa, puste puchary, kolekcja kart czarodziejów, podręczniki. Chciał tylko niszczyć. Tak samo jak niszczony był przez te wszystkie miesiące. Tak samo jak zniszczony czuł się w środku.
- Wszystko skończone. Wszystko! - dyszał, miotając się po dormitorium niczym zranione zwierzę, które próbuje uwolnić się od bólu. - Frajer! Dureń! Kretyn! - Kopnął w krzesło tak mocno, że uderzyło w komodę. Trzask pękającego drewna i spadające z komody przedmioty zmieszały się z jego krzykiem. Rzucił się na łóżko, złapał poduszkę i zaczął nią uderzać w ścianę. Z taką siłą, że materiał rozerwał się i powietrze zapełniło się fruwającym wszędzie puchem. W końcu porzucił pustą poszewkę i zaczął kopać ścianę i uderzać ją pięściami. Tak długo, aż wrzeszczący potwór w jego duszy uspokoił się i wycofał, zmęczony.
Harry osunął się na kolana, dysząc ciężko. Odczuwał ból fizyczny. Tak wyraźnie. Zdarte pięści piekły, obite stopy pulsowały. Ale ten ból był tak przyjemny, w porównaniu z tamtym drugim, w nim...
- Harry? - Głos Hermiony był zachrypnięty. Ściśnięty. Odwrócił do niej głowę, dopiero teraz przypominając sobie o jej obecności. Na jej bladej twarzy lśniły łzy. Stała obok łóżka, przytrzymując się kolumny. Powoli ruszyła w jego stronę. Opadła obok niego na kolana i rzuciła się do przodu, zamykając go w swoich ramionach i przyciskając do siebie z taką siłą, jakby próbowała wchłonąć w siebie całe jego cierpienie. Zamknął oczy i poddał się jej desperackiemu uściskowi.
Nie wiedział, kiedy to nastąpi, nie wiedział, czy to w ogóle nastąpi... ale miał nadzieję, że w końcu... mu przejdzie. Że za kilka dni, tygodni, miesięcy... wyleczy się z niego.
Musi się wyleczyć. Aby żyć dalej, musi się wyleczyć.
--- rozdział 51 ---
51. Haunted by the Shadow
Long lost words whisper to me
Still can't find what keeps me here
When all this time I've been so hollow inside
Watching me, Wanting me
I can feel you pull me down
Fearing you, Loving you
I won't let you pull me down*
Część 1
We wtorkowy poranek Harry zszedł na śniadanie razem z Ronem. Po swoim wczorajszym wybuchu, zaraz po wyjściu Hermiony, zakopał się w pościeli, narzucił kołdrę na głowę i zaszył się w bezpiecznej ciemności. Kiedy do dormitorium wszedł Ron, Harry udał, że śpi. Dopiero dzisiaj rano został przez niego zmuszony do "wyjawienia całej prawdy o swojej dziewczynie". Ron był na niego trochę obrażony, że wcześniej mu o niej nie powiedział i nie rozumiał, czego tak się wstydził. Uznał, że pomimo tego, iż była ze Slytherinu, to "całkiem niezła z niej laska".
Harry starał się ani nie zaprzeczać, ani nie potwierdzać jego domysłów. W ogóle prawie się nie odzywał. Od czasu do czasu tylko przytakiwał. Nie miał w ogóle apetytu, ale poszedł z nim na śniadanie, starając się po drodze nie myśleć o niczym.
To było najlepsze wyjście. Po prostu nie myśleć o tym wszystkim. Jeżeli nie będzie myślał, to nie będzie sobie przypominał i może jakoś przeżyje ten dzień.
Niestety to założenie zostało zweryfikowane zaraz po tym, jak Harry przekroczył próg Wielkiej Sali. Podniósł głowę i zatrzymał się gwałtownie, a jego spłoszone spojrzenie pobiegło wprost w stronę stołu nauczycielskiego.
Snape był na śniadaniu.
Nie patrzył w jego kierunku. Po prostu tam był. Ale to wystarczyło, by serce Harry'ego opadło aż do żołądka. Siedział przy stole, wyprostowany i dumny, jakby połknął jakiś pieprzony kij, czarna plama zasysająca do siebie całą przestrzeń i światło. Czy nikt inny tego nie widział?
- Stary, co cię tak zmroziło? - zapytał Ron, wychylając mu się zza ramienia. - Właź, ludzie chcą przejść.
Harry ruszył do przodu, chociaż miał wrażenie, jakby stopy przykleiły mu się do podłogi. Spuścił głowę i wbił wzrok w połyskującą posadzkę.
Nie, nie będzie na niego patrzył. On nie istnieje!
Udało mu się jakoś dotrzeć do stołu i usiąść przy nim, oczywiście tyłem do stołu nauczycielskiego.
I wtedy to poczuł. Wrażenie, jakby przez jego ciało przepłynął prąd i uniosły mu się wszystkie włoski na karku. I doskonale wiedział, co to oznaczało.
Nie, nie obejrzy się!
Przełknął ślinę i wbił spojrzenie w gazetę, którą zasłaniała się siedząca po drugiej stronie stołu Hermiona. Nagłówek na pierwszej stronie głosił:
KOLEJNY BESTIALSKI ATAK SAMI-WIECIE-KOGO
Harry nie czytał dalej. Spuścił wzrok, wbijając go w swój pusty talerz. Wciąż czuł na karku piekące spojrzenie, które wyprowadzało go z równowagi.
Musiał... nie mógł ciągle tylko... Musiał zapomnieć. Skupić się na czymś innym.
Jego wzrok ponownie powędrował w stronę Proroka. Oczy ześliznęły się niżej, na zdjęcie płonącego budynku.
Tak, to była odpowiedź. Miał ją tuż przed nosem. Przez cały czas. Tylko wcześniej nie chciał jej dostrzec. Zbyt pochłonięty sobą i swoimi "problemami". Zbyt zaślepiony, aby zauważyć, że świat wciąż się kręci. Zbyt opętany swoim egoistycznym zadurzeniem...
Wpatrywał się w zdjęcie, czując, jak do jego serca zakrada się chłód, a płuca wypełniają się czymś lepkim, co sprawiło, że miał trudności z oddychaniem. Miał wrażenie, że żołądek zamienił mu się w kamień, kiedy jego umysł na powrót zaczęła wypełniać smolista substancja zwana nieuniknionym. Coś, o czym prawie udało mu się zapomnieć na kilka pięknych miesięcy, podczas których pozwolił sobie nawet na coś tak zuchwałego, jak snucie planów na przyszłość...
Nie było przyszłości. Nie w jego przypadku. Miał zadanie do wykonania. Miał pokonać Voldemorta. Tego wszyscy od niego oczekują. To jest jego droga, jego życiowy cel. A nie wdawanie się w romans i gonienie za nieosiągalnym. Nie jest mu potrzebna nieodwzajemniona miłość. Już i tak wystarczająco dużo czasu stracił na Snape'a.
Jak w ogóle mógł mieć nadzieję, że komukolwiek będzie na nim zależeć? I to komuś pokroju Snape'a? Pieprzonemu Śmierciożercy bez uczuć? Jakim był żałosnym frajerem!
Oczami duszy wyobraził sobie uczniów z przyczepionymi do piersi plakietkami z napisem "Potter to frajer".
Ale teraz koniec z tym! Już nigdy więcej nie pozwoli nikomu się zranić. Snape już się do niego nie zbliży. Harry na to nie pozwoli. Teraz zrobi to, czego oczekuje od niego cały czarodziejski świat. Pójdzie po lekcjach do biblioteki, będzie się sumiennie uczył i nie pomyśli ani razu o tym, jak bardzo został zraniony... jak bardzo czuję się złamany tam w środku...
Nie, nie pomyśli o tym ani razu!
Podniósł głowę i spojrzał na siedzących po drugiej stronie stołu przyjaciół.
- Chyba pójdę po lekcjach do biblioteki. Ja... mam zaległości. Muszę się pouczyć.
Hermiona opuściła gazetę, zerkając ponad nią i przez chwilę przyglądała mu się badawczo.
- W porządku - powiedziała. - Jeżeli tego właśnie potrzebujesz...
- Tak - odparł Harry. Chyba trochę zbyt szybko. Hermiona nie powiedziała nic więcej i Harry był jej wdzięczny.
*
Skupienie się na lekcjach nie było łatwe, ale z drugiej strony doskonale zajmowało jego myśli. Kiedy, cały ubłocony, wyszedł z cieplarni numer pięć i wraz z pozostałymi uczniami ruszył pod prysznic, był trochę rozczarowany tym, że zajęcia już się skończyły.
- Zajefajne są te plujki pryszczowate, nie? - trajkotał Ron, gdy razem wracali do szkoły jednym z tych wąskich, łączących różne części zamku korytarzem. - Mógłbym zmusić ją do naplucia Zabiniemu do soku dyniowego. Hahaha, nie pozbyłby się pryszczy przez miesiąc.
Harry nie odpowiedział. Szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w podłogę, obserwując znikające pod szatami stopy idących przed nim uczniów. Nie wiedział, co kazało mu nagle, w połowie korytarza, podnieść głowę. Ale gdy to zrobił, serce w nim zamarło i prawie potknął się o własne szaty.
Snape.
Szedł prosto na nich.
Na razie ich nie widział. Niósł w ramionach gruby plik pergaminów, przeglądając je po drodze.
Nogi Harry'ego stały się nagle jednocześnie zbyt ociężałe i zbyt słabe, aby go unieść. Zwolnił, wpatrując się w sunącą przez korytarz wysoką, ciemną sylwetkę. Uczniowie umykali na boki, byle tylko na niego nie wpaść. I Harry powinien zrobić to samo, ale jakoś nie potrafił wykonać żadnego ruchu. Po prostu szedł przed siebie.
Snape był coraz bliżej. W końcu podniósł głowę i zanim Harry błyskawicznie opuścił swoją, zobaczył przez ułamek sekundy, jak oczy mężczyzny rozszerzają się nieznacznie.
I może Harry tego nie widział, ale wyczuł, że Snape także zwolnił.
Zacisnął na chwilę powieki.
Tylko się wyminą. To przecież nic strasznego. Nic się nie stanie, jeżeli przejdą obok siebie. Nic, oprócz tego, że jego serce najprawdopodobniej wyskoczy z piersi.
Snape był już zaledwie kilka metrów od niego. Harry uniósł powieki i kątem oka dostrzegł czarne buty i czarną szatę, powiewającą miękko wokół nogawek spodni. I znowu to poczuł. Unoszące się włoski na karku.
Jeszcze intensywniej wbił spojrzenie w kamienne płyty pod swoimi nogami. Był już zaledwie metr od niego.
Krok.
Kilka centymetrów, gdy czarna, powiewająca peleryna musnęła jego dłoń i Harry poczuł dreszcze biegnące przez całe ciało i niemal odskoczył i wpadł na Rona, ale na szczęście powstrzymał się w ostatniej chwili i po prostu zamknął oczy i... westchnął.
Już. Po wszystkim. Zagrożenie minęło.
Więc dlaczego jego serce wciąż nie potrafiło się uspokoić?
- Stary, widziałeś, jak się na ciebie gapił? - Zaszokowany głos Rona dotarł do niego jak zza szyby. Harry wciąż wsłuchiwał się w oddalające się kroki. Podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela z oszołomieniem.
- Co?
- No Snape. Nie mów, że tego nie widziałeś.
Harry potrząsnął głowa, czując że jego serce, zamiast się uspokoić, tylko przyspiesza.
- To było dziwne - mruknął Ron. - Może ciągle jest w szoku po tym, jak ty... no wiesz.
- Możemy o tym nie rozmawiać? - zapytał Harry. Chyba trochę zbyt ostro, ponieważ uszy Rona nagle poczerwieniały.
- Jasne. Przepraszam. Może pogramy w Eksplodującego Durnia, kiedy wrócimy do wieży?
- Nie. Wybieram się do biblioteki. Zapomniałeś? - odparł Harry. Był już zmęczony jego towarzystwem. Zmęczony i zły. Na siebie. Za to, że jest takim skończonym frajerem, że nie potrafi nawet minąć tego tłustowłosego dupka na szkolnym korytarzu bez odczuwania jakichś sensacji. - Do zobaczenia na kolacji - rzucił i ruszył biegiem przed siebie, chcąc stąd jak najszybciej uciec. Jak najszybciej uciec od tego ziołowego zapachu unoszącego się wstęgami w całym korytarzu.
*
Nie miał pojęcia, od czego zacząć. Wiedział, że pani Pince za żadne skarby świata nie wpuści go do Działu Ksiąg Zakazanych, pozostawał mu więc tylko dział z księgami do Obrony Przed Ciemnymi Mocami. Na razie. I tak planował nocny wypad po kilka zakazanych podręczników, ale teraz może przeszukać również te ogólnodostępne. Wybrał kilka książek o umiarkowanie interesujących tytułach, takich jak "Zaawansowane techniki obrony magicznej", "Atak z zaskoczenia: jak go uniknąć i jak go odeprzeć", "Zaskocz swojego wroga, zanim on zaskoczy ciebie" oraz "Systemy obronne w słynnych bitwach".
Cóż, raczej nie miał zamiaru brać udziału w wielkiej bitwie, ale może znajdzie coś przydatnego. Usiadł przy stole w samym kącie biblioteki i zagłębił się w treść książek, mając nadzieję, że znajdzie w nich coś, co mu pomoże.
Zanim się zorientował, minęła godzina ósma. Przegapił kolację. Cóż, i tak nie był głodny. Miał wrażenie, że od wczorajszego popołudnia jego żołądek zawiązał się na supeł i odmawiał przyjmowania pokarmu.
W książkach znalazł niewiele. Kilka ciekawych zaklęć ochronnych, kilka technik przydatnych bardziej w pracy szpiega, kilka strategii walk obronnych, ale nic naprawdę potężnego, co mogłoby skutecznie zatrzymać i zranić jakiegokolwiek Śmierciożercę. Już nie mówiąc o trwałym usunięciu go z drogi.
Oparł się na krześle, przymknął oczy i westchnął głęboko.
Gdyby tylko ktoś mu powiedział, od czego zacząć, w którą stronę pójść, gdyby miał jakikolwiek punkt zaczepienia...
Nie podda się. Wróci tu jutro, i będzie wracał pojutrze, po pojutrze i każdego następnego dnia, dopóki nie znajdzie czegoś, co pozwoli mu mieć jakiekolwiek szanse w starciu z Voldemortem.
Następnego dnia Snape znowu pojawił się na śniadaniu. Co jeszcze skuteczniej odebrało Harry'emu apetyt. Siedział tylko przy stole, grzebiąc widelcem w jajecznicy i próbując przekonać samego siebie, że włoski na karku wcale mu się nie unoszą co jakiś czas, a ta mroczna sylwetka po drugiej stronie sali to po prostu jego wredny nauczyciel Eliksirów, z którym nic go nie łączy, nic go nigdy nie łączyło i którego nienawidzi tak samo, jak przez ostatnie pięć lat.
Tylko jedno z tych twierdzeń było prawdziwe.
Znowu czuł ten bolesny ucisk w klatce piersiowej. Myślał, że już się go pozbył. Wczoraj, kiedy siedział w bibliotece, prawie go nie czuł. Ale dzisiaj, kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali i kątem oka dostrzegł mroczny cień przy stole nauczycielskim, ponownie coś go zaczęło uwierać w piersi. Jeszcze mocniej.
Nie, postanowił, że będzie go ignorował. Severus przestał istnieć, musi to sobie powtarzać. Teraz jest tylko "profesor Snape".
Profesor Snape, do którego powinien pójść dzisiaj na szlaban. Ale nie pójdzie. Już nigdy nie pójdzie. Poprosił go o przekazanie jego szlabanów innemu nauczycielowi, ale nikt się z nim nie skontaktował. Podejrzewał, że Snape nikogo o tym nie poinformował, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Już wiedział, gdzie będzie spędzał czas w poniedziałkowe oraz środowe wieczory i co będzie robił.
Czując na sobie wyczekujące spojrzenie Hermiony, wziął dwa kęsy zimnej już jajecznicy. Przyjaciółka wciąż nagabywała go, że powinien jeść, dlatego dla świętego spokoju wolał co jakiś czas coś przegryzać, inaczej gotowa była jeszcze wysłać go do pani Pomfrey.
Nie rozmawiali na "ten temat" od poniedziałku. Harry podejrzewał, że Hermiona musi zapewne przetrawić wszystko, czego się dowiedziała. Prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Tylko co jakiś czas chłopak czuł na sobie jej zamyślone spojrzenie, ale gdy tylko na nią zerkał, natychmiast odwracała głowę albo chowała się za książką lub gazetą.
Trochę go to wytrącało z równowagi, ale z drugiej strony cieszył się, że nie próbuje "porozmawiać" z nim po raz drugi, na co wcale nie miał ochoty. Wciąż było mu wstyd za ten wybuch, którego była świadkiem, i gdyby mógł, cofnąłby czas i nie dopuścił do niego. Co mogła sobie pomyśleć? Że jest niezrównoważonym emocjonalnie nastolatkiem, który pozwolił omotać się lepkim dłoniom doświadczonego mężczyzny, który zrobił to tylko po to, aby go wykorzystać? Tak, podejrzewał, że tak właśnie to widziała. Ale nie powiedziała tego głośno i był jej za to wdzięczny. I za to, że najwyraźniej postanowiła zachować całą sprawę dla siebie. Wiedziała, że cierpi, a gdyby spróbowała to nagłośnić albo komuś o tym powiedzieć, prawdopodobnie cierpiałby jeszcze bardziej. W końcu była jego przyjaciółką. Nawet jeżeli teraz patrzyła na niego tak, jakby zamienił się w kogoś obcego. Kogoś, kogo wydawało jej się, że zna, a nagle okazało się, że to, co o nim wie, to zaledwie czubek góry lodowej, a cała reszta ukryta jest głęboko pod wodą i musiałaby naprawdę głęboko zanurkować, aby zrozumieć pewne sprawy. Na to nie była przygotowana. Harry podejrzewał, że potrzebuje czasu, aby oswoić się z tą sytuacją, i wcale jej za to nie winił. Na razie... akceptowała. I to wystarczało. Może pewnego dnia jej samej uda się zanurkować na tyle głęboko, aby mogła... zrozumieć.
*
Po zajęciach Harry poszedł do biblioteki. Zdjął z półek kilka opasłych tomów, które nie wyglądały zbyt zachęcająco, ale miał nadzieję, że być może na tylu stronicach uda mu się znaleźć coś pożytecznego. Rozłożył je na stoliku w kącie biblioteki i zaczął kartkować.
Czas mijał. Uczniowie wchodzili i wychodzili. Słyszał prowadzone szeptem rozmowy i okazjonalne upomnienia pani Pince. Odłożył na bok "Zaklęcia na każdą okazję" i sięgnął po "Przeciwzaklęcia: co to jest i z czym to się je?", kiedy jego uwagę przykuła ciemna plama, poruszająca się na granicy widzenia. Mimowolnie odwrócił głowę w stronę drzwi i zamarł.
Do biblioteki wszedł Snape.
Harry błyskawicznie spuścił głowę, wbijając wzrok w leżący przed nim, zakurzony tom.
Co on tu robi? Śledzi go?
Nie, musi przestać. Zachowuje się jak paranoik. Przecież nauczyciele mają prawo przychodzić do biblioteki.
Przełknął ślinę i otworzył książkę, starając się ignorować pełzające po skórze iskry. Próbował skupić się na spisie treści, ale coś mu w tym przeszkadzało. Jakieś wiszące w powietrzu napięcie. Początkowo nie potrafił określić, co to takiego, ale kiedy po raz trzeci przeczytał spis treści i nie pamiętał ani jednego słowa, uderzyło go nagłe zrozumienie.
To dlatego czuł mrowienie na karku. Dlatego miał wrażenie, że powietrze zgęstniało.
Snape go obserwował.
Przesunął odrobinę głowę, zerkając za siebie kątem oka. Dostrzegł go. Czarny cień, czający się za regałem.
Nie podobało mu się to. Dlaczego Snape za nim chodził? Dlaczego na niego patrzył? Dlaczego nie zostawi go w spokoju? Wszędzie, gdzie tylko go spotykał, czy to na korytarzu, czy w Wielkiej Sali, od razu czuł to mrowiące spojrzenie. Jakby te czarne oczy wędrowały małymi kroczkami po jego skórze, doprowadzając go do szaleństwa.
Przetarł powieki i westchnął głęboko. Jeszcze raz przesunął wzrokiem po spisie treści i w końcu uznał, że to nie ma żadnego sensu. Był tak rozstrojony, że kompletnie nie potrafił się skupić. Musi poszukać czegoś konkretniejszego. Ale jak ma to zrobić, skoro Snape wciąż tam stoi? A jeżeli do niego podejdzie? To Harry powie mu, żeby spadał. Właśnie tak. Nie da się zastraszyć temu draniowi!
Wstał i ruszył pomiędzy regały, wciąż czując na sobie śledzące go spojrzenie. Przeszedł wzdłuż półek, przeglądając tytuły i słysząc bicie własnego serca. Znalazł cienką książeczkę o intrygującym tytule "Z różdżką w bój". Zdjął ją z półki i ruszył z powrotem w stronę stolika. Snape nadal stał w tym samym miejscu. Miał w rękach jakąś książkę, ale wcale jej nie czytał. Harry dostrzegł w ciemności dwoje błyszczących oczu, skierowanych prosto na niego. Przełknął ślinę i spuścił głowę.
Usiadł przy stoliku, mając kompletny mętlik w głowie. A jednak Snape do niego nie podszedł. Jeżeli czegoś by od niego chciał, to poszedłby za nim. A nie zrobił tego.
O co mu chodziło? Postanowił go zadręczyć swoją obecnością? Wpatrywać się w niego tak długo, aż Harry całkowicie straci rozum?
To było do niego podobne.
Nie pozwoli mu na to! Musi udawać, że go tu nie ma. Po prostu ignorować go, aż w końcu sobie pójdzie.
Otworzył książkę, podparł głowę ręką, odwracając twarz nieco w stronę okna, aby nawet kątem oka nie widzieć czającego mu się za plecami cienia, zmarszczył czoło w ogromnym skupieniu i zaczął czytać.
Nie było to łatwe, ale przynajmniej co jakiś czas udawało mu się na chwilę zapomnieć o tym irytującym mrowieniu na karku. Przecież Snape nie może tam stać wiecznie. W końcu musi kiedyś...
Trzask!
Coś uderzyło w stolik z taką siłą, że aż zatrząsł się blat. Harry poderwał się tak gwałtownie, że niemal spadł z krzesła. Z bijącym w gardle sercem, odwrócił się i spojrzał wprost w twarz... Hermiony.
- Tu jesteś - westchnęła, przesuwając na bok książki, które przed chwilą rzuciła na stolik i przez które Harry niemal dostał zawału. - Pozwolisz, że dotrzymam ci towarzystwa? Rzadko kiedy chcieliście tu ze mną przychodzić, więc miło będzie pouczyć się razem, nie uważasz?
Harry przytaknął, nieco oszołomiony. Czy mu się tylko wydawało, czy słyszał oddalające się kroki?
Obejrzał się za siebie. Snape zniknął. Rozejrzał się po bibliotece i dostrzegł czarną pelerynę znikającą za drzwiami wyjściowymi.
Hermiona podążyła za jego wzrokiem i zmarszczyła brwi. Ale zanim zdążyła otworzyć usta i o cokolwiek zapytać, Harry ubiegł ją, wskazując na leżący na samej górze stosu przyniesionych przez nią książek podręcznik.
- Historia Magii? Nie mów mi, że Binns znowu zadał nam jakiś esej.
Hermiona spojrzała na niego i przywołała na twarz lekki uśmiech, zabarwiony jednak zaniepokojeniem.
- Nie, chciałam porobić notatki na jutrzejsze zajęcia. I... chciałam trochę z tobą posiedzieć. Jeżeli nie masz nic przeciwko.
Dlaczego miałby mieć?
- Jasne, że nie. To... miłe z twojej strony - wydukał.
Hermiona westchnęła i usiadła obok, spoglądając na leżące przed nim książki. Potem spojrzała na niego.
Harry zagryzł wargę i odwrócił wzrok.
- Pomóc ci? - zapytała cicho. Skinął głową. Był jej wdzięczny, że nie zadawała pytań. Że nie chciała wiedzieć, po co przegląda te książki i czego w nich szuka. Zresztą i tak pewnie się domyślała.
Po prostu... była. Tak jak w ciągu tych wszystkich, wspólnych lat, kiedy zawsze bezinteresownie mu pomagała. A on bez przerwy ją okłamywał.
- Przepraszam - wyszeptał, kiedy Hermiona sięgnęła po ciężki tom i przysunęła do siebie. Nie podniosła głowy, ale zauważył, że na chwilę zacisnęła powieki.
- To ja przepraszam - powiedziała po dłuższej chwili i przewróciła grubą, szeleszczącą stronicę.
I to było wszystko. Ale nic więcej nie było potrzebne.
*
Po kolacji wrócił do biblioteki, wypożyczył kilka tomów, których nie zdążył jeszcze przejrzeć, i obładowany nimi, ruszył na siódme piętro w kierunku gobelinu przedstawiającego Barnabasza Bzika próbującego nauczyć trolle baletu. Zatrzymał się przy przeciwległej ścianie, przeszedł trzy razy w tę i z powrotem, usilnie myśląc o najlepszym miejscu odosobnienia, w którym mógłby się ukryć na resztę wieczoru, i po chwili w ścianie pojawiły się drzwi.
Otworzył je, wszedł do Pokoju Życzeń i... zatrzymał się gwałtownie, kiedy zobaczył tak dobrze znajomą mu komnatę. Fala gorąca zalała całe jego ciało, a serce zabiło mu mocniej.
Dobry wieczór, Severusie.
Siadaj, Potter.
Echo tych słów odbiło się w jego głowie i poczuł bolesny ucisk w piersi. Spojrzał szeroko otwartymi oczami w stronę barku.
Ale nie było tam nikogo.
Zamknął oczy i westchnął głęboko.
"Proszę, niech ta komnata zniknie, proszę, proszę" - powtarzał jak mantrę, bojąc się otworzyć oczy. Jednak po kilku minutach uchylił powieki i znów ujrzał ten sam znajomy barek, biblioteczkę, kominek, stolik, zielony fotel...
Przesunął głowę nieco w bok i przełknął ślinę. Nie było drugiego fotela.
Odetchnął ciężko i powoli ruszył w głąb pokoju. Położył książki na stoliku i usiadł w zielonym fotelu, spoglądając na trzaskające w kominku polana. Dopiero po chwili był w stanie sięgnąć po książkę. Kiedy ją otwierał, zauważył, jak bardzo drżą mu palce. Zacisnął dłonie w pięści, kilka razy rozprostował palce, ale niewiele to dało. To pomieszczenie... czuł, jak wspomnienia atakują go ze wszystkich stron, a on nie był w stanie z nimi walczyć.
Każdy fragment tego pokoju, każdy, dosłownie każdy znajdujący się w nim przedmiot nosił na sobie piętno życia, które już nie istniało. Które już nie należało do niego.
Półki z książkami, które lądowały na podłodze przy każdej większej sprzeczce. Drzwi, w które tak wiele razy był wciskany. Ściany, które nasiąkły jego jękami i krzykiem. Ten zielony fotel na którym on i Sn... I barek, przy którym...
Barek!
Harry odłożył książkę, podszedł do szafki i otworzył ją, zaglądając ostrożnie do środka.
Stały tam. W równym rzędzie. Butelki najlepszych trunków. Puste.
Przeklął i zamknął barek. A miał tak wielką ochotę się czegoś napić. Może wtedy udałoby mu się zapomnieć. Chociaż na chwilę. Na jedną, małą chwilę. Czy tak wiele wymagał?
Westchnął i powrócił do fotela. Zapadł się w niego i zapatrzył w płomienie.
Koniec tego! Miał postanowienie! Snape już dla niego nie istniał! Teraz miał inny cel. I to na nim powinien się skupić. Pieprzyć to, gdzie się znajduje! Pieprzyć to, co się tu wydarzyło! Pieprzyć to, ile tu przeżył!
Szarpnął się i sięgnął po książkę. Podciągnął nogi, opierając stopy na skraju fotela i położył sobie książkę na zgiętych kolanach. Wbił wzrok w tekst i zaczął czytać, marszcząc brwi w skupieniu i ani razu nie pozwalając na to, aby jego oczy oderwały się od czarnych liter i powędrowały w którąkolwiek stronę. Ani razu.
W czwartkowy poranek Harry'ego obudził wicher, uderzający w okna dormitorium. Otworzył zaspane oczy, czując że dzieje się z nim coś dziwnego. Przez całe jego ciało przepływały fale gorąca. Wszystkie mięśnie były napięte. Chyba coś mu się śniło. Coś przyjemnego. Coś... ekscytującego. Próbował zmusić zaspany umysł do pracy i przypomnieć sobie, co to było, ale nie potrafił. Pamiętał jedynie jakiś szept.
Uniósł powieki i spojrzał w dół. Pod przykryciem, w okolicach jego bioder znajdowało się całkiem spore wybrzuszenie. Odchylił kołdrę i zajrzał pod nią.
A niech to!
Miał erekcję. Twardą, bolesną erekcję, z którą musiał coś zrobić. Wiedział, że sama z siebie nie opadnie. Czuł bardzo wyraźne napięcie, które potrzebowało ujścia. Zagryzł wargę i włożył rękę w spodnie od piżamy, owijając dłoń wokół naprężonego penisa.
Nie myślał zupełnie o niczym, kiedy obciągał sobie, wpatrując się w sklepienie łóżka. Trochę bolało, kiedy sucha dłoń przesuwała się po wrażliwej skórze, ale musiał to zrobić. Musiał sobie ulżyć.
Jeszcze trochę. Już prawie...
Jego dłoń przyspieszyła. Zacisnął zęby, skupiając się na poruszaniu dłonią.
O tak, właśnie tak!
Napiął się, kiedy jego jądra zadrżały i z penisa wystrzeliła odrobina lepkiej cieczy, osiadając mu na palcach.
I to było wszystko. Pojedyncza fala gorąca, po której nastąpiła fala chłodu, chwila drażniącego łaskotania w podbrzuszu i pulsująca w dłoni erekcja. To wszystko. Żadnej przyjemności.
Pustka.
Westchnął i wyciągnął rękę ze spodni.
To nie był dobry początek dnia.
*
Harry położył książki na stoliku w kącie biblioteki i usiadł przy nim. Tym razem postanowił poszukać czegoś o maskowaniu i ukrywaniu się.
Zaczął przeglądać najgrubszą książkę. Przekartkował pierwszy rozdział, ale nie znalazł nic interesującego. Nie potrzebował żadnych zaklęć maskujących, w końcu miał pelerynę niewidkę. Dotarł do drugiego. Eliksiry niewidzialności. Jego dłoń zawisła nad książką.
Zacisnął powieki i przetarł oczy, próbując pozbyć się niechcianych obrazów. Nie pomogło.
Otworzył oczy i spojrzał w okno, podpierając głowę ręką.
Nie chciał tego. Czy nie mógł nawet pouczyć się w spokoju? Czy na każdym kroku musiały prześladować go wspomnienia? Czy wszystko musiało mu ciągle przypominać o...?
Dostał wtedy "Wybitny". Pamiętał swoje zszokowanie. Po raz pierwszy dostał na Eliksirach "Wybitny". A jeszcze wyraźniej pamiętał to, co wydarzyło się później... Podpalona tablica, "erekcja" zamiast "reakcja" i składniki pod ławkami... No i "kara" po lekcji.
Przełknął ślinę. To wcale nie były miłe wspomnienia. Bolały. Przyjemne wspomnienia nie powinny boleć. Nie powinny sprawiać, że gardło ściskało się, a do ust napływała gorycz.
Za oknem sypał śnieg. Drobne płatki powoli spływały z nieba, lądując miękko na parapecie. Było w tym widoku coś uspokajającego. Coś, co odciągało myśli Harry'ego od tych ciemnych rejonów, w które zdecydowanie nie powinien się zapuszczać. Obserwował je. Obserwował, jak płatek za płatkiem opada na stos śniegu, powiększając go. Były miękkie, kruche i bardzo małe. Ale było ich tak wiele, że już prawie nie utrzymywały się na parapecie. Kto by pomyślał, że takie drobiny potrafią stworzyć coś takiego? Będą sypać i sypać niezauważenie, aż w końcu parapet się przepełni i wszystko... runie. Prosto na sam dół.
Tak jak on.
Otrząsnął się, czując jakieś znajome mrowienie. Czuł je już od jakiegoś czasu, ale był zbyt pochłonięty myślami i wpatrywaniem się w okno, aby to zauważyć.
Ale tym razem mrowienie nie wędrowało mu po karku, tylko po ramieniu i policzku. Opuścił rękę, na której opierał brodę, i nie musiał nawet przesuwać głowy, aby go dostrzec.
Snape. Stał pomiędzy półkami, zaledwie parę metrów na lewo od niego, częściowo ukryty za książkami. Wysoki i mroczny. Przy nim nawet otaczający go cień wydawał się wyblakły.
Musiał przyglądać mu się już od jakiegoś czasu.
Dlaczego mu to robił? Dlaczego nie zostawi go w spokoju? O co mu chodzi? W co on pogrywa?
Wiedział, że Snape nie szuka kontaktu z nim. Tu musi chodzić o coś innego...
Jak ma o nim zapomnieć, skoro bez przerwy czuje na sobie jego wzrok? Jak ma zapomnieć, skoro Snape stał się niemal jego cieniem?
Zagryzł wargę i wbił wzrok w otwartą książkę.
Nie, nie da mu się pokonać! Nie da się zastraszyć! Nie ucieknie i nie ukryje się, chociaż to byłoby najprostsze rozwiązanie. Pokaże Snape'owi, że może sobie chodzić za nim, ile chce, może mu się przyglądać, jak długo chce, ale Harry nie da się złamać. Nie tym razem!
Wziął głęboki oddech, błyskawicznie przekartkował rozdział o eliksirach niewidzialności i dotarł do zaklęć zmieniających wygląd. Pochylił się nad książką i zaczął czytać.
Snape'a tu nie ma, powtarzał sobie w myślach co jakiś czas. Snape'a tu nie ma.
Ale był. Przez cały czas. Ukryty za półkami. Nie poruszył się. Tylko mu się przyglądał.
Harry zacisnął powieki.
Chyba lepiej będzie pouczyć się w Pokoju Życzeń. Tu jest zbyt... głośno. Tak, zbyt głośno. Nie może się skupić. I za jasno.
Podniósł się, zgarnął książki i, ani razu nie spoglądając na ukrytą w cieniu postać, ruszył prosto do stanowiska pani Pince. Wypożyczył książki i wyszedł z biblioteki, odprowadzany spojrzeniem śledzących go, czarnych oczu.
Kiedy znalazł się na korytarzu, pozwolił sobie na głębokie westchnienie.
Od razu lepiej. Jakoś tak więcej powietrza...
Wziął jeszcze jeden wdech i ruszył prosto na siódme piętro.
Na piątkowym obiedzie nie było Snape'a. Hermiony również, ponieważ oświadczyła wcześniej, że nie przyjdzie, bo musi napisać wyjątkowo trudne wypracowanie na Numerologię. Harry siedział pochylony nad talerzem i próbował przełknąć chociaż mały kawałek pieczonego kurczaka. Nie udawało mu się to. Był zbyt przerażony tym, co czekało go po obiedzie...
- Harry, to dla ciebie.
Chłopak odwrócił się od stołu, przy którym wraz z Ronem jadł obiad, i spojrzał z zaskoczeniem na stojącą za nim Lunę. Dziewczyna wyciągała w jego stronę mały, turkusowy kamyk.
Harry zawahał się, ale przyjął podarek. Obrócił kamyk w palcach, ale nie wyglądał jakoś nadzwyczajnie.
- Co to jest? - zapytał.
- Opal - odparła Luna, jakby to wszystko wyjaśniało. Harry spojrzał na nią wyczekująco. Dziewczyna przewróciła oczami. - Opal - powtórzyła. - Patrzy się na niego, kiedy nie ma się ochoty patrzeć na coś innego.
Harry już otwierał usta, aby zapytać "Co?", kiedy nagle w jego umyśle coś zaskoczyło.
Zaraz po obiedzie miały być Eliksiry. Jego pierwsze Eliksiry od tamtej lekcji... Na samą myśl o tym gardło ściskało mu się tak, że nie był w stanie przełknąć śliny, a żołądek fikał koziołki.
A teraz Luna przynosi mu jakiś kamyk, żeby... co z nim robił? Żeby na niego patrzył w czasie lekcji? Jak ma to mu niby pomóc? To było kompletnie bez sensu.
- Dzięki - wymamrotał i wsunął prezent do kieszeni spodni.
- Tata mi zawsze powtarzał, że jeżeli nie masz ochoty na coś patrzeć, to znajdź sobie coś, na co będziesz miał ochotę patrzeć. I ma taki ładny kolor, prawda? - uśmiechnęła się.
- Tak. Dzięki, Luno - powtórzył Harry jeszcze raz i odwrócił się do swojego talerza.
- Powodzenia - powiedziała Krukonka i oddaliła się do swojego stołu.
- Ona jest dziwna - mruknął Ron, kiedy przełknął wyjątkowo dużego ziemniaka. - Na co niby nie miałbyś ochoty patrzeć?
Harry nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami. Spojrzał na rozgrzebanego kurczaka i stwierdził, że jeżeli zaraz stąd nie wyjdzie, to zwróci wszystko, co zjadł.
- Chodźmy - powiedział i podniósł się. Czuł się tak, jakby ruszał na jakąś bitwę.
I wcale nie było to tak dalekie od prawdy.
*
Hary wyjął książki, mosiężną wagę, cynowy kociołek oraz atrament, pióro i plik czystych pergaminów i ustawił wszystko na ławce, starając się nie drżeć w środku aż tak bardzo. Snape'a jeszcze nie było. Dlatego wszystkie spojrzenia spoczywały na nim.
Co oni sobie myśleli? Że zaraz znowu wybuchnie płaczem? Już i tak był wystarczająco zdenerwowany, nie potrzebował jeszcze ich przeciągłych spojrzeń! Nawet Neville patrzył na niego z obawą.
- Harry, jak pognieciesz swoje pergaminy, to nie będziesz miał na czym notować, a ja ci nie pożyczę, bo mam ostatni - dotarł do niego głos Rona i Harry dopiero teraz zorientował się, że ściska trzymane w rękach pergaminy tak bardzo, że już prawie nie nadawały się do pisania. Ron rozejrzał się po klasie i widząc głupie uśmieszki na twarzach przyglądających się Harry'emu Ślizgonów, warknął w ich stronę: - Na co się gapicie?!
- Zostaw ich - mruknęła Hermiona. - Przecież wiesz, że robią to specjalnie, tylko po to, żeby nas zdenerwować. Masz, Harry. - Dziewczyna położyła przed nim kilka czystych pergaminów.
- Dzięki - wydukał Harry, czując się wyjątkowo głupio. Usiadł przy ławce i wbił rozbiegane spojrzenie w leżące na stole "Eliksiry Dla Zaawansowanych".
Obawiał się tej lekcji. Bardziej niż próbował sobie wmawiać. Mógł się spodziewać po Snapie wszystkiego. I to było najgorsze.
Chciał po prostu jakoś tę lekcję przeżyć. Chyba nie wymagał zbyt wiele.
Już wcześniej postanowił, że cokolwiek Snape zrobi albo powie, to tym razem nie da mu się sprowokować. Będzie go ignorował. W ogóle nawet nie zamierzał na niego patrzeć. To było najrozsądniejsze wyjście. W zasadzie chyba jedyne, jakie miał.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i w pełnej szumu rozgadanych uczniów klasie zapanowała nagła cisza. Harry wziął głęboki oddech i jeszcze intensywniej zaczął się wpatrywać w swój podręcznik.
Słyszał długie, zamaszyste kroki sunącego przez pomieszczenie Mistrza Eliksirów. Snape zatrzymał się na środku sali i, jak Harry się domyślał, najprawdopodobniej obrzucił uczniów swoim spojrzeniem. Upewnił się, kiedy poczuł unoszące się na przedramionach włoski i pełzające po skórze mrowienie. Na szczęście nie trwało to zbyt długo.
- Pochowajcie książki - odezwał się Snape. Harry słyszał jego głos po raz pierwszy od poniedziałku. Wciąż był tak samo niski, głęboki i... lekko zachrypnięty? Dziwne, w klasie głos mężczyzny zazwyczaj był donośny i pewny siebie. - Napiszecie krótki test. Sprawdzimy, co zapamiętaliście z ostatnich lekcji.
Harry wiedział doskonale, co zapamiętali.
Przez chwile pomieszczenie wypełniło się szumem, kiedy uczniowie chowali do toreb podręczniki.
- Pytania są na tablicy. Macie dwadzieścia minut.
Harry westchnął. Nie miał wyjścia. Musiał w końcu podnieść głowę. Na szczęście tablica stała w pewnym oddaleniu od biurka nauczyciela. I tak widział go kątem oka, ale starał się tylko widzieć, a nie dostrzegać.
Tak jak podejrzewał, nie znał odpowiedzi na żadne pytanie. Ostatnio w ogóle do Eliksirów nie zaglądał. Znowu stały się jego najmniej lubianym przedmiotem. Ale przecież musiał coś napisać. Cokolwiek. Westchnął jeszcze raz i pochylił się nad pergaminem.
I wtedy znowu poczuł mrowienie. Tylko przez chwilę, ale to wystarczyło, aby całkowicie stracił wątek. Zanim skończył się test, czuł je jeszcze cztery razy. A ile jeszcze razy poczuje je do końca zajęć?
- Accio testy - mruknął Snape, kiedy skończyli już pisać. Ułożył je na swoim biurku i wskazał różdżką na tablicę, z której zniknęły pytania, a pojawił się spis ingrediencji nowego eliksiru. - Kto mi powie, co to za eliksir? - zapytał, rozglądając się po klasie. Harry widział, jak ręka siedzącej obok niego Hermiony mimowolnie się szarpnęła, ale nie podniosła jej. Zerknęła na niego ukradkiem. Był jej wdzięczny, że chociaż ten jeden raz powstrzymała się od odpowiedzi, aby nie ściągać na nich spojrzenia Snape'a, chociaż wiedział, że musiało ją to zapewne sporo kosztować. Ale niewiele to dało. Spojrzenie czarnych oczu po jakimś czasie i tak spoczęło na ich ławce. - Może panna Granger?
Hermiona wyprostowała się i odchrząknęła.
- Nalewka z czarnego piołunu wskazuje na jakiś eliksir odurzający, ale suszone paznokcie druzgotka stosuje się zazwyczaj w eliksirach osłabiających krążenie krwi. Z kolei wywar z jadu tarantuli skutecznie paraliżuje nerwy. Podejrzewam więc, że musi to być jakiś rodzaj eliksiru stosowanego w narkozie. Krew salamandry daje nam końcowy efekt, czyli kilkugodzinną śpiączkę. Czyli prawdopodobnie jest to Mikstura Morfeusza.
Przez chwilę w klasie panowała cisza.
- Doskonale wyczerpująca odpowiedź, panno Granger. Tak, Mikstura Morfeusza. Stosowana w szczególnie ciężkich przypadkach po trafieniu czarnomagicznymi klątwami lub po niezwykle niebezpiecznych, magicznych, a także mugolskich wypadkach. A waszym zadaniem na dzisiejszej lekcji jest przygotowanie tej mikstury. Mam nadzieję, że pójdzie wam lepiej niż na poprzednich zajęciach. Do roboty. - Po tych słowach Snape odwrócił się i usiadł przy swoim biurku. Hermiona spojrzała na Harry'ego z zaskoczeniem malującym się na twarzy. Harry słyszał zdumione szepty uczniów za swoimi plecami, a Ron wyglądał tak, jakby go trafił piorun.
Snape po raz pierwszy pochwalił Hermionę. Po raz pierwszy pochwalił kogoś z Gryffindoru. To wydarzenie wymagało upamiętnienia w "Historii Hogwartu".
Harry usłyszał pełen skrajnego niedowierzania szept Rona:
- Zwariował. Albo musiał nieźle oberwać za to, co wyprawiał na ostatniej lekcji. Nie ma innego wytłumaczenia.
Ani Hermiona, ani Harry nie odpowiedzieli mu. Popatrzyli tylko na siebie i zabrali się do wypisywania listy składników Mikstury Morfeusza. Ron wzruszył ramionami i poszedł w ich ślady.
Pomimo swojego przeznaczenia eliksir nie wydawał się skomplikowany. Pracowali w ciszy, co jakiś czas udając się do składziku po ingrediencje. Wszystko byłoby zupełnie w porządku, gdyby nie to, że Harry przez całą lekcję czuł na sobie spojrzenie Snape'a. Nigdy nie zatrzymywało się na nim dłużej niż na kilka sekund, ale te chwilowe uderzenia gorąca, które wywoływało, wystarczyły, aby go całkowicie zdekoncentrować i nie pozwolić mu pracować w spokoju.
W połowie lekcji Snape podniósł się i ruszył na zwyczajowy obchód po klasie, aby sprawdzić dotychczasowe postępy. Od razu dało się wyczuć zwiększone napięcie, kiedy uczniowie skulili się przy swoich kociołkach, przygotowując się na złośliwe komentarze nauczyciela. Jakież było więc ich zdziwienie, kiedy Snape po prostu zaglądał do kociołków i bez słowa przechodził dalej. Nie wypowiedział nawet jednej kpiącej uwagi. Ani jednego szyderczego słowa. Nic.
Kiedy nauczyciel ich mijał, spoglądali po sobie z rosnącym niedowierzaniem. Harry jednak tego nie widział. Był zbyt zajęty wsłuchiwaniem się w bicie własnego serca, kiedy myślał o tym, że Snape zaraz dotrze do niego i zajrzy również do jego kociołka. Na tym etapie jego eliksir powinien być ciemnofioletowy, a bardziej przypominał jakąś brunatną papkę. Zastanawiał się, jakie gromy posypią się na niego tym razem. Po ostatniej lekcji spodziewał się wszystkiego.
Mistrz Eliksirów zatrzymał się przy Lavender i zajrzał do jej kociołka. Widząc zgniłozielony, olbrzymi bąbel na powierzchni eliksiru, uniósł brew i tym razem chyba już nie mógł pozostawić tego bez komentarza. Kiedy otwierał usta, Lavender szybko wbiła spojrzenie w swój kociołek, czekając na tyradę.
- Następnym razem spróbuj najpierw wrzucić tylko jeden paznokieć druzgotka i dopiero, kiedy zobaczysz, że zaczyna się rozpuszczać, wrzuć resztę. Będziesz miała wtedy pewność, że temperatura jest odpowiednia.
Ignorując otwarte usta zaszokowanej Lavender, przeszedł dalej. Bez słowa minął eliksiry Seamusa, Deana i całej reszty Gryfonów. Nawet Neville'owi nic nie powiedział. Chyba po raz pierwszy. I najwyraźniej kompletnie wyprowadziło to Neville'a z równowagi, ponieważ kiedy tylko Snape odszedł od jego ławki, Gryfon szturchnął i zrzucił na podłogę butelkę krwi salamandry. Nauczyciel odwrócił się i zmierzył go spojrzeniem. Neville rzucił się do sprzątania, mamrocząc przeprosiny, a wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Snape sięgnął w swoje szaty i wyciągnął z nich różdżkę.
- Reparo - mruknął, celując w rozbitą butelkę. I to wszystko. Nie powiedział Neville'owi ani słowa. Po prostu odwrócił się i ruszył dalej.
Harry wyczuwał podskórnie, że zszokowanie wszystkich znajdujących się w klasie uczniów zaczyna przekraczać dopuszczalną normę.
Snape zachowywał się jak... normalny nauczyciel. Nie wrzeszczał, nie prawił uszczypliwych komentarzy, dawał rady, a nawet...
Zatrzymał się przy kociołku Rona i zajrzał do środka. Różowy eliksir bulgotał tak głośno, jakby miał zaraz eksplodować. Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi i ponownie wyciągnął różdżkę, zmniejszając nią ogień pod kociołkiem.
- Krew salamandry dodaje się zanim eliksir zacznie się gotować - mruknął i przeszedł do kociołka Hermiony. Zajrzał do niego, nie powiedział ani słowa i podszedł do stanowiska Harry'ego.
Chłopak spiął się cały, widząc kątem oka szeleszczące, czarne szaty zaledwie pół metra od siebie. Na wyciągnięcie ręki. Przełknął ślinę i jeszcze intensywniej zaczął się wpatrywać w sęk na ławce.
"Idź sobie", prosił w myślach. "Po prostu zajrzyj do środka i idź."
Ale Snape nie odszedł. Przez chwilę stał przy nim, tak jakby się nad czymś zastanawiał. A po chwili, kiedy Harry myślał, że zaraz oszaleje przez ten unoszący się wokół niego ziołowy zapach, mężczyzna poruszył się i... wysunął z szat swoją smukłą, bladą dłoń. Serce Harry'ego podskoczyło do gardła, kiedy ta dłoń zaczęła się do niego zbliżać, a jego leżące na ławce pięści zacisnęły się tak mocno, iż niemal wbił sobie paznokcie w skórę. Dłoń Snape'a kierowała się wprost ku jego prawej ręce.
Co on wyprawia? Chyba nie zamierza...? O boże!
Kiedy Harry rozważał już błyskawiczne zabranie rąk z ławki, zorientował się, że dłoń Snape'a kieruje się... bardziej na prawo. Ku leżącej tuż obok miseczce z suszonymi paznokciami druzgotków. Długie palce zanurzyły się w misce i wyjęły z niej garść paznokci. Następnie zawisły nad kociołkiem i wrzuciły do wywaru dziesięć suszonych paznokci, a resztę wsypały z powrotem do miseczki.
Harry'emu dzwoniło w uszach.
Snape wytarł dłoń o szatę i bez słowa przeszedł dalej.
C... co to było? Co to miało niby znaczyć? W co on grał?
Próbując uspokoić tłukące się w piersi serce, przełknął ślinę i rozprostował drżące palce. W klasie panowała absolutna cisza. Chyba wszyscy byli równie zaszokowani zachowaniem Snape'a, jak Harry.
Nie tylko dawał rady, ale także... pomagał.
- Może ktoś go podmienił? - do Harry'ego dotarł szept Rona. - Albo może rzucili na niego Imperiusa?
Harry'ego nie obchodziły domysły Rona. Marzył tylko o tym, aby ta lekcja już się skończyła. Aby mógł po prostu stąd uciec i aby nie musiał już więcej znosić obecności, zapachu i głosu Severusa Snape'a.
Mistrz Eliksirów wrócił do swojego stanowiska przy biurku, usiadł i zagłębił się w pliku pergaminów. Uczniowie powoli wracali do pracy, od czasu do czasu wymieniając pomiędzy sobą pełne niedowierzania szepty.
Harry odetchnął kilka razy, próbując ignorować zerkającą na niego co chwilę Hermionę i spojrzał na kolejny składnik na sporządzonej przez siebie liście, na której widniało także siedem suszonych paznokci druzgotka. Wiedziony ciekawością, zerknął na tablicę.
No tak. Pomylił się przy przepisywaniu. Na tablicy było siedemnaście. Cholera jasna! Szlag by to trafił! Jak Snape mógł to zauważyć? Skąd wiedział, w którym momencie się pomylił? Odgadł to tylko po kolorze eliksiru, czy też aż tak skrupulatnie przyglądał mu się przez całą lekcję?
Teraz jeszcze bardziej chciał się stąd wydostać. Jak najszybciej!
Powrócił do pracy, ale jeżeli już wcześniej miał problemy ze skupieniem się, to teraz był już tak rozkojarzony, że każde kolejne zdanie instrukcji musiał czytać kilka razy, aby je zrozumieć.
Jego myśli wirowały w szaleńczym tempie, próbując zrozumieć zachowanie Snape'a. Drań robił to specjalnie! Specjalnie za nim chodził, specjalnie się na niego gapił! Specjalnie próbował doprowadzić go do szaleństwa! Ale po co? Bawiło go to? Chciał go jeszcze bardziej podręczyć? Udowodnić coś?
Nie! Nie może mu na to pozwalać! Musi się wziąć w garść! Musi się jakoś uwolnić od tego wciąż podążającego za nim cienia!
- Napełnijcie fiolki, podpiszcie je, zostawcie na moim biurku i możecie wyjść - powiedział Snape, kiedy dzwonek na korytarzu obwieścił koniec zajęć. Uczniowie odetchnęli z ulgą, że nauczyciel najwyraźniej nie ma zamiaru chodzić po klasie i komentować wyników ich pracy, tak jak miał to w zwyczaju robić pod koniec każdej lekcji. To było do niego niepodobne, ale radość, że to już koniec zajęć i mają przed sobą weekend, była zbyt wielka, aby ktokolwiek, poza Harrym, no i może jeszcze Hermioną, zwrócił na to uwagę. Zarówno Gryfoni jak i Ślizgoni zerwali się z miejsc i pospiesznie zaczęli się pakować, w międzyczasie napełniając swoje fiolki różnokolorowymi wersjami teoretycznie tego samego eliksiru.
Harry odczuwał wyraźne zdenerwowanie na myśl, że teraz musi jeszcze na dodatek podejść do biurka Snape'a i zostawić tam swoją fiolkę, ale przecież nie może mu okazać, że się go boi i jak ostatni tchórz poprosić, aby Ron albo Hermiona zrobili to za niego. Schował przybory i podręczniki do torby, sięgnął po szklaną fiolkę znajdującą się w swoim zestawie i nalał do niej trochę czarnej, mętnej substancji. I kiedy już miał ruszyć za Ronem i Hermioną w stronę kolejki uczniów ustawionych do biurka nauczyciela, w jakiś niebywały sposób fiolka wysunęła mu się z dłoni, jakby coś ją szarpnęło i wylądowała na podłodze, rozbijając się. Zamrugał, kompletnie zaskoczony takim obrotem spraw. Na szczęście nie zdążył jeszcze opróżnić swojego kociołka. Schylił się do torby po kolejną fiolkę, ale okazało się, że nie zabrał żadnej innej. Przeklinając w duchu swoją bezmyślność (chociaż był przekonany, że zabrał cały zestaw), ruszył do małego kredensu znajdującego się w drugim końcu sali, aby wziąć jedną ze szkolnych fiolek. Zanim zdążył wrócić i ponownie ją napełnić, klasa już niemal opustoszała, a przy biurku zostało tylko kilkoro uczniów. Pięknie, wygląda na to, że będzie ostatni. Tego mu tylko brakowało.
Wziął głęboki oddech i starając się zmusić swoje trochę zbyt szybko bijące serce do spokojnej pracy, ruszył w stronę biurka, zatrzymując się na samym końcu maleńkiej kolejki złożonej z Neville'a i dwóch Ślizgonek. Ron i Hermiona wrócili już do ławek i zaczęli się pakować.
Starał się patrzeć w każdą stronę, byle tylko nie przed siebie. Byle tylko nie w stronę tej ciemnej, majaczącej na granicy widzenia sylwetki.
Nie spojrzy na niego. Nie spojrzy. Po prostu zostawi fiolkę i sobie pójdzie. Nie musi na niego patrzeć, aby to zrobić. Ślizgonki zostawiły swoje eliksiry i pognały do ławek po torby. Został tylko Neville. I Harry.
Neville drżącą dłonią postawił fiolkę na blacie ciemnego biurka i ze spuszczoną głową odwrócił się i odszedł.
To teraz. To ta chwila. Już nic ich nie dzieliło. Tylko biurko. I Harry czuł się tak, jakby był goły. Jakby nie zostało nic, co osłaniało go przed tym świdrującym spojrzeniem. Miał wrażenie, jakby tym razem uniosły się absolutnie wszystkie włoski na jego ciele.
Wpatrując się uparcie w zakurzony słój stojący na jednej z półek, wyciągnął rękę i postawił swoją fiolkę na blacie. I kiedy miał ją cofnąć, Snape poruszył się gwałtownie i Harry zamarł, czując długie, chłodne palce oplatające się wokół jego zaciśniętej na fiolce dłoni. Całkowicie zaskoczony, odwrócił głowę i spojrzał wprost w te czarne oczy. Oczy, które patrzyły na niego w taki sposób, że aż zakręciło mu się w głowie i ugięły się pod nim kolana. Nie było w tym spojrzeniu nawet odrobiny pogardy, pożądania, ognia, czy czegoś równie intensywnego. Nie. Było w nich coś takiego... coś, co widział zaledwie kilka razy. Łagodność.
I wtedy Snape zrobił coś, co posłało w napięte ciało Harry'ego dreszcze tak silne, że poczuł je aż w palcach u nóg. Z czułością pogładził jego dłoń. Wrażenie było takie, jakby skóra Harry'ego w miejscu, w którym dotknęły jej chłodne palce Snape'a, pokryła się iskrami.
Nie! Dosyć tego! Tym razem nie nabierze się na jego sztuczki!
Wyrwał rękę i odwrócił się od niego, pragnąc jak najszybciej stąd uciec i uciszyć galopujące w piersi serce. W kilku krokach znalazł się przy wciąż pakujących swoje rzeczy przyjaciołach, złapał swoją torbę i wypadł na korytarz.
Jak on śmiał? Jak śmiał go dotknąć? Jak w ogóle pomyślał, że może go dotknąć? Po tym wszystkim?
Ten jeden drobny gest wywołał w nim taką reakcję jak opadająca na rozgrzany olej kropla wody. Kipiał od zdenerwowania i czuł się całkowicie rozbity.
Chciał się gdzieś ukryć. Musiał się gdzieś ukryć. Teraz, zaraz.
Po przeciwległej stronie korytarza znajdowały się drzwi do łazienki. Nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia rozchodzących się we wszystkie strony uczniów, wpadł do środka i z całej siły zatrzasnął za sobą drzwi.
--- rozdział 51 ---
51. Haunted by the Shadow
Hunting you
I can smell you
Alive
Your heart pounding in my head*
*
If I stand all alone will the shadows
hide the colours of my heart
blue for tears, black for the night
I don't wanna talk about it
How you broke my heart**
Część 2
Łazienka była opustoszała. Harry przebiegł przez nią i wpadł do pierwszej z brzegu kabiny, zamykając się w środku. Rzucił torbę na podłogę, usiadł na zamkniętej klapie, zdjął okulary i ukrył twarz w dłoniach.
Nie wiedział dlaczego, ale zachowanie Snape'a na lekcji całkowicie wytrąciło go z równowagi. Myśli szaleńczo wirowały mu w głowie, a walące w piersi serce jakoś nie potrafiło się uspokoić.
Chciał po prostu zapomnieć. Chciał go po prostu nienawidzić. Ale Snape nie pozwalał mu na to. Byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby nie czuł na sobie przez cały czas tego świdrującego spojrzenia, gdyby nie spotykał go na każdym kroku, gdyby Snape zachowywał się tak jak zawsze. Jak wredny, podły, niesprawiedliwy dupek, którym był przez te wszystkie lata. Byłoby mu o wiele łatwiej, gdyby Snape szydził, odbierał punkty, wyśmiewał się z Neville'a, kpił z Gryfonów... Harry mógłby wtedy patrzeć na niego ze wstrętem i myśleć o tym, jak bardzo go nienawidzi i jak dobrze, że to wszystko już się skończyło.
Pamiętał, jak Snape bez słowa omijał całkowicie spartaczone eliksiry, jak doradzał i pomagał, jak nie wrzasnął na Neville'a za zniszczenie składnika... i wiedział, że powinien czuć do niego odrazę i niechęć, ale czuł tylko narastające zdenerwowanie oraz gniew, który rozprzestrzeniał się po jego ciele niczym jad, ponieważ domyślał się, do czego dąży Snape i co chce osiągnąć takim zachowaniem. Ten podstępny, wyrachowany łajdak robił to wszystko specjalnie, ponieważ doskonale wiedział, że to zadziała. Starał się w ten sposób załagodzić sytuację, uspokoić burzę, którą wywołał. Był niczym wilk, który założył owczą skórę, aby móc podejść wystarczająco blisko do niespokojnej ofiary. Był drapieżnikiem na polowaniu. Podkradał się powoli, krok za krokiem, oswajając Harry'ego ze swoją obecnością, aby w odpowiednim momencie... zaatakować i wciągnąć go z powrotem do swojej jamy.
Harry przetarł oczy.
Jeżeli Snape ma zamiar zachowywać się tak już zawsze, na każdej, dosłownie każdej lekcji... to nie miał pojęcia, jak to wytrzyma. Ani czy w ogóle wytrzyma.
Nie może mu na to pozwalać. Nie może pozwolić, aby Snape nawet przez sekundę pomyślał, że to, co robi, ma dla Harry'ego jakieś znaczenie, że ma na niego jakikolwiek wpływ. Musi mu pokazać, udowodnić, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, że jego zabiegi nie przynoszą rezultatu, że Harry nie pozwoli wodzić mu się za nos i że doskonale wie, do czego Snape zmierza.
Czy ten drań naprawdę myślał, że to wystarczy? Że wystarczy kilka spojrzeń, kilka gestów i Harry pobiegnie do niego niczym stęskniony szczeniak? O nie! Z pewnością tak się nie stanie. Nie pozwoli... nie pozwoli po raz drugi wciągnąć się w to bagno!
Wcisnął okulary na nos i spojrzał na drzwi tak, jakby były jego największym wrogiem. Buzowała w nim złość. Zepchnął ją jednak na samo dno żołądka, postanawiając, że poczeka, aż wytrawi się w coś ostrego i twardego, i dopiero wtedy, kiedy będzie mu potrzebna, wypuści ją na wolność.
Ale teraz musiał już iść. Nie wiedział, ile czasu minęło, podejrzewał, że około dziesięciu, piętnastu minut, ale nie miał ochoty, aby Ron i Hermiona zaczęli go szukać i wypytywać, gdzie był tak długo. Schylił się po torbę i wyciągnął z niej pelerynę niewidkę. Lepiej ją założyć. W końcu był w lochach. Nie miał ochoty plątać się po nich samotnie, w dodatku w okolicach klasy Eliksirów.
Zarzucił torbę na ramię, otulił się szczelnie peleryną, wyszedł z kabiny i podszedł do drzwi. Na zewnątrz panowała cisza. Westchnął i ostrożnie nacisnął na klamkę. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem, jednak echo poniosło ten dźwięk daleko po korytarzach. Harry skrzywił się i pchnął drzwi mocniej, wychodząc na zewnątrz, jednak w połowie kroku zatrzymał się gwałtownie, jakby trafiony zaklęciem paraliżującym. Po drugiej stronie korytarza stał Snape. Trzymał rękę na klamce drzwi do klasy Eliksirów, którą chyba właśnie zamierzał zamknąć i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w miejsce, w którym stał Harry.
Nawet w Hogwarcie samo-otwierające się drzwi nie były czymś normalnym.
Niech to szlag! Zawsze, zawsze miał takiego pierdolonego pecha! Musiał wyjść akurat teraz! Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Harry stał bez ruchu, siarczyście przeklinając w myślach wszystko, co podsunął mu umysł, i słysząc szalone bicie własnego serca. Drzwi do łazienki były szeroko otwarte, ale nie mógł ich teraz zamknąć. Nie mógł wykonać żadnego ruchu. Bał się, że nawet najdrobniejszy szelest może zdradzić jego obecność.
Widział, jak oczy Snape'a zmrużyły się i badawczo zaczęły przyglądać się drzwiom. Serce Harry'ego podchodziło do gardła za każdym razem, kiedy czarne oczy spoczywały na nim i był niemal pewien, że Snape go widzi, że wyczuwa jego obecność, że wie...
Nie, to było głupie. Musi się uspokoić. Nie mógł go przecież widzieć. Może po prostu stwierdzi, że to jakiś przeciąg... tak, przeciąg, który potrafi otworzyć szczelnie zamknięte drzwi?
Po krótkiej chwili Snape odwrócił się z powrotem w stronę klasy Eliksirów i Harry niemal zemdlał z ulgi. Mężczyzna zamknął drzwi do sali, przekręcił klucz w zamku i schował go w swoje szaty. A następnie, ku przerażeniu Harry'ego, odwrócił się i ruszył prosto na niego. Chłopak odskoczył na bok w tym samym momencie, w którym mężczyzna sięgnął do klamki, aby zamknąć niesforne drzwi do łazienki. I wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Snape znieruchomiał, jego nozdrza zadrgały, kiedy wciągnął głęboko unoszący się wszędzie słodki zapach wanilii, a oczy przymknęły się na chwilę, tak jakby doznał właśnie dziwnej przyjemności. Harry przylgnął do ściany, czując nagły uścisk w klatce piersiowej. Jego serce biło już tak szybko i mocno, iż miał wrażenie, że słychać je doskonale w całym korytarzu.
Jego zapach. Snape wyczuł jego zapach. Jego cholerny zapach!
Mężczyzna uniósł powieki i jego oczy na ułamek sekundy powędrowały w bok, kierując się prosto do miejsca, w którym stał Harry, i przeszyły go spojrzeniem, które sprawiło, że ugięły się pod nim spocone kolana.
I to było wszystko. Nic nie powiedział. Nie odwrócił głowy. Nie wykonał żadnego gestu. Po prostu zamknął drzwi, wyprostował się i nie spoglądając już ani razu w kierunku, w którym Harry niemal próbował wtopić się w ścianę, ruszył przed siebie w głąb korytarza. Chłopak wpatrywał się w czarną, powiewającą pelerynę tak długo, dopóki Snape nie zniknął za rogiem korytarza i dopiero wtedy odważył się wypuścić wstrzymywane do tej pory powietrze. Osunął się po ścianie i klapnął na podłogę, wciąż czując dziwne sensacje w okolicach żołądka.
Niewiele brakowało. Naprawdę bardzo, bardzo niewiele...
Wziął głęboki, drżący oddech. Nie pójdzie już dzisiaj do biblioteki. Miał dosyć. Miał dosyć tej lekcji, tego napięcia, a przede wszystkim miał dosyć Snape'a. Nie miał ochoty znowu czuć na sobie tego nachalnego spojrzenia. Chciał tylko odpocząć. I zastanowić się, co zrobić, aby wytrzymać kolejny taki tydzień...
Harry całą sobotę spędził w dormitorium i Pokoju Wspólnym. Nie chciał się natknąć na Snape'a. Ba, nie chciał go w ogóle widzieć, nawet z odległości, która dzieliła stół Gryffindoru od stołu nauczycielskiego. Ron dostarczył mu śniadanie, a Zgredek obiad. Na kolację nie miał ochoty. Wykorzystał wolny czas na nadrobienie zaległości z kilku przedmiotów. Z wyjątkiem Eliksirów. Ron trochę się na niego boczył po tym, jak Harry odmówił gry w Eksplodującego Durnia, więc rudzielec poszedł zagrać z Neville'em. Hermiona spędzała popołudnie w bibliotece, wobec czego Harry został całkiem sam. Skazany na pastwę atakujących znienacka myśli i czających się za rogiem wspomnień, gotowych w każdej chwili wyskoczyć i rzucić się na niego. Starał się, jak mógł, odgonić je nauką, ale wciąż wędrowały po jego podświadomości, zupełnie nic nie robiąc sobie z jego starań.
Ale przynajmniej miał jeden dzień względnego spokoju. Jeden dzień, w którym nie śledziły go te czarne oczy i czająca się za regałem, ukryta w cieniu postać. Tak, siedząc tutaj, w ciepłym półmroku Pokoju Wspólnego, otoczony książkami i rozgadanymi uczniami, mógł nienawidzić Snape'a całą swoją duszą. To było o wiele łatwiejsze, niż kiedy był tam, a ciemna sylwetka bez przerwy krążyła gdzieś na granicy jego pola widzenia. Tu mógł go nienawidzić tak bardzo, jak tylko zechciał. Może w ogóle nie powinien stąd wychodzić?
Wieczorem, kiedy odrobił już wszystkie zadania, nauczył się wszystkich zaklęć, przeczytał wszystkie zadane rozdziały, a nawet kilka do przodu, musiał się w końcu poddać i udać na spoczynek. Ron już dawno chrapał, kiedy Harry przykrył się pod samą brodę i zapatrzył w tańczące na ścianach cienie. Starał się o niczym nie myśleć, kiedy zasypiał. Ani o tym, co będzie robił jutro, ani o tym, że prawdopodobnie znowu będzie wolał spędzić dzień w Pokoju Wspólnym, ani o tym, że praktycznie w ogóle nie rozmawiał dzisiaj z Ronem i nie miał na to ochoty. Starał się naprawdę o niczym nie myśleć. Niestety, jego podświadomość przez cały czas robiła to za niego. To chyba dlatego, kiedy tylko opuścił powieki, zobaczył czarne, błyszczące oczy, nawet jeżeli od kilku godzin wcale o nich nie pomyślał.
Nie! Nie! Nie! Idźcie sobie! - powtarzał w swojej głowie, przywołując obraz mapy przedstawiającej położenie gwiazdozbioru Andromedy wobec Merkurego w trzecim trymestrze panowania Wodnika, którą kreślił tuż przed położeniem się spać. Pomogło. Przynajmniej było to na tytle nudne, że zasnął niemal natychmiast.
W jego podświadomości wciąż pobrzmiewało jednak głośne i wyraźne "Nie!"
*
- Crucio!
Przeszywał go ból. Tak przerażający, tak rozdzierający, jakby ktoś żywcem odrywał mu płatami skórę z ciała, a wraz z nią nerwy.
- Crucio! Crucio!
Ktoś krzyczał przeraźliwie i dopiero po chwili zorientował się, że ten okropny dźwięk wydobywa się z jego własnego gardła. Miał niejasne wrażenie, że rzuca się spazmatycznie na jakiejś twardej, lodowatej posadzce, ale nie mógł być tego pewien, ponieważ nie czuł prawie nic, poza bólem. Oślepiającym. Obdzierającym z człowieczeństwa. Warczał, charczał i wrzeszczał, ale to nie pomagało.
W końcu zaklęcie zostało przerwane. Na krótką chwilę, ale to wystarczyło, aby mógł otworzyć płonące oczy i potoczyć wokół błędnym wzrokiem. Widział otaczające go sylwetki w czarnych szatach, kapturach i białych maskach. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że uśmiechają się drwiąco, patrząc na jego cierpienie. I pragnęli zobaczyć jeszcze więcej. Chcieli zobaczyć, jak krwawi i błaga o litość, pragnęli nasycić się tym widokiem, zanim...
Jego rozbiegane spojrzenie spoczęło na stojącej nad nim wysokiej sylwetce i spoglądającej na niego czerwonymi oczyma gadziej twarzy. Na pozbawionych warg ustach widniał przerażający uśmiech pełen tak nieziemskiej satysfakcji, iż wydawało się, że jest to diabelski odpowiednik orgazmu. Te właśnie usta rozciągnęły się teraz jeszcze bardziej, odsłaniając rząd ostrych, żółtych zębów, a to, co się z nich wydobyło, przypominało syk węża:
- Jesteś mój... na wieczność. Crucio!
Ból powrócił z jeszcze większą siłą, a wraz z nią wysoki, wwiercający się w umysł śmiech. Miał wrażenie, że przez jego zakończenia nerwowe płyną błyskawice, przeszywając jego ciało na wskroś i wprawiając je w niekontrolowane drgawki. W uszach słyszał jedynie ogłuszającą kakofonię własnych wrzasków, rozbrzmiewających wokół śmiechów i... i czegoś jeszcze. Kiedy ból ustąpił na niewielką chwilę, zdołał wyłowić z jeziora odgłosów ten odróżniający się dźwięk i złapać się go niczym tonący. To także był krzyk. Lecz nieco inny. Krzyk kogoś, kto postanowił nie dać oprawcom satysfakcji z własnego cierpienia. Krzyk pełen charczenia, tłumiony zaciskającymi się do granic połamania zębami i rzężący w opuchniętym gardle.
Harry odwrócił głowę na bok, a to, co zobaczył, sprawiło, że w jednej chwili zapomniał o wszystkim. O absolutnie wszystkim.
Jakiś metr od niego, na tej samej lodowatej posadzce leżał... Severus. Jego szczupłe ciało, napięte niczym struna i wprawione w drgawki, uderzało głucho o podłogę, czarne, rozrzucone włosy były lepkie od spływającego po czole potu. Miał obnażone zęby i zaciśnięte mocno powieki, a jego twarz była pokryta siecią głębokich zmarszczek, tak głębokich, jakby miała za chwilę zapaść się w sobie, byle tylko odciąć się od cierpienia.
Ten widok sprawił, że Harry poczuł gdzieś głęboko w swoim wnętrzu ból tak ogromny, że nawet najsilniejszy Cruciatus nie mógł się z tym równać. Był to ból przenikający wszystkie mięśnie i komórki ciała, ból sięgający daleko poza granice świadomości, rozcinający umysł, rozpruwający duszę i rozrywający serce.
- Nieeeeee!!!
I w tym samym momencie, w którym z jego gardła wydobył się ten rozdzierający krzyk, na jego zmaltretowane ciało spadło kolejne zaklęcie:
- Lacrima!
Jego skóra eksplodowała. Coś rozcięło ją niczym skalpel i zaczęło odrywać i tym razem wiedział, że to już nie jest jedynie wrażenie. Ale nie zamknął oczu. Wciąż wpatrywał się w Severusa. Na skórze mężczyzny także pojawiły się rozcięcia. Trysnęła krew, znacząc czerwone ślady na bladych ramionach i pokrywając je misterną siatką przypominającą sieć wyszarpniętych z ciała żył. I Harry wiedział, że z jego ciałem dzieje się w tej chwili to samo, ale ból był zbyt straszny, by ktokolwiek mógł to znieść, wobec tego jego świadomość skapitulowała i przerzuciła go na drugą stronę, daleko od cierpienia, w miejsce, z którego zaledwie krok dzielił go od wiecznej ciemności. Wszystko przestało mieć znaczenie. Liczył się tylko Severus. Severus, który odwrócił głowę w jego stronę i z trudem uniósł powieki. Harry dostrzegł w nich przygasający blask, który mówił, że wciąż stara się walczyć, jednak wie, że tej jednej bitwy nie uda mu się wygrać.
Ostatnim wysiłkiem woli, Harry przesunął rękę i wyciągnął ją w stronę Severusa. Chciał go dotknąć. Ten jeden, ostatni raz. Tylko ten jeden raz.
Ciało nie chciało go słuchać. Widział krew spływającą potokiem po swojej skórze, oczy zasnuła mu mgła. Zacisnął zęby i spróbował przesunąć rękę jeszcze dalej, w nadludzkim wysiłku dosięgnięcia, dotknięcia... Desperacko poruszał palcami. Jeszcze tylko kilka centymetrów, tylko kilka...
Musi go dotknąć. Musi! Nie może patrzeć jak... jak gaśnie... Wszystko tylko nie to! Nie! Nie! Nie!
- Nieeeee!!!
- Harry, uspokój się!
Zerwał się do pozycji siedzącej. Przypominało to wynurzenie z oceanu bólu i strachu. Do jego płuc wdarło się powietrze, a wyciągnięta ręka złapała otaczającą łóżko zasłonę. Rozejrzał się błędnym wzrokiem.
Gdzie się podział Severus? Gdzie Voldemort? Gdzie byli Śmierciożercy? Gdzie krew?
Obok łóżka stał jedynie Ron.
- Wszystko w porządku? - zapytał zatroskanym, przestraszonym głosem. - Miałeś zły sen, Harry.
Harry zamrugał. Po jego ciele spływały strugi potu, a serce dudniło mu w piersi tak bardzo, jakby miało zamiar połamać mu żebra.
- Sen? - zapytał zachrypniętym głosem, czując że jest mu słabo z ulgi. - Tak, sen - poprawił się szybko, widząc minę Rona. Z sąsiedniego łóżka wystawała przerażona głowa Neville'a. - Przepraszam, że was obudziłem. Nic mi nie jest. Miałem tylko... zły sen. Przepraszam. To nic takiego. Chodźmy spać - wydukał, chociaż najchętniej pobiegłby do łazienki i zwymiotował.
- Jesteś pewien? - zapytał niepewnie Ron. - Wrzeszczałeś tak, jakby cię torturowali.
Harry zaklął szpetnie w myślach. Zapomniał rzucić na siebie przed snem zaklęcie wyciszające. Chociaż możliwe, że gdyby nie Ron... Nie! Nic by się nie stało! To był tylko sen! Jakiś okropny, chory sen!
Jego myśli powędrowały ku leżącej pod poduszką Mapy Huncwotów.
Musi to sprawdzić. Musi sprawdzić, czy...
- Naprawdę nic mi nie jest. Śniło mi się, że... zaatakowali mnie dementorzy. Czasami mam takie sny. Wszystko w porządku, Ron.
Przyjaciel jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego z przestrachem, po czym burknął "No to dobranoc" i poczłapał do łóżka. Harry zaciągnął zasłony i wciąż trzęsącymi się dłońmi sięgnął pod poduszkę, wyciągając spod niej mapę i różdżkę. Stuknął w pergamin, wypowiedział szeptem regułkę i wbił spojrzenie w pojawiające się na papierze linie. Szybko odszukał odpowiednią stronę i... zamknął oczy, czując ogromną, spływającą mu zimnym strumieniem po plecach ulgę.
Severus był bezpieczny. Leżał na łóżku w swojej sypialni i najwyraźniej spał. Nic mu nie groziło.
Harry wziął płytki, drżący oddech i opuścił mapę na kolana. Spojrzał na zegarek. Była druga w nocy. Wiedział, że już nie zaśnie. W ogóle nie było o tym mowy. Był tak poruszony, jakby właśnie przed chwilą rozegrał najważniejszy mecz Quidditcha w swoim życiu. Wiedział, co zrobić. Wiedział, co chce, co musi zrobić. Odczeka tylko, aż przyjaciele zasną, i wtedy...
*
W zamku panowała aksamitna cisza, kiedy Harry zaklęciem otwierał drzwi do biblioteki. Skrzywił się, kiedy zaskrzypiały lekko. Wśliznął się do środka i zamknął za sobą drzwi. Miał na sobie pelerynę niewidkę i zaklęcie wyciszające kroki. Bez wahania ruszył prosto do Działu Ksiąg Zakazanych.
Był zdecydowany. Za długo to odwlekał. Za długo próbował znaleźć coś pożytecznego w tych nic nie wartych księgach. Przecież to było oczywiste, że te naprawdę potężne zaklęcia z pewnością nie będą dostępne dla każdego. Musiały być ukryte przed niepowołanymi oczami. Ale on je odnajdzie. Odnajdzie i zrobi wszystko, aby się ich nauczyć. Zrobi naprawdę wszystko, byle tylko nigdy nie zobaczyć... tego, co zobaczył we śnie.
Zimny dreszcz przeszył jego ciało od stóp aż po końcówki włosów. Nie, nie może pozwolić, aby obrazy go zaatakowały. Nie może pozwolić, aby w jego umyśle rozbrzmiały krzyki. Musi zamknąć to bardzo, bardzo głęboko, wyprzeć, wyrzucić.
Jego dłoń drżała, a koniec różdżki zataczał w powietrzu nieregularne kręgi, kiedy podniósł ją wyżej, aby oświetlić sobie drogę pomiędzy półkami. Kolana uginały się pod nim, kiedy stawiał kolejne, ostrożne kroki. Ciało dygotało z przeszywającego zimna, które jednak nie pochodziło z zewnątrz. Emanowało z głębi jego duszy. Był to chłód przerażenia, pierwotnego, dominującego lęku, który ciążył mu na żołądku niczym bryła lodu.
A jeżeli to nie był tylko sen? Jeżeli to było coś w rodzaju wizji? Takiej wizji, jakich doznawał na piątym roku?
Skręcił w boczną alejkę i przystanął przed wejściem do Działu Ksiąg Zakazanych. Spojrzał w głąb ciągnących się po obu stronach, ginących w mroku zakurzonych półek. Dzwoniła mu w uszach cisza. I echo rzężącego jęku, wydobywającego się z cienkich ust.
Zacisnął powieki i pozwolił sobie na westchnienie, które jednak bardziej przypominało suchy szloch. Ucisk stał się jeszcze większy i jeszcze chłodniejszy. Otworzył oczy i spojrzał w ciemność.
To był ten moment. Najważniejsza decyzja w jego życiu. Miał zamiar uczyć się Czarnej Magii.
Bał się. Bał się tak bardzo tego, co widział we śnie i tego, co zamierzał zrobić, iż miał wrażenie, że jeżeli tylko spróbuje zrobić krok, to ciemność wchłonie go i już nigdy nie wypuści. Wydawało mu się, że mrok napiera na niego, a półki pochylają się nad nim, próbując zamknąć mu się nad głową.
Ale musiał to zrobić. To było jedyne wyście. Nie miał innego wyboru. Do tego właśnie dążył przez cały czas. Chciał to zrobić już dawno temu, kiedy poprosił Snape'a o to, aby uczył go Czarnej Magii. Był przekonany, że jeżeli tego nie zrobi, ten sen, ta "wizja"... może okazać się rzeczywistością.
Ponownie zacisnął powieki i westchnął głęboko.
Jeżeli jedynym sposobem na pokonanie ciemności, jest walczenie jej bronią, nawet jeżeli to oznaczało, że może przekroczyć tę cienką granicę i znaleźć się po stronie ciemności, to... zrobi to.
Otworzył oczy i wszedł w mrok.
Książki były niespokojne. Wyczuwał płynącą z nich magię. Tak, to tutaj właśnie spoczywała moc. I on miał zamiar po nią sięgnąć.
Przeszedł wzdłuż jednej z półek. Kilka książek poruszyło się niespokojnie. Znał tę część. Był tutaj na pierwszym roku. Nie, to musiało być dalej. Skręcił w kolejną alejkę. Jeżeli trzymają tu naprawdę niebezpieczne księgi, to z pewnością będą w najbardziej niedostępnym miejscu. Szedł dalej, przyglądając się wibrującym z niecierpliwości woluminom. Prawie wszystkie miały czarne okładki z wyrytymi na nich srebrnymi inskrypcjami. Niektóre połyskiwały krwistą czerwienią, kiedy zbliżał do nich różdżkę. Szedł dalej. W końcu znalazł się w miejscu, w którym jeszcze nigdy nie był. Podłogę pokrywał kurz. Tak samo stojące na półkach książki. W powietrzu wisiała nieprzyjemna aura. Chyba nawet pani Pince bardzo rzadko tutaj zaglądała. Wcale jej się nie dziwił. Miał ochotę jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Przyświecił sobie różdżką i przekrzywiając głowę, zaczął odczytywać tytuły. Najczęściej przewijającymi się słowami były czarna magia, klątwy, tortury, ból, ofiara oraz śmierć.
Zmrużył oczy. Wszystkie książki wyglądały na równie przerażające. Podejrzewał jednak, że którąkolwiek by wybrał, znajdzie w niej znacznie więcej przydatnych rzeczy niż we wszystkich księgach, które czytał do tej pory, razem wziętych. Sięgnął na półkę po wolumin zatytułowany "Zabij Zmiażdż Zetrzyj Na Proch. Najbardziej Śmiercionośne Klątwy", kiedy jego wzrok przykuła połyskująca złotem książka kilka rzędów wyżej. Zmarszczył brwi, stanął na palcach i sięgnął po nią. Zdjął ją z półki i spojrzał na wyblakłą już i nadgryzioną zębem czasu okładkę. Książka wyglądała na bardzo starą, ale nadal można było odczytać tytuł:
"Kontrola Umysłu - Wrota Ku Władzy"
Jego serce zabiło mocniej. Otworzył gruby tom i spojrzał na spis treści. Jego wzrok przyciągnął napisany niepozorną czcionką tytuł rozdziału piątego:
"Legilimens Evocis"
To było to. Miał w rękach coś, co mogłoby mu pomóc znacznie bardziej niż jakiekolwiek klątwy, które łatwo mogłyby zostać odparte. Do dziś pamiętał słowa Tonks. Do dziś pamiętał strach, który odczuwał, kiedy wyobraził sobie, co można zrobić za pomocą tego zaklęcia.
Wpatrując się w księgę jak zahipnotyzowany, cofnął się pod przeciwległą ścianę i osunął się po niej, siadając na podłodze. Szczelniej otulił się peleryną i przyświecając sobie różdżką, otworzył wolumin na rozdziale pierwszym, dotyczącym historii i podstaw powstania wszelkich zaklęć kontrolujących umysły, łącznie z Imperiusem, Legilimens i całą masą innych pomniejszych, a następnie zagłębił się w lekturze.
Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim dotarł do rozdziału piątego poświęconego najniebezpieczniejszemu zaklęciu, jakie istniało, oczywiście poza Zaklęciami Niewybaczalnymi. Wiedział jedynie, że kiedy zaczął czytać, czuł się tak, jakby do jego żołądka dostało się coś bardzo ruchliwego. Czytał i czytał, pochłaniając każde słowo niczym spragniony, któremu na język opadają krople najczystszej wody, a jego oczy rozszerzały się coraz bardziej.
Ten tylko potrafi się temu zaklęciu przeciwstawić, kto opanował sztukę dysponowania nim przeciwko innym. Jeno "przeciwstawić" jest ogromnym niedopowiedzeniem. Wiedza nad zaklęciem daje nieznaczne szanse na to, by ofiara nie dopuściła do zupełnego zbeszczeszczania swego umysłu. Jednakoż całkowite przeciwstawienie się temu zaklęciu jest niemożliwe i niemożliwym będzie po wsze czasy.
To wcale nie brzmiało optymistycznie.. Co prawda Tonks wspominała już, że nie da się odeprzeć tego zaklęcia, ale miał nadzieję, że istnieje choćby cień szansy...
Opanowanie tego zaklęcia jest trudniejsze nawet niźli rzucenie przez osobę o najczystszej duszy zaklęcia zabijającego i często poza zasięgiem zwykłych czarodziejów oraz czarownic. Pierwszym znanym sposobem na pokonanie barier umysłu i nie zagubienie się w ich wichurze jest bardzo mocne pragnienie, by dowiedzieć się tego, czego rzucający dowiedzieć się chce. Musi jednak pragnąć tego nad swe życie. Drugim sposobem jest całkowite opanowanie własnego umysłu, doprowadzenie go do stanu, w którym nawet Imperius nie będzie mógł mu zagrozić, jednakoż niewiele osób na ziemi potrafi tego dokonać. Podporządkowanie własnego umysłu jest rzeczą najcięższą, tak jak kontrola nad każdą emocją, każdym zmysłem i umiejętność zmniejszenia tej kontroli w odpowiednich momentach.
Harry zamyślił się. Czyli z tego wynikało, że albo jesteś świetnym, ba, doskonałym oklumentą, albo tak bardzo chcesz dowiedzieć się prawdy, że oddałbyś za to nawet własne życie. Oczywiście miał nadzieje, że tylko metaforycznie. Po prostu musi chyba chcieć tego tak bardzo, jak... jak... jak bardzo chciał zabić Voldemorta.
Inną, równie ważką cechą Legilimens Evocis, jest kontrola nad własnymi myślami i wspomnieniami, gdyż zaklęcie owo nie służy tylko li do wykorzystywania go na innych. Taką samą sposobnością, z jaką można przywołać z umysłu ofiary wszelkie wspomnienia i myśli na dany temat, można również posługiwać się własnymi wspomnieniami oraz, co wydaje się niemożliwe, myślami. Można wydobyć wszystkie swe myśli oraz ukryć je w myślodsiewni. Nie będą to jednak te same srebrne wstęgi, w które oblekają się wspomnienia - wstęgi myśli mają złotą barwę, nawet jeśli wraz z nimi wysnuje się z głowy także wspomnienia.
Harry zamrugał. Złoto. Złote wstęgi w myślodsiewni. W myślodsiewni znajdującej się w tajnym laboratorium Snape'a. To były jego myśli i wspomnienia, usunięte z głowy za pomocą Legilimens Evocis!
Nie wiedział dlaczego, ale to odkrycie całkowicie go zaszokowało. Do tej pory sądził, że myślodsiewnia służy tylko do odcedzania nadmiaru wspomnień, aby przyjrzeć im się w późniejszym czasie. Nie wiedział, że można w niej także ukrywać myśli! Jak w ogóle... jak to w ogóle możliwe? Przecież myśli to nie jest coś, co można po prostu wyjąć i wrzucić do kociołka. Pojawiają się znienacka, w każdej chwili. W ułamku sekundy potrafi pojawić się ich tyle, iż nie wystarczyłoby całej księgi, aby je wszystkie spisać. A co się w takim razie dzieje, gdy ktoś usunie ich zbyt dużo?
I najważniejsze - jak doskonałym oklumentą musi być Snape, skoro potrafi czegoś takiego dokonać? Prawdopodobnie lepszym niż Harry kiedykolwiek podejrzewał.
Dokonać tego mogą jeno ci, którzy z tym zaklęciem są zaznajomieni we wszelkich aspektach, gdyż używali go wiele razy i na wszystkie sposoby, oraz panować nad swym własnym umysłem potrafią jak mało kto. Znane są zdarzenia, kiedy nieumiejętnie rzucone zaklęcie dokonywało w ich umysłach spustoszeń tak wszechogarniających, że nie potrafili już odnaleźć własnych jaźni, by do nich powrócić.
Harry ponownie przerwał czytanie.
Czyli po prostu ci, którzy próbowali tego dokonać, a nie do końca potrafili panować nad swoimi umysłami... oszaleli. Perspektywa była wprost przerażająca i Harry po raz kolejny poczuł przypływ lodowatego podziwu dla Snape'a. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak można usunąć swoje myśli, a potem... A jeżeli przez przypadek usunąłby wiedzę o tym, jak wsadzić te myśli z powrotem do swojej głowy? Przypominało to trochę zabawę z tymi małymi, drewnianymi klockami ułożonymi w wieżę. Jeżeli wyciągniesz nie ten klocek, co trzeba, wszystko runie.
Chociaż ten fragment z używaniem tego zaklęcia wiele razy i na każdy możliwy sposób wcale mu się nie spodobał...
Jednakoż wszystkie myśli na dany temat, nawet jeżeli byłoby ich tak wiele, iż li z trudem zmieściłyby się w myślodsiewni, lecz usunięte dokładnie, umiejętnie i na krótki okres czasu, nie powinny dokonać większych zmian w umyśle. De facto, na pewien czas całkowicie usuwa się ze swej przepastnej pamięci niepożądane myśli, skojarzenia i wspomnienia, zostawiając jeno te, które są akuratne. Można także zastąpić prawdziwe myśli fałszywymi, jednakoż działanie takie jest wielce ryzykowne i wymaga talentu oraz lat przygotowań. Jeśliś jednak ciekaw, w jaki sposób tego dokonać, przeczytać o tym możesz na stronicy dwieście pięćdziesiątej trzeciej.
Harry z poruszeniem przerzucił sztywne stronice i znalazł... resztki kilku wyrwanych kartek. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Ktoś musiał wyrwać te strony specjalnie, aby nikt, poza nim, nie dowiedział się, w jaki sposób zafałszować myśli. Książka była tak stara, że mógł to zrobić każdy na przestrzeni przynajmniej stu lat wstecz. Albo i dwustu. Ale po co to zrobił? Przecież chyba istniały gdzieś inne egzemplarze? A jeżeli nie? Jeżeli ten był jedyny? I tylko ta jedna osoba wie teraz (albo i wiedziała), że w ogóle czegoś takiego można dokonać? Tonks nic im na ten temat nie mówiła.
Harry przetarł oczy. Był już zmęczony. Podłoga była zimna i twarda, wszystko go bolało od siedzenia na niej od kilku godzin. Westchnął i oparł głowę o ścianę, wbijając spojrzenie w ciągnący się przed nim mrok. Był poruszony tym wszystkim, czego się dowiedział, a zostało jeszcze tyle pytań, na które wciąż nie znał odpowiedzi...
W uszach dzwoniła mu cisza. Gdyby tak... gdyby tak miał kogoś, z kim mógłby o tym porozmawiać. Gdyby mógł zapytać... tak, gdyby mógł zapytać Snape'a o wszystkie gnębiące go szczegóły. Gdyby mógł... opowiedzieć mu o swoim śnie... Gdyby mógł... siedzieć teraz w jego komnatach, a nie na tej lodowatej podłodze w najmroczniejszym zakątku biblioteki, otoczony jedynie przygnębiającą aurą emanującą z niezliczonych ksiąg poświęconych złu. Całkowicie sam. Zdany jedynie na siebie. W miejscu, które było dla niego zupełnie obce. Wciąż pamiętał obraz gasnących powoli, czarnych oczu ze snu, i miał ochotę jedynie schować głowę w ramionach i krzyczeć tak długo, aż zdarłby sobie gardło.
Opuścił głowę i oparł czoło o podciągnięte kolana, oplatając je ramionami, mocno zaciskając powieki i walcząc z ponownie zakradającym się do jego serca strachem, zwątpieniem i... pustką. Czuł się tak straszliwie, niewypowiedzianie samotny.
To już tydzień. Tydzień, od kiedy on i Snape... Tydzień powtórnego uczenia się życia, tym razem w pojedynkę. Tydzień wypełniony brakiem dźwięku, zapachu, dotyku... Myślał, że sobie poradzi. Że jeżeli tylko bardzo będzie tego chciał, to o wszystkim zapomni. Myślał, że to, co robił teraz Snape... nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Mylił się.
I dopiero teraz, kiedy siedział tutaj sam w ciemności... dopiero teraz odczuwał w pełni ogrom tego... tej samotni. Samotni wypełnionej jedynie nauką, wieloma godzinami prób, przygotowaniami do nieuniknionego oraz celem. Bo przecież miał cel. Widział go przed sobą całkiem wyraźnie. Och, ileż oddałby, aby znowu zakopać go gdzieś w mrokach przyszłości...
Chociaż w głębi duszy wiedział, że jeszcze więcej oddałby, aby mieć obok siebie kogoś... kto ponownie przysłoniłby mu ten cel i nie pozwolił, aby kiedykolwiek jeszcze musiał go oglądać.
Harry szedł na śniadanie, powłócząc nogami i wbijając wzrok w podłogę. Bolała go głowa i oczy kleiły mu się od całonocnego czytania oraz niewyspania. Zaczytał się tak bardzo, że dopiero przed chwilą zorientował się, że jest już ranek i że powinien pójść na śniadanie. Miał nadzieję, że Ron nie wszczął alarmu, kiedy zobaczył, że nie ma go w łóżku. Może pomyślał sobie, że Harry po prostu wstał wcześniej i już wyszedł. Wcale nie miał ochoty iść na posiłek, ale już wczoraj ominął kolację i wiedział, że jeżeli czegoś nie zje, to prawdopodobnie całkiem opadnie z sił.
Wszedł do wypełnionej gwarem setek uczniów Wielkiej Sali i nie spoglądając na stół nauczycielski, ruszył prosto do stołu Gryfonów. Ron i Hermiona siedzieli obok siebie i kiedy Harry podszedł bliżej, zauważył, że jego zwyczajowe miejsce jest zajęte i najwyraźniej będzie musiał usiąść po drugiej stronie stołu. Obszedł go na około i usiadł na ławie, naprzeciw swoich przyjaciół, ale - co było najgorsze - na wprost stołu nauczycielskiego.
- Cześć - burknął niewyraźnie, przysuwając do siebie talerz i ani razu nie podnosząc wzroku wyżej. Gdzieś w oddali, na granicy pola widzenia majaczyła ciemna sylwetka, ale Harry starał się jej w ogóle nie dostrzegać.
- Harry! - wykrzyknęła Hermiona. - Gdzie byłeś? Martwiliśmy się!
- Spacerowałem - odparł Harry drewnianym głosem, sięgając po półmisek z parującymi tostami. Poczuł na sobie taksujące spojrzenie Hermiony.
- Stary, wyglądasz okropnie. - Ron odsunął od ust w połowie zjedzoną kanapkę. - Jakbyś nie spał całą noc. Dobrze się czujesz?
- Ron powiedział, że miałeś jakiś koszmar. - Wyszeptała Hermiona, pochylając się do niego. - Wiesz, jeżeli miał on związek z...
- Nie chcę o tym rozmawiać - odparł sucho Harry, spoglądając na nią zmrużonymi oczami. - To był po prostu zwykły koszmar. Nie chcę tego roztrząsać.
Hermiona zacisnęła usta i odsunęła się.
- Cóż, jeżeli uważasz, że tak jest dla ciebie najlepiej...
- Tak, tak uważam - powiedział Harry, nakładając na talerz trochę jajecznicy. - Po prostu mam dosyć tego, że próbujecie roztrząsać i komentować każdy mój krok. Ja nie opowiadam nikomu o tym, że Ron gada przez sen i nie próbuję dociekać, co też mogło oznaczać to, że pająki kazały mu stepować. - Uszy Rona zapłonęły wściekłą czerwienią. - Więc byłbym wdzięczny, gdybyście dali mi spokój.
Przyjaciele wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Ron wyglądał na zażenowanego, a Hermiona na zakłopotaną jego wybuchem. Ale musiał im to w końcu powiedzieć. Miał dosyć ich ciągłego wtrącania się we wszystko.
Wziął kęs jajecznicy i, unikając ich spojrzeń, rozejrzał się po Wielkiej Sali. Jego wzrok, niczym ściągany przez jakiś tajemniczy magnes, powędrował prosto ku stołowi nauczycielskiemu.
Snape patrzył na niego.
Przed oczami Harry'ego natychmiast pojawił się obraz wykrzywionej w bólu, ściągniętej twarzy i czarnych, gasnących powoli oczu i w jego żołądku coś się przewróciło.
Nie! Nie może sobie tego przypominać! To był tylko sen! Tylko sen!
Spuścił wzrok i wbił go w stół, próbując uspokoić rozdygotane serce. Ale skóra nadal go paliła, co mogło oznaczać tylko jedno - Snape wcale nie przestał na niego patrzeć. A nawet miał dziwne wrażenie, że spojrzenie stało się teraz jeszcze intensywniejsze.
Stracił cały apetyt. Odsunął od siebie talerz i wymamrotał:
- Nie jestem głodny. Idę do biblioteki.
- Przecież prawie nic nie zj... au!- zaczął Ron i syknął z bólu, po czym spojrzał z wyrzutem na Hermionę.
Harry nie zwracał na nich uwagi. Był zbyt zajęty walką z własnymi demonami.
Po co na niego spojrzał? Po co to zrobił? To było jak rozdrapanie świeżo zasklepionej rany, z której ponownie zaczęła sączyć się krew. I musiał coś zrobić, żeby ją zatamować. A jedynym sposobem na to była nauka. Musiał iść do biblioteki. Musiał się uczyć i uczyć i uczyć... aby to, co widział we śnie, nigdy się nie spełniło.
*
Harry otworzył oczy i z determinacją wbił spojrzenie w leżącą przed nim książkę. Litery tańczyły mu przed oczami. Próbował coś przeczytać, ale nie potrafił się skupić. Jego myśli wciąż wędrowały ku książce, którą czytał w nocy, a w szczególności ku zaklęciu Legilimens Evocis. Dowiedział się wczoraj wszystkiego, co było mu potrzebne, aby opanować to zaklęcie. Na szczęście stron ze szczegółową instrukcją dotyczącą tego, jak się go nauczyć i jak je rzucić, nikt nie wyrwał. Ale sama teoria nie wystarczy. Musiał ćwiczyć. I to dużo ćwiczyć, jeżeli wierzyć zapiskom. Ale jak miał to zrobić? Przecież nie może ćwiczyć na sobie.
Ten problem nurtował go tak bardzo, że nie pozwalał mu się skupić na niczym innym. Głowa bolała go coraz bardziej, a oczy wciąż mu się zamykały. Siedział sam w kącie biblioteki. Było jeszcze zbyt wcześnie, by spotkać tu jakiegoś ucznia.
A co z innymi zaklęciami? Pobieżnie przejrzał wczoraj także wolumin o najbardziej śmiercionośnych klątwach i już same opisy wystarczyły, aby zrobiło mu się niedobrze. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby wypróbować na kimś zaklęcie roztapiające skórę. Nie byłby w stanie rzucić go nawet na robaka, a co dopiero na istotę ludzką. Ale jak ma się czegokolwiek nauczyć, nie ćwicząc? Miał dosyć teorii, chciał praktyki.
Ponownie spojrzał na tekst poświęcony zaklęciom wiążącym. Litery rozmazywały mu się przed oczami, a głowa ciążyła jak kamień. Położył ramię na blacie i ułożył na nim głowę, mrużąc oczy i próbując skupić się na opisie sposobu rzucania zaklęcia związującego nogi i ręce ofiary.
Zanim się zorientował, powieki mu opadły i pogrążył się w głębokim, niespokojnym śnie.
*
- Harry!
Świadomość Harry'ego bardzo powoli wracała do jego ciała. Otulał go ziołowo-korzenny aromat. Znał ten zapach. To był zapach Severusa. Czuł go zawsze, kiedy się do niego przytulał. Kiedy leżał w jego łóżku. Kiedy po prostu był obok.
Nie chciał się budzić. Nie chciał jeszcze wstawać. Było mu tak przyjemnie. Severus... był przy nim, tak blisko...
- Harry!
Harry otworzył jedno oko. Coś przyciskało mu się do policzka. I bolała go szyja. Otworzył drugie oko i zobaczył przed sobą ułożone w równych rzędach litery. Książka. A dalej drewniany blat.
Co się działo? Przecież jeszcze przed chwilą był w komnatach Sev...
Zamrugał i z trudem uniósł głowę. W oddali zobaczył zastawione książkami regały. Biblioteka. Był w bibliotece. No tak.
Ale... ale coś się nie zgadzało. Biblioteka pachniała Severusem. Nie powinna nim pachnieć. Zazwyczaj pachniała tylko kurzem i starymi pergaminami. Przymknął oczy i wciągnął głęboko w nozdrza ten znajomy, wyjątkowo mocny korzenny zapach, rozkoszując się nim i czując, jak całe jego ciało odpręża się mimowolnie pod jego wpływem.
Jego serce zabiło szybciej, kiedy coś sobie nagle uświadomił. Ten zapach... był zbyt intensywny. Nie wyczułby go z daleka. Snape musiał... musiał stać tuż obok niego!
Otworzył gwałtownie oczy i rozejrzał się wokół. Obok niego stała Hermiona. Przyglądała mu się z zaskoczeniem. Harry przełknął ślinę, czując jednocześnie ulgę i... coś na kształt zawodu. Ale nie uspokoił się. Potoczył spojrzeniem po całej bibliotece. Jego wzrok wędrował od regału do regału, poszukując ciemnego, ukrytego za którymś z nich cienia. Ale nie dostrzegł go.
To niemożliwe. Snape musiał tu być. Wyczuwał to każdą komórką ciała. Musiał tu być jeszcze przed chwilą! Gdzieś obok, bardzo blisko! Musiał do niego podejść, kiedy spał! Ta myśl spowodowała, że jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Ponownie przymknął oczy i głęboko odetchnął powietrzem przesyconym zapachem mężczyzny.
O boże, co się z nim działo? Nie miał pojęcia, że sam zapach może wywołać w nim taką reakcję... Miał wrażenie, że zaraz osunie się po krześle i...
- Harry, dobrze się czujesz? - zapytała niepewnie Hermiona. Ściskała w rękach kilka książek.
- Tak - mruknął chłopak, czując, że kręci mu się w głowie. - Po prostu czytałem i... zasnąłem.
- Mogę się przysiąść? - zapytała. Kiedy Harry skinął głową, dziewczyna rozpromieniła się, położyła na blacie stos książek i usiadła obok niego. Przez chwilę przyglądała się Harry'emu, tak jakby walczyła ze sobą, po czym powiedziała: - Widziałam przed chwilą Snape'a. Wychodził z biblioteki. Zauważyłam, że ostatnio często tu bywa - mówiąc to, bacznie przyglądała się Harry'emu. - Wczoraj też go tu widziałam. Wszedł na chwilę, rozejrzał się i wyszedł. Trzy razy w ciągu całego popołudnia.
Harry nie mógł okazać, jak jej słowa na niego podziałały. Poczuł, że oblewa go fala lodowatego strachu.
Czyli jednak miał rację! Snape musiał do niego podejść! Musiał stać tuż obok i przyglądać się, jak Harry śpi... I szukał go tu wczoraj.
Cholera!
Starając się zachować obojętny wyraz twarzy, wzruszył ramionami.
- Nauczyciele mają prawo przychodzić do biblioteki.
Hermiona nie skomentowała tego. Wciąż przyglądała mu się tym taksującym spojrzeniem, którego tak serdecznie nienawidził. Jakby próbowała rozebrać go na czynniki pierwsze i zobaczyć, co ma w środku.
- Wiesz... wydaje mi się, że on żałuje tego, co zrobił - odezwała się w końcu cicho i niepewnie, jakby próbowała wybadać, czy lód, po którym stąpa, za chwilę się pod nią nie załamie. Harry nie odpowiedział. Wbijał spojrzenie w leżącą przed sobą książkę, ale nie widział żadnych liter. Jedynie rozmazaną czerń. - Harry... - Hermiona zrobiła pauzę, jakby dokładnie ważyła każde słowo. - Wiem, że chcesz, żebyśmy dali ci spokój, ale... - przełknęła ślinę - ...martwię się o ciebie. Nie mogę patrzeć na to, jak cierpisz. Widzę to. W każdym twoim spojrzeniu. W każdym słowie, geście. Nie zaprzeczaj - dodała szybko, kiedy Harry już otwierał usta, aby to zrobić. - Wiesz, ja też byłam na tej lekcji. Widziałam, jak się zachowywał. Widziałam, jak na ciebie... patrzy. - Wydawało się, że każde słowo sprawia jej ogromną trudność, ale postanowiła je wypowiedzieć za wszelką cenę. - Tak nie zachowuje się ktoś, kto... nienawidzi. - Harry zagryzł wargę, czując jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. - Wiesz, długo nad tym wszystkim myślałam i... po prostu... chciałabym, żebyś był szczęśliwy. A widząc, w jakim jesteś stanie... nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść, jak się męczysz i chciałam ci tylko powiedzieć, że zauważyłam pewne zmiany w jego zachowaniu. I uważam, że powinieneś to przemyśleć. Wydaje mi się, że... że... - Znowu się zacięła, jakby to, co zamierzała powiedzieć, nie chciało jej przejść przez gardło. - Że jemu jednak na tobie zależy.
Serce Harry'ego tłukło się w piersi. Z trudem przełknął ślinę przez boleśnie ściśnięte gardło.
Ona nic nie wiedziała. O niczym nie miała pojęcia. Nie wiedziała o torturach, o zniewagach, o krwi na szatach Śmierciożercy, o satysfakcji czerpanej z zadawania bólu... Widziała tylko to, co Snape chciał pokazać, naiwnie dała się złapać na jego lep. Harry wiedział, że próbuje go pocieszyć, ale jej słowa nie trafiały do niego, ponieważ nigdy nie będą w pełni obiektywne. Nie znała Snape'a tak jak on. Mogła się tylko przyglądać granemu na scenie przedstawieniu, ale nigdy się nie dowie, co tak naprawdę dzieje się za kulisami. Ale Harry wiedział. Wiedział, że Snape'owi na nikim nie zależy.
Litery przed jego oczami wyostrzyły się.
- Myślisz, że gdyby zatoczyć różdżką kilka kółek więcej, to pęta staną się dłuższe czy mocniejsze? - zapytał, wpatrując się w rycinę przedstawiającą sposób rzucenia czaru.
Hermiona odezwała się dopiero po dłuższej chwili.
- Myślę, że to zależy od tego, czego ty sam chcesz.
Harry nadal wpatrywał się w rycinę, ale już jej nie widział. Przymknął oczy i jeszcze raz wchłonął rozwiewający się z wolna zapach.
- Nie wiem.
Harry nie chciał iść spać. Nie wyobrażał sobie, że mógłby spokojnie przyłożyć głowę do poduszki po tym, co mu się ostatnio śniło. Nie, to w ogóle nie wchodziło w rachubę. Wolał spożytkować ten czas bardziej produktywnie i drugą noc z rzędu spędził w Dziale Ksiąg Zakazanych, pochłaniając treść podręczników Czarnej Magii. Nad ranem zasnął na kilka godzin, zbyt zmęczony ciągłym czytaniem i obudził się na podłodze, zmarznięty i przemęczony. Zdążył wrócić do dormitorium, zanim ktokolwiek jeszcze wstał, położył się w łóżku i udawał, że spędził w nim całą noc. Ron oczywiście nie omieszkał wypomnieć mu podczas śniadania, że wygląda tak, jakby przebiegło po nim stado buchorożców, ale Harry puścił to mimo uszu. Hermiona z kolei wyglądała na coraz bardziej zmartwioną jego wyglądem i nawet zasugerowała mu udanie się do pani Pomfrey, ale jedno przekrwione spojrzenie, które jej rzucił, wystarczyło, aby więcej o tym nie wspominała.
Lekcje... udało mu się jakoś przeżyć. Wróżbiarstwo było tak samo mętne, jak zazwyczaj, na Historii Magii udało mu się trochę zdrzemnąć, a na Transmutacji powtarzali zaklęcia przemian zwierząt w różne przedmioty. Zadziwiająco szybko poszło mu zamienienie traszki w poduszkę. Wolał nie zastanawiać się, dlaczego.
Ku jego zaskoczeniu, McGonagall zaczepiła go po lekcji i zapytała, czy dobrze się czuje, ponieważ wygląda jak chodząca śmierć. Harry wytłumaczył, że po prostu dużo się ostatnio uczy i jest trochę przemęczony. Chyba mu nie uwierzyła, sądząc po jej uniesionych brwiach, ale na szczęście nie drążyła dalej.
Zostały jeszcze tylko Eliksiry. Harry miał nadzieję, że Snape nie ma zamiaru ponownie odgrywać tego samego teatrzyku, którym uraczył ich na ostatniej lekcji.
Było jeszcze gorzej.
Już od chwili, kiedy wszedł do klasy, Harry wyczuł na sobie jego taksujące spojrzenie. Zdeterminowany, że tym razem nie pozwoli mu wytrącić się z równowagi, zabrał się za przygotowywanie składników. Ale to nie spojrzenia Snape'a nie pozwalały mu skupić się na pracy. Raczej zachowanie mężczyzny. Było... jeszcze dziwniejsze niż ostatnio. Snape wydawał się być ciągle pogrążony w myślach. Przez całą lekcję nie powiedział im ani słowa, poza "Eliksir redukujący. Składniki są na tablicy. Do roboty", a potem usiadł przy swoim biurku, pochylił się nad pergaminami i tylko co jakiś czas podnosił znad nich wzrok, przesuwał spojrzenie po całej klasie, najdłużej zatrzymując je na Harrym, a potem odwracał głowę w stronę ściany i przez kilka długich chwil po prostu wpatrywał się w przestrzeń.
To było... deprymujące. Nawet Lavender i Parvati zaczęły szeptać pomiędzy sobą, a do uszu Harry'ego co jakiś czas docierały strzępy ich rozmów, w których ciągle powtarzało się jedno słowo: "Snape".
Głowa, która bolała Harry'ego praktycznie non stop od samego rana, teraz już niemal pulsowała. Miał wrażenie, jakby coś się w niej rozrastało i próbowało ją rozerwać. Jakby ktoś uderzał w nią młotkiem od środka.
Zdjął okulary, kilka razy przetarł oczy i założył je ponownie. Niemal natychmiast poczuł na sobie płonące spojrzenie Mistrza Eliksirów, ale kiedy podniósł wzrok, mężczyzna odwrócił głowę do ściany. Harry zauważył, że Snape wciąż obraca pióro w palcach, najwyraźniej zupełnie nieświadomie. I że robi to z coraz większą nerwowością.
Hermiona kilka razy zapytała, czy na pewno wszystko z nim w porządku, ponieważ coraz częściej przerywał pracę i przecierał oczy albo masował skronie. Ból stawał się nie do zniesienia. Chyba rzeczywiście będzie musiał w końcu się porządnie wyspać. Nie pociągnie tak dłużej.
Lekcja przebiegła w całkowitej ciszy, poza jednym incydentem. Neville'owi wybuchł kociołek. To nie była jakaś wielka niespodzianka, w tym roku zniszczył już trzy. Znacznie większą niespodzianką była reakcja Snape'a. Zareagował dopiero wtedy, kiedy wszyscy uczniowie wbili w niego wyczekujące spojrzenia. Szczególnie Ślizgoni, którzy uwielbiali oglądać, jak opiekun ich domu miesza z błotem "tego żałosnego Longbottoma". Ale Snape nie wyglądał na kogoś, kto zamierza mieszać kogokolwiek z błotem. Wyglądał raczej jak ktoś, kto powrócił z bardzo daleka. Oderwał wzrok od ściany, rozejrzał się po klasie i niedbale machnął różdżką w stronę zniszczonego kociołka, usuwając rozlany eliksir i skorupy, po czym bez słowa powrócił do przerwanej czynności, czyli wpatrywania się w ścianę.
Neville rozejrzał się ze zdumieniem, jakby szukał jakiejś podpowiedzi, co powinien teraz zrobić. W końcu usiadł, spakował się i po prostu czekał na dzwonek, wciąż wyglądając tak, jakby nie dowierzał, że rekin, który wszelkimi prawami natury powinien go pożreć, po prostu machnął ogonem i sobie odpłynął.
Harry nie mógł się powstrzymać. Przyglądał się Snape'owi tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Ale mógł to robić bez obaw, ponieważ wszyscy teraz patrzyli na nauczyciela. Szepty pomiędzy uczniami ucichły dopiero po kilku minutach i wszyscy powoli wrócili do pracy. Wszyscy poza Harrym. Wciął wpatrywał się w odwróconą do ściany twarz Snape'a. I wtedy ta twarz poruszyła się i odwróciła w jego stronę. Czarne oczy przemierzyły klasę i zatopiły się w oczach Harry'ego. Nie potrafił odwrócić od nich wzroku. I nie potrafił uciszyć tego krzyku w swoim umyśle:
"Przestań się tak zachowywać! Przestań! Przestań!"
Po chwili brwi mężczyzny zmarszczyły się, jakby zobaczył na twarzy Harry'ego coś, co go zaskoczyło. Harry z największym wysiłkiem oderwał spojrzenie od tych dwóch, pochłaniających wszelkie światło niczym czarne dziury tęczówek i spuścił głowę. Ból w jego skroniach pulsował prawie z taką samą siłą, z jaką biło jego serce. Ręce mu się trzęsły, kiedy sięgnął po fiolkę zawierającą wyciąg z czyrakobulwy.
Nie, musi się uspokoić. Nie pozwoli mu się wyprowadzić z równowagi! Nie tym razem!
Udało mu się ochłonąć dopiero po kilku minutach i nie spojrzał na Snape'a już ani razu aż do chwili, kiedy nauczyciel oznajmił, że czas na przygotowanie eliksiru się zakończył, a po tym, jak otrzyma od nich próbki i rozda im testy, które pisali na ostatniej lekcji, będą mogli opuścić klasę.
Tym razem Harry postanowił, że nie podejdzie do biurka. Niech Snape myśli sobie, co chce. Na pewno już się do niego nie zbliży. Nie po tym, co się ostatnio wydarzyło. A już w szczególności nie po tym, jak Snape zachowywał się na dzisiejszej lekcji. Wolał nie ryzykować. Dał swoją fiolkę Hermionie, spakował się i czekał, aż wszyscy oddadzą próbki i powrócą na miejsca.
Snape machnął różdżką i leżące na jego biurku testy pofrunęły w stronę wszystkich uczniów. Na ławce Harry'ego wylądował pergamin. Prawie czysty. Wiedział, że zawalił ten test, nie zaskoczyła go więc widniejąca w prawym górnym rogu ocena "troll". Za to bardzo zaskoczyło go to, co znalazł na samym dole swojego testu. Rozwinął go do końca i szeroko otwartymi oczami spojrzał na nakreślone czerwonym atramentem oraz ostrym, charakterystycznym pismem Snape'a zdanie:
Rozumiem, dlaczego karzesz mnie, ale dlaczego karzesz także siebie?
Serce Harry'ego zamarło. Gwałtownie poderwał głowę i spojrzał wprost w przypatrujące mu się, ciemne oczy.
To... to było jak cios poniżej pasa. Snape myślał, że to jest jakaś kara, którą może odbębnić, a potem wszystko będzie jak dawniej? Jak mógł? Jak mógł tak napisać? Jak mógł napisać, że Harry sam się karze? Przecież on cierpi przez niego! Przez niego! Tylko i wyłącznie przez niego! Ponieważ Snape jest pieprzonym sukinsynem! Ponieważ nie miał na tyle przyzwoitości, aby po prostu przeprosić go za to, jaką krzywdę mu wyrządził! Nie, on wolał go dobić! A teraz zrzuca winę na Harry'ego! Tak, to bardzo w jego stylu! Podły, wyrachowany skurwiel!
Wściekłość, która w nim płonęła, emanowała także z jego spojrzenia i po chwili Snape uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia. Najwyraźniej nie takiej reakcji się spodziewał.
Harry drżał. Wibrował z gniewu. Miał ochotę wyciągnąć różdżkę i przekląć tego mężczyznę. Sprawić, aby wił się, jęczał i przepraszał go za wszystko. Zrobić coś, aby raz na zawsze zniknął z jego życia i przestał go prześladować! Dopiero po chwili zorientował się, że całkowicie zgniótł trzymany w dłoniach pergamin.
Nie wytrzyma tu ani chwili dłużej! Złapał swoją torbę i ruszył w stronę wyjścia, potrącając kilku opuszczających klasę uczniów, którzy krzyknęli za nim z oburzeniem, ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Po prostu szedł przed siebie, pragnąc znaleźć się jak najdalej stąd. Jak najdalej od jedynej osoby na świecie, która jednym zdaniem potrafiła zburzyć albo odbudować cały jego świat.
Złamane serce może zostać uleczone, ale serce, które zostało rozdarte na pół, nie zazna spokoju, dopóki na powrót nie odnajdzie tego, co zostało mu odebrane i bez czego nie jest w stanie bić. Swojej drugiej połowy.
--- rozdział 52 ---
52. Between the truth and the lies
The world was on fire and no one could save me but you
It's strange what desire will make foolish people do
I never dreamed that I'd meet somebody like you
And I never dreamed that I'd lose somebody like you*
W półmroku komnat panowała cisza. Cisza z rodzaju tych, w których słychać nawet oddech myszy. Cisza z rodzaju tych, w których człowiek wpatruje się w cienie i zastanawia... kiedy coś ją przerwie? Kiedy nastąpi.. BUM?
Ale cisza trwała. Nieprzerwanie. Jedynie w ukrytym za regałami laboratorium, na zastawionym różnego rodzaju fiolkami, butelkami oraz słoikami stole, w czarnym kociołku bulgotała ciecz. Trudno określić, jaką miała barwę. Może była to czerń, może bardzo głęboka, ciemna zieleń, czasami przecinana wstęgami jaśniejszej, fluorescencyjnej zieleni. Na jej powierzchni co jakiś czas pojawiały się półprzezroczyste, lśniące bąble. Jednak działo się to coraz rzadziej. Nad kociołkiem stała spowita w czerń, wysoka postać. Twarz, ukryta pod kurtyną opadających na nią ciemnych kosmyków, była całkowicie nieruchoma, jakby wyryta w kamieniu. Oczy uważnie wpatrywały się w powierzchnię mikstury, a dłoń z różdżką kierowała się ku palącemu się pod kociołkiem płomieniowi. Długie, blade palce mocno zaciskały się na kawałku drewna, może nieco zbyt mocno.
Na samym środku eliksiru zaczął formować się wyjątkowo duży, ciemnozielony bąbel, który wyłonił się spod powierzchni niczym wynurzający się z oceanu waleń. Rósł i rósł, obejmując powoli całą powierzchnię mikstury, rozciągając się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu zadrżał i... pękł.
Severus poruszył różdżką i ogień pod kociołkiem zgasł. Mikstura zastygła, przybierając jeszcze ciemniejszą barwę, chociaż gdzieś pod jej powierzchnią wciąż wirowały fluorescencyjne wstęgi.
Powróciła cisza. Cisza, której nie zakłócał nawet oddech wpatrującego się w ścianę mężczyzny. Jego brwi były ściągnięte, a usta zaciśnięte. Wyglądał, jakby pogrążył się w rozmyślaniach. W bardzo głębokich i sięgających niezwykle daleko rozmyślaniach, ponieważ stał tak, zupełnie bez ruchu, przez czterdzieści minut. Na jego twarzy nie drżał żaden mięsień. Czarne tęczówki wpatrywały się w coś, czego nie było, oglądały coś, co istniało jedynie w umyśle.
W końcu poruszył się, jakby wyrwany z głębokiego snu i ponownie spojrzał na eliksir. Jego oczy były zmrużone, wydawać by się mogło, że wpatruje się w miksturę z pewną dozą zawziętości. Powoli sięgnął do swych szat i wydobył z nich czarną, lakierowaną buteleczkę. Podniósł z blatu niewielką chochlę i zanurzył ją w cieczy, którą następnie przelał do butelki i dokładnie zakorkował. Przez jakiś czas trzymał eliksir w dłoni, przyglądając mu się z nieczytelnym wyrazem twarzy. Po chwili jednak mocniej zacisnął palce wokół gładkiego szkła i błyskawicznym ruchem ukrył butelkę w fałdach swej szaty, a następnie odwrócił się, podszedł do jednej ze ścian, która odsunęła się na bok pod wpływem jego dotknięcia, i wyszedł. Ściana powoli zasunęła się za nim i w niewielkim pomieszczeniu ponownie zapadła cisza.
Tym razem była to jednak cisza z rodzaju tych, które następują po wielkich wydarzeniach. Taka, która brzęczała w uszach. Taka, po której nie ma już nic.
Był wieczór. Severus Snape bezszelestnie przemierzał szeroki, pusty korytarz. Znajdował się na siódmym piętrze. Szedł tutaj aż od biblioteki. Najpierw jednak spędził przed jej drzwiami całe pół godziny, ukrywając się w cieniu za rogiem. I czekając.
Jego ciemne oczy wpatrywały się w przybliżający się coraz bardziej zakręt. Gdzieś przed nim rozbrzmiewały kroki. Szedł za nimi. A teraz usłyszał, że się zatrzymały. Dotarł do zakrętu, przywarł do ściany i ostrożnie wyjrzał zza rogu.
Stał tam. W tych samych co zawsze, podartych dżinsach, błękitnej koszulce i rozpiętej, granatowej bluzie. Z okularami na nosie i roztrzepaną strzechą kruczoczarnych włosów na głowie. Pod pachą ściskał kilka książek. Przeszedł trzy razy w tę i z powrotem wzdłuż ściany. Miał zaciśnięte powieki i spuszczoną głowę i Severus bardzo dokładnie widział jego twarz. Była skupiona. Zawsze, kiedy próbował się skupić, robiły mu się zmarszczki w kącikach oczu i zaciskał zęby tak mocno, że widać było drganie szczęki. I oblizywał wargi.
Severus zmarszczył brwi. Sięgnął do ukrytej w szatach fiolki i owinął wokół niej dłoń. Przymknął powieki i odetchnął. Kiedy otworzył oczy, nie było w nich już śladu po wcześniejszym, stłamszonym blasku.
Chłopak zatrzymał się i przed nim w ścianie pojawiły się drzwi.
Severus spiął się, jakby szykował się do biegu albo przynajmniej do szybkiego ruszenia z miejsca.
Drzwi otworzyły się. Chłopak zrobił krok w stronę wejścia, ale nagle zatrzymał się. I odwrócił głowę.
Severus błyskawicznie cofnął się i przywarł do ściany. Stał tak przez jakiś czas, w napięciu wpatrując się w róg korytarza, ale nikt się zza niego nie wyłonił. Ostrożnie wysunął głowę i zerknął. Akurat na czas, aby zobaczyć, jak chłopak znika w drzwiach. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, ruszył. Pokonał dzielącą go od pomieszczenia przestrzeń w zaledwie kilku długich, bezszelestnych krokach i dotarł do nich akurat w chwili, kiedy ciężkie, drewniane drzwi właśnie się zamykały. Wyciągnął rękę, aby je powstrzymać, ale wtedy jego wzrok powędrował w głąb pokoju i zobaczył... kominek, znajome półki, zielony fotel.
Zatrzymał się tak gwałtownie, jakby wpadł na jakąś niewidzialną barierę. Zachwiał się i cofnął o krok, opuszczając rękę. Wpatrywał się w pomieszczenie, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się z cichym kliknięciem. Na ściągniętej twarzy widniało dziwne poruszenie, w rozszerzonych oczach tliło się coś nieokreślonego. Wyglądał, jakby nie był w stanie wykonać żadnego gestu. Jakby to, co ujrzał, całkowicie wytrąciło go z równowagi.
Po chwili wyraz jego twarzy zmienił się. Oczy zmrużyły się, a brwi ściągnęły w zamyśleniu. Rozejrzał się. Korytarz był opustoszały. Drzwi zniknęły. Został sam.
Odwrócił się i ruszył w drogę powrotną.
- Cześć, Harry!
Harry poderwał głowę znad wyjątkowo ciekawego rozdziału dotyczącego rozbudowanych zaklęć tarczy. Przed nim stała Luna. Trzymała w rękach kilka książek i uśmiechała się.
- Cześć - odparł, przyglądając się okładkom. Wszystkie dotyczyły obrony magicznej.
- Co słychać? - zapytała dziewczyna, kładąc książki na blacie i przysiadając się. - Nimfadora poprosiła mnie o wypożyczenie kilku pozycji - powiedziała cicho, pochylając się do Harry'ego. Chłopak nadal wpatrywał się w książki. W jego umyśle zaczął się formować pewien pomysł.
Od kilku dni zastanawiał się, w jaki sposób mógłby przejść od teorii do praktycznej nauki zaklęć. A w szczególności nurtowała go sprawa z Legilimens Evocis. Jak, do diabła, miałby się go sam nauczyć?
I teraz rozwiązanie siedziało przed nim. Luna.
Podejrzewał, że była jedyną osoba w całej szkole, która nie próbowałaby go odwieść od pomysłu nauki tego zaklęcia, a także nie wygłosiłaby mu żadnego kazania, gdyby zwierzył jej się ze swoich planów dotyczących Czarnej Magii.
Zawsze warto spróbować. To była chyba jego jedyna deska ratunku.
- W porządku - odparł po pewnym czasie, oblizując wargi i pochylając się do niej. - Słuchaj...
Opowiedział jej. O wizycie w Dziale Ksiąg Zakazanych i o zaklęciu, którego bardzo chciał się nauczyć, ale nie miał szans dokonać tego w pojedynkę. Słuchała go ze zmarszczonymi brwiami. Kiedy skończył, zapadła cisza. Luna wyglądała tak, jakby analizowała w myślach jego słowa. Po chwili rozpromieniła się i klasnęła w dłonie.
- Jasne! To świetny pomysł! Na pewno lepszy niż z tym rozpuszczaniem skóry. Podejrzewam, że to nie byłoby zbyt przyjemne.
Harry był zaskoczony jej reakcją. Nie sądził, że będzie aż tak... entuzjastyczna.
- Ee... ale zdajesz sobie sprawę z ryzyka? Wiesz, że to jest bardzo niebezpieczne zaklęcie i że jeżeli coś źle pójdzie, oczywiście teoretycznie, bo w książce było napisane, że jeżeli źle się je rzuci, to po prostu w ogóle nie uda się dostać do umysłu, ale jeżeli coś... przypuśćmy, że mi nie wyjdzie i stanie się z tobą coś nie tak?
Błękitne oczy Luny rozszerzyły się. Spojrzała na Harry'ego z przerażeniem.
- To znaczy... to znaczy, że stałabym się taka jak inni?
Harry zamrugał. Chyba nie do końca o to mu chodziło... Chociaż podejrzewał, że gdyby namieszać trochę w głowie Luny, to z pewnością kilka rzeczy powskakiwałoby na swoje miejsca.
- Nie, masz rację. Zapomnij - powiedział szybko, odsuwając się od niej. Nie mógł tego zrobić. Według podręcznika nieumiejętnie rzucone zaklęcie nie było wcale takie groźne, ponieważ i tak nie udałoby mu się dostać do niczyjego umysłu, ale jaką mógł mieć pewność, że tak jest w istocie?
- Nie, zróbmy to - powiedziała z ożywieniem Luna. - Odrobina rozrywki nie zaszkodzi, prawda? Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Harry spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Odrobina rozrywki? Jeżeli rzucanie w szkole czarnomagicznych zaklęć było dla niej odrobiną rozrywki, to wolał nie wiedzieć, jak dla niej wygląda prawdziwa rozrywka. Podejrzewał, że tylko Tonks to wie. I wolał, żeby tak zostało.
Spojrzał w jej jasne, wpatrzone w niego oczy. Dostrzegł w nich pewnego rodzaju ciepło, zarezerwowane tylko dla tych nielicznych, których Luna zaliczała do swojego bardzo wąskiego grona przyjaciół. I nagle poczuł w piersi przyjemne łaskotanie, kiedy po raz pierwszy pomyślał, jakie ma niezwykłe szczęście, że on również się do nich zalicza.
- Cholera! Niech to szlag! Aargh!
Harry cisnął różdżkę na podłogę. Próbował już od dwóch godzin. I nic. Nawet maleńkiej smużki. Najmniejszego rozbłysku. Nic.
Koncentrował się tak bardzo, iż miał wrażenie, że połamie sobie zęby, próbował oczyścić swój umysł ze wszystkich myśli, zarówno tych negatywnych jak i pozytywnych, skupić się tylko i wyłącznie na umyśle, do którego chciał się dostać, a który znajdował się w odległości dwóch metrów od niego. I jedyne, co czuł, to coraz większą irytację i złość.
- Wiesz, Harry... - odezwała się Luna. - Wydaje mi się, że przeklinanie i ciskanie różdżką nie jest odpowiednim sposobem na rzucenie tego zaklęcia.
Harry złapał się za włosy i szarpnął za nie. Przykucnął, ukrył głowę pomiędzy kolanami i zaczął głęboko oddychać. Musi się uspokoić i wyciszyć. Musi oczyścić umysł. Musi... odzyskać różdżkę.
Westchnął z rozdrażnieniem, przesunął się na kolanach po podłodze, sięgnął po swoją porzuconą różdżkę i wrócił do poprzedniej pozycji, bardzo mocno ściskając głowę rękami.
Tylko spokojnie. Jest sam. Nic mu nie grozi. Jest tylko on i ciemność. Musi pozwolić, by go otuliła. By go zamknęła, odseparowując od wszelkich myśli. Niczego nie ma. Jest tylko on. I niewielka dróżka, kierunek, w którym powinien podążyć. Spokojnie, spokojnie. Zapomnieć. Wyprzeć. Tylko ciemność. I droga.
Powoli podniósł się i wyprostował. Mocniej zacisnął palce wokół różdżki, unosząc ją w górę. Nadal nie otwierał oczu.
Bardzo chce, tak bardzo tego chce. Musi się dowiedzieć, co ukrywa znajdujący się przed nim umysł. Musi go otworzyć. Wśliznąć się do środka. Jak cieniutka igła. Tak. Wyobrazi sobie, że jest igłą. Igłą, która powoli wsuwa się w miękki umysł i wyciąga z niego to, co tylko zechce, jak strzykawka. I przez ten maleńki otworek zobaczy wszystko, co będzie chciał.
Musi to zrobić. Musi. Musi, bo jeżeli mu się nie uda, to... świat czeka zagłada. O właśnie. Wszyscy zginą. A to jedyny sposób na uratowanie tych, na których mu zależy. Dlatego musi to zrobić! Chce to zrobić! CHCE!!!
- Legilimes Evocis! - krzyknął, otwierając oczy i zanurzając spojrzenie w błękitnych oczach Luny.
Nic się nie wydarzyło.
- To bez sensu! Nigdy mi się nie uda! - jęknął, pochylając się i opierając dłonie o kolana.
- Wiesz, może podchodzisz do tego od niewłaściwego końca? - zapytała Luna, odchodząc na bok i siadając na stojącej z boku ławce. Znajdowali się w jednej z nieużywanych klas na szóstym piętrze. Odsunęli wszystkie stoliki i krzesła pod ściany, aby mieć miejsce na ćwiczenia. I wspólnymi siłami rzucili na drzwi zaklęcia blokujące oraz wyciszające. - Może powinieneś najpierw spróbować ze zwykłą legilimencją? Jest bezpieczniejsza. I chyba prostsza. I poznasz przynajmniej ogólny mechanizm działania.
Harry podniósł głowę i spojrzał na przyjaciółkę.
- Tak myślisz?
- Albo mogę zapytać o to Nimfadorę. Może robisz coś źle. Czasami pomaga mi z zaklęciami. Mogę udać, że po prostu mnie to ciekawi - uśmiechnęła się szeroko. - Chyba, że sam wolałbyś ją o to zapytać?
Harry wyprostował się i zmarszczył brwi.
No racja. Przecież Tonks była aurorem. Na pewno znała całą masę zaklęć. I z pewnością zgodziłaby się go podszkolić, przynajmniej z przeciwuroków i zaklęć obronnych. A przy okazji mógłby podpytać o to i owo.
- Jutro mam z nią Obronę. Zapytam ją po zajęciach. Może zgodzi się na udzielenie mi kilku dodatkowych lekcji z przeciwzaklęć. Zawsze się przydadzą.
Uśmiech Luny stał się jeszcze szerszy.
- Och, jestem pewna, że się zgodzi.
- Ale myślisz, że to w porządku? - zapytał po chwili, wpatrując się w podłogę i stukając w nią czubkiem buta. - To znaczy... nie chciałbym zabierać wam... nie chciałbym wam przeszkadzać. - Nie wiedział dlaczego, ale poczuł dziwny uścisk w piersi, kiedy pomyślał o tym, że Luna nadal ma Tonks, a on...
- Och, nie ma problemu. Cieszę się, że możemy ci pomóc. Moja mama zawsze mówiła, że osobiste to nie to samo co ważne. W zasadzie nigdy do końca tego nie rozumiałam. Ale teraz chyba już wiem, o co jej chodziło... - Posłała Harry'emu długie spojrzenie, uśmiechając się delikatnie.
Harry nie odwzajemnił uśmiechu.
Tonks zgodziła się. I to z wielką chęcią. Zapaliła się do tego pomysłu tak bardzo, że zanim Harry jeszcze skończył mówić, zaplanowała już połowę zajęć. Na razie nie wspominał o Legilimens Evocis. Stwierdził, że poczeka. Wolał, żeby wyglądało to na niewinne pytanie, rzucone od niechcenia w samym środku ćwiczeń. Umówił się z nią na jutro, po zajęciach, ponieważ dzisiaj musiał jeszcze "odrobić szlaban". Najpierw udał się do biblioteki po kilka książek, które miał zamiar poczytać, a teraz szedł korytarzem na siódmym piętrze, zmierzając wprost ku pustej ścianie znajdującej się naprzeciw malowidła z tańczącymi trollami.
Przeszedł trzy razy w tę i z powrotem wzdłuż ściany. I w momencie, w którym miał zamiar przejść przez solidne, drewniane drzwi, które zmaterializowały się przed nim, kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił głowę w lewo, spoglądając na pogrążony w półmroku zakręt korytarza. Zmrużył oczy.
Niczego tam nie było. Pewnie któryś z portretów się poruszył albo jakiś duch przeniknął przez ścianę.
Wzruszył ramionami i wszedł do komnaty. Drzwi zaczęły powoli się za nim zamykać, skrzypiąc cicho. Nawet się nie rozglądał. Komnata nie robiła już na nim takiego wrażenia, jak na początku. Przyzwyczaił się do niej. Była po prostu... miejscem. Miejscem, w którym mógł być zupełnie sam. Miejscem, w którym czuł się bezpiecznie.
Ruszył w stronę zielonego fotela, pochylił się i położył książki na stoliku. Za sobą usłyszał ciche kliknięcie zamka.
W zasadzie to wziął te książki na wszelki wypadek. Najpierw chciał czegoś spróbować. Wyciągnął z kieszeni maleńki kawałeczek pergaminu i rozwinął go. Na kartce widniało jedno słowo: "Aduro".
Prawdziwe czarnomagiczne zaklęcie. Zapisał je podczas ostatniej wędrówki do Działu Ksiąg Zakazanych. Chciał spróbować. Chciał sprawdzić, czy uda mu się je rzucić. Czy w ogóle jest w stanie rzucić jakiekolwiek czarnomagiczne zaklęcie. To, które miał w rękach, powodowało przypalenie i roztopienie się skóry. A i tak było jednym z najłagodniejszych.
Miał za to ogromny problem z wybraniem celu. Wiedział, że Nott uczył się tych zaklęć na ptakach i zwierzętach. Ale on... on nie zamierzał. Potrzebował czegoś mniejszego. Czegoś znacznie mniejszego. Czegoś, co nie posiada twarzy, dzioba, pyska, czy czego tam jeszcze. Czegoś, co z pewnością nie potrafi patrzeć. Może mysz? Nie, nie, nie. Coś jeszcze mniejszego. Motyl? Nie, mogą mu nieprzyjemnie drżeć skrzydła. Coś jeszcze mniejszego. Pierwotniak! Ale czy pierwotniaka w ogóle da się zobaczyć gołym okiem? A zresztą skąd miałby go wziąć? W końcu, po długim namyśle zdecydował się na zemszczenie się w imieniu Rona na wszystkich pająkach świata i złapał sobie małego pajączka, który właśnie spoczywał spetryfikowany w jego kieszeni. Wyłowił fiolkę, wytrząsnął pająka na stolik i wyciągnął różdżkę. Skierował ją na pająka, kilka razy przeczytał w myślach zaklęcie (przy okazji uderzyło go to, że większość czarnomagicznych zaklęć była bardzo krótka i łatwa do wymówienia, np. Crucio, Imperio, Aduro... Pewnie po to, by jak najszybciej zadać ofierze ból.)
Odetchnął głęboko i skoncentrował się. Czytał, że musi wydobyć z siebie gniew, nienawiść, chęć mordu, chęć skrzywdzenia tego, na kogo pragnie rzucić zaklęcie. Ale przecież ten biedny pająk nic mu nie zrobił. Stwierdził więc, że musi podejść do tego nieco inaczej.
"To wszystko przez ciebie" - pomyślał, wpatrując się w pająka. - "Przez ciebie. Cała ta wojna, to wszystko twoja wina! Muszę cię zniszczyć! Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę! To ty do tego doprowadziłeś! To ty zabiłeś moich rodziców! Wiem! Jesteś... to ty jesteś Voldemortem! Tak! Jesteś Voldemortem i nienawidzę cię tak bardzo, że aż... aż..."
- Aduro!
Z końca różdżki wyleciała maleńka smużka czerwonego dymu, która pyknęła cicho i rozwiała się.
Harry westchnął i opuścił dłoń.
Jak miał to zrobić? Przecież to było kompletnie bez sensu. Nawet jeżeli próbował sobie wyobrazić, że na końcu odwłoka znajduje się maleńka twarz Voldemorta. Nie, nigdy nie uda mu się rzucić tego zaklęcia. Nie w takich warunkach. Po prostu, kiedy nadejdzie pora konfrontacji z Voldemortem... będzie musiał improwizować.
A teraz lepiej chyba będzie, jeżeli skupi się na przeciwzaklęciach i Legilimens Evocis. Tak, tak będzie lepiej.
Resztę tygodnia spędził na lekcjach (z których niewiele pamiętał, ponieważ wciąż myślał o tym, jak rzucić Legilimens Evocis), czytaniu w bibliotece (okazjonalnym, ostatnio nie miał już tak dużo czasu), zajęciach z Tonks (która na razie uczyła go jedynie różnych rodzajów zaklęć-tarcz i nie miał jeszcze okazji zapytać ją o legilimencję) oraz spotkaniach z Luną i kolejnych próbach rzucenia Legilimens Evocis (nie udało mu się ani razu). Hermiona nie komentowała tego, że Harry ciągle gdzieś znika, za to Ron zdawał się być coraz bardziej zirytowany tym, że jego najlepszy przyjaciel nie ma dla niego nawet chwili czasu. Na szczęście Hermiona próbowała go czymś zająć. Na przykład całowaniem.
Jakby jeszcze tego było mało, czuł w sobie coraz większe napięcie i kilka razy łapał się na tym, że samo pocieranie penisem o spodnie sprawiało, że robił się twardy. Dwa dni pod rząd miał mokre sny i budził się z erekcją. Obciągał sobie szybko, aby pozbyć się nagromadzonej spermy i poczuć ulgę. Starał się wtedy o niczym nie myśleć, a już w szczególności wyrzucić z pamięci obrazy ze snu. Obrazy, w których leżał na zielonym fotelu, z głową wciśniętą w siedzisko i czuł ostre pchnięcia. Na szczęście skutecznie udawało mu się blokować myśli o tym, kim była osoba, której pchnięcia czuł.
W zasadzie to Harry był tak zajęty, że nie miał nawet czasu na to, aby... nienawidzić Snape'a. Po prostu o nim nie myślał. I nawet nie spotykał go już tak często, jak wcześniej. Czasami tylko widział go na posiłkach albo na korytarzach. Nie wiedział, czy to z powodu tego, że nie chodził już tak często do biblioteki, a nawet jeżeli już, to o bardzo nieregularnych porach, czy też Snape w końcu postanowił dać mu spokój. Nie, wolał się nad tym nie zastanawiać.
Niezależnie od tego, co było powodem, to podczas piątkowej lekcji Eliksirów Snape zachowywał się tak samo, jak przez ostatnie dni. To znaczy, że próbował udawać zwykłego nauczyciela. Wciąż wyglądał na trochę zamyślonego i nie powiedział Neville'owi nic na temat braku nowego kociołka, który jeszcze nie dotarł z domu, i po prostu kazał mu się przysiąść do Hermiony, stwierdzając że "może jakimś cudem spłynie na niego trochę tego, co Granger ma w głowie", co było "zawelonowaną pochwałą" jak stwierdził później Ron.
- Chyba zawoalowaną.
- No przecież mówię. Zawelonowaną.
- Nie. Tu chodzi o woal, a nie o welon.
- A co za różnica, Hermiono? Przynajmniej da się to wymówić.
- Różnica polega na tym, że takie słowo nie istnieje, Ronaldzie.
- E tam. W takim razie właśnie je stworzyłem. A poza tym odkryłem już, co się stało ze Snape'em.
Hermiona rzuciła Harry'emu szybkie spojrzenie. Harry nie odwzajemnił go. Wpatrywał się w płomienie z ręką zawieszoną nad pergaminem. Pisali właśnie esej na Historię Magii, siedząc na kanapie w Pokoju Wspólnym.
- Tak? - zapytała uprzejmie, ponownie spoglądając na rozpromienionego Rona.
- To wszystko przez Dumbledore'a! Założę się o sto galeonów, że nieźle nagadał Snape'owi po tym, jak dowiedział się o jego zachowaniu na lekcji i zagroził mu, że jeżeli się nie zmieni, to wywali go ze szkoły! Ha! I co wy na to?
Oboje milczeli. Harry nadal nie odrywał spojrzenia od płomieni. W końcu odezwała się Hermiona.
- Tak, pewnie tak było - powiedziała cicho, pochylając się nad swoimi notatkami.
- Serio? Wow. Nie wierzę, że się ze mną zgodziłaś. To pewnie przez to, że niedługo Walentynki, co? - Rudzielec wyszczerzył się. Hermiona rzuciła mu ostre spojrzenie i Ron szybko spuścił wzrok i wbił go w leżący przed sobą pergamin. Przez chwilę pracowali w ciszy. A przynajmniej Hermiona i Ron pracowali, ponieważ Harry ciągle siedział zamyślony, ze wzrokiem utkwionym w ogrzewających mu twarz płomieniach.
- Nie, to chyba jednak nie to - odezwał się nagle Ron, podnosząc głowę i marszcząc brwi, jakby uderzony nagła myślą. - Ginny powiedziała przecież, że Snape zachowuje się na ich lekcjach tak samo jak zawsze. To znaczy jak wielki, obrzydliwy, tłusty dupek.
- Idę do dormitorium - oświadczył nagle Harry, wstając i zbierając swoje rzeczy. - Jestem śpiący. Jutro dokończę.
- Dlaczego? Przecież mieliśmy...
- Zamknij się, Ron, albo w końcu nie wytrzymam i rzucę na ciebie Silencio - warknęła Hermiona. Chłopak spojrzał na nią z wyrzutem, a potem na plecy oddalającego się przyjaciela.
- No co? - powiedział, wzruszając ramionami i próbując unikać torpedującego spojrzenia Hermiony. - Co ja takiego powiedziałem?
Harry spojrzał na wiszący w bibliotece zegar. Cholera, trochę się zasiedział. Miał spotkać się z Luną i poćwiczyć zaklęcie. Zerwał się szybko, pozbierał książki i podszedł do stanowiska pani Pince, aby je wypożyczyć. Spieszył się. Był już spóźniony.
Bibliotekarka zapisała wszystkie pozycje, a Harry zgarnął książki i pospiesznie ruszył do wyjścia. Otworzył drzwi i ... BUM!
Zderzył się z kimś. Z kimś wysokim, szczupłym i ubranym w czarne szaty. Pachnącym ziołami. Zatoczył się do tyłu, wpadł na framugę, a książki wyleciały mu z rąk i wylądowały na podłodze.
Potrząsnął głową, aby pozbyć się plam sprzed oczu i spojrzał w górę.
Snape. To był Snape! Stał tuż przed nim. I przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami.
Harry poczuł narastającą panikę, a serce biło mu teraz gdzieś w okolicach gardła. Przełknął ślinę i spojrzał w dół, na swoje rozrzucone książki.
Boże, Snape był tak blisko... po raz pierwszy od tak dawna. Harry niemal wyczuwał bijący od niego chłód. W nos wdzierały mu się znajome aromaty. Zioła i korzenie i piżmo i... i gdyby przesunął rękę, mógłby go dotknąć...
Nie! Stop! Co się z nim działo?
Ostatnio czuł takie napięcie... a ten zapach... te czarne buty wystające spod szat... te długie palce, które zacisnęły się teraz na jednej z jego książek... Chwila! Co zrobiły?
Harry zamrugał. Patrzył z niedowierzaniem, jak Snape pochyla się i zbiera z podłogi jego książki. Wyraźnie widział ten długi nos i czarne, muskające go kosmyki, które tyle razy oplatał wokół swoich palców.
Zacisnął powieki. Musi się opanować. To pewnie przez to, że niewiele o nim ostatnio myślał i tak jakby... na pewien czas zapomniał go nienawidzić. Musi sobie przypomnieć! I to szybko!
Snape wyprostował się, trzymając przed sobą naręcze książek. Przyjrzał się okładkom.
- Całkiem interesujące tytuły - powiedział w końcu, wyciągając książki w stronę Harry'ego. Chłopak stał jak sparaliżowany.
Snape... Snape odezwał się do niego! Po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni. Może Harry nie byłby tym aż tak wstrząśnięty, gdyby nie fakt, że Snape najwyraźniej chciał z nim rozmawiać na temat... książek. Pieprzonych książek! Co miał mu odpowiedzieć? "Tak, ale ciągle cię nienawidzę, ty dupku"? "Tak, ale chyba nie sądzisz, że mam ochotę na pogawędkę z tobą"? "Tak, ale byłbym wdzięczny, gdybyś już sobie poszedł?" W końcu zdecydował się jednak na:
- Uhm.
Wziął książki z rąk mężczyzny i przycisnął je do piersi. Nie miał ochoty spoglądać mu w twarz. Nie miał ochoty patrzeć w te dwa czarne jeziora. Bał się, że coś może się z nich wynurzyć i wciągnąć go pod powierzchnię.
- Powinieneś sięgnąć po pozycje Gideona Slighnera - powiedział Snape. Jego ton był swobodny. Jakby zupełnie nic się pomiędzy nimi nie wydarzyło. - Napisał kilka ciekawych podręczników Obrony, których z pewnością jeszcze nie czytałeś.
- Możliwe, że spróbuję ich poszukać - odparł cicho Harry, wciąż wpatrując się w podłogę. A raczej w czarne buty Snape'a. - Ale teraz nie mam czasu. Muszę już iść, profesorze Snape. - Odsunął się i na drżących nogach spróbował wyminąć tę wysoką, dumnie wyprostowaną sylwetkę. Prawie mu się udało. Był już jakieś pół metra za nim, kiedy spod czarnej szaty wynurzyła się smukła dłoń i zacisnęła na jego nadgarstku.
Harry zatrzymał się. Tak samo, jak jego serce. W miejscu, w którym na jego przegubie zaciskały się chłodne palce, czuł żar. Skóra płonęła. Gardło ścisnęło się tak, iż wiedział, że nie byłby w stanie wydusić z siebie słowa, nawet gdyby chciał. Wnętrzności wirowały. Mięśnie całego ciała napięły się. Oczy... oczy przymknęły.
Kurwa.
Powoli zaczął się odwracać. Nie miał pojęcia, co ujrzy. Ale chciał, musiał to zobaczyć. Chciał spojrzeć w te czarne oczy i zobaczyć w nich... co?
To, co widział kiedyś.
Nie masz pojęcia...
To, co widział wtedy.
Drzwi od biblioteki otworzyły się nagle. Snape błyskawicznie puścił jego dłoń i odsunął się. Harry otworzył oczy i rozejrzał się, lekko oszołomiony. Z biblioteki wyszła para pierwszorocznych Puchonek, chichocząc.
- Och, dzień dobry, panie profesorze - odezwała się jedna z nich, kiedy dostrzegła stojącego za drzwiami nauczyciela.
Harry nie czekał na dalszy ciąg. Pospiesznie ruszył przed siebie, mając wrażenie, że serce zaraz połamie mu żebra. Chciał znaleźć się jak najdalej stąd. Jak najdalej!
Wbiegł na czwarte piętro i ruszył opustoszałym korytarzem. Wpadł do łazienki na samym końcu korytarza, zamknął się w środku, oparł o ścianę i pozwolił, aby nogi w końcu ugięły się pod nim. Opadł na podłogę. Odrzucił książki na bok, przyciągnął do siebie nogi, oplótł je rękami i oparł głowę o kolana.
Czuł się rozdarty. To spotkanie... ten dotyk... ta bliskość... Miał w głowie całkowity mętlik. Ogarnęła go fala tak straszliwej tęsknoty, że ledwie mógł oddychać. Miał wrażenie, jakby coś utknęło mu w gardle.
W jednej chwili zalały go wspomnienia, cały ciąg wspomnień, o których nie chciał pamiętać, które starał się wyprzeć przez całe dwa tygodnie. Ponieważ to nie były odpowiednie wspomnienia. On chciał pamiętać tylko złe rzeczy, tylko je ciągle przywoływał, tylko o nich myślał.
Snape. Który go torturował. Który wlał mu do gardła eliksir i patrzył, jak Harry cierpi...
Severus. Który z czułością zajmował się jego zranioną nogą.
Snape, który skrzywdził go w szale zazdrości.
Harry, który marzył o skrzywdzeniu Severusa, kiedy ogarnął go szał zazdrości o Notta.
Jesteś nikim.
Jesteś tylko ty.
Snape... który rzucał go na ścianę, dusił krawatem, karał go za każdą niesubordynację...
Severus... który próbował rozmawiać z nim o Quidditchu, pomógł mu porozumieć się z przyjaciółmi, pocieszał go po koszmarze, przygotował mu kolację, zaniósł go do sypialni, przytulił się do niego we śnie, dał mu prezent na gwiazdkę, nie pozwolił mu zrezygnować z Quidditcha, martwił się o niego, kiedy Harry nie poszedł spać, pomagał mu w nauce...
Zwariuję przez ciebie...
Nie, nie, nie!
Nie mógł być tak słaby, Nie mógł dopuszczać do siebie tych wspomnień. Musiał ponownie je odepchnąć, wyprzeć, zdusić, póki jeszcze mógł.
Snape... Snape... Snape...
Otworzył oczy. Tlił się w nich gniew.
Snape, który nigdy go nie pocałował. Nie tak naprawdę. Nie tak, jak całuje się kogoś, na kim ci zależy.
W jego serce ponownie wkradł się znajomy, uspokajający chłód. Podniósł głowę i oparł ją o ścianę, przymykając powieki.
Snape dla niego nie istnieje. I nie może pozwolić sobie na to, aby jeszcze kiedykolwiek zaistniał. Nie może.
Westchnął i otworzył oczy.
Wygrał. Tym razem wygrał.
Tym razem.
- Harry, a ty znowu tutaj.
Harry odwrócił się na krześle i spojrzał wprost w błękitne oczy Dumbledore'a.
- Och, dzień dobry, profesorze - odparł, zastanawiając się, skąd u licha dyrektor wie o tym, że Harry chodzi ostatnio do biblioteki znacznie częściej niż zazwyczaj. No, ale w końcu to był Dumbledore.
- Chyba powinieneś być teraz na kolacji? - zapytał dyrektor. To była prawda. Ale Harry nie miał ochoty marnować czasu na jedzenie. I tak miał go ostatnio bardzo mało. Wolał się uczyć, a o tej porze biblioteka była opustoszała, co było mu bardzo na rękę, ponieważ o wiele łatwiej mógł się skupić.
- Nie jestem głodny - odparł, wzruszając ramionami.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko, to chętnie bym z tobą porozmawiał. Ostatnio byłem dość mocno zajęty, chociaż z tego, co wiem, ty również. - Oczy dyrektora zamigotały i Harry doznał bardzo dziwnego wrażenia przewracania się wnętrzności. Miał nadzieję, że dyrektor nie podejrzewa, że on...
- Oczywiście. Nie. To znaczy tak. Możemy porozmawiać.
- W takim razie chodźmy.
Przez całą drogę do gabinetu Harry szedł ze spuszczoną głową, od czasu do czasu zerkając na plecy Dumbledore'a i zastanawiając się, czego dyrektor może od niego chcieć i o czym chciał z nim porozmawiać. Weszli do gabinetu, a Dumbledore zasiadł za biurkiem i przysunął Harry'emu półmisek z ciasteczkami oraz wciąż parującą herbatę. Widać, że zaplanował to spotkanie.
Dyrektor splótł palce i spojrzał na Harry'ego ponad swoimi okularami połówkami. Wyglądał na równie zmęczonego, jak ostatnio, ale tym razem jego okolone siecią zmarszczek oczy nie były już przygaszone. Błyszczały. Harry zastanawiał się, czy to możliwe, że jakieś plany poszły nareszcie po jego myśli i Zakonowi zaczęło się coś układać? Miał nadzieję, że dyrektor zaprosił go tutaj nie bez powodu i że może w końcu zechce mu coś wyjawić...
- Jak twoje szlabany z profesorem Snape'em? - zapytał nagle Dumbledore.
- Ee... - Harry poczuł, że robi mu się gorąco. To pytanie całkowicie go zaskoczyło. Co miał powiedzieć? Przecież nie może skłamać, że nadal na nie chodzi, bo co będzie, jeżeli dyrektor wie, że zostały przerwane? Ale zaraz, jeżeli by wiedział, to po co miałby o to pytać?
- Dobrze - wydusił w końcu ze ściśniętym gardłem.
Dyrektor przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Harry próbował wyglądać na całkowicie rozluźnionego.
- Hmm - odparł w końcu Dumbledore (czego Harry kompletnie nie potrafił zinterpretować, ponieważ równie dobrze mogło oznaczać "Skoro tak twierdzisz..." jak i "To świetnie!") i wskazał na tacę z ciasteczkami. - Może się poczęstujesz, Harry?
Chłopak automatycznie sięgnął po ciasteczko i ugryzł kawałek. Było owsiane i miało w środku rodzynki. Spojrzał na dyrektora, który także wziął jedno dla siebie, lecz zanim je ugryzł, powiedział:
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię o to zapytałem. Po prostu... doszły mnie ostatnio słuchy, że niezbyt dobrze układa się pomiędzy tobą, a profesorem Snape'em. Podobno na jednej z lekcji miały miejsce niezwykłe wypadki.
Harry gwałtownie wciągnął powietrze, kawałek ciastka wpadł mu nie do tego przewodu, co trzeba, i Harry zaczął się krztusić.
- Och, powinieneś przepić to herbatą, mój chłopcze - doradził Dumbledore, przysuwając mu bliżej filiżankę. Harry z załzawionymi oczami sięgnął po herbatę, wypił kilka łyków i po kilku chwilach atak kaszlu ustąpił. Spojrzał na dyrektora. Na jego twarzy dostrzegł jedynie uprzejme zaciekawienie.
To jasne, że doszły do niego słuchy. W końcu huczała o tym cała szkoła... Ale co miał mu niby powiedzieć? "To prawda. Profesor Snape okazał się największym draniem Czarodziejskiego Świata i przez to musiałem z nim zerwać" raczej nie brzmiało odpowiednio.
Dyrektor odchylił się na krześle i wbił w Harry'ego swoje iskrzące, błękitne oczy.
Co miał mu powiedzieć? Musi coś wymyślić! Musi!
- Ekhm... pomiędzy mną a profesorem Snape'em nigdy nie układało się zbyt dobrze - odparł w końcu, zagryzając wargę.
- Och, doskonale o tym wiem, Harry, ale sądziłem, że jeżeli spędzicie ze sobą trochę czasu, to może dojdziecie w końcu do porozumienia.
Harry zmarszczył brwi. Do porozumienia? Ze Snape'em? Dobre sobie.
- Przykro mi, dyrektorze, ale to chyba nigdy nie będzie możliwe.
Dumbledore przyglądał mu się z uwagą. Harry próbował wytrzymać to spojrzenie.
- Cóż - odparł w końcu mężczyzna, po czym ugryzł ciasteczko, które od pewnego czasu trzymał w dłoni. - A jak twoje rany?
Harry rozszerzył oczy.
- Jakie... jakie rany?
- Te, które profesor Snape zostawił na twoich plecach za pomocą bata? A może to była rózga? Nie pamiętam.
Harry wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, czując że jego żołądek znalazł się nagle gdzieś w okolicach gardła.
Skąd? Jak? To miała być jakaś prowokacja, czy też dyrektor mówił poważnie? Przecież chyba... przecież nie mógł...
Po chwili Dumbledore przerwał tę napiętą ciszę i... zachichotał. Pochylił się w stronę oszołomionego Harry'ego, opierając łokcie na biurku.
- Przepraszam, Harry. Najwyraźniej moje żarty nie są już tak zabawne jak kiedyś. Zawsze uważałem, że uczniowie w naszej szkole mają niesamowicie bogatą wyobraźnię.
Żołądek Harry'ego powrócił na miejsce. Boże, jeszcze jedna taka uwaga i padnie na zawał...
- Tak, zawsze coś wymyślą... - spróbował zażartować.
- Prawda? Tak samo, jak te plotki, które chodziły po szkole na początku roku szkolnego... - mówił dalej Dumbledore, wpatrując się w Harry'ego sokolim wzrokiem, a chłopak czuł, że jego żołądek ponownie zaczyna drżeć z niepokoju.
- Plotki? - zapytał, próbując okazać niewinne zainteresowanie.
- Tak, jakobyś... jakby to powiedzieć? Jakobyś żywił do profesora Snape'a pewne specyficzne uczucia...
O cholera! O kurwa! O... psia jego mać!
Nie, tylko spokojnie! Przecież Dumbledore powiedział tylko, że to jakieś tam plotki...
Harry próbował zachować kamienną twarz, pomimo iż w jego wnętrzu rozszalała się wichura.
O boże, a jeżeli on wie? Jeżeli czegoś się domyśla?
- ...oczywiście uznałem to za efekt zbyt rozbuchanej wyobraźni, ale sam widzisz, że uczniowie tej szkoły potrafią wymyślić nawet najbardziej nieprawdopodobne historie - dokończył Dumbledore, ani na sekundę nie odrywając spojrzenia od zielonych oczu Harry'ego.
W jego spojrzeniu było coś dziwnego i Harry dostrzegł to dopiero teraz, ale nie potrafił tego wyłuskać ani nazwać. Miał wrażenie, że dyrektor mówi mu to, co chciałby usłyszeć, a nie to, co...
- Naprawdę były takie plotki? - wydukał w końcu, próbując udawać zaskoczenie i obojętność. - Uważam, że to, co czasami wymyślają, jest naprawdę śmieszne i obrzydliwe. Nie mam pojęcia, jak ktoś w ogóle mógł wpaść na taki idiotyczny pomysł.
Dyrektor pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Zadziwiające, prawda?
Harry spojrzał w dół. Z ciastka, które trzymał w dłoni, pozostała jedynie miazga.
Dlaczego, odkąd tylko wszedł, ciągle rozmawiali o Snapie? Nie podobało mu się to.
- Nie jesz ciasteczka? Są naprawdę pyszne. I podobno zdrowe. Minerwa ciągle powtarza mi, że powinienem skończyć ze słodyczami i zacząć odżywiać się bardziej... odpowiednio dla ludzi w moim wieku - powiedział swobodnie dyrektor, sięgając po kolejne ciastko.
- Przepraszam - wymamrotał Harry. - Źle się czuję.
- Och, to niedobrze. Wezwać panią Pomfrey?
- Nie - zaprzeczył szybko Harry. - Nie trzeba, to... niedługo powinno przejść.
"Kiedy tylko stąd wyjdę" - dodał w myślach.
- Mam nadzieję. Ale wiesz... czasami wydaje nam się, że sami damy sobie radę i że to, co nas boli, to nic takiego, chociaż prawda jest taka, że potrzebujemy pomocy i że powinniśmy... o nią kogoś poprosić.
Harry przełknął ślinę i spojrzał prosto w błękitne oczy dyrektora. Nie było w nich już iskierek.
Spuścił wzrok i spojrzał na swoje drżące dłonie. Zacisnął je w pięści.
Miał szansę. Miał teraz jedną, jedyną szansę, aby komuś powiedzieć. Aby wyrzucić to z siebie, zanim oszaleje. Dumbledore zawsze był po jego stronie. Pomagał mu. Może... może mógłby mu powiedzieć...
- Panie profesorze... czy uważa pan, że sny... mogą być wizjami?
Dumbledore zmarszczył brwi.
- Zależy, jakie sny.
Harry zagryzł wargę. Chciał się tego dowiedzieć. Musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, że to, co widział we śnie, nie było...
- Miałem taki sen. Kilka dni temu. Ja... leżałem na podłodze. Wszędzie byli Śmierciożercy. I Voldemort. Torturował mnie. On... rzucił na mnie jakieś straszne zaklęcie. Wiedziałem, że zaraz umrę i nie mogłem... nie mogłem nic zrobić. Nic. - Zacisnął powieki, ponownie uderzony obrazem gasnących, czarnych oczu. Miał wrażenie, że w jego żołądku pojawiła się ciężka, lodowata bryła.
Przez chwilę panowała cisza. I wtedy Harry usłyszał łagodny głos Dumbledore'a:
- Czy w tym śnie... tylko ty byłeś torturowany, czy ktoś jeszcze?
Serce Harry'ego zabiło mocniej. Nie otwierając oczu, odpowiedział:
- Nie. Tylko ja. - Starał się, aby jego głos nie drżał aż tak bardzo, ale nie potrafił nad nim zapanować. Uniósł powieki. Dumbledore spoglądał na niego ze zmarszczonym czołem. - Co to mogło oznaczać, profesorze? Ja... to było takie realne. Jakby naprawdę... - urwał i wbił spojrzenie w leżący na blacie talerz ciasteczek.
- Bolała cię blizna, kiedy ci się to śniło?
- Nie. W ogóle.
- W takim razie uważam, że nie powinieneś przejmować się tym snem, Harry - odparł po chwili Dumbledore. Jego głos był całkowicie poważny. - Myślę, że to była jedynie projekcja twojej podświadomości. Czasami tak jest, że jeżeli czegoś bardzo się boimy albo nie chcemy o tym myśleć, spychamy to gdzieś głęboko na samo dno świadomości. Ale wszystko musi w końcu wypłynąć na powierzchnię. Jeżeli blokujesz pewnym ideom dostęp do swoich myśli... wtedy muszą poszukać innej drogi.
Harry słuchał tego ze zmarszczonymi brwiami.
- Czyli... pan uważa, że to po prostu sen? Że to się nigdy nie wydarzy?
- Tak, tak właśnie myślę, Harry. Cóż, nie jestem ekspertem od wizji, z tym zagadnieniem musiałbyś zgłosić się do profesora Firenzo, ale w twoim obecnym stanie takie sny są prawidłową reakcją obronną. Mogliśmy się zacząć martwić dopiero wtedy, gdyby ten sen się kiedyś powtórzył. Jeżeli tak się stanie, to natychmiast przyjdź i mi o tym powiedz, dobrze?
Harry pokiwał głową.
Dumbledore uważał, że to zwykły sen. Że Harry tak bardzo bał się.... pewnych rzeczy, że w końcu mu się przyśniły. A jeżeli Dumbledore tak uważa, to znaczy, że pewnie tak właśnie jest.
Miał wrażenie, jakby z jego barków zdjęto jakiś ogromny, nieokreślony ciężar, który przygniatał go od kilku dni.
- Czy jest coś jeszcze, o czym chciałbyś mi powiedzieć? - zapytał dyrektor, wbijając w Harry'ego badawcze spojrzenie.
Harry'ego przeszył nagły strach. Nie podobało mu się to spojrzenie. Jakby Dumbledore próbował zajrzeć mu do duszy.
Nie! Nie mógł się dowiedzieć! Nie mógł wiedzieć, że Harry uczy się potajemnie Czarnej Magii!
- Nie - odparł w końcu, starając się nadać swojemu głosowi pewności siebie i jednocześnie zachować obojętny wyraz twarzy. - Nie, to wszystko.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołał wesoło Dumbledore i Harry obejrzał się akurat na czas, aby zobaczyć, że do gabinetu wchodzi... Snape.
Momentalnie odwrócił się z powrotem i to z takim impetem, że prawie zsunął się z krzesła. Miał wrażenie, jakby jego serce znalazło się w przełyku i miało zaraz eksplodować. W jego głowie kołatało tylko kilka przerażonych myśli:
"O cholera! Ja pierdolę! To chyba jakiś żart!"
Skąd Snape się tu wziął? To jasne, że przyszedł do dyrektora, ale... ale przecież...
Wyczuł, że Snape zatrzymał się w drzwiach, najwyraźniej również zaskoczony jego obecnością.
- Witaj, Severusie - odezwał się Dumbledore. - Widzę, że przybyłeś punktualnie. Jak zwykle zresztą.
- Dyrektorze - odezwał się od drzwi mężczyzna. Harry zauważył, że jego głos był lekko zachrypnięty. - Jeżeli to nieodpowiednia pora...
- Nie, nie, nie. Właśnie skończyliśmy. Harry już wychodzi. - Po tych słowach spojrzał na przyszpilonego do swojego miejsca Harry'ego. - Nie bój się, Harry. Nie będę długo trzymał profesora Snape'a. O ile się nie mylę, to macie razem szlaban za jakieś... - spojrzał na wiszący na ścianie, skomplikowany mechanizm, który wyglądał na zegar - ...piętnaście minut. Zgadza się?
Harry nie potrafił się powstrzymać. Odwrócił się i spojrzał na Snape'a. Mężczyzna stał sztywno jak kłoda, zaciskając mocno usta i przymykając powieki, przez co jego oczy wyglądały niczym dwie czarne szparki. Harry nie mógł być tego pewien, ale wydawało mu się, że spojrzenie Snape'a na ułamek sekundy spoczęło na nim. Odwrócił się z powrotem do dyrektora. Wszystko w nim drżało.
- Zgadza się - odparł w końcu z gorzką nutą w głosie. - To ja... już pójdę - wydukał i podniósł się z miejsca. Jednak kiedy odwrócił się w stronę drzwi, przy których wciąż stał Snape, usłyszał jeszcze skierowane do siebie pytanie Dumbledore'a:
- Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli omówię twój sen z profesorem Snape'em?
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Snape'a również.
- Jaki sen? - zapytał szybko Mistrz Eliksirów, wbijając w Harry'ego palące spojrzenie. Chłopak odwrócił się do dyrektora, czując wzbierającą panikę.
- Nie! To znaczy... - zawahał się, widząc uniesione w górę siwe brwi mężczyzny. - Wszystko w porządku. Nie trzeba. Przecież powiedział pan, że to tylko zwykły sen. Że on nic nie znaczył. Po co...
- Dla pewności. Uspokój się, Harry. Profesor Snape posiada rozległą wiedzę na temat penetrowania umysłu i jestem pewien, że jedynie utwierdzi mnie w przekonaniu, że to, co ci się śniło, było zwykłym snem, ale warto się upewnić, nie sądzisz?
Harry wpatrywał się w Dumbledore'a z niedowierzaniem.
Gdyby wiedział... gdyby wiedział, że dyrektor postanowi powiedzieć o wszystkim Snape'owi, nigdy nic by mu nie wyznał! Nigdy!
Zacisnął usta i pokiwał głową. Przecież nie mógł zabronić dyrektorowi Hogwartu zrobienia tego, na co ma ochotę. Niech go szlag!
Odwrócił się w stronę drzwi. Snape wciąż przypatrywał mu się tym dziwnym wzrokiem i gdyby Harry nie był tak wzburzony, możliwe, że udałoby mu się odczytać coś z tego spojrzenia, ale w tej chwili chciał po prostu stąd wyjść i już więcej nie widzieć ani jednego, ani drugiego.
- Do widzenia, panie profesorze - powiedział do Dumbledore'a, po czym ruszył w stronę drzwi, ale zaczął zwalniać, kiedy zauważył, że Snape się nie odsuwa. Zatrzymał się niecały metr od niego.
Co ten dupek sobie wyobraża? Przecież musi go wypuścić. Nie może tak tu stać i...
Harry nie patrzył mu w twarz. Wpatrywał się w długi rząd maleńkich guziczków ciągnących się wzdłuż czarnych szat. Nie chciał spojrzeć mu w twarz. Byli zbyt blisko. Bał się, że jeżeli to zrobi...
Nie! Pokaże mu! Pokaże, że wcale się go nie boi! I że... że...
Zacisnął zęby i powoli uniósł głowę, hardo spoglądając w te wąskie, ciemne tunele. Zmarszczył brwi, próbując nadać swojemu spojrzeniu jeszcze twardszy, jeszcze bardziej nieustępliwy wyraz, po czym powiedział:
- Chciałbym wyjść.
Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się ani odrobinę. Był tak doskonale nieczytelny, jakby Snape założył na twarz maskę, która skutecznie ukrywała wszystkie emocje. Odstąpił na bok, robiąc Harry'emu nieco miejsca, aby mógł prześliznąć się przez drzwi, jednak nadal wbijał w niego to piekielnie nachalne spojrzenie.
Harry z największym trudem oderwał od niego wzrok i bokiem prześliznął się przez drzwi, starając się nie dotknąć czarnego materiału sięgającej do ziemi szaty. Kiedy znalazł się na zewnątrz, a drzwi się za nim zatrzasnęły, pozwolił sobie w końcu na odetchnięcie pełną piersią. Miał wrażenie, jakby przed chwilą stoczył jakiś milczący bój, który całkowicie wykończył go psychicznie. Oparł się o ścianę i westchnął głęboko.
Snape... tylko tego mu brakowało! Żeby Snape dowiedział się o tym, co mu się śniło! Po prostu pięknie. Następnym razem, kiedy będzie chciał coś Dumbledore'owi powiedzieć, rzuci na siebie zaklęcie wyciszające. Tak, tak właśnie zro...
- Co się śniło Potterowi? - usłyszał dochodzący zza drzwi, przytłumiony głos Snape'a.
Serce Harry'ego podskoczyło. Pewnie odczekali chwilę, aż sobie pójdzie, a teraz... Nie mógł stracić takiej okazji!
Na palcach podszedł do drzwi i przyłożył do nich ucho.
- Uspokój się, Severusie, i usiądź.
- Nie mam ochoty. Co mu się śniło?
- Harry opowiedział mi o tym, co przyśniło mu się kilka dni temu. Podobno we śnie był torturowany przez Voldemorta. Na oczach Śmierciożerców. Wyznał mi również, iż boi się, że to mogła być swego rodzaju... wizja. - Przez chwilę panowała cisza. - Zbladłeś, Severusie. Lepiej usiądź i weź sobie ciasteczko.
- Pieprzę twoje ciasteczka. Co jeszcze? Mówił coś jeszcze?
- Ależ po co te nerwy, Severusie? Co prawda nic więcej nie chciał zdradzić, ale podejrzewam... że nie powiedział mi wszystkiego. - Serce Harry'ego zabiło mocniej. A jednak się domyślił! - Ale coś w tym śnie przeraziło go tak bardzo, iż niemal wyczuwałem płynący od niego strach. Coś, o czym nie chce mi powiedzieć. Coś, co przeraża go nawet bardziej niż najgorsze tortury, którymi mógłby zostać poddany. Nie domyślasz się, co to takiego, Severusie?
- Dyrektorze... jeżeli pan pozwoli, to przyprowadzę tutaj Pottera. Wyciągnę z niego ten sen! To może być coś ważnego, a ten głupi dzieciak nie zdaje sobie z tego sprawy!
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Jak on śmie?! Jak śmie...
- Nie. Nie, Severusie. Nie możemy zmusić go do wyjawienia czegoś, czego wyjawić nie chce. Zresztą powiedział mi, że podczas tego snu blizna w ogóle go nie bolała. Tak więc nie sądzę, aby ten sen mógł być sprawką Voldemorta, ale chciałbym poznać twoje zdanie.
Przez chwilę panowała cisza. Harry miał wrażenie, że zaraz eksploduje z niecierpliwości. W końcu usłyszał cichy, tym razem już całkowicie opanowany głos Snape'a:
- Zgadzam się z panem, dyrektorze. To mógł być tylko zwykły sen. Gdyby to miała być wizja, blizna przepaliłaby mu czoło. Zresztą nic nie wiem o tym, aby Czarny Pan miał ostatnio jakieś plany związane z chłopakiem. Potter lubi robić zamieszanie wokół swojej osoby. Uważam, że w Hogwarcie jest całkowicie bezpieczny i nie powinniśmy się o niego martwić.
- Cóż, dziękuję za twe słowa Severusie, ale widzisz... ja jednak niepokoję się o niego.
- Dyrektorze?
- Czy zauważyłeś, że Harry stał się ostatnio bardzo cichy i skryty? Wiem, że całe dnie spędza w bibliotece, uczy się niemal od rana do wieczora, a ostatnio nawet... spędził dwie noce w Dziale Ksiąg Zakazanych.
Serce Harry'ego podskoczyło do gardła.
O kurwa! Skąd Dumbledore mógł o tym wiedzieć? Czyżby w Dziale Ksiąg Zakazanych były jakieś zabezpieczenia i Dumbledore wiedział, kto i kiedy w nim przebywał?
- Słucham? Chyba się przesłyszałem.
- Z tego, co powiedział mi na temat swojego snu, wywnioskowałem, że to właśnie on skłonił go do podjęcia tak drastycznej decyzji i rozpoczęcia nauki Czarnej Magii.
- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem - wycedził po chwili Snape. W jego głosie było coś takiego, że Harry'emu zjeżyły się włoski na karku. - Wiedziałeś, że Potter uczy się po nocach Czarnej Magii, I MU NA TO POZWOLIŁEŚ?! - Krzyk był tak głośny, że Harry musiał oderwać ucho od drzwi.
- Uspokój się, Severusie...
- Jak mogłeś mu na to pozwolić? Powinieneś mu zabronić! Czy wszyscy w tej szkole postradali rozum? Czarna Magia to nie jest... Wiesz, jak ona działa! Wiesz, jakich zniszczeń potrafi dokonać w umyśle!
- Severusie, jeżeli pozwolisz mi...
- Nie! Potter nie będzie uczył się Czarnej Magii! Nie pozwolę na to!
- Posłuchaj mnie! - Dyrektor podniósł głos i było w nim coś takiego, że Harry mimowolnie się skulił. - Nie mogłem mu tego zabronić, ponieważ gdyby naprawdę chciał, to i tak znalazłby jakiś sposób, aby się jej uczyć. A poza tym uważam, że powinien móc sam dokonać wyboru.
- Wyboru? Jakiego wyboru, do cholery? Potter nie jest teraz w stanie... - Snape urwał nagle. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał głos Dumbledore'a.
- Każdy człowiek sam odpowiada za swoje czyny, Severusie. Groźbami niczego nie zdziałamy. Harry musi przekonać się, że Czarna Magia w niczym mu nie pomoże. Nawet jeżeli to oznacza, że może bardzo boleśnie się nią sparzyć. Jeżeli on sam tego nie zrozumie, to będziemy skończeni.
- Jak pan uważa, dyrektorze - odparł Snape. Wyglądało na to, że już się opanował.
- Myślę jednak, że mała pomoc zawsze mu się przyda. Harry najbardziej potrzebuje teraz kogoś, z kim swobodnie mógłby o tym porozmawiać. Żadnych zakazów, osądzania. Po prostu kogoś, kto pomógłby mu zrozumieć pewne sprawy...
Harry jeszcze mocniej przycisnął ucho do drzwi, ale miał wrażenie, że słyszy jedynie głośne bicie własnego serca. Po chwili Snape odpowiedział. Ale jego głos całkowicie się zmienił. Jeszcze chwilę temu poruszony, teraz stał się całkowicie oschły i oficjalny.
- Pan wybaczy, dyrektorze, ale w obecnej chwili nie mam czasu zajmować się potrzebami Pottera. Mam zbyt dużo spraw na głowie, aby jeszcze bawić się w psychologa i terapeutę tego zapatrzonego w siebie gówniarza, który najwyraźniej uważa, że pozjadał wszystkie rozumy. Jeżeli pan nie zamierza czegoś z tym z robić, to tym bardziej ja nie zamierzam.
Harry poczuł się tak, jakby po jego plecach spłynął strumień lodowatej wody, a serce przygniótł mu niewysłowiony ciężar.
Nie chciał już więcej tego słuchać. Nie chciał!
Oderwał się od drzwi, wpatrując się w ciemne drewno wzrokiem pełnym gorzkiego rozczarowania.
Tak... to był właśnie prawdziwy Snape. Ten Snape, którego tak nienawidził! Ten Snape, dla którego był... nikim.
Odwrócił się i biegiem ruszył do schodów, którymi zjechał na dół, a następnie skierował się prosto na siódme piętro.
Szlaban ze Snape'em za piętnaście minut! Jasne! Na pewno na niego pójdzie! Wolałby już spędzić te trzy godziny w jednym pokoju ze stadem Krakwatów!
Czuł buzującą w sobie, przesyconą goryczą złość i nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby ją wyładować.
Oto cały Snape! Może sobie grać w te swoje gierki, udawać, że mu zależy, próbować go podejść, a tak naprawdę jest takim samym sukinsynem, jakim zawsze był! Że też Harry prawie dał mu się nabrać... Powinien był wiedzieć, że to wszystko jest tylko wielkim przedstawieniem. Bo przecież to oczywiste, że Snape prędzej wypije eliksir Neville'a, niż będzie "bawił się w psychologa i terapeutę dla tego zapatrzonego w siebie Pottera, który pozjadał wszystkie rozumy i którego potrzebami nie ma zamiaru się zajmować"! Cały on! Dwulicowy, podstępny wąż!
Przeszedł trzy razy wzdłuż ściany i wpadł do Pokoju Życzeń, po czym rzucił się na zielony fotel i zapatrzył w płomienie.
Teraz będzie musiał siedzieć tu przez najbliższe trzy godziny i to wszystko, absolutnie wszystko była wina Snape'a!
Harry spojrzał na zegar.
*
Snape oderwał spojrzenie od zegara, przeniósł je na drzwi, a następnie na w połowie opróżnioną butelkę, która stała przed nim na stoliku.
Była za piętnaście ósma.
Sięgnął po butelkę, napełnił szklankę i wypił duszkiem całą jej zwartość. Na jego twarzy pojawiło się ledwie zauważalne skrzywienie, kiedy palący napój popłynął przez jego przełyk. Przymknął powieki i odstawił szklankę na blat.
W ciągu kolejnych trzydziestu minut opróżnił butelkę do końca i otworzył drugą. Co jakiś czas spoglądał na zegarek i po każdym takim zerknięciu wypijał duszkiem całą szklankę. Jego oczy stały się szkliste. Siedział w fotelu z rozstawionymi szeroko nogami, a czarne szaty spływały miękko na podłogę. W źrenicach odbijało się padające z kominka światło. Nie patrzył na nic konkretnego. Po prostu wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Trudno powiedzieć, czy rozmyślał, wspominał, czy też starał się nie robić ani tego, ani tego.
Ponownie zerknął za zegarek. Za piętnaście dziewiąta.
Pochylił się do przodu, spróbował sięgnąć po butelkę, co udało mu się dopiero za drugim razem i nalał sobie do pełna. Część trunku wylądowała na blacie. Sięgnął po szklankę w tym samym momencie, w którym do jego uszu dobiegło odległe pukanie.
Gwałtownie podniósł głowę, spoglądając na drzwi szeroko otwartymi oczami. To była chwila. Zerwał się, odtrącając szklankę i butelkę, które przewróciły się na stół, rozlewając swoją zawartość i rzucił się do drzwi. Wpadł do gabinetu, przemierzył go w kilku krokach i z rozmachem otworzył drzwi na korytarz.
Wyraz jego twarzy zmienił się. Przeszył ją cień, a usta wykrzywił nieprzyjemny grymas.
- Czego chcesz? - warknął w stronę stojącej na korytarzu Ślizgonki.
- Uch... Chciałam tylko zapytać, czy mógłby pan na chwilę przyjść? Chłopcy z czwartego roku pobili się w dormitorium i pomyślałam...
- Nie mam czasu! Zejdź mi z oczu! - wysyczał, po czym z całej siły trzasnął drzwiami. Odwrócił się i lekko się chwiejąc, wrócił do salonu. Z jego twarzy ciężko byłoby cokolwiek wyczytać, ale wyraz jego oczu był teraz nieco inny. Coś w nich płonęło. I nie było to odbicie płomieni z kominka.
Podszedł do barku i wyjął z niego kolejne dwie butelki. Opadł na fotel, otworzył whisky, postawił szklankę na mokrym blacie i nalał do niej bursztynowego płynu. Dopiero kiedy wypił całą jej zawartość, płomienie w jego oczach na chwilę przygasły. Coś, co w nich szalało, uspokoiło się.
Wypił kolejną szklankę. I następną. Otworzył kolejną butelkę. W końcu wybiła dziesiąta.
Spojrzał na zegar, ale wydawało się, że go nie widzi. Przekrzywił lekko głowę, jakby próbował dostrzec wskazówki. Ponownie skierował spojrzenie na trzymaną w rękach szklankę. Zamieszał resztkę bursztynowego płynu i wypił go jednym łykiem. Spróbował odstawić szklankę na stół, ale nie trafił i naczynie spadło na podłogę, roztrzaskując się na kawałki. Nie zwrócił na to uwagi. Chwiejnie podniósł się z fotela i ruszył w stronę gabinetu. Po kilku krokach wpadł na półkę z książkami. Kilka woluminów wylądowało na podłodze. Odepchnął się od regału i, zataczając się, ruszył dalej. Z ogromnymi trudnościami dotarł w końcu do drzwi. Otworzył je i wszedł do gabinetu. Omiótł pomieszczenie rozbieganym, mętnym spojrzeniem, po czym ruszył przed siebie, z największym wysiłkiem utrzymując się na nogach. Wyglądał trochę jak zawieszona na sznurkach kukiełka, którą jedynie kilka cienkich nici dzieli od spotkania z podłogą.
Wpadł na biurko, zrzucając z niego kilka fiolek i kałamarz. Odepchnął się od niego i przypadł do zastawionych słoikami, ciągnących się wzdłuż ścian półek. Wbił szklące się oczy w stojącą na jednej z półek fiolkę i sięgnął po nią, strącając kilka słoików i butelek, które pospadały na ziemię, roztrzaskując się i rozlewając, tudzież rozsypując swoją zawartość. Severus przybliżył fiolkę do oczu i wpatrzył się w widniejącą na niej etykietę: Eliksir Bezsennego Snu. Odkorkował ją i wziął kilka solidnych łyków. A następnie, ściskając fiolkę w dłoni, odwrócił się, ale ponownie się zachwiał i machnięciem ręki posłał na podłogę kilka kolejnych słoików. Uważając, aby nie pośliznąć się na szkle oraz wielobarwnej mazi pokrywającej podłogę, ruszył w drogę powrotną, starając się przytrzymywać półek. Zataczając się, przemierzył salon, ale tym razem udało mu się na nic nie wpaść i skierował się do sypialni.
Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem, a w powietrzu pozostał jedynie mocny, gryzący zapach alkoholu oraz słaby aromat ziół.
--- rozdział 53 ---
53. You bring my heart to its knees
I'm still trying to figure out
how to tell you I was wrong
I can't fill the emptiness inside
since you've been gone
I know I said things that I didn't mean
But you should've known me by now
If you believed
When I said
I'd be better off without you
Then you never really knew me at all
You're all that I need
Just tell me that you still believe*
Walentynki.
Harry nigdy nie przepadał za tym świętem, ale w tym roku fruwające serduszka i wszechobecne, wyśpiewujące miłosne piosenki ozdoby wyjątkowo go denerwowały. Tak samo jak spotykane na każdym kroku migdalące się pary. Lekcje jeszcze zdołał jakoś przeżyć, pomimo iż nawet nauczyciele zachowywali się dzisiaj tak, jakby wypili sporą dawkę eliksiru Felix Felicis. Dostał kilka walentynek, ale wyrzucił je do kosza, nawet ich nie otwierając. Podczas obiadu był chyba jedyną osobą w Wielkiej Sali, która się nie uśmiechała i nie rozglądała w poszukiwaniu swoich tajemniczych wielbicieli. I wcale nie dziwiło go to, że Snape'a nie było ani na śniadaniu, ani na obiedzie. On też najchętniej zaszyłby się na cały dzień w swoim dormitorium, byle tylko nie być zmuszonym do oglądania tych roześmianych twarzy, zakochanych spojrzeń i słodkiego do bólu zębów wystroju zamku.
I tak też zrobił. Od razu po lekcjach pobiegł do dormitorium, wskoczył na łóżko, przykrył się kołdrą i zaszył w ciemności i ciszy.
Ten dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Pamiętał, jak go planował. Pamiętał, jak wyobrażał sobie minę Severusa, kiedy da mu prezent, który przygotował dla niego już dwa tygodnie temu, jeszcze zanim to wszystko...
Zacisnął oczy.
Prezent.
Odrzucił kołdrę, wstał i podszedł do kufra. Otworzył go i przez chwilę przekopywał. Znalazł! Sięgnął w głąb kufra i wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Zatrzasnął wieko i usiadł na łóżku, ściskając pudełko w dłoni i przypatrując mu się niewidzącym wzrokiem. Pamiętał, jak planował ten dzień ze wszystkimi szczegółami. Jak długo wymyślał wiarygodną wymówkę dla Rona i Hermiony, dlaczego w Walentynki będzie musiał zniknąć na całe popołudnie. Z jakim podekscytowaniem myślał o chwili, w której Severus otrzyma prezent, zobaczy co jest wewnątrz - Harry uniósł wieczko - wyjmie to, marszcząc w zamyśleniu swoje czarne brwi i zastanawiając się, co też znajdzie w środku - Harry otworzył niewielką, czarną kartkę i przesunął wzrokiem po wypisanych na niej czerwonym atramentem literach i jego oblicze przeszył nagły, bolesny skurcz - i przeczyta to, a później spojrzy na Harry'ego i... - zamknął kartkę i westchnął głęboko, mając wrażenie, jakby jego serce zamieniło się w kamienny, zakończony ostrymi krawędziami blok, który go rani, uciska w piersi i nie pozwala swobodnie oddychać.
Ale wszystkie te plany legły w gruzach. Równie dobrze mógłby potargać tę kartkę i wyrzucić ją do kosza, ale nie zrobił tego. I nie chciał tego robić. Była czymś w rodzaju... kotwicy. Ostatniej liny zburzonego mostu, która wciąż wisiała nad przepaścią. Małego, otwartego okienka na strychu, podczas gdy wszystkie drzwi, okna i wejścia zostały zatrzaśnięte i zaryglowane. Zapomnianym, leżącym pod łóżkiem zdjęciem, podczas gdy pozostałe zostały doszczętnie spalone.
Wstał i chwiejnie podszedł do swojej torby. Wyjął z niej pelerynę niewidkę, otulił się nią szczelnie i położył na łóżku, zwijając się w pozycji embrionalnej i przyciskając do siebie karteczkę. Zamknął oczy.
Kilka godzin później do dormitorium wszedł Ron, wołając go na specjalną, walentynkową kolację, ale widząc, że Harry'ego nie ma, wzruszył ramionami i wrócił do czekającej na dole Hermiony. Wszyscy byli dzisiaj zbyt zapatrzeni w siebie, by zwracać uwagę na jego nieobecność. To dobrze.
Otworzył oczy i wpatrywał się w pogrążony w ciemnościach pokój. Musi zająć czymś myśli. Miał już dosyć leżenia tutaj i... i... To do niczego go nie doprowadzi. Musi... musi wstać i pójść do biblioteki. Teraz, póki wszyscy są zajęci walentynkową zabawą, zorganizowaną przez Tonks. Zerwał się z łóżka, ostrożnie włożył kartkę do pudełka i umieścił ją na samym dnie kufra, z powrotem odkładając ją w zapomnienie, a następnie rozłożył Mapę Huncwotów, żeby sprawdzić, czy na pewno nikogo nie ma teraz w bibliotece.
Miał rację, wszyscy byli w Wielkiej Sali, łącznie z panią Pince - przecież nikt nie będzie się uczył w walentynkowy wieczór. Jego wzrok mimowolnie powędrował do znajdujących się w lochach komnat. Snape był u siebie. Chyba tylko oni dwaj nie brali udziału w zabawie. Nawet Filch i pani Norris stali razem w kącie Wielkiej Sali. Miał drogę wolną.
Wyśliznął się z dormitorium i bez żadnych problemów dotarł do biblioteki. Nie obchodziło go to, że Dumbledore dowie się o tym, że Harry znowu odwiedził Dział Ksiąg Zakazanych. Najwyraźniej dyrektor nie miał zamiaru nic w tej sprawie robić, a to oznaczało przyzwolenie. Zresztą... nieważne.
Rzucił na drzwi zaklęcie otwierające, wśliznął się do pustej biblioteki i skierował prosto do zakazanego działu, ale jakież było jego zdziwienie, kiedy nagle, tuż po przekroczeniu progu, natrafił na jakąś niewidzialną barierę, która odrzuciła go do tyłu i Harry wpadł na ścianę za sobą. Otrząsnął się, nieco oszołomiony, i spojrzał na migającą teraz wściekłą czerwienią przestrzeń pomiędzy regałami. Na połyskującej barierze utworzył się napis:
PRÓBA SFORSOWANIA
INTRUZ: HARRY POTTER
GRYFFINDOR
SZÓSTY ROK
Harry otworzył szeroko oczy.
O cholera! Skąd to się...? Przecież nigdy wcześniej... Kto w ogóle...?
Błyskawicznie sięgnął po Mapę Huncwotów. Pani Pince i Dumbledore wciąż znajdowali się w Wielkiej Sali. Filch także. A więc kto?
Jego wzrok przykuła przesuwająca się w rogu mapy kropka, zdecydowanie zmierzająca w stronę biblioteki i to wyjątkowo szybko.
Severus Snape.
O kurwa!
Harry wypadł na korytarz, nie przejmując się rzucaniem na drzwi Alohomory, i w ostatniej chwili schował się za najbliższym rogiem. Zza zakrętu po drugiej stronie korytarza wyłonił się Snape. Peleryna powiewała za nim, kiedy pospiesznie sunął w stronę biblioteki. Na jego ściągniętej, surowej twarzy widniało coś w rodzaju gniewnego poirytowania. Kiedy mężczyzna zniknął w drzwiach biblioteki, Harry ruszył szybko z powrotem do wieży Gryffndoru.
A więc to był Snape. Ten niemożliwy drań zablokował mu dostęp do działu! A przecież mówił Dumbledore'owi, że nie zamierza nic z tym zrobić, że kompletnie go to nie interesuje! A więc dlaczego...?
Harry przystanął. Dopiero teraz zrozumiał. Snape nigdy nie chciał i nie zamierzał uczyć go Czarnej Magii. Nigdy. Dlatego zawsze zbywał Harry'ego, kiedy chłopak go o to prosił. Dlatego tak naskoczył na Dumbledore'a, że pozwala mu chodzić do Działu Ksiąg Zakazanych. Ale dlaczego nie chciał go uczyć? Dlaczego w takim razie uczył Notta?
Odpowiedź była bardzo prosta, ale Harry w obecnym stanie umysłu, nie potrafił na nią wpaść. Wciąż wzburzony, ruszył prosto do dormitorium, siarczyście przeklinając po drodze Snape'a i jego barierę.
Następny dzień minął względnie spokojnie, chociaż Harry wciąż nie potrafił pozbyć się złości i rozczarowania z powodu zablokowania dostępu do Działu Ksiąg Zakazanych. Jak miał się czegokolwiek nauczyć? Prawdziwie przydatne rzeczy znajdowały się tylko i wyłącznie w zablokowanym dziale. Jaki był głupi, że nie wyniósł stamtąd kilku książek i nie ukrył ich w Pokoju Życzeń, póki miał jeszcze okazję!
Dzisiaj znowu czekał go udawany szlaban. Po kolacji poszedł do biblioteki i próbował wybrać dla siebie coś, czego jeszcze nie czytał, a co mogłoby mu się przydać, ale nic takiego nie znalazł. Z pustymi rękami wspiął się więc na siódme piętro, przeszedł trzy razy wzdłuż ściany i poczekał na pojawienie się drzwi. Pchnął je, wszedł do komnaty i przystanął na środku pokoju, zastanawiając się, co będzie robił przez najbliższe trzy godziny. Drzwi, skrzypiąc nieprzyjemnie, powoli zatrzasnęły się za nim. Harry spojrzał na płonący kominek. Było cicho. Ale coś w atmosferze tego miejsca zmieniło się. Poczuł to dopiero teraz. Jakąś... obecność. Chłodną aurę, której nie powinno tutaj być. Zamarł, nasłuchując i jednocześnie odwracając głowę nieco w bok.
I wtedy kątem oka dostrzegł za sobą coś ciemnego. I usłyszał cichy szelest szorstkiej peleryny.
Odwrócił się błyskawicznie i... wciągnął gwałtownie powietrze, czując krew uderzającą do głowy, uginające się pod nim kolana i zasnuwającą mu oczy czarną mgłę.
Bo oto przed nim stał... Snape. Wpatrując się w niego swoimi czarnymi, zmrużonymi oczami, tak jakby usiłował zajrzeć mu do duszy.
Harry mimowolnie cofnął się o krok, podczas gdy jego umysł zalała fala paniki i wściekłości jednocześnie.
Co on tu robił? Po co tu za nim przyszedł?
- Odejdź - wydusił po chwili, kiedy udało mu się już przełknąć drapiącą gulę w gardle. - Nie chcę cię widzieć! Wyjdź stąd! Natychmiast!
- Nie. - Głos Snape'a był dziwnie zduszony, ale jednocześnie niezwykle zdecydowany. - Żaden z nas stąd nie wyjdzie, dopóki nie wysłuchasz tego, co mam do powiedzenia.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. To było... to było... takie w jego stylu! Znowu warunki! Znowu dyktowanie rozkazów!
- Skoro ty nie chcesz wyjść, to ja to zrobię! - Z determinacją ruszył w stronę drzwi, starając się jak najszerszym łukiem ominąć zagradzającą mu drogę wysoką sylwetkę mężczyzny, ale kiedy wyciągał rękę, żeby złapać za klamkę, drzwi nagle rozbłysły metalicznym blaskiem i... zniknęły. Na ich miejscu pozostała jedynie pusta, goła ściana. Harry odwrócił się gwałtownie, z wściekłością spoglądając na trzymającego różdżkę Snape'a. - Co zrobiłeś z drzwiami? Natychmiast mnie stąd wypuść! Nie będę cię słuchał! Nie interesuje mnie, co masz do powiedzenia! Chcę, żebyś stąd wyszedł! Chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju!
Mężczyzna opuścił różdżkę i przekrzywił głowę. Jego oczy zmrużyły się jeszcze bardziej.
- A ja sądzę, że jednak mnie wysłuchasz...
- Nie! - Harry zamknął powieki i przycisnął dłonie do uszu.
Nie, nie, nie! Nie pozwoli na to! Nie pozwoli mu ponownie wedrzeć się do swojego świata! Nie pozwoli skruszyć tego muru, nawet jeżeli przez całe dwa tygodnie Snape krok po kroku usiłować zrobić w nim wyrwę wystarczającą do tego, aby w odpowiednim momencie móc się przez nią przebić.
Wtedy właśnie wydarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Jego twarz musnął delikatny powiew i w tej samej chwili długie, szczupłe ramiona owinęły się ciasno wokół Harry'ego, zakleszczając go w odbierającym dech uścisku, tak mocnym, iż Harry miał wrażenie, że Severus próbuje wchłonąć go w siebie. Mężczyzna przywarł do niego, nie pozwalając mu się poruszyć. W nozdrza uderzył go intensywnie ziołowy aromat i sam ten zapach wystarczył, by ugięły się pod nim kolana, ale gniew i żal były silniejsze. To one kazały mu otworzyć oczy i z całej siły odepchnąć Snape'a od siebie. Mężczyzna zrobił kilka kroków do tyłu, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Raczej na jeszcze bardziej zdeterminowanego.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknął Harry, cofając się pod ścianę. Kręciło mu się w głowie. Nie miał pojęcia, co robić. Uciekać? Wyciągnąć różdżkę? Trząsł się tak bardzo, iż miał wrażenie, że za chwilę rozpadnie się na kawałki. - Nie zbliżaj się do mnie! - wykrzyczał, kiedy Severus ponownie ruszył w jego stronę. Ale tym razem Harry nie pozwolił mu zrobić tego ponownie. Zamachnął się i zaczął się bronić, uderzając pięściami w ramię i klatkę piersiową mężczyzny. - Nie masz prawa! Ty łajdaku! - krzyczał w amoku, uderzając w osłaniającego się ramieniem mężczyznę. - Jestem dla ciebie nikim! Nic dla ciebie nie znaczę! Sam tak powiedziałeś! Jestem tylko... nic nieznaczącym zerem!
- Dobrze wiesz, że to nie jest prawda!
- A właśnie, że tak! Podły, kłamliwy bydlak! - Zaczął uderzać jeszcze mocniej. - Zostaw mnie! Nigdy więcej mnie nie dotkniesz!
- Tak, zasłużyłem na to - powiedział nagle Snape, zmieniając linię frontu. - Jestem bydlakiem. Podłym draniem.
- Zamknij się!
Snape wykorzystał chwilowe zaskoczenie Harry'ego i złapał go mocno za prawy nadgarstek. Ale Harry nie miał zamiaru ustąpić. Wczepił się paznokciami w szatę na piersi mężczyzny, próbując wyszarpnąć rękę.
- Puść mnie! Nie możesz... - krzyczał, lewą ręką odpychając Snape'a i jednocześnie próbując wyszarpnąć prawą z mocnego uścisku.
- Uspokój się - odparł Severus, łapiąc go za drugi nadgarstek, by powstrzymać jego szamotaninę. - Chcę tylko porozmawiać.
- Porozmawiać? Ja też chciałem porozmawiać! Błagałem, żebyś mnie wysłuchał, ale byłeś zbyt wielkim, egoistycznym dupkiem, żeby to zrobić! Puuuuść! - Snape miał zbyt dużo siły. Ale skoro nie chciał go puścić, to Harry postanowił wykorzystać sytuację w drugą stronę i całym ciałem rzucił się do przodu, próbując zwalić mężczyznę z nóg. Ale Snape w ostatniej chwili podparł się stopą, łapiąc równowagę i unikając kontaktu z podłogą. Jego twarz była ściągnięta, a oczy płonęły dziko.
- Dosyć tego. Nie pozostawiasz mi wyboru.
Harry poczuł nagłe szarpnięcie. Snape odepchnął go od siebie i błyskawicznie sięgnął po różdżkę. Harry uderzył plecami w ścianę i nagle odkrył, że nie może się poruszyć. Jego ręce, nogi i całe ciało, łącznie z głową, przykleiło się do powierzchni za nim. Zaczął się szarpać, ale nie mógł poruszyć nawet palcem. Zacisnął zęby, z całej siły próbując oderwać od ściany choćby dłoń, głowę, cokolwiek, ale nie był w stanie.
- Uwolnij mnie!
- Powiedziałem już. Żaden z nas stąd nie wyjdzie, dopóki mnie nie wysłuchasz - odparł Snape. Podszedł do Harry'ego i zatrzymął się o krok przed nim, krzyżując ramiona. Wyraz jego twarzy był niezwykle poważny, a oczy zdawały się płonąć w półmroku.
Harry dyszał ciężko. Serce waliło mu jak młotem, a krew pulsowała w głowie. To, że był teraz taki bezbronny, doprowadzało go do furii. Ale wiedział, że Snape nie ustąpi. Że będzie tu stał nawet przez kilka godzin, dopóki Harry się nie podda. Nie miał wyjścia. Musiał go wysłuchać. Niech Snape powie, co ma do powiedzenia, a później niech się wynosi. I tak niczego to nie zmieni. Niczego.
Harry przymknął na chwilę powieki i wziął głęboki oddech. Napędzająca go adrenalina oraz gniew powoli opadały.
- W porządku - wysyczał ze złością.
Severus wbił w niego przeszywające spojrzenie i oblizał wargi, po czym odezwał się cichym, łagodnym głosem:
- Doskonale rozumiem, że jesteś teraz wzburzony, wściekły, że mnie nienawidzisz. Wiem, że poczułeś się zraniony. Wiem, że sprawiłem ci przykrość. Moje zachowanie było całkowicie niewybaczalne. Kompletnie straciłem nad sobą panowanie. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale nie chciałem... cię skrzywdzić. - Snape urwał na moment, ponownie oblizując wargi.
Harry zamknął oczy. Może chociaż w ten sposób nie pozwoli tym słowom... nie pozwoli im przeniknąć. W głąb siebie.
- Ale to zrobiłeś... - powiedział, przełykając ślinę. - Dlaczego? - zapytał. Nie poznawał własnego głosu. Był zmieniony, jakby dochodził z bardzo daleka. - Dlaczego mnie wtedy nie wysłuchałeś? Dlaczego mnie torturowałeś? Zdajesz sobie sprawę, jaki zadałeś mi ból? - Nie potrafił powstrzymać goryczy w swoim głosie.
- Masz rację - odparł mężczyzna, podchodząc jeszcze bliżej, tak, że teraz niemal się dotykali i Harry mógł mu patrzeć prosto w twarz. - Masz rację, że postąpiłem okrutnie. Byłem zaślepiony. Byłem tak zaślepiony, że chciałem cię zniszczyć, chciałem ci sprawić jedynie ból, chciałem cię ukarać za to, do czego mnie wtedy doprowadziłeś. I w konsekwencji dopuściłem do siebie mroczniejszą stronę swojej osobowości. Nie jestem z tego dumny. A to, że cię wtedy nie wysłuchałem... to był błąd, za który srogo płacę aż do dzisiaj. - Coś w głosie Severusa przycichło na moment, ale mówił dalej. - Masz rację, że jestem podłym draniem. Zgadzam się z tym. Możesz mnie nazywać najgorszym z najgorszych. W pełni na to zasłużyłem. Podjąłem złe decyzje, nie zaprzeczam. Ale to wciąż jestem ja, Potter...
Harry wzdrygnął się, kiedy poczuł łagodne muśnięcie czarnych kosmyków na swojej brodzie. Snape pochylił się nad nim, niemal dotykając czołem jego czoła. Harry czuł jego oddech na swojej twarzy. Spoglądał prosto w te dwa mroczne tunele i miał wrażenie, że zaraz go pochłoną.
- Pomimo że starasz się wyprzeć te dobre wspomnienia, to wciąż je pamiętasz... wciąż pamiętasz mnie. - Ręka Snape'a uniosła się i spoczęła na sercu Harry'ego, które w tym samym momencie zaczęło bić jeszcze szybciej niż dotychczas. - Czujesz mnie? Wiem, że tak. - Severus przesunął twarz i wyszeptał mu wprost do ucha. - To ja jestem tym mężczyzną, który zna każde zagłębienie twojej skóry, który potrafi odczytać każdą zmianę wyrazu twojej twarzy... który poznał całego ciebie.
Harry ponownie przymknął powieki. Te słowa... Snape wiedział, jak to robić. Wiedział, jak uwodzić słowami. Jak spowodować, że nawet najchłodniejsze bariery... zaczynały się roztapiać.
- Możesz mnie nienawidzić, ale w głębi serca wiesz, że to nie jest nienawiść. Nie do końca - kontynuował mężczyzna tym samym przyciszonym, łagodnym głosem. - Tęskniłeś za mną. Tęskniłeś za tym...
Harry pragnął pokręcić głowa, ale nie był w stanie. Nie mógł już dłużej... to było niemal jak tortura.
- Nie chcę już tego słuchać - powiedział niewyraźnie.
- Nie musisz się tego wstydzić. Tego, że mnie potrzebujesz, nawet po tym, jaki zadałem ci ból. Nie musisz się wstydzić... - Długie palce musnęły twarz Harry'ego i chłopak poczuł ciarki na plecach oraz unoszące się włoski na karku - ... że wciąż drżysz pod moim dotykiem. Nie musisz się tego wypierać. Nawet jeżeli próbujesz, nie potrafisz zapanować nad biciem własnego serca. Słyszę je teraz. - Wargi zbliżyły się do ucha i Harry miał wrażenie, że ten niski głos rozbrzmiewa wprost w jego głowie. - Słyszę jak głośno bije. Coraz głośniej. Coraz szybciej. Wystarczy, że zrobię tak... - Gorący język wśliznął się do wnętrza ucha Harry'ego i chłopak miał wrażenie, że w jego ciele nastąpiło gwałtowne wyładowanie elektryczne. Poczuł dreszcze nawet w palcach u nóg.
- Przestań - wyszeptał, próbując złapać oddech, który nagle uleciał mu z płuc.
- Widzisz? Myślisz, że kogoś oszukasz? Myślisz, że oszukasz siebie? Obserwowałem cię wnikliwie przez te dwa tygodnie. Widziałem, jak się miotałeś. Jaki byłeś zagubiony. Przybity. Samotny. Myślisz, że udało ci się to ukryć? Ani razu nie widziałem na twojej twarzy uśmiechu. Przypominałeś wysuszony kwiat, który potrzebuje wody, aby dalej żyć. A ja... pragnę znowu zobaczyć ten uśmiech. Taki... bezczelny, irytujący i głupkowaty. Czasami zadziorny i zuchwały - mruczał Severus, przesuwając wargami po szyi Harry'ego. - A nawet można powiedzieć, że... ujmujący.
Harry poczuł bolesne ukłucie, kiedy te słowa przedarły się przez lodowatą barierę otaczającą jego serce, roztopiły ją i coś w nim złamały. Ale to nie był koniec. Był jeszcze mur. Mur, który jednak coraz bardziej się kruszył.
Nie chciał mu wierzyć. Ale czy miał jakiś wybór? Czy mógł dalej próbować się opierać i wmawiać sobie, że te wszystkie spojrzenia, każdy dotyk, każdy pocałunek... że to nic nie znaczyło? Że to wewnętrzne rozdarcie, które odczuwał przy każdym spotkaniu ze Snape'em, było tylko imaginacją?
Nie.
Ponieważ to był jego Severus. Severus, który zachowywał się irracjonalnie, który jednym gestem i słowem potrafił rozbić misterną konstrukcję zaufania, a później nieudolnie próbował ją poskładać, nie mając do tego żadnych predyspozycji poza wyuczoną przez lata skłonnością do zaciskania pięści i zadawania ciosów. Jeżeli nie możesz czegoś naprawić, uderzaj tak długo, dopóki nie zacznie działać. Ale Severus się przełamał. Nie uderzał, nie atakował. Przesuwał się każdego dnia o kilka cali, precyzyjnie układając kamienie i czekając na szansę, by móc położyć najwyższy.
Wargi Severusa docierały coraz dalej. Błyskawicznie odpiął kołnierzyk i kilka górnych guzików koszuli Harry'ego i zaczął całować jego ramię. Z ust Harry'ego wyrwał się cichy jęk.
Nienawidził Snape'a za to. Nienawidził go za to, że potrafił wyrwać z niego ten jęk!
Severus zamruczał w jego ramię i jednocześnie sięgnął po różdżkę. Nie odrywając ust od skóry Harry'ego, rzucił na niego niewerbalne zaklęcie. Chłopak odkrył nagle, że jest wolny i może się poruszać, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, smukłe palce zacisnęły się na wierzchu jego dłoni. Severus wyprostował się i spojrzał mu prosto w oczy, a następnie uniósł jego rękę i łagodnie położył na swojej twarzy. Harry poczuł pod palcami chłodną skórę i maleńkie włoski początkowego zarostu.
Severus nic nie robił. Po prostu trzymał jego dłoń na swoim policzku, przyglądając mu się z czymś nieokreślonym w oczach. W końcu, bardzo powoli zsunął swoją rękę, pozostawiając dłoń Harry'ego na swoim policzku. Harry przyjrzał się jego twarzy i zmarszczył brwi. Severus spoglądał na niego... niepewnie. Jakby w każdej chwili spodziewał się ciosu.
Zasłużył sobie na to. Zasłużył jak cholera! Harry nareszcie mógł mu odpłacić! Mógł go zranić, tak samo jak mężczyzna zranił jego, mógł go uderzyć, mógł z całej siły trzasnąć go w ten chłodny, kłujący policzek, tak mocno, że pozostawiłby na nim czerwony, odciśnięty ślad swojej dłoni i to byłoby sprawiedliwe i nareszcie czułby się... fatalnie.
Nie zrobił tego. Nabrał powietrza i... łagodnie przesunął palcami po jasnej skórze, gładząc ją ostrożnie i z pewną dozą nieśmiałości. Oczy Severusa zamigotały. Harry przymknął powieki, skupiając się na fakturze skóry, której dotykał... której nie dotykał od tak dawna... za dotykaniem której tęsknił przez tak długi czas...
Uniósł powieki, spojrzał prosto w te dwa ciemne, błyszczące tunele i wyszeptał:
- I tak wciąż jesteś draniem.
- Wiem.
Severus poruszył się i przysunął bliżej. Tym razem Harry nie bronił się. Nawet nie próbował. Nie potrafił. Pozwolił, by mężczyzna oplótł go ciasno rękami i przyciągnął do siebie, zamykając w ciepłym więzieniu swych ramion. Harry poddał się i zamknął oczy. Jego policzek był mocno przyciśnięty do szorstkiego materiału czarnej szaty, dokładnie na wysokości serca mężczyzny. Słyszał jego przyspieszone bicie.
Przez chwilę panowała cisza. Harry odniósł wrażenie, że uścisk stał się jeszcze silniejszy. Czuł niemal każdą kość szczupłego ciała mężczyzny. I ten zapach... wszędzie wokół, niemal przemocą wdzierający się do nozdrzy.
- Potter? - zapytał po chwili Severus, poruszając się i spoglądając w dół, na czuprynę czarnych, rozkopanych włosów. Harry wciąż miał zamknięte oczy i przyciskał policzek do jego piersi. I wtedy poczuł, jak coś zanurza mu się we włosach. Długie palce, które zaczęły łagodnie głaskać go po głowie. Zamruczał, nie potrafiąc powstrzymać dreszczu, który wywołał ten dotyk. Miał wrażenie, że nie czuł go od miesięcy, że już niemal zapomniał, jakie to przyjemne. Mężczyzna pochylił się i zanurzył we włosach Harry'ego również twarz, muskając miękkie kosmyki swoim zakrzywionym nosem oraz cienkimi wargami. Wziął głęboki oddech, wchłaniając w siebie zapach Harry'ego. Potem zrobił to jeszcze raz, i kolejny, za każdym razem coraz mocniej, jakby próbował przesiąknąć jego zapachem. W końcu wypuścił powietrze, łaskocząc gorącym oddechem głowę Harry'ego i przełykając ślinę. - Wierzysz mi? Wiesz, że to, co powiedziałem w klasie, nie jest prawdą?
Harry zagryzł wargę. Nie wiedział, co myśleć. Oczywiście, że zawsze w głębi serca wiedział... nie, wierzył, że to nie jest prawda. Ale tak łatwo było w nią uwierzyć, w świetle tego wszystkiego, co się działo wcześniej. Jednak wiedział, że od samego początku... to była tylko i wyłącznie jego prawda. Prawda, którą sobie wmawiał.
- Ja... nie wiem.
Słyszał, jak Severus nabiera tchu. I poczuł, jak zanurza wargi jeszcze głębiej w jego włosy, przyciskając je do skóry na czubku głowy. I jak wypowiada zachrypniętym, niskim głosem:
- Nie jesteś dla mnie nikim. - Zanim te słowa zdążyły w pełni dotrzeć do Harry'ego, Severus odsunął się odrobinę i powiedział znacznie głośniejszym i zdecydowanym głosem: - Słyszysz? Spójrz na mnie. - Harry mimowolnie podniósł głowę, spoglądając szeroko otwartymi oczami w te dwa jeziora płynnego żaru. Severus patrzył na niego tak... tak... jakby próbował pochłonąć go spojrzeniem. Jego oczy błyszczały i zanurzały się w nim, z tak wielką determinacją, iż miał wrażenie, jakby przebijały się wprost do serca.
W tym samym momencie Harry poczuł na twarzy delikatne dotknięcie chłodnych palców, przesuwających się ostrożnie po jego skórze, pieszczących policzek, nos, usta, w tak nieziemski sposób, jakby po bardzo wielu samotnych chwilach nareszcie mogły odtworzyć ślady swych dawnych wędrówek i tym razem chciały zapamiętać już na zawsze każde zagłębienie, każdy fragment drogi, którą podążały.
- Nie jesteś - powtórzył cicho Severus, łapiąc dłoń Harry'ego, przysuwając do swych ust i całując ją z taką czułością, jakby nie potrafił się powstrzymać przed dotykaniem, smakowaniem, wdychaniem aromatu Harry'ego, teraz, kiedy znowu mógł być tak blisko niego.
Harry myślał, że jeszcze chwila i osunie się na podłogę. Nie czuł niczego, oprócz gorąca i żaru otaczającego jego serce ciepłym kokonem. Wpatrywał się w tą poprzecinaną zmarszczkami twarz i... uświadomił sobie, że nic się nie zmieniło. Że przez cały czas kochał Severusa tak samo mocno, że jego miłość wcale nie zmalała, że kochał go tak bardzo, że aż brakowało mu tchu, że aż kręciło mu się w głowie. I tak strasznie za nim tęsknił. Za widokiem tych cienkich warg wędrujących po jego skórze, za widokiem tych czarnych brwi, zmarszczonych w skupieniu, kiedy Severus zatracał się w nim, tak jak wtedy, podczas świąt. Za tym ekstatycznym uczuciem wypełniającego go szczęścia. Nie potrafił już bez tego... bez niego żyć. Owszem, mógł istnieć, ale byłaby to tylko wegetacja.
- Powiedz to. - Odezwał się Severus pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem składanym na wewnętrznej stronie dłoni Harry'ego. - Powiedz, że mi wierzysz. - Uniósł powieki, zanurzając to odbierające zmysły, upojone spojrzenie w oczach Harry'ego.
Chłopak przełknął ślinę.
Czy mógł temu wierzyć? Czy mógł mu ponownie zaufać? Chciał to zrobić. Naprawdę chciał. Te dwa tygodnie były dla niego koszmarem. Koszmarem wypełnionym samotnością, cierpieniem i tęsknotą. Czuł się zagubiony, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nigdzie nie pasował. Teraz tutaj, kiedy czuł Severusa całym sobą, był kompletny. Wiedział, że tu, przy nim jest jego miejsce. Zupełnie jakby błądził w ciemności, szukając drogi, i wreszcie, po długim czasie, wrócił do... domu.
- Wierzę ci... - Poddał się. Nawet jeżeli miałby kiedyś tego pożałować, ta chwila była warta wszystkiego. Wszystkiego.
Na początku ostrożnie i trochę nieśmiało przesunął dłońmi wzdłuż boków Severusa, oplatając go w pasie swoimi ramionami. Ale w końcu pozwolił się porwać zalewającej jego zmysły fali tęsknoty i przylgnął do niego mocno, zachłannie wciskając się w to szczupłe ciało, pragnąc zagarnąć jak najwięcej, jak najwięcej Severusa, Severusa, który znowu był tutaj, przy nim, którego znowu mógł przytulać, którego znowu mógł dotykać...
Usłyszał nad sobą ciche westchnienie mężczyzny i, zatracając się już do końca, przeniósł dłonie wyżej, pragnąc dotknąć tych miękkich kosmyków, ponownie poczuć je między palcami. Wsunął obie dłonie we włosy mężczyzny, stając na palcach i jednocześnie sięgając wargami do miękkiego płatka ucha, ukrytego w gęstwinie ciemnych kosmyków. Usłyszał przesiąknięty przyjemnością jęk. Boże, nie myślał, że jeszcze kiedykolwiek go usłyszy! Nie myślał, że aż tak za nim tęsknił. Już sam ten jęk potrafił wywołać w nim eksplozję radości.
Przymknął na chwilę powieki i westchnął, szepcząc:
- Severusie...
Tęsknił za tym imieniem. Za sposobem, w jaki układało się na wargach, w jaki pieściło język, kiedy je wypowiadał...
- Powtórz to. - W głosie mężczyzny pojawiła się pewnego rodzaju zachłanność. Harry odsunął się i spojrzał w jego rozszerzone oczy. Wyglądał, jakby był gotów zrobić wszystko, byle tylko po raz kolejny usłyszeć swoje imię, wypowiedziane przez Harry'ego. Wpatrywał się w jego wargi tak, jakby próbował samym spojrzeniem zmusić je do ułożenia się w to słowo...
- Severusie - powtórzył i w tej samej chwili zobaczył, jak powieki mężczyzny przymykają się, po czym Severus pochylił się nagle i Harry poczuł gorące wargi przyciskające się do jego ucha i język muskający przestrzeń za nim, a później przesuwający się na szyję. Ręka Snape'a ponownie złapała dłoń Harry'ego, ściskając ją tak mocno, jakby teraz, kiedy w końcu mógł go trzymać, nie miał zamiaru go już wypuścić.
- Jeszcze raz. - To już nie była zachłanność, to było pragnienie tak silne, że Harry wyraźnie czuł drżenie ciała mężczyzny, które wzmagało się za każdym razem, kiedy wypowiadał jego imię.
- Severusie...
Snape wydał z siebie zduszony pomruk i przywarł wargami do brody i policzka Harry'ego, smakując jego skórę, liżąc ją i składając na niej napastliwe pocałunki.
- Severusie...
Mężczyzna przycisnął go do siebie jeszcze mocniej, wędrując wargami po jego nosie i czole. Sprawiał wrażenie zagłodzonego niemal na śmierć zwierzęcia, które nareszcie otrzymało pokarm, dzięki któremu może przeżyć następny dzień.
Harry, opleciony długim ramieniem, przylegał teraz do Snape'a całym ciałem i niemal się zachłysnął, kiedy poczuł twardą niczym skała, wbijającą mu się w brzuch erekcję mężczyzny.
Boże, to wszystko było takie... Kręciło mu się w głowie i jeszcze Snape... nie, dłoń Snape'a, która błądziła po jego plecach i boku, dotykając go, ugniatając jego skórę, wczepiając się w koszulę i wbijając w ciało.
- Ja... myślałem o tobie, kiedy cię nie było... - wyszeptał nagle Snape i gwałtownie wciągnął powietrze, jakby powiedział coś, czego nie zamierzał, ale co było zbyt silne, by pozostać niewypowiedziane.
Czy Snape...? Czy Snape właśnie wyznał... właśnie wyznał, że tęsknił za Harrym?
Harry poczuł łaskoczące ciepło zalewające całe jego ciało. Nie spodziewał się, że... że Severus... On naprawdę... Merlinie, to było takie niesamowite! Czyli jednak przez cały ten czas, przez cały ten cholerny czas...
- A ja o tobie - odparł cicho Harry, wtulając twarz w szorstką czerń materiału. Tak bardzo chciał mu powiedzieć o tej strasznej, samotnej, bezsennej nocy. O tym przerażeniu, które zaprowadziło go aż do Działu Ksiąg Zakazanych. O tych wszystkich okropnych chwilach, które przeżył w ciągu tych dwóch, najdłuższych tygodni swojego życia. - Dlaczego? - zapytał nagle, nie potrafiąc ukryć goryczy w swoim głosie. Czuł, jak dłoń Snape'a wślizguje mu się pod koszulę, dotykając nagiej skóry na plecach i przesuwając po niej paznokciami. Gorące wargi były teraz gdzieś na jego ramieniu, na przemian całując je i liżąc. - Dlaczego przyszedłeś dopiero teraz? Dlaczego kazałeś mi czekać? Dlaczego zostawiłeś mnie samego na tak długo? Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wszystkiego dwa tygodnie temu?
- To nie był odpowiedni czas - odparł cicho mężczyzna, pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem. Jego dłoń zawędrowała już na pośladki Harry'ego i przesunęła się do przodu, podrażniając wewnętrzną stronę ud. Każdy dotyk był niczym muśnięcie sypiącą iskrami różdżką i doprowadzał Harry'ego nad samą krawędź. Ale nie mógł... Musiał wiedzieć!
- Jak to nie był odpowiedni czas? - zapytał, z trudem wydobywając z siebie głos, ponieważ jedyne, na co miał ochotę, to jęczenie.
- Musiałem kilka spraw... - odparł niewyraźnie Severus, wpijając się wargami w szyję Harry'ego. - Cholera, nie mogę się skupić.
To było... zaskakujące wyznanie. Harry zamrugał i otworzył już usta, żeby odpowiedzieć, ale wtedy poczuł dłoń Snape'a, balansującą przez chwilę na jego brzuchu, a następnie przesuwającą się w dół i - o bogowie! - zaciskającą się mocno na jego kroczu! W ułamku sekundy zrobił się tak twardy, iż miał wrażenie, że zaraz przebije się przez spodnie. Przez szum w uszach dotarł do niego przepełniony ogniem szept:
- Pozwól mi.
I nie czekając na odpowiedź, Severus wsunął dłoń w spodnie i slipy Harry'ego, owijając chłodną dłoń wokół naprężonej erekcji.
O cholera!
Harry wyjęczał coś nieskładnego, pozwalając, by ciało przejęło kontrolę nad sytuacją i niemal zawisł na mężczyźnie, nie będąc w stanie ustać o własnych siłach. Nie, kiedy... szlagszlagszlag!
Severus poruszył dłonią. Jeden, jedyny raz, ale to wystarczyło, by Harry niemal zemdlał, kiedy poczuł wędrującą po jego penisie iskrę przyjemności, która przeniknęła przez skórę i trafiła prosto w podbrzusze. Pulsował tak bardzo, iż miał wrażenie, że zaraz wystrzeli. Nie był tak podniecony od... od... od czasu, kiedy Severus po raz ostatni go dotykał. To bezuczuciowe rozładowywanie napięcia, któremu czasami poddawał się po przebudzeniu, nie mogło się równać nawet w połowie... nawet w jednej nieskończonej temu... temu teraz! Tej dłoni, temu oddechowi na szyi i...
- Tak straszliwie cię pragnę... - wyszeptał Severus niskim, zachrypniętym głosem. Puścił dłoń Harry'go i dotknął jego podbródka, unosząc mu twarz i zanurzając swoje zamglone z pożądania spojrzenie w zielonych oczach: - Najchętniej wziąłbym cię tu i teraz...
Serce Harry'ego szarpnęło się boleśnie i na sekundę przestało bić.
- Więc zrób to - odparł cicho i kiedy tylko to powiedział, zobaczył gwałtowny rozbłysk w tych płonących jeziorach i w tej chwili wiedział, że oddałby temu mężczyźnie wszystko, absolutnie wszystko.
To, co się później wydarzyło, było jedynie smugą ognia. Severus poruszył dłonią, błyskawicznie wyciągając różdżkę i kierując ich w stronę leżącego na podłodze przed kominkiem dywanu i zanim Harry zdążył wziąć oddech, był już nagi, a jego ubrania zmaterializowały się obok, opadając wolno na podłogę. Severus odwrócił go tyłem do siebie, oplatając ramionami na wysokości klatki piersiowej i pokierował ich obu w dół, na dywan. Harry opadł na kolana i ręce, czując nakrywające go ciało mężczyzny i jego oddech na swoim karku. Szorstka szata drapała jego nagą skórę, ale to było takie przyjemne, znowu czuć ją wszędzie, przyciskającą się do wrażliwych ud, do wygiętych pleców... ale zanim jego zmysły zdążyły zarejestrować wszystkie doznania, na jego wejście naparł gorący, śliski czubek erekcji Severusa, płynnie przeciskając się przez pulsujący pragnieniem krąg mięśni i zanurzając w Harrym tak głęboko, iż po chwili jego pośladków dotknęły miękkie, gładkie jądra.
Harry usłyszał nad sobą długi, chrapliwy jęk, który zmieszał się z jego własnym jękiem. Oplatające go dłonie Snape'a niespodziewanie mocno zacisnęły się na jego skórze i poczuł, jak ten opanowany mężczyzna... drży. Severus przylgnął do niego jeszcze mocniej i położył mu głowę na karku, a jego włosy rozsypały się po plecach Harry'ego, delikatnie łaskocząc jego podrażnioną skórę. Teraz przykrywał go już całego, otaczał go, był nad nim i w nim, wszędzie.
I... o boże! To było wszystko, czego Harry pragnął... za czym tęsknił. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek...
Wszelkie myśli opuściły jednak jego umysł, kiedy Severus poruszył głową i zaczął składać wilgotne pocałunki na jego karku i jednocześnie bardzo powoli wysunął się z niego, tak jakby jakikolwiek gwałtowniejszy ruch, mógł doprowadzić go do niespodziewanego finału... Wysunął się niemal do samego końca i tak samo płynnie wszedł z powrotem. I jeszcze raz. I ponownie. Mruczał gardłowo, biorąc Harry'ego długimi, głębokimi pchnięciami, tak jakby chciał się nim nasycić, nasycić jego zapachem i gorącem. I przy kolejnym pchnięciu uderzył prosto... prosto w... w ten punkt, tam...
- Ooooooooch! - Harry dopiero po chwili zorientował się, że to on wydał z siebie ten jęk, ale zanim zdążył nabrać tchu, z jego ust wydobył się kolejny, jeszcze głośniejszy, ponieważ poczuł... poczuł chłodną, wilgotną dłoń mężczyzny owijającą się wokół jego penisa i zamykającą go w odbierającym zmysły uścisku.
- O bo-o-o-o-oooo-że... - zaskomlał, mając wrażenie, że zaraz dojdzie tylko i wyłącznie od tego dotyku. Jego erekcja pulsowała boleśnie, zamknięta w gorącym, ciasnym tunelu poznaczonych odciskami palców, które przesunęły się wzdłuż nabiegłego krwią trzonu i musnęły główkę, a w tym samym czasie rozgrzany penis Severusa wysunął się z niego po raz kolejny i gładko wszedł z powrotem, tym razem szybciej, zachłanniej, jakby mężczyzna nie był już w stanie nad tym panować. Dłoń przesunęła się w dół, ścisnęła jądra i Harry gwałtownie szarpnął głową, kiedy przez jego żyły popłynęły iskry. Już nie mógł dłużej... cały pulsował... Miał wrażenie, jakby coś próbowało się z niego wyrwać, eksplodować.
Severus wysunął się z niego. I pchnął. Gorące wargi przyssały się do karku, a dłoń gwałtownie przesunęła się na sam czubek erekcji, wyciskając z niej wszystko i Harry doszedł przy akompaniamencie własnego krzyku i wibrującego wokół pomruku Severusa. Dochodził i dochodził. I miał wrażenie, że to ekstatyczne upojenie nigdy się nie skończy, że wszystkie mięśnie jego ciała spłoną w ogniu, a skóra rozpuści się. Czuł osiadające na brodzie kropelki spermy i płynną erupcję w lędźwiach i nigdy, przenigdy nie spodziewał się, że orgazm może trwać tak długo...
Zaciskające się na karku zęby sprowadziły go na ziemię w tej samej chwili, w której Severus gwałtownym pchnięciem zakończył swoją udrękę i z jego ust wyrwał się cichy, zabłąkany jęk:
- Potter...
Przykrywające Harry'ego ciało naprężyło się i Snape wystrzelił w nim, zraszając jego wnętrze gorącą spermą, której wydawało się być zdecydowanie więcej niż zazwyczaj, jakby od bardzo dawna nie miała żadnego ujścia. Severus podrygiwał w rytmie wytrysków, wydając z siebie głębokie pomruki i wbijając wargi oraz zęby w kark Harry'ego. I trwało to niemal całą wieczność, dopóki nie znieruchomiał i nie zamilkł, a w powietrzu pozostały tylko dwa głośne, nierówne oddechy.
Serce dudniło Harry'emu w piersi, mięśnie drżały od zbyt nagłego i zbyt intensywnego wysiłku, a ostatnie fale orgazmu przepływały rytmicznie przez jego ciało, ale jedyne, o czym potrafił teraz myśleć, było to, jak bardzo czuje się szczęśliwy i spełniony. Jakby po raz pierwszy od dwóch tygodni zaczerpnął powietrza do płuc, chociaż był to najkrótszy i najszybszy seks, jakiego doświadczył. Najwyraźniej obaj byli zbyt... zbyt stęsknieni i wystarczyło zaledwie kilka pchnięć, jeden dotyk, by...
Czuł na sobie ciężar Severusa, czuł jego zapach, teraz jeszcze intensywniejszy, zaprawiony aromatem potu i seksu, czuł jego przyspieszony oddech na swojej skórze, dotyk jego włosów, rozrzuconych na plecach, muskających kark, ramiona i łopatki, czarną, obszerną szatę, ocierającą się o jego ciało oraz pelerynę, opadającą po bokach aż do podłogi. Mógł przesunąć rękę i jej dotknąć. I tak zrobił. Złapał skrawek peleryny i przycisnął ją do nosa i policzka, wciągając głęboko w płuca jej aromat i pocierając o nią twarzą. Tak, była szorstka, ale było w niej również coś delikatnego, coś, co sprawiało, że miał ochotę owinąć się nią cały i nigdy jej nie opuścić. Przywodziła na myśl pajęczą sieć, którą ofiara z największą przyjemnością sama się oplatała.
To była właśnie ta siła. Ta siła, którą posiadał Severus. I Harry nie potrafił się jej oprzeć, niezależnie od tego, jak bardzo próbował. Był jak ćma, przyciągana przez płomień, nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że może się boleśnie sparzyć. A kiedy próbował uciekać, odkrywał, że droga prowadzi go tylko z powrotem. Wystarczył jeden dotyk, jeden szept tego mężczyzny, by się poddał, by ponownie pozwolił obedrzeć się z dumy. Wystarczyło jedno spojrzenie tych głębokich oczu, by jego serce opadło na kolana. I nie potrafił z tym walczyć, nie potrafił się uwolnić. Szarpanie się doprowadzało jedynie do tego, że pajęczyna oplątywała go jeszcze bardziej. Zakleszczony w jej więzach, uwiedziony jej ciepłem i groźnym pięknem, mógł jedynie bezbronnie przyglądać się temu, co zrobiła z nim miłość.
Zawsze dawał się ponieść emocjom, zawsze bez zastanowienia pozwalał się im prowadzić, rzucając się w wir niebezpieczeństwa. Tym razem skoczył w wir, z którego nie było wyjścia i który był znacznie niebezpieczniejszy niż jakikolwiek inny.
Severus poruszył się i powoli uniósł, zsuwając się z Harry'ego. Chłopak nabrał powietrza i ostrożnie się odwrócił, siadając na podłodze i spoglądając na klęczącego za sobą mężczyznę. Musnął wzrokiem twarz oraz oczy Severusa, wciąż tlące się pożarem, który jeszcze niedawno w nich szalał, a następnie skierował spojrzenie niżej, ku miejscu, które przyciągało jego wzrok niczym potężny magnes. Ku rozchylonym szatom Snape'a. Gruby, zaczerwieniony penis, leżący na udzie Severusa był wilgotny i zmęczony. Na tle czarnej plamy otaczających go szat i krótkich, bardzo ciemnych włosków wyglądał jeszcze masywniej, niż Harry go zapamiętał. Widział nawet dwa owalne, wiszące pod nim jądra, które sprawiały wrażenie całkowicie wyciśniętych. Od dołu pokrywały je ciemne włoski, ale Harry doskonale pamiętał, jak gładkie i miękkie były w dotyku.
Tęsknił za tym widokiem, tęsknił za ugniataniem ich w dłoni, za przesuwaniem ręką po pulsującym, pokrytym misterną siatką żył trzonie, tęsknił za cierpkim smakiem rozgrzanej, naciągniętej na czubku penisa skóry, za zlizywaniem spływających po nim białych kropel... I najwidoczniej wszystkie te uczucia, łącznie z bezwstydnym zachwytem, zbyt wyraźnie odmalowały się na jego twarzy, ponieważ po chwili usłyszał odchrząknięcie i Severus poruszył się, biorąc penisa w dłoń i wsuwając go w spodnie.
Harry zamrugał, spoglądając na mężczyznę z oburzeniem, jakby właśnie przerwano mu w połowie oglądanie niezwykle wciągającego spektaklu.
- Ej, właśnie próbowałem się... napatrzeć - mruknął niepocieszony, ale kiedy spojrzał na twarz Severusa i zobaczył dziwnie zaczerwienione policzki mężczyzny, niemal połknął własny język.
Czyżby Severus...? Czyżby on...? Nie, to było zbyt przerażające, by chociaż o tym pomyśleć.
- Potter, nie jestem typem okazu, który możesz sobie podziwiać jak na wystawie - odparł Snape, podnosząc się i wygładzając swoje szaty.
- Wiem - odparł Harry, odchylając się do tyłu i podpierając rękami. - Jesteś typem, który sam woli podziwiać, prawda? - Po tych słowach rozchylił nogi i zerknął w górę, marszcząc wyzywająco brwi.
Severus spojrzał na niego przeszywającym wzrokiem, a jego oczy przesunęły się leniwie po ciele Harry'ego i utkwiły w najbardziej strategicznym punkcie.
Och, Merlinie, już samo to spojrzenie potrafiło sprawić, że Harry odczuwał łaskotanie w podbrzuszu!
- Brakowało mi tego - wyrwało mu się nagle. - Brakowało mi tego uczucia... kiedy jesteś we mnie.
W oczach Severusa coś się poruszyło. Zerknął jeszcze raz na twarz Harry'ego, po czym przerwał kontakt wzrokowy, odwrócił się i sięgnął po leżące na podłodze ubrania Harry'ego.
- A mnie brakowało twojego bezsensownego paplania - parsknął ironicznie, ciskając w Harry'ego jego rzeczami. - Ubieraj się, ty bezwstydny dzieciaku!
Harry skrzywił się nieznacznie, ale wykonał polecenie i kiedy skończył zapinać koszulę, zobaczył wyciągniętą ku niemu bladą dłoń. Złapał ją i pozwolił Severusowi postawić się na nogi. Ale mężczyzna nie puścił go. Mocno ściskając jego rękę, poprowadził go do fotela i usiadł na nim, przyciągając Harry'ego do siebie i sadzając na swoich kolanach.
Znowu było tak jak kiedyś. I świadomość tego sprawiła, że Harry poczuł w swoim żołądku przyjemny, ciepły uścisk.
Severus rozejrzał się po pokoju z udawaną zadumą.
- Ta komnata wydaje się znajoma...
Harry zarumienił się, a wtedy na wargach mężczyzny pojawił się ten cudowny, krzywy uśmieszek. Coś wewnątrz Harry'ego rozgrzało się, promieniując blaskiem i jego usta, po raz pierwszy od niewiarygodnie długiego czasu, rozciągnęły się w uśmiechu. Severus wpatrywał się teraz w niego w tak niesamowity sposób, jakby pragnął spić ten widok z jego twarzy. Harry, nieco zażenowany, spuścił głowę i poruszył palcami, wciąż znajdującymi się w uścisku dłoni Snape'a.
- To już tak wyglądało, kiedy tu wszedłem. Nie mogłem tego zmienić. - Podniósł głowę i spojrzał w twarz przypatrującego mu się Severusa. - Na początku to wcale nie było przyjemne. Przychodzić tu i widzieć... to wszystko. - Machnął ręką w nieokreślonym kierunku, wskazując na otaczające ich ściany i meble. - Ale potem się przyzwyczaiłem. Wszystko jest tak samo... z wyjątkiem butelek w barku. - Severus uniósł brew. - No... są puste - dodał Harry.
Mężczyzna przeszył go dziwnym spojrzeniem.
- Czy mam rozumieć, że chciałeś się upić?
- Tylko trochę! Żeby zapomnieć. - Harry ponownie spuścił wzrok. - Ale najwyraźniej nie wszystko da się tu odtworzyć.
- Gdyby tak było, to każdy uczeń mógłby sobie wymarzyć pokój pełen alkoholu i przychodzić tu codziennie, żeby go pić - powiedział Snape zmęczonym głosem.
Harry zmarszczył brwi.
- Nie pomyślałem o tym.
Severus zacisnął wargi. Harry zerknął na niego i uśmiechnął się. Było coś niesłychanie urzekającego w Severusie powstrzymującym się od rzucenia złośliwym komentarzem.
Ponownie spojrzał na ich splecione dłonie.
Wciąż ciężko mu było uwierzyć w to, że Snape znowu tutaj był. Że znowu mógł go dotykać, że znowu mógł siedzieć na jego kolanach. Przez chwilę przypatrywał się dłoni mężczyzny. Widział wyraźnie zarysowane, bladofioletowe żyły, skóra na wierzchu ręki była szorstka i wysuszona, a kostki długich i szczupłych niczym pajęcze nogi palców wynurzały się z niej, wyglądając jak wyrastające nagle na środku pustyni wydmy. Te palce były teraz splecione z jego palcami. Mniejszymi i gładszymi, wciąż jeszcze delikatnie opalonymi.
Powoli uniósł ich splecione ręce i przyciągnął do swojej twarzy. Zamknął oczy i potarł policzkiem o tę szorstką skórę na wierzchu dłoni Severusa. A później pocałował ją z czułością. Może i była szorstka, ale należała do niego, tylko do niego. Była idealna.
- Tęskniłem za nami - wyszeptał po chwili i zerknął w bok na mężczyznę. Severus wpatrywał się w niego z dziwnym oszołomieniem na twarzy. - Wiesz, byłoby mi łatwiej, gdyby cię... gdybyś ty... gdybyś nie chodził za mną jak cień - kontynuował Harry. - Dlaczego to robiłeś? Co chciałeś osiągnąć?
Oczy Severusa zamigotały.
- Nie mogłem pozwolić, żebyś o mnie zapomniał.
Harry przewrócił oczami.
Jakby to w ogóle było możliwe...
- Nie żartuj sobie ze mnie - odpowiedział, odsuwając dłoń od twarzy i spoglądając na Severusa z udawanym oburzeniem. - Robiłeś to specjalnie. To było takie... takie wyrachowane. Nie mogłem się na niczym skupić.
- Wiem. - Severus wydawał się perfidnie z siebie zadowolony. Kiedy Harry zmarszczył buntowniczo brwi, dodał: - Cóż, zdaję sobie sprawę z tego, że było to trochę nieczyste zagranie, ale było ono konieczne. Czasami zachowujesz się jak dzikie zwierzę, które najpierw trzeba nieco oswoić i przyzwyczaić do swojej obecności i dopiero później można je pogłaskać.
Harry wziął głęboki oddech. Co to miało niby być za porównanie? Niech Snape się cieszy, że to zwierzę nie odgryzło mu ręki!
- Och, a ty za to jesteś mistrzem w unikaniu oswojenia - wypalił zadziornie.
- Przynajmniej nie pozwalam założyć sobie smyczy.
- Ale pozwoliłeś założyć kaganiec.
Snape zacisnął usta. Harry uśmiechnął się. To chyba oznaczało remis. Ha, był w tym coraz lepszy!
- Nie musisz się tego wstydzić, Severusie... - powiedział Harry, przypominając sobie wcześniejsze słowa Snape'a i uśmiechając się bezczelnie. - Nie musisz się tego wypierać.
- Potter... - W głosie mężczyzny pojawiła się ostrzegawcza nuta. - Nie minęło nawet pół godziny, a ty już zaczynasz mnie irytować.
Harry machnął ręką.
- Ach, ty irytujesz mnie odkąd tylko tu wszedłeś. Nie mówiłem ci o tym, bo nie chciałem robić ci przykrości. Ale skoro już o tym wspomniałeś...
- Bezczelny jak zawsze - mruknął Severus, spoglądając na niego kwaśno.
Harry nie potrafił już wytrzymać. Wyszczerzył się i parsknął śmiechem. Merlinie, jak straszliwie tęsknił za tym przekomarzaniem się. I najwyraźniej Severus także, ponieważ kąciki jego ust zaczęły drżeć.
Harry przymknął powieki, czując przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się po jego ciele. Wiedział, co to było...
W tej samej chwili Severus poruszył się i Harry poczuł, jak wkłada mu coś w dłoń, a następnie zaciska swoją rękę na jego. Otworzył oczy i spojrzał w dół, zaskoczony tym nagłym gestem. Zerknął na twarz mężczyzny, ale nie potrafił nic z niej wyczytać. Następnie ponownie spojrzał w dół. W jego ręce tkwiło coś małego, gładkiego i dosyć ciężkiego. Coś jakby...
Serce zabiło mu mocniej w tej samej chwili, w której Severus zabrał swoją rękę i Harry ujrzał... zielony kamień.
Jego oczy rozszerzyły się. Wpatrywał się w swoją dłoń i leżący na niej kamień z takim niedowierzaniem, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
Severus mu go oddał. Chciał, aby Harry znowu go miał.
Zacisnął palce wokół kamienia, a następnie błyskawicznie schował go do kieszeni i rzucił się do przodu, oplatając ramionami szyję mężczyzny i wtulając twarz w jego obojczyk. Wziął głęboki oddech, wchłaniając aromat Severusa i przesunął twarz wyżej, całując jego szyję. Wycałował drogę od obojczyka aż do brody, słysząc nad sobą ciche pomrukiwania mężczyzny, któremu najwyraźniej przypadły te zabiegi do gustu. Przesunął twarz jeszcze wyżej i pocałował go w policzek, mocno przyciskając wargi do szorstkiej skóry, a następnie zaczął ocierać się o nią własnym policzkiem, czując kłujące włoski niewidocznego zarostu.
Och tak, to było to. Zapach, smak i dotyk. Wszystkie zmysły wypełnione tylko i wyłącznie Severusem. Czy mogło być coś wspanialszego?
- Twój zapach jest zniewalający - wyszeptał, przesuwając nosem po twarzy mężczyzny, w bok do ucha, a później w dół, aż do zagłębienia szyi, w której ponownie ukrył twarz. Nie potrzebował już niczego więcej. Chciałby po prostu tak siedzieć, przytulony do niego i nigdy więcej go nie puścić.
Po jakimś czasie, który wydawał się Harry'emu zdecydowanie zbyt krótki, Severus odchrząknął i odezwał się wyjątkowo poważnym tonem:
- Wiesz, że Dumbledore opowiedział mi o twoim śnie? - Harry zamarł, ale po chwili wahania, przytaknął niechętnie. - I wiesz, że obaj wiemy, że nie powiedziałeś dyrektorowi wszystkiego? - Harry zagryzł wargę i ponownie przytaknął, odsuwając się od mężczyzny ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w dywan.
- Nie chciałem mu mówić o... pewnych rzeczach. Nie mogłem. Musiałem skłamać.
- Co takiego przed nim ukryłeś? - W głosie Severusa pojawił się lekki nacisk. - Czego mu nie powiedziałeś? Co w tym śnie było takiego, co skłoniło cię aż do sięgnięcia po Czarną Magię? - Harry spojrzał na niego, marszcząc brwi. - Tak, wiem, że potajemnie uczyłeś się w bibliotece Czarnej Magii - kontynuował mężczyzna. - Chciałbym po prostu wiedzieć, jaki był tego powód.
Harry milczał przez chwilę. Severus przyglądał mu się wnikliwie, niemal świdrując go wzrokiem.
- Ja... nie wiem, czy chciałbyś wiedzieć - odparł w końcu Harry. Kiedy Snape już otwierał usta, aby odpowiedzieć na to, zapewne idiotyczne w jego mniemaniu stwierdzenie, Gryfon go ubiegł: - Nie wiem, czy powinieneś wiedzieć. To... nie jest coś, o czym chciałoby się wiedzieć.
- Zapewniam cię, że niezależnie od tego, jak przerażające ci się to wydało, możesz mi powiedzieć - rzekł Snape, ostrożnie dobierając słowa.
Harry westchnął ciężko.
Chciał o tym komuś powiedzieć. Naprawdę chciał. A czyż Severus nie był... najodpowiedniejszą osobą?
- Ja... śniło mi się, że byłem torturowany przez Voldemorta i Śmierciożerców. Jakimiś okrutnymi klątwami, które... które roztapiały moją skórę, odrywały ją od mięśni. - Wyraz twarzy Severusa nie zmienił się nawet odrobinę. Wpatrywał się w Harry'ego z uwagą, marszcząc brwi i czekając. - Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to... że byłeś tam ze mną. Że ciebie też torturowali. - Teraz! Widział wyraźnie! Dziwny rozbłysk w oczach Snape'a. Drżący. - I ja... nie mogłem dopuścić, żeby.. Bałem się, że to może być wizja, że mogą ci coś zrobić, że to może wydarzyć się naprawdę. - Harry przerwał i przełknął ślinę, czując nagłą suchość w gardle, kiedy przed jego oczami pojawiła się wizja ze snu. Wizja czarnych, gasnących oczu.
- Więc poszedłeś do Działu Ksiąg Zakazanych, ponieważ stwierdziłeś, że tylko tam nauczysz się czegoś, co nie pozwoli ci do tego dopuścić - dokończył Severus.
- Tak - wymamrotał cicho Harry. - Było mi tak ciężko. Byłem sam, nie miałem się do kogo zwrócić. To była chyba najgorsza noc, jaką przeżyłem. Ciągle to widziałem. Nie mogłem tego znieść. - Zawahał się. Nie wiedział, jak dużo może powiedzieć Severusowi. Z każdym słowem, zmarszczka pomiędzy ciemnymi brwiami pogłębiała się. Ale komu innemu miałby o tym powiedzieć? - Przeczytałem kilka książek i raz nawet spróbowałem rzucić jakąś klątwę.. ale nic mi z tego nie wyszło.
- I spróbowałeś po raz ostatni - przerwał mu ostro Snape. - Nie pójdziesz tam więcej. Nie dotkniesz już żadnej książki poświęconej Czarnej Magii.
Harry zacisnął usta.
- Wiem, że to ty zablokowałeś mi dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych. Ta twoja bariera wcale nie była miła...
Snape uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Zapewniam cię, że następna będzie jeszcze gorsza.
To nie było sprawiedliwe. Wszyscy byli przeciwko niemu. Nawet Severus.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę uczyć się tego, co uważam za najlepsze dla siebie? Nikt w tej szkole nie chce mnie niczego nauczyć, a kiedy sam próbuję, to wszyscy mi to uniemożliwiają.
- Potter, czy ty naprawdę nie rozumiesz, z jak mrocznymi siłami próbujesz igrać? To nie są zaklęcia domowe ani głupie dowcipy, które możesz rzucać sobie ot tak, dla rozrywki. Każde z nich wyszarpuje z ciebie kawałek duszy. Kawałek człowieczeństwa. Tak, dają ci poczucie siły, poczucie władzy, ale tylko przez chwilę. Na tyle jednak długą, by się od tego uzależnić. A kiedy już raz zaczniesz je rzucać, nigdy nie przestaniesz. Są jak nałóg. Niszczą ciebie i wszystko wokół, wszystko, co znasz. Myślisz, że jakikolwiek Śmierciożerca zachowywał się tak bestialsko od samego początku? Myślisz, że od początku, bez mrugnięcia okiem, palił, obdzierał ze skóry i stosował najbrutalniejsze tortury? Do tego wszystkiego doprowadziła ich Czarna Magia, którą ty tak bezmyślnie chciałeś wpuścić do swojej duszy, chciałeś pozwolić jej zapuścić w niej korzenie. I teraz pytasz, dlaczego ci na to nie pozwoliłem?
Harry wpatrywał się w Severusa z mieszaniną niedowierzania i przerażenia. Brwi mężczyzny były ściągnięte, usta zaciśnięte w bladą linię, a na policzkach pojawił się niewyraźny odcień gniewu i wzburzenia.
- Ale ten sen... - zaczął niepewnie Harry.
- Jeżeli chodzi o sen, to nie chcę, żebyś dalej zawracał sobie nim głowę. Nic takiego się nie wydarzy, zapewniam cię - odparł niezwykle zdecydowanym, pewnym siebie głosem. Harry'ego dziwiła trochę ta pewność.
- Skąd możesz wiedzieć? - zapytał. - Nie widziałeś tego. Nie wiesz, jakie to było realne...
- Ale wiem, jak odróżnić projekcję zastraszonego umysłu od wizji sprowadzanych przez Czarnego Pana. Musisz mi zaufać. - Coś w spojrzeniu mężczyzny zmieniło się. Harry zmarszczył brwi. W końcu Snape był Mistrzem Oklumencji. Znał się na tym. Harry nie miał powodu, by mu nie ufać.
- Dobrze - odparł cicho, wykrzywiając wargi w niewyraźnym uśmiechu.
Zapadła cisza. Snape przypatrywał mu się uważnie, jakby się nad czymś zastanawiał, i to bardzo głęboko. Ale w końcu poruszył się i spuścił głowę, wbijając spojrzenie w jeden z guzików znajdujących się na koszuli Harry'ego.
- Wydaje mi się, że powinniśmy na trochę wyrwać się z tego zamku. Co powiesz na małą wyprawę do Hogsmeade? Jutro wieczorem?
Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
- Do Hogsmeade? Chcesz iść ze mną do Hogsmeade? - zapytał osłupiały.
Snape przeniósł spojrzenie na podłokietnik fotela.
- Powinniśmy oderwać się od tego wszystkiego. Dobrze nam zrobi spędzenie trochę czasu poza szkołą, poza jej murami. Takie chwilowe odetchnięcie, by wszystko wróciło do normy.
Harry wpatrywał się w niego z oszołomieniem.
Do... do Hogsmeade? Severus zapraszał go do Hogsmeade? Przecież do Hogsmeade zawsze chodziło się na randki! Czyżby Severus właśnie zaprosił go na... na...? O cholera!
- Ja... To znaczy jasne, że pójdę z tobą do Hogsmeade. Chętnie. Nie ma sprawy - wymamrotał, czując szaleńcze bicie własnego serca. Może Snape chciał mu tą ran... tym wyjściem wynagrodzić te dwa tygodnie?
Snape oderwał wzrok od podłokietnika i przeniósł go na dywan. Harry miał dziwne wrażenie, że mężczyzna unika kontaktu wzrokowego.
- Mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę z tego, że nikt nie może o tym wiedzieć? Nie możesz nikomu, absolutnie nikomu powiedzieć. I musisz być bardzo ostrożny. Nikt nie może cię zobaczyć.
Harry'ego dziwiły te instrukcje. O co Severusowi chodziło? Przecież zawsze był ostrożny. Nikt nigdy nie odkrył, gdzie znika wieczorami.
- W porządku - odpowiedział.
Snape zerknął w bok, na płonący w kominku ogień. Wciąż nie chciał spojrzeć Harry'emu w oczy.
- Doskonale. W takim razie przyjdziesz do mnie wieczorem, po kolacji. A później... udamy się tam razem.
- Dobrze. - Harry nie potrafił ukryć uśmiechu. Naprawdę pójdzie ze Snape'em do Hogsmeade! To było niewiarygodne! - Co będziemy robić? - zapytał z zapałem.
- Dowiesz się jutro - odparł Severus, nie odrywając spojrzenia od płomieni.
Harry zmarszczył brwi. To wszystko było bardzo tajemnicze. A przez to również niewiarygodnie... ekscytujące.
- Szykujesz dla mnie jakaś niespodziankę? - zapytał, uśmiechając się zadziornie.
Severus drgnął i zacisnął usta. Nie odpowiedział, a jedynie skinął lekko głową.
Dziwne. Wcale nie wyglądał na zadowolonego.
Po chwili jednak odwrócił głowę i spojrzał prosto na Harry'ego. Jego twarz była opanowana i nieporuszona, a oczy wydawały się być pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
Ale Harry był zbyt uradowany, by się nad tym głębiej zastanawiać. Rozpierało go szczęście.
Wprost nie mógł doczekać się jutrzejszego dnia. Jutro... pójdzie z Severusem do Hogsmeade! Miał przeczucie, że to będzie najcudowniejszy dzień jego życia!
54. Desiderium Intimum
Touch my tears with your lips
Touch my world with your fingertips*
Harry wszedł do słabo oświetlonej kilkoma tylko świecami oraz kominkiem komnaty. Severus siedział w fotelu z nogą założoną na nogę i szklanką whisky w ręku.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział Harry, uśmiechając się. Na oparciu fotela zauważył długi czarny płaszcz i rękawiczki bez palców w tym samym kolorze.
- Ktoś cię widział? - zapytał szybko Snape, wbijając w Harry'ego badawcze spojrzenie.
- Ee... Nie, chyba nie - odparł Harry, dziwiąc się temu nagłemu pytaniu.
- Chyba?
- Nie, na pewno nie. Przecież zawsze jestem ostrożny. - Harry przewrócił oczami. Doprawdy, co ten Severus sobie myśli? Że to jego pierwszy potajemny wypad?
- Co powiedziałeś przyjaciołom? - Snape najwyraźniej postanowił kontynuować przesłuchanie.
- Że spędzę wieczór w Pokoju Życzeń - odparł trochę niepewnie Harry. - Na wszelki wypadek powiedziałem też Ronowi, że mogę nie wrócić na noc, żeby się nie martwił, gdybyśmy... no, tak sobie pomyślałem, że lepiej się zabezpieczyć.
Mężczyzna prychnął. Najwyraźniej odpowiedź Harry'ego nie przypadła mu do gustu.
Chłopak zmarszczył brwi. W zachowaniu Severusa było coś dziwnego. Jakaś... - zerknął na kołyszącą się rytmicznie stopę mężczyzny - ...nerwowość.
No cóż, Severus miewał swoje humory. Może to po prostu jeden z nich.
- Pójdziemy już? - zapytał Harry, wzdychając. W swetrze i kurtce zaczynało mu się robić gorąco.
- Później. Na razie rozbierz się i usiądź - powiedział Snape, wskazując fotel naprzeciwko siebie. - Mamy jeszcze trochę czasu.
Harry wzruszył ramionami i zdjął kurtkę, a później ściągnął przez głowę sweter i odłożył je na oparcie fotela razem z peleryną. Usiadł i wbił wyczekujące spojrzenie w mężczyznę. Snape najwyraźniej do czegoś zmierzał, a Harry był bardzo ciekaw, co to takiego.
- Może się czegoś napijesz? - zapytał nagle Severus, zatrzymując spojrzenie na stoliku pomiędzy nimi.
Harry spochmurniał. Przez chwilę miał niejasne przeczucie, że Snape kazał mu usiąść, bo zamierzał coś wyznać... a on mu proponuje drinka! Świetnie.
- Ee... może tego słodkiego wina, które piłem ostatnio? Takie jasnoróżowe, nie pamiętam nazwy... Chyba Av...
- Nie - przerwał mu nagle Snape. Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem. Dłoń mężczyzny zaciskała się wokół szklanki z dziwną intensywnością, a palec wskazujący bez przerwy stukał nierytmicznie o naczynie. - Nie dostaniesz alkoholu. Ale możesz napić się herbaty.
Harry rozszerzył oczy.
- He... herbaty? - Co to miało niby być? Od kiedy Severus postanowił zachowywać się jak na nauczyciela przystało? - No dobrze. Niech będzie - wydukał, kompletnie zaskoczony odmową.
Aż podskoczył, kiedy Severus z głośnym hukiem odstawił szklankę, błyskawicznie podniósł się z fotela i ruszył w stronę barku pod ścianą. Harry zerknął na whisky, która przy tym gwałtownym ruchu rozlała się po stoliku.
Snape swoim zachowaniem przypominał mu Hermionę przed jakimś niezwykle trudnym i ważnym egzaminem. Też wszystko wtedy rozlewała i czasami można było odnieść wrażenie, że albo eksploduje od środka, albo coś rozbije, żeby się wyładować. Ale czym się tak denerwował? Ich... hmm... randką? Może Severus był zły, że go na nią zaprosił? Może, kiedy mu ją proponował, kierował się impulsem, a później przemyślał sobie wszystko i stwierdził, że wcale nie chce z nim pójść, ale teraz nie może się już wycofać?
- Wiesz... - odezwał się cicho, wpatrując się w plecy przygotowującego herbatę Severusa. - Jeżeli nie masz ochoty... to wcale nie musimy iść do Hogsmeade. Możemy zostać tutaj i... coś porobić.
Wydawało mu się, że mężczyzna zastygł na moment, jakby zaskoczony tą propozycją.
- Co każe ci sądzić, że nie mam ochoty? - zapytał ostro.
- No...
- To ja zaproponowałem wyjście do Hogsmeade, więc dlaczego uważasz, że nagle zmieniłem zdanie?
- Ale ja nie...
- Najpierw się napijemy. Sądziłem, że będziesz miał ochotę spędzić ze mną trochę czasu, zanim...
- Jasne, że mam! - Merlinie! Czasami rozmowa ze Snape'em przypominała taniec na linie nad basenem pełnym druzgotków.
- Znakomicie - powiedział Snape, odwracając się do Harry'ego z filiżanką herbaty. Powoli podszedł z nią do stolika. - Ponieważ mam dla ciebie coś, co jest znacznie lepsze niż alkohol. - Postawił herbatę przed Harrym, usiadł na skraju swojego fotela i sięgnął do kieszeni szaty, by wyjąć z niej małą, czarną buteleczkę. Harry przyjrzał jej się ze zmarszczonymi brwiami.
- Co to jest? - zapytał, podczas gdy Severus odkorkował ją kciukiem.
- Moja niespodzianka - odparł cicho mężczyzna, zawieszając dłoń trzymającą fiolkę dziesięć centymetrów nad filiżanką. Nie patrzył na Harry'ego. Wzrok miał skierowany tylko i wyłącznie w smukłą szyjkę butelki. - Coś, bez wypicia czego nie możesz udać się do Hogsmeade.
Harry spojrzał na skupioną twarz Severusa. Była teraz całkowicie opanowana. Nie widział na niej ani śladu wcześniejszego zdenerwowania. Jedynie w ciemnych oczach coś się poruszało. Ale kiedy próbował się temu przyjrzeć, zamieniało się w odbicie padających z kominka płomieni. Wiedział jednak, że coś tam jest. Coś bardzo niespokojnego. Coś, co sprawiało, że jego magiczne zmysły krzyczały i próbowały się odsunąć.
- Ale... co to takiego? Jakiś... eliksir ochronny? - zapytał, niepewnie przyglądając się czarnej fiolce.
- Już mówiłem. Coś, bez wypicia czego nie możesz udać się do Hogsmeade. - Głos, który wydobył się z ust Snape'a, wydawał się dochodzić z bardzo, bardzo daleka. Mężczyzna oblizał wargi, podniósł wzrok i skierował oczy prosto na Harry'ego. - Musisz mi zaufać.
Harry znał te oczy. Widział w nich tak wiele przez te wszystkie miesiące. Pogardę, strach, pożądanie, a nawet... czułość. Znał ich głębię, kształt, wszystkie odcienie i barwy, które mogły przybrać, wiedział, jak bardzo i jak szybko potrafiły się zmieniać, umiał odczytywać z nich to, czego nie ukazywała żadna inna cząstka Severusa. Ufał im. A skoro ufał im, ufał również Severusowi.
Skinął głową i patrzył, jak dłoń mężczyzny przechyla buteleczkę i wylewa całą jej zawartość do filiżanki. Z tego, co Harry zdążył zauważyć, eliksir miał ciemnozielony kolor. Szybko rozpłynął się w ciemnobrązowej herbacie, nie pozostawiając po sobie śladu.
Nie, to musiały być tylko jakieś głupie, irracjonalne... obawy. Snape mógłby wlać mu eliksir potajemnie, ale tego nie zrobił. Chciał, żeby Harry o nim wiedział. Chciał, żeby się zgodził i wypił go z własnej woli. W takim razie nie mogło to być nic... to znaczy, wcale nie uważał, że to mogłoby być czymś... ale... nieważne! Najważniejsze, że Snape zachował się uczciwie. Harry nie mógłby mu nie zaufać.
Uśmiechnął się lekko, ale Severus już na niego nie patrzył. Schował fiolkę do kieszeni szaty i wziął swoją szklankę z whisky. Harry westchnął i odchylił się w fotelu, wbijając wzrok w mężczyznę.
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął trochę niepewnie. Chciał mu to wyznać. Gnębiło go to przez całą noc. - Wczoraj, kiedy wróciłem do dormitorium i położyłem się do łóżka... przyszła mi do głowy taka idiotyczna myśl. - Zaciął się. Severus zerknął na niego znad brzegu szklanki, unosząc brwi. - Pomyślałem, że skoro byłem w Pokoju Życzeń, to wszystko, co się wydarzyło, było tylko... moim życzeniem. Iluzją. Że to się nie stało naprawdę. Wiem, że to głupie... - dodał, widząc marszczące się czoło mężczyzny. - Ale tak strasznie chciałem, byś wrócił, że przez jakiś czas wydawało mi się, że wszystko to sobie wymyśliłem. Jednak potem... sięgnąłem do kieszeni i znalazłem kamień. I już wiedziałem, że to było prawdziwe. Że ty byłeś prawdziwy. I że naprawdę wróciłeś. - Uśmiechnął się promiennie, nie potrafiąc powstrzymać radości w swoim głosie.
Severus przymknął oczy. Jednym szybkim ruchem przechylił szklankę i wypił całą jej zawartość, a następnie odstawił ją z trzaskiem na blat i nie patrząc na Harry'ego, nalał sobie kolejną porcję.
Harry zagryzł wargę. Cóż, nie spodziewał się, że Severus zareaguje jakoś bardzo entuzjastycznie na jego wyznanie, ale sądził, że może... nieważne. Sięgnął po swoją filiżankę, a wtedy oczy mężczyzny momentalnie skierowały się na jego dłoń i wbiły w nią z taką przenikliwością, że to aż parzyło. Harry przysunął filiżankę do siebie, ale zatrzymał ją w połowie drogi, słysząc wydobywające się z ust Snape'a słowa:
- Wiesz... w całym swoim życiu nie spotkałem większego tchórza niż twój ukochany ojciec chrzestny. Nigdy nie odważył się zaatakować samotnie. Zawsze musiał mieć jak największą widownię, żeby wszyscy mogli oglądać jego szczeniackie popisy i zadzieranie nosa.
Harry zamarł, wpatrując się w Snape'a szeroko otwartymi oczami.
Co to miało znaczyć? Co Snape sobie wyobrażał, tak nagle atakując Syriusza? Co go nagle ugryzło?
- Czy moglibyśmy o tym nie rozmawiać? - zapytał, przysuwając filiżankę do ust. Widział, jak oczy mężczyzny uważnie śledzą każdy jego ruch i wpatrują się w niego z niemal płonącą intensywnością. - Nie mam ochoty słuchać o tym, jak bardzo nienawidziłeś Syriusza. - Kiedy Harry dotknął wargami brzegu naczynia, Snape wypalił ostrym, kąsającym tonem:
- Twój ojciec był jeszcze gorszy. Arogancki do granic możliwości. Uwielbiał się popisywać. Wiecznie otoczony wianuszkiem takich samych przygłupów jak on, którym imponował swoimi niebezpiecznymi, idiotycznymi pomysłami. Chodził po szkole, zachowując się jak pan i władca, wyobrażając sobie, że wszystko mu wolno, a prawda jest taka, że był napuszonym, żałosnym prostakiem.
Harry odsunął filiżankę od ust, czując, jak wzbiera w nim gniew. Jak Snape śmie mówić takie rzeczy o jego ojcu? Jak śmie? Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że to drażliwy temat! Jak może, teraz, przed ich wspólnym wyjściem, zachowywać się tak, tak... egoistycznie?
- Mój ojciec wcale nie był prostakiem - wysyczał, wbijając wyzywające spojrzenie w siedzącego naprzeciw i przyglądającego mu się z szyderczym uśmieszkiem na cienkich wargach mężczyznę. - Nie życzę sobie, żebyś tak o nim mówił! Co cię tak nagle ugryzło? - Położył filiżankę na kolanach i machnął drugą ręką w nieokreślonym kierunku. - Jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku, a teraz nagle wyskakujesz z czymś takim. Nie mam ochoty wysłuchiwać tych twoich nędznych wynurzeń. - Zobaczył, jak po tych słowach w oczach Severusa rozbłyska ogień, ale nie interesowało go to. Nie pozwoli mu na takie zagrywki. Nie po to tu przyszedł! - Chciałem po prostu miło spędzić z tobą czas. Zresztą sam tego chciałeś, więc o co ci teraz chodzi?
Severus zacisnął usta. Harry westchnął.
- Czasami w ogóle nie potrafię cię zrozumieć. Jesteś tak cholernie... trudny w obyciu. - Pokręcił głową i ponownie podniósł filiżankę do ust, a wtedy znowu usłyszał ten kpiący, obliczony jedynie na zadanie ciosu głos:
- Nie tylko był żałosnym prostakiem - kontynuował Snape, zupełnie ignorując słowa Harry'ego - ale również najgorszą kanalią, jaką kiedykolwiek spotkałem na swojej drodze. Razem z Blackiem zaśmiewali się ze swych marnych dowcipów i w tych swoich mikroskopijnych móżdżkach uroili sobie, że są ponad resztą, że nie dotyczą ich żadne zakazy ani reguły, że na zawsze pozostaną lepsi od innych... a teraz obaj nie żyją. Jakież to przykre... - Lekceważące prychnięcie, które towarzyszyło ostatnim słowom, sprawiło, że w Harrym coś pękło. Z całej siły odstawił filiżankę, rozlewając jej zawartość na blat i zerwał się na równe nogi.
- Dosyć! Odwołaj to! Natychmiast to odwołaj! Nic nie wiesz o moim ojcu! To ty jesteś żałosnym prostakiem, a nie on! - krzyczał, kipiąc z gniewu i zaciskając dłonie w pięści. Okrążył stolik i stanął nad mężczyzną, który jednak na niego nie patrzył. Wpatrywał się w rozlaną na stoliku herbatę, a w jego oczach płonęło coś bardzo niebezpiecznego. - Mówisz te wszystkie rzeczy teraz, kiedy już go nie ma i nie może się obronić. Dlaczego wtedy mu się nie postawiłeś? Dlaczego nie wyzwałeś go na pojedynek, skoro tak go nienawidziłeś?
Snape oderwał wzrok od rozlanej herbaty i podniósł się z fotela, spoglądając na Harry'ego z góry. Wyglądał na absolutnie rozjuszonego, jakby coś go nagle jeszcze bardziej rozwścieczyło.
- Ponieważ był tchórzem - wysyczał Harry'emu prosto w twarz. - Nigdy nie przyjąłby mojego wyzwania na pojedynek sam na sam. Zawsze zasłaniał się swoimi durnymi przyjaciółmi, grał odważnego tylko w otoczeniu swojego fanklubu. Bez nich był jak kaleka, który nie trafiłby w cel, nawet gdyby dać mu mapę. Bez nich był nikim!
- Mówisz tak, bo mu zazdrościłeś!
TRZASK!
Głowa Harry'ego odskoczyła do tyłu, okulary zsunęły mu się na czubek nosa, a on sam cofnął się o kilka kroków, odrzucony siłą uderzenia. Policzek piekł go żywym ogniem. Odruchowo przycisnął dłoń do rozpalonej skóry.
O boże. Severus go uderzył. Severus go uderzył. Jeszcze nigdy... nigdy nie posunął się do...
Harry znał to uczucie. Uczucie, kiedy w gardle pojawia się ta nieprzyjemna gula. Kwaśna i gorzka zarazem, niepozwalająca na przełknięcie śliny. Kiedy oczy zaczynają szczypać i nic nie można na to poradzić, ponieważ jedyne, co czujesz, to przenikający wszystko ból.
Powoli odwrócił głowę i spojrzał na Snape'a z niedowierzaniem. Mężczyzna z oszołomieniem wpatrywał się w swą uniesioną dłoń, jakby nie potrafił uwierzyć, że należy do niego. Ostrożnie zgiął palce i przeniósł spojrzenie na trzymającego się za wściekle zaczerwieniony policzek Harry'ego. Potem ponownie na swą dłoń i ponownie na Harry'ego.
Harry nie mógł już tego znieść. Czuł napływające do oczu łzy. Łzy zdrady i rozczarowania. Jeszcze wczoraj Severus go przepraszał, mówił te wszystkie rzeczy, okazywał mu czułość i zachowywał się tak, jak Harry zawsze marzył... a dzisiaj znowu go zaatakował, zupełnie bez powodu, pokazujący tym samym, że wcale się nie zmienił. Że to wszytko, co wczoraj powiedział, było... tylko kłamstwem!
Opuścił rękę i rozmytym od łez wzrokiem zauważył, jak oczy Snape'a rozszerzają się, kiedy mężczyzna ujrzał pełnię rozległej czerwieni pokrywającej policzek Harry'ego. Przełykając pierwsze, spływające po twarzy łzy, odwrócił się. Stał bez ruchu, próbując zebrać w sobie dostatecznie dużo siły, aby ruszyć z miejsca i dojść do drzwi. Nie wiedział, jak ma to zrobić, ponieważ jego nogi trzęsły się tak bardzo, że z trudem się na nich utrzymywał. Poprawił zsunięte okulary, mając nadzieję, że może dzięki temu zdoła cokolwiek dostrzec.
Wtedy właśnie usłyszał za sobą wypowiedziane roztrzęsionym głosem słowa:
- Spójrz na mnie.
W tonie Severusa było coś, czego Harry nie słyszał jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Jakby z mężczyzną działo się coś bardzo niedobrego. Ale teraz go to nie interesowało. Ruszył prosto w stronę drzwi.
- Słyszysz?
Harry nie słyszał. Nie chciał słyszeć. Chciał tylko stąd wyjść. Teraz miał już całkowitą jasność co do tego, dokąd to wszystko zmierzało... Jak mógł być taki głupi, żeby mu ponownie zaufać?
Nie był w stanie powstrzymać spływających po twarzy łez. Policzek piekł i pulsował. Był żywym ukoronowaniem jego porażki.
Dotarł do wyjścia. Wyciągnął rękę i złapał za klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte. Zacisnął na chwilę powieki i oparł się czołem o chłodną powierzchnię. Słyszał bicie własnego serca. Czy mu się tylko wydawało, czy jego serce naprawdę pracowało tak wolno? Jakby się poddawało. Próbował powstrzymać napierający na ściśnięte gardło szloch, walczyć z nim.
Severus go uderzył.
Wtedy poczuł łagodny, ostrożny dotyk na ramieniu. Wzdrygnął się. Chciał strząsnąć tę rękę, ale tego nie zrobił.
- Chcę, żebyś na mnie spojrzał. - Głos Severusa był jeszcze bardziej roztrzęsiony, jeszcze bardziej przepełniony tym dziwnym uczuciem, którego Harry nie rozpoznawał. Jakby coś w nim płonęło, spalało się, wydając z siebie ostatnie tchnienia.
Mężczyzna zacisnął obie dłonie na jego ramionach i powoli zaczął go do siebie odwracać. Harry nie był w stanie się opierać. Miał wrażenie, że została z niego tylko pusta skorupa.
Snape odwrócił go do siebie, ale Harry nie potrafił na niego spojrzeć. Skierował wzrok gdzieś w bok, jak najdalej od rozciągającej się przed nim czerni szat. Łzy wpływały mu do ust, czuł je na języku. Były słone i gorzkie jednocześnie. Smakowały rozczarowaniem i rozgoryczeniem, a to był najokropniejszy smak, jaki kiedykolwiek poznał.
Harry czuł na sobie wzrok mężczyzny. Czuł, jak wędruje po jego twarzy, jak podąża wyżłobionymi przez łzy ścieżkami, jak zatrzymuje się na rozchylonych, z trudem łapiących powietrze wargach i jak wraca, pochłaniając zieleń wilgotnych tęczówek.
- Zostaw mnie - wyszeptał cicho, nienawidząc swojego głosu za to, jak bardzo się załamywał, za to, że nie potrafił wymówić nawet tych dwóch, zdawałoby się prostych słów. Poruszył ramionami, próbując wyswobodzić je z silnego uścisku bladych dłoni. - Ranisz mnie.
I Severus puścił. Ale tylko po to, by łagodnie ująć w dłonie jego twarz i skierować ją w górę. Harry nie miał wyboru. Spojrzał prosto w oddalone zaledwie kilka centymetrów od siebie oblicze i w tej samej chwili zapomniał, jak się oddycha.
Na twarzy Severusa zobaczył ból. Jakby mężczyzna toczył ze sobą śmiertelną bitwę i przegrywał. Jakby walczył z demonami, których Harry nie znał, o istnieniu których nie miał nawet pojęcia. Patrzenie na to było przerażające. A jeszcze bardziej przerażające było to, co zobaczył w tych czarnych oczach... Coś się w nich kruszyło i rozsypywało. I wydawało się być coraz słabsze z każdą spływającą po twarzy Harry'ego łzą.
- Severusie? - wymówił niemal bezgłośnie i w tej samej chwili ujrzał w oczach Snape’a coś, czego nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Cierpienie. Tak wielkie, tak beznadziejne, tak... głębokie, iż wiedział, że do końca życia nie zapomni tego widoku. Jakby w Severusie coś się nagle złamało. Zawaliło. Jakby ta zbyt długo podtrzymywana, łatana na wiele sposobów, chwiejna konstrukcja w końcu nie wytrzymała i całym ciężarem runęła w przepaść. I pozostało jedynie cierpienie. Tak intensywne, że zapierało dech w piersi.
Ale razem z nim nadeszło też coś jeszcze. Harry zobaczył to na zmieniającym się obliczu Severusa. Emocje. Tysiące emocji, trwających krócej niż mrugnięcie powiek, jednak tak silnych, iż wydawało się niemożliwym odczuwać je intensywniej.
I wtedy wydarzyło się coś, co przewróciło świat do góry nogami. Severus pochylił się nagle i przycisnął swoje cienkie, twarde wargi do ust Harry'ego, wgryzając się w nie z taką siłą, jakby chciał je pożreć. Harry nie miał czasu nawet na zaczerpnięcie oddechu, kiedy wilgotny, gorący język wśliznął się do jego ust niczym wijący się wąż i natychmiast zaczął penetrować wnętrze, tak zachłannie i wygłodniale, jakby poszukiwał pożywienia. Smagał policzki, łaskotał podniebienie, ocierał się o zęby. I był taki gorący i miękki i smakował tak... słodko.
Zioła.
Harry'emu dzwoniło w uszach. Merlinie, to się działo naprawdę! Tak długo na to czekał, tak cholernie długo... Czuł dreszcze w całym ciele. Czuł to pragnienie, czuł je w sile, z jaką Severus pożerał jego wargi, niemal je maltretując. Z jaką napierał na niego, wciskając go w drzwi. Z jaką ciągnął go za włosy, wplatając w nie swoje długie palce i przyciągając twarz Harry'ego jeszcze bliżej swojej.
O tak! Właśnie tak! To było wszystko, o czym marzył, o czym śnił...
Myśli Harry'ego rozpłynęły się, kiedy rzucił się do przodu, zaplatając ręce wokół szyi Snape'a i z pasją oddając pocałunek. Zatonął w ustach Severusa, zatonął w tej potrzebie, która tak długo nie mogła zostać zaspokojona. Ich języki splotły się ze sobą, przesuwając się wokół siebie, przepychając i ślizgając w mokrych, rozgrzanych wnętrzach. Harry czuł rozlewające się po całym ciele fale gorąca, zawroty głowy, napięcie mięśni, drżenie w nogach. To było więcej niż przyjemne. To było... nieprawdopodobne!
Napierał całym sobą, pragnąc dostać się do ust Snape'a, posmakować ich, poczuć ich fakturę, ich zniewalające ciepło i ziołowy posmak, wymieszany z gasnącym smakiem alkoholu. Brakowało mu już tchu, ale to się teraz nie liczyło. Pragnął tylko Severusa. Pragnął zdobyć przewagę. Naparł jeszcze mocniej, zębami uderzając w cienkie wargi mężczyzny i wsuwając mu w usta swój zachłanny język. Tak! Był tam! Błyskawicznie prześliznął się po gładkim podniebieniu i lekko chropowatych wewnętrznych stronach policzków. Czuł na języku smak Severusa. I chciał jeszcze więcej. Chciał sięgnąć głębiej. Zatopił zęby w wargach Snape'a, otwierając usta jeszcze szerzej i sięgając językiem niemal do gardła, ale wtedy Severus warknął i odepchnął go od siebie, przerywając pocałunek. Harry uderzył plecami o drzwi, w które ponownie wcisnął go mężczyzna i na ułamek sekundy uniósł powieki.
Severus patrzył na niego tak, jakby oszalał. Jakby już dawno znalazł się poza wszelkimi granicami jakiejkolwiek kontroli. I jakby bardzo nie spodobało mu się to, że Harry próbował go zdominować.
Jednak już w tej samej chwili wszystko ponownie utonęło w smaku rozgrzanych warg i dźwięku uderzających o siebie zębów, kiedy Severus zamknął jego usta w jeszcze brutalniejszym pocałunku, błyskawicznie wślizgując się językiem do środka i jednocześnie złapał go ręką za szczękę, ściskając ją i zmuszając Harry'ego do szerszego otwarcia ust. Jakby wciąż było mu mało. Jakby naprawdę próbował go pożreć.
Harry nie sądził, że kiedykolwiek tego doświadczy... że Severus będzie go tak całował. Z taką pasją, gwałtownością, namiętnością... Przypomniał sobie bożonarodzeniową imprezę oraz własną gorycz, kiedy myślał, że nigdy tego nie zazna.
Teraz to nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Nawet piekący policzek, który stał się jedynie mglistym wspomnieniem. Liczyły się tylko wargi Severusa. Oooch, tak!
Harry nie potrafił powstrzymać jęków, kiedy Severus zaczął ssać jego język, przygryzać go i wciągać do swych ust. Ale Severus jęczał także, co Harry dopiero teraz sobie uświadomił. Severus jęczał w jego usta, a on czuł żar tych pomruków, czuł, jak wprawiały w wibrację jego policzki, jak łaskotały podniebienie. Przesunął ręce wyżej, również wplatając palce we włosy mężczyzny. Severus zamruczał, zwalniając nieco zawzięty uścisk na włosach Harry'ego i przeczesując je dłonią. Och, Harry miał teraz ciarki nawet na podeszwach stóp!
W końcu Snape wypuścił jego język i oderwał wargi, nabierając powietrza.
- O boże! - To, co wydobyło się z ust Severusa, przypominało zduszony, zachrypnięty okrzyk, wydawany wraz z ostatnim tchnieniem.
Harry'emu tak bardzo kręciło się w głowie, że nie miał pojęcia, jakim cudem jeszcze stoi na nogach. Miał wrażenie, że w ostatniej chwili uratowano go przed uduszeniem. Jego okulary były zaparowane i przekrzywione, ale nie przeszkadzało mu to wpatrywać się w Severusa z oszołomieniem. Na bladych policzkach mężczyzny płonęły rumieńce, wargi były wilgotne i spuchnięte, a w oczach szalało coś cholernie niebezpiecznego i podniecającego zarazem. Wciąż patrzył na Harry'ego jak wygłodniałe zwierzę na swą ofiarę, ale chyba już nie miał siły go pożerać. Teraz, kiedy zaspokoił pierwszy głód, mógł zacząć się delektować.
Pochylił się i delikatnie polizał zmaltretowane wargi Harry'ego. Harry westchnął i rozchylił usta, pozwalając, by Severus złapał dolną wargę pomiędzy zęby i łagodnie pociągnął. W tym samym momencie poczuł przyjemne szarpnięcie w lędźwiach. Słyszał, że dolna warga jest w jakiś niezwykły sposób połączona z dolnymi partiami ciała, ale nigdy do tej pory nie doświadczył tego na własnej skórze...
Zamruczał cicho, kiedy rozgrzane wargi Severusa objęły jego własne i Harry poczuł wślizgujący się do ust cudownie mokry język. Z największą chęcią przyłączył się do niego, pozwalając, by język Severusa prowadził w ich małym tańcu. Mężczyzna zataczał powolne, rytmiczne koła, zachowując się jak nauczyciel, który uczy początkującego podstawowych kroków. Harry starał się jak najdokładniej naśladować i odwzorowywać te ruchy, nie próbując teraz zdobyć przewagi. To już nie była walka, to było pojednanie. Gładzili się po włosach, przeczesując palcami swe ciemne kosmyki. Ich spuchnięte, wilgotne wargi łagodnie się o siebie ocierały, co jakiś czas odrywając się na moment, by zmienić kąt i wydając przy tym przyjemny, mlaszczący odgłos, który Harry'emu kojarzył się z jedzeniem czegoś naprawdę smacznego.
Severus całował doskonale i Harry nie potrafił znieść myśli, że musiał czekać aż tak długo, by się o tym przekonać i by tego doświadczyć. Dlaczego nie robili tego wcześniej? To było tak cholernie przyjemne, tak... intymne.
Ale warto było czekać. Zdecydowanie warto, by doznać czegoś tak nieziemskiego. Miał wrażenie, jakby wargami i językiem smakował samą esencję Severusa. Jakby poprzez usta mógł doświadczyć całej złożoności tego mężczyzny. A Severus smakował... smakował słodyczą, goryczą i ziołami. Smakował czułością, kpiną i opanowaniem. Smakował łagodnością, brutalnością i profesjonalizmem. Smakował Severusem, profesorem Snape'em i Mistrzem Eliksirów. I tylko Harry mógł poznać każdy z tych smaków osobno i wszystkie razem, połączone w jednej osobie. I wiedział, że nigdy ich nie zapomni.
Łzy znowu pojawiły się na jego policzkach. Nie wiedział, skąd się tam wzięły, ale czuł, jak spływają powoli po skórze i zatrzymują się dopiero w miejscu, w którym ich twarze były do siebie przyciśnięte. I Severus chyba również je poczuł. Przerwał subtelne, a jednocześnie przyprawiające o zawroty głowy penetrowanie wnętrza ust Harry'ego, składając jeszcze ostatni, ciepły pocałunek na jego posiniaczonych wargach i odsunął się, spoglądając na niesforne łzy, które nie chciały przestać płynąć.
Harry wstydził się ich. I tak już wystarczająco rozkleił się przy Severusie, a teraz nie wiedział nawet z jakiego powodu. Chociaż możliwe, że to rozpierające go od środka, promienne uczucie szczęścia mogło mieć z tym coś wspólnego.
Zastanawiał się, czy nie odwrócić albo nie opuścić głowy, ale wtedy Severus przysunął się jeszcze bliżej i Harry poczuł gorące wargi na swoim policzku. Wargi, które złapały jedną z niesfornych łez i zamknęły się wokół niej w czułym pocałunku.
Serce Harry'ego, które do tej pory biło niemal w gardle, teraz zatrzymało się z bolesnym szarpnięciem.
Severus oderwał usta i złapał palcami okulary Harry'ego. Podniósł je aż na czoło, a następnie wysunął język, dotykając nim wyżłobionego przez łzy, kończącego się na brodzie śladu i bardzo powoli przesunął nim w górę, po wilgotnej, słonej ścieżce, zlizując dokładnie każdą łzę, jaką napotkał na swej drodze. Koniuszkiem języka musnął drżącą na rzęsach kroplę i przesunął odrobinę twarz, powtarzając dokładnie te same czynności na drugim policzku.
Harry stał jak sparaliżowany, niezdolny absolutnie do żadnego gestu. Nigdy, przenigdy nie myślał, że Severus może być... może się zachowywać tak... nawet nie potrafił tego nazwać.
Severus odsunął się i założył mu okulary z powrotem, a potem pochylił się i jeszcze raz przycisnął usta do policzka Harry'ego. Następnie przeniósł je na brodę i na odsłoniętą szyję. Harry miał wrażenie, że Severus z każdym pocałunkiem staje się coraz bardziej zachłanny. Harry przymknął powieki, rozkoszując się dotknięciem warg mężczyzny, ale te wargi nagle zniknęły. Otworzył oczy i zobaczył... zobaczył, jak Severus robi krok w tył i osuwa się przed nim na kolana, przesuwając dłońmi wzdłuż jego boków i zatrzymując je na pasku spodni.
O bogowie! Severus... czy Severus... czy on naprawdę... naprawdę zamierzał... chciał... nie... o bogowie... to nie...
Myśli Harry'ego zamieniły się w jeden wielki bełkot, kiedy ujrzał tę mroczną sylwetkę na kolanach... przed nim. Kiedy zobaczył długą czarną pelerynę rozciągniętą na podłodze w kształt ogromnej ciemnej plamy... I poczuł się tak, jakby nagle dostał bardzo wysokiej gorączki, ponieważ dłonie Severusa błyskawicznym ruchem zsunęły mu na uda zarówno spodnie, jak i slipy i Harry ostatnim tchnieniem świadomości zobaczył, jak jego twardy, zaczerwieniony na czubku penis prostuje się sprężyście i kołysze przez chwilę. Zagryzł wargę, czując chłodny powiew na rozgrzanej główce, ale już po chwili cały otaczający go świat zawirował i rozpłynął się, ponieważ Severus... ponieważ Severus owinął swoje długie pajęcze palce wokół trzonu i... o bogowie! ...i pochylił się jeszcze bardziej, oblizując wargi, a potem...
- Aaaaaaach... - Harry poczuł, jak ten niewiarygodnie gorący, mokry język dotyka główki jego penisa i chciał tylko zamknąć oczy i dać się porwać doznaniom, ale nie mógł tego zrobić. Chciał to widzieć!
Patrzył, jak długi język leniwie zatacza koła wokół główki, a później wędruje dalej, wzdłuż trzonu, wzdłuż cienkich, pulsujących żył, pozostawiając za sobą wilgotny ślad. Patrzył jak wraca tą samą ścieżką i wybiera inną, równie wrażliwą, przesuwając się aż do samej podstawy i z powrotem. Jak wprawnie ślizga się po miękkiej skórze, napierając w niektórych miejscach nieco silniej, a w innych zaledwie ją muskając, dzięki czemu za każdym razem, kiedy Harry pragnął więcej i mocniej, dostawał dokładnie to, czego chciał. Severus posługiwał się językiem w sposób, który jednocześnie pozostawiał niedosyt i spełniał każde pragnienie.
I Merlinie... to było... więcej, więcej, więcej!
W umyśle Harry'ego rozbrzmiewał tylko ten jednostajny, złakniony krzyk, a uda, które do tej pory drżały, teraz zaczęły dygotać. Biodra podrygiwały, całkowicie poza jego kontrolą, a on miał wrażenie, jakby wszystko w nim się rozsypywało. W lędźwiach czuł płynny ogień, a penis pulsował tak bardzo, iż obawiał się, że w każdej chwili może eksplodować. Z gardła wypływał nieustanny potok wibrujących, ochrypłych jęków, które przerodziły się w skamlenie, kiedy Severus uniósł jego penisa i wsunął język pomiędzy jądra, liżąc przestrzeń za nimi, a następnie otulił je gorącymi wargami i wchłonął w swe usta, zasysając je i potrącając językiem. Harry był niemal pewien, że zaraz zemdleje. Gwałtownym ruchem odchylił głowę, a oczy uciekły mu w głąb czaszki.
- Ooooghhhrrrrrr...! - Z jego ust wydobyła się seria nieartykułowanych dźwięków, mieszając się z nieprzerwanym świszczeniem, które rozbrzmiewało mu w uszach. Severus cofnął się, kiedy biodra Harry'ego szarpnęły się i mocno złapał je rękami, unieruchamiając je w żelaznym uścisku i przytwierdzając do drewnianej powierzchni drzwi, a następnie powrócił do przerwanej czynności, powoli prowadząc język wzdłuż trzonu i zatrzymując go na samym czubku główki.
Harry zdołał otworzyć oczy. Czuł się tak, jakby właśnie zszedł z wirującej z zawrotną prędkością karuzeli. Oczy przysłaniała mu parując mgła, ale widział wpółprzymknięte powieki Severusa i jego zmarszczone w skupieniu brwi. Jednak tym, co wprawiało go w największe osłupienie, był wyraz twarzy mężczyzny. Jakby Severus czerpał z tego jeszcze większą przyjemność niż Harry. Ale to wydawało się wręcz niemożliwe, ponieważ to było... to było... Nigdy nie sądził, że można odczuwać aż taką przyjemność. Teraz już wiedział, już rozumiał, dlaczego Severus tak uwielbiał, kiedy Harry robił to jemu. Teraz już wiedział... a więc to było takie uczucie. Jak uderzenie pioruna. Jak trzęsienie ziemi. Nigdy nie myślał... nie miał pojęcia, że... że można umierać z przyjemności.
Była to jego ostatnia myśl, ponieważ w tej samej chwili Severus objął swoimi cienkimi wargami samą główkę jego penisa i... uniósł powieki, spoglądając w górę, prosto na niego, jakby chciał się upewnić, czy Harry patrzy. I Harry patrzył. Patrzył w te czarne, zamglone oczy, patrzył na proste, ciemne włosy, na otulone czernią ramiona, na leżące na podłodze fałdy długiej szaty, na głęboką zmarszczkę pomiędzy brwiami i na obejmujące sam czubek jego erekcji mokre wargi. Jednak nic więcej nie zdołał zobaczyć, gdyż Severus nagłym ruchem pochłonął jego penisa i Harry zatonął w gorącej wilgoci. Jego oczy zacisnęły się mocno, głowa uderzyła o drzwi, a dłonie mimowolnie powędrowały do przodu, wplatając się w miękkie kosmyki i chwytając je z agresywną zachłannością. Krzyczał, jęczał i skamlał, wydając z siebie kakofonię nieokreślonych dźwięków.
Wilgoć. Wilgoć. Żar. Głębia. Otaczała go wilgoć, gorąca i wydająca się nie mieć końca wilgoć. I zaciskający się mocno pierścień ust, przesuwający się po jego pulsującej erekcji w górę i w dół. W górę. W dół. Zatapiając go w wilgoci, bądź też uwalniając. W górę. W dół. I miękki, chłoszczący język. Torturujący go pojedynczymi, szybkimi liźnięciami. Czuł pod palcami poruszającą się głowę Severusa. Do tyłu i do przodu. Coraz szybciej. Trzymał go za włosy i napierał, kiedy się odsuwał, pragnąc ponownie zatopić się w tym odbierającym zmysły gorącym wnętrzu ust.
Zapomniał, kim jest, jak się nazywa, zapomniał o całym świecie, zanurzony w ekstazie, w doznaniach niepodobnych do niczego, co znał do tej pory. Istniała tylko wilgoć. I gorąco. I ciasno owinięte usta. I język... Zaszlochał, kiedy czubek jego erekcji uderzył w śliski, niewiarygodnie ciasny tunel. Instynktownie przyciągnął głowę Severusa jeszcze bliżej i naparł jeszcze mocniej. Tak mocno, że czubek penisa wcisnął się w ten wąski tunel i wtedy... wszystko stanęło w ogniu! Doszedł z taką siłą, jakby właśnie przeżywał pierwszy orgazm w życiu. Jego plecy wygięły się, wszystkie mięśnie ciała napięły niczym postronki, a penis podrygiwał, wyrzucając z siebie spermę wprost w gardło Severusa, który coraz mocniej wbijał mu palce w biodra. Jego ciało trawiła gorączka, powieki piekły, a w kącikach oczu drżały łzy. Czuł się tak, jakby spadał głową w dół w otchłań i był to najdoskonalszy, najcudowniejszy lot w jego życiu.
W końcu z tej jednostajnej, nieprzerwanej powodzi orgazmu wyłoniły się pojedyncze fale, które raz za razem przelewały się przez ciało, wypełniając przyjemnym drżeniem każdy zakamarek, a krzyki Harry'ego przeobraziły się w pulsujące pojękiwania.
- A-a-a-a-a...
Fale powoli łagodniały, a jęki słabły, tak samo jak uścisk Harry'ego na włosach Severusa. Mężczyzna wykorzystał tę okazję, by się odsunąć i zaczerpnąć tchu. Erekcja Harry'ego wysunęła się z gorącego wnętrza ust i zderzyła z chłodem panującym na zewnątrz. Gwałtownie uniósł powieki, wciągając powietrze i spojrzał w dół. Severus opierał się rękami o kolana i dyszał z pochyloną głową, oblizując zaczerwienione wargi.
Teraz, kiedy silny uścisk rąk nie przytwierdzał już Harry'ego do drzwi, a nadwyrężone orgazmem mięśnie zaczęły zamieniać się w rozmiękłą papkę, Harry odkrył, że nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach i że osuwa się na podłogę. Przeżycie było zbyt silne, a zawroty głowy doprowadziły do tego, że pociemniało mu przed oczami. Zamknął je więc, pozwalając działać grawitacji, ale wtedy poczuł łapiące go mocno ramiona i przyciskające go z powrotem do drzwi szczupłe ciało. Uniósł powieki, spoglądając prosto w twarz Severusa. Źrenice mężczyzny były nienaturalnie rozszerzone, policzki wciąż zarumienione, a on sam wyglądał tak, jakby był na wpół przytomny. Jakby zatracił się tak bardzo, że zapomniał o całym świecie i nic, absolutnie nic poza Harrym go teraz nie obchodziło.
Harry uznał, że powinien coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydawały mu się teraz odpowiednie. Miał wrażenie, że mogłyby roztrzaskać tę magiczną atmosferę. Zdecydował się więc na gest. Pochylił się i złożył na ustach Snape'a czuły pocałunek. Wargi mężczyzny były wilgotne i gorące i smakowały... czymś gorzkim i słonym zarazem. Serce Harry'ego podskoczyło nagle, kiedy uświadomił sobie, co to takiego.
Oderwał wargi, czując, jak płoną mu policzki. Boże, czy on naprawdę przed chwilą... doszedł w ustach Severusa?
Zanim jednak zdążył przetrawić tę myśl, Severus wsunął mu ręce pod pośladki i gwałtownie go uniósł, podrzucając z taką łatwością, jakby Harry nic nie ważył. Pomimo zaskoczenia, Harry szybko zarzucił mu ręce na szyję i oplótł go nogami w pasie, a Severus ruszył w stronę sypialni, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od twarzy Harry'ego. Jego oczy były zamglone i płonęło w nich coś nieokiełznanego.
Drzwi były lekko uchylone, więc mężczyzna kopnął je tak mocno, że uderzyły w ścianę, a następnie podszedł do łóżka i ułożył na nim Harry'ego. Pościel była gładka i chłodna i Harry zapadł się w nią z przyjemnością, przymykając na chwilę powieki, ale niemal natychmiast je uniósł, czując, że Severus zdejmuje mu buty, a zaraz po nich skarpetki. Oparł się na łokciach i uniósł biodra, pozwalając, by Snape zsunął mu spodnie i slipy. Było coś niesłuchanie seksownego w obserwowaniu, jak ten wysoki mężczyzna pochyla się nad nim i niecierpliwymi ruchami zdejmuje z niego kolejne części garderoby. Podniósł się do pozycji siedzącej, pozwalając, by Severus zsunął mu koszulę z ramion i odrzucił ją na podłogę, a następnie ponownie opadł na plecy, podpierając się na łokciach i spoglądając w górę.
Severus wyprostował się. I cofnął o krok. Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się, co zamierza. I zrozumiał to w momencie, w którym mężczyzna uniósł ręce, kierując je do swoich guzików i... zaczął je rozpinać.
Severus właśnie... on właśnie... on właśnie się przed nim rozbierał! Naprawdę to robił! Po kolei rozpinał te maleńkie, czarne, lśniące guziczki, ciągnące się długą kolumną wzdłuż obcisłej, długiej do kolan tuniki i z każdym rozpiętym guzikiem serce Harry'ego biło coraz szybciej. Spod tuniki wyłoniła się czarna koszula. Severus sięgnął pod brodę i odpiął swoją długą pelerynę, która falując lekko opadła na podłogę, a następnie zgrabnym ruchem zsunął zarówno sięgającą do ziemi szatę, jak i obcisłą tunikę. Teraz pozostał jedynie w czarnej koszuli oraz spodniach i to wystarczyło, by Harry nie potrafił oderwać od niego wzroku. Ale to jeszcze nie był koniec. Harry patrzył z chorą fascynacją, jak Severus unosi ręce i zaczyna rozpinać koszulę. Spod ciemnego materiału wyłoniła się blada skóra. Coraz więcej skóry i oczy Harry'ego wędrowały po niej w górę i w dół, zatrzymując się na ciemnej linii włosków ciągnących się od pępka w dół i ginących pod paskiem spodni. Severus opuścił ręce i pozwolił, by koszula powoli zsunęła mu się po ramionach. Harry nareszcie ujrzał to, co mężczyzna ukrywał przed nim przez te wszystkie miesiące...
Severus nie był szczupły. Był chudy. Harry wyraźnie widział zarysowujące się pod skórą kości, szczególnie na ramionach, oraz lekko wystające żebra. Skóra była tak blada, jakby nigdy nie wystawiano jej na działanie promieni słonecznych, a w przytłumionym świetle zdawała się niemal szara. Ale nie to przyciągało wzrok. Tym, co niemal natychmiast rzuciło się Harry'emu w oczy były... blizny. Ciemne szramy szpecące skórę w kilku widocznych miejscach. Jedna z nich zaczynała się na obojczyku, ciągnęła w dół, przechodząc tuż obok małego, ciemnego sutka i znikała gdzieś na plecach w okolicach pasa. Inna znajdowała się na biodrze. Kolejna, krótka, ale bardzo głęboka, widniała tuż pod klatką piersiową, na żebrach, następna na prawym ramieniu i ostatnia, najgłębsza i najwyraźniejsza, przecinała lewe przedramię, dokładnie w miejscu, w którym znajdował się Mroczny Znak.
Mroczny Znak... Harry po raz pierwszy widział go z tak bliska. Był ciemny i odznaczał się wyraźnie na tle bladej skóry. Czaszka i wypełzający z jej ust wąż. Symbol zniewolenia. Lojalności. Tajemnicy. Niewielki fragment skóry Severusa, który nigdy nie będzie należał do Harry'ego. Który nie należał nawet do Severusa. Skaza. Ale czy to nie właśnie skazy czyniły go tak... pociągającym?
Kiedy koszula opadła na podłogę, Severus pochylił się i szybko zdjął buty oraz skarpetki. Wyprostował się i sięgnął do spodni, rozpinając je kilkoma pospiesznymi ruchami, a następnie zsuwając powoli z bioder. Oczy Harry'ego robiły się coraz większe, kiedy spodnie odsłaniały kolejne fragmenty ciała mężczyzny, a gdy wyłonił się spod nich twardy, masywny penis, otoczony kępką czarnych włosów, Harry poczuł się tak, jakby oblano go wrzątkiem. Zacisnął pięści na gładkiej pościeli i obserwował dalej, jak spodnie opadają aż do kostek, a Severus wychodzi z nich i staje przed Harrym nagi i jasny, emanujący pewnością siebie oraz dziką, drapieżną seksualnością. Harry wiedział, że się gapi, ale nic nie mógł na to poradzić.
Severus miał niewiarygodnie długie i szczupłe nogi, a na jego prawym udzie widniała kolejna szrama, która ciągnęła się aż do łydki. Harry wpatrywał się w nią, wędrując wzrokiem od stóp przez wyraźnie nabrzmiałego, ukrytego w ciemnej gęstwinie penisa, przez szczupłe biodra i odcinający się na przedramieniu Mroczny Znak, przez pokrytą bliznami klatkę piersiową, aż po otoczoną czarnymi kosmykami, skupioną twarz z głęboką zmarszczką pomiędzy brwiami i wiedział, że to najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek dane mu było oglądać. Wszystko w Severusie, każda wystająca kość, każda blizna, każda szrama, nawet Mroczny Znak... to wszystko wydawało mu się tak piękne, tak nieprawdopodobnie piękne, że zapierało dech w piersiach.
Harry zapragnął dotknąć tej skóry, poczuć ją pod palcami, poczuć każdą z tych blizn, ale zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Severus uprzedził go. Podszedł do łóżka i wszedł na nie, przesuwając się nad Harrym na rękach i kolanach. Harry opadł na plecy, spoglądając prosto w wypełnione pożądaniem źrenice i pozwolił się im pochłonąć, kiedy Severus położył się na nim, a jego wargi odnalazły wargi Harry'ego i zamknęły się na nich w żarliwym pocałunku.
Och, jakież to było inne... skóra przy skórze, jego własne ciepło i chłód Severusa, razem, przyciśnięte do siebie, mieszające się ze sobą, ocierające o siebie, gładkie, śliskie... Merlinie!
Harry zachłannie owinął ramiona wokół szyi mężczyzny, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Tak blisko, iż był w stanie wyczuć wbijające mu się w ciało kości. I twardą erekcję Severusa, która leżała wciśnięta pomiędzy ich biodra. Penis Harry'ego podrygiwał, ocierając się o twarde włoski na brzuchu mężczyzny i to wszystko było... było...
Język Severusa nieustępliwie penetrował wnętrze jego ust, owijał się wokół języka, zataczając wilgotne kręgi, masując go, a zęby drażniły dolną wargę i Harry czuł coraz wyraźniejsze napięcie w podbrzuszu. W pewnym jednak momencie Severus oderwał usta, oddychając ciężko i przyglądając się Harry'emu z nienasyconym zachwytem. Uniósł dłoń i delikatnie przesunął palcem po jego policzku.
- Taki wrażliwy... - wyszeptał głosem przepełnionym zdumieniem i podziwem zarazem. - Niezwykłe.
Po tych słowach złożył na ustach Harry'ego kolejny długi, zmysłowy pocałunek, jednocześnie gładząc go dłonią po policzku i twarzy, tak subtelnie, jakby dotykał skarbu, który obawiał się splamić.
- Dlaczego wciąż do mnie wracasz? - wyszeptał mu wprost w usta.
Harry uniósł powieki i spojrzał w tę głęboką, mroczną toń oczu, której tak wiele już razy pozwalał się pochłonąć...
- Zawsze będę do ciebie wracał - odparł niemal bezgłośnie, muskając wargami usta naprzeciw swoich.
Severus uniósł okulary Harry'ego i zawarł swoją odpowiedź w pocałunku złożonym na jego przymkniętych powiekach.
- A dlaczego ty nigdy nie pozwalasz mi odejść? - zapytał cicho Harry, kiedy Severus pocałował kącik jego oka.
Przez moment panowała cisza. Wargi Severusa zatrzymały się kilka milimetrów nad policzkiem Harry'ego. A po chwili spomiędzy nich wydobył się drżący szept:
- To ty nie pozwalasz mi odejść.
Zanim Harry zdążył zastanowić się nad tymi słowami, Severus znów pieścił jego wargi, przeczesując palcami czarne kosmyki i wciskając go w materac z taką siłą, jakby pragnął go w siebie wchłonąć. Harry przesuwał dłońmi po jego plecach, czując pod palcami kolejne blizny. Dotykał i gładził chłodną skórę samymi opuszkami palców, a wtedy Severus drżał i mruczał w jego usta i to było tak cholernie przyjemne! Łapczywie wyszukiwał kolejnych miejsc, których dotknięcie skutkowało natychmiastową, żywszą reakcją mężczyzny, ale kiedy przesunął dłonie na boki i musnął palcami miejsce znajdujące się tuż pod prawym ramieniem, kilka centymetrów poniżej pachy, Severus wydał z siebie długi, gardłowy jęk i spiął się cały, odrywając wargi od ust Harry'ego i unosząc się nieznacznie na rękach. W jego oczach szalał ogień, a na obliczu malowało się zaskoczenie.
To było... oszałamiające odkrycie. Przypominało magiczny przycisk. Wystarczyło lekko musnąć, by Severus zaczął się wić. Harry zagryzł wargę, próbując ukryć uśmiech. Och, zapamięta sobie to miejsce...
Severus pochylał się nad nim, odzyskując oddech po pocałunku. Jego wargi były wilgotne i zaczerwienione i Harry wiedział, że teraz... należą do niego. Podniósł się, podpierając na łokciach i zatrzymał twarz kilka centymetrów przed twarzą Severusa, a następnie wysunął język i uwodzicielsko przeciągnął nim milimetr od warg mężczyzny. Severus zmarszczył brwi i błyskawicznym ruchem złapał niesforny język Harry’ego, wciągnął go do swych ust, przygryzł lekko zębami i zaczął ssać. Harry jęknął, a jego penis szarpnął się. Miał wrażenie, że zaraz oszaleje, że zatonie w ustach Snape'a, że zostanie przez nie pochłonięty. Brakowało mu już tchu, ale wtedy mężczyzna puścił go i Harry łapczywie wciągnął powietrze, opadając na łóżko. Na wargach Severusa błąkał się ten cudowny, złośliwy uśmieszek i Harry ponownie poczuł przypływ zachwytu. Przesunął ręce z powrotem na kark mężczyzny i uniósł się, całując te wykrzywione wargi, a następnie brodę i szyję. Przymknął powieki i przycisnął usta do blizny na obojczyku, czując jej odmienną, lekko chropowatą fakturę. Pragnął całować Severusa, pragnął pocałować każdą bliznę, każdy zakamarek jego ciała.
- Chciałbym... wycałować każdy centymetr twojej skóry - wyszeptał zachrypniętym głosem, przyciskając wargi do bladej skóry. - Dałeś mi... doprowadziłeś mnie do... to było niesamowite. Niemal zemdlałem. Chcę... chcę cię całować. Pozwól mi.
Z ust Severusa wydobyło się nieokreślone mruknięcie. Harry nie wiedział, czy oznacza pozwolenie, czy też nie, ale to nie miało dla niego znaczenia. I tak zamierzał to zrobić. Musiał to zrobić.
Podniósł się i napierając lekko ciałem, zmusił mężczyznę do przetoczenia się na bok i ułożenia na plecach, a następnie, podpierając się na łokciu, zaczął odkrywać tę niezbadaną krainę, jaką był Severus Snape.
Na początku zajął się ramionami i klatką piersiową, podczas gdy Severus wsunął mu palce we włosy, zachowując w ten sposób pewien zakres kontroli nad sytuacją, sugerujący, że jeżeli Harry posunie się za daleko, to może zostać bardzo szybko i niezbyt delikatnie przywołany do porządku. Ale Harry nie zwracał na to uwagi, zbyt pochłonięty odkrywaniem ciała Severusa. Powoli przesuwał wargami po bladej skórze, centymetr po centymetrze, składając na niej krótkie, soczyste pocałunki, aż dotarł do sutków. Objął ciemną brodawkę ustami i kilka razy trącił czubkiem języka. Och, Severusowi najwyraźniej się to spodobało, ponieważ wydał z siebie głośny pomruk aprobaty. Harry zaczął więc całować skórę wokół sutków, od czasu do czasu zataczając językiem mokre kręgi i za każdym razem Snape nagradzał go serią jęków i pomruków. Potem Harry zszedł niżej. Zaczął wycałowywać ścieżkę od mostka aż do pępka i na boki, pragnąc dotknąć ustami każdego skrawka skóry. Największą uwagę poświęcał bliznom. Szczególnie tej głębokiej, znajdującej się tuż pod żebrami. Była gładka i przypominała niewielki rowek i obejmując ją wargami, Harry mimowolnie zerknął w górę.
Severus przyglądał mu się z rozchylonymi ustami. Jego oczy były tak czarne, tak piękne... i lśniły teraz jakimś niezwykłym blaskiem, który sprawiał, że coś w żołądku Harry'ego się przewracało. Przymknął powieki i powrócił do odkrywania ciała Severusa. Był już przy pępku i nie potrafiąc się powstrzymać, wysunął język i polizał ciepłe wnętrze.
- Ach! - Mężczyzna zadrżał i poderwał się lekko, a mięsnie jego brzucha napięły się i Harry poczuł dziką radość, kiedy zorientował się, że najwyraźniej odkrył właśnie drugi wrażliwy punkt. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Polizał jeszcze raz, co wywołało jeszcze gwałtowniejszą reakcję. Wplecione w jego włosy palce zacisnęły się na nich kurczowo, a z ust Severusa wydobyło się udręczone: - Przestań...
Harry uśmiechnął się w duchu i zszedł niżej, całując pokryte krótkimi, twardymi włoskami podbrzusze, a następnie pachwinę i biodra Severusa. Czuł, jak mężczyzna drży coraz bardziej, kiedy zbliżał się do wyrastającego z ciemnej gęstwiny naprężonego penisa. Merlinie, wyglądał tak wspaniale. Jak można było mu się oprzeć? Kusił, zapraszał, by go dotknąć, by go skosztować. Harry przesunął głowę na bok i pocałował podstawę twardego jak skała trzonu. W nozdrza wdarł mu się ostry zapach podniecenia. Wysunął język i zaczął przesuwać nim po całej długości nabiegłego krwią, pulsującego członka, ale kiedy dotarł do główki i objął ją wargami, pomiędzy wydobywającymi się z ust Severusa pojękiwaniami usłyszał zachrypnięte:
- Wystarczy!
Harry wypuścił z ust gorącą, słoną główkę i spojrzał na twarz mężczyzny. Severus miał zaciśnięte powieki i dyszał ciężko. Najwyraźniej w stanie, w jakim się obecnie znajdował, to było dla niego zbyt wiele...
Harry ruszył więc dalej. Całował uda, czując, jak drżą pod jego wargami, całował długą bliznę, kolana oraz pokryte włoskami łydki, aż dotarł do stóp. Skóra na ich podeszwach była szorstka i twarda, ale Harry wycałował także i ją. Należała do Severusa, a więc była dokładnie taka, jaka powinna być. Idealna.
Kiedy skończył, podciągnął się i ponownie położył obok mężczyzny, przyciskając wargi do nagiego ramienia i delikatnie napierając.
- Przesuń się... chcę... plecy... - wyszeptał pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem. Severus rzucił mu przelotne spojrzenie, po czym przewrócił się na bok i Harry po raz pierwszy ujrzał jego plecy. Pokrywały je trzy długie blizny, przechodzące przez nie na ukos i krzyżujące się ze sobą. Delikatnie przesunął palcem wzdłuż jednej z nich, przecinającej wystającą łopatkę i sięgającej aż do kości ogonowej, a następnie pochylił się i zaczął całować je wszystkie. Nie wiedział, skąd się wzięły, mógł się jedynie domyślać, ale były częścią Severusa. Były piękne.
Jego wargi wędrowały po okaleczonej skórze, starając się dotknąć każdego jej skrawka i kiedy na chwilę oderwał usta, usłyszał świst wypuszczanego powietrza, tak jakby Severus wstrzymywał je do tej pory. Przeniósł wargi na łagodną linię boku i pieścił ją pocałunkami, od biodra, w górę, aż do pachy i kiedy uświadomił sobie, że właśnie znalazł się w tym miejscu, nie mógł się powstrzymać. To było niesamowite. Samym muśnięciem móc doprowadzić tego mężczyznę do tak gwałtownej reakcji... Musiał zobaczyć to ponownie! Przesunął paznokciami po wrażliwym miejscu i z fascynacją obserwował, jak Severus wygiął się i zadrżał! I Harry usłyszał przesiąknięty przyjemnością, wibrujący jęk:
- Aaaaa...
Och, to było cudowne! Chciał to usłyszeć jeszcze raz! Ponownie przesunął paznokciami po skórze. Smukłe ciało spięło się impulsywnie, jakby poraził je piorun, a z ust Snape’a wydobył się kolejny głośny jęk i zanim Harry zdążył zrobić to po raz trzeci, został odepchnięty i przyszpilony do materaca, a Severus leżał na nim, wbijając w niego dzikie, rozgorączkowane spojrzenie.
- Jeszcze nie skończ... - zaczął Harry, ale reszta zdania utonęła w ustach Severusa.
Och, boże! Tak, to było najlepsze! Absolutnie najlepsze! Ten gorący, pełzający w ustach język i subtelne pieszczenie warg. Trącające się nawzajem nosy. Mały i prosty, należący do Harry'ego, oraz duży, ostry, przypominający dziób drapieżnego ptaka nos Severusa. Dwa nagie ciała, przyciśnięte do siebie tak mocno, iż wydawały się niemal stopione ze sobą. I... brzęk spadających butelek?
Harry na ułamek sekundy otworzył oczy, żeby zobaczyć co się dzieje. Severus błądził ręką po stojącej obok szafce nocnej, najwyraźniej czegoś szukając.
Och...
Harry ponownie opuścił powieki, poddając się pocałunkowi i owijając nogi oraz ręce wokół mężczyzny. Wiedział, czego Severus szukał i sama myśl o tym wystarczyła, aby jego penis jeszcze bardziej zainteresował się sytuacją, chociaż i tak był już niemożliwie twardy.
Harry usłyszał dźwięk odkorkowywanej butelki i po chwili Severus, nie przerywając pocałunku, uniósł się odrobinę, wsunął rękę pomiędzy ich ciała i ostrożnie nawilżył swoją erekcję. Harry, drżąc z niecierpliwości, podniósł biodra, jeszcze mocniej owinął nogi wokół pleców mężczyzny i... jęknął w jego usta, kiedy poczuł, jak ten wchodzi w niego płynnym, ostrożnym pchnięciem. Penis Severusa był tak gorący, że przypominał roztopiony żelazny pręt. Pulsował w jego wnętrzu, przedzierając się przez ciasny tunel mięśni, zatapiał się w nim, wypełniając go płynnym szczęściem. I Harry chciał więcej. Jeszcze więcej Severusa. W sobie.
Oplótł własnym językiem penetrujący jego usta język Severusa i zaczął go ssać. Mężczyzna pochylał się... nie, leżał na nim, podpierając się na łokciu i jedną ręką gładził Harry'ego po włosach, a drugą wysunął spomiędzy nich, zdjął ze swojej szyi rękę Harry'ego, łapiąc go za dłoń, kładąc ją na pościeli i mocno splatając ich palce. Przerwał na chwilę pocałunek i wyszeptał wprost w pulsujące wargi Harry'ego:
- Jesteś tylko mój. A reszta niech idzie do diabła.
W tym samym momencie wycofał się nieznacznie i zaczął wchodzić w niego powolnymi, głębokimi pchnięciami, jakby pragnął wydłużyć te chwile jak najbardziej, rozsmakować się w nich, przeciągać je, torturując ich obu w najprzyjemniejszy możliwy sposób. Severus jęczał gardłowo przy każdym pchnięciu, ciągnąc zębami za wargę Harry'ego, podczas gdy Harry łapczywie nabierał powietrza, a następnie ponownie zatapiał się w ustach Severusa.
I wśród tych wszystkich pojękiwań, pomruków, pocałunków, pchnięć i westchnień, w zamroczonym, upojonym umyśle Harry'ego pojawiła się pewna myśl. Że nigdy wcześniej on i Severus... nie byli złączeni ze sobą tak bardzo jak teraz. Połączeni ciałem, ustami, smakiem, zapachem... byli jednością. Harry czuł to w każdym pchnięciu, w każdej eksplozji przyjemności wybuchającej w jego lędźwiach, w każdym muśnięciu języka, w każdym oddechu Severusa, mieszającym się z jego własnym, w każdym czułym pogładzeniu po włosach, w każdym uścisku dłoni, kiedy Severus musiał przerywać na moment, aby ochłonąć, ponieważ pragnął być w Harrym jak najdłużej... ale ostatecznie nie potrafił się już powstrzymywać. I wchodził w niego ponownie, coraz szybciej, zachłanniej, a penis Harry'ego ocierał się o włoski na jego brzuchu i pulsował, tak bardzo pulsował... Każde uderzenie było jak smagnięcie naelektryzowanym biczem i te gorące usta... były wszędzie, przygryzały jego wargi, ssały język, pieściły policzki, podniebienie, muskały zęby i smakowały ziołami i słodyczą... naga skóra ocierała się o jego skórę, tak blisko, tak bardzo, bardzo blisko... i czuł szybkie bicie serca, tuż naprzeciw swojego serca, biło coraz szybciej i szybciej i szybciej i... tak, o boże, tak, tak, tak!
Dwa zduszone jęki jednocześnie wyrwały się z połączonych ze sobą ust. Dwa spocone ciała napięły się, przywarły do siebie i zakleszczyły w uścisku tak silnym, jakby pragnęły pozostać tak na zawsze. I drżały. Drżały wtulone w siebie bardzo długo, dopóki w napiętych jądrach nie pozostało już nic, co mogłyby sobie podarować, a fale płomiennego orgazmu nie odpłynęły, pozostawiając po sobie spełnienie oraz ciszę, wypełnioną jedynie dwoma płytkimi oddechami owiewającymi gorącym powietrzem wargi naprzeciw.
Harry z trudem otworzył oczy. Wszystko wokół wirowało z zawrotną szybkością, sprawiając, że miał problem ze skupieniem wzroku, ale przepełniało go takie... szczęście! Krążyło w żyłach, pulsowało w wyczerpanych mięśniach, szumiało w uszach, przepływało przez układ nerwowy.
Oczy Severusa również się otworzyły. Nadal były lekko zamglone, jakby mężczyzna jeszcze nie do końca doszedł do siebie, ale Harry widział w nich ten sam ciepły blask, teraz jeszcze silniejszy. Wpatrywał się w ich głęboką, nieskończoną czerń i wiedział, że jeszcze nigdy, przenigdy... nie czuł czegoś podobnego. Czegoś tak... niesamowicie... uzależniającego. Absorbującego. Potężnego. Pięknego.
- Kocham cię - wyszeptał zachłannie. Oczy Severusa rozszerzyły się nagle i pociemniały.
O boże, powiedział mu to! Naprawdę to powiedział! Nie zamierzał, ale... to było silniejsze. Tak silne, iż niemal porażające.
- Tak bardzo cię kocham, Severusie... - Nie potrafił tego powstrzymać. Słowa same wypłynęły.
Z bijącym szaleńczo sercem wpatrywał się w mężczyznę, czekając na jakąś reakcję i wtedy... nie do wiary... zobaczył na jego twarzy smutek. Nie mógł się mylić. To było zbyt wyraźne. Zbyt wstrząsające. Twarz Severusa posmutniała.
Harry nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Nie spodziewał się takiej reakcji... Właściwie to sam nie wiedział czego się spodziewać... ba, tak nagle mu się to wyrwało, że nie miał nawet czasu zastanowić się nad prawdopodobną rekcją mężczyzny, ale to... to było co najmniej... dziwne.
Severus przymknął powieki i oblizał usta. Wyglądał, jakby bardzo szybko próbował się opanować. I najwyraźniej mu się udało, ponieważ kiedy ponownie otworzył oczy, po smutku nie było już śladu. Uniósł rękę, uwalniając ich splecione dłonie i łagodnie odgarnął z czoła Harry'ego spoconą grzywkę, a Harry nie potrafił pozbyć się wrażenia, że ten gest... że to coś znaczyło. Zanim jednak zdążył się nad tym głębiej zastanowić, Severus przetoczył się na bok i położył na plecach.
Harry wstrzymał oddech. Może nie powinien był tego mówić... Może to... było za dużo. Za wcześnie. Za... cholera!
Ale nagle poczuł wsuwające mu się pod plecy ramię. Severus objął go i przyciągnął do siebie, a Harry z ulgą wypuścił powietrze. Mężczyzna zdjął mu z nosa okulary i odłożył je na nocny stolik. Harry przewrócił się na bok i umościł na ramieniu Severusa, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi i obejmując go ręką w pasie. Słyszał jego oddech i powoli zwalniający rytm serca.
- Dipsas - powiedział nagle Snape, przerywając aksamitną ciszę. Harry zamrugał i poderwał głowę, spoglądając na mężczyznę z zaskoczeniem.
- Co?
- Dipsas. Hasło do moich komnat - dodał Severus, wpatrując się w sufit. - Abyś zawsze mógł przyjść, nawet jeśli mnie nie będzie. Kiedyś o nie prosiłeś.
Usta Harry'ego rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Dziękuję - wyszeptał, nie bardzo wiedząc, jak wyrazić to, co płonęło teraz w jego sercu. - Ja... to znaczy... dziękuję.
- Możliwe, że nie będzie mnie przez kilka najbliższych dni - kontynuował mężczyzna, wciąż nie spoglądając na Harry'ego. - Dlatego wolałbym, abyś mógł tu swobodnie przychodzić. Szczególnie wtedy, kiedy odczujesz potrzebę wybrania się, załóżmy, do Działu Ksiąg Zakazanych.
Harry zignorował tę uwagę. Dopóki miał Severusa, Dział Zakazany w ogóle go nie interesował.
- Dlaczego cię nie będzie? - zapytał, kreśląc palcem koła na bladym torsie Severusa.
- Mam kilka spraw do załatwienia - odparł mężczyzna i Harry wyczytał z tonu jego głosu, że więcej z niego nie wyciągnie.
- Czyli jednak nie pójdziemy do Hogsmeade? - zapytał. Severus zacisnął usta, a Harry zauważył, jak przez twarz mężczyzny przebiegł cień, chociaż trwało to bardzo krótko i zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
- Przełożymy to na... kiedy indziej. Nie myśl teraz o tym - odparł Severus i Harry usłyszał w jego słowach jakąś gorzką nutę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wpatrując się w mężczyznę z zaniepokojeniem. Severus odwrócił głowę i spojrzał na niego.
- Znakomicie - odparł, chociaż w jego głosie nadal słychać było jakąś skazę. - Jestem po prostu zmęczony.
- Och. - Harry ponownie ułożył głowę na ramieniu Severusa. - W takim razie... możemy iść spać. Chcę tylko, żebyś wiedział, że to... że ja... że to było niesamowite i... dałeś mi tyle szczęścia i... to był najpiękniejszy wieczór w moim życiu i... dziękuję. - Zagryzł wargę. Nie chciał paplać, ale nie potrafił się powstrzymać. Był tak szczęśliwy, że musiał to z siebie wyrzucić.
Severus poruszył się i w odpowiedzi przycisnął usta do czoła Harry'ego, składając na nim niewiarygodnie długi i czuły pocałunek. Potem oderwał się, przyciągnął go do siebie jeszcze bliżej i zamknął oczy. Harry wtulił twarz w jego szyję i również zamknął oczy.
- Dobranoc, Severusie - wyszeptał cicho. - I... przepraszam, że wylałem herbatę.
Poczuł, jak dłoń Severusa zaciska się na jego plecach.
- Nie szkodzi. Dobranoc.
Harry westchnął i jeszcze mocniej wtulił się w mężczyznę. Skóra Severusa pachniała potem oraz mieszanką ziół i czegoś słodkiego. Cynamonu. Słyszał nad sobą jego spokojny oddech. Czuł go każdą komórką ciała, tak blisko, tak bardzo, bardzo blisko...
W końcu tego dokonał. W końcu zrobił to, co wydawało się wręcz niemożliwe... Zdobył serce Severusa.
To była długa, żmudna i wyboista droga. Kilka razy miał ochotę zawrócić i w ostatniej chwili się przed tym powstrzymywał, ale teraz był wdzięczny sam sobie, że wytrwał. Nie zmieniłby niczego, żadnej decyzji, którą podjął, żadnego wyboru, nawet jeżeli początkowo wydawały się one nieodpowiednie, ponieważ doprowadziły go aż tutaj. Do tej chwili. Najpiękniejszej chwili jego życia. Chwili, w której to wszystko, o co walczył, o czym śnił i za czym tęsknił... w końcu należało do niego! Tylko do niego!
I nawet kiedy chciał się poddać... nawet gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi namawiały go do ucieczki... to jednak zawsze w głębi serca wiedział, że mu się uda. Ponieważ widział to w każdym kolejnym spojrzeniu Severusa. W każdym kolejnym geście. Widział, że nie jest mu obojętny i że ten mur, którym otoczył się mężczyzna... że ten mur jest coraz słabszy. Pamiętał te wszystkie uczucia, które Snape mu okazywał... były zbyt prawdziwe, by można je było udawać. Pamiętał te wszystkie drobiazgi, rozmowy, uśmiechy, które utwierdzały go w przekonaniu, że jest coraz bliżej, że możliwe, iż następny ostry zakręt będzie tym ostatnim...
I pomimo że musiał znieść bardzo wiele ciosów, przetrzymać bardzo wiele upadków, to teraz, z perspektywy czasu wiedział, że było warto. Ponieważ dzisiejszej nocy Severus... oddał mu całego siebie. Odsłonił się przed nim całkowicie. Tak jakby wcześniej wciąż próbował walczyć, jakby wciąż coś mu na to nie pozwalało, ale kiedy ten mur został w końcu zburzony... to, co było po drugiej stronie, to, co na niego napierało, uwięzione i kontrolowane, to wszystko, czego Severus nigdy wcześniej nie chciał mu dać, przed czym się wzbraniał... nareszcie zostało uwolnione i runęło w dół niczym wodospad. I Harry po prostu nie mógł uwierzyć, że jeszcze pół roku temu Severus nie był go w stanie nawet objąć. Wydawało mu się, że od tamtej chwili minęły całe wieki. Całe tysiąclecia pomiędzy tamtym okrutnym, bezlitosnym Mistrzem Eliksirów, a... tym czułym, zmysłowym mężczyzną.
Oddech Severusa stał się głębszy, równomierny.
Harry ostrożnie uniósł głowę, spoglądając na jego pogrążoną we śnie twarz.
Zdobyłem cię. I już nigdy nie pozwolę ci się uwolnić.
Ułożył głowę z powrotem, zamknął oczy i przycisnął wargi do szyi Severusa w miejscu, w którym pod skórą pulsowała krew. Czuł jej ciepło. I wiedział, że należała do niego. Że teraz wszystko w tym chłodnym mężczyźnie należało do niego.
Nie mylił się. To był najcudowniejszy dzień jego życia.
Kiedy odpływał już w krainę snu, w jego głowie krążyła tylko jedna myśl...
Zdobył swoje największe pragnienie. Zdobył swoje desiderium intimum.
--- rozdział 55 ---
55. The beginning of the end
Suddenly my eyes are open,
Everything comes into focus, oh,
We are all illuminated,
Lights are shining on our faces, blinding
We are, we are, blinding.*
Harry'ego obudził trzask drzwi. Uniósł powieki, ale obraz przed jego oczami był rozmyty. Widział nad sobą jedynie ciemne sklepienie. Odwrócił głowę na bok i spojrzał na puste miejsce obok siebie. Miejsce, w którym powinien znajdować się...
Severus!
Gwałtownie uniósł się na łokciach i rozejrzał po pogrążonej w mroku sypialni, poszukując znajomej, ciemnej sylwetki. Wtedy usłyszał dźwięk odkręcanej wody i cichy chlupot. Uśmiechnął się do siebie i opadł z powrotem na poduszkę. Przez ułamek sekundy uderzyła go przerażająca myśl, że wszystko mu się przyśniło. Że to wszystko, co wydarzyło się wczoraj, było jedynie... jakimś pięknym, nierealnym snem, z którego właśnie się obudził.
To nie był jednak sen.
Podciągnął się do pozycji siedzącej, oparł o wezgłowie łóżka i sięgnął po leżące na szafce nocnej okulary. Obraz przed jego oczami wyostrzył się. Rozejrzał się i dostrzegł swoje ubranie, wciąż leżące na podłodze sypialni. Szata Severusa zniknęła.
Nie miał pojęcia, która mogła być godzina. Tutaj zawsze panował półmrok. Całkowity brak okien powodował, że nawet w środku dnia wydawało się, że jest noc. Być może przegapił śniadanie. Być może powinien właśnie być na jakiejś nudnej lekcji. Być może wszyscy go szukają... ale w tej chwili kompletnie go to nie obchodziło. Czuł w sercu takie ciepło, jakby płonął w nim niemożliwy do stłamszenia, wieczny ogień. Miał wrażenie, jakby wypełniał go oślepiający blask i wszystko, o czym tylko pomyślał, ginęło w jego cieniu, nic nieznaczące, nic niewarte. Mógłby nazwać to szczęściem, gdyby nie to, że to słowo nawet w połowie nie oddawało tego, co właśnie czuł.
Kiedy tylko zamykał oczy, od razu przypominał sobie każdy najmniejszy szczegół z wczorajszej nocy. Każdy pojedynczy pocałunek, każdą bruzdę na ciele Severusa, każde muśnięci dłoni. Wszystko było tak wyraźne, jakby oglądał mugolski film. Nie potrafił przestać się uśmiechać.
Powrócił do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy szumiąca woda przestała płynąć i w łazience zapadła cisza. Otworzył oczy i spojrzał na drzwi. Tęsknił za Severusem. Chciał go nareszcie zobaczyć. Miał wrażenie, że czas wlecze się jak gumochłon.
W końcu je usłyszał. Kroki. Jego serce momentalnie przeszło na szybszy bieg. A kiedy zobaczył poruszającą się klamkę, niemal wyfrunęło mu z piersi.
W drzwiach łazienki stanął Severus, ubrany w swe czarne szaty, z lekko wilgotnymi włosami. Harry poczuł się tak, jakby ogień ogrzewający serce objął teraz całe jego ciało, zalewając go potokiem radości. Na jego wargi wypłynął promienny uśmiech.
Och, Severus wyglądał tak samo, a jednak tak... inaczej. A może to Harry patrzył teraz na niego inaczej? Ani te cienkie wargi, ani głęboka zmarszczka pomiędzy brwiami, ani czarne, świdrujące oczy - nic się w nim nie zmieniło, a jednak Harry miał wrażenie, że zmieniło się wszystko. Jakby do tej pory mógł oglądać śmiertelnie groźną bestię jedynie zza grubej szyby, a teraz mógł jej dotknąć, nie obawiając się, że zostanie ukąszonym. Że prawdopodobnie jest jedyną osobą na świecie, która może podziwiać ją z tak bliska. Której udało się ją oswoić.
- Dzień dobry - powiedział radośnie. Zobaczył, jak zmarszczka pomiędzy brwiami Severusa pogłębia się, a na twarzy pojawia się dziwny, niepasujący do sytuacji wyraz melancholii.
- Łazienka jest już wolna - odparł cicho. - Jest dosyć wcześnie. Jeżeli się pospieszysz, to będziemy mieli jeszcze trochę czasu.
- Och, oczywiście - powiedział szybko Harry, zrywając się z łóżka. Zobaczył, jak czarne oczy ześlizgują się po jego nagim ciele, ale wcale go to nie speszyło. Wiedział, że Severus lubi na niego patrzeć. Harry specjalnie stanął tyłem do niego, kiedy schylił się, aby podnieść z podłogi swoje ubrania, i w ostatniej chwili powstrzymał wybuch śmiechu, gdy odwrócił się i zobaczył zanikający w oczach ogień i zaciskające się na szacie długie palce.
- Potter, jesteś...
- Tak, wiem - przerwał mu Harry. - Jestem małym, bezczelnym prowokatorem. - Zmrużone oczy Severusa powiedziały mu wszystko i Harry ponownie w ostatniej chwili powstrzymał się przed wybuchem śmiechu. - Zaraz wracam - powiedział wesoło, przechodząc obok Severusa, na którego twarzy wciąż utrzymywał się, teraz jeszcze bardziej widoczny, wyraz przygnębienia. Jednak Harry był zbyt oślepiony radością, by to dostrzec.
Chyba jeszcze nigdy nie umył się i nie ubrał tak błyskawicznie. Jedyne o czym marzył, to wrócić z powrotem do Severusa. Gdy otworzył drzwi, mężczyzna siedział na posłanym łóżku ze splecionymi dłońmi i wzrokiem utkwionym w podłodze, jednak zerwał się błyskawicznie, kiedy usłyszał, że Harry wychodzi z łazienki.
Harry zatrzymał się w drzwiach, zaskoczony tak nagłą reakcją. Przez chwilę po prostu stał i wpatrywał się w Severusa, który przyglądał mu się nieodgadnionym, dziwnie ponurym spojrzeniem. W pomieszczeniu zapadła krępująca cisza.
Och, boże, tak bardzo pragnął go teraz dotknąć! Poczuć pod palcami, na skórze, na wargach...
Podszedł do Severusa i zatrzymał się tuż przed nim, po czym powoli podniósł rękę i zacisnął ją na jego szacie na wysokości klatki piersiowej. Przymknął na chwilę powieki, wyczuwając pod palcami szorstki materiał i bicie serca. Coraz mocniejsze, gwałtowniejsze. W panującej wokół ciszy słyszał, jak oddech Severusa przyspiesza. Otworzył oczy i spojrzał w górę, na oblicze mężczyzny, który patrzył teraz na niego w taki sposób, jakby pragnął go pieścić samym tylko spojrzeniem. Wargi Severusa były lekko rozchylone i Harry zastanawiał się, czy może to zrobić? Czy może go pocałować? Czy naprawdę może? Wiedział, że te usta należą do niego, ale wciąż nosił w sobie obawę, że może zostać odepchnięty, jeżeli spróbuje...
Wtedy Severus nawilżył językiem wyschnięte wargi. Oddychał coraz szybciej i Harry miał niejasne przeczucie, że to właśnie jego bliskość tak działa na mężczyznę.
Nie wahał się już dłużej. Stanął na palcach i przycisnął usta do cienkich warg, które rozchyliły się pod naporem jego języka i pozwoliły mu wśliznąć się do ciepłego wnętrza ust. Błyskawicznie odnalazł język Severusa i oplótł go własnym językiem. Był taki wilgotny, gorący, słodki... Dokładnie tak go zapamiętał. Zanim jednak zdążył pomyśleć o czymś jeszcze, usłyszał głośny jęk, lecz nie potrafił powiedzieć, który z nich go wydał i w tej samej chwili wszystko stanęło w ogniu. Poczuł oplatające go mocno ramiona. Severus zagarnął go do siebie, ściskając go tak mocno, jakby chciał się z nim stopić i naparł na jego wargi, niemal je miażdżąc. Wgryzał się w nie z taką pasją, jakby brakowało mu powietrza i mógł je odnaleźć jedynie w ustach Harry'ego.
Harry czuł jego dłoń w swoich włosach, zaciskającą się mocno, może nawet zbyt mocno, ale on sam nie panował nad swoim pożądaniem, boleśnie wbijając paznokcie w plecy mężczyzny i pragnąc więcej, jeszcze więcej, pragnąc zatonąć w jego ustach. Zaczął ocierać się o szorstką szatę, czując, że jest już twardy. I Severus również. Ale wtedy Snape oderwał wilgotne, zaczerwienione wargi i dysząc ciężko, wyszeptał mu w usta:
- Nie mamy zbyt wiele czasu.
Harry uniósł powieki. Jego okulary były przekrzywione i zaparowane, ale widział nad sobą te błyszczące, czarne oczy, które wbijały się w niego z czymś nieokreślonym, niepokojącym.
- Kiedy wrócisz? Kiedy cię znowu zobaczę? - zapytał cicho Harry, przymykając powieki, gdy wargi Severusa przycisnęły się do jego skroni. Nie wyobrażał sobie, że teraz, kiedy w końcu zdobył go całego, znowu miałby go stracić. Nawet jeżeli miało to być tylko kilka dni. Wiedział, że dla niego będą to tygodnie, jeżeli nie miesiące.
- Nie wiem - odparł Snape, zanurzając twarz w jego włosach i wdychając głęboko ich zapach. - To może potrwać.
- Musisz wyjeżdżać? Nie możesz ze mną zostać?
- To niemożliwe. - Czy Harry'emu się wydawało, czy znowu wyczuł tę melancholię? - Nie mam wyjścia. Zresztą jeszcze nie wiem, kiedy dostanę wezwanie.
Harry zacisnął usta.
Voldemort. Znowu Voldemort! Znowu wszystko przez niego.
- Wiesz, że możesz tu przyjść w każdej chwili? - kontynuował Severus, muskając wargami czoło Harry'ego. - Kiedy tylko będziesz chciał. Nawet dzisiaj.
Czy Severus nie wiedział, że Harry najchętniej w ogóle by stąd nie wychodził? Planował tu spędzać każdą wolną chwilę. Jeżeli tylko ma na to pozwolenie.
Harry przytaknął, odchylając głowę i pozwalając, by usta Severusa znalazły się na jego szyi.
- Wiem. Będę za tobą tęsknił.
- Wiem - odparł Severus. - Będziesz.
Harry uśmiechnął się, pomimo smutku, który go ogarnął. Nie miał co liczyć na takie samo wyznanie, ale pewność Severusa go rozbrajała.
- Czy wczoraj... dostałeś wszystko to, czego pragnąłeś? - zapytał nagle Snape, zatrzymując wargi milimetr od skóry Harry'ego. Harry miał wrażenie, że mężczyzna wstrzymuje oddech.
- O tak, nawet więcej - odpowiedział, uśmiechając się lekko. - Znacznie więcej niż kiedykolwiek pragnąłem.
Severus wypuścił powietrze i złożył długi pocałunek na jego żuchwie. A następnie odsunął się i spojrzał na niego z góry nieodgadnionym wzrokiem. Harry miał wrażenie, że próbuje mu coś tym spojrzeniem przekazać, ale nie miał pojęcia, co.
- Chodźmy - powiedział w końcu, wypuszczając Harry'ego z uścisku. - Lepiej, żebyś wrócił, zanim twoi przyjaciele się obudzą. - Po tych słowach wyminął go i skierował się prosto do salonu.
Harry westchnął z rezygnacją. Nie miał ochoty iść. Wcale. Wolałby tu zostać. Nawet na zawsze.
Odwrócił się i, powłócząc nogami, ruszył za mężczyzną. Severus stał przy drzwiach do gabinetu ze skrzyżowanymi ramionami i twarzą ukrytą za kurtyną włosów. Harry zabrał z fotela kurtkę, w której miał iść do Hogsmeade oraz pelerynę niewidkę. Podszedł do Severusa i zatrzymał się obok niego.
- No to... do zobaczenia - wydukał. Miał wrażenie, jakby wokół jego serca zaciskała się pętla. Coraz mocniej.
Severus nie patrzył na niego. Spoglądał gdzieś w podłogę, ale po pewnym czasie uniósł głowę i Harry'ego przeszył dreszcz na widok jego oczu. Nie miał jednak pojęcia, dlaczego. Nie wydawały się zmienione. Ale tak jakby coś za nimi... sam nie wiedział, co. Poruszało się, walczyło?
Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, Harry odwrócił się w stronę drzwi, ale zdążył zrobić zaledwie krok, kiedy poczuł długie palce zaciskające mu się na nadgarstku. Z zaskoczeniem spojrzał na Severusa. Mężczyzna otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ale najwyraźniej nie był w stanie, ponieważ po kilku sekundach zacisnął je mocno, oblizał i po prostu przyciągnął Harry'ego do siebie, zamykając jego wargi w żarliwym pocałunku. Harry poczuł, że uginają się pod nim kolana. Severus pieścił jego usta, język i podniebienie, zachłannie, ale nie boleśnie. Wygłodniale, ale nie gwałtownie. Jakby chciał się w nim rozsmakować, zapamiętać fakturę, ciepło i smak jego ust.
Harry jęknął, kiedy Severus oderwał wargi i głęboko nabrał powietrza, które uleciało mu z płuc. Pocałunek zakończył się tak nagle, jak się zaczął, i zanim Harry zdążył dojść do siebie, usłyszał szept Severusa:
- Odprowadzę cię.
Przytaknął bezwiednie i pozwolił się poprowadzić przez gabinet, czując mocno zaciskającą się na jego ręce dłoń mężczyzny.
Kiedy zatrzymali się przed drzwiami, Severus sięgnął po różdżkę i zdjął zaklęcie blokujące, po czym schował ją z powrotem i odwrócił się do Harry'ego. Przez jakiś czas po prostu mu się przyglądał, przesuwając spojrzenie po jego twarzy. Po chwili jednak zatrzymał je na policzku i powoli uniósł dłoń, dotykając skóry Harry'ego. Pogładził ją delikatnie i jakby w zamyśleniu.
- Nie chciałem cię uderzyć - powiedział nagle dziwnym, odległym głosem. - Ale czasami wszystko wymyka nam się spod kontroli i nie mamy na to wpływu. To silniejsze od nas.
Harry rozszerzył oczy, słysząc takie słowa z ust Snape'a.
- Nie szkodzi - odpowiedział trochę niepewnie. - To nieważne. Już o tym zapomniałem.
Severus uśmiechnął się słabo.
- To dobrze.
Chłodne palce zniknęły i Snape opuścił rękę, a następnie sięgnął do klamki i spojrzał na Harry'ego. Harry zrozumiał sugestię. Posłał mu ciepły uśmiech i zarzucił na siebie pelerynę. Severus otworzył mu drzwi, a Harry, nie odwracając się więcej, ponieważ każde spojrzenie na Severusa wywoływało ukłucie bólu, wyszedł na korytarz.
Dopiero kiedy przeszedł kilka kroków, usłyszał ciche trzaśnięcie drzwi. I nagle poczuł się bardzo, bardzo samotny.
- Harry, może wyjdziemy dzisiaj trochę polatać, tak jak ostatnio?
- Nie, dzięki, nie mam ochoty - mruknął Harry, idąc razem z Ronem wypełnionym uczniami korytarzem podczas przerwy pomiędzy Zielarstwem, a Zaklęciami.
- To może pogralibyśmy w eksplodującego durnia wieczorem? Mam zamiar skopać ci tym razem tyłek.
- Nie, dzięki, może innym razem - odparł Harry, skręcając w boczny korytarz razem z kilkorgiem pozostałych Gryfonów.
Ron zwiesił głowę i, szurając nogami, szedł za nim dalej bez słowa.
Harry był zirytowany jego namowami i wcale nie było mu przykro, że go rozczarował. Nie miał ochoty nic dzisiaj robić. Planował spędzić wieczór w dormitorium, przywołując wspomnienia z poprzedniej nocy i masturbując się.
Przez cały dzień balansował na granicy histerycznej radości i przygnębienia. Z szerokim uśmiechem na twarzy i zamroczonym spojrzeniem przesadzał gronówki jęczące, które swoim zawodzeniem niemal każdego doprowadzały do białej gorączki. Z rozmarzonym wyrazem twarzy słuchał traktatu o wielkiej bitwie pomiędzy goblinami, a olbrzymami na wzgórzach Cotswold w 1823 roku. Nawet Hermiona wyjątkowo nie robiła mu uwag, jedynie przyglądała mu się uważnie co jakiś czas. Podczas obiadu jednak nie tknął ani kęsa, siedząc ze spuszczoną głową i co chwilę zerkając na stół nauczycielski. Severusa nie było dzisiaj na żadnym posiłku, pomimo iż nadal przebywał w zamku - Harry wiedział to, ponieważ przez cały dzień nosił przy sobie mapę Huncwotów i sprawdzał, czy Severus już wyjechał.
- Harry! Harry!
Harry zatrzymał się i rozejrzał po korytarzu. Pomiędzy uczniami dostrzegł blond czuprynę Luny, jednak wydawało się, że wszyscy omijają ją szerokim łukiem. Dopiero kiedy podeszła bliżej, okazało się, dlaczego. Na głowie miała czapkę z wymachującą pięścią ręką, którą Harry podarował jej na Gwiazdkę. Ron wytrzeszczył oczy, kiedy ją zobaczył, a Harry stwierdził, że to chyba jednak nie był najbardziej trafiony prezent.
- Cześć - uśmiechnęła się nieprzytomnie, zatrzymując się przed nimi i zerkając w górę, na pokazującą właśnie środkowy palec rękę, na którą Ron gapił się z otwartymi ustami. - Och, wiem, nie powinnam nosić jej na lekcjach, ale była taka samotna w dormitorium, że nie mogłam jej tam znowu zostawić. Byłoby jej przykro.
Ręka w odpowiedzi zamachnęła się i spróbowała złapać ją za nos, ale Luna odgoniła ją.
- Nie przeszkadzaj mi teraz - powiedziała do ręki, po czym zwróciła się do Rona i Harry'ego. - Lubi się przekomarzać.
Ron przełknął ślinę, widząc jak zaciśnięta pięść kreśli w powietrzu kręgi, przygotowując się do ciosu.
- Nie nazwałbym tego przekomarzaniem się.
- Och, ona nic mi nie zrobi. Za to wam może, więc lepiej nie podchodźcie zbyt blisko.
Ron odskoczył jak oparzony, ale Harry pozostał na miejscu.
- Chciałaś ze mną porozmawiać?
- Och, tak. Tonks kazała mi zapytać, czy możesz przyjść do niej trochę wcześniej, niż się umawialiście.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Lekcje z Tonks! Kompletnie o tym zapomniał!
- Eee...
Kurczę. Akurat teraz miał najmniej ochoty na dodatkowe zajęcia.
- Przekaż jej, że nie mogę dzisiaj przyjść. Mam... coś mi wypadło.
Luna zmarszczyła brwi i przechyliła lekko głowę, przyglądając mu się uważnie.
- Nie martw się. To nie wstyd, że zapomniałeś. Zawsze, kiedy jest się szczęśliwym, zapomina się o całym świecie.
Harry poczuł, że na policzki wypływa mu lekki rumieniec.
Cholera, jak ona to zauważyła? Chyba nie miał tego wypisanego na twarzy?
- Pewnie na twoim miejscu też bym zapomniała - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i odwróciła. - W takim razie do zobaczenia, Harry. - Po tych słowach ruszyła w drugą stronę. Ręka na jej głowie odwróciła się do nich i pokazała im środkowy palec.
- O czym ona mówiła? - zapytał Ron, podchodząc do Harry'ego.
- Ee...
- Co to za spotkanie z Tonks?
- Ach, to. To... nic. Po prostu poprosiłem Tonks o dodatkowe lekcje z Obrony.
Ron spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Po co? Przecież jesteś najlepszy w klasie. Ba, podejrzewam, że nawet najlepszy w całej szkole. Chyba nie zamieniasz się w Hermionę?
Harry pokręcił głową.
- Nie, po prostu stwierdziłem, że chciałbym nauczyć się jeszcze kilku zaklęć. Tak na wszelki wypadek.
- Przecież o Obronie wiesz wszystko.
- Niewystarczająco.
Ron wzruszył ramionami.
- Dobra, rób co chcesz. - Po tych słowach ruszył przed siebie, nie czekając na Harry'ego. - Jeżeli przyjdzie ci ochota spędzić trochę czasu ze swoim przyjacielem, to mnie zawiadom. - Rzucił jeszcze przez ramię.
Harry westchnął. Dlaczego Ron nie rozumiał, że... że co? Że wolał siedzieć sam w dormitorium i myśleć o Snapie niż grać w jakieś idiotyczne gry albo fruwać bez celu w śnieżycy?
Na litość Merlina, przecież wczoraj Severus go pocałował, obciągnął mu, rozebrał się przed nim, kochał się z nim, Harry wyznał mu miłość! A dzisiaj... miałby grać z Ronem w eksplodującego durnia? To wydawało mu się absurdalne.
Prawda jest taka, że lubił grać z Ronem i lubił, ba, kochał Quidditch. Ale w świetle tego, co przeżył i co otrzymał, wszystko, co zawsze lubił, wydawało mu się teraz całkowicie... bez znaczenia.
Priorytety.
Po zajęciach Harry szybko umknął Ronowi i popędził do dormitorium. Miał pewien plan i musiał się pospieszyć, jeżeli chciał go zrealizować.
Siedząc na łóżku, otworzył dłonie i spojrzał na trzymane w rękach małe, czerwone pudełko. Prezent, który przygotował dla Severusa na Walentynki, a którego do tej pory nie miał okazji mu wręczyć.
Wahał się. Wiedział, że Severus jeszcze nie wyjechał i że wciąż przebywał w zamku. Nie miał pojęcia, jak długo może go nie być. A chciałby... chciałby mu to dać, jeszcze zanim wyjedzie. Żeby... żeby wiedział...
Pójdzie tylko na chwilkę. Zostawi pudełko i szybko wyjdzie. Przecież Severus powiedział, że może przychodzić, kiedy tylko chce. Pożegnali się już. Podejrzewał, że gdyby znowu go zobaczył, to ponownie przeżywałby to samo, co rano, a kompletnie nie miał na to ochoty. Po prostu... zrobi mu niespodziankę przed wyjazdem. Tak, właśnie tak!
Zerwał się z łóżka i wyciągnął spod poduszki Mapę Huncwotów. Tak jak się spodziewał, Severus nadal przebywał w gabinecie Dumbledore'a, do którego wszedł jakieś piętnaście minut temu. Ostatnio, z tego co pamiętał Harry, spędził tam prawie godzinę, a to oznaczało, że ma dostatecznie dużo czasu. Szczególnie że, jak zauważył, Severus miał dzisiaj tyle zajęć, że przez cały dzień nie zajrzał do swoich komnat nawet na chwilę.
Harry wcisnął do kieszeni pelerynę niewidkę, do drugiej wsadził pudełko, zbiegł po schodach i pospiesznie ruszył przez Pokój Wspólny. Hermiona, która razem z Ronem siedziała przy jednym ze stolików w kącie pomieszczenia i uczyła się, podniosła głowę, a widząc go, odrzuciła pióro i zerwała się na równe nogi:
- Harry? Myślałam, że jesteś w Pokoju Życzeń. Muszę z tobą porozm...
- Nie teraz - rzucił jej Harry, dopadając do dziury w ścianie. - Zaraz wrócę. - Po tych słowach przeszedł przez dziurę, rozejrzał się po korytarzu i zarzucił na siebie pelerynę. Zbiegał po kolejnych piętrach z rosnącym w sercu podekscytowaniem. Wyobrażał sobie minę Severusa, kiedy znajdzie pudełko. Ale kompletnie nie potrafił sobie wyobrazić jego reakcji, kiedy przeczyta to, co mu napisał. Miał tylko nadzieję, że mu się spodoba. Chociaż odrobinę.
W lochach było chłodno. Tutaj zawsze było chłodno, ale zimą temperatura potrafiła spaść tak nisko, że przy oddychaniu tworzyła się para. Ale na szczęście tylko na korytarzach. W klasach i komnatach Snape'a było przyjemnie. Harry zatrzymał się przed drzwiami gabinetu Mistrza Eliksirów i z bijącym mocno sercem wyszeptał hasło:
- Dipsas.
Ciężkie wrota poruszyły się i powoli otworzyły. W pomieszczeniu panował półmrok. Jedyne światło rzucał stojący na biurku kandelabr. Harry cicho zamknął za sobą drzwi i podszedł do drzwi prowadzących do komnat.
Zastanawiał się, czy tutaj też musi wymówić hasło, ale na wszelki wypadek wolał je wypowiedzieć.
- Dipsas.
Drzwi zaskrzypiały i stanęły przed nim otworem. Harry uśmiechnął się i wszedł do środka. Poczuł na skórze chłodny powiew, co było dziwne, ponieważ nie było tu żadnych okien, przez które mógłby wpaść wiatr.
Salon był lepiej oświetlony niż gabinet. Pomimo tego, iż kominek był wygaszony, na ścianach płonęło w uchwytach kilka świec. Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko tutaj znał, ale zawsze widywał jedynie z daleka. Zastanawiał się, gdzie najlepiej byłoby zostawić pudełko, żeby Severus je na pewno dostrzegł i znalazł. Podszedł do jednej z półek, na której oprócz książek znajdowało się również kilka dziwnie wyglądających przedmiotów i podstawka na pióra. Przyjrzał się dokładnie piórom, ale nie było wśród nich tego, które podarował Severusowi na urodziny. Zastanawiał się, gdzie mężczyzna trzyma jego prezent. I gdzie trzyma figurkę? Prawdę powiedziawszy, nigdy jej nigdzie nie widział.
Odwrócił się i ponownie rozejrzał po komacie. Zawsze było tu tak cicho. Zupełnie inaczej niż w wieży Gryffindoru. Tam zawsze był harmider, nawet w dormitorium słyszał głosy dochodzące z Pokoju Wspólnego. Po tylu latach spędzonych w samotności lubił towarzystwo innych, ale czasami potrzebował ciszy. A tutaj zawsze mógł ją znaleźć.
Stolik. Może po prostu położy pudełko na stoliku? Ruszył w kierunku połyskującego w chybotliwym świetle świec blatu, jednak zanim do niego dotarł, jego uwagę przyciągnął nikły, zielony blask. Harry zatrzymał się i odwrócił, poszukując jego źródła. Cofnął się o krok i zobaczył. Niewielką szparę pomiędzy półkami. Szparę prowadzącą do sekretnego laboratorium Severusa.
Severus musiał się śpieszyć, skoro zostawił niedomknięte drzwi...
Harry wiele razy zastanawiał się nad tym, co też za eliksir warzył Severus i co jeszcze robił w tym laboratorium. Powoli, ostrożnie podszedł do szpary i zajrzał przez nią. Zobaczył płonącą na zielono świecę i kawałek czarnego kociołka.
Nie.
Nie wejdzie tam. Severus mu zaufał, podając mu hasło do swoich komnat. Nie może tak po prostu...
Ponownie zerknął przez szparę. Ogień pod kociołkiem był wygaszony. A to oznaczało, że Severus skończył swój tajemniczy eliksir. Przesunął się odrobinę i obok kociołka dostrzegł fiolkę. I wtedy coś w jego umyśle zaskoczyło.
To był ten eliksir! Ten eliksir, który Severus wlał mu do herbaty!
Niewiele myśląc, wsadził dłonie pomiędzy szparę i otworzył przejście na tyle, aby mógł się przez nie prześliznąć.
Powoli podszedł do stołu, wbijając spojrzenie w połyskującą zielonkawo buteleczkę i czując bijące coraz mocniej serce.
Dlaczego? Dlaczego Severus dał mu do wypicia eliksir, który tak długo przygotowywał? To było... intrygujące. Co to był za eliksir? Co powodował? Dlaczego bez niego Harry nie mógł pójść do Hogsmeade?
W jego głowie kłębiły się dziesiątki pytań. Stał i przyglądał się buteleczce, jakby samym wzrokiem próbował zmusić ją do wyjawienia swoich tajemnic.
Księga. Pamiętał, że gdzieś tu była księga, z której korzystał Severus, podczas przygotowywania mikstury. Może w niej znajdzie odpowiedzi. Odwrócił się i rozejrzał po niewielkim pomieszczeniu w poszukiwaniu oprawionego w skórę tomiszcza, ale wtedy jego wzrok przyciągnął złocisty blask wydobywający się ze stojącej pod ścianą myślodsiewni. Złote wstęgi myśli kotłowały się i wypiętrzały, tak jakby miały zaraz wykipieć, a pośród nich Harry dostrzegł...
Zaintrygowany, podszedł o krok bliżej.
Tak, nie mylił się. Widział siebie. Swoją uśmiechniętą twarz. Przekrzywione okulary. Bliznę w kształcie błyskawicy na czole. Ale po chwili jego twarz zniknęła, a z kłębowiska myśli wynurzyła się... jaszczurza twarz Voldemorta.
Harry zmarszczył brwi i podszedł jeszcze bliżej.
Voldemort śmiał się. Harry widział rząd jego ostrych, żółtych zębów. Po chwili jednak Voldemort rozpłynął się, a na jego miejscu pojawiła się... zielona fiolka.
Harry zatrzymał się przed myślodsiewnią. Czuł w sobie niewytłumaczalny strach. Coś było nie w porządku i wyczuwał to wszystkimi zmysłami, które krzyczały teraz do niego, próbując zwrócić na siebie uwagę. Ponownie zobaczył swoją twarz, śmiech Voldemorta, zieloną fiolkę.
Co to wszystko znaczyło? Co Voldemort miał wspólnego z tym eliksirem? I z Harrym?
Przełknął ciężko ślinę. Jego skóra pokryła się gęsią skórką, a serce waliło jeszcze mocniej, jakby ktoś uderzał go w pierś młotem. Dopiero po chwili zorientował się, że mocno zagryza wargę. Zdecydowanie zbyt mocno.
Musiał wiedzieć. Musiał się tego dowiedzieć!
Ścisnął mocniej trzymane w dłoni pudełko, wstrzymał oddech i pochylił się, kierując twarz ku złocistej powierzchni.
Musiał zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi.
Poczuł chłód, kiedy jego skóra zanurzyła się w połyskujących wstęgach. Obraz przed oczami zawirował i rozmył się. A gdy tylko się wyostrzył, Harry zrozumiał, że cofnął się do tego momentu, w którym wszystko się zaczęło.
I... zobaczył.
--- rozdział 56 ---
56. Open up your eyes
Open up your eyes
Save yourself from fading away now
Open up your eyes, don't sacrifice
It's truly the heart of everything*
Część 1
Obraz wyostrzył się i Harry znalazł się nagle w klasie Eliksirów. Zobaczył siebie, stojącego na środku sali z zamroczonym spojrzeniem i pustą twarzą, na którą powoli wypływał wyraz oszołomienia i zachwytu. Wszyscy uczniowie wpatrywali się w niego z zaciekawieniem. Za biurkiem znajdującym się po drugiej stronie klasy siedział Snape, który w tej samej chwili podniósł się z miejsca, nie odrywając spojrzenia od Harry'ego.
Och, zaraz się przekonamy, czego ten arogancki dzieciak pragnie... Podejrzewam, że to będzie spektakularne widowisko...
Głos Severusa odbił się echem w klasie, ale mężczyzna miał zaciśnięte usta i na pewno nie mógł wypowiedzieć tego głośno. A więc prawdopodobnie... prawdopodobnie to były jego myśli!
Od strony stołu Ślizgonów dobiegło parsknięcie, a zaraz potem rozbawiony chichot.
- Cisza! - warknął Snape, piorunując wzrokiem Pansy oraz inną Ślizgonkę, siedzącą obok niej w ławce. - Ma być absolutna cisza.
Wyraz twarzy Harry'ego powoli się zmienił. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Szeroko otwartymi z zachwytu oczami wpatrywał się w stojącego po drugiej stronie klasy Mistrza Eliksirów. Jego wzrok ślizgał się po długim, osłoniętym czarną szatą ciele z tak niepojętym podziwem, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Jakby dopiero teraz ujrzał coś, co wcześniej było przed nim ukryte.
Dlaczego Potter skupił swoją uwagę na mnie? I dlaczego tak mi się przygląda? Chyba nie...
Po twarzy Gryfona zaczęły spływać łzy. W jego spodniach pojawiło się wiele mówiące wybrzuszenie. Ktoś bardzo głośno nabrał powietrza, a Hermiona zasłoniła usta dłonią.
Harry ruszył z miejsca. Zaczepił szatą o ławkę, prawie się przewracając, potknął się o leżącą na podłodze torbę, ponownie w ostatniej chwili unikając kontaktu z podłogą. W ogóle nie patrzył, gdzie idzie, jego wzrok był utkwiony tylko i wyłącznie w Snapie, który przyglądał mu się z coraz większym niedowierzaniem.
To chyba jakiś żart...
W klasie panowała absolutna cisza, kiedy Harry, potykając się, przedzierał się w stronę biurka, przy którym znajdował się nauczyciel. W końcu do niego dotarł. Uderzył biodrami o blat biurka, chcąc iść dalej, ale ciężki mebel nie pozwalał mu na to. Na jego twarzy pojawiła się prawdziwa rozpacz. Snape cofnął się o krok.
To niemożliwe...
- Severusie... - wyjęczał Harry, pochylając się nad biurkiem i wyciągając rękę w stronę mężczyzny.
O cholera!
Harry napierał na ławkę, szamocząc się i za wszelką cenę próbując dosięgnąć obiektu swojego właśnie uświadomionego pragnienia. Na jego twarzy widniała rozpacz i determinacja.
- Masz najpiękniejsze i najbardziej podniecające oczy na świecie... - wymruczał rozmarzonym, przesiąkniętym pożądaniem głosem. - Chciałbym zatonąć w nich, kiedy będziesz mnie brał... Weź mnie... Severusie...!
Wizja rozmazała się i wszystko wokół zaczęło wirować. Harry usłyszał myśli Snape'a:
Jak to możliwe, że eliksir wskazał mnie? To nie powinno się wydarzyć. Jak to możliwe, że to właśnie ja jestem pragnieniem Pottera? Czy ten chłopak już do reszty postradał rozum?
Kolejne zawirowanie.
Jeszcze z nim nie skończyłem. Dopiero teraz zrobi się naprawdę ciekawie...
Będzie to negował, będzie zaprzeczał, ale w końcu się złamie... Nie męcz się, Potter. Nie walcz z tym. I tak nie wygrasz. Będziesz musiał się z tym pogodzić...
Już niedługo Potter nie będzie sobie potrafił poradzić z tym pragnieniem. Już niedługo sam zacznie za mną chodzić, zacznie mnie prosić, błagać... o wszystko. I wtedy dopiero będę triumfował. Z przyjemnością popatrzę, jak Potter będzie się upokarzał na moich oczach.
To tylko kwestia czasu, kiedy Czarny Pan się o tym dowie. Zastanawia mnie, w jaki sposób zechce to wykorzystać.
Obraz ponownie się wyostrzył i Harry znalazł się na spotkaniu Śmierciożerców.
- Cieszę się, że mogłem przekazać ci tak interesującą wiadomość, mój Panie - powiedział siedzący przy stole Snape. Jego głos był cichy i beznamiętny.
- Jak zwykle mnie nie zawiodłeś - odparł Voldemort. - To, co powiedziałeś, bardzo nam pomoże. Myślę, że będziemy mogli to wykorzystać. - Uśmiech Czarnego Pana był jadowicie upiorny. - Spójrz na mnie, Severusie.
Nagle przestrzeń wypełnił głos Voldemorta:
Z pewnością słyszałeś o eliksirze Admorsusexcetra. Pozwala wyssać razem z krwią całą moc tego, kto go wypije. Kiedy zdobędę moc Pottera, będę niezwyciężony i jednocześnie pozbędę się chłopaka raz na zawsze. Przygotujesz dla mnie ten eliksir, Severusie. I uwiedziesz Pottera. Zbliżysz się do niego, będziesz go przy sobie trzymał i doprowadzisz do tego, że zaufa ci na tyle, że sam z własnej woli wypije ten eliksir. Ponieważ doskonale wiesz, że zadziała tylko wówczas, jeżeli ofiara przyjmie go świadomie i chętnie, bez przymusu i bez wątpliwości. Daję ci tyle czasu, ile potrzebujesz. Dopilnuję, by nikt ci nie przeszkadzał. Masz wolną rękę, możesz robić z chłopakiem, co tylko zapragniesz, ale będziesz mi zdawał relacje z postępów. A kiedy skończysz eliksir i przyprowadzisz do mnie Pottera... wynagrodzę cię po wsze czasy.
Głos Voldemorta ucichł. Snape spojrzał na swego Pana i uśmiechnął się mrocznie i nieprzyjemnie.
- Wiesz, co masz robić - powiedział Voldemort.
- Oczywiście - odparł Mistrz Eliksirów.
Obraz ponownie zawirował i zatrzymał się na komnatach Snape'a. Mężczyzna chodził w tę i z powrotem przed kominkiem. Na jego twarzy widniał przerażający uśmiech, w oczach szalała burza.
Nareszcie! Nareszcie nadeszła moja szansa!
Błyskawicznym ruchem podwinął rękaw i z nienawiścią spojrzał na widniejący na przedramieniu Mroczny Znak. Znak, który przecinała głęboka bruzda jak po skaleczeniu nożem, jakby ktoś chciał ją wyciąć.
Desideria Intima... zostawiła mi ślad na całe życie, ale skąd mogłem wiedzieć, że po wypiciu jej niemal odetnę sobie rękę? A teraz, po tylu latach... nareszcie mogę spełnić swoje największe pragnienie... nareszcie mogę sprawić, że Czarny Pan zdechnie. A wraz z nim pozbędę się Pottera. Temu nieodpowiedzialnemu gówniarzowi nigdy nie uda się pokonać Czarnego Pana. Nie ma z nim żadnych szans. A Dumbledore jest zbyt głupi, żeby to zrozumieć. To jedyny sposób. Poświęcę Pottera, poświęcę wszystko, byle tylko zabić Czarnego Pana. Obaj znikną z mojego życia raz na zawsze. A wraz z nimi również Dumbledore. Już nikt nie będzie wydawał mi rozkazów. Nigdy więcej.
Mężczyzna zatrzymał się i ciężko opadł na fotel.
Będę musiał grać na dwa fronty... Dumbledore jest doskonałym Legilimentą, a nie może się dowiedzieć o tym planie. Jego "zaufany sługa" planuje unicestwić jego tajną broń i nadzieję całego Czarodziejskiego Świata... Raczej by mu się to nie spodobało. - Na twarzy Snape'a pojawił się szyderczy uśmiech. - Będę musiał wykorzystać Legilimens Evocis. Tak, to jedyny sposób, aby udało mi się to ukryć. Aby udało mi się ukryć wszystko zarówno przed nim jak i przed Czarnym Panem. Nie podejrzewam, aby to miało być proste, ale jestem gotów zapłacić każdą cenę.
W oczach Snape'a pojawiło się coś groźnego. Przez jakiś czas siedział tylko, wpatrując się w przestrzeń.
Uwieść Pottera... To nie powinno być trudne, skoro jestem jego "największym pragnieniem". Ale z pewnością mu tego nie ułatwię. Dam mu to, na co zasłużył. Będę mu zadawał ból. Będę go dręczył, ranił i przyciągał z powrotem, jeżeli tylko spróbuje się oddalić. Zemszczę się na nim za wszystkie upokorzenia, których doznałem z ręki jego ojca. Jedyną wadą jest to, że będę musiał znosić towarzystwo tego imbecyla, dotykać go... - na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz obrzydzenia, po chwili jednak zastąpiony krzywym uśmieszkiem. - Chociaż z drugiej strony... mogę go zmusić do wszystkiego. Mogę go zmusić do służenia sobie na kolanach, jeżeli tylko będę miał ochotę. Upokorzę go do granic możliwości. Trudno, od czasu do czasu będę musiał okazywać mu nieco... hmm... zaangażowania. Ale ta cena jest warta zapłacenia, jeżeli w zamian za nią uzyskam wolność.
Snape przymknął powieki i westchnął.
Admorsusexcetra... Uwarzenie go jest piekielnie skomplikowane, a zmodyfikowanie... Zajmie mi to miesiące. Ale nie ma w ogóle takiej możliwości, aby miało mi się nie udać. Potter będzie chodzącą trucizną. Chodzącym jadem. Eliksir wyssie nie tylko jego moc, ale moc Czarnego Pana również. I zabije ich obu.
Snape otworzył oczy. Płonął w nich lodowaty ogień. Ogień, który nagle wypełnił całą przestrzeń. Jednak zamiast trzasku pożogi, rozbrzmiewał jednostajnym echem:
Zabije ich obu.
Zabije ich obu.
Zabije ich...
Ogień zniknął i nastała cisza. Ciemność. Ciemność, z której wyłonił się korytarz w lochach. I stojący przed schowkiem na miotły Severus. Przed tym schowkiem, w którym Harry właśnie odrabiał szlaban za złamanie nosa Malfoyowi. I w którym za chwilę miało dojść do ich pierwszego zbliżenia.
Na twarzy Snape'a widniał niebezpieczny półuśmieszek. W oczach nie było niczego oprócz zimnego zdecydowania.
Przedstawienie czas zacząć...
Snape szarpnął za klamkę i obraz ponownie zawirował. Z natłoku kolorów i faktur wyłonili się Voldemort i Snape. Znajdowali się sami w jakimś ciemnym pomieszczeniu. W powietrzu unosiła się zatęchła wilgoć. Obaj mieli zamknięte powieki, ale na twarzy Voldemorta widniał przerażający uśmiech satysfakcji. Powodem tego był obraz, który Voldemort oglądał w głowie Snape'a. Obraz Harry'ego, na kolanach, z penisem Snape'a w ustach...
Tak, tak, tak! Właśnie tak! Wprost wyśmienicie! - Triumfalny śmiech Voldemorta rozsadzał bębenki w uszach, ale obraz zniknął tak szybko, jak się pojawił, zastąpiony sceną w gabinecie Mistrza Eliksirów, na środku którego stali Malfoy i Snape. Mężczyzna pochylał się nad Ślizgonem i syczał mu prosto w twarz:
- Nie zbliżaj się do niego. Potter jest nietykalny. Nie może mu spaść włos z głowy! Czy to jasne?
- Dlaczego? - Malfoy zaciskał pięści, w jego szarych oczach połyskiwał bunt. - Dlaczego on jest taki ważny? Dlaczego Czarny Pan kazał mi uciszać wszelkie plotki na temat tego, co wydarzyło się na Eliksirach, i dopilnować, by żaden nauczyciel się o tym nie dowiedział? Ślizgoni zaczęli mnie przez to nienawidzić! Przestali się ze mną liczyć! Wszystko z powodu Pottera!
- To nie twoja sprawa. Przyrzekłeś Czarnemu Panu, że się tym zajmiesz, więc oczekujemy, że wywiążesz się ze swego obowiązku. Nie musisz znać powodów. Czy mam mu przekazać, że się wycofujesz? Że postanowiłeś nie wykonać jego polecenia?
W oczach chłopaka pojawił się strach.
- Nie, ale...
Snape wyciągnął różdżkę i na twarz Malfoya wypłynęło autentyczne przerażenie.
- Nie mam czasu się z tobą bawić. Poniesiesz karę za swoje nieposłuszeństwo. Crucio!
Pomieszczenie rozmyło się i zmieniło w klasę Eliksirów. Harry i Snape stali naprzeciw siebie, wbijając w siebie gniewne spojrzenia. I o ile spojrzenie Harry'ego było raczej krzykiem rozpaczy i buntu, w oczach Snape'a widać było jedynie zimne wyrachowanie i stalową nienawiść.
- Mogę cię pieprzyć, Potter. Ale nie oczekuj ode mnie niczego więcej - warknął Snape, kładąc nacisk na każde wypowiedziane słowo. Jakby nasączał je jadem, którego zadaniem było ukąsić. Śmiertelnie.
Harry skrzywił się. Gniew w jego oczach rozpalił się jeszcze większym płomieniem.
- Nie będę tylko twoją dziwką! - krzyknął.
Oczy Snape'a zwęziły się tak bardzo, że zostały z nich jedynie wąskie szpary. Stały się lodowato zimne.
- W takim razie będziesz dla mnie nikim.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Zniknął z nich cały gniew, cały bunt. Pozostało jedynie pęknięcie, szczelina, przez którą wylewał się ból i rozczarowanie.
Do diabła! Pozwoliłem mu się sprowokować.
- W takim razie nie będę już więcej panu przeszkadzał, panie profesorze - powiedział cicho Harry i odwrócił się plecami do Snape'a, ruszając w stronę drzwi.
Cholerny Potter! Nie pójdzie z nim tak łatwo, jak myślałem. Będzie żebrał o te ochłapy czułości tak długo, dopóki mu ich nie dam. Trudno, będę musiał pójść na kompromis i zmusić się do tego, inaczej jeszcze gotów jest mi się wymknąć... - W oczach mężczyzny patrzącego na to, jak Harry, chwiejąc się, dociera do drzwi i znika za nimi, pojawił się płonący gniew. - Cholerny, przeklęty Potter!
Obraz rozmył się i w klasie pojawili się uczniowie. Siedzieli cicho w ławkach, pracując nad eliksirem. Wszyscy oprócz Harry'ego i Hermiony, których w ogóle nie było w sali. Snape siedział przy biurku ze wzrokiem utkwionym w drzwiach. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
Po chwili klamka poruszyła się i do klasy weszła Hermiona. Miała zaciśnięte usta i wydawała się być lekko przestraszona, ale w jej oczach płonęła zaciętość. Snape podniósł się powoli, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie. Wszyscy przerwali pracę i odwracali się, kiedy szła pomiędzy stolikami, kierując się w stronę emanującego gniewem nauczyciela. Gryfonka zatrzymała się i podniosła rękę, wyciągając w stronę mężczyzny niewielką kartkę.
- Przykro mi, ale Harry nie może się zjawić na dzisiejszej lekcji, gdyż zachorował i aktualnie przebywa w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey kazała mi przekazać panu usprawiedliwienie Harry'ego.
W oczach Snape'a wybuchła wściekłość. Nie napłynęła, nie pojawiła się, ale właśnie wybuchła.
- Siadaj! - warknął, wyrywając kartkę z ręki Hermiony i drąc ją na oczach zszokowanej dziewczyny na małe kawałeczki.
Jak on śmiał? Jak śmiał mnie zignorować? Jak mógł tak bezczelnie mnie zlekceważyć? Och, każdy Gryfon w tej klasie, każdy z jego nędznych przyjaciół popamięta tę lekcję... Zniszczę ich wszystkich, zadręczę. Potter już nigdy więcej nawet nie pomyśli o ucieczce ode mnie.
Klasa zaczęła szaleńczo wirować i zmieniła się w gabinet Mistrza Eliksirów. Harry siedział w fotelu naprzeciw Snape'a z twarzą ukrytą w dłoniach. Właśnie przed chwilą mężczyzna poczęstował go herbatą z Veritaserum i Harry wyznał mu takie rzeczy, których nigdy nie odważyłby się wyznać. Fragmenty twarzy, których nie udało mu się zasłonić dłońmi, były mocno zaczerwienione.
Snape przyglądał mu się ze zmrużonymi oczami.
Och, uwielbiasz robić z siebie ofiarę, co Potter?
Harry powoli opuścił ręce, jednak nie od razu spojrzał na mężczyznę. Westchnął głęboko kilka razy i dopiero po chwili podniósł wzrok. W jego oczach płonęła chwiejna zaciętość i wydawało się, że każdy najlżejszy podmuch mógłby ją zgasić.
Muszę być ostrożny. Muszę zrobić coś, co da mu chociaż złudne poczucie panowania nad sytuacją.
- Dlaczego tak się krzywdzisz? - Głos Mistrza Eliksirów był niewiarygodnie cichy i spokojny. Oczy Harry'ego rozszerzyły się nagle po tych słowach. - Jeżeli tak bardzo boisz się swoich pragnień, to daję ci wybór. - Wskazał na drzwi. - Możesz wyjść, jeżeli chcesz. Nie będę cię zatrzymywał.
Harry siedział w fotelu, wyglądając tak, jakby był niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i patrzył, jak Snape wstaje i podchodzi do półek, wybiera książkę i ponownie siada w fotelu, pogrążając się w lekturze.
Znakomicie to rozegrałem. Myślisz, że masz jakikolwiek wybór, chłopcze? To tylko kwestia czasu...
Harry wyglądał na zagubionego. Spojrzał na Snape'a, a następnie przeniósł wzrok na drzwi. Przez chwilę przyglądał się im, a następnie wziął bardzo długi i bardzo głęboki oddech, po czym ponownie spojrzał na Snape'a. Zamknął oczy, westchnął przeciągle i podniósł się z fotela.
Tak szybko? Nawet nie doszedłem do drugiego akapitu...
Harry wstał i powoli podszedł do fotela, w którym siedział Snape. Ostrożnie wyjął mu książkę z rąk i odłożył na stolik, a następnie uniósł drżącą rękę i dotknął policzka mężczyzny.
- Wybieram ciebie - wyszeptał cicho.
A to niespodzianka...
Obraz ponownie zawirował. Gabinet zamienił się w korytarz prowadzący do skrzydła szpitalnego, którym jak burza szedł Snape, niosąc na rękach zakrwawionego, nieprzytomnego Harry'ego, po którego posiniaczonej i porozcinanej szramami twarzy spływały strużki krwi, opadając na czarną szatę i wsiąkając w nią lub też spadając pojedynczymi kroplami aż na posadzkę i zostawiając na niej długi ciemnoczerwony ślad. W oczach mężczyzny szalała lodowata wichura gniewu. Gniewu tak wielkiego, iż wyglądał niemal jak opętany.
Zabiję go. Obedrę go ze skóry i będę patrzył, jak zdycha. Nie... Roztrzaskam mu czaszkę, będę nią uderzał o ścianę tak długo, aż się rozłupie. Nie... Połamię mu nogi, poucinam palce, a później spalę go żywcem. Nie... to musi być coś innego... najdotkliwsza kara. Przez tego bezrozumnego kretyna cały mój plan... wszystko mogło lec w gruzach. Gdyby zabił Pottera, mógłbym pożegnać się z wolnością. Nie ucieknie przede mną. Znajdę go i... tak, użyję Legilimens Evocis. Zepchnę go do piekieł. Zamknę w koszmarach. A tych dwóch głupków po prostu się pozbędę. Zaciągnę ich do Czarnego Pana, niech zrobi z nimi co zechce. Ale Malfoy jest mój!
Kopnięciem otworzył drzwi skrzydła szpitalnego i wpadł do środka. McGonagall, Dumbledore i Pomfrey, zaalarmowani przez Rona i Hermionę, już na niego czekali. McGonagall wydała z siebie okrzyk trwogi i zasłoniła usta dłonią, kiedy ujrzała Harry'ego. W błękitnych oczach Dumbledore'a pojawiły się strach i gniew jednocześnie.
- Szybko! Połóż go tutaj, Severusie! - krzyknęła Pomfrey, wskazując najbliższe łóżko.
Snape ostrożnie ułożył Harry'ego na białej pościeli, która niemal natychmiast zabarwiła się czerwienią.
- Severusie - zaczął Dumbledore, kładąc dłoń na klatce piersiowej Harry'ego. - Będziemy potrzebowali twoich eliksirów. Czy mógłbyś...? Severusie! - Nie zdołał jednak dokończyć, gdyż mężczyzna był już niemal przy drzwiach, za którymi błyskawicznie zniknął, pozostawiając po sobie jedynie echo trzaśnięcia potężnymi wrotami.
Wszystko się rozmyło i na miejscu skrzydła szpitalnego pojawił się gabinet Dumbledore'a. Dyrektor siedział przy swoim biurku ze splecionymi dłońmi i poważnym wzrokiem. Snape stał po drugiej stronie gabinetu, wyprostowany niczym posąg i z kamiennym wyrazem twarzy.
- Jesteś tego absolutnie pewien, Severusie? - zapytał Dumbledore, wbijając w mężczyznę przeszywające spojrzenie.
- Tak, dyrektorze. Chłopak całkowicie oszalał. Chciał zabić Pottera. Zaczaili się na niego z zamiarem skatowania go na śmierć. Nie zamierzali używać magii, aby ich nie wykryto. Myślał, że w ten sposób zyska wdzięczność Czarnego Pana... - Snape zawiesił głos i oblizał wargi.
Dumbledore westchnął głęboko i spuścił wzrok, wpatrując się w swoje dłonie.
- Skąd wiedziałeś, że się do niego udał?
- Otrzymałem wezwanie.
Dumbledore zamknął oczy i pokręcił głową.
- Żałuję, że nie udało mi się temu zapobiec. Powinienem był...
- Czarny Pan nie wybacza. Nic nie mógł pan zrobić, dyrektorze.
Dumbledore otworzył oczy i spojrzał na Snape'a spod kurtyny siwych włosów.
- To dobrze, że sprowadziłeś jego ciało z powrotem do zamku. Przynajmniej tyle udało nam się uratować, ponieważ jego umysł już na zawsze pozostanie... zmasakrowany. Czy Lucjusz i Narcyza...?
- Nie było ich przy tym.
- To dobrze. - Chwila ciszy. - A...?
- Crabbe zginął, próbując chronić syna. Goyle nie odezwał się ani słowem, kiedy Voldemort torturował jego syna, ale podejrzewam, że nie zjawi się na kolejnym spotkaniu Śmierciożerców, co jest praktycznie równe jego śmierci, ponieważ Czarny Pan i tak go odnajdzie i zabije, kiedy dowie się o jego dezercji - powiedział Snape wyważonym, spokojnym tonem. W jego oczach nie było niczego poza czernią, która teraz rozrosła się, pochłaniając wszystko wokół, a w ciemności zabrzmiała myśl:
Temu staremu głupcowi nawet przez myśl nie przejdzie, że mogłem mieć z tym coś wspólnego. Zgadza się, zmasakrowałem jego umysł i chłopak już nigdy nie będzie sobą. Dałem mu to, na co zasłużył. Taka kara spotyka tych, którzy próbują wejść mi w drogę...
Z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty, które po chwili przeobraziły się w gabinet Mistrza Eliksirów. Snape stał przy otwartych drzwiach, po których drugiej stronie znajdował się Harry. Gryfon wpatrywał się w niego z maślanym uśmiechem na twarzy.
- Co ty tu robisz, Potter? - zapytał cierpko mężczyzna. - Nie powinieneś być jeszcze w szpitalu?
- Wyszedłem - wydukał Harry. - Dzisiaj. Czy mogę... wejść? - zapytał nieśmiało.
Nie byłoby mądrze go teraz wyrzucać.
Snape zmrużył oczy, ale odsunął się i wpuścił go do środka. Kiedy zamknął drzwi, Harry gwałtownie dopadł do niego i przyparł go do drzwi, owijając ramiona wokół jego pasa. Z głośnym westchnieniem oparł głowę na otulonej w czarny materiał piersi i zamknął oczy. Przycisnął policzek do szorstkiego materiału.
- Tęskniłem za tobą... - wyszeptał w czarną szatę, uśmiechając się ciepło i wtulając w pierś mężczyzny.
Merlinie, co za ckliwy dzieciak... Zbiera mi się na wymioty. Samowolna akcja Malfoya przyniosła jednak jeden wyraźny skutek. Potter myśli, że go uratowałem, ponieważ mi na nim zależy... Stałem się jego "bohaterem". Teraz znacznie prościej będzie nim manipulować. Co za naiwny głupiec...
Wizja przekształciła się. Snape stał przed komodą, trzymając w dłoni zielony kamień i wpatrując się w niego ze zmarszczonymi brwiami.
Dzięki temu kamieniowi będę miał Pottera cały czas na oku. Nie mogę dopuścić do tego, żeby ponownie wpakował się w jakieś tarapaty. Jest zbyt ważny dla mojego planu. Zbyt ważny, by teraz coś mu się stało.
Zieleń klejnotu rozrosła się, pochłaniając wszelkie szczegóły, ale kiedy zniknęła, ponownie pojawiły się komnaty Mistrza Eliksirów. Harry siedział w fotelu naprzeciw Snape'a, który nalewał sobie właśnie do szklanki bursztynowego płynu.
- Czego się napijesz, Potter?
Muszę go upić. Muszę się dowiedzieć, co mu się śniło. Co go tak przeraziło.
Wizja przeskoczyła. Harry stał z zaciśniętymi pięściami i burzą w oczach, wykrzykując łamiącym się głosem:v
- ...Ty nie musiałeś ukrywać się przed całą szkołą, spędzać dnie w łóżku, otulony peleryną niewidką, żeby nikt cię nie zaczepiał, nie musiałeś wysłuchiwać złośliwych, wrednych komentarzy na swój temat ani oglądać swoich karykatur porozwieszanych na każdej możliwej powierzchni Pokoju Wspólnego, nie musiałeś się wstydzić, zaprzeczać ani uciekać! Nie byłeś tak zdruzgotany ani przerażony, kiedy odkryłeś, że to wszystko prawda, kiedy śniłeś o mnie i masturbowałeś się, myśląc o mnie! Nie, jestem pewien, że tego nie robiłeś! Nie marzyłeś o moim dotyku, nie śniłeś o moich oczach, nie myślałeś o mnie przez cały czas, wiedząc, że pewnie i tak nigdy mnie nie dotkniesz, nie poczujesz, nigdy nie będziesz mnie miał! A potem nagle nie dostałeś tego wszystkiego, o czym marzyłeś, i nie zostało ci to równie nagle, boleśnie odebrane, kiedy zrozumiałeś, że nic dla mnie nie znaczysz! I że prawdopodobnie, nigdy nie będziesz... Nie, ty nie przeżyłeś tego wszystkiego! Nie wiesz, jak to jest... - Przerwał, nabierając tchu.
Merlinie, zlituj się nade mną. Czy naprawdę muszę tego wysłuchiwać? Czy ten dzieciak obrał sobie za cel dręczenie mnie swoimi śmiesznymi problemami? Przeżywaniem wszystkiego i rozkładaniem tego na czynniki pierwsze? Nie, Potter, ja nie wiem, jak to jest. Nic dla mnie nie znaczysz. Kompletnie nic. Jesteś tylko marionetką w moich rękach. I ja już znajdę sposób, abyś wynagrodził mi to, że muszę tutaj siedzieć i wysłuchiwać twoich dziecięcych, infantylnych żalów...
- No, dlaczego się nie śmiejesz? - zapytał gorzko Harry. - Nie krępuj się. Zniosłem już tyle rzeczy, że nie sprawi mi to różnicy.
Uwierz mi, że wręcz pękam ze śmiechu...
- Nie miałem takiego zamiaru - odparł spokojnie mężczyzna. Harry zagryzł wargę.
Teraz mam szansę...
- Czy tylko to dręczy cię nocami, Potter? Czy jest jeszcze coś?
Harry opadł z powrotem na fotel. Zamrugał kilka razy, zdjął okulary i przetarł oczy. Wyglądał, jakby nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje.
- O co pytałeś? - powiedział, wkładając okulary z powrotem i spoglądając z podejrzliwością na swoją szklankę.
- Mówiliśmy o twoich snach - odparł gładko Severus.
- A, tak - wymamrotał Harry. - To było straszne.
Gdyby głupota miała wygląd, to nosiłaby okrągłe okulary i bliznę na czole.
- Co było takie straszne? - zapytał mężczyzna z naciskiem.
Harry machnął ręką.
- Ten sen o krwi i Śmierciożercach. - Gryfon zmarszczył brwi, jakby próbował przypomnieć sobie szczegóły. - Voldemort też w nim był. Stali wokół mnie i śmiali się ze mnie, a ja byłem nagi i wszędzie była krew. Spływała po mnie, nie mogłem oddychać. Voldemort powiedział coś o... uczcie? Chyba tak. Bałem się, nie mogłem nic zrobić. Chciałem cię wezwać przez kamień, ale nie miałem go. Zabrali mi go razem z ubraniem. I wtedy usłyszałem... twój głos. Powiedziałeś... - zawahał się i spojrzał na Snape'a. Mistrz Eliksirów pochylał się do przodu i wpatrywał się w niego z taką uwagą i intensywnością, jakby sen Harry'ego był najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
- Co powiedziałem? - zapytał z napięciem w głosie, a jego oczy niemal przewierciły Harry'ego.
- Powiedziałeś... że nikt mnie tym razem nie uratuje.
Snape zbladł odrobinę, a w jego oczach zamigotało coś na kształt strachu.
Cholera jasna! Czyżby mnie rozgryzł? Czyżby w jakiś sposób dowiedział się o moim planie? Ale w jaki sposób? To przecież niemożliwe!
Wizja ponownie przeskoczyła.
- Severusie... powiedz do mnie "Harry". Nigdy tak do mnie nie mówisz.
- I nie zamierzam zacząć - wycedził Mistrz Eliksirów.
Przysięgam, że zaraz rzucę na niego klątwę...
- Nie? - Harry zasępił się na chwilę. - To może udałoby ci się to powiedzieć w zdaniu: "Harry Potter mnie lubi"?
Myślisz, że jesteś zabawny, Potter? Jesteś żałosny.
Echo dwóch ostatnich słów odbiło się od niewidzialnych ścian umysłu, sprawiając, że obraz zaczął falować i zmieniać się. Tym razem Severus znajdował się w swoim tajnym laboratorium i ze skupionym wyrazem twarzy kołysał w dłoni zielonkawą ciecz znajdującą się w niewielkiej fiolce.
Jeżeli dobrze wyliczyłem proporcje, powinienem dodać trzynaście kropel, każdą w odstępie dokładnie dwóch sekund od poprzedniej. - Przymknął powieki i wziął głęboki oddech. - Jeżeli coś pójdzie nie tak, będę musiał zaczynać od początku...- Otworzył oczy i zawiesił dłoń dziesięć centymetrów nad bulgoczącą w kociołku cieczą. Przechylił fiolkę i ze zmarszczonymi brwiami przypatrywał się, jak pierwsza kropla opada do kociołka. Po dwóch sekundach opadła druga. Potem następna i następna. Pozostały jeszcze trzy, gdy absolutną ciszę zakłóciło natarczywe pukanie w drzwi komnat Severusa. Nagły i niespodziewany hałas wytrącił mężczyznę z równowagi, jego ręka zadrżała i do mikstury wpadło kilka kropel naraz. Eliksir zasyczał i zmienił barwę na jadowity turkus.
Do oczu Snape'a napłynęła furia. Podniósł wzrok na drzwi. Dłoń, w której trzymał fiolkę, drżała.
Pukanie rozległo się ponownie, jeszcze głośniejsze i bardziej natarczywe.
Potter! Przysięgam, że tego pożałujesz!
Z nieopanowanym gniewem roztrzaskał fiolkę o podłogę i niczym chmura gradowa zwiastująca prawdziwą nawałnicę, wybiegł z pomieszczenia. Ściana zasunęła się za nim tuż przed tym, zanim z rozmachem otworzył drzwi.
- Dobry wieczór, Severusie - powiedział szybko Harry i bez wahania wsunął się do środka prześlizgując się pod ramieniem mężczyzny i rozglądając po pomieszczeniu. Snape powoli zamknął za nim drzwi. Jego oczy ciskały błyskawice. Błyskawice stworzone z lodu.
Harry odwrócił się i kiedy jego wzrok padł na twarz mężczyzny, pojawił się w nim strach i niepewność.
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie. - Mam nadzieję, że ci w niczym nie przeszkodziłem. - Rozejrzał się ponownie po pokoju.
- Czego chcesz, Potter? - Głos Snape'a był niczym stalowe ostrze. Zimne i raniące. - Przyszedłeś, żeby mnie zadowolić?
- Ja tylko... - Harry otworzył usta, ale mężczyzna nie pozwolił mu dokończyć.
- Nie gadaj, tylko rozbieraj się. Wolisz najpierw mnie zaspokoić... - Długie palce sugestywnie powędrowały do rozporka, ale po chwili zatrzymały się, a twarz mężczyzny wykrzywił okrutny, kpiący wyraz - ...a może od razu mam cię pieprzyć? - Chłopak po prostu stał i wpatrywał się w niego z otwartymi ustami. - Zamierzasz tak stać i gapić się na mnie, Potter? Klękaj!
Och tak, widzę, że cię to boli. I bardzo dobrze. Zapłacisz za to, co zrobiłeś. Będzie boleć jeszcze bardziej. Nauczę cię, że to nie jest hotel, do którego możesz sobie przychodzić niezapowiedziany. Nauczę cię posłuszeństwa.
- O co chodzi, Potter? Przecież po to właśnie przyszedłeś, czyż nie? Zawsze przychodzisz tylko po to - wysyczał Snape, z przyjemnością obserwując każdy spazm bólu, który jego słowa wywoływały na twarzy Harry'ego.
- Widzę, że masz zły humor - wydusił w końcu chłopak cichym, łamiącym się głosem. - To ja już pójdę. Nie chcę...
O nie, jeszcze z tobą nie skończyłem!
- Zawsze mam zły humor, kiedy plątasz się wokół mnie, niczym żałosny, skomlący szczeniak - warknął mężczyzna, wbijając w niego mordercze spojrzenie. - Oddany, uzależniony szczeniak, który zrobi wszystko, co mu się każe. No dalej...
- Zamknij się! - Z ust Harry'ego wyrwał się wściekły krzyk, a w powietrzu zafalowała sugestia pełnego satysfakcji śmiechu, który rozbrzmiewał w duszy Snape'a. Wszystko spowiła ciemność, a śmiech powoli zanikał i wizja przeskoczyła ponownie.
Harry siedział w fotelu naprzeciw Snape'a. Na jego twarzy malowało się zdecydowanie, kiedy mówił:
- Zabiję go. Zabiję Voldemorta.
Snape rzucił mu bardzo długie spojrzenie.
Doprawdy? Ty? Ty chcesz zabić najpotężniejszego czarodzieja wszechczasów? Nie rozśmieszaj mnie... Nigdy ci się to nie uda. Nic nie potrafisz. Jesteś zerem.
- A jak zamierzasz to zrobić? - zapytał w końcu Snape.
- Jeszcze nie wiem - odparł cicho chłopak i widząc szyderczy uśmiech, który pojawił się na twarzy Mistrza Eliksirów, dodał szybko - Ale znajdę jakiś sposób. Voldemort zapłaci za wszystko, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię!
Snape przestał patrzeć na Harry'ego z kpiną i zmarszczył brwi.
- Czy mam to rozumieć jako twoją gotowość do poświęcenia życia, aby zabić Czarnego Pana?
Czyżbyś aż tak chciał mi to ułatwić, Potter?
- Wiem, że niewiele umiem, a on jest niezwykle potężny. Ale spróbuję i jeżeli zginę... to przynajmniej zabiorę go ze sobą.
Twarz Severusa poszarzała, a jego brwi uniosły się.
No no, Potter... Czasami potrafisz trafić w sedno. Skąd przyszedł ci do głowy taki pomysł? Czyżbym w jakiś sposób się zdradził? Nie, to niemożliwe... Jesteś zbyt tępy, by zauważyć pewne drobne niuanse. Oczywiście, że zabierzesz ze sobą Czarnego Pana... ale tylko i wyłącznie z moją pomocą.
- Oczywiście. Uwielbiasz odgrywać bohatera, Potter. A prawda jest taka, że jesteś zwykłym durniem. Nie udałoby ci się nawet zranić Czarnego Pana. Nic nie umiesz. Zabiłby cię, zanim zdążyłbyś wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Obojętne, jak szlachetne pobudki tobą kierują, cokolwiek spróbujesz zrobić, nie masz w starciu z nim żadnych szans.
Możesz się przydać tylko i wyłącznie jako przynęta. Jako kukułcze jajo podrzucone do gniazda. Nie masz żadnej innej wartości.
Obraz ponownie zafalował i wizja przeskoczyła. Nadal obaj siedzieli przed kominkiem, ale Snape wyglądał na zdenerwowanego i rozdrażnionego.
- Nie potrafiłeś nauczyć się obrony przed zwykłą Legilimencją, a chciałbyś poradzić sobie z Legilimens Evocis? Nie rozśmieszaj mnie, Potter - parsknął mężczyzna, zwracając twarz w stronę kominka.
- Nie chcę, by Voldemort rzucił na mnie to zaklęcie. Wolałbym śmierć niż życie w koszmarze! - wykrzyknął Harry łamiącym się głosem. Snape spojrzał na niego i zacisnął usta.
- Czarny Pan nie rzuci na ciebie tego zaklęcia, Potter - powiedział Snape zdecydowanym głosem, podnosząc się z fotela.
Ma wobec ciebie zupełnie inne plany...
Wizja rozmyła się, zastąpiona kolejną. Severus siedział przy stole nauczycielskim w Wielkiej Sali, obserwując jak Harry wybiega z pomieszczenia. Obok niego leżał Prorok Codzienny z rzucającym się w oczy tytułem: "Harry Potter - Nadzieja Czarodziejskiego Świata Czy Tchórz?"
Cholera, ten głupi chłopak jest tak przewrażliwiony, że nie wiadomo, co teraz strzeli mu do głowy. Będę musiał przemówić mu do rozumu. Wykorzystam tę sytuację. Odbuduję jego zaufanie. Czeka mnie trochę aktorstwa, ale Potter jest tak naiwny, że połknie haczyk bez zastanowienia.
Obraz zawirował i przekształcił się. Pojawiła się sypialnia Snape'a. I Harry, siedzący na jego łóżku z rozstawionymi szeroko nogami i dłonią zaciśniętą wokół swojego naprężonego penisa. Całkowicie nagi, jedynie z zawiązanym na szyi zielonym krawatem, który kołysał się miarowo w rytmie, w którym Harry poruszał dłonią, masturbując się przed Snape'em. Tylko przed Snape'em. Tylko dla niego.
Czarne oczy wbijały się w Harry'ego z oszałamiającą intensywnością.
Doskonale... Czarny Pan będzie zachwycony...
Wizja utonęła w blasku i po chwili z jasności wyłonił się kolejny obraz. Ponownie były to komnaty Mistrza Eliksirów, ale tym razem atmosfera była zupełnie inna. Snape szedł w stronę Harry'ego, wbijając w niego mordercze spojrzenie, a Harry cofał się przed nim, z mieszaniną strachu i wściekłości na twarzy.
- Mam tego dosyć! - krzyknął łamiącym się głosem. - Nie możesz mnie tak traktować! Myślisz, że możesz robić ze mną wszystko, co ci się podoba, a ja ci na to pozwolę?
Jedna z brwi Snape'a uniosła się w geście rozbawienia.
Nie, nie myślę tak Potter. Ja to wiem. Zawsze będziesz mi na wszystko pozwalał, ponieważ jesteś zbyt słaby, aby się przede mną obronić.
- To znaczy... - zająknął się Harry. - Może do tej pory tak było, ale od teraz to się zmieni! Nie będziesz mną więcej pomiatał! Koniec z tym!
Snape zatrzymał się nagle, patrząc na Harry'ego z mieszaniną pogardy i zaciekawienia. Tak, jak patrzy się na szarpiącego się i próbującego wyrwać z oplatającej go pajęczyny owada.
- A w jaki sposób mi tego zabronisz, Potter? - wycedził groźnym, mrocznym szeptem. - Jak chcesz zabronić mi korzystania z mojej własności wedle mego uznania?
Tak, Potter, dobrze usłyszałeś. Jesteś moją własnością. Twoje życie zależy tylko ode mnie i to ja zdecyduję, co z nim zrobię.
Wizja zmieniła się nagle. Teraz Snape stał tuż za Harrym, trzymając dłonie w jego slipach i szepcząc mu wprost do ucha:
- Powiem ci prawdę o tobie, Potter - wymruczał cicho mężczyzna, rozsuwając powoli zamek spodni Harry'ego. - Chcesz tego. Uwielbiasz mnie prowokować, żebym później mógł cię złamać. - Snape zsunął z bioder jego spodnie i pozwolił im opaść do kolan. - I uwielbiasz, kiedy to robię. Kiedy przywołuję cię do porządku, kiedy łamię twój opór, kiedy cię karzę - kontynuował mężczyzna, a blada dłoń o smukłych palcach wśliznęła się pod materiał bokserek.
Taki twardy... jak niewiele potrzeba, by doprowadzić cię do tego stanu...
- Ponieważ uwielbiasz tak się czuć, Potter - kontynuował Snape. - Brudny i upokorzony. Złamany i zdominowany. I wiem, że nienawidzisz tej części siebie, która to lubi, ale jednocześnie nie potrafisz przestać. - Harry jęknął. Jedna z rąk Mistrza Eliksirów przesunęła się do tyłu i zatrzymała na jego pośladkach, rozchylając je lekko palcami. Uwielbiasz... - głos stał się zachrypnięty - ...wić się u moich stóp.
Jakież to proste. Jak łatwo tobą manipulować, chłopcze... Dobrze wiem, czego pragniesz. Wystarczy ci to dać, a od razu zamieniasz się w skamlącego, uległego szczeniaka. Moja własna dziwka...
Dziwka...
Dziwka...
Dziwka...
Echo poniosło to jedno słowo w eter, doprowadzając do tego, że obraz zaczął falować i przekształcać się. Ponownie pojawiły się komnaty, ale była to już zupełnie inna scena. Obaj siedzieli w fotelach naprzeciw siebie.
- W zasadzie to... tak się zastanawiam... - Harry, który do tej pory wpatrywał się w swoje kolana, podniósł wzrok i spojrzał na przypatrującego mu się z uwagą Mistrza Eliksirów. - Kiedy jesteś z Voldemortem i kiedy on każe robić ci te wszystkie... rzeczy... To znaczy, rzucać różne klątwy... Powiedziałeś, że aby je rzucić, trzeba naprawdę tego chcieć. Więc jak ty...? - urwał, widząc nagły błysk w oczach mężczyzny.
Na twarzy Harry'ego pojawiło się zrozumienie, a zaraz po nim przerażenie.
Usta Snape'a wykrzywił mroczny uśmiech.
- Jesteś zaskoczony, Potter?
Harry wyglądał tak, jakby doznał ciężkiego szoku. Wpatrywał się w przestrzeń szeroko otwartymi oczami, a po chwili pokręcił głową.
- To niemożliwe.
- Dlaczego nie? - zapytał kpiąco Severus.
- Czy to... czy to znaczy, że ty... ty to lubisz? Powiedziałeś, że trzeba naprawdę tego chcieć. Czy ty naprawdę...? - urwał, kiedy Snape pochylił się w jego stronę i zmrużył oczy.
- To, co lubię, to, co muszę, a to, czego chcę, to są zupełnie różne rzeczy, Potter.
Och, oczywiście, że lubię zadawać ból, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy mam w tym jakiś cel i kiedy sam tego chcę. A służąc Czarnemu Panu, muszę go zadawać przez cały czas, nawet wtedy, gdy uważam, że jest całkowicie zbędny. I dlatego chcę się od niego uwolnić. Już nikt nie będzie ponad mną. Będę to robił na swych własnych warunkach. Ale ty tego nie zrozumiesz, Potter.
Harry zmarszczył brwi.
- Ale czy ty...?
- Ludzki umysł to naprawdę ciekawe narzędzie. Można się nim posługiwać do woli, jeżeli wie się tylko, gdzie znajduje się zamek i w jaki sposób go otworzyć. Kiedy tego dokonasz, jesteś w stanie zrobić wszystko. Możesz zmusić swój umysł do takich rzeczy, których teoretycznie nigdy nie byłbyś w stanie zrobić. Na przykład zabić człowieka. Albo związać się z nim uczuciowo. Lub też go znienawidzić. Na tym właśnie polega kontrola.
Tylko dzięki niej znoszę jakoś twoją obecność i jestem w stanie cię dotknąć...
Obraz rozpłynął się, a następnie wyostrzył, przeobrażając się w Wielką Salę. Snape siedział przy stole nauczycielskim i obserwował Harry'ego, który wyglądał tak, jakby miał zaraz zasnąć i wpaść głową w talerz z jedzeniem.
Coś jest z nim nie w porządku. Nie podoba mi się wyraz jego twarzy. Kiedy na mnie patrzy, widzę strach w jego oczach. Muszę go uważnie obserwować...
Wizja zmieniła się. Pojawiła się klasa Eliksirów. Snape stał za Harrym i obserwował jego zaciśniętą w pięść, drżącą dłoń.
Jest spięty. Widać to w każdym jego geście. Boi się mnie. Dlaczego?
Wizja rozmyła się, zastąpiona kolejną. Snape stał z wyciągniętą ręką przed drzwiami swoich komnat i taksował Harry'ego zimnym wzrokiem.
- Oddaj to, co ukradłeś - wysyczał.
- J-ja... - wydukał Harry.
- Nie każ mi cię przeszukiwać - warknął mężczyzna, wbijając w niego groźne spojrzenie.
Harry zagryzł wargę.
Podszedł do mężczyzny, wyjął z kieszeni Eliksir Bezsennego Snu i podał mu go bez słowa. Snape spojrzał na butelkę i jego twarz przez moment stała się blada, a oczy rozszerzyły się.
A niech to! To dlatego się tak dziwnie zachowywał... Znowu musiał mieć sen. I to tak sugestywny, że próbował to przede mną ukryć i zaczął mnie unikać. Nie podoba mi się to...
- Dlaczego mnie o niego nie poprosiłeś, Potter?
- J-ja... Nie chciałem cię niepokoić. Dlatego sam wziąłem ten eliksir. Żebyś... się nie martwił.
Wzruszające...
- Jakież to miłe z twojej strony - prychnął Severus, wbijając w niego przeszywające spojrzenie. - A więc to nie ma nic wspólnego z tym, że ostatnio wyglądasz jak lunatyk? I że pewnie znowu śniło ci się coś, o czym chcesz zapomnieć?
- Ja... to znaczy... - zająknął się. - Miałem sen, w którym goniło mnie stado pająków, a bardzo się ich boję. I dlatego chciałem go wziąć.
- Doprawdy? - Jedna z brwi Snape'a uniosła się. - Pająki? A może jeszcze myszy?
Co za marny kłamca... Kłamliwy, bezczelny gówniarz. Wydaje mu się, że może mnie oszukać? Myśli, że uda mu się ukryć przede mną prawdę? Jakże się myli...
Harry zagryzł wargę.
- Wiedziałem, że kiedy ci o tym powiem, to będziesz się ze mnie wyśmiewał - powiedział Gryfon, spoglądając prosto w oczy mężczyzny. - I dlatego nie chciałem cię w to mieszać. A teraz, czy mógłbyś dać mi już ten eliksir?
Muszę zaryzykować. Muszę dostać się do jego umysłu. Zrobię to z zaskoczenia.
- Dobrze. Tym razem ci daruję, Potter. Ale jeżeli jeszcze raz przyłapię cię na myszkowaniu w moim gabinecie, to gorzko tego pożałujesz. Następnym razem masz przyjść i mnie poprosić, jeżeli będziesz czegoś potrzebował - powiedział, oddając mu buteleczkę z eliksirem.
- Dziękuję - wymamrotał chłopak.
Mężczyzna odsunął się, wpuszczając Harry'ego do komnaty, a kiedy tylko chłopak przekroczył jej próg, a drzwi się zatrzasnęły, Snape złapał go za kark i kompletnie zaskoczonego, przycisnął do drewnianej powierzchni, a następnie wycelował w niego różdżką i wysyczał:
- Legilimens Evocis!
Wszystko to wydarzyło się błyskawicznie. Wizja utonęła w oślepiającym świetle i po chwili ze światła wyłonił się sen. Jednak nie był to sen, który pamiętał Harry. Ten był zupełnie inny.
Harry, przygwożdżony przez Snape'a do ściany. Snape pochylający się nad nim i wpijający się ustami w jego szyję. Przeobrażający się w Voldemorta. W Voldemorta, którego zęby zatopione były w skórze Harry'ego, ale po chwili odsunął się i ze spływającą mu po brodzie krwią Harry'ego, uśmiechnął przerażająco.
- Co się stało, chłopcze? - wysyczał, mrużąc czerwone oczy. - Przecież lubisz ból.
Severus. Severus, który pojawił się za plecami Voldemorta, odchodząc zdecydowanym krokiem i nie odwracając się za siebie.
- Severusie! Nie zostawiaj mnie tu!
- Nikt ci nie pomoże, chłopcze. Jesteś zupełnie sam. A twoja krew należy teraz tylko do mnie.
Nagle scena zaczęła tracić wyrazistość, zastępowana inną. Nałożyły się na nią przebłyski lasu, pająków i Harry'ego, który uciekał, oglądając się za siebie z przerażeniem.
Znowu pojawiły się komnaty Snape'a. Harry stał przygwożdżony do drzwi z wyrazem absolutnej pustki w oczach, do których powoli napływała świadomość. Zamrugał i pokręcił głową:
- Co się... - ale nie zdołał dokończyć, gdyż Snape szarpnął nim, zaciągnął go do drzwi i wyrzucił na korytarz, po czym ze słowami:
- Mówiłem, że jestem zajęty, Potter. Twój szlaban się dzisiaj nie odbędzie - zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Mężczyzna odwrócił się i oparł plecami o drewnianą powierzchnię.
Jasna cholera! Niewiele brakowało... naprawdę niewiele... Mam nadzieję, że wyczyściłem mu pamięć z najdrobniejszych podejrzeń. Dlaczego Potter miał ten sen? Dlaczego miał podejrzenia? Najwyraźniej źle to rozegrałem, ale już nie popełnię tego błędu. Muszę poświęcić mu więcej czasu. Dać mu więcej. Dać mu tyle, by w jego umyśle nie pojawił się nawet cień podejrzenia. Omamić go gestami i tym, co nazywa czułością...
Wizja powoli oddaliła się, a na jej miejsce pojawiła się kolejna. Harry siedział na kolanach Snape'a, poruszając się na nim i zataczając biodrami powolne kręgi. Severus przyciskał wargi do jego ramienia, na przemian wdychając zapach skóry i składając na niej pocałunki. Harry wtulał twarz w szyję mężczyzny, ale po chwili poderwał głowę i spojrzał na Severusa. Ich spojrzenia skrzyżowały się i z ust Harry'ego wyrwały się przepełnione drżeniem słowa:
- Doprowadzasz mnie... do szaleństwa.
Mężczyzna uniósł dłoń i delikatnie zdjął zaparowane okulary Harry'ego, odkładając je na bok, a następnie wplótł palce w jego włosy i zaczął je głaskać. Harry przymknął powieki, a kiedy je otworzył, w kącikach jego oczu lśniły łzy. Severus przyciągnął jego twarz, gładząc rozczochrane włosy, prześlizgujące się pomiędzy smukłymi palcami. Harry ponownie zamknął oczy, a wtedy mężczyzna łagodnie pocałował jego powieki.
I wtedy oba ciała naprężyły się, a z ust wyrwały się dwa westchnienia. Snape zacisnął oczy. Spod przymkniętych powiek Harry'ego wypłynęły łzy, ale na jego twarzy widniała jedynie czysta radość. Po chwili obaj rozluźnili się i głowa Harry'ego opadła na ramię mężczyzny. Snape podniósł rękę i zaczął go gładzić po plecach. Powoli i delikatnie.
- W porządku? - zapytał cicho niskim, zachrypniętym głosem.
- Tak - odparł ochryple Harry, drżąc pod wpływem dotyku dłoni Snape'a.
Mężczyzna otworzył oczy. Satysfakcja, która w nich płonęła, przeobraziła się w coś zimnego i mrocznego. Na cienkich wargach pojawił się triumfalny uśmiech.
Mam cię!
--- rozdział 56 ---
56. Open up your eyes
Tell me why you broke me down
And betrayed my trust in you
How could you, how could you
How could you hate me?
When all I ever wanted to be was you?*
Część 2
Wizja przekształciła się. Tym razem w polu widzenia pojawił się gabinet Mistrza Eliksirów. Harry siedział przy małym stoliku w kącie pomieszczenia. Przed nim na blacie ustawiona była szuflada wypełniona małymi czarnymi karteczkami, ale chłopak w ogóle się nimi nie interesował. Wpatrywał się w siedzącego przy biurku Severusa z maślanym uśmiechem na twarzy i ciepłem w oczach.
- Moglibyśmy zrobić to na tym biurku - powiedział Harry, obejmując wzrokiem mebel i oblizując wargi. - Jest idealne.
- Czy zechciałbyś mi łaskawie wyjaśnić, co idealnego jest w moim biurku, Potter? - zapytał kpiąco Snape.
- Jest takie... duże - odpowiedział Harry, po czym zaczerwienił się i szybko dodał. - To znaczy... jest większe niż biurko w klasie. A na dodatek czarne. Jak twoja pościel, Severusie.
- Piłeś coś, Potter?
- Nie. Po prostu... - Harry machnął ręką w nieokreślonym kierunku, wskazując na ścianę i sufit - ...wszystko jest takie piękne.
Snape popatrzył na zapełnione brunatnymi, zakurzonymi słoikami półki, na wytarty dywan oraz ciemny sufit i uniósł brwi. Następnie ponownie przesunął wzrok ku uśmiechającemu się beztrosko i wpatrującemu w niego jak w obrazek Harry'emu i wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, ciemność w oczach pogłębiła, a na usta wypłynął krzywy uśmieszek.
Miarka aktorstwa, szczypta bliskości, kropla czułości i proszę... idealny przepis na przywiązanie go do siebie i usunięcie z jego głowy jakichkolwiek wątpliwości. Muszę tylko utrzymać go w tym stanie do samego końca...
Wizja zafalowała i zaczęła migotać, przekształcając się w następujące po sobie, zmieniające się szybko obrazy: Snape podający sparaliżowanemu Harry'emu antidotum... Harry i Snape rozmawiający o Quidditchu... Snape przytulający Harry'ego w łazience, gładzący jego policzek... Pieprzący go na biurku i wypowiadający z emfazą "Jesteś... tylko... ty... Potter..." Harry i Snape, siedzący w komnatach i jedzący wspólnie kolację...
A gdzieś w tle rozbrzmiewały echa wielu myśli, nałożonych na siebie i trudnych do zrozumienia, z których dało się jednak wyodrębnić te najwyraźniejsze.
Prawie się zabił... w ostatniej chwili... wszystko by zniszczył... Muszę znosić jego towarzystwo... chyba się napiję... Już niedługo... Naiwny... łatwowierny... przyciągnąć go do siebie... omotać... już niedługo...
Oślepiające światło zapoczątkowało kolejną wizję. Snape wchodził po schodach w wieży Gryffindoru. Wyglądał, jakby bardzo się spieszył. Ale w eterze, zamiast jego myśli, słychać było jedynie dziwny szum, jakieś nieokreślone hałasy, zakłócenia...
Mężczyzna wypowiedział hasło i przeszedł przez dziurę ukrytą za portretem Grubej Damy, po czym wszedł do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, gdzie na kanapie przed kominkiem siedział Harry. Snape zatrzymał się na chwilę, a następnie ruszył w jego stronę, ale wtedy coś się stało. Wizja zatrzymała się nagle, po czym obraz cofnął się i Snape ponownie wszedł do Pokoju Wspólnego, przeszedł kawałek i wszystko kolejny raz się zatrzymało, zaczęło falować, zanikać i znowu się cofnęło. W końcu wszystko pochłonęła ciemność i na pewien czas zapadła całkowita cisza.
Po chwili jednak z mroku zaczęły wyłaniać się kształty. Była to Wielka Sala, przystrojona świątecznymi dekoracjami. Przy stole nauczycielskim siedzieli wspólnie nauczyciele i uczniowie, w tym również Harry i Snape. Dumbledore, przyodziany w swą odświętną purpurową szatę, wygłaszał właśnie świąteczną mowę. Wszyscy wpatrywali się w dyrektora z uśmiechami na twarzy, jedynie Snape patrzył na niego ponurym wzrokiem.
- ...Życzę wam wszystkim wytrwałości i odwagi na krętych ścieżkach życia, najeżonych przeszkodami i trudnymi wyborami, ale wiedzcie, że zawsze odnajdziecie drogę, jeżeli tylko będziecie podążali za światłem miłości. Życzę wam także, aby te święta zmieniły coś w waszym życiu, abyście mogli przeżyć je w radości i z uśmiechem na twarzy - Dumbledore zerknął w kierunku skwaszonego Snape'a, a jego oczy zamigotały. - I mam nadzieję, że za rok również się tu spotkamy, niezależnie od tego, co się w międzyczasie wydarzy.
W tym samym momencie Snape zmarszczył brwi, odwrócił wzrok i zatrzymał go na płonącej w lichtarzu świecy.
Och, wydarzy się i to bardzo wiele... Czarny Pan będzie martwy, Potter również, ty, jeżeli mi się poszczęści, także... a mnie już dawno tu nie będzie...
- A teraz wystarczy już, bo pewnie jesteście równie głodni jak ja. Wesołych Świąt, pełnego brzucha i dobrej zabawy! - zawołał jowialnie dyrektor i wszyscy zaczęli bić brawa, łącznie z Harrym. Mistrz Eliksirów klasnął dwa razy, musnął wzrokiem twarz Harry'ego i szybko przeniósł go ponownie na płomień świecy, który rozrósł się, pochłaniając całą scenę i zmieniając ją w kolejną.
Z płomieni wyłoniła się sypialnia Snape'a, pogrążona w mdłym świetle zaledwie kilku zapalonych świec. Harry i Snape stali w drzwiach do łazienki. Severus obejmował Harry'ego ramionami, a chłopak wtulał twarz w jego pierś. Był blady i drżał lekko.
- Nic ci nie będzie... prawda?
Snape poruszył się i odsunął, ujmując twarz Harry'ego w dłonie i unosząc ją do góry. Spojrzał mu prosto w oczy i powiedział cicho:
- Nie, nic mi nie będzie. To był tylko sen.
- Obiecujesz? - W głosie Harry'ego zabrzmiała desperacja.
- Obiecuję - odparł mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny, krzywy uśmiech. - Twoja troska jest wzruszająca, Potter. - Snape puścił jego twarz i wyprostował się. - A teraz wracaj do łóżka. Chyba nie masz zamiaru stać tutaj do rana i użalać się nad sobą?
Harry uśmiechnął się mimowolnie.
- Nie - odparł.
- A to nowość - prychnął mężczyzna, odsuwając się i odwracając głowę. Jego głos stał się nagle ostrzejszy. - Przecież ty tak uwielbiasz się nad sobą użalać.
Ciągle muszę cię niańczyć, Potter, pocieszać, wspierać, wyciągać z kolejnego dołka, w który postanowiłeś wdepnąć w tej swojej spirali samounicestwienia. Ciągle tylko jęczysz i zawodzisz. Doprowadzasz mnie do białej gorączki. Jak taki nadwrażliwy, żałosny dzieciak może być uważany za tajną broń w walce przeciwko Czarnemu Panu? Jak Dumbledore może być aż tak pomylony, by uważać, że go pokonasz? Jesteś zbyt słaby, zbyt głupi...
- Nie użalam się - odparł Harry. - Miałem tylko zły sen. Powiedziałem ci, że możemy już iść spać.
- To dobrze, bo mam dosyć niańczenia cię - odparł cierpko Snape.
Gardzę takimi słabeuszami jak ty. Nie masz do zaoferowania niczego wartościowego. Żadnej nadzwyczajnej mocy, żadnej cechy, która mogłaby mnie zainteresować. Nic, poza wiernością i oddaniem, ale te można wypracować u każdego zgarniętego z ulicy psa. Gdybyś nie był mi potrzebny do zabicia Czarnego Pana, to w ogóle nie zawracałbym sobie tobą głowy.
Obraz zaczął falować i rozmywać się. Nałożyły się na niego cienie innych scen. Ponownie znajdowali się w komnatach Mistrza Eliksirów, siedząc w fotelach naprzeciw siebie.
- Ciekaw jestem... co by się stało, gdybyś to ty wypił ten eliksir? Jakie jest twoje największe pragnienie? - zapytał Harry, uśmiechając się szelmowsko.
Oczy Severusa rozświetlił nagły, krótki rozbłysk, kiedy odwrócił głowę w stronę biblioteczki. Przyglądał jej się przez chwilę, a w eterze rozbrzmiała echem jedna, ale bardzo wyraźna myśl:
Opanuj się! Natychmiast się opanuj!
Powoli odwrócił się z powrotem w stronę Harry'ego. Jego oczy znów były czarne jak tafla jeziora w czasie bezwietrznej nocy, a twarz nieczytelna.
- Ja niczego nie pragnę, Potter - odparł twardo z goryczą w głosie. - Jestem teraz zajęty - rzucił nagle, zrywając się z fotela i odwracając w stronę swojej sypialni - więc mam nadzieję, że sam trafisz do wyjścia. Żegnam. - Po tych słowach ruszył naprzód i w kilku krokach opuścił pomieszczenie, głośno trzaskając drzwiami. Kiedy znalazł się sam w swej pogrążonej w ciemności sypialni, oparł się plecami o drewnianą powierzchnię, pochylił głowę i zacisnął powieki.
Obraz zadrżał i rozbił się na bardzo wiele odłamków, a w każdym z nich zamajaczyło odbicie wielu różnych scen. Po chwili jednak wszystkie połączyły się w jedną, ukazując rozległe, pogrążone w mroku pomieszczenie, pod którego ścianami stało kilkadziesiąt osób odzianych w ciemne szaty, kaptury i maski. Absolutna, pełna zgrozy cisza, która wisiała w powietrzu, była wynikiem rozgrywającej się na środku pomieszczenia sceny. Wzrok wszystkich obecnych skierowany był na odzianego w czerń mężczyznę, przywiązanego za nadgarstki do ciężkich, zwieszających się z sufitu magicznych łańcuchów. Jego plecy były obnażone, a głowa pochylona do przodu, ukrywając twarz pod kurtyną czarnych włosów. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w płytkich, szybkich oddechach. Unieruchomione w kajdanach dłonie zaciskały się w pięści z taką siłą, iż paznokcie wbijały się w skórę i po jego nadgarstkach spływała krew, wsiąkając w mankiety szaty.
Stojący przed nim Voldemort opuścił różdżkę, w jego czerwonych oczach płonął gniew.
- Zawiodłeś mnie. Wydałem ci jasny rozkaz, a ty go zignorowałeś. Nie tego spodziewałem się po jednym z moich najwierniejszych sług. Miałeś wyciągnąć z nich informacje, bardzo ważne dla nas informacje. A nie zabijać! - ryknął z wściekłością, która zamieniła jego twarz w upiorną maskę.
Severus poruszył się i uniósł głowę. Jego czarne, pozbawione jakichkolwiek emocji oczy spoczęły na Voldemorcie.
- Wybacz mi, mój Panie - wyszeptał zachrypniętym, zdartym głosem.
Voldemort ponownie wyciągnął ramię, w którym trzymał różdżkę i zaczął go okrążać, niczym drapieżnik szykujący się do zadania ostatecznego ciosu swojej ofierze.
- Ja nie wybaczam - wysyczał Voldemort, zatrzymując się za plecami Snape'a i unosząc rękę. Skierował różdżkę na obnażone plecy mężczyzny, a z jego ust wypłynęło kilka przesiąkniętym sykiem słów w mowie węży. Severus szarpnął się i wygiął do przodu, jakby próbował uciec przed bólem. Jego głowa uniosła się w górę, oczy zacisnęły, zęby obnażyły. Na skroniach i szyi pojawiły się pulsujące żyły, kiedy skóra na plecach otworzyła się, niczym przecięta niewidzialnym skalpelem, wytrawiając trzy długie, krwawe ślady. Ale krew nie przestawała płynąć, nawet kiedy Voldemort opuścił różdżkę. Severus szarpał się w kajdanach i chociaż z jego zaciśniętych w bladą linię ust nie wydobywał się żaden dźwięk, jego stężała z bólu twarz krzyczała. Wydawało się, że szramy na plecach stają się coraz wyraźniejsze, jakby coś je wciąż i wciąż rozcinało na nowo.
Voldemort rozejrzał się po sali, spoglądając po zgromadzonych w pomieszczeniu, zastygłych w pełnym przerażenia milczeniu Śmierciożercach i przemówił:
- Taka kara spotyka tych, którzy nie wykonują moich poleceń. Zapamiętajcie to sobie.
Wizja ponownie zadrżała i rozbiła się na odłamki. Na odłamki, w których majaczyły kolejne sceny. Płonące domy, wijąca się w spazmach bólu młoda kobieta, fruwające w powietrzu klątwy, dłoń Severusa rzucająca kolejne zaklęcia na kolejne osoby, na mugoli i czarodziejów, na ojców, matki i dzieci, głos Severusa, wypowiadający klątwę za klątwą...
Crucio Sectumsempra Flagello Lacrima Avada Kedavra CrucioAvadaKedavraCrucioAvadaKedavraCrucioCrucioCruc...
Wszystkie odłamki ponownie złączyły się w jedno, ale tym razem pokazały gabinet Dumbledore'a. A w nim trzymającego się za lewe przedramię Snape'a i chodzącego po pomieszczeniu dyrektora.
- Wiedziałem, że kiedyś wróci, ale nie spodziewałem się, że to nastąpi tak szybko. Musisz odpowiedzieć na jego wezwanie. Musisz się do niego udać, Severusie. Zostać naszym szpiegiem.
Twarz Snape'a była nieruchoma, chociaż w oczach jarzył się żywy płomień.
- Dyrektorze... Czarny Pan uważa mnie za zdrajcę. Zabije mnie, kiedy tylko postawię stopę w kręgu Śmierciożerców.
Dumbledore zatrzymał się i rzucił mu długie spojrzenie.
- Nie zabije cię. Potrzebuje w tej chwili swoich sług, potrzebuje ich siły, by rozpocząć na nowo swoją krucjatę. Nie może cię zabić.
- Ale może mnie torturować... - Snape zawiesił głos.
Dumbledore westchnął i spuścił wzrok.
- Będziemy musieli podjąć to ryzyko. Tylko ty możesz zbliżyć się do niego na tyle, aby móc śledzić każdy jego krok i donosić nam o wszystkim.
W oczach Severusa zapłonął jeszcze większy ogień, chociaż nie było w nim wcale ciepła.
- Każesz mi się do niego udać, wiedząc, że mogę nie wrócić z tej wyprawy? Każesz mi się przed nim czołgać, wiedząc, że jedyne, co mogę od niego otrzymać na powitanie to seria Cruciatusów?
Dyrektor długo nie odpowiadał. Stał z opuszczoną głową, wpatrując się w dywan. Po chwili jednak uniósł twarz i spojrzał na stojącego naprzeciw niego mężczyznę, którego zaciśnięte w dłonie pięści drżały.
- Tak - odparł cicho i obraz ponownie rozbił się na maleńkie odłamki, a kiedy fragmenty wielu scen tortur, zachlapanych czerwienią białych masek i gasnącego w przerażonych oczach życia na powrót złączyły się ze sobą, ukazały stojącego w ciemności sypialni Snape'a, którego oczy były zaciśnięte, a postawa napięta. Z oddali dobiegł trzask drzwi. Mężczyzna uniósł powieki. W czarnych tęczówkach nie było teraz niczego oprócz lodu.
Tyle lat czekania... ale już niedługo.
Obraz ponownie zafalował i zmienił się, przeobrażając sypialnię w mroczne pomieszczenie, w którym znajdowały się jedynie dwie osoby: Snape i Voldemort. Voldemort śmiał się, oglądając w głowie swego sługi wizję, w której Severus brutalnie wchodził w Harry'ego, bez litości wbijając się w jego miękkie ciało i doprowadzając go do skamlących jęków. Usatysfakcjonowany, opuścił jego umysł i uśmiechnął się szeroko, co w jego przypadku wcale nie oznaczało radośnie. Snape stał wyprostowany niczym struna, trzymając w dłoni maskę, na której widniały czerwono-czarne smugi, pozostawione przez – teraz już zaschnięte - krople krwi. Jego nieruchoma, wpatrzona w dal twarz przypominała taką samą maskę.
- Sprawiłeś mi dzisiaj ogromną satysfakcję. Zasłużyłeś na nagrodę.
Severus pokornie pochylił głowę.
- Radość z powodu tego, że znów mogłem ci to pokazać, jest całkowicie wystarczającą nagrodą, mój Panie.
W eterze rozległ się wysoki, kobiecy śmiech. Powietrze zaczęło się gotować i w chwilę później tonące w mroku pomieszczenie przeobraziło się w niewielką sypialnię, którą przeszukiwali Snape i Bellatriks.
- Jak to jest rżnąć takiego kretyna? - zapytała Bellatriks, przeszukując znajdujące się w pomieszczeniu szafki i komody, podczas gdy Snape rzucał na ściany jakieś niewerbalne zaklęcia. - Jak w ogóle możesz się nie brzydzić go dotknąć?
- Wiesz, że to mnie zawsze przypadają w udziale najbardziej niewdzięczne zadania - prychnął mężczyzna, kopiąc stojący mu na drodze przewrócony fotel. - Ale mam przynajmniej satysfakcję z wyobrażania sobie, co zrobiłby jego plugawy ojciec, gdyby widział, jak zabawiam się z jego jedynym synem.
- Albo ten jego nędzny ojciec chrzestny. Och, już wyobrażam sobie jego minę, gdyby zobaczył, że z jego chrześniaka wyrosła taka mała dziwka - chichotała Bellatriks, wyrzucając na podłogę szuflady.
- Nie od dzisiaj wiadomo, że Potter jest imbecylem. Zawsze myślałem, że jest całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek talentu, ale ostatnio musiałem zweryfikować swój pogląd...
- Tak? - zapytała z zaciekawieniem kobieta, odwracając głowę w jego stronę.
- Potter ma niezrównany talent do obciągania.
Ta uwaga doprowadziła Bellatriks do kolejnego wybuchu dźwięcznego śmiechu.
- Widzę, że nasz mały Złoty Chłopczyk zamienił się przy swoim profesorze w prawdziwą wywłokę - parsknęła, powracając do przeszukiwania szafy i znajdujących się w niej kufrów i walizek. - Zapewne znakomicie go już wytresowałeś, Sevciu. Pójdzie za tobą bez wahania?
Wizja utonęła w mroku, z którego powoli wyłoniła się komnata Mistrza Eliksirów. Harry siedział na kolanach Severusa, wtulony w jego szyję. Zasypiał.
Snape, oparty o fotel, wpatrywał się w przestrzeń. Jego twarz była całkowicie nieczytelna. W eterze słychać było jedynie taki sam dziwny szum, jak wcześniej. Jakieś nieregularne zakłócenia.
- Dosyć tego - powiedział nagle mężczyzna, przymykając na chwilę oczy i wzdychając. - Idziesz spać. - Po tych słowach wsunął dłonie pod pośladki Harry'ego i uniósł go do góry, z trudem podnosząc się razem z nim z fotela i ruszając w stronę sypialni. Kiedy jednak dotarł do drzwi, wizja zatrzymała się, obraz zaczął się trząść i cofnął się. Snape ponownie siedział w fotelu z Harrym na kolanach, wpatrując się w przestrzeń. Szum przybrał na sile. Mężczyzna wstał, podnosząc Harry'ego i ruszył w stronę sypialni, ale obraz znowu zafalował i zaciął się. W eterze rozległy się głośne trzaski i wszystko zniknęło. Zapadła cisza.
Po chwili jednak obraz powrócił w migoczących jedne po drugich wspomnieniach, które przesuwały się z taką prędkością, że trudno je było w ogóle rozpoznać. Był tam Snape w splamionych krwią szatach Śmierciożercy i ze zranioną ręką, Snape przywołujący do siebie Harry'ego za pomocą kamienia, pieprzący go w schowku, w swoim gabinecie, w komnacie, przy drzwiach, na podłodze, na biurku...
A w eterze rozbrzmiewały myśli, nałożone na siebie, splątane, odbijające się od siebie, zagłuszające się nawzajem.
Niech myśli, że wygrał tę bitwę... niech się łudzi... To niczego nie zmienia... Może się przydać chociaż do tego i mnie zaspokoić... trochę się nim pobawię zanim zginie... należy mi się jakaś nagroda za to, że muszę go znosić...
Spośród scen wyłoniła się jedna, wyraźniejsza od innych. Harry, który zostawia kamień na ławce, odwraca się i wychodzi z klasy. A spośród natłoku myśli wybiło się kilka wyrazistszych:
Cholera! Dałem mu się sprowokować... Cóż, Potter, prawda jest bolesna, ale to wyłącznie twoja wina, że ją usłyszałeś. Ale to nic. I tak do mnie wrócisz. Odpocznę od ciebie, dopóki nie skończę eliksiru, a potem... potem czeka mnie nieco więcej gry niż do tej pory, ale tak cię urobię, że wrócisz do mnie bez zastanowienia.
Gra... to idealne określenie. Jesteś pionkiem w mojej grze. Pionkiem, który trzeba poświęcić, aby zbić króla. To jedyny możliwy ruch. Ale najważniejsze jest to, aby utrzymać pionek na szachownicy, ponieważ bez niego nigdy nie uda mi się zagrozić królowi.
Obraz zatrzymał się nagle, ukazując Seveusa, który przytulał do siebie Harry'ego, zanurzając twarz w jego włosach i przyciskając wargi do skóry na czubku jego głowy.
- Nie jesteś dla mnie nikim - wyszeptał Severus zachrypniętym głosem, po czym odsunął się odrobinę i powiedział znacznie głośniej: - Słyszysz? Spójrz na mnie. - Harry podniósł głowę, spoglądając szeroko otwartymi oczami na jego twarz. W tej samej chwili mężczyzna uniósł dłoń i zaczął łagodnie gładzić jego policzek, pieszcząc palcami skórę, wargi, nos... - Nie jesteś - powtórzył cicho.
Jakim jesteś kłamcą...
Wizja zawirowała i rozmyła się, ukazując komnatę Snape'a. Mężczyzna siedział w fotelu, wpatrując się w drzwi. Jego brwi były zmarszczone, w oczach tliło się coś dziwnego, jakieś... podenerwowanie. Coś na kształt niecierpliwego wyczekiwania. Po chwili jednak zamknął oczy i odchylił głowę, wzdychając głęboko.
Nareszcie. Ile razy wyobrażałem sobie tę chwilę, w której przyprowadzę mu Pottera, a on, przekonany o swym zwycięstwie, wyssie z chłopaka całą moc. I Potter padnie bez życia, a chwilę później nastąpi ten cudowny moment... moment, na który czekałem tyle lat... Czarny Pan upadnie. I już nie powstanie.
Snape uniósł powieki w momencie, w którym drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Harry, ubrany w sweter i kurtkę. Na jego twarzy widniał uśmiech.
- Dobry wieczór, Severusie.
Wizja zaczęła blaknąć, w eterze rozległy się trzaski, coraz głośniejsze i natarczywsze, obraz zniknął całkowicie, tak jakby się rozpadł, ale nadal słychać było myśli:
Nie jest gotowy... nie ufa mi... waha się... służył mi dobrze... nie był trudnym celem... dam mu wszystko, czego pragnie... wynagrodzę go... pragnienie za pragnienie... będzie mi ufał bezgranicznie... kiedy wrócę, zrobi wszystko, o co go poproszę... bez wahania... zginie... obaj zginą... nic dla mnie nie znaczy... naiwny głupiec...
- Dooooość! Wystarczy! Dosyć już! Nie chcę więcej! Nieeeeee!
Harry zaparł się nogami i z całej siły szarpnął. Wszystko zawirowało z taką mocą, że gdyby nie przytrzymał się myślodsiewni, to z pewnością upadłby na podłogę. Kręciło mu się w głowie, a kolana dygotały.
Był z powrotem w tajnym laboratorium Snape'a. Przed nim w myślodsiewni wirowały złote wstęgi, ale on ich nie widział. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w przestrzeń. Zielone tęczówki wydawały się być całkowicie puste, a twarz zastygła w wyrazie absolutnego wstrząsu. Nie poruszał się. Nie był w stanie tego zrobić. Wyglądał tak, jakby właśnie pozbawiono go życia. Spetryfikowano, zamieniając w pusta skorupę. Blade policzki lśniły, a w aksamitnej ciszy słychać było jedynie głuche dudnienie serca.
Bum.
Bum.
Bum.
Bum.
W końcu poruszył się. Bardzo powoli, niczym lunatyk wyrwany ze snu, opuścił głowę i spojrzał na pudełko, które wciąż trzymał w dłoni. Było całkowicie zgniecione.
...zawsze jesteś w moich myślach, w moim sercu...
...nienawidzę za tobą tęsknić...
...jesteś dla mnie wszystkim, czego potrzebuję i wszystkim, dla czego warto żyć...
...zakochałem się w tobie...
...gdybyś chciał wyrwać to uczucie, to tylko z sercem...
Pudełko wysunęło się z jego dłoni i upadło na podłogę, otwierając się. Zielone oczy zaczęły się poruszać, przesuwając się z boku na bok, niczym w jakimś szalonym tańcu, jakby czegoś poszukiwały. Czegoś, czego mogłyby się uchwycić, czegokolwiek, by nie runąć w otchłań.
To...
To przecież...
To wszystko...
Nie może...
Nie tak...
To na pewno nie...
O boże...
O boże!
Cofnął się o krok i zachwiał, z trudem utrzymując się na trzęsących się nogach. Otwarte usta próbowały nabrać tchu, ale wydawało się, że całe powietrze wyparowało i jedyne, czego mógł nabrać do płuc, to przerażenie. Przerażenie, które kąsało jego duszę od środka i pożerało ją.
Kłamstwo. Wszystko było tylko tym. Tylko kłamstwem. Okrutnym. Bezlitosnym. Doskonałym. Wszystko. Wszystko, co znał, wszystko, do czego dążył. Każdy krok, każda wygrana bitwa, każdy nowy gest... to wszystko nie istniało? Nic nie istniało? Nic nie było prawdziwe?
Bum. Bum. Bum. Bum. Bum.
Czuł, jak jego serce krzyczy. Uciska. Boli. Szarpie się. Położył na nim dłoń, jakby próbował je osłonić. Otulić. Uspokoić. Chociaż odrobinę. Powstrzymać przed roztrzaskaniem się.
Cały świat się rozpadał, a on nie miał niczego, czego mógłby się złapać. Niczego.
Wszystko odpływało... każda chwila, w której myślał... w której sądził... każda chwila, w której był szczęśliwy. Każdy szept, dotyk, spojrzenie... wszystko odpływało. Ból był nie do zniesienia, kiedy w jego sercu umierały kolejne wspomnienia. Gasły jedno po drugim, niczym obumierające gwiazdy, pozostawiając po sobie jedynie ciemność i próżnię.
Powietrza... nie mógł oddychać. Musiał... wyjść stąd... natychmiast! Jak najszybciej!
Odwrócił się na uginających się nogach i... zamarł, całkowicie sparaliżowany, a każdy mięsień w jego ciele napiął się.
Snape. To był Snape. Stał pod ścianą, przy wejściu do laboratorium, opierając dłoń na znajdującym się obok regale. Przyglądał się Harry'emu. Był niezwykle blady, a jego twarz wyglądała niczym woskowa maska. W czarnych, pozbawionych wyrazu oczach odbijał się zielony płomień świecy. Przywodził na myśl wyłaniającego się z mroku upiora.
Harry poczuł, jak zalewa go nieokiełznana fala nienawiści do tego... tego... kogoś... Ponieważ to już nie był Snape. Teraz był to jedynie... ktoś obcy. Wróg. Kłamca. Oszust. Morderca.
- Nie zbliżaj się do mnie, Śmierciożerco! - krzyknął łamiącym się głosem, wyszarpując z kieszeni różdżkę i kierując ją w stronę ciemnego posągu. Chciał go zranić, przekląć. Zniszczyć. Zdeptać. Zadać taki ból, jakiego jeszcze nigdy nie zaznał. Zamienić cierpienie w klątwę i cisnąć nią w niego, a potem patrzeć jak zwija się i krzyczy...
Jego dłoń drżała tak bardzo, że koniec różdżki kreślił w powietrzu nieregularne kręgi, rozsypując czerwone iskry nienawiści. Czarne oczy przesunęły się nieco w dół, spoglądając na różdżkę, a następnie ponownie przeniosły się na twarz Harry'ego.
- Jak mogłeś? Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś tak mnie oszukać? Jak mogłeś mnie tak podle wykorzystać? Jak mogłeś mnie nienawidzić? Przez cały ten czas! Jak mogłeś?!
Snape milczał. Jego zaciśnięte w cienką linię usta były niemal białe.
Ból był coraz większy. Nie do zniesienia. Przeobraził się w ogarniętą szałem bestię, rozrywał Harry'ego od środka, miażdżył wnętrzności, rozszarpywał mięśnie.
- Odpowiedz mi, ty zdrajco! Dlaczego, do cholery, milczysz? Dla ciebie to wszystko było tylko grą! Żałosną rozgrywką! Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem! Nic!!! Przez cały czas kłamałeś! Przez cały cholerny czas! - Głos Harry'ego załamał się. Przełknął łzy, które niepostrzeżenie wpłynęły mu do ust.
Snape stał niczym wykuty z kamienia. Był jeszcze bledszy niż wcześniej. Przypominał teraz ducha. Nie poruszał się. Po prostu patrzył.
- Wykorzystałeś mnie! Wykorzystałeś moje pragnienie dla swojego pragnienia! Myślałem, że chociaż ty... że chociaż ty nie uważasz mnie za narzędzie! Że jako jedyny nie próbujesz się mną posłużyć! A jesteś taki sam! Jesteś jeszcze gorszy! Jesteś potworem! Żaden człowiek nie mógłby... nie mógłby... przez cały ten czas... o boże! - Harry złapał różdżkę obiema dłońmi, aby ją utrzymać. Nie panował nad sobą. Nie panował nad wypełniającą go odrazą, która sączyła się z końca jego różdżki w postaci coraz gorętszych, coraz gwałtowniej syczących iskier.
- Jak mogłeś? Jak mogłeś pokazywać mu nasze chwile? Przecież to były nasze wspomnienia! Jak mogłeś...?!
Snape zacisnął usta jeszcze bardziej, chociaż wydawało się to niemożliwe.
- No odpowiedz mi! Pochwal się, jakim byłem dla was pośmiewiskiem! Opowiedz, jak śmialiście się z tego, jakim byłem zaślepionym kretynem! Opowiedz, jak świetnie się bawiłeś, kiedy pokazywałeś mu nasze intymne chwile, ty chory popaprańcu!
Ale Snape nie odpowiedział. Nie odezwał się ani jednym słowem. Stał tam tylko... z tym swoim wielkim nosem, tłustymi włosami, długimi, obleśnymi, żółtymi palcami, szkaradną twarzą...
- Jak mogłem cokolwiek w tobie widzieć? Jesteś odrażający! Jesteś... jesteś... nikim! Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę!!! - Nic. Żadnej reakcji. - Nigdy ci tego nie wybaczę! Nigdy!!!
Zanim się zorientował, był już na zewnątrz, uciekając od niego, od tego... tego... Biegł przez salon, gabinet, jak najdalej stąd, ponieważ miał wrażenie, że jeżeli zostanie tutaj choćby minutę dłużej, to albo zwymiotuje, albo... Dopadł do drzwi i zatrzasnął je za sobą z taką siłą, iż stojące na półkach książki zadygotały lekko.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Gładka niczym tafla jeziora, a jednocześnie wibrująca niczym zbyt mocno naciągnięta struna, nadal rozbrzmiewająca echem krzyku wypełnionego zdradą, rozczarowaniem i rozgoryczeniem. A także pewnego rodzaju... ostatecznością.
Snape przymknął oczy. Z jego piersi wyrwało się długie, głębokie westchnienie. Zdjął rękę z regału i powoli ją opuścił, kładąc dłoń na lewym przedramieniu i ściskając je. Przez jego bladą, ściągniętą twarz przesunął się cień. Otworzył oczy, uniósł rękaw szaty i spojrzał na rozległe zaczerwienienie widniejące wokół Mrocznego Znaku, który wydawał się niemal wić na jego skórze i wyglądał tak, jakby od jakiegoś czasu chciał ją przepalić.
Spojrzał na myślodsiewnię, a następnie przeniósł wzrok na znajdujący się na stole kociołek wypełniony ciemnozielonym eliksirem. Po chwili cichej, niemal nieruchomej kontemplacji, podszedł do jednego z regałów i spomiędzy kilku znajdujących się na nim tomów, wyjął plik kartek, które wyglądały tak, jakby wyrwano je z jakiejś bardzo starej książki. Ułożył je na stole, wyciągnął różdżkę i po chwili kartki już płonęły, zwijając się i zmieniając w czarny popiół. Schował różdżkę z powrotem i jeszcze raz powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
Jego wzrok przyciągnęło małe, pogniecione czerwone pudełeczko, leżące na podłodze przed myślodsiewnią. Podszedł do niego i przez jakiś czas po prostu przyglądał mu się. Po chwili jednak pochylił się i drżącą ręką podniósł je z podłogi. W środku znajdowała się niewielka kartka. Rozwinął ją ostrożnie i zaczął czytać, a wtedy jakaś ledwie widoczna iskra, która przez cały czas tliła się w jego oczach... eksplodowała.
*
Harry biegł. Biegł co sił w nogach. Biegł przez pogrążone w mroku korytarze, przez szkolny dziedziniec, przez most, wprost w ciemność rozciągających się wokół zamku, pokrytych śniegiem błoni. Brakowało mu tchu, brakowało mu sił, ale biegł dalej, rozrzucając na boki śnieg, pragnąc jedynie jednego... ucieczki. Ucieczki od tego... rozrywającego na strzępy, tępego bólu, który zagnieździł się w nim niczym robak, pożerając wszelkie emocje i pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Tak wielką i zimną, jakby ktoś wyrwał z niego duszę, a następnie podeptał ją i wyrzucił niczym niepotrzebny śmieć. Czuł jedynie chłód. Lodowaty chłód, wdzierający się przez tę pustkę do jego wnętrza i zamrażający wszystko, co napotkał na swej drodze... każde szybsze zabicie serca, każdy uśmiech, który kiedykolwiek zagościł na jego twarzy, każde cieplejsze uczucie...
Biegł coraz wolniej, w miarę, jak lodowate zimno przenikało przez jego cienkie ubranie, a padający śnieg osiadał na jego włosach i okularach, przez które już prawie nic nie widział. W pewnym momencie potknął się o coś znajdującego się pod białą płachtą i z całym impetem runął prosto w miliony drobinek lodu. Przez chwilę leżał bez ruchu, zaciskając w dłoniach śnieg i pragnąc, by zamroził go jeszcze bardziej, by zamroził ten ból i zmusił go do odejścia...
Ale nic nie było na tyle zimne, aby tego dokonać.
Powoli, podpierając się na rękach, podniósł się na kolana. Wydawało mu się, że w płucach ma igły, a każdy mięsień drży z wycieńczenia. Pomimo ciemności i całkowicie pokrytych śniegiem okularów, dojrzał w pobliżu niewielki, półokrągły kształt. Powoli, brnąc w śniegu na czworakach, dotarł do wyrastającego z podłoża kamienia i usiadł u jego podstawy, obejmując rękami kolana i ukrywając w nich twarz.
Wszystko, w co wierzył, wszystko do czego dążył... nagle przestało istnieć. Sev... Snape także nigdy nie istniał. Był tylko ogarnięty obsesją człowiek, bydlak bez uczuć, dla którego Harry był jedynie pionkiem w jakiejś żałosnej rozgrywce. Chciał go poświęcić dla osiągnięcia swojego celu i nie obchodziło go, kogo i co zniszczy po drodze, jakie uczucia podepcze, jak głębokie rany zada...
Nie... to nie był człowiek. Nikt nie może być aż tak okrutny. Nikt nie może aż tak dobrze udawać, chyba że nie ma serca. W każdej chwili, w której sądził, że cokolwiek dla niego znaczy... on przez cały czas grał! Gardził nim od początku aż do samego końca! Boże... i jeszcze... ich chwile... pokazywał im! Pokazywał im to, co było dla niego tak cenne! Śmiał się z niego! Przez cały czas tylko się śmiał! Harry był dla niego... dla nich jedynie pośmiewiskiem! Głupim, zakochanym szczeniakiem, który zrobiłby dla niego wszystko. Ale kim trzeba być... jak wielki mrok mieć w sobie... aby tak perfidnie wykorzystać tego... szczeniaka, a potem posłać go na śmierć. Bez cienia wahania.
Przecież to niemożliwe, aby przez cały czas, przez absolutnie cały czas czuć jedynie niechęć i odrazę. Czy nie było ani jednej takiej chwili, nawet małej chwilki, w której ten ktoś, kim okazał się Snape... w której poczułby chociaż maleńką iskierkę ciepła? Cokolwiek? Chociaż współczucie? Zawahanie? Czy wszystkie te chwile... każda chwila... każda pojedyncza, rozżarzona chwila pomiędzy nimi była jedynie ułudą? Nie istniała naprawdę?
Nie.
Dobitnie się o tym przekonał. Czekał i czekał na jakikolwiek znak, jakikolwiek moment... pamiętał ostatnią noc, musiał ją zobaczyć, przekonać się, że wtedy, kiedy Snape oddał mu wszystko... coś się zmieniło. Musiało! Ale okazało się, że był to tylko kolejny element układanki. Kolejne zagranie. Wyżyny aktorstwa.
Dlaczego był tak głupi? Dlaczego mu zaufał? Dlaczego nigdy nie zastanowił się głębiej nad jego motywami, nad zachowaniem, nad tymi wszystkimi znakami, które przez cały czas otrzymywał? Przecież prawda zawsze, zawsze była wprost przed jego oczami... ale on nie chciał jej dostrzegać. A teraz... teraz, kiedy jego oczy się otworzyły, wszystko wydawało mu się tak oczywiste.
Pamiętał je. Pamiętał te drobne szczegóły, mało znaczące słowa, gesty, które jednak znaczyły znacznie więcej, niż podejrzewał.
- Myślę, że wypiłeś już wystarczająco dużo do tego, co planuję...
- A co planujesz?
- Jeżeli już musisz wiedzieć... Planuję cię zabić, panie Potter.
Pamiętał je wszystkie. Dopiero teraz, kiedy było już za późno...
- A czy warzysz teraz jakiś trudny eliksir?
- Owszem.
- A... czy długo będziesz go jeszcze warzył?
- Tyle, ile potrzeba.
Pamiętał ten niesamowity blask, który pojawił się w oczach Snape'a po tym pytaniu.
Pamiętał również swoją naiwność, kiedy myślał, sądził...
- Chcę też, żebyś wiedział, że bez względu na to, co zrobisz i co się stanie... ja zawsze będę po twojej stronie. Przy tobie.
- Zobaczymy. Przypomnę ci o tym w odpowiednim momencie.
I pamiętał słowa Hermiony, jej ostrzeżenia.
Boję się... że on cię może zwodzić, żeby w końcu oddać cię w ręce Voldemorta. Pomyśl, Harry... dlaczego miałby się tak nagle tobą zainteresować? Co mogłoby tak raptownie zmienić jego stosunek do ciebie? Przecież zawsze cię nienawidził.
...nienawidził...
...nienawidził...
...nienawidził...
Ostatnie słowo odbiło się echem w jego umyśle.
Nienawidził go. Snape przez cały ten czas go nienawidził... a on tylko chciał z nim być. Tylko tyle.
Po prostu być.
Jak mógł być taki naiwny? Jak mógł myśleć, że cokolwiek dla niego znaczy? Jak mógł aż tak się pomylić? Przez cały czas był dla niego jedynie... narzędziem. Tak samo, jak dla wszystkich innych. Narzędziem służącym do pokonania Voldemorta, nieprzydatnym do niczego innego. Kompletnie niepotrzebnym. Bezużytecznym.
Uniósł głowę. Z jego włosów spadło kilka płatków śniegu. Skóra była zaczerwieniona od zimna, całe ciało dygotało. Ale w zielonych oczach nie było niczego.
Dobrze. Skoro wszyscy tak go traktowali... w takim razie tak właśnie będzie się zachowywał. Pozbędzie się swoich uczuć, pozbędzie się wszystkiego, co czyni go Harrym, pozostawiając jedynie bliznę i okulary, ponieważ tylko to w nim dostrzegali. Nigdy nie był dla nich niczym innym... niczym więcej.
Tylko Potterem.
Ciemność pogłębiła się, gdy jedyny wolny od chmur skrawek nieba, przez który przebijało się delikatne światło księżyca, został przez nie zasnuty. Śnieg padał cicho. Osiadające na ziemi płatki nie wydawały żadnego dźwięku. Nawet wiatr postanowił na jakiś czas zawiesić swoją działalność i odpocząć. Ale w tę odosobnioną ciszę natury wkradał się powoli jakiś dźwięk.
Kroki. Skrzypiące na śniegu, rozcinające idealnie gładką, białą płachtę.
Przez błonia podążała ciemna sylwetka. Odcinająca się od bieli śniegu czernią swych szat i całkowicie zakrywającego głowę kaptura. Nie spieszyła się. Szła powoli, rozgarniając butami śnieg. Wyprostowana, chociaż wydawało się, że barki ma nieco przygarbione, jakby coś na nich ciążyło. Kierowała się w stronę ciemnej, wyrastającej z białej kołdry ściany Zakazanego Lasu. Lecz kiedy do niej dotarła i pierwsze drzewa ukryły ją w swym mroku, zatrzymała się. I odwróciła powoli, spoglądając na pozostawiony za plecami Hogwart.
Stała tak nieruchomo przez pewien czas, przyglądając się pogrążonym w ciemności wieżom zamku i płonącym w niektórych oknach, odległym światłom. Jej wzrok powędrował ku wschodniej wieży i zatrzymał się tam, przypatrując się jej przez niezwykle długi czas.
Po chwili jednak postać poruszyła się. Uniosła prawą dłoń i przycisnęła ją do lewego przedramienia. Powoli odwróciła się plecami do zamku i spojrzała w rozciągający się przed nią gęsty, lepki mrok. W aksamitnej ciszy rozległ się trzask aportacji.
Na śniegu pozostały jedynie urwane ślady. Severus Snape odszedł.
--- rozdział 57 ---
57. Nothing I've become
I abandoned this love and laid it to rest
And now I'm one of the forgotten
I'm not, I'm not myself
Feel like I'm someone else
Fallen and faceless
So hollow, hollow inside*
Hermiona przerwała pisanie i spojrzała w okno na padający gęsto śnieg. Miała wrażenie, że sypie coraz mocniej i chociaż nie widziała dalej niż na kilka metrów, to ogromne, zlepione ze sobą płaty śniegu, które bez przerwy wyłaniały się z mroku i uderzały w okno, wzbudzały w niej nieokreślony niepokój. Jakby w każdej chwili z tej ciemności mogło się wyłonić coś o wiele bardziej niebezpiecznego, a te gigantyczne płatki śniegu były czymś w rodzaju preludium. Zapowiedzią wojny, która wciąż wisiała nad zamkiem i w każdej chwili mogła go dosięgnąć swoimi zimnymi, zakrwawionymi palcami.
Potrząsnęła głową i zamknęła oczy.
Nie, to tylko śnieg. Ostatnio jest zdecydowanie zbyt przewrażliwiona.
Spojrzała na siedzącego obok Rona, który spał z głową na pergaminie. Ostatnie linijki tekstu były całkowicie rozmazane i już sobie wyobrażała, jak będzie wyglądał jego policzek, kiedy się obudzi. Na samą myśl o jego rozczochranych włosach i rumieńcu zawstydzenia na policzkach, kiedy nieudolnie będzie próbował zetrzeć z twarzy atrament, czuła ciepło w sercu. Zawsze był taki beztroski. Wydawało się, że nie istnieje nic, co mogłoby sprawić, by zaczął się martwić i mieć czarne myśli, które konsumowałyby go od środka. Tak jak ją. Jako jedyny potrafił sprawić, że czasami o nich zapominała i chociaż na chwilę przestawała zadręczać się problemami, które wydawały się nie mieć końca. Czasami odnosiła wrażenie, że przesadza, że nie powinna się tak przejmować, ale nie potrafiła przestać się martwić. Nie potrafiła ot tak machnąć ręką i powiedzieć sobie "jakoś to będzie". On to potrafił. Robił tak przez cały czas. Żył w swoim własnym świecie, w którym nie istniały problemy, a przynajmniej nie takie, których nie dałoby się rozwiązać po prostu czekając na to, aż rozwiążą się same. To był prawdziwy dar. Czasami łapała się na marzeniach o tym, że oddałaby połowę swojej wiedzy za taki dar. Ale wtedy on się do niej po prostu uśmiechał albo robił coś absolutnie głupiego i wiedziała, że "jakoś to będzie". Że skoro on jest taki beztroski, to na pewno nie jest tak źle, jak jej się wydaje i z pewnością mają przed sobą jeszcze długą przyszłość, nawet gdyby za chwilę do bram zamku miała zapukać wojna. I że Harry na pewno znajdzie jakiś sposób, aby pokonać Voldemorta...
Właśnie, Harry...
Spojrzała na wielki, wiszący na ścianie zegar. Wahadło kołysało się rytmicznie, porcjując czas na maleńkie, równe kawałeczki. Była prawie północ. Miał wrócić za chwilę. Ale ta chwila minęła już jakieś trzy godziny temu.
Starała się nie niepokoić, ale nie potrafiła. Widziała, jak zachowywał się przez cały dzień. Nagle z całkowitego przygnębienia przeszedł w stan absolutnego... no właśnie, czego? Najpierw uśmiechał się do siebie, by za moment na jego twarzy pojawił się smutek. Wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, gdzie się znajduje i co ma robić. Obserwowała go uważnie, kiedy podczas lekcji wpatrywał się w ścianę, uśmiechając się trochę nieprzytomnie i błądząc myślami gdzieś daleko. A najgorsze było to, że chyba domyślała się, gdzie nimi błądził...
Nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad rewelacjami, które odkryła. Po prostu nie potrafiła. Sama myśl, że Harry, ten Harry, którego znała od dziecka, jest... boże, nawet trudno jej było o tym pomyśleć... jest zakochany w nauczycielu, którego nienawidził, odkąd tylko sięgała pamięcią... sama ta myśl przyprawiała ją o gęsią skórkę i coś ciężkiego osiadało jej na dnie żołądka. To było tak abstrakcyjne, tak nielogiczne... Jak mógł? Jak mógł się w nim zakochać? Przecież to jest Snape...
Nie, musi przestać. Znowu zaczyna myśleć jak Ron.
To już nawet nie chodziło o to, że Snape jest... Snape'em, że jest ich nauczycielem, że jest od Harry'ego ponad dwa razy starszy. Chodziło o to, że jest... niebezpieczny. Że może go skrzywdzić, wykorzystać do jakiegoś celu, może zrobić mu coś, co go zniszczy, może...
Przymknęła oczy, oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach, wzdychając głęboko.
Może, ale nie musi. Być może on również coś do Harry'ego czuje...
Kiedy tylko dowiedziała się prawdy, zaczęła uważnie obserwować Snape'a. Wiele spojrzeń, dziwnych zachowań, które wcześniej wydawały jej się niezrozumiałe, nareszcie nabrało sensu. Pamiętała je. I pamiętała, w jaki sposób Snape patrzył na Harry'ego, jak śledził go wzrokiem w każdej możliwej sytuacji, jakby nie potrafił się przed tym powstrzymać. Jakby miał w sobie jakąś wewnętrzną potrzebę, a potrzeba ta obejmowała obecność Harry'ego, jego bliskość. Teraz, kiedy wiedziała na co patrzeć, dostrzegała to wszystko. A kiedy przypadkowo mijali się na korytarzu... Snape wyglądał tak, jakby oberwał zaklęciem oszałamiającym. Patrzył tylko na Harry'ego, nie widział nikogo poza nim. Czasami miała wrażenie, że kiedy przechodził obok niego, jedynie siłą woli powstrzymywał się, aby go nie dotknąć, przyciągnąć do siebie, porwać. Ale zawsze tylko zaciskał dłonie w pięści i chował je w kieszenie swojej obszernej, czarnej szaty.
Tak nie zachowuje się ktoś, kto nienawidzi.
I dokładnie to powiedziała Harry'emu w bibliotece. Nie mogła patrzeć na jego cierpienie. Nie mogła również patrzeć na jego zaślepienie, ale nie potrafiłaby odebrać mu nadziei. Ponieważ pamiętała, jaki Harry był szczęśliwy, kiedy wracał wieczorami do Pokoju Wspólnego. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie widziała takiego blasku w jego oczach. Wiedziała, że jest zakochany. Było to widoczne na pierwszy rzut oka. Był zakochany do szaleństwa. Ale nigdy nie spodziewałaby się, że obiektem jego uczuć i powodem takiego szczęścia... mógł być Snape. To po prostu przeczyło jedno drugiemu. I pomimo wszystkiego do tej pory nie potrafiła tego pojąć. Ponieważ co ten nieczuły, zamknięty w sobie człowiek mógł mu dać? Co takiego mógł mu zaoferować? Co sprawiło, że Harry całkowicie oszalał na jego punkcie? Co w nim takiego było?
Jej rozmyślania przerwał szelest odsuwającego się obrazu. Natychmiast spojrzała w stronę wejścia, ale zamiast Harry'ego ujrzała wchodzącą do Pokoju Wspólnego profesor McGonagall.
Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz nauczycielki, by Hermionę ogarnęła zimna fala przerażenia.
*
Podążającej pogrążonym w mroku korytarzem Hermionie wydawało się, że droga do skrzydła szpitalnego jest o wiele dłuższa niż zazwyczaj. Musiała się bardzo powstrzymywać, by nie wyprzedzić nauczycielki i po prostu nie puścić się biegiem. Ron i tak miał już problem z nadążeniem za nimi i ciągle musiał podbiegać, by dotrzymać im kroku. Żadne z nich się nie odzywało.
Z kilku zdań, które przekazała im McGonagall, wynikało, że Harry kilkanaście minut temu został znaleziony przez Hagrida na błoniach koło zamku. Był przemarznięty i wyziębiony niemal do granic wytrzymałości. Prawie nie kontaktował, gdy Hagrid go stamtąd zabierał, a odkąd znalazł się w szpitalu, nie odezwał się do nikogo ani słowem. Przyznała się także do tego, iż zaczęła się nawet obawiać, że ktoś mógł rzucić na niego Imperiusa, ale wykonała test magii i nic takiego nie wykryła.
Serce Hermiony biło coraz szybciej i mocniej w miarę, jak zbliżali się do szpitala, już widziała jego olbrzymie, stalowe drzwi... i nagle te drzwi otworzyły się i wybiegła z nich pani Pomfrey.
- Och, Minerwo, jak to dobrze, że już jesteś! - wykrzyknęła spanikowana. - Nie wiem, co się stało! Wyszłam tylko na chwilę przygotować dla niego kilka lekarstw, a kiedy wróciłam, łóżko było puste. Potter zniknął!
Hermiona poczuła, jak serce opada jej aż do żołądka. Oczy profesor McGonagall rozszerzyły się.
- Musimy natychmiast przeszukać zamek! Nie mógł odejść daleko w takim stanie! Jesteś pewna, że nie ma go w skrzydle?
Pomfrey energicznie pokiwała głową.
- Przeszukałam wszystko, sprawdziłam każdy kąt. Nigdzie go nie ma.
Hermiona nigdy nie widziała jej tak przerażonej. Pielęgniarka znana była z tego, że potrafiła zachować zimną krew w każdej sytuacji. Złamania, dziwne deformacje, śmiertelne rany, skutki klątw... nic nie potrafiło wyprowadzić jej z równowagi, ale znikający nagle pacjent to była zupełnie inna sprawa. Tutaj jej wiedza i doświadczenie nie mogły się przydać na nic.
- Musimy zawiadomić wszystkich nauczycieli, zwołać duchy i skrzaty. Trzeba go znaleźć i to jak najszybciej! Na bogów, przecież ledwie przytomny uczeń nie mógł ot tak zniknąć z zamku. Musi gdzieś być.
- Ja wiem, gdzie jest! - krzyknęła nagle Hermiona. Obie kobiety spojrzały na nią z zaskoczeniem. - To znaczy... domyślam się. Chodź, Ron. - Złapała kompletnie zdezorientowanego chłopaka za rękę i zaczęła go ciągnąć. - Poszuk... - Urwała nagle, słysząc dziwny odgłos. Dochodzące z jednego z bocznych korytarzy regularne... plaskanie.
Cała czwórka odwróciła się w tamtą stronę. Odgłos przybliżał się i po chwili zza zakrętu korytarza wyłonił się... Harry. Szedł boso po kamiennej posadzce, ubrany w szpitalną piżamę ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w podłodze.
Hermiona niemal osunęła się na ziemię z ulgi, ale ulga była tylko chwilowa, bo kiedy podszedł bliżej, a na jego twarz padło światło umieszczonej na ścianie pochodni, jej żołądek wywrócił się.
Ponieważ to już nie był ten sam Harry, którego widziała zaledwie kilka godzin temu. Wyglądał tak, jakby w tym krótkim czasie samotnie przewędrował przez piekło. Jego twarz była blada i zapadnięta. Oczy podkrążone i pomimo tego, że nie mogła ich dostrzec, ponieważ skierowane były w dół, wydawały się całkowicie pozbawione wyrazu. Martwe.
- Potter - wydusiła w końcu profesor McGonagall, kiedy Harry zrównał się z nimi. - Nie powinieneś wstawać i szwendać się samotnie po zamku w takim stanie. Wyraźnie kazaliśmy ci leżeć w łóżku.
- Stary, wszyscy się o ciebie martwiliśmy - burknął Ron, wpatrując się w Harry'ego z mieszaniną strachu i ulgi.
- Jak mogłeś napędzić nam takiego strachu? - powiedziała oburzona pani Pomfrey. - Znikać tak bez uprzedzenia! I w dodatku boso! Przecież podłoga jest lodowata! Prawie tam zamarzłeś, a teraz jeszcze...
- Musiałem coś załatwić. - Harry powiedział to niezwykle cicho, ale takim głosem, że nawet Hermionę przeszły ciarki. Pani Pomfrey momentalnie ucichła.
Harry przeszedł obok nich, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem, po czym zniknął za drzwiami szpitala.
Hermiona przełknęła ślinę, chociaż miała wrażenie, że przełyka gwoździe. Wymieniła spojrzenia z profesor McGonagall i ruszyła za Harrym. Powoli weszła do szpitala, słysząc za sobą kroki Rona oraz profesor McGonagall i ciche mamrotanie pani Pomfrey, która wciąż nie potrafiła wyjść ze stanu pełnego niedowierzania oburzenia.
Harry właśnie wchodził na łóżko. Położył się plecami do nich i przykrył kołdrą aż po samą brodę. Hermiona spojrzała na Rona, który w odpowiedzi wzruszył ramionami. Cóż, to by było na tyle, jeżeli chodzi o wsparcie z jego strony.
- Zostańcie z nim - powiedziała szeptem profesor McGonagall - a ja pójdę po dyrektora. - Po tych słowach odwróciła się i skierowała do wyjścia.
- A ja pójdę dokończyć przygotowywanie lekarstwa - oznajmiła pani Pomfrey, ruszając w stronę swojego gabinetu. - Tylko pilnujcie go, żeby znowu mi nie zniknął. - Rzuciła oburzone spojrzenie na leżącą na łóżku szczupłą postać i zniknęła za drzwiami po drugiej stronie sali.
Hermiona westchnęła i powoli podeszła do łóżka Harry'ego. Przysunęła sobie stojące pod ścianą krzesło i usiadła, układając ręce na kolanach i nie bardzo wiedząc, co zrobić. Ron stał za nią niczym żywy pomnik niepokoju i zdezorientowania. Miała tak wiele pytań, ale nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Coś w Harrym się zmieniło. Bardzo wyraźnie to wyczuwała i obawiała się tej zmiany.
- Jak się czujesz, stary? - Ron odezwał się pierwszy, wybawiając ją od przerywania tej ciężkiej, wiszącej w powietrzu ciszy, ponieważ wciąż nie wiedziała, co się w niej kryje.
- Żyję, jak widzisz - odparł Harry. Jego głos był zimny. Znała go od sześciu lat, ale jeszcze nigdy nie słyszała takiego tonu. W dodatku miała wrażenie, że on wcale nie chce ich widzieć, że najchętniej wyrzuciłby stąd ich oboje.
- Porozmawiaj z nami - odezwała się cicho. - Martwiliśmy się o ciebie. Profesor McGonagall powiedziała, że...
- Nie prosiłem o to, żebyście się martwili. Sam sobie doskonale poradzę.
Hermiona zagryzła wargę.
- Co się z tobą dzieje?
- A co ma się dziać? - zapytał, odwracając się, podpierając na łokciach i spoglądając na nią.
Hermiona wstrzymała oddech. Oczy. Oczy Harry'ego... były zupełnie zimne. A twarz... tak pusta, jakby wyssano z niej wszelkie emocje. Jakby tam, na tym mrozie, na którym prawie zamarzł, jego serce również zamarzło. Wypełniło się lodem aż po same brzegi.
- Jak to? Przecież widzę, że coś jest nie w porządku - powiedziała niemal płaczliwie. - Hagrid znalazł cię na błoniach. Prawie tam zamarzłeś i...
- Nie bądź naiwna - przerwał jej Harry. - Nie mógłbym zamarznąć gdzieś na błoniach. Moje przeznaczenie jest zupełnie inne. Jestem przecież Wybrańcem. - Wypowiedział to słowo z taką pogardą w głosie, że Hermiona aż się skrzywiła. - Wszyscy na mnie chuchają i dmuchają, żebym mógł dożyć pojedynku z Voldemortem. Nie mogę teraz umrzeć. Jeszcze nie teraz.
- Przestań wygadywać takie bzdury! - wtrącił się Ron. - Całkowicie ci już odbiło? Widzę, że na tym mrozie trochę przymroziło ci mózg. Jak możesz mówić takie rzeczy?
- Mogę, ponieważ taka jest prawda - odpowiedział spokojnie Harry. - Kiedy już wypełnię tę wielką misję, do której się urodziłem, to może wtedy w końcu dacie mi wszyscy święty spokój...
- Wiesz, jeżeli tak ci zależy na spokoju, to mogę dać ci go już teraz. - W głosie Rona pojawił się gniew.
- Przestań, Ron - wtrąciła się Hermiona, próbując zatrzymać ten coraz szybciej staczający się powóz złości.
- Nie przestanę, dopóki on nie przestanie traktować nas jak wrogów - warknął Gryfon.
- Harry po prostu potrzebuje odpoczynku. - To było jedyne wyjaśnienie, które mogła mu w tej chwili zaoferować z nadzieją, że połknie haczyk i się uspokoi. Sama już tak bardzo drżała w środku z niepokoju, iż miała wrażenie, że jeszcze chwilę, a rozsypie się na kawałeczki.
Spojrzała prosto w zmrużone, zielone oczy, które znała tak dobrze, a które teraz wydawały jej się kompletnie obce. Przełknęła ślinę.
- Harry, profesor Dumbledore zaraz tu będzie. Może powinieneś z nim porozmawiać o... pewnych sprawach.
Ku jej zdziwieniu, wpatrzone w nią oczy stały się jeszcze bardziej lodowate.
- Nigdy więcej nie mów o nim w mojej obecności. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego i jeżeli dowiem się, że do niego poszłaś i coś mu powiedziałaś... to przestaniesz dla mnie istnieć. Całkowicie.
- Jak możesz tak się do niej odzywać? - wysyczał Ron, zanim ostrze tych słów zdążyło ugodzić ją w serce. - Zawsze byliśmy po twojej stronie, bez względu na wszystko, a teraz próbujesz nas szantażować tylko z tego powodu, że się o ciebie martwimy?
- Już mówiłem, że was o to nie prosiłem - odpowiedział Harry, przenosząc spojrzenie na czerwonego ze złości Rona.
- Świetnie! W takim razie nie...
- Na bogów, co to za krzyki? - przerwała im pani Pomfrey, pojawiając się niczym duch z butelką eliksiru w dłoni. Obrzuciła gniewnym wzrokiem Rona i Hermionę. - Mieliście go tylko przypilnować, a nie zamęczyć. Chłopak potrzebuje wypoczynku. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, to już dawno bym was stąd wyrzuciła i poprosiła profesor McGonagall o posiedzenie przy nim. A teraz wynoście mi się stąd, ale już, jeżeli nie chcecie, żebym wam odebrała punkty.
Ron odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi, ale Hermiona miała wrażenie, że nie jest w stanie się poruszyć. Była zbyt wstrząśnięta i przerażona. Powoli jednak, piorunowana wzrokiem pielęgniarki, podniosła się z krzesła i ruszyła za Ronem.
Harry... nie zachowywał się jak Harry. Coś się z nim stało. Coś bardzo złego. I to była wina Snape'a. Była tego tak pewna jak tego, w którym roku założono Hogwart. I miało to również coś wspólnego z Dumbledore'em, ponieważ Harry nagle całkowicie zmienił stosunek do dyrektora. A ona nie mogła o tym nikomu powiedzieć i czuła się tak... tak...
Ukradkiem otarła łzy, wlokąc się za Ronem przez pogrążone w ciemności korytarze zamku.
Harry wymagał niemożliwego, żądając, by się o niego nie martwiła. Był jej najdroższym przyjacielem. Zawsze razem, nawet w najtrudniejszych chwilach. Nie może go opuścić, szczególnie teraz, kiedy najwyraźniej postanowił odepchnąć wszystkich, którym na nim zależało.
Ale jej nie uda mu się odepchnąć. Może sobie próbować do woli, ale cokolwiek by nie zrobił, nie uda mu się to.
Przez całą noc nie mogła zasnąć. Jej umysł zasnuwały ciężkie, czarne chmury myśli. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie martwiła się o Harry'ego tak bardzo, jak teraz. Zawsze potrafiła zrozumieć jego zachowanie, ale tym razem było zupełnie inaczej. Zamienił się w kogoś obcego. Kogoś, kogo kompletnie nie znała.
Udało jej się zdrzemnąć dopiero nad ranem. Z tego powodu wstała później niż zazwyczaj i kiedy zeszła do Pokoju Wspólnego, większość uczniów była już na nogach. Dlatego też siedzącego na kanapie przed kominkiem Harry'ego zauważyła dopiero wtedy, kiedy przeczesywała wzrokiem pokój w poszukiwaniu Rona.
Jej serce momentalnie opadło do żołądka. Ostrożnie podeszła do kanapy i okrążyła ją. Harry siedział bez ruchu, z łokciami opartymi na kolanach, splecionymi dłońmi i wzrokiem utkwionym w płomieniach. Światło ognia odbijające mu się w okularach było jedyną oznaką życia na jego twarzy, która teraz, w świetle dnia, wydawała się być jeszcze bardziej nieruchoma i pozbawiona wyrazu niż wcześniej.
Niepewnie usiadła obok niego, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć i zrobić.
- Nie powinieneś być jeszcze w szpitalu, Harry? - zapytała delikatnie.
- Nie - było jedyną odpowiedzią, jaką uzyskała.
- Pani Pomfrey pozwoliła ci wyjść?
- Nie.
- To jak...?
- Po prostu wstałem i wyszedłem. Nikt mi nie będzie mówił, co mam robić - powiedział Harry, nie odrywając wzroku od płomieni i nie spoglądając na Hermionę ani razu. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo podkrążone miał oczy. Wyglądało na to, że on również nie spał przez całą noc.
- Jak się czujesz? - Wiedziała, że to było karkołomne pytanie, ale musiała je zadać.
- Jak nigdy dotąd.
Co to miała być za odpowiedź?
- Cześć wam!
Hermiona niemal podskoczyła, kiedy tuż obok niej pojawiła się uśmiechnięta twarz Ginny. Dziewczyna przeskoczyła przez oparcie i usiadła obok niej na kanapie.
- Dlaczego macie takie smętne miny? Dzisiaj piątek, jeszcze tylko kilka godzin tortur i od jutra weekend, a to oznacza pierwszy trening Quidditcha! Nie mogę już się doczekać. A ty, Harry?
- Nie będę już grał w drużynie - odparł spokojnie chłopak. Ginny spojrzała na niego z osłupieniem, ale po chwili roześmiała się.
- To nie był dobry żart.
- To wcale nie jest żart. - Harry odwrócił głowę i wbił w nią chłodne spojrzenie. - Mamy wojnę, a ja mam zadanie do wykonania. Wszyscy oczekują ode mnie tego, że pokonam Voldemorta, a nie tego, że wygram Puchar Quidditcha. Fruwanie na miotłach i gonienie za latającymi piłkami jest teraz najmniej ważne. Raczej nie pokonam Voldemorta, trafiając go Złotym Zniczem między oczy.
Oczy Ginny rozszerzyły się, a usta otworzyły, jakby usłyszała właśnie najgorsze bluźnierstwo w swoim życiu.
- Harry źle się dzisiaj czuje - wtrąciła szybko Hermiona, widząc minę Ginny. Odwróciła do niej głowę i mimiką twarzy zasugerowała, że powinna odejść. Naprawdę nie chciała, aby wszyscy pomyśleli, że Harry oszalał, a dokładnie tak się zachowywał.
- Część - burknął Ron, zatrzymując się za nimi.
- Och, Ron. - Hermiona odwróciła się do niego z pełnym rozpaczy uśmiechem. - Nareszcie jesteś. Chodźmy na śniadanie. - Zerwała się z kanapy, ciągnąc za sobą wciąż zaszokowaną Ginny, ale Harry nie poruszył się. Po paru krokach Hermiona odwróciła się do niego. - Chodź, Harry.
Chłopak wstał powoli i zarzucił na ramię torbę.
- Nie idę na śniadanie. Idę na lekcję.
- Ale przecież lekcje zaczynają się dopiero za pół godziny.
Harry spojrzał na nią obojętnym wzrokiem i oświadczył:
- W takim razie będę pierwszy. - Po czym wyminął całą trójkę i spokojnym krokiem ruszył ku portretowi Grubej Damy.
Hermiona i Ron spojrzeli na siebie ponad głową Ginny, zawierając w tym spojrzeniu wszystko, co chcieli sobie przekazać. Całkowitą bezradność.
Harry zachowywał się tak samo przez cały dzień. Milczał albo odpowiadał półsłówkami. Albo po prostu wpatrywał się w przestrzeń, tak jak teraz.
Pomimo że w Wielkiej Sali panował gwar, Harry zdawał się być z niego całkowicie wyłączony. Siedział bez ruchu nad pustym talerzem, wodząc wzrokiem po roześmianych, pogrążonych w rozmowie albo pałaszujących obiad uczniach. Wyglądał i zachowywał się jak robot. Jakby jego jedyną funkcją życiową było oddychanie. Jakby nie istniał.
Hermiona przyglądała mu się, czując coraz większy ciężar przygniatający jej serce. To i tak cud, że w ogóle przyszedł na obiad, chociaż nie tknął absolutnie niczego i w ogóle nie reagował na jej namowy. Ron siedział obok, jedząc w milczeniu obiad i przeglądając porannego Proroka, do którego ona nawet nie zajrzała, zbyt pochłonięta zamartwianiem się o Harry'ego.
- Och, kolejny atak - powiedział pomiędzy jednym a drugim kęsem. - Na Merlina... - Przerwał jedzenie, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w tekst. - Zabili dwadzieścia dwie osoby, w tym siedmioro dzieci...
Hermiona przerwała obserwowanie Harry'ego i przysunęła się do Rona, zszokowana tymi rewelacjami. Ale bardzo szybko pożałowała, że to zrobiła, ponieważ opisy sposobów, w jakie ci ludzie zostali zamordowani, odebrały jej cały apetyt i ścisnęły żołądek z obrzydzenia i przerażenia.
- O boże... to okropne... odrażające...
- Nie bądźcie śmieszni - odezwał się Harry. Oboje przerwali czytanie i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. - Mamy wojnę. To normalne, że są ofiary. I będzie ich jeszcze więcej. - Powiedział to tak obojętnym tonem, jakby mówił o pogodzie i przekonywał ich do tego, iż nic nie poradzą na to, że pada. A tu przecież chodziło o ludzkie życie!
- Uważasz, że to jest normalne? - W głosie Rona słychać było autentyczne niedowierzanie. - W takim razie może ci przeczytam, w jaki sposób ci parszywi Śmierciożercy zabili dwuletnią mugolkę?
- Śmierciożercy to mordercy doskonali - odpowiedział spokojnie Harry. - Tak zostali wyszkoleni. Aby torturować, zadawać ból, ranić i zabijać bez mrugnięcia okiem. Nie mają uczuć. Nie wiedzą, co to litość. Voldemort nie zasila swoich szeregów głupcami. Są piekielnie inteligentni i będą dążyć do celu po trupach. Nie powstrzymasz ich. I nigdy nie uda ci się ich zmienić. Nigdy nie wzbudzisz w nich nawet iskierki litości.
Ron wydawał się być na granicy wybuchu.
- Kompletnie ci odbiło? Mówisz, jakbyś ich podziwiał! Wcale nie zamierzam wzbudzać w nich litości! Gdybym mógł, to wszystkich bym pozabijał!
- Zanim w ogóle zdążyłbyś podnieść różdżkę, to oni mieliby już zaplanowanych pięć ruchów naprzód. To mistrzowie zwodzenia i planowania. Zawsze będą kilka kroków przed tobą. - W głosie Harry'ego nie było nawet cienia emocji.
- Mam to gdzieś! - Ron już niemal krzyczał. - Przecież nie możemy siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż wymordują wszystkich mugolaków. Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby zrobić im to samo, co robią tym niewinnym ludziom!
- I staniesz się taki sam jak oni. Każde morderstwo niszczy duszę. Pozbawia uczuć. Wysysa emocje. Oni zabijają bez przerwy, dlatego po pewnym czasie nie pozostaje w nich już nic. Przestają zauważać różnicę pomiędzy dobrem a złem i dlatego nie masz z nimi szans. Oni wykorzystają każdą twoją słabość. Ty masz uczucia, masz bliskich. Oni nie dbają o nikogo i o nic. I w tym tkwi ich przewaga. - Głos Harry'ego był tak samo zimny jak jego spojrzenie. -Wystarczy, że chociaż pomyślisz o ratowaniu kogokolwiek, wystarczy, że chociaż na chwilę się zawahasz, a oni od razu wykorzystają to przeciwko tobie. W czasie, gdy ty będziesz się obawiał o bliskich, oni zdążą wszystkich ich pozabijać. I ciebie również.
- Zamknij się!
- Ron, uspokój się! - Hermiona nie mogła już tego znieść. - Harry, proszę cię, przestań... - Jej słowa zostały przerwane przez skrzek czarnej sowy, która wylądowała nagle pomiędzy nimi. Miała nastroszone pióra, a do jej nóżki przywiązana była wiadomość.
Hermiona spojrzała na sowę z zaskoczeniem.
Poczta? O tej porze?
Harry błyskawicznie wysunął rękę i odwiązał liścik od nóżki sowy, która natychmiast wzbiła się w powietrze, skrzecząc przeraźliwie, jakby głośno chciała się na coś poskarżyć.
Harry rozwinął liścik i szybko przebiegł po nim wzrokiem i chociaż wyraz jego twarzy się nie zmienił, to pojawiła się na niej dziwna bladość.
- Co to? - zapytała Hermiona, obserwując go z rosnącym zaniepokojeniem. - Co się...? - Nie dokończyła jednak, gdyż Harry podniósł się i powoli, bez słowa opuścił Wielką Salę.
Ale niepokój wcale nie chciał opuścić serca Gryfonki, a teraz, po tym dziwnym wydarzeniu, wzmógł się jeszcze bardziej.
Na szczęście Harry pojawił się na kolejnej lekcji.
Kosztowało ją to trochę wysiłku, ale w końcu wymogła na Ronie obietnicę, że będzie się starał znieść zachowanie Harry'ego. Wytłumaczyła mu, że Harry potrzebuje czasu, że stało się z nim coś złego i że potrzebuje teraz ich wsparcia, a nie dolewania oliwy do ognia. I przez resztę dnia Ron naprawdę starał się nie komentować zachowania przyjaciela, chociaż absolutnie go nie rozumiał i z pewnością było mu ciężko. Ale na pewno nie tak ciężko, jak jej, kiedy patrzyła na Harry'ego, wiedząc, że nie potrafi mu pomóc, że nie potrafi zrobić niczego, co wyrwałoby go z tego otępienia.
Obserwowała go bardzo uważnie, z każdą chwilą coraz uważniej, ponieważ wiedziała, że ostatnią lekcją dzisiejszego dnia są Eliksiry. A to oznaczało, że Harry spotka się ze Snape'em. Spotka się z osobą, która najprawdopodobniej była przyczyną jego stanu. Ale w miarę zbliżania się godziny, w której Eliksiry miały się rozpocząć, ani wyraz twarzy, ani zachowanie Harry'ego wcale się nie zmieniały. A powinien przecież okazywać jakieś zdenerwowanie, strach, złość, cokolwiek. Ale to Hermiona denerwowała się coraz bardziej, podczas gdy Harry... cóż... wyglądał, jakby go to kompletnie nie obchodziło.
Teraz również, kiedy siedzieli w klasie, czekając na przyjście Snape'a, po prostu wpatrywał się w przestrzeń, a jego twarz była zupełnie pozbawiona jakichkolwiek emocji.
W końcu klamka w drzwiach poruszyła się, a serce Hermiony podskoczyło do gardła, kiedy ciężkie wrota otworzyły się powoli, ukazując... profesor McGonagall.
Po klasie przeszedł szmer pełnych niedowierzania szeptów. Uczniowie spoglądali na siebie, kompletnie zaskoczeni nagłym pojawieniem się opiekunki Gryfonów.
Nauczycielka podeszła do czarnego biurka Snape'a i uciszyła uczniów ruchem ręki.
- Przykro mi, ale z powodu nieobecności profesora Snape'a dzisiejsza lekcja Eliksirów się nie odbędzie.
Szum przybrał na sile. Uczniowie zaczęli szeptać pomiędzy sobą, nie potrafiąc uwierzyć, w to, co usłyszeli. Po raz pierwszy w historii Snape nie pojawił się na lekcji!
Hermiona szybko spojrzała na Harry'ego. Miał opuszczoną głowę i wzrok utkwiony w ciemnym blacie ławki. Wyglądał, jakby intensywnie nad czymś rozmyślał.
- ALE to nie oznacza - McGonagall podniosła głos, aby przedrzeć się przez gwar, który wybuchł - że stracicie zajęcia. Napiszecie na poniedziałek długi na trzy stopy esej o Eliksirach Zwalczających Ból, szczegółowe informacje znajdziecie w swoich podręcznikach, strony od dwieście sześćdziesiątej piątej do dwieście osiemdziesiątej dziewiątej. A teraz...
- Pani profesor... - Pansy podniosła rękę, przerywając wywód nauczycielki.
- Tak? O co chodzi, panno Parkinson?
- Co się stało z profesorem Snape'em?
Przez twarz McGonagall przesunął się cień.
- Profesor Snape jest w tej chwili... niezdolny do prowadzenia zajęć.
Po tych słowach w klasie rozległ się jeszcze większy szmer. Uczniowie wydawali się kompletnie zapomnieć o obecności nauczycielki, tak bardzo pochłonęły ich te rewelacje.
Hermiona ponownie spojrzała na Harry'ego. Chłopak wpatrywał się teraz w profesor McGonagall. Jego brwi były ściągnięte.
- A TERAZ, jeżeli tylko pozwolicie mi dokończyć... - uczniowie uciszyli się na moment - ...to chciałabym ogłosić koniec zajęć. Możecie się spakować i opuścić klasę, ale pod warunkiem, że będziecie zachowywać się cicho i nie przeszkadzać pozostałym uczniom.
Radość z powodu historycznego uniknięcia Eliksirów wydawała się wyprzeć wcześniejszy szok. Uczniowie zerwali się z krzeseł od razu, kiedy tylko za nauczycielką zamknęły się drzwi, i zaczęli pospiesznie się pakować. Do uszu Hermiony dolatywały strzępy ich rozmów:
- Jak myślicie, co się stało ze Snape'em?
- A kogo to obchodzi?
- Może w końcu zatruł się własnym jadem?
- A może zaplątał się w swoją pelerynę, kiedy schodził po schodach i połamał nogi?
- Haha, dobre! Ja stawiam na to, że ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i wywalił go ze szkoły.
- Nie, to by było zbyt piękne...
- Pomarzyć zawsze można.
- Hahaha.
Klasa powoli pustoszała.
Pogrążona we własnych myślach Hermiona kończyła się właśnie pakować, kiedy zobaczyła, jak Harry zdecydowanym ruchem zarzuca torbę na ramię i kieruje się do wyjścia. Szybko wrzuciła resztę przyborów do torby i pobiegła za nim, słysząc za sobą kroki podążającego za nią Rona. Kiedy w końcu się z nim zrównali, Harry gwałtownie skręcił.
- Gdzie idziesz? - krzyknęła, zatrzymując się.
- Muszę coś sprawdzić - odparł Harry, znikając w jednym z bocznych korytarzy.
Wahała się, czy nie pójść za nim, ale w końcu zrezygnowała. Harry najwyraźniej sobie tego nie życzył. Zresztą nie znała rozkładu lochów zbyt dobrze. Nie bywała tu za często. Odwróciła się z westchnieniem i spojrzała na Rona, który wpatrywał się w plecy oddalającego się przyjaciela.
- Mówię ci, ktoś go podmienił. To nie jest Harry. To nie może być Harry - powiedział, zagryzając wargę. Hermiona podeszła do niego, objęła go ramionami za szyję i przytuliła się do niego.
- Najwidoczniej nie znaliśmy go tak dobrze, jak nam się wydawało - wyszeptała, zaciskając powieki.
- Jak myślisz, co się stało ze Snape'em? Pierwszy raz nie przyszedł na lekcję. Nie, żebym się nie cieszył, ale to wszystko jest jakieś... dziwne.
Hermiona milczała przez chwilę. Kiedy McGonagall im to powiedziała, oblał ją zimny pot. W zasadzie to nie miała pojęcia, co o tym myśleć, chociaż nieobecność Snape'a rzuciła pewne światło na całą sytuację. Może... może Harry zachowuje się w ten sposób nie przez Snape'a, ale z powodu tego, że... Snape'owi coś się stało. Coś bardzo złego. Chwilowo nie potrafiła znaleźć lepszego wytłumaczenia.
Och, tak bardzo chciałaby poznać prawdę... może wtedy mogłaby... udałoby się jej... może gdyby zrozumiała, mogłaby mu jakoś pomóc?
- Mam nadzieję, że nic złego - odpowiedziała cicho i westchnęła ciężko. Naprawdę miała taką nadzieję.
Księżyc świecił jeszcze wyjątkowo mocno, pomimo iż na wschodzie niebo zaczynało już zmieniać barwę, a aksamitna czerń powoli przeistaczała się w atramentowy granat. Tutaj, daleko na południu, zima była o wiele mniej sroga niż w północnej Szkocji i pozostawiła po sobie gdzieniegdzie jedynie kilka białych płacht - ostatnie ślady jej panowania.
Pomiędzy nimi prześlizgiwało się coś niewiarygodnie długiego. Promienie księżyca odbijały się w tysiącach łusek pokrywających grzbiet sunącej przez wilgotną, martwą trawę Nagini. Zmierzała w stronę ogromnej posiadłości, rozciągniętej na terenie zaniedbanego w tej chwili, choć jeszcze do niedawna z pewnością wspaniałego ogrodu.
Prześliznęła się przez kikuty żywopłotów, ominęła brudny, wypełniony chwastami staw i skierowała się w stronę niewielkiej szczeliny u podstawy muru. Zanurzyła się w ciemnym tunelu, kierując się cały czas w dół, i po jakimś czasie wysunęła się z podobnej szczeliny znajdującej się w obszernej, pogrążonej w ciemności sali. Zaczęła pełznąć po nierównych, zimnych kamieniach, pozostawiając za sobą wilgotny ślad i w pewnym momencie w polu jej widzenia pojawiła się czarna, sięgająca ziemi szata. Zwolniła i otarła się o szatę niczym kot dopominający się o pieszczoty.
Długa, upiornie blada dłoń dotknęła jej grzbietu, gładząc jej skórę.
- Wróciłaś już z polowania, moja droga? - zapytał wysoki, zimny głos, posługując się jej własnym językiem.
Wąż zasyczał i owinął się wokół wyciągniętej ręki, wspinając się na ramiona swego pana.
Voldemort wyprostował się i po raz kolejny pogładził Nagini.
- Niepotrzebnie traciłaś siły. Kiedy z nim skończę, będziesz miała wspaniałą ucztę.
Jego wzrok przeniósł się w kierunku środka sali. Na kamiennej posadzce leżała odziana w czerń postać. Trudno było rozpoznać jakiś kształt pośród nasączonych krwią, obszernych szat, pociętych w tak wielu miejscach, że nie nadawałyby się w tej chwili do niczego. Rozcięcia odsłaniały bladą skórę, na której zaschnięte ślady krwi mieszały się z nowo otwartymi ranami. W niektórych miejscach skóra była czarna, jakby coś ją przypaliło. Pomiędzy kamiennymi płytami podłogi, na których leżała postać, płynęły strugi ciemnej posoki, łącząc się w rozległą kałużę.
Wydawało się, że nie oddycha. Że w tym zmaltretowanym ciele nie pozostało już niczego, co można by nazwać życiem.
Voldemort uniósł różdżkę, szykując się do rzucenia kolejnej klątwy.
- Musimy go ocucić. Nie możemy pozwolić, aby umierał w nieświadomości, prawda?
W czerwonych oczach Voldemorta zapłonął lód, ale w momencie, kiedy otworzył usta, aby rzucić zaklęcie, w pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie.
Voldemort opuścił różdżkę i z wściekłością spojrzał na drzwi.
- Wyraźnie rozkazałem, aby mi nie przeszkadzano! - wysyczał, kiedy drzwi otworzyły się ostrożnie i do pomieszczenia wsunął się Lucjusz Malfoy.
- Wybacz mi, mój Panie - wycharczał, zginając się w ukłonie. - Ale to bardzo pilne. Właśnie przyszła wiadomość. Do ciebie, mój Panie. Nadawca napisał, że ma zostać dostarczona natychmiast, w przeciwnym razie wpadniesz w nieopisaną furię.
Voldemort opuścił różdżkę i zmrużył oczy.
- Daj mi to. - Wyciągnął rękę.
Lucjusz podszedł szybko i wręczył mu wiadomość, po czym wycofał się tyłem, zginając się w ukłonach. Przelotnie spojrzał na leżącą na podłodze postać, a w jego oczach rozbłysnął triumf i satysfakcja.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Voldemort podniósł kopertę i przyjrzał jej się. Była zaadresowana na Lucjusza Malfoya, Malfoy's Manor, ale ogromnymi, wyróżniającymi się literami było napisane: Wyłącznie Do Rąk Czarnego Pana. Pod spodem mniejszymi literami wypisana była groźba, co może stać się z tym, kto nie dostarczy tej wiadomości natychmiast. Koperta była zalakowana. Voldemort obrócił ją w dłoni.
- Widzisz to, Nagini? Kto miałby na tyle tupetu, aby wysłać do mnie list?
W oczach Voldemorta połyskiwało autentyczne zaciekawienie. Złamał pieczęć, wyjął z koperty pergamin i rozwinął go. Przez kilka chwil jego oczy przesuwały się po tekście, a kiedy skończyły... na jego zimnym obliczu pojawił się triumf. Usta rozciągnęły się w przerażającym uśmiechu radości, a w oczach rozpalił się płomień zwycięstwa.
Skierował swój wzrok na leżącą na podłodze postać.
- Nie doceniłem cię, Severusie. - Opuścił dłoń z listem i powoli podszedł do nieprzytomnego mężczyzny. Popchnął go stopą, odwracając go na plecy. Zlepione krwią włosy przykleiły się do trupio-bladej, zapadniętej twarzy, zastygłej w wyrazie bólu. Pochylił się nad nim i przesunął końcem różdżki wzdłuż głębokiego rozcięcia na policzku. - Spisałeś się dossskonale. Dossskonale. Po raz kolejny udowodniłeś, że jesteś jednym z moich najlepszych sług.
Zatrzymał różdżkę nad jego sercem, przymknął powieki i zaczął inkantować długie, niezrozumiałe zaklęcia. Z jego różdżki spłynął żółtawy blask, przenikając zmaltretowane ciało i powoli zasklepiając otwarte wciąż rany. Płynąca po podłodze krew zaczęła się cofać i wnikać z powrotem w rozcięcia na skórze.
Trwało to długo. Zakończyło się dopiero wraz z pierwszymi promieniami słońca pukającymi w okna Malfoy's Manor i oznajmiającymi, że oto nadszedł piątkowy poranek.
--- rozdział 58 ---
58. What a mess we made
For you I was a flame
Love is a losing game
...know you're a gambling man
Love is a losing hand
More than I could stand
Love is a losing game
Oh what a mess we made
Over futile odds
And laughed at by the gods
And now the final frame
Love is a losing game*
Wszystko było rozmazane. Ciemność nie chciała nadciągnąć, a jasność była zbyt jaskrawa, więc światło zatrzymało się na samej granicy, przyjmując wszelkie odcienie szarości. Coś się w nim poruszało... chwiejne sylwetki, czyjeś ręce, podnoszące go, przytrzymujące. Dźwięki miały kształty. Tubalny, unoszący się nisko nad ziemią głos, który niejasno rozpoznawał. Inny głos, przypominający chropowatą powierzchnię ściany, który też bardzo dobrze znał, ale nie miał pojęcia, skąd. Był też trzeci głos... pęknięte struny skrzypiec. I... poszarpany na końcach odgłos szurania. I układający się w gładkie fale szelest. Dźwięki otaczały go, przywierały do niego niczym rzepy, nie dając mu spokoju i szarpiąc jego zmysłami. Chciał wrócić do tej ciszy, w której jedynym rozpraszającym odgłosem był jego własny oddech. W której zimno nie było już jedynie zimnem, a stało się czymś, co pozwoliło mu nie czuć niczego, za wyjątkiem rozrastającego się powoli, przenikającego ciepła. Teraz pozbawiono go tego i odwrócono przeciwko niemu. Ciepło zniknęło zastąpione coraz bardziej dokuczliwym mrowieniem.
Ktoś przytrzymał mu głowę i poczuł w ustach coś piekącego. Coś, co przypominało spływającą wzdłuż przełyku lawę. Zakrztusił się, ale nie był w stanie tego wypluć. Płyn podążał przez jego ciało, bezlitośnie zmuszając pogrążone w agonii nerwy do funkcjonowania. Wszystko zaczynało go swędzieć. Szarości nabierały kolorów, cienie kształtów, a głosy... cóż, stały się tylko głosami.
- ...rry, słyszysz mnie? Kiwnij głową.
Powoli kształty i kolory nałożyły się na siebie, ukazując pochyloną nad nim profesor McGonagall. Jej twarz była ściągnięta z niepokoju.
Zamrugał, czując jak jego zmysły odsuwają się od rażącego światła, i pokiwał lekko głową.
Na twarzy nauczycielki pojawiła się ulga. Spojrzała gdzieś w bok i powiedziała:
- Zaczął kontaktować. - A następnie ponownie odwróciła twarz w stronę Harry'ego. Dotknęła ręką jego czoła. - Jak się czujesz?
Harry przymknął oczy i westchnął. Przez chwilę, przez jedną króciutką chwilę miał nadzieję, że to wszystko... że wszystko było snem. Najgorszym sennym koszmarem, jaki mógł mu się przyśnić, ale jednak tylko snem, a tymczasem...
- Odpowiedz mi. - McGonagall podniosła głos. - Jak się czujesz, Potter? Wiesz, co się stało? Hagrid znalazł cię na błoniach. Skąd się tam wziąłeś? Co robiłeś? Jak mogłeś opuścić zamek bez pozwolenia i do tego w środku nocy? Jak mogłeś się tak narażać? Co tam się stało?
Harry otworzył oczy, ale nie patrzył na nią. Jego wzrok błądził po śnieżnobiałym suficie, widząc rzeczy, które jedynie on mógł zobaczyć. Nie odpowiedział. Nawet nie otworzył ust. Po prostu patrzył przed siebie, pragnąc na powrót zaszyć się w tym cieple i odrętwieniu, z którego wybudzono go wbrew jego woli.
McGonagall ponownie spojrzała w bok.
- Chyba jest w szoku.
- Nie martw się, Minerwo - odpowiedział jej drugi głos. Należał do szkolnej pielęgniarki. - Wyjdzie z tego, zapewniam cię. Niech tylko Hagrid przyniesie mi ten eliksir. Doprowadzimy go do porządku.
Opiekunka Gryfonów odsunęła się i westchnęła głęboko.
- Potter, dlaczego to zawsze musisz być ty?
W tym samym momencie drzwi szpitala otworzyły się i do środka wszedł Hagrid.
- Harry! Jak się czujesz, chłopie? - zapytał, uśmiechając się szeroko i podchodząc do jego łóżka. - Niezłego nam napędziłeś stracha. Co cię podkusiło, żeby szwendać się po błoniach w środku nocy? Już żem se myślał, że cię tam całkowicie zamroziło. Szczęście, że Kieł cię wywęszył. Bestia jedna ujadała tak długo, dopóki go nie wypuściłem i...
- Hagridzie - przerwała mu profesor McGonagall. - Obiecuję, że będziesz mógł porozmawiać z nim rano, ale teraz byłabym wdzięczna, gdybyś dał Poppy eliksir, po który cię posłałyśmy, i pozwolił nam zająć się Harrym.
- Przykro mi, pani psor, ale Snape'a nie ma u siebie.
Snape'a...
Coś w Harrym zadrżało. Powoli odwrócił głowę i spojrzał na Hagrida.
Nie ma...
- W ogóle nigdzie go nie ma. Cosik mi się zdaje, że musiał... no wie pani.
- Hagridzie! Dziękuję ci bardzo, ale możesz już odejść.
Nie ma Snape'a...
- Trzym się, Harry. Wpadnę rano, zobaczyć, jak się czujesz.
Wezwanie... Voldemort już pewnie wszystko wie...
- Poppy, zajmij się nim. Pójdę po jego przyjaciół. Może oni będą w stanie do niego dotrzeć.
Która jest godzina? Ile czasu mogło minąć?
- Nie ruszaj się stąd, Potter. Pójdę przygotować ci lekarstwo.
"Ja nie wybaczam..."
Snape zginie... Voldemort go zabije! Zabije!
Bez namysłu odsunął kołdrę i opuścił stopy na lodowate kamienie. Wstał chwiejnie i rozejrzał się po pomieszczeniu. Potrzebował czegoś do pisania. I kawałka pergaminu. Zlokalizował je na biurku znajdującym się obok wejścia do szpitala. Zgarnął pióro, atrament oraz pergamin, uchylił ciężkie drzwi i ruszył do sowiarni.
Jakikolwiek bieg wydarzeń by nie przyjął, cokolwiek nie próbował wymyślić... wszystkie prawdopodobne drogi kończyły się w tym samym miejscu. Na śmierci Snape'a.
Oczywiście mógł się mylić. Ale silne przeczucie mówiło mu, że jednak miał rację.
Próbował ułożyć w głowie jakiś plan działania. A w zasadzie nawet nie musiał go układać. Wiedział, co miał zrobić. Wiedział, co powinien zrobić. Teraz nie było już niczego, co mogłoby go powstrzymać. Pozostała mu tylko jedna, jedyna droga. Nie było żadnych alternatyw. Mógł w końcu pozwolić sobie na to, aby zanurzyć się w przygotowanym dla niego od dnia narodzin nurcie. Nie miał już niczego, czego mógłby się złapać, aby próbować się z niego wydostać albo przynajmniej opóźnić chwilę, w której nurt zabierze go nad samą krawędź wodospadu i pozostanie już tylko jedna droga. W dół.
Wszedł do sowiarni. Hedwigi nie było. Pewnie wyruszyła na nocne polowanie, ale to dobrze. I tak nie miał zamiaru jej używać. Była zbyt charakterystyczna, a nikt nie mógł się dowiedzieć.
Przez pozbawione szyb okna wpadały płatki śniegu i lodowate podmuchy wiatru. Harry wziął kopertę z maleńkiej, stojącej w kącie pomieszczenia szafki, usiadł pod ścianą, ustawił obok atrament, rozwinął na kolanach pergamin i zaczął pisać:
Spotkam się z tobą za dwa tygodnie. Przyjdę sam. Będziesz mógł zrobić ze mną, co zechcesz albo - jak wolisz - to ja zrobię, co zechcesz. Ale mam jeden warunek. Snape ma wrócić do Hogwartu cały i zdrowy. Nie zabijesz go ani nie zrobisz mu krzywdy. Jeśli dowiem się, że coś mu się stało i jeżeli nie wróci do Hogwartu o własnych siłach, to przysięgam, że już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nigdy. Ukryję się w takim miejscu, w którym mnie nie znajdziesz.
Nie powiesz nikomu o tym liście. Żadnemu ze swoich Śmierciożerców. Nikt nie może wiedzieć, że się spotykamy. Czekam na odpowiedź z instrukcjami, o której godzinie i w którym miejscu mam się zjawić.
Harry Potter
Jeszcze raz przeczytał list i westchnął głęboko.
Nie miał zamiaru być ofiarą. Nie miał zamiaru podłożyć się Voldemortowi. Napisał tak tylko dlatego, aby Voldemort zgodził się na jego układ. O ile się zgodzi...
Poprosił o czas. Poprosił o te dwa tygodnie, aby chociaż móc spróbować się przygotować. A potem pójdzie do Voldemorta i będzie z nim walczył. Och, nie oszukiwał się, że ma jakiekolwiek szanse, ale zrobi wszystko, wszystko, aby przynajmniej zabrać go ze sobą...
Nie wiedział, gdzie przebywa jego wróg. Mógł się tylko domyślać. Dlatego jako adresata wybrał Lucjusza Malfoya, który był przecież jednym z jego najwierniejszych sług. Na pewno miał z nim kontakt. Ale jak sprawić, by wiadomość dotarła natychmiast? Liczyła się każda sekunda, o ile nie było już za późno...
Groźba. To było to. Wszyscy Śmierciożercy bali się gniewu Voldemorta. Musi sprawić, aby uwierzyli, że Voldemort pilnie czeka na tę wiadomość i jeżeli nie otrzyma jej najszybciej, jak to możliwe, to bardzo surowo ich ukarze.
Dopisał na kopercie jeszcze jedno zdanie, zalakował ją za pomocą różdżki, wstał z lodowatej podłogi i rozejrzał się. Na najwyższej żerdzi siedziała duża, czarna sowa. Wyglądała na silną i szybką. Powinna sobie poradzić z zadaniem. Przywołał ją. Podfrunęła do niego z ociąganiem.
- Zaniesiesz tę wiadomość do Lucjusza Malfoya w Malfoy's Manor - powiedział, przywiązując jej list do nóżki. - Ale spiesz się. To bardzo pilne.
Sowa popatrzyła na niego swoimi wielkimi bursztynowymi oczami i zaskrzeczała głośno. Podszedł z nią do okna.
- Leć - powiedział, wyciągając rękę. Ptak rozpostarł skrzydła i odfrunął w ciemność, bardzo szybko zlewając się z mrokiem.
Snape musi żyć. Musi.
Nieważne, co zrobił. Nieważne, jak bardzo go skrzywdził. Był częścią życia, które Harry pozostawił za sobą. Był jedyną osobą, którą obdarzył uczuciem. I nawet, jeżeli ten mężczyzna okazał się tym, kim się okazał... to nie mógł pozwolić mu umrzeć.
Nie miał ani ochoty, ani zamiaru z nikim rozmawiać. Więc dlaczego wszyscy uparli się, żeby zadręczać go pytaniami i swoją obecnością? I tak nic nie wiedzieli, nic nie rozumieli.
Zaraz po wyjściu Rona i Hermiony w szpitalu zjawiła się profesor McGonagall wraz z Dumbledore'em, ale Harry jedynie odwrócił się do nich tyłem, przykrył po samą brodę i udawał, że śpi. Nie spodziewał się, że dyrektor w to uwierzy, ale po pierwszym pytaniu, na które Harry mu nie odpowiedział, zrezygnował z kolejnych, najwyraźniej wyczuwając, że Harry nie ma najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Odszedł na bok z profesor McGonagall i przez chwilę rozmawiał z nią półszeptem, po czym opuścił szpital, pozostawiając Harry'ego pod opieką pani Pomfrey.
Dumbledore... zawsze był kimś, komu Harry bezgranicznie ufał, ale po tym, co zobaczył w tych nieszczęsnych wspomnieniach, całe zaufanie runęło jak wieża o zbyt słabych fundamentach, pozwalając mu nareszcie przejrzeć na oczy. Dumbledore okazał się... takim samym manipulantem jak inni. Wykorzystywał wszystkich wokół, aby osiągnąć swój cel. Potrzebny był mu szpieg, więc bez cienia wahania wysłał Snape'a na niemal pewną śmierć. To przez niego Snape musiał wrócić do Voldemorta, to przez niego stał się takim potworem... To z powodu jego egoistycznej, małostkowej decyzji Snape zapragnął się uwolnić i wykorzystał do tego Harry'ego. Obaj byli siebie warci.
Ale to nic. Nie będzie o tym myślał. Teraz to już nieważne. Wszystko jest nieważne. Pozostawił za sobą tamto życie, tamte uczucia, tamte marzenia... Teraz ma pewien cel do zrealizowania. Musi tylko poczekać na odpowiedź Voldemorta.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Był niespokojny, kręcił się w łóżku, wciąż spoglądał w okno, wyczekując...
Czy sowa dotarła? Czy zdążyła na czas? Czy podstęp zadziałał? Czy Voldemort otrzymał list? Czy zgodził się na jego układ, czy też wiadomością zwrotną będzie... nieruchome ciało leżące u bram zamku?
Mógł tylko wierzyć, że Voldemort nie będzie chciał zmarnować takiej szansy. Harry podawał mu się praktycznie na srebrnej tacy. Czy nie o to mu chodziło? Czy nie to chciał osiągnąć?
Kiedy nadszedł ranek, wstał, ubrał się i bez słowa opuścił szpital, ruszając do wieży Gryffindoru. Było jeszcze zbyt wcześnie, aby mógł kogokolwiek spotkać. Pokój Wspólny był opustoszały, pogrążony w sennej ciszy oraz mglistym półmroku. Harry usiadł przed kominkiem i patrzył, jak płomienie liżą rozżarzone drewno. I zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje w sobie podobne płomienie, ponieważ wydawało mu się, że żaden ogień nie jest w stanie roztopić takiego lodu...
Podczas gdy Hermiona i Ron przebywali na śniadaniu, on poszedł pod salę Historii Magii. Nie udało mu się jednak do niej dotrzeć, ponieważ po drodze dopadła go profesor McGonagall. Zbeształa go za opuszczenie szpitala bez pozwolenia i nie chciała uwierzyć w to, że Harry czuje się już świetnie. Zaciągnęła go do pani Pomfrey na badania, ale pielęgniarka, po wykonaniu kilku testów, stwierdziła z zaskoczeniem, że Harry rzeczywiście wydaje się być już niemal całkowicie zdrowy i że najwyraźniej przesadziła w nocy z oceną jego stanu, a to, co wzięła za niemal agonalne przemarznięcie było spowodowane dziwnym szokiem, w którym się znajdował.
To stwierdzenie pociągnęło za sobą kolejną serię pytań, którymi zarzuciła go McGonagall, pragnąc dowiedzieć się, co doprowadziło do tego, że znalazł się na błoniach w takim stanie.
Tego było już zbyt wiele...
- To nie wasza sprawa - odpowiedział w końcu, wstając z łóżka i zarzucając na ramię swoją torbę. - Byłbym wdzięczny, gdyby zostawiła mnie pani w spokoju, pani profesor. To szkoła, a nie więzienie, a wydaje mi się, że przez cały czas jestem pod pilną obserwacją i nie mogę sobie nawet nabić guza, żeby nie zrobiono z tego wielkiej afery. Może mi pani odebrać punkty za złamanie szkolnego regulaminu, ale wszystko inne jest moją osobistą sprawą i chciałbym, aby pani to uszanowała.
Po tych słowach Harry odwrócił się i po prostu wyszedł, pozostawiając zarówno McGonagall jak i Pomfrey w stanie lekkiego szoku.
McGonagall nie była głupia. Wiedział, że zapewne zaraz pobiegnie do Dumbledore'a, aby zanieść mu dokładne sprawozdanie z zachowania Harry'ego, ale uszanuje jego prośbę. A tylko na tym mu zależało. Aby zostawiono go w spokoju.
W Wielkiej Sali panował zwyczajowy harmider. Uczniowie Hogwartu nie potrafili jeść w ciszy. Posiłki odbywały się w kakofonii setek głosów, śmiechów, krzyków, a czasami nawet wybuchów.
Ale Harry ich nie słyszał. Siedział otulony absolutną ciszą, przyglądając się roześmianym twarzom, przejętym twarzom, twarzom ludzi, którzy cieszyli się, bawili, denerwowali i zajmowali wszystkimi tymi cudownie błahymi sprawami, którymi on też kiedyś się zajmował, ale teraz to wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ponieważ wszystko się zmieniło. Wszystko, co było dla niego ważne, każde mocniejsze uderzenie serca, każda z emocji, które przez tak długi czas wypełniały jego wnętrze... wszystko pozostawił tam, na śniegu. Pozwolił, aby zamarzło. Aby zniknęło. Teraz pozostała tylko cisza, która otaczała go niczym mur, nie przepuszczając do środka żadnych dźwięków.
Nikt, żaden z tych wszystkich otaczających go ludzi nie wiedział tego, co on... żaden z nich się nie domyślał... żadnego nie czekał taki los... Patrzył na nich wszystkich i po raz pierwszy w życiu widział ich tak wyraźnie. Niczym na zwolnionym filmie. Pogrążonych w swoich małych problemach, uwikłanych w zwyczajne, może i zagmatwane, ale w gruncie rzeczy bardzo błahe relacje... myślących, że świat kręci się tylko wokół nich i nigdzie indziej nie istnieje. A istniał. Bardzo wyraźnie, czasami nawet brutalnie. Tylko że prawie nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.
Nawet Ron, śmiesznie wykłócający się z nim o to, że ma jakiekolwiek szanse w starciu z grupą wyszkolonych zabójców. Harry doskonale poznał metody ich działania. Znał przecież jednego z nich. Właśnie z tego powodu czuł przed nimi respekt. Ale Ron tego nie wiedział. Myślał, że jest wszechpotężny... że potrafi dokonać czegoś, z czym nawet Moody sobie nie poradził. Najlepszy auror, jakiego Harry kiedykolwiek znał.
Każdego z nich czekał taki sam los. Jedynym sposobem, aby ich przed tym uchronić było...
- Harry, proszę cię, przestań... - Hermiona próbowała załagodzić napięcie, które zawisło w powietrzu, ale ucichła, kiedy na stole pomiędzy nimi wylądowała sowa. Czarna sowa.
Harry spojrzał na nią i zagryzł wargę, odnosząc nagłe wrażenie, że pomieszczenie zmalało, a sufit zaczął niebezpiecznie trzeszczeć tuż nad jego głową, jakby zaraz miał się zawalić.
Otrzymał odpowiedź. Od Voldemorta.
Sięgnął i odwiązał wiadomość, po czym, nie tracąc ani chwili dłużej, rozwinął ją i przeczytał:
Spełniłem twój warunek. Wrócił w jednym kawałku. A nawet zrobiłem wyjątek i wspaniałomyślnie wyleczyłem go dla ciebie. Potraktuj to jako prezent ode mnie.
Będę czekał na ciebie w piątek za dwa tygodnie o dziewiątej rano przy kamiennym kręgu Belstone w Dartmoor. Jeżeli się nie zjawisz, nigdy więcej go nie zobaczysz. Nigdy.
Oczywiście uwzględniłem twoją prośbę. Nikt się nie dowie. Masz moje słowo. To będzie nasz mały sekret.
Udało się. Naprawdę się udało!
- Co to...? Co się...? - usłyszał głos Hermiony, ale dobiegł on do niego jakby zza szyby. Cisza powracała. Ścisnął wiadomość w dłoni i wstał od stołu, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia przyjaciół. Kiedy znalazł się za drzwiami Wielkiej Sali, wyciągnął z kieszeni mapę Huncwotów i spojrzał na komnaty Snape'a. W sypialni dostrzegł niewielką kropkę z napisem Severus Snape.
To mu wystarczyło.
Harry siedział w klasie, wpatrując się w ścianę. Lekcja powinna zacząć się już jakiś czas temu, ale Snape'a wciąż nie było.
Co właściwie czuł? Zaraz zobaczy człowieka, który zniszczył w nim wszystko, ale którego pomimo to uratował... To było dziwne, ale wcale nie był zdenerwowany. Nie był też przestraszony. Nie odczuwał ani wstrętu, ani nienawiści. Jedynie spokój. Bezgraniczny spokój, który przychodził zawsze wtedy, kiedy człowiek pogodził się z tym, co nieuniknione. Bezpieczeństwo. Opanowanie. Był ponad tym wszystkim, ponad tymi przyziemnymi emocjami. Wiedział, że już nikt nie może go dosięgnąć.
Jeżeli coś zostaje tak mocno zgniecione... nikt nie jest już w stanie zgnieść tego jeszcze bardziej. Ponieważ nie da się zgnieść kamienia.
Pojawienie się profesor McGonagall przyjął z niezmiennym opanowaniem. Dopiero jej słowa odrobinę zachwiały tym spokojem:
- Przykro mi, ale z powodu nieobecności profesora Snape'a dzisiejsza lekcja Eliksirów się nie odbędzie.
Nieobecności? To niemożliwe... Przecież widział go na mapie. Jest w zamku. Mapa nigdy nie kłamała. Czyżby Voldemort w jakiś sposób go oszukał?
Musiał to sprawdzić!
Zrobił to od razu po wyjściu z klasy. Nie przejmując się wołającą go Hermioną, ruszył bocznym korytarzem prosto w kierunku komnat Snape'a. Schował się za najbliższym rogiem, narzucił na siebie pelerynę niewidkę i wyciągnął mapę. W środku zauważył dwie kolejne kropki. Dumbledore'a i Pomfrey. Musiał poczekać, aż wyjdą. Zrobili to po dziesięciu minutach.
- I co pan o tym myśli, dyrektorze? Ma bardzo wysoką gorączkę i jest tak osłabiony, jakby stracił co najmniej dwa litry krwi, ale to niemożliwe. Sprawdzałam i wszystko jest w normie. Chociaż wątpię, aby w ciągu najbliższych kilku dni był w stanie wrócić do sił na tyle, aby uczyć.
- Nie znasz go, Poppy. Ja raczej obstawiam, że zjawi się na lekcjach już w poniedziałek. Severus zawsze był uparty...
Dumbledore i Pomfrey zniknęli za zakrętem korytarza, a ich głosy ucichły.
Wiedział już, że Voldemort go nie oszukał. Spełnił jego warunek. Nie zabił Snape'a. Zwrócił go żywego. Ale Harry na własne oczy chciał się przekonać, że to prawda.
Odczekał jeszcze chwilę, sięgnął po różdżkę i skierował ją na drzwi.
- Diffindo - wyszeptał. W korytarzu rozległ się huk, jakby coś ciężkiego uderzyło w drzwi. Harry opuścił różdżkę i zaczął się wpatrywać w ich drewnianą powierzchnię. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale klamka w końcu poruszyła się, a drzwi uchyliły i wtedy Harry go zobaczył.
Stał boso na kamiennej posadzce w swojej czarnej piżamie, opierając się o framugę drzwi, jakby potrzebował tego, aby nie upaść. Pozlepiane ze sobą włosy opadały na trupio bladą twarz. Pomiędzy nimi przebłyskiwały podkrążone oczy. Wyglądał jak ktoś, kogo zaledwie włos dzielił od śmierci. Bardzo cienki i słaby włos.
Harry zmarszczył brwi, ponieważ naszła go pewna myśl: prawdopodobnie jeszcze wczoraj doznałby szoku, gdyby zobaczył go w takim stanie, ale w tej chwili... w tej chwili nie odczuwał niczego. Jedynie pewien rodzaj chłodnej satysfakcji z powodu tego, że ten człowiek stał tu teraz tylko i wyłącznie dzięki niemu.
Żył. I jedynie to się liczyło.
Musiał opracować plan nauki. Miał tylko dwa tygodnie na przyswojenie zaklęć, które pozwoliłyby mu chociaż mieć nadzieję na to, że da radę stawić Voldemortowi jakikolwiek opór. Ale od czego zacząć? Miał już w głowie pewną wiedzę, którą zdobył w ciągu wcześniejszych dwóch tygodni, ucząc się całymi dniami w bibliotece i Pokoju Życzeń. Ale była to raczej wiedza czysto teoretyczna. Jeżeli chciał mieć z niej jakiekolwiek korzyści, musiał przejść od teorii do praktyki.
Dlatego też spędził niemal cały weekend zamknięty w Pokoju Życzeń, który teraz wyglądał dla niego jak zwykła sala treningowa - ta sama, na której ćwiczył wraz z Gwardią Dumbledore'a na piątym roku. Wypróbował wszelkie zaklęcia blokujące, ukrywające, maskujące i rozbrajające, jakie znał, ale to była tylko rozgrzewka. Z takimi zaklęciami nie mógłby nawet kichnąć na Voldemorta. Najważniejsze zaklęcia trzymał zapisane na kawałku pergaminu. Wypisał je jeszcze w Dziale Ksiąg Zakazanych, do którego teraz, z powodu blokady Snape'a, nie mógł wchodzić. Ale nie miał zamiaru ich używać, pozostawił je sobie jako ostateczność. Jeżeli wszystko inne zawiedzie.
Po długim namyśle postanowił, że powróci do nauki Legilimens Evocis. To zaklęcie było zbyt przydatne, aby mógł je sobie odpuścić. Luna ochoczo zgodziła się mu pomóc, ale dopiero w tygodniu, gdyż weekend miała zajęty. Harry poprosił ją przy okazji o to, by zapytała Tonks, czy nadal jest chętna udzielić mu kilku prywatnych lekcji.
Hermiona i Ron... cóż, chwilowo przestali go nagabywać i zasypywać pytaniami. Zresztą Ron i tak wydawał się być na niego obrażony z powodu tego, że Harry opuścił sobotni trening. Co prawda Harry powiedział mu wyraźnie i dobitnie, że odchodzi z drużyny, ale Ron chyba w to nie uwierzył. Zresztą Ginny chyba również nie uwierzyła, ponieważ wciąż za nim chodziła i pytała, kiedy minie mu depresja i zacznie zachowywać się jak "stary Harry". Odeszła obrażona dopiero wtedy, kiedy Harry powiedział jej, że jest "irytującą smarkulą, która nie ma o niczym pojęcia".
Może Harry nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie tak wyglądało palenie za sobą mostów...
Hermiona spojrzała na siedzącego w sąsiedniej ławce Harry'ego. Minęły już trzy dni, a on wciąż zachowywał się jak nieobecny. I prawie nic nie jadł. Czasami chodził z nimi na posiłki, ale chyba tylko po to, żeby podtrzymać swoje funkcje życiowe, ponieważ jadł mniej od Krzywołapa. Nie, to było nietrafione porównanie. Każdy jadł mniej od Krzywołapa, z wyjątkiem Rona oczywiście. Harry nie jadł - on zaledwie skubał. I miała przeczucie, że jego sen również ograniczał się zaledwie do drzemki, ponieważ z każdym dniem oczy miał coraz bardziej podkrążone.
Na dzisiejszych lekcjach również wydawał się być całkowicie nieobecny. Jedynie teraz, kiedy siedzieli razem w klasie Eliksirów, czekając na przybycie nauczyciela, coś w układzie jego ramion i karku mogło sugerować, że jest... spięty? Nie, raczej obecny myślami. Chociaż ten jeden raz.
Ani razu od czwartku nie widziała Snape'a na posiłku. Wiele razy zastanawiała się, co też mogło mu się stać i czy było z nim już lepiej, czy zjawi się na dzisiejszej lekcji, czy Harry był w takim stanie przez niego? Miała tyle pytań... Była tak pochłonięta martwieniem się o Harry'ego, iż obawiała się, że nie udało jej się zawrzeć w wypracowaniu wszystkiego, co powinna.
Spojrzała na zegar. Minęło już piętnaście minut i wciąż nikt się nie zjawiał. Ślizgoni wydawali się być zrelaksowani i raczej rozbawieni. Zastanawiała się, czy to dobry, czy zły znak. Może już nikt do nich nie przyjdzie? A może zaraz zjawi się profesor McGonagall, zbierze wypracowania i znowu oznajmi, że lekcja się nie odbędzie? Hermionie nie podobał się ten pomysł. Nie chciała stracić kolejnych zajęć. I tak znała podręcznik na pamięć, ale wolałaby mieć okazję poćwiczyć te eliksiry, które prawdopodobnie właśnie ich omijają...
Jej rozmyślania przerwało kliknięcie w drzwiach. Wszyscy momentalnie zamilkli i odwrócili się. Wszyscy oprócz Harry'ego.
Do klasy wszedł Snape. A właściwie wpadł. Zatrzasnął za sobą drzwi, nawet się nie zatrzymując, i z powiewającą za nim peleryną ruszył w kierunku biurka.
Hermiona przyglądała mu się uważnie, kiedy szedł pomiędzy ławkami swoim długim, zdecydowanym krokiem. Nie wyglądał na chorego. Chociaż...
Snape zatrzymał się na środku sali i powiódł po ławkach chłodnym spojrzeniem.
Hermiona zmarszczyła brwi. Chociaż... na jego prawym policzku zauważyła jasną bliznę, której wcześniej tam nie było.
Spojrzenie Snape'a zatrzymało się zaledwie dwa metry od niej. I Hermiona doskonale wiedziała, na kogo Snape spogląda. Szybko przeniosła wzrok na Harry'ego. Chłopak patrzył przed siebie. Nawet jakby nie na Snape'a, ale przez niego. W jego oczach nie było niczego oprócz lodowatej obojętności, a twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji, a przecież... przecież powinien chyba coś odczuwać... Ona sama słyszała, jak mocno bije jej serce!
Przeniosła wzrok z powrotem na Snape'a i kiedy przyjrzała się wyrazowi jego twarzy, poczuła, jak rozszerzają jej się oczy. Ponieważ Snape... Snape patrzył na Harry'ego z taką samą nienawiścią, jak przez pięć ostatnich lat. A nawet wydawało jej się, że teraz ta nienawiść była jeszcze większa niż wcześniej. Jakby sama obecność Harry'ego sprawiała, że coś się w nim gotowało.
Jak... jak to możliwe? Co się pomiędzy nimi wydarzyło?
- Profesor McGonagall zadała wam wypracowania na dzisiejszą lekcję - powiedział w końcu Snape. Jego głos był cichy i chłodny. Wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę zaskoczonych uczniów. - Accio wypracowania.
Z ławek, toreb i teczek zaczęły wyfruwać zwinięte rolki pergaminu. Esej Hermiony wyrwał się z jej rąk, przeleciał przez klasę i wylądował na biurku nauczyciela. Snape podszedł do nich i zaczął je przerzucać. W końcu wyciągnął jeden, rozwinął, zerknął na niego przelotnie, zwinął go z powrotem i... ruszył w stronę ich ławki! Zatrzymał się tuż przed Harrym i spojrzał na niego z góry takim wzrokiem, który sprawił, że nawet Hermiona poczuła ciarki na plecach... po czym rzucił mu wypracowanie na blat.
- Jest za krótkie o dwa cale, Potter. Minus dziesięć punktów za nieodrobienie pracy domowej i kolejne dziesięć za niezastosowanie się do poleceń nauczyciela.
W klasie zapanowała cisza. Hermiona, całkowicie zaskoczona rozwojem wypadków, wbiła spojrzenie w Harry'ego. Zresztą nie ona jedna. Cała klasa wpatrywała się w Gryfona, ciekawa jego reakcji.
Harry powoli uniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Snape'a, a wtedy Hermiona zobaczyła, jak twarz Harry'ego zmienia się, jak lodowata obojętność przeobraża się w... pogardę. Patrzył na Snape'a tak, jakby mężczyzna był w tej chwili dla niego nikim.
A tego, co wtedy zrobił, chyba nikt się nie spodziewał.
Sięgnął po swoje wypracowanie, rozwinął je i ze spokojem... zaczął targać. Rzucił kawałki pergaminu na blat, podniósł głowę i ponownie spojrzał na Snape'a.
- Teraz może mi pan odebrać kolejne dziesięć punktów za niszczenie mienia szkoły - powiedział całkowicie obojętnym tonem. Snape otworzył usta, ale Harry był szybszy, dodając: - I kolejne dziesięć za odzywanie się bez pozwolenia. A teraz sugeruję, abyśmy rozpoczęli lekcję, ponieważ wydaje mi się, że każdy z pańskich uczniów przyszedł tutaj, aby się czegoś nauczyć, a nie po to, aby przyglądać się, jak daje pan upust swym osobistym animozjom i uprzedzeniom. Profesorze. - Ostatnie słowo wymówił w taki sposób, jakby kaleczyło go w język i jak najszybciej chciał je wypluć, aby pozbyć się jego smaku.
Hermiona dopiero po chwili zorientowała się, że gapi się z otwartymi ustami.
Snape nie wybuchnął, jak zwykł to robić, kiedy któryś z uczniów spróbował mu się przeciwstawić, chociaż to, co przed chwilą zrobił i powiedział Harry, kwalifikowało się na poważny zamach samobójczy na własne życie. Nie. Snape zmrużył oczy, zamieniając je w dwie wąskie szparki, co spowodowało, że jego spojrzenie niemal topiło.
- Czyżbyś próbował błysnąć elokwencją, Potter? - zapytał jadowitym tonem. - Będziesz mógł nauczyć się wielu nowych słów podczas alfabetycznego porządkowania głównego spisu tematycznego naszej biblioteki. W każdy weekend do końca roku szkolnego. Mam nadzieję, że twoje talenty oratorskie znajdą tam swoje zastosowanie.
Kąciki ust Harry'ego uniosły się nieznacznie.
- Do końca roku szkolnego? Jak pan sobie życzy, profesorze. Przynajmniej będę miał gwarancję, że nie szykuje pan dla mnie innych niespodzianek...
Snape otworzył usta, ale bardzo szybko zamknął je z powrotem. Wyglądało na to, że chyba po raz pierwszy w historii nie potrafił znaleźć odpowiednio ciętej riposty.
Hermiona przyjrzała się im obu.
Harry patrzył na Snape'a z najwyższą pogardą. Twarz Mistrza Eliksirów wykrzywiała gorąca nienawiść. Zachowywali się wobec siebie niczym najwięksi wrogowie. Z jednej strony pogarda... z drugiej nienawiść... O co w tym wszystkim chodziło?
W końcu Snape przerwał pojedynek spojrzeń, odwrócił się ostentacyjnie od Harry'ego i przeszedł na środek klasy. Ze złością machnął różdżką w stronę tablicy.
- Eliksir Paraliżujący. Przydatny przy udzielaniu pierwszej pomocy ofiarom najboleśniejszych klątw. Paraliżuje nerwy, osłabiając ból. Macie godzinę, aby go uwarzyć. Do dzieła.
Nie mówiąc już ani słowa więcej, usiadł przy swoim biurku, przysunął do siebie stertę wypracowań, zanurzył pióro w czerwonym atramencie i zaczął czytać.
Uczniowie spojrzeli po sobie z zaskoczeniem. Niektórzy, mając nadzieję, że lekcja może jednak się nie odbędzie, zdążyli już wcześniej pochować swoje przyrządy, więc teraz w klasie zapanował lekki rozgardiasz, kiedy z ociąganiem wyjmowali je z powrotem na ławki.
Hermiona dopiero teraz zaczęła oddychać. Jeszcze raz spojrzała na Harry'ego. Chłopak zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Spokojnie przepisywał z tablicy ingrediencje. Gdyby ktokolwiek inny odezwał się w ten sposób do Snape'a, byłby teraz rozdygotanym kłębkiem nerwów, a on po prostu... Nie mogła w to uwierzyć.
Spojrzała na siedzącego obok Rona. Chłopak wpatrywał się w Harry'ego tak, jakby go nie poznawał. Miał zmarszczone brwi, a na twarzy wyraz zaskoczenia.
Westchnęła głęboko i również zaczęła przepisywać ingrediencje.
Pierwsza połowa lekcji upłynęła we względnym spokoju. Snape sprawdzał wypracowania, podczas gdy uczniowie próbowali poradzić sobie z piekielnie trudnym zadaniem uwarzenia Eliksiru Paraliżującego. Nawet ona miała z nim problemy. Za żadne skarby świata nie potrafiła uzyskać pożądanego koloru. Eliksir Rona wyglądał jak wymiociny, z kolei wywar Harry'ego... Musiała zamrugać, żeby sprawdzić, czy jej się nie przywidziało. Eliksir Harry'ego był niemal idealny. Liliowy, lekko przezroczysty. Jak on to zrobił?
Lekki szum, który panował w klasie, ucichł natychmiast, kiedy Snape w połowie lekcji podniósł się zza swego biurka i ruszył na obchód. Ale nie zaczął od Ślizgonów, jak miał to w zwyczaju. Pierwszym stolikiem, do którego podszedł, był ten, przy którym siedzieli Harry, Ron i Hermiona. Wywary Rona i Hermiony ledwie zahaczył wzrokiem, ale kiedy spojrzał na miksturę Harry'ego... na jego twarzy pojawił się mściwy grymas. Machnął różdżką i cały eliksir wyparował.
- Porażka, Potter. Gryffindor traci dziesięć punktów za twoją nieudolność. Zacznij od początku.
Hermiona poczuła, że zaczyna się w niej gotować. Jak on mógł to zrobić? Wywar Harry'ego był niemal idealny! Jak mógł tak go potraktować?
Ale Harry wydawał się w ogóle nie przejmować tym, co zrobił Snape. Kiedy mężczyzna ruszył dalej, spokojnie przysunął do siebie miseczki i słoiki ze składnikami i zaczął robić wszystko od nowa.
- Znakomicie, panie Nott. Dziesięć punktów dla Slytherinu. - Hermiona odwróciła głowę, spoglądając na pochylonego nad kociołkami Ślizgonów Snape'a. - Ma pan prawdziwy dar w tej dziedzinie. W przeciwieństwie do Pottera, który jest największą porażką tej szkoły. Przeczytałem już pańskie wypracowanie. Znakomita analiza. Długie i przemyślane. Niektórzy w tej szkole niestety nie wiedzą, ile stóp powinno mieć wypracowanie, a o jakimkolwiek myśleniu w ich przypadku nie ma nawet mowy.
Hermiona nabrała tchu.
Nie no, to już była przesada...
Snape przeszedł do kolejnego stolika. I o dziwo, za każdym razem potrafił znaleźć coś, co Ślizgoni robili lepiej, a nawet znacznie lepiej od Harry'ego. Obrażał go na każdy możliwy sposób, jakby piętrzący się w nim jad w końcu mógł się wydostać. Wypływał i wypływał i wypływał, kąsając coraz dogłębniej, a Harry... Harry po prostu siedział i zajmował się eliksirem, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co mówił Snape.
Hermiona podziwiała jego opanowanie. Ona sama już niemal drżała z oburzenia i była na samej granicy wybuchu.
W końcu Snape zakończył swój obchód i wrócił do biurka. Hermiona odetchnęła z ulgą.
Co go opętało? Jak mógł się tak zachowywać? Zawsze był wredny, ale tym razem przekraczał wszelkie granice. Wyglądało to tak, jakby nagle dostał jakiejś obsesji na punkcie Harry'ego. A raczej na punkcie wyżywania się na Harrym i mieszania go z błotem.
Druga połowa lekcji upłynęła już w miarę normalnie. Tuż przed końcem lekcji, Snape podniósł głowę i oznajmił:
- Wasz czas się skończył. Posprzątajcie po sobie, napełnijcie fiolki, podpiszcie je i zostawcie na ławkach.
Uczniowie zaczęli przelewać eliksiry do butelek, składać przyrządy i odnosić składniki do magazynu. Ale Harry pozostał na miejscu, precyzyjnie odmierzając krople esencji z jadu skorpiona.
Kiedy zabrzmiał dzwonek, uczniowie tłumnie ruszyli do drzwi, pozostawiając na ławkach swoje mniej lub bardziej udane mikstury.
- Zaczekacie na mnie? - zapytał Harry, ostrożnie mieszając eliksir i nie odrywając od niego wzroku. - Zaraz skończę.
Hermiona przytaknęła, zamknęła torbę i usiadła z powrotem w ławce. Ron był nieco mniej chętny, ale widząc spojrzenie Hermiony, posłusznie usiadł obok niej.
W klasie zostało zaledwie kilku spóźnialskich uczniów, kiedy Hermiona, która przyglądała się przelewającemu swoją miksturę do butelki Harry'emu, poczuła na sobie cień. Pełna złych przeczuć spojrzała w górę. Obok ich ławki stał Snape, mierząc Harry'ego zimnym, wyrachowanym spojrzeniem.
- Jest już po czasie, Potter. Będzie cię to kosztować kolejne dziesięć punktów. Razem straciłeś na dzisiejszej lekcji czterdzieści punktów. Mam nadzieję, że...
- To niesamowite, że tak szybko udało się je panu policzyć - przerwał mu Harry. - Pańskie umiejętności zasługują na pochwałę.
Hermiona sapnęła z przerażeniem i zasłoniła usta dłonią, a Ron tak szybko wyprostował się na krześle, że niemal się z niego zsunął.
W oczach Snape'a zapłonęło coś piekielnie groźnego, a twarz poczerwieniała.
- Tym komentarzem właśnie całkowicie pogrążyłeś siebie i swój dom - wycedził śmiertelnie surowym głosem. - Gryffindor traci wszystkie punkty. Zaczynacie od zera. Dodatkowo...
- Harry wcale nie chciał tego powiedzieć! - Hermiona wpadła mu w słowo, czując jak oblewa ją zimny pot. Wszystkie punkty? Snape odebrał im wszystkie punkty? - Niech mu pan wybaczy, profesorze. On naprawdę nie miał tego na myśli!
- Ona ma rację! - Ron wydawał się być w równie ciężkim szoku. - Nie może nam pan odebrać wszystkich punktów z jego powodu! - Oskarżycielsko wskazał na Harry'ego. - On... postradał rozum. Sam nie wie, co mówi.
- Jestem pewien, że Potter doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co powiedział. I poniesie tego konsekwencje. - Zwrócił swoje płonące lodowatym ogniem spojrzenie na Harry'ego. - Dodatkowo, z powodu twojej impertynencji, przez najbliższy miesiąc będę ci obniżał każdą ocenę, jaką zdobędziesz na moich lekcjach. A jeżeli dalej będziesz odnosił się do mnie z takim lekceważeniem, obniżę również oceny twoich przyjaciół. Rozumiemy się? - wysyczał Snape, wbijając w Harry'ego kąsające spojrzenie.
Hermiona spojrzała z przestrachem na Harry'ego. Chłopak oblizał wargi i wzruszył ramionami, odpowiadając nonszalancko:
- Tak, sir.
Nie wydawał się być przejęty groźbą Snape'a Wyglądał raczej na kogoś, kto dla świętego spokoju woli dać za wygraną, ponieważ nie ma ochoty tracić czasu ani energii na rozmowy z człowiekiem, którym gardzi.
Ron zwrócił na Harry'ego czerwoną ze złości twarz.
- Co się z tobą dzieje? W ogóle cię nie poznaję! Najpierw rezygnujesz z Quidditcha, potem obrażasz Ginny, a teraz to! - Hermiona zobaczyła, jak Snape przenosi wzrok na Rona i unosi brew. - Nie mogłeś się po prostu zamknąć? Przez ciebie straciliśmy wszystkie punkty!
- Przestań, Ron! - Hermiona próbowała go uspokoić, ale w Ronie chyba w końcu coś się przelało i całe to napięcie, które rosło pomiędzy nimi od kilku dni, wybuchło.
- No co? - Spojrzał na nią. Widziała, jaki jest wściekły. Widziała w jego oczach rozczarowanie i poczucie zdrady. Wcale mu się nie dziwiła. Jego najlepszy przyjaciel zmienił się nagle w kogoś zupełnie innego, a on nawet nie wiedział, dlaczego. - Przecież sama wiesz, jak się zachowuje! Podejrzewam, że prawdziwy Harry został gdzieś na błoniach, bo ty - spojrzał na Harry'ego - nie możesz być moim przyjacielem.
- Nie mów tak, Ron! - Hermiona wykrzyknęła to w tym samym momencie, w którym Harry odwrócił głowę w stronę Rona, przeszywając go tak zimnym spojrzeniem, iż rudzielec momentalnie zbladł i ucichł.
- To idź i go tam poszukaj - odparł chłodnym, pozbawionym emocji głosem.
- Może tak właśnie powinienem zrobić - wymamrotał ze złością Ron, po czym zabrał swoją torbę i ruszył do wyjścia.
Hermiona zacisnęła usta, czując łzy w oczach. Wiedziała, że teraz z pewnością go nie zatrzyma. Będzie musiała z nim porozmawiać, chociaż miała poważne obawy, że to wcale nie będzie łatwe.
Zanim zdążyła ochłonąć, dotarł do niej szyderczy głos Snape'a:
- Cóż za wzruszające przedstawienie... - Hermiona odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę. Snape wpatrywał się w Harry'ego z płonącą intensywnością, podczas gdy Gryfon spokojnie się pakował. - Zawsze musisz grać główną rolę we wszystkich dramatach, co Potter?
Harry przerwał pakowanie. Powoli podniósł głowę i spojrzał prosto w czarne oczy mężczyzny.
- Tak, sir. Zawsze.
Twarz Mistrza Eliksirów momentalnie się zmieniła, przeobrażając się w bladą, nieprzystępną maskę.
- Zejdź mi z oczu - wysyczał. - Natychmiast. - Głos Snape'a niemal wibrował. Odwrócił się do nich plecami i podszedł do swojego biurka, zbierając z niego wypracowania.
Harry powrócił do pakowania. Hermiona marzyła tylko o tym, żeby stąd wyjść. Miała wrażenie, że w powietrzu unoszą się kryształki lodowatej nienawiści.
Harry zamknął torbę i podniósł się ze swego miejsca, ale w momencie, w którym to zrobił... jego oczy przymknęły się, a on sam niebezpiecznie się zachwiał. Poleciał do przodu, wpadając na ławkę, ale na szczęście zdążył oprzeć się rękami o blat, co powstrzymało go od upadku. Ale nie powstrzymało fiolki od przewrócenia się, sturlania po blacie i roztrzaskania na podłodze.
- Harry! - Hermiona przypadła do niego, podtrzymując go. - Nic ci nie jest?
Zerknęła na Snape'a. Mężczyzna spoglądał na nich przez ramię. Na jego twarzy widniało zaskoczenie.
Harry przycisnął dłoń do swojego czoła.
- Nic. Po prostu... zakręciło mi się w głowie. Chodźmy już. - Spojrzał na roztrzaskaną fiolkę. Hermiona powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem.
- Och, Harry, tak mi przykro... Może uda mi się to naprawić?
- Zostaw. Nie naprawisz tego. Możesz co najwyżej sprzątnąć ten bałagan. Żeby nie było po nim śladu. Zresztą to i tak nieważne...
Hermiona westchnęła i wyciągnęła różdżkę, ale w momencie, kiedy skierowała ją na roztrzaskane kawałki szkła i rozlany na podłodze, liliowy płyn, zobaczyła, jak fiolka unosi się, rozbite kawałki łączą się ze sobą, a resztka eliksiru wpływa do środka.
Szybko poderwała głowę. Snape stał z wyciągniętą różdżką i zmrużonymi oczami.
Buteleczka wylądowała na ławce w nienaruszonym stanie, chociaż eliksiru była zaledwie połowa.
Harry przyglądał jej się przez chwilę. Nie podniósł głowy. Nie spojrzał na Snape'a. Po prostu pochylił się, wziął swoją torbę, zarzucił ją na ramię i bez słowa ruszył do wyjścia. Ale Hermiona została. Spojrzała na naprawioną fiolkę, a następnie na chowającego różdżkę Snape'a. Ale w momencie, w którym padło na nią chłodne spojrzenie nauczyciela, szybko odwróciła się i pobiegła za Harrym.
Nie zgadzała się z Harrym. Wszystko można było naprawić. Jeżeli tylko wiedziało się, jak.
--- rozdział 59 ---
59. The Countdown
This will be all over soon
Pour salt into the open wound
You take the breath right out of me
You left a hole where my heart should be*
Otaczała go ciemność. Gęsta i nieprzenikniona. Panował nieprzyjemny chłód, który zraszał skórę zimnym potem. Znajdował się w jakimś małym, ciasnym pomieszczeniu. Nie było tu żadnych okien, które mogłyby wpuszczać choćby odrobinkę mętnego światła. Coś, co rozproszyłoby ten duszący mrok, który wydawał się niemal wdzierać mu do gardła. Nie widział niczego, nawet swoich wyciągniętych ramion, kiedy dotykał zimnych, gładkich ścian, próbując znaleźć wyjście.
Gdzie jest? Co się dzieje? Skąd się tu wziął? Gdzie są wszyscy?
Przesuwał się po omacku, rozpaczliwie szukając czegokolwiek, co pozwoliłoby mu wydostać się z tego przerażającego miejsca. Z miejsca, w którym nie istniało nic poza chłodem, pustką i ciemnością. Miał wrażenie, że mrok napiera na niego, a pomieszczenie kurczy się i jeżeli nie znajdzie szybko wyjścia, zostanie zmiażdżony. Wchłonięty. Pogrzebany.
Musi się stąd wydostać! Musi!
Dotknął kolejnej ściany i odskoczył do tyłu, kiedy ściana rozjarzyła się nagle i przeobraziła w coś przypominającego bardzo grubą, chropowatą szybę, przez którą przenikało... światło!
W pierwszej chwili zmrużył oczy, oślepiony blaskiem, ale kiedy jego wzrok przyzwyczaił się już do jasności, zobaczył w oddali jakiś ciemny kształt.
Podszedł do szyby i wytężył wzrok, próbując dostrzec cokolwiek poza ciemną sylwetką, ale nierówności pokrywające całą powierzchnię skutecznie mu to uniemożliwiały.
Może jeżeli zawoła, to ten ktoś mu pomoże? Może znalazłby jakiś sposób, aby go stąd uwolnić?
- Hej! - wykrzyknął i natychmiast tego pożałował, kiedy jego głos odbił się od ścian i uderzył w niego ze zdwojoną siłą, niemal przewiercając bębenki. Zasłonił uszy i zacisnął powieki, ale to była zaledwie chwila i kiedy je uniósł, zobaczył, że... postać zaczęła się poruszać. Tak! Nie wydawało mu się! Zbliżała się w jego stronę.
Jednak nie to wprawiło go w największe osłupienie. Najbardziej niesamowite było ciepło, które emanowało teraz zza szyby. Czuł je na swojej twarzy. Czuł, jak łaskocze jego przemarzniętą skórę, ogrzewając ją. To było takie przyjemne... tak inne od tego zimna. Mroku. Od wszystkiego, co go otaczało.
Ciemna postać była coraz bliżej i wydawało się, że wraz z jej zbliżaniem się, blask oraz promieniujące gorąco stają się coraz intensywniejsze. Próbował dostrzec twarz nieznajomego, ale było to niemożliwe. Dzieląca ich bariera była zbyt gruba i chropowata, zniekształcała wszystko, na co próbował spojrzeć. Widział jedynie czarną sylwetkę, która teraz - był tego pewien - zatrzymała się tuż przy szybie i wpatrywała się w niego.
Nie chciał tu być. Pragnął przedostać się na drugą stronę, poczuć to ciepło wszędzie, w sobie! Wyciągnął ręce i dotknął palcami chłodnej powierzchni.
- Zabierz mnie stąd - wyszeptał.
Postać poruszyła się i uniosła rękę. Dotknęła szyby w tym samym miejscu, w którym znajdowała się jego dłoń i gdyby nie rozdzielająca ich bariera, ich palce splotłyby się. Jednak w tym samym momencie wydarzyło się coś niespodziewanego. Szyba zatrzeszczała i zaczęła... zamarzać. Dokładnie od miejsca, w którym nieznajoma postać ją naruszyła. Lód rozprzestrzeniał się błyskawicznie, niemal całkowicie odcinając dostęp światła i ciepła.
Zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, poczuł jak lodowaty chłód pełznie po jego skórze, wzdłuż dłoni, pokrywając je szronem. Spróbował oderwać ręce, ale nie mógł tego zrobić. Z przerażeniem patrzył, jak szron pełznie po jego przedramionach, sięgając coraz dalej. Rozpaczliwie zaczął się szarpać, pragnąc oderwać ręce, nie pozwolić, by szron dotarł jeszcze dalej, by dosięgnął serca...
I w tym samym momencie uderzył o coś głową i odkrył, że znajduje się w swoim własnym łóżku z wyciągniętymi przed siebie rękami i szaleńczo bijącym sercem.
To był tylko sen... Tylko sen. Sen. Nic więcej.
Podniósł się błyskawicznie i spuścił nogi z łóżka, pochylając się do przodu, opierając łokcie na kolanach i wplatając palce we włosy.
W dormitorium panowała cisza, jedynie od czasu do czasu przerywana pochrapywaniem Rona.
Głowa wciąż pulsowała mu po uderzeniu w wezgłowie łóżka, ale serce powoli wracało do swego zwyczajowego rytmu.
Spojrzał na zegarek. Była druga w nocy. Spał zaledwie dwie godziny. I... tak, był już wtorek.
Zostało mu dziesięć dni. Dziesięć dni... Co można zrobić w dziesięć dni?
Poruszył się i wyprostował, wzdychając głęboko. Spojrzał na swoją poduszkę i sięgnął pod nią, wyjmując zwinięty skrawek pergaminu. List od Voldemorta. Czytał go już tyle razy, że niemal nie mógł tego zliczyć. Ale zrobił to. Przeczytał go po raz kolejny. Jakby w jakiś sposób mogło mu to pomóc w wymyśleniu sposobu na pokonanie go.
Nie pomagało. Przypominało mu jedynie o tym, że wszystko to jest realne. Prawdziwe. Za każdym razem, kiedy czytał ten list, uświadamiał sobie, że nadszedł czas. To już teraz. To ta chwila. Moment, na który czekał całe życie, a który zawsze odwlekał. W końcu nastąpi. Nie ma już odwrotu. Pójdzie na spotkanie z Voldemortem. Pozostawi za sobą wszystko, mając przed sobą tylko jeden cel.
Pokonać go.
Ale jak miałby to zrobić? Od czego zacząć? Czy Voldemort ma w ogóle jakieś słabe punkty? Było nie było, jest przecież człowiekiem, jakkolwiek ciężko w to uwierzyć. Musi mieć. Przecież oddycha, jego krew krąży, mózg funkcjonuje. Jest żywą istotą, a każdą żywą istotę da się w jakiś sposób pozbawić życia. Ale to nie jego ciało stanowiło problem, a dusza. Przecież już raz przeżył. Został zabity, a jego duch w jakiś sposób utrzymał się i powrócił. To dzięki własnej mocy Voldemort jest najpotężniejszym czarnoksiężnikiem, jaki istniał, potężniejszym nawet od Grindelwalda. To magia utrzymuje go przy życiu. To ona jest jego słabym punktem. I Snape to odkrył. Obmyślił idealny plan pozbycia się Voldemorta poprzez wyssanie całej jego mocy. Szkoda tylko, że przy okazji miał zamiar pozbyć się również Harry'ego...
Ale przecież musi istnieć jeszcze jakiś inny sposób! Jakaś luka. Coś, o czym nikt nie pomyślał...
Dopóki jej nie znajdzie, będzie musiał skupić się na tym, co przynajmniej teoretycznie znajduje się w zasięgu jego ręki. Na ćwiczeniu zaklęć ofensywnych i nauce Legilimens Evocis. Umówił się z Luną zaraz po lekcjach przed Pokojem Życzeń. Miał tak mało czasu... Najchętniej w ogóle przestałby chodzić na zajęcia, ale nie chciał ściągać na siebie jeszcze większego zainteresowania. Podejrzewał, że gdyby opuścił chociaż jeden dzień nauki, to McGonagall pojawiłaby się w dormitorium razem z całym gronem pedagogicznym.
Pozory. O to w tym wszystkim chodziło. Zachować pozory. Chociaż i tak afera, która rozpętała się wczoraj po Eliksirach, ściągnęła na niego zainteresowanie niemal całej szkoły, kiedy okazało się, że liczba punktów Gryffindoru w przeciągu dwóch godzin lekcyjnych spadła do zera i że to najwyraźniej Potter ma z tym coś wspólnego. Słyszał nawet, że McGonagall pobiegła do Snape'a z karczemną awanturą, ale niewiele to dało, ponieważ liczba punktów nawet nie drgnęła.
Harry mógłby się założyć o wszystko, że Snape prawdopodobnie był teraz z siebie niezwykle zadowolony. Niczego nie musiał już udawać. Nareszcie mógł pokazać swoje prawdziwe oblicze, które przez tak długi czas był zmuszony ukrywać i hamować. Nareszcie mógł pokazać, jak bardzo nienawidzi Harry'ego, jak bardzo nim gardzi, a teraz, kiedy Harry zniszczył cały jego plan, zapewne nienawidził go jeszcze bardziej...
Ciekawe, czy zastanawia się, dlaczego Voldemort darował mu życie... Z pewnością, ale nigdy tego nie zrozumie, ponieważ nie przyjdzie mu do głowy, że Harry, po tym co zobaczył w myślodsiewni, byłby w stanie dokonać czegoś tak szalonego i uratować mu życie.
Harry był więcej niż pewien, że Voldemort dotrzymał słowa i nie powiedział Snape'owi o niczym. Upewnił się o tym w momencie, w którym mężczyzna przyznał mu szlaban do końca roku szkolnego. Wciąż pamiętał satysfakcję, z jaką to zrobił... Nie, Snape o niczym nie wiedział. I Harry był równie pewien, że nie wiedział o tym także nikt inny. Voldemort nie był głupi. Zachowanie wszystkiego w tajemnicy było mu bardzo na rękę. Nie mógł zaryzykować, że w jakikolwiek sposób doszłoby to do Dumbledore'a, przecież wielu Śmierciożerców ma synów i córki w Hogwarcie. Wystarczyłaby jedna wypowiedziana w złości albo w chęci zatriumfowania uwaga... Nie, nikt poza Harrym i Voldemortem nie ma pojęcia o tym, co wydarzy się już niedługo.
Oczywiście Harry nie był kretynem i domyślał się, że Voldemort złamie obietnicę dokładnie w chwili, kiedy tylko aportuje się na umówione miejsce spotkania. Nareszcie będzie miał w swych rękach Harry'ego Pottera. Nie przepuści takiej okazji. Będzie pławił się w chwale. W końcu będzie mógł powiadomić o tym wszystkich, nawet samego Albusa Dumbledore'a. "Oto wasz bohater, wasz Wybraniec... patrzcie na niego... patrzcie, jak ginie..."
Harry zacisnął oczy.
Myśl o własnej śmierci... nie była zbyt przyjemna. Ale dużo gorsza była myśl o tym, co zrobi z nim Voldemort, jeżeli w końcu dostanie go w swoje ręce. Jak długo będzie go torturował? Jak długo będzie się nad nim pastwił, zanim zaspokoi swoją żądzę zemsty? Jak długo?
Wizja ze snu, który przyśnił mu się kilka tygodni temu, przecięła jego umysł niczym sztylet. Wciąż na samo wspomnienie tamtego bólu jego skóra pokrywała się gęsią skórką.
Nie może do tego dopuścić. Jeżeli sprawy zaczną przybierać zły obrót... jeżeli wydarzenia rozegrają się według najgorszego z możliwych scenariuszy, wtedy... wtedy...
Jeszcze mocniej zacisnął palce we włosach i pozwolił, by z jego piersi wyrwało się długie westchnienie.
- Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Legilimens Evocis! Niech to szlag!
Harry opuścił różdżkę i otarł pot z czoła.
Był wykończony. Głowa pulsowała mu od prób skupienia się, nogi trzęsły się niczym pudding. Cofnął się i oparł o ławkę.
Luna westchnęła i przekrzywiła głowę, wpatrując się w Harry'ego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wydaje mi się, aby to zadziałało, nawet jeżeli krzyknąłbyś to zaklęcie pięćdziesiąt razy. Tu chyba raczej chodzi o sposób, a nie o ilość...
- Wiem - odpowiedział zmęczonym głosem i przetarł oczy. Od dwóch godzin próbował rzucić to jedno zaklęcie i kompletnie mu nie wychodziło. Nieważne jak bardzo oczyszczał umysł. Nieważne jak bardzo Luna starała się mu pomóc, otwierając swój. Nie posunął się nawet odrobinę. Nie potrafił jej wyczuć, nie mógł odnaleźć drogi. Nie wiedział nawet, w którą stronę powinien iść.
- Co czytałeś o tym zaklęciu? - zapytała Krukonka.
Harry zmarszczył brwi. Co o nim czytał? Przypomniał sobie starą księgę, którą znalazł w Dziale Ksiąg Zakazanych.
- Hmm... że aby je rzucić, trzeba być albo doskonałym oklumentą, albo tak bardzo tego pragnąć, że oddałoby się za to nawet własne życie.
- A więc to naprawdę dziwne, że ci nie wychodzi...
Harry zamrugał i spojrzał na dziewczynę. Czyżby to był sarkazm? Ale Luna patrzyła na niego z taką samą niewinnością, jak zawsze.
- Wiem, co sobie o mnie myślisz... - zaczął.
- Nie wiesz. - Luna uśmiechnęła się. - Przecież nie udało ci się dostać do mojego umysłu.
Harry spojrzał na nią uważniej. Czasami miał wrażenie, że pod tą maską zwariowanej dziewczyny kryje się umysł ostry niczym brzytwa.
- Pewnie myślisz, że powinienem dać sobie z tym spokój...
- A jakie to ma znaczenie, co ja myślę? - zapytała. - To ty myślisz, że uda ci się pokonać Sam Wiesz Kogo przez zakrzyczenie go na śmierć.
Harry zmarszczył brwi.
- Voldemort używa tego zaklęcia. To jedyny sposób, żeby się przed nim obronić. Żadne zaklęcie tarczy mi nie pomoże. Nie jestem w stanie zranić go fizycznie. Co innego mi pozostaje? - Luna otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale Harry ją uprzedził. Nie miał ochoty na takie dyskusje. I tak nie zrezygnuje. - Możemy umówić się w czwartek? Spróbuję jeszcze raz.
Dziewczyna zamknęła usta i rzuciła mu długie, zamyślone spojrzenie.
- Chyba nie zamierzasz zrobić czegoś niemądrego, prawda Harry?
- Oczywiście, że nie - odparł gładko. Nie mógł jej powiedzieć. Jakkolwiek wyrozumiała by nie była, tego, co zamierzał zrobić, nawet ona by nie zaakceptowała. - Ale muszę przecież coś umieć. Powinienem w końcu nauczyć się czegoś przydatnego.
- Moim zdaniem powinieneś przede wszystkim odpocząć. Wyglądasz tak, jakby zagnieździła się w tobie cała kolonia Niciaków Neuronowych.
- Czego?
- To takie mikroskopijne organizmy pasożytnicze. Spokrewnione z Gnębiwtryskami, ale o wiele bardziej niebezpieczne. Gnieżdżą się w mózgu i wyjadają synapsy oraz szare komórki. A sądząc po twoim zachowaniu, niewiele ci ich już zostało.
Harry rzucił jej chłodne spojrzenie, ale ona nadal patrzyła na niego z absolutnie niewinnym wyrazem twarzy. Splotła dłonie za plecami i przez chwilę wodziła wzrokiem po suficie, jakby czegoś szukała.
- Skoro nie masz ochoty się już uczyć, to może zagramy w Kto Znajdzie Więcej Gniazd Błyskotek? To bardzo przyjemna gra. Rozładowuje napięcie. I... pokazuje, że nawet wtedy, kiedy wydaje się, że nie ma już nadziei... zawsze można znaleźć nowe gniazdo Błyskotek! - Uśmiechnęła się wesoło.
Harry przewrócił oczami.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy - westchnął, odpychając się od ławki. - Spotkamy się w czwartek po zajęciach - powiedział sucho i ruszył do drzwi, ale w tym samym momencie usłyszał łagodny głos Luny:
- Harry... przykro mi, że wam nie wyszło.
Zatrzymał się gwałtownie. Ale nie odwrócił.
- Wiesz, takie zamykanie się w niczym ci nie pomoże - kontynuowała. - To jak stawianie tamy na spienionej rzece. W końcu nie wytrzyma naporu wody i pęknie.
Harry zacisnął usta. Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł.
Gabinety większości nauczycieli znajdowały się na pierwszym piętrze, dlatego też uczniowie starali się omijać to miejsce szerokim łukiem. Ale Harry podążał właśnie korytarzem na pierwszym piętrze, zmierzając w stronę gabinetu Tonks. Miał nadzieję, że wróciła już z kolacji, na którą tym razem nie pozwolił się Hermionie zaciągnąć. Wolał poświęcić ten czas na przejrzenie książki, którą udało mu się ostatnio wyszperać w bibliotece. Znalazł w niej bardzo ciekawe zaklęcie, które z pewnością...
BUM!
Jego myśli rozsypały się, kiedy, skręcając w kolejny korytarz, wpadł na coś ciemnego i wysokiego.
- Och - jęknął, cofając się o dwa kroki, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i słysząc nad sobą niski pomruk zaskoczenia. Wystarczył jeden przebłysk długiego rzędu maleńkich guziczków i wdzierający się przemocą w nozdrza zapach ziół, by świadomość tego, na kogo właśnie wpadł, uderzyła w niego z siłą rozpędzonego Błędnego Rycerza.
Błyskawicznie uniósł głowę i napotkał świdrujące spojrzenie czarnych oczu. Oczu, które na krótką chwilę rozszerzyły się ze zdumienia, ale zaraz potem przybrały jeden ze swoich najbardziej odpychających wyrazów.
Snape. Stał tuż przed nim. Po raz pierwszy od tamtej chwili... po raz pierwszy Harry widział go z tak bliska...
Wystarczyło jedno muśnięcie wzrokiem, by Harry zauważył wszystkie zmiany, jakie się w nim dokonały od ich ostatniego spotkania. Zmienił się. Miał cienie pod oczami oraz szarą, niezdrową cerę. I Harry miał teraz szansę zobaczyć z bliska bliznę znajdującą się na jego policzku. Jednak chwilowe zaskoczenie, które pozwoliło mu na tę niezamierzoną kontemplację, szybko ustąpiło miejsca zimnej obojętności.
Oto stał przed nim człowiek, który... który... który przestał dla niego istnieć. Tak. Snape... należał do poprzedniego życia. W tym nowym w ogóle się nie liczył. Nie powinien się liczyć
Harry cofnął się o krok, wyprostował i zacisnął szczękę, wpatrując się w mężczyznę z wyzwaniem w oczach. Snape także się wyprostował. Zmarszczył swoje ciemne brwi i spojrzał na Harry'ego tak, jakby patrzył na robaka, który sam pcha się pod but i prosi o rozdeptanie. Jego cienkie wargi zacisnęły się w cienką, bladą linię. Twarz zmieniła w maskę nienawiści.
Przez chwilę po prostu stali i mierzyli się wzrokiem, niczym w jakimś niewerbalnym pojedynku, który przypominał pewnego rodzaju preludium przed prawdziwą bitwą. Harry miał dziwne wrażenie, że powietrze stało się zbyt gęste, by dało się nim swobodnie oddychać.
Mimowolnie zacisnął pięści. Nie miał ochoty patrzeć na Snape'a, nie miał ochoty przebywać w jego pobliżu. Snape nie zasługiwał na to... nie miał prawa się do niego zbliżać! Harry po prostu go ominie i odejdzie.
Zrobił krok w prawo, by wyminąć odzianą w czerń sylwetkę, ale mężczyzna poruszył się i błyskawicznie przesunął w tę samą stronę, zagradzając mu drogę.
To było... zaskakujące.
Przez sekundę w spojrzeniu mężczyzny pojawił się lodowaty rozbłysk. Jakby próbował ugodzić nim Harry'ego. Rzucić mu wyzwanie.
Harry zmrużył ostrzegawczo oczy i przesunął się w lewo, chcąc ominąć go z drugiej strony, ale Snape jednym krokiem ponownie mu to uniemożliwił.
Co on sobie wyobraża? Jak w ogóle śmie...?
Powietrze stało się jeszcze gęstsze. Harry'emu wydawało się, że po jego skórze wędrują iskry, kiedy odpierał to natarczywe spojrzenie czarnych oczu.
Zanim jednak zdążył wykonać jakikolwiek kolejny ruch, usłyszał za sobą zbliżające się kroki. Snape przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał w głąb korytarza.
Harry przez ułamek sekundy dostrzegł na jego twarzy rozdrażnienie. Mężczyzna zmrużył oczy, ponownie musnął płonącym wzrokiem twarz Harry'ego i bez słowa wyminął go, zachowując się tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Harry nie odwrócił się. Powietrze powróciło do swej normalnej gęstości, więc w końcu mógł wziąć w płuca głęboki oddech, pozwalając by wypełnił go chłód obojętnej pogardy. Rozprostował zaciśnięte palce.
To było... to było... Jak Snape śmiał w ogóle próbować wykorzystać przeciwko niemu te swoje plugawe gierki? Jakby miał nadzieję, że Harry się przestraszy albo straci nad sobą panowanie... Co on sobie myślał?
- Och, dobry wieczór Severusie - usłyszał z oddali głos profesor Sinistry.
Nieważne. To wszystko jest nieważne.
Przymknął powieki i sięgnął w głąb... sięgnął po chłód i ciszę. Otulił się nimi, pozwalając, by przywarły do niego niczym skorupa.
Tak było dobrze. Idealnie. Teraz czekała go nauka. Musi zachować czysty umysł. Musi przyswoić jak najwięcej. To może być jego jedyna szansa. Nic, absolutnie nic nie może go rozpraszać.
Zostało mu tylko dziewięć dni.
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - powiedział Harry, kiedy Tonks wpuściła go do swojego gabinetu.
- Oczywiście, że nie! - Tonks uśmiechnęła się promiennie, zamykając za nim drzwi. - Jestem cholernie podekscytowana, że znowu mogę cię czegoś nauczyć, Harry. Och, przepraszam. Nie powinnam tak przy tobie mówić. Teraz jesteś moim uczniem. Ciągle o tym zapominam - roześmiała się. Podeszła do swojego biurka, odwróciła się w stronę Harry'ego i klasnęła w dłonie. - Może się czegoś napijesz, zanim zaczniemy? Ale żadnych wysokoprocentowych napojów! - Pogroziła mu przyjaźnie palcem. - Już raz miałam przez to kłopoty.
- Przepraszam - mruknął Harry. W zasadzie, to nigdy jej za to nie przeprosił. A przecież to przez niego miała te kłopoty.
- Och, to już nieważne. Było, minęło. Wszyscy uczymy się na własnych błędach, co nie, Harry? No więc jak? Sok dyniowy? Herbata? Mam świetną jaśminową herbatę.
- Nie, dziękuję.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Szkoda. Myślałam, że dotrzymasz mi towarzystwa. - Odwróciła się i sięgnęła po filiżankę parującej herbaty. Oparła się nonszalancko o biurko i przybliżyła filiżankę do ust. - No więc... czego chciałbyś się nauczyć?
- Jak pokonać Voldemorta - odparł szczerze Harry.
Ta odpowiedź wyraźnie zaskoczyła Tonks. Zamrugała i opuściła dłoń.
- Żartujesz, prawda?
Harry zmarszczył brwi.
- Dlaczego miałbym żartować? Przecież wszyscy wiedzą, że w końcu będę musiał się z nim zmierzyć, a tak naprawdę to nic konkretnego nie umiem.
Tonks odstawiła filiżankę, pochyliła się lekko do przodu i wbiła w niego badawcze spojrzenie.
- Moim zdaniem umiesz bardzo dużo, Harry. Żaden z moich uczniów nie umie tyle co ty.
- Ale to wciąż jest niewystarczająco. Przecież nie pokonam Voldemorta zaklęciami tarczy, zaklęciem rozbrajającym czy... nie wiem, zaklęciem galaretowatych nóg na przykład.
Tonks roześmiała się.
- Chciałabym to zobaczyć...
- Przecież jesteś aurorem - kontynuował Harry. - Sama wiesz, jak niebezpiecznych zaklęć używają Śmierciożercy. Walczyłaś z nimi, prawda? Pokonywałaś ich. W jaki sposób?
Tonks przestała się uśmiechać i spojrzała na niego z powagą.
- Harry, nie mogę...
- Nie chodzi mi o czarnomagiczne zaklęcia - przerwał jej chłopak. - Ale nie mów mi, że podczas walki z najgroźniejszymi Śmierciożercami, którzy bez wahania rzuciliby na ciebie najboleśniejsze klątwy, nigdy nie używałaś przeciwko nim czegoś poważniejszego od Reducto. Aurorzy na pewno znają inne zaklęcia. Zaklęcia, które nie są zaklęciami czarnomagicznymi, ale potrafią dokonać czegoś więcej, niż tylko ogłuszyć ofiarę. - Harry przerwał, wpatrując się w Tonks z uwagą. Zagryzła wargę. Wyglądała tak, jakby walczyła ze sobą.
- Posłuchaj mnie, Harry. Gdyby Dumbledore...
- Dumbledore na pewno nie pokonał Grindelwalda zaklęciem rozbrajającym.
Tonks nabrała tchu.
- Nie, ale walczył z nim, kiedy był znacznie starszy od ciebie.
- Myślisz, że ja będę miał tyle czasu? - Pytanie zawisło w powietrzu, pomimo ciężaru myśli, które za sobą pociągnęło.
Tonks zmrużyła oczy, przyglądając się Harry'emu w zamyśleniu. Harry nie był jej dłużny, patrząc na nią wyzywająco.
To była jego jedyna szansa. Musiał postawić wszystko na jedną kartę. Tylko ona mogła mu jakoś pomóc. Jeżeli odmówi, to... no cóż, wtedy zostanie całkowicie sam.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś o wiele bardziej niepokorny, niż nam się wszystkim wydaje - odezwała się w końcu, pozwalając, by na jej wargi wypłynął szelmowski uśmieszek.
- Czyli... pomożesz mi?
- Tak, mogę nauczyć cię kilku... sztuczek.
*
- Dokładnie się sobie przypatrz, Harry. Zapamiętaj siebie, zapamiętaj swoją postawę, każdy szczegół swojego wyglądu - instruowała Tonks, stojąc obok ogromnego lustra, które przetransmutowała z wieszaka na ubrania. Harry stał naprzeciw lustra, trzymając w złączonych dłoniach skierowaną ku górze różdżkę i przyglądał się swojemu odbiciu. Potargane włosy, okrągłe okulary. Ciemne spodnie. Biała koszula, rozpięta pod szyją. Poluzowany krawat w kolorach Gryffindoru. Dobrze wiedział, jak wygląda. Wystarczająco wiele razy oglądał się w lustrze i na zdjęciach w Proroku Codziennym.
- A teraz zamknij oczy i przywołaj swój obraz - mówiła dalej Tonks.
Harry wykonał polecenie, próbując wyobrazić sobie siebie, stojącego tuż obok.
- Skup się. Nie myśl o niczym innym, tylko o tym, jak wyglądasz.
Harry mocniej zacisnął powieki. Stworzył w umyśle swój obraz, ale był on lekko zamazany. Nie potrafił go wyostrzyć.
- A teraz wypowiedz zaklęcie.
Harry nabrał tchu i jeszcze bardziej ścisnął trzymaną w dłoniach różdżkę.
- Effigia.
Poczuł mrowienie w całym ciele i usłyszał obok lekkie pyknięcie. Momentalnie otworzył oczy i spojrzał w bok, ale zobaczył tylko rozwiewający się szybko, niewyraźny kształt, przypominający fatamorganę.
- Coraz lepiej - uśmiechnęła się Tonks.
To była jego trzecia próba. Chyba najbardziej udana jak do tej pory.
- Zaklęcie Cienia wymaga precyzji i dokładności. Spróbuj jeszcze raz. Nie chodzi tylko o twój wygląd, Harry. Musisz zapamiętać sposób, w jaki się poruszasz. Potrafić przewidzieć każdy swój ruch. Wyobrazić go sobie. Zamknij oczy.
Harry wykonał polecenie.
W jaki sposób się poruszał? Skąd miał to wiedzieć? Człowiek odbiera siebie zupełnie inaczej niż inni. Ponieważ jest zamknięty wewnątrz siebie, ma ograniczoną percepcję. Musi w takim razie znaleźć sposób, aby spojrzeć na siebie z zewnątrz. Oczami kogoś innego.
Jak może widzieć go Tonks? Jak może widzieć go...
Zobaczył siebie. Nagiego, bez okularów, z zielonym ręcznikiem przewieszonym przez ramiona, stojącego obok wysokiej, ciemnej sylwetki.
Tak. To jest to!
- Effigia.
Tym razem mrowienie objęło nie tylko skórę, ale również całe jego wnętrze. Doznał wrażenia, jakby coś się w z niego wyrywało. Zakręciło mu się w głowie i musiał szybko otworzyć oczy.
Spojrzał w bok i napotkał uważne spojrzenie zielonych oczu patrzących na niego zza okrągłych okularów.
Zamrugał. Harry obok również zamrugał.
- Brawo, Harry! - usłyszał podniecony krzyk Tonks. - Nie sądziłam, że tak szybko ci się uda! Jestem pod wrażeniem, naprawdę! Świetna robota!
Harry spojrzał na nią. Harry obok również. Potem zerknął w lustro i dla próby uniósł dłoń. Jego cień zrobił to samo.
- Może rzucać zaklęcia? - zapytał i natychmiast umilkł, kiedy jego głos zabrzmiał podwójnie. Ale głos tego drugiego Harry'ego był nieco inny. Zawsze odbieramy swój głos inaczej, kiedy mówimy, a kiedy słyszymy go z zewnątrz.
- Oczywiście - odparła Tonks. - Będzie robił dokładnie to samo, co ty.
Harry spojrzał na nią. Miała skrzyżowane na piersi ramiona i uśmiechała się z dumą.
- Jak wiele... - zaciął się i ponownie przeniósł wzrok na swoją drugą wersję. - Ilu ich można zrobić?
- Ilu zechcesz. Oczywiście każdy kolejny to coraz większy wysiłek i większa trudność, ale ćwiczenie czyni mistrza. To zaklęcie już wiele razy uratowało mi tyłek. Wyobraź sobie, że z kimś walczysz i nagle wszędzie wokół ciebie pojawia się dziesięć kopii twojego przeciwnika. Którego zaatakujesz?
- Wszystkich po kolei?
- No właśnie. Nie jesteś w stanie zrobić tego na raz, zwłaszcza jeśli biegają we wszystkie strony. I dzięki temu zyskujesz kilka sekund przewagi, potrzebnych akurat do tego, aby rozbroić zdezorientowanego przeciwnika.
Zanim Tonks skończyła mówić, drugi Harry zaczął się z wolna rozwiewać i już po chwili nie było po nim śladu. Harry doznał wrażenia, jakby nagle odebrano mu połowę mocy. Zakręciło mu się w głowie i zachwiał się, przyciskając dłoń do czoła.
- No tak, to nie jest zbyt przyjemne - powiedziała Tonks, wzdychając. - Niestety jedyną wadą tego zaklęcia jest to, że ogromnie wyczerpuje. Każdy kolejny cień to rozdzielanie własnej mocy na coraz mniejsze kawałki. I kiedy cień znika, oddana mu moc znika wraz z nim. I mija trochę czasu, zanim ponownie się zregeneruje.
Harry cofnął się na uginających się nogach i opadł na krzesło obok biurka. Czuł się tak, jakby nagle wyssano z niego całą energię. Połowę energii.
- Ale zazwyczaj wtedy twój przeciwnik jest już powalony i unieruchomiony. - Tonks uśmiechnęła się.
- A jeżeli nie jest? - zapytał Harry, pocierając skronie.
- Wtedy masz problem...
- Dzięki, to naprawdę pomocne - odparł z prychnięciem.
- Posłuchaj mnie, Harry - zaczęła. Jej ton stał się poważniejszy. - Nie ma zaklęć idealnych. Każde niesie za sobą jakieś ryzyko. Jeżeli chcesz rzucać coraz trudniejsze, coraz silniejsze zaklęcia, to musisz przygotować się na to, że będziesz musiał za nie zapłacić. Spójrz, jak wielką cenę zapłacił za swą potęgę Sam Wiesz Kto. Oddał za nią całe swoje człowieczeństwo. - Tonks zamilkła i przez jakiś czas po prostu wpatrywała się w Harry'ego. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Wątpię, abyś był teraz w stanie rzucić kolejne tak wyczerpujące zaklęcie. Powinieneś wrócić do dormitorium, położyć się i odpocząć. A jutro, jeżeli chcesz, mogę pokazać ci coś bardziej... ofensywnego - uśmiechnęła się zadziornie. - Chyba, że masz jeszcze jakieś pytania...
Harry poderwał głowę.
Teraz. Miał szansę.
- Właściwie to... tak się zastanawiałem... - Dobrze mu idzie. Musi udawać obojętność. Zwykłą ciekawość. - Pamiętasz to zaklęcie, o którym nam kiedyś opowiadałaś? Jakaś silniejsza wersja legilimencji, czy coś takiego. Mówiłaś, że Voldemort go używa. Skąd tyle o nim wiesz? Rzuciłaś je kiedyś?
Tonks zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Jako auror muszę znać, przynajmniej teoretycznie, wszystkie zaklęcia, którymi mogę zostać trafiona podczas walki. Aby móc je rozpoznać i, jeżeli jest to możliwe, rzucić odpowiednie przeciwzaklęcie lub też użyć odpowiedniego eliksiru. Legilimens Evocis użyłam raz. Jeden jedyny raz. Uratowało mi życie. - Jej oczy zamgliły się lekko, kiedy przywoływała wspomnienia. - Walczyłam z Ibramovicem, kaukaskim Śmierciożercą. Był silny. Bardzo silny. Rzucił na siebie jakiś rodzaj tarczy, która odbijała wszystkie moje zaklęcia. Byłam ranna i straciłam już niemal całą moc. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam rzucić na niego żadnego ofensywnego zaklęcia, w żaden sposób nie mogłam zranić go fizycznie. I wtedy przypomniałam sobie o tym zaklęciu. To była moja jedyna szansa. Wiedziałam, że zginę, że zostały mi tylko sekundy. Było mi już wszystko jedno. Rzuciłam je i... do tej pory nie wiem, w jaki sposób... dostałam się do jego umysłu. Zaatakowałam go od wewnątrz. I dzięki temu nadal żyję. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie udało mi się go użyć. Próbowałam to powtórzyć, ale nie byłam w stanie. Tylko najlepsi, najdoskonalsi oklumenci potrafią rzucić je wtedy, kiedy zechcą. Niestety, oklumencja nigdy nie była moją mocną stroną.
Harry zagryzł wargę i odwrócił wzrok.
A więc to na nic... Cała nauka z Luną, wszystkie te próby... nie doprowadzą go do niczego. Bo skoro Tonks, która przecież była aurorem i potrafiła o wiele więcej niż on, skoro nawet jej udało się rzucić to zaklęcie zaledwie jeden raz i to jedynie w obliczu śmierci... to w jaki sposób on miałby tego dokonać? To wszystko było bez sensu...
Westchnął i zrezygnowany podniósł się z krzesła, dziękując Tonks za pomoc, po czym wyszedł z gabinetu i bardzo wolno ruszył w drogę powrotną do dormitorium.
Jego przyszłość już wcześniej malowała mu się w czarnych barwach, ale teraz... Czy istnieje coś ciemniejszego od ciemności? Przecież ciemność to tylko brak światła... No właśnie. Miał coraz silniejsze wrażenie, że z każdą chwilą bezpowrotnie gaśnie kolejne źródło światła i zostało mu ich już naprawdę niewiele.
Co będzie, kiedy zgasną wszystkie?
Od czasu wymiany zdań, do której doszło podczas poniedziałkowej lekcji Eliksirów w ogóle z Ronem nie rozmawiał. Było mu to na rękę. Zostało mu zaledwie osiem dni. Potrzebował teraz skupić się tylko i wyłącznie na przygotowaniach. Nic nie mogło go rozpraszać, a odsunięcie od siebie przyjaciela było najłatwiejszym sposobem na załatwienie sobie odrobiny spokoju. Z Hermioną sprawa nie była już tak prosta. Wciąż go nadzorowała, pilnowała, by chodził na posiłki, wciąż czuł na sobie jej zaniepokojone, badawcze spojrzenie.
Wędrowało za nim za każdym razem, kiedy tylko pojawiał się w jej polu widzenia. Teraz też się do niego przylepiło. Od razu, kiedy tylko wszedł do Pokoju Wspólnego, wróciwszy z kolejnego spotkania z Luną i korepetycji u Tonks. Po wczorajszej rozmowie z Nimfadorą jego zapał do nauki Legilimenc Evocis momentalnie opadł. Wobec tego poćwiczył z Luną tylko kilka zaklęć obronnych i pożegnał się.
Tonks dotrzymała obietnicy. Nauczyła go - na razie jedynie teoretycznie, ponieważ nie mieli obiektu, na którym mógłby poćwiczyć, a trudno uznać manekina za żywe stworzenie - kilku silnych zaklęć ofensywnych: Zaklęcia Strzały, które sprawiało, że ofiara miała wrażenie, jakby została trafiona setkami ostrych jak brzytwa strzałek, które wbijały się w jej ciało jednocześnie; Zaklęcia Skorpiona, które paraliżowało nerwy, ale było o wiele bardziej skuteczne od Petrificus Totalus, ponieważ dało się je przerwać jedynie poprzez podanie beozaru, oraz Zaklęcia Próżni, które blokowało drogi oddechowe i sprawiało, że ofiara zaczynała się dusić i nie mogła złapać tchu.
Wszystkie trzy były ciekawe i na pewno przydatne, ale... to jeszcze nie było to, czego szukał. Czy naprawdę nie istniało nic bardziej niebezpiecznego, ale co nie kwalifikowałoby się jako Czarna Magia?
Przechodząc przez Pokój Wspólny, mimowolnie zerknął na siedzących przed kominkiem Rona, Hermionę i Ginny. Ron obrócił się i posłał mu ponure, zdradzone spojrzenie. Hermiona zagryzła wargę, a na jej twarzy pojawił się głęboki smutek. Ginny szybko umknęła wzrokiem i skierowała go w stronę kominka. Wciąż była na niego obrażona za to, co jej wtedy powiedział. Wszyscy się od niego odwrócili.
I dobrze.
Harry otworzył oczy. Przekręcił głowę i zerknął na zegarek. Była piąta nad ranem.
Zostało mu siedem dni.
Po raz pierwszy w życiu Hermiona nie potrafiła skupić się na lekcji. Próbowała notować to, co mówił Binns, ale wszystko jakoś przepływało przez nią, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Siedzący po jej lewej stronie Ron całym sobą starał się ignorować istnienie Harry'ego. Najwyraźniej postanowił udawać, że jego - jeszcze do niedawna - najlepszy przyjaciel w ogóle nie istnieje. Usta miał zaciśnięte tak bardzo, iż obawiała się, że po zakończeniu lekcji nie będzie mógł ich rozkleić. Nie odzywał się do Harry'ego od poniedziałku. Próbowała przemówić mu do rozsądku, ale to nic nie dawało. Był uparty jak Centaur.
Z kolei siedzący po jej prawej stronie Harry z każdą chwilą coraz bardziej przypominał jej uczącego ich ducha. Jego skóra była znacznie bledsza niż wcześniej, niemal przezroczysta. Drżące powieki raz po raz opadały na przekrwione oczy. Schudł w ciągu ostatniego tygodnia. Zawsze był drobny, ale teraz potrafiłaby policzyć kości na jego dłoniach. Wydawał się zapadać w sobie. Jedynie jego oczy się nie zmieniły. Nadal były jaskrawozielone, pomimo iż teraz nie patrzyły już zza okularów ze swą zwyczajową zaciętością. Kryła się za nimi wciąż ta sama pustka, którą przyniósł ze sobą z zaśnieżonych błoni. Zimna i nieprzenikniona.
Hermiona zagryzła wargę i pochyliła się nad swymi notatkami. Niewiele zapisała. Kilka bezużytecznych słów. Zresztą jaki to miało sens, skoro wszystko wokół się rozsypywało? Ich przyjaźń wisiała na włosku. Zawsze byli razem, we trójkę, a teraz Harry wyraźnie się oddalał i ledwie już dostrzegała jego sylwetkę na horyzoncie. Ron ciągnął ją w przeciwnym kierunku, a ona stała pośrodku, próbując przytrzymywać zarówno jednego i drugiego, by nie dopuścić do tego, by stracić ich z oczu. Ale jak długo jeszcze zdoła utrzymać ich razem? W końcu nie wytrzyma i puści któregoś z nich... i co wtedy?
Z otępienia wyrwał ją dzwonek. Zamrugała oszołomiona i rozejrzała się po sali. Uczniowie błyskawicznie poderwali się z miejsc, pragnąc jak najszybciej opuścić klasę i nie przejmując się tym, że profesor Binns nie skończył jeszcze mówić. Spojrzała na Rona, który ze złością pakował swoje rzeczy, a następnie przeniosła wzrok na Harry'ego, przyglądając się, jak spokojnie zapina torbę i podnosi się z miejsca.
I wtedy czas zwolnił swój bieg i Hermiona widziała to dokładnie... widziała, jak oczy Harry'ego uciekają mu w głąb czaszki, twarz staje się biała niczym wosk , a on... osuwa się na ziemię, uderzając biodrem w krawędź ławki, a głową w twarde deski podłogi. Jego okulary pękły i przetoczyły się na bok, a torba otworzyła się, wysypując swą zawartość.
Przez ułamek sekundy, który wydawał się trwać wiele godzin, w klasie zapadła wibrująca cisza, jakby ktoś upuścił monetę i wszyscy w napięciu czekali, aż się zatrzyma.
Czas powrócił, uderzając ją w głowę niczym obuchem. Usłyszała czyjś krzyk i dopiero po chwili zorientowała się, że to jej własny głos. Zerwała się z miejsca i przypadła do nieprzytomnego przyjaciela.
- Harry! - Złapała go za ramiona i delikatnie przewróciła na plecy, słysząc w uszach szaleńcze bicie własnego serca i krew pulsującą w głowie. - Niech ktoś pobiegnie po panią Pomfrey!
- Ja pójdę! - krzyknął blady jak ściana Neville i wybiegł z klasy, przeciskając się pomiędzy podchodzącymi coraz bliżej, zaciekawionymi uczniami, z których każdy chciał zobaczyć, co się stało.
Ron opadł na kolana po drugiej stronie Harry'ego. Był równie blady jak Neville.
Hermiona położyła trzęsącą się dłoń na klatce piersiowej przyjaciela. Oddychał.
Zalała ją fala lodowatej ulgi. Przez moment bała się, że... że... To przecież mogło być wszystko!
- Harry, słyszysz mnie? Harry! - krzyczała, potrząsając go za ramiona. Wątpiła, że to cokolwiek da, ale musiała coś zrobić. Cokolwiek, byle zagłuszyć ten paraliżujący szum we własnej głowie. Bezradność doprowadzała ją do szału. Spojrzała na Rona. Wpatrywał się w Harry'ego z szeroko otwartymi oczami i malującym się na twarzy zagubieniem. Podniosła głowę i rozejrzała się po skupionych wokół uczniach. Szeptali pomiędzy sobą, zachowując się tak, jakby oglądali jakieś interesujące przedstawienie.
- Wynoście się stąd! - krzyknęła. - Zróbcie mu miejsce, żeby mógł oddychać!
Lavender i Parvati spojrzały na nią jak na wariatkę. Wiedziała, że tak właśnie się teraz zachowuje, ale kompletnie ją to nie obchodziło. Przeniosła spojrzenie z powrotem na papierową twarz Harry'ego. Słyszała wokół siebie oburzone szepty, ale niektórzy uczniowie rzeczywiście zaczęli się odsuwać.
Hermiona pochyliła się i przycisnęła policzek do unoszącej się delikatnie piersi Harry'ego. Zamknęła oczy, wsłuchując się w powolne i ciche bicie serca.
- Trzymaj się, Harry.
*
Resztę pamiętała, jak przez mgłę. Pielęgniarka wyrzuciła wszystkich z klasy i po wstępnym badaniu oświadczyła, że to zwykłe omdlenie spowodowane ogólnym wyczerpaniem oraz odwodnieniem, ale Hermiony wcale to nie uspokoiło. Pomfrey przelewitowała nieprzytomnego Harry'ego do szpitala, ale nie pozwoliła Hermionie przy nim zostać. Kazała jej wracać na lekcje.
- To moja wina. To wszystko moja wina - szeptała, łykając łzy i nie pomagał nawet ciepły uścisk Rona. - Gdybym zauważyła wcześniej... Był taki blady. Prawie nic nie jadał. Mogłam go zmusić. Mogłam się nim bardziej zainteresować...
- Nic mu nie będzie, zobaczysz. - Ron próbował ją uspokoić, kiedy szlochała w jego ramię, stojąc przed klasą Eliksirów.
Plotka rozeszła się lotem błyskawicy i Ślizgoni wiedzieli już wszystko o wydarzeniach na Historii Magii.
- Och, cóż za tragedia - dotarł do niej głos Zabiniego. - Chyba sam się zaraz rozpłaczę...
Po tych słowach cała grupa parsknęła śmiechem.
- Zamknijcie ryje! - warknął ze złością Ron, ale to doprowadziło ich tylko do jeszcze większego wybuchu wesołości. Pansy zaczęła przedrzeźniać płaczącą Hermionę, a Zabini pocieszającego ją Rona i przestali chichotać dopiero wtedy, kiedy zza rogu wyłonił się Snape.
Hermiona oderwała się nieco od Rona i wytarła łzy wierzchem dłoni, ale one nie chciały przestać płynąć.
Musi się uspokoić. Musi się wziąć w garść! Harry... on... będzie dobrze... to wszystko...
Wiedziała, że Snape przygląda się jej. Czuła na sobie jego świdrujące spojrzenie, od kiedy tylko wyłonił się zza zakrętu i nawet teraz, kiedy przechodził obok, zmierzając w stronę klasy, zauważyła, że odwraca za nią głowę, nie spuszczając z niej wzroku.
Zacisnęła usta, czując narastającą w gardle, kwaśną gorycz.
Nie, nie będzie dobrze! Już nigdy nie będzie dobrze!
Przycisnęła dłoń do ust, nie potrafiąc powstrzymać wylewającego się z niej szlochu. Odwróciła się do Rona i wtuliła w jego pierś, wybuchając płaczem.
- Hermiono, proszę... uspokój się - usłyszała jego głos. - Przecież on tylko zemdlał. Nic takiego się nie stało. Na pewno już wszystko w porządku.
Ale słowa Rona nie potrafiły jej pocieszyć. On nic nie rozumiał. Tu nie chodziło o zemdlenie, ale o to... o to wszystko, co do niego doprowadziło! O to, że ona... nie umiała mu pomóc!
- Posłuchaj - wyszeptał jej do ucha, gładząc jej plecy - jeżeli chcesz, to może... może wrócisz do dormitorium i się położysz? Jakoś cię usprawiedliwię. Nie martw się. Po lekcji przyjdę po ciebie i go odwiedzimy. Co ty na to?
Hermiona oderwała się od niego i otarła łzy z twarzy.
- Nie. Już w porządku. Poradzę sobie.
Ron westchnął głęboko i spojrzał w stronę drzwi, a następnie skierował swój wzrok ponownie na Hermionę.
- Chodźmy. Zostaliśmy tylko my. Wszyscy weszli już do klasy - powiedział. Hermiona pokiwała głową i odwróciła się.
Zobaczyła Snape'a stojącego przy otwartych drzwiach i wpatrującego się w nich z głębokim zamyśleniem na twarzy. Szybko spuściła głowę i pozwoliła poprowadzić się Ronowi do sali. Miała wrażenie, że spojrzenie mężczyzny wypala jej dziurę w głowie.
Usiadła w ławce i otworzyła torbę, aby wyjąć przyrządy, kiedy usłyszała trzask drzwi, a następnie kroki. Kroki, które zatrzymały się tuż przed ich stolikiem.
Hermiona kolejny raz przetarła powieki i powoli podniosła głowę, spoglądając prosto w zmrużone oczy Snape'a. Oczy, które po chwili przeniosły się na Rona, by znów powrócić do jej twarzy.
- Gdzie jest Potter? - Głos Snape'a, pomimo że był surowy, zabrzmiał wyjątkowo cicho. Hermiona przełknęła ślinę, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, uprzedził ją Ron:
- Harry stracił przytomność na Historii Magii. Jest w skrzydle szpitalnym.
I wtedy zobaczyła, że coś za oczami Snape'a poruszyło się gwałtownie, ale trwało to tylko ułamek sekundy.
Hermiona usłyszała po swojej lewej stronie parskniecie i donośny głos Zabiniego:
- Podobno runął z impetem i przywalił głową w podłogę. Może w końcu coś mu się w niej naprawi. - Pansy zachichotała głośno na ten dowcip. - Niezłe zrobił z siebie widowisko. Szkoda, że mnie tam nie było. Wyobrażacie sobie? Taki cudowny widok... - Po tych słowach Zabini wstał i zaczął parodiować omdlenie Harry'ego. Wszyscy Ślizgoni wybuchnęli śmiechem.
Snape wciąż stał przed ich ławką, wodząc spojrzeniem od Hermiony do Rona, Ślizgonów i z powrotem. Hermiona zauważyła, że jego rysy wyostrzyły się, wargi zacisnęły, a wzrok stał się lodowaty. Odwrócił się gwałtownie i podszedł do tablicy.
W sali momentalnie zapadła cisza.
Przez chwilę po prostu stał przed tablicą i wpatrywał się w nią, choć Hermiona nie była tego pewna, gdyż widziała tylko jego plecy. W końcu mężczyzna wyciągnął różdżkę i cisnął na tablicę zaklęcie. Na ciemnej powierzchni pojawiły się litery. Następnie odwrócił się z powrotem w stronę klasy. Jego twarz wykrzywiał teraz szyderczy grymas.
- Mam nadzieję, że wasze wyniki będą znacznie lepsze, skoro nie ma dzisiaj wśród was osoby, która najbardziej zaniżała poziom tej klasy.
Hermiona zacisnęła usta.
Jak on śmie? Jak śmie tak mówić o Harrym, skoro był jego... jeżeli oni byli... Co z niego za człowiek?!
- Na tablicy i w książkach na stronie trzysta dziewiętnastej znajdziecie wszelkie informacje dotyczące Eliksiru Odkażającego. Macie czas do końca zajęć. Zaczynajcie. - Po tych słowach podszedł do swojego biurka, usiadł przy nim, wyciągnął z szuflady jakąś książkę, rozłożył ją przed sobą i pochylił się nad nią, najwyraźniej pogrążając się w lekturze.
Jak on może w ogóle nie przejmować się tym, że Harry zemdlał? Hermiona kompletnie nie potrafiła tego zrozumieć.
- Przyniosę nam składniki - powiedział Ron, podnosząc się z miejsca. Hermiona tylko skinęła głową.
Przecież gdyby mu na nim zależało... Poprawka, gdyby mu wcześniej zależało... Nie, gdyby mu w ogóle zależało...
Przyjrzała się dokładniej siedzącej przy biurku ciemnej sylwetce nauczyciela. Jego leżące na biurku dłonie były zaciśnięte w pięści... Przyjrzała się jeszcze bardziej, próbując nie zwracać uwagi na Rona, który właśnie wrócił ze składziku i coś do niej mówił.
Tak, dobrze widziała. Jego oczy, pomimo, iż utkwione w tekście, wcale po nim nie błądziły. Snape wyglądał tak, jakby patrzył na książkę, ale wcale jej nie widział. Na co więc spoglądał w swym umyśle?
- Hermiono, wszystko w porządku? - dotarł do niej zmartwiony głos Rona. - Może jednak...
- Tak, w porządku - przerwała mu, wyciągając różdżkę i zapalając ogień pod swym kociołkiem. Zerknęła na listę ingrediencji, ale jej spojrzenie ponownie powróciło do nauczyciela.
Ale czy jemu naprawdę zależy? Pamiętała wzrok, którym pożerał Harry'ego. Pamiętała bardzo wiele szczegółów, które wcześniej wydawały się nieistotne, ale teraz, kiedy znała już klucz, potrafiła odczytać elementy tej skomplikowanej układanki. Największy problem stanowiło jednak dopasowanie ich do siebie. Gdyby chociaż znalazła jakiś narożny fragment...
Jeżeli komuś na kimś zależy... - myślała, siekając składniki i w ogóle nie zwracając uwagi na to, w jaki sposób to robi - ...to czy mógłby zranić tego kogoś aż tak dogłębnie? Przeczytała kiedyś - teraz już nie pamiętała, gdzie - że najbardziej ranimy tych, na których nam zależy. Ale dlaczego? W odruchu samoobrony? Najpierw ja ciebie zranię, zanim ty zranisz mnie? Nie, to było głupie. I nie pasowało. Nie tutaj. Co prawda, kompletnie nie miała pojęcia, co pomiędzy nimi zaszło, więc mogła jedynie zgadywać i opierać się na przypuszczeniach, ale cokolwiek to było... sprawiło, że Harry otoczył się grubą skorupą, twardą i zimną jak stal, żeby już nikt się do niego nie zbliżył i zamknął się w niej, całkowicie odcinając dostęp do swojej osoby. Ale przecież Harry wciąż tam jest. Ukryty. Niewidoczny. Schowany. I podejrzewała, że długo w tej skorupie nie wytrzyma. Zacznie się w niej dusić. Zacznie mu brakować powietrza. W końcu zawsze przychodzi taki moment, kiedy nawet najtwardsza skorupa pęka i wszystko, co się pod nią kryje, wydostaje się na zewnątrz.
Hermiona przerwała nagle pracę i zgasiła ogień pod kociołkiem. Jej myśli wirowały szaleńczo.
Tak! Teraz to do niej dotarło! Widziała to! Widziała już pierwsze symptomy! Pamiętała jak Harry całkowicie obojętnie zachowywał się na ostatnich Eliksirach i jak pod koniec lekcji się zachwiał. Tak właśnie odreagował! Dlaczego wcześniej nie przyszło jej to do głowy? To oznaczało, że tamta lekcja nie była mu obojętna. I Merlinie...! Pamiętała też jak Harry prowokował Snape'a! Cokolwiek zaszło pomiędzy nimi...
- Hermiono - szepnął Ron. - Co się dzieje? Dlaczego zgasiłaś ogień?
Hermiona spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ron, posłuchaj... to dlatego Harry zemdlał... to całe jego zachowanie i ta bariera, którą się otoczył nie są prawdziwe. To wciąż ten sam Harry! Rozumiesz? Musimy...
- Hermiono, już dobrze - przerwał jej Ron, kiedy zobaczył, że po jej policzkach znowu spływają łzy. Szybko zerknął na biurko nauczyciela. - Snape się na nas gapi. Przynajmniej udawajmy, że pracujemy.
Ron nie musiał jej tego mówić, Hermiona wiedziała to, czuła jego natarczywe spojrzenie, ale kompletnie ją to nie obchodziło. Nie dokończy tego eliksiru. Nie była w stanie tego zrobić. Pragnęła jedynie, żeby lekcja już się skończyła.
Jak mogła być taka głupia? Harry wcale się nie zmienił. Po prostu... zamknął wszystko w sobie. Bardzo głęboko. Odciął od siebie to, co sprawiało mu ból, a co za tym idzie, również wszelkie emocje. Muszą po prostu się do niego dostać, dokopać do tego wrażliwego, uczuciowego chłopaka, zamkniętego gdzieś tam w środku.
Muszą... być przy nim. Być przy nim bez względu na wszystko i wspierać go.
Wytłumaczy to Ronowi. Wytłumaczy mu tak, aby zrozumiał. I znowu będą razem. Wszyscy razem. I Harry... Harry do nich powróci.
Myślała o tym przez całą lekcję. Nie dokończyła eliksiru. Po raz pierwszy w życiu nie uwarzyła eliksiru, ale nie obchodziło ją to. Snape'a również wydawało się nie obchodzić, ponieważ ani razu nie podniósł się zza swego biurka, by zrobić obchód albo sprawdzić ich wyniki. Po dzwonku po prostu kazał im zostawić na ławkach podpisane eliksiry i wyjść.
Hermiona znalazła się za drzwiami jako pierwsza. Chciała jak najszybciej odwiedzić Harry'ego.
Wbiegła do szpitala i natychmiast przypadła do łóżka przyjaciela. Spał. Na szafce obok zauważyła silną miksturę nasenną.
Przysiadła na skraju łóżka i ujęła jego chłodną, wiotką dłoń. Ron przystanął za nią. Poczuła jego ciepłą rękę na swoim ramieniu.
Znowu byli razem. Kiedy byli we trójkę, potrafili pokonać nawet największe przeszkody. Teraz też tak będzie.
- Tylko do nas wróć - wyszeptała.
--- rozdział 60 ---
60. I don't believe you (Prolog)
No I don't believe you
When you say don't come around here no more
I won't remind you
You said we wouldn't be apart
No, I don't believe you
When you say you don't need me anymore
So don't pretend
To not love me at all
Just don't stand there and watch me fall
Mówi się, że nawet będąc nieprzytomnym, odczuwa się bodźce zewnętrzne, takie jak zapach, dotyk, głos. Obecność. Nawet jeżeli po przebudzeniu się ich nie pamięta, ich sugestia pozostaje w najgłębszych zakamarkach umysłu i serca, niewidoczna i nieuświadomiona, ale jednak oddziałująca na wszystkie późniejsze myśli i działania. Dlatego tak ważne jest, aby po prostu być przy kimś, kto pogrążony jest w śpiączce. Okazywać mu uczucia. Bliskość.
Czułość.
Harry powoli otworzył oczy. Światło oślepiło go, więc zamknął je z powrotem. Powieki miał ciężkie jak z kamienia i wydawało mu się, że skleiły się ze sobą, dlatego tak trudno było mu je unieść. Ale musiał to zrobić, aby dowiedzieć się, gdzie jest. I co się stało.
Z wysiłkiem otworzył jedno oko i kiedy jego źrenica przyzwyczaiła się już do światła, otworzył drugie.
Zobaczył nad sobą biały sufit. Mrużąc oczy, przesunął lekko głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Skrzydło szpitalne. Znajdował się w skrzydle szpitalnym. Skąd się tu wziął? Ostatnie, co pamiętał, to zajęcia z Historii Magii. Pamiętał, że spakował się i chciał wyjść z klasy, ale wtedy zakręciło mu się w głowie i...
Och.
Pozwolił swoim powiekom opaść. Utrzymanie ich otwartych stanowiło zbyt duży wysiłek.
Czuł się dziwnie. Jakby obudził się z jakiejś śpiączki. Wszystkie kończyny miał ociężałe, a w klatce piersiowej czuł nieprzyjemny ucisk. Nagle wszystko wydawało się takie... - Otworzył oczy i ponownie się rozejrzał. - ...takie wyraźne. Jakby wcześniej patrzył na świat zza jakiejś zasłony. Coś się w nim zmieniło. Ale co?
Poruszył prawą dłonią, czując mrowienie w końcach palców. Uniósł ją powoli i dotknął swojego serca. Wyczuwał jego bicie. Całkiem jakby wcześniej... jakby zapomniał, że je ma.
Ponownie uniósł dłoń i przyjrzał się jej. Nie wydawała się inna, ale jednak... mrowiła tak dziwnie i miał niejasne wrażenie, że... jest nieco cieplejsza niż reszta ciała. Rozgrzana.
Opuścił ją i podparł się na łokciach, spoglądając w wysokie okna. Na zewnątrz było ciemno. Która mogła być godzina? Ile czasu tu spędził?
Oparł się o wezgłowie łóżka i sięgnął po leżące na stoliku nocnym okulary. Włożył je na nos i spojrzał na wiszący na przeciwległej ścianie, tykający cicho zegar. Było wpół do ósmej wieczorem. To znaczy, że właśnie omijała go kolacja.
Na samą myśl o jedzeniu, jego żołądek skurczył się i zaburczał przeciągle. Po raz pierwszy od tygodnia poczuł się naprawdę głodny.
Może powinien wstać, ubrać się i pójść do Wielkiej Sali?
Jednak w momencie, w którym zaczął rozważać tę możliwość, drzwi szpitala otworzyły się i do środka weszła pani Pomfrey, a zaraz za nią pojawili się Hermiona i Ron.
- Harry! - Hermiona pierwsza znalazła się przy jego łóżku. Objęła go za szyję i tak mocno przytuliła, że na chwilę stracił dech w piersiach. - Nareszcie się obudziłeś! Tak bardzo się martwiłam!
- Jak się czujesz, kochaneczku? - zapytała pani Pomfrey, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami i wyrazem zatroskania na twarzy.
- Całkiem dobrze - odparł Harry, kiedy Hermiona już go puściła i mógł normalnie oddychać.
- Zaraz dostaniesz kilka wzmacniających eliksirów, a skrzaty przyniosą ci kolację. I nie myśl nawet o wyjściu z tego łóżka, dopóki nie zjesz wszystkiego co do ostatniego okruszka. Już dawno nie trafił mi się tak osłabiony uczeń. Doprawdy, postanowiłeś się zagłodzić?
- Nie, ja tylko... - zaczął Harry.
- Możecie przy nim posiedzieć, ale proszę go nie przemęczać. Idę przygotować eliksiry. - Pielęgniarka odwróciła się i weszła do swojego gabinetu.
Harry spojrzał na przyglądających mu się przyjaciół. Hermiona wyglądała tak, jakby wypiła Eliksir Szczęścia, a Ron... no cóż, Ron przedobrzył chyba z Eliksirem Zakłopotania, jeżeli takowy istniał.
- Trochę się przestraszyliśmy, kiedy tak wczoraj walnąłeś - odezwał się po chwili Ron, odchrząkując nerwowo.
Harry rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
- Wczoraj? - Ponownie zerknął na zegar. - Przecież minęło tylko kilka godzin.
Hermiona i Ron wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Hermiona przysiadła na krześle obok i pochyliła się nad nim.
- Harry, jest sobota. Spałeś ponad dwadzieścia osiem godzin. Pani Pomfrey dała ci środek nasenny, żebyś odzyskał siły.
Co???
Harry nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przespał cały dzień? Przecież miał się uczyć, miał ćwiczyć zaklęcia, miał... do jasnej cholery!
To była jego wina. To jego wina, że się tak zaniedbał. Powinien normalnie jeść i sypiać. Tak bardzo skupił się na Voldemorcie, że zapomniał o sobie, zapomniał o tym, że musi mieć siły, aby się z nim zmierzyć.
- Trochę cię ominęło, stary - powiedział Ron, uśmiechając się. Zachowywał się tak, jakby pomiędzy nimi nic się nie wydarzyło. Jakby kompletnie zapomniał o tym, że byli pokłóceni i żartami próbował załagodzić swoje wcześniejsze zachowanie. - Możesz żałować, że nie byłeś świadkiem tej historycznej chwili, kiedy Hermiona po raz pierwszy w życiu nie uwarzyła eliksiru. A najlepsze jest to, że Snape w ogóle nie zwrócił na to uwagi.
Serce Harry'ego momentalnie szarpnęło się i podskoczyło, a ucisk w klatce piersiowej pogłębił się.
Szybko spuścił głowę i wbił spojrzenie w kołdrę.
Co to było?
Wyraźnie czuł szybkie, nerwowe bicie własnego serca.
Dlaczego tak reagował? Przecież... otaczała go cisza. I chłód. Powinna go otaczać... Gdzie się podziała?
Próbując skierować swoje myśli w inną stronę, odwrócił głowę i zerknął na stolik, na którym dopiero teraz dostrzegł niewielką kartkę z wystającym z niej zasuszonym kwiatem, a obok jabłko z powtykanymi weń szpilkami o różnokolorowych główkach, układających się - kiedy przechylił głowę pod odpowiednim kątem i zmrużył oczy - w obrazek węża wijącego się wokół serca. Zamrugał, zaskoczony.
- Luna i Ginny tu były - wyjaśniła Hermiona, widząc jego minę. - Odwiedziły cię, kiedy... spałeś. I zostawiły prezenty. - Harry pokiwał głową. O ile prezent od Ginny go nie zdziwił, to tylko Luna mogła wpaść na pomysł, aby dać mu w prezencie najeżone szpilkami jabłko... nie mówiąc już o tej bijącej po oczach sugestii... Westchnął i ponownie przeniósł wzrok na swych przyjaciół. Hermiona uśmiechnęła się, ale w jej uśmiechu nie było już takiej radości jak wcześniej. Teraz pojawiła się w nim troska.
Głośny trzask w pomieszczeniu oznajmił przybycie Zgredka z kolacją.
- Zgredek przyniósł kolację Harry'emu Potterowi! - oznajmił skrzat. - Wybrał najlepsze dania! Wszystko, co lubi Harry Potter.
- Bardzo ci dziękujemy, Zgredku - odparła Hermiona, wstając i wyjmując z rąk podekscytowanego skrzata tacę z kolacją. - Mam nadzieję, że to nie był dla ciebie zbyt duży kłopot.
- Och nie! Zgredek zrobił to z przyjemnością! - Skrzat uśmiechnął się szeroko. - Niech Harry Potter zawoła, jeżeli tylko będzie czegoś potrzebował. - Po tych słowach Zgredek aportował się z kolejnym głośnym trzaskiem.
Hermiona postawiła tacę na kolanach Harry'ego.
- Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie zjesz tego wszystkiego.
Harry wziął do ręki widelec i spojrzał na parujące dania. Kiełbaski, tuczone ziemniaki, pudding ryżowy i sok z dyni. Jego żołądek zaburczał donośnie. Chyba nigdy w życiu nie był tak głodny jak teraz, dlatego, niewiele myśląc, zabrał się za jedzenie. Hermiona obserwowała każdy jego ruch, każdy kęs, który wkładał do ust, każdy łyk soku z taką uwagą, jakby bała się, że kiedy tylko odwróci wzrok, taca z jedzeniem wyląduje za oknem.
W końcu Harry nie wytrzymał tego. Przełknął i mruknął do niej:
- Hermiono, czy mogłabyś przestać tak się we mnie wpatrywać? Nie mogę się skupić. Obiecuję, że nie upuszczę ani okruszka. Mogę nawet wylizać talerz, jeżeli poprawi ci to humor.
Hermiona rzuciła mu niedowierzające spojrzenie, a jej usta otworzyły się ze zdumienia.
O co jej chodziło? Czyżby powiedział coś aż tak niezwykłego?
Zanim jednak zdążył o to zapytać, drzwi gabinetu otworzyły się i wyszła zza nich pani Pomfrey, niosąc w rękach kilka butelek różnobarwnych eliksirów, które postawiła z trzaskiem na stoliku obok łóżka.
Harry spojrzał na eliksiry i jęknął w duchu.
Chyba uwolnienie się stąd będzie go kosztowało znacznie więcej wysiłku niż początkowo sądził...
--- rozdział 60 ---
60. I don't believe you
Jeszcze tego samego wieczoru Harry wyszedł ze szpitala. Kiedy w końcu udało mu się uciec od Rona i Hermiony, nie marnował już więcej czasu i od razu zabrał się za naukę. Czuł się najedzony, wyspany i wypoczęty, mógł więc całą noc spędzić nad książką, którą wyszukał ostatnio w bibliotece, a której nie miał jeszcze okazji dokładnie przestudiować.
Położył się dopiero nad ranem, ale i tak nie mógł zasnąć. Dwadzieścia osiem godzin snu bardzo skutecznie naładowało jego akumulatory. Rano posłusznie poszedł z Ronem i Hermioną na śniadanie, a następnie skierował swoje kroki do biblioteki, gdzie czekał go szlaban. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru wykonywać swojego zadania w sposób, którego od niego oczekiwano. Stwierdził, że to będzie doskonała okazja do dokładnego przyjrzenia się zbiorom biblioteki i może nawet uda mu się odkryć jakąś książkę, czy dwie, które mogłyby mu się przydać w przygotowaniach do starcia z Voldemortem.
Nie zawiódł się. Jeszcze przed obiadem wyszukał bardzo ciekawą pozycję o silnych zaklęciach ofensywnych opartych na czterech podstawowych żywiołach. Chociaż uważał, że oblanie Voldemorta wodą nie na wiele mu się przyda podczas walki, to zaklęcia pozostałych trzech żywiołów wyglądały niezwykle interesująco, chociaż podejrzewał, że nie wystarczy mu czasu na nauczenie się żadnego z nich, ponieważ wyglądały na naprawdę trudne i skomplikowane.
Po obiedzie odwiedziła go Hermiona, aby zapytać jak sobie radzi i zaoferować pomoc, ale Harry zbył ją szybko. Nie mógł dopuścić do tego, by odkryła, jakimi książkami jest zainteresowany. Idąc na kolację, odczuwał już pewne zmęczenie całonocną i całodzienną batalią z książkami. Tytuły oraz informacje fruwały mu przed oczami, mieszając się ze sobą.
Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, jego wzrok mimowolnie musnął odległy stół nauczycielski. Ciemnej sylwetki znowu przy nim nie było. Nie widział jej ani na śniadaniu, ani na obiedzie.
To dobrze. Najchętniej nie oglądałby jej już nigdy w życiu.
Usiadł obok Rona i pomachał siedzącej kilka miejsc dalej Ginny. W jakiś sposób jego zemdlenie rozładowało napiętą sytuację pomiędzy nim a rodzeństwem Weasleyów. Ron zachowywał się teraz naprawdę przyzwoicie, chociaż mogło to mieć coś wspólnego również z tym, jak on sam się czuł od przebudzenia. Jakoś... inaczej. Chociaż nie potrafił powiedzieć, dlaczego ani co się zmieniło.
Plask.
Harry spojrzał z zaskoczeniem na swój talerz, na którym wylądowała kopiasta łyżka sałatki z tuńczyka, a zaraz za nią kolejna.
- Weź dużo, Harry. Jest naprawdę dobra - powiedziała Hermiona, uśmiechając się do niego zachęcająco.
- Hej, mogłabyś mi też nałożyć? - zapytał Ron, patrząc wygłodniale na sałatkę. Hermiona rzuciła mu takie spojrzenie, jakby poprosił ją co najmniej o to, aby weszła na stół i zaczęła tańczyć. - No co? - Ron zapadł się w sobie pod jej spojrzeniem. - Jemu nałożyłaś.
- Ponieważ Harry musi jeść. A ty wręcz przeciwnie. Gdyby zebrać wszystko, co pochłaniasz, można by tym wykarmić małą wioskę.
- Wielkie dzięki - burknął Ron urażonym tonem, ale w tej samej chwili Harry przestał zwracać na niego uwagę, ponieważ kątem oka dostrzegł mignięcie czarnej peleryny. Błyskawicznie odwrócił głowę i... zobaczył go.
Snape'a.
Mężczyzna wszedł do Wielkiej Sali pospiesznym krokiem i usiadł na swym miejscu przy stole nauczycielskim.
I Harry... doznał dziwnego wrażenia... jakby widział go po raz pierwszy... tak naprawdę widział, ponieważ wcześniej jedynie... patrzył. I dlaczego wydawało mu się, że Wielka Sala nagle się zmniejszyła? I dlaczego jego serce... serce, które przecież powinno być zamrożone... dlaczego zaczęło reagować w taki niezrozumiały sposób? Dlaczego?
Zacisnął zęby i spojrzał z powrotem na talerz... i na swoje drżące pięści.
Działo się coś bardzo niedobrego. Z nim. Ze... wszystkim. I bardzo mu się to nie podobało.
Jakby... jakby... pojawiały się...
Nie!
Zamknął oczy i wziął bardzo głęboki oddech. Kiedy je otworzył, napotkał badawcze spojrzenie Hermiony.
- Miahaś hację, Hehmioho... haprahdę dohra... - wymamrotał Ron z ustami pełnymi sałatki.
Harry przełknął ślinę i wziął do ręki widelec.
Voldemort. Tylko Voldemort. Tylko on się teraz liczy. Tylko on.
Zabrał się za jedzenie, ale przez cały czas miał dziwnie ściśnięte gardło. Wydawało mu się, że w Wielkiej Sali panuje o wiele większy zaduch niż zwykle. Gdzieś na granicy jego widzenia wciąż majaczyła ciemna sylwetka, siedząca przy stole nauczycielskim, która zdawała się ściągać jego uwagę.
Był zły na siebie. I ta złość potęgowała się z każdą chwilą, osiągając apogeum w momencie, kiedy skończył jeść, z trzaskiem odłożył widelec na stół i sterowany jakimś niezrozumiałym wewnętrznym głosem... podniósł głowę i spojrzał prosto na niego. Prosto na Snape'a.
Mistrz Eliksirów siedział z lekko pochyloną głową i właśnie unosił kieliszek do ust, ale nagle jego ręka zatrzymała się i mężczyzna, jakby wyczuwając na sobie czyjś wzrok... poderwał głowę. Zaczął się rozglądać po wypełnionej uczniami sali i po chwili... odnalazł spojrzenie Harry'ego.
Ich oczy spotkały się.
I Harry poczuł się tak, jakby nagle cała Wielka Sala skurczyła się do rozmiaru tego maleńkiego, ciasnego schowka, w którym on i Snape po raz pierwszy... i jakby znowu był tym przerażonym chłopcem, który nie wie, gdzie uciec, jak uchronić się przed tym taksującym, odbierającym zmysły spojrzeniem czarnych oczu, który zdaje się niemal siłą wdzierać do jego duszy i sięgać coraz głębiej i głębiej...
Musi jak najszybciej stąd wyjść! Natychmiast!
Zerwał się z ławy, potrącając puchar z sokiem, który rozlał się po blacie.
- Jestem zmęczony - wymamrotał. Pod jego skórą tańczyły iskry. Serce dudniło w piersi. I znowu czuł ten bolesny ucisk... - Pójdę się wcześniej położyć. - Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Rona albo Hermiony, wyszedł z Wielkiej Sali i na uginających się nogach dotarł do dormitorium, gdzie rzucił się na łóżko, szczelnie zasunął kotary i ukrył twarz w dłoniach.
Co się z nim dzieje? Co???
...gorąco...
...dwa nierówne oddechy...
...zimne dłonie...
...zaciśnięte na skórze...
...dwa ciała...
...jeden rytm...
...ciepłe usta wpijające się w odsłoniętą szyję...
...powolne, głębokie pchnięcie...
...i jeszcze jedno...
...i kolejne...
...pragnienie silniejsze od woli...
...rozpaczliwy szept w ciemności...
"Gdzie byłeś?"
...cisza...
...pośladki uderzające o pośladki...
...głęboki, wibrujący głos, odpowiadający...
"Nigdzie nie odszedłem."
...chłodne palce zaciskające się wokół penisa...
Euforia. Żar. Eksplozja.
- Severusie... - Z ust Harry'ego wydobył się cichy szept i w tym samym momencie...
...obudził się.
Jego biodra podrygiwały, uda i brzuch pokryte były spermą, mięśnie drżały. Oddech urywał się.
Potrzebował kilku długich sekund, aby dryfująca świadomość powróciła do jego ciała i aby zrozumiał, co się stało. A kiedy to nastąpiło...
O boże. O boże. O boże. O boże!
Nie, to był tylko sen! Tylko sen! Tylko pieprzony sen!
Przycisnął dłonie do twarzy, mając ochotę wydrapać sobie oczy. I uszy. I wszelkie zmysły.
Żeby nie słyszeć... nie widzieć... nie pamiętać...
To tylko wspomnienie... tak! Echo jego dawnego życia. To nic nie znaczy. Przecież słyszał, że w snach odbija się to, co kiedyś, nawet dawno temu, wywoływało silne emocje. Nawet jeżeli już je pogrzebał. Bo przecież je pogrzebał! To było w ogóle nie do pomyślenia, aby teraz mógł mieć cokolwiek wspólnego z tym... mężczyzną. Z człowiekiem, który wzbudzał w nim jedynie pogardę. Przecież to było śmieszne...
Oderwał dłonie od twarzy, oddychając głęboko i powoli się uspokajając.
Spojrzał na zegarek. Została mu godzina snu. Chyba w takim razie wykorzysta ten czas i się pouczy. Tak, tak właśnie zrobi.
Harry siedział w klasie Eliksirów, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w ciemną tablicę. Sam nie wiedział, jak po takim śnie udało mu się przetrwać dzisiejsze zajęcia. Przez cały dzień starał się być obojętny, odgradzać się, nie dopuszczać do siebie tego... tego czegoś... co bardzo wyraźnie się w nim rozrastało, napierając na nadwątlone konstrukcje tej chłodnej bariery, którą wokół siebie stworzył i która do tej pory niezwykle skutecznie nie dopuszczała do jego wewnętrznego świata żadnego ciepła, żadnych uczuć... a teraz wszędzie pojawiały się pęknięcia, przecieki, jakby coś ją w którymś momencie rozszczelniło. Coś niezwykle potężnego... Nie wiedział tylko, w którym momencie mogło się to wydarzyć. Przecież przed zasłabnięciem wszystko było jeszcze w porządku...
A teraz... bardzo wyraźnie wyczuwał te przecieki i chociaż próbował je zatamować, wcale nie było to łatwe. Pojawiały się w nerwowym zaciskaniu palców i szybszym biciu serca, kiedy siedział tutaj i czekał, czując się jak przed jakimś egzaminem, jak przed pierwszym spotkaniem ze Snape'em po wypiciu eliksiru Desideria Intima, wsłuchując się w panujący w klasie rozgardiasz i próbując wychwycić zbliżające się kroki...
W końcu usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a później kroki. Długie, zdecydowane kroki, które znał aż za dobrze... których nasłuchiwał już tak wiele razy, że potrafiłby je rozpoznać w tłumie innych: niepewnych, pospiesznych, potykających się, szurających. Kroki Snape'a były takie same jak ich właściciel - przyciągały uwagę, wybijały się na pierwszy plan i sprawiały, że na ich tle wszystko inne wydawało się blade i bez wyrazu.
Konwulsyjnie zacisnął dłonie na trzymanej w rękach książce do Eliksirów, ponieważ ból, który odczuwał w klatce piersiowej, nasilił się nagle. Jakby Snape... jakby sama jego obecność... jakby emanował czymś, co ten ból potęgowało. I nie pozwalało mu złapać tchu.
Snape szedł pomiędzy ławkami. Harry widział kątem oka tę ciemną sylwetkę przesuwającą się na granicy widzenia i nagle zdał sobie sprawę, że wszystkie jego mięśnie napinają się.
Mistrz Eliksirów dotarł w końcu na środek klasy, przystanął i odwrócił się. Długa czarna peleryna zafalowała wokół niego, wydając delikatny szelest...
Taki znajomy...
I w momencie, kiedy Harry poczuł na sobie spojrzenie tych czarnych, bezdennych oczu, niemal wypalających mu skórę... jego serce zaczęło łomotać, a przez ciało popłynęła fala gorąca, unosząc mu włoski na karku.
Nie, nie, nie, to niemożliwe! Nie będzie tak reagował! Nie będzie!
W panice sięgnął po ciszę i chłód, próbując otulić się nimi niczym płaszczem, naciągając je na siebie z nadludzkim wysiłkiem, tak jakby nagle stały się zbyt małe, zbyt... przetarte, by dać mu odpowiednia ochronę.
Obojętność. Spokój. Pogarda. To był teraz jego świat. A nie tamten, w którym wydawało mu się, że Snape jest kimś zupełnie innym. A był przecież tylko kłamcą i oszustem! Okrutnym, bezlitosnym, nieludzkim...
Przymknął na chwilę powieki i wziął głęboki oddech, czując że jego serce powoli się uspokaja.
- Na dzisiejszej lekcji czeka was test praktyczny obejmujący omawiane ostatnio eliksiry - rozległ się niski, głęboki głos. - Zostaniecie podzieleni na cztery grupy, aby jak najskuteczniej wyeliminować... - Snape przerwał na chwilę i znacząco spojrzał na Hermionę - ...mówiąc eufemistycznie, pokusę wzajemnej pomocy. Dlatego też każda grupa będzie miała do uwarzenia inny eliksir. Listę eliksirów i przydzielonych do nich osób znajdziecie na tablicy. - Krótkie, zdecydowane machnięcie różdżką. - Zabierajcie się do pracy.
Harry miał wrażenie, że ten wibrujący głos rozbrzmiewa w każdym zakamarku jego ciała, wdziera się siłą do uszu, wędruje po skórze, podrażniając zakończenia nerwowe i doprowadzając do tego, iż wydawało mu się, że ten głos jest wszędzie... jest wewnątrz niego. I porusza się.
Jeszcze mocniej zacisnął dłonie na książce.
Kurwa mać!
Usłyszał odgłos odsuwanego krzesła, kiedy Snape siadał przy biurku. W klasie nastąpiło ogólne poruszenie, sugerujące, że uczniowie nerwowo rozglądają się po sali, szukając najbliżej siedzących osób, którym przypadł ten sam eliksir, a następnie wstają i udają się po składniki.
Ale Harry się nie poruszył. Patrzył na tablicę, jednak nie potrafił skupić na niej wzroku, ponieważ litery rozmazywały mu się przed oczami.
Próbował jakoś wytłumaczyć samemu sobie to, co się z nim działo, ale każda teoria wydawała mu się idiotyczna. A im dłużej nad tym myślał, tym bardziej był zły. Zły i przestraszony.
Może to była sprawka Snape'a? Może rzucił na niego jakiś czar? Imperiusa? Ale po co miałby to robić? Po pierwsze, nienawidzi Harry'ego, a po drugie i tak nic by mu to nie dało. Nie, to nie było nic w tym stylu. Harry potrafiłby rozpoznać objawy zaklęcia, miał z nimi do czynienia. To nie pochodziło z zewnątrz. To było w nim.
Usłyszał, że Ron i Hermiona także wstali i ruszyli po składniki. Kiedy rozmyślał nad swoją teorią, jego spojrzenie mimowolnie powędrowało do siedzącego przy biurku nauczyciela. Ale to, co miało być tylko szybkim zerknięciem, zamieniło się w niezamierzoną kontemplację, kiedy z rosnącym w klatce piersiowej uciskiem przyglądał się pochylonej nad biurkiem, ciemnej sylwetce i opadającym na twarz, czarnym włosom.
W tej samej chwili Snape, jakby wyczuwając wwiercającą się w niego parę zielonych oczu, poderwał głowę i spojrzał prosto na niego.
Harry gwałtownie uciekł wzrokiem, wbijając go w najbliżej znajdujący się obiekt, czyli w tablicę.
Serce biło mu niemal w gardle.
Musi przestać! Musi się opanować! Snape przecież nie istnieje. Jest nikim. Po tym, co zrobił, już zawsze będzie nikim.
Spróbował skupić spojrzenie na tablicy, ale im dłużej się w nią wpatrywał, tym mniej na niej widział.
Zaryzykował kolejne zerknięcie, aby przekonać się, czy Snape cokolwiek zauważył. Nadział się wprost na twarde spojrzenie tych czarnych, zmrużonych oczu.
Do diabła! Czyli zauważył.
Jak bardzo zdoła się jeszcze pogrążyć podczas tej lekcji?
Gdyby Hermiona usłyszała w tej chwili myśli Harry'ego, byłaby zaskoczona ilością przekleństw, jakich potrafi używać.
Kiedy wrócili przyjaciele, Harry, czując na sobie ich zaskoczone spojrzenia, podniósł się szybko i również skierował do składziku, chociaż nie miał pojęcia, jakie ingrediencje będą mu potrzebne. Nie wiedział nawet, jaki w ogóle ma uwarzyć eliksir.
Odwrócił się, aby przeczytać jego nazwę na tablicy i w tej samej chwili poczuł, jak coś podcina mu nogi. Stracił równowagę i grzmotnął na podłogę, uderzając się boleśnie w łokieć. Zdążył jednak zauważyć cofającą się szybko stopę Zabiniego. Ślizgon zatrzymał się nad nim, a jego twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek.
- Potter, znowu zasłabłeś? Może powinniśmy wezwać Pomfrey i po raz kolejny odwołać lekcje z twojego powodu? Przecież tak lubisz, kiedy inni się nad tobą użalają, co? Mały, biedny Złoty Chłopczyk...
Harry podniósł się powoli, kompletnie nie zwracając uwagi na ciche śmiechy dochodzące od strony ławek Ślizgonów. Wyprostował się i spojrzał wprost w małe, szaroniebieskie oczy Zabiniego, niemal rozkoszując się powracającą stalą. Zimną, twardą i ostrą. Idealną, by wbić ją głęboko w stojącego naprzeciw Ślizgona.
Zrobił krok w przód, jakby chciał go ominąć, ale zatrzymał się na sekundę i wyszeptał mu do ucha lodowatym głosem, który nie wydawał się należeć do niego:
- Jeżeli nie chcesz spotkać się z Malfoyem w jego największych koszmarach, to dobrze ci radzę, nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. - Zabini zbladł i spojrzał na niego rozszerzonymi oczami. Harry nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Ruszył dalej, słysząc za plecami przecinający powietrze, ostry głos Snape'a:
- Proszę siadać, panie Zabini i zająć się swoim eliksirem. I nie chcę słyszeć już ani słowa więcej. Jeżeli jeszcze ktoś spróbuje się odezwać, to zostanie wyrzucony z zajęć. Czy to jasne?
Harry odwrócił głowę, aby po raz kolejny spojrzeć na tablicę i przy okazji musnął wzrokiem wykrzywioną grymasem wściekłości twarz Zabiniego.
Kompletnie go ignorując, odczytał w końcu nazwę eliksiru, który powinien przygotować - Eliksir Odkażający. Na chybił trafił wybrał kilka składników, które uznał, że powinny się w nim znaleźć. I tak był pewien, że go spartaczy, skoro podczas lekcji, na której owa mikstura była omawiana, leżał nieprzytomny w szpitalu. Wiedział, że Snape celowo wybrał dla niego ten eliksir. Chciał, aby Harry zawalił. Zresztą... nie powinien się tym przejmować. To nie było teraz ważne. Żadne eliksiry, żadne zajęcia. Za kilka dni miał spotkać się z Voldemortem. Nic nie było teraz ważne... a już w szczególności Snape.
Przekonanie swojego umysłu do tej ostatniej części okazało się jednak zadaniem przerastającym możliwości Harry'ego.
Incydent z Zabinim rozładował jednak nieco kumulującą się w nim złość i pomógł mu ostudzić te wszystkie niepokojące przebłyski emocji. Ani razu nie spojrzał już na ciemną sylwetkę. Z nadzwyczajnym skupieniem siekał składniki i dodawał je po kolei do bulgoczącego wywaru, chociaż nawet nie wiedział, czy są odpowiednie. W każdej chwili spodziewał się eksplozji, dlatego bardzo dokładnie obserwował pojawiające się na powierzchni bąble, by, w razie zagrożenia, mieć przynajmniej na tyle dużo czasu, aby schować się pod ławkę.
W końcu, mniej więcej w połowie lekcji, panującą w klasie ciszę przerwał odgłos odsuwanego krzesła. Mistrz Eliksirów podniósł się ze swego miejsca przy biurku, po czym ruszył na zwyczajowy obchód.
Harry spiął się mimowolnie. Nie potrafił nad tym zapanować. To było jak reakcja obronna. Jakby całe jego ciało szykowało się do jakiejś wyimaginowanej bitwy. Ze sobą.
Snape zaczął od Ślizgonów. Harry słyszał jego cichy, wibrujący głos, który snuł się po klasie niczym dym, kiedy mężczyzna dawał wskazówki swym podopiecznym. A kiedy tak szeptał, wtedy brzmiał zupełnie jak wtedy, kiedy... kiedy...
Merlinie! Natychmiast się uspokój!
Mocniej zacisnął dłoń na drewnianej chochli, którą mieszał w kociołku. Jego ręce były spocone.
Słyszał, jak Snape przechodzi dalej. Słyszał jego niespieszny krok, który jednak potrafił sprawić, że wsłuchiwało się w niego niczym w tykającą bombę zegarową, obawiając się tego, co się może wydarzyć, jeżeli zatrzyma się właśnie przy twojej ławce...
Był już przy Gryfonach. Szybko przeczesał tylne ławki, ale w pewnym momencie zatrzymał się. Harry wziął głęboki oddech i rozprostował zesztywniałe palce.
Wolał mieć to już za sobą. Nie podobało mu się to oczekiwanie. Ale Snape najwyraźniej postanowił nigdzie się nie spieszyć.
Harry oblizał wargi i odwrócił głowę, spoglądając za siebie.
Snape stał za Neville'em, uśmiechając się kpiąco pod nosem i z wyraźną przyjemnością obserwując, jak Neville, pomimo wiszącego nad nim i niemal dyszącego mu w kark nauczyciela, próbuje drżącymi rękami wsypać do swojego eliksiru posiekane kłącze żmijoplewu.
Jednak w tym samym momencie oczy Snape'a oderwały się od eliksiru i przeszywające spojrzenie poderwało się w górę, krzyżując się ze wzrokiem Harry'ego. I Harry poczuł, jak ucisk w jego piersi staje się nagle nie do zniesienia, jak coś w nim narasta, coś odległego, zepchniętego... jak próbuje się wydostać, wyrwać na zewnątrz, nie dbając o to, ile szkód narobi i jak bolesne to będzie...
Snape zmarszczył brwi i wyprostował się.
Harry odwrócił się gwałtownie i wbił rozbiegane spojrzenie w swój kociołek.
Nie, nie może... musi... powstrzymać to!
Spojrzał na swoją drżącą dłoń.
Miał wrażenie, że coś się w nim rozsypywało.
Za późno usłyszał powolne kroki. Zatrzymujące się tuż za nim. Nie zdążył się przygotować na uderzenie tego... tej... woni. Zioła. I coś słodkiego. Zupełnie jak język Snape'a, który penetrował jego usta...
Dość!
Kręciło mu się w głowie.
Poczuł, że Snape pochyla się nad nim i usłyszał... usłyszał ten głos wprost przy swoim uchu:
- Widzę, że czeka cię kolejna spektakularna porażka, Potter. Nawet obniżenie oceny nie będzie dla ciebie wystarczającą karą...
A jak chciałby pan zostać ukarany, panie Potter?
- Jak pan zechce, profesorze... - odparł niewyraźnie Harry, sam już nie wiedząc, co słyszy naprawdę, a co jest jedynie echem wspomnień w jego głowie. - To znaczy... - poprawił się szybko, kiedy dotarło do niego to, co właśnie powiedział. - Skoro tak pan twierdzi...
Cholera! Cholera! Cholera!
Harry poczuł przemożną chęć, aby zacząć walić głową w blat ławki.
- Gryffindor nie ma już szans w Pucharze Domów. Ostatnie miejsce... Jakież to przykre - kontynuował Mistrz Eliksirów, a ton jego głosu sprawił, że na ciele Harry'ego pojawiła się gęsia skórka. Był cichy i syczący, niemal... nie, nie pomyśli o tym!
Snape wyprostował się i z szyderczym prychnięciem przeszedł obok niego. Harry poczuł muśnięcie czarnej peleryny, która w jakiś zadziwiający sposób odebrała mu i tak już nadwątlone zdolności motoryczne. Próbując zająć czymś spocone ręce, sięgnął po miseczkę ze strąkami kłakokrzewu i w tym samym momencie potrącił łokciem butelkę octu parmeńskiego, który wylał się na blat. Harry sięgnął szybko, próbując złapać butelkę i postawić ją z powrotem, ale strącił na podłogę całą miskę jagód kłakokrzewu. Jagody rozsypały się po kamiennej posadzce i potoczyły aż pod czarne buty Snape'a, który zatrzymał się właśnie przed ławką Hermiony.
A niech to!
Harry nie chciał widzieć spojrzenia Snape'a. Szybko zanurkował pod ławkę, zbierając palcami czarne jagody.
Czy to był jakiś okrutny żart? Czy los kpił sobie z niego? Przecież pogrzebał wszystkie wspomnienia i uczucia związane z tym... mężczyzną. Dlaczego musiały odżyć waśnie teraz? Na cztery dni przed spotkaniem z Voldemortem! Dlaczego, odkąd wyszedł ze szpitala, czuł ten dziwny ból w klatce piersiowej? Dlaczego w nocy przyśnił mu się ten sen? Dlaczego wyszeptał w nim jego imię? Imię... które powinien zapomnieć!
Przecież to nie był ten sam mężczyzna, którego znal. To był ktoś obcy. Ktoś, kto potraktował go jak robaka. A nawet gorzej. Ktoś, kto bez cienia emocji patrzyłby na jego śmierć. Ktoś, kto nie ma żadnych skrupułów. Jak mógłby żywić do kogoś takiego jakiekolwiek uczucia?
Przecież przez ostatni tydzień czuł się bezpieczny. Otaczała go cisza, chłód i spokój. Dlaczego nie może być tak jak wcześniej? Dlaczego jego serce go zdradzało i miało za nic głos swojego właściciela, który nakazywał mu spokój? Jak miał się skupić na tym, co miało nadejść?
Jego wzrok powędrował mimowolnie ku znajdującym się zaledwie metr od niego czarnym butom. Jeszcze nie tak dawno całował te stopy... - powoli przesunął wzrok w górę po nogawkach spodni i dalej, po czarnej tunice - ...całował każdy centymetr tego chłodnego a wtedy tak rozpalonego ciała... Nieświadomie zacisnął mocno dłoń, gniotąc wszystkie zebrane jagody na miazgę. Czuł uderzające fale gorąca, jego serce waliło jak oszalałe, a ból w klatce piersiowej więził mu oddech. Przymknął powieki, łapczywie chwytając powietrze i walcząc o to, żeby to coś, co chciało się z niego wydostać, utrzymać w zamknięciu.
Nie może! Nie może! Nie pozwoli na to!
I wtedy właśnie usłyszał ostre, choć trochę przytłumione warknięcie:
- Potter, czy zamierzasz siedzieć pod ławką do końca lekcji i czyścić podłogę? Jak zawsze wymigujesz się od pracy, którą ci powierzono. Natychmiast wracaj na miejsce!
Rozprostował zaciśnięte palce, patrząc na ściekające po nich krople, które zostały ze zmiażdżonych jagód i odetchnął głęboko.
Udało się. Zdołał to powstrzymać.
Powoli wydostał się spod ławki i napotkał badawcze spojrzenie Hermiony... i wyjątkowo intensywne spojrzenie Snape'a. Usiadł na miejscu, jakby nic się nie wydarzyło i wbił wzrok w swój kociołek, kiedy poczuł, jak Hermiona trąca go łokciem. Odwrócił głowę i zobaczył, że przyjaciółka położyła na blacie chusteczkę.
- Dzięki - mruknął, wycierając rękę i starając się ignorować obserwujące ich czarne oczy.
Na szczęście Snape w końcu oderwał od nich wzrok i ruszył dalej, całkowicie objeżdżając eliksir Rona i kilkorga innych Gryfonów.
Harry nie spojrzał już na niego ani razu. Starał się skupić tylko i wyłącznie na eliksirze, chociaż wiedział, że i tak nie uwarzy go poprawnie.
Dziesięć minut przed końcem lekcji Snape podniósł się zza swego biurka, ogłaszając, iż czas na przygotowanie eliksirów dobiegł końca. Ruszył na obchód, zbierając próbki mikstur do oceny, bądź też czyszcząc kociołki osobom, które całkowicie zawaliły zadanie. W końcu zatrzymał się przed ławką Harry'ego.
Harry uniósł lekko głowę i wprost przed sobą zobaczył... długi rząd maleńkich guziczków, ciągnący się na przedzie czarnej szaty. W jego głowie pojawiło się nieproszone wspomnienie... długie palce Snape'a, rozpinające te guziczki, jeden po drugim... powoli...
Zacisnął usta i szybko spuścił wzrok, wbijając go w wyjątkowo interesujący deseń na drewnianym blacie ławki.
- Co to jest, Potter? - usłyszał nad sobą surowy głos.
- Eliksir - odparł cicho Harry.
- Jaki?
- Eliksir Odkażający.
- Odkażający, tak? - Kpina wydawała się wręcz wylewać z głosu mężczyzny. - Prędzej wszystkich byś nim zatruł niż kogokolwiek odkaził. Podejrzewam, że jedyne, do czego ta mikstura się nadaje, to przetykanie rur. Troll. - Machnięcie różdżki i cała ciecz wyparowała z kociołka. - Powinienem jeszcze bardziej obniżyć ci ocenę, ale to już niemożliwe, dlatego też na następną lekcję napiszesz długie na cztery stopy wypracowanie na temat tego eliksiru, skupiając się przede wszystkim na składnikach i dokładnym opisaniu sposobu jego przyrządzania.
Serce Harry'ego zadrżało, ponieważ nagle zdał sobie z czegoś sprawę...
Na następną lekcję? Na następną... lekcję? Przecież... nie będzie już następnej. Już nigdy. To była jego ostatnia lekcja Eliksirów. Ostatnia.
Jeszcze bardziej opuścił twarz, aby ukryć to, co prawdopodobnie mogło się na niej pojawić.
Pokiwał głową, ale nie odpowiedział. Głos mógłby go zdradzić.
Snape przeszedł dalej, aby ocenić eliksir Hermiony, ale w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek i wszyscy uczniowie, którzy zostali już ocenieni, zaczęli się pakować i opuszczać klasę. Harry zrobił to samo. Nie chciał przebywać w tym samym pomieszczeniu, co ten mężczyzna choćby minutę dłużej. Spakował torbę i, nie czekając na przyjaciół, pospiesznie wstał i ruszył do drzwi, chociaż przez cały czas miał wrażenie, jakby ktoś uwiązał mu do szyi bardzo ciężki kamień.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, odwrócił się i spojrzał na drzwi. Prowadziły do klasy, w której... z którą wiązało się tyle wspomnień...
Widział je po raz ostatni. Już nigdy nie przekroczy ich progu. Nigdy. Sama myśl o tym... wydawała się nierealna. Ale... tak właśnie wybrał.
Spojrzał przed siebie, na rozciągający się przed nim korytarz. Musi ruszyć dalej. Nie warto było się zatrzymywać i zaczynać zastanawiać, bo wtedy... wtedy...
Nieważne.
Westchnął ciężko i po prostu... zaczął iść, chociaż czuł się tak, jakby za tymi drzwiami pozostawił coś bardzo cennego.
W ciemności blask, który wydobywał się z trzymanej przez Harry'ego szklanej kulki, wydawał się o wiele jaśniejszy. Nie wiedział, jak długo się w nią wpatruje. Wyjął ją od razu, kiedy tylko usłyszał chrapanie Rona i Neville'a. Nie zastanawiał się, dlaczego to zrobił. Po prostu patrzył... patrzył w te czarne jak smoła oczy... w to surowe oblicze, które rozjaśniało się lub pochmurniało, w zależności od tego, jaki obraz twarzy Snape'a przywoływał...
O, a teraz był... wygłodniały, zachłanny... taki, jak wtedy, kiedy... kiedy...
Zmarszczył brwi, wpatrując się w ogień tańczący w źrenicach mężczyzny.
Jak mógł tak... w jaki sposób to robił? Jak mógł patrzeć na Harry'ego w taki sposób, skoro przez cały czas udawał? Jak ktoś, kto ma w sobie jedynie lód, może być tak... gorący? Jak ktoś, kto nienawidzi, może spoglądać tak, jakby spalał się od środka z pragnienia?
Jak ktoś, kto odczuwa jedynie wstręt, może szeptać z taką naglącą potrzebą...?
Pokaż mi, jak się masturbowałeś, kiedy o mnie myślałeś.
Echo tego głosu, w swojej głowie... w połączeniu z takim spojrzeniem...
Mimowolnie rozsunął rozporek, nie spuszczając wzroku z przypatrującej mu się ze szklanej kulki twarzy.
A teraz wyjmij go powoli.
Zrobił to. Był gorący. Nabrzmiały. I tęsknił za dotykiem.
Możesz zaczynać.
Na próbę przesunął po nim dłonią. Poczuł szarpnięcie w lędźwiach. Och, jak bardzo za tym tęsknił... Przesunął po raz kolejny, naciągając napletek na wrażliwej, zaczerwienionej główce.
Och tak...
Przyspieszył, poruszając dłonią w górę i w dół. Penis drżał mu pod palcami. Pulsował.
Tak, tak, tak. Merlinie, prawie zapomniał jakie to było przyjemne...
Wolniej.
Wykonał polecenie, chociaż sprawiło mu to ogromną trudność. Pragnienie było zbyt silne...
I nawet jeżeli zaciskał wargi najmocniej, jak potrafił, to i tak nie był w stanie powstrzymać wymykających mu się z ust cichych pojękiwań.
Właśnie tak. Jęcz. Jęcz dla mnie.
O bożeeee...
To było zbyt... zbyt...
Jego powieki same się przymykały...
Ciepły, ciasny tunel więził jego penisa, przesuwając się po nim coraz szybciej i szybciej i...
Patrz na mnie, Potter.
Gwałtownie otworzył oczy i zobaczył to wbite w siebie, dzikie, rozpalone spojrzenie, płonące jak w gorączce, pochłaniające go...
Orgazm chwycił go w swoje szpony mocno i brutalnie, szarpiąc jego ciałem i miażdżąc wszystkie mięśnie, wysysając z niego niemal każdą kropelkę białej cieczy, która zalała mu dłoń i brzuch, oraz zamieniając spazmy w przyjemność tak silną, iż wydawało mu się, że zaraz zemdleje. Przed oczami widział jedynie gwiazdy. I dwa niekończące się tunele.
Tak długo...
W końcu napięcie zamieniło się w drżenie, a zalewające go fale żaru powoli zaczęły odpływać. Rozprostował zaciśnięte konwulsyjnie palce i spojrzał w parę źrenic, które teraz pałały tylko jednym... satysfakcją...
Doskonale.
Zanim jednak echo orgazmu na dobre się uciszyło, a żar odpłynął... jego dłoń gwałtownie zacisnęła się na kulce i to z taką siłą, jakby chciał ją zmiażdżyć. Pod jego drżącymi palcami obraz Snape'a zaczął się rozpływać i w końcu całkowicie zniknął.
Napłynął chłód.
Co on najlepszego zrobił? Co zrobił?!
Miał o nim zapomnieć, a nie... a nie...
Zerwał się z łóżka i ukrył twarz w dłoniach. Wściekłość na samego siebie rozpalała jego żyły jeszcze skuteczniej niż wcześniejsze podniecenie.
To wszystko, co robił... było żałosne. Musi przestać, musi znaleźć jakiś sposób, żeby... Musi stąd wyjść! Musi się od tego uwolnić. Odetchnąć. Zapomnieć.
A co najlepiej pomagało zapomnieć? Znał odpowiedź na to pytanie.
I wiedział, jak to zdobyć.
Wrzucił kulkę pod poduszkę, jednocześnie wyciągając spod niej swoją różdżkę. Szybko się oczyścił, sięgnął po Mapę Huncwotów i błyskawicznie odnalazł znajdującą się w lochach czarną kropkę z napisem Severus Snape. Rozejrzał się po korytarzach. Filch był na trzecim piętrze, a pani Norris na piątym. Złapał pelerynę niewidkę, zerwał się z łóżka, ubrał się ciepło i na palcach wymknął się z dormitorium. W Pokoju Wspólnym znajdowało się jeszcze kilkoro uczniów, ale dzięki pelerynie prześliznął się niezauważony. Sprawdzając mapę, aby nie natknąć się na żadnego nauczyciela patrolującego korytarze, wyszedł z zamku i, brodząc w śniegu, dotarł pod Wierzbę Bijącą. Unieruchomił ją zaklęciem Immobilus i podziemnym korytarzem przeszedł do Wrzeszczącej Chaty. Wolałby użyć przejścia znajdującego się za posągiem Jednookiej Wiedźmy, ale był pewien, że miałby ogromne trudności z wydostaniem się z Miodowego Królestwa w środku nocy, kiedy sklep był zamknięty.
Uchylił krzywe, ledwie trzymające się na zawiasach drzwi i wydostał się na zewnątrz. Wiatr był tutaj jeszcze bardziej przenikliwy niż na błoniach. Słyszał, jak wyje i świszczy w szparach pomiędzy rozpadającymi się deskami. Rozmasował przemarznięte ramiona i ruszył w kierunku majaczących w ciemności świateł wioski.
Przez chwilę pomyślał, że może dobrze by było spróbować zatrzeć za sobą ślady, które zostawiał w śniegu, ale bardzo szybko porzucił ten pomysł. To nie było ważne. Zresztą, kto by go tu szukał?
Hogsmeade w nocy wydawało się niemal wymarłe. Jedyną oznaką życia były rozświetlone gdzieniegdzie okna, które rzucały na śnieg kwadraty ciepłego światła. Harry starannie je omijał, zmierzając wprost ku swemu celowi... ku leżącej w pewnym oddaleniu od głównego traktu karczmie. Wiedział, że będzie otwarta. I że nikt nie zwróci uwagi na kolejnego, ukrywającego się przybysza.
Przystanął przed drzwiami. Ze środka dochodziły głośne rozmowy, zachrypnięte śmiechy i pijacki bełkot. Wziął głęboki oddech i pchnął ciężkie drzwi Świńskiego Łba.
Tak, jak się spodziewał, nikt nie zwrócił uwagi na samo-otwierające się drzwi, ani pojawiające się na zabrudzonej, drewnianej podłodze mokre ślady. Rozejrzał się. Dostrzegł grupę podchmielonych czarodziejów o długich, splątanych włosach, ubranych w wytarte, połatane płaszcze, którzy wyglądali tak, jakby karczma była ich miejscem zamieszkania. Pod ścianą siedziało kilka zakapturzonych postaci, a przy jednym ze stolików dwie młode kobiety, które zdawały się w ogóle nie pasować do tego miejsca. Ale w momencie, kiedy jedna z nich odwróciła na chwilę głowę, dostrzegł jej oczy - miały jadowicie żółty kolor i podłużne źrenice. A więc nie były ludźmi. Tak samo jak siedzący pod oknem mężczyzna o chropowatej skórze przypominającej korę drzewa.
To było właśnie takie miejsce. Skupiające wyrzutków. Odmieńców. Tutaj mogli być sobą i nikt nie zwracał na nich uwagi. Harry do tej pory nie mógł uwierzyć, że Tonks wybrała właśnie to miejsce na ich świąteczną zabawę. Teraz, bez tych wszystkich dekoracji, karczma wyglądała jak najgorsza speluna, z podłogą zasypaną słomą i tak zapuszczonym barem, iż wydawało się, że szorujący go barman jedynie rozsmarowuje na nim brud. Ale Harry'emu to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, po co tu przyszedł.
Ale jak to zdobyć bez zwracania na siebie uwagi?
Stanął pod ścianą i czekał. Po krótkiej chwili barman nalał dwa kufle mocno podejrzanego trunku i ruszył z nimi do stolika pod ścianą. Harry wykorzystał tę szansę bez namysłu. Wśliznął się za bar i złapał butelkę czegoś, co na etykiecie miało zaznaczoną dostatecznie wysoką ilość procentów, aby wystarczająco szybko mogło posłać jego umysł w stan błogiego zapomnienia. Zostawił na blacie kilka galeonów, schował butelkę pod pelerynę, złapał pierwszą z brzegu szklankę i zaszył się w najciemniejszym kącie karczmy.
Pierwszy łyk przypominał wypicie płynnej lawy. Ale tak poparzyło mu przełyk, że kolejnych już w zasadzie nie czuł. Po prostu pił, wpatrując się w sęki na drewnianym blacie i starając się nie myśleć o niczym. Ani o Voldemorcie, ani o walce, która go czekała, ani o tym, że prawdopodobnie już za parę dni zginie... ani o tym, że nie ma z nim żadnych szans, że niczego nie umie, niczego pożytecznego się nie nauczył, po prostu zmarnował tylko czas...
Ani o tej... o tej wysokiej sylwetce, która w jakiś niezrozumiały sposób znów zaczęła przyciągać jego spojrzenie, ani o tym głosie, który doprowadzał do tego, że przechodziły go ciarki, ani o zimnych dłoniach, których dotyk wciąż tak wyraźnie pamiętał... ani o parze tych głębokich, mrocznych oczu...
Ani o myślodsiewni, w której okazało się, że wszystko, w co wierzył, było tylko kłamstwem...
Kłamstwo.
Zatrzymał się na tym słowie i obracał je w myślach niczym coś niezwykle intrygującego. Wziął kolejny łyk i spróbował skupić wzrok na sęku, ale nie był w stanie. Obraz rozmazywał mu się przed oczami, wszystko wokół coraz bardziej wirowało.
Kłamstwo.
Jedno wielkie gówniane kłamstwo.
Nie jesteś dla mnie nikim.
Kłamstwo.
Tak straszliwie cię pragnę.
Kłamstwo.
Nie mogę tego zmienić.
Kłam...
Harry zmarszczył brwi.
Zaraz, przecież Snape... myślał wtedy, że Harry śpi. Po co miałby mu to mówić? Po co miałby go przytulać, skoro uważał, że Harry zasnął? I przecież sam go do siebie zaprosił na noc. A wcześniej...
Myślisz, że tylko ty musisz poświęcić coś, co jest ci najbliższe?
Najbliższe...
Najbliższe...
Słowa Snape'a odbiły się w jego umyśle.
To w ogóle nie miało sensu.
Potrząsnął głową, by pozbyć się tego irytującego echa, które wciąż do niego powracało.
Jeszcze bardziej zmarszczył brwi w umysłowym wysiłku. Powinien się napić... Wziął kilka łyków. O tak, teraz o wiele lepiej mu się myślało...
Jeżeli dopuścisz do priorytetów osobiste uczucia, to już jesteś przegrany.
O tak. Tak właśnie powiedział. Ale co to mogło oznaczać?
I... i przecież chciał, żeby Harry spędził z nim święta. Po co miałby tego chcieć, gdyby go nienawidził? I przygotował mu piwo kremowe z cynamonem. Pamiętał o tym. I pozwolił mu zostawić choinkę. I... i zachował sekret Tonks i Luny, bo Harry go o to poprosił.
I przecież...
Harry wziął kolejny łyk. Tak bardzo kręciło mu się w głowie, że z trudem rozpoznawał kształty.
Przecież... ktoś, kto jest takim potworem, nie mógłby... nie mógłby opatrywać mu nogi z taką czułością. Nie przynosiłby mu kolacji z Wielkiej Sali, twierdząc, że zrobił to skrzat. Nie pomagałby mu w nauce i nie pakował mu do torby książek z podkreślonymi zdaniami, które będą omawiać na lekcji. Nie dałby Ronowi maści, tylko na niemą prośbę Harry'ego. Nie nauczyłby się dla niego o Quidditchu...
Ale przecież widział w myślodsiewni... Czy tamto życie było tylko snem? Najcudowniejszym snem, który mu się przyśnił, a teraz się z niego obudził?
Niemożliwe. To był jego Severus... patrzył na niego w taki sposób, jakby Harry był najważniejszą osobą na świecie. Dotykał go z taką zachłannością, jakby wciąż było mu mało i nie mógł się nim nasycić. Zatracał się w nim całkowicie, jakby nic innego poza bliskością Harry'ego się nie liczyło. To są... reakcje. Nie da się nad nimi zapanować.
Bicie serca. Przyspieszony oddech. Drżenie rąk. Głosu. Uśmiech. Prawdziwy. To... to coś w oczach. Ciepło. Blask.
Tego nie można udawać! Nie można!
Harry zacisnął dłoń na szklance.
Pamiętał to... pamiętał, jak Severus uczył się od niego czułości, jak krok po kroku powtarzał po nim wszystkie gesty... Nie wymyślił sobie tego! Pamiętał wszystko. Pocałunki, gesty, spojrzenia. Żar. Żar, który widział w oczach Severusa za każdym razem, kiedy na niego patrzył. Wszechogarniający, niepohamowany ogień. Nawet wtedy, kiedy się kłócili. Kiedy Snape zamieniał się w ogarniętą zazdrością bestię... Harry doskonale pamiętał emocje szalejące na jego twarzy... jakby chciał rozerwać go na strzępy. Ale jedyne, co rozrywał to jego ubrania, kiedy brał go mocno i łapczywie, jakby nie potrafił zapanować nad swoim głodem.
Ktoś, kto ma w sobie jedynie mrok, nie potrafiłby rozpalać się takim jasnym płomieniem...
I przecież w końcu... nie pozwolił mu wypić tego eliksiru. Powstrzymał go. Dlaczego? Dlatego, że to niby było za wcześnie? Że Harry mu nie ufał? Dobry żart. Przecież Severus dobrze wiedział, że Harry zrobiłby dla niego wszystko. Absolutnie wszystko.
Zacisnął mocno powieki. Widział tamtą chwilę w swoim umyśle. Widział oblicze Severusa. Merlinie, nigdy nie zapomni cierpienia, które zobaczył wtedy na jego twarzy. To było tak... tak... inne. Intensywne. Nie pasujące do niczego, co wydarzyło się pomiędzy nimi tamtego wieczoru. I dlaczego później Severus był taki przygnębiony? Następnego dnia. I... jak on to powiedział?
Czasami wszystko wymyka nam się spod kontroli i nie mamy na to wpływu. To silniejsze od nas.
Harry położył głowę na opartych na blacie ramionach.
Tak właśnie się teraz czuł. To było silniejsze od niego. I wirowało. Zdecydowanie nie miał na to wpływu. Na to wirowanie. I na myśli. I na to, jak się czuł.
Wszystkie dobre wspomnienia przewijały mu się w głowie, rozbijając się brutalnie o wspomnienia z myślodsiewni.
Śmiali się z niego. Śmierciożercy. Voldemort. Wszyscy.
Wykorzystał go. Bawił się nim. Oszukiwał. Chciał go poświęcić. Manipulował nim od samego początku. Był dla niego tylko narzędziem, którego używa się tak długo, dopóki nie pęknie, a potem wyrzuca się je do śmietnika. Tak okrutny... tak bezwzględny...
Gdyby tylko mógł mu...
Chwila...
Nie podnosząc głowy, wsunął dłoń do kieszeni i wymacał mały, okrągły kształt.
Nie wiedział, dlaczego tego nie wyrzucił. Nie wiedział, dlaczego zawsze nosił to przy sobie.
Zamknął dłoń na kamieniu.
Możesz po mnie przyjść. Zwołaj swoich kumpli Śmierciożerców. Nie jestem teraz w stanie nawet unieść różdżki, więc będziesz miał ułatwione zadanie. No chodź! Przyjdź po mnie!
Wypuścił kamień.
Taa... to dopiero było wyzwanie. Niech no tylko przyjdzie, to on... on... co w zasadzie chciał zrobić?
Och, tak bardzo kręciło mu się w głowie... Rozbieganym wzrokiem spojrzał na stojącą przed nim butelkę. A w zasadzie kilka butelek. Miał jednak ogromne problemy z policzeniem, ile ich w ogóle jest, ponieważ wciąż zmieniały swoje położenie.
A może gdyby tak złapał jedną, to pozostałe przestałyby się ruszać i...
Au! Coś go zaczęło parzyć w kieszeni. Wsunął dłoń i wyciągnął rozjarzony kamień. W środku widniały litery. Tak, to zdecydowanie były litery. Tego był pewien.
Spróbował skupić na nich wzrok i z wysiłkiem złożył je w słowa:
Gdzie jesteś, Potter?
Zamrugał, dokładniej przypatrując się lśniącym literom.
Snape mu odpowiedział. Nie do wiary... Czyli on także nie wyrzucił kamienia?
Zacisnął go w dłoni.
Wiesz... myślałem o naszej ostatniej nocy. I... nie rozumiem, dlaczego mi ją dałeś? Przecież... - Ciąg jego chwiejnych myśli został przerwany przez gromki wybuch śmiechu przy sąsiednim stoliku. - Do diabła, niech oni się zamkną!
Wciąż trzymając kamień, przycisnął ręce do uszu. Ale niemal od razu ponownie je oderwał, czując ciepło przy twarzy.
Zmarszczył brwi, próbując się skupić na fruwających mu przed oczami słowach.
Do jasnej cholery, Potter! Masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie jesteś!
A no tak... przecież Snape i jego Śmierciożercy nie będą mogli go porwać, jeżeli mu nie powie, gdzie jest. To w sumie logiczne.
Zamknął kamień w dłoni.
Ja... piję sobie. W Świńskim Łbie.
Zanim zdążył w ogóle otworzyć oczy, przyszła odpowiedź:
Nie ruszaj się stamtąd nawet na krok!
Wcale nie zamierzał. Zresztą chyba i tak by nie mógł...
Mętnie rozejrzał się po karczmie.
Był zmęczony. W tej chwili chyba najchętniej poszedłby spać. Wrzucił kamień do kieszeni, złożył ramiona na blacie i położył na nich ociężałą głowę.
Próbował nie zwracać uwagi na to, że w momencie, kiedy tylko zamykał oczy, czuł się jak na karuzeli, na którą kiedyś zabrali go Dursleyowie i to tylko dlatego, że nie mieli co z nim zrobić. Wszystkie zmysły mówiły mu, że się kręci i to bardzo szybko. Ale to przecież było niemożliwe. Siedział przy stoliku. Na próbę otwierał oczy, a wtedy wirowanie odrobinę ustawało. Ale kiedy zamykał je ponownie... znowu karuzela.
A mugole muszą słono płacić za takie atrakcje. Ciekawe, czy też znają ten sposób...?
TRZASK!
Nagły, głośny huk sprawił, że Harry poderwał się gwałtownie i łokciem potrącił stojącą obok butelkę, która przewróciła się i rozlała po blacie resztkę swojej zawartości.
W progu karczmy stał Snape.
Harry doznał dziwnego uczucia deja vu. Jakby już kiedyś coś takiego się wydarzyło. Snape wtedy też nagle pojawił się w tych drzwiach... i też wbijał w niego takie spojrzenie... ale nie pamiętał, żeby wtedy ruszył w jego stronę z taką furią na twarzy i nie wyciągnął go zza stolika z tak wielkim impetem jak teraz, łapiąc go przez pelerynę za kurtkę na karku i wlokąc do drzwi, nie zważając nawet na to, że Harry się potyka i ma problem z utrzymaniem się na nogach...
Nie, coś takiego na pewno by zapamiętał.
Snape wyciągnął go na dwór i zatrzymał się dopiero w ocienionym zaułku obok karczmy, gdzie bez pardonu ściągnął z niego pelerynę i wbił w niego dzikie spojrzenie. Wyglądał niczym rozwścieczona bestia, z tymi opadającymi na oczy włosami, lśniącymi w mroku źrenicami, brwiami tak zmarszczonymi, że niemal łączyły się u nasady nosa i obnażonymi zębami. Zanim Harry zdążył dojść do siebie, mężczyzna złapał go za brodę i brutalnie uniósł mu twarz, przyglądając jej się z narastającą furią.
- Jesteś kompletnie pijany! - wysyczał drżącym od wściekłości głosem. - Ty nieodpowiedzialny smarkaczu! Zupełnie postradałeś rozum? Co cię podkusiło, żeby wymykać się z zamku do jakiejś speluny i upijać do nieprzytomności? Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś odkrył twoją nieobecność i podniósł alarm? Jak długo tu jesteś? Zdejmowałeś pelerynę? Ktoś cię widział?
Harry szarpnął głową, uwalniając twarz z uścisku zimnych palców i opierając się o ścianę karczmy.
- Nie dotykaj mnie! - warknął, wbijając rozbiegane spojrzenie w stojącego przed nim mężczyznę. Wszystko wirowało mu przed oczami. Ale jego widział wyraźnie. Tak jakby był jedynym stałym elementem otaczającego go świata. Czarna, wysoka postać w długiej pelerynie. Snape. Snape, który miał... - Nikt mnie nie wiź... widział. Nie będą cię podje... podejrzewać. Możesz mnie porwać. - Mętnym wzrokiem rozejrzał się po zaśnieżonej okolicy. - No, gdzie są twoi kumple Śmiecio... Śmierciożercy? Nie przy... prowadziłeś ich ze sobą? - zapytał, próbując brzmieć wyzywająco, ale język trochę go zawodził.
- Nie mam zamiaru wysłuchiwać twojego pijackiego bełkotu - wycedził Snape. - Jeżeli już skończyłeś, to natychmiast wracamy do zamku, zanim ktoś odkryje, że cię nie ma.
- Nigdzie z tobą nie pójdę! - Harry zamachnął się, próbując trafić pięścią w twarz mężczyzny, ale Snape odsunął się. Spróbował drugą ręką, ale też spudłował, a co gorsza, stracił równowagę i poleciał do przodu. Przed upadkiem powstrzymały go jednak ręce Snape'a, który złapał go mocno za ramiona i z całej siły pchnął na ścianę, przytrzymując go.
- Zostaw mnie, ty... - zanim jednak zdążył dokończyć, mężczyzna zasłonił mu usta dłonią i naparł na niego całym ciałem, tak jakby chciał ich ukryć w cieniu zbitej z grubych bali ściany.
Do uszu Harry'ego dotarł dźwięk zatrzaskiwanych drzwi karczmy i pijacki śmiech, a po chwili w polu jego widzenia pojawiła się grupka podchmielonych czarodziejów. Zatrzymali się na oświetlonej połaci śniegu, zaledwie trzy metry od nich i gdyby tylko odwrócili głowy...
- Ani słowa. - Harry usłyszał tuż przy swoim uchu napięty szept Snape'a i poczuł, jak mężczyzna przesuwa dłoń i wyciąga różdżkę, nie spuszczając wzroku z trójki intruzów.
Harry przeniósł spojrzenie z chwiejących się sylwetek na znajdującą się zaledwie centymetry od jego własnej twarz Snape'a.
Czuł go... tak blisko. Przyciskał się do niego. Mocno. Ciasno. Chłodna dłoń na jego ustach. Oddech na twarzy.
O boże...
Słyszał w uszach szum własnej krwi, płynącej przez żyły z coraz większą prędkością i rozpalającej każdy zakamarek jego ciała. Jak to możliwe, że chociaż na zewnątrz było tak zimno, on miał coraz większą pewność, że zaraz się roztopi? Jego serce już dawno przestało bić i teraz jedynie trzepotało... szybkimi, bolesnymi skurczami, jakby zamknięto je w klatce i za wszelką cenę próbowało się uwolnić.
Pijani mężczyźni odwrócili się i zaczęli oddalać, zataczając się lekko. Ale Snape nie puścił go od razu. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy zupełnie zniknęli z pola widzenia.
Ręka oderwała się od jego ust, a podtrzymujące go ciało nagle zniknęło i Harry niemal osunął się po ścianie. Teraz kręciło mu się w głowie jeszcze bardziej. Dlaczego alkohol nie pomagał mu zapomnieć? Wcale nie pomagał. Wręcz przeciwnie. Sprawiał, że wszystko się... wyostrzało. Stawało intensywniejsze. Czyżby wypił za mało? Powinien w takim razie tam wrócić i wypić jeszcze więcej. Tak dużo, aż w końcu zapomni. O nim. O wszystkim. Choćby miał nawet stracić przytomność.
- Wracam do środka - wymamrotał niejasno, odwracając się do ściany i łapiąc drewnianych bali. - Nie postrzy... powstrzymasz mnie. - Powoli, przytrzymując się ściany, zrobił kilka kroków, ale wtedy... wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy.
Poczuł łapiące go za ramiona, silne ręce. I szarpnięcie. I nagle zdał sobie sprawę, że ma twarz przyciśniętą do czarnej szaty. Cała okolica zawirowała, a on doznał wrażenia, jakby coś ciągnęło go we wszystkie strony, próbując rozerwać na kawałki. Jakby nagle znalazł się w dwóch miejscach jednocześnie. Stracił grunt pod nogami i odzyskał go dopiero po pełnej przerażenia chwili. Chociaż uczucie było bardziej podobne do zderzenia niż miękkiego lądowania.
Uniósł powieki i nagle odkrył, że znajduje się na błoniach w pobliżu bramy Hogwartu. Przytrzymujące go ręce zniknęły i Harry zachwiał się, ale jakimś cudem nie stracił równowagi. Wciąż wirowało mu w głowie, ale wyraźnie widział przed sobą ciemną sylwetkę i miał wrażenie... że ten okropny ucisk, który odczuwał w klatce piersiowej od przebudzenia, staje się coraz silniejszy. Jakby to coś... się przesączało. Przez jego mury. Wyciekało... coraz bardziej i bardziej i nie potrafił już tego zatamować, ponieważ wyrwa była już zbyt wielka, za bardzo nadszarpnięta. Popękana.
Uniósł głowę i spojrzał wprost w te czarne oczy.
To był Severus. Jego Severus. Ten sam, który go całował, przytulał... ten sam, który mu szeptał, że Harry należy tylko do niego... ten sam, który się do niego uśmiechał i nie potrafił tego ukryć... ten sam, którego dłonie drżały z niecierpliwości, kiedy go dotykał... ten sam, który zachowywał się tak, jakby nie potrafił bez niego istnieć...
To, co ich łączyło... to było coś pięknego. Czuł to w swoim sercu. Ono nie mogło go oszukać. I jeśli ich ostatnia noc nie była prawdziwa, to równie dobrze może w tej chwili rozpłynąć się w powietrzu. Przecież tej nocy zdobył jego usta. Zdobył jego serce...
Ale była myślodsiewnia... widział w niej... widział...
Czy to możliwe, że postradał rozum?
Powoli uniósł dłoń, pragnąc dotknąć tej surowej twarzy, którą tak dobrze znał. Którą tak wiele razy pieścił palcami, zasypywał pocałunkami...
Ale wtedy Snape brutalnie odtrącił jego rękę i odsunął się, spoglądając na niego lodowato.
I w tym momencie Harry zrozumiał... a ból w jego klatce piersiowej eksplodował, uwalniając całe spiętrzone pokłady żalu. Tama runęła i ciśnienie wszystkiego, co przytrzymywała, niemal rozsadziło go od środka.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! - krzyknął, rzucając się do przodu i uderzając pięściami na oślep, ale zanim zdążył go w ogóle dosięgnąć, poczuł że nogi uginają się pod nim. - Jak mogłeś? Jak... - Osunął się na kolana, ściskając dłońmi poły czarnej szaty. Trząsł się jak w gorączce, a z jego piersi wypływał niekontrolowany szloch. Osuwał się coraz niżej i niżej, aż w końcu dotknął czołem czarnych butów. - Pragnąłem tylko ciebie. Tylko ciebie... - Cały tydzień pustki, udawania, nie istnienia... wszystko to, co próbował zepchnąć jak najgłębiej, wypływało teraz z niego, wypływało i wypływało, a on nie potrafił tego powstrzymać. - Tylko ciebie... Ciebie.
- Wstawaj. Natychmiast. - Usłyszał nad sobą cichy, przytłumiony głos.
- Co się stało? Nie rozumiem... Przecież patrzyłeś na mnie w taki sposób... - szeptał dalej Harry, unosząc się na falach bólu i ściskając w dłoniach czarną szatę, która wydawała mu się w tej chwili jedynym ratunkiem przed utonięciem. - I pamiętam... jak nie mogłeś oderwać ode mnie rąk... Pamiętam twoje ciepło... Co zrobiłeś? Co zrobiłeś?
- Nic nie zrobiłem - wysyczał nad nim mężczyzna. - To była dla mnie tylko gra, która już się zakończyła. Nie jesteś mi więcej potrzebny.
- Nie wierzę ci. - Szloch zamienił się w łkanie. - Nie wierzę...
- Nic dla mnie nie znaczyłeś. Nic.
- Nie wierzę ci...
- I dobrze ci radzę - kontynuował brutalnie mężczyzna, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe zaprzeczenia Harry'ego - trzymaj się ode mnie z daleka. Nie zbliżaj się do mnie. Nie patrz na mnie. Nie myśl o mnie. Zapomnij o moim istnieniu.
Zapomnieć? Jak miałby to zrobić? Jak? Przecież próbował... próbował!
- Dlaczego to mówisz? Nie rozumiem... przecież tamtej nocy... - urwał nagle, kiedy Snape odsunął się gwałtownie i Harry był zmuszony puścić jego szatę. Teraz, pozbawiony jej dotyku, uświadomił sobie, że nie ma już żadnego ratunku...
- Spójrz na siebie. Jesteś żałosny - powiedział cicho Snape. Jego głos wydawał się dobiegać z oddali.
Ale to wystarczyło, aby przebić się i ugodzić. Bardzo głęboko.
Harry uciszył się. Nie było w nim już niczego... pozostała jedynie mała strużka, która sączyła się przez pokruszone mury... i uczucie, że upadł tak nisko, że niżej już nie można...
To była prawda. Był żałosny. Uczepił się mrzonki. Za wszelką cenę chciał sam sobie udowodnić, że to jest jego dawny Severus... a okazało się, że to nadal ten sam potwór z myślodsiewni. Że Severus odszedł gdzieś daleko. I już nigdy nie powróci.
Przełknął gorycz w ustach i podniósł się wolno, podpierając się na drżących rękach i kolanach.
Znowu ogarniał go chłód. Teraz, kiedy pozbył się wszystkiego, co w sobie tamował, kiedy cały ból, żal, gorycz, kiedy to wszystko z niego wypłynęło... znowu pozostała tylko pustka. Ale taka, której już nie dało się wypełnić. Zresztą... nawet nie było na to czasu. Już za kilka dni prawdopodobnie umrze. I zapomni o nim. Nareszcie. Dokładnie tak, jak tego chciał...
Chwiejnie wstał z klęczek i, w ogóle nie podnosząc głowy, odwrócił się tyłem do mężczyzny.
- Nie martw się - powiedział złamanym szeptem. - Zapomnę o tobie. - Nie usłyszał odpowiedzi. Zresztą wcale się jej nie spodziewał. - Wracam do zamku. A ty... nie waż się za mną iść. - Po tych słowach ruszył przed siebie niepewnym, chwiejnym krokiem.
Nadmiar emocji pozbawił go resztek sił, które już wcześniej nadwątlił alkohol. Próbował iść, ale jedynie się zataczał. Miał wrażenie, że od oderwania stopy od podłoża do postawienia jej na nim z powrotem mijają całe wieki, a okolica wykonuje w tym czasie kilka solidnych obrotów.
W końcu grawitacja zwyciężyła i Harry, nie wiedząc nawet kiedy i w jaki sposób, runął w śnieg.
W pierwszej chwili nie wiedział nawet, co się stało. Otoczyło go tylko lodowate zimno. Pamiętał je... pamiętał, jak cudownie go wypełniało, zamrażając ten tępy ból i spychając go głęboko, bardzo głęboko...
Ale tym razem ktoś je powstrzymał. Silne ręce, które wyciągnęły go ze śniegu i uniosły w górę, wyrywając go z objęć chłodu i zatapiając we własnych, ciepłych objęciach. Jedna ręka wsunęła się pod jego kolana, a druga pod plecy i Harry, na wpół świadomie, wtulił twarz w rozgrzaną szyję, obejmując ją ramionami.
Zioła. Czuł zapach ziół. I czegoś słodkiego. I gorzkiego. Wszystkiego, czym pachniał... Severus.
Czuł, że jest gdzieś niesiony, ale nie mógł, a może i nie chciał otwierać oczu. Głowa pulsowała mu boleśnie. Słyszał skrzypienie śniegu pod butami. A potem, chociaż nawet nie wiedział w którym momencie, skrzypienie zamieniło się w stuk kroków na posadzce. Zrobiło się cieplej. Ale on zamienił się jedynie w zmysł powonienia. Zapach Severusa otulał go, kołysał. Wnikał w niego, rozgrzewając go o wiele skuteczniej od jakiegokolwiek ognia.
Kroki zmieniły się. Teraz wydawało się, że wchodzą po schodach. Jeszcze mocniej się w niego wtulił. Słyszał jego oddech. Wyczuwał pulsowanie krwi przepływającej tuż pod skórą. Była tutaj taka ciepła i gładka. Pamiętał, jak ją całował, jak przyciskał wargi do tego miejsca na szyi... ale dlaczego wydawało mu się, że to wszystko działo się tysiąc lat temu?
Zatrzymali się. Usłyszał cichy szept i dźwięk przesuwającego się portretu. Zrobiło się jeszcze cieplej. Gorąco.
Ręce opuściły go i położyły na czymś miękkim.
Nie! Nie chciał...
Ścisnął go desperacko, ale jego ramiona zostały oderwane. Opadł bezwładnie do tyłu, poddając się zmęczeniu.
Zapach zniknął. Pozostała jedynie nieco zakurzona woń starych kanap i gobelinów.
Przez jakiś czas walczył z nieustannym wirowaniem w głowie i coraz bardziej nieprzyjemnym uciskiem w żołądku. Kiedy w końcu zdołał otworzyć oczy, rozejrzał się mętnym wzrokiem. Był sam w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. I leżał na kanapie przed kominkiem.
Skąd się tu wziął? Gdzie... gdzie się podział Snape? Czyżby... a więc to nie był sen? Miał wrażenie, że zapach Snape'a, jego dotyk... że to mu się tylko przyśniło...
Sięgnął po schowaną w kieszeni Mapę Huncwotów. Rozłożył ją z pewnymi trudnościami, a następnie spojrzał na komnaty Mistrza Eliksirów.
Dostrzegł go. Był w swoim gabinecie. Ale... - Harry bardziej przybliżył mapę, ponieważ wydawało mu się, że źle widzi - ...ale oznaczająca go kropka poruszała się jakoś dziwnie. Zamknął na chwilę oczy i otworzył je ponownie.
Nie. Kropka nadal wirowała mu przed oczami w dziwnych zygzakach.
To musiała być wina alkoholu.
Rozejrzał się po mapie. Jedynie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów dostrzegł kilkoro uczniów, którzy jeszcze nie spali, ale ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, że wszystkich pozostałych widział wyraźnie. To znaczy na tyle wyraźnie, na ile pozwalał mu na to jego obecny stan.
Ponownie spojrzał na gabinet Snape'a. Oznaczająca go kropka nadal wirowała mu przed oczami.
Odłożył mapę, a jego głowa opadła bezwładnie.
Prawdopodobnie jest po prostu zmęczony i za dużo wypił. Nic dziwnego, że ma halucynacje.
Musi się przespać. Tak. Może jutro wszystko będzie wyglądać lepiej... Może wtedy cokolwiek zrozumie...
Cokolwiek.
--- rozdział 61 ---
61. Preludium
Harry przetarł powieki i ponownie wbił spojrzenie w rozłożoną na kolanach mapę Huncwotów. Oczy bolały go od gorączkowego wpatrywania się w nią przez ostatnie trzy godziny w tym słabym świetle rzucanym przez kilka umocowanych na ścianach korytarza pochodni. Nie chciał ryzykować używania Lumos, na wypadek gdyby światło wydostało się spod peleryny niewidki. Zbyt wielu Ślizgonów kręciło się korytarzami w lochach, a i tak niewiele brakowało, by pewien drugoroczniak wpadł na niego, kiedy przepychał się ze swym kolegą. Dlatego też miejsce na zimnej, kamiennej posadzce pod ścianą korytarza zamienił na niewielką wnękę znajdującą się może nieco dalej i w mniej oświetlonym miejscu, ale przynajmniej bezpieczniejszą, skoro zamierzał tu spędzić kilka godzin, czekając na... no właśnie, na co? Na jakąkolwiek okazję.
Ale wyglądało na to, że przynajmniej dzisiejszego wieczoru, Snape nie zamierza się nigdzie ruszać ze swych komnat. Przez dwie i pół godziny siedział w gabinecie, a następnie wstał i wszedł do salonu. Spędził w nim kolejne pół godziny, by później przenieść się do łazienki i ostatecznie do... - Harry obserwował czarną kropkę, która rozmywała mu się już przed oczami - ...no tak, do sypialni.
To by było na tyle, jeżeli chodzi o "jakąkolwiek okazję". Co prawda, mógłby spróbować wśliznąć się do gabinetu po południu, kiedy Snape wracał z zajęć, ale wątpił, by przygotowane przez niego zaklęcia wytrzymały dłużej niż piętnaście minut, a podejrzewał, że gdyby znalazł się w środku, to musiałby spędzić tam znacznie więcej czasu. Poza tym jak miałby wywabić Snape'a na zewnątrz na wystarczająco długi czas, by mógł zdobyć to, po co tu przyszedł? I jak miałby przedostać się do komnat? A jeżeli Snape odkryłby jego obecność?
Nie, nie mógł niepotrzebnie ryzykować. Pozostało mu siedzenie i czekanie na "jakąkolwiek okazję". Gdyby chociaż jakiś uczeń przyszedł na szlaban... mógłby wtedy wśliznąć się do środka, kiedy będzie wychodził. Ale... no właśnie, dalej pozostawał problem, co zrobić ze Snape'em? Mógłby jeszcze spróbować wśliznąć się do gabinetu, gdyby Snape wychodził na obchód, ale po pierwsze - Harry nie miał pojęcia, kiedy Snape ma dyżury, a po drugie - jak miałby przedostać się do komnat? Był więcej niż pewien, że Snape zmienił hasło. Próba użycia jakiegokolwiek zaklęcia otwierającego skończyłaby się zapewne uruchomieniem alarmu, a Snape był zbyt potężnym czarodziejem, by komuś takiemu jak Harry udało się złamać jego zabezpieczenia.
Westchnął ciężko, przymknął powieki i oparł głowę o zimne kamienie za sobą. Był zmęczony. Zmęczony i zniechęcony. Jak w ogóle doszło do tego, że od kilku godzin siedzi tutaj na tej lodowatej podłodze pod drzwiami gabinetu Snape'a? I to w środku nocy. Czy naprawdę nie było innego sposobu?
Nie. Nie było.
Zrozumiał to dzisiejszego poranka. Kiedy tylko uniósł ciężkie niczym z kamienia powieki, czując w ustach smak upodlenia i goryczy. Kiedy tylko uświadomił sobie, że zostały mu trzy dni. Trzy dni, a on nie znalazł żadnego sposobu... niczego się nie nauczył... nie miał żadnego planu... Trzy dni życia. Trzy dni... istnienia.
Poległ, zanim w ogóle rozpoczęła się bitwa. Poległ już z chwilą, kiedy rozsypał się pod stopami Snape'a. Nie potrafił wygrać nawet ze sobą. Jak miałby pokonać Voldemorta? To było... zbyt wiele... zbyt wiele jak na kogoś, kto ma tylko szesnaście lat. Nie miał żadnych szans. Żadnych. Jak w ogóle mógł być na tyle głupi, by sądzić, że uda mu się choćby drasnąć Voldemorta? I jeszcze wyjść z tego cało? Zdumiewała go własna naiwność.
Nie pozostało mu już nic. Nic, poza tą jedną, jedyną drogą. Voldemort musi zginąć. Musi zniknąć z powierzchni świata raz na zawsze. I był tylko jeden sposób, by tego dokonać.
Wypić eliksir i wypełnić plan Snape'a.
Zginie. Wiedział, że zginie. Wiedział to, od samego początku. Po prostu próbował znaleźć inne rozwiązanie, próbował sam siebie przekonać, że jest inny sposób, inna droga. Ale nie było. Chciał przynajmniej mieć szansę. Choćby była niewielka, tak maleńka, że sam nie potrafiłby jej dostrzec, ale gdyby ją miał... Najwyraźniej jednak szanse to coś, co przytrafia się wyłącznie w książkach. W prawdziwym życiu istnieje jedynie czysty przypadek i zimna, obojętna ostateczność, która nigdy nie wybiera, kogo dosięgnie. Tylko to go czekało. Nic więcej.
Uniósł powieki i rozmytym wzrokiem spojrzał na drżące cienie, które tańczyły na kamiennej ścianie po drugiej stronie korytarza.
Już niedługo pozostanie tylko tym. Tylko cieniem.
Westchnął głęboko i spojrzał na ciężkie, drewniane drzwi prowadzące do komnat Mistrza Eliksirów.
Ale najpierw musi zdobyć eliksir.
Mam nadzieję, że kiedy czytacie ten list, Voldemorta już nie ma. Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem i nareszcie będziecie mogli spać spokojnie, wiedząc, że wojna się skończyła i że Voldemort już nigdy nie powróci.
Nie chcę, żebyście się obwiniali i smucili z mojego powodu. Moja śmierć była konieczna. To był jedyny sposób, aby go pokonać. Po prostu chciałem, żebyście w końcu mogli czuć się bezpiecznie. Przepraszam, że nic Wam nie powiedziałem, ale gdybym to zrobił, próbowalibyście mnie powstrzymać.
Przepraszam też, że ostatnio zachowywałem się jak kompletny palant i że Was odpychałem.
Ron - przepraszam, że przez ostatnie pół roku nie byłem dla ciebie takim przyjacielem, jakiego byś chciał. Takim jak dawniej. Wiem, że zawsze byliśmy nierozłączni, ale w moim życiu zaszły pewne zmiany, których wiem, że nigdy byś nie zrozumiał i dlatego nie mogłem ci o nich powiedzieć. Dlatego się odsunąłem. Ale masz Hermionę. Opiekuj się nią. I pamiętaj, że masz zostać najlepszym Obrońcą w kraju! Skop wszystkim tyłki!
Hermiono - przepraszam, że przysporzyłem Ci tylu zmartwień. Byłaś najlepszą przyjaciółka, jaką mogłem sobie wymarzyć. Zawsze byłaś po mojej stronie, nawet jeżeli wydawało mi się, że jest inaczej. Wiem, że chciałaś tylko mojego dobra. I przepraszam, że czasami cię za to nienawidziłem. Nie chcę, żebyś się obwiniała o to, że nie udało ci się odkryć na czas moich zamiarów. I tak nie zmieniłabyś mojej decyzji. Wiesz o tym. Nie mam Ci nawet czego życzyć, bo i tak wiem, że osiągniesz wszystko, o czym sobie zamarzysz. Po prostu bądź szczęśliwa z Ronem. Dziękuję Ci za wszystko.
Ginny - nie chciałem nazwać Cię smarkulą. Zawsze byłaś dla mnie jak siostra i świetnie się z Tobą bawiłem. Mam nadzieję, że pomimo obsesji Rona, ułożysz sobie życie po swojemu.
Luno - nigdy nie myślałem, że staniesz się dla mnie kimś tak bliskim. Nawet jeżeli nigdy ci tego nie okazywałem, to chciałbym, abyś wiedziała, że jesteś jedyna w swoim rodzaju. Jesteś wyjątkowa i nigdy nie pozwól się nikomu zmienić. Dziękuję Ci za to, że zawsze przy mnie byłaś i że zawsze mogłem na Ciebie liczyć. I przepraszam, że narażałem Cię na niebezpieczeństwo. Cieszę się, że odnalazłaś szczęście i mam nadzieję, że okaże się o wiele bardziej trwałe od mojego.
Przekażcie Tonks, że była znakomitą nauczycielką i pożegnajcie ode mnie Hagrida. I Remusa. Aha, i Ron, powiedz swojej mamie, że jest najwspanialszą mamą na świecie i że jestem wdzięczny za to, że pozwoliła mi być częścią Waszej rodziny.
Będę za Wami tęsknił.
Harry
- Hermiono...
- Hmm? - Dziewczyna z ociąganiem oderwała spojrzenie od trzymanej na kolanach książki. Wydawała się być tak pochłonięta czytaniem, że w ogóle nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Ron siedział w drugim końcu Pokoju Wspólnego i grał z Neville'em w szachy.
Harry usiadł na kanapie obok przyjaciółki i przełknął ślinę.
- Nie będzie mnie jutro na pierwszej lekcji - powiedział cicho. - I na drugiej prawdopodobnie też nie.
Hermiona poderwała głowę i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Co? Dlaczego?
Musi być ostrożny. Nie może dać jej powodu do niepokoju, ale jednocześnie musi kupić sobie trochę czasu, żeby nikt nie podniósł alarmu, zanim jeszcze w ogóle dotrze do Voldemorta. A nie może prosić o to Rona, bo jemu nawet Hermiona by nie uwierzyła.
- Mam ważną sprawę do załatwienia - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Bardzo ważną - powtórzył z naciskiem. - I wiem, że nie powinienem cię o to prosić, ale chciałbym, żebyś mnie kryła. Odwdzięczę ci się, kiedy wrócę. - Był dumny z siebie, że jego głos nie zadrżał na ostatnim słowie.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- A czy ta "bardzo ważna sprawa" nie może poczekać do popołudnia? Nie powinieneś opuszczać lekcji, Harry. Już i tak masz zaległości.
Harry przełknął ślinę.
- Proszę cię, Hermiono. Gdyby to nie było dla mnie ważne, to nie prosiłbym cię o pomoc. Powiedz, że jestem chory, że źle się czułem, cokolwiek. Kiedy wrócę, przepiszę wszystkie notatki i nauczę się wszystkiego, co mnie ominie.
Hermiona przez chwilę przypatrywała mu się nieufnie, a następnie rozejrzała się czujnie i pochyliła do niego, szepcząc najciszej, jak mogła:
- Czy... czy to ma związek z nim?
Harry zagryzł wargę. Nie spodziewał się takiego pytania.
Pokręcił głową.
Niemal widział, jak jej napięta twarz się rozluźnia.
- To dobrze. Ale... nie wiem. - Spojrzała na swoje dłonie. - Za każdym razem, kiedy prosisz mnie o pomoc, wpakowujesz się w jeszcze większe kłopoty.
- Hermiono... - Harry zacisnął pięści. - Proszę cię. Naprawdę mi na tym zależy.
Przyjaciółka rzuciła mu długie spojrzenie. W końcu westchnęła głęboko i skinęła lekko głową.
- Dobrze. Pomogę ci.
Harry spojrzał na nią z wdzięcznością i... musiał to zrobić. Objął ją za szyję i przyciągnął do siebie, przytulając się do niej. Jej puszyste włosy łaskotały go w nos i pomimo że zawsze go to drażniło, tym razem było inaczej. Tym razem chciał zapamiętać ich zapach i sposób, w jaki dotykały jego twarzy. Ten jeden, ostatni raz, zanim...
Kiedy ją puścił, Hermiona wyglądała na mocno zaskoczoną i zażenowaną. Uśmiechnęła się do niego i odchrząknęła.
- Ale to ostatni raz, dobrze?
Harry poczuł przytłaczający ciężar na sercu.
- Obiecuję.
Boisko było opustoszałe. Ślady, które pozostały po ostatnim treningu zasypał śnieg i cała powierzchnia wyglądała niczym nieskazitelna, biała płachta. Harry odgarnął śnieg ze znajdującej się na trybunach ławki i usiadł na niej, składając dłonie razem i wciskając je pomiędzy kolana. Powoli przesunął wzrokiem po ciemniejącym niebie, zatrzymując go dopiero na trzech, ledwie widocznych w wieczornej szarówce pętlach. Następnie spojrzał na otaczające boisko trybuny. Przymknął powieki.
Usłyszał ryk tłumu. Ogłuszający doping Gryfonów i gwizdy Ślizgonów. Głos Lee Jordana, próbującego nadążyć za wydarzeniami na boisku. Piosenkę, śpiewaną przez wszystkich Gryfonów...
Zobaczył falujące morze czerwieni i złota, proporce, flagi, szaliki... zobaczył kapelusz w kształcie głowy lwa...
Poczuł na twarzy pęd powietrza. Wiatr rozwiewał mu włosy, kiedy zdrętwiałymi palcami ściskał rączkę miotły i leciał, coraz szybciej i szybciej, ponieważ przed chwilą go widział. Złoty Znicz. Był coraz bliżej, teraz widział go tak wyraźnie. Już go prawie miał... Wyciągnął rękę i niemal położył się na miotle i wtedy... jego palce zacisnęły się wokół złotej kulki, a ciało wypełnił ogień triumfu, mieszając się z torpedującym jego uszy wrzaskiem radości...
Opadał na ziemię powoli, rozkoszując się tym wrzącym w żyłach, zapierającym dech w piersiach poczuciem wygranej. Znicz trzepotał w jego dłoni.
Zdobył go! Zwyciężył!
Otworzył oczy. Był sam. Wokół panowała nieskazitelna cisza. Zmierzch otulił boisko kokonem gęstej ciemności.
Harry zagryzł wargę i spuścił wzrok, a z jego piersi wyrwało się długie, gorzkie westchnienie.
Harry stęknął i rozmasował obolałą szyję, po czym ponownie wbił spojrzenie w mapę.
Zostało mu dziesięć godzin. Dziesięć godzin do spotkania z Voldemortem, a on nadal nie miał eliksiru.
Poprzedniego wieczoru siedział pod gabinetem Snape'a prawie pięć godzin. Na próżno.
Ale teraz nie zamierzał rezygnować. Choćby miał tu siedzieć i czekać do rana, choćby miał uruchomić alarm... musi zrobić wszystko, aby go zdobyć! To była jego ostatnia szansa.
Dziesięć godzin... A przecież musi się jeszcze dostać na miejsce spotkania. Ile czasu zajmie mu podróż na miotle do Dartmoor? Przecież to na drugim końcu kraju!
Powoli zaczynała ogarniać go panika.
Przycisnął dłoń do oczu i przetarł powieki.
Nie, panika nie była teraz wskazana. Musi zachować trzeźwy umysł, aby zdobyć eliksir. Tylko to się teraz liczyło. Ale jak ma to zr...
W chwili kiedy jego spojrzenie padło na poruszającą się korytarzem kropkę z napisem Nott, serce podskoczyło mu niemal do gardła.
Czyżby to...? Czyżby to właśnie miała być jego szansa?
Uważnie obserwował zbliżającą się kropkę. Tak, nie było żadnych wątpliwości! Nott zmierzał wyraźnie w kierunku gabinetu Mistrza Eliksirów! A to oznaczało, że wejdzie tam, a potem on i Snape wyjdą i Harry będzie mógł...
Zerwał się na równe nogi, wcisnął mapę do kieszeni bluzy i wyciągnął różdżkę. Skierował ją na siebie i wyszeptał dwa zaklęcia.
- Tacitus Gressus. Eradico Aura.
Wyciszenie kroków i stępienie własnego zapachu (dzięki któremu Snape zawsze potrafił wyczuć jego obecność) powinno mu pomóc wśliznąć się do środka niezauważonym. Nawet jeżeli wiedział, że zaklęcia przestaną działać po piętnastu minutach. Miał tylko nadzieję, że zanim to nastąpi, ani Snape'a, ani Notta dawno już nie będzie.
Schował różdżkę do kieszeni i podbiegł do drzwi, mocno przyciskając do siebie pelerynę. Stanął z boku, tuż obok futryny, uważnie obserwując nadchodzącego Ślizgona. Chłopak zatrzymał się przed drzwiami i zapukał niedbale. Ze środka dobiegło krótkie, ostre polecenie:
- Wejść!
Nott nacisnął na klamkę i pchnął ciężkie drzwi.
Harry miał tylko ułamek sekundy. W ostatniej chwili zdążył prześliznąć się za nim, kiedy drzwi już się zamykały. Stanął pod ścianą, czując jak mocno bije mu serce.
Snape siedział przy swoim biurku, pochylony nad pergaminami.
- Dobry wieczór, profesorze - powiedział Nott z nutą nonszalancji w głosie. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu to, że przyszedłem nieco wcześniej?
Snape rzucił mu nieokreślone spojrzenie.
- Siadaj. Zaraz skończę i będziemy mogli wyruszyć. - Po tych słowach ponownie wbił spojrzenie w leżące przed nim pergaminy.
Nott zrobił kwaśną minę, jakby nie podobało mu się to, że musi czekać. Podszedł do biurka i usiadł przy nim, zakładając ręce na piersi i wbijając wzrok w stojące na półkach słoiki i butelki.
Harry ostrożnie przesunął się w pobliże drzwi prowadzących do komnat Mistrza Eliksirów. Miał ogromną nadzieję, że Snape zamierzał przejść przez nie jeszcze przed wyjściem z Nottem. Nie podobała mu się wizja siedzenia tutaj do jego powrotu. Zresztą co by wtedy mógł zrobić? Snape wszedłby do swych komnat i raczej już by ich nie opuścił. Nie, teraz miał jedyną okazję. To była jego ostatnia szansa. Jeżeli jej nie wykorzysta i nie zdobędzie eliksiru, to już teraz w zasadzie może iść do Voldemorta i podać mu się na srebrnej tacy.
Pozostało czekanie.
Aby zająć czymś rozbiegane, nerwowe spojrzenie, wzorem Notta wbił je w stojące na półkach słoje i butelki i dopiero teraz zauważył, że duża część z nich była... pusta.
Dziwne.
Stały tutaj, odkąd tylko pamiętał. Odkąd po raz pierwszy odwiedził ten gabinet na drugim roku. Zawsze pełne różnokolorowych substancji, osobliwych, pływających w roztworach i zawiesinach "przedmiotów" oraz niezwykłych, czasami bardzo trudno dostępnych ingrediencji. A teraz większość zniknęła, chociaż w niektórych butelkach odrobinę pozostało.
Co to mogło oznaczać?
Zanim jednak zdążył się nad tym dłużej zastanowić, Snape odłożył trzymane w dłoni pióro, złożył pergaminy, wsunął je do szuflady biurka i podniósł się.
- Zaczekaj tu na mnie.
Harry napiął się cały.
Tak! Snape ruszył w jego kierunku. To znaczy, w kierunku swych komnat. Harry przysunął się jeszcze bliżej i zatrzymał tuż obok drzwi. Miał ogromną nadzieję, że zaklęcie tępiące zapach podziałało, w przeciwnym wypadku...
Snape podszedł do drzwi i otworzył je szarpnięciem.
Harry ugiął kolana.
Teraz albo nigdy!
Wśliznął się do środka zaraz za mężczyzną i kiedy tylko przekroczył próg, poczuł chłodny powiew na twarzy. Jak to możliwe, skoro miał na sobie pelerynę niewidkę?
W tym samym momencie Snape zatrzymał się gwałtownie. Harry błyskawicznie odsunął się pod ścianę i zobaczył, jak Snape odwraca się z wyrazem rozgniewania na twarzy.
- Powiedziałem, że masz zaczekać w gab... - urwał nagle, kiedy dostrzegł, że nikogo za nim nie ma, a Nott nadal siedzi przy biurku.
Harry przełknął ślinę i tak mocno wcisnął się plecami w ścianę, iż niemal się z nią stopił. Serce biło mu prawie w gardle.
Snape zmarszczył brwi i bardzo powoli odwrócił się z powrotem, ale nie poruszył się. Zrobił to dopiero po kilku sekundach, jakby wyrwany z odrętwienia. W kilku pospiesznych krokach przemierzył salon, wszedł do sypialni i wrócił w czarnym, długim płaszczu narzuconym na szaty. Wyszedł z salonu i zamknął za sobą drzwi, które rozjarzyły się słabym blaskiem.
Harry, który dopiero teraz zorientował się, że wstrzymuje powietrze, wypuścił je z ogromną ulgą.
Pierwsza część planu za nim. Pozostała ta trudniejsza. Zabrać eliksir i wydostać się stąd. W obojętnie jaki sposób.
Zanim jednak wykonał jakikolwiek ruch, stał i nasłuchiwał. Dopiero kiedy usłyszał trzask zamykanych drzwi, odważył się poruszyć. Wziął głęboki oddech i ostrożnie podszedł do biblioteczki, po drodze zdejmując z siebie pelerynę i wciskając ją do kieszeni bluzy. Nie musiał długo szukać. Szybko odnalazł czarną księgę, złapał za nią i pociągnął. Ścianka przesunęła się ze zgrzytem do przodu i na bok, a jego oczom ukazało się pogrążone w ciemności tajne laboratorium Mistrza Eliksirów.
Harry wyciągnął z kieszeni różdżkę.
- Lumos - wyszeptał. Pomieszczenie rozjaśniło się i wzrok Harry'ego odruchowo powędrował w kierunku myślodsiewni. Była pusta.
Przełknął ślinę i spojrzał na znajdujący się na środku pomieszczenia stół, na którym wciąż stał wypełniony zieloną, fosforyzującą substancją kociołek.
Jest!
Ruszył w jego stronę, ale wtedy kątem oka dostrzegł... dostrzegł...
Zatrzymał się gwałtownie i powoli odwrócił głowę, a jego oczy rozszerzyły się. Serce szarpnęło mu się w piersi, rozpływając się w niedowierzaniu, ponieważ oto na jednej z półek, w szklanej gablocie zobaczył... pióro, figurkę lwa i węża, a także małe, czerwone pudełeczko. Wszystkie prezenty, które podarował Snape'owi. Wszystkie prezenty, które podarował człowiekowi, który go nienawidził...
Dlaczego je zachował? Dlaczego je tutaj trzymał? W miejscu, w którym znajdowały się jego wszystkie najcenniejsze mikstury i księgi. Tak jakby te trzy rzeczy były dla niego czymś... ważnym.
Nie, nie ma teraz czasu się nad tym zastanawiać. Musi zabrać eliksir!
Z trudem oderwał wzrok od gabloty i podszedł do stołu. Zajrzał do kociołka, w którym niespokojnie wirowała zielona mikstura. Prawdopodobnie miał przed sobą jedyną substancję, która była w stanie zabić najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie. Niebywałe... Tyle mocy w czymś tak niepozornym...
Przypomniały mu się wypowiedziane przez Snape'a dawno temu słowa:
Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć.
I Harry wiedział teraz doskonale, że to nie były czcze przelewki. Snape był prawdziwym Mistrzem Eliksirów. Tylko on potrafił uwarzyć coś tak potężnego. Spędził kilka miesięcy, przygotowując tę miksturę, by na końcu podać ją Harry'emu, a teraz... teraz Harry zamierzał ją ukraść.
Co za ironia.
Przełknął ślinę i sięgnął do ukrytej w kieszeni buteleczki. Odkorkował ją i za pomocą leżącej obok chochli nalał do niej eliksiru. Dokładnie zamknął butelkę, włożył ją z powrotem do kieszeni spodni, a następnie pochylił się i wyjął znacznie mniejszą buteleczkę z niewielkiej kieszonki ukrytej w nogawce spodni tuż nad butem.
Wolał się zabezpieczyć. Nie mógł ryzykować, że butelka się zbije albo w jakiś sposób może ją stracić. Dlatego postanowił zabrać ze sobą zapasową porcję. Przelał eliksir do drugiej buteleczki, zakorkował ją i schował z powrotem do nogawki. Odłożył chochlę i wziął głęboki oddech, przymykając oczy.
Miał go! Zdobył eliksir! Ale... co teraz? Jak miał się stąd wydostać?
Zawrócił i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się jednak w progu i jeszcze raz odwrócił w stronę laboratorium, aby spojrzeć na nie po raz ostatni. Spoczywały tu wszystkie tajemnice Snape'a. Tajemnice, które poznał tylko Harry i które umrą wraz z nim. Czuł się z tym dziwnie. To tutaj zmieniło się jego życie. Dokładnie w tym pomieszczeniu, kiedy odkrył... Mimowolnie zerknął na myślodsiewnię.
Nie, to nie była pora na nostalgię!
Jeszcze raz spojrzał na odbijającą światło różdżki szklaną gablotę, w której spoczywały prezenty. Ich obecność tutaj nie dawała mu spokoju.
Ze zmarszczonymi w zamyśleniu brwiami odwrócił się w stronę wyjścia, ale wtedy coś intrygującego przyciągnęło jego uwagę. Stał obok znajdującej się przy wyjściu szafki. Na jej ściance widniały... - podniósł różdżkę wyżej - ...widniały cztery długie, pionowe zadrapania, równoległe do siebie. Jakby... jakby ktoś tak mocno wbijał paznokcie w drewno, że aż pozostały ślady.
Błyskawicznie spojrzał w kierunku myślodsiewni i z powrotem na zadrapania i w tym samym momencie zalała go lodowata fala zrozumienia. Dokładnie tutaj stał Snape, wtedy, kiedy Harry dowiedział się wszystkiego z myślodsiewni, a potem w rozpaczliwym amoku obrzucał go potokiem wyzwisk i oskarżeń. Dokładnie tutaj... - Harry uniósł dłoń i palcami dotknął wyżłobionych paznokciami zagłębień - ...dokładnie tutaj trzymał rękę.
Czuł, jak jego serce przyspiesza, a krew zaczyna szybciej krążyć, kiedy niewyobrażalna myśl wkradała się do jego głowy... Co mogło dziać się w sercu kogoś, kto pozostawił takie ślady? Odzwierciedleniem jak wielkiego huraganu emocji mogły być te bruzdy? Co się wtedy działo za tą bladą, pozbawioną wyrazu maską, zza której spoglądał na niego Snape?
Wiedział, że już nie otrzyma odpowiedzi na żadne z tych pytań. Było na to za późno. Ale uczucie niepokoju nie potrafiło go opuścić, nawet kiedy wyszedł z laboratorium, a ścianka przesunęła się i zamknęła za nim. Wyciągnął z kieszeni pelerynę, rozwinął ją i zarzucił na siebie.
Nie spodziewał się zbyt szybkiego powrotu Snape'a, ale ostrożności nigdy za wiele. Teraz pozostało pytanie, jak ma się stąd wydostać. Czyżby jedynym sposobem było czekanie na powrót Mistrza Eliksirów i wyśliźnięcie się stąd, kiedy będzie otwierał drzwi? A może...
Harry podszedł do drzwi. Może hasło działa tylko z tamtej strony? W końcu ma za zadanie powstrzymywać przed wtargnięciem do komnat, a nie opuszczeniem ich. Wysunął rękę spod peleryny i sięgnął do klamki, ale zanim zdążył jej dotknąć... drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając w ścianę i Harry zdążył jedynie podnieść głowę i spojrzeć prosto w parę czarnych, płonących gniewem oczu, zanim z cienkich warg wydobył się wściekły syk:
- Potter! Wiedziałem, że to ty!
Ręka Snape'a wystrzeliła do przodu, złapała za pelerynę i ściągnęła ją z niego jednym szarpnięciem.
Harry, pozbawiony nagle osłony, zachwiał się i cofnął o kilka kroków, wpatrując się w Snape'a z niedowierzaniem.
Skąd on...? Jak?
- Ja... - wydukał Harry, cofając się pod ostrzałem tego świdrującego spojrzenia. - Ja... rzuciłem na siebie zaklęcia. Nie mogłeś wiedzieć... Miało cię nie być... Skąd...?
- Mam swoje sposoby na wykrywanie niepożądanej obecności - warknął Snape, robiąc krok w jego stronę i zamykając za sobą drzwi.
Harry przełknął ślinę, słysząc kliknięcie zamka.
Nie! Snape go tu nie zatrzyma! Miał już eliksir. Nic więcej się nie liczyło. Snape był tylko niewielką przeszkodą. Musiał go jakoś ominąć. Ale jak?
Mężczyzna wbijał w Harry'ego badawcze, lustrujące spojrzenie.
- Wyraźnie zabroniłem ci się do mnie zbliżać - powiedział powoli, robiąc krok w jego stronę. Harry odsunął się. - Ale ty zlekceważyłeś moje słowa. Zaryzykowałeś i włamałeś się do moich komnat. Po co? - Harry wyraźnie słyszał w jego głosie zaintrygowanie. - Czego tu szukałeś? - Snape rozejrzał się po salonie, robiąc kolejny krok w jego kierunku.
Harry nie mógł czekać na dalszy rozwój wypadków. Błyskawicznie sięgnął po różdżkę i wycelował w mężczyznę.
- Wychodzę stąd. Zejdź mi z drogi - wysyczał.
Snape przesunął się w stronę drzwi, zasłaniając je.
- Spróbuj - powiedział, marszcząc brwi, a jego wargi wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
Harry zacisnął usta. To on miał różdżkę. Mógł rzucić na niego dowolne zaklęcie. Ale co się stanie, jeżeli spudłuje? Wtedy będzie po nim. Nie będzie miał drugiej szansy.
- Zaplanowałeś to - kontynuował Snape tym samym, zaintrygowanym tonem. - Czekałeś na odpowiedni moment... To musiało być coś ważnego, skoro zadałeś sobie tyle trudu. - Zrobił kolejny krok w jego stronę. - A skoro zamierzałeś stąd wyjść... - jego świdrujące spojrzenie spoczęło na Harrym - ...najwyraźniej to, po co tu przyszedłeś, znalazło się już w twoim posiadaniu.
Harry poczuł, jak po jego kręgosłupie spływa zimna fala przerażenia.
Snape nie może tego odkryć! Nie może!
Zanim zdążył się opanować, zobaczył, że mężczyzna mruży oczy.
O cholera! Zauważył to. Zauważył jego strach...
- Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknął, cofając się niemal pod samą ścianę.
Wyjście. Musi się stąd wydostać. Musi go ominąć.
- Twój opór jest bezużyteczny - powiedział Snape, nie spuszczając z niego wzroku. - Doskonale wiesz, że i tak to znajdę.
Harry przełknął ślinę. Miał wrażenie, że to spojrzenie oplata go i przykleja się do niego niczym lepka, dławiąca pajęczyna.
Oblizał wyschnięte wagi.
Musi spróbować innego sposobu. Odwrócić jego uwagę. Sprawić, by stracił czujność.
- Ani ja nie chcę tu być, ani ty nie chcesz, żebym tu był. Może po prostu pozwolisz mi stąd wyjść i wszyscy będą zadowoleni? - zapytał, chociaż doskonale wiedział, że równie dobrze mógłby pytać Voldemorta, czy go oszczędzi.
Rysy Snape'a wyostrzyły się.
- Zawsze tak samo bezczelny... - mruknął, zbliżając się bezszelestnie niczym przyczajony w trawie drapieżnik. - ...arogancki... - Oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy zrozumiał, jak blisko go dopuścił. - ...gówniarz.
Snape skoczył.
- Drętwota!
Zaklęcie świsnęło nad ramieniem mężczyzny i ułamek sekundy później Harry poczuł żelazny uchwyt na nadgarstku, wykręcający mu rękę. Krzyknął z bólu i wypuścił różdżkę, ale nie poddał się bez walki. Spróbował zadać cios drugą ręką, ale Snape złapał jego pięść, wykręcił mu obie ręce do tyłu, odwracając go przodem do ściany i przycisnął do biblioteczki z taką siłą, jakby zamierzał go zmiażdżyć. Harry jęknął i z trudem zdołał odwrócić twarz w bok. Półka wbijała mu się w policzek, płuca paliły, a serce łomotało w piersi.
- Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że masz ze mną jakiekolwiek szanse, chłopcze? - usłyszał niski, głęboki głos tuż przy swoim uchu.
Harry zacisnął zęby, czując wzrastającą złość. Na siebie. Na własną głupotę. I na Snape'a. Za to, że zawsze wygrywał. Za to, że zawsze był krok przed nim.
Spróbował się uwolnić, ale to spowodowało jedynie, że ból w wykręconych ramionach nasilił się.
- Nie szarp się, to poluzuję uścisk - powiedział Snape. Harry czuł na karku jego gorący oddech i miał wrażenie, że ten oddech wędruje po jego kręgosłupie, podrażniając zakończenia nerwowe. - Zaraz się przekonamy, po co tu przyszedłeś...
Harry zacisnął powieki, kiedy dłoń Snape'a uwolniła jego lewą rękę i zaczęła wędrować wzdłuż boku. Wsunęła się w bluzę i wyciągnęła z niej... mapę Huncwotów. Mapę, którą Harry zapomniał wyczyścić! A niech to!
- No proszę. Co my tu mamy? A więc to tego używałeś, aby mnie szpiegować... - W głosie mężczyzny pojawiła się niezwykle groźna nuta. - Konfiskuję ją.
- Zostaw! - warknął Harry, czując jak wściekłość przelewa się przez niego, ale nie może znaleźć ujścia. - Jest moja!
Nie może dłużej pozwalać mu... Nie może!
W momencie, kiedy Snape odsunął się nieco, aby schować mapę w swoje szaty, Harry wykorzystał tę odrobinę swobody, wyszarpnął uwolnioną rękę i uderzył łokciem w tył, trafiając mężczyznę prosto w żebra.
Usłyszał zduszony pomruk zaskoczenia i bólu i, nie czekając na nic, rzucił się do ucieczki, ale Snape, pomimo ciosu, nie puścił jego drugiej ręki. Szarpnął go i przyciągnął z powrotem, odwracając przodem do siebie i ponownie wciskając w biblioteczkę. Harry uderzył głową w półkę i na moment stracił orientację.
- Nie pozostawiasz mi wyboru - usłyszał wypowiedziane gniewnie słowa, a po chwili zobaczył krótki rozbłysk i odkrył, że... nie może się poruszać. Jego ręce, nogi i całe ciało przykleiły się do biblioteczki za plecami i chociaż bardzo chciał się uwolnić, to nie mógł poruszyć nawet małym palcem. Jedyną częścią ciała, która nie została unieruchomiona była głowa.
- Wypuść mnie! - krzyknął, próbując się wyszarpnąć, ale nie miał na to szans.
Przegrał. Znowu z nim przegrał. To nie tak miało się zakończyć.
Zacisnął zęby, kiedy poczuł dłonie mężczyzny na swoich przedramionach, przesuwające się w górę, na ramiona i szyję.
- Nie rób tego - wyszeptał, chwytając się ostatniej deski ratunku. - Proszę...
Snape rzucił mu krótkie, ostre spojrzenie, nie przerywając przeszukiwania go. Harry zagryzł wargę. Wiedział, że to na nic. Wszystko poszło na marne..
Z rosnącym przerażeniem patrzył, jak dłonie Snape'a wędrują po jego ciele, obmacując klatkę piersiową, boki i schodząc coraz niżej i niżej, aż w końcu zatrzymują się na biodrach i...
Czarne oczy rozbłysły triumfalnie. Dłoń Snape'a wsunęła się w spodnie Harry'ego i wyciągnęła z niej wypełnioną zielonym eliksirem buteleczkę, a kiedy mężczyzna podniósł ją i rozpoznał jej zawartość... jego twarz stała się kredowo biała, a oczy nienaturalnie rozszerzyły. Przez jakiś czas po prostu stał, wpatrując się w nią oniemiały. Jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Harry miał wrażenie, że niemal dostrzega szalejącą w jego oczach wichurę domysłów. W końcu wzrok mężczyzny oderwał się od buteleczki i wbił w Harry'ego, a z jego warg wydobył się głos, który zdawał się dochodzić z bardzo daleka:
- Po co ci to?
Drżał. Harry wyraźnie słyszał w nim drżenie. Co mogło je spowodować? Dlaczego Snape zareagował aż tak.. aż tak... intensywnie?
- To nie twoja sprawa - odpowiedział ozięble, odwracając głowę, ale w tym samym momencie dłoń Snape'a złapała go za brodę i odwróciła jego twarz z powrotem. Harry wstrzymał oddech, widząc szalejące w czarnych oczach płomienie czegoś... czegoś znajomego, co już kiedyś w nich widział, ale teraz nie potrafił sobie przypomnieć, co to było.
- Masz mi natychmiast powiedzieć, po co ci ten eliksir! - Snape niemal krzyczał, jakby całkowicie stracił nad sobą panowanie. - Co chciałeś z nim zrobić?!
- A co cię to obchodzi? - odwarknął Harry, czując jedynie przemożną, pałającą wściekłość na tego człowieka. - I tak chciałeś, żebym zginął! Chciałeś się mnie pozbyć, więc dlaczego udajesz, że się tym przejmujesz?
Uścisk na brodzie Harry'ego stał się jeszcze mocniejszy. Twarz Snape'a była tak blisko, iż Harry czuł jego gorący oddech na swoich policzkach.
- Ty głupcze! - wysyczał mężczyzna. - Ty cholerny głupcze!
Dłoń Snape'a... dłoń, przytrzymująca brodę Harry'ego także drżała. Ciężki, przyspieszony oddech parzył mu skórę, a to płonące spojrzenie wdzierało się do jego zielonych oczu i... i nagle to zobaczył... zobaczył, jak to coś odległego przybliża się, rozrasta, wypełniając czarne tęczówki, pochłaniając je, pochłaniając wszystko...
I wtedy Snape cofnął się jak oparzony, wypuszczając z uścisku jego twarz i patrząc na niego tak, jakby Harry coś mu zrobił. Zanim chłopak zdążył zorientować się w sytuacji, mężczyzna machnął różdżką, uwalniając go i odwrócił się do niego plecami.
- Wynoś się stąd. - Usłyszał jego odległy, zduszony głos. - Natychmiast stąd wyjdź.
Ale Harry nie poruszył się. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w plecy Snape'a... w jego trzęsące się ramiona... zaciśnięte niemal do krwi pięści...
Powoli przeniósł spojrzenie na ukryte za biblioteczką tajne laboratorium. Przed oczami pojawił mu się obraz szklanej gabloty i ukrytych w niej prezentów.
Niczym w transie pochylił się i podniósł z podłogi swoją różdżkę.
Ślady paznokci na drewnie... tak głębokie...
Ponownie przeniósł spojrzenie na Snape'a... na tego mężczyznę, który stał tam i... niemal się trząsł... w którego oczach widział... widział...
Nic do siebie nie pasowało. Żaden element nie był tym, którym powinien być, nawet jeżeli wydawał się być w odpowiednim miejscu. W głowie Harry'ego tłoczyło się tysiące scenariuszy, ale nigdy żaden z nich nie będzie kompletny, żaden z nich nie będzie poprawny, dopóki... dopóki nie pozna prawdy. Całej prawdy. Wszystkich brakujących elementów.
Nie. Dopóki nie odkryje... jak naprawdę wyglądają te elementy, które już zdobył.
Czuł szum w uszach i pulsowanie w głowie. Ciśnienie przepływającej w żyłach krwi niemal dorównywało iskrom wypełniającego go żaru.
Nie pozostało mu już nic. Za kilka godzin zginie...
Uniósł rękę i wycelował różdżką w plecy stojącego przed nim mężczyzny.
Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu... Choćby miało to być ostatnie zaklęcie, jakie rzuci...
Wyciągnął rękę i strącił z półki stojącą na niej butelkę. Kiedy spadała, czuł, jak z każdą sekundą wypełnia go magia.
Butelka rozbiła się na kamiennej posadzce.
Jeżeli ceną za poznanie prawdy jest jego śmierć... to jest gotów ją zapłacić. Choćby tu i teraz.
Snape odwrócił się, zaskoczony hałasem, a wtedy jego oczy zostały pochwycone przez zielone tęczówki.
- Legilimens Evocis!
Harry poczuł, jak zaklęcie wypełnia go, a jego siła jest tak ogromna, że niemal rozrywa go na strzępy. Uwolnił je i pozwolił mu się poprowadzić, wzdłuż różdżki, a potem prosto w dwoje czarnych, rozszerzonych źrenic. Prosto ku prawdzie.
--- rozdział 62 ---
62.The Truth
I'm a liar It's my secret no one knows
I'm a liar
Yeah, I know it doesn't show
No, I don't miss you anymore
No, I don't think of you
It's such a game to seem adored
No, I don't love you anymore*
Na ułamek sekundy zrobiło się ciemno i po chwili Harry doznał wrażenia, jakby znalazł się w samym środku huraganu. Otoczyły go tysiące obrazów, tysiące myśli, nałożonych jedne na drugie w niekończącej się kakofonii. Zanim jednak zdążył zdać sobie z tego sprawę, poczuł, jak spada, wciągany przez wir przypadkowego wspomnienia, i kiedy odzyskał równowagę, w jego uszy uderzył rozpaczliwy krzyk i płacz.
Obraz wyostrzył się i pomimo panującej ciemności Harry dostrzegł kilka skulonych pod ścianą sylwetek. Byli to nastoletni chłopcy w wieku nie starszym niż trzynaście lat. Na ich twarzach zaciętość zdecydowanie przegrywała z przerażeniem. Jednak to nie oni krzyczeli. Wrzaski i płacz dochodziły z sąsiedniego pomieszczenia, do którego prowadziły otwarte na oścież, wiszące na jednym zawiasie drzwi. Blask kołyszącej się pod sufitem lampy stanowił jedyne oświetlenie, prześlizgując się po pokrytej krwią podłodze i zachlapanych ścianach. Na ułamek sekundy z ciemności wynurzały się połamane, poprzewracane meble i... leżące na podłodze ciała. Z wciąż otwartych ran sączyła się krew, powykręcane pod dziwnym kątem kończyny wyglądały tak, jakby coś je połamało jak zapałki. Spod jednej ze ścian dochodziło zawodzenie i łkanie kilku dziecięcych głosów, jednak światło tam nie sięgało. Prześliznęło się jednak po ustawionym na środku pomieszczenia stole i po jasnych włosach przygwożdżonego do niego, młodego chłopca... i po pochylonej nad nim potężnej sylwetce mężczyzny o gęstej grzywie potarganych włosów, który szybkimi, bezwzględnymi pchnięciami wdzierał się w to drobne, nagie ciało, wywołując spazmatyczne wrzaski nieskończonego bólu...
Severus uniósł różdżkę, kierując ją w stronę drzwi, które uniosły się, naprawiły i zatrzasnęły, tłumiąc krzyki. Nie wahając się ani przez chwilę, rzucił na drzwi jeszcze jedno zaklęcie, które sprawiło, że rozświetliły się one czerwienią. Jego nieruchoma do tej pory twarz zmieniła się. Pojawił się na niej wyraz obrzydzenia, w czarnych oczach rozpaliło się coś... przerażającego. Powoli odwrócił się do chłopców, obrzucając ich lodowatym spojrzeniem. W lewej ręce trzymał pokrytą czerwonymi kroplami, białą maskę. Na jego ciemnozielonej szacie widniały plamy i nawet jeżeli nie było widać ich koloru, to doskonale wiadomo było, skąd się wzięły.
Niedbałym ruchem odrzucił maskę w kąt i zrobił krok w stronę chłopców. Jego usta zaciskały się w bladą, wąską linię. Czarne oczy przypominały jedynie ciemne szpary. Uniósł różdżkę, kierując ją w stronę najstarszego z chłopców.
Severus zmarszczył brwi i po chwili z jego ust wydobył się szorstki głos:
- Imperio.
Twarz chłopaka zmieniła się. Pojawił się na niej lekko zdziwiony, beznamiętny wyraz.
- Krzycz - powiedział Severus, wpatrując się w niego ze skupieniem. - Krzycz i błagaj o litość, najgłośniej jak potrafisz.
Chłopiec wykonał polecenie. Z jego ust zaczęły wydobywać się krzyki, jęki i błagania. Cała reszta odsunęła się od niego najdalej, jak tylko się dało, przypatrując mu się ze strachem i pewną dozą zaintrygowania.
- Nie, nie, nie! Proszę! Nie!
- Severusie - zza drzwi dobiegł czyjś uradowany głos. - Słyszę, że bawisz się tam nawet lepiej niż ja. Wiesz, gdybyś mnie wpuścił, moglibyśmy we dwóch dać nauczkę tym małym smarkaczom. Po pewnym czasie zabawa w pojedynkę zaczyna być nużąca. Co ty na to?
Snape nie poruszył się, nie odwrócił nawet głowy. Jedynie w jego oczach pojawił się mrożący wszystko płomień.
- Dobrze wiesz, że cenię sobie prywatność, Blackwood - odparł lodowatym tonem. Jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Chłopiec wydał z siebie przyprawiający o dreszcze wrzask:
- Nieee! To boli!
Zza drzwi dobiegł zachrypnięty śmiech. Śmiech, który zaczął się oddalać, jakby coś próbowało Harry'ego wypchnąć ze wspomnienia. Zanim jednak zniknął zupełnie, usłyszał jeszcze ciche, odległe:
- Avada Kedavra.
Krzyk ucichł. Wszystko ucichło. Otoczyła go ciemność. Miał wrażenie, że znalazł się w zamkniętym pokoju, ale wiedział, że to nieprawda. Że to tylko złudzenie. Severus próbował walczyć.
Harry pamiętał, co czytał o tym zaklęciu. Wizualizacja. Musi wybrać wizualizację. Inaczej nigdy się stąd nie wydostanie.
Pamiętał sen... i okna... Okna, przez które Severus zaglądał do jego wspomnień... Musi wyobrazić sobie coś podobnego, coś, co go poprowadzi, co pozwoli mu przekroczyć próg...
Drzwi! Tak. To było to.
W tej samej chwili, w której o tym pomyślał, pojawił się przed nim korytarz. Nie mający końca korytarz wypełniony po obu stronach drzwiami. Takimi samymi, jakie prowadziły do komnat Mistrza Eliksirów. Tysiące drzwi. Nie, miliony drzwi. Widział je wszystkie razem i każde osobno. Nakładały się na siebie i przenikały, niczym niezwykle wyrafinowany kalejdoskop, tworząc nieskończony labirynt przejść.
Klucz. Musi znaleźć do nich klucz. Hasło. Inaczej pozostanie mu szukanie po omacku, a szansa, że trafi na odpowiednie, jest jak jeden do miliona.
Zamknął oczy.
Hasło... Nie, to powinny być dwa hasła. Jedno oznaczające zakres wspomnień, a drugie - ich temat.
Od czego wszystko się zaczęło? Wiedział doskonale. Ale to nie chodziło o eliksir, tylko o samo... pragnienie. Pragnienie Snape'a.
Desiderium Intimum
Ilość drzwi zmniejszyła się. Czuł, jak zostaje ich coraz mniej i mniej.
Jeszcze temat. To on nim był.
Pott...
Nie.
Otworzył oczy.
Harry
Z satysfakcją patrzył, jak część drzwi znika, a pozostała staje się o wiele bardziej realna.
Wiedział, że to wszystko jest tylko iluzją, trwającą nie więcej niż kilka sekund. I że zanim Severus znowu go odnajdzie, ma tyle czasu, ile zapragnie. Ponieważ tutaj czas był wartością względną i tylko on mógł go determinować.
Spojrzał na długi rząd drzwi. Podszedł do pierwszych z nich i uniósł dłoń, muskając palcami ciemne drewno. Drzwi zaczęły się otwierać, odsłaniając Harry'emu świat, który zawsze pozostawał dla niego jedną, wielką, wypełnioną kłamstwami tajemnicą.
Świat Severusa Snape'a.
Severus siedział w zaciszu swych komnat, przyglądając się resztce bursztynowego płynu pozostałemu na dnie szklanki. Co jakiś czas poruszał nadgarstkiem, lekko mieszając trunek i obserwując grę świateł odbijających się w szklance płomieni, które padały z trzaskającego w kominku ognia.
Nie sądził, że aż tak zdenerwuje go informacja przekazana przez McGonagall. Potter śmiał prosić o pozwolenie na odejście z jego zajęć? Teraz? Kiedy Severus miał go w garści? Teraz, kiedy został obdarzony taką... władzą? Władzą, która pozwalała mu na wszystko w stosunku do niego? O nie, z pewnością się na to nie zgodzi.
Wciąż pamiętał smak tej chwili... chwili, w której te zielone oczy wpatrywały się w niego z najwyższym uwielbieniem. Chwili, która smakowała jak... zwycięstwo. Odkąd tylko sięgał pamięcią, Potter zawsze patrzył na niego jedynie z nienawiścią, buntem lub przestrachem. Czasami niemal czuł tę nienawiść, czuł, jak parzy mu skórę, jak przywiera do niej, zamieniając się nieomal w coś fizycznego. Lubił ją podsycać. Pochylać się nad nim i znieważać go na wszelkie możliwe sposoby, naciskać na najwrażliwsze punkty i przyglądać się jego zaciętej twarzy, kiedy Potter udawał, że nic go to nie obchodzi. A potem Severus podchodził do biurka, siadał w nim i obserwował go... obserwował te wypełnione gniewem oczy, zaciśnięte pięści, drżące szczęki i wiedział, że po raz kolejny trafił. Po raz kolejny udało mu się rozpalić tę płomienną nienawiść i sprawić, by rozgorzała jeszcze większym ogniem. I upajał się tym.
Czasami nawet udawało mu się go złamać. Udawało mu się przełamać jego obronę i zmusić chłopaka do utraty kontroli nad sobą, do odszczeknięcia mu się... i wtedy, och, dopiero wtedy triumfował, wlepiając mu szlaban albo odbierając punkty. Żaden inny uczeń w jego kilkunastoletniej karierze nauczycielskiej nie patrzył na niego w taki sposób jak Potter. Z tak czystą i ostrą niczym wyrzeźbiony z lodu sztylet nienawiścią. Żaden inny uczeń nie zamieniał się w płonącą odrazą i wrogością pochodnię... na sam jego widok. To było... intrygujące.
A teraz dowiedział się, że ten sam uczeń... pożąda go. Że to, co zawsze brał za awersję, okazało się ukrytym głęboko, nie dającym się kontrolować pragnieniem. Pragnieniem tak silnym, tak niewyobrażalnym, że jedynym sposobem na poradzenie sobie z nim było przeobrażenie go w równie intensywną emocję, lecz znajdującą się na przeciwległym biegunie uczuć. Byłby głupcem, gdyby próbował sobie wmawiać, że mu to nie schlebia. Nawet jeśli uważał, iż to dowodziło tylko jednego. Że Potter jest niespełna rozumu.
Severus uniósł szklankę do ust, wypił resztkę whisky i odstawił ją z trzaskiem na stolik. Odchylił się w fotelu, zmarszczył brwi i zapatrzył w płomienie.
Wyczuwał cień nadchodzących zmian. To nie było coś, co można było zignorować. Nie, to zdecydowanie było coś, co aż prosiło się o wykorzystanie... i był przekonany, że już niedługo tak właśnie się stanie. Ale cokolwiek się zdarzy, to on będzie tym, który zbierze największy plon i wyciśnie z tej szansy wszystko, czego tylko zapragnie.
Snape chodził w tę i z powrotem przed kominkiem. Na jego twarzy widniał przerażający uśmiech, w oczach szalała burza.
Nareszcie! Nareszcie nadeszła jego szansa.
Nie spodziewał się, że spotkanie z Czarnym Panem okaże się aż tak... owocne. Że informacja, którą mu przekaże, informacja o tym, że młody Potter ma słabość do swojego profesora, otworzy przed nim przejście i wskaże drogę prowadzącą ku wolności. Podejrzewał, że Czarny Pan będzie chciał to w jakiś sposób wykorzystać, ale... użycie Admorsusexcetry? Jednego z najpotężniejszych eliksirów poświęcenia, który powstał dziesiątki wieków temu, zanim jeszcze wybudowano Hogwart? Cóż za ekstrawagancja ze strony Czarnego Pana... i jakaż olbrzymia szansa na pozbycie się go raz na zawsze...
Błyskawicznym ruchem podwinął rękaw i z nienawiścią spojrzał na widniejący na przedramieniu Mroczny Znak. Znak, który przecinała głęboka bruzda jak po skaleczeniu nożem, jakby ktoś chciał go wyciąć.
Wciąż pamiętał, jak po wypiciu Desideria Intima niemal odciął sobie rękę. A teraz nareszcie ma szansę spełnić swoje największe pragnienie. Nareszcie może doprowadzić do tego, że Czarny Pan zdechnie. A to wszystko dzięki Potterowi... dzięki tej rozbudzonej nagle, niezrozumiałej fascynacji. Zresztą doskonale wiedział, że temu nieodpowiedzialnemu gówniarzowi nigdy nie uda się pokonać Czarnego Pana. Nie ma z nim żadnych szans. A Dumbledore jest zbyt głupi, żeby to zrozumieć. To jedyny sposób. Nie ma innego wyboru, będzie musiał poświęcić Pottera. Byłby w stanie poświęcić wszystko, byle tylko zabić Czarnego Pana. Zbyt długo na to czekał, aby taka okazja wymknęła mu się teraz z rąk. Czarny Pan zniknie z jego życia raz na zawsze. A jeśli mu się poszczęści, to pozbędzie się również Dumbledore'a. Już nikt nie będzie wydawał mu rozkazów. Nigdy więcej.
Snape zatrzymał się i opadł ciężko na fotel.
Będzie musiał grać na dwa fronty... Dumbledore jest doskonałym Legilimentą, a nie może się dowiedzieć o tym planie. Jego "zaufany sługa" planuje unicestwić jego tajną broń i nadzieję całego Czarodziejskiego Świata? Raczej by mu się to nie spodobało.
Snape uśmiechnął się szyderczo.
Będzie musiał wykorzystać Legilimens Evocis. Będzie musiał ukrywać wszystkie swe myśli w myślodsiewni, nawet te najdrobniejsze, ponieważ może go zdradzić każdy, nawet najmniej znaczący szczegół. Będzie musiał nimi manipulować, zmieniać je, przeinaczać i zastępować innymi. Tasować je jak karty, a potem wyciągać te właściwe i pokazywać obu stronom to, co będą chciały ujrzeć. To jedyny sposób, aby udało mu się to ukryć. Aby udało mu się ukryć wszystko zarówno przed Dumbledore'em jak i przed Czarnym Panem. Nie sądził, aby było to proste zadanie, ale był gotów zapłacić każdą cenę. Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niosło ze sobą ciągłe żonglowanie wspomnieniami i myślami, ale był w końcu jednym z najdoskonalszych Oklumentów wśród żyjących czarodziejów. Trenował swój umysł od trzydziestu lat, piłował go i ostrzył tak długo, aż w końcu stał się niczym brzytwa. I znakomicie potrafił się nią posługiwać...
W oczach Snape'a pojawiło się coś groźnego. Przez jakiś czas siedział tylko, wpatrując się w przestrzeń.
Uwieść Pottera... To nie powinno być trudne, skoro był jego "największym pragnieniem". Ale z pewnością mu tego nie ułatwi. Nie miał najmniejszego zamiaru nagle stać się dla niego "miły", czy nawet "przystępny". Nie miał zamiaru mieć z nim jakiegokolwiek większego kontaktu, niż to konieczne. Potter był tylko narzędziem. Narzędziem, które będzie musiał sobie dobrze wytrenować, aby osiągnąć zamierzony cel. Z pewnością nie okaże mu litości. Będzie mu zadawał ból, jeżeli chłopak spróbuje być nieposłuszny. Będzie go dręczył i ranił za jakikolwiek przejaw niesubordynacji, a następnie przyciągał z powrotem, jeżeli tylko spróbuje się oddalić. Przez chwilę pomyślał nawet o tym, jak cudownie byłoby zemścić się na nim za wszystkie upokorzenia, których doznał z ręki jego ojca, ale błyskawicznie pozbył się takich myśli. Będzie musiał okiełznać swą naturę i trzymać chłopaka przy sobie. Ale nie za blisko. Na wystarczająco długiej smyczy, aby czuł swobodę, a jednocześnie wystarczająco krótkiej, aby nie tracić go z oczu i w każdej chwili móc za nią pociągnąć i przywołać go do porządku. To naprawdę nie powinno być trudne...
Jedyną wadą jest to, że będzie musiał składać raporty Czarnemu Panu, pokazywać mu wszystko...
Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz obrzydzenia.
Ale ta cena jest warta zapłacenia, jeżeli w zamian za nią uzyska wolność...
A Potter...
Na usta Snape'a wypłynął krzywy uśmieszek.
...będzie mógł go zmusić do wszystkiego. Będzie mógł zmusić go do służenia sobie na kolanach, jeżeli tylko tego zapragnie. Upokorzy go do granic możliwości. Trudno, od czasu do czasu będzie musiał okazywać mu nieco... hmm... zaangażowania. Ale nie za wiele. Tylko tyle, ile będzie potrzeba. Niezbędne minimum. Owszem, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Potter będzie oczekiwał dużo więcej, że jak każdy nastolatek marzy o czułości, o... bliskości.
Ale nie otrzyma jej. Z pewnością nie od niego.
Pozwoli mu jedynie na wejście do swoich komnat raz na jakiś czas. To powinno mu wystarczyć. Jeszcze nigdy nie zapraszał do swoich prywatnych komnat żadnego ucznia. Ale nie zamierzał tolerować narzucania się. Od początku będzie musiał mu pokazać, gdzie jest jego miejsce, wyznaczyć zasady, panujące w tym... układzie. Nie może dopuścić do tego, by cokolwiek przeszkodziło mu w jego planie. By cokolwiek mu go przysłoniło. Będzie musiał ścinać każdą gałąź, zdecydowanie deptać i łamać każdy pęd, który może pojawić się na jego drodze. Dlatego wiedział, że już na samym początku wyprawy będzie musiał zaopatrzyć się w coś ostrego, w coś, co doskonale będzie ciąć i kaleczyć, zanim jakieś zbłąkane kolce tych słabych pędów zdążą wczepić się w jego szatę i go zatrzymać. A skoro był Śmierciożercą i Legilimentą... wiedział, że posiada najdoskonalszy arsenał broni, który zdoła przeciąć absolutnie wszystko.
Przymknął powieki i westchnął.
Admorsusexcetra... Uwarzenie go jest piekielnie skomplikowane, a zmodyfikowanie... Zajmie mu to miesiące. Ale nie ma w ogóle takiej możliwości, aby miało mu się nie udać. Potter będzie chodzącą trucizną. Chodzącym jadem. Eliksir wyssie nie tylko jego moc, ale moc Czarnego Pana również. I zabije ich obu.
Snape otworzył oczy. Płonął w nich lodowaty ogień.
- Avada Kedavra!
Bezwładne ciało upadło na podłogę, wydając przy tym taki odgłos, jakby ktoś upuścił worek piasku.
Severus opuścił różdżkę i beznamiętnym wzrokiem spojrzał na długie, siwe włosy rozrzucone na wytartym dywanie i puste, wyblakłe oczy leżącego na podłodze starszego mężczyzny.
Czarodziej był sprytny. Ale nie aż tak, by go przechytrzyć.
Severus machnął różdżką, gasząc płomienie wędrujące po stojących wzdłuż ścian, wypełnionych księgami regałach. Przez chwilę przeszukiwał je wzrokiem, odczytując tytuły. Były tu wszystkie najrzadsze i najcenniejsze woluminy dotyczące Czarnej Magii. Wszystkie zgromadzone w jednym miejscu przez tego ekscentrycznego starego durnia, który księgi cenił bardziej nad własne życie. Opieczętował je wszelkimi znanymi zaklęciami ochronnymi, ale wystarczyła prosta sztuczka, aby własnoręcznie je zdjął. Bo czyż groźba, że wszystkie lata kolekcjonowania pochłonie i strawi ogień, nie była wystarczającym powodem, by za wszelką cenę ratować swe cenne zbiory?
Severus zmarszczył brwi, kiedy jego spojrzenie padło na ciemną okładkę, na której grzbiecie wygrawerowano "Czarna Magia w teorii i praktyce". Dokładnie w to miejsce w pierwszej chwili zbłądził wzrok staruszka, kiedy Severus rozpętał piekło w jego bibliotece. Ale nie o tę księgę mu chodziło. Był to zwykły podręcznik do Czarnej Magii. Jeden z najstarszych i najbardziej zaawansowanych, nie na tyle jednak unikalny, by znaleźć się w gronie tych wszystkich wyjątkowych ksiąg. Każdy adept ciemnej magii znał jego zawartość. Sam posiadał jeden egzemplarz w swych zbiorach. Ale przecież nie mógł się pomylić. Wyraźnie widział, że staruszek spogląda właśnie tutaj. Kiedy wokół wybucha pożar, instynkt każe ratować to, co najcenniejsze...
Severus zmarszczył brwi i dokładniej przyjrzał się księdze. Szkiełko wśród diamentów...
Na jego usta wypłynął krzywy uśmieszek.
Oczywiście!
Uniósł różdżkę i skierował ją ku księdze.
- Enuntatium.
Księga rozbłysła ciemnym, niemal czarnym blaskiem i przeobraziła się. Litery na jej grzbiecie zmieniły się w skomplikowane runy.
Iluzja. Mógł się domyślić. Taka sama jak ta, której użył do rozpętania pożaru.
Wyciągnął dłoń i zacisnął ją na księdze. Poczuł mrowienie w palcach. Wolumin emanował starą, niemal pradawną magią. Wysunął go spomiędzy pozostałych ksiąg i przesunął dłonią po chropowatej, skórzanej oprawie.
W jego oczach pojawił się zimny płomień satysfakcji.
Zdobył go. Jedyny istniejący przepis na Admorsusexcetrę i najszersze kompendium wiedzy o tym wyjątkowym eliksirze.
Teraz nic go już nie powstrzyma.
Miał już plan, księgę i kilka z tych najłatwiej dostępnych składników, które odnalazł w swych własnych zbiorach.
Pozostała kwestia Pottera, którą miał zamiar rozwiązać szybko, zgrabnie i efektownie, a zważywszy na to, że chłopak całe popołudnie spędzi na sprzątaniu schowków, okazja była wręcz wyśmienita, by przyłapać go sam na sam, przywrzeć do muru i nie dać żadnej szansy ucieczki. Ale musi działać rozważnie. Żadnego przymusu. Jedynie czyste wyrachowanie. Doprowadzi go nad samą krawędź. Doprowadzi do tego, że sam zacznie go błagać... i dopiero wtedy go dotknie. Zresztą chłopak ma dopiero szesnaście lat. Nie wiadomo, jak daleko będzie mógł się posunąć, ale sądząc po sile pragnienia, które ujrzał wtedy w jego oczach, podejrzewał, że odrobina perswazji wystarczy, aby osiągnąć zamierzony efekt. Chłopak ma prawdopodobnie zerowe doświadczenie na tym polu i Severus będzie musiał nim pokierować. Będzie musiał pokazać mu, czego oczekuje... i miał nadzieję, że w tej dziedzinie Potter okaże się o wiele pojętniejszym uczniem niż w Eliksirach.
*
Cóż, to było... intensywne doznanie.
Nie spodziewał się, że Potter okaże się tak... uległy. Wystarczył jeden dotyk, by roztopił się w jego dłoniach niczym masło, pozwalając Severusowi na wszystko, zbyt przerażony, by zaprotestować... taki nieśmiały, nieporadny, chłopięcy... klęczący u jego stóp... miękkie wargi zaciśnięte wokół jego penisa... zielone, załzawione oczy, patrzące na niego z dołu z lubieżną zachłannością... i to chorobliwe pragnienie, które w nich dostrzegł. Silniejsze od nienawiści, wstydu, buntu. Czekał na nie, czekał aż się w nim rozpali niemożliwym do ugaszenia ogniem... i dopiero wtedy mógł w pełni docenić smak tego pragnienia... pragnienia, które wywoływał w chłopaku tylko on, Severus. Och, jakąż to dawało mu władzę... Tyle lat użerania się z tym gówniarzem... przez tyle lat musiał znosić jego arogancję, bezczelność i impertynencję, a teraz miał nad nim absolutną kontrolę. Potter był całkowicie w jego mocy.
Musiał przyznać, że świadomość tego była... stymulująca.
Równie stymulująca jak widok jego własnego penisa zanurzającego się w tych gorących ustach, nie skalanych wcześniej przez nikogo innego. Kto by przypuszczał, że Potter potrafi tak głośno jęczeć i skamleć? I reagować tak entuzjastycznie na każdy, nawet najlżejszy dotyk? Ale w końcu czego się spodziewał? Potter był tylko chłopcem. Chłopcem, który po raz pierwszy był dotykany w taki sposób. Przez mężczyznę.
Będzie musiał co jakiś czas podsycać to pragnienie. Ale na razie wystarczy. Na jakiś czas zostawi go w spokoju, zachowując się tak, jakby absolutnie nic się nie wydarzyło, aż w końcu Potter będzie już tak spragniony, że kiedy Severus postanowi ugasić jego pragnienie, chłopak przyjmie wszystko bez zastanowienia. Kiedy zbyt długo i zbyt mocno dmucha się w rozpalające się ognisko, bardzo łatwo można je przez przypadek zgasić. Ale kiedy dmucha się w nie raz na jakiś czas i w odpowiedni sposób, pozwalając płomieniom się rozjarzyć, ognisko może przeobrazić się w prawdziwy pożar.
Drzwi otworzyły się. Severus wszedł do swej komnaty, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. W ręku trzymał białą maskę Śmierciożercy, którą cisnął na stolik, nie przejmując się tym, czy z niego spadnie, czy też na nim pozostanie. Opadł na zielony fotel i zapatrzył się w płomienie.
Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Czarny Pan okazał się niebywale zadowolony z jego pierwszych postępów z Potterem. Severus wciąż słyszał w głowie echo jego śmiechu, kiedy pokazał mu wspomnienie ze schowka, wciąż odczuwał jego radość, która przypominała wbijające się w umysł kolce.
Zmarszczył brwi. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, a spojrzenie stało się twarde i zaciekłe.
I wciąż pamiętał swoje własne obrzydzenie, które musiał ukrywać na samym dnie umysłu, kiedy Czarny Pan penetrował jego myśli, rozgrzebując jego prywatność i oglądając coś, co powinien widzieć tylko on, Severus. Ale będzie musiał to ścierpieć. Będzie musiał przyzwyczaić się do jego inwazji i pozwalać mu oglądać każde swoje zbliżenie z Potterem. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze, ale doskonale wiedział, że to jedyny sposób, aby uśpić jego czujność. Aby Czarny Pan wolał oglądać to, niż sprawdzać postępy nad eliksirem. Które, notabene, chwilowo stanęły w miejscu, dopóki Severus nie zdobędzie jednego z najważniejszych i najtrudniejszych do pozyskania składników: centralnego rogu buchorożca trójrogiego - bardzo rzadkiej odmiany występującej tylko i wyłącznie w okolicach pustyni Kalahari w południowej Afryce. Na szczęście wśród rynsztoków Nokturnu można znaleźć odpowiednich ludzi zdolnych dostarczyć wszystko za stosowną zapłatę. Teraz pozostało mu już tylko czekanie na wiadomość od nich i przygotowanie dla nich tejże zapłaty w postaci kilku rzadkich mikstur, które potrafił uwarzyć jedynie Mistrz Eliksirów. Transakcja wiązała się z ryzykiem, ale Severus był gotów podjąć każde ryzyko, aby osiągnąć swój cel.
Malfoy!
Rozpuszczony gówniarz, tak bardzo zaślepiony gniewem i poczuciem niesprawiedliwości, że nawet groźba narażenia się Czarnemu Panu nie potrafiła powstrzymać go przed zaatakowaniem Pottera. Cóż on sobie wyobrażał?
Severus od początku wiedział, że chłopak był zbyt głupi i narwany, by bez sprzeciwu wykonać rozkaz Czarnego Pana i dopilnować, by szkoły nie zmąciły już żadne plotki. To było oczywiste, że chłopak będzie sprawiał problemy. Ktoś taki jak on nie potrafi ot tak zdusić w sobie animozji. Nic do niego nie dociera. Nawet gdyby Severus wyrył mu na czaszce, że Potter jest nietykalny, to podejrzewał, że i tak by to zlekceważył. Ma szczęście, że Severus okazał mu litość i potraktował go jedynie Cruciatusem, ponieważ najchętniej przetrąciłby mu kark.
Niech tylko jeszcze raz spróbuje zbliżyć się do Pottera... jeszcze chociaż jeden raz...
- Harry, idziesz? - zapytał Ron, czekając w drzwiach.
Severus, pochylony nad swymi notatkami, usłyszał nagle rumor i podniósł głowę akurat w chwili, kiedy wszystkie książki i przybory znajdujące się w torbie Harry'ego wysypały się na podłogę.
- Cholera! - przeklął chłopak. - Muszę to pozbierać. Idź, zaraz cię dogonię.
Severus ponownie pochylił się nad swymi notatkami, uśmiechając się samym kącikiem ust.
No proszę... Najwyraźniej Potter jest już naprawdę zdesperowany...
Przez ostatnie dni chłopak nie spuszczał z niego wzroku. Wbijał w niego złaknione kontaktu spojrzenie, pragnąc jakiegokolwiek gestu, który zapewniłby go, że to, co wydarzyło się w schowku, było prawdziwe. Ale Severus nie zamierzał go w tym upewniać. Jeszcze nie teraz. Nie miał zamiaru się spieszyć. Wszystko zależało od odpowiednio zaplanowanych ruchów. Od dodawania dokładnie odmierzonych porcji w stosownym czasie. Jak przy warzeniu eliksiru.
Jeszcze trochę. Potrzyma go w niepewności jeszcze przez jakiś czas, aż chłopak zacznie wariować od domysłów i chęci zwrócenia na siebie jakiejkolwiek uwagi, a kiedy będzie już na granicy desperacji... Severus pozwoli mu wejść w zastawione przez siebie sidła i z przyjemnością popatrzy, jak znowu się upodli...
- J- ja... - usłyszał ciche, niepewne dukanie.
Poderwał głowę i przeszył Harry'ego lodowatym, odpychającym spojrzeniem.
- Lekcja już się skończyła, Potter. Nie słyszałeś dzwonka?
Chłopak zarumienił się, odwrócił i pospiesznie opuścił klasę. Severus pozwolił sobie na kpiący uśmieszek.
Już niedługo Potter będzie gotowy do drugiej tury...
Wiadomość nadeszła szybciej, niż myślał. Spotkanie o drugiej w nocy, w alejce obok zrujnowanego przytułku dla psychicznie chorych czarodziejów na Nokturnie, który kilkanaście lat temu został doszczętnie spalony przez jego pacjentów.
Severus oderwał spojrzenie od wciąż czarnych od sadzy, popękanych murów bez drzwi i okien i spojrzał w głąb opustoszałej, wąskiej alejki. Znajdował się na obrzeżach Nokturnu. Alejka znajdowała się pomiędzy spalonym budynkiem a murem oddzielającym Nokturn od reszty Londynu. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, nie pozwalającymi na to, by przedarł się przez nie blask księżyca. Mrok wydawał się tutaj gęstszy niż gdzie indziej. Cienie poruszały się. Fetor rozkładu i fekaliów nasączał powietrze nutą goryczy i odorem siarki.
Severus zrobił kilka kroków, przechodząc wzdłuż muru i zatrzymał się, wbijając spojrzenie w pozbawione drzwi wejście do budynku. Czuł ucisk schowanej w rękawie różdżki. Musiał ją mieć jak najbliżej swojej dłoni, a sięganie do kieszeni szaty mogłoby mu zabrać zbyt dużo cennych sekund, których, w razie jakiegokolwiek nieporozumienia, mogłoby mu zabraknąć.
Zmrużył oczy, nie odrywając spojrzenia od czającego się w budynku mroku.
- Jakże to miło z pańskiej strony, że przybył pan punktualnie - usłyszał przed sobą przeciągający sylaby, lekko zachrypnięty głos. Zza rogu budynku wyszedł mężczyzna o długich, zlepionych w strąki włosach sięgających ramion, ubrany w krótką, przypominającą płaszcz szatę o postrzępionych brzegach. W lewej ręce trzymał zawinięty w jakąś szmatę, przypominający róg kształt. Prawa spoczywała na oplatającym jego chude biodra, skórzanym pasie, za który miał wetkniętą różdżkę.
- Nie przyszedłem tu wymieniać uprzejmości - odparł Severus, spoglądając w jego ledwie widoczne w ciemności, przypominające szpary oczka. - Przyszedłem po swoje zamówienie.
- Cóż za niecierpliwość - westchnął czarodziej, wykrzywiając wargi w bezzębnym uśmiechu.
- Sądziłem, że to spotkanie w interesach, a nie na popołudniowej herbatce - syknął Snape. Nie miał ochoty z nim rozmawiać. Ludzie tacy jak on przypominali szczury taplające się w najbardziej trujących ściekach. Po pewnym czasie samo ich dotknięcie mogło skończyć się śmiercią.
Sięgnął do swej szaty i zobaczył, że mężczyzna błyskawicznie zaciska dłoń na różdżce. Puścił ją jednak, kiedy Severus wyjął z kieszeni trzy niewielkie buteleczki, jarzące się słabo w ciemności.
- Oto twoja zapłata - powiedział, widząc, jak oczy mężczyzny rozszerzają się wygłodniale na widok fiolek. Szybko schował je jednak z powrotem. - Ale najpierw pokaż mi towar.
Czarodziej ponownie wykrzywił wargi, podszedł kilka kroków, położył zawiniątko na ziemi i odsunął się. Severus, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, podniósł pakunek i ostrożnie rozwinął. Róg połyskiwał lekko. Snape przysunął go do twarzy i przyjrzał mu się, mrużąc oczy. Pierścienie okalające podstawę rogu były ledwie widoczne i nierównomierne. A powinny być wyraźne i gładkie niczym tafla.
Powietrze zrobiło się chłodniejsze. Severus uniósł głowę i wbił w mężczyznę lodowate spojrzenie.
- Masz mnie za idiotę? - warknął. - To bezużyteczny śmieć.
Co ten szczur sobie wyobrażał? Że uda mu się go nabrać? Że wciśnie mu ten nic nie warty chłam, a on się nie zorientuje? To był najzwyklejszy róg buchorożca. Można go kupić w każdym sklepie z ingrediencjami.
Czarodziej wzruszył ramionami.
- Miał być róg buchorożca, to go dostarczyłem. A teraz... - jego oczy rozbłysły w ciemności - ...dawaj te eliksiry!
Severus odłożył róg i wyprostował się. Czuł w sobie stal. Ostrą i zimną. I o wiele ciemniejszą niż otaczający go mrok.
I głód.
- Nie będę płacił za twoją niekompetencję - wycedził.
Ten żałosny śmieć próbował go oszukać. Jego!
- Nieee? - Zapytał mężczyzna, przeciągając ostatnią sylabę. Jego oczy powędrowały w głąb zaułka i opuszczonego budynku. Severus usłyszał szelest. Cienie poruszyły się. Lekko przekręcił głowę, dostrzegając wychodzące zza murów, ciemne sylwetki. Naliczył ich pięć. Plus ten śmieć przed nim. - A teraz? - Czarodziej ponownie wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
Och, a więc w ten sposób zamierzał grać...
Severus lekko poruszył palcami prawej dłoni.
Sześciu do jednego.
Różdżka zsunęła się odrobinę w dół.
Głupcy. Chyba nie zdawali sobie sprawy, z kim zadarli...
Różdżka wysunęła się z jego rękawa. Severus pochwycił ją i ułamek sekundy później pogrążony w mroku zaułek rozjarzył się oślepiającym światłem. Severus skoczył do przodu, słysząc wykrzykiwane na oślep zaklęcia.
Miał go. Zagarnął go od tyłu, ściskając ramieniem gardło i tworząc z mężczyzny żywą tarczę.
- Avada Kedavra! - Zielony promień trafił wprost w szamoczącego się czarodzieja. Jego ciało zwiotczało. Severus wyciągnął różdżkę.
- Sectumsempra!
Usłyszał krzyk i dźwięk upadającego ciała. Blask zniknął, pozostawiając jednak wrażenie, jakby przed oczami tańczyły czerwone plamy. Severus wypuścił bezwładne ciało i zanim przeciwnicy doszli do siebie, błyskawicznie sięgnął po ukryty w szatach eliksir kameleona i wypił go jednym haustem, a następnie skierował różdżkę na siebie i rzucił zaklęcie cienia.
Od jednej ze ścian oderwała się ciemna sylwetka.
- Tam jest!
Powietrze przecięło kilka zielonych promieni.
Severus skoczył do przodu, bezszelestnie zachodząc od tyłu niskiego, krępego czarodzieja, który wydał z siebie okrzyk zaskoczenia, kiedy nagle znikąd pojawiło się za nim ramię, które ścisnęło go za gardło i wykręciło do tyłu rękę z różdżką, tworząc z niego kolejną żywą tarczę. Trzej pozostali przy życiu czarodzieje błyskawicznie odwrócili się w ich stronę. Severus ujrzał kolejny zielony promień. Krzyk zamarł na ustach mężczyzny, kiedy zaklęcie trafiło go prosto w pierś.
- Lacrima! - wykrzyknął Severus i powietrze rozdarł wibrujący wrzask. Czarodziej, w którego trafił, upadł na ziemię, cały w drgawkach. Pozostali dwaj skoczyli do tyłu, kryjąc się w budynku.
Severus wypuścił ciało, które osunęło się na ziemię. Ciemność stała się jeszcze gęstsza. Wiedział, że nie mogą go w niej dostrzec, szczególnie kiedy znajdował się pod wpływem eliksiru kameleona. Powoli podszedł do podrygującego w spazmach ciała i spojrzał na odchodzącą płatami skórę. Z gardła mężczyzny wciąż wydobywał się zawodzący wrzask, który zdawał się wdzierać siłą do uszu i wwiercać w mózg. Severus przekroczył go i ruszył dalej, mocniej ściskając różdżkę. Dotarł do drugiego ciała. Z otwartych ran tryskała krew, osiadając na jego czarnej szacie. Mężczyzna już się nie poruszał. Severus uniósł głowę i spojrzał w głąb budynku.
Jeszcze tylko dwóch.
Zanim zdążył zrobić kolejny krok, usłyszał świst zaklęcia.
- Protego!
Zaklęcie odbiło się od bariery i trafiło w mur tuż nad jego głową. Z góry posypały się gruzy, ale Severus nie zwrócił na nie uwagi, kiedy, niczym cień, wsunął się do wnętrza budynku.
Wyczuwał je. Dwa przerażone umysły, kryjące się w ciemności. Przypominały zapędzone w róg małe, futerkowe zwierzątka, którym przez krótką chwilę wydawało się, że gdy zaatakują w grupie, to mają szansę pokonać wyszkolonego drapieżnika. Wyszkolonego zabójcę.
Doskonale wiedział, gdzie są. Wyciągnął przed siebie różdżkę. Rozkoszował się przenikającą go ciemnością. Oplatającym go, gęstym mrokiem, który zdawał się wsiąkać przez skórę wprost do jego duszy, podarowując mu to ekstatyczne uczucie, kiedy wypowiadał słowa:
- Avada Kedavra.
Dwa zielone rozbłyski wystarczyły, by zakończyć sprawę. Severus odwrócił się i wyszedł z budynku. Beznamiętnym wzrokiem rozejrzał się po leżących na ziemi ciałach.
Wyśmienicie. Po prostu wyśmienicie. Przyszedł tu tylko po jeden składnik. I nie ma go. W zamian za to ma sześć trupów. I jeszcze będzie musiał posprzątać cały ten bajzel, aby nie pozostawić śladów.
Świat wypełniony był idiotami. Niestety niektórzy mieli pecha stanąć na jego drodze.
Z samego rana będzie musiał uruchomić inne swoje kontakty. Musi jak najszybciej zdobyć ten składnik. Bez względu na koszty.
Nie planował tego.
Planował iść powoli, krok po kroku, zdobywając chłopaka i przywiązując go do siebie, ale Potter... zaskoczył go. Zaskoczył go, kiedy w teście zaczął wypisywać mu swoje fantazje, kiedy bezczelnie zaczął go uwodzić na lekcji... i kiedy wypowiedział te dwa słowa, które wciąż wibrowały Severusowi w uszach.
"Pieprz mnie".
A więc spełnił jego prośbę. Skoro chłopak tak bardzo pragnął tego posmakować, skoro był aż tak niecierpliwy, tak bezwstydny... skoro aż tak bardzo pragnął zostać wzięty, skonsumowany, zerżnięty... to dostanie to, czego tak desperacko pragnie.
Ale chyba nie spodziewał się, jakie siły uruchomi, kiedy wypowie te słowa. Nie spodziewał się, że, leżąc nagi na biurku Severusa, wśród pogniecionych testów, będzie skamlał i jęczał z pragnienia, zanim Snape w ogóle go dotknie... że kiedy już trafi w jego ręce, kiedy pozwoli zatopić w sobie szpony... nie będzie już odwrotu.
Severus widział zaskoczenie w jego oczach. Oczach, które wciąż uciekały mu w głąb czaszki, a które powinny być przez cały czas otwarte i wpatrzone w niego. Tylko w niego.
Wypełnione żarem powietrze falowało, kiedy Severus wysunął palec z jego ciepłego, wilgotnego wnętrza i pochylił się nad nim. Wydawało się, że na ścianach i stojących w równych rzędach ławkach osiadła cienka, czerwona mgiełka, pokrywając wszystko warstwą przypominającego drobiny ognia szronu.
- Spójrz na mnie - wyszeptał Severus, łapiąc w żelazny uścisk biodra chłopaka i przygotowując się do wtargnięcia w to niesplugawione przez nikogo, nieskazitelne ciało. Jego członek pulsował z pragnienia.
Potter przekręcił głowę i uniósł powieki i Severus ujrzał te zamglone, zielone oczy. Chciał je widzieć, kiedy się w nim zanurzy. Kiedy przedrze się przez jego opór i znajdzie się w nim. W jego wnętrzu. Najgłębiej jak to możliwe. Kiedy, do cholery, wsadzi mu w tyłek swojego penisa i naznaczy go sobą. Naznaczy go jako swoją własność. I Potter będzie należał tylko do niego. Tylko do niego. Chciał... do cholery, chciał zobaczyć swoje odbicie w tych przeklętych zielonych oczach!
Pchnął.
W powietrzu pojawiły się iskry. Potter zacisnął powieki i wydał z siebie przypominający skamlenie krzyk, ale Severus niemal tego nie słyszał, pogrążony we własnych doznaniach.
Merlinie, tak ciasny... tak cudownie ciasny... jak nikt do tej pory...
Jego penis został uwięziony w gorącej i wilgotnej, napierającej zewsząd przestrzeni, w którą zanurzał się coraz bardziej i bardziej... wciskał się w ten niesamowity, pulsujący tunel centymetr po centymetrze, a przyjemność była tak obezwładniająca, że ledwie mógł oddychać. W końcu jego jądra dotknęły gładkich, drżących pośladków, a rozgrzany tarciem, ciasny pierścień mięśni zacisnął się u nasady jego erekcji. Nie mógł wejść już dalej. Zatrzymał się i uniósł powieki, spoglądając prosto w dwoje rozszerzonych oczu, przyglądających mu się z chorobliwą fascynacją zza szkieł okularów. Powoli wysunął się z tego cudownie gorącego wnętrza i pchnął ponownie, niemal tracąc oddech, kiedy napletek jego penisa przesunął się, uwięziony przez mięśnie, a główka wcisnęła się w najdalszy, najciaśniejszy zakątek tunelu.
Potter jęknął, ale tym razem nie zamknął oczu. Severus zobaczył jedynie, jak coś w nich rozbłyskuje, a przez zaciętą twarz przesuwa się cień bólu. Pchnął ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze, obserwując, jak ból powoli ustępuje, przeobrażając się w przyjemność. Potter nie spuszczał z niego wzroku. Wpatrywał się w niego rozszerzonymi, błyszczącymi chorobliwie oczami, niczym opętany, jakby nie widział niczego, poza Severusem, jakby na całym świecie nie istniało nic poza nim.
Severus nie mógł oderwać od niego wzroku. Poruszał się w nim niespiesznie, penetrując jego ciało i pochłaniając spojrzeniem jego twarz, zanurzając się w jego wnętrzu i w jego oczach, pieprząc go wszystkimi zmysłami... i wiedząc, że od tej chwili Potter jest tylko jego. Że już nikt inny go nie dotknie.
Nigdy.
*
Kiedy Severus odprowadzał wzrokiem chwiejącego się Harry'ego, wiedział, że popełnił błąd. Że nie powinien był mu mówić, że jest nikim, nawet jeżeli chłopak sam się o to prosił, naciskając i naciskając.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się, Mistrz Eliksirów cofnął się i oparł biodrami o biurko.
Jakkolwiek wściekłość na chłopaka niemal rozsadzała go od środka, to złość na siebie była jeszcze większa. Dał mu się sprowokować. Powiedział coś, co ewidentnie zabolało tego rozczulającego się nad sobą dzieciaka i w konsekwencji, zamiast zbliżyć, oddaliło go od niego. Potter zawsze tak na niego działał. Jako jedyny potrafił doprowadzić go do utraty kontroli nad sobą. I co on ma teraz z nim zrobić, do jasnej cholery?
Nic. Przeczeka i obmyśli plan działania. Musi go w jakiś sposób znowu do siebie przyciągnąć. Zresztą to nie powinno być trudne, zważywszy na to, jak chętnie chłopak przyjmował dzisiaj jego pchnięcia...
Odsunął się od biurka, odwrócił i spojrzał na pobojowisko, które zostawili. Część pergaminów z testami była zupełnie pognieciona, reszta leżała w nieładzie na podłodze.
Wyciągnął różdżkę i użył zaklęcia porządkującego. Pergaminy rozprostowały się i ułożyły w jeden stos na środku biurka. Severus usiadł przy nim, wziął do ręki pióro i pochylił się, przysuwając do siebie jedno z wypracowań. Skreślił całą odpowiedź na pierwsze pytanie i dopisał uwagę czerwonym atramentem. Przy drugim pytaniu litery zaczęły rozmazywać mu się przed oczami. Mimowolnie przeniósł wzrok z pergaminu na blat biurka. Jego spojrzenie stało się zamglone.
Jeszcze chwilę temu miał Pottera. Na tym biurku. Nagiego. Uległego. Jęczącego.
Wciąż pamiętał ten cudowny napór ciała chłopaka wokół swojego penisa. I jego orgazm, tak intensywny...
Przymknął oczy i westchnął. Nie lubił, kiedy coś go rozpraszało przy pracy. Musi stad wyjść. Podniósł się szybko, zebrał wypracowania i ruszył do drzwi.
Potter nie przyszedł na lekcję. Na jegolekcję! Jak śmiał to zrobić? Jak w ogóle mógł chociażby pomyśleć o tym, żeby opuścić jego zajęcia?
Nie mógł mu tego podarować. Nie znosił lekceważenia, ignorancji. Nic go tak nie rozsierdzało. Oczywiście doskonale wiedział, dlaczego nie przyszedł, ale to nie było żadne wytłumaczenie.
Kiedy zamykał klasę, przez jedną sekundę miał ochotę iść po niego, przywlec go tutaj i trzymać w tej klasie tak długo, dopóki nie zrozumie, że to jest właśnie jego miejsce. W świetle dnia w ławce, ubrany w szkolny mundurek i teoretycznie nie wyróżniający się spośród tłumu uczniów. Ale w ciemnościach nocy… leżący na jego biurku z rozłożonymi nogami, nagi, spocony i zawodzący z nieokiełznanego pragnienia, które potrafił zaspokoić tylko on, Severus.
I dopóki nie zrozumie, że przed nim nie ma ucieczki.
- Masz ich?
Czarodziej wyglądał niczym uciekinier z Azkabanu. Poszarpana szata, sterczące na wszystkie strony włosy, skołtuniona broda. W jego oczach czaiło się coś niebezpiecznego. Coś, z czym trudno walczyć. Coś, co aż za bardzo przypominało obłęd.
Severus pokiwał głową i wyciągnął ramię, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
Tym razem musiał się zabezpieczyć i użyć wszelkich środków ostrożności.
Czarodziej nie wahał się.
- Pokaż mi ich - wysapał, łapiąc go za ramię. Świat zawirował i zniknął w głośnym trzasku, pozostawiając za sobą pokrytą błotem i kałużami alejkę Nokturnu, i po chwili pojawił się znowu. Znaleźli się tuż obok niewielkiego budynku stojącego na zupełnym pustkowiu, wśród wysokich traw, kołysanych świszczącym wiatrem. Światło gwiazd stanowiło jedyny jaśniejszy punkt w gęstym mroku.
Severus wyciągnął różdżkę, rzucając niewerbalnie „Lumos” i pchnął drzwi, które zaskrzypiały i otworzyły się opornie, po czym odsunął się na bok, gestem zapraszając mężczyznę do środka.
Czarodziej wszedł i już od progu z jego gardła wydobyło się głośne, przypominające bulgotanie westchnienie.
- Idealni.
Severus wszedł za nim i zamknął drzwi, spoglądając na trzy leżące pod ścianą, związane i zakneblowane osoby, wśród których znajdowały się dwie kobiety i jeden mężczyzna: cała trójka miała piękne i długie, niemal złote włosy.
- Aż mi ślinka cieknie... urządzę sobie królewską ucztę. Spisałeś się doskonale.
Severus zmarszczył brwi.
- Róg! - rozkazał, wyciągając rękę. Mężczyzna, nie odrywając spojrzenia od wpatrujących się w niego z przerażeniem ofiar, sięgnął w głębiny swej obszernej szaty i wyciągnął z niej zawiniątko, które niemal machinalnie podał Severusowi. Wystarczyło mu jedno zerknięcie.
Był prawdziwy. Prawdziwy środkowy róg buchorożca trójrogiego. Niemal z czcią przesuwał palcami po prawie niewyczuwalnych pierścieniach i gładkiej niczym szkło kości rogu. Błyskawicznie ukrył go w fałdach swej szaty i spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę.
Odczuwał głęboką pogardę wobec wilkołaków i najchętniej wykończyłby go jednym, szybkim zaklęciem... ale jego usługi mogły mu się jeszcze przydać. Miał szeroką sieć kontaktów wśród wilkołaków na całym świecie. Gdyby okazało się, że znowu będzie potrzebował... niewielkiej pomocy z jego strony... nierozważnie byłoby się tej pomocy pozbawiać.
- Są twoi – wyszeptał i odwrócił się, wychodząc na zewnątrz. Jeszcze raz sięgnął do szaty i wyciągnął z niej połyskujący lekko róg. Przesunął palcami po jego gładkiej powierzchni, rozkoszując się jego fakturą i wibrującym ciepłem magii, która z niego emanowała. Zza chmur wyłonił się księżyc, oświetlając wszystko srebrnobiałą poświatą, która odbiła się w powierzchni rogu. Severus spojrzał w górę w tym samym momencie, w którym z wnętrza budynku dobiegło przejmujące wycie, a zaraz po nim przeszywający wrzask.
Nareszcie go zdobył. Zdobył najważniejszy składnik.
Jego oczy rozświetlił głęboki blask, nie mający jednak nic wspólnego ze światłem księżyca. Blask ów zgasł jednakże, gdy Mroczny Znak na jego przedramieniu zapiekł boleśnie, wciągając go ponownie w mrok.
Severus przymknął powieki i zacisnął zęby.
Wiedział, gdzie ma się udać. I co zrobić. Dzisiaj czekała go pracowita noc. I wyjątkowo długa...
*
W komnacie panował półmrok. Ogień rozpalony w kominku przez skrzaty domowe już prawie wygasł. Ostatnie języki płomieni lizały drewno i tworzyły drżące cienie na stojących wzdłuż całej ściany półkach z książkami. Wszechogarniającą ciszę przerwało ciche skrzypienie otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wkroczyła odziana w czerń, wysoka postać. Kiedy podeszła do kominka, światło ostatnich płomieni wydobyło z ciemności bordowe plamy pokrywające w wielu miejscach czarną szatę. Spod peleryny wyłoniła się zakrwawiona ręka, trzymającą w dłoni białą maskę w kształcie czaszki, pokrytą teraz czerwonymi kroplami.
Maska wylądowała z brzękiem na blacie stolika, a Snape opadł na obity zielonym jedwabiem fotel i zapatrzył się w płomienie.
W jego głowie wciąż rozbrzmiewały echa. Płacz ofiar, wrzaski torturowanych, rzężenie konających, wybuchy płomieni, wykrzykiwane z emfazą klątwy i zaklęcia, nawet dźwięczny śmiech Bellatriks... Było ich zbyt wiele. Miał ochotę pójść do myślodsiewni i... zwrócić do niej wszystkie te wspomnienia, oczyszczając swe myśli. Powinien usunąć ze swojego umysłu wszelkie zanieczyszczenia... powinien pójść do łazienki i doprowadzić się do porządku, zmyć całą tę krew, przywdziać zwykłe szaty, ale... - jego spojrzenie skierowało się ku ukrytemu za biblioteczką laboratorium - ...to, co miał zrobić, było znacznie ważniejsze.
Uniósł się z fotela i ruszył w stronę laboratorium, czując w wewnętrznej kieszeni szaty ciężar zdobytego z tak wielkim trudem rogu. I wiedział, że ten trud z pewnością nie zostanie zmarnowany.
Severus spojrzał na zegar wiszący na ścianie jego gabinetu.
Potter miał jeszcze pięć minut. Pięć minut na to, by zjawić się na szlabanie. Jeżeli choćby spróbuje nie przyjść...
Chłopak był uparty. Uparty i zawzięty. Ale Severus wiedział, jak go złamać... Wystarczy wziąć go z zaskoczenia. Zaproszenie do komnat będzie pierwszym krokiem, który z pewnością rozbroi go na tyle, że rozłupanie resztek tej marnej skorupki, którą postanowił się otoczyć, nie powinno stanowić żadnego problemu. Wiedział, że Potter będzie się opierał i nie będzie chciał odpowiedzieć na jego pytania. Będzie próbował udawać, że nic nie wie, aby Severus był zmuszony usunąć go z zajęć... ale od czego było Veritaserum?
Severus uśmiechnął się kpiąco.
Z kim ten dzieciak próbuje wygrać?
*
Znowu to zrobił!
Wsunął ten swój mały, gorący i śliski język do jego ust, wykorzystując chwilowe zamroczenie Severusa, spowodowane orgazmem.
Uderzenie gorąca było nagłe i gwałtowne. Wilgotny język smagał jego podniebienie, a usta Pottera wpijały mu się w wargi z taką siłą, jakby próbował je pożreć.
Ale chwilę po fali gorąca prześlizgującej się przez jego wnętrze niczym niezwykle ruchliwy wąż, nadeszła paląca wściekłość.
Złapał chłopaka za włosy i, nie siląc się na delikatność, odciągnął jego głowę do tyłu, uwalniając się od tej... od tego... od niego.
Potter zakwilił z bólu, a jego twarz przeciął nieprzyjemny grymas.
Żar został zastąpiony przez przeszywający chłód.
- Na to ci nie pozwoliłem, Potter! – warknął Severus, wysuwając się z wnętrza chłopaka. Widział na jego twarzy poczucie winy, ale w tej chwili kompletnie go to nie obchodziło. Chciał tylko, aby zszedł mu z oczu, inaczej może zrobić coś...
Jego dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się w czarnych włosach, ale po chwili nadeszło... opanowanie.
Puścił jego włosy, uwalniając wciąż odchyloną do tyłu głowę chłopaka.
- Ubieraj się – wycedził głosem ociekającym pogardą. – Twój szlaban właśnie się zakończył.
- Nie chciałem... – zaczął Potter, ale Severus nie miał zamiaru tego słuchać. Nie chciał nawet na niego patrzeć.
- Nie słyszałeś, co powiedziałem?
Chłopak odwrócił głowę i zagryzł wargę. Bez słowa zsunął się z jego kolan i sięgnął po leżące na podłodze ubrania. Kiedy się ubierał, Severus doprowadził się do porządku, a później obserwował, jak Potter powoli kończy zapinać koszulę, a następnie rusza do drzwi i kładzie dłoń na klamce.
- Nie zapomniałeś czegoś? - zapytał chłodno Severus.
Harry zatrzymał się i powoli odwrócił, nie podnosząc jednak głowy. Ale Severus doskonale dostrzegał jego twarz, szczególnie, kiedy chłopak zbliżył się, aby odebrać swoje okulary.
Zaciśnięte, drżące usta, szkliste oczy, zacięte spojrzenie... Widział, jak wstrzymuje oddech, kiedy ich dłonie się musnęły, jak całą siłą woli stara się powstrzymać swoje emocje. Jak zaciska powieki, z trudem próbując utrzymać się na nogach i nie dopuścić do całkowitego rozsypania...
W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze chłodniej, światło wydawało się przygasnąć.
Harry odwrócił się i lekko chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. Kiedy je zatrzasnął, Severus nie poruszył się. Wpatrywał się w nie, dopóki nie usłyszał trzasku kolejnych drzwi i dopiero wtedy upewnił się, że Potter naprawdę wyszedł.
Odwrócił głowę w stronę kominka. Jego oczy przypominały teraz zachmurzone nocne niebo. Nadal odczuwał spopielającą wściekłość na tego bezczelnego gówniarza... za to, jak wykorzystał sytuację, chociaż Severus głośno i wyraźnie zabronił mu jakichkolwiek pocałunków... za to, że wciąż czuł jego smak na języku...
Zacisnął pięść i uderzył nią w oparcie fotela.
Za to, że po raz kolejny stracił przy nim panowanie nad sobą.
Spojrzał na drzwi.
Zasady są po to, aby ich przestrzegać, ale ten chłopak od dzieciństwa miał skłonności do łamania ich na wszelkie możliwe sposoby. Zawsze brakowało mu dyscypliny. Severus mógł to przewidzieć... mógł przewidzieć, że chłopak się nie podda i że nadal będzie próbował, naiwnie sądząc, że mu się uda... i że ujdzie mu to na sucho. Ale może następnym razem Potter będzie pamiętał o tej nauczce... i już więcej nie ośmieli się sięgnąć po to, czego nigdy nie otrzyma.
Inaczej kolejne cięcie będzie jeszcze boleśniejsze. Nie będzie miał litości dla żadnych, nawet najmniejszych pędów. Może z nich wyrosnąć coś, co będzie miało wystarczająco dużą siłę, aby owinąć się wokół jego stóp i... zatrzymać go.
Spojrzał na swoją zaciśniętą pięść. Powoli rozprostował palce i z zaskoczeniem stwierdził, że... drżą.
Ponownie skierował spojrzenie na drzwi.
Potter sam jest sobie winien.
Od lektury książki oderwało go ciche, odległe pukanie do drzwi. Severus poderwał głowę i zmarszczył brwi.
Kto mógł przychodzić do niego w środku nocy?
Odłożył książkę, podniósł się z fotela, przeszedł przez gabinet i z rozmachem otworzył drzwi. Na korytarzu, ku jego zaskoczeniu, dostrzegł Weasleya i Granger. Zanim jednak zdążył o cokolwiek zapytać, Gryfonka zasypała go serią pytań i informacji na temat tego, że Potter nie wrócił na noc.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się, a twarz zbladła. Gabinet na chwilę rozjarzył się blaskiem, by ułamek sekundy później pogrążyć się w mroku i zimnie.
- Potter? Nie wrócił na noc? - zapytał.
Gabinet ponownie rozświetlił się i ściemnił.
Granger i Weasley zaczęli coś tłumaczyć, ale niewiele było słychać, ponieważ całe pomieszczenie wydawało się wibrować, wciąż migocząc w zmieniającym się świetle.
- Sam poszukam Pottera - uciął w końcu Severus, prostując się i obrzucając uczniów pogardliwym spojrzeniem. - Tym razem łamanie regulaminu nie ujdzie mu na sucho.
Cofnął się i zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie gabinet pogrążył się w całkowitej ciemności.
Severusa ogarnęły złe przeczucia...
Do diabła! Niepotrzebnie go wyrzucał. Potter jest zbyt emocjonalny. Zawsze kieruje się uczuciami. Najpierw coś robi, a dopiero potem stara się pomyśleć. Ale wtedy zazwyczaj jest już za późno...
Musi go odnaleźć. Ale od czego zacząć? Potter był całkowicie rozbity, kiedy stąd wychodził. Gdzie mógł się udać? Co głupiego mógł zrobić?
Poczeka, aż Granger i Weasley znikną z pola widzenia, i wtedy wyruszy na poszukiwania.
Może zaszył się w którejś z łazienek? Zazwyczaj tam odnajdywał wypłakujących sobie oczy nastolatków, kiedy któregoś z nich spotkał zawód miłosny...
Położył dłoń na klamce.
Niech go tylko znajdzie...
Otworzył drzwi i pospiesznie ruszył przed siebie, planując zacząć od łazienek na parterze. Zanim jednak zdążył choćby skręcić w kolejny korytarz, zza zakrętu wynurzyła się Granger. Dziewczyna wpadła na niego z impetem, o mało go nie przewracając.
Wystarczyło jedno spojrzenie na jej zapłakaną twarz...
Korytarz rozjaśnił się intensywnym szkarłatem, kiedy Severus złapał ją za ramiona, potrząsnął nią gwałtownie i wysyczał prosto w twarz:
- Co się stało?
Dziewczyna próbowała odpowiedzieć, ale najwyraźniej nie była w stanie. Zamiast tego zaniosła się szlochem.
Ze szkarłatem zmieszała się czerń, wibrując intensywnie w rozedrganym powietrzu.
- Gdzie on jest? - Severus niemal nie poznawał własnego głosu. Potrząsnął nią mocno, próbując przywrócić jej chociaż odrobinę rozsądku.
- Harry... schowek... on... - wydukała w końcu, po raz kolejny wybuchając szlochem.
To mu wystarczyło. Puścił ją i ruszył biegiem. Już z daleka widział otwarte drzwi do jednego ze schowków. Nie miał pojęcia, co może tam zobaczyć, miał tylko ogromną nadzieje, że nie będzie to coś, czego obawiał się najbardziej...
W końcu dotarł do drzwi i gwałtownie zatrzymał się w wejściu.
Zobaczył go.
Leżał na podłodze niczym kukiełka z rozrzuconymi, połamanymi kończynami... z opuchniętą od siniaków i rozcięć twarzą... zakrwawiony, skatowany, bezwładny...
Potter...
Całe pomieszczenie wypełniło się lodowatym ogniem. Zimnymi, liżącymi sufit płomieniami. I dudnieniem. Głośnym, wibrującym dudnieniem serca, które zagłuszyło wszelkie dobiegające z zewnątrz odgłosy.
Severus skoczył do przodu i dopadł do Harry'ego, odpychając pochylonego nad nim Weasleya.
- Dotykaliście go? - niemal krzyknął i nie czekając na odpowiedź, przyłożył ucho do rozchylonych ust chłopca.
Oddychał...
Jego najgorsze obawy rozwiały się. Jeżeli tylko oddychał, to była jeszcze nadzieja... ale słyszał w tym oddechu coś niepokojącego... Był zbyt słaby.
Przyłożył palce do jego szyi. Puls był ledwie wyczuwalny.
- Żyje - wyszeptał.
Spojrzał na nieprzytomną, zakrwawioną twarz, na pozlepiane krwią czarne kosmyki, przyklejone do czoła i w ostatniej chwili powstrzymał się, aby ich nie odgarnąć. Dudnienie serca wzmogło się.
Nie pozwoli mu umrzeć!
*
- Boli... - Severus usłyszał cichy, przypominający westchnienie szept. Zabrał dłonie, którymi dotykał klatki piersiowej Pottera, próbując określić, jak dalece połamane są żebra, i spojrzał na chłopca ze zmarszczonymi brwiami.
- Nic nie mów. Oszczędzaj siły.
Widział ból wykrzywiający twarz Harry'ego. Spuchnięte usta otwierały się i zamykały na przemian, jakby chłopak próbował coś powiedzieć, ale cierpienie nie pozwalało mu na to. W końcu jednak Severus usłyszał ciche, urywane słowa:
- Przepra... szam... Nie chcia... łem. Przepraszam...
Severus przyglądał mu się szeroko otwartymi oczami.
Jak... jak w takiej chwili Potter mógł myśleć o czymś tak... nieistotnym? Jak mógł go przepraszać, kiedy właśnie niemal zginął? Jak mógł być aż tak... aż tak...?
Harry stęknął i z trudem uniósł drżącą rękę, próbując wytrzeć zalewającą krew oczy. Ale Severus był szybszy. Delikatnie złapał tę drobną dłoń i odciągnął ją z powrotem. Nie mógł dopuścić do tego, żeby chłopak dowiedział się, w jakim stanie się znalazł... Ale wtedy Harry ścisnął jego rękę i przyciągnął do siebie, przyciskając ją do swoich spuchniętych warg.
Severus zmarszczył brwi. Wśród płonących w pomieszczeniu, zimnych płomieni pojawiła się sugestia ciepłego światła...
- Jak do dobrze... że jesteś... - usłyszał cichy, zachrypnięty szept.
Ciepło stało się wyraźniejsze, intensywniejsze...
Severus oderwał wzrok od twarzy Harry'ego i spojrzał na leżący obok, zakrwawiony worek. Sięgnął po niego i podniósł go z podłogi. W pomieszczeniu ponownie zrobiło się znacznie chłodniej.
Zaczaili się na niego, zarzucili worek na głowę i niemal zakatowali na śmierć... prawie pod jego gabinetem... Jeszcze dwie godziny temu Potter kołysał się na jego biodrach, jęczał jego imię, oddając mu siebie, oddając mu wszystko... a teraz leżał tutaj, na granicy życia i śmierci...
Oczy Severusa wydawały się wchłaniać każdy lodowaty płomień, zamieniając je w sztylety... Odruchowo ścisnął kaptur. Jego pięść drżała.
Zabije ich. Nie. Zrobi im coś gorszego niż śmierć. Coś znacznie gorszego... Weszli na jego terytorium, ośmielili się dotknąć... zranić coś, co należało do niego... i zapłacą za to najwyższą cenę.
Wysunął dłoń z uścisku Harry'ego, słysząc słaby jęk wydobywający się z jego ust:
- Nie... nie odchodź...
Zacisnął wargi i ostrożnie wsunął ręce pod kolana oraz plecy chłopaka, a następnie podniósł go delikatnie z podłogi.
- Boli... tak bardzo... - wyszeptał Harry i wydał z siebie charczący dźwięk.
Severus spojrzał na zakrwawioną twarz chłopaka.
- Potter...? Słyszysz mnie?
Cisza.
Stracił przytomność.
Jeszcze mocniej przycisnął zmaltretowane ciało do swojej klatki piersiowej. Płomienie objęły już cały schowek
Wargi Severusa musnęły czoło Pottera, po czym mężczyzna wyszeptał:
- Malfoy za to zapłaci. Obiecuję ci to. Już nikt cię nie dotknie. Nie pozwolę im na to.
Severus kopnął drzwi schowka i wypadł z niego, zostawiając pomieszczenie spalające się już doszczętnie w morzu ognia.
- Avada Kedavra.
Ciało kobiety, trafione zielonym promieniem, zesztywniało i upadło na zimną, kamienną posadzkę. Jasne włosy Narcyzy rozsypały się na kamieniach, blask w szarych oczach zniknął zupełnie.
Przestrzeń rozdarł krzyk Lucjusza.
- Nieee!
Severus opuścił różdżkę. Jego twarz nie wyrażała niczego. W przeciwieństwie do twarzy Lucjusza, na której osłupienie walczyło z przerażeniem i niedowierzaniem.
- Lucjuszu, twoja żona sama wybrała śmierć - powiedział spokojnie Voldemort, spoglądając na swego sługę z nonszalancją. - Twój syn także wybrał los, który go spotkał. Mógł zajść daleko, ale zdradził mnie i zignorował moje rozkazy dla swych własnych dziecięcych kaprysów. Oboje odwrócili się ode mnie.
Jasne włosy Malfoya opadły na jego wykrzywioną bólem twarz. Odziane w ciemny aksamit ramiona drżały. Severus niemal wyczuwał huragan emocji targających jego duszą. Huragan zdolny roznieść ich wszystkich w popiół.
- A co ty zrobisz, Lucjuszu? Co wybierzesz? Pozostaniesz mi wierny, czy dołączysz do swej rodziny, plamiąc już do końca honor swego rodu?
Malfoy podniósł wzrok. Ale nie skierował go ku Voldemortowi. Jego drżące oczy zanurzyły się w oczach Severusa. Powietrze wypełniło się gorzkim, gnijącym odorem nienawiści.
Severus zacisnął usta. Nie podobało mu się spojrzenie Malfoya. Wiedział, że kiedy wypełni już swój plan, będzie musiał go zabić, inaczej Malfoy będzie szukał zemsty na nim i nie spocznie, dopóki jej nie wymierzy. Ponieważ, w jego mniemaniu, to Severus był w pełni odpowiedzialny za śmierć jego żony i szaleństwo syna.
- Wybieram ciebie, mój Panie - wyszeptał Lucjusz udręczonym, zachrypniętym głosem, nie odrywając nienawistnego spojrzenia od twarzy Severusa.
Tak, Malfoy może okazać się dużym problemem... nie powinien go lekceważyć.
- Dossskonale. - Voldemort pozwolił sobie na lekki uśmieszek. - Nie możemy jednak dopuścić do tego, by śmierć twojej żony wyszła na jaw. Może to wywołać... konfliktowe nastroje. Dopilnuj, by wszyscy myśleli, że nagłe szaleństwo waszego syna doprowadziło ją do skrajnej depresji i Narcyza wyjechała na... długi urlop. - Na twarzy Voldemorta pojawił się uśmiech przypominający nadpływającego szybko rekina.
- Tak, mój Panie. - Lucjusz skłonił głowę, starając się nie spoglądać w stronę leżącego na podłodze ciała swej żony.
- Bądź pewny, że nagroda za twą wierność cię nie ominie, Lucjuszu. - Spojrzenie Voldemorta skierowało się ku Severusowi. - Możecie odejść.
Severus skłonił się i ruszył ku drzwiom, omijając pełznącą już w stronę zwłok Nagini. Znalazł się przy nich w tym samym momencie, w którym dłoń Lucjusza dotknęła srebrnej klamki. Severus cofnął rękę i pozwolił, by Malfoy wyszedł jako pierwszy. Kiedy i on sam znalazł się już po drugiej stronie drzwi, zamykając je za dobą delikatnie, usłyszał cichy, przepełniony trującą nienawiścią szept tuż za sobą:
- Kiedyś cię zabiję.
Nie odwrócił się. Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
Nie - pomyślał, wsłuchując się w oddalające się kroki. - To ja pierwszy cię dopadnę.
Z relacji Pomfrey wynikało, że rany Pottera goją się całkiem dobrze dzięki przyrządzanym przez Severusa miksturom. Ale chłopak miał spędzić w szpitalu jeszcze co najmniej kilka dni, aby całkowicie wydobrzeć, a tymczasem stał teraz w drzwiach jego gabinetu, uśmiechając się do niego tym swoim szerokim, głupkowatym uśmiechem.
- Co ty tu robisz, Potter? - zapytał cierpko Severus, szybko ukrywając początkowe zaskoczenie. - Nie powinieneś być jeszcze w szpitalu?
- Wyszedłem - wydukał Harry. - Dzisiaj. Czy mogę... wejść? - zapytał nieśmiało.
Snape zmrużył oczy, ale odsunął się i wpuścił go do środka. Kiedy zamknął drzwi, Potter zrobił coś nieoczekiwanego. Odwrócił się i gwałtownie dopadł do niego, przypierając go do drzwi i owijając ramiona wokół jego pasa. Z głośnym westchnieniem oparł głowę na otulonej w czarny materiał piersi i zamknął oczy, przyciskając policzek do szorstkiego materiału.
Severus zesztywniał, wpatrując się z zaskoczeniem w ciemną czuprynę roztrzepanych włosów, przyciskających się do jego klatki piersiowej.
- Tęskniłem za tobą... - wyszeptał Harry w czarną szatę, wtulając się w pierś mężczyzny.
W pomieszczeniu zrobiło się nagle znacznie cieplej. Rozgrzane powietrze zaczęło drgać, a przedzierające się przez nie uderzenia serca stawały się coraz głośniejsze i szybsze.
Severus zacisnął usta.
Merlinie, co za ckliwy dzieciak... Czy on naprawdę musi się tak do niego kleić? Doprawdy, to powoli zaczyna robić się... kłopotliwe.
Ale... widocznie tego właśnie potrzebuje. Widocznie jest po tym wszystkim wyjątkowo złakniony czułości. I Severus będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Będzie musiał pozwolić mu na te sentymentalne czułostki, żeby chłopak znowu nie uciekł. Zresztą... to nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, że już nic mu nie grozi.
*
Severus podniósł głowę znad książki, zamykając ją i odkładając na stolik, wraz z leżącym na kolanach pergaminem i piórem. Spojrzał na fotel obok i z zaskoczeniem stwierdził, że Potter... zasnął.
Zmarszczył brwi.
Skoro chłopak był tak zmęczony, to po co nalegał na przyjście tutaj? Przecież nie minęło nawet dziesięć minut. Kazał mu tylko poczekać...
Oparł się w fotelu, uważnie przyglądając się pogrążonej we śnie twarzy Pottera. Zmienił się. Severus zbyt często go obserwował, zbyt dobrze znał jego twarz, by nie zauważyć wszystkich zmian, które się na niej dokonały. Nadal widać było na niej zadrapania, ale i tak wyglądał dużo lepiej niż jeszcze kilka dni temu. Schudł. Kości policzkowe były wyraźniejsze, a cienie pod oczami głębsze. Okulary zsunęły mu się na czubek nosa, a włosy tak ułożyły, że blizna na czole była doskonale widoczna.
Severus przesunął wzrok niżej, na przekrzywiony krawat i wygnieciony, odrobinę za duży szkolny mundurek. Doprawdy, czy ten chłopak nie miał za grosz gustu? Zawsze tak denerwująco niechlujny, do tego te wiecznie rozczochrane włosy...
Ponownie spojrzał na pogrążoną we śnie twarz. Oblizał wargi. Wstał.
Powoli podszedł do rozciągniętego w fotelu chłopca.
Z pewnością nie pozwoli mu spać w swoim salonie...
Pochylił się, opierając się jedną ręką o podłokietnik, a drugą rozpinając guziki białej koszuli Harry'ego. Niespiesznie, jeden po drugim.
...ale w zamian za to, co przeszedł...
Rozsunął koszulę, odsłaniając jasną, gładką skórę. Jego oczy rozbłysły, a w pomieszczeniu pojawiła się coraz wyraźniejsza sugestia płomieni.
...przecież nic się nie stanie, jeśli...
Delikatnie przesunął palcami po unoszącej się i opadającej klatce piersiowej, brzuchu, miękkim podbrzuszu, docierając do spodni. Rozpiął guzik i długimi palcami sięgnął po zamek, powoli przesuwając go w dół. Ponownie oblizał wargi.
...sprawi mu odrobinę przyjemności...
Wsunął dłoń w spodnie, ostrożnie owijając palce wokół rozkosznie gorącego penisa chłopca.
Zawsze taki ciepły, rozgrzany... niczym żywa pochodnia...
Z lekko rozchylonych ust Harry'ego wyrwał się cichy jęk. Na wargach mężczyzny pojawił się krzywy uśmieszek.
*
Snape stał przy komodzie, trzymając w dłoni zielony kamień i wpatrując się w niego ze zmarszczonymi brwiami.
Dzięki temu kamieniowi będzie miał Pottera cały czas na oku. Nie może dopuścić do tego, żeby znowu coś mu się stało... Musi go pilnować. Chłopak jeszcze nie raz może wplątać się w niebezpieczne sytuacje, taką już miał naturę. A Severus doskonale wiedział, że tylko on może zapewnić mu bezpieczeństwo. Potter mógł sobie nie słuchać żadnych autorytetów... ale tylko odważyłby się nie posłuchać jego.
*
Nie minęło nawet kilka godzin, a Potter już nie potrafił powstrzymać się przed nadużywaniem kamienia. Cóż za bezmyślny dzieciak... Klejnot miał mu służyć w sytuacjach zagrożenia życia, a nie do wysyłania ckliwych wiadomości. A teraz jeszcze zakłócił mu niedzielę, nalegając na spotkanie, w jakiejś wyjątkowo ważnej sprawie, a chodziło tylko o tą wszystkowiedzącą Granger, która odwiedziła go kilka dni wcześniej, próbując go zaszantażować, i Severus był zmuszony wymazać jej pamięć. Zbyt dużo wiedziała.
Oczywiście Potter nie potrafił utrzymać języka za zębami... Chociaż bardziej prawdopodobne było to, że nie potrafił utrzymać na wodzy swojej wybujałej emocjonalności i Granger sama zaczęła się czegoś domyślać. Jeżeli tak dalej pójdzie, to w końcu chłopak może ich zdradzić, a wtedy wszystko legnie w gruzach. Powinien nad sobą panować, do jasnej cholery! To nie jest zabawa!
Ale nawet, gdy Severus jasno mu to wyjaśnił, Potter wydawał się chyba nadal nie do końca zdawać sprawy z powagi sytuacji, ponieważ pierwsze co zrobił, to podszedł do niego i znowu przylgnął do niego całym ciałem, obejmując go w pasie i wtulając twarz w jego pierś, jakby sądził, że takimi dobrymi dla głupców, sentymentalnymi gestami cokolwiek zdziała...
- Przepraszam - wyszeptał. - To się więcej nie powtórzy. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
Severus zesztywniał mimowolnie. Powietrze roziskrzyło się i rozgrzało, wypełniając się uderzeniami serca. I słodkim, mdlącym zapachem wanilii...
Mężczyzna zacisnął usta i przymknął powieki.
Znowu to samo... Zawsze taki uczuciowy... Potter lgnął do niego niczym szczeniak, który potrzebuje dotyku swego pana.
I nawet jeżeli na pewien sposób było to... ujmujące, to i tak...
Myśli urwały się, przeszyte błyskawicą lodu. Do ciepła wdarł się chłód.
Mroczny Znak na przedramieniu Severusa zapiekł tak bardzo, jakby żywcem wypalano mu go na skórze. Ból rozchodził się aż do barku, a wraz z nim nadpłynęła... ciemność. I lodowate zimno. Nienawiść. Nienawiść, która zdawała się wypełniać całe powietrze i wdzierać się do płuc wraz z oddechem.
Z ciemności wyłoniła się zaskoczona twarz Harry'ego.
- Co się st...
Snape nie czekał na dokończenie zdania. Złapał chłopaka za ramię i odepchnął od siebie z całej siły.
Przycisnął lewą rękę do przedramienia, chociaż wiedział, że to wcale nie zatamuje bólu.
- To Voldemort? - zapytał łamiącym się głosem Harry. - Prawda?
- Zejdź mi z oczu, Potter - warknął mężczyzna, walcząc z napływającą ciemnością, rozświetlaną błyskawicami spopielającej odrazy. Wiedział, gdzie musi się udać. I co zrobić...
Ale Harry nie poruszył się. Po prostu stał i wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie dość, że jesteś głupi, to na dodatek głuchy!
Severus nie zważał już na słowa. Po prostu smagał nimi niczym batem, tak jak zawsze, kiedy był wzburzony...
- Nie słyszałeś, Potter? Wynoś się stąd!
Chłopak cofnął się z przerażeniem w oczach, potknął i wpadł na fotel. Severus miał dosyć jego nieudolności. Wiedział, że jeżeli Potter zostanie tu jeszcze choćby chwilę dłużej, to nie będzie ręczył za swoje czyny... Przypadł do niego i jednym szarpnięciem postawił go na nogi. Zacisnął palce na jego ramieniu, wbijając mu je boleśnie w ciało i na wpół zaciągnął, na wpół dowlekł go do drzwi prowadzących na korytarz, a następnie wyrzucił za nie, zatrzaskując je z całej siły i opierając się o ciemną powierzchnię.
Dosyć tego. Dosyć tego ciągłego przychodzenia, przepraszania, przytulania... To wszystko zaczyna powoli przypominać jakąś farsę... Potter jest tylko środkiem do realizacji celu. Niczym więcej.
Severus powoli uniósł dłoń, odsłaniając Mroczny Znak, który wciąż jeszcze pulsował i wydawał się wić na skórze.
Musi się teraz skupić tylko i wyłącznie na planie. Nie może pozwolić się niczym rozpraszać. A Potter... Potter wróci na swoje miejsce w hierarchii. I za każdym razem, kiedy znowu spróbuje się wspinać... Severus będzie musiał go zrzucać. Na sam dół.
Czy mogę przyjść dzisiaj wieczorem?
Gniewasz się na mnie?
Kamień rozjarzał się co chwilę. Severus nie zareagował na żadną wiadomość. I czuł się coraz bardziej zirytowany ich natężeniem i częstotliwością.
Doprawdy, czy ten chłopak nie potrafi zrozumieć aluzji? Czy musi być aż tak natrętny? Co on sobie wyobraża? Że skoro kilka razy się pieprzyli, to nabył prawa do wdzierania się z butami w życie Severusa? Że stał się dla niego kimś ważnym? Że nawet jeżeli Severus ma dzisiaj wolny wieczór, to oznacza, że ma go spędzić z tym nieokiełznanym smarkaczem? Ma zbyt wiele spraw na głowie, by zawracać sobie nim głowę.
Potter był tylko... dzieckiem. Nie miał do zaoferowania niczego interesującego. Niczego, co byłoby warte uwagi, poza swoim młodym, spragnionym ciałem. Nie był dla niego partnerem intelektualnym, nie posiadał niczego, czego Severus samodzielnie nie potrafiłby zdobyć. Potrafił się tylko narzucać, patrzeć na niego z uwielbieniem i nieprzytomnie się do niego uśmiechać. Pragnął wiedzy, drżenia serca, adrenaliny, władzy i autorytetu, w zamian oferując jedynie... bezinteresowne, szczenięce oddanie? Cóż to była za wymiana?
Tęsknię za tobą.
Severus zmarszczył brwi, odczytując kolejną wiadomość.
Tęsknił? Severus nie był kimś, za kim się tęskni. Był kimś, kogo należy unikać. A już z pewnością nie był kimś, na kim takie sentymentalne wyznania robią jakiekolwiek wrażenie...
Ścisnął kamień w dłoni i wsadził go do kieszeni szaty, starając się nie zwracać uwagi na to, jak często jego dłoń wędruje do kieszeni i dotyka gładkiej, wciąż ciepłej powierzchni.
Wiadomość, którą Severus otrzymał od Pottera nad ranem, zaskoczyła go i zaniepokoiła. Prośba o eliksir na uspokojenie?
Nawet gdyby chłopak miał koszmar, to przecież żaden zwykły koszmar nie doprowadza nikogo do stanu, w którym potrzebuje on eliksiru uspokajającego... To było coś więcej i Severus musiał się tego dowiedzieć, dlatego też zdecydował się złamać swoje postanowienie i zaprosić Pottera do swych komnat... nawet jeżeli oznaczało to, że po raz kolejny będzie zmuszony przyjmować jego umizgi... Chociaż tym razem Potter wykazał się wyjątkowym... hmm, powiedziałby, że to „godność”, gdyby to słowo w odniesieniu do Pottera nie stanowiło takiego oksymoronu... Ubzdurał sobie, że chce, aby Severus go objął, a kiedy tego nie otrzymał, po prostu... wyszedł. Wstrętny, uparty smarkacz!
I następnego dnia to samo. Znowu chciał wyjść, opowiadając bzdury o nieodrobionych lekcjach i zmuszając Severusa do... ugięcia się. Takie sytuacje mu się nie zdarzały. A jeżeli nawet, to zazwyczaj kończyły się długim i ciężkim szlabanem albo serią najboleśniejszych klątw, w zależności od tego, kto próbował z nim pogrywać. Ale w tym wypadku... w tym jednym, jedynym wypadku... postanowił mu ustąpić. Chociażby za to, jak ślizgońsko Potter z nim zagrał.
Zresztą to była uczciwa wymiana. Odrobina czułości w zamian za informację. I otrzymał ją. Wystarczyło go tylko upić...
I jakkolwiek sen, który miał Potter, całkowicie wytrącił Severusa z równowagi swoją sugestywnością i niesamowicie cholerną bliskością z prawdą... to mężczyzna nie spodziewał się, że całe to spotkanie przekształci się w taką... farsę. Potter pod wpływem alkoholu zachowywał się niedorzecznie. Całkowicie niedorzecznie.
- Severusie - wyjęczał po raz już któryś, denerwująco przeciągając sylaby i przyglądając się mężczyźnie z zawadiackim uśmiechem. - Powiedz do mnie "Harry". Nigdy tak do mnie nie mówisz.
- I nie zamierzam zacząć - wycedził Snape, zastanawiając się, ile jeszcze czasu jest w stanie wytrzymać w jednym pomieszczeniu ze wstawionym Potterem.
- Nie? - Harry zasępił się na chwilę. - To może udałoby ci się to powiedzieć w zdaniu: "Harry Potter mnie lubi"?
Severus, ku swojemu zaskoczeniu, w ostatniej chwili powstrzymał wypływający mu na usta uśmiech.
Cóż, Potter czasami potrafi być nawet całkiem zabawny... Kto by pomyślał? I kto by przypuszczał, że ma tak słabą głowę? Severus nie spodziewał się po nim zbyt wiele, ale szybkość z jaką chłopak poddawał się upojeniu alkoholowemu, była nieprawdopodobna... Chociaż trzeba przyznać, że patrzenie na to, jak zachowuje się pod wpływem alkoholu, było niezwykle interesującą rozrywką. Ciekawe, czy... - Severus zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się rozluźnionemu już niemal całkowicie chłopcu - ...ciekawe, czy byłby teraz w stanie dać mu to, co pragnie oglądać?
Och, oczywiście, że miał swoje mroczne popędy... miał ich wiele. Ale do tej pory obawiał się, że to jeszcze zbyt wcześnie, aby wypróbowywać je na Potterze. Jednakże stan upojenia, w którym znajdował się chłopak, dawał mu niemal nieograniczone możliwości... i miał zamiar je wykorzystać.
Jego oczy rozbłysły dziko.
Nauczyciel wykorzystujący pijanego ucznia...
Na usta mężczyzny wypłynął krzywy uśmieszek.
Severusie, jakiż jesteś nieprzyzwoity...
Ciemne, pachnące czekoladą włosy Pottera łaskotały nos Severusa. Miękkie, gorące wargi wędrowały po jego obojczyku, składając na nim zachłanne, niemal desperackie pocałunki. Gorąca, drobna dłoń zaciskała się na jego penisie, przesuwając się po nim w górę i w dół, coraz szybciej i szybciej, podczas gdy druga ugniatała i masowała jądra. Severus słyszał pomruki i pojękiwania, ale nie do końca był pewien, który z nich je wydaje. Nie wiedział, jak to się stało, że ten chłopak w tak krótkim czasie nabył takie umiejętności, ale obecnie nie był w stanie się zad tym zastanawiać. Młode, rozgrzane ciało napierało na niego, pragnąc jego i tylko jego, spalając się w tym pragnieniu niczym wciąż odrobinę nieporadne, lecz nadrabiające entuzjazmem zwierzę. Ciepła dłoń niemal dusiła jego penisa, usta próbowały wgryźć się w skórę...
Potter... Potter...
Severus mruknął i naparł na to ciało, łapiąc je za ramiona i przygważdżając do drewnianej powierzchni.
Jego... Jego...
W drżącym, rozgrzanym powietrzu pojawiły się zalążki płomieni, rozpalając się z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej.
Severus wplótł palce w te ciemne, gęste włosy i złapał je mocno, pociągając do tyłu i odchylając głowę Harry'ego tak, by mieć dostęp do jasnej, gładkiej szyi, zapraszającej, by zatopić w niej usta, zęby...
Zaatakował, pożerając ją łapczywie. Smakowała... młodością. Czekoladowymi żabami, atramentem i niewprawnym entuzjazmem. Czysta, nieskażona... Przesuwał po niej językiem, zbierając lekko słonawe kropelki potu i odbierając wszystkimi zmysłami każdy głośniejszy jęk wydobywający się z ust Pottera.
Płomienie syczały i trzaskały, liżąc ściany i wędrując po nich, a on zagłębiał się w doznaniach, w odkrywaniu tego nieznanego, jakże innego od jego własnego świata... świata, który wylewał się z każdego gestu, z każdego spojrzenia Pottera, a do którego on, Severus, nie miał wstępu. Mrucząc z satysfakcji, zasysał wargami skrawki jego skóry, pieszcząc ją wargami i wdychając jej zapach. Zapach wiatru, piwa kremowego i dymu po sesji Eksplodującego Durnia.
Zapach niewinności.
Zapach, którym miał ochotę odurzyć się, jak alkoholem, aż przeniknie do jego krwi i uderzy mu do głowy, pozwalając mu zapomnieć. Chociaż na chwilę.
Pieprzony Potter!
Bezmyślny, wścibski gówniarz! Irytujący, ciekawski natręt, który od zawsze uwielbiał wsadzać nos w nieswoje sprawy i zjawiać się tam, gdzie nie powinien w najmniej odpowiedniej chwili! Gdyby mu nie przeszkodzono, to rozszarpałby go gołymi rękami. Wszystko musi zaczynać od nowa. Każdy składnik, każdy etap... wszystko od początku!
Gdy Severus dotarł do drzwi swojego gabinetu, wywarczał hasło, w kilku krokach przemierzył gabinet i jednym ruchem różdżki zdjął z drzwi zaklęcie zamykające.
Miał tylko nadzieję, że w czasie jego nieobecności gówniarz nie narobił jeszcze większych szkód, bo wtedy nie ręczyłby za siebie...
Wszedł do salonu i obrzucił go wciąż płonącym z gniewu spojrzeniem. Potter czekał w tym samym miejscu, w którym go zostawił, wśród porozrzucanych na podłodze książek. Opierał się o opustoszałą biblioteczkę, trzymając się za ramię i uparcie wpatrując w podłogę.
Severus zmarszczył brwi, uważniej przypatrując się ręce chłopaka. Wyglądała na poranioną. Spod rozciętej koszuli wyłaniała się długa, zaczerwieniona szrama.
Cóż, najwyraźniej nieco zbyt mocno nim rzucił... ale w tamtej chwili nie panował nad sobą. Miał ochotę go zranić, najboleśniej jak to możliwe, ale teraz... Severus jeszcze raz spojrzał na rozcięcie, mimowolnie rozprostowując zaciśnięte do tej pory w pięści palce.
Wyczuwał strach bijący od chłopaka. Odkąd wszedł, Potter zerknął na niego tylko jeden raz, rzucając Severusowi szybkie, spłoszone spojrzenie. W takim stanie naprawdę przypominał... szczeniaka. Szczeniaka, który otrzymał od swojego pana kilka kopniaków i teraz siedział w kącie, z podkulonym ogonem, nie mając pojęcia, za co został ukarany, i bojąc się nawet spojrzeć w jego stronę.
Może... może i rzeczywiście zareagował odrobinę zbyt agresywnie, wyżywając się na chłopaku za to, że przez niego kilka tygodni pracy poszło na marne i cały eliksir nadaje się teraz jedynie do wylania do ścieku... Pomimo całej swojej bezmyślności Potter mógł przecież nie zdawać sobie sprawy z tego, do czego doprowadził swoim niezapowiedzianym przybyciem. Chciał go tylko odwiedzić. Nie rozumiał, o jaką stawkę toczy się gra... i jakie to było dla Severusa ważne. Był tylko zaślepionym nastolatkiem. Zbyt zaślepionym, by dostrzegać niewielkie aluzje, ale czego innego można było się po nim spodziewać? Zawsze pchał się tam, gdzie nie trzeba, wciskał się w najmniejszą szczelinę, wciąż pakując się w coraz to większe kłopoty... Był jak znajdująca się tuż pod skórą drzazga, niewielka, ale dokuczliwa... taka, która nie pozwala się wyłuskać, ale nie pozwala również o sobie zapomnieć...
Severus zacisnął usta i sięgnął po różdżkę, odsyłając wszystkie książki z powrotem na ich miejsce. Chłopak nie poruszył się. Wciąż stał w tym samym miejscu, przyciskając rękę do piersi.
Severus oblizał wargi.
Nie może już pozwolić mu się tak wyprowadzać z równowagi. Będzie musiał załagodzić całą tę sytuację... zrobić coś, by Potter przestał patrzeć na niego z miną zbitego psa... ponieważ wtedy miał takie dziwne uczucie, jakby ta drzazga... zbyt mocno go uwierała.
Severus siedział przy stole nauczycielskim w Wielkiej Sali, obserwując, jak Harry wybiega z pomieszczenia. Obok niego leżał Prorok Codzienny z rzucającym się w oczy tytułem: "Harry Potter - Nadzieja Czarodziejskiego Świata Czy Tchórz?"
Ściany Wielkiej Sali pokryte były zimnymi płomieniami gniewu. Ciemniejące coraz bardziej oczy Severusa biegały po linijkach tekstu, podczas gdy przestrzeń wokół niego wypełniała się mrokiem i kryształkami lodu.
Gdyby tylko mógł dorwać kobietę, która wycisnęła z siebie te kłamliwe wypociny... z przyjemnością patrzyłby, jak wije się u jego stóp, podczas gdy on rzucałby na nią najboleśniejsze klątwy, przy których Cruciatus wydawał się niewinną pieszczotą...
Przeniósł wzrok na drzwi. Będzie go musiał jak najszybciej odnaleźć. Potter jest zbyt wrażliwy, by poradzić sobie z taką nagonką. Najpierw będzie się nad sobą użalał, później wpadnie w depresję, a później może zrobić coś naprawdę głupiego... Nie może mu na to pozwolić!
Severus odsunął od siebie talerz i gwałtownie poderwał się z miejsca, nie zważając na zaskoczone spojrzenia grona pedagogicznego, po czym wypadł z pomieszczenia i ruszył korytarzami, przypominając zbliżającą się szybko chmurę burzową.
Z powodu jednego artykułu musiał się teraz uganiać za Potterem po całym Hogwarcie. Jakby nie miał dość własnych spraw na głowie... Ale doskonale wiedział, że nie było w tym zamku nikogo... nikogo, kto mógłby i potrafiłby mu pomóc... Nikogo, kto choćby trochę się nim przejął. Dumbledore? Stary głupiec, który bagatelizuje wszystkie problemy, przeświadczony o swej nieomylności. McGonagall? Ślepa ignorantka, która nigdy nie zauważa tego, co najistotniejsze. Jego... "przyjaciele"? Żałosne dzieciaki, które tak naprawdę nic o nim nie wiedzą.
Nie, jakkolwiek nieprawdopodobnie by to brzmiało... Potter nie ma tu nikogo, kto by go zrozumiał i kto potrafiłby przemówić mu do rozsądku. I nawet jeżeli Severus doskonale wiedział, że znacznie lepiej wychodzi mu zadawanie bólu, aniżeli usuwanie go... to będzie musiał spróbować.
*
Oczywiście, jak było do przewidzenia, Potter zaszył się gdzieś na cały dzień i miał gdzieś, że szuka go cała szkoła. Ale Severus postanowił być cierpliwy. W końcu przecież musi wyjść ze swej kryjówki, choćby po to, żeby coś zjeść. Ale kiedy nadeszła pora kolacji, nawet Severus zaczął się już niepokoić. Miał nadzieję, że chłopak nie okaże się na tyle głupi, aby zignorować jego rozkaz przyjścia do gabinetu, kiedy tylko będzie już na to gotowy. Przyniósł mu nawet kolację, do jasnej cholery, chociaż wciąż nie miał pojęcia, jaka niezrozumiała siła kazała mu to zrobić.
Jego kroki rozbrzmiewały w całym salonie, kiedy chodził w tę i z powrotem przed drzwiami, łapiąc się na tym, że coraz częściej spogląda na zegar.
Pięć minut. Da mu jeszcze pięć minut, a jeżeli się nie zjawi, to wyruszy na poszukiwania. Przetrząśnie całą szkołę, przewróci do góry nogami każdą ławkę i każdy posąg w tym pieprzonym zamku i w końcu go znajdzie, a kiedy go znajdzie...
Zamarł, zatrzymując się gwałtownie i nasłuchując.
Drzwi. Czy mu się wydawało, czy usłyszał otwierające się drzwi do gabinetu?
Kroki. Odrobinę niepewne.
Nie, nie wydawało mu się.
Z jego piersi wyrwało się niekontrolowane westchnienie.
Potter... był tutaj.
Przyszedł.
*
Wszystko zalewała czerwień, gorąca i lepka, spowijając przestrzeń swym płaszczem. Nie było widać niczego poza nią, a wszelkie dźwięki zagłuszał dziwny hałas - szybkie, błyskawiczne uderzenia, ciężkie i niskie.
I nagle wszystko zniknęło. Czerwień odpłynęła, a hałas opadł i pozostała tylko przestraszona twarz Pottera, jąkającego się:
- Przepraszam. Nie chciałem. Naprawdę. To tak nagle... Proszę, nie wyrzucaj mnie. Przepraszam.
Severus przełknął ślinę, z trudem powstrzymując się, by nie oblizać warg. Smakowały Potterem. Jego entuzjazmem i impulsywnością. A także kompletnym brakiem ogłady, który okazywał już tak wiele razy.
- Nie miałem takiego zamiaru - wycedził Snape niezwykle opanowanym, zważywszy na okoliczności, głosem.
Chłopak znowu to zrobił. Ale przecież nie mógł go ukarać. Nie tym razem. Nie po tym, co przeszedł. Ten jeden raz... może to zignorować. Tak. Jeden raz.
Po kilku chwilach ciszy Potter najwyraźniej zdecydował się w końcu podnieść głowę i spojrzeć na niego. W jego oczach pojawiło się jednak... coś dziwnego. Powoli zmieniały swój wyraz, stając się zamglone, rozmarzone. W pewnym momencie chłopak uniósł dłoń i dotknął jego brwi, przesuwając po nich palcem i wpatrując się w nie z takim zachwytem, jakby nigdy w życiu nie widział nic wspanialszego.
Severus zmarszczył brwi, a wtedy Harry dotknął palcem głębokiej zmarszczki, która pojawiła się pomiędzy nimi, i bardzo wolno przesunął opuszkiem palca po całej długości nosa, by ostatecznie zatrzymać dłoń na policzku, gładząc go delikatnie. Zielone oczy niemal promieniały. Wyglądał, jakby kompletnie zapomniał, gdzie się znajduje, jakby przeniósł się do innego świata, w którym nie istniało nic, poza Severusem... A jego twarz... wyrażała tak wiele zmieniających się emocji, że wydawało się to wręcz niemożliwe, aby ktoś mógł przeżywać ich aż tyle naraz... i aby były tak nieskazitelne...
W tej jednej chwili Potter był całkowicie odarty ze swojej bezczelności, arogancji, zuchwałości. Ze wszystkiego, co czyniło go tamtym Potterem, którego Severus znał przez pięć lat. Tamtym Potterem, który zawsze był dla niego tylko nieodrodnym synem swego ojca, w którego oczach widział jedynie nienawiść, a w zachowaniu ignorancję i zarozumialstwo.
Teraz był całkowicie odsłonięty. Był czystą, połyskującą w świetle ognia emocją. Tak prawdziwy, tak niebywale prawdziwy...
Żar, który Severus poczuł w sobie w tym samym momencie, był inny niż zwykle. Rozpalał i mroził jednocześnie. Trawił niczym pożoga i otulał blaskiem niczym delikatne ciepło kominka. I pozostawił po sobie jedynie... uczucie głębokiego niepokoju.
Severus słyszał otwierające się drzwi i niepewne kroki Harry'ego. Nie wiedział, dlaczego zgodził się na to spotkanie, ale Potter wydawał się być naprawdę zdeterminowany, aby przyjść do niego właśnie dzisiaj, zakłócając jego coroczny rytuał spędzania swych urodzin przy kilku butelkach whisky.
Napełnił swoją szklankę i odstawił butelkę na blat, zastanawiając się, dlaczego Potter się zatrzymał.
- Zamierzasz tak tam stać? - zapytał, biorąc do ręki szklankę i jednocześnie odwracając się do Harry'ego. - Czy może w końcu usią... - Severus urwał, kiedy jego spojrzenie padło na chłopaka.
Powietrze wypełniło się iskrami, niemal całkowicie obejmując Pottera... stojącego w drzwiach jego salonu w ciemnych, eleganckich, opinających biodra spodniach, w kruczoczarnej koszuli, rozpiętej pod szyją, w zielonym krawacie, przy którym jego oczy wydawały się być niemal szmaragdowe...
Severus poczuł, jak coś gorącego pełznie w jego wnętrzu, ogarniając powoli całe ciało. Nie był w stanie oderwać od niego wzroku. A chłopak po prostu stał... najwidoczniej zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego... jakie wrażenie wywołał.
Palce Snape'a zbielały od zaciskania się na szklance, kiedy obserwował, jak Harry podchodzi do fotela, a potem odwraca się w jego stronę, trzymając w dłoniach jakąś paczkę i... zaczyna do niego podchodzić. Z tym niepewnym, zagubionym wyrazem twarzy... I Severus wiedział, że Potter robił to specjalnie. Udawał niewinnego, a tak naprawdę celowo nęcił go i kusił...
Iskry zniknęły, zamieniając się w krwistą czerwień, spływającą po ścianach, która zalewała jego skórę i oczy, mącąc mu wzrok...
Chłopak zatrzymał się i wyciągnął przed siebie paczkę. Do nozdrzy Severusa wdarł się ten okropnie słodki zapach wanilii i czekolady... Jego wzrok mimowolnie ześliznął się na rozpięty kołnierzyk i odsłoniętą szyję... Poczuł, że zaschło mu w ustach. Był tak twardy, że jego penis niemal przebijał się przez materiał spodni.
Potter coś do niego powiedział, ale do Severusa nic już nie docierało. Usłyszał tylko trzask rozbijanego szkła i jego usta już były na nim. Już wbijał wargi w tą ciepłą, gładką skórę, ugniatając dłońmi ramię i pośladki, pragnąc je zmiażdżyć w uścisku, pochłonąć go całego... pragnąc zsunąć z niego spodnie, rozszerzyć pośladki i zagłębić się w ten gorący, ciasny tunel... a potem pieprzyć go i pieprzyc i patrzeć, jak wije się pod nim, jęcząc i skamląc, jak błaga o litość, jak błaga o więcej, a potem spuścić się w nim, wypełniając go swą gorącą spermą, naznaczając go sobą, plugawiąc jego niewinność, a potem patrzeć, jak leży drżący, zbrukany, z sennym, nieprzytomnym uśmiechem... i pochylić się do niego, szepcząc mu wprost do ucha, jakim jest małym, nieznośnym złośliwcem, że doprowadził go do takiego stanu...
- Nie, zaczekaj! - Przez pulsujący szum w głowie Severusa przebił się głos Harry'ego, ale mężczyzna nie miał zamiaru na nic czekać. Musi go mieć. Teraz! Zaraz!
Odtrącił próbujące go powstrzymać dłonie i drżącymi z niecierpliwości palcami zaczął rozpinać jego spodnie, ani na chwilę nie przestając ssać i kąsać rozgrzanej szyi. Długi jęk, który wydobył się z ust chłopaka, sprawił, że czerwień przeszła już niemal w purpurę.
- Czekaj... - wydyszał z trudem Harry. - Mam dla ciebie... inny prezent, który... na pewno ci się spodoba.
*
Płomienie strzelały i buzowały, przypominając szalejące piekło, w którym wszystko się topiło. A pośród nich, na przykrytym czarną narzutą łóżku siedział... Potter. Napięty niczym struna, nagi i gładki, z rozłożonymi szeroko nogami i szczupłą dłonią zaciśniętą na swoim naprężonym penisie. Zielony, zawiązany na szyi krawat kołysał się miarowo w rytmie, w którym poruszał dłonią... Severus doskonale widział, jak napletek przesuwa się pod jego palcami, odsłaniając wilgotną, zaczerwienioną główkę, by po chwili zniknąć w ciepłym tunelu dłoni... jak smukłe uda drżą, pokryte kropelkami perłowego potu, a twarz jaśnieje, pogrążona w agonii przyjemności... Zielone, błyszczące gorączkową determinacją oczy wbijały się w niego zza zaparowanych okularów... wpółotwarte, wilgotne usta dyszały ciężko, wyrzucając z siebie głośne, przepełnione rozkoszą jęki...
Severus widział już w swym długim życiu wiele, ale czegoś równie olśniewającego... nigdy.
I pomyśleć, że cały ten pokaz był przeznaczony jedynie dla jego oczu... że Potter robił to tylko dla niego...
Nikt nie może tego zobaczyć! Nie pozwoli, by Czarny Pan dotknął tego wspomnienia swoimi obleśnymi palcami, by je zbezcześcił. Będzie musiał je ukryć. Tak głęboko, by nigdy go nie odnalazł.
Zachowa je tylko dla siebie. A potem będzie je odtwarzał. Wciąż i wciąż od nowa. Bez końca.
Severus zmarszczył brwi, starając się nie wpatrywać zbyt otwarcie w siedzącego przy stole Gryfonów Pottera i... i tę rudą dziewuchę, która bez przerwy pochylała się do niego i coś mu szeptała z przejęciem. Po co w ogóle się do niego przysiadła? Cóż za sekrety chciała z nim dzielić?
Severus oderwał od nich spojrzenie i wbił je w swój talerz, ale po chwili jego wzrok ponownie pofrunął w kierunku tej dwójki.
Nie podobało mu się to, jak blisko niego siedziała... w jaki sposób spoglądała na Pottera... jak się do niego uśmiechała...
Och, doskonale wiedział, zresztą jak i cała reszta nauczycieli, o tym, że Weasleyówna ma słabość do swego „wybawiciela” już od pierwszego roku nauki w Hogwarcie... i jakkolwiek wcześniej jej umizgi były do zaakceptowania, to teraz Potter... miał już swego pana. Należał do niego.
I Severus nie pozwoli, by ta żałosna dziewucha choćby spróbowała go teraz dotknąć...
Już miał odwrócić wzrok, aby chociaż na chwilę zająć się śniadaniem, ale wtedy Weasleyówna pochyliła się do Pottera i jej usta spoczęły na jego policzku.
Oczy Severusa zalała czerwień. Nie wiedział, w którym momencie jego dłoń znalazła się na ukrytej w szacie różdżce, a umysł rzucił niewerbalne zaklęcie.
Dziewczyna odskoczyła od Harry'ego niczym rażona wyładowaniem elektrycznym.
Severus skrzętnie ukrył wypływający mu na twarz wyraz satysfakcji.
Teraz już się do niego nie zbliży...
Sięgnął po puchar i wypił kilka łyków tych słabych pomyj, które Dumbledore nazywał winem, po czym odstawił go i zabrał się za śniadanie, ale nie zdążył wziąć nawet kęsa, kiedy od strony stołu Gryfonów dobiegły podniesione głosy.
Severus uniósł głowę akurat w chwili, kiedy Potter rzucił się przez stół na jednego ze swoich kolegów. Patrzył oniemiały, jak obaj lądują na podłodze wśród potrzaskanych naczyń i resztek jedzenia. Po kilku ciosach Potter złapał Gryfona za szatę, poderwał z podłogi i przycisnął do stołu, okładając na oślep pięściami i wrzeszcząc coś niezrozumiale. Ale wrzawa, która podniosła się w Wielkiej Sali, zagłuszyła wszelkie krzyki. Severus nie wiedział nawet, w którym momencie upuścił widelec, poderwał się z miejsca i niemal na przełaj ruszył ku walczącym. Już sięgał po różdżkę, ale McGonagall uprzedziła go, rzucając na Pottera zaklęcie rozbrajające i odrywając go od Finnigana. Harry poleciał do tyłu, uderzając głową w ławkę, ale zanim doszedł do siebie, Severus już przy nim był.
Złapał go za szatę na karku i z całej siły szarpnął, stawiając go na nogi.
Miał ochotę własnoręcznie wygarbować mu skórę. Za ten bezsensowny atak i za to, że swoim bezmyślnym zachowaniem mógł spowodować pewne nieodwracalne decyzje i konsekwencje. I za to, że Severus ledwie mógł złapać oddech ze zdenerwowania, a jego ciało trawił wewnętrzny ogień lodowatej wściekłości.
Wprost nie mógł uwierzyć w to, czego dopuścił się Potter. Zachował się niczym bezmózgi narwaniec. Odsłonił się, pozwolił się sprowokować i wykazał się całkowitym brakiem kontroli nad swoimi reakcjami. Rzucił się na drugiego Gryfona przy całej szkole, nie przejmując się konsekwencjami i narażając się nawet na wydalenie ze szkoły. Czy ten nieobliczalny dzieciak czasami w ogóle używał mózgu?
Och, będzie musiał z nim poważnie porozmawiać... i to nie będzie przyjemna rozmowa.
*
Szlabany z Potterem. Dwa razy w tygodniu. Musiał wziąć je na siebie, inaczej mógłby go już w ogóle nie widywać, a do tego nie mógł dopuścić. Chłopak i tak miał dużo szczęścia. Ale niech nawet nie myśli o tym, że mu się upiekło. Że te szlabany są czymś w rodzaju nagrody... Musi nauczyć się kontroli, inaczej swoimi impulsywnymi reakcjami może ich kiedyś zdradzić, a wtedy wszystko, wszystko runie. I nie będzie już żadnego sposobu, aby to odbudować.
Chłopak czasami po prostu kompletnie nie potrafił nad sobą panować. A co najgorsze, swoim zachowaniem potrafił wyprowadzić z równowagi także Severusa. A trzeba przyznać, że był to naprawdę rzadki talent. Niewielu to potrafiło, a jeżeli się głębiej zastanowić, to niemal nikt. Nawet Dumbledore był jedynie irytujący. Z kolei utrata kontroli przy Czarnym Panu mogła się zakończyć tylko jednym. Śmiercią.
Ale Potter... z Potterem sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Chłopak potrafił w kilku zaledwie słowach doprowadzić Severusa do białej gorączki. Potrafił sprawić, że jego ręce drżały, a dłonie pragnęły rzucać klątwy... tak jak swoim bezczelnym zachowaniem na dzisiejszej lekcji doprowadził do tego, że Severus chodził teraz w tę i z powrotem przed drzwiami do swych komnat ze wzrokiem przypominającym burzowe, przecinane błyskawicami niebo, peleryna powiewała za nim przy każdym gwałtownym zawróceniu, a powietrze wypełniały ostre jak brzytwa, lodowate płomienie gniewu, zamieniając je w mikroskopijne kryształki lodu.
Nie potrafił się uspokoić. Nie chciał się uspokoić. Jeszcze żaden uczeń w historii tej szkoły nie doprowadził go... nie doprowadzał go do takiej furii! Uczniowie denerwowali go, irytowali, czasami wzbudzali ironiczny uśmieszek, czasami wywoływali czysty jak łza gniew. Ale tylko Potter potrafił doprowadzić go nad samą krawędź... potrafił doprowadzić go do utraty kontroli nad sobą. Jego!
Czy to coś w jego spojrzeniu? W tych zuchwałych oczach, które wbijały się w niego niczym kawałki potłuczonego szkła, ostre jak sztylety? W sposobie, w jaki zaciskał szczękę, z taką zaciętością, że ledwie mógł oddychać? W tym buntowniczym spojrzeniu, w którym przez tę niewielką chwilę nie było cienia strachu, jakby w ogóle się go nie bał, jakby próbował pokazać, że jest na tyle szalony, by rzucić się głową w dół z urwiska i zobaczyć, gdzie go to zaprowadzi?
Wciąż go prowokował, wciąż szukał granicy, posuwając się coraz dalej i dalej... Bezczelny gówniarz, który uwielbia pyskować, uzależniony od ryzyka szczeniak... niech no tylko się w końcu zjawi! Już on go sprowadzi na ziemię, wgniecie go w nią tak mocno, aż poczuje piach w ustach... pokaże mu, gdzie jego miejsce...
Skoro tak bardzo uwielbia rzucać mu wyzwania... to pokaże mu, czym kończy się zabawa ogniem.
Bolesnym poparzeniem.
Zerknął na zegarek. Potter się spóźniał.
Jeżeli nie przyjdzie... jeżeli choćby ośmieli się nie przyjść... to wiedział, że nie wytrzyma i coś rozwali.
Nagle zatrzymał się gwałtownie, słysząc odległy trzask drzwi. Jego oczy zabłysły, a wargi wykrzywiły się, odsłaniając zęby. Wyglądał, jakby zamierzał kąsać. Gryźć.
Przysunął się do ściany, obserwując niczym przyczajona w ukryciu bestia, jak drzwi powoli otwierają się i do środka wchodzi... Potter. Rozglądając się niepewnie wokół.
Mroźne płomienie wystrzeliły aż pod sufit niczym lodowe strzały, kiedy Severus pchnął drzwi, zatrzaskując je i chwycił swą ofiarę w szpony, rzucając ją na ścianę i przygotowując się do rozszarpania.
- Co ty sobie wyobrażasz, Potter? - wysyczał głosem zimniejszym niż oddech Dementora. - Chciałeś odegrać przed nimi bohatera? Na mojej lekcji? Jak śmiałeś mi się sprzeciwić? Jak śmiałeś podważyć mój autorytet? Powinienem bardzo surowo ukarać cię za twoją bezczelność, arogancję i...
- Nie! - krzyknął Harry, zaciskając zęby.
Znowu to zuchwałe spojrzenie... znów ten zacięty wyraz twarzy, który doprowadzał go do białej gorączki... Miał ochotę zetrzeć ten wyraz z jego twarzy. Zanurzyć w niej swoje pazury...
- Nie musiałbym tego robić, gdybyś zachowywał się normalnie! - wyrzucił z siebie chłopak. W powietrzu pojawiły się iskry, a Severus poczuł, jak płynący w jego żyłach lód coraz bardziej przypomina lawę. - To ty zacząłeś! Ja tylko broniłem Hermiony. - Znowu to robił. Znowu potrącał te naciągnięte do granicy pęknięcia struny, znowu nacierał... - Ona jest moją przyjaciółką i nie mogłem pozwolić, żebyś ją tak traktował! - Iskry strzelały, stykając się z ich skórą. - Nie mogłem patrzeć na to, jak upokarzasz moich przyjaciół!
Oczy Snape'a rozbłysły jadowitym blaskiem. Płomienie pochłonęły zarówno jego, jak i wciśniętego w ścianę chłopca, zamieniając ich sylwetki w żywe pochodnie.
Ciężko było jedynie stwierdzić, czy to nadal był jeszcze lód, czy już trawiący wszystko ogień...
Sytuacja odrobinę wymknęła się spod kontroli. Kara zamieniła się w coś, co dla Pottera, sądząc po jego reakcji, wydawało się raczej nagrodą. I Severus nie mógł tak tego zostawić. Nigdy, w całej swojej karierze, nie odstąpił od wykonania kary. I nie zamierzał robić wyjątków dla nikogo. A już w szczególności nie dla Pottera.
Jakież było zdziwienie Pottera, kiedy przybywszy na szlaban z pełną samozadowolenia miną, dowiedział się, że w ramach kary będzie musiał przepisać trzysta razy to samo zdanie. Nic dziwnego, że próbował ją odwlec, zamęczając Severusa opowieściami o swym dzieciństwie, pasjach i innych bzdetach, które zaprzątają głowy chłopców w jego wieku. Wydawał się być tak zdeterminowany w podtrzymaniu tej praktycznie jednostronnej konwersacji, że nawet coraz bardziej zniecierpliwione odwarknięcia Severusa traktował jako okazję do zadania nowego pytania albo opowieści o tym, jak cudownie jest ganiać na miotle za tą małą, śmieszną złotą kulką.
- A jak długo właściwie warzy się te najtrudniejsze eliksiry? - zapytał w którymś momencie, przyglądając się Severusowi ze szczerym zaciekawieniem.
Komnatę wypełniał ciepły blask kominka, odbijając się w okularach Harry'ego i tworząc we włosach i na czarnej szacie Severusa srebrne refleksy.
- Bardzo długo, Potter. Jestem pewien, że w tym czasie zdołałbyś złapać swoją złotą piłeczkę kilka tysięcy razy - odparł mężczyzna, próbując sobie przypomnieć wszystkie eliksiry, o których kiedykolwiek słyszał. Kiedy rozmowa zeszła na tematy eliksirów, nawet ciekawskie pytania Pottera przestały go tak bardzo irytować.
Harry rozszerzył oczy, przypominając podekscytowane nowo zdobytą informacją dziecko.
- Naprawdę? Aż tak długo? Dłużej niż Eliksir Wielosokowy?
- O wiele dłużej.
Chłopak zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby bardzo głęboko się nad czymś zastanawiał.
- A... - zająknął się. - A czy warzysz teraz jakiś trudny eliksir?
Nagle pomieszczenie rozbłysło niesamowitym blaskiem, wypełniając się pragnieniem tak silnym, że aż wydawało się pełzać po skórze...
Przez ułamek sekundy w powietrzu pojawiła się wizja upadającego na piach ciała... ciała, które należało do Czarnego Pana.
- Owszem - odparł cicho Severus.
Eliksir, który wszystko zakończy... który go uwolni...
- A... czy długo będziesz go jeszcze warzył?
Oblicze Severusa przeciął nagły cień, a pomieszczenie zalało się mrokiem. Nie podobało mu się uczucie, które nadeszło wraz z tym pytaniem. Uczucie, które było mu obce. Które nie powinno w ogóle zaistnieć.
Odwrócił głowę w stronę kominka. Nie miał ochoty patrzeć teraz na Pottera. Nie miał ochoty widzieć jego blizny ani wpatrujących się w niego z zaciekawieniem, szeroko otwartych oczu.
- Tyle, ile potrzeba - odparł w końcu, uznając to za najbliższą prawdy odpowiedź.
Sądził, że po tej chłodnej odpowiedzi Potter w końcu da za wygraną i zrobi to, co miał zrobić, ale chłopak najwyraźniej nie znał znaczenia słowa „sugestia” i paplał niczym katarynka. W końcu jednak powiedział coś, co Severusa nie tyle zaintrygowało, co nawet... zdumiało.
- Teraz mój ulubiony przedmiot to Eliksiry - Harry uśmiechnął się figlarnie. - Wiesz, uważam, że są naprawdę fascynujące.
Severus spojrzał na niego przeciągle, mrużąc oczy.
- Doprawdy? - zapytał, a kąciki jego ust drgnęły nieznacznie.
Harry pochylił się do przodu i kontynuował:
- Tak. I wiesz co? Nie wiem, jak mogłem wcześniej tego nie dostrzegać. Te wszystkie składniki, które przewijają się przez moje ręce... Dotykam ich, pieszczę w moich palcach, ugniatam, kruszę albo wyciskam z nich soki... - Snape zagryzł wargę. - ...są naprawdę niezwykle interesujące. No i jest jeszcze kociołek, którego cały czas trzeba pilnować, żeby nie osiągnął temperatury wrzenia i nie wybuchnął... - Severus odpiął guzik przy kołnierzyku.
Potter był w tym naprawdę dobry... coraz lepszy. Że też ten jego słodki język potrafił opowiadać o tym wszystkim w tak perwersyjny sposób... Nasz porządny Gryfon pobrudził się trochę przy swoim profesorze... Ciekawe, co powiedziałaby na to McGonagall? Jej wyraz twarzy byłby bezcenny.
- Ale to nie wszystko - kontynuował Potter. - Jest jeszcze Mistrz Eliksirów, który nas naucza i chociaż niemal wszyscy uczniowie się go boją, to ja uważam, że jest doskonały w swoim fachu.
Mężczyzna rozchylił usta, zaskoczony kolejnym poziomem, na który przechodziła ich mała gra. I musiał przyznać, że z chęcią ją podejmie... szczególnie, że rumieniec pokrywający policzki Pottera był tak niezwykle fascynujący...
Oparł się wygodnie w fotelu, przez cały czas wbijając w niego intensywne spojrzenie.
- Jak bardzo lubisz swojego nauczyciela Eliksirów, Potter? - zapytał, rzucając mu wyzwanie.
Chłopak rozszerzył oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Tak, Potter... skoro rozpocząłeś tę grę, to teraz ją kontynuuj... pokaż, co potrafisz, mój mały prowokatorze...
Przez chwilę Harry po prostu siedział, wyglądając na lekko zdezorientowanego. Ale po pewnym czasie zamknął oczy i wyraz jego twarzy zmienił się. Wydawał się lekko uśmiechać, jakby oczami wyobraźni widział coś niezwykle przyjemnego.
- Tak bardzo... - zaczął lekko drżącym głosem - ...że kiedy siedzi przy biurku, sprawdzając wypracowania, nie mogę się powstrzymać i obserwuję go znad swojego kociołka. I wiem, że nie powinienem przerywać pracy, wiem, że muszę uwarzyć eliksir. Jednak nie mogę oderwać od niego wzroku. Tak bardzo... że zaczynam odliczać do chwili, kiedy przerwie i spojrzy na mnie. A gdy już to zrobi, na ten jeden moment zapominam, że jesteśmy w klasie, i myślę tylko o tym, jaki jestem twardy. Myślę tylko o moim pragnieniu. Tak bardzo... że kiedy już zdołam odwrócić wzrok i wracam do warzenia eliksiru, uświadamiam sobie nagle, że nie wiem, jaki składnik trzymam w ręku i który mam dodać następny, w ogóle zapomniałem, jaki eliksir mam uwarzyć. Myślę tylko o tym, żeby znów na niego spojrzeć... - Otworzył oczy i odetchnął głęboko. - Bardzo - dokończył cicho.
Severus patrzył na niego nieruchomo, jakby na chwilę zamarł. Pomieszczenie zalewał niesamowicie ciepły blask, który wydawał się emanować z każdej powierzchni, i przelewał się pomiędzy szybkimi, głośnymi uderzeniami serca, rozgrzewając powietrze i pokrywając wszystko miękką mgiełką...
Tak w niego wpatrzony... tak bezgranicznie mu oddany...
Niebywałe.
- W takim razie musisz bardzo uważać, Potter - rzekł w końcu Severus, zmuszając blask do wycofania się w najodleglejszy, najciemniejszy kąt pomieszczenia. - Jeżeli tak bardzo będziesz lubił swojego nauczyciela, to możesz w końcu... - tego pożałować - ...oblać.
- Podejmę to ryzyko - odparł cicho Harry, patrząc Severusowi prosto w oczy, w których w tej jednej chwili lśniła jedynie ciemność.
*
W końcu chłopak przestał go męczyć i wziął się za swoje zadanie. Ale nie trwało to długo. Ciekawość Pottera wydawała się nie mieć granic. Zainteresowała go książka, którą Severus starał się skończyć czytać. Książka dotycząca Czarnej Magii. I oczywiście chłopak nie potrafił się powstrzymać przed zadawaniem kolejnych pytań. Przed wierceniem i dociekaniem. Przed wdzieraniem się jak najgłębiej i próbami zrozumienia czegoś, co pozostawało poza zasięgiem jego pojmowania.
Wystarczyło spojrzeć na jego wstrząśniętą twarz, kiedy dotarło do niego coś, czego nie potrafił nawet objąć umysłem. Kiedy uświadomił sobie, że tak... że Severus potrafił rzucać najboleśniejsze klątwy i zaklęcia zabijające właśnie dlatego, że tego chciał. Chociaż powinien raczej powiedzieć... że potrafił sam siebie przekonać, że tego chce...
Ale Potter i tak by tego nie zrozumiał. Nie zrozumiałby, że Severus był gotów na wszystko, był gotów posunąć się do największych okrucieństw, kiedy tylko miał w tym cel i kiedy sam tego pragnął. Że potrafił to kontrolować. Potrafił zmusić wypełniającą go ciemność, by służyła konkretnym zamiarom. Potrafił nad nią panować. Owszem, czasami musiał ją karmić. Wtedy ranił, zadawał ból i cierpienie. I lubił to robić. Ale tylko wtedy, kiedy służyło to jemu i tylko jemu.
A będąc na usługach Czarnego Pana, musiał robić to przez cały czas. Musiał na rozkaz odbierać życie każdemu, kto został wskazany przez Czarnego Pana, musiał zadawać najstraszliwsze katusze z powodu widzimisię obłąkanego czarodzieja, nawet wtedy, gdy były one całkowicie zbędne, gdy nie służyły absolutnie niczemu, jedynie temu, by Czarny Pan mógł się napawać otaczającym go bólem i cierpieniem.
Nie, Potter by tego nie zrozumiał...
Musiał więc ostrożnie dobierać słowa.
Pochylił się do przodu, wbijając w Harry'ego poważne spojrzenie.
- Ludzki umysł to naprawdę ciekawe narzędzie - powiedział doskonale opanowanym głosem. - Można się nim posługiwać do woli, jeżeli wie się tylko, gdzie znajduje się zamek i w jaki sposób go otworzyć. Kiedy tego dokonasz, jesteś w stanie zrobić wszystko. Możesz zmusić swój umysł do takich rzeczy, których teoretycznie nigdy nie byłbyś w stanie zrobić. Na przykład zabić człowieka. Albo związać się z nim uczuciowo. Lub też go znienawidzić. Na tym właśnie polega kontrola.
Tylko dzięki niej nie postradał jeszcze zmysłów, wykonując najbrutalniejsze, najokrutniejsze rozkazy Czarnego Pana. Tylko dzięki niej potrafi dokonywać wszystkich tych mordów i egzekucji, a nawet przekonać samego siebie, że to, co robi, jest właściwe... że jest potrzebne. Tylko dzięki niej potrafi rozgraniczyć tamten świat od tego i nie pozwolić, aby ideologia Czarnego Pana przesiąkła do jego umysłu, zamieniając go w bezwolną maszynę do zabijania. Tylko dzięki niej nie stał się takim psychopatą, jak cała reszta popleczników Czarnego Pana, nawet jeżeli czasami dzieli go od tego cienka granica...
Trudno - żyjąc w morzu krwi - widzieć cokolwiek w innej barwie niż purpura... Trudno nie pogrążyć się w całkowitym mroku, kiedy przez tak długi czas zabijało się i torturowało... a potem powracało się do tego miejsca wypełnionego śmiechem i beztroską, zastanawiając się, który świat jest bardziej realny... i ile czasu minie, zanim do tego także wleje się mrok i dłoń Severusa stanie się dla tych wszystkich dzieciaków oprawcą i katem...
Wciąż tylko grał. Każde kolejne miejsce było jedynie sceną, na której przywdziewał nową maskę. Inną dla Czarnego Pana, inną dla Dumbledore'a, inną dla studentów i nauczycieli, inną dla całego Czarodziejskiego Świata, inną dla swych ofiar...
Czasami już sam nie wiedział, która z nich jest prawdziwa.
Był sługą, szpiegiem, nauczycielem, Śmierciożercą, oprawcą, zdrajcą... a teraz nawet... kim był dla Pottera? Kochankiem? Cóż za trywialne określenie... Grał tak wiele różnych ról, że ktoś inny na jego miejscu już dawno pomyliłby kwestie i skończył w Świętym Mungu...
Kontrola. Tylko dzięki niej utrzymywał się jeszcze na powierzchni.
Ale kiedy tylko skończy eliksir i odeśle Czarnego Pana z tego świata... wtedy pozostanie mu do odegrania tylko jedna, jedyna rola...
...rola Severusa Snape'a.
Severus przechylił fiolkę i wstrzymał oddech, przyglądając się pojedynczym kroplom opadającym do eliksiru. Jedna, druga, trzecia...
...trzynaście!
Gwałtownie cofnął dłoń, patrząc, jak eliksir zaczyna syczeć i powoli zmieniać barwę na ciemny turkus.
Na jego twarzy pojawiła się głęboka ulga i wyraz chłodnej satysfakcji.
Idealnie. Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem i żaden wpadający mu do gabinetu Gryfon nie spowodował kolejnej katastrofy.
Odłożył fiolkę na blat i po raz kolejny zajrzał do rozłożonej na stole księgi.
Teraz, zgodnie z zapisem, powinien zostawić go na kilka dni, ale później...
Zmarszczył brwi, pochylając się nad księgą.
Kolejny fragment instrukcji był niejasny. Zauważył to już na samym początku, ale sądził, że zanim dotrze do tego etapu, zdoła w jakiś sposób rozwikłać te zawiłe symbole i zyskać pewność, co do swoich przypuszczeń... ale wciąż się wahał.
Przesunął palcami po nakreślonymi wieki temu, nieco już wyblakłymi znakami.
Znaczenia słów zmieniały się na przestrzeni wieków. Za każdym razem, kiedy miał do czynienia ze starym tekstem, dokładnie badał etymologię każdego wyrazu, uwzględniając pochodzenie i szacowany wiek księgi. Wymagało to czasu, ale opłacało się. Przy warzeniu tego typu eliksirów każdy, nawet najmniejszy błąd mógł zakończyć się katastrofą.
Ale tym razem problem sięgał jeszcze dalej. Znaczenie run zmieniało się w zależności od sąsiadujących z nimi symboli. Jeden znak mógł mieć kilka różnych znaczeń, a doliczając do tego upływ czasu, przenoszenie się znaczeń wyrazów i niemal wymarły już dialekt, w którym napisana była księga... rozpiętość możliwości była niemal nieograniczona. Dlatego tym razem będzie zmuszony poszukać specjalisty. I nakłonić go do współpracy.
Za dziesięć minut w moim gabinecie, Potter.
Severus wpatrywał się w zielony kamień, zastanawiając się, co go, u licha, podkusiło, by wysyłać tę wiadomość.
Chłopak nie odzywał się do niego od czasu, gdy Severus związał go i zerż... ukarał podczas ostatniego szlabanu. Wciąż czuł na sobie jego pełne wyrzutu spojrzenia i szczerze powiedziawszy, zaczęło go to już nieco denerwować.
W końcu postanowił coś z tym zrobić. A skoro ukończył już mikstury, które miał uwarzyć dla Czarnego Pana i kilkorga Śmierciożerców, eliksir nie wymagał aktualnie zbyt dużej uwagi i Severus miał dzisiaj wolny wieczór... nic nie stało na przeszkodzie, aby nie mógł...
Kamień rozjarzył się, przerywając jego myśli. Severus odczytał wiadomość:
Przykro mi, ale nie mogę przyjść, ponieważ właśnie odrabiam szlaban, który mi przydzieliłeś. A że czyszczenie łazienek to bardzo długa i żmudna praca, podejrzewam, że zajmie mi ona kilka najbliższych dni, a może nawet jeszcze dłużej.
Severus z trudem powstrzymał się przed zgnieceniem kamienia.
Bezczelność Pottera osiągnęła już taki pułap, że tylko jakimś dziwnym trafem nie runął jeszcze razem z nią na sam dół. Jak śmiał obracać jego słowa przeciwko niemu samemu? Jak śmiał wykorzystywać przeciwko niemu szlaban, który Severus sam mu przydzielił? Jak śmiał zmuszać go do szukania siebie po wszystkich łazienkach?
Jakiś cichy głosik w jego głowie przypomniał mu, że w zasadzie wcale nie musi go szukać. Może to zignorować. Może poczekać do szlabanu.
Ale wtedy Potter pomyśli, że wygrał, a na coś takiego Severus nigdy nie pozwoli.
Jeszcze raz spojrzał na trzymany w ręku klejnot i wcisnął go do kieszeni szaty.
Potter znowu to robił. Znowu zmuszał go do działania. Do... zaangażowania. Powinien przybiec do niego na każde zawołanie, a nie nagle wyciągać swe małe pazurki i warczeć. Wymagał. Wymagał znacznie więcej, niż Severus początkowo sądził. A najgorsze było to, że Severus musiał te wymagania spełniać, aby chłopak nie przegryzł smyczy i nie odbiegł za daleko.
Och, tym razem mu nie popuści. Tym razem zaciśnie ją tak mocno, by Potter nawet nie pomyślał o tym, żeby znowu się szarpać... i że warczenie na właściciela może mu ujść bezkarnie...
Severus był już w połowie korytarza, kiedy echo zatrzaskiwanych z hukiem drzwi w końcu ucichło.
*
Drzwi, w które wpatrywał się Severus, trawił ogień. Tak samo, jak jego ciało.
Wciąż nie był w stanie pozbyć się z głowy obrazu Pottera i... Weasleyówny. Wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, jakby coś pożerało od środka jego wnętrzności, kiedy zobaczył ich razem w łazience, samych, śmiejących się... i wciąż widział jej usta na jego wargach i słyszał, jak mówi, że Potter należy do niej... do niej!
Płomienie zamieniły się w pożogę, pożerając ciemne drewno i odzianą w czerń sylwetkę.
Potter stanowił jego własność. Jego miejsce było tutaj. W komnatach Severusa. W jego dłoniach. Nikt inny nie miał prawa go dotykać. Myśleć o nim. Bezcześcić go. Tylko on.
Severus przymknął na chwilę powieki i oblizał wargi, starając się ugasić ten szalejący pożar, który rozpalał się w jego żyłach za każdym razem, gdy przypominał sobie skamlenie wczepionego w jego szatę Pottera i jego gorące zapewnienia:
Jestem tylko twój. Zawsze będę tylko twój. Nikt inny mnie nie interesuje. Należę tylko do ciebie!
Och, jakąż miał wtedy ochotę zgnieść go w swoich rękach. Pogruchotać jego kości, rozszarpać go na maleńkie kawałeczki... wbić się w niego swym pulsującym szaleńczo penisem tak głęboko, by poczuł w gardle jego spermę, rozerwać go nim na strzępy i zostawić swój ślad w każdej komórce jego ciała i duszy... aby już nigdy nie zapomniał, gdzie jest jego miejsce i żeby już więcej nie pozwalał na to, by ktokolwiek się do niego zbliżył.
Severus wziął głęboki oddech. Jego ciężka erekcja napierała na materiał spodni, sprawiając mu ból. Próbował choć na chwilę się opanować, ale było to niemożliwe. Niech no tylko Potter przekroczy te drzwi... niech tylko pojawi się przed nim, równie drżący i nienasycony jak wtedy, kiedy zostawił go w łazience... już on mu udowodni, jak potrafi być spontaniczny. Spontanicznie wgniecie go w te drzwi i...
Komnata rozbłysła szkarłatem, kiedy usłyszał kroki... klamka poruszyła się i Severus zdążył zauważyć jedynie zielone, rozszerzające się oczy, wilgotne, drżące wargi i własne, wyciągające się po Pottera i zagarniające go drapieżnie ręce, zanim wszystko utonęło w czerwieni i ogniu oraz spowijającej wszystko, gęstej mgle, przez którą przebijały się dwie, przyciśnięte do siebie sylwetki. Dźwięk poruszających się w szaleńczym tempie bioder uderzających w nagie pośladki mieszał się z głośnymi jękami i ciężkim sapaniem.
Jednak w pewnym momencie spośród tych dźwięków wyłonił się zachrypnięty od krzyków szept:
- Severusie... jestem tylko... twój.
I wtedy wszystko zalał blask.
Obudź się, ty głupi chłopaku! Twój kociołek zaraz eksploduje!
Potter otworzył oczy, wyrwany z półsnu, i w ostatniej chwili zdążył zmniejszyć ogień pod znajdującym się już na granicy eksplozji kociołkiem.
Severus zmrużył oczy, przyglądając się, jak chłopak sięga do kieszeni i odczytuje wiadomość.
Nie powinien był go ostrzegać. Potter powinien ponieść konsekwencje swojej lekkomyślności i nieuwagi, ale...
No właśnie, ale...
Chłopak poderwał głowę, spoglądając na Severusa, skinął mu lekko głową i natychmiast uciekł wzrokiem.
...ale Potter zachowywał się ostatnio... inaczej. Patrzył na niego w zupełnie inny sposób, unikał kontaktu, starał się wręcz w ogóle go nie dostrzegać. Był nieobecny myślami. W każdym jego geście widać było napięcie.
Potter nigdy nie potrafił ukrywać uczuć. Severus zawsze bez trudu odczytywał każdą, najmniejszą nawet zmianę na jego twarzy... a w tej chwili, za każdym razem, kiedy chłopak na niego spoglądał... widział okalający jego twarz mroczny cień.... i miał coraz gorsze przeczucia.
Kiedy patrzył na zgarbione ramiona Pottera, na jego spuszczoną twarz i spłoszone spojrzenie.... wiedział, że nie może czekać, aż to, co go gnębi, rozwinie się i zatruje jego umysł jeszcze bardziej. Musi dowiedzieć się prawdy, póki jeszcze nie jest za późno.
*
I dowiedział się.
Zobaczył to w umyśle Pottera. Sen, w którym Severus go zdradził. Zobaczył strach i wątpliwości. Zobaczył, jak oplatają one umysł chłopca, odciągając go od niego.
Nie mógł na to pozwolić.
Złapał w ryzy swe własne, szarpiące się emocje, by nie uszkodzić umysłu Pottera i z chirurgiczną precyzją usunął z niego sen, wiedząc że dzięki temu znikną również wszelkie niewłaściwe myśli, które go dotyczyły, a w zamian zastąpił go zwykłym, banalnym koszmarem.
Ostrożnie wycofał się z jego umysłu i patrzył, jak powoli wraca mu świadomość. Puste, zasnute mgłą oczy Pottera wypełniły się blaskiem. Chłopak zamrugał.
To wystarczyło. Severus uwolnił spętane emocje.
- Co się... - zaczął Potter, ale mężczyzna nie pozwolił mu dokończyć. Złapał go za ramię, wyciągnął z salonu, niemal dowlókł do drzwi prowadzących na korytarz i wyrzucił za nie.
- Mówiłem, że jestem zajęty, Potter. Twój szlaban się dzisiaj nie odbędzie - warknął, zatrzaskując mu drzwi przed nosem, a następnie odwrócił się i oparł plecami o drewnianą powierzchnię. Po ścianach gabinetu spływała czarna jak smoła posoka, zalewała podłogę i wpełzała na sufit, gasząc po drodze wszystkie znajdujące się w pomieszczeniu światła.
Twarz Severusa wyglądała niczym wyrzeźbiona z granitu, ostra, o poszarpanych rysach i zmrużonych, pogrążonych w mroku czarnych oczach, wbitych w podłogę. Wydawał się ledwie oddychać, nie potrafiąc pozbyć się nieprzyjemnego uścisku w klatce piersiowej.
Dlaczego? Jak to się stało, że Potter miał taki sen? W którym momencie popełnił błąd? Dlaczego chłopak zaczął wątpić? Dlaczego zaczął się oddalać?
Czarna maź już niemal dopłynęła do butów Severusa, już niemal wpełzała na jego pelerynę...
Musi się napić!
Ruszył przed siebie, brnąc po kostki w ciemnej brei. Wpadł do salonu, podszedł do barku, wyjął z niego butelkę bursztynowego płynu i nalał sobie całą szklankę, którą wychylił duszkiem. Napełnił drugą i oparł się o blat, spoglądając przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
Nie może mu na to pozwolić. Nie pozwoli mu się oddalić. Nigdy. Da mu to, czego chłopak pragnie. Czułość. Większe zainteresowanie. Coś, co sprawi, że zostanie...
Ucisk wzmógł się. Severus wypił drugą szklankę, ale alkohol nie pomagał. Sprawił jedynie, że jego spojrzenie stało się rozbiegane.
Musi doprowadzić do tego... by Potter znów tak na niego patrzył... tak jak wcześniej. I już nigdy się od niego nie oddalał... Nigdy.
Palce Severusa zacisnęły się wokół szklanki, kiedy przypomniał sobie wyraz oczu Pottera... spłoszony, wystraszony, nieufny... a następnie te same oczy, które zawsze patrzyły na niego z pragnieniem, oddaniem... nawet z tą przeklętą zuchwałością...
Szklanka przefrunęła przez pokój i z głośnym brzękiem rozbiła się o ścianę.
Minęły dwa dni. Potter zjawił się na kolejnym szlabanie z naręczem książek, co pokrzyżowało plany Severusa. I nieco go zaskoczyło. Chłopak po raz pierwszy zajął się nauką, a nie nim. I próbował nawet prowadzić z nim konwersację na odpowiednim dla Severusa poziomie, co było zdumiewające, zważywszy na to, jak ogromną wiedzę musiał przyswoić, aby tego dokonać. A przecież Severus, proponując mu swego czasu rozmowę na temat krwi buchorożców, chciał mu jedynie wytknąć braki w wykształceniu. Nie spodziewał się, że Potter aż tak weźmie je sobie do serca, że na następne spotkanie przyjdzie przygotowany lepiej niż do jakiegokolwiek egzaminu z Eliksirów w ciągu wszystkich jego lat nauki w Hogwarcie. To było... nieoczekiwane.
Ale sprawiło, że Severus zdecydował się przełożyć poniedziałkowy szlaban, który w zasadzie w ogóle się nie odbył, na piątek. Nie mógł czekać do kolejnego poniedziałku. To byłoby zbyt długo. Już i tak... wykazał cierpliwość.
Miał wobec chłopaka plany... bardzo konkretne plany. I nie obchodziło go, że Potter miał mieć w sobotę mecz. Tym razem nic mu ich już nie pokrzyżuje. Potter znowu będzie należał do niego. Znowu będzie patrzył na niego tak jak wcześniej...
Ta myśl krążyła w jego głowie przez kolejne dwa dni. Nie potrafił się jej pozbyć. Cokolwiek robił, wciąż tkwiła na dnie umysłu, determinując każdy jego krok i szepcząc mu do ucha: „Już niedługo znowu będzie twój...”
Piątkowy wieczór w końcu nadszedł. Severus siedział w fotelu, nieświadomie bębniąc palcami w poręcz i wpatrując się w przesuwającą się wolno wskazówkę zegara.
Jeszcze dziesięć minut. Potter zjawi się tutaj za niecałe dziesięć minut...
A kiedy tylko wejdzie... nie pozwoli mu nawet zaczerpnąć tchu, zanim zatopi w nim swe dłonie, swe usta i swego penisa...
Gdzie go weźmie? Przy drzwiach, tak jak ostatnio? Nie, okazałby w ten sposób zbyt dużą niecierpliwość... chłopak sam musi do niego przyjść.
Na podłodze? Mógłby zacisnąć dłonie na tych gładkich pośladkach, rozszerzając je, by mieć jak najdoskonalszy widok, a potem obserwować, jak jego penis wsuwa się w ten mały, ciasny tyłek, jak zagłębia się w zaczerwienionej, pulsującej otchłani i jak Potter skamle, drapiąc paznokciami podłogę...
Nie, jakkolwiek kusząca wydawała się ta wizja, to nie pomoże mu zrobić kolejnego kroku w pożądanym kierunku.
Może tutaj, na fotelu? Mógłby obserwować, jak Potter porusza się na nim, zataczając biodrami koła na jego kolanach... mógłby obserwować jego twarz w chwili największego uniesienia... mógłby znowu zobaczyć ten moment... moment, w którym wszystko odpływało z jego twarzy, pozostawiając jedynie czyste, promieniujące z niej spełnienie... Otwarte od krzyku usta, czarne kosmyki przyklejone do zroszonego potem czoła, zaciśnięte, drgające pod powiekami oczy... W tym jednym, jedynym momencie Potter zmieniał się. Już nie był Chłopcem, Który Przeżył ani krnąbrnym szesnastolatkiem... był czymś doskonałym.
Severus zamrugał i szybko poprawił szatę, zasłaniając napierającą na materiał spodni erekcję. Ponownie zerknął na zegar i w tym samym momencie usłyszał... odległy trzask otwierających się drzwi.
Powietrze wypełniło się czerwienią i żarem płomieni, a cienkie wargi rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Zdążył go jednak ukryć, zanim drzwi komnat otworzyły się i do środka wszedł Potter, ściskając w rękach... kilka podręczników.
Płomienie natychmiast zgasły, zastąpione wpełzającym na ściany mrokiem, pachnącym chłodnym rozczarowaniem i ciągnącym się za nim, niczym ogon komety, mroźnym gniewem.
*
Powietrze wydawało się syczeć. Nie było widać niczego, poza parującą, wypełnioną żarem czerwienią. Przesiąkała przez skórę, więziła oddech, wpływała do ust. Wypełniała całą przestrzeń, przynosząc ze sobą serię różnych dźwięków.
Bum. Bum. Bum. Bum. Bum.
Przypominało to odgłos szaleńczo bijącego serca. I... były też oddechy. Dwa mieszające się ze sobą oddechy, płytkie i niemal zachłanne. I... jęki. Odbijające się echem, przenikające przez siebie i tworzące całą feerię odgłosów spełnienia.
Promieniująca ciepłem, wilgotna skóra, ślizgająca mu się pod palcami. Gorący oddech, łaskoczący jego szyję. Słodki, mdlący zapach rozczochranych włosów, zmieszany z wonią emanującej pragnieniem skóry. Duszące opary jęków i to drobne ciało, napinające się i drżące przy każdym pchnięciu.
Był w nim. Szybkimi, płynnymi ruchami torował sobie drogę przez zaciskające się wokół niego mięśnie, smakując wargami tę ciepłą, gładką skórę. Potter był wszędzie. Czuł go każdym zmysłem, każdym oddechem, każdym pchnięciem. Jego naprężone ciało wznosiło się i opadało, dając mu tak wielką przyjemność... nie pamiętał, by kiedykolwiek przedtem...
I te zielone, rozszerzone oczy... zamglone, pogrążone w agonii przyjemności, uwięzione za okrągłymi okularami, zaparowanymi teraz i lekko przekrzywionymi. I... upojony, zachrypnięty szept:
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa...
Tak, słodki Merlinie, tak!
Miał ochotę mu powiedzieć: Tak, tylko ja potrafię to robić. Tylko ja potrafię cię okiełznać, zniewolić, sprawić, że wciąż będziesz wracał po więcej i więcej... a potem, omdlewając z rozkoszy, będziesz sączył do mych uszu te słodkie zapewnienia, od których będę robił się jeszcze twardszy i będę pieprzył cię jeszcze mocniej, by wydobyć z ciebie kolejne wyznanie...
Szaleństwo? Istotnie, można powiedzieć, że to właśnie ono staje się naszym udziałem...
Sięgnął po okulary, zdejmując je z nosa Harry'ego. Pragnąc zobaczyć te oczy w całej swej okazałości, nie za kawałkami zaparowanego szkła. Musiał je widzieć. Musiał widzieć to spalające pragnienie, skierowane ku niemu. Tylko i wyłącznie ku niemu. Dotknąć go...
Złapał twarz Harry'ego i przyciągnął ku sobie, gładząc jego ciemne włosy. Czuł, jak miękkie kosmyki prześlizgują mu się pomiędzy palcami. Widział, jak powieki Harry'ego opadają niczym zasłony, oddzielając go od tego, co pragnął oglądać. Ale wiedział, że to wciąż tam jest. Coś, czego nigdy wcześniej nie widział w żadnych innych oczach.
Pochylił się i pocałował te powieki. Rozżarzona czerwień zamigotała, zmieniając barwę na ciepłą biel, ale w tej samej chwili wszystko utonęło w eksplozji, sypiących się iskrach i syczących płomieniach. A kiedy zasłona żaru opadła, odsłoniła dwie wyczerpane, rozluźnione sylwetki, przyciśnięte do siebie niczym stopione ze sobą figury woskowe. Dłoń Severusa gładziła plecy Harry'ego.
Minęła dłuższa chwila, zanim mężczyzna otworzył oczy. Jednak satysfakcja, która w nich płonęła, zaczęła powoli ustępować miejsca czemuś zimnemu i mrocznemu, co wkradało się do nich niczym cień, przysłaniając bijący z nich blask, ponieważ po raz pierwszy... po raz pierwszy myśl o tym, że chłopak będzie musiał zginąć, stała się tak... niepokojąca.
Do diabła, czyżby naprawdę zaczął popadać w szaleństwo?
Nie. Z pewnością nie.
Zmusił ten chłód, by rozrósł się w nim, by stłumił ogień, zasypując go lodem i zamieniając w trujące opary, które oplotły jego umysł, wyciszając go i kierując na właściwe tory...
Nie może pozwolić sobie na takie myśli. Nie może pozwolić sobie na to, aby cokolwiek odciągnęło go od jego celu... Chłopak nie jest przecież ważny. Najważniejsze jest pozbycie się Czarnego Pana. Raz na zawsze.
Na cienkich wargach pojawił się triumfalny uśmiech.
I to właśnie on tego dokona.
Pomieszczenie było niewielkie. Wypełniał je swąd spalonej skóry i mdły blask rzucany przez jedyną, znajdującą się na ścianie pochodnię.
Do stojącego na środku pomieszczenia krzesła przywiązany był ciemnowłosy mężczyzna. Magiczne pęta oplatały jego nagą klatkę piersiową i wykręcone do tyłu ręce. Ciało pokrywały rany. Płytkie cięcia, z których wciąż sączyła się krew, spływając po klatce piersiowej i brzuchu wyżłobionymi ścieżkami, ciemne plamy wypalonej, pomarszczonej skóry, otoczonej rozległymi zaczerwienieniami... opuszczona twarz i opadające na nią, zlepione krwią kosmyki włosów, które nie były w stanie zasłonić pokrywających ją głębokich rozcięć. Spływający po czole i karku pot mieszał się z ciemną posoką. Mężczyzna dyszał ciężko, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w podłogę, na którą co jakiś czas spluwał wymieszaną z krwią śliną.
- Radzę ci współpracować - powiedział wysoki, odziany w czerń mężczyzna, wkraczając w krąg światła. Jego głos był niski, głęboki i opanowany. Twarz ukryta była za białą, przypominającą czaszkę maską. Długie, blade palce zaciskały się wokół różdżki, a czarne, błyszczące za maską oczy wyrażały jedynie zimne zdecydowanie.
Przywiązany do krzesła mężczyzna uniósł głowę, spoglądając na stojącego przed nim Śmierciożercę z pogardą i nienawiścią w oczach.
- Nic ci nie powiem - wycharczał, po raz kolejny spluwając krwią. - Możesz mnie zabić. Wolę umrzeć, niż przyczynić się do waszego zwycięstwa.
- Och, śmierć to przywilej zarezerwowany jedynie dla tych, którzy na nią zasłużyli - powiedział Severus, powoli okrążając krzesło. - Dla ciebie przygotowałem zupełnie inne atrakcje. Wszystko, czego doznałeś do tej pory, było zaledwie rozgrzewką. - Stanął za krzesłem, pochylając się do ucha mężczyzny i wypowiadając mroźnym szeptem: - Czeka cię bardzo długa noc. Będziesz konał w największych męczarniach. Doznasz takiego cierpienia, jakiego nie potrafisz sobie nawet wyobrazić. Będziesz marzył o śmierci, błagał o nią, ale jej nie otrzymasz. Mogę cię utrzymywać przy życiu tak długo, jak zechcę. Będziesz patrzył, jak twoja skóra odchodzi płatami, a kości łamią się niczym zapałki i przebijają mięśnie... - Słyszał, jak mężczyzna wstrzymuje oddech. Niemal wyczuwał jego kąsające wnętrzności przerażenie. Wyprostował się i ruszył dalej. - Ale możesz tego uniknąć. Wystarczy, że przetłumaczysz dla mnie te kilka zdań... - Wskazał na leżącą w kącie na niewielkim stoliku księgę. - ...a będziesz wolny.
Zatrzymał się przed mężczyzną, przyglądając się z góry jego drżącym wargom i bladym policzkom. Severus wyczuwał emanujący od niego strach, ale oprócz niego było tam coś jeszcze... nienawiść.
Mężczyzna uniósł głowę i... splunął na jego szatę.
- Pierdol się - wycharczał.
Czarne oczy zmrużyły się, rozbłyskując lodem.
Wiele razy zastanawiał się, dlaczego tak wielu głupców uważało zacięty upór za oznakę odwagi... skoro nie przynosiła im ona niczego poza cierpieniem i śmiercią?
- Lacrima!
Powietrze rozdarł niemal zwierzęcy wrzask. Ciało mężczyzny wpadło w niekontrolowane drgawki, rzucając się na krześle z taką siłą, iż niemal przewróciło je na podłogę. Zaczerwieniona skóra okalająca jedną z ciemnych plam zaczęła się odrywać, odsłaniając mięśnie i nerwy.
I nagle wszystko ucichło. Ciało zwiotczało, a głowa mężczyzny opadła do przodu.
Severus opuścił rękę. Napięcie w jego oczach przygasło. Palce zaciśnięte wokół różdżki rozluźniły się nieco.
Przez chwilę po prostu przyglądał się nieprzytomnemu mężczyźnie, zastanawiając się nad następnym ruchem.
Był twardy. Twardszy, niż się spodziewał. Obawiał się, że w jego przypadku tortury mogły zdziałać niewiele, a nie mógł przesadzić, by nie zmasakrować za bardzo umysłu tego człowieka, tak jak stało się to z Longbottomami. Potrzebował jego wiedzy i umiejętności. A tych nie mogły zapewnić mu jednocześnie ani Imperius, ani Legilimens Evocis. Ani nawet Veritaserum, które otumaniało zbyt bardzo, by pozwolić na tak skomplikowaną czynność, jak odczytanie run.
Nie, będzie musiał zagrać inną kartą.
Sięgnął do kieszeni szaty i wyjął z niej niewielką buteleczkę. Złapał mężczyznę za włosy, odchylił jego głowę do tyłu, ścisnął szczękę, otwierając mu usta i wlał do nich odrobinę płynu.
Odstąpił, gdy mężczyzna zakrztusił się, otworzył szeroko oczy i gwałtownie pochylił się do przodu, plując czerwono-zieloną mazią.
- Interesujące zaklęcie, nieprawdaż? - zapytał Severus, kiedy mężczyzna skończył już krztusić się i pluć. - A gdybym tak użył go na twojej żonie i dzieciach? Zastanawiające, czy wytrzymaliby dłużej niż ty...?
Mężczyzna poderwał głowę, spoglądając na niego przekrwionymi oczami.
- Nie waż się ich tknąć. Jeżeli spróbujesz, to...
Zadziwiające, jak bardzo ludzie, którzy nie mają już wpływu na cokolwiek, dalej potrafią łudzić się, że mają jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją...
- Twój syn skończył w zeszłym roku Hogwart, prawda? I planuje zostać badaczem egzotycznych magicznych zwierząt. Cóż to by była za strata, gdyby nigdy nie miał szans ziścić swych marzeń... - Wyszeptał Severus, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. - A córka... ma dopiero dziesięć lat, zgadza się? Dopiero za rok będzie mogła pójść do wymarzonej szkoły. A gdyby ktoś odebrał jej szansę wybrania swej pierwszej różdżki? Gdyby nigdy nie było jej dane wsiąść do jadącego do Hogwartu pociągu, a ty nigdy nie mógłbyś pomachać jej na pożegnanie? A co zrobiłaby twoja żona po stracie obojga dzieci? Jak sądzisz? Może sama odebrałaby sobie życie?
- Przestań... - Z drżących warg mężczyzny wyrwał się żałosny jęk.
Oczy Severusa rozbłysły jadowicie.
Miłość. Największa ułomność tego świata. Nawet najtwardszego człowieka potrafi doprowadzić do ruiny...
- Księga! - rozkazał, wskazując na stolik.
Mężczyzna przymknął powieki, wziął głęboki oddech i skinął głową.
- Słuszna decyzja - powiedział Snape, zdejmując różdżką magiczne pęta. - Ale pamiętaj, że jeżeli spróbujesz mnie okłamać... będę o tym wiedział.
Z wiedzą, którą zdobył, mógł w końcu posunąć się dalej. Pozostało mu już do pozyskania niewiele składników, ale niektóre z nich wymagały ponownego uruchomienia skomplikowanych kontaktów. I zaczynał coraz poważniej zastanawiać się nad tym, czy zdąży skończyć eliksir, zanim Potter wpadnie na kolejny spektakularny sposób zabicia się. A raczej uniknięcia cudem śmierci.
Wystarczyło, że zostawił go tylko na chwilę.... na jedną krótką chwilę. Ale czego się po nim spodziewał? Przecież to najbardziej wścibski, najbardziej lekkomyślny i pozbawiony wyobraźni przypadek w całej szkole. Severus wyraźnie zakazał mu czegokolwiek dotykać, ale on oczywiście i tak postąpił po swojemu. Nie byłby Potterem, gdyby tego nie zrobił i to on, Severus powinien przewidzieć, że to się tak skończy. Potter miał absolutny talent do przyciągania kłopotów i nie powinien zostawiać go samego ani na sekundę.
Wciąż pamiętał bicie własnego serca, kiedy biegł korytarzem... i to uczucie... spadania, kiedy otworzył drzwi i zobaczył Pottera leżącego na podłodze... i wrażenie, że wszystko wokół tonie w morzu lodu, a jego ciało wypełnia się paraliżującą ciemnością... dopóki Potter nie zaczął oddychać.
A teraz spał na jego kolanach i Severus zastanawiał się, jak właściwie do tego doszło... skoro przez pewien czas sam miał ochotę skręcić mu kark za to, jakim potrafił być bezmyślnym, doprowadzającym go do stanu wrzenia nicponiem. Ale później Potter po prostu przyszedł do niego na szlaban i... został.
Severus oderwał wzrok od czytanej przez siebie książki i rozsunął nieco nogi, zdrętwiałe już od ciężaru chłopaka, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję i jednocześnie starając się go nie obudzić, ale wtedy z ust Pottera wyrwał się... interesujący jęk.
- Oooch... Severusie...
Mężczyzna spojrzał na zarumienioną od snu twarz Harry'ego. Chłopak nadal spał, z ramionami oplecionymi wokół jego szyi i głową wtuloną w obojczyk. Ewidentnie śnił o czymś przyjemnym, ponieważ co jakiś czas z jego rozchylonych, oddychających ciężko ust wydobywał się senny jęk lub pomruk.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i powrócił do czytania, ale po chwili z ust Harry'ego wydobyła się seria niewyraźnych słów, które udało się jednak Severusowi zrozumieć jako:
- Jestem Wybrańcem... I mogę pieprzyć się, z kim chcę i kiedy chcę... Nawet na cholernym meczu... Złapałem już znicz, a teraz... chcę tylko... oooch... Severusa...
Brwi mężczyzny poszybowały w górę.
No coś takiego... Potter po raz kolejny go zaskoczył. Nie przypuszczał, że jego fantazje mogą być aż tak nieprzyzwoite... On sam miał różnego rodzaju fetysze oraz perwersje, ale uprawiać seks podczas meczu Quidditcha? Potter najwyraźniej był jeszcze bardziej zdeprawowany i wyuzdany, niż sądził... Cóż za miła niespodzianka...
Kontrola.
Zawsze się nią szczycił. Zawsze i w każdych okolicznościach potrafił zapanować nad swymi reakcjami, poza sytuacjami, kiedy sam celowo się jej pozbywał, pozwalając na to, by to reakcje przejęły kontrolę nad nim. Chociaż ostatnio to twierdzenie wymagało przedefiniowania: Zawsze i w każdych okolicznościach potrafił zapanować nad swymi reakcjami, poza sytuacjami, kiedy w pobliżu znajdował się Potter...
Czasami zastanawiał się, w którym momencie chłopak stał się tak brawurowo wyuzdany, by nawet podczas lekcji kreować przed nim swe niezaspokojone, dziecięce wizje... które niemal doprowadziły do katastrofy.
Ale po lekcji odpowiednio go za to ukarał.
Wciąż pamiętał patrzące na niego z dołu zielone oczy i zaczerwienione od tarcia wargi... i miękkie kosmyki włosów, które ściskał w dłoniach, podczas gdy jego penis wdzierał się w te gorące, wilgotne usta... które pieprzył z takim samym zapamiętaniem, jak tyłek Pottera, z tym że był to zupełnie inny poziom przyjemności... a szczególnie ten moment, kiedy czubek jego penisa wciskał się głęboko w gardło chłopca, wypełniając jego oczy łzami, a lędźwie Severusa płynną lawą... i kiedy przyciągał jego głowę jeszcze bliżej, by poczuć, jak włosy Pottera łaskoczą mu podbrzusze, a zęby drażnią trzon erekcji... i kiedy miał nad nim całkowitą kontrolę, trzymając jego głowę w żelaznym uścisku i raz za razem brukając jego usta, które zbyt często mówiły takie rzeczy... takie rzeczy jak „przepraszam”, „bądź przy mnie”, „tęsknię za tobą”, „proszę, nie gniewaj się na mnie”... i nie pozwolić, by znów wyszeptały coś podobnego...
- Cieszę się, że mogłem sprawić ci przyjemność, Severusie.
...ponieważ iskry, które wtedy się w nim pojawiały, zagłuszały wcześniejszą przyjemność... i zawsze po nich nadciągał chłód.
W ciszy salonu rozbrzmiewał ostry odgłos skrobiącego po pergaminie pióra. Niewielki stolik zastawiony był książkami i rolkami pergaminu, pomiędzy którymi stała szklanka bursztynowego płynu i dwa atramenty: czerwony i czarny. Co jakiś czas Severus przerywał pracę, by sięgnąć po szklankę i upić łyk alkoholu. Po jakimś czasie przyłapał się na tym, że coraz częściej zerkał w stronę regału, na którym trzymał ostatnie numery Proroka Codziennego. Po jednym z dłuższych takich spojrzeń otrząsnął się szybko i ponownie pochylił nad pergaminem, mrucząc do siebie:
- Nie, wykluczone!
Powrócił do pisania, ale jego myśli krążyły po zupełnie innych torach.
Nie mógł nie zauważyć, że Potter ostatnio... rzeczywiście się starał. Napisał swoje najlepsze wypracowanie podczas sześciu lat nauki, a przecież nigdy przedtem nie okazywał najmniejszego zainteresowania Eliksirami. Z własnej woli nabył również zaawansowaną wiedzę z zakresu teorii eliksirów tylko po to, by pokazać, że potrafi stać się dla Severusa partnerem do rozmowy, nawet jeżeli miał przy tym kilka potknięć. Zrobił to wszystko dla niego...
Jego spojrzenie ponownie pofrunęło w kierunku regału.
To absurdalne!
Skrzypienie pióra wzmogło się. Tak mocno przyciskał je do pergaminu, iż wydawało się, że próbuje je za coś ukarać.
Przez jakiś czas pracował w skupieniu, ale w pewnym momencie jego dłoń zatrzymała się, a spojrzenie po raz kolejny powędrowało w stronę regału. Jego usta zacisnęły się w cienką kreskę, a wzrok przypominał chmurę gradową.
Chyba upadłem na głowę... - pomyślał, odrzucając pióro. Wstał z fotela i, kierowany jakąś niezrozumiałą siłą, ruszył w stronę półek. Przeszukał szybko numery, wybierając jeden, rozkładając go i spoglądając na obszerny, kilkustronicowy dodatek, zatytułowany: "Tydzień z Quidditchem".
*
Harry siedział w czarnym fotelu, z przerzuconymi przez oparcie nogami, rękami założonymi za głową i wzrokiem utkwionym w suficie. Na jego wargach błąkał się radosny uśmiech, a w oczach połyskiwały psotne iskry.
- Już widzę te nagłówki - powiedział, pogrążony w wyobrażeniach. - "Harry Potter - Chłopiec, Który Masturbował Się Na Lekcji", "Złoty Chłopiec już nie taki złoty". Hahaha. Już sobie wyobrażam komentarze: "Zawsze wiedziałam, że z tym chłopcem jest coś nie tak" - powiedziała nam Rita Skeeter. - "Ostrzegałam was, ale nikt mnie nie słuchał! On mógł to robić już od dawna! Kto wie, ile niewinnych umysłów zdeprawował?!" Otrzymaliśmy lawinę komentarzy od oburzonych tym incydentem rodziców: "Mój syn chodzi do szkoły z tym zboczeńcem!"; "Proszę go natychmiast zamknąć w Świętym Mungu! Jest niebezpieczny dla otoczenia! Może tam wyleczą jego chorobę..."; "Kto wie, jakie jeszcze perwersje ukrywa za fasadą normalnego, zdrowego chłopca, bohatera czarodziejskiego świata?" Niestety, pan minister uchylił się od komentarza. Zapytaliśmy więc dyrektora Hogwartu o jego stanowisko w tej sprawie, ale jedyna wypowiedź, jaką otrzymaliśmy, brzmiała: "Ach, to rzeczywiście poważny problem. Może dropsa cytrynowego?" - zakończył swój wywód, parskając śmiechem.
Z Severusem działo się coś dziwnego.
Śmiał się.
Próbował się opanować, ale nie udawało mu się to. Zasłonił więc usta dłonią, starając się to za wszelką cenę ukryć, a przynajmniej chociaż zakamuflować.
Nie do wiary. Ten smarkacz naprawdę go rozbawił... Uczucie było... obce. Odległe. Niemal zapomniane... I niepokojąco przyjemne. Przypominało łaskoczące wnętrze ciepło, jakkolwiek idiotycznie brzmiało takie określenie.
Czując na sobie zaskoczone spojrzenie Pottera, udało mu się w końcu opanować i wyjść z twarzą z tego nagłego przypływu czułostkowych doznań, ale chłopak i tak patrzył na niego tak, jakby zobaczył co najmniej Norweskiego Smoka Kolczastego, który podskakuje i macha ogonem. Miał przynajmniej na tyle rozumu, żeby tego nie skomentować. Zresztą tylko by spróbował...
- To byłby naprawdę... interesujący artykuł - powiedział w końcu Snape, łapiąc zduszony oddech.
Wstrętny smarkacz!
*
W powietrzu unosiło się gorąco. Falowało i wirowało, układając się w szkarłatne pasma.
Severus wypuścił z ust zaczerwieniony, wilgotny sutek i odchylił się, spoglądając na swoje dzieło, a następnie przenosząc wzrok w górę, na wpatrzone w siebie, błyszczące jak w gorączce zielone oczy i otwarte od jęków usta. Lubił, kiedy Potter wyglądał tak jak w tej chwili. Z rumieńcami na policzkach i przekrzywionymi okularami. Rozpalony, uległy, skupiony tylko i wyłącznie na nim...
Uśmiechnął się mrocznie i w tej samej chwili poczuł ciepłe dłonie łapiące jego twarz. Zanim zdążył zareagować, zobaczył przybliżającą się twarz Pottera, przymykające się powieki, rozchylające się wargi...
W ostatniej chwili zdążył odwrócić głowę i odsunąć się. Żar rozpłynął się niczym mgła, zastąpiony chłodem i napływającą ciemnością.
Znowu próbował... znowu! Do diabła, co ten chłopak sobie wyobraża?
Z pociemniałym od gniewu spojrzeniem odwrócił głowę z powrotem, już otwierając usta do tyrady słownej, ale wtedy zobaczył wyraz twarzy Pottera...
Tak potwornie rozczarowany... pokonany... zamknięty.
Cholera, zabolało go to...
- J-ja... muszę iść - wymamrotał cicho chłopak.
Severus zacisnął usta, przyglądając się, jak Potter zsuwa się z jego kolan i rzuciwszy niewyraźne "dobranoc", niemal wybiega z salonu. Kiedy przebrzmiało już echo zatrzaskiwanych drzwi, Severus odwrócił głowę w stronę kominka.
Czy on niczego się nie nauczył? Przecież już dawno dał mu jasno do zrozumienia, że pocałunek to pewna granica, pewna bariera, której Severus nigdy nie przekraczał. I z pewnością nie zamierzał tego zrobić teraz. Był zbyt intymny. Wymagał... zaangażowania.
Potter nie miał prawa tego żądać. Nie miał prawa stawiać go w takiej sytuacji. Impulsywny, samolubny gówniarz, który nigdy nie myśli o konsekwencjach! Nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, nie rozumie, że dopuszczenie do tego grozi... utratą kontroli.
Możesz zanurzyć dłonie w strumieniu, aby nabrać wody i ugasić pragnienie, ale gdy pochylisz się za bardzo, aby dotknąć wargami powierzchni wody... możesz bardzo łatwo stracić równowagę, wpaść w zdradliwe głębiny i utonąć. To było zbyt duże ryzyko, a Severus nie mógł sobie na nie pozwolić. Stawka była zbyt wysoka.
I chłopak będzie musiał się z tym pogodzić, czy mu się to podoba, czy nie.
Spojrzenie Severusa ponownie spoczęło na drzwiach.
Do cholery z nim!
Błyskawicznie zerwał się z fotela, złapał odłożoną na czarny fotel pelerynę-niewidkę i wypadł za drzwi.
*
To była dobra decyzja. Gdyby tego nie zrobił... gdyby za nim nie poszedł... chłopak mógłby zrobić sobie jeszcze większą krzywdę. W chwili, w której zobaczył jego pokaleczone dłonie... zrozumiał, jak bardzo Potter był... kruchy. Jak bardzo uzależnił się od niego, dostosowując swoje szczęście do relacji z Severusem. I jak bardzo ta myśl... niepokoiła.
Dlatego też odsunął ją, poświęcając swe myśli treningom z Nottem. Chłopak nie był tak zdolny jak Malfoy czy Zabini, których wyszkolił już jakiś czas temu, ale brak umiejętności nadrabiał zaangażowaniem. Szkoda jednak, że marnował swą moc na bezsensowne mordowanie zwierząt, karmiąc swą ciemność byle czym, bez celu, bez finezji i bez kontroli. Ale skoro jego ojciec nalegał na to, by Severus nauczył jego syna wszystkich najbrutalniejszych zaklęć, to nie mógł odmówić, szczególnie że chłopak mógł w ten sposób zaspokoić swą nienasyconą, młodzieńczą i bezproduktywną żądzę krwi, nie ściągając przy tym na siebie i na Severusa kłopotów.
Ale oczywiście nie dotyczyło to Pottera, który sam potrafił być często jednym wielkim kłopotem. Kiedy chłopak wpadł do jego gabinetu, wrzeszcząc niczym opętany, że Severus zdradza go z Nottem - chociaż sam ten pomysł był tak absurdalny, że tylko obłąkaniec mógł na coś takiego wpaść - demolując mu gabinet i niemal tracąc oddech na samą myśl, że Severus mógł dotknąć kogokolwiek, kogokolwiek poza nim... uczucie, które pojawiło się wówczas w Severusie, było... niespotykane. Zazdrość Pottera była tak destrukcyjna, tak kąsająca, tak niszczycielska... że, niczym wypełniony lawą pocisk, trafiła wprost w jego erekcję, wypełniając go tak wielkim głodem, iż nie mógłby dalej funkcjonować, gdyby go nie zaspokoił... gdyby nie udowodnił temu nieobliczalnemu dzieciakowi, jak bardzo go pożąda... i że jest jedyną osobą, która daje mu tak wielkie spełnienie...
- Jesteś... tylko... ty... Potter...
Kiedy wymawiał te słowa... kiedy zagłębiał się w nim, w jego drżącym ciele, w jego zachłannym spojrzeniu... przyjemność była tak silna, że niemal go zabiła.
Ale kiedy było już po wszystkim... kiedy obaj leżeli w uścisku, próbując odzyskać oddech i zmysły... Potter znowu to zrobił. Znowu wypowiedział słowa, których Severus nie chciał słyszeć...
- Jestem tylko ja. I zawsze będę.
...ponownie ściągając ciemność. I chłód.
Severus nienawidził Świąt Bożego Narodzenia. Uważał je za najbardziej bezproduktywne święto, jakie istniało, służące jedynie pozbawionemu kontroli obżarstwu, wydawaniu setek galeonów na przedmioty, które nikomu się do niczego nie przydadzą, udawaniu życzliwości dla całego świata, obwieszaniu każdej możliwej powierzchni tandetnymi, koszmarnymi ozdobami i spędzaniu czasu z ludźmi, których wcale nie miało się ochoty oglądać. Śpiewające bombki, migoczące lampki, mieniące się w oczach kokardki i prześladujące go ze wszystkich stron, wyszczerzone w uśmiechach twarze doprowadzały go do niestrawności. A coroczna, świąteczna przemowa Dumbledore'a, której dyrektor zapewne nie oszczędzi im i w tym roku, była swoistym zwieńczeniem całego tego cyrku.
Jedynym plusem tego zamieszania było to, że na dziesięć dni zamek opustoszeje, pozwalając mu odpocząć od wszystkich tych rozwydrzonych dzieciaków i od większości członków grona pedagogicznego. I może nawet zniósłby jakoś ten okres, gdyby nie jeden irytujący szczegół... a raczej pewna natrętna myśl, która nie dawała mu spokoju... Potter.
Długo zastanawiał się, co z nim począć, i w końcu zdecydował: nie może pozwolić mu wyjechać. Potter uwielbia przyciągać kłopoty, a to oznacza, że Severus musi przez cały czas mieć go na oku. Chłopak powinien więc koniecznie zostać w zamku, nawet jeżeli to oznaczało całkowite zburzenie jego corocznego rytuału spędzania tego godnego politowania święta ze swoimi eliksirami, kilkoma interesującymi lekturami oraz wieloma butelkami jego ulubionej whisky...
I właśnie dlatego szedł właśnie do gabinetu Dumbledore'a, przedzierając się pomiędzy spieszącymi we wszystkich kierunkach uczniami. Musiał porozmawiać z dyrektorem i przekonać go do swego pomysłu.
I wtedy Severus go dostrzegł. Wśród tłumu uczniów wypełniających korytarz dostrzegł czarne, rozczochrane włosy, zbyt duży, pognieciony mundurek, niechlujnie zawiązany krawat. Potter szedł powoli, pogrążony w rozmowie, jak zawsze otoczony przez swoich przyjaciół. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
W tym samym momencie korytarz pogrążył się w ciemności, przykrywając wszystkich cieniem. Jedyne światło padało na drobną sylwetkę, na jego uśmiechniętą twarz i zielone oczy ukryte za okularami. Wszyscy inni uczniowie stali się nic nie znaczącymi cieniami, ledwie widocznymi w mroku. Severus zwolnił kroku, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
I kiedy już prawie się mijali, Potter nagle oderwał spojrzenie od przyjaciół i spojrzał w bok prosto na niego. Jego oczy rozszerzyły się, a policzki pokryły rumieńcem, po czym szybko uciekł wzrokiem, a na jego usta wypłynął ten głupkowaty uśmiech. Korytarz rozświetlił się na chwilę czerwienią, gdy Severus go minął i odwrócił za nim głowę, wbijając wzrok w oddalającą się sylwetkę.
Doprawdy, czy ten chłopak nigdy nie zmądrzeje?
Nie, nigdy nie zmądrzeje - uznał Severus, kiedy kilka dni później znalazł go pod drzwiami swojego gabinetu, kompletnie pijanego i nie pamiętającego nawet, jak trafić do własnego dormitorium.
Pozwolenie mu na uczestnictwo w bożonarodzeniowej imprezie okazało się ogromnym błędem. Nie dość, że Severus nakrył go w dwuznacznej sytuacji z tą rudą wywłoką, to na dodatek Potter po pijanemu zachowywał się tak, jakby nie wiedział, co znaczy słowo „umiar” i paplał wszystko, co mu ślina na język przyniosła. Alkohol definitywnie rozrzedzał mu mózg, sprawiając, że zupełnie nie panował nad tym, co i komu opowiada. Właśnie w ten sposób Severus dowiedział się o tym, że ta różowowłosa, niekompetentna aurorka, którą Dumbledore tak lekkomyślnie zatrudnił na stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, miała romans z jedną z uczennic. A ta informacja dawała mu wprost idealną okazję do usunięcia jej ze szkoły. Ktoś taki jak ona nie mógł prowadzić tak odpowiedzialnych zajęć...
Ale najpierw musiał zająć się jeszcze Potterem i dopilnować, by chłopak bezpiecznie wrócił do siebie. Dlatego też wmusił w niego eliksir trzeźwiący i z pewną dozą chłodnej satysfakcji patrzył, jak świadomość wszystkiego, co w swej bezmyślności zrobił i powiedział, powraca do chłopaka i uderza w niego z siłą eksplodującego kociołka.
Spodziewał się, że Potter znowu wpadnie w tę swoją poalkoholową depresję, ale nie sądził, że aż tak bardzo będzie mu zależało na utrzymaniu tajemnicy, którą wypaplał, iż będzie gotów nawet zrezygnować ze swego uwielbianego Quidditcha, byle tylko Severus zatrzymał ten sekret dla siebie. Nie sądził, że z pełną świadomością będzie gotów ponieść karę za swoje nieodpowiedzialne zachowanie... i że będzie gotów zapłacić za to najwyższą cenę. Taka dojrzała decyzja kompletnie do niego nie pasowała...
Widocznie istniał jednak sposób, by wlać mu do głowy trochę oleju.
Chociaż teraz, kiedy Severus patrzył na siedzącego w fotelu Pottera, na jego spuszczoną głowę i zaciśnięte w dłonie pięści, do jego myśli powoli wkradał się gęsty cień, który przysłaniał światło i sprowadzał chłód.
- Powinieneś wracać do dormitorium - powiedział cicho mężczyzna. - Jest już późno. Jeżeli twoi przyjaciele nie są tacy pijani jak ty, to lada chwila mogą zorientować się, że nie ma cię w łóżku, i zaczną cię szukać.
Harry pokiwał głową i podniósł się.
- Przepraszam - wyszeptał cicho, wciąż ze spuszczonym, wbitym w podłogę wzrokiem. Jego głos drżał lekko. - Za wszystko, co powiedziałem. I za wszystko, co zrobiłem. - Nie podniósł głowy, aby spojrzeć na Severusa. Po prostu odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
Może był to cień smutku, który nie potrafił opuścić jego twarzy, może wyraz goryczy, który okalał wargi... ale to coś wywołało w Severusie niezrozumiałą potrzebę zatrzymania go i...
- Potter - zawołał. Harry zatrzymał się i odwrócił, spoglądając na niego. Zielone oczy były puste. Jakby coś wyssało z nich jakiekolwiek emocje. Emocje, których zawsze było w nich tak wiele, tak nieprawdopodobnie wiele... I Severus poczuł przemożne pragnienie, aby znowu je nimi napełnić... ale nie. Nie mógł tego zrobić. Musi być konsekwentny. Potter sam jest sobie winien. Nie może mu ustąpić. - Idź już spać - powiedział w końcu. - Mam nadzieję, że masz ze sobą pelerynę? - Harry skinął głową i wyjął z kieszeni mieniący się materiał. - Dobrze, idź najkrótszą drogą. I żadnych przystanków po drodze. Masz iść prosto do wieży Gryffindoru. Zrozumiałeś?
Harry ponownie skinął głową, po czym odwrócił się i bez słowa zniknął za drzwiami.
Zrobiło się cicho.
Ale ta cisza, która towarzyszyła Severusowi odkąd pamiętał i którą zawsze sobie cenił... teraz przytłaczała go.
Podszedł do barku, nalał sobie szklankę whisky i opadł na fotel przed kominkiem, stawiając butelkę przed sobą na stoliku i wbijając spojrzenie w ogień.
Po pewnym czasie, kiedy kończył trzecią szklankę, z zadumy wyrwały go uderzenia zegara. Po raz kolejny mimowolnie sięgnął do kieszeni, zaciskając dłoń na kamieniu.
Nadal był chłodny.
Potter powinien już pójść spać. Minęło zbyt dużo czasu. Już dawno powinien wysłać mu wiadomość...
Światła w salonie zamigotały, pokrywając się opadającą powoli na cały pokój mgłą niepokoju.
Początkowo te wysyłane przez Pottera co wieczór życzenia dobrej nocy irytowały go. Ale po pewnym czasie przyzwyczaił się do nich, a nawet więcej... zaczął ich nieświadomie oczekiwać. Każdego wieczoru. I teraz, kiedy nie otrzymywał tej wiadomości... instynktownie wyczuwał, że coś jest nie w porządku.
Może nie powinien był puszczać go samego? Może Potter, zamiast pójść spać, znowu zaszył się w jakimś zakamarku zamku, przeżywając wszystko, co zrobił, co powiedział i co musiał poświęcić? Może to było dla niego zbyt wiele?
Może Severus powinien był rozegrać to nieco inaczej?
Może powinien sprawdzić... zapytać... czy wszystko z nim w porządku?
Wyciągnął z kieszeni kamień i przez chwilę przyglądał się jego gładkiej powierzchni.
A niech go...!
Potter, dlaczego jeszcze nie śpisz?
Wysłane. Trudno. Najwyżej okaże się, że chłopak po prostu o nim zapomniał i najzwyczajniej w świecie poszedł spać. Prawdę mówiąc, ta opcja najbardziej by mu odpowiadała. Przynajmniej pozbyłby się tego wrażenia skręcania się wnętrzności, kiedy patrzył w ten żałosny kamień i patrzył i patrzył i...
...i w końcu kamień rozjaśnił się, a wraz z nim rozbłysnął cały salon.
Nie mogę zasnąć. Posiedzę sobie w Pokoju Wspólnym i pójdę spać trochę później. Dobranoc.
Zamiast spodziewanego przejaśnienia, mgła stała się jeszcze gęstsza, przysłaniając niemal każde znajdujące się w pokoju źródło światła.
Severus nie zastanawiał się. Gwałtownie zerwał się z fotela i chwilę później szedł już korytarzem, przemierzając go długimi, zdecydowanymi krokami, a każda pochodnia, którą mijał, przygasała na moment, pochłonięta przez unoszącą się za nim niczym ogon komety ciemność.
W jego oczach szalała wichura, twarz przypominała maskę stworzoną z cieni i błyskawic.
Po kilku minutach znalazł się na szczycie wschodniej wieży. Wywarczał hasło i wszedł do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Zobaczył go. Potter siedział na kanapie przed kominkiem, z twarzą ukrytą w dłoniach i zgarbionymi ramionami. Przypominał kogoś, kogo świat nieodwracalnie się zawalił.
Ciemność pogłębiła się, nasycając powietrze chłodem.
Severus zrobił kilka kroków, podchodząc do kanapy i usłyszał swój własny głos, który zabrzmiał tak, jakby jego gardło wypełniło się tysiącem kaleczących go igieł.
- Potter?
Zobaczył, jak Harry gwałtownie podrywa głowę i odwraca ją, spoglądając prosto na niego, po czym zrywa się z kanapy i potyka o stolik, o mało się nie przewracając i dukając pełnym przerażenia głosem:
- Ja... Co ty tu...? Co się...? Ja nie...
Cóż, Potter nigdy nie był zbyt elokwentny, ale pewne sytuacje potrafiły już niemal całkowicie pozbawić go zdolności mówienia...
Kiedy chłopak w końcu odzyskał równowagę, momentalnie spuścił głowę i wbił spojrzenie gdzieś w dywan znajdujący się pod nogami Severusa. Zanim mężczyzna wyciągnął różdżkę, aby przynajmniej częściowo ukryć swoją obecność w tym miejscu, nie omieszkał przyjrzeć się dłoniom i kolanom chłopaka, ale nie dostrzegł na nich żadnych ran ani śladów po napadzie samodestrukcji. Wrażenie pełznącego przez jego żyły lodu nieco ustąpiło.
Szybko rzucił kilka zaklęć maskujących i schował różdżkę, spoglądając na pochyloną głowę Pottera i jego rozkopane włosy.
Oblizał wargi.
Co właściwie go tu przygnało? Wydawało mu się, że wie, ale teraz, kiedy Potter stał tuż przed nim, z tymi zaciśniętymi, drżącymi pięściami i ciałem napiętym niczym struna, jakby czekał na kolejne smagnięcie batem albo coś równie nieprzyjemnego... już nie był tego taki pewien.
- Potter... - zaczął, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo głośno w otaczającej ich ciszy. - Wiem, że nie byłbyś sobą, gdybyś nie zignorował mojego polecenia, ale w tej sytuacji... - Nie. Powinien postarać się być bardziej... delikatny. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia i chciałbym, żebyś dobrze mnie wysłuchał - kontynuował, starając się, by jego głos był cichszy i spokojniejszy. Potter wciąż na niego nie patrzył i... zaczynało go to denerwować. Czego tak się bał? Przecież przyszedł tu, by... cholera! - I radzę ci przestać wgapiać się w ten niewymownie interesujący deseń na dywanie i spojrzeć na mnie, kiedy do ciebie mówię.
Chłopak ewidentnie się wzdrygnął, ale nie podniósł głowy. Severus poczuł napływ irytacji.
Dlaczego Potter nie chciał na niego spojrzeć? Gdyby był to po prostu uparty, infantylny rodzaj buntu, to Severus bez problemu by sobie z nim poradził, ale wyczuwał coś znacznie silniejszego... coś tak niewiarygodnie silnego, że przesączało się również do jego wnętrza... przynosząc ze sobą... wypełniając go... zmuszając go do odczuwania...
- Nie każ mi tego drugi raz powtarzać - rozkazał ostro.
I wtedy Potter podniósł głowę. I Severus zobaczył. Zobaczył ślady łez na bladych policzkach i spuchnięte, zaczerwienione oczy...
I wszystko zniknęło. Utonęło w duszącej ciemności i ogłuszającym hałasie, wypełnionym zwielokrotnionymi, dudniącymi uderzeniami... uderzeniami, które wstrząsały całą przestrzenią... i odgłosem sypiących się gruzów oraz pękającego muru... muru, przez który coś się przesączało, przedzierało... coś, co przynosiło ból.
Zanim jednak Severus zdążył to zatamować, rozlało się w jego żyłach niczym trucizna, przejmując nad nim kontrolę i doprowadzając go niemal do ruiny.
Wziął głęboki oddech, wynurzając się na powierzchnię i pozwalając, by cieniutkie nici opanowania ponownie oplotły jego umysł oraz ciało, wyciągając go z jeziora zieleni, w którym prawie utonął. Teraz widział tylko wpatrzone w niego, ukryte za okularami oczy.
Niebezpieczeństwo minęło.
Ale jak w ogóle mógł do niego dopuścić? Przyszedł tutaj tylko po to, by powiedzieć mu, że zmienił zdanie. I zrobi to. A potem po prostu wyjdzie i nie będzie więcej o tym myślał.
To była tylko chwilowa słabość. Nic więcej.
Nic.
- ...Życzę wam wszystkim wytrwałości i odwagi na krętych ścieżkach życia, najeżonych przeszkodami i trudnymi wyborami, ale wiedzcie, że zawsze odnajdziecie drogę, jeżeli tylko będziecie podążali za światłem miłości. - Wszyscy zgromadzeni przy jednym stole nauczyciele i uczniowie, którzy pozostali na Święta w Hogwarcie, wpatrywali się w wygłaszającego świąteczną przemowę Dumbledore'a, uśmiechając się lekko. Jedynie Snape przyglądał mu się ponurym wzrokiem. - Życzę wam także, aby te święta zmieniły coś w waszym życiu, abyście mogli przeżyć je w radości i z uśmiechem na twarzy. - Dumbledore zerknął w kierunku skwaszonego Snape'a, a jego oczy zamigotały. - I mam nadzieję, że za rok również się tu spotkamy, niezależnie od tego, co się w międzyczasie wydarzy.
W tym samym momencie Snape zmarszczył brwi, odwrócił wzrok i zatrzymał go na płonącej w lichtarzu świecy.
Och, wydarzy się i to bardzo wiele, pomyślał Severus. Czarny Pan będzie martwy i nareszcie zniknie z jego życia, raz na zawsze. A jeżeli będzie mu sprzyjać szczęście, to pozbędzie się również tego starego głupca...
A Potter...
Świeca zamigotała i przygasła. Zrobiło się ciemniej. I chłodniej.
Potter także zginie... zginie... i więcej go nie zobaczy... nigdy więcej.
Potrzebował całej siły woli, by odegnać tę myśl. Myśl, która teraz, w tej jednej chwili wydała mu się tak... niewyobrażalna.
*
Potter przyszedł do niego od razu po świątecznej kolacji, przynosząc ze sobą cały worek śmieci, które uważał za ozdoby gwiazdkowe. Severus zgodził się jedynie na pozostawienie małej, kolorowej choinki, która stała teraz na środku stolika w jego salonie, ponieważ najwyraźniej chłopak nie przeżyłby, gdyby nie miał przynajmniej jednej rzeczy, która uświadamiałaby mu, że właśnie trwają święta. Tak jakby nie było tego widać w całym zamku. Przecież wystarczyło tylko postawić stopę poza gabinetem Severusa, by zostać otoczonym przez całe to szaleństwo. Nie musiał przywlekać mu tego jeszcze do komnat.
Ale widocznie Potterowi nie potrzeba wiele do szczęścia, skoro wystarczy mu tylko małe ozdobne drzewko, by mógł na nie spoglądać co chwilę i uśmiechać się.
I by Severus mógł na to patrzeć. Na niego.
Na radość na jego twarzy, kiedy pił piwo kremowe... i kiedy oglądał szklaną kulę... i myśl, że to on, Severus, sprawił mu tę radość, wydawała mu się tak... surrealistyczna.
Ale, wbrew sobie... zasmakował w niej.
I zapragnął więcej.
*
Powietrze falowało, przesiąknięte żarem i głośnymi uderzeniami serca. Całe pomieszczenie wypełnione było mgłą, która zniekształcała wszystko wokół, pogrążając cały salon w szkarłatnej ciemności, w której nie było widać niczego, poza jaśniejącą, tętniącą własnym blaskiem istotą, siedzącą na kolanach Snape'a w krwistoczerwonej koszuli, z otwartymi, z trudem łapiącymi powietrze ustami i rozgrzaną erekcją, pulsującą w zaciśniętej dłoni Severusa.
- No, no, nie możemy pozwolić, abyś zbyt szybko doszedł... - wyszeptał chrapliwie mężczyzna, próbując nadać swojemu głosowi kąśliwe zabarwienie, aby zatuszować buzującą w nim niecierpliwość i okiełznać głód, który odczuwał, gdy patrzył na chłopaka.
Ale nie zamierzał się spieszyć. Chciał zająć się nim odpowiednio, chciał podsycać to pragnienie powoli, patrzeć, jak rozpala się płomieniem i rozrasta coraz bardziej, każąc Potterowi skamleć i kwilić bez końca, by Severus jak najdłużej mógł rozsmakowywać się w tym widoku i w tych wylewających się z chłopaka emocjach.
Złapał za czarny krawat, powoli zsuwając go w dół i poluzowując na tyle, aby mógł mu go zdjąć przez głowę. Odrzucił go na podłogę i, nie odrywając spojrzenia od zamglonych pożądaniem oczu, ukrytych za zaparowanymi okularami, sięgnął po guziki koszuli, rozpinając je powoli jeden po drugim i pochłaniając wzrokiem każdy centymetr jasnej skóry, wyłaniający się spod ubrania. Aż w końcu dotarł do ostatniego guzika i mógł odsunąć materiał na boki, niczym kurtynę skrywającą przed jego oczami upragniony widok. Widok, który mógłby podziwiać godzinami. Dwie, ciemne brodawki na tle jasnej, nieskazitelnej skóry, pozbawionej blizn i skaz, drobna, szczupła, chłopięca postura, tak żywo przypominająca mu o tym, że to wciąż był... zaledwie szesnastolatek. Szesnastolatek, który potrzebował Mistrza, potrzebował autorytetu, potrzebował silnej dłoni, która odbierze mu dech w piersiach i zatrzęsie jego światem. Ale powoli okazywało się, że świat Severusa również zaczyna drżeć...
Niecierpliwym ruchem zsunął koszulę z jego ramion, pozwalając jej opaść do łokci i zawisnąć tam, i w ostatniej chwili powstrzymał pragnienie, by rzucić się na niego i, nie zważając na nic, po prostu go pożreć. W całości. Delektując się każdym kęsem. Smakować młodość i to bezgraniczne oddanie tak długo, dopóki nie nasyci się nim na tyle, by nie pragnąć go znów zaledwie kilka godzin po rozstaniu.
Ale zamiast tego po prostu uniósł dłoń, dotykając palcami gładkiej skóry na szyi i słysząc ulatujące spomiędzy ust Pottera ciche westchnienie. Harry odchylił głowę do tyłu, dając mu pełny dostęp, a Severus chętnie to wykorzystał, błądząc dłońmi po jego szyi, ramionach, obojczyku, klatce piersiowej. Był taki ciepły. Zawsze taki ciepły... Severus przesuwał palcami po tej promieniującej żarem skórze, wiedząc, że każdy, najmniejszy nawet fragment... należał tylko do niego. Tylko on miał prawo jej dotykać. Tylko on mógł ogrzewać jej żarem swoje chłodne dłonie. Tylko on jeden miał Pottera. Tylko on mógł go pieścić, mógł wyczuwać pod palcami każde zagłębienie jego ciała i starać się je zapamiętać, wraz z jego słodkim zapachem, rozgrzewającym ciepłem oraz ciężkim, przesyconym jękami oddechem, by potem mógł odtwarzać je sobie w mroku nocy.
By rozświetliły ciemność...
Wszystko zniknęło, spowite lepką, ciężką, szkarłatną mgłą, z której wydostawały się jedynie odgłosy. Jęki, gardłowe pomruki, przypominające posilające się, wygłodzone zwierzę, przyspieszone bicie serca, długie westchnienia, zmieszane ze sobą oddechy i przesączające się przez wszystko, gęste, kąsające wnętrzności pragnienie.
I w końcu z całej tej powodzi wyłoniła się twarz. Twarz o szeroko otwartych, zielonych oczach wypełnionych pożarem orgazmu i smukłe, wygięte w łuk ciało, podrygujące na jego kolanach w rytmie przelewających się przez nie fal rozkoszy.
I mógł znowu obserwować, jak absolutnie wszystko odpływa z jego twarzy i pozostaje tylko czysta rozkosz, tak silna, że wyglądała, jakby sprawiała mu ból. Jak czarne kosmyki opadają na spocone czoło, a w kącikach powiek pojawiają się drżące łzy. Jak jego biodra wciąż podrygują, wyrzucając z siebie ostatnie krople nasienia. Jak otwarte od krzyku usta zamierają i wydobywa się z nich pełen satysfakcji jęk.
Tak doskonały... tak cholernie doskonały.
Severus gorączkowo pochłaniał ten widok, czekając... bowiem wiedział, że za moment, już za kilka sekund nadejdzie najlepsze.
O tak, właśnie teraz!
Ten cudowny błogi wyraz twarzy, nieprzytomny uśmiech i oczy jaśniejące blaskiem spełnienia... widział to wszystko, zanim Harry znieruchomiał i opadł na niego z westchnieniem, wtuliwszy się w jego szaty.
Teraz, kiedy Potter był już nasycony, Severus mógł w końcu nakarmić także i siebie...
Severus leżał przez chwilę na plecach, wpatrując się w sufit i usiłując wyrównać oddech. Słyszał obok siebie ciężki oddech Harry'ego. Powoli przekręcił głowę i spojrzał na niego. Chłopak leżał tyłem do niego, z podkurczonymi nogami. Jego jasna skóra lśniła od potu. Wycieńczone mięśnie drżały. Widział jego wystające łopatki i długą linię kręgosłupa, biegnącą aż do krzyża. Spojrzał niżej. Na wypływającą spomiędzy pośladków białą, gęstą ciecz, osiadającą na czarnej pościeli.
Taki splamiony... zbrukany.
Nie. Nie tak powinien wyglądać. Powinien lśnić. Powinien jaśnieć.
Severus sięgnął po różdżkę i niemal bezgłośnie wyszeptał zaklęcie czyszczące. Ostry, drażniący nozdrza zapach potu i seksu zniknął. Sperma również.
Mężczyzna uniósł się na łokciu i spojrzał na leżącego obok Harry'ego. Jego ciało niemal raziło swą jasnością na tle czarnej pościeli. I ten widok wydawał się Severusowi tak... nierzeczywisty. Nie przywykł do tego. Do czyjejś obecności w swojej sypialni. Ale Potter był tutaj. W jego łóżku. Rozgrzany i zaspokojony, przy jego boku. I Severus nie mógł oderwać od niego wzroku, kiedy przysunął się bliżej, wyciągnął dłoń i dotknął ciemnych, rozrzuconych na pościeli włosów.
W tym samym momencie powietrze stało się cieplejsze i wypełniło się blaskiem.
Oczy Severusa przysłaniała dziwna mgła, kiedy głaskał czarne, wilgotne kosmyki, prześlizgujące się miękko pomiędzy jego palcami i wsłuchiwał się w drżący oddech Harry'ego, który powoli się uspakajał. Przesuwał palce po gładkiej, rozgrzanej twarzy, gładząc policzek i skroń chłopaka. Wyczuwalny w powietrzu zapach wanilii i czekolady wydawał mu się jeszcze intensywniejszy niż zwykle. Mimowolnie przysunął twarz bliżej do szyi Harry'ego, muskając nosem rozczochrane włosy i wciągając głęboko w nozdrza tę niebywałą woń.
Pomieszczenie zafalowało lekko i wypełniło się głośnymi, coraz szybszymi uderzeniami serca, odbijającymi się echem w całej sypialni.
Wyczuwał bijące od nagiego ciała ciepło. Ciepło, które zdawało się wsączać przez skórę do jego wnętrza i roztapiać coś, co na zawsze powinno zostać skute lodem. Coś w najodleglejszym zakamarku jego umysłu krzyczało. Krzyczało, żeby się opanował, żeby odsunął się, wstał i odszedł, tak jak zawsze to robił, by nie dopuścić, nie pozwolić, by cokolwiek go przy nim zatrzymało. By zdusić w zalążku każdą, najmniejszą nawet iskierkę, która mogłaby niepostrzeżenie zagnieździć się w jego duszy.
Ale... był w tej chwili zbyt ogłuszony, by usłyszeć te odległe krzyki.
To tylko jeden wieczór. Tylko jeden. Nic się nie stanie - myślał, wsłuchując się w coraz głębszy, spokojniejszy oddech tuż obok niego.
Wyglądało na to, że chłopak zasypiał. W jego łóżku...
Nadeszło otrzeźwienie.
Severus oderwał twarz od jego szyi i zmarszczył brwi.
Nie pozwoli mu tutaj zasnąć. Potter musi wrócić do dormitorium.
Mężczyzna przymknął powieki i zacisnął usta. Po chwili w pomieszczeniu zrobiło się chłodniej, mgła powoli opadła, a czerwień rozpłynęła się, zastąpiona wilgotnym mrokiem. Kiedy Severus otworzył oczy, nie było w nich śladu po jakiejkolwiek emocji. Jedynie niewzruszona oziębłość. Zabrał rękę i odsunął się.
- Już późno. Musisz wracać.
*
Kiedy Severus wrócił z łazienki, Potter nie tyle nie wstał, nie ubrał się i nie przyszykował do wyjścia, ale... zasnął mu w łóżku. Próbował go obudzić, ale chłopak wydawał się tak wykończony po seksie, że w ogóle nie kontaktował.
Pozwolił mu więc zostać. Ten jeden raz. Ale nad ranem od razu go wyrzuci. Niech Potter nie myśli sobie, że to jakiś cholerny hotel.
Nie dane mu było jednak doczekać do rana, ponieważ w nocy obudziły go krzyki.
Potter miał koszmar. Koszmar, w którym, jak domyślał się Severus, chłopak zobaczył jego śmierć. Zadaną najprawdopodobniej z ręki Czarnego Pana. Próbował go uspokoić, ale Potter był tak roztrzęsiony, że zerwał się z łóżka i potykając się, pobiegł do łazienki.
I nie wychodził. Zdecydowanie zbyt długo. A mając w pamięci wyraz jego twarzy, na której przerażenie i rozpacz wyryły tak głębokie ślady, że Severus widział je przed oczami jeszcze długo po tym, jak chłopak zniknął w swej kryjówce... zaczynał się niepokoić.
Zanim Severus zdążył się zorientować, stał już przed drzwiami do łazienki, wpatrując się w nie i czekając...
Da mu jeszcze minutę. Jeżeli Potter zaraz stamtąd nie wyjdzie, to sam go wywlecze. Choćby i siłą.
Na szczęście nie musiał tego robić.
Klamka poruszyła się i drzwi otworzyły się.
Potter zamarł w progu, spoglądając na Severusa z zaskoczeniem. Ale zanim zdążył uciec wzrokiem, mężczyzna zdołał zauważyć wyraz jego oczu... i coś w jego wnętrzu szarpnęło się. Gwałtownie i nieprzyjemnie.
- Przepraszam, że cię obudziłem - wymamrotał cicho chłopak, wbijając spojrzenie w podłogę. - Nie chciałem. Możemy już iść spać.
Nie podnosząc głowy, spróbował ominąć go bokiem, ale wtedy Severus zobaczył, jak jego własne ręce wyciągają się po niego, a z ust wydobywa się łagodny szept:
- Chodź tutaj.
Przyciągnął go do siebie i przycisnął do piersi, zamykając go w swoich ramionach i słysząc ciche westchnienie, które wydobyło się z ust Harry'ego.
Nie wiedział, jaki impuls kazał mu to zrobić. Ale poddał mu się, czując ciepło przyciśniętego do niego, szczupłego ciała, które w jakiś zadziwiający sposób... ogrzewało także i jego.
Przez chwilę panowała cisza. Przecinana jedynie miarowymi, płynnymi uderzeniami serca.
- Nic ci nie będzie... prawda? - usłyszał niepewne pytanie zadane drżącym głosem.
Potter bał się. O niego. Sam pomysł, że ktokolwiek mógłby się o niego bać, wydawał mu się irracjonalny. Nierealny.
Wszyscy, którzy go znali, doskonale wiedzieli, że Severus potrafi o siebie zadbać. Po prostu wydawali mu rozkazy i oczekiwali wyników. Bez względu na wszystko. Nie zastanawiając się, czy przy tym zginie, czy tylko zyska kolejną bliznę. Nikt się tym nie przejmował. On także nie. Nauczył się nie przejmować.
Ale nagle pojawił się Potter. Wraz ze swoją młodzieńczą wrażliwością oraz naiwnym oddaniem. Jedyna osoba, która...
Severus poruszył się i uwolnił go z uścisku, łapiąc jego twarz w dłonie i unosząc ją. Kiedy zanurzył spojrzenie w wypełnionych lękiem, zielonych oczach, powietrze zafalowało, wypełniając się lśnieniem.
- Nie, nic mi nie będzie. To był tylko sen - odparł cicho.
- Obiecujesz? - W głosie chłopaka zabrzmiała desperacja. Jakby sama myśl, że mógłby stracić Severusa, wydawała mu się... niewyobrażalna.
I Severus poczuł, jak do jego głowy wkrada się nieproszona myśl...
Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak i nie uda mu się doprowadzić chłopaka do Czarnego Pana, albo nie zdoła uwarzyć eliksiru... wtedy sen Pottera okaże się proroczy.
Blask przygasł, przyćmiony przez nadciągający mrok.
Pozostał jedynie chłód nieuniknionego.
- Obiecuję - powtórzył Severus, poddając się wpełzającej po ścianach i suficie ciemności. - Twoja troska jest wzruszająca, Potter. - Snape puścił jego twarz i wyprostował się. Czerń sięgała już jego stóp. - A teraz wracaj do łóżka. Chyba nie masz zamiaru stać tutaj do rana i użalać się nad sobą.
Harry uśmiechnął się lekko.
- Nie - odparł.
- A to nowość - prychnął mężczyzna, odsuwając się od niego i odwracając głowę. - Przecież ty tak uwielbiasz się nad sobą użalać.
Czuł zaciskające mu się na gardle zimne palce gniewu. Miał wrażenie, że próbują mu je rozszarpać.
Dlaczego Potter musiał tak wszystko komplikować? Dlaczego musiał przychodzić do niego z tą swoją żałosną, niepotrzebną nikomu troską? Dlaczego Severus pozwolił mu tu zostać? Nie potrzebował w środku nocy jego użalania się. I tak było ono bezwartościowe. Nie przynosiło niczego, poza... wzburzeniem. Wyprowadzało go tylko z równowagi.
Oczy chłopaka rozszerzyły się z zaskoczenia.
- Nie użalam się - odparł obronnie. - Miałem tylko zły sen. Powiedziałem ci, że możemy już iść spać.
- To dobrze, bo mam dosyć niańczenia cię - odparł cierpko Severus.
Gniew kipiał. Kąsał. Rozdrapywał.
To Potter był temu winien. Temu, że Severus wciąż tracił przy nim kontrolę. Że to on musiał za nim podążać, pocieszać go i przyciągać z powrotem, zamiast po prostu prowadzić za sobą. Że chłopak miał o wiele więcej siły, niż się wydawało.
I że swoim upartym światłem docierał do miejsc, które na zawsze powinny pozostać w ciemności.
W laboratorium panował półmrok. Jedyne światło rzucała stojąca na jednej z półek świeca, wyłaniając z ciemności odzianą w szaty Śmierciożercy, wysoką sylwetkę.
Severus stał nad myślodsiewnią, oczyszczając swój umysł. Starannie nawijał na różdżkę wszystkie niebezpieczne myśli oraz wspomnienia i umieszczał je wśród złotych wstęg. Wspomnienia kotłowały się i wypływały na powierzchnię, tworząc przenikające się obrazy. Potter na jego kolanach. W jego łóżku. Przyciśnięty do niego. Masturbujący się. Radosny.
Temperatura w pomieszczeniu wydawała się obniżać coraz bardziej wraz z każdą umieszczoną w myślodsiewni wstęgą. Na półkach i butelkach osiadał szron, tak jak wtedy, gdy w pobliżu zjawiali się dementorzy. Jedynym elementem pomieszczenia, które nie pokryło się szronem, była myślodsiewnia. Emanowała żarem, tak jakby skupiła w sobie całe wyssane z wnętrza ciepło i światło.
Severus schował różdżkę i wyprostował się.
Był gotów.
*
To zawsze było bolesne. Umysł Czarnego Pana przypominał ostrze. Wdzierał się na wprost, przebijając się przez wszelkie osłony, i pozostawiał po sobie długą, rwącą ranę, poszarpaną i zmasakrowaną. A jego śmiech... był niczym odłamki szkła, które wbijają się w mózg i kłują jeszcze długo po tym, kiedy śmiech już przeminie.
Zawsze śmiał się, kiedy oglądał wspomnienia Severusa i mógł zobaczyć w nich swego największego wroga... złamanego, upodlonego, zdominowanego... a szczególnie upodobał sobie wspomnienie, w którym Potter klęczał na stoliku w salonie Severusa, związany i unieruchomiony, skamląc z bólu, podczas gdy mężczyzna pieprzył go ostro i bez skrupułów. Tak, ten widok Czarny Pan cenił sobie najbardziej. I Severus wyraźnie czuł jego satysfakcję.
- Dossskonale - wyszeptał, kiedy opuścił w końcu umysł Severusa, odchylając się w swym wysokim krześle i uśmiechając z zadowoleniem.
Severus potrzebował chwili, by dojść do siebie. Miał wrażenie, jakby w jego umyśle powstały pulsujące boleśnie szczeliny w miejscach, w których Czarny Pan zatapiał swoje szpony. Zamrugał kilka razy, walcząc z zawrotami głowy. Zawsze po penetracji czuł się tak, jakby został odarty ze wszelkich osłon. Jakby jego umysł został zanieczyszczony i zaczynał ropieć i gnić od środka, wypełniając każdą szczelinę gęstą, wdzierającą się wszędzie ciemnością.
- Ale wydaje mi się, że ostatnio twoje wspomnienia, stały się... uboższe - kontynuował Czarny Pan, mrużąc oczy i wbijając w Severusa przeszywające spojrzenie.
- Postanowiłem ograniczyć kontakty z chłopakiem do niezbędnego minimum. Jest hałaśliwy i natrętny. Za bardzo mi się narzuca, co przeszkadza i spowalnia prace nad eliksirem - odparł gładko Severus, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem. - Ale jeżeli sobie tego życzysz, Panie, to mogę częściej się z nim widywać. - W chwili, kiedy Severus wypowiadał te słowa, na jego twarzy pojawił się przelotny wyraz obrzydzenia.
Czarny Pan przypatrywał mu się uważnie przez chwilę, po czym odparł:
- Pozostawiam decyzję tobie, Severusie. Liczy się tylko to, by chłopak nie oddalał się od ciebie. Nieważne w jaki sposób tego dokonasz, ale gdy nadejdzie czas, musi chodzić za tobą na kolanach, bez wahania wykonując każde twoje polecenie.
- I tak właśnie będzie - odpowiedział Severus, kiwając głową i pozwalając, by jego usta rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu.
- A jak twoje postępy z eliksirem? Udało ci się już pozyskać oczy szyszymory?
- Pracuję nad tym. Skontaktowałem się z jednym z najlepszych łowców tych zjaw w Wielkiej Brytanii. Powinien mi je dostarczyć zaraz po Nowym Roku. Podobno najwięcej pojawia się ich w sylwestrową noc, wtedy kiedy wszystko umiera, by następnego dnia narodzić się na nowo.
Czarny Pan pokiwał głową z aprobatą.
- Znakomicie. Jeżeli pojawią się jakiekolwiek problemy, natychmiast mnie o nich informuj.
- Oczywiście, mój Panie. - Severus skłonił się i w tym samym momencie usłyszał podniesiony głos:
- Glizdogonie!
Drzwi uchyliły się i do środka wsunął się niski, drżący człowieczek.
- Tak, mój Panie?
- Przyprowadź do mnie Bellatriks i Blackwooda.
- Już pędzę, mój Panie.
Nie minęła chwila, gdy drzwi ponownie się rozwarły i do środka wkroczyła Bella, a tuż za nią jej wysoki, potężnie zbudowany kuzyn.
- Wzywałeś nas, Panie? - zapytała kobieta, kłaniając się w pas i wpatrując w Voldemorta z uwielbieniem. Jej wzrok na chwilę spoczął na Severusie i mężczyzna wyczuł w nim pełną ekscytacji ciekawość. Czarny Pan już jakiś czas temu poinformował go, że wtajemniczył w ich plan Bellatriks, ponieważ już wiele razy udowodniła mu, że jest mu najwierniejsza. Zrobił to, by Severus mógł korzystać z jej pomocy, gdyby pozyskanie któregokolwiek ze składników było jeszcze bardziej problematyczne niż tych, które udało mu się zdobyć do tej pory.
Severus nie był z tego zadowolony. Wiedza Bellatriks jedynie mu przeszkadzała. Kobietę ogromnie bawiło jego zadanie i nie potrafiła powstrzymać się przed przypominaniem mu o tym podczas każdego spotkania, zmuszając go do tego, by opowiadał jej coraz pikantniejsze szczegóły o tym, co robi z Potterem, a następnie wyśmiewała się z chłopaka i komentowała wszystko ociekającym obrzydzeniem tonem.
Czarny Pan spojrzał na trzech stojących przed nim Śmierciożerców i oświadczył:
- Chcę omówić z wami szczegóły najbliższego ataku. Wspominałem o nim podczas dzisiejszego zebrania. Zdecydowałem, że to wy trzej go poprowadzicie.
Bellatriks wydała z siebie okrzyk zachwytu, a Blackwood uśmiechnął się paskudnie. Jedynie Severus zachował kamienny wyraz twarzy.
- Hampstone ma spłonąć - kontynuował Czarny Pan. - Macie dokonać jak największych zniszczeń. To ma być spektakularne widowisko. Wybijcie jak najwięcej tych żałosnych ścierw, zanim zostaniecie wykryci. - Oblicze Voldemorta wykrzywił okrutny uśmiech. - Chcę, aby Czarodziejski Świat na długo zapamiętał świąteczny prezent, który dla nich przygotowałem...
Przez korytarze Hogwartu przesuwał się cień. Na moment wkraczał w światło, kiedy przechodził obok umieszczonych na ścianie pochodni, by po chwili ponownie pogrążyć się w mroku. Czarna peleryna powiewała za nim, przypominając ciągnącą się jego śladem smugę lodowatej ciemności. Sunął wprost w stronę lochów. I w końcu dotarł pod drzwi swego gabinetu. Wyszeptał hasło i wszedł do środka. Przemierzył gabinet w kilku krokach i po chwili znalazł się w salonie. Skrzaty rozpaliły ogień w kominku, ale w momencie, kiedy mężczyzna znalazł się w pomieszczeniu, płomienie przygasły, a powietrze ochłodziło się.
Skierował swoje kroki w stronę barku, opierając się dłońmi o ciemny blat i opuszczając głowę. Na jego ściągniętej twarzy widniało silne wzburzenie. Oczy przypominały wykrzesane z lodu kryształy, w których odbijała się... dusząca, niemal desperacka wściekłość. I wykrzywione paskudnym uśmiechem oblicze Czarnego Pana.
Wciąż było mu mało. Wciąż chciał więcej wspomnień, więcej i więcej, by napawać się nimi, by upajać się upokorzonym Potterem... by się z niego naśmiewać.
Severus zacisnął pięści. I uderzył nimi w blat, wydając z siebie odgłos przypominający warkot oszalałego zwierzęcia.
Ciągle słyszał w głowie jego śmiech. Jego i Bellatriks. Nie potrafił się ich pozbyć. I tak było zawsze, kiedy wracał ze spotkania.
Severusie, na twoim miejscu odkażałabym swojego fiuta za każdym razem, kiedy musiałabym go wsadzać w tyłek tego brudnego smarkacza! Jeszcze się czymś od niego zarazisz... na przykład jakimiś obrzydliwymi... uczuciami.
W czarnych oczach pojawiło się pęknięcie.
Jego ciało zareagowało samoczynnie, zrzucając z niepohamowaną wściekłością wszystkie szklanki, które stały na blacie. Przestrzeń wypełniła się dźwiękiem rozbijającego się szkła.
I w tym samym momencie Severus poczuł ciepło w kieszeni. Mimowolnie sięgnął po kamień i drżącą dłonią przysunął go do twarzy, odczytując wiadomość:
Dobranoc, Severusie.
Przez moment po prostu stał i wpatrywał się w kamień, nie poruszając się. Po chwili jego powieki przymknęły się, a ramiona rozluźniły. Ogień w kominku zamigotał i powietrze ociepliło się. Ciemność zaczęła ustępować. Śmiechy ucichły. Kąsające wzburzenie wycofało się, zastąpione napływającym, kojącym spokojem. Dłonie przestały drżeć. Kiedy otworzył oczy, po wypełniającym je lodzie nie było już śladu. Roztopił się.
Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał w kierunku swojego laboratorium. Odłożył kamień do kieszeni i powoli ruszył w stronę biblioteczki, a kiedy ta odsunęła się, ukazując wejście, skierował swoje kroki wprost ku myślodsiewni. Zatrzymał się nad nią i spojrzał na kotłujące się w niej złociste pasma, czując na twarzy ich żar. Wyciągnął ręce, zaciskając je na brzegu misy.
Chciał dotknąć tego żaru. Znowu go w sobie poczuć. Sprawić, by rozlał się w nim niczym rwąca rzeka. By ponownie go wypełnił.
I zrobił to. Pochylił się, zanurzając w myślodsiewni swoją twarz i pozwalając porwać się temu wirowi.
Wzrok Severusa utkwiony był w Harrym, który trzymał książkę w dłoniach i zdawał się być całkowicie pochłonięty lekturą. Ale Severus wiedział, że to tylko pozory. Bowiem wszystko było tylko po to, żeby go kusić. Rozpięty kołnierzyk, który odsłaniał jasną, gładką skórę i zapraszał, by zatopić w niej zęby. Niechlujnie przekrzywiony krawat, pognieciona koszula, zbyt szeroko rozstawione nogi.
Tak bezczelnie wyuzdany... Doprawdy, co on sobie wyobraża?
Wzrok Severusa przesuwał się coraz wyżej, zatrzymując się na wargach Pottera, które chłopak co jakiś czas oblizywał.
Kusił go, bezwstydnie prowokował... Co za złośliwy, podstępny gówniarz...
Harry przerzucił stronę i kolejny raz oblizał wargi, przygryzając je.
Severus zdusił jęk, kiedy jego spodnie stały się ciasne. Pragnął, żeby te usta zacisnęły się wokół jego penisa. Pragnął zatonąć w gorącej, cudownej wilgoci i widzieć to lubieżne spojrzenie, patrzące na niego zza zaparowanych okularów, od którego niemal dojdzie. Pragnął... do diabła, dlaczego nie miałby po prostu wstać i wziąć tego?
Podniósł się niemal bezszelestnie.
Płomienie, które już od dłuższego czasu lizały jego stopy i pelerynę, teraz rozprzestrzeniły się na cały dywan, tworząc las ognia. Nie odrywając spojrzenia od Harry'ego, Severus sięgnął do rozporka i powoli rozsunął go, wyciągając ze spodni swojego bladego, nabrzmiałego penisa. Był tak gorący, że niemal parzył mu dłoń i aż pulsował z potrzeby zanurzenia się w tych rozchylonych, wilgotnych wargach...
Niczym w transie, ruszył przez las płomieni, nie spuszczając wzroku z ust Harry'ego. Jeszcze chwila, już za moment zagłębi się w nich, gasząc to rozsadzające go pragnienie. Już za chwilę poczuje ulgę...
Kiedy tylko znalazł się przy Harrym, jedną ręką błyskawicznie wysunął mu książkę z rąk, a drugą jednocześnie złapał go za włosy, przyciągając jego głowę do swojej erekcji i patrząc, jak zielone oczy rozszerzają się z zaskoczenia, a wargi rozchylają... Severus zacisnął zęby, dusząc w sobie jęk, kiedy obserwował, jak jego penis wsuwa się w te chętne usta, cal po calu, coraz głębiej zanurzając się w ciepłej, odbierającej zmysły wilgoci, aż w końcu dociera do gardła, a Potter unosi oczy, spoglądając na niego z dołu tym swoim rozpustnym wzrokiem i w tym samym momencie wszystko ginie w morzu ognia, zalewając żarem każdą myśl, która mogłaby zakłócić tę chwilę. I skutecznie ją wypalając.
Znowu to robił.
Przyglądał się siedzącemu w fotelu naprzeciw Potterowi, po raz kolejny zastanawiając się, jak do tego doszło? Jak doszło do tego, że chłopak spędza teraz w jego komnatach niemal każdą wolną chwilę, zachowując się tak swobodnie, jakby był we własnym dormitorium? Jak doszło do tego, że powoli zapominał, jak to jest spędzać wieczory w samotności? Jak doszło do tego, że obecność Pottera... przestała go drażnić? Że zaczął ją akceptować? A nawet więcej... zaczął jej... pożądać.
Świadomość tego mroziła go, ale musiał nazwać rzeczy po imieniu: przestał nad tym panować.
Potter zbyt często zaprzątał jego myśli. Za bardzo pozwolił mu się do siebie zbliżyć. W którymś momencie stracił czujność, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głęboko już się wdarł... Potter przypominał wodę, która, pomimo iż wydaje się słaba i nieszkodliwa, uparcie i wytrwale dzień po dniu żłobi skałę. I nawet jeżeli na pierwszy rzut oka nie widać żadnych zmian, to pewnego dnia odkrywa się, że woda wdarła się już tak daleko, że podmyła cały brzeg i że w każdej chwili grozi on zawaleniem. Ale wtedy zazwyczaj jest już za późno, by to powstrzymać.
Tak. Stanowczo wymknęło mu się to spod kontroli.
Ale problem z Potterem był taki, że wszędzie go było pełno. I nawet, jeżeli Severus próbował go odsunąć, to chłopak zawsze wracał. Nigdy w życiu nie spotkał kogoś takiego. Tak cholernie... ujmującego. Wciąż zdumiewała go jego niespotykana wrażliwość. Jak to możliwe, że ktoś, kto został wychowany przez pałających do niego jedynie niechęcią i odrazą mugoli; ktoś, kto przez większą część dzieciństwa nie zaznał żadnych ciepłych uczuć; ktoś, kto tyle razy musiał walczyć o przetrwanie, już od najmłodszych lat; ktoś, kogo życie tak wiele już razy wisiało na włosku; ktoś, kogo imię znał cały Czarodziejski Świat, składając na jego barki ciężar, którego prawdopodobnie nie dałby rady udźwignąć niejeden doświadczony czarodziej... że ktoś taki pozostał... nieskażony? Jak to możliwe, że zdołał zachować w sobie tę niezwykłą uczuciowość? Że wciąż jaśniał blaskiem, w całym tym wszechobecnym brudzie? Że nie dopuścił do siebie mroku? Każdy inny na jego miejscu już dawno pogrążyłby się w ciemności.
On sam miał jej w sobie aż nadto i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał zamiaru z nią walczyć. Była częścią niego. Tak głęboko wrosła w jego duszę, że za nic nie dałoby się jej wyrwać, chyba że wraz z życiem. Akceptował ją. Czasami pozwalał jej przejmować nad sobą kontrolę, a wtedy zadawał ciosy i ranił, upajając się tym. Karmił ją, dopóki, nasycona, nie wycofywała się, by po pewnym czasie znowu napełnić go głodem... To zawsze wystarczało, aby trzymać wszystkich na dystans... ale wtedy zjawił się Potter. Szesnastoletni chłopak z blizną na czole, który pozwalał mu się sobą pożywiać... oddawał mu siebie do woli, przyjmował cios za ciosem, karmiąc jego mrok i... nie odchodził. Wciąż wracał. Razem ze swym światłem.
To było... niepojęte.
Ale musiało zostać przerwane. Jak najszybciej, dopóki nie było jeszcze za późno. Musi się tego pozbyć. Tej towarzyszącej mu wszędzie obecności Pottera, wyzierającej z każdego kąta jego komnat. Tego bezwarunkowego oddania. Tego mdlącego zapachu, który wdzierał się do nozdrzy za każdym razem, kiedy Potter przytulał się do niego. Tej... słabości.
Musi postawić tamę, która powstrzyma wodę przed dalszym nieproszonym wdzieraniem się coraz głębiej i głębiej. Odciąć ją. Osłabić jej siłę. Wzmocnić pokruszone mury. I już więcej nie pozwolić jej się przedrzeć, ponieważ nawet najmniejsza szczelina w połączeniu z napierającym na nią ciśnieniem... może zamienić się w wyrwę, której nie uda już mu się zatamować.
Severus przechylił szklankę, aby wypić resztę whisky, ale w tej samej chwili usłyszał szelest i zbliżające się do niego kroki. Potter znalazł się przy nim momentalnie. Już wyciągał ręce, żeby go objąć, już pochylał się, żeby usiąść mu na kolanach, po raz kolejny bez skrępowania wkraczając w jego przestrzeń razem ze swym ciepłem i zapachem... ale Severus był szybszy.
Zerwał się z fotela, odtrącając wyciągnięte ręce i odpychając go ramieniem, po czym bez słowa skierował się w stronę barku, gdzie złapał butelkę i zaczął nalewać sobie kolejną porcję alkoholu.
- Co się stało? - usłyszał za plecami zduszony szept. - Dlaczego mnie unikasz? Dlaczego przede mną uciekasz?
W powietrzu pojawiły się kryształki lodu. Mężczyzna zacisnął rękę na szyjce butelki.
- Co ty za bzdury znowu wygadujesz, Potter? - zapytał tak kpiącym tonem, na jaki go było stać. - Masz chyba zbyt wybujałą wyobraźnię, ponieważ widzisz rzeczy, które nie istnieją. Możesz sobie w takim razie podać rękę z panną Lovegood.
Przez chwilę panowała cisza. Wyglądało na to, że udało mu się go uciszyć. Nie na długo jednak. Wiedział, że Potter tak łatwo nie zrezygnuje, ale nie sądził, że... zaatakuje. To tak jakby odkryć, że owca zaczęła... gryźć.
- Masz mnie za idiotę?! Myślisz, że nie zauważyłem, jak mnie traktujesz? Że nie zauważyłem, w jaki sposób unikasz bliskości, nie chcesz mnie objąć, nie chcesz nawet na mnie spojrzeć w sposób nieprzesiąknięty drwiną? Myślisz, że nie zauważyłem, że wszystko się zmieniło? Nie rozumiem tylko, dlaczego. Co się stało? Chcę, żebyś mi to wyjaśnił!
Kryształki lodu zamieniły się w płomienie. Tak zimne, że niemal czarne. Na ściany wpełzał mrok. Gęsty i duszący.
Jakim prawem ten dzieciak żądał od niego wyjaśnień? Co miał mu wyjaśnić? Że na własne życzenie zadał się z bestią, którą w swej naiwności próbował oswoić, a potem dziwi się, że bestia wciąż ma kły, którymi potrafi ukąsić? Że jest tylko przeznaczoną na rzeź ofiarą, której Severus nigdy nie powinien uwalniać z więzów i pozwalać chodzić wolno, bo to doprowadziło do tego, że podeszła zbyt blisko? I teraz musi z powrotem zagnać ją do klatki, choćby oznaczało to użycie kija. Musi z powrotem pokazać jej, gdzie jest jej miejsce.
Odwrócił się powoli, pozwalając, by mrok wniknął w niego i by płomienie stały się jeszcze chłodniejsze, zamieniając się niemal w sople.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać, Potter - wycedził. - Nie przyszło ci do głowy, że mogę po prostu nie mieć na to ochoty?
- I kto tu opowiada stek kłamstw?! - Harry prawie krzyczał. - Dopóki nie zechcesz mi tego wyjaśnić, to nie mam tu czego szukać. Daj mi znać, kiedy się zdecydujesz. - Odwrócił się, ze złością zgarnął z oparcia swoją pelerynę i ruszył w stronę wyjścia.
- Wracaj natychmiast, Potter! - ryknął Severus. Chłopak przystanął i odwrócił się niepewnie. - Nie pozwoliłem ci wyjść. Siadaj!
Przez chwilę Potter po prostu przyglądał mu się z malującym się na twarzy przestrachem i niezdecydowaniem, które powoli zwyciężały nad kipiącą w nim złością. W końcu zawrócił i podszedł do fotela, opadając na niego ciężko i wbijając w Severusa wyczekujące spojrzenie.
Mężczyzna rozluźnił się. Miał go w garści. Teraz mógł zadać cios, mógł zadać taki cios, który sprawi, że ten blask w zielonych oczach w końcu przygaśnie. Musi go zranić tak, by stracił wszelką nadzieję i już nie próbował się wspinać. Musi go ukąsić tak głęboko, by już więcej nie podchodził tak blisko... Musi go potraktować tak, jakby nic nie znaczył...
Severus zerknął na zegarek. Minęło już wystarczająco dużo czasu. Oblizał wargi, wbił w chłopaka najchłodniejsze, najobojętniejsze spojrzenie, jakie potrafił z siebie wykrzesać, i wycedził zimno:
- Pański szlaban właśnie się zakończył, panie Potter. Może pan odejść.
Widział, jak oczy Harry'ego rozszerzają się z niedowierzania i wypełniają... rozczarowaniem. I bólem. I wiedział, że trafił.
Uśmiechnął się z kpiącą satysfakcją.
Wargi Pottera zacisnęły się w wąską linię, broda zaczęła drżeć. A Severus tylko obserwował, jak chłopak zrywa się, łapie swoją pelerynę i wybiega z komnat, trzaskając drzwiami.
Doskonale. Niech się wynosi. Wcale go nie potrzebuje. Nie potrzebuje jego naiwnych zapewnień, jego obietnic. Jego obecności. Nie potrzebuje tych sentymentalnych gestów, głupkowatych uśmiechów, ani wpatrzonych w niego z uwielbieniem oczu, które tylko mącą mu umysł i przysłaniają cel.
Nie. Jedyne, czego teraz potrzebuje, to... napić się.
Kiedy tylko zobaczył Pottera na śniadaniu następnego dnia... niemal się zakrztusił. Och, doskonale wiedział, jak chłopak potrafi być impulsywny i jak bardzo wszystko przeżywa, ale... ale stan, w jakim znalazł się Potter... To było jak uderzenie. Jak cios prosto w tchawicę i Severus przez pewien czas naprawdę miał problem z oddychaniem, kiedy patrzył na zadrapania na policzkach, przesiąknięty krwią bandaż na prawej dłoni, olbrzymiego siniaka pod okiem...
W tej jednej chwili miał ochotę złapać go za szatę, wywlec z Wielkiej Sali i zapytać, dlaczego sobie to zrobił? Dlaczego zawsze musiał być tak cholernie wrażliwy? Dlaczego musiał być taki kruchy i zmuszać go do odczuwania tej... tego... wijącego się, kąsającego wnętrzności wzburzenia? Wzburzenia, które nie potrafiło go już opuścić, które kazało mu wysłać do niego wiadomość, a potem pójść za nim do sali Runów, chociaż miał go od siebie odsuwać.
Ale Potter zawsze potrafił znaleźć jakiś sposób, by Severus nie mógł się od niego uwolnić...
*
Zielone oczy wpatrywały się w niego z goryczą i rozżaleniem, tak dotkliwym, że Severus niemal odczuwał na skórze ich dotyk. Sprawiały, że wszystko w nim wydawało się skręcać, kąsając jego wnętrzności i pragnąc wyrwać się z niego, rzucić do przodu i pożreć ten żal. Jego penis niemal już pulsował w spodniach. Sięgnął po niego, uwalniając go i nie odrywając spojrzenia od tych szklanych oczu, odnalazł drobną dłoń Pottera i poprowadził ją ku swojej spragnionej erekcji. Chłopak gwałtownie nabrał powietrza, kiedy jego ciepłe palce dotknęły gładkiej, rozgrzanej skóry i zacisnęły się wokół członka. Do jego oczu napłynęło jeszcze więcej iskrzącej goryczy, a usta zacisnęły się i Severus poczuł, że robi się coraz twardszy.
- No dalej - wyszeptał ponaglająco.
Potter zaczął poruszać dłonią. I w chwili, kiedy jego dłoń zaczęła przesuwać się po drgającej erekcji, wszystko wokół zaczęło wirować, zalewane pierwszymi kroplami czerwieni.
- Dlaczego taki jesteś? - usłyszał nagle pełne wyrzutu, ciche słowa. - Dlaczego mnie tak traktujesz? Ja... zrobiłbym dla ciebie wszystko i ty o tym wiesz. Więc dlaczego w zamian zadajesz mi jedynie... krwawiące rany? - Żal, który wypływał z ust chłopaka, przypominał lawę, która spływała wprost ku pulsującej erekcji Severusa, rozgrzewając ją i podrażniając. Mężczyzna jęknął i oparł się przedramionami o ścianę po obu stronach głowy Harry'ego, napierając na niego i wypychając biodra. - Nikt nigdy nie będzie cię tak pragnął. Nikt nigdy nie będzie patrzył na ciebie w taki sposób. Nie rozumiesz tego? Kiedy wczoraj potraktowałeś mnie jak pierwszego lepszego ucznia... wiesz, jak się poczułem? Opowiedzieć ci o tym?
Severus zagryzł wargę.
Chciał mu odpowiedzieć. Chciał mu powiedzieć, żeby przestał wreszcie się nad sobą użalać, żeby przestał go dręczyć dziecięcymi oczekiwaniami, bezgranicznym oddaniem i swoją irytującą osobą, żeby choć na chwilę dał mu spokój, ponieważ nie może się przy nim skupić. Chciał mu powiedzieć, że wszystko wymknęło się spod kontroli i że znowu ma ochotę się upić. I w ogóle jak śmiał nieproszony wejść w jego życie, chociaż miał się trzymać od niego z daleka. Chciał mu powiedzieć, że jest tylko chłopcem, który zapragnął niewłaściwego mężczyzny.
Ale z jego ust wydobyło się tylko jedno słowo:
- Szybciej.
Dłoń Harry'ego przyśpieszyła. A po chwili dołączyła do niej druga, która zaczęła głaskać wilgotny czubek. Severus zagryzł wargę niemal do krwi i wydał z siebie zduszony pomruk.
O tak! Właśnie tak! Wprost wyśmienicie!
W górę i w dół i jeszcze raz i te ciepłe palce tak doskonale drażniące główkę jego penisa i zbierające kropelki spermy.
Pieszczące jego erekcję dłonie Harry'ego sprawiały, że powoli tracił zmysły. A przy tym chłopak wbijał w niego tak rozgoryczone spojrzenie, jakby obwiniał Severusa o całe zło świata.
- A może chcesz posłuchać o czymś innym? - zapytał cichym, chrapliwym głosem.- Opowiedzieć ci o tym, jak rozwaliłem posąg, a jego odłamki poraniły mi całą twarz, ale ja w ogóle tego nie poczułem, ponieważ ból był tak silny, że całkowicie zagłuszył fizyczne cierpienie? Opowiedzieć ci? - Ścisnął mocniej pulsującą, promieniującą żarem erekcję
Tak, dokładnie tego pragnął słuchać. Niech mu przypomni, jaki jest podły i nikczemny, jakim jest pozbawionym skrupułów, potrafiącym jedynie zadawać ból łajdakiem... żeby już nigdy nie zapomniał, co będzie musiał zrobić. Żeby nie zapomniał, że to wszystko jest tylko iluzją, która będzie musiała zostać zniszczona... i że to on sam będzie musiał ją zniszczyć. Żeby nie zapomniał, w jaki sposób funkcjonował, zanim w jego życiu pojawił się Potter, ponieważ już niedługo znowu zostanie sam... i już nigdy nie będzie mógł wyszeptać udręczonym pomrukiem:
- Potter...
- A może ty mi opowiesz, jakie to uczucie, kiedy mnie tak traktujesz? - kontynuował Harry, jeszcze szybciej poruszając dłońmi. - Jak bawi cię zadawanie mi ciosów i patrzenie, jak zwijam się z bólu? Jak wielką odczuwasz satysfakcję, kiedy mnie upokarzasz i obserwujesz mój upadek? Może opowiesz mi o tym, jak uwielbiasz mnie ranić?
Wybuch gorących płomieni w pomieszczeniu był nagły i gwałtowny. Ławki i krzesła znajdujące się w sali Runów wirowały wokół nich z zawrotną szybkością. Ściany pokryły się czerwienią.
Jeszcze chwilę. Pozwoli sobie pozostać w tej iluzji jeszcze przez krótką chwilę, zanim powróci do swoich komnat i zaleje się w trupa. Jeszcze tylko na małą chwilę wzbudzi we wpatrzonych w siebie z goryczą oczach ten sam ogień, który widział w nich tak wiele razy... i który znowu pragnął ujrzeć.
Jeszcze przez chwilę.
Nad domami unosiła się ognista łuna, rozświetlając pogrążoną w ciemności okolicę. Powietrze wypełniały przedagonalne wrzaski, okrzyki bólu, trwogi i rozpaczliwego cierpienia. Odziane w czerń sylwetki snuły się niczym cienie pomiędzy leżącymi na ulicy, rozszarpanymi albo spalonymi ciałami, podążając za garstką ocalałych mugoli, którzy próbowali jeszcze uciekać.
Severus odwrócił wzrok od rzucającego się po ziemi, płonącego niczym żywa pochodnia mężczyzny i spojrzał w głąb ulicy. Śmierciożercy nie oszczędzali nikogo. Widział, jak Adraught ciągnie za włosy młodą kobietę, wlokąc ją za sobą po ziemi. Słyszał jej rozpaczliwe zawodzenie, ale to prawdopodobnie nie ból był tego przyczyną, a martwe, dwuletnie dziecko, które kobieta trzymała za nogę, ciągnąc je za sobą, jakby wciąż wierzyła, że nie jest jeszcze za późno. Ale było. Severus widział połyskującą w blasku ognia smugę krwi, która wiła się za nimi po ziemi.
- Pomocaaaaarrrggghhh!
Severus odwrócił się akurat w momencie, kiedy młody chłopak o rozczochranych, czarnych włosach przewracał się wprost na niego. Jego krew siłą rozpędu spryskała białą maskę i szatę, w którą przyodziany był mężczyzna. Severus złapał go mimowolnie i w tej samej chwili cała okolica pogrążyła się w gęstej ciemności, w której jedyne światło padało na zastygłą w wyrazie przerażenia twarz chłopca... ciemne, rozwichrzone włosy, tak znajome... i... i nagle Severus został uderzony wizją, w której te jasnobłękitne, gasnące oczy zmieniły barwę na szmaragdową zieleń, ukrytą za okrągłymi okularami, i doznał wrażenia, jakby coś złapało go za gardło i próbowało wciągnąć w grząskie bagno mroku, w którym klęczał, trzymając w ramionach wiotkie, martwe ciało...
Czy tak to będzie wyglądało? Czy tak właśnie będzie trzymał Pottera po tym, kiedy Czarny Pan odbierze mu moc i życie?
- Zostaw to ścierwo - usłyszał przebijające się przez ciemność prychnięcie i wszystko powróciło. Jednak wydawało się dobiegać jakby zza szyby. Wrzaski, płomienie, tryskająca krew. Jego własna ręka unosząca się i rzucająca klątwę. Ciało kobiety tarzającej się w męczarniach po trawniku. Tubalny śmiech Blackwooda oraz jego pełne ekscytacji słowa.
Ale pomimo całej otaczającej go kaźni, Severus wciąż widział jedynie te ciemne włosy i wypełnione pustką oczy. I nie był w stanie oderwać od nich wzroku. Dopóki nie dotarł do niego głos Blackwooda, wypowiadający to jedno, znajome słowo:
- ...Pottera w swoje ręce, to pozwoli nam się z nim trochę zabawić...
Severus oderwał spojrzenie od leżącego na ziemi ciała i powoli odwrócił głowę w stronę stojącego obok niego mężczyzny. Powietrze wypełnił lodowaty podmuch.
- Nie mów, że nie miałeś na to ochoty przez te wszystkie lata, kiedy był zaledwie na wyciągnięcie twojej ręki - kontynuował Śmierciożerca. - Wyobraź to sobie... przerżnąć ich "Złotego Chłopca", ich "cudeńko", "nadzieję czarodziejskiego świata", tego parszywego "Wybrańca"... Wgnieść go w ziemię, zdeptać, zadać mu taki ból, jakiego nigdy sobie nie wyobrażał, a potem rżnąć go do utraty przytomności, tak jak kiedyś to robiliśmy... Och, to będzie coś pięknego! - Z ust Blackwooda wydobył się gardłowy śmiech przypominający charczenie.
Obsydianowe oczy nie poruszyły się. Ale coś ukrytego za nimi szarpało się jak w amoku, jakby próbowało wyrwać się i rzucić stojącemu obok mężczyźnie do gardła. I rozerwać go na strzępy.
Severus widział to już oczami wyobraźni. Widział, jak Blackwood wije się u jego stóp w męczarniach, poddawany najstraszniejszym torturom. Widział, jak powoli ulatuje z niego życie, a wraz z nim także i pragnienie, które ośmielił się poczuć.
Nigdy go nie dotknie. Nigdy nawet się do niego nie zbliży. W ogóle nie ma prawa oddychać tym samym powietrzem, co Potter. Chodzić po tej samej ziemi. Istnieć tuż obok niego.
W momencie, w którym go zapragnął, sprowadził na siebie śmierć. I Severus najchętniej zadałby mu ją już teraz, w tej właśnie chwili, żeby już nawet przez jedną sekundę nie mógł pomyśleć o tym, co jeszcze zrobiłby z jego Potterem... ale musiał się powstrzymać. W pobliżu było zbyt wielu świadków.
- Będzie? - zapytał Severus, nie odrywając zamyślonego spojrzenia od Blackwooda, ale mężczyzna całkowicie je zignorował, dalej snując swój wywód z błyszczącymi mściwym podekscytowaniem oczami:
- Ustawię się jako pierwszy w kolejce do jego dziewiczej dupy...
Snape zrobił krok w jego stronę. Zamarznięta trawa zaskrzypiała pod jego butami.
Jesteś już trupem, Blackwood... to tylko kwestia czasu.
- Nie mogę się wprost doczekać, kiedy to zobaczę.
Chciał po prostu wrócić do swych komnat i odpocząć. Zmyć z siebie cały ten smród oraz pokrywające jego szatę plugastwo. Oczyścić umysł z obrazów, pozbyć się wypełniającego go brudu, którym obrósł niczym skorupą, a potem z butelką whisky w dłoni, stanąć nad żarem buchającym z myślodsiewni i pić łyk za łykiem, pić tak długo, dopóki nie będzie mu już wszystko jedno i dopóki nie będzie gotów, aby znowu rzucić się w ogień...
Lecz kiedy tylko przekroczył próg swych komnat i usłyszał za sobą szelest... i odwrócił się z różdżką przygotowaną do obrony... ujrzał Pottera.
Pottera, którego nie chciał widzieć. Nie teraz, nie w tej chwili, kiedy konstrukcje jego umysłu po całym dniu udawania, mordowania i grania kilku różnych ról były mocno już nadwątlone... kiedy wiedział, że wystarczy jeden mocniejszy wstrząs, aby nie dał rady ich już utrzymać... i aby wszystko skończyło się katastrofą.
Próbował się go pozbyć. Próbował wszystkiego. Ale Potter nie wychodził. Nie chciał iść, nie chciał zostawić go w spokoju. Wciąż tylko uparcie prawił te swoje naiwne, niedorzeczne brednie i nawet gdy Severus zaczął ciskać w niego klątwami, wciąż tylko... był. Jak światło, którego nie można w żaden sposób zgasić, a które przez cały czas razi, aż w końcu pozostaje tylko zakryć przed nim oczy i udawać, że to, co zostało przez nie wydobyte z mroku, wcale nie istnieje.
I że ten pogłębiający się ucisk w klatce piersiowej także nie istnieje.
- Nie chcę umierać... - szept Harry'ego był niezwykle cichy, ale wystarczył, aby dokonać pustoszących zniszczeń i obudzić demony. Martwe ciało u jego stóp... ciemne włosy rozsypane na trawie... nieruchome, pozbawione blasku oczy... i po wszystkim...
...próżnia.
I nic poza nią.
Zdołał wynurzyć się w ostatniej chwili. Skupił swój wzrok na siedzącym na podłodze Potterze i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na różdżce, którą celował mu między oczy.
- Nie ty jeden jesteś ofiarą w tej wojnie, Potter - wycedził, z trudem panując nad głosem. - Nie ty pierwszy i nie ostatni. Myślisz, że ci wszyscy, którzy zginęli, także nie pragnęli żyć? Myślisz, że chcieli złożyć swoje życie w ofierze? Myślisz, że tylko ty musisz poświęcić coś, co jest ci najbliższe?!
Niemal się zachłysnął, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział, a właściwie wykrzyczał w twarz Pottera.
Ale na szczęście chłopak najwyraźniej tego nie zauważył... albo nie zrozumiał.
To dobrze.
- Nie o to chodzi! - Potter również odpowiedział krzykiem. - Jeszcze niedawno zrobiłbym to bez wahania. Nie zależało mi. Ale teraz... teraz mam... coś. Ciebie. I boję się, bo nie chcę tego stracić. Kiedyś zabicie Voldemorta było dla mnie najważniejsze. Teraz... teraz ty jesteś najważniejszy! Nie rozumiesz tego? - dokończył cicho.
Severus zacisnął usta, starając się nie zwracać uwagi na otwierającą się pod nim przepaść.
Jak mógłby tego nie rozumieć? Rozumiał aż za dobrze...
Ale z pewnością tego nie zaakceptuje. Nie zaakceptuje niczego, co mogłoby zagrozić jego największemu pragnieniu. Pragnieniu, które do tej pory utrzymywało go przy życiu... Choćby miał to wyrwać z siebie gołymi rękami, niezależnie od tego, jak bolesne to będzie i jak wiele krwi przy tym straci...
- Czasami priorytetem jest to, co ważne, a nie to, co osobiste - wypowiedział zachrypniętym, odległym głosem. - I należy się z tym pogodzić, Potter.
- Nie! Nigdy się z tym nie pogodzę! Można to połączyć...
- Połączyć? - przerwał mu Snape. - Wierz mi, że nie można. Jeżeli dopuścisz do priorytetów osobiste uczucia, to już jesteś przegrany.
Ten głupi chłopak niczego nie rozumiał! Nie, on po prostu wpieprzał się w jego życie, nie bacząc na nic i naiwnie myśląc, że uczucia to coś, co można nosić w sobie jak zbroję i co nie ma żadnego wpływu na zwycięstwo. Na przetrwanie.
A to była słabość. Straszliwa, żałosna słabość i tylko głupcy pozwalali, aby nimi zawładnęła, aby nimi kierowała... Głupcy z sercem na dłoni, którzy myślą, że ta słabość da im jakąkolwiek ochronę, że pozwoli im przeżyć... Ale to nie jest żadna zbroja. To zasłaniające widok i utrudniające ruchy łachmany. To coś, co może cię jedynie zabić. I zrobi to przy pierwszej, nadarzającej się okazji.
Potter zmarszczył brwi, wpatrując się w Severusa badawczym, lustrującym wzrokiem. I po chwili zapytał, mrużąc oczy:
- A jakie są twoje priorytety, Severusie?
Posuwali się po niebezpiecznej krawędzi, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżając się ku przepaści.
- Nie prowokuj mnie, Potter - warknął Snape, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
- Nie mam takiego zamiaru - odpowiedział spokojnie Harry. - Chcę tylko wiedzieć, co tak ważnego przeszkadza ci w... byciu ze mną. Czasami odnoszę wrażenie, że swoim zachowaniem próbujesz mnie do siebie zniechęcić. Jakbyś chciał trzymać mnie na dystans. Nie rozumiem, dlaczego tak postępujesz. Ale chcę, żebyś wiedział, że twoje próby są daremne. To jest niemożliwe, ponieważ ty zawsze jesteś ze mną... - Harry przesunął dłoń i położył ją na swoim sercu - ...tutaj - szepnął cicho.
Zawsze.
To wydarzyło się w ciszy. Zagłuszyła walący się mur, pękającą tarczę, rozbijającą się w pył barierę. Wypełniła każdą szczelinę, rozlewając się po ciele Severusa płynnym spokojem i sprawiając, że na jedną krótką chwilę wszystko, co mogłoby go zakłócić, odpłynęło... Czarny Pan, każda rzucona klątwa, każda penetracja umysłu, każdy wrzask cierpienia oraz gasnące oczy...
Pozostał tylko on. Tylko Potter.
A także pragnienie. Tak silne, że niemal ogłuszające. Teraz, kiedy nie było w nim niczego, kiedy wszystko, co do tej pory utrzymywało go na powierzchni, zniknęło, kiedy wszystko, czym się karmił, zostało z niego wyssane... pozostał jedynie głód. I próżnia. Próżnia, którą tylko Harry potrafił wypełnić... którą tylko on był w stanie wypełnić.
Poczuł, jak kolana uginają się pod nim, a ręce wyciągają, by sięgnąć po to, czego potrzebował do przeżycia. I zagarnął to, przyciągając Harry'ego do siebie i już po chwili zanurzał się w nim, w jego gorącu i zapachu, w jego spojrzeniu i oddaniu, czując, jak to wszystko wypełnia go, jak rozrasta się w nim, sięgając coraz głębiej i rozgrzewając każdy fragment jego oblodzonej duszy.
Ale to wciąż było zbyt mało. Pragnął więcej. Pragnął go jeszcze więcej.
Sięgnął więc jeszcze dalej. Do jego umysłu. Otwartego teraz niczym wyciągnięta dłoń, która pragnie jedynie dawać. I doznał niemal wstrząsu anafilaktycznego, kiedy został nagle otoczony przez... to. Było wszędzie. Silne i twarde niczym diament, a jednocześnie miękkie i delikatne niczym puch... i tak niesamowicie ciepłe... i należało tylko do niego. Cała ta... moc, ponieważ nie potrafił tego inaczej nazwać. Skierowana tylko ku niemu. Gotowa zrobić dla niego wszystko.
Siła ukryta pod maską... ułomności. Czy tak to właśnie wyglądało? Czy zawsze tak... parzyło?
Chciał... nie, musiał jej spróbować... jeszcze bardziej się w nią zanurzyć.
I zrobił to.
A rozkosz, której wtedy doznał, wydała mu czymś prawie nieziemskim, pomimo iż była zaledwie ułamkiem tej drzemiącej w Harrym mocy. Przypominała kąpiel w lawie. Z której z trudem udało mu się wypłynąć.
Opadł na drżące ciało pod sobą, haustami łapiąc powietrze, które uleciało mu z płuc. Kręciło mu się w głowie i po raz pierwszy nie był w stanie dojść do siebie po orgazmie. Miał wrażenie, że całe jego ciało pulsuje od ognia, który przed chwilą je strawił.
I wtedy poczuł ramiona Harry'ego, oplatające się wokół jego szyi i przyciągające go jeszcze bliżej.
- Niech cię cholera, Potter... - wysapał z trudem, kiedy udało mu się już odzyskać głos. Był pewien, że chłopak uśmiechnął się, ale w tej chwili kompletnie go to nie obchodziło. Chciał po prostu tak pozostać, czując go każdym fragmentem swego ciała, każdym zmysłem. Jego dotyk, jego zapach, jego spokojny oddech...
Poruszył się i uniósł na rękach, spoglądając na jego zarumienioną twarz i wpatrzone w siebie z uwagą krystalicznie zielone oczy. Mimowolnie uniósł odzianą w rękawiczkę dłoń i dotknął blizny w kształcie błyskawicy przecinającej zroszone potem czoło. Powoli przesunął palec na skroń i policzek, z fascynacją przyglądając się smudze krwi, którą pozostawiał jego dotyk. Krew tych wszystkich, którzy dzisiaj zginęli, lśniąca na tej jasnej, nieskazitelnej skórze... była niczym profanacja.
Przesunął palec na brodę i w końcu zatrzymał go na rozchylonych wargach, brukając je czerwienią.
Przełknął ślinę, czując, że zupełne nagle zasycha mu w gardle.
Przez jedną szaloną chwilę zastanawiał się, czy mógłby polizać te wilgotne usta? Tylko raz przesunąć po nich językiem, by poczuć ich smak...
Ale wiedział, że gdyby to zrobił, to wykonałby o ten jeden krok za daleko... i nie mógłby już wtedy powstrzymać się, by nie zanurzyć się głębiej w ich smaku, w ich żarze... i to byłby jego koniec.
Nie, musi go posmakować w inny sposób. W inny sposób ugasić to wciąż nie do końca zaspokojone pragnienie, które konsumowało go od środka.
Zaczął więc sunąć dalej, znacząc na skórze krwawy ślad, aż w końcu dotarł do jego penisa. Zdjął zębami rękawiczkę i owinął dłoń wokół erekcji Pottera. Była tak gorąca, że niemal parzyła... jak ogień, którego doznał, kiedy był wewnątrz niego. I pragnął go znowu doświadczyć, pragnął ujrzeć go w tych zielonych oczach, jak najszybciej... Chłopak jęczał i skamlał, kiedy Severus przesuwał dłonią po jego penisie, za wszelką cenę pragnąc wyciągnąć z niego orgazm, pragnąc znowu ujrzeć tę jasność rozlewającą się po jego twarzy, potrzebując jej. I nie musiał czekać zbyt długo.
Szczupłe ciało wygięło się, a z ust Harry'ego wydobyło się coś, co przypominało zawodzące westchnienie. Ramiona, które chłopak owijał wokół szyi Severusa, zacisnęły się jeszcze mocniej, jakby próbował zgnieść go w uścisku, a jego szyję owionął parzący oddech.
Czuł ciepłe strugi nasienia osiadające na jego dłoni.
Mimowolnie oblizał wargi, czując, że znowu zasycha mu w ustach. Potrzebował tego. Jak najszybciej. To pragnienie... paliło.
Oswobodził się z uścisku Harry'ego i uniósł na ręce, spoglądając z góry na zaczerwienioną, promieniującą twarz i przyklejone do czoła, wilgotne kosmyki ciemnych włosów. Widział płonący w szeroko otwartych oczach ogień. Ogień, który sięgał niemal do jego umysłu i Severus czuł go tak wyraźnie, jakby płonął także w nim.
Wypuścił z ręki rozgrzanego penisa i uniósł pokrytą spermą dłoń do ust.
Polizał.
Smakowała... wybornie. Wlała się do jego ust niczym strumień chłodnej wody do wysuszonego gardła, w jednej chwili gasząc pragnienie i przynosząc ulgę nieporównywalną z niczym innym. Cały smak Pottera... cały jego entuzjazm, nieprzewidywalność, naiwność, oddanie, cała ta drzemiąca w nim siła... wszystko zawarte w tej białej, słodko-gorzkiej cieczy. W jego ustach. W jego gardle. W nim. Rozlewająca się po jego ciele i dogaszająca to zrujnowane pogorzelisko, które pozostało w nim po tym, czego doświadczył. Przynosząca... spokój.
Poddał mu się. Opadł na łokcie, wtulając twarz w gorącą szyję Harry'ego i zanurzając się w jego obezwładniającym, odprężającym cieple.
- Przyjdź jutro wieczorem. Przygotuję kolację. I... przynieś ze sobą piżamę i szczoteczkę. Jeśli chcesz.
Był głupcem. Sądził, że jest niepokonany, że wystarczy, iż zbuduje potężne tamy o grubych, solidnych murach, które będą w stanie zatrzymać wszystko. Ale takiego żywiołu nie dało się powstrzymać. Przesączał się niezauważenie, wdzierał się tak długo i tak wytrwale, aż w końcu powstała na tyle szeroka wyrwa, by mógł się przez nią przebić i zalać wszystko, co napotkał na swej drodze, rujnując starannie budowaną konstrukcję.
Ale tylko prawdziwi głupcy mogli uwierzyć w to, że to koniec. Prawdziwi wirtuozi potrafili wznosić swe konstrukcje coraz wyżej i wyżej nawet wśród szalejącego wokół żywiołu. Właśnie dlatego nazywani byli Mistrzami.
Severus spojrzał na zasypiającego na jego kolanach Pottera. Wieczór okazał się udany. Zjedli razem kolację, którą Severus przygotował... a potem po prostu dali się ponieść swym perwersyjnym fantazjom. I teraz Severus miał go tutaj, przy sobie, tak blisko, iż niemal słyszał bicie jego serca i coraz spokojniejszy oddech. Ciemne kosmyki łaskotały jego szyję, a zapach wanilii wsączał mu się w szatę. Potter wtulał się w niego tak, jakby ramiona Severusa były dla niego całym światem i nie potrzebował już niczego więcej. Niczego.
- Dosyć tego - wyszeptał cicho mężczyzna. - Idziesz spać.
Wsunął dłonie pod pośladki chłopca, unosząc go do góry, wstając z fotela i kierując się do sypialni.
Nie zamierzał z tym dłużej walczyć. Pozwoli temu trwać dopóki mają jeszcze czas. Dopóki nie zostanie mu to odebrane.
Ułożył go w swym łóżku, delikatnie zdejmując mu buty i spodnie. A także okulary.
Ale kiedy nadejdzie ta chwila...
- C-co... robi...?
- Cii, śpij już - wymruczał, przyciskając wargi do jego skroni.
...nie zawaha się nawet przez moment.
Zbyt wiele poświęcił. Zbyt wiele żyć zostało złożonych w ofierze, by teraz mógł zrezygnować, teraz, kiedy już niemal dotarł do celu, kiedy miał go na wyciągnięcie ręki.
Uniósł go ostrożnie, zdejmując mu bluzkę przez głowę i z powrotem układając na chłodnej pościeli.
Pewne rzeczy były ważniejsze od innych. Tylko słabi ludzie stawiali swe uczucia na pierwszym miejscu, uważając je za najważniejsze. Tylko ślepcy nie potrafili odróżnić tego, co ważne, od tego, co osobiste.
Przykrył go i wyprostował się, obserwując, jak Potter przewraca się na bok i szepcze sennie:
- Jeżeli kiedyś... wyjęczysz moje imię... to wyjawię ci swój sekret.
Severus pozwolił sobie na słaby uśmiech.
Chłopak zawrócił mu w głowie, ale to niczego nie zmienia. Absolutnie niczego.
Wyciągnął dłoń i łagodnie pogładził go po policzku.
- W takim razie twój sekret jest bezpieczny. Dobranoc - odparł cicho.
Tylko naiwni sądzili, że mogą mieć wszystko.
Cofnął dłoń, odwrócił się i ruszył do łazienki, ale zanim do niej dotarł, usłyszał jeszcze wypowiedziane miękkim, sennym szeptem:
- Dobranoc... Severusie.
Zamknął za sobą drzwi.
Severus nie był słaby, nie był ślepy i nie był naiwny. Wiedział, co należy zrobić, i nie zamierzał się przed tym cofnąć. Było już na to za późno. Zbyt wiele wysiłku kosztowało go dotarcie aż do tego miejsca.
Zrobi to. Poświęci go. Poświęci go dla pragnienia, któremu on sam poświęcił niemal całe swoje życie... dla którego poświęcił nawet własną duszę... I osiągnie swój cel, dotrze do samego końca, nawet jeżeli oznaczało to... wyrwanie własnymi dłońmi swego serca i zgniecenie go w uścisku. Nawet jeżeli pozbawi go to tchu i nie uda mu się już zaczerpnąć go ponownie.
Kiedy wyszedł z łazienki, panującą w sypialni ciszę wypełniał jedynie cichy, wyrównany oddech. Potter już spał.
Severus podszedł do łóżka i wśliznął się pod przykrycie, spoglądając na leżący obok niego w ciemnościach, ciepły kształt. Na łagodną linię karku, sterczące na wszystkie strony włosy i wystające spod kołdry nagie ramię, które unosiło się i opadało przy każdym oddechu.
Ostrożnie przysunął się bliżej. Harry nie poruszył się. Spał, odwrócony do niego tyłem. Severus mógł więc przysunąć się do niego jeszcze bliżej.
Uniósł dłoń, dotykając nagiego ramienia Harry'ego i powoli przesuwając po nim palcami w delikatnej, niemal niewyczuwalnej pieszczocie.
Przysunął się jeszcze bliżej, przywierając do gładkich, nagich pleców i... sięgnął po niego. Owinął rękę wokół pasa Harry'ego i najdelikatniej jak mógł, przysunął go do siebie, układając się tak, aby mógł czuć go całym swoim ciałem... i aby mógł ogrzewać się jego niegasnącym żarem. Jego wargi odnalazły ramię Harry'ego i przywarły do skóry, wchłaniając jej smak i zapach wszystkimi, skamlącymi z potrzeby zmysłami.
- Nie mogę tego zmienić - wyszeptał, mając wrażenie, jakby całe powietrze zostało wyssane z jego płuc. Przesunął głowę, odnajdując wargami gorącą szyję i składając na niej łagodny pocałunek. - Nie mogę...
Pozostaniesz w moich wspomnieniach. I będziesz w nich już zawsze. Przy mnie.
Rano zapach Harry'ego wydawał się jeszcze intensywniejszy. Był wszędzie. Sączył się z jego skóry niczym niewidzialny dym, wsiąkając w pościel oraz przykrycie i kłębami unosząc się nad łóżkiem.
Severus leżał na boku, podpierając się na łokciu i... obserwował go. Jego pogrążoną we śnie twarz. Rozchylone lekko wargi. Opadające na czoło i rozsypane w nieładzie na poduszce włosy. Nagie ramię, leżące swobodnie na kołdrze, unoszące się i opadające wraz z równym, spokojnym oddechem. Emanujące od niego rozluźnienie... W tej jednej chwili przypominał niezwykle kunsztowne i wyszukane dzieło. Dzieło przedstawiające bezgraniczną ufność oraz całkowitą bezradność... i Severus nie potrafił oderwać od niego oczu. Widok ten był dla niego... odprężający.
Powoli uniósł dłoń i delikatnie dotknął ciemnych, rozczochranych włosów, przeczesując je palcami. Czuł, jak wilgotne od snu kosmyki prześlizgują się pomiędzy nimi. Widział, jak jego dłoń niemal ginie w gęstwinie sterczących na wszystkie strony włosów. Na przemian gładził je i łapał w garść, a wtedy tak przyjemnie łaskotały mu skórę... i przez cały czas miał wrażenie, jakby to właśnie one były również przyczyną tego łaskotania, które odczuwał w lędźwiach, a które coraz szybciej roznosiło się po całym ciele.
Nie odrywając wzroku od powiek Harry'ego, gotów w każdej chwili zabrać rękę, przesunął dłoń i pogładził jego rozgrzany od snu policzek. Czuł żar promieniujący od skóry, żar, który ogrzewał jego chłodne palce i niemal buchał mu w twarz. Przysunął ją więc bliżej, zanurzając nos i usta w ciemnych włosach i głęboko wciągając w nozdrza ich zapach. Pachniały czekoladą. Słodką, parującą czekoladą. Woń była tak intensywna, iż wydawało się, że to właśnie ona sprawia, że cały pokój faluje.
Nasyciwszy już swe zmysły, Severus przesunął twarz niżej, na szyję Harry'ego i niemal zakręciło mu się w głowie, kiedy poczuł wdzierający mu się w nozdrza zapach wanilii. Wysunął język i polizał tę nieskazitelną skórę, czując na języku smak wymieszanej z potem słodyczy. To najprawdopodobniej ona sprawiła, że tym razem w powietrzu pojawiły się iskry. Tak samo, jak w ciele Severusa.
Nie odrywając nosa od ciepłej skóry, przesunął twarz na nagie ramię, dłonią zsuwając z Harry'ego przykrycie, by móc mieć go przed sobą w całej okazałości, jego drobną sylwetkę, wystające łopatki, długie zagłębienie kręgosłupa ciągnące się aż do pośladków i te apetyczne biodra, w które tak bardzo uwielbiał wbijać palce, ugniatając drżące pod nim ciało i bez oporu przyciągając je ku swojej wyprężonej erekcji.
Oblizał wargi i przymknął powieki, ponownie zagłębiając twarz w jego gorącej szyi oraz odurzającym zapachu, czując, jak iskry zamieniają się w drżenie i jak drżenie przeistacza się w krople lawy, które spływają po jego skórze, wypalając w niej rany... i jak to coś, co nie pozwalało mu oddychać, mając Pottera tak blisko siebie, to coś, co więziło mu oddech w płucach, kiedy na niego patrzył, to coś, co szarpało się w nim, kiedy czuł go na języku i w nozdrzach... jak to coś rozprzestrzenia się w nim coraz bardziej i bardziej, zamieniając głód, który zawsze odczuwał w... porażające nerwy, konsumujące wszystkie zmysły pragnienie, z którym Severus nie miał już siły walczyć. Wypełniało go, płynęło w jego żyłach, szarpało lędźwiami i próbowało rozerwać go na strzępy... i wiedział, że jeżeli zaraz nie dotknie Pottera, jeżeli go nie skosztuje, jeżeli nie zatopi w nim swoich ust i zębów, i palców, i języka... to oszaleje.
Nie był w stanie dłużej mu się opierać. Sięgnął po niego dłońmi drżącymi z potrzeby. Dłońmi, które pragnęły jedynie dotykać go. Ustami, które pragnęły całować i smakować go. Palcami, które pragnęły zanurzać się w jego żarze i sprawiać mu przyjemność. I w końcu penisem, który jedyne, czego pragnął, to... być w nim.
I zastanawiał się, czy to wciąż było jeszcze pragnienie... czy już może obłęd?
Dumbledore połknął haczyk. Wystarczyła niewielka wzmianka o planowanym ataku na Międzynarodową Federację Quidditcha, aby całkowicie skupił się na obronie tego obiektu. A wykorzystując panujący w budynku zamęt oraz biegających wszędzie aurorów i pracowników instytutu, Severusowi wystarczyły dwie celnie rzucone Avady, aby pozbyć się wskazanych przez Czarnego Pana przynęt w postaci najmniej przydatnych Śmierciożerców.
Jasna strona ma swoją małą wygraną, a Czarny Pan nic na tym nie traci.
Pozostała jednak jeszcze jedna sprawa, którą Severus zamierzał załatwić przy okazji tej misji.
Czując, że Eliksir Wielosokowy, który wypił jeszcze przed przybyciem na miejsce, przestaje działać, przyspieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w umówionym miejscu spotkania na tyłach budynku. Uliczka była wąska i ciemna. Wiedział, że ma niewiele czasu, zanim zjawią się tu aurorzy przeszukujący teren i że będzie musiał załatwić to w miarę szybko.
Mocniej zacisnął dłoń wokół różdżki i wyszedł zza rogu.
- Na Merlina, to ty. - Blackwood odetchnął i opuścił różdżkę, którą obronnie wycelował w Severusa, kiedy ten niespodziewanie wyłonił się z ciemności. - Jak poszło? Załatwiłeś ich?
Severus niemal niezauważalnie skinął głową, obserwując opadające w dół ramię mężczyzny. Och, wiele ryzykował, sprowadzając go tutaj i wmawiając, że potrzebuje jego pomocy, na wypadek, gdyby Śmierciożercy zdołali wycofać się i dotrzeć w miejsce, skąd mogliby się aportować. Miał czekać tutaj i zabić ich obu, gdy tylko pojawią się w zasięgu wzroku. Ryzykował naprawdę wiele, ponieważ zadanie, które przydzielił mu Czarny Pan, było tajne i nikt poza nim nie miał prawa o nim wiedzieć. Ale to ryzyko było niczym w porównaniu z tym, co otrzyma w zamian...
Ręka Blackwooda opadła.
- Expelliarmus.
Niespodziewanie rzucone zaklęcie nie miało większych problemów z rozbrojeniem nieprzygotowanego na nie mężczyzny. Severus złapał jego różdżkę w tym samym momencie, w którym zaskoczony Blackwood wykrzyknął:
- Co ty...?
- Infirmitate!
Mężczyzna zgiął się wpół i opadł na kolana. Wyglądał tak, jakby nagle stracił wszystkie siły i nie był w stanie utrzymać się na nogach.
Powoli uniósł głowę i przekrwionym wzrokiem spojrzał na Severusa, którego twarz nie wyrażała w tej chwili niczego oprócz pogardy. W brązowych oczach ukrytych pod kotarą brudnych, kędzierzawych włosów zapłonęło zrozumienie.
- Zwabiłeś mnie tu specjalnie... - wycharczał z trudem. - Czego chcesz?
- Jedynie twojej śmierci - odpowiedział spokojnie Severus, podchodząc o krok bliżej i nie przestając celować w niego różdżką.
Na twarzy Blackwooda odmalowało się pełne przerażenia zdumienie.
- Co? Niemożliwe. Czarny Pan nigdy by...
- Czarny Pan nie ma z tym nic wspólnego - odparł zimno Snape, podchodząc jeszcze bliżej. - Jesteś tutaj, ponieważ... - odsunął końcem różdżki część zasłaniających twarz mężczyzny włosów, aby móc dokładnie widzieć jego twarz - ...zapragnąłeś niewłaściwej osoby. - Kędzierzawe brwi Blackwooda zmarszczyły się. Severus pochylił się i wysyczał mu prosto w twarz głosem zimniejszym niż lód. - Potter jest tylko mój. Twoje brudne ręce nigdy go nie dotkną. Nigdy.
Widział, jak oczy Blackwooda rozszerzają się z niedowierzania. Niemal słyszał jego galopujące szaleńczo myśli. Jak próbuje poskładać fakty. Próbuje zrozumieć.
- Potter? A więc ten wielki plan Czarnego Pana dotyczący Pottera... to o to chodziło! Naprawdę to zrobiłeś, Severusie. Zdobyłeś go!
W oczach Snape'a zamigotały kryształki lodu.
- Ty, na szczęście, nie dożyjesz rozwiązania tego planu - wycedził, celując prosto między oczy unieruchomionego mężczyzny.
- Zaczekaj! - wychrypiał desperacko Blackwood. - To był... to był tylko żart. To, co wtedy powiedziałem. Potter nic mnie nie obchodzi. Możesz go sobie wziąć. Uwolnij mnie i zapomnijmy o tym incydencie.
Ciemność, która napłynęła do oczu Severusa, wydawała się wypełniać również całą przestrzeń.
- Masz mnie za idiotę? - zapytał pogardliwie. - Widzisz... nawet gdybyś zdołał okiełznać swoje chore zapędy... nawet gdybyś przyrzekł pod Veritaserum, że go nie dotkniesz... nawet gdybyś się własnoręcznie wykastrował... to ja i tak będę wiedział, że go pragniesz... że w twoim wynaturzonym umyśle pojawiły się jakiekolwiek myśli związane z nim. Tak więc sam widzisz... nie mogę pozwolić ci żyć. Nie mogę pozwolić nawet na to, abyś oddychał tym samym powietrzem, co on.
Blackwood wpatrywał się w niego z absolutnym niedowierzaniem.
- Severusie, nie mówisz poważnie. Przecież to tylko jakiś...
- Zamknij się! - Severus wbił różdżkę w jego czoło, odpychając mu głowę w tył i zmuszając mężczyznę do uniesienia wzroku. - Nic o nim nie wiesz. Nigdy nie będzie ci dane zobaczyć, jak wznosi się i opada, jak jaśnieje blaskiem spełnienia. Nigdy nie ujrzysz tego bezgranicznego pragnienia w jego oczach, tego oddania... Potrafisz je sobie wyobrazić? Oczywiście, że nie. Skąd miałbyś je znać?
Na twarzy Blackwooda odmalowała się bezwzględna, osłupiała groza.
- Ty coś do niego czujesz - powiedział zaszokowany. - Zwariowałeś!
Severus pochylił się, przybliżając usta do jego ucha.
- Tak - wyszeptał. - Zwariowałem.
Błysnęło zielone światło i twarz Blackwooda na zawsze zamarła w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia.
Severus schował różdżkę, jeszcze raz spojrzał na nieruchome, martwe ciało u swoich stóp i aportował się.
Oczy Szyszymory były niezwykle cennym, rzadkim i trudnym do zdobycia składnikiem, dlatego Severus został zmuszony do skorzystania z usług zawodowego łowcy zjaw, płacąc mu tym, w czym był najlepszy - kilkoma skomplikowanymi, niemożliwymi do uwarzenia dla zwykłych śmiertelników eliksirami. Był to jedyny składnik, który potrafił tolerować wszelkie rodzaje trucizn, nie zmieniając zasadniczo swoich właściwości.
Severus nasączył oczy Szyszymory wywarem z owoców oraz liści belladonny, jadu czarnej mamby oraz rozgniecionych kolców jadowych szkaradnicy i odłożył na najodpowiedniejszy dla dodania moment. Musiał jeszcze tylko znaleźć sposób na odsunięcie w czasie efektów ich działania, aby eliksir nie zabił nosiciela od razu po wypiciu. Powinien uaktywnić się najpóźniej w dwie godziny po wypiciu. Będzie musiał jeszcze poeksperymentować na oddzielnym eliksirze, aby wyszukać najodpowiedniejszy element blokujący receptory, a jednocześnie taki, który nie zamieni nosiciela w roślinę. I będzie potrzebował na to wiele czasu...
Niestety chwilowo nie miał go zbyt dużo. Zimowe ferie dobiegły końca i Hogwart znowu został zalany przez powódź śmiechów i krzyków hałaśliwej bandy dzieciaków i Severus musiał powrócić do swych codziennych obowiązków obejmujących nauczanie, układanie testów, sprawdzanie bezwartościowych wypracowań oraz przygotowywanie Notta do inicjacji i wstąpienia w szeregi Śmierciożerców.
I właśnie podczas jednej z wypraw do Zakazanego Lasu, podczas których znowu musiał oglądać, jak chłopak pławi się w bezużytecznym okrucieństwie, nieukierunkowanym i stanowiącym jedynie zbędne marnotrawstwo mocy, wydarzyło się coś, czego nie przewidział. Nott, upojony płynącą w jego żyłach Czarną Magią, postanowił w swej niedojrzałej głupocie zaatakować jedne z najniebezpieczniejszych stworzeń żyjących w Zakazanym Lesie - Krakwaty. I to oczywiście Severus musiał ratować mu skórę, co niemal przepłacił życiem.
Nigdy nie sądził, że Potter posiada pod tą strzechą włosów jakieś przydatne informacje, a już w szczególności informacje, które mogą uratować życie Severusowi.
A jednak.
Co prawda Severus był pewien, że sam w zupełności by sobie poradził, a gdyby było z nim już naprawdę źle, to gotów był nawet udać się do Dumbledore'a, ale Potter... zaskoczył go. I nawet nie tyle swoją wiedzą, co... reakcją. Wydawał się wręcz chory z przerażenia. Jakby sama myśl, że mógłby stracić Severusa, była wystarczająca, aby odebrać mu chęć do dalszego życia...
I do tego te słowa:
Posłuchaj... jeżeli ktoś lub coś zrani ciebie, to... tak jakby zranił mnie. Nie umiem tego wytłumaczyć. Ale ja też to odczuwam. Jesteś dla mnie wszystkim...
Znowu słowa, których nie powinien był wypowiadać; których Severus nie miał ochoty słuchać i najchętniej zamknąłby przed nimi swój umysł i nie pozwolił, by wciąż rozbrzmiewały mu w głowie, tak wyraźnie, jakby zostały wewnątrz niej wyryte.
I nie chciał pamiętać tego potwornego uczucia, które nie pozwoliło mu zasnąć przez całą noc i zmusiło do spędzenia jej w swym fotelu przed kominkiem... uczucia, że może cokolwiek Potterowi "zawdzięczać"...
Nie, chłopak miał tylko dużo głupiego szczęścia. Nic mu nie jest winien.
Absolutnie nic.
Schowek. Teraz!
Severus wypuścił z dłoni kamień, który zaciskał w ukrytej w kieszeni dłoni, i przyspieszył kroku, aby zdążyć dotrzeć w umówione miejsce, zanim jeszcze z klas i bocznych korytarzy zaczną wylewać się uczniowie. Wiedział, że Potter przybiegnie do niego od razu, kiedy tylko odczyta wiadomość. Podejrzewał, że gdyby mógł, to przyleciałby nawet na miotle, by być jeszcze szybciej. Zawsze taki chętny, tak niebywale spragniony...
Severus zatrzymał się przed niewyróżniającymi się niczym drzwiami, rozejrzał szybko po korytarzu i wśliznął do środka, zapalając różdżką stojącą na półce świecę.
Przestał już liczyć, ile razy w ciągu tygodnia brał go... w swoich komnatach, w pustych klasach, w tym właśnie schowku. Czasami nawet kilka razy w ciągu dnia. Ale ile razy nie pochłaniałby go całego, ile razy nie nasączałby nim wszystkich swoich zmysłów... nie potrafił się nim nasycić. Wciąż potrzebował więcej i więcej, próbując wykorzystać każdą chwilę, która jeszcze mu pozostała... każdą pojedynczą chwilę. Dopóki go jeszcze miał.
Nie musiał długo czekać. Potter zjawił się niemal tuż za nim. Wszedł do środka nieco niepewnie, jak zwykle. W tym swoim wymiętym szkolnym mundurku i torbą z książkami przewieszoną przez ramię. Ostrożnie, jakby wchodził do jaskini bestii, która tylko czeka, aby rzucić się na niego i go pożreć.
I nie było to wcale dalekie od prawdy.
Torba z książkami wylądowała na pokrytej liżącymi ich nogi płomieniami podłodze w tej samej chwili, w której ręce Severusa wyciągnęły się po niego, chwytając go, odwracając i przyciskając do drzwi, przez które właśnie wszedł, a z gardła mężczyzny wydobył się wygłodniały, zwierzęcy pomruk, jakby Harry był posiłkiem, który właśnie sam przybył do jego pieczary, zapraszając go do konsumpcji.
I zrobił to.
Drżącymi z pragnienia dłońmi podwinął mu sweter i koszulę, jednocześnie ściągając w dół jego spodnie, tylko tyle, aby odsłonić jasne, kuszące pośladki, zapraszająco wypięte w jego stronę. Z trudem panując nad szarpiącym się w jego wnętrzu zwierzęciem, sięgnął po różdżkę, którą rzucił na drzwi zaklęcie zamykające i wyciszające, a następnie pospiesznie nawilżył swojego penisa i kiedy tylko schował różdżkę z powrotem, pochwycił nagie biodra, drapieżnie zaciskając palce na miękkim ciele, i wbił się w niego.
- Oooooch... - Z ust Pottera wyrwał się skamlący jęk, kiedy pulsujący z potrzeby penis Severusa zagłębiał się w jego ciele, w jego gorącym, wilgotnym wnętrzu, tak doskonale już do niego dopasowanym, jakby urodził się do tego, aby go przyjmować.
Ale nawet, gdy Severus dotarł już do samego końca, a jego jądra dotknęły gładkich pośladków, wciąż było mu mało. Pragnął sięgnąć jeszcze głębiej. Jeszcze dalej. Stopić się z nim.
Naparł więc na Harry'ego całym ciałem, wgniatając go w drewnianą powierzchnię drzwi z nieposkromioną, dziką siłą, aż usłyszał jęk i trzask pękających okularów. Uniósł płonące powieki, spoglądając na jego przyciśniętą do drzwi, odwróconą w bok twarz oraz zgięte palce wbijające się w drewno i zobaczył, jak pęknięte szkła zsuwają się z jego nosa i spadają na podłogę.
Słodki Merlinie, wyglądał teraz niczym te potrzaskane kawałki szkła... zgnieciony w jego uścisku, tak mocno, iż Severus czuł każdą kość jego szczupłego ciała wbijającą mu się w skórę. Wyczuwał nawet drżenie jego ud, kiedy usiłował stać na palcach, aby ułatwić mu dostęp... taki uległy...
Nie czekał dłużej. Nie mógł.
Zanurzył twarz w jego rozczochranych włosach, wysuwając się z niego i wbijając ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze. Słyszał, jak biodra Harry'ego uderzają w drzwi pod naporem siły, z jaką w niego wchodził, słyszał jego głośne kwilenie, słyszał nawet jak drapie paznokciami drewnianą powierzchnię... ale nic nie mogło się równać z pomrukiem przyjemności, jaki Potter wydał z siebie, kiedy Severus wsunął mu w otwarte od jęków usta swoje długie palce, zanurzając je w ciepłej wilgoci i pozwalając, by miękkie wargi zamknęły się wokół nich, a zęby zagryzły na skórze.
Ale wtedy do uszu Severusa wdarł się jeszcze jeden dźwięk. Dźwięk... poruszającej się klamki.
Zamarł, dysząc ciężko w kark Pottera, ale nie wysuwając się z niego.
Ktoś próbował dostać się do schowka.
Wyciągnął palce z ust chłopaka i sięgnął po swoją różdżkę, zdejmując z drzwi zaklęcie wyciszające.
Z zewnątrz dobiegł przytłumiony głos:
- Harry! Harry? Jesteś tam? Co się stało? Odezwij się! Chyba nie zaatakowały cię szpiczaki? Może pójść po kogoś? Harry! Wszystko w porządku?
Lovegood.
Severus przewrócił oczami. Musiała widzieć, jak Potter wchodzi do schowka i zapewne czekała przez pewien czas, aż wyjdzie, ale kiedy się nie pojawiał...
Przesunął nieco twarz, parząc gorącym oddechem ucho Pottera i szepcząc mu w nie rozkazującym tonem:
- Pozbądź się jej.
Harry odchrząknął, próbując zapewne odzyskać głos po całej serii jęków, które mężczyzna wydobył z niego w ciągu ostatnich kilku minut, po czym powiedział w drzwi:
- Nic mi nie j...
Severus pchnął.
Chłopak niemal połknął własny język, by nie zajęczeć.
O nie, Severus z pewnością nie zamierzał przerywać. Nic nie odciągnie go od posiłku.
- Nic mi... - zaczął i przerwał na chwilę, by przyjąć kolejne pchnięcie, po którym niemal osunął się na podłogę - ...nie jest. Ja tylko...
Severus zatrzymał się na chwilę i stopą przesunął mu obie nogi nieco na boki, by rozstawił je jeszcze szerzej.
- ...zrobiło mi się niedobrze i musiałem...
Złapał w obie dłonie jego szczupłe biodra i zaczął nacierać na nie gwałtownymi, ostrymi ruchami. Przez chwilę Potter po prostu wciskał otwarte usta w drewnianą powierzchnię drzwi, nie będąc w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, poza długim, bezgłośnym kwileniem.
- Harry? Wszystko dobrze?
Severus nie potrafił powstrzymać szyderczego uśmieszku, który wypłynął mu na wargi.
- Taaak... ja... ja musiałem szybko... - Patrzenie na to, jakie trudności sprawiało chłopakowi poskładanie kilku wyrazów w jedno, sensowne zdanie, było zaskakująco zabawne. - ...poszukać jakiegoś ustronnego miejsca do...
Złapał go za włosy i nie przestając się w nim poruszać, odciągnął jego głowę do tyłu, niemal wciskając usta w jego ucho i szepcząc:
- Jeżeli zaraz tego nie załatwisz, to o każde następne pchnięcie będziesz musiał mnie błagać.
- ...do błagania - wyrzucił z siebie na wydechu i Severus musiał zacisnąć wargi. - To znaczy do... no wiesz, do czego. Nic mi nie będzie.
Severus odsunął nieco biały kołnierzyk koszuli i zacisnął dłoń na jego rozgrzanej szyi, by po chwili zatopić w niej zęby, poruszając się w nim jeszcze szybciej i niemal czując, jak płynna lawa przelewa mu się przez lędźwie.
- Jesteś pewien? Mogę iść po Tonks...
- Jestem. Nie... nie czekaj na mnie. Zaraz... wyjdę.
- Skoro tak mówisz... To... do zobaczenia.
Niemal usłyszał, jak Potter wzdycha z ulgi. Z powrotem przysunął wargi do jego ucha, szepcząc w nie:
- Grzeczny chłopiec.
- S...Severusie... ja... - zaczął niewyraźnie, podczas gdy mężczyzna ponownie naparł na niego całym ciałem, wbijając się w niego wargami, palcami i penisem. Coraz mocniej i szybciej, i szybciej, i szybciej i już prawie, już prawie... - Ja... musisz wyciszyć... nie wytrzymam... zaraz...
- A może przećwiczymy twoją kontrolę? - wydyszał mu do ucha Severus, zagryzając zęby na miękkim płatku ucha i pogrążając się w jego rozgrzanym ciele każdym szalejącym z głodu zmysłem...
Ale zrobił to. Ostatnią resztką nie pochłoniętego Potterem umysłu, rzucił na drzwi zaklęcie wyciszające... ponieważ to nie o jego kontrolę się martwił.
I uwolnił ją. Spiętrzoną i popękaną i czuł, jak spływa mu po ciele niczym gęsta, płonąca lawa, zatapiając jego ciało i umysł w odmętach szaleństwa, w których istniał tylko zapach Pottera, i jego drżące ciało, i jego przeciągłe skamlenie, kiedy dochodził, wytryskując na drzwi... i jego miękka skóra, w której Severus zatapiał palce i zęby, próbując zdusić własny jęk, kiedy orgazm złapał go w swe rozżarzone szpony i nie chciał wypuścić, dopóki nie wypełnił Pottera swą spermą aż do ostatniej kropli i nie poczuł, jak roztapia się w nim.
I dopiero, kiedy rozszarpujące go szpony wycofały się, pozostawiając w mięśniach bolesne rany, zorientował się, że oplata go ramionami tak mocno, jakby próbował zmiażdżyć go w swym uścisku i przyciskając usta do jego ucha, szepcze jak w letargu:
- Mój. Tylko mój.
Potter zawsze potrafił znaleźć jakiś sposób, aby wyprowadzić Severusa z równowagi. I najwyraźniej robił to celowo, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt przyjęcia od tej rudej wywłoki prezentu w postaci krawatu i przyjścia w nim na spotkanie z Severusem? Ten nieobliczalny chłopak musiał mieć głęboko ukryte skłonności samobójcze, skoro próbował czegoś takiego i jeszcze ośmielał się sprzeciwiać rozkazowi ściągnięcia go z siebie. Było więc oczywiste, że rozpęta tym piekło. A teraz stał po prostu na środku zdemolowanego salonu, wśród rozwiewającej się z wolna mgły. Mgły nieobliczalnego gniewu, który potrafił siać spustoszenie większe od tornada, oraz pożądania silniejszego niż erupcja wulkanu. Stał wśród szczątek fotela, posiekanych na kawałki książek oraz rozwalonych drzwi. I rozglądał się wokół, uśmiechając się do Severusa tak, jakby właśnie przed chwilą nie próbowali się nawzajem pozabijać.
- Chyba zareagowałeś zbyt gwałtownie, nie sądzisz? - zapytał, spoglądając na mężczyznę z bezczelnym uśmiechem. - Wydaje mi się, że czeka cię teraz dużo sprzątania.
Brwi Severusa poszybowały w górę.
- Mnie?
Zanim Potter zdążył otworzyć usta, aby odpowiedzieć, mężczyzna odwrócił się i podszedł do blatu, na którym stał imbryk oraz kilka filiżanek.
- Chętnie popatrzę, jak dobrze opanowałeś zaklęcia porządkujące - powiedział ze złośliwą nutą w głosie, zapalając różdżką płomień pod imbrykiem. - A ja w tym czasie zajmę się zaparzeniem herbaty. Wydaje mi się, że to będzie najodpowiedniejszy podział obowiązków.
Nie minęła nawet chwila, kiedy Severus poczuł oplatające go od tyłu ramiona i ciepłe ciało przylegające do jego pleców.
- Po co tu sprzątać, skoro jutro znowu możesz wszystko rozwalić z mojego powodu? - usłyszał ciche pytanie.
Zerknął w dół, na zaciskające mu się w pasie dłonie. Powoli uniósł rękę i przykrył nią splecione palce Harry'ego. Były rozgrzane wciąż płonącym w nich obu ogniem. I przez jedną szaloną chwilę w jego umyśle pojawiła się myśl, jak jego komnaty mogą wyglądać, kiedy te palce będą już zimne...
- Całkiem możliwe.
Ciemność. Wypełniona lodem i ogniem, trująca, jadowita ciemność, pożerająca od środka wszystkie wnętrzności, wyżerająca je niczym kwas i ściekająca do gardła, by wypływać przez usta, przez oczy... tylko w ten sposób można było opisać stan, w jakim znalazł się Severus, kiedy ujrzał ich razem. W schowku. Jej pomiętą, rozpiętą bluzkę, rozczochrane włosy, wyraźne ślady na szyi, pozostawione przez wpijające się w nią wargi... i to przerażenie na twarzy tego wiarołomnego, bezwartościowego gówniarza, kiedy został przyłapany na gorącym uczynku, przyciśnięty do niej, z poczuciem winy niemal na samym wierzchu umysłu.
Najgorsze były wizje. Wizje, w których jej palce wplatają się w jego włosy, w których jej uda drżą pod naporem jego pchnięć, w których otwarte usta wymieniają się gorącym oddechem, a wargi smakują swą słodycz, w których on szepcze jej imię z pragnieniem, z oddaniem... dzieląc się z nią sobą, swoim ciepłem i zapachem, swą jasnością...
Te wizje paliły oczy, płonęły w gardle, nie pozwalając mu oddychać, zaczerpnąć tchu, zobaczyć cokolwiek innego poza szkarłatną ciemnością i usłyszeć cokolwiek innego niż wypełniające umysł, przejmujące wycie. I nie opuszczały go nawet na chwilę, cokolwiek robił, zaciskając na jego szyi pętlę, coraz mocniej i mocniej, łamiąc i krusząc każdą tamę, jaką próbował stawiać, aby je powstrzymać.
Ale wtedy Potter popełnił ten błąd i przyszedł do niego. I w momencie, w którym go dotknął, w momencie, w którym ośmielił się go objąć tymi splugawionymi nią dłońmi... Severus pragnął jedynie sprawić mu cierpienie. Pragnął, aby jego ciało i dusza również spłonęły, zamieniając się w dymiące zgliszcza, pragnął wypalić z niego jej smród...
I zrobił to w jedyny znany sobie sposób. W sposób, którego używał już tak wiele razy, że stał się dla niego czymś, co przychodzi samoistnie, czymś, w czym był naprawdę dobry.
Tortury.
Czymś, przy czym już tak wiele razy odłączał swe emocje, że przychodziło mu to już bez większego trudu... przy czym stawał się pozbawionym wszelkich skrupułów Śmierciożercą, mogącym karmić swą ciemność niemalże do syta, dopóki krzyki nie ucichły, zamieniając się w rzężenie. Dopiero wtedy z jego oczu opadał szkarłatny mrok i nadpływał zamrażający żyły chłód...
Tak było również tym razem. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy zobaczył pozostawione przez Pottera w myślodsiewni wspomnienia z tamtego wieczoru.
I zrozumiał, co zrobił. I komu to zrobił.
Ale wiedział, że było już za późno.
*
Nie chcę się z tobą spotkać. Nie chce teraz z tobą rozmawiać. Po prostu... odwal się.
Severus spodziewał się tego. Żal wypływający z każdego słowa przysłanego mu przez Pottera zdawał się niemal promieniować z kamienia, osiadając niczym szron na jego skórze.
Wziął kolejny łyk prosto z butelki, czując, jak alkohol przyjemnie rozlewa się w jego żyłach, ogrzewając nieco jego zamarznięte wnętrze. Tylko on mógł stępić chociaż odrobinę to nieprzyjemne pulsowanie w klatce piersiowej i uczucie, jakby coraz mocniej coś go w niej uwierało.
Po raz kolejny zrobił z siebie głupca. Po raz kolejny pozwolił się zaślepić tej przeklętej słabości, która rozrastała się w nim coraz śmielej, niczym niemożliwy do wyrwania chwast. Do czego było mu to potrzebne? Do tego, żeby siedzieć tutaj, niczym żałosny pijaczyna i przypominać sobie wyraz tych popękanych zielonych oczu? Do tego, żeby nie móc przestać o nim myśleć i wciąż zastanawiać się, jak bardzo musi go teraz nienawidzić?
Zawsze do tej pory było mu to obojętne. Tylko ludzie słabi i pozbawieni pewności siebie przejmują się opinią innych. Tylko ci, którzy nie potrafią poradzić sobie bez wszechobecnego uznania.
Tylko ci, którzy nie potrafią dalej funkcjonować bez wpatrzonych w siebie, wypełnionych blaskiem oczu.
Na ściany i sufit wpełzł wypełniony mrokiem lód. Ciemne brwi zmarszczyły się, a spomiędzy warg wyrwało się zachrypnięte:
- Cholera!
I było to ostatnie słowo, zanim usta Severusa ponownie wypełniły się wypalającym wszystko alkoholem.
Nie patrzył na niego. Wiedział, że Potter znajduje się w klasie, ale w ogóle nie miał zamiaru na niego spoglądać. Nie chciał sobie przypominać wczorajszego wieczoru. Nie chciał sobie przypominać tego, co mu zrobił. W zupełności wystarczało mu to... wyjące w jego duszy uczucie. Uczucie, które miotało nim, odkąd tylko wytrzeźwiał. Coś, co kąsało jego wnętrzności, rozrywając je niemal na strzępy. Coś, co sprawiało, że nie potrafił odczuwać niczego poza pełzającym w żyłach gniewem, którym ciskał we wszystkich kierunkach, nie mogąc się od niego uwolnić i zatamować jego wypływu, jakby wciąż nie był w stanie odnaleźć celu, w który powinien go skierować, by poczuć ulgę. By uwolnić się od niego i tego pożerającego go żywcem uczucia.
Ale w pewnym momencie wszystko wymknęło mu się spod kontroli. W momencie, w którym Potter postanowił się wtrącić.
Nie powinien był tego robić. Nie po tym, jak Severus przez całą lekcję celowo unikał jego spojrzenia. Celowo go nie zauważał, za wszelką cenę starając się odciągnąć od niego ten szarpiący nim gniew i nie dopuścić do tego, by znalazł się w jego zasięgu.
Ale Potter zawsze taki był. Zawsze musiał być tym, który jako pierwszy wchodzi do wzburzonej wody. Nigdy nie potrafił po prostu siedzieć cicho, nigdy nie potrafił odpuścić. Zawsze się wychylał, bez względu na niebezpieczeństwo, bez względu na to, jak wielką burzę może rozpętać.
Ale tym razem... tym razem to nie była już nawet burza. To był kataklizm.
Kataklizm, który narastał z każdym ciśniętym w gniewie słowem, z każdym rzuconym niczym błoto oszczerstwem. Aż w końcu osiągnął taki punkt, w którym nie dało się już zawrócić, nie dało się już cofnąć zniszczeń, które wyrządził, i w którym nawet jedno nieprzemyślane zdanie mogło przechylić czarę i zamienić się w niszczącą wszystko, niemożliwą do zatrzymania lawinę.
I dokładnie tak się stało w momencie, w którym Potter wypowiedział słowa:
- ...ale dla profesora Dumbledore'a rzeczy, które mam do powiedzenia, na pewno byłyby niezwykle interesujące.
Wszystko zniknęło, utopione w gotującej się czerwieni. Ściany klasy, ławki oraz uczniowie stali się zaledwie niewyraźnymi cieniami. Powietrze wypełniło się trującymi oparami, wysysając tlen i pozostawiając jedynie ciężar tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Wszystko inne przestało się liczyć. Pozostał tylko Potter i jego ostre niczym odłamki rozbitego lustra zielone oczy, wypełnione żalem i rozczarowaniem. Oczy, które widział na dnie butelki przez całą noc.
Skoczył do przodu, opierając dłonie na blacie ławki i pochylił się, zanurzając swoje spojrzenie w tych oczach. Musiał w końcu stawić im czoła. Nie miały prawa wzbudzać w nim tego potwornego uczucia. Nie miały prawa wzbudzać w nim jakiegokolwiek uczucia, ponieważ niedługo i tak będą puste. Nie miały prawa cokolwiek dla niego znaczyć!
- Grozisz mi, Potter? A kim ty jesteś, żeby mnie szantażować? W ogóle się nie liczysz! Nic mnie nie obchodzisz! Ani ty, ani twoje zdanie! Jesteś tylko żałosną kopią swojego skretyniałego ojca! Niczym więcej! Masz się za kogoś wyjątkowego? Myślisz, że kogokolwiek obchodzisz? Wbij sobie wreszcie do głowy, że jesteś nędznym, bezwartościowym, nic nieznaczącym zerem! Że jesteś i zawsze będziesz dla mnie nikim! Rozumiesz? Nikim!
Ulga, którą poczuł, kiedy wyrzucił z siebie te słowa, była niemal osłabiająca. Ale nie trwała długo. Spłynęła na podłogę i zamieniła się w lodową kałużę, kiedy ujrzał wyraz twarzy Pottera... kiedy ujrzał jego łzy.
Poczuł się wtedy tak, jakby coś wbiło mu się boleśnie w żołądek i rozerwało wnętrzności, pozostawiając otwartą, rwącą ranę. Miał wrażenie, że wszystko rozsypuje mu się w palcach i nie pozostało już nic, co dałoby się uratować.
I w tej jednej chwili oddałby wszystko, aby cofnąć te słowa.
Dzwonek był niczym wybawienie. Pozwolił mu pozostać tylko z Potterem i chociaż spróbować... porozmawiać z nim. Ale do Harry'ego nic już nie docierało. Był zamknięty, odległy, żadne słowo, które Severus wypowiedział później, nie trafiło do jego umysłu. I nawet jeżeli Severus miał ochotę potrząsnąć nim, zasłonić mu usta dłonią, by powstrzymać je od wypowiadania słów, które wbijały się w niego niczym sztylety, przycisnąć go do siebie i powiedzieć mu, żeby się zamknął i po prostu posłuchał tego szaleńczego odgłosu, który wydaje jego serce, kiedy jest blisko niego... to nie mógł tego zrobić. To byłoby jak przyznanie się do przegranej. A on był Severusem Snape'em. Nigdy nie przegrywał. Nawet ze sobą.
Po prostu pozwolił mu wstać i pozostawić na ławce swój kamień. Pozwolił mu po raz ostatni spojrzeć w swoje oczy i wypowiedzieć:
- Do widzenia... profesorze Snape.
Pozwolił mu odwrócić się i... odejść.
Ale w momencie, kiedy tylko drzwi zamknęły się za nim i w pomieszczeniu zaległa cisza... nogi samowolnie poniosły Severusa wprost do wyjścia, a dłoń wyciągnęła się ku klamce, pragnąc nacisnąć na nią, otworzyć drzwi szarpnięciem i zatrzymać go.
Ale powstrzymał się. Przez chwilę po prostu stał z ręką na klamce, walcząc ze sobą. I zwyciężył.
Zsunął dłoń z chłodnego metalu i odwrócił się, spoglądając na połyskujący na blacie zielony kamień. Podszedł do ławki i wziął go do ręki, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami.
Zranił go. Tak straszliwie go zranił...
Jaki demon skłonił go do wypowiedzenia tych okrutnych słów? To nie tak miało wyglądać. Nie tego chciał. Nie w taki sposób...
W czarnych oczach pojawił się srebrny rozbłysk gniewu.
To nie żaden demon był sprawcą. Tylko głupcy zasłaniali się podobnymi wymówkami, próbując zrzucić z siebie przynajmniej część winy za swe uczynki. To on wypowiedział te słowa. To on go torturował. To on próbował obarczyć go winą za własny, powolny upadek, za uczucia, które w nim wzbudzał, wyżywając się na nim za wszystko, co odczuwał z jego powodu. Za swą własną słabość.
Jeszcze mocniej zacisnął kamień w dłoni.
I teraz płaci za to najwyższą cenę.
Podniósł wzrok na drzwi.
Ale może to i lepiej, że Pottera nie będzie teraz w pobliżu. Będzie mu łatwiej zmierzyć się z tym zadaniem i dokończyć eliksir, kiedy nie będzie go widział, nie będzie go czuł... Przecież niedługo i tak... zniknie z jego życia. Już na zawsze.
Czyż nie lepiej byłoby zacząć przyzwyczajać się do tego już teraz?
Na niemal cały kolejny dzień zaszył się w swoim laboratorium. Eksperymentował z różnymi składnikami blokującymi przekaźniki neuronowe, próbując uzyskać jak najlepszy i najmniej otumaniający efekt. Zostało mu zaledwie dziesięć dni do ukończenia eliksiru. Musiał się pospieszyć. I całkowicie skupić na zadaniu, nie rozpraszany przez Pottera i jego zachcianki.
Tego dnia spotkał go przypadkiem na korytarzu. Jego twarz pokryta była cieniem, a napięcie pod skórą tak wyraźne, że niemal fizycznie wyczuwalne. I kiedy Severus go mijał, kątem oka dostrzegł, jak chłopak przymyka oczy i wzdycha, jakby samo wyminięcie go na korytarzu było dla niego zadaniem ponad siły.
Tego samego wieczoru złapał się również na tym, że sięga po kamień i zaciska na nim dłoń, oczekując na wiadomość, na te słowa, które otrzymywał każdego wieczoru od kilku miesięcy... i wtedy przypomniał sobie, że przecież Potter oddał mu kamień i żadnej wiadomości już nie otrzyma.
Następnego dnia zobaczył go w bibliotece. Siedział nad książkami ze spuszczoną głową. Bez swoich przyjaciół. Sam. Severus mógł więc wziąć z półki pierwszą lepszą książkę, otworzyć ją na obojętnie której stronie, stanąć tuż za regałem, w wystarczająco bliskiej odległości, aby Potter wyczuł jego obecność, ale wystarczająco daleko, aby nie wydało się to podejrzane, i po prostu... obserwować go. Nie pozwolić mu zapomnieć o sobie. Nie pozwolić, aby chociaż przez jedną chwilę pomyślał, że to koniec. Że Severus pozwoli mu ot tak po prostu odejść od siebie.
Nigdy.
I wiedział, że Potter doskonale zdaje sobie sprawę z jego obecności. Widział to w jego napiętych ruchach, w przygarbionej postawie, w tym, że przez piętnaście minut nie przewrócił kartki, w którą tak uparcie starał się wpatrywać.
Czy on naprawdę sądził, że tak łatwo się od tego uwolni? Że od tego w ogóle da się uwolnić?
Wrócił tam następnego dnia. Severus zobaczył go przy tym samym stoliku, z głowa podpartą na ręku i nieobecnym, zamyślonym spojrzeniem wbitym w sypiący za oknem śnieg. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widział takie... przygnębienie na jego twarzy. Tak mocno zaciśnięte usta. Tak bardzo zmarszczone brwi. Taką melancholię w tych zielonych, o wiele ciemniejszych niż zwykle oczach. Jakby coś je zasnuwało. Cień. Kąciki ust ściągnięte w dół, jakby wyssano z nich całą radość. I w zamian nasączono je goryczą.
Severus oblizał wargi i zacisnął je, czując, jak do jego gardła również napływa coś przypominającego gorycz.
Potter ewidentnie nie radził sobie z tą sytuacją. Próbował, ale każda jego myśl, każdy czyn nasączone były Severusem i mężczyzna widział to bardzo wyraźnie w każdym jego spłoszonym, a jednocześnie ziejącym dumną zawziętością spojrzeniu. I widział także, że chłopak próbuje czytać, ale kompletnie nie jest w stanie. Czy wyczuwał jego obecność? To oczywiste. Kiedy tylko zorientował się, że Severus znowu go obserwuje, naprężył się cały, jak gotowe do ucieczki zwierzę.
Ale przed tym... przed nim nie było ucieczki. Potter mógł sobie próbować do woli, ale Severus był zbyt dobrym myśliwym.
Problem polegał na tym, że polowanie... uzależniało.
W końcu nadszedł piątek. A wraz z nim lekcja Eliksirów z szóstorocznymi. Lekcja, którą Severus dobrze sobie zaplanował. Musi być ostrożny. Musi dołożyć nieco starań i powstrzymać się przed złośliwościami. Musi zaskoczyć Pottera. Pokazać mu, co jest w stanie dla niego zrobić. Wykonać kolejny mały krok w jego kierunku.
Nawet nie spodziewał się, ile wysiłku będzie go to kosztowało. Powinien dostać jakiś cholerny medal za to, że udało mu się powstrzymać przed potraktowaniem tych nieudaczników tak, jak na to zasłużyli, i nie wylaniem tego, co oni nazywali "eliksirami", na te ich puste głowy. Zamiast warczeć i pożerać ich jak zawsze, musiał po prostu chodzić pomiędzy tymi żałosnymi stworzeniami i dawać im rady. Niczym znajdujący się w stadzie owiec wilk, który musi powstrzymywać swą naturę, by ich wszystkich nie rozszarpać. Może jeszcze powinien pokazać im, jak mają unikać jego kłów?
Ale zrobił to. I prawie wszystko, co sobie zaplanował, udało mu się. Prawie.
Nie potrafił powstrzymać się tylko przed jednym. Przed dotknięciem go.
Przez całą lekcję Potter wydawał się odległy, odseparowany, jakby za wszelką cenę próbował odgrodzić się barierą. I nagle znalazł się tak blisko... na wyciągnięcie ręki. I Severus widział to. Widział, jak Potter niemal wibruje z napięcia, kładąc fiolkę na jego biurku. Ze wzrokiem utkwionym gdzieś w ścianie, drżącymi palcami i zaciętą miną... I Severus chciał tylko musnąć te palce. Zobaczyć, jak chłopak zareaguje... czy te zielone oczy spojrzą na niego tak samo jak dawniej?
Tak.
To wciąż w nich było. Zobaczył to, kiedy Potter niemal stracił dech pod wpływem jego dotyku, kiedy zobaczył ten nagły, jasny rozbłysk w jego oczach i reakcję tak gwałtowną, jakby przeszył go prąd.
Wciąż należał do niego. Całym sobą. Każdą komórką ciała, które tak żywo reagowało na bliskość Severusa. Nawet, jeżeli próbował to w sobie zdusić. Nawet jeżeli próbował zaprzeczać. Wciąż drżał.
Severus obserwował go, kiedy niemal wybiegał z klasy. Rozbity. Wstrząśnięty. Osłabiony.
A później spojrzał na swą własną dłoń.
Również drżała.
*
Kiedy Severus wychodził z sali, znajdujące się po drugiej stronie korytarza drzwi do łazienki otworzyły się samoczynnie. I wyjątkowo gwałtownie.
W pierwszej chwili pomyślał, że to przeciąg, ale nie poczuł żadnego wiatru. Potem pomyślał, że to jeden z duchów albo może Irytek. Ale nawet Irytek nie był aż tak głupi, aby próbować jakichkolwiek sztuczek w pobliżu Severusa. Dyrektor może i był wobec niego pobłażliwy, ale Severus już kilka razy pokazał mu, że znał takie zaklęcia, przed którymi nawet poltergeist czuł respekt.
Odwrócił się i podszedł do łazienki, aby zamknąć drzwi, ale wtedy w jego nozdrza uderzył zapach. Tak znajomy, tak aromatyczny, że wszystko wokół nagle zawirowało.
Wanilia.
Powietrze wypełniło się iskrami i czerwoną mgłą. I głębokim, wypełniającym przestrzeń dudnieniem. Jego umysł zadziałał błyskawicznie, wychwytując poszarpane nici przerażenia, napływające spod ściany.
Potter. Był tutaj. Tuż obok. Ukryty pod tą swoją przeklętą peleryną. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę i ściągnąć ją z niego i...
Nie. To nie czas na to. Jeszcze nie teraz. To zbyt duży krok. Musi działać ostrożnie.
Mgła opadła, zastąpiona niemalże płynną ciemnością. Ale dudnienie pozostało. Było teraz tylko nieco słabsze. Zduszone. Jakby ktoś złapał je w dłoń i ścisnął.
Jeszcze raz wciągnął głęboko do płuc otaczającą go woń i powoli zamknął drzwi łazienki. I po prostu odszedł.
Potter nie pojawił się na kolacji. Severus skierował więc swe kroki do biblioteki, pewien, że znowu się w niej ukrywa, ale tam również go nie było.
Wyglądało więc na to, że dzisiaj już więcej go nie zobaczy...
Całą noc pracował nad eliksirem. Udało mu się stworzyć idealny wywar z jadu czarnej wdowy i zasuszonych paznokci druzgotka. Sparaliżował receptory chochlika kornwalijskiego na wystarczająco długi okres, aby trucizna, którą mu podał, zaczęła działać dopiero po półtorej godzinie.
Kiedy tylko opuścił laboratorium i rozejrzał się po swojej komnacie... od razu zapragnął z niej wyjść. Coś się w niej zmieniło. Coś niewielkiego, niemal niezauważalnego, ale z dnia na dzień wydawało się coraz bardziej wyraźne. Nie potrafił jedynie określić źródła tej zmiany.
Wszystko było na swoim miejscu. Idealnie poukładane na półkach książki. Nie porozwalane na podłodze. Czysta, schludna podłoga. Nie zaściełana fragmentami porozrzucanych ubrań i butów, o które nieraz się potykał. Idealna cisza i spokój. Bez ciągłego, bezsensownego paplania przerywanego nieopanowanymi wybuchami śmiechu. Doskonałe miejsce do życia. Do życia, które zawsze tu prowadził. Z książką w jednej ręce, szklaną whisky w drugiej i swoimi eliksirami wokół.
Więc czego jeszcze chciał? Czego mu tu brakowało?
Wyszedł w poszukiwaniu odpowiedzi. Nogi zaprowadziły go do Wielkiej Sali na śniadanie. Siedział w niej tak długo, dopóki półmiski z potrawami nie zniknęły ze stołów, ale Potter nie zjawił się. Poszedł więc do biblioteki. Tam też go nie było.
Sobota wiązała się z brakiem lekcji. A co za tym szło, Severus miał cały dzień tylko dla siebie. Eliksir nie wymagał teraz żadnej uwagi. Pozostało mu jedynie dodanie do niego wywaru, który uwarzył dzisiejszej nocy, ale może to zrobić na samym końcu.
Wrócił więc do komnat. Rozejrzał się po wypełnionym jedynie cichym trzaskiem ognia w kominku salonie i opadł na swój fotel. Przywołał do siebie butelkę, szklankę oraz gruby plik pergaminów zawierających testy drugo-, trzecio- oraz piątoroczniaków i pogrążył się w pracy. W pracy, która zajęła mu niemal całe przedpołudnie i część popołudnia. Niemal, ponieważ wciąż łapał się na tym, że coraz częściej chodzi do biblioteki. Wiedział, że robi to zbyt nagminnie, ale to było silniejsze. Wychodził z komnaty, szedł na obchód, zaglądał do klas, do Wielkiej Sali i zawsze zatrzymywał się przed wejściem do biblioteki. Lecz kiedy nie dostrzegał wśród pochylonych nad stołami, pogrążonych w lekturze uczniów znajomej ciemnej czupryny, wychodził i rozglądał się po korytarzach. Wciąż go poszukiwał.
Ale nie odnalazł go.
Po kolacji wrócił do siebie. Wszedł do komnat i ponownie się rozejrzał, jakby spodziewał się, że znajdzie go tutaj. Siedzącego w czarnym fotelu przed kominkiem, z nogą przewieszoną przez oparcie i peleryną-niewidką zwisającą niemal do samej ziemi. Z rękami założonymi za głowę, którą odwróciłby w jego stronę i twarzą, która rozjaśniłaby się w uśmiechu. I wypowiadającego tym miękkim głosem:
"Dobry wieczór, Severusie..."
Severus zacisnął usta, przeszedł szybko przez salon i skierował swe kroki do sypialni, z głośnym trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
Severus dostrzegł go od razu, kiedy tylko Potter wszedł do Wielkiej Sali podczas niedzielnego śniadania. Wyglądał na... zmęczonego. Szedł pochylony, ze zgarbionymi ramionami i bladą twarzą. I Severus już zbyt wiele razy widział go w podobnym stanie, aby od razu nie rozpoznać przyczyn.
Nie spał w nocy.
Czyżby znowu miał koszmar podobny do tych, które męczyły go wcześniej? Koszmar, który odcisnął się piętnem na jego twarzy, sprawiając, że zasnuwał ją cień głębszy niż zwykle, i z powodu którego Potter wyglądał niczym chodzący obraz zagubienia.
Na dodatek wziął tylko kilka kęsów, po czym wyszedł pospiesznie, wciąż z tym nietypowym dla niego wyrazem zaniepokojenia na twarzy. I Severus nie mógł tego zignorować.
Odczekał chwilę, aby nie wzbudzić podejrzeń, po czym wstał szybko i ruszył do biblioteki. Z każdym krokiem, który go do niej przybliżał, powietrze wokół niego gęstniało. Nie był pewien, czy go tam zastanie. A jeżeli Potter znowu postanowił zaszyć się gdzieś na cały dzień? Jeżeli znowu będzie musiał go szukać? Jeżeli znowu mu umknie i już więcej go dzisiaj nie zobaczy?
Wpadł do biblioteki, w ostatniej chwili powstrzymując się, by nie pchnąć drzwi z taką siłą, że uderzyłyby o ścianę. I tak zwrócił już na siebie dostateczną uwagę siedzącej przy biurku Pince, która poderwała głowę z zamiarem upomnienia wpadającego w tak gwałtowny sposób do biblioteki ucznia, ale kiedy zobaczyła, że to Snape, natychmiast zacisnęła usta i tylko posłała mu zniesmaczone spojrzenie.
O tej porze biblioteka była jeszcze opustoszała. Severus szybko ruszył pomiędzy półkami, do miejsca przy oknie, ukrytego za dosyć sporych rozmiarów regałem, przy którym zawsze siadał Potter i...
...z jego ust wyrwało się westchnienie.
Zobaczył go. Spał z głową złożoną na ramionach. Okulary przekrzywiły mu się na nosie, a spomiędzy rozchylonych lekko warg wypływał cichy, spokojny oddech.
I Severus wiedział, że powinien zachować dystans. Wiedział, że powinien po prostu stanąć w tym samym miejscu, co zawsze i obserwować go, ale jakaś niezrozumiała siła kazała mu podejść bliżej, na tyle blisko, że w jego nozdrza uderzył unoszący się wstęgami wokół Pottera zapach wanilii i mógł widzieć jasną skórę jego szyi oraz bliznę na czole, przykrytą opadającą niemal na oczy grzywką. I cień, który jego opuszczone rzęsy rzucały na policzki. I nagle zorientował się, że jego dłoń samoczynnie się unosi i sięga ku niemu, próbując dotknąć ciemnych, rozkopanych włosów i znowu poczuć ich gładkość i jak prześlizgują mu się pomiędzy palcami... ale wtedy nadeszło opanowanie. Cofnął dłoń i ukrył obie ręce w fałdach swej szaty, aby nie zrobić czegoś nierozsądnego.
Nie. Może pozwolić sobie jedynie na to. Jedynie na obserwację. Musi wykazać cierpliwość. Niedługo znowu będzie miał go w swych dłoniach i palcach. Znowu będzie mógł przeczesywać jego włosy i gładzić ciepłą skórę i błądzić po niej wargami, i czuć jej smak i zapach i...
Odzyska to wszystko. Ale jeszcze nie teraz. Teraz najważniejsze jest dokończenie eliksiru. Tylko na tym powinien się skupić. A nie na staniu tutaj jak kompletny dureń i... kontemplowaniu go.
Ma wiele pracy. Musi przygotować sprawozdanie dla Dumbledore'a, testy dla Krukonów, kilka eliksirów dla Pomfrey, zajrzeć na Nokturn po składniki, które zużył przy eksperymentach, i spotkać się z Nottem, ale... może jeszcze chwilę tu postać.
Severus poruszył różdżką i ogień pod kociołkiem zgasł. Ciemnozielona mikstura zastygła.
To koniec. Udało mu się. Dokonał tego! Uwarzył Admorsusexcetrę. Najsilniejszy eliksir poświęcenia na świecie. I stworzył z niego zabójczą broń, wysysającą moc ze wszystkiego, z czym będzie miał kontakt, jednocześnie to zabijając.
Powinien odczuwać euforię. Zadowolenie. A przynajmniej satysfakcję.
A miał wrażenie, że nie odczuwa niczego. Przyszłość, która do tej pory wydawała się jasna i oczywista, w którymś momencie pogrążyła się w mroku i nie potrafił już jej dostrzec. Ale wierzył, że rozjaśni się natychmiast, kiedy tylko wykona swój plan i Czarny Pan będzie leżał martwy u jego stóp. I wiedział, że ów mrok sprowadza to drugie ciało, które także będzie leżało u jego stóp.
Ale to go nie powstrzyma. Całe życie żył w mroku. Potrafił się w nim poruszać. Potrafił go okiełznać.
Jego umysł mimowolnie zaczął powracać do każdego momentu, od chwili, w której po raz pierwszy wszedł do schowka i dotknął tego bezgranicznego pragnienia, do chwili, w której obraz Pottera siedzącego w jego fotelu stał się dla niego czymś, bez czego jego świat wydawał się niekompletny. Istniał dalej, ale wydawał się popękany i zniekształcony niczym rozbite lustro. Nadal można się w nim przeglądać, ale wszystko jest... nie takie. Tak jakby w popękanych miejscach pojawiły się szczeliny, na pierwszy rzut oka niewielkie, ale tak naprawdę sięgające mrocznych głębin, w których jakiekolwiek światło staje się zaledwie wspomnieniem. Szczelin, których nie da się niczym wypełnić.
Ale jego dusza miała mnóstwo takich pęknięć. Nauczył się je ignorować. Nauczył się o nich zapominać. Po prostu przeskakiwał nad nimi, nie myśląc nad tym, jak są głębokie i że jeden nieostrożny krok mógłby go poprowadzić na samo dno otchłani. Zawsze tak żył. I teraz też będzie tak... egzystował.
Wyraz jego twarzy wyostrzył się. Rysy przypominały teraz wyrzeźbioną z granitu maskę. Coś, co do tej pory paliło się w jego oczach, przygasło, zduszone, niczym pozbawiony tlenu płomień. Jakby za wszelką cenę próbował zasłonić wszelkie szczeliny, wszelkie pęknięcia, przez które mógłby przedostać się tlen, rozpalając ogień na nowo.
Musi się zasłonić. Przed wszystkim, co do tej pory... przed nim.
Potter był tylko... tylko... tylko przystankiem. Przystankiem na jego długiej drodze, który po prostu należy minąć i o nim zapomnieć. Przystankiem, który okazał się nieco dłuższy, niż zamierzał i o mało nie zawrócił go z drogi, zbyt długo powstrzymując go przed wyruszeniem w dalszy trakt.
Oderwał wzrok od ściany i spojrzał na eliksir.
To jest jego pragnienie. To właśnie jest jego pragnieniem. Absolutna niezależność. Pokonanie wszystkich, przez których jego życie wygląda tak, jak wygląda. Do tego dążył przez cały czas. Do tego sprowadzał się każdy jego krok. I nie pozwoli, by teraz, kiedy już niemal to osiągnął, zostało mu to odebrane.
Sięgnął po fiolkę i napełnił ją eliksirem, a następnie zakorkował ją i zacisnął w dłoni, przyglądając jej się z zaciętym wyrazem twarzy.
Czas na ostateczny krok.
Poczekał, aż Potter wyjdzie z biblioteki, i ruszył za nim, odnosząc dziwne wrażenie, jakby z każdym krokiem zbliżał się do przepaści...
Musiał złapać go sam ma sam. Okazja wydawała się idealna, kiedy zrozumiał, że Potter kieruje się do Pokoju Życzeń. Miał zamiar wejść tam za nim, porozmawiać z nim i... doprowadzić sprawy do końca.
A teraz stał po prostu jak głupiec, wpatrując się z niedowierzaniem we wnętrze Pokoju Życzeń, we wnętrze własnego salonu i pozwalając na to, aby drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Pozwalając na to, aby chłód wypełnił się ciepłem, a czająca się w kątach ciemność rozjaśniła się.
A więc to tutaj Potter przychodził, kiedy musiał przebywać na "szlabanie". Tutaj stworzył sobie namiastkę jego komnat, schronienie, w którym czuł się najbezpieczniej. To tutaj pragnął żyć, pomimo tego, jak bardzo się od siebie oddalili. To tutaj otaczał się wspomnieniami, zadręczał się nimi, zamiast próbować się od nich uwolnić.
Wciąż był mu tak oddany... po tym wszystkim, co Severus mu zrobił, jak go potraktował, jak wiele ciosów mu zadał... wciąż nie wyobrażał sobie istnienia bez niego.
Wciąż szukał drogi powrotnej do niego. Niczym porzucony z daleka od domu szczeniak. Wciąż chciał być jego.
To przypominało iskry. Rozsypało się po jego ciele, kumulując się w klatce piersiowej i rozgrzewając ją do tego stopnia, iż przez chwilę zapomniał o oddychaniu. Jego dłonie zacisnęły się mimowolnie w nieopanowanym, gwałtownym pragnieniu wypełnienia ich tym, czego nie mogły dotknąć, nie mogły mieć... Ale opanował się szybko. Rozprostował palce i wziął głęboki oddech.
Zaczeka z tym. Ma przecież jeszcze niemal cały tydzień na podjęcie ostatecznego kroku. Nie musi tego robić teraz.
Zrobi to wtedy, kiedy będzie na to gotowy. Kiedy nie pozostanie już nic, poza drogą naprzód.
Odwrócił się i, z powiewającą za nim peleryną, zniknął w ciemnościach opustoszałego korytarza.
Kilka kolejnych dni minęło niemalże błyskawicznie. Jakby czas uciekał mu przez palce. Czasami widywał Pottera na posiłkach, czasami na korytarzach. I coraz mniej czasu spędzał we własnych komnatach. Sprawdzał wypracowania w klasach, robił obchody i wracał późnymi wieczorami. A kiedy tylko wchodził do swych komnat, czuł tam obecność Harry'ego wyzierającą z każdego kąta, słyszał jego śmiech utrwalony w ścianach, widział jego zielone oczy odbijające się w lustrze i musiał od razu wychodzić.
Być może popadał w szaleństwo...
*
Tej nocy miał sen erotyczny.
Potter dyszał mu w szyję. Nagi i lśniący od potu nabijał się na jego penisa, drżąc przy każdym pchnięciu, a Severus wsuwał się w niego całym sobą, zaciskając na nim swe dłonie, na jego gorącej skórze, na jego wilgotnych włosach i odczuwając każde pchnięcie jako eksplozję mocy, rozlewającą się po jego wnętrzu płynnym ogniem. I wśród ochrypłych okrzyków i nieprzytomnego skamlenia, Harry szeptał mu wprost do ucha:
"Już zawsze będziesz we mnie. Każdego dnia, każdej nocy. Zawsze."
"Nie. To już ostatni raz. Nie mamy więcej czasu.", odpowiadał Severus, a wtedy Harry odchylał głowę, uśmiechał się do niego i patrząc mu prosto w oczy, wypowiadał miękkim głosem:
"Severusie, przecież wiesz, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz..."
Severus obudził się pokryty spermą i zlany potem. I przez chwilę po prostu leżał bez ruchu, dysząc ciężko i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sufit, dopóki nie nadeszło opanowanie, a wraz z nim napływająca do gardła gorycz.
Ten sen wystarczająco wytrącił go z równowagi, aby cały dzień jawił mu się jako niekończący się koszmar, i nie sądził, że spotka go dzisiaj coś jeszcze gorszego.
A jednak.
Severus niemal dostał furii, kiedy dowiedział się od Dumbledore'a, że ten bezmyślny smarkacz uczy się po nocach Czarnej Magii. Jakby już nie wystarczająco jasno wytłumaczył mu, do czego może go to doprowadzić. Czarna Magia potrafiła zniszczyć każdego, a kiedy już raz wpadło się w jej szpony, nie było żadnej ucieczki. Zagnieżdżała się w duszy jak robak, pożerając powoli każdą pozytywną emocję i pozostawiając jedynie trawiący wszystko mroczny głód, który wciąż domagał się pożywienia i nigdy nie mógł zostać zaspokojony do końca.
Nie pozwoli, by Potter stał się jej ofiarą. Dumbledore może sobie pieprzyć o własnym wyborze, ale Potter nie potrafi go dokonać. Choćby nie wiadomo jak doświadczony i dorosły sam się sobie wydawał, to wciąż był tylko naiwnym, kierującym się emocjami dzieciakiem, który został pozostawiony samemu sobie i przez całe życie musiał podejmować decyzje, do których nie dorósł, nie mając przy sobie nikogo, kto podjąłby je za niego, kto pokierowałby nim i zdjął z niego część odpowiedzialności.
Inni mogli sobie dokonywać tych wyborów, mogli nawet skakać z wieży astronomicznej, jeżeli mieli na to ochotę - ich los był mu całkowicie obojętny, ale Potter... Potter...
O nie. Nie pozwoli, by Czarna Magia pożarła jego światło. By go skalała. Nigdy.
Od razu po wyjściu z gabinetu Dumbledore'a, udał się do Działu Ksiąg Zakazanych i założył blokadę, powstrzymującą kogokolwiek przed niezauważonym wtargnięciem do sekcji. Dumbledore już dawno powinien był to zrobić, ale oczywiście ten stary pomyleniec wiedział swoje, uważając, że każdy z uczniów ma swój rozum i sam potrafi decydować za siebie.
Dopiero, kiedy zabezpieczył dział i upewnił się, że Potter już się do niego nie dostanie, mógł spokojnie wrócić do swojej komnaty.
*
Snape oderwał spojrzenie od zegara, przeniósł je na drzwi, a następnie na w połowie opróżnioną butelkę, która stała przed nim na stoliku.
Była za piętnaście dziewiąta.
A to oznaczało, że siedział tu i pił już od godziny. Obraz rozmywał mu się przed oczami, a wirowanie w głowie wciąż przybierało na sile. Ale nadal było zbyt słabe.
Pochylił się do przodu, spróbował sięgnąć po butelkę, co udało mu się dopiero za drugim razem, i nalał sobie do pełna. Część trunku wylądowała na blacie. Sięgnął po szklankę w tym samym momencie, w którym do jego uszu dobiegło odległe pukanie.
Gwałtownie podniósł głowę, spoglądając na drzwi szeroko otwartymi oczami.
Potter?! Czyżby...?
Zerwał się, odtrącając szklankę i butelkę, które przewróciły się na stół, rozlewając swoją zawartość, i rzucił się do drzwi poprzez liżące jego stopy płomienie i wlewającą się do pomieszczenia jasność. Wpadł do gabinetu, przemierzył go w kilku krokach i z rozmachem otworzył drzwi na korytarz.
I wtedy wszystko pogrążyło się w mroku, a ogień został zastąpiony zamarzającymi szybko soplami lodu. Twarz Severusa przeszył cień, a usta wykrzywił nieprzyjemny grymas.
- Czego chcesz? - warknął w stronę stojącej na korytarzu Ślizgonki.
- Uch... Chciałam tylko zapytać, czy mógłby pan na chwilę przyjść? Chłopcy z czwartego roku pobili się w dormitorium i pomyślałam...
- Nie mam czasu! Zejdź mi z oczu! - wysyczał, po czym z całej siły trzasnął drzwiami. Odwrócił się i lekko się chwiejąc, wrócił do salonu. Podszedł do barku i wyjął z niego kolejne dwie butelki. Opadł na fotel, otworzył whisky, nalał do szklanki bursztynowego płynu i jednym haustem wypił całą jej zawartość, próbując ugasić w ten sposób płonącą w nim wściekłość na samego siebie.
Zachowywał się jak żałosny, opętany dureń. Przecież Potter nie przyszedłby do niego. Siedział teraz w Pokoju Życzeń, w swoim małym sanktuarium. Po co miałby tu przychodzić? Dlaczego w ogóle pomyślał, że to on? Dlaczego tak bardzo chciał, żeby to był on? Dlaczego nie potrafił przeżyć nawet jednego dnia bez myślenia o nim, bez poszukiwania go w każdym zakamarku zamku, w każdym skrzypieniu drzwi, w każdym wyłaniającym się zza zakrętu cieniu? Dlaczego nękał go nawet w snach? Dlaczego ten cholerny, przeklęty, denerwujący smarkacz tak zawrócił mu w głowie? Jak to zrobił?
Severus wypił kolejną szklankę. Z trudem mógł już skupić wzrok, ale wciąż wpatrywał się w drzwi, czując, jak wściekłość rośnie w nim z każdym oddechem, z każdym łykiem, z każdą myślą, krążącą wokół Pottera.
Ale przecież tak właśnie będzie. Te drzwi na zawsze pozostaną zamknięte. Musi się do tego przyzwyczaić. Tak właśnie będzie wyglądało jego życie. Jego całe życie. Nie będzie mógł go już poszukiwać, ponieważ Pottera nie będzie. Zniknie na zawsze. Stanie się tylko wspomnieniem.
Otworzył kolejną butelkę i wychylił kolejną szklankę.
Musi do tego przywyknąć. Do tej ciszy. Do tego brakującego elementu. Do diabła, przecież minęły dopiero niecałe dwa tygodnie, a on już niemal sięgnął dna! Jak w takim razie ma wyglądać reszta jego życia?
Spojrzał na trzymaną w ręku szklankę, która kołysała mu się lekko w dłoni. Przysunął ją do ust i wypił całą naraz. Potem jeszcze jedną i kolejną aż w końcu wszystko ucichło, a kąsające go, rozszarpujące wnętrzności emocje odpłynęły i jego umysł wypełnił się wyciszającą, miękką watą.
Wybiła dziesiąta.
Spojrzał na zegar, ale nie potrafił dostrzec wskazówek, więc ponownie skierował spojrzenie na trzymaną w rękach szklankę. Zamieszał resztkę bursztynowego płynu i wypił go jednym łykiem. Spróbował odstawić szklankę na stół, ale nie trafił i naczynie spadło na podłogę, roztrzaskując się na kawałki. Nie zwrócił na to uwagi. Podniósł się i chwiejnie ruszył do gabinetu. Kilka razy na coś wpadł, zrzucił, rozbił, ale kompletnie go to nie obchodziło. Chciał po prostu dotrzeć do celu i zdobyć to, co pozwoli mu w końcu przespać całą noc. I udało mu się. Zacisnął w dłoni Eliksir Bezsennego Snu i ruszył w drogę powrotną do swojej sypialni.
Nigdy więcej snów z Potterem. Nigdy. Więcej.
Walentynki. Najbardziej bezużyteczne święto, jakie istniało, zaraz po Bożym Narodzeniu. Severus zaszył się na cały dzień w swoich komnatach, nie mając zamiaru obserwować tego festiwalu tandety oraz uczuć rozmienianych na drobne, sprowadzonych do baloników oraz latających, śpiewających serduszek. Cóż one mogły mieć wspólnego z tym niegasnącym ogniem? Z tą niewyobrażalną mocą?
Dzień zakłócił mu jedynie alarm dobiegający z Działu Ksiąg Zakazanych w porze kolacji. Potter próbował sforsować jego barierę. Jakże musiał się zdziwić, kiedy mu się to nie udało. Cóż, po raz kolejny okazało się, że to Severus miał rację. Gdyby go nie powstrzymał, chłopak nigdy sam by nie zrezygnował.
Zresztą to i tak nie miało już teraz żadnego znaczenia. Pozostały mu dwa dni. Dwa dni do ostatecznego terminu, który podał Czarnemu Panu. Musi zacząć działać. Zrobi to samo, co poprzednio. Zaczai się na niego i wejdzie za nim do Pokoju Życzeń, a kiedy będzie już z nim w środku, kiedy będzie miał go przed sobą, na wyciągnięcie ręki... wtedy wszystko będzie jak dawniej. Na jedną krótką chwilę.
Zbyt krótką.
*
Ogień trzaskał cicho. Rozrastał się. Pełzał po ścianach i suficie, pochłaniając je i obejmując dwie, przyciśnięte do siebie sylwetki. Powietrze gęstniało, wypełniając się żarem oraz iskrami, które syczały i gasły w zderzeniu z ciemnymi szatami, otulającymi stojące pod ścianą, wciśnięte w siebie postacie.
Severus wynurzył twarz z włosów Harry'ego. Słodki Merlinie, nie pamiętał, aby pachniały aż tak intensywnie... Za każdym razem, kiedy wciągał w płuca ich aromat, pokój zaczynał wirować, a on zapominał, co miał powiedzieć, co miał zrobić, odurzony bliskością Harry'ego, zbyt mocno zatopiony w nim swoim umysłem, dłońmi, palcami.
Kiedy w końcu udało mu się złapać oddech, zapytał:
- Wierzysz mi? Wiesz, że to, co powiedziałem w klasie, nie jest prawdą?
Poczuł, jak chłopak spina się i przez długi czas zastanawia nad odpowiedzią. Zbyt długi.
- Ja... nie wiem.
Severusowi nie podobała się ta odpowiedź. Czyż nie dał mu już wystarczająco wiele sygnałów, nawet gdy nie zamierzał tego czynić?
Przyciągnął go do siebie jeszcze bardziej, przyciskając wargi do skóry na czubku jego głowy.
Gdyby tak mógł zatrzymać czas...
- Nie jesteś dla mnie nikim - wyszeptał cichym, zachrypniętym głosem. Harry nie odpowiedział. Severus odsunął się więc odrobinę, spoglądając w dół, na jego twarz. - Słyszysz? Spójrz na mnie. - Harry uniósł głowę i Severus mógł patrzeć teraz wprost w jego szeroko otwarte oczy. Pragnął, by mu uwierzył. Pragnął wlać prawdę wprost do jego umysłu, tak głęboko, by nigdy o tym nie zapomniał, nawet wtedy, kiedy będzie stał przed Czarnym Panem, czekając na śmierć...
Ale Severus doskonale wiedział, że to niemożliwe. Że kiedy nadejdzie jutro... to, co ich łączyło stanie się tylko odległym wspomnieniem... że Potter nie będzie pamiętał tych słów, nie będzie pamiętał niczego... Wszystko zostanie wymazane przez płonące w nim poczucie zdrady, pożerające go od środka niczym śmiertelna choroba... wyzierające z jego szeroko otwartych oczu, którymi będzie patrzył na Severusa, stojącego u boku Czarnego Pana... A Severus nie będzie mógł odwrócić wzroku, aby nie wydawało się to podejrzane, będzie musiał na niego patrzeć, będzie musiał patrzeć jak Czarny Pan podchodzi do niego, jak łapie go za ramiona i odbiera mu życie, światło... moc... i jak w zielonych oczach już na zawsze zastyga to jedno, jedyne uczucie...
I wiedział, że będzie je widział już do końca życia. Za każdym razem, kiedy zamknie oczy.
Ale teraz... wciąż jeszcze był tutaj... I miał ostatnią możliwość... żeby się nim delektować.
Uniósł dłoń i dotknął jego policzka, przesuwając po nim samymi opuszkami palców. Pieścił jego skórę, nos, skronie, wargi, próbując odtworzyć ślady swoich dawnych wędrówek i tym razem zapamiętać je już na zawsze, zapamiętać każde zagłębienie, każdy fragment drogi, którą podążały.
- Nie jesteś - powtórzył, łapiąc dłoń Harry'ego, przysuwając do swych ust i całując ją z czułością.
Znowu miał go przy sobie. Znowu mógł się nim nasycać, chociaż przez tę jedną chwilę.
I robił to. Pochłaniał go każdym zmysłem, samodzielnie zrywając oplatające go nici kontroli i pozwalając sobie na o wiele więcej niż do tej pory, pozwalając, by jego dłonie i wargi błądziły wszędzie, gdzie był w stanie dosięgnąć, by jego palce drżały, a usta wypowiadały słowa, których w innym wypadku nigdy by nie wypowiedział... ponieważ wiedział, że to ostatni raz, kiedy może go mieć.
- Tak straszliwie cię pragnę... - wyszeptał w końcu głosem przesyconym potrzebą. Dotknął podbródka Harry'ego, unosząc mu twarz i zanurzając swoje zamglone z pożądania spojrzenie w jego oczach: - Najchętniej wziąłbym cię tu i teraz...
Coś wewnątrz niego szarpnęło się, kiedy znowu to ujrzał. To niewyobrażalne pragnienie wyryte w zielonych oczach. Skierowane jedynie ku niemu.
- Więc zrób to... - usłyszał i wtedy wszystko odpłynęło. Na jedną, długą chwilę zapomniał o wszystkim, o tym, co robił i co jeszcze zrobi, i po prostu dał się ponieść tej gorejącej w nim... mocy.
Powietrze niemal syczało. Nagromadzone w nim napięcie osiadało iskrami na meblach oraz szatach Severusa, który wpatrywał się w stojącą na stoliku filiżankę, wypełnioną herbatą oraz Admorsusexcetrą i... czekał.
Dokonał tego. Uwarzył ten przeklęty eliksir, zdobył zaufanie Pottera, wlał mu go do filiżanki za jego zgodą i przyzwoleniem i teraz wystarczyło tylko poczekać, aż chłopak go wypije... Jeszcze tylko kilka krótkich chwil i wszystko zniknie. Nie będzie już odwrotu. Ten wyjący, szamoczący się w nim potwór pozostanie tylko wspomnieniem. Ten potwór, którego Severus ledwie utrzymywał w ryzach. Ten potwór, który chciał strącić filiżankę na podłogę i wszystko zaprzepaścić.
Nie pozwoli mu na to!
Walczył z nim, od kiedy tylko Harry wszedł do jego komnat. Objawiał się w nerwowych reakcjach, nad którymi trudno było mu zapanować, w drżeniu rąk, kiedy sięgał po fiolkę z eliksirem, w przyspieszonym pulsie, który sprawiał, że jego krew krążyła znacznie szybciej, a czas wydawał się zwalniać i ciągnąć w nieskończoność... To on sprawiał, że Severus miał wrażenie, jakby opadał w przepaść, kiedy Harry uśmiechał się do niego promiennie, i musiał zamknąć przed tym oczy i wypić całą szklankę whisky, aby wrażenie ustało.
I wtedy Potter sięgnął po filiżankę. I Severus nie potrafił oderwać wzroku od jego dłoni unoszącej się do ust i nie potrafił powstrzymać wrażenia, jakby z każdym centymetrem przepaść zamykała mu się nad głową, pogrążając go w ciemności. I nagle usłyszał swój własny głos, wypowiadający:
- Wiesz... w całym swoim życiu nie spotkałem większego tchórza niż twój ukochany ojciec chrzestny. Nigdy nie odważył się zaatakować samotnie. Zawsze musiał mieć jak największą widownię, żeby wszyscy mogli oglądać jego szczeniackie popisy i zadzieranie nosa.
Dłoń Harry'ego znieruchomiała. Pomieszczenie wypełniło się lodowatymi płomieniami, odbijającymi się w czarnych oczach Severusa.
Nie rób tego! Pozwól mu to wypić! To tylko słabość. Pokonaj ją! Pokonaj, inaczej wszystko przegrasz.
Potter coś mu odpowiedział, ale Severus słyszał jedynie szum w uszach. I widział jedynie filiżankę, którą chłopak znowu zaczął podnosić. I kiedy tylko jego wargi zetknęły się z brzegiem naczynia, usta Severusa ponownie zareagowały samoczynnie, wyrzucając z siebie pełne jadu słowa:
- Twój ojciec był jeszcze gorszy. Arogancki do granic możliwości. Uwielbiał się popisywać. Wiecznie otoczony wianuszkiem takich samych przygłupów jak on, którym imponował swoimi niebezpiecznymi, idiotycznymi pomysłami. Chodził po szkole, zachowując się jak pan i władca, wyobrażając sobie, że wszystko mu wolno, a prawda jest taka, że był napuszonym, żałosnym prostakiem.
Twarz Harry'ego wykrzywiła się w wyrazie gniewu. Filiżanka odsunęła się od jego warg i pomieszczenie przecięła błyskawica. Wszystko zaczęło wirować, porwane przez tajfun lodu i ognia, a w samym środku cyklonu pozostali tylko oni dwaj. Dłonie Severusa tak mocno zacisnęły się na oparciach fotela, iż pod skórą zarysowały się błękitne żyły.
Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery? Opanuj się! Nie spieprz wszystkiego, co osiągnąłeś! Zduś to, zdepcz, zgnieć! Na tę jedną chwilę. Zaraz będzie po wszystkim. Tylko kilka łyków i będzie po wszystkim...
Jego oczy pochłonął ogień, kiedy patrzył, jak chłopak ponownie podnosi filiżankę do ust.
Zacisnął wargi z taką siłą, że było to niemal bolesne
On nic dla ciebie nie znaczy. Jest tylko przynętą, odskocznią, środkiem do zrealizowania celu... Nie potrzebujesz go. Nie potrzebujesz jego śmiechu, zapachu, jego entuzjazmu, oddania, ciepła... Nie potrzebujesz jego obecności! Nie potrzebujesz!
Filiżanka ponownie zetknęła się z wargami Harry'ego. I wszystko nagle zamarło. Łącznie z oddechem Severusa. Ale nawet pomimo braku powietrza, pomimo niekończącego się krzyku w umyśle, jego usta otworzyły się, wyrzucając z siebie słowa:
- Nie tylko był żałosnym prostakiem, ale również najgorszą kanalią, jaką kiedykolwiek spotkałem na swojej drodze. Razem z Blackiem zaśmiewali się ze swych marnych dowcipów i w tych swoich mikroskopijnych móżdżkach uroili sobie, że są ponad resztą, że nie dotyczą ich żadne zakazy ani reguły, że na zawsze pozostaną lepsi od innych... a teraz obaj nie żyją. Jakież to przykre...
TRZASK!
Filiżanka wylądowała na stole, a jej zawartość na blacie. I Severus miał jednocześnie wrażenie, jakby tonął, nie mogąc zaczerpnąć tchu, i jakby wypłynął na powierzchnię i w końcu mógł nabrać powietrza.
- Dosyć! Odwołaj to! Natychmiast to odwołaj! Nic nie wiesz o moim ojcu! To ty jesteś żałosnym prostakiem, a nie on! Mówisz te wszystkie rzeczy teraz, kiedy już go nie ma i nie może się obronić. Dlaczego wtedy mu się nie postawiłeś? Dlaczego nie wyzwałeś go na pojedynek, skoro tak go nienawidziłeś?
Severus zdawał sobie sprawę, że Potter stoi nad nim, wykrzykując te wszystkie, pełne dziecięcej złości słowa, ale nie był w stanie zareagować. Wpatrywał się tylko w rozlaną ciecz, czując, jak wszystko, co budował, sypie mu się w palcach. Każdy kamień, który z takim wysiłkiem układał, rozsypywał się w proch.
I dlaczego? Tylko dlatego, że dał się pokonać tej pieprzonej słabości! Temu niewdzięcznemu smarkaczowi, który stał teraz przed nim i ośmielał się podnosić na niego głos, tak jak ośmielił się wedrzeć w jego życie i wszystko mu pokrzyżować, wszystko zniszczyć! Wszystko!
Zerwał się z fotela, kierując ku niemu kipiące wściekłością spojrzenie.
- Ponieważ był tchórzem - wysyczał mu prosto w twarz, targany od środka jątrzącym się gniewem. - Nigdy nie przyjąłby mojego wyzwania na pojedynek sam na sam. Zawsze zasłaniał się swoimi durnymi przyjaciółmi, grał odważnego tylko w otoczeniu swojego fanklubu. Bez nich był jak kaleka, który nie trafiłby w cel, nawet gdyby dać mu mapę. Bez nich był nikim!
- Mówisz tak, bo mu zazdrościłeś!
Uderzył go z całej siły. Trzasnął go w twarz, wkładając w to uderzenie całą swoją frustrację i gorycz. Najchętniej starłby go na proch. Usunął ze swego życia. Ukarał za wszystko, co mu odebrał. Zniszczył tak samo, jak on zniszczył jego...
Ale wtedy Harry odwrócił twarz i Severus ujrzał ból przepełniający zielone oczy i zaczerwieniony policzek i nagle uświadomił sobie, co zrobił.
I po prostu stał, wpatrując się w swą własną dłoń i w plecy Harry'ego, wiedząc, że jeżeli chłopak teraz stąd wyjdzie, jeżeli go tu zostawi, w samym środku tego niszczącego wszystko cyklonu, jeżeli zabierze mu teraz siebie... to tak, jakby zabrał mu oddech.
- Spójrz na mnie - wyszeptał, nie potrafiąc powstrzymać drżenia własnego głosu. Ale Harry nie zrobił tego. Chwiejnie ruszył w kierunku drzwi i Severus poczuł się tak, jakby grunt usuwał mu się spod nóg.
- Słyszysz? - zapytał, ruszając za nim niczym w transie. Widział, jak zatrzymuje się przy drzwiach i próbuje je otworzyć. Widział jego drżące ramiona i pochyloną głowę. I widział swoją własną dłoń, wyciągającą się po niego.
- Chcę, żebyś na mnie spojrzał.
Nie rozpoznawał własnego głosu. Nie rozpoznawał własnych reakcji. Nawet dłonie, które zacisnął na ramionach Harry'ego, odwracając go do siebie, wydawały mu się obce.
To wszystko jednak przestało mieć znaczenie, kiedy ujrzał jego twarz. Bladą. Mokrą od łez. Od łez, których on był przyczyną. Pozbawioną blasku, który Severus zdusił własnymi rękoma. Zgaszoną.
- Zostaw mnie - usłyszał cicho wypowiadane słowa. - Ranisz mnie.
I Severus puścił go. Ale tylko po to, by łagodnie ująć w dłonie jego twarz i unieść ją, spoglądając wprost w jego wilgotne oczy. W oczy, które jako jedyne potrafiły sprawić, że zapominał, kim jest i co robił. Które jako jedyne potrafiły wnieść odrobinę światła do jego życia.
I poczuł, jak w tej samej chwili wypełnia go ból. Tak dotkliwy, iż nie pozwalał mu oddychać. Ból, który wibrował mu pod skórą przez całe dwa tygodnie, które spędził bez niego. Ból, który sprawiał, że żadne pomieszczenie nie lśniło, jeżeli nie było w nim Harry'ego. Ból, który towarzyszyłby mu już do samego końca...
- Severusie...?
Wszystko runęło. Rozsypało się w drobny pył. Całe miesiące pracy, każdy wysiłek, który musiał podjąć, każda decyzja, którą okupił krwią własną lub innych, wszystko, co poświęcił dla tego pragnienia, całe jego życie... opadało w otchłań, wydając z siebie przejmujący wrzask agonii.
Cierpienie było niewyobrażalne. Ale podjął już decyzję.
Nie mógł tego zrobić.
Te dwa tygodnie... tylko mu to uświadomiły... nie potrafi już bez niego żyć. Nie potrafił. Harry stał się dla niego wszystkim. Stał się dla niego ważniejszy niż wolność, niż jego własne życie... Stał się jego pragnieniem.
Wiedział, że to już koniec. Poniósł porażkę. Całkowitą klęskę. Wpadł we własne sidła. Jakim był głupcem, skoro pomyślał, że się nie zaangażuje... Stał teraz pośród innych głupców, którzy szydzili z niego, tak jak on niegdyś szydził z nich. I wiedział, że ta klęska będzie go kosztować życie... że już jutro... zginie.
Ale mają jeszcze dzisiejszą noc. Da mu całego siebie. Da mu wszystko, czego pragnie. Ten ostatni raz. Ostatni raz. Bez kontroli. Bez masek. Bez niczego, co mogłoby służyć za mur.
Tylko oni dwaj. Tylko Harry i jego ciepło, jego usta, w które Severus wpatrywał się jak zahipnotyzowany, mając wrażenie, że jeszcze niczego w całym swoim życiu nie pragnął tak bardzo jak tego, by ich skosztować, by nareszcie się w nich zanurzyć, nie myśląc o niczym, nie myśląc o konsekwencjach...
Pochylił się więc do przodu, obejmując wargami te miękkie usta i wślizgując się językiem do gorącego wnętrza... zasysając ich żar, penetrując gładkie podniebienie, wgryzając się w jego wargi z taką zachłannością, jakby tylko one ratowały go przed upadkiem w otchłań... oplatając jego wilgotny, śliski język własnym i ssąc go w swych ustach... czując jak jego słodycz spływa mu do gardła, jak przesiąka jego smakiem i pragnąc jeszcze więcej, jeszcze więcej...
I sięgał po to, wsuwając język jeszcze głębiej, pożerając jego usta bez żadnej kontroli, zatapiając się w nim wszystkimi zmysłami... pozwalając, by to uczucie pochłonęło go, tak jak on pochłonął Harry'ego... pozwalając, by go spaliło i by jego umysł zamienił się w jednostajny, ogłuszający krzyk: "Nigdy nie oddam... nigdy, nigdy, nigdy!"
Wszystko płonęło. Regały, książki, fotele, dywan. Ogień pożerał wszystko niczym wygłodniała bestia o nienasyconym apetycie. Bestia, która w końcu, po wielu miesiącach ciągłego hamowania się, mogła zaspokoić swój głód i nic nie było w stanie jej przed tym powstrzymać. Płomienie ryczały i trzaskały, pożerając dwie przyciśnięte do siebie sylwetki, najpierw przy drzwiach, potem w drodze do sypialni, potem zupełnie nagie na łóżku, stopione ze sobą niczym woskowe figury. I tylko czasami spośród tej kakofonii wyłaniał się zachrypnięty głos:
- O boże...
Jak mógł mu się opierać? Jak mógł myśleć, że uda mu się przed nim obronić, że uda mu się obronić przed tą mocą?
- Taki wrażliwy... niebywałe.
Jak w ogóle mógł pomyśleć, by go poświęcić? Był cenniejszy niż skarb. Był cudem, który należało chronić.
- Jesteś tylko mój. A reszta niech idzie do diabła.
Wszystko inne zostało zagłuszone jękami i dyszeniem, trzaskiem pożogi i uderzeniami serca. A później z falującego żaru, z parujących zgliszcz, które pozostały po komnatach Severusa, wyłoniły się dwa, wciśnięte w siebie ciała.
Połączone jednym, wspólnym oddechem.
I cichy szept Harry'ego:
- Kocham cię...
Szept, który przyniósł... otrzeźwienie. Niczym kąpiel w lodowatym strumieniu, ponieważ Severus uświadomił sobie nagle z całą przerażającą mocą, że te słowa... słowa, które usłyszał po raz pierwszy w życiu... słyszy zarazem po raz ostatni...
Objął Harry'ego mocniej, wpatrując się w sufit.
Wiedział, co musi zrobić.
- Dipsas. Hasło do moich komnat.
Przymknął powieki.
Jutro wszystko się zakończy.
Wszystko... przestanie istnieć.
Kiedy nadchodziło wezwanie, Mroczny Znak palił żywym ogniem. Jakby w tej właśnie chwili formował się, wytrawiając się na skórze. Ból rozchodził się aż do obojczyka. Severus po części nauczył się z nim radzić, jednak nie dało się wytrzymywać tego w nieskończoność. Ale próbował. Siedział na łóżku, zgięty wpół, z ręką przyciśniętą do wijącego się na skórze Znaku, z zaciśniętymi ustami i pulsowaniem w skroniach.
Ból przychodził falami. Kiedy odpływał, Severus spoglądał na śpiącego obok Harry'ego i patrzył na niego tak długo, dopóki ból znowu nie zaatakował.
Musi to przetrzymać. Minęła już godzina. Czarny Pan w końcu da za wygraną i po prostu będzie czekał na wiadomość od niego. Ale kiedy jej nie otrzyma, znowu zaatakuje. Severus miał niewiele czasu. Był już niemal ranek. Przekaże Czarnemu Panu wiadomość dopiero wtedy, kiedy zdobędzie wspomnienie. Wspomnienie, w którym wszystko, co budował miesiącami, zawali się. Kiedy w zielonych oczach, zamiast pragnienia, ujrzy jedynie odrazę.
Wtedy będzie gotów. Ponieważ nie pozostanie już nic, co mogłoby go tutaj zatrzymać.
Severus przymknął powieki. Z jego warg wyrwało się westchnienie.
Harry musi go znienawidzić. Uznać za potwora, za pozbawionego skrupułów psychopatę. Tylko w ten sposób Severus zapewni mu bezpieczeństwo. Nie było innego wyjścia.
Kiedy jutro na śniadaniu Dumbledore ogłosi, że Severus zginął, Harry musi być na to gotowy. Wszelkie uczucia, którymi go obdarzył, muszą umrzeć wraz z nim. Musi zniszczyć, zbezcześcić wszystkie wspomnienia, zabrać mu ostatnią iskierkę nadziei, sprawić, by czuł do niego jedynie pogardę i obrzydzenie. Jeżeli tego nie zrobi... skaże go na życie w agonii. Harry był zbyt słaby. Zbyt słaby, by przeżyć jego stratę, a musi żyć dalej, musi być silny, by pewnego dnia uwolnić się od nich wszystkich. Od Dumbledore'a, od Czarnego Pana. Musi być twardy, odporny na wszystko, wykuty ze stali, by przeżyć. I Severus mu to zapewni.
Oblizał wargi i ponownie spojrzał na Harry'ego.
Przypomniał sobie słowa, które usłyszał od niego zaledwie kilka godzin temu:
"Zawsze będę do ciebie wracał."
Severus wyciągnął dłoń i delikatnie musnął palcami rozgrzany od snu policzek Harry'ego.
Tym razem do mnie nie wrócisz.
Nie miał zbyt wiele czasu. Powinien po prostu wyjść i zostawić go samego, żeby na niego nie patrzeć, żeby się z nim nie żegnać i po prostu odcisnąć w sobie to wspomnienie, kiedy śpi w jego łóżku. Ale wiedział, że nie może tego zrobić. Musi wszystko przygotować. Musi... dać mu jasno do zrozumienia, że chce, aby dzisiaj pojawił się w jego komnatach.
- Wiesz, że możesz tu przyjść w każdej chwili? - powiedział Severus, muskając wargami czoło Harry'ego. - Kiedy tylko będziesz chciał. Nawet dzisiaj.
Wiedział, że Harry nie będzie w stanie czekać. Był niecierpliwy i jeżeli dostał pozwolenie, to jest tylko kwestią godzin, kiedy się tu zjawi.
Chłopak przytaknął, odchylając głowę i pozwalając, by usta Severusa znalazły się na jego szyi.
- Wiem. Będę za tobą tęsknił.
- Wiem - odparł Severus. - Będziesz.
Pomieszczenie pociemniało na chwilę, a pieszczące szyję Harry'ego wargi Severusa wykrzywiła gorycz.
- Czy wczoraj... dostałeś wszystko to, czego pragnąłeś? - zapytał, zatrzymując wargi milimetr od skóry Harry'ego. Dopiero po chwili Severus zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, czekając na odpowiedź.
Musiał to wiedzieć. Musiał być pewien, że dał mu wszystko. Absolutnie wszystko.
- O tak, nawet więcej - odpowiedział Harry, uśmiechając się lekko. - Znacznie więcej, niż kiedykolwiek pragnąłem.
Severus wypuścił powietrze i złożył długi pocałunek na jego żuchwie. A następnie odsunął się i spojrzał na niego z góry.
Merlinie, nie sądził, że tak ciężko będzie mu się z nim rozstać...
- Chodźmy - powiedział w końcu, wypuszczając Harry'ego z uścisku. - Lepiej, żebyś wrócił, zanim twoi przyjaciele się obudzą. - Po tych słowach wyminął go i skierował się prosto do salonu.
Podszedł do drzwi prowadzących do gabinetu i zatrzymał się przy nich, krzyżując ramiona i ukrywając twarz za kurtyną włosów. Nie mógł ryzykować, że jakakolwiek uroniona emocja odzwierciedli się na jego twarzy i chłopak ją zauważy. Harry zabrał swoje rzeczy i zatrzymał się obok niego.
- No to... do zobaczenia - wydukał.
Po tych słowach ciemność pogłębiła się, a Severus poczuł, jak w jego wnętrzu rośnie coś lodowatego, wypełniając go chłodem i sprawiając, że coraz trudniej było mu oddychać.
Nie patrzył na niego. Nie chciał na niego spoglądać, ale wiedział, że powinien to zrobić, aby chłopak nawet przez chwilę nie pomyślał, że cokolwiek jest nie w porządku.
Podniósł więc głowę, spoglądając mu prosto w oczy i wiedząc, że po raz ostatni widzi w nich to ciepło, ten blask...
Po raz ostatni.
Wtedy zobaczył, jak Harry odwraca się, i miał wrażenie, że czas nagle zwolnił, a wszystko w jego ciele zaczęło wrzeszczeć i szamotać się i nagle odkrył, że jego dłoń zaciska mu się na nadgarstku, a Harry odwraca się do niego z zaskoczeniem malującym się na twarzy i wtedy Severus uświadomił sobie, że już w ogóle nie jest w stanie oddychać.
Pozwól mu odejść. Nie możesz go zatrzymać. To już koniec.
Poddał się i po prostu przyciągnął Harry'ego do siebie, zamykając jego wargi w żarliwym pocałunku. Chciał tylko jeszcze raz zanurzyć się w jego żarze. Jeszcze raz poczuć jego smak, by pozostał mu na wargach aż do samego końca...
Harry jęknął, kiedy Severus oderwał usta i głęboko nabrał powietrza, które uleciało mu z płuc.
- Odprowadzę cię - wyszeptał z trudem.
Złapał jego dłoń i poprowadził go za sobą aż do drzwi wychodzących na korytarz. Zatrzymał się i sięgnął po różdżkę, zdejmując z nich zaklęcie blokujące, po czym schował ją z powrotem i odwrócił się do Harry'ego. Przez jakiś czas po prostu mu się przyglądał, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Po chwili jednak zatrzymał je na policzku, który wciąż był nieznacznie zaczerwieniony, i powoli uniósł dłoń, dotykając skóry Harry'ego. Pogładził ją delikatnie. Była gładka i rozgrzana.
- Nie chciałem cię uderzyć - wyszeptał. - Ale czasami wszystko wymyka nam się spod kontroli i nie mamy na to wpływu. To silniejsze od nas.
Jak okrutnie prawdziwe były te słowa... nawet jeśli wiedział, iż Harry ich nie zrozumie...
- Nie szkodzi - odpowiedział niepewnie chłopak. - To nieważne. Już o tym zapomniałem.
Severus uśmiechnął się słabo.
- To dobrze.
Opuścił rękę, a następnie sięgnął do klamki i spojrzał na Harry'ego, który posłał mu ciepły uśmiech i zarzucił na siebie pelerynę, znikając pod nią. Severus otworzył mu drzwi i przez kilka chwil po prostu stał przy nich, wsłuchując się w jego oddalające się kroki. A z każdym z nich pomieszczenie gasło coraz bardziej, jakby pozbawiono je nagle całego światła.
Severus zamknął drzwi i oparł się czołem o chropowate drewno. Otaczał go chłodny, gęsty niczym smoła mrok. Mrok, który wdzierał mu się do ust, pozbawiając go oddechu, który wnikał pod ubranie, pokrywając ciało gęsią skórką i wprawiając je w drżenie. Mrok, który wysysał wszystko, co napotkał na swej drodze, pozostawiając po sobie jedynie unoszące się w powietrzu wstęgi bezpowrotnej straty.
Laboratorium pokryte było szronem. Na butelkach i fiolkach osadziła się szadź i z każdą chwilą temperatura wydawała się jeszcze bardziej opadać, tak samo jak sypiące się z szaty Snape'a kryształki lodu. Mężczyzna stał pochylony nad myślodsiewnią, z różdżką przyłożoną do skroni, przymkniętymi powiekami i całkowitym skupieniem na twarzy. Jego usta ciągle się poruszały, jakby mówił coś do siebie. Co jakiś czas nawijał na różdżkę kilka złotych pasem i umieszczał je w myślodsiewni. Cierpienie widoczne na jego obliczu pogłębiało się z każdą chwilą, ale nie przerywał. Zaciśnięta na brzegu misy dłoń była niemal biała od wysiłku, żyła na jego skroni pulsowała coraz bardziej.
W pewnym momencie jego twarz skrzywiła się, pięść uderzyła z wściekłością w brzeg misy, a z jego ust wyrwało się ciche przekleństwo. Odetchnął jednak kilka razy i powrócił do przerwanej czynności. Jednak po pewnym czasie ponownie uderzył pięścią w misę i tym razem potrzebował dłuższej chwili odpoczynku, podczas której stał nad myślodsiewnią ze spuszczoną głową, opierając się o nią obiema rękami, oddychał ciężko i zaciskał powieki.
W końcu, kiedy do myślodsiewni opadła już ostatnia złota wstęga, Severus otworzył oczy i w tym samym momencie zachwiał się i musiał cofnąć kilka kroków i oprzeć o ścianę, aby się nie przewrócić. Przez chwilę miał problem ze skupieniem wzroku, ale kiedy już mu się to udało, jego brwi zmarszczyły się, twarz wykrzywiła w wyrazie niezadowolenia, a do oczu napłynął gniew.
Nie wyszło tak, jak chciał. Część była jeszcze w miarę logiczna, ale cała reszta? Nieuporządkowany, infantylny bełkot. Niektórych wspomnień w ogóle nie udało mu się dotknąć, a co dopiero próbować je zmienić. Powinien to wszystko poprawić, spróbować na spokojnie od nowa, ale nie miał na to czasu. A poza tym był już wykończony. Jego umysł ledwie już dyszał od wysiłku. Musi to zostawić tak, jak jest. Ale czy Potter w to uwierzy? Przecież tyle rzeczy się nie zgadzało, pojawiło się tak wiele sprzecznych sygnałów... Jedyną jego nadzieją było to, że Potter okaże się wystarczająco naiwny, aby się na to nabrać... że da się ponieść emocjom i nie będzie zastanawiał się nad logicznym rozwiązaniem. Nie będzie zawracał sobie głowy interpretacją gestów Severusa, a skupi się jedynie na tym, co zobaczy i usłyszy i przepełniony poczuciem zdrady, zapomni o wszystkim, co Severus kiedykolwiek mu ofiarował.
Pozostała jeszcze jedna kwestia...
Severus sięgnął na półkę po jedną ze świec i rzucił na nią szybkie zaklęcie, a następnie Lumos i świeca zapłonęła na zielono.
Sygnał. Wystarczająco jasny i przyciągający wzrok.
Ustawił ją na blacie i jeszcze raz spojrzał na wypełnioną po brzegi myślodsiewnię.
Zacisnął usta i po raz ostatni skierował różdżkę w stronę złotych wstęg. Wystarczył jeden rozbłysk, by wspomnienia zawirowały i na powierzchni zaczęły formować się przeplatające się ze sobą obrazy: twarz Harry'ego, Czarnego Pana i fiolki eliksiru.
Przynęta. Wystarczająco zachęcająca, by zanurzyć się w nieznanym.
Mężczyzna odwrócił się i ruszył do wyjścia. Kiedy ścianka zasuwała się za nim, wysunął stopę, zatrzymując regał w miejscu, dzięki czemu powstała wąska szczelina, przez którą sączyło się zielone światło, jednak dostatecznie niewielka, by nie było jej widać gołym okiem.
Odsunął się i kilka razy przeszedł wzdłuż salonu, obserwując ją z każdego kąta.
Idealnie.
Teraz wystarczyło tylko wyjść i poczekać, aż uruchomi się alarm.
Kolejne wezwanie nadeszło szybciej, niż się spodziewał. Ramię zaczęło boleć go już wczesnym popołudniem, podczas lekcji Eliksirów z pierwszorocznymi Krukonami i Puchonami. Z największym wysiłkiem udało mu się doprowadzić lekcję do końca, ale kiedy tylko drzwi klasy zamknęły się za ostatnim uczniem, zgiął się wpół, przyciskając dłoń do rwącego ramienia i spędził tak piętnaście minut, próbując wyciszyć swój umysł i przetrwać atak.
Na szczęście była to ostatnia już lekcja.
Severus przez cały dzień omijał swoje komnaty szerokim łukiem. Musiał znajdować się jak najdalej od nich, by Potter odważył się do nich wejść.
Kiedy ból odrobinę ustał, ruszył więc do gabinetu Dumbledore'a z wiadomością o otrzymanym wezwaniu i jego spodziewanej nieobecności.
I właśnie wtedy poczuł wędrujący wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz.
Alarm.
Potter wszedł do jego komnat.
A więc teraz wszystko się dopełni...
Severus stał w swoim gabinecie przy drzwiach prowadzących do salonu, z ręką na klamce, przymkniętymi powiekami i opuszczoną głową. Powietrze wokół niego wydawało się gęstnieć, zaginając i odbijając próbujące przedostać się przez jego aurę promienie światła i pogrążając całą sylwetkę w coraz głębszym mroku.
Wszystko zdawało się wyostrzać. Z każdym pojedynczym oddechem mężczyzny szczegóły otoczenia stawały się coraz wyraźniejsze, tak jakby coś zasysało wszelkie zakłócenia, pozostawiając tylko ją. Czystą kontrolę.
Tylko ona pomoże mu przetrwać tę chwilę. Musi się w nią przyodziać, owinąć jak płaszczem, najszczelniej jak to możliwe, aby nic, absolutnie nic nie przedostało się głębiej, nie dotknęło go, ponieważ podejrzewał, iż wtedy rozsypałby się w proch. Musi zachować kamienny wyraz twarzy. Na jego obliczu nie może pojawić się nawet najmniejsze pęknięcie. I najważniejsze - cokolwiek się wydarzy, jakiekolwiek ciosy na niego spadną, nie może odezwać się ani słowem, ponieważ głos mógłby go zdradzić. Musi znieść wszystko w milczeniu. Wszystko.
Otworzył oczy. Wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle, jakby w chwili obecnej nie było w nich niczego poza oziębłą obojętnością. Nie odbijało się w nich żadne światło. Przypominały dwie głębokie otchłanie, na dnie których uwięziono wszelkie emocje.
Wziął głęboki wdech i wkroczył do salonu.
Wejście do laboratorium było uchylone. Na podłogę padało zielone światło. Severus podszedł bliżej i wśliznął się do środka.
Zobaczył go.
Chłopak stał nad myślodsiewnią z zaciśniętą na brzegu misy dłonią i twarzą zanurzoną w falującym morzu złota.
Severus zatrzymał się przy wejściu. Oparł dłoń o znajdujący się obok regał i... czekał.
Cokolwiek się wydarzy... cokolwiek...
Dłoń Harry'ego co jakiś czas ściskała się konwulsyjnie, a do uszu Severusa docierały stłumione pojękiwania oraz ciche, niewyraźne, ale wielokrotnie powtarzane "nie".
Już samo to wibrujące w powietrzu słowo miało taką siłę oddziaływania, iż Severus czuł, jak jego bariery drżą, a przecież to był zaledwie wstęp do tego, co za chwilę się tu wydarzy.
To nie potrwa długo. Za moment będzie po wszystkim.
Po wszystkim.
Nagle czas spowolnił swój bieg, a Severus wstrzymał oddech, kiedy Harry wyprostował się gwałtownie, wynurzając się ze szponów wspomnień. Cisza, która zapadła, wydawała się niemal pustosząca. Jedynym, co ją zakłócało, było dudnienie serca. Głuche i ciężkie, jakby w którymś momencie zamieniło się w uwierający w piersi kamień.
Severus czekał w napięciu... ale Harry po prostu stał bez ruchu, plecami do niego. Wydawał się nawet nie oddychać. Tak jakby coś w nim umarło.
Na krótką chwilę ciszę przerwał głuchy trzask. Coś, co chłopak trzymał w dłoni, uderzyło w podłogę. I Severus zobaczył, jak Potter cofa się chwiejnie i odwraca, a to, co ujrzał w zielonych oczach, było jak potężne, zwalające z nóg uderzenie.
Odraza. Nienawiść. Obrzydzenie. Wszystko skierowane ku niemu.
Uderzenie było tak silne, że cała bariera zachwiała się i wszystko w nim zaczęło wibrować, szarpać się. Ale błyskawicznie to powstrzymał, całą siłą woli utrzymując kontrolę, niczym tarczę, którą próbował się osłaniać przed ciosami, które posypały się na niego z ust Pottera:
- Nie zbliżaj się do mnie, Śmierciożerco! - Harry wyszarpnął z kieszeni różdżkę i wycelował nią w Severusa. Jego dłoń drżała tak bardzo, że koniec różdżki kreślił w powietrzu nieregularne kręgi, rozsypując czerwone iskry nienawiści. - Jak mogłeś? Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś tak mnie oszukać? Jak mogłeś mnie tak podle wykorzystać? Jak mogłeś mnie nienawidzić? Przez cały ten czas! Jak mogłeś?!
Snape milczał. Jego zaciśnięte w cienką linię usta były niemal białe, kiedy patrzył na wykrzywioną w pogardzie twarz Harry'ego, na jego oczy.
Oddanie. Żar. Blask. Pragnienie. Wszystko zniknęło. Bezpowrotnie. Teraz jego oczy były zimne jak lód.
- Odpowiedz mi, ty zdrajco! Dlaczego, do cholery, milczysz? Dla ciebie to wszystko było tylko grą! Żałosną rozgrywką! Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem! Nic!!! Przez cały czas kłamałeś! Przez cały cholerny czas!
Po policzkach Harry'ego spłynęły łzy.
Severus nie pozwolił, aby na jego twarzy drgnął chociaż jeden mięsień, pomimo iż czuł, jak coś ostrego rozcina jego wnętrzności i rozszarpuje rany. Nie poruszał się, tak jak i nie poruszyłby się wykuty z kamienia posąg, ponieważ gdyby spróbował to zrobić, popękałby i rozpadł się na kawałki.
- Wykorzystałeś mnie! Wykorzystałeś moje pragnienie dla swojego pragnienia! Myślałem, że chociaż ty... że chociaż ty nie uważasz mnie za narzędzie! Że jako jedyny nie próbujesz się mną posłużyć! A jesteś taki sam! Jesteś jeszcze gorszy! Jesteś potworem! Żaden człowiek nie mógłby... nie mógłby... przez cały ten czas... o boże! - Harry złapał różdżkę obiema dłońmi. Wydawał się rozsypywać, tak jak sączące się z niej coraz gwałtowniej iskry. - Jak mogłeś? Jak mogłeś pokazywać mu nasze chwile? Przecież to były nasze wspomnienia! Jak mogłeś...?!
Każde wykrzyczane słowo przypominało szarpnięcie ostro zakończonym harpunem i Severus czuł się tak, jakby coś z niego wyrywano, a ziejącą w okaleczonym miejscu ranę przypalano rozgrzanym do czerwoności żelazem.
- No odpowiedz mi! Pochwal się, jakim byłem dla was pośmiewiskiem! Opowiedz, jak śmialiście się z tego, jakim byłem zaślepionym kretynem! Opowiedz, jak świetnie się bawiłeś, kiedy pokazywałeś mu nasze intymne chwile, ty chory popaprańcu!
Czy ten ból pozostanie w nim już do końca? Czy już do końca będzie miał przed oczami tę płonącą w zielonych oczach jadowitą pogardę? Czy to coś, co z powodu własnej głupoty do siebie dopuścił, zawsze tak... okaleczało? To... to... przekleństwo?
W takim razie myśl, że to wszystko już niedługo zniknie, że umrze wraz z jego ostatnim oddechem, wydawała się wręcz... kojąca.
- Jak mogłem cokolwiek w tobie widzieć? Jesteś odrażający! Jesteś... jesteś... nikim! Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę!!! Nigdy ci tego nie wybaczę! Nigdy!!!
Drzwi trzasnęły. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Gładka niczym tafla jeziora, w którego głębinach nastąpiła niszcząca wszelkie życie erupcja. Severus przymknął powieki i z jego piersi wyrwało się długie westchnienie.
Już. Po wszystkim.
Kataklizm przeminął, a on wciąż tu stał. Pomimo iż jego wnętrze przypominało rozbite na tysiące odłamków lustro, które jedynie siła woli utrzymywała w całości.
Zdjął rękę z regału i zacisnął dłoń na płonącym pod materiałem szaty Mrocznym Znaku. Dopiero teraz zauważył, że jego palce były zakrwawione, a paznokcie połamane. Nie zwrócił na to jednak uwagi. Podwinął rękaw i spojrzał na rozległe zaczerwienienie wokół wijącego się po skórze Znaku.
Teraz był gotów.
Uniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie podszedł do jednego z regałów i spomiędzy kilku znajdujących się na nim tomów, wyjął plik kartek, które swego czasu wyrwał z jedynej znajdującej się w Hogwarcie księgi przybliżającej potęgę zaklęcia Legilimens Evocis. Na pierwszej z nich, noszącej numer dwieście pięćdziesiąty trzeci, widniał wyraźny napis: "Legilimens Evocis: Jak sfałszować myśli i zmienić ich znaczenie".
Ułożył je na stole, wyciągnął różdżkę i po chwili kartki już płonęły, zwijając się i zmieniając w czarny popiół. Schował różdżkę z powrotem i jeszcze raz powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
Nie mógł tu zostawić niczego, co mogłoby wskazywać jego prawdziwe intencje.
Wtedy dostrzegł małe, pogniecione czerwone pudełko, leżące na podłodze przed myślodsiewnią. To samo pudełko, które wypadło z dłoni Pottera. Severus podszedł do niego i przez jakiś czas po prostu przyglądał mu się. Wiedział, że nie powinien po nie sięgać. Nie teraz. Nie po tym, co przed chwilą zaszło. Mógłby znaleźć tam coś, co...
Zrobił to jednak. Pomimo ostrzegawczego krzyku w swym umyśle, schylił się i drżącą ręką podniósł je z podłogi. Otworzył. W środku znajdowała się niewielka kartka. Rozwinął ją ostrożnie i czując się jak tonący, który zamiast płynąć do brzegu, z własnej woli pozwala się porwać rozbijającym się o skały falom, zaczął czytać:
Severusie...
Nie umiem ubierać w słowa tego, co czuję, ale chciałbym, żebyś wiedział, że niezależnie od tego, gdzie jestem i co robię, zawsze jesteś w moich myślach, w moim sercu, w każdym moim oddechu.
Nienawidzę za Tobą tęsknić. Kiedy nie ma Cię w pobliżu, czuję się niekompletny. Jakby coś ze mnie wyrwano. Jakby gasło światło.
Pewnie uznasz to za głupie i sentymentalne, ale nie obchodzi mnie to. Jesteś dla mnie wszystkim, czego potrzebuję i wszystkim, dla czego warto żyć. Bez Ciebie nie istnieję. Nie potrafię już istnieć bez Twojego spojrzenia, bez dotyku, nawet bez Twoich złośliwych komentarzy... Merlinie, chyba zwłaszcza bez nich.
I im dłużej nad tym myślę, próbując zrozumieć, co się ze mną dzieje, tym większą mam pewność, że... że zakochałem się w Tobie.
Możesz się śmiać. Możesz uśmiechać się szyderczo. Wiem, że pewnie właśnie to robisz. Ale to jest silniejsze. To coś... potężnego. Nigdy przedtem nie czułem czegoś takiego. I wiem, że gdybyś chciał wyrwać to uczucie, to tylko z sercem. Ponieważ ono zawsze we mnie będzie. Cokolwiek byś nie zrobił.
Zawsze będę.
Twój Harry
Głęboki wdech, który wziął, przypominał ostatni oddech przed śmiertelnym uderzeniem w skały, i Severus utonął w morzu czerwieni, które zamknęło mu się nad głową, pochłaniając wszystko.
Mrok Zakazanego Lasu był nieprzenikniony. Za każdym razem, kiedy Severus w niego wstępował, czuł się tak, jakby wstępował w otchłań. I rozciągał się teraz przed nim niczym mroczna kurtyna, za którą mogło znajdować się wszystko.
Odwrócił się i spojrzał na pozostawiony za plecami Hogwart. Cicho sypiący śnieg bezszelestnie zasypywał jego ślady. W oddali widział płonące w niektórych oknach światła. Płonęły również we wschodniej wieży. Wieży Gryffindoru.
Nigdy więcej już go nie zobaczy.
To ostatnie pół roku, które z nim spędził... było jak powiew wolności wśród murów, które przez całe życie były dla niego więzieniem. Przypominało... szczęście. Gdyby Severus wiedział, jak ono smakuje...
Na jego ustach pojawił się pełen goryczy grymas. Niewielki, tlący się resztkami sił blask w jego oczach zgasł całkowicie.
Jakiż się zrobiłeś sentymentalny...
Nie pozostało już nic. Nic oprócz ciemności.
Ale to właśnie ona była jego domeną. Wkroczy w nią z taką samą dumą, z jaką nosił ją przez całe życie. Tylko, że tym razem... już z niej nie wróci.
Ale to przynajmniej jego własny wybór. Nie Czarnego Pana, nie Dumbledore'a, nie jakiegoś przypadkowego ścierwa. Jego. Tylko jego.
Przynajmniej tyle kontroli nad swym życiem mógł zachować...
Oderwał spojrzenie od świateł wieży i powoli odwrócił się w stronę rozciągającego się przed nim mroku.
Już czas.
Przymknął powieki i... aportował się.
Już pierwsza klątwa zwaliła go z nóg. Przetoczyła się przez jego ciało niczym chlaśnięcie batem, porażając wszystkie nerwy. Druga była jeszcze gorsza. Nie słyszał niczego, poza własnym krzykiem. Nie dostrzegał niczego, poza rozbłyskującą potwornym bólem ciemnością. Jego rzucane drgawkami ciało trawiła gorączka, jakby żywcem wyrywano z niego wnętrzności i wbijano szpile, które sięgały aż do kości i przebijały je na wylot. Czuł swąd spalonej skóry. Własnej skóry.
Jego umysł skamlał, niezdolny do jakiejkolwiek obrony. Ale Czarny Pan nie próbował go przeszukiwać. Pragnął go po prostu unicestwić. Jego gniew nie znał granic. Kąsał i uderzał, dusił i rozrywał. Skórę, ciało, zmysły. Duszę.
Klątwa za klątwą. Klątwa za klątwą.
Ale Severus ich nie słyszał. Nie widział. Leżał na dnie otchłani, żywcem rozszarpywany przez żyjące w niej stworzenia, i tylko gdzieś u samej góry, daleko poza jego zasięgiem, tam, gdzie powinno istnieć światło... widział coś, co przypominało dwie, lśniące w mroku, zielone iskry.
Aż w końcu nadeszła ciemność.
*
Wynurzenie się z niej przypominało wynurzenie się z oceanu lawy. Wszystko w nim płonęło, szarpało się i pulsowało.
Z trudem uniósł powieki i do ciemności wdarła się odrobina światła. I twarz pochylonego nad nim Czarnego Pana, wykrzywiona nieludzką wściekłością. Jego pozbawione warg usta poruszały się, ale Severus nie słyszał wypowiadanych przez niego słów. Był zbyt zamroczony.
Przymknął ociężałe powieki, nie będąc w stanie utrzymać ich otwartych, i wtedy poczuł rozrywające zmysły chlaśnięcie na policzku, które z powrotem wtrąciło go na dno otchłani wypełnionej jedynie wrzaskiem i agonią. I kolejną klątwą. I kolejną.
I znowu nadeszła ciemność.
*
Mrok wydawał się... chłodny. Lawa zamieniła się w ocean lodu. Wynurzenie się z niego wymagało czasu i ogromnego wysiłku. Ociężałe mięśnie, brak powietrza, ciągłe skurcze. Ale powierzchnia była coraz bliżej. Coraz bliżej.
Najpierw pojawił się zapach. Zapach śniegu. Wiatru. Kory drzew. Dopiero po chwili dołączyło do niego wrażenie wilgoci. I braku czucia.
Powieki wydawały się sklejone. Spróbował je rozdzielić. Udało mu się to dopiero po dłuższej chwili. Pierwszym, co zobaczył, była... biel. Sypka, zimna biel. I wystający spod niej ciemny korzeń.
Wokół panowała aksamitna cisza. Słyszał jedynie swój własny, płytki oddech.
Żył.
Jakim cudem?
Przecież... umierał.
A teraz leżał na ziemi, twarzą do niej, z policzkiem przyciśniętym do śniegu i umysłem tak ciężkim, jakby ktoś nasypał mu do niego kamieni.
Ból odszedł. Całkowicie. Pozostawił po sobie rozszarpane nerwy, wycieńczone mięśnie, zmaltretowane zmysły. Ale odszedł.
Co się wydarzyło?
Wziął głęboki wdech i powoli uniósł głowę, zmuszając osłabione mięśnie do pracy i podpierając się na łokciach.
Gdzie się znajdował?
Powiódł spojrzeniem po wyrastających spod śniegu ciemnych drzewach o grubych konarach.
Zakazany Las.
Wytężył wzrok. Pomiędzy drzewami coś majaczyło. Odległe światła. I zarysowujące się na tle rozjaśniającego się nieba wieże zamku.
Hogwart.
Nie wyobrażał sobie powrotu. Dla niego nie było już powrotu.
Przecież miał zginąć... a nie ponownie ocknąć się w świecie, do którego nie miał już wstępu.
A jednak był tutaj. W swym własnym łóżku. Z własnoręcznie uwarzonymi eliksirami leczniczymi na szafce obok i dobiegającym z salonu odgłosem trzaskającego kominka.
Dlaczego?
Czarny Pan nigdy nie wybaczał. Potrafił zabijać bez mrugnięcia okiem, a tych, którzy najbardziej go zawiedli, torturował i okaleczał niemal do kości. Tymczasem on nie miał na sobie żadnych śladów po torturach, poza długą blizną na policzku. I umysłem wzdrygającym się na samą myśl o tym, co przeżył...
Nawet, gdy zaleczy się wszystkie rany, usunie wszelkie bruzdy i pęknięcia... pęknięcie, które powstało w duszy nigdy się nie zabliźni.
Żył... a więc to oznaczało, że to jeszcze nie koniec. Że Czarny Pan nadal ma wobec niego plany... Ale przecież Severus pokazał mu to wspomnienie. Czarny Pan nie był głupcem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko zostało stracone w momencie, w którym Potter dowiedział się prawdy. Teraz już nic nie dało się zrobić.
Chyba nie postradał jeszcze rozumu do końca? Chyba nie oczekiwał, że Severus spróbuje odzyskać zaufanie Pottera? Że spróbuje dokonać niemożliwego i "w podzięce za łaskę, którą otrzymał" przyprowadzi go do niego? Dlaczego wobec tego nie dał mu żadnych wytycznych, tylko porzucił na granicy zamku jak bezpańskiego psa? Czego oczekiwał?
I nawet kiedy gorączka trawiła jego ciało, to umysł wciąż poszukiwał odpowiedzi.
Nie potrafił jednak znaleźć rozwiązania. Każdy scenariusz wydawał mu się nieprawdopodobny. Ciągle brakowało mu tego spajającego wszystko elementu.
Wiedział, że z całą pewnością będzie obserwowany. Czarny Pan na pewno wyznaczył szpiegów, którzy będą mu donosić o każdym jego kroku. Być może po to, by sprawdzić, czy wciąż ma jakikolwiek kontakt z Potterem i czy warto byłoby spróbować jeszcze raz...
Czarny Pan nie poddawał się tak łatwo. Nie uznawał porażki. Bez wątpienia wciąż miał nadzieję, że w Potterze pozostały jeszcze jakiekolwiek uczucia i zamierzał to sprawdzić.
Ale to był najbardziej absurdalny pomysł, na jaki mógłby wpaść. Severus użył wszelkich środków, by zabić w Harrym wszystko. Wszystko. Po tym, co mu zgotował, w Potterze nie pozostało nic, poza lodem. I Severus dopilnuje, by tak zostało. By w zielonych oczach utrzymał się jedynie obraz bezwzględnego potwora, którego Potter ujrzał w myślodsiewni, by już nigdy nic w nich nie zalśniło, ponieważ wtedy... wszystko, co zrobił, pójdzie na marne.
Nawet jeżeli to oznaczało, że znowu będzie musiał stawić czoła tej jadowitej pogardzie i palącej nienawiści, którą chłopak teraz do niego pałał.
I będzie musiał ją odwzajemnić. Aby Potter nawet przez jedną sekundę nie pomyślał, że to, co zobaczył, mogło nie być prawdą, a przynajmniej nie całą prawdą.
Wystarczy, że Severus zapomni się chociaż na jedno spojrzenie i Czarny Pan się o tym dowie.
Merlinie, cóż za okrutna gra go czeka...
Dłoń zaciskająca się na klamce drżała lekko. Patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć w to, że należy do niego. Że on, Severus Snape, może odczuwać jakikolwiek dyskomfort związany z wkroczeniem do sali wypełnionej uczniami, przejściem pomiędzy ławkami i potoczeniem wzrokiem po ich twarzach, aż jego spojrzenie zatrzyma się na nim... a ich oczy spotkają się. Po raz pierwszy od tamtej chwili... I w pewnym sensie to naprawdę będzie pierwszy raz... jakby w miejscu ostatnich pięciu miesięcy pojawiła się ogromna wyrwa i tylko Severus wiedział, co naprawdę się wydarzyło i jak wszystko wyglądało, zanim zostało przez nią pochłonięte.
I wiedział, że gdy tylko zobaczy Pottera, wszystko ożyje, wszystko w nim będzie wołać i wyciągać po niego ręce, ale nie może na to pozwolić.
Jego dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na klamce.
Nie może mu powiedzieć nic osobistego. Nie mógłby tego zrobić. Nie po tym... Po postu nie. Ani jednej osobistej uwagi, tylko powierzchowne, ogólnikowe szyderstwa, dla odpowiednich, słyszących je uszu. I zrobi to od razu, gdy tylko wejdzie do klasy.
Musi wzbudzić w sobie... obojętność. Niechęć. Odrazę.
I to znacznie większą niż kiedykolwiek przedtem.
Potter jest tylko jego uczniem. Od tej chwili jest tylko tym. Tym samym bezczelnym, irytującym, aroganckim smarkaczem, którym był dla niego przez wszystkie te lata.
Niczym więcej!
Małe ognisko może i da się ugasić kanistrem wody, ale gdy masz do czynienia z pożogą, potrzebujesz prawdziwego oceanu...
Czegokolwiek Czarny Pan od niego oczekuje, nie dostanie tego. Severus podejmie tę bezwzględną grę, w której nienawiść i pogarda wygrają. W zakładaniu masek nie miał sobie równych. Był najlepszy. I da im perfekcyjne przedstawienie.
Przymknął powieki. Kolory zaczęły blaknąć, a na ściany wpełzał mrok. Na sekundę przebiła się przez niego czerwień, ale już po chwili wszystko zlało się w idealną czerń. Światła w korytarzu zgasły, pogrążając Severusa w całkowitej ciemności.
Kiedy mężczyzna otworzył oczy, płonęła w nich jedynie czysta nienawiść.
Nacisnął na klamkę i wszedł do klasy.
*
Severus patrzył bez słowa, jak Potter wychodzi z klasy, a zaraz za nim Granger. I kiedy tylko drzwi zatrzasnęły się za nimi, wyciągnął różdżkę i rzucił na nie zaklęcie blokujące, a ciemność, która unosiła się wokół niego niczym dodatkowy płaszcz, rozwiała się i pozostał tylko on.
Z głębokim westchnieniem opadł na krzesło, opierając łokieć na blacie biurka i przyciskając dłoń do czoła.
Wiedział, że dokładnie tak będą wyglądały już wszystkie lekcje z Potterem. Pełne nienawistnych spojrzeń i obelżywych słów. Pełne wrogości i odrazy. Unoszących się w powietrzu niczym naładowane elektrycznością chmury, których każde zetknięcie kończy się niszczącym gradem błyskawic, ogłuszającym hukiem i swądem spalenizny.
Chłopak zmienił się nie do poznania. Severus nigdy nie miał problemów z odczytywaniem jego intencji i zamiarów, ale teraz... teraz jego twarz stała się dla niego całkowicie zamknięta. Nie było na niej żadnych emocji. Nie było na niej niczego. Jakby Potter przywdział stalową maskę, spod której widać było jedynie zarys pogrążonych w mroku oczu. I Severus nie mógł powiedzieć, że jest zdziwiony albo zaskoczony. Spodziewał się tego. Własnymi dłońmi wykuł dla niego tę maskę. Była jego dziełem. I teraz musi stawiać jej czoła. Każdego dnia. Każdego cholernego dnia przez resztę swojego nędznego życia.
Gdyby tylko mógł... zdarłby ją z niego, zdeptał i zaczął go szarpać, by się ocknął, by wrócił... By w jego oczach pojawił się chociaż cień, niewielki cień jakichkolwiek emocji, którymi zawsze emanował, by drżał i spalał się w gniewie, nawet jeżeli miałby to być jedynie ogień nienawiści... wszystko było lepsze od...
Zaciśnięta pięść mężczyzny trzasnęła w biurko.
Ale nie mógł.
I Severus zaczynał powoli zastanawiać się nad tym, czy Czarny Pan nie zamknął go w najgorszym koszmarze...
Wciąż pamiętał moment, w którym Potter zachwiał się i niemal przewrócił. Najwidoczniej maska, którą nosił chłopak, była dla niego zbyt ciężka. A Severus doskonale wiedział, jak potrafiły być uciążliwe. Zakładał je przez całe swoje życie. Był świadomy tego, jak bardzo wykańczały fizycznie...
Jedną z nich nosił przecież także i teraz. I w dodatku najcięższą ze wszystkich dotychczasowych. Ale udało mu się ją utrzymać. Zsunęła się tylko odrobinę, w momencie, w którym prawie nieświadomie sięgnął po różdżkę i naprawił mu tę piekielną fiolkę. Na szczęście klasa była już wtedy całkowicie opustoszała.
Uniósł głowę i spojrzał na stojącą na jednej z ławek fiolkę, wypełnioną do połowy liliowym płynem. Powoli podniósł się z krzesła i kierowany niezrozumiałą siłą, podszedł do ławki i wziął eliksir w dłoń, a wtedy w jego nozdrza buchnął wciąż unoszący się w powietrzu aromat wanilii i czekolady. Severus przymknął powieki i wciągnął go głęboko w płuca.
A wtedy klasę przykryła czerwona mgła, a powietrze wypełniło się gorącem. Ławkę Harry'ego zaczęły pochłaniać płomienie. A stojącego nad nią Severusa pochłonął ogień wspomnień...
Codziennie czekał na wezwanie od Czarnego Pana, na jakikolwiek sygnał z jego strony, ale nic nie nadchodziło. Nie zauważył również, by zmienił się stosunek Ślizgonów do niego. Wciąż mieli do niego ten sam, pełen szacunku dystans. A to oznaczało, że nie wiedzieli nic o tym, co się wydarzyło.
Severus każdego dnia przeglądał również "Proroka" w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji, które pozwoliłyby mu odkryć, co planuje Czarny Pan, ale wyglądało na to, że albo całkowicie zawiesił wszelkie ataki, albo ci niekompetentni reporterzy postanowili trzymać wszystko w tajemnicy, aby nie siać jeszcze większej paniki i nie ściągać na Ministerstwo fali krytyki za to, że nie robi nic, aby tym atakom zapobiec.
Pozostał jeszcze Dumbledore, ale staruszek sam był jak ślepiec w tunelu, pozbawiony swojego najlepszego źródła informacji, i nie potrafił powiedzieć mu niczego konkretnego. Podczas tych dwóch dni rekonwalescencji, które Severus spędził w swoim łóżku, odwiedzany przez Pomfrey i Dumbledore'a, był oczywiście zmuszony wyjawić mu powód swojego złego stanu zdrowia. Dyrektor bez słowa przyjął jego wyjaśnienie, że Czarny Pan zaatakował go najprawdopodobniej dlatego, że zaczął domyślać się jego roli podwójnego szpiega i ledwie udało mu się ujść z życiem. I chociaż Dumbledore był równie znakomitym Oklumentą, jak on, to Severus i tak wyczuwał od niego słabe sugestie gniewu i rozczarowania, nawet jeśli próbował je zatuszować.
I kiedy dyrektor ssał te swoje cholerne dropsy cytrynowe, spoglądając na niego wzrokiem udawanej, obłudnej troski o jego zdrowie, Severus pragnął jedynie tego, żeby się nimi udławił.
Wiedział bowiem doskonale, że była to troska hodowcy, który chce, aby zwierzę było w jak najlepszej formie, kiedy przeznaczy je na ubój, ponieważ wie, że wtedy otrzyma za nie o wiele wyższą cenę.
Codzienne obowiązki stały się dla niego jeszcze bardziej męczące niż wcześniej. Każdy uczeń szkoły wydawał mu się pozbawionym rozumu nieudacznikiem, a pozostali członkowie grona pedagogicznego zaślepionymi, zamkniętymi we własnym świecie malkontentami. A największym z nich była McGonagall, która przy każdej okazji wypominała mu odebranie jej domowi wszystkich punktów. Zresztą Sprout ziała do niego równie niedorzeczną niechęcią. Doszło już nawet do tego, że nie chciała przekazać mu strąków wnykopieńków, które ostatnio wyhodowała, a których potrzebował w produkcji eliksirów, ponieważ stwierdziła, że jest "pozbawionym współczucia głazem". Severus już nie chciał jej mówić, że sama przypomina głaz. I to otoczak. Największy jaki widział w całym swoim życiu. Wiedział bowiem, że to może zakończyć się jedynie oficjalną wojną z całym gronem pedagogicznym, a miał w chwili obecnej zbyt wiele spraw na głowie, by wikłać się jeszcze w jakieś śmieszne przepychanki z tymi żałosnymi ludźmi. Bez słowa zatrzasnął więc drzwi i ruszył w drogę powrotną do swych komnat.
Ale zdążył przejść zaledwie jeden korytarz i minąć zakręt, kiedy ktoś na niego wpadł. Na ułamek sekundy pojawiła się ciemność i nagłe uderzenie gorąca, kiedy jego zmysły zarejestrowały ciemną czuprynę, błysk okularów, znajomy zapach oraz ciche jęknięcie:
- Och...
Zrobił krok w tył, patrząc na mrugającego z oszołomieniem chłopca.
Potter...
Uderzenie gorąca było jeszcze silniejsze, kiedy Harry podniósł wzrok i Severus ujrzał te zielone oczy. Tak blisko.
Severus miał zaledwie chwilę, by opanować to gorąco, odesłać je najdalej, jak potrafił, i przywdziać na twarz chłodną, kamienną maskę. Ale zakładane w pospiechu maski mają to do siebie, że często nie do końca dokładnie zasłaniają to, co powinny zasłaniać.
Potter szybko odzyskał równowagę i niemal w tej samej chwili, w której zrozumiał, na kogo wpadł, wyraz jego twarzy zmienił się, a w oczach pojawiła się chłodna obojętność. Cofnął się i wyprostował, spoglądając Severusowi prosto w oczy, jakby chciał rzucić mu wyzwanie. Mężczyzna zacisnął szczękę, jeszcze bardziej wyciszając swój umysł, by wszystko, co wrzało głęboko w nim, nie przedostało się na powierzchnię.
Przez pewien czas po prostu stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, niczym dwaj przeciwnicy na wyimaginowanej arenie. I nawet jeżeli wydawało się, że w korytarzu panuje cisza, to jednak wcale tak nie było, ponieważ wszędzie wokół wyraźnie słychać było... dudnienie serca. Coraz szybsze i coraz głośniejsze. I zapach... wijące się w powietrzu wstęgi wanilii, oplatające Severusa niczym pajęczyna, zaciskające się wokół niego, wdzierające się do nozdrzy...
Harry poruszył się, ale Severus był szybszy. Zrobił krok w lewo, zagradzając mu drogę.
Chłopak znieruchomiał, wyraźnie zaskoczony tym ruchem. Po chwili wahania, zrobił krok w drugą stronę, ale Severus ponownie zagrodził mu drogę.
Bicie serca wypełniało cały korytarz, wydawało się dudnić nawet w murach, wprawiając cały zamek w drżenie. Dopiero po chwili przebił się przez nie odgłos kroków.
Severus z trudem oderwał spojrzenie od tych zielonych oczu, które przyciągały go z niemal magnetyczną siłą, i zerknął w głąb korytarza. Dostrzegł zbliżającą się Sinistrę.
Bicie serca ucichło. Pozostało jedynie ciche, wibrujące echo, zepchnięte gdzieś bardzo głęboko.
Ruszył przed siebie, wymijając chłopaka i nie zwracając uwagi na wyciągające się w jego kierunku i czepiające szat szpony tego niesamowitego zapachu.
- Och, dobry wieczór, Severusie.
Nie odpowiedział na powitanie. Kiedy minął zakręt, rozejrzał się po korytarzu. Z rozmachem otworzył pierwsze drzwi, jakie napotkał i znalazł się w niewielkim, pogrążonym w ciemności schowku. Oparł się o chłodne kamienie i w tej samej chwili ściany pokryły się lodowatym ogniem wściekłości, rozjaśniając pomieszczenie i ukazując surowe oblicze mężczyzny i jego pociemniałe z gniewu spojrzenie.
Ostatni raz dopuścił do tego, by kierowały nim instynkty. Ostatni raz pozwolił, by bliskość chłopaka pozbawiła go rozsądku. Po raz ostatni się odsłonił. Po raz ostatni!
Przymknął oczy i wydał z siebie głębokie westchnienie, a wtedy płomienie nieco opadły.
Ale był tak blisko... na wyciągniecie ręki... i nie mógł pozwolić...
Do jasnej cholery!
Płomienie zgasły, pogrążając schowek w całkowitej ciemności.
Za wszelką cenę będzie go unikał. Nie może się już do niego zbliżać. Nie ufał swoim reakcjom. Nie ufał sobie.
Tak będzie... bezpieczniej.
Sypialnia pogrążona była w niemal całkowitym mroku. Jedyne oświetlenie stanowiła pojedyncza świeca stojąca na szafce nocnej obok łóżka. Jej drżący blask wyłaniał z ciemności kontury mebli. Pomieszczenie wydawało się opustoszałe, ale w powietrzu płynęły ciche pojękiwania. Dopiero po chwili wpatrywania się w ciemność można było dostrzec zarys niewielkiej figurki stojącej na szafce pod ścianą. Delikatny blask świecy odbijał się w srebrno-złotych kształtach lwa i węża, wijących się w uścisku. To właśnie ze statuetki dochodziły te oddziałujące na zmysły odgłosy: pełne przyjemności pojękiwania i zmysłowe pomruki.
Ale to nie wszystko. W powietrzu unosił się jeszcze jeden odgłos. Ciche, tłumione dyszenie. Jednak nie dochodziło ono z figurki, tylko z gęstego mroku obok, w którym znajdował się stojący pod ścianą fotel. I siedzący na nim mężczyzna.
Jego ręka poruszała się szybko po obnażonej, masywnej erekcji, wystającej ze spodni. Jego sięgające ziemi szaty szeleściły cicho przy każdym ruchu, a język raz po raz nawilżał wyschnięte wargi. Z wpółotwartych ust sączył się coraz cięższy oddech. Błyszczącymi w ciemności oczami wpatrywał się w łóżko, ani na chwilę nie odrywając od niego zamglonego spojrzenia.
Potter, całkowicie nagi, jedynie w zawiązanym na szyi zielonym krawacie, z rozłożonymi szeroko nogami, masturbujący się na jego łóżku... dla niego, tylko dla niego. Jego wygięte w łuk ciało, krople potu spływające po jasnej klatce piersiowej, wpółprzymknięte oczy...
Wypowiadający: Wszystkiego najlepszego, Severusie...
Klęczący na ciemnej pościeli z wypiętymi pośladkami, czekający na jego wtargnięcie, błagający go o to... I rozszerzający dłońmi swoje wejście, by Severus miał jak najdoskonalszy widok...
Dłoń mężczyzny drapieżnie zacisnęła się na trzonie nabrzmiałego, pulsującego penisa. Jego oczy wpatrywały się w łóżko z niemal chorobliwą fascynacją.
Potter, wijący się pod nim, skamlący ochryple, wpatrzony w niego zamglonymi z pragnienia oczami, nieprzytomnie się do niego uśmiechający...
Jęczący jego imię...
Severusie... Severusie... Severusieee...
Wybuchający szlochem... a potem zaspokojony, rozgrzany, zasypiający w jego łóżku... wtulony w niego...
Z figurki dobiegł długi, zachrypnięty krzyk spełnienia. Ciemność rozbłysła czerwienią, Severus zesztywniał, konwulsyjnie ścisnął swojego penisa i rozlał się we własnej dłoni, pozwalając, by pustosząca eksplozja pochłonęła jego ciało i umysł. Jego powieki opadły, usta otworzyły się w niemym krzyku, a skumulowanie ciśnienie w lędźwiach niemal rozsadziło jego erekcję.
Nie wiedział, jak długo dochodził. Ale kiedy tylko jego umysł powrócił do chwili obecnej, a mgła orgazmu opadła, usłyszał cichy, miękki szept:
Dobranoc, Severusie...
W tej samej chwili w jego dłoni znalazła się różdżka. Krótkim machnięciem zgasił jedyną znajdującą się w pomieszczeniu świecę, ale zanim jeszcze spowił go nieprzenikniony, gęsty mrok, skierował różdżkę na figurkę i rzucił na nią niewerbalnie zaklęcie. Nastąpił moment ciszy, jakby nagranie cofało się. I po chwili w ciemności ponownie rozległ się ten sam, miękki szept:
Dobranoc, Severusie...
A potem ponownie. I ponownie. Cichy szept w ciemności.
Dobranoc, Severusie...
Dobranoc...
Dobranoc...
Aż w końcu zaczął przypominać niekończące się echo, które już na zawsze wsiąknęło w ściany tej zimnej, czarnej otchłani, na której dnie znajdował się teraz Severus.
Kiedy Severus wyłonił się zza zakrętu i dostrzegł czekających na niego przed klasą szóstorocznych Gryfonów i Ślizgonów, wystarczyło mu zaledwie pobieżne spojrzenie, by zauważyć, że wśród uczniów nie ma... Pottera.
Mimowolnie zwolnił kroku, a cały korytarz pogrążył się w gęstym, lepkim mroku, sięgającym niemal jego kolan. Jego wzrok przesunął się w bok i nagle z ciemności wyłoniło się światło, padające na dwie przyciśnięte do siebie sylwetki.
Granger, cała zapłakana, opierała się o ramię próbującego nieudolnie ją pocieszać Weasleya.
W ciszy, która zapadła unosiło się jedynie głuche, niewiarygodnie szybkie dudnienie. Severus z trudem przedzierał się przez mrok, mając wrażenie, że coś, co w nim pełza, czepia się jego szat, próbując wciągnąć go w grzęzawisko.
I gdy tylko zamknął drzwi za wlewającą się do sali falą uczniów, natychmiast skierował się do stolika, przy którym usiedli Weasley i Granger i starając się nadać swojemu tonowi odcień gniewu, wyrzucił z siebie:
- Gdzie jest Potter?
Widział, jak dziewczyna przełyka ślinę, jakby to, co miała powiedzieć, nie chciało jej przejść przez gardło. Ale zanim zdążyła otworzyć usta, uprzedził ją Weasley:
- Harry stracił przytomność na Historii Magii. Jest w skrzydle szpitalnym.
Klasa rozbłysła nagle niesamowicie jasnym i mroźnym światłem, jakby przecięła ją błyskawica, pozostawiając po sobie popękane ściany i sypiący się tynk. Coś w Severusie szarpnęło się, ale zdążył nad tym zapanować w tej samej chwili, kiedy do jego uszu dobiegło parskniecie i donośny głos Zabiniego:
- Podobno runął z impetem i przywalił głową w podłogę. Może w końcu coś mu się w niej naprawi. Niezłe zrobił z siebie widowisko. Szkoda, że mnie tam nie było. Wyobrażacie sobie? Taki cudowny widok... - Po tych słowach, ku uciesze Ślizgonów, Zabini wstał i przykładając rękę do czoła, zaczął udawać omdlenie.
Ale Severus niemal go nie dostrzegał. Przed oczami mignęła mu wizja potłuczonych okularów i spływającej po czole krwi...
A więc był aż tak osłabiony... aż tak wiele kosztowało go utrzymanie tej niewzruszonej, zbudowanej ze stali i lodu fasady, za którą się ukrywał...
Dopiero głośniejszy wybuch śmiechu Ślizgonów sprowadził go z powrotem do klasy. Spojrzał na swych podopiecznych, czując kąsający jego wnętrzności żar gniewu. Jego dłonie zacisnęły się mimowolnie i musiał szybko się odwrócić, ponieważ uświadomił sobie, że jego maska opada i nie jest w stanie dłużej jej utrzymać. I w momencie, w którym to zrobił, wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Na ułamek sekundy rozbłysła skumulowanymi emocjami, zmieniającymi się niczym w kalejdoskopie, ale już po chwili ponownie była zacięta i niedostępna. Przypominało to bezgłośną eksplozję, która dokonuje się na dnie morza. To, co widać na powierzchni, jest tylko dalekim echem piekła rozgrywającego się na samym dnie.
Wiedział, że obserwują go wszyscy Ślizgoni. Na pewno oczekują stosownego komentarza. I z pewnością ich nie zawiedzie...
Sięgnął po różdżkę i machnął nią w stronę tablicy. Na ciemnej powierzchni pojawiły się litery. Następnie odwrócił się z powrotem w stronę klasy. Jego twarz wykrzywiał teraz zimny, szyderczy grymas.
- Mam nadzieję, że wasze wyniki będą znacznie lepsze, skoro nie ma dzisiaj wśród was osoby, która najbardziej zaniżała poziom tej klasy - wypowiedział, wkładając w słowa tyle kpiny, ile tylko zdołał. Zobaczył pełne zadowolenia uśmieszki na twarzach Ślizgonów. - Na tablicy i w książkach na stronie trzysta dziewiętnastej znajdziecie wszelkie informacje dotyczące Eliksiru Odkażającego. Macie czas do końca zajęć. Zaczynajcie.
Po tych słowach podszedł do swojego biurka, usiadł przy nim, wyciągnął z szuflady pierwszą lepszą książkę, rozłożył ją przed sobą i pochylił się nad nią, wbijając w litery niewidzące spojrzenie i pogrążając się w myślach.
Wiedział, że to, co zamierza zrobić, było ryzykowne i nieprzemyślane, ale musiał dowiedzieć się, w jakim Potter jest stanie.
Pójdzie do niego dzisiejszej nocy.
Nic innego się nie liczyło.
Severus wyciągnął z ukrytej w szacie kieszeni niewielką buteleczkę. Przyłożył ją do ust i wypił dwa łyki. Spojrzał na przezroczysty płyn i po chwili ponownie przyłożył butelkę do ust, tym razem wypijając całość. Zakorkował ją i włożył z powrotem w szaty. Po krótkiej chwili powietrze wokół niego zaczęło falować, a sylwetka zlewać się z przestrzenią. Tak jakby tracił kontury i wtapiał się w otoczenie. Zanim jednak stopił się z nim całkowicie, wyciągnął jeszcze różdżkę i kierując ją na siebie, wyszeptał:
- Invisibilis Verum.
Schował różdżkę z powrotem i sięgnął do klamki. Delikatnie uchylił drzwi i wśliznął się do pogrążonego w ciemności szpitala. Jedynie wpadające przez wysokie okna promienie księżyca dawały odrobinę światła, a raczej rozświetlały mrok.
Severus bezszelestnie zbliżył się do jedynego zajętego łóżka. Zmarszczył brwi, kiedy jego spojrzenie padło na bladą, pogrążoną w głębokim śnie twarz, na ciemne plamy wokół oczu, zapadnięte policzki, czarne włosy, rozrzucone w nieładzie na białej poduszce.
Prawa dłoń mężczyzny drgnęła i uniosła się nieco, ale zatrzymał ją i zacisnął w pięść. Przymknął na chwilę powieki.
Nie możesz tego zrobić... Miałeś go tylko zobaczyć...
Otworzył oczy. Jego spojrzenie niemal z czułością otuliło twarz Harry'ego. Długie palce rozprostowały się.
Tylko ten jeden raz...
Nie był w stanie się powstrzymać. Jego dłoń łagodnie dotknęła twarzy Harry'ego i w momencie, kiedy to zrobił, kiedy jego chłodne palce musnęły gładką skórę... cała przestrzeń wypełniła się czerwienią. Gorącą i falującą, niczym płynny, przelewający się przez gardło żar. Wszystko wokół wydawało się wirować, coraz szybciej i szybciej.
Przez pewien czas Severus po prostu stał nad nim, delikatnie gładząc policzek Harry'ego, ale po chwili oderwał rękę i złapał leżącą na przykryciu bladą dłoń. Z dziwnym, przypominającym ostatni oddech pokonanego westchnieniem, opadł na stojące obok łóżka krzesło i nie odrywając spojrzenia od twarzy Harry'ego, ujął tę dłoń w obie ręce, przyciągając ją do swych ust i całując z oddaniem. Wszystko wirowało teraz jeszcze szybciej i wydawało się, że płomienie liżą już nawet sufit. Na przemian ściskał i całował bezwładną rękę, tak jakby... jakby przepraszał.
W końcu znieruchomiał, z dłonią przyciśniętą do cienkich warg i wzrokiem utkwionym w twarzy Harry'ego.
Wiem, że jest ci ciężko... Mnie też nie jest łatwo, wiedząc, że masz mnie za potwora...
Płomienie odrobinę opadły. Severus oderwał dłoń Harry'ego od swych ust, ale nie puścił jej. Wciąż ściskał ją tak, jakby bał się, że ktoś mu ją zabierze.
...ale tak musi być. To jedyny sposób, aby cię ochronić.
Wzdrygnął się, kiedy poczuł, jak drobna dłoń Harry'ego zaciska się na jego palcach. Szybko przeniósł spojrzenie na jego twarz. Na wargach chłopca widniał delikatny uśmiech. W tej samej chwili Harry mruknął coś niezrozumiale i przekręcił się na bok, przyciągając rękę Snape'a do swojej twarzy i przytulając się do niej.
Severus znieruchomiał. Mógł wyciągnąć rękę. Mógł ją po prostu wyciągnąć i odejść. Dlaczego więc tego nie zrobił, a zamiast tego po prostu siedział jak ogłuszony, pochłaniając spojrzeniem twarz Harry'ego, jakby wciąż nie mógł się nią nasycić?
Głupiec...
Niepotrzebnie to zrobił.
Wiedział to od razu, kiedy poczuł na sobie pierwsze, dłuższe spojrzenie Pottera w Wielkiej Sali. A kiedy poczuł dwa kolejne, podczas lekcji, wiedział, że popełnił błąd. Błąd, który mógł go kosztować bardzo wiele.
Twarz Harry'ego zmieniła się. Nie była już tak samo nieprzystępna, zamknięta i nieczytelna, jak wcześniej. Zaczął się otwierać. Coś wydarzyło się tamtej nocy, którą Severus przy nim spędził. Ale przecież Potter nie mógł tego pamiętać. Spał tak mocno, że tylko cienka granica dzieliła go od śpiączki. Jak to się stało? Dlaczego jego maska zaczęła pękać?
Severus widział to, widział wzrok, którym Harry zaczął go obdarzać, i czuł, jak wściekłość na samego siebie niemal wypala mu przełyk.
Czy Czarny Pan już wie? Czy obserwatorzy mogli odnieść jakiekolwiek wrażenie, że nie są to już te same pełne pogardy, zimne spojrzenia, co wcześniej? Że coś się w nich zmieniło? Że wkradło się do nich... wahanie? Jakby coś go nagle otrzeźwiło, z jego oczu opadła przysłaniająca wszystko zasłona nienawiści i zaczął się... zastanawiać.
Do jasnej cholery, gdyby Severus zginął, nic takiego nie miałoby miejsca! Potter nie miałby z nim żadnego kontaktu, nie zacząłby się otwierać i wciąż czułby do niego jedynie obrzydzenie! Nie byłby w niebezpieczeństwie... a przynajmniej nie w takim, w jakim może znaleźć się teraz, jeśli Czarny Pan uzna, że pozostała w nim jakakolwiek iskierka, którą wystarczy tylko rozdmuchać.
Severus zaczął łapać się już nawet na tym, że co jakiś czas nerwowo podwijał rękaw i spoglądał na Mroczny Znak, w każdej chwili spodziewając się wezwania... Co wtedy zrobi? Co zrobi, gdy Czarny Pan wezwie go i każe mu doprowadzić plan do końca?
Powie mu, żeby poszedł do diabła.
Na jego wargi wypłynął gorzki uśmiech. Sięgnął po wypełnioną bursztynowym płynem szklankę i odchylił się w fotelu, przysuwając ją do ust, ale w tym samym momencie jego dłoń znieruchomiała, a ciało przeszył zimny dreszcz, kiedy nagle poczuł ciepło w wewnętrznej kieszeni szaty.
Odstawił szklankę tak gwałtownie, że połowę niemal wylał. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kamień. Kamień, który już nigdy nie powinien się rozjarzyć...
W środku lśniła wiadomość:
Możesz po mnie przyjść. Zwołaj swoich kumpli Śmierciożerców. Nie jestem teraz w stanie nawet unieść różdżki, więc będziesz miał ułatwione zadanie. No chodź! Przyjdź po mnie!
Oczy Severusa rozszerzyły się. Przestrzeń wypełnił oślepiający rozbłysk, po którym nadszedł przenikliwy mrok. Jasność i ciemność zaczęły migotać w szalonym tańcu, odbijając się we wpatrzonych w kamień oczach Severusa.
Tego właśnie się obawiał...
Jego ciało zareagowało samoczynnie, podrywając się z fotela. Dłoń zacisnęła się na kamieniu.
Gdzie jesteś, Potter?
Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem i kiedy Severus otrzymał wiadomość zwrotną, był już w połowie korytarza.
*
Tak jak się tego spodziewał...
Potter był kompletnie pijany. Severus znalazł go w Świńskim Łbie, ledwie trzymającego się na nogach i zupełnie nie zdającego sobie sprawy z tego, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraził, przychodząc tutaj. Na jak wielkie niebezpieczeństwo naraził ich obu. Gdyby ktokolwiek ich tutaj razem zobaczył, to byłby koniec...
Wprost nie mógł uwierzyć, jak lekkomyślnie zachował się Potter. Doprowadził do tego, że Severus musiał tu za nim przyjść, wyciągnąć go siłą z tej speluny i aportować się z nim przed bramą zamku. Przyciskając go do siebie. Tak mocno, że niemal wyczuwał szaleńcze bicie jego serca. Mając go tak blisko siebie... po raz pierwszy od...
Dość!
Puścił go i odsunął się niemal od razu, kiedy tylko poczuł pod stopami przysypaną śniegiem ziemię. Chłopak zachwiał się, pozbawiony podpory, i poderwał głowę, spoglądając na niego zamglonym wzrokiem.
Severus wstrzymał oddech.
Znowu widział te oczy... z tak bliska... i znowu zobaczył w nich to... te emocje, których już nigdy nie powinien ujrzeć...
I w tej samej chwili wydarzyło się coś, czego Severus się nie spodziewał.
Potter uniósł dłoń, próbując dotknąć jego twarzy...
Severus zareagował błyskawicznie. Odtrącił ją brutalnie i odsunął się od niego, przeszywając go lodowatym spojrzeniem, chociaż coś na samym dnie jego duszy spalało się, wydając z siebie wrzask agonii. Szczególnie, kiedy oczy Pottera rozszerzyły się i ponownie wypełniły... tym wszystkim, co Severus ujrzał w nich wtedy, kiedy Harry wyszedł z jego myślodsiewni. Tym wszystkim, czego już nigdy więcej miał nie widzieć... ponieważ tarcza, którą wtedy osłaniał się przed gradem ciosów, była już tak zniszczona, że nie nadawała się do niczego i wystarczyło nawet niewielkie uderzenie, aby przebić ją na wylot...
- Jak mogłeś mi to zrobić? - Harry wybuchnął tak nagle, że Severus nawet nie zdążył się na to przygotować. Po prostu stał oniemiały, patrząc, jak chłopak rzuca się do przodu, unosząc pięści, ale zanim zdołał go dosięgnąć, opadł na kolana, łapiąc go za szatę. - Jak mogłeś? Jak... - szlochał, trzymając w dłoniach poły jego szaty i osuwając mu się aż do stóp. Zanim dotknął czołem czarnych butów, wszędzie wokół szalały już płomienie. Ostre i kłujące. - Pragnąłem tylko ciebie. Tylko ciebie... - Severus patrzył szeroko otwartymi oczami na to drżące, skulone ciało u swoich stóp. Płomienie już niemal sięgały jego twarzy. - Tylko ciebie... Ciebie.
Wyciągnął rękę, pragnąc dotknąć tych czarnych, rozkopanych włosów. Wpleść w nie palce. Pogłaskać je.
Ukoić jego ból.
Nie.
Jego drżące palce zatrzymały się tuż nad głową Harry'ego.
Severus zacisnął mocno powieki, biorąc w piekące płuca głęboki oddech. Płomienie nieco opadły. Zrobiło się chłodniej.
Nie może wszystkiego zaprzepaścić jednym nierozważnym gestem.
Cofnął dłoń i zacisnął ją w pięść, prostując się.
- Wstawaj. Natychmiast - wydusił, ponieważ ściśnięte gardło utrudniało mu mówienie.
Ale Harry nie chciał tego robić. Nie chciał mu tego ułatwić. Wciąż tylko wciskał zapłakaną twarz w jego szatę i szlochał:
- Co się stało? Nie rozumiem... Przecież patrzyłeś na mnie w taki sposób... I pamiętam... jak nie mogłeś oderwać ode mnie rąk... Pamiętam twoje ciepło... Co zrobiłeś? Co zrobiłeś?
To pytanie przyniosło ze sobą lodowaty powiew.
- Nic nie zrobiłem - odpowiedział z naciskiem Severus.
Musi go odtrącić. Odsunąć od siebie. Całkowicie. Nigdy więcej nie dopuścić do... czegoś takiego.
- To była dla mnie tylko gra, która już się zakończyła. Nie jesteś mi więcej potrzebny - wycedził okrutnie.
Sądził, że to wystarczy. Że Potter w końcu opanuje się i...
- Nie wierzę ci. - Szloch zamienił się w łkanie. - Nie wierzę...
Severus przymknął powieki, zacisnął drżące pięści i oblizał wyschnięte wargi. Nie otworzył oczu. Nie chciał na niego patrzeć. Wszędzie, tylko nie na niego.
- Nic dla mnie nie znaczyłeś. Nic.
Słowa raniły jego przełyk. Nie spodziewał się, że coś takiego jest możliwe.
Słyszał cichnące, coraz słabsze łkanie:
- Nie wierzę ci...
- I dobrze ci radzę... trzymaj się ode mnie z daleka - kontynuował brutalnie. - Nie zbliżaj się do mnie. Nie patrz na mnie. Nie myśl o mnie. Zapomnij o moim istnieniu.
- Dlaczego to mówisz? Nie rozumiem... - Severus jeszcze mocniej zacisnął dłonie w pięści. Czuł, jak mocno paznokcie wbijają mu się w skórę. - ...przecież tamtej nocy...
Wystarczy!
Odsunął się gwałtownie, odwracając się plecami do Harry'ego.
Musi to zakończyć. Zgasi tę iskierkę. Zgasi ją za wszelką cenę!
- Spójrz na siebie - powiedział cicho, zamieniając każde słowo w sopel lodu. - Jesteś żałosny.
Płomienie odpłynęły, wypierane przez głęboką czerń. Tak samo twardą i nieprzeniknioną, jak jego spojrzenie. Nawet śnieg pod jego stopami przybrał trupią barwę.
Zrobiło się cicho.
I Severus niemal słyszał, jak te sople wbijają się w ciało Harry'ego i przeszywają go na wylot, pozostawiając po sobie tylko próżnię.
Czuł, jak po wewnętrznej stronie jego dłoni spływają czerwone krople...
Dopiero po wydającej się nie mieć końca chwili usłyszał za sobą cichy, złamany szept:
- Nie martw się. Zapomnę o tobie.
Śnieg przybrał barwę krwi.
Wszystkie dźwięki odpłynęły, pozostawiając tylko słabnące z wolna echo:
Zapomnę o tobie...
Zapomnę...
Dopiero po chwili przez szum w jego uszach przebiły się słowa:
- Wracam do zamku. A ty... nie waż się za mną iść.
Zmusił się, by odwrócić głowę. Harry brnął z trudem przez śnieg, zataczając się i chwiejąc. I wystarczyło tylko kilka kroków, by chłopak osunął się w śnieg i coś w Severusie nagle zamarło, kiedy przed jego oczami znowu pojawiła się wizja bezwładnego, pozbawionego życia ciała opadającego na ziemię niczym zerwana ze sznurków kukiełka...
I nie pamiętał nawet, jak to się stało, ale już trzymał go w swych ramionach, już rzucał na nich obu najsilniejsze zaklęcie maskujące, jakie znał, i kierował się w stronę oddalonych świateł zamku.
Próbował się na niego zamknąć, ale... przypominało to próbę powstrzymywania wdzierającej się do środka wody poprzez zamknięcie drzwi. Szczelin było zbyt wiele, by nie mogła swobodnie przedostać się do wnętrza.
Odczuwał go każdym zmysłem. Każdym, skamlącym z pragnienia zmysłem. Wypełnione nim dłonie, uderzający w nozdrza zapach, ogrzewające skórę ciepło... Harry wtulał się w jego szyję, mrucząc coś niezrozumiale i za każdym razem, kiedy to robił, Severus czuł wędrujące po kręgosłupie dreszcze i wdzierające się przemocą do umysłu wspomnienia...
Teraz, kiedy Harry był w jego ramionach, Severus miał niepoprawne wrażenie, że jest zupełnie jak dawniej... Ale wiedział, że to tylko pozory. Bowiem już nigdy nie będzie jak dawniej.
To, co ich łączyło, było z góry skazane na porażkę. Nie miało żadnej szansy, by przetrwać i Severus był tego świadomy od samego początku. Dlaczego więc pozwolił, by aż tak się rozrosło? Dlaczego pozwolił, by wypuściło korzenie sięgające aż do serca, skoro teraz musiał patrzeć na to, jak obumierają, pozbawione wzajemnej bliskości? Dlaczego to on musiał odmawiać im wody, wiedząc, że jeżeli odżyją, to doprowadzą wszystko do ruiny? Dlaczego musiał być takim głupcem, by na to wszystko pozwolić?
Znowu usłyszał cichy pomruk przyjemności. Ostrożnie podrzucił go wyżej, by mieć go jeszcze bliżej siebie. Przymknął powieki, zanurzając twarz w ciemnych, pachnących czekoladą włosach.
Czasami warto było być głupcem. Chociaż przez chwilę.
Kiedyś wyśmiałby się za to stwierdzenie... ale teraz, kiedy niósł go w swoich ramionach... po raz pierwszy, od kiedy przebudził się w Zakazanym Lesie... czuł w sobie...
...życie.
Przez tę jedną chwilę.
*
Pokój Wspólny Gryffindoru okazał się na szczęście o tej porze całkowicie opustoszały. Severus podszedł do stojącej przed kominkiem kanapy i ostrożnie ułożył na niej Harry'ego, ale chłopak nie chciał go puścić. Z trudem udało mu się oderwać jego ręce od swojej szyi i wyprostować się.
W ciemnych oczach Serverusa wiło się coś przerażającego. Coś, co już niemal resztkami sił utrzymywał w ryzach.
Nie chciał nawet na niego spojrzeć. Po prostu odwrócił się i pospiesznie wyszedł z Pokoju Wspólnego.
Przemierzył zamek tak szybko, że szybciej udałoby się go pokonać jedynie biegiem, pozostawiając za sobą smugę żaru, który z każdym krokiem wydawał się potęgować, jakby Severus powoli wypuszczał go na wolność, po wcześniejszym spętaniu i uwięzieniu. W chwili, kiedy dotknął klamki swojego gabinetu, żar był już tak wielki, że powietrze parowało i wszystko wokół wydawało się topić.
Severus zamknął za sobą drzwi i błędnym wzrokiem rozejrzał się po zalanym krwistą czerwienią pomieszczeniu, a następnie rzucił się do przodu, wydając z siebie odgłos przypominający ryk zranionego zwierzęcia i uwalniając spętane płomienie, które wystrzeliły aż pod sufit. Jednym ruchem zrzucił wszystko, co stało na biurku, potem dopadł do półek, strącając ramionami wszystkie stojące na nich butelki, słoiki i fiolki.
Płomienie karmiły się jego niekontrolowaną wściekłością, kiedy miotał się po gabinecie, zrzucając, rozbijając i niszcząc wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jego wzroku. Wszystko płonęło. Severus już prawie zniknął w tym oślepiającym morzu czerwieni.
Ogień rozrastał się i rozrastał, aż w końcu pochłonął wszystko.
Wyłonienie się z niego było niemal bolesne. Przypominało zaczerpnięcie oddechu po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Płuca paliły, a wszystko wokół wirowało. Harry widział zatrzaskujące się przed nim drzwi i miał wrażenie jakby opadał i opadał... dopóki nie poczuł pod stopami twardej podłogi i nie zachwiał się, próbując ustać na osłabionych nogach.
Otworzył powieki.
Wrócił. Znowu był w komnatach Snape'a.
I nawet, jeśli miał wrażenie, iż minęło kilka godzin, to jego rozkołysany umysł podpowiadał mu, że tak naprawdę było to zaledwie kilka minut...
Widział pod stopami wytarty dywan. I kiedy przesunął wzrok dalej, próbując nie zwracać uwagi na szaleńcze wirowanie mebli, ujrzał... czarne buty. I skraj ciemnej, opadającej aż do podłogi peleryny. Peleryny należącej do...
Błyskawicznie poderwał głowę i spojrzał prosto w czarne, szeroko otwarte oczy naprzeciw. W oczy wypełnione niedowierzaniem, wzburzeniem i ulgą zarazem. Spojrzał na tę bladą twarz, na uniesione brwi, na wpółotwarte usta, przez które sączył się ciężki oddech, i nagle zrozumiał, że po raz pierwszy... widzi ją bez maski.
Że przez cały ten czas...
Przez cały czas...
O boże!
Różdżka wypadła z jego trzęsącej się dłoni i uderzyła w podłogę.
Ten mężczyzna... ten stojący przed nim mężczyzna... to wszystko, co zobaczył... to wszystko...
...a więc to właśnie była prawda!
Łzy piekły i szczypały. Przypominały spływające po policzkach krople lawy... wpływały do ust, parząc przełyk, szarpiąc za gardło i ściskając je tak, że nie mógł złapać tchu. Jego ciało drżało niczym w febrze.
Cała ta prawda... cały jej ogrom... był zbyt... Przypominała pocisk, który przechodzi na wylot przez ciało i rozrywa po kolei wszystko, co napotka na swej drodze, pozostawiając po sobie jedynie otwartą, poszarpaną ranę... przez którą wycieka życie.
Ten mężczyzna... poświęcił dla niego wszystko. Swoje pragnienie, całą swoją pracę, swoją wolność. Chciał poświęcić dla niego własne życie...
Nie sądził... nigdy... że aż tak... że to będzie... wszystko, co zrobił... dla niego... tylko dla niego...
Tyle cierpienia... tak wiele cierpienia... wszystko po to, by go chronić.
Tyle okrutnych słów... nienawiści... pociętej na drzazgi, którymi ciskał w niego przy każdej okazji... ale nie wiedział... nie wiedział, jak głęboko się wbijają... skąd miałby? Nie wiedział...
O boże! O boże...
Ból był niewyobrażalny. Sprawił, że Harry zgiął się wpół i upadł na kolana, ukrywając twarz w dłoniach i dotykając czołem podłogi. Jego ciałem wstrząsał rozpaczliwy szloch, który nawet w połowie nie potrafił ukoić agonii serca.
Jak mógł być tak zaślepiony, by nie zauważyć... tego wszystkiego, co Severus mu dawał, tego, jak na niego patrzył, jak płonął? Jak mógł być tak głupi, tak naiwny?
Jak mógł w niego nie wierzyć?
To był jego Severus. To zawsze był jego Severus. Nigdy nie odszedł.
Szloch niemal rozrywał mu płuca. Wyrywał się z jego ciała głośnym, bolesnym łkaniem, raniąc przełyk, rozszarpując gardło...
Harry pragnął jedynie cofnąć się do tamtej chwili... w której zobaczył go w drzwiach, ledwie trzymającego się na nogach... gdyby wtedy wiedział... podbiegłby do niego, upadł na kolana i całował mu stopy, za to, co dla niego zrobił. Zabrałby od niego cały ten ból... choćby miał go zlizać, wysączyć jak jad i samemu narazić się na niewyobrażalne cierpienia...
Gdyby tylko mógł...
W pewnej chwili przez krzyk jego serca przedarł się cichy szelest.
Harry gwałtownie uniósł powieki. Łkanie zamarło mu w gardle, kiedy zobaczył przed sobą odziane w czerń kolana, klęczące na podłodze....
...i poczuł chłodne palce wplatające mu się we włosy. Łagodnie i ostrożnie.
Nigdy nie odszedł...
Nigdy.
63. The last night
Chronił go.
Przez cały czas.
Wszystko, co robił, co mówił... każdy gest, spojrzenie... to wszystko, co Harry brał jedynie za objaw pozbawionej skrupułów, chorej nienawiści. Nienawiści tak wielkiej, iż wydawało się wręcz niemożliwym, by jakakolwiek istota ludzka mogła ją w sobie pielęgnować aż tak długo i aż tak zajadle.
Jak mógł tego nie widzieć? Jak mógł nie dostrzec tego, co kryło się pod trującymi kolcami, za obnażonymi zębami?
Jak mógł mu nie zaufać?
Pamiętał swoją oziębłość, swoją palącą pogardę, słowa, którymi celował tak, by jak najdogłębniej zranić, by mu oddać, zniszczyć go, rozdeptać.
Jak pies, który z zaciekłością gryzie dłoń weterynarza.
Nie mógł tego znieść. Nie był w stanie udźwignąć tego ciężaru. Miał wrażenie, jakby wgniatał go aż w podłogę, miażdżył płuca, nie pozwalając złapać tchu. I tylko chłodna dłoń wpleciona w jego włosy... gładząca je... tylko ona utrzymywała go jeszcze na powierzchni, nie pozwalając mu się poddać i zatonąć w bagnie rozgoryczenia.
- Przepraszam - wyszeptał spękanymi wargami, czując na języku słony smak łez. Przełknął je z trudem, mając wrażenie, że wypalają mu przełyk.
Jak wiele by oddał, by cofnąć czas, by wszystko wyglądało zupełnie inaczej... jak wiele...
Jego ciało przeszył niekontrolowany dreszcz, kiedy poczuł, jak dłoń Severusa powoli przesuwa się na jego policzek, gładząc go z tak niesamowitą delikatnością, jakby mężczyzna obawiał się, że Harry jest jedynie zjawą, która w każdej chwili może rozpłynąć się w nicość, znikając z jego życia już na zawsze. I... nie, to nie było wrażenie. Ta dłoń naprawdę drżała. Drżała tak bardzo, jak Harry drżał w środku, i w tej sytuacji mógł zrobić tylko jedno. Złapać ją, ścisnąć i uspokoić. I przytulić się do niej, tak jakby była jedyną realną rzeczą we wszechświecie stworzonym z niedomówień, sekretów i kłamstw.
Harry'emu wydawało się, że łomotanie w piersi stało się jeszcze boleśniejsze. Jakby w miejscu jego serca pojawiła się rana i każde uderzenie podrażniało ją, a ból rozchodził się falami po całym ciele. Powoli uniósł głowę, przesuwając rozmytym wzrokiem po czarnej szacie i długim rzędzie maleńkich guziczków, coraz wyżej i wyżej, aż w końcu jego spojrzenie padło na ukrytą w cieniu włosów twarz Severusa. I nagle poczuł się tak, jakby całe powietrze uleciało mu z płuc, a serce szarpnęło się, wywołując kolejną niepowstrzymaną eksplozję bólu.
Severus wyglądał na kompletnie rozbitego. Jakby całkowicie stracił grunt, po którym dotychczas stąpał, i teraz chwiał się niebezpiecznie na krawędzi, nie mając pojęcia, gdzie postawić stopę, aby nie runąć w przepaść. I patrzył na Harry'ego w taki sposób, jak jeszcze nikt... nigdy.
- Musiałem pozwolić ci odejść. - Szept, który wydobył się spomiędzy warg Severusa, był tak cichy, tak przytłumiony przez gorycz, którą był nasiąknięty, że Harry ledwie był w stanie go zrozumieć. - Przy mnie nie byłbyś bezpieczny.
Te ciche słowa... to, co się za nimi kryło... niczym bezdenna otchłań wypełniona po brzegi czymś tak intensywnym, że powietrze wokół Severusa wydawało się drgać i wibrować. Coś tak niewyobrażalnie silnego, że Harry poczuł, jak jego ciało pokrywa się gęsią skórką.
Jego dłonie całkowicie bez udziału świadomości wystrzeliły do przodu i zacisnęły się na czarnej szacie. I Harry już wspinał się po piersi Severusa, pragnąc dosięgnąć twarzy, ust, włosów...
I dosięgnął. Złapał w dłonie jego twarz, by nie pozwolić mu się odsunąć i z czułością pocałował długą, głęboką bliznę na jego policzku. Jedyny widoczny dowód mówiący o tym, jak wiele ten mężczyzna poświęcił, by go chronić. Jedyne pęknięcie w jego powłoce, które stworzyła światłość. Nie ciemność.
Do uszu Harry'ego dotarło długie, głębokie westchnienie. Severus objął go i zagarnął bliżej, przyciskając go do siebie z taką siłą, że Harry na moment stracił oddech. Ale nawet pomimo zakleszczenia w gorącym uścisku, nie oderwał warg od skóry Severusa, z utęsknieniem przypominając sobie jej smak i aromat.
- Mogłeś mi powiedzieć... nie musiałeś... - szeptał, całując ciemne brwi i skronie mężczyzny. Poczuł, jak dłonie Severusa uwalniają go, a następnie otulają jego twarz, ostrożnie zdejmując mu okulary i odrzucając je na podłogę. Ciężki, przyspieszony oddech połaskotał go w nos tuż przed tym, jak gorące wargi przywarły do jego powiek.
- Nie mogłem. Jesteś zbyt... - odparł słabo mężczyzna, błądząc ustami po oczach i skroniach Harry'ego. - Nie potrafiłbyś... On by się dowiedział...
Ten zapach... Harry czuł, jak kręci mu się w głowie, kiedy aromat ziół wdzierał mu się do nozdrzy, podczas gdy on walczył z dłońmi Severusa, próbując przejąć inicjatywę i wycałować każdą część jego twarzy. Wypełnić nim pustkę, którą odczuwał przez ostatnie dwa tygodnie. Tę lodowatą, przerażającą pustkę. Wypełnić ją skórą Severusa, jego głosem i zapachem, jego spojrzeniem, dotykiem oraz bliskością. Wypełnić ją tak, by nie pozostawić już miejsca na nic innego.
- Tak bardzo tęskniłem... - wymruczał, wplatając dłonie w ciemne włosy i składając wygłodniałe pocałunki na jego brodzie i żuchwie. - Tak straszliwie za tobą tęskniłem... Severusie.
Przywarł wargami do jego szyi, smakując słoną skórę. Czuł ręce Severusa, wędrujące po jego twarzy, włosach, szyi, ramionach... próbujące go odsunąć, ale zamiast tego jedynie przyciągające go jeszcze bliżej ku spragnionym ustom.
- To zaklęcie... - Szept Severusa był tak ciężki, że aż wibrował. Wydawało się, że każde słowo przychodzi mu z nieopisanym trudem. - Jak ty... jak ci się udało...?
- Nie wiem. Po prostu musiałem się dowiedzieć - odpowiedział niewyraźnie Harry, nie odrywając ust od szyi mężczyzny. - Dlaczego mi nie powiedziałeś? Mogliśmy... tak wiele dni. Przepadło...
- Nie - szept Severusa stał się niższy. Bardziej charczący. - Nie rozumiesz. - Harry czuł jego silne dłonie. Czuł, jak łapią go za ramiona i próbują odciągnąć. Severus walczył. Wydawało się, że próbuje to przerwać, zakończyć ten szaleńczy upadek w przepaść. Ale jednocześnie nie potrafił przestać całować jego twarzy i Harry był pewien, że czuje, jak wargi Severusa drżą przy każdym pocałunku. - To nie powinno się wydarzyć. Nigdy. Nie powinieneś...
Dłonie naparły mocniej, ale Harry wczepił się w szaty mężczyzny z taką siłą, że był niemal gotów gryźć, gdyby Severus próbował go odsunąć.
- Poświęciłeś wszystko... dla mnie - wyszeptał, wdychając głęboko upajający zapach Severusa. Czuł zawroty głowy i pulsowanie w skroniach, a nieokiełznane fale gorąca już dawno roztopiły jego samoopanowanie. - Przez cały ten czas... przez cały ten cholerny czas... zależało ci na mnie...
Wydawało się, że Severus na moment przestał oddychać. Spróbował wstać, uwolnić się od bliskości Harry'ego, od jego namolnych dłoni i gorących ust, ale nie był w stanie. Harry sięgnął po jego dłoń i uniósł do swojej twarzy.
- Dziękuję - wyszeptał i pocałował jego chłodne palce. - Dziękuję. Za to, co zrobiłeś. Dla mnie. Jeszcze nikt, nigdy... - Musiał wziąć głęboki oddech, ponieważ jego gardło ścisnęło się boleśnie. Ale jak, po tym, co zobaczył... miał wyrazić to, co czuje? Jak miał mu podziękować, skoro nie istniały żadne słowa, które byłyby odpowiednie? - Powinienem był się domyślić. - Pocałował wewnętrzną stronę dłoni i przywarł do niej policzkiem. - Kiedy wyszedłem ze szpitala... wszystko wróciło i ja nie rozumiałem tego, coś mi się nie zgadzało... ale moje zachowanie było niewybaczalne i powinienem był...
- Przestań - Severus przerwał mu chrapliwym głosem - Zachowywałeś się tak, jak tego po tobie oczekiwałem i... - złożył pocałunek pod jego okiem - ...będziesz dalej się tak zachowywał. - Tym razem jego wargi przywarły do skroni, jakby Severus w ogóle nie kontrolował swoich ust i pozwalał im błądzić w obłąkańczej wędrówce po skórze Harry'ego, smakując i odnajdując to, co utraciły dawno temu. - To niczego nie zmienia - zakończył cicho, owiewając gorącym oddechem jego policzek.
Jak to niczego nie zmienia? To zmienia wszystko. Wszystko!
Jak miał teraz iść na spotkanie ze śmiercią, wiedząc jak wiele Severus dla niego poświęcił? Jak miał teraz wypić eliksir, wiedząc ile kosztowało Severusa, żeby go chronić? Jak miał go teraz opuścić, wiedząc... wiedząc...
O boże!
- Powinieneś był mi powiedzieć. Straciliśmy tyle czasu.
- Nie możemy. - Usta Severusa były już na jego podbródku. - Musisz wrócić... Nie możemy. Priorytety... - powiedział niewyraźnie.
Ale Harry w ogóle go nie słuchał. Teraz już nic nie potrafiłoby go od niego odciągnąć. Nie, kiedy wiedział, że to... ostatni raz. Kiedy wiedział, jak dużo czasu minęło i że już nigdy więcej nie będzie mógł...
Próbując zagłuszyć przenikliwe wycie, które wydobyło się z jego duszy, przesunął głowę i odsuwając nosem łaskoczące go ciemne kosmyki włosów, polizał jego ucho.
Jęk, który wyrwał się z ust Severusa, sprawił, że ciało Harry'ego pokryło się gęsią skórką, a dłonie, którymi mężczyzna ściskał ramiona chłopca, wbiły się w jego ciało niczym szpony. I Harry usłyszał przepełniony udręką szept:
- Harry, posłuchaj mnie...
W głowie Harry'ego nastąpiła gwałtowna reakcja porównywalna do zderzenia się na miotle z pędzącym Hogwart Ekspresem.
Czy on właśnie usłyszał...? Czy Severus naprawdę powiedział... powiedział...
- Powiedziałeś do mnie 'Harry'... - wyszeptał, wpatrując się w Severusa z mieszaniną niedowierzania i wzruszenia.
Zanim zdążył się zorientować, mężczyzna wykorzystał jego chwilowe zamroczenie, błyskawicznie uwalniając się z jego uścisku i z pewnymi trudnościami podniósł się z podłogi. Poprawił swoją szatę, zmrużył oczy i odsunął się jeszcze o krok, tak jakby chciał znaleźć się jak najdalej od Harry'ego.
- A teraz porozmawiamy poważnie - powiedział wyważonym tonem. Jego głos był opanowany, tak jak cała jego postawa, jedynie oczy go zdradzały. Wciąż błyszczały dziwnie, kiedy wpatrywał się w Harry'ego. - Nie obchodzi mnie, co sobie ubzdurałeś, ale musisz zrozumieć, że nie możemy już tego robić. To nie jest zabawa. Każde, nawet najbardziej niewinne spojrzenie może sprowadzić na nas kłopoty. To zbyt niebezpieczne, a ty nigdy nie potrafiłeś ukrywać swoich emocji. Oczekuję, że będziesz zachowywał się dokładnie tak samo jak wcześniej. Nic nie może się zmienić. Zrozumiałeś mnie? Nic.
Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Zdawał sobie sprawę z tego, że Severus coś do niego powiedział, ale wszystko było niewyraźne, ponieważ w jego głowie wciąż wibrowało echo tylko jednego, jedynego słowa.
- Powiedziałeś do mnie 'Harry'...
Severus westchnął cicho i przymknął na chwilę powieki.
- To, czego się dowiedziałeś, wcale niczego ci nie ułatwi - warknął Severus, przewiercając Harry'ego zniecierpliwionym spojrzeniem. - Wręcz przeciwnie. Teraz będzie ci o wiele trudniej, ponieważ ja nie mam zamiaru przestać odgrywać swojej roli. Swoim wścibstwem zrujnowałeś wszystko, co starałem się osiągnąć, i po raz kolejny naraziłeś się na niebezpieczeństwo. Ale zapewniam cię, że będziesz się trzymał ode mnie z daleka. A jeżeli nie zrobisz tego z własnej woli, to wiedz, że znam kilka zaklęć, które ci to ułatwią.
Harry nie wiedział nawet kiedy i w jaki sposób, ale w ułamku sekundy zerwał się na równe nogi i znalazł przy Severusie, obejmując go ramionami w pasie z taką siłą, jakby chciał go zmiażdżyć w uścisku.
- Właśnie dlatego nie mogłem powiedzieć ci prawdy. - Głos Severusa wydał się odległy i zmęczony. - Nie potrafisz się kontrolować. Nigdy nie potrafiłeś panować nad swoimi emocjami.
- Severusie... - wyszeptał cicho Harry, podnosząc głowę i spoglądając wprost na pochyloną nad sobą, ściągniętą twarz i zmrużone, czarne oczy. Widział w nich płomienie. Widział, jak Severus próbuje je zdusić, ale nic to nie dawało, ponieważ one wciąż tam były. Za każdym razem, kiedy na niego patrzył, za każdym razem, kiedy znajdował się blisko, zbyt blisko...
- Musisz to zrozumieć. - Głos Severusa stał się cięższy, tak jakby ponownie nasączał się uczuciami, których mężczyzna za wszelką cenę nie chciał do siebie dopuścić, ale oddziaływanie Harry'ego było silniejsze. Silniejsze niż jakakolwiek maska, którą starał się przywdziać. - Powinieneś stąd natychmiast wyjść. I nigdy nie wracać. - Dłoń Severusa już była na jego szyi, już pieściła ją w tak delikatny, niesamowity sposób, przenosząc się na kark i muskając ciemne kosmyki włosów. - Zapomnieć o tym wszystkim. - Ale jego gesty przeczyły słowom. Oczy również. Przesuwały się po twarzy Harry'ego rozgorączkowanym spojrzeniem, a jego dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć. - To jedyny sposób, żebyś...
- Severusie... - przerwał mu Harry, nie odrywając wzroku od wbitych w siebie czarnych oczu i obserwując, jak płomienie rozrastają się, wypełniając gorącem ich wieczny chłód. Przywarł do odzianego w czerń ciała jeszcze mocniej, nie pozwalając, by drżące dłonie mężczyzny ponownie go od siebie odsunęły.
- Nie możemy. - Wydawało się, że każde wypowiedziane przez Severusa słowo przychodzi mu z największym trudem. Jego dłonie wbiły się w ramiona Harry'ego niczym szpony. - Posłuchaj mnie. Nie możemy wrócić do tego, co było. To zbyt niebezpieczne. Musisz mnie nienawidzić, musisz... Puść.
- Severusie... kocham cię.
To był ułamek sekundy. Chwila całkowitej ciszy, a po niej... eksplozja.
- Do diabła! - warknięcie, które wydobyło się z ust Severusa, przypominało ostatnie tchnienie pokonanego, zanim jego usta pochłonęły wargi Harry'ego, a gorący język zagłębił się w nim z taką zachłannością, jakby umierał z pragnienia i tylko w ten sposób mógł je ugasić. Harry oplótł go swym własnym językiem, zanurzając się w skamlącej z potrzeby tęsknocie i w tej jednej chwili wszystko przestało mieć znaczenie. Jutrzejszy poranek. Każde niedomówienie pomiędzy nimi. Tajemnice, które obaj wciąż jeszcze skrywali.
Pozostali tylko oni. Nic poza tym. Był tylko Severus i jego oddech. I jego usta. I dłoń wplatająca się we włosy Harry'ego. I druga, zaciskająca się na jego biodrze z taką siłą, że na pewno pozostaną siniaki.
Powinien był mu powiedzieć. Powinien ukryć go w swych komnatach i nie pozwolić, by Harry kiedykolwiek z nich wyszedł. Powinien zamknąć go w swych ramionach i nigdy nie wypuścić. Powinien otulić ich obu swoją czarną peleryną i ukryć przed całym światem.
Żeby już zawsze mogli być razem. Bezpieczni. Żeby żaden z nich nie musiał już więcej walczyć. Żeby nikt nie mógł ich dosięgnąć.
Harry usłyszał głuchy, przeciągły pomruk i nagle usta Severusa zniknęły, a wędrujące mu po pośladkach dłonie zamarły i kiedy zdołał otworzyć rozgrzane powieki, ujrzał na wprost dwie wypełnione ciemnością szczeliny, przez które Harry spoglądał teraz daleko w głąb duszy Severusa. I to, co tam ujrzał... to, co ujrzał...
Głos uwiązł mu w gardle, a umysł wypełniła gęsta mgła, kiedy mężczyzna oparł swoje czoło o jego, owiewając mu twarz ciężkim, nasączonym pragnieniem oddechem.
- Co ty ze mną robisz... - Ochrypły szept Severusa był ledwie słyszalny, ale wystarczył, aby wypełnić lędźwie Harry'ego płynną lawą. Zakwilił cicho, wczepiając się palcami w szatę na ramionach mężczyzny i ocierając się o szorstki materiał. A wtedy to poczuł. Twarde wybrzuszenie w spodniach Severusa. I usłyszał zduszony syk, kiedy, nie potrafiąc zapanować nad reakcjami swojego ciała, naparł na to wybrzuszenie biodrami, czując jak rośnie jeszcze bardziej, jak zaczyna pulsować pod wpływem jego dotyku i jak paznokcie Severusa zatapiają się w jego ciele z taka siłą, jakby pragnęły rozedrzeć go na strzępy.
- Przestań... - wydyszał Severus, zaciskając rękę na jego biodrze. Harry gwałtownie wciągnął powietrze nasączone gorącym oddechem Severusa i musiał zacisnąć oczy, gdy jego biodra zadrżały pod wpływem wypełniającego je w błyskawicznym tempie żaru.
- O boże... - zaszlochał. - Jestem taki twardy.
- Harry...! - Severus wyjęczał jego imię w taki sposób, jakby odczuwał ogromne, nieukojone cierpienie.
Harry doznał wrażenia, jakby poraził go piorun. Osłupiały, spojrzał na Severusa szeroko otwartymi oczami i rozchylił usta... i w tej samej chwili poczuł dłoń mężczyzny zaciskającą mu się drapieżnie na kroczu i to, ten jeden niespodziewany dotyk wystarczył, aby wszystko w nim wezbrało i przelało się. I miał tylko sekundę, aby nabrać tchu, wczepić się w Severusa, przylgnąć do niego i szeroko otworzyć usta, zanim skumulowana fala orgazmu uderzyła w niego z taką siłą, że nogi ugięły się pod nim i prawie upadł, chociaż miał wrażenie, jakby unosił się w powietrzu. Jakby coś niesamowicie wygłodzonego pochwyciło go w swoje szpony i zgniatało w swym uścisku, rozrywając jednocześnie na kawałki, i to było najcudowniejsze uczucie na świecie. Uczucie, które wypchnęło jego biodra do przodu, a dłoń poprowadziło w dół, niemal nieświadomie wsuwając ją w spodnie mężczyzny, i Harry zdołał jedynie musnąć twardego, drżącego penisa Snape'a.
Ale to wystarczyło.
Usłyszał długi, gardłowy pomruk. Severus szarpnął się gwałtownie, napierając na niego z taką siłą, że niemal go zmiażdżył. Harry owinął dłoń wokół gorącej jak wulkan, pulsującej erekcji i ścisnął. Czuł, jak Severus się trzęsie, jak jego biodra podrygują spazmatycznie, a z ust wydobywa się głośny, konwulsyjny jęk. I poczuł oplatające go mocno ramiona, zagarniające go jeszcze bliżej, aż w końcu stali się niemal jednością, stapiając się ze sobą. Drżąc tym samym rytmem. Dysząc jednym oddechem. Dzieląc się wspólnym biciem serca. Połączeni tęsknotą. Silniejszą niż jakikolwiek zdrowy rozsądek.
Harry odzyskał zmysły jako pierwszy. Wynurzenie się z oceanu doznań było niemal bolesne. Jego bijące szaleńczo serce trzepotało w piersi z taką pasją, jakby pragnęło się z niej wyrwać, uwolnić się z narzuconych przez ciało ograniczeń i znaleźć się wewnątrz ciała naprzeciw. I nigdy, przenigdy go nie opuścić.
- Weź mnie - wyszeptał, nawet na chwilę nie odrywając się od Severusa. Czuł jego mięśnie, drżące pod materiałem czarnej szaty. - Tak jak ostatnim razem.
Mężczyzna gwałtownie wciągnął powietrze. Harry uniósł powieki. Oczy Severusa nadal były zamglone i Harry widział gasnące powoli płomienie orgazmu, ale na ich miejsce wyrastały kolejne, jeszcze gorętsze, jeszcze bardziej wygłodniałe. Jednak najbardziej uderzające było oszołomienie, które ujrzał na jego twarzy. Jakby Severus całkowicie zagubił się w swym pragnieniu i nawet nie próbował z nim walczyć.
- Już nigdy więcej o to nie poproszę - szeptał dalej Harry, poddając się pochłaniającemu go, badawczemu spojrzeniu Severusa. - Odejdę i będę się trzymał z daleka.
Widział, jak źrenice mężczyzny biegają po jego twarzy, jak zagłębiają się w jego oczach, próbując wyczytać z nich fałsz - jedyną rzecz, której mogłyby się uchwycić, aby nie pozwolić zepchnąć się w przepaść, z której nie byłoby już powrotu.
Ale nie odnalazły go.
Przecież naprawdę...
...odejdzie.
Kiedy Severus w końcu się odezwał, jego głos wydawał się zdarty, jakby usta wypowiadały słowa bez udziału woli.
- Już nigdy się do mnie nie zbliżysz?
Harry desperacko pokręcił głową, jeszcze mocniej wbijając palce w ciało Snape'a.
- Nie.
- Obiecujesz?
Jeszcze dwa tygodnie temu Severus żegnał się z nim, dając mu najcudowniejszą noc ze wszystkich. Teraz Harry pożegna się z nim w taki sam sposób.
- Obiecuję.
To słowo przypominało naciśnięcie na spust.
Severus rzucił się do przodu, niczym spuszczone ze smyczy zwierzę, które zbyt długo zmagało się z krępującymi je pętami, nie mogąc dosięgnąć tego, co przez cały czas znajdowało się tuż przed nim i drażniło wszystkie jego zmysły.
Ale teraz... nareszcie... zostało uwolnione.
I mogło to pożreć.
Z ust Harry'ego wyrwał się krótki jęk zaskoczenia, kiedy poczuł silne szarpnięcie za włosy, odchylające mu głowę do tyłu i gorące usta wpijające mu się w szyję. Severus zaatakował jego skórę szybkimi, niemal bolesnymi pocałunkami, przesuwającymi się w górę, aż do brody, a potem do ust, które polizał łagodnie, by następnie zatopić zęby w dolnej wardze, wydając z siebie wygłodniały pomruk.
Atak był tak gwałtowny i zachłanny, że Harry nie miał żadnej szansy na odparcie go i mógł jedynie poddać się iskrom, które rozpalały się w nim przy każdym zetknięciu się warg Severusa z jego skórą. Dopiero, kiedy usta mężczyzny ponownie przesunęły się na jego szyję, doszedł do siebie na tyle, by chociaż spróbować przejąć inicjatywę.
Oderwał dłonie, które zaciskał kurczowo na szatach mężczyzny, i na oślep wymacał maleńkie guziczki przy kołnierzu, starając się je rozpiąć, wśliznąć ręce pod materiał i dotknąć chłodnej skóry, ale zanim zdążył to zrobić, usłyszał rozdrażnione warknięcie, jego głowa została uwolniona, a palce Snape'a zacisnęły mu się na przegubach dłoni, odciągając je brutalnie na boki i nie pozwalając mu odpiąć ani jednego guzika. Harry błyskawicznie opuścił głowę i na chwilę zapomniał, jak się oddycha, kiedy jego wzrok padł na oblicze mężczyzny...
Severus wyglądał jak opętany. Jakby tylko krok dzielił go od szaleństwa. Jego oczy płonęły dziko, nozdrza drgały, wchłaniając zapach Harry'ego, a wpółotwarte usta wyglądały na tak spragnione, jakby niemo błagały chociaż o skrawek skóry Harry'ego.
Coś we wnętrzu Harry'ego szarpnęło się, widząc tak silne... tak czyste...
Rzucił się do przodu, pragnąc wycałować te usta, tę twarz, ten nos...
- Nie! - usłyszał ostre, chrapliwe warknięcie i poczuł, jak ręce Severusa odpychają go. Zaskoczony, cofnął się o kilka kroków, ale zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, Severus znów przy nim był. Złapał jego koszulę i szarpnął z tak nieopanowaną siłą, że Harry usłyszał odgłos rwącego się materiału i już w tej samej chwili gorące wargi mężczyzny błądziły po jego obnażonym ramieniu, napierając na niego i sprawiając, że Harry musiał się cofać, aby nie zostać zmiażdżonym przez jego usta i dłonie i wibrujące ciało przy jego własnym ciele.
Ugryzienie u podstawy szyi sprawiło, że nogi niemal ugięły się pod nim, a z ust wyrwał się niekontrolowany jęk i jego dłonie samowolnie sięgnęły po Severusa, drżąc z potrzeby dotykania go. I nawet jeżeli wciąż słyszał ostrzegawczy warkot mężczyzny, nie przestawał walczyć z guzikami jego kołnierza, próbując je rozpiąć...
Udało się!
Zebrał całą swoją siłę, by naprzeć na Severusa i dobrać się do jego odsłoniętej szyi, wpijając się w nią ustami i mrucząc z przyjemności, gdy tylko poczuł słodko-gorzki smak chłodnej skóry. Ale nie cieszył się nią długo.
Tym razem Severus zareagował znacznie gwałtowniej. Odepchnął go z taką siłą, że Harry uderzył plecami w biblioteczkę. Na ułamek sekundy całe powietrze uleciało z jego płuc i zanim zdążył ponownie zaczerpnąć tchu, poczuł szczupłe ciało wgniatające go w znajdujące się za nim półki i usta wpijające się obłąkańczo w jego twarz, szyję i ramię.
Nie potrafił powstrzymać przeciągłych pojękiwań, wyrywających się raz po raz z jego gardła. Próbował walczyć dalej, ale mężczyzna był zbyt silny.
- Pozwól mi - udało mu się w końcu wyszeptać, z trudem łapiąc urywany oddech. - Proszę, pozw...
Nie zdołał jednak dokończyć, gdyż Severus zamknął jego usta w brutalnym pocałunku, miażdżąc jego wargi i niemal się w nie wgryzając. Harry zatopił paznokcie w jego ramionach, zaciskając powieki i widząc eksplodujące pod nimi gwiazdy. Nie był w stanie zaczerpnąć tchu. Mógł oddychać jedynie w usta Severusa, uwięziony przez jego wargi, dłonie i całe napierające na niego ciało.
Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim mężczyzna w końcu oderwał usta, pozwalając, by do ich obolałych płuc wdarło się chłodne, nie przesiąknięte ogniem powietrze.
- Tak długo nie mogłem cię mieć... - Głos Severusa był tak zachrypnięty, że Harry z trudem rozróżniał słowa. Czuł na twarzy jego przyspieszony, ciężki oddech. - Przez tak wiele nocy zastanawiałem się, jakby to było znowu cię dotknąć, poczuć... zagłębić się w tobie... chociaż ten jeden, jedyny raz... czy wówczas oszalałbym już do reszty?
Harry nie sądził, że można żyć dalej, kiedy serce rozsypało się w proch, a dusza roztrzaskała się na kawałki.
Przestępując nad przepaścią ciszy, bezdechu i całkowitego oszołomienia, tonąc w połyskujących odmętach czarnych oczu, zdołał wydusić jedynie:
- Mówiłem, że zawsze będę do ciebie wracał.
- Nie. - Oddech Severusa stał się jeszcze cięższy, a szept mroczniejszy. - Wracasz, bo nie potrafię się od ciebie uwolnić.
Po tych słowach usta Severusa ponownie zaatakowały twarz Harry'ego, zasypując jego policzki i skronie gradem zachłannych pocałunków. Harry poczuł silne dłonie, zaciskające się na jego ramionach, odrywające go od biblioteczki i kierujące w przeciwną stronę. Zaczął się cofać pod wpływem siły, z jaką Severus błądził wargami po jego twarzy i ciele, odpinając jednocześnie resztkę guzików podartej koszuli. Harry uchwycił się jego ramion, próbując zachować równowagę, ale było to niezwykle trudne, szczególnie, gdy w tym samym czasie próbował dosięgnąć ustami szyi mężczyzny. Albo ucha. Albo czegokolwiek.
Ale Severus nie pozwalał mu na to. Rozchylił jego koszulę, pochylił się do przodu i w momencie, kiedy jego gorący język trącił sutek Harry'ego, chłopak niemal osunął się na podłogę. Na szczęście w tej samej chwili Severus przycisnął go do ściany i Harry mógł jedynie zakwilić bezradnie, podczas gdy jakaś odległa część jego świadomości zarejestrowała, że Severus najprawdopodobniej próbuje otworzyć drzwi do sypialni, co okazało się trudnym wyzwaniem, skoro jego dłonie nie potrafiły oderwać się od Harry'ego nawet na ułamek sekundy.
- Nie puszczaj mnie - wyszeptał chrapliwie Harry, kiedy mężczyzna odsunął się na chwilę, aby dosięgnąć klamki. - Chcę cię czuć... na sobie. W sobie. Wszędzie.
Severus wydał z siebie łakomy pomruk i rzucił się na niego jeszcze łapczywiej, jakby słowa Harry'ego jedynie wzmogły nieukojony głód, który konsumował go od środka. Jego pocałunki były tak gwałtowne, że niemal bolesne. Harry zacisnął powieki, mając wrażenie, że wszystko wokół wiruje, zatapiając się w powodzi żaru, i pozostają tylko te twarde, nieustępliwe wargi wpijające mu się w twarz, wgryzające w policzki, przyciskające do czoła, oczu i skroni, zasysające skórę na szyi i ramionach, zaciskające się na sutkach i trącające je językiem i to było tak... nie mógł wytrzymać... nie mógł już...
Niczym tonący, który usiłuje złapać ostatni dech przed zanurzeniem się w ciemnych odmętach, wczepił się palcami w szatę na piersi Severusa, ciągnąć za nią ostatkiem sił i próbując ją rozerwać, ale wtedy Severus wypuścił z ust jego sutek, złapał go za nadgarstek i uderzył jego dłonią w ścianę z tak nieopanowaną, gniewną siłą, że niemal mu ją zgniótł. Harry jęknął i jeszcze mocniej zacisnął powieki, a wtedy poczuł, jak druga dłoń mężczyzny łapie go za brodę, ściska jego szczękę i unosi mu twarz w górę. I usłyszał nad sobą gorący, chrapliwy szept Severusa:
- Spójrz na mnie.
Harry uniósł rozpalone powieki, ale jego wzrok był zbyt zamglony tęsknotą i pożądaniem, aby mógł dokładnie dojrzeć twarz Severusa. Poczuł tylko, jak palce mężczyzny jeszcze boleśniej wbijają mu się w szczękę i usłyszał stłumiony jęk, pełen niewypowiedzianego zachwytu, jakby Severus zobaczył w oczach Harry'ego coś, czego już nigdy nie spodziewał się ujrzeć.
Bardzo powoli żelazny uścisk na nadgarstku Harry'ego zaczął się rozluźniać, jakby bestia w Severusie uspokoiła się nieco. I Harry poczuł, że Severus przesuwa swoją dłoń w górę, łapiąc jego dłoń i splatając ich palce razem, a następnie łagodnie odrywa ją od ściany, by przyciągnąć ją do swych ust i ucałować.
A potem znowu zaatakował, wpijając się w Harry'ego zębami i palcami, niczym zwierzę, które tylko na chwilę przerwało posiłek i teraz zamierzało nadrobić zaległości, po czym z warknięciem oderwał ich obu od ściany.
I Harry odkrył nagle, że już prawie nic nie widzi. Że jego zmysły są tak zajęte Severusem, że wszystko inne wydaje się jedynie złudzeniem naszpikowanym niewidzialnymi przeszkodami.
Nie wiedział jak ani w jaki sposób, ale nagle był już w sypialni i chyba po drodze uderzył się boleśnie ręką w klamkę, i znowu czuł rozgrzany, śliski język penetrujący jego usta i zachłanne dłonie ugniatające jego ciało i... i nagle poczuł za plecami zimną ścianę. Uderzył w nią z całej siły, jakby Severus pragnął go w nią wgnieść, ale już po chwili ostre szarpnięcie oderwało go od niej i Harry został odwrócony tyłem i rzucony na nią ponownie. Jęknął, uderzając policzkiem w chłodne kamienie i w tej samej chwili poczuł dłonie Severusa na swoich plecach, unoszące jego koszulę i... i gorący język wędrujący po jego kręgosłupie i wargi wpijające mu się w skórę na łopatkach i miał wrażenie, że te usta są wszędzie... na krzyżu, barkach, ramionach, ponownie na łopatkach i coraz wyżej, na karku, szyi... i nagle ponownie usłyszał ten gorący szept tuż przy swoim uchu:
- Chciałem... sięgnąć po ciebie. Byłeś tak blisko... przez cały czas... Wystarczyło wyciągnąć rękę... ale nie mogłem.
- Severusie... - Z ust Harry'ego wyrwał się udręczony jęk. Słuchanie szeptu mężczyzny było dla niego torturą. Severus zsunął porwaną koszulę z jego ramion i pozwolił jej opaść na podłogę i Harry poczuł, jak mężczyzna przywiera do jego nagich pleców, zaciskając jedną dłoń na jego biodrze, a drugą przyciskając do brzucha i przesuwając ją w górę, coraz wyżej, na klatkę piersiową. Ugniatał jego skórę z taką siłą, jakby chciał ją zedrzeć, jakby chciał, aby jego dłoń wniknęła w ciało Harry'ego. I to było niemal bolesne, ale nie tak bolesne, jak doznania, które wywoływał ten niski, zachrypnięty szept:
- Mogłem jedynie obserwować cię z daleka... i w swych wizjach... pożerałem cię... całego... aż nie pozostało w tobie niczego, co nie należałoby do mnie. - Dłoń przesunęła się na jego szyję i policzek. - Tylko do mnie. - Twarz Harry'ego została odwrócona w bok. - Na zawsze.
Po tych słowach twarde, gorące wargi wpiły się w jego usta z taką siłą i zachłannością, jakby Severus pragnął dokonać tego, o czym powiedział. Jakby chciał go w siebie wchłonąć, pożreć, zmiażdżyć. Pocałunek był głęboki, gwałtowny i niemal bolesny. Przypominał bardziej konsumpcję niż pieszczotę, jakby Severus był drapieżnikiem, który wgryza się w ofiarę, pragnąc odebrać jej oddech i życie. Harry jęczał w jego usta, czując język Severusa smagający jego policzki, podniebienie, ugniatający jego własny język, docierający tak głęboko, że wślizgiwał mu się niemal do gardła.
Harry próbował nadążyć, próbował odpowiedzieć, próbował przejąć inicjatywę... ale przepadł. W cierpko-słodkim smaku Severusa, w jego odurzającym zapachu, w jego nieokiełznanej sile, w jego oszałamiającej bliskości, która sprawiała, że czuł mrowienie nawet w palcach u stóp.
I dopiero, kiedy zaczęło kręcić mu się w głowie od braku tlenu, a wargi paliły żywym ogniem... dopiero wtedy poczuł, że Severus go puszcza i niemal zachłysnął się wdzierającym mu się do płuc chłodnym powietrzem, lecz zanim zdążył choćby otworzyć oczy, dłonie Severusa oderwały go od ściany i niecierpliwym szarpnięciem posłały na łóżko.
I upadając na miękką pościel, Harry miał wrażenie, jakby zanurzał się w gęstej mgle, wypełnionej ciszą, spokojem i biciem serca. We mgle, w której istniał jedynie on i Severus. Nie było Voldemorta, eliksiru ani jutrzejszego dnia. Nie było świata.
Dla Harry'ego... na te kilka krótkich chwil... cały świat zawarł się w dotyku jednego mężczyzny. I pozwolił mu...
...zapomnieć.
63. The last night
Harry wylądował na miękkim materacu, twarzą do pościeli, i niemal w tej samej chwili poczuł na skórze dotyk szorstkiej peleryny, opadającej na łóżko wokół niego, a jego plecy i łopatki zasypał grad opętańczych pocałunków. Pojękując cicho z przyjemności, wcisnął twarz w poduszkę, ale doznania bardzo szybko stały się zbyt intensywne, gdy Severus zaczął na przemian ssać i lizać jego skórę, i Harry musiał zaczerpnąć tchu, aby nie odpłynąć. Z trudem zdołał unieść się na łokciach, podczas gdy wilgotne usta schodziły coraz niżej, aż dotarły do krzyża, a drapieżne palce zsunęły mu na uda spodnie wraz ze slipami i w tej samej chwili...
Merlinie!
Harry gwałtownie otworzył oczy i niemal zachłysnął się powietrzem, gdy poczuł usta Severusa przyciskające się do jego obnażonych pośladków.
O boże, te wargi... tak gorące... i do tego te chłodne palce... tak łagodnie gładzące jego skórę...
Ale okazało się, że to jedynie wstęp, kiedy palce Severusa pochwyciły konwulsyjnie jego pośladki, zaciskając się na nich i ugniatając je przez chwilę niczym ciasto, a następnie zaczęły je rozchylać i...
Harry zanurzył twarz w pościeli, zaciskając na niej zęby, aby stłumić krzyk, kiedy poczuł gorący, mokry język przesuwający się pomiędzy jego pośladkami, najpierw w dół aż do jąder, a potem z powrotem w górę. Ale prawdziwe tortury zaczęły się, kiedy język Severusa zatrzymał się przy jego wejściu, podrażniając je szybkimi, wilgotnymi liźnięciami i to było tak bardzo... nie mógł... o boże!
- Aaaa... proszę... ochhhhh...!
Próbował uciec od tego języka, ale dłonie Severusa przytrzymywały jego pośladki, nie pozwalając mu się poruszyć, i mógł jedynie skamleć z udręki, z twarzą wciśniętą w pościel, czując jak ten rozgrzany język zatacza koła wokół jego wilgotnego wejścia, z każdą chwilą pulsującego coraz mocniej i mocniej... i jak jego ciało wibruje pod wpływem pełnych satysfakcji pomruków mężczyzny... i już nie mógł, nie mógł...
Nie kontrolując własnych reakcji, zaczął się wić i szlochać, ocierając swoją boleśnie twardą erekcją o prześcieradło, i musiał bardzo szybko unieść biodra, aby płonący w jego lędźwiach żar nie przelał się i nie wytrysnął. Gwałtownie wciągnął powietrze, próbując zapanować nad niebezpiecznie szybko wzbierającym napięciem, ale Severus nawet na moment nie przerwał tych odbierających zmysły tortur.
Na szczęście chyba zrozumiał, że jego zabiegi doprowadziły Harry'ego niemal do samej granicy wytrzymałości, ponieważ pozostawił jego pośladki w spokoju i zaczął schodzić niżej, zsuwając jego spodnie do kolan i całując drżące uda.
- To było... - wydyszał Harry, próbując zapanować nad oddechem i zachrypniętym głosem. - To było... cholera!
- Uznam to za komplement - usłyszał wydyszaną ciężkim głosem odpowiedź, zanim kolejne pocałunki pogrążyły go w morzu słodkiej przyjemności.
Usta Severusa były wszędzie. Błądziły po skórze Harry'ego w szalonym tańcu, pieszcząc przestrzeń pod kolanami, a potem łydki i Harry nie był w stanie zrobić nic, poza wciskaniem twarzy w materac i jęczeniem w niego. Był niczym pulsująca emocjami pochodnia, odbierając każdy dotyk Severusa coraz intensywniej.
I kiedy już wydawało mu się, że więcej nie zniesie, że usta Severusa dotarły już wszędzie, nawilżając każdy skrawek jego skóry, poczuł jak mężczyzna przesuwa się z powrotem w górę, zawisając nad nim i szepcząc mu prosto do ucha:
- Mógłbym to robić przez całą noc... spijać pot z twojej skóry... sączyć go jak whisky, aż uderzyłby mi do głowy... ale czy zdołałbym później wytrzeźwieć?
Ale zanim serce Harry'ego wróciło na swoje miejsce po tym wyznaniu, jego ciało przeszyła fala gorących dreszczy, kiedy poczuł język Severusa na swoim karku, przesuwający się powoli w dół, pomiędzy łopatkami, wzdłuż kręgosłupa i krzyża, docierając aż do szczeliny pomiędzy pośladkami i znacząc swą wędrówkę ciepłym, wilgotnym śladem.
Z ust Harry'ego wyrwał się niekontrolowany szloch, a biodra po raz kolejny poderwały się w górę. Nie był w stanie zapanować nad swym ciałem. Wiercił się tak bardzo, jakby Severus sprawiał mu nieopisaną udrękę, zamiast przyjemności i po części była to prawda. Oddech, który nieświadomie wstrzymywał, uleciał z jego płuc dopiero wtedy, kiedy Severus oderwał się od niego i przewrócił go na plecy, ale niemal w tym samym momencie Harry poczuł jego gorące wargi na swoich udach i wilgotny język, przesuwający się w kierunku jego naprężonego penisa. Coraz bliżej i bliżej...
Uniósł piekące powieki w tym samym momencie, w którym usta mężczyzny przycisnęły się do podstawy jego erekcji, a chłodne palce wsunęły się pod jego rozgrzane jądra, zaciskając się na nich i ugniatając je. I nawet jeżeli wszystko, co widział, było rozmazane, to i tak... to, co zobaczył... wrażenie... Merlinie...
Głowa Severusa pomiędzy jego nogami, czarne, długie włosy rozsypane na jego udach i podbrzuszu, wpółprzymknięte powieki, dłoń o długich palcach oplatająca trzon jego drżącego penisa i język... tak gorący i mokry... wysuwający się spomiędzy cienkich warg i przesuwający się wzdłuż całej erekcji, od podstawy aż do...
Powieki Harry'ego opadły, zatrzaskując go w świecie popiołu i ognia, jego głowa uderzyła w materac, a z ust wyrwał się krzyk.
Ale Severus nie przestawał. Wodził językiem w górę i w dół, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie tortury zadawał Harry'emu. A raczej jakby nie potrafił przestać ich zadawać.
Harry wygiął się w łuk, wbijając stopy i dłonie w materac, kiedy zupełnie niespodziewanie główka jego penisa została pochłonięta przez usta Severusa, zanurzając się w gorącu i wilgoci i poczuł ssanie tak silne, że oczy uciekły mu w głąb czaszki, lecz zanim Severus wyssał z niego nieoczekiwany, bolesny orgazm, zdołał wykrzyczeć ochryple:
- Nie wytrzymam...! Zaraz...
Podziałało.
Usta zniknęły, a jego rozgrzaną, wilgotną erekcję owionęło chłodne powietrze i Harry niemal zaszlochał z ulgi.
Materac ugiął się, tak jakby mężczyzna przemieścił się i po kilku chwilach ogłuszającej ciszy, podczas których Harry próbował złapać rwący się oddech, zdecydował się w końcu otworzyć oczy. I spojrzał wprost w twarz pochylającego się nad nim Severusa.
Jego policzki były zaczerwienione. Wpółotwarte, wilgotne wargi wyglądały na spuchnięte. Oczy - tak czarne, że wydawało się, jakby były zaledwie niewielkimi szczelinami, za którymi znajdują się bezdenne, niekończące się czeluście - pochłaniały go, wciągały w swą niebezpieczną głębię i Harry nie potrafił się im sprzeciwić.
Pragnął tylko jednego. Zatonąć w nich.
- Wciąż tak samo kruchy... - usłyszał nad sobą ciężki, nasączony ogniem szept Severusa. - Wystarczy jeden dotyk i rozpadasz się w moich dłoniach. - Chłodne palce dotknęły jego policzka, gładząc go delikatnie, a te cudowne oczy przesunęły się po jego twarzy, pieszcząc ją spojrzeniem.
- Zawsze tak na mnie działałeś - odparł cicho Harry, z trudem wydobywając z siebie głos. Rozchylił posiniaczone wargi, pozwalając, by długie palce Severusa wśliznęły mu się do ust. Oblizał je, czując na języku ich cierpko-gorzki smak i z trudem panując nad drżeniem, które wstrząsnęło jego ciałem.
Oczy Severusa wpatrywały się w niego z tak ogromną zachłannością, że niemal błyszczały.
- Wciąż tak doskonały... - wyszeptał, wysuwając wilgotne palce z ciepłego wnętrza ust Harry'ego.
W tym samym momencie dłonie Harry'ego wystrzeliły w górę, zaciskając się na szacie mężczyzny i przyciągając go jeszcze bliżej, aż ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie.
- Zdejmij ją - wydyszał, owiewając jego policzki swoim gorącym oddechem. - Chcę poczuć twoją skórę.
Zobaczył, jak przez twarz Severusa przebiega ten jakże znajomy, krzywy uśmieszek.
- I wciąż tak samo niecierpliwy... - wyszeptał mężczyzna, mrużąc oczy.
Och, uwielbiał to robić. Odkąd Harry sięgał pamięcią. Zawsze go tylko torturował.
Ale dosyć tego.
Harry szarpnął, przyciągając go jeszcze bliżej i przywierając wargami do blizny na policzku Severusa, a następnie do jego skroni.
Poczuł, że Severus próbuje się uwolnić, ale nie pozwolił mu na to. Przesunął głowę, objął wargami płatek ucha Severusa i zamknął go w swych ustach, liżąc go i ssąc na przemian.
Usłyszał gardłowy jęk mężczyzny. Ciało nad nim spięło się i Severus poderwał się gwałtownie, unosząc Harry'ego ze sobą do pozycji siedzącej.
Nie odrywając warg od ucha Severusa, Harry zaczął rozpinać guziki jego szaty, walcząc jednocześnie z próbującymi powstrzymać go dłońmi.
- Proszę, chcę cię dotknąć - szeptał, atakując ustami szyję i coraz bardziej odsłonięte ramię mężczyzny. - Zdejmij. Chcę cię całego.
Warknął ostrzegawczo, kiedy dłonie Severusa złapały jego ręce, odciągając je od guzików.
- Za chwilę - usłyszał ciężki od pragnienia głos mężczyzny. - Jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Nie! - Harry wyrwał dłonie i złapał za poły szaty, próbując ją rozerwać, byle tylko dostać się do skóry Severusa. - Teraz moja kolej. - Rzucił się do przodu, wpijając się wargami w obojczyk mężczyzny i napierając na niego z taką siłą, że Severus musiał podeprzeć się ręką, żeby nie przewrócić się na łóżko.
- Co za uparty chłopak... - usłyszał ciche westchnięcie i poczuł dłoń mężczyzny, wplatającą mu się we włosy i zaciskającą się na nich.
Skóra Severusa pachniała tak zniewalająco... Harry czuł zioła i cynamon i coś cierpkiego i... i wszystkie te aromaty, które zawsze unosiły się wokół Severusa niczym dodatkowa peleryna i które przywoływały wspomnienia... tak wiele wspomnień.
- Zawsze dostaję to, czego chcę - wyszeptał z ustami wciśniętymi w szyję mężczyzny, rozpinając kolejne guziki szaty.
Dłoń wpleciona w jego włosy zacisnęła się mocniej i Harry mruknął cicho, czując ukłucie bólu.
- Ale tylko wtedy, gdy ci na to pozwolę - odparł Snape.
"Tak ci się tylko wydaje" - pomyślał Harry, ale nie powiedział już tego głośno.
Oderwał wargi od szyi mężczyzny i ponownie przysunął je do jego ucha.
Wiedział, jaki jest Severus. Niedostępny. Skryty. Otoczony swą peleryną niczym barierą, której nikt nie może przekroczyć. Nigdy się nie obnażał. Nie odsłaniał. Żadnego skrawka siebie. Ani duszy, ani ciała.
I tylko Harry... tylko on jeden poznał go całego. Tylko on zobaczył go bez maski, bez peleryny, bez żadnego okrycia. Tylko on jeden zobaczył prawdziwego Severusa Snape'a.
I tylko on znał sposób na to, jak tego dokonać.
- Chcę poczuć twoje nagie uda na swoich pośladkach, kiedy będziesz we mnie wchodził... - wyszeptał żarliwie wprost do jego ucha i w tej samej chwili usłyszał gwałtownie wciągane powietrze. - Chcę czuć twoje ciało, twoją skórę... wszędzie na sobie... ocierającą się o mnie przy każdym pchnięciu... - Delikatnie polizał płatek ucha Severusa i poczuł, że mężczyzna zaczyna niekontrolowanie drżeć. - Chcę przesiąknąć twoim zapachem, twoim potem... tak głęboko, by już nigdy nie dało się go zmyć...
Z gardła Severusa wydobył się niski, zachrypnięty pomruk. Wykorzystując swą chwilową przewagę, Harry delikatnie wsunął dłoń pod na wpół rozpiętą szatę mężczyzny i musnął palcami twardy sutek.
Och, reakcja była niemal natychmiastowa.
Severus jęknął głośno, a jego ciało zesztywniało na moment i Harry poczuł, że ręka mężczyzny puszcza jego włosy i przesuwa się na dół, po jego karku i plecach, a potem znika. Odsunął się i spojrzał w dół.
Severus rozpinał swoją szatę. I kiedy Harry przesunął swój wzrok na jego twarz, poczuł tak silne i gwałtowne uderzenie gorąca, że zakręciło mu się w głowie.
Severus dyszał ciężko, wpatrując się w niego nienaturalnie rozszerzonymi oczami. Harry oblizał wargi i skierował wzrok na jego klatkę piersiową. Wsunął drugą dłoń pod materiał szaty, dotykając głębokiej blizny przecinającej mostek i kończącej się na żebrach. Nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk. Tak bardzo za tym tęsknił... Za każdą z tych blizn, za tą jasną, lekko szarawą skórą, za ciemnymi brodawkami, wyłaniającymi się powoli spod czerni materiału, za naciągniętą wokół żeber skórą, za tym szczupłym, wręcz chudym ciałem...
Zagryzł wargę, delikatnie obrysowując kciukiem brązową brodawkę i trącając ją. Severus zaczął dyszeć jeszcze ciężej, jakby każdy oddech przynosił mu jedynie ból. Ale Harry nie potrafił przestać. Objął palcami drugi sutek i ścisnął go lekko, czując jak twardnieje pod wpływem jego dotyku i jak oddech Severusa zanika na chwilę, by po chwili uderzyć go w twarz swym gorącem.
Nie mógł już dłużej czekać. Chciał go jak najszybciej! Teraz!
Zsunął ręce w dół i zaczął rozpinać dolne guziki szaty. Nie wiedział, czyje ręce bardziej drżały, ale miał wrażenie, że z każdym guzikiem temperatura podnosi się, a atmosfera zagęszcza tak bardzo, że i on zaczął mieć poważne problemy z oddychaniem. Pomógł Severusowi zsunąć z ramion szatę i znajdującą się pod nią koszulę i nie czekając na nic więcej, rzucił się do przodu, atakując ustami chłodną skórę.
Merlinie, jak straszliwie tęsknił za jego smakiem! Lekko słonawym, odrobinę gorzkim, ze szczyptą, ale jedynie szczyptą słodyczy, którą zaczynało się czuć dopiero po kilku pocałunkach, tak jakby była ukryta głęboko pod skórą i dopiero kontakt z ustami Harry'ego pozwalał jej wypłynąć na powierzchnię.
Całował jego pierś i blizny, mrucząc z przyjemności i przesuwając dłońmi po barkach i łopatkach Severusa, nie potrafiąc powstrzymać swoich rąk przed badaniem i zapamiętywaniem ich faktury i budowy, każdej kości wystającej spod skóry i każdej nierówności, którą napotykały jego palce. Obejmował wargami skrawki skóry i ssał, coraz mocniej i mocniej, w miarę jak jęki Severusa przybierały na sile, a dłoń, która ponownie zanurzyła się w jego włosach, zaciskała się na nich i odciągała jego głowę, by choć na chwilę dać sobie odrobinę wytchnienia. By choć na moment uwolnić się od jego wygłodniałych ust i zachłannych dłoni.
Ale Harry walczył. Za każdym razem, kiedy Severus go odciągał, rzucał się do przodu jeszcze agresywniej, przywierając do jego skóry i ciała i nie potrafiąc pozbyć się wrażenia, że to wciąż za mało, że chciałby jeszcze więcej, że najchętniej stopiłby się z nim, ale nie pozwalają mu na to fizyczne ograniczenia i nigdy nie nasyci się nim do końca.
Oderwał się od niego dopiero wtedy, kiedy całkowicie pozbawił się tchu i z braku tlenu zaczęło mu się kręcić w głowie. Dysząc ciężko, z zaczerwienionymi policzkami i obolałymi, wilgotnymi wargami, położył głowę na jego ramieniu, oplatając go rękami i przyciskając się do niego z taką siłą, jakby pragnął, by ich ciała wchłonęły się wzajemnie i nie pozostało już nic, co mogłoby ich rozdzielić. Poczuł, że ramiona Severusa również go oplatają, a dłonie przesuwają się po jego plecach i szyi w niecierpliwym tańcu i dopiero po kilku chwilach zrozumiał, że te z trudem artykułowane sylaby wydobywające się z ust Severusa, oznaczają:
- Rozbierz się.
- Uhm - mruknął nieprzytomnie, próbując uwolnić się z objęć Severusa. - Kiedy tylko mnie puścisz.
Usłyszał ciche syknięcie i ramiona Severusa zniknęły, a po chwili także całe jego ciało, gdy mężczyzna przesunął się na bok, by Harry mógł usiąść na łóżku, opuścić nogi na podłogę i sięgnąć do swoich butów, pozbywając się błyskawicznie zarówno ich, jak i skarpetek oraz spodni, uważając jednocześnie, by ukryta w nogawce buteleczka nie zabrzęczała przy upadku na podłogę.
Severus także zsunął się z łóżka, aby zdjąć buty, a kiedy się wyprostował i Harry spojrzał na jego nagą klatkę piersiową i przesunął wzrok niżej, przez ciemne włoski, ciągnące się od pępka i ginące pod paskiem czarnych spodni i zatrzymał swoje spojrzenie na jego kroczu... przez chwilę myślał, że się udusi.
Merlinie... widział to tak wyraźnie. Olbrzymie wybrzuszenie w spodniach Severusa, zdające się niemal przebijać przez materiał.
Niecierpliwie sięgnął ku niemu obiema rękami, pragnąc jak najszybciej uwolnić go ze spodni.
Jego ręce drżały tak bardzo, że niemal nie kontrolował swoich ruchów. Udało mu się rozpiąć guzik, ale kiedy sięgnął do zamka i próbował go rozsunąć, usłyszał głośny syk Severusa:
- Ostrożnie.
Spojrzał w górę. Severus obserwował go swymi czarnymi jak smoła oczami. Włosy opadły mu na twarz, ukrywając ją w cieniu i Harry'emu wydawało się, że nie widzi nic poza dziwnym blaskiem, który płonął głęboko na dnie jego źrenic.
Pod wpływem tego spojrzenia, jego żołądek wykonał kilka solidnych przewrotów, zanim w końcu uspokoił się na tyle, by Harry mógł szeroko otwartymi oczami obserwować, jak Snape odtrąca jego ręce i sam sięga do rozporka, rozsuwając go powoli, jakby każdy ruch sprawiał mu ból... I kiedy Harry go ujrzał... jak prostuje się sprężyście w jego kierunku, zaczerwieniony na czubku, nabrzmiały, masywny, pokryty drobną siatką żył, wyrastający z gęstwiny czarnych włosków... fala żaru, która zatopiła jego umysł i lędźwie, była tak obezwładniająca, że przez chwilę nie był w stanie nawet się poruszyć, pozwalając, by jego dłonie samowolnie zacisnęły się na spodniach mężczyzny, zsuwając mu je do ud, a potem do kolan i nie wiedział nawet kiedy, ale Severus już stał przed nim całkowicie nagi.
I Harry mógł... nareszcie mógł...
Drżąc niczym w febrze, uniósł dłoń i ostrożnie owinął ją wokół trzonu penisa Severusa. Czuł, jak pulsuje mu pod palcami, tętniąc przepływającą przez niego krwią, rozgrzany tak bardzo, że niemal parzył...
- Taki gorący... - wyszeptał, oblizując wyschnięte nagle wargi. - Taki twardy... spragniony...
Powietrze wypełnił niski, gardłowy pomruk i Harry miał wrażenie, że ten dźwięk wnika mu pod skórę, podrażniając wszystkie zakończenia nerwowe, a umysł wypełniając mgłą.
Boże, tak bardzo pragnął go skosztować... chociaż odrobinę...
Pochylił się do przodu, otwierając usta, ale nagle poczuł dłoń łapiącą go za włosy i odciągającą jego głowę do tyłu.
- Nie rób tego... - Szept Severusa przypominał bardziej ochrypły jęk. - Ja...
Severus nie musiał dokańczać, aby Harry zrozumiał.
Nie wypuszczając z dłoni jego penisa, uklęknął na łóżku i uniósł drugą dłoń do jego twarzy, dotykając chłodnego policzka i łagodnie gładząc go palcami. Spojrzenie Severusa, dziwnie odległe i nieco zamroczone, zagłębiło się w jego oczach i Harry miał wrażenie, jakby Severus spadał... wprost w niego, zanurzając się w jego duszy całym sobą... bez niczego, co zamortyzowałoby upadek, jakby było mu już wszystko jedno, czy zdoła się wydostać, czy nie... jakby Harry był jedynym, czego potrzebował do istnienia.
Jego twarz niespodziewanie znalazła się znacznie bliżej i Harry poczuł jego ciepłe wargi na swoich, obejmujące je łagodnie i język zagłębiający mu się w ustach i nagle opadał razem z nim. W dół, w dół, tam gdzie nikt ich nie znajdzie.
Jego plecy dotknęły chłodnej pościeli, a Severus przykrył go swoim ciałem i na jakiś czas świat przestał istnieć, dopóki pieszczące jego usta wargi nie zniknęły, a Severus nie przesunął się na bok, sięgając po coś ręką i dopiero po trzasku zamykanej szafki, Harry zrozumiał, po co. Westchnął cicho, kiedy poczuł wilgotną dłoń Severusa, rozchylającą mu nogi i drugą, wsuwającą mu się pod kark i unoszącą jego głowę.
Otworzył oczy.
Severus. Był tutaj. Przy nim. Tak blisko, jak nigdy wcześniej. I patrzył na niego tymi niezwykłymi oczami. I Harry wiedział, co się za nimi kryje. Coś tak nieprawdopodobnie silnego, nieokiełznanego, tak... pięknego...
Nikt nigdy nie patrzył na niego w taki sposób. I Harry wiedział... że już nie spojrzy...
Jednak w tej samej chwili wszelkie myśli rozproszyły się, ponieważ erekcja mężczyzny naparła na jego wejście i Severus wszedł w niego. Powoli i delikatnie. I Harry czuł, jak Severus wypełnia go swoim penisem i swoim pragnieniem, wypełnia całą tę przerażającą pustkę, którą odczuwał w sobie przez dwa ostatnie tygodnie... wypełnia go tak, jakby został do tego stworzony... jakby przez całe życie czekał na to, by w końcu znaleźć miejsce, w którym będzie tak doskonale pasował... i tym miejscem był Harry.
Owinął ramiona wokół szyi Severusa i pozwolił, by mężczyzna zagłębił się w nim, wydając z siebie głośne westchnienie... i Harry widział rozlewającą mu się po twarzy przyjemność i coś jeszcze... emocje. Silne, mieniące się emocje, których mężczyzna nie próbował nawet ukryć, a które płynęły po jego twarzy falami i Harry próbował je wychwycić, ale było ich zbyt wiele...
I zobaczył ich jeszcze więcej, kiedy Severus ostrożnie wysunął się z niego i nie odrywając spojrzenia od jego oczu, zagłębił się w nim ponownie, wydając z siebie coś pośredniego pomiędzy jękiem a westchnieniem i pozwalając, by jego powieki przymknęły się z rozkoszy.
Boże, był tak gorący... i był w nim, głęboko w nim... i ta przyjemność była zbyt silna, zbyt... wyczekiwana. Harry zamknął oczy, rozkoszując się cudownym uczuciem rozpierania i sposobu, w jaki to chłodne, nieco kościste ciało ocierało się o jego skórę, stapiając się z nią i jak ciężki, wilgotny oddech Severusa łaskotał mu ramię... i jak twarde wargi wbiły się w nie, gdy Severus ponownie wysunął się z niego na moment i zanurzył, tak głęboko, jak tylko był w stanie, a Harry przyjął go w całości, unosząc biodra i drżąc.
Severus był przy nim, nad nim i w nim, ale to jeszcze było zbyt mało. Harry pragnął wypełnić nim swe dłonie, swe usta. Zaczął błądzić palcami po jego plecach, na pamięć odszukując wrażliwych miejsc na skórze, podczas gdy pchnięcia Severusa przyspieszyły i Harry miał coraz większe problemy z zachowaniem przytomności umysłu.
Ale udało mu się. Odnalazł je. Dokładnie pod prawą łopatką. I wystarczyło, że lekko je musnął, by Severus spiął się, znieruchomiał i wydał z siebie gardłowy jęk, zaciskając zęby na ramieniu Harry'ego. Och, ale nawet ten ból był przyjemny... ponieważ przynosił ze sobą słodkie uczucie satysfakcji... że tylko on, Harry, ma tak wielką władzę nad tym mężczyzną...
Kolejne wrażliwe miejsce odnalazł na lewym boku, tuż pod pachą. I tym razem reakcja Severusa była jeszcze gwałtowniejsza... jego ciałem wstrząsnął tak silny dreszcz, że Harry poczuł, jak przechodzi również na niego i Severus znowu na chwilę zamarł, próbując złapać urwany nagle oddech. I Harry usłyszał przepełniony ogniem szept, ogrzewający mu skórę na ramieniu:
- Ty mały złośliwcu...
I Severus pchnął. Ale już wcale nie delikatnie. Harry jęknął, wyginając się gwałtownie w łuk, kiedy poczuł gorący niczym lawa czubek erekcji mężczyzny uderzający w ten najwrażliwszy punkt w jego wnętrzu.
Merlinie, skąd Severus tak doskonale wiedział, gdzie go znaleźć? Skąd wiedział, jak w niego wejść, by roztopić wszystkie mięśnie w jego ciele?
Jęk Harry'ego utonął jednak w ustach Severusa, które zamknęły mu się na wargach w krótkim, namiętnym pocałunku. I Harry nie chciał, by Severus przerywał, ponieważ wiedział, że kiedy tylko oderwie usta, znowu zrobi...
O boże! Kolejne pchnięcie było niczym smagnięcie biczem. Jakby jego lędźwie przeszył prąd, tak bolesny, że to aż niemożliwe, że nie przepalił mu skóry. I Harry znowu poczuł, jak Severus unosi mu głowę, przyciągając go do jeszcze żarliwszego pocałunku.
I znowu pchnął. Jeszcze gwałtowniej, jeszcze mocniej.
Harry krzyknął, zatapiając paznokcie w jego plecach. Miał wrażenie, jakby był na karuzeli. Smagnięcie. I jego usta tonące pod naporem warg Severusa. Uderzenie. I znowu uczucie, jakby Snape pragnął wgryźć mu się w wargi.
Harry starał się złapać oddech, ale Severus nie pozwalał mu na to. Powietrze przecinały na przemian jego krzyki i urywane pomruki, kiedy próbował krzyczeć w obezwładniające go usta mężczyzny. Jego uda trzęsły się, a całe ciało drżało z wysiłku i tę niekończącą się torturę przerwał dopiero zdyszany szept Severusa:
- Czy mi się wydaje, czy masz już dosyć?
Harry przełknął ślinę i nie będąc w stanie otworzyć sklejonych od kurczowego zaciskania oczu, pokiwał żarliwie głową.
A niech go...!
- Nadal będziesz próbował się ze mną drażnić?
Harry rozchylił odrobinę powieki, spoglądając wprost w świdrujące, rozpalone oczy i odparł nieco zdartym głosem:
- Wiesz, że tak.
Nie sądził, że to możliwe, aby oczy Severusa mogły rozpalić się jeszcze bardziej, ale nie zdołał zobaczyć nic więcej, gdyż Severus wszedł w niego jednym płynnym pchnięciem, objął go i uniósł w górę, siadając na piętach i sadzając Harry'ego okrakiem na swoich kolanach. Dopiero teraz Harry poczuł, jak bardzo wilgotna i spocona była skóra mężczyzny, ale po jego plecach również spływały krople potu. Severus przyciągnął go do siebie jeszcze bliżej i wtedy Harry ponownie usłyszał ten niski, żarliwy szept, wnikający mu niemal pod skórę:
- Teraz ty pokaż, na co cię stać.
Oczy Harry'ego rozbłysły. Wplótł jedną rękę w wilgotne włosy Severusa, przywierając do niego jeszcze mocniej, drugą oplótł go za szyję i powoli uniósł się na kolanach, czując jak rozgrzany penis wysuwa się z niego, pozostawiając po sobie pustkę, którą Harry natychmiast zapragnął na powrót wypełnić tą twardą, pulsującą lawą. Opadł na niego z taką siłą, że jego włosy owionął przeciągły syk pełen dzikiej przyjemności.
Och, Harry wiedział, jak to robić. Doskonale wiedział, jak zaspokoić Severusa i wszystkie jego perwersyjne potrzeby... wiedział, jak wznosić się i opadać, z jaką szybkością, z jaką siłą i natężeniem, w jaki sposób unosić biodra, delikatnie zmieniając ich położenie w trakcie nabijania się na twardą erekcję mężczyzny.
I uwielbiał obserwować wtedy twarz Severusa... sposób, w jaki otwierał usta, odchylając głowę do tyłu, w jaki łapczywie łapał powietrze... chwile, w których jego powieki unosiły się, by nakarmić się widokiem Harry'ego i ponownie opadały, zbyt ciężkie od doznań, by pozostać otwarte.
Ale najprzyjemniejszy ze wszystkiego był sposób, w jaki ich spocone, śliskie ciała ocierały się o siebie. Jego penis - uwięziony pomiędzy dwoma rozgrzanymi ciałami, wciśnięty pomiędzy gładkie podbrzusze Harry'ego i pokryte krótkimi, kłującymi włoskami podbrzusze Severusa - niemal skamlał z przyjemności, pulsując coraz silniej i silniej, jakby w każdej chwili mógł eksplodować i tylko krótkie przerwy ratowały Harry'ego przed wzbierającym w lędźwiach żarem. Pozwalało mu to przedłużać tę najdoskonalszą chwilę, rozkoszując się każdą minutą zbliżenia, każdą sekundą...
Ale w końcu nadszedł taki moment, w którym Harry musiał przerwać, w którym jego uda drżały od wysiłku, a po ciele spływał pot i był zbyt zmęczony, by kontynuować, nawet jeżeli jego ciało wrzeszczało z potrzeby i pragnęło jeszcze więcej, jeszcze, jeszcze...
- Chcesz więcej...? - wyszeptał do ucha Severusa, trącając nosem wilgotne kosmyki hebanowych włosów i próbując złapać urywany oddech. - Czy może masz już dosyć?
Mężczyzna przesunął twarz i wzrok Harry'ego został pochwycony przez rozpalone spojrzenie ciemnych oczu. Jednak zbyt późno dostrzegł w nich drapieżny błysk.
- A ty? - zapytał cicho Severus, łapiąc niespodziewanie jego pośladki, unosząc je w górę i wchodząc w Harry'ego z taką siłą, że uderzenie, które nastąpiło w jego wnętrzu, posłało iskry nawet w koniuszki palców u stóp, wywołując wstrząs tak silny, że mógł on zakończyć się tylko jednym. Trzęsieniem ziemi.
Harry zacisnął powieki, czując wypływające spod nich łzy. Jego ciało zamieniło się w reaktor doznań i już sam nie wiedział, gdzie kończy się przyjemność, a zaczyna on, gdzie następują eksplozje, a gdzie pochłania go ogień. Gdzie się podziały jego porozrywane na strzępy zmysły, a gdzie utrzymujące go w pionie mięśnie. Wydawało mu się, że słyszy odległy szept Severusa, ale otaczający go szum bezdźwięcznych wybuchów i własnego krzyku skutecznie uniemożliwił mu zrozumienie go. Miał wrażenie, że dochodzi i dochodzi i że ta przyjemność nigdy się nie zakończy, dopóki ostatnia kropla spermy nie wytrysnęła na ich ciała.
Minęło kilka długich chwil, zanim napięte do granic możliwości mięśnie rozluźniły się, z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie, a głowa opadła mu bezwładnie na ramię Severusa. Drżał tak bardzo, jakby jego ciało trawiła wysoka gorączka. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że dłoń Severusa uspokajająco gładzi go po plecach i włosach.
Musiał kilka razy przełknąć ślinę, by w końcu udało mu się wydobyć z siebie cichy, ochrypły szept:
- Chciałbym, żeby jutro nigdy nie nadeszło. Nie chcę cię opuszczać. Moje miejsce jest tutaj, przy tobie...
- Ciii... - Dłoń Severusa wplotła się w jego włosy, a druga przesunęła na kark, gładząc go łagodnie koniuszkami palców. - Nie myśl o tym. Wciąż tu jesteśmy. Jeszcze nigdzie się nie wybierasz. - Szept Severusa był cichy i kojący, ale nie był w stanie powstrzymać łez, które niepostrzeżenie wymknęły się spod powiek Harry'ego i spadły na nagie ramię mężczyzny. Na ułamek sekundy w powietrzu zawisła cisza. Ale niemal natychmiast przerwał ją zachrypnięty szept Severusa: - Chodź do mnie.
Harry poczuł dłonie Severusa obejmujące jego twarz i przyciągające ją do własnej... a po chwili gorące wargi, zamykające jego usta w czułym, delikatnym pocałunku. I Harry nie wiedział, jak nazwać to uczucie, które w nim wtedy wezbrało... ale było tak ciepłe, tak... jasne... że nawet największe ciemności nie mogłyby go zgasić.
Westchnął, kiedy wargi Severusa oderwały się na moment od jego warg i mężczyzna wyszeptał wprost w jego usta:
- Pomimo wszelakich masek, które przyjdzie nam założyć... zawsze będziesz mój.
I Harry ponownie poczuł oplatające go mocno ramiona. I napierające na niego ciało, kierujące ich obu z powrotem na łóżko. Jego nagie plecy dotknęły chłodnej pościeli, a Severus opadł na niego, przygniatając go do materaca i wysuwając się z niego tak powoli, jakby każdy centymetr, którym znajdował się poza gorącym wnętrzem Harry'ego przynosił mu jedynie cierpienie.
- Mój! - Z tym ostatnim słowem, będącym czymś pomiędzy zwierzęcym warknięciem a pozbawionym tchu okrzykiem, wszedł w Harry'ego ostrym, gładkim pchnięciem, zagłębiając się w nim z tak nieposkromioną potrzebą, jakby pragnął na zawsze pozostawić w nim swój ślad, wypalić go tak głęboko, by nigdy nie wyblaknął i by Harry nigdy o nim nie zapomniał.
Ciało Severusa spięło się, a z jego ust wyrwał się długi, skamlący jęk, podobny do wycia rannego zwierzęcia i Harry poczuł rozlewającą się po jego wnętrzu falę gorąca, jedną i drugą i kolejną... i wydawało się, że Severus nie przestanie dochodzić i że zgniecie go w swych ramionach, drżąc tak bardzo, jakby miał rozpaść się na kawałki i tylko uścisk Harry'ego utrzymywał go w całości. Jego biodra podrygiwały konwulsyjnie, a usta haustami łapały powietrze i dopiero po bardzo długiej chwili jego ciało rozluźniło się i Severus opadł na Harry'ego, wgniatając go w materac i przyciskając otwarte usta do jego nagiego ramienia z taką siłą, jakby próbował go pogryźć.
I nagle powietrze wypełniło się jedynie parującą ciszą. Taką, która powstaje, kiedy pożar już ucichnie i nagle okazuje się, że jego siła była tak rażąca, że nie pozostało już nic, co mogłoby się chociaż tlić.
Wszystko spłonęło.
64. What have you done
Let me wake up in your arms
Hear you say it's not alright
Let me never see the sun
Let us be so dead and so gone
So far away from life
Close my eyes
Hold me tight
And bury me deep inside your heart*
Część 1
Harry nieznacznie rozchylił rozgrzane powieki. Otaczała go gęsta cisza, przypominająca niewidzialną zasłonę odgradzającą go od zewnętrznego świata. Słyszał jej szelest w oddechu Severusa owiewającym mu czoło i poruszającym kosmykami włosów, które łaskotały mu skronie.
Widział w oddali drgający leniwie płomień świecy, jednak wszystko było tak rozmyte, iż miał wrażenie, jakby jej światło zamieniło się we mgłę, snującą się wstęgami w kierunku sufitu.
Nie. Wzrok nie był mu w tej chwili do niczego potrzebny. Ponownie przymknął powieki i głęboko wciągnął do płuc intensywnie ziołowy zapach Severusa, wtulając twarz w jego nagą pierś i oplatając go ramieniem w pasie, tak jakby chciał przygarnąć go do siebie jeszcze bliżej.
Słyszał powolny rytm serca Severusa, pulsujący pod skórą w regularny, uspokajający sposób. Przypominał tykanie zegara, które Harry słyszał w dormitorium przed zaśnięciem.
Nie miał pojęcia, czy Severus śpi, czy nie. Nie wiedział, ile czasu minęło. Bał się poruszyć. Bał się, że nawet najlżejszy ruch może zburzyć tę chwilę. Chwilę zawieszenia pomiędzy dwoma przepaściami. Chwilę krótkotrwałego spokoju. Chwilę na zaczerpnięcie oddechu pomiędzy huraganem, a wybuchem wulkanu.
Westchnął głęboko, owiewając ciepłym oddechem skórę mężczyzny. Czuł, jak czarne, śliskie macki myśli próbują przedrzeć się do jego umysłu i zburzyć ten spokój, ale nie pozwalał im na to. Nie zniszczą go.
Był teraz tutaj. Z Severusem. Bezpieczny. Nic więcej się nie liczyło. Nie w tej chwili.
Potem mogą go nawet rozedrzeć na strzępy.
Dłoń Severusa, obejmująca jego ramiona i zanurzona w jego włosach, poruszyła się, przeczesując palcami ciemne kosmyki.
- Wydajesz się być spięty - usłyszał cichy szept.
Harry oblizał wargi.
- Nie chciałem cię obudzić - odparł cicho. Miał wrażenie, że każdy dźwięk przypomina wbijany w ciszę sztylet, rozcinający otaczającą ich zasłonę na kawałki.
- Nie śpię już od jakiegoś czasu.
- Ja też nie - mruknął Harry.
- Zauważyłem - odparł Severus z nutą kpiny w głosie. - Wiercisz się tak, że przez jakiś czas zastanawiałem się, czy cię nie spetryfikować.
Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Ponieważ istniało ryzyko, iż wówczas zakleszczyłbyś mnie w tak silnym uścisku, że już w ogóle nie dałbym rady się od ciebie uwolnić.
- Mógłbyś użyć na mnie którejś ze swoich klątw - wyszeptał Harry, czując, że jego serce zaczyna bić nieco mocniej, kiedy przed oczami pojawił mu się obraz Severusa w szatach Śmierciożercy, bez wahania rzucającego najbrutalniejsze i najboleśniejsze klątwy na swoje ofiary.
Odpowiedź nadeszła dopiero po dłuższej chwili.
- Mógłbym. Więc lepiej mnie nie prowokuj.
Harry poderwał głowę, spoglądając prosto w zmrużone oczy Severusa.
- Naprawdę rzuciłbyś na mnie klątwę?
- Ujmę to w ten sposób... - zaczął Severus, oblizując wargi i badawczo przypatrując się zaintrygowanej twarzy Harry'ego. - Czy słyszałeś historię o lwie, który przygarnął młodą gazelę i zaczął się nią opiekować?
Harry pokręcił głową, zaskoczony tym nagłym pytaniem. Wiedział o lwach tylko tyle, ile udało mu się obejrzeć w programach telewizyjnych podczas wakacji u Dursleyów, kiedy nikogo poza nim nie było w domu. Były to groźne drapieżniki, które swoje ofiary rozrywały na strzępy. Nigdy nie słyszał, by...
- Czy z własnej woli zbliżyłbyś się do tego lwa? - zapytał po chwili Severus.
Harry zmarszczył brwi.
- Raczej nie.
- Dlaczego?
- Ponieważ to lew. Mógłby mnie pożreć.
- Jak więc sądzisz: dlaczego zaopiekował się kimś, kogo jedyną życiową funkcją było zostanie jego posiłkiem?
Harry wzruszył ramionami.
- Może ta gazela była, nie wiem... jakaś wyjątkowa.
Nastała chwila ciszy, ale zanim Harry zdążył ponownie spojrzeć na Severusa, usłyszał kolejne pytanie:
- Czy myślisz, że lew stał się przez to mniej niebezpieczny?
Harry pokręcił głową.
- A czy myślisz, że byłby w stanie pożreć tę gazelę... gdyby głód zajrzał mu w oczy?
Harry zamyślił się. Czuł na sobie badawcze spojrzenie Severusa, pochłaniające jego twarz i nie pozwalające odwrócić wzroku.
- Nie - odparł po chwili zdecydowanym tonem. - W końcu... to on sam ją wybrał. Sprzeciwił się swoim instynktom. Myślę, że pożarłby wszystkich wokół. Ale gazelę zostawiłby nietkniętą.
Harry zobaczył, jak w kąciku ust Severusa pojawia się zmarszczka przypominająca uśmiech.
- Jesteś tego absolutnie pewien? - zapytał mężczyzna, przyglądając się Harry'emu błyszczącymi oczami.
Harry czuł się dziwnie pod wpływem tego spojrzenia. Jakby... jakby Severus poddawał go próbie.
- Tak - odparł z naciskiem.
- Cóż za niespotykana... wiara - powiedział cicho Severus i Harry odniósł dziwne wrażenie, że miał zamiar powiedzieć coś zupełnie innego.
- Jak to się skończyło? Co się stało z gazelą?
Twarz Severusa ściągnęła się.
- Oddaliła się, kiedy lew odpoczywał. I została pożarta przez innego lwa.
Serce Harry'ego zatrzymało się na moment. I doznał nieprzyjemnego wrażenia, jakby gwałtownym szarpnięciem zamieniło się miejscami z żołądkiem.
- A co... co się stało z lwem?
- Nikt tego nie wie.
Harry opuścił głowę i przytulił policzek do piersi Severusa.
- A więc ta historia kończy się źle.
- Cóż... nie mogła zakończyć się inaczej.
Harry zacisnął usta, jeszcze mocniej wtulając się w zagłębienie pomiędzy ramieniem, a klatką piersiową Severusa. Przymknął powieki, poddając się gładzącej go po włosach dłoni. W takich chwilach jak ta, kiedy Severus był tuż obok, kiedy nie przysłaniało go nic, poza okrywającą ich obu kołdrą, kiedy po prostu obejmował Harry'ego i pozwalał mu się do siebie tulić... w takich chwilach Harry'emu zdarzało się zapominać, kim naprawdę jest leżący obok niego człowiek. Zdarzało się, że nie potrafił pojąć, jak to możliwe, że ta sama dłoń, która tak delikatnie gładzi teraz jego włosy, potrafi zadawać niewyobrażalne cierpienia, że potrafi z taką bezwzględnością rzucać klątwy, odbierać życie...
Ale Severus zawsze znalazł jakiś sposób, by mu o tym przypomnieć, nawet w najmniej spodziewanym momencie. Nawet nie wprost...
I teraz Harry nie potrafił powstrzymać obrazów napływających mu do głowy. Obrazów, które ujrzał w umyśle Severusa. Obrazów, które poraziły wszystkie jego zmysły i pokryły ciało gęsią skórką.
- Dlaczego przyłączyłeś się do Voldemorta?
Pytanie padło nagle. Nie planował go.
Poczuł, jak mięśnie Severusa napinają się.
Nie spodziewał się odpowiedzi. Pamiętał, jak kilka razy próbował nawiązać do tego tematu, ale Severus za każdym razem zręcznie go omijał.
Już otwierał usta, aby cofnąć pytanie, ale wtedy usłyszał niski, zachrypnięty szept:
- Był odpowiedzią na wszystkie moje pragnienia. Dał mi to, czego szukałem. Rozumiał mnie. A raczej tak mi się wtedy wydawało... Myślałem, że przy jego boku nareszcie będę mógł stać się tym, kim zechcę. Że przyświeca mu jakiś cel. Że chce zmienić świat. Ale bardzo szybko okazało się, jak bardzo się pomyliłem. Zbyt późno dostrzegłem, że był jedynie ogarniętym obsesją szaleńcem, a ja z własnej woli stałem się jego marionetką. I że dla kogoś, kto raz wstąpił w jego szeregi, nie ma drogi powrotnej...
Severus przerwał i Harry dopiero teraz wypuścił wstrzymywane powietrze. Przełknął ślinę i powiedział tak cicho, jak tylko był w stanie:
- Ale tobie się udało.
Nie wiedział dlaczego, ale to stwierdzenie sprawiło, że wargi Severusa wykrzywił gorzki grymas.
- Tak. Udało mi się. Odnalazłem tę drogę. Zwróciłem się do jedynego czarodzieja, którego Czarny Pan kiedykolwiek się obawiał. Ale okazało się, że była to ślepa uliczka. Wynurzyłem się z jednego bagna, by zanurzyć się w następnym. Jeszcze bardziej grząskim i krępującym ruchy.
- Ale przecież mogłeś odejść - przerwał mu Harry. - W każdej chwili, kiedy wszyscy myśleli, że Voldemort zginął. Nie musiałeś tu zostawać. Dumbledore nie mógłby cię zatrzymać.
- Nie musiał mnie zatrzymywać - powiedział cicho Severus i Harry'emu wydawało się, że w jego głosie pojawiła się gorycz. - W desperacji ludzie popełniają czasami największe błędy swojego życia. A Dumbledore był przebiegły. W zamian za darowanie mi życia i ochronę, wymógł na mnie złożenie Wieczystej Przysięgi. Miałem mu służyć do dnia, w którym Czarny Pan raz na zawsze wyzionie ducha.
Harry zmarszczył brwi.
Wieczysta Przysięga? Chyba gdzieś rzuciło mu się to w oczy podczas przekopywania się przez księgi w Dziale Zakazanym...
- To ten magiczny rytuał, który sprawia, że jeżeli złamie się tę przysięgę, to się umiera? - zapytał, podrywając głowę i spoglądając na Severusa.
Mężczyzna wydawał się być zaskoczony tym pytaniem, jakby nie spodziewał się, że Harry może cokolwiek wiedzieć na ten temat, ale jego zaciśnięte usta sugerowały, że nie ma zamiaru mu odpowiedzieć.
Ale nie musiał. Ponieważ Harry już wszystko rozumiał i to było... było...
- I Dumbledore kazał ci ją złożyć? - zapytał, patrząc na Severusa szeroko otwartymi oczami. - A potem... posyłał cię do Voldemorta, wiedząc, że jeżeli pójdziesz, to możesz zginać, ale jeżeli mu się sprzeciwisz i nie pójdziesz, to także zginiesz? Przecież to... to... - Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
Pamiętał nienawiść, która przebijała we wspomnieniach Severusa. Trującą, palącą nienawiść. I o ile zawsze rozumiał nienawiść do Voldemorta, to tak samo wielka nienawiść do Dumbledore'a, nawet jeżeli opierająca się na ewidentnych powodach, wydawała mu się jednak odrobinę przesadzona. Ale teraz wszystko stało się oczywiste. I nie potrafił uwierzyć, po prostu nie potrafił, że Dumbledore, ten sam Dumbledore, który ukazywał siebie jako dobrodusznego, sprawiedliwego staruszka o roziskrzonych oczach, mógł w tak perfidny sposób wykorzystywać drugiego człowieka, nawet jeżeli ów człowiek miał sporo na sumieniu.
- To nieludzkie - zdołał w końcu wykrztusić.
- Żaden człowiek, który dzierży w swych rękach władzę, nie dostał się na sam szczyt tylko z powodu miłego usposobienia i zamiłowania do dropsów cytrynowych - odparł kwaśno Snape. - A Dumbledore zawsze potrafił manipulować ludźmi w taki sposób, że nie zauważyliby sznurków, do których są uwiązani, nawet gdyby się o nie potknęli.
Harry opuścił głowę i ponownie położył ją na piersi Severusa.
Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale to rzeczywiście było dla niego nieco dziwne, że najmroczniejszy czarodziej świata obawia się miłego staruszka z długą siwą brodą. Nawet pomimo całej wiedzy Dumbledore'a i mocy, którą posiadł... no właśnie. Przecież moc nie bierze się znikąd. Trzeba ją szlifować jak diament całymi latami. A żeby szlifować diament, trzeba mieć naprawdę ostre dłuto.
- Dlaczego w ogóle... - Harry zawahał się. "Wpakowałeś się w to wszystko" nie brzmiało raczej zachęcająco. - Dlaczego w ogóle zacząłeś interesować się Czarną Magią?
Minęła dłuższa chwila, zanim nadeszła odpowiedź i Harry zaczął już wątpić, czy w ogóle nadejdzie.
- Byłem wtedy w twoim wieku - powiedział cicho Severus. Jego głos wydawał się nieco odległy, jakby próbował wrócić myślami do tamtego okresu. - Pochłaniałem wiedzę haustami i wciąż było mi mało. Ale oczywiście najbardziej interesowało mnie to, czego nie można było dowiedzieć się na lekcjach. Jak doskonale wiesz, nie należałem raczej do osób towarzyskich... - Severus zawiesił na chwilę głos. - A odstawanie od grupy nigdy nie sprzyja budowaniu pozytywnych relacji z tymi, dla których przynależność do grupy jest wartością nadrzędną i wyznacznikiem wartości. Z tego też powodu nie byłem zbyt lubiany w szkole, a to z kolei zrodziło nieukierunkowaną agresję, która musiała w końcu znaleźć dla siebie ujście. Zacząłem więc eksperymentować... - Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, tak jakby Severus selekcjonował swoje myśli, decydując, które może Harry'emu pokazać, a których nie. - Zacząłem otwierać swoją duszę na to, co mogło nakarmić tę agresję. Schodziłem coraz niżej i niżej, a każdy kolejny stopień był jak otwieranie kolejnych drzwi i wpuszczanie ciemności coraz głębiej i głębiej. Aż w końcu nadszedł taki moment, w którym przestałem to kontrolować. Chociaż wciąż łudziłem się, że w każdej chwili mogę przestać. - Czy mu się wydawało, czy głos Severusa stał się jeszcze bardziej zachrypnięty? - Stworzyłem wtedy kilka silnych, trwale okaleczających klątw. Włożyłem w nie całą swoją duszę. Ale testowanie ich na zwierzętach nie wystarczało. Pragnąłem okaleczyć nimi tych, których nienawidziłem. I właśnie wtedy pojawił się Czarny Pan...
Severus nie powiedział nic więcej, ale nie musiał, ponieważ Harry błyskawicznie dopasował do siebie elementy układanki i wszystkie niewiadome złożyły się nagle w jedną, spójną całość.
- To dlatego tak konsekwentnie zabraniałeś mi się uczyć Czarnej Magii - powiedział cicho, wpatrując się w drgający miękko, rozmyty płomień świecy. - Nie chciałeś, żebym podążył tą samą drogą.
- A ty równie konsekwentnie mi się sprzeciwiałeś - odparł cierpko Severus. - No bo przecież każdy, kto próbuje ci czegokolwiek zabronić, jest tylko przeszkadzającym ci w rozwoju, nic nie rozumiejącym głupcem, a jakiekolwiek zakazy czy reguły są dla wszystkich oprócz ciebie.
Harry zacisnął usta.
- Chyba trochę to wyolbrzymiasz, Severusie - mruknął niewyraźnie.
- Wyolbrzymiam? - W głosie Severusa zabrzmiało tak nasączone kpiną zdumienie, że Harry niemal poczuł je na swojej skórze. - Powiedz mi więc, czy chociaż raz w całym swoim życiu posłuchałeś rady kogoś, kto miał zupełnie inne zdanie niż ty, w sytuacji, w której byłeś przekonany, że to właśnie ty masz rację?
Harry zamyślił się.
Myślał o tym, jak podczas pierwszej lekcji latania wzbił się w powietrze, nawet pomimo wyraźnego zakazu pani Hooch i protestów Hermiony. No ale przecież musiał odebrać przypominajkę Neville'a... O tym, jak profesor McGonagall zabroniła mu szukać na własną rękę Kamienia Filozoficznego. No ale przecież nie mógł pozwolić, by zdobył go Voldemort... O tym, że nie wolno mu było podróżować do szkoły latającym samochodem. No ale przecież musiał się jakoś dostać do Hogwartu... O tym, że nie wolno mu było opuszczać domu wujostwa. No ale przecież oni byli dla niego straszni... O zakazach dotyczących poruszania się nocą po zamku, szczególnie wtedy, kiedy wszyscy podejrzewali, że po szkole grasuje zbiegły morderca. No ale przecież zawsze było coś bardzo ważnego do załatwienia... O tym, że nie wolno mu było przebywać w Hogsmeade. No ale wszyscy mogli chodzić do Hogsmeade, więc i on miał do tego prawo... O przepisach wprowadzanych przez Dolores Umbridge. No ale przecież one i tak były całkowicie pozbawione sensu i stworzone tylko po to, by utrudnić im życie...
Cóż. Wychodziło chyba na to, że za każdym razem potrafił znaleźć "no ale" i postąpić, w jego mniemaniu, w najlepszy sposób. Ale gdyby nie to... nie trafiłby do drużyny Quidditcha, nie powstrzymałby Voldemorta, nie dotarłby do Hogwartu, nie odnalazłby Komnaty Tajemnic i nie dokonałby całej masy innych rzeczy. Więc w ostatecznym rozrachunku... wychodziło na to, że postępował słusznie.
- Może i masz trochę racji... - powiedział cicho, unosząc nieco głowę i spoglądając prosto w przypatrujące mu się czarne oczy. - Ale gdybym słuchał tych wszystkich rad, to nigdy nie udałoby mi się dokonać czegoś tak niemożliwego... - zawiesił na chwilę głos i oblizał wargi - ...jak zdobycie ciebie. - Zobaczył niewielki rozbłysk głęboko na dnie przypatrujących mu się oczu. - Tak samo, jak nigdy nie złapałbym swojego pierwszego Znicza, ani nie...
- Nawet się nie waż porównywać mnie do Znicza, Potter - wycedził Severus, świdrując go rozdrażnionym spojrzeniem.
Harry szybko ukrył uśmiech, przyciskając policzek do jego piersi.
- No ale musisz przyznać, że bardzo pomógł mi w tym seks. Pewnie gdybyśmy się tak często nie pieprzyli, to oddałbyś mnie Voldemortowi...
Odniósł wrażenie, że powietrze ochłodziło się nagle i temperatura spadła do mocno poniżej zera. Zerknął na Severusa, który wpatrywał się w niego twardym, zupełnie niepodatnym na jego żarty spojrzeniem.
- Uważasz, że to zabawne?
Harry odchrząknął, próbując przełknąć łaskoczące go w gardło parsknięcie.
- Teraz wszystko wydaje mi się zabawne - odparł ze słabym uśmiechem. - Całe to... - Machnął ręką w nieokreślonym kierunku. - To wszystko... to jak myślałem, że mnie nienawidzisz... to, jak bardzo rzeczywistość może różnić się od prawdy... - Nie zauważył nawet, kiedy i w jaki sposób do jego głosu wdarła się gorzka nuta. Przesunął dłonią po skórze Severusa, dotykając palcami przecinającej mostek blizny. - To, jak ktoś tak zimny może być jednocześnie tak ciepły... i jak można tego nie zauważyć. - Usłyszał, jak Severus wciąga powietrze. Harry przymknął powieki i jeszcze mocniej przycisnął policzek do jego piersi.
- Do tego trzeba być Gryfonem - odparł Severus doskonale wyważonym tonem i Harry miał duży problem z rozszyfrowaniem jego intencji.
- Bardzo zabawne - mruknął w końcu.
- Dlaczego sądzisz, że żartuję? - zapytał poważnie Severus. - Jesteś typowym przedstawicielem swojego domu, z tym że wszelkie jego negatywne cechy wydają się mieć znacznie większy wpływ na twoje postępowanie niż jakiegokolwiek innego Gryfona - powiedział mężczyzna i nawet, jeżeli wydawało się, że na początku jego stwierdzenie miało być jedynie zaczepką, to teraz zaczęło przeradzać się w coś znacznie poważniejszego. - Ale liczę na to, że od teraz zaczniesz panować nad swoim lekkomyślnym zachowaniem, ponieważ doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, o jaką stawkę toczy się gra. - Ostatnie zdanie nie było pytaniem. Raczej stwierdzeniem. Z sugestią rozkazu. - Masz być czujny i mieć oczy szeroko otwarte. Pomimo wszelkich środków ostrożności, niebezpieczeństwo nie zniknie. - Głos Severusa stał się jeszcze niższy i twardszy i Harry poczuł, że mężczyzna przyciąga go bliżej do siebie, jeszcze mocniej otaczając go ramieniem. - Ale przysięgam, że zabiję każdego, kto spróbuje się do ciebie zbliżyć.
Serce Harry'ego zabiło tak mocno, jakby pragnęło połamać mu żebra.
- Wiem - wyszeptał cicho, przełykając ślinę i próbując uspokoić to, co kłuło go w piersi. - Dlatego zabiłeś Blackwooda. Bo chciał... on chciał...
- Tak. Blackwood popełnił ten jeden, niewybaczalny błąd. Dlatego spotkała go śmierć.
Harry przypomniał sobie niewyobrażalne zaskoczenie na ukrytej pod strzechą potarganych włosów twarzy. I przypomniał sobie również zupełnie inny wyraz tej twarzy. Bezlitosny, przepełniony chorym uniesieniem.
- To wspomnienie z nim i z tobą... - zaczął nieco niepewnie, nie bardzo wiedząc jak ująć w słowa to, co go trapiło. - Co się właściwie stało z tymi chłopcami?
- Zabiłem ich - odparł krótko Severus i Harry miał naprawdę ogromny problem z wychwyceniem jakichkolwiek emocji w jego głosie, tak jakby mężczyzna próbował je skrzętnie ukryć.
- Ale czy oni...?
- Musiałem ich zabić, inaczej Blackwood wykorzystałby ich w najbrutalniejszy i najohydniejszy sposób, zanim pozbawiłby ich życia.
Harry doskonale wiedział, o jakim sposobie mówił Severus, ale jego umysł wciąż nie potrafił objąć bezmiaru okrucieństwa, które ujrzał we wspomnieniach mężczyzny.
- Masz na myśli, że...
- Tak, Potter. Zgwałciłby ich. Każdy, kto miał pecha poznać Blackwooda, wiedział, że nic nie sprawiało mu tak ogromnej przyjemności jak zabawianie się ze swoimi ofiarami. Oszczędzę ci jednak szczegółów, w jaki sposób to robił.
Harry mocniej zacisnął powieki, odcinając się od napływających szybko obrazów, które pokrywały jego ciało gęsią skórką i więziły oddech w płucach.
- To potworne - wyszeptał po chwili, chociaż wiedział, że to słowo nawet w połowie nie oddaje tego, co stało się udziałem bezbronnych ofiar tego opętanego psychopaty.
- Kiedy Czarny Pan wysłał nas na jedną z misji, przeczuwałem, że wynikną z tego tylko problemy. I nie myliłem się. Blackwood upatrzył sobie pewną placówkę... - Głos Severusa był głuchy i bardzo odległy, jakby samo wspomnienie wystarczyło, aby do jego duszy wkradła się ciemność. - Oczywiście musiałem odegrać należycie swoją rolę i udawać że zniżyłem się do jego wynaturzonego poziomu... do poziomu zwykłego zwierzęcia, pozbawionego jakichkolwiek ludzkich odruchów, który swoje życie zamienił w jałową wegetację, a duszę w trujący ściek... Ale nawet pomimo zamkniętych drzwi i wyciszających zaklęć... - Severus zawiesił głos, a Harry wstrzymał oddech. - ...do tej pory pamiętam ich błagania i krzyki. - Szept Severusa był ledwie słyszalny, ale wystarczył, żeby Harry poczuł bolesny dreszcz przenikający całe jego ciało. Był przekonany, że jest pierwszą osobą, której Severus powiedział o tym wspomnieniu.
- To było twoje najgorsze wspomnienie? - zapytał cicho. Miał wrażenie, że jakikolwiek głośniejszy dźwięk może rozbić ten kruchy, szklany pomost, który rozciągał się teraz pomiędzy nimi.
- Nie. - Severus westchnął ciężko. - Najgorszą chwilą była ta, w której wyszedłeś stąd rano po naszej ostatniej nocy i słyszałem twoje oddalające się kroki... i wiedziałem, że cię straciłem.
Harry przypomniał sobie to, co widział we wspomnieniach. Moment, w którym Severus stał z czołem opartym o drzwi i dłonią zaciśniętą na klamce i wszystko wokół niego gasło, pochłaniane przez nieprzebytą, gęstą ciemność.
Czy on tak samo będzie się czuł, kiedy... kiedy już niedługo...?
- Dla mnie najgorszą chwilą była ta, w której wyszedłem z myślodsiewni. I zobaczyłem cię, takiego niewzruszonego, podczas gdy ja rozpadałem się na kawałki... i pobiegłem później na błonia. Wszędzie był śnieg i... i było tak straszliwie zimno. I kiedy Hagrid mnie znalazł i ocknąłem się w szpitalu... byłem już zupełnie kimś innym. Jakby napadło mnie całe stado Dementorów i wyssali ze mnie wszystko, aż nie zostało prawie nic.
Dłoń Severusa mocniej zacisnęła mu się we włosach.
- Wiesz, że musiałem to zrobić.
- Wiem.
- Musiałem cię odsunąć. Jak najdalej.
- Wiem.
- Nawet za cenę tego, kim się stałeś.
Harry zacisnął usta. Severus nie musiał mu tego tłumaczyć.
- Nie wiem, kim się stałem. Miałem wrażenie, jakbym był w jakiejś śpiączce. I dopiero, kiedy zemdlałem i ocknąłem się w szpitalu... dopiero wtedy poczułem się tak, jakbym wybudził się z tej śpiączki. Ja... musiałem wyczuć w jakiś sposób twoją obecność.
- Niepotrzebnie to zrobiłem - powiedział nagle Severus i Harry wyczuł w jego głosie delikatny zgrzyt.
Poderwał głowę i spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Niepotrzebnie? Uważasz, że to... - wskazał na siebie, a później na Severusa - ...że to jest niepotrzebne? - Zagryzł wargę, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. - Nigdy nie spotkało mnie nic piękniejszego.
Zobaczył, że usta Severusa rozchylają się, ale zanim zdążyło się z nich coś wydobyć, mężczyzna odzyskał nad nimi kontrolę i zacisnął je mocno.
- Nie oszukasz mnie - kontynuował Harry, patrząc prosto w czarne, połyskujące dziwnie oczy. - To ty pierwszy przyszedłeś do szpitala. Zaryzykowałeś, ponieważ tak bardzo chciałeś mnie zobaczyć. Trzymałeś mnie za rękę. Nie mogłeś mnie zostawić.
Rysy mężczyzny wyostrzyły się nagle, a brwi zmarszczyły.
- Byłeś nieprzytomny... musiałem... Do diabła, w tamtej chwili nie myślałem racjonalnie. Nie wiedziałem, że moja obecność aż tak na ciebie wpłynie. Gdybym wiedział, to...
- Postąpiłbyś inaczej? - zapytał szybko Harry, uważnie obserwując czarne źrenice, które przesuwały się po jego twarzy.
Severus nie odpowiedział.
I to była wystarczająca odpowiedź. Wystarczająca do tego, by serce Harry'ego wypełniło się ciepłem.
- Wiesz... - powiedział Harry, wciąż nie odrywając spojrzenia od twarzy mężczyzny - ...zaraz po tym, jak się ocknąłem i to wszystko zaczęło wracać... miałem sen erotyczny. O tobie.
Severus wyglądał tak, jakby zachłysnął się powietrzem. Ale bardzo szybko się opanował.
- A więc to był ten powód, dla którego postanowiłeś upić się do nieprzytomności.
Harry ponownie położył głowę na piersi mężczyzny.
- Wiem, że to było głupie i nieodpowiedzialne...
Severus skwitował to jedynie głośnym prychnięciem.
- Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie - dodał Harry, zerkając na Severusa.
- Tak?
- W tamtej chwili nie myślałem racjonalnie.
Oczy Snape'a błysnęły złowrogo i Harry szybko ukrył uśmiech, opuszczając głowę i wtulając się w mężczyznę.
Przez jakiś czas panowała cisza. Wydawała się jednak iskrzyć, tak jakby wszystkie emocje, którymi nasiąknęła podczas rozmowy, wciąż unosiły się w powietrzu, nie dając o sobie zapomnieć. Po pewnym czasie, kiedy zaczęła się już wyciszać, a iskry zamieniły się w delikatny szron spokoju, który osiadł na pościeli i ich skórze, Harry odezwał się cicho:
- Severusie... mogę cię jeszcze o coś zapytać?
- Czy jeśli powiem "nie", to powstrzyma cię to w jakikolwiek sposób?
Harry zastanowił się.
- Nie.
Severus skwitował to milczeniem, ale to milczenie miało w sobie pazury.
- No więc... - zaczął niepewnie Harry, nie bardzo wiedząc, jak ująć w słowa to, o co chciał zapytać - ...tak się zastanawiałem... bo wiem, że ją przeczytałeś... to znaczy tę kartkę, którą upuściłem przed myślodsiewnią... i jestem ciekawy... co o niej myślisz?
- Cóż... - zaczął Severus wyważonym tonem, tak jakby próbował ubrać swą wypowiedź w odpowiednie słowa. - Biorąc pod uwagę twoje zdolności oratorskie... myślę, że wzniosłeś się na wyżyny elokwencji.
- Czyli... podobało ci się? - zapytał niepewnie Harry.
- Powiedzmy, że raczej... prześladowało mnie to.
- Ale... pogniotłem ją trochę - wydukał Harry.
- Nie szkodzi. Wyprostowałem.
Merlinie, dlaczego kiedy dochodziło do rozmów o uczuciach, to obaj przypominali próbujących prowadzić się nawzajem upośledzonych ślepców w ciemnym tunelu?
- I wstawiłeś ją do gabloty - kontynuował Harry, przypominając sobie ukryte za szkłem prezenty, które podarował Severusowi. - Widziałem. W laboratorium...
Nagle Harry doznał wrażenia, jakby powietrze się ochłodziło, a dłoń mężczyzny mocniej zacisnęła mu się we włosach.
- Tak, widziałeś - wyszeptał Severus. - Chociaż nie powinno cię tutaj być...
Oczy Harry'ego rozszerzyły się i chłopak poczuł oblewający go zimny pot i opadające na jego skórę chłodne odłamki otaczającej ich szklanej bariery.
O cholera! Nie powinien był o tym wspominać! Dlaczego to zrobił? Dlaczego?!
- Włamałeś się do moich komnat... - kontynuował Snape, a temperatura spadła tak bardzo, jakby nagle do pomieszczania wdarli się Dementorzy. Jego głos także stawał się coraz chłodniejszy. - Nie myśl, że o tym zapomniałem. Czekałem tylko, aż sam poruszysz ten temat. Włamałeś się tu w konkretnym celu...
"Nie, proszę, nie pytaj o to!" - krzyk w myślach Harry'ego coraz bardziej przybierał na sile, a przyjemne ciepło, które jeszcze chwilę temu otulało jego serce, stało się zaledwie wspomnieniem.
- Próbowałeś zdobyć to, od czego powinieneś trzymać się z daleka...
Harry zacisnął powieki i przylgnął do Severusa z taką siłą, jakby bał się, że zaraz coś go od niego odciągnie. Czuł, jak okrywające ich zasłony spokoju opadają na podłogę. Całkowicie porwane.
- A teraz powiedz mi... do czego potrzebowałeś tego eliksiru? - Napięcie w głosie Severusa niemal dotykało skóry Harry'ego.
Jak to dobrze, że mężczyzna nie widział w tej chwili jego twarzy. Harry nie byłby w stanie ukryć huraganu emocji, który przywołało to pytanie, ponieważ z całą przerażającą mocą uświadomił sobie nagle, że powód, dla którego się tutaj zakradł... przestał mieć znaczenie w chwili, w której dowiedział się prawdy. Ponieważ teraz, kiedy już wiedział... kiedy leżał tuż przy Severusie, w jego objęciach, kiedy wszystko w końcu wydawało się... tak piękne... teraz ten powód stał się tak bardzo nieistotny, tak odległy, tak nierealny... że nawet dla niego był niezrozumiały.
Chociaż... ten porażający strach, towarzyszący mu przez ostatnie dni, wciąż był realny. Wibrował tuż pod skórą. Zepchnięty na samo dno, zdziczały strach, którego udało mu się pozbyć jedynie na kilka krótkich, spędzonych razem chwil... a który teraz, po tym pytaniu, przebudził się na nowo.
- Potter?
Harry dopiero po chwili usłyszał przedzierający się z trudem do jego uszu głos Severusa i poczuł, że mężczyzna unosi głowę i spogląda na niego.
Cholera, zbyt długo nie odpowiadał!
Jeszcze bardziej wtulił twarz w jego pierś, aby Severus nie mógł dostrzec wyrazu jego oczu, po czym odchrząknął, nerwowo szukając w głowie wiarygodnego wytłumaczenia.
- Ja... pomyślałem sobie, że może mi się przydać. Kiedyś. W przyszłości. Że może będę mógł go jakoś użyć, jeżeli Voldemort zaatakuje Hogwart.
Cisza i chłód, które nadpłynęły od Severusa, sprawiły, że Harry zagryzł wargę i zacisnął powieki, wiedząc, iż to wyjaśnienie było tak naiwne, że nawet on miałby trudności z uwierzeniem w nie.
Musiał coś jeszcze dodać.
- Pomyślałem, że może... skoro to trucizna... nie wiem, że można na przykład nasączyć nią strzałę albo coś innego i zranić nią Voldemorta. Myślisz, że to byłoby możliwe? W końcu to ty uwarzyłeś ten eliksir.
- Możliwe, z pewnością, ale czy wykonalne albo skuteczne? Wątpię - odparł cicho Severus i czy Harry'emu się tylko wydawało, czy jego głos zabrzmiał jakoś tak... odlegle? - To zbyt niewielka dawka, aby wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę. Czarny Pan bez trudu by ją zwalczył. Może go co najwyżej osłabić na krótką chwilę.
- Na krótką chwilę... - Harry uczepił się ostatniego zdania. Czyli jednak istniała jakakolwiek szansa. Jakakolwiek inna droga, choćby była nieprawdopodobnie stroma i prowadziła jedynie nad przepaść. Pozostało jedno pytanie: czy może sobie pozwolić na tę walkę? Czy warto zaryzykować i spróbować innego sposobu? Jeszcze kilka godzin temu odpowiedziałby, że nie i z zamkniętymi oczami poszedł na śmierć. Ale teraz... wszystko się zmieniło. - Czyli można go tym osłabić. A osłabiony, nie będzie już tak potężny...
- Nawet osłabiony, Czarny Pan wciąż pozostaje najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów.
Harry poczuł ukłucie buntu.
- Ale przecież musi istnieć jakiś sposób. Ten eliksir musi na niego jakoś zadziałać. Przecież to ty go uwarzyłeś i...
- Dlaczego tak się interesujesz tym eliksirem? - Pytanie padło nagle, tnąc powietrze niczym lodowy skalpel i Harry poczuł, że język przykleja mu się do podniebienia.
Zagalopował się.
Ale był ciekaw. Chciał się dowiedzieć czegokolwiek. To była jego ostatnia szansa. Za kilka godzin...
Przełknął ślinę.
Co miał odpowiedzieć? Jakie kłamstwo wymyślić tym razem?
- Spójrz na mnie. - W głosie Snape'a wyczuł zniecierpliwienie. I coś jeszcze. Coś, co próbowało wedrzeć się do jego duszy, rozrywając ją drżącymi palcami.
Niepokój.
- Po prostu jestem ciekawy - odparł cicho, starając się brzmieć tak beztrosko, jakby mówił o pogodzie.
Nie chciał spoglądać na Severusa. Nie mógł. Wiedział, że jeżeli to zrobi, mężczyzna wszystkiego się domyśli.
- Myślisz, że uwierzę w te brednie? Masz natychmiast na mnie spojrzeć. - Głos Severusa zmienił się. Stał się zimny. Ostry.
- A dlaczego miałbym się tym nie interesować? - odparł pytaniem Harry, mając wrażenie, że grunt powoli usuwa mu się spod stóp.
Musi stąd uciec! Już za dużo czasu minęło... Nie może tu zostać ani chwili dłużej! Inaczej Severus...
Czując, że pocą mu się ręce, oderwał je od skóry Severusa i z bijącym mocno sercem, uniósł się na łokciu.
- Muszę się napić - wyszeptał, uwalniając się z uścisku Severusa i podnosząc z pościeli. - Zaraz wrócę.
Ani razu nie spoglądając w stronę mężczyzny, wsunął na siebie spodnie i buty i sięgnął po porwaną koszulę.
Wystarczy, że się stąd wydostanie. Potem jakoś to będzie... Miał eliksir. Miał szansę.
Miał cel.
Gdyby sprawy nie przybrały takiego obrotu, nie miał pojęcia, jak zdołałby z własnej woli stąd wyjść. Opuścić te ciepłe ramiona, to łóżko, te komnaty... wiedząc, że nigdy tutaj nie powróci. Przedłużał tę chwilę i przedłużał, spychając gdzieś bardzo głęboko zadanie, które go czekało.
Wyczuwał na sobie sztyletujące go spojrzenie ciemnych oczu. Nienawidził tego uczucia. Uczucia, jakby to spojrzenie rozbierało go na kawałki. Podążało za nim, obserwując każdy jego ruch, analizując.
Ruszył ku drzwiom, czując zapierające dech w piersiach pragnienie, by się odwrócić. By spojrzeć na niego po raz ostatni. By jeszcze raz przylgnąć wargami do jego ust i odcisnąć na nich swój ślad.
Ale nie mógł. To byłby jego koniec.
Na drżących nogach wszedł do słabo oświetlonego salonu i z trudem odszukał swoją porzuconą na podłodze różdżkę i okulary. Szybko rzucił zaklęcie reperujące i założył koszulę na ramiona, ale w momencie, w którym podnosił z ziemi pelerynę-niewidkę, poczuł świst magii, peleryna wyrwała mu się z rąk, a jego serce zatrzymało się gwałtownie.
Poderwał się i spojrzał w stronę sypialni.
Severus stał z uniesioną różdżką, ubrany jedynie w czarne spodnie, trzymając w dłoni pelerynę Harry'ego, a jego wzrok...
Harry przełknął ślinę i wciągnął głęboko powietrze, próbując uciszyć nagły atak paniki, który wypełnił go duszącym przerażeniem.
- Wybierasz się dokądś? - zapytał Severus doskonale opanowanym, chłodnym głosem. - To może wydać ci się nieprawdopodobne, Potter, ale posiadam w swych komnatach dosyć spory zapas różnego rodzaju trunków, które w dostatecznym stopniu ugasiłyby twoje pragnienie. Nie musisz od razu wybierać się aż nad jezioro, aby się czegoś napić. - Ironia, którą włożył w ostatnie słowo, zawisła w powietrzu niczym zbyt mocno napompowany balon, który w każdej chwili groził eksplozją.
Harry czuł, że zaczyna się dusić.
Był idiotą, jeżeli sądził, że Severus chociaż na ułamek sekundy da się nabrać na jego kłamstwa. Ale ten jeden ułamek sekundy w zupełności by mu wystarczył...
- Ja chciałem... zaczerpnąć świeżego powietrza. - Tak, brnął dalej. Chociaż doskonale wiedział, jak może się to skończyć. - Nagle zrobiło mi się duszno i...
- Doprawdy? - Głos Severusa ociekał lodem. - Jak to więc przewidująco z twojej strony, że założyłeś buty... - Harry czuł na sobie sztyletujący wzrok mężczyzny. Czuł, jak niemal wypala mu rany na skórze, rozcinając ją niczym skalpelem i próbując wedrzeć mu się w duszę. - Po raz ostatni mówię, że masz na mnie spojrzeć!
Harry skulił się, niemal wgnieciony w ziemię tonem Severusa.
Boże, niech on przestanie... niech przestanie...
Jego oczy drżały, kiedy wpatrywał się w podłogę, zaciskając pięści i próbując pozbierać się do kupy.
- Co się dzieje? - Usłyszał nagłe pytanie, kiedy w żaden sposób nie zareagował na wydany przed chwilą rozkaz. I tym razem w głosie mężczyzny wyczuł coraz wyraźniejsze, coraz bardziej chropowate pęknięcie. - Co głupiego zrobiłeś, Potter? I przysięgam, że jeżeli jeszcze raz spróbujesz obrazić mnie równie żałosnym kłamstwem, to nie ręczę za siebie.
Harry zacisnął usta. Już prawie nie mógł oddychać. Nie, kiedy Severus znajdował się tak blisko, zaledwie kilka kroków od niego, a on nie mógł... musiał...
Wystarczyło tylko... wyrzucić to z siebie. Cały ten ciężar. Ten paraliżujący strach. Zamknąć oczy i po prostu... tulić się do tych czarnych szat. I już nigdy nie musieć wynurzać się z obejmującej go ciemności.
Jego gardło było tak ściśnięte i paliło tak bardzo, jakby ktoś wlał mu w nie kwas, który przeżarł je na wylot, sprawiając, że Harry nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
Odwrócił się gwałtownie, nie chcąc, by Severus to zobaczył.
To nie należało do niego. To był jego sekret. Jego ciężar. Ciężar, który już za parę godzin zniknie na zawsze.
I wtedy usłyszał głos Severusa. Znacznie bliżej. Tuż za sobą.
- Co się stało? - Jego ton stał się subtelniejszy, jakby Severus nie chciał go spłoszyć. I Harry wyczuwał w nim znacznie większe... zdenerwowanie. - Co próbujesz przede mną ukryć? Co chciałeś zrobić?
Harry zacisnął powieki.
Nie. Niech do niego nie podchodzi! Niech go zostawi! Niech pozwoli mu odejść.
- Potter? - Ostrożny dotyk na ramieniu sprawił, że Harry gwałtownie otworzył oczy.
Zaledwie kilka godzin temu wszystko wyglądało tak inaczej. Wystarczyło tylko wziąć eliksir i pójść.
A teraz?
Zamknął oczy, odwrócił się i rzucił do przodu, oplatając ramionami nagą klatę piersiową Severusa i wtulając się w niego z taką siłą, jakby pragnął się z nim stopić.
- Ja... naprawdę muszę zaczerpnąć powietrza... duszno mi. Nie martw się. Nic się nie stało.
Błagam, uwierz w to i mnie puść. Błagam, błagam, błagam...
Severus poruszył się i Harry poczuł łagodny dotyk na brodzie, unoszący jego twarz. Jeszcze mocniej zacisnął powieki, chociaż niewiele brakowało, a rozchyliłby je, kiedy poczuł gorący język, wślizgujący mu się do ust niczym wąż. Kolana ugięły się pod nim, a skórę pokryła misterna siatka dreszczy. Twarde, wilgotne wargi przywarły ciasno do jego warg, a oddech Severusa zmieszał się z oddechem Harry'ego.
Boże, to było tak cudowne... uwielbiał, kiedy Severus całował go w ten sposób...
Jego dłonie mimowolnie powędrowały w górę, wplatając się we włosy mężczyzny, a wtedy Snape przygarnął go do siebie jeszcze bliżej, pogłębiając pocałunek i penetrując wnętrze ust Harry'ego z takim pragnieniem, jakby próbował wyssać z niego duszę.
I nagle, w ułamku sekundy... wargi i język zniknęły.
Harry poczuł się tak, jakby nagle zabrano mu powietrze i gwałtownie uniósł powieki.
Ujrzał przed sobą dwoje idealnie czarnych oczu, wpatrujących się w niego z najwyższym skupieniem.
I dokładnie w tej samej chwili wszystko zaczęło wirować, rozmazując mu się przed oczami. Jego dusza otworzyła się, niezdolna do obrony, poddając się napierającej czerni i z pełnym otępienia przerażeniem zrozumiał, że w tym właśnie momencie... przegrał.
Otoczyła go ciemność. Nieprzenikniona ciemność, przez którą spadał i spadał i miał wrażenie, że trwa to w nieskończoność. Gdzieś w oddali trzaskały drzwi, widział migające w oknach światła, które mijał z ogromną prędkością, ale nie potrafił się zatrzymać.
W końcu uderzył o ziemię z taką siłą, iż całe powietrze uleciało mu z płuc i odkrył, że znajduje się na samym dnie głębokiej studni, w pomieszczeniu bez drzwi i okien, a jego jedynym towarzyszem jest gęsty, wilgotny mrok. I że czai się w nim coś lepkiego, coś o świszczącym oddechu, owiewającym mu twarz lodowatym podmuchem.
Z przerażeniem wycofał się pod ścianę, podkulając nogi i ukrywając głowę pomiędzy kolanami.
Był sam. Zupełnie sam.
64. What have you done
Część 2
Ciemność przypominała oleistą substancję wlewającą mu się do ust i nosa. Lepką i gęstą, o nieprzyjemnym, cierpkim smaku, przesiąkniętą zapachem rozkładu. Zdawała się jedynie potęgować przeżerający mu wnętrzności strach, owiewający jego twarz cuchnącym, świszczącym oddechem.
Co miał zrobić? Jak walczyć z czymś, czego nawet nie widział? Co wydawało się niematerialne, a jednocześnie tak bardzo realne, iż miał wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę, aby dotknąć tej czającej się w mroku grozy. Dokąd uciec, skoro znajdował się w miejscu pozbawionym wyjścia? Strącony na samo dno... czego? Gdzie znajdowało się owo "miejsce"?
Wydawało mu się, że zna odpowiedź, ale nie miał w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby chociaż pomyśleć o tym, by jej udzielić.
Mógł tylko kulić się i czekać... ale na co?
Cisza była przytłaczająca. Wypełniał ją jedynie ten paskudny, świszczący oddech i niski, charczący warkot, niemal zwierzęcy...
Dopiero po jakimś czasie Harry zorientował się, że do jego uszu dobiega jeszcze jeden dźwięk. Początkowo zniekształcony i przypominający powracające echo, ale z czasem coraz wyraźniejszy. Jakby... nawoływanie.
I... tak, wyczuwał to coraz wyraźniej. Czyjąś obecność. Emocje. Silne. Coraz silniejsze.
Strach. Ale nie należący do niego. Ten strach był zupełnie inny. Gorący niczym roztopiony żelazny pręt i jednocześnie wystarczająco twardy, by przebić się przez wszystko, co stanęłoby na jego drodze.
I zbliżał się.
Poszukiwał go.
Ale nie odnajdzie go. Nie odnajdzie, jeżeli Harry nie da mu jakiegoś znaku. Jakiegokolwiek.
Severusie...
Wszystko zamarło. Ale tylko na ułamek sekundy. I Harry poczuł uderzenie gorąca. I żar, owijający się wokół niego niczym peleryna i wyciągający go z czeluści.
I strach zmieniający się w ulgę, otulający go przyjemnym ciepłem i unoszący, coraz wyżej i wyżej, z dala od mroku i tego, co się w nim kryło.
A potem znowu dotknął stopami podłogi. Podtrzymująca go siła zniknęła i upadł na kolana. Powoli otworzył oczy i zamrugał, porażony jasnością. Wszędzie wokół niego znajdowały się szyby. A za nimi ujrzał...
...siebie. Szedł boso korytarzem, ubrany w szpitalną piżamę, trzymając w dłoni pióro, pergamin i buteleczkę z atramentem. Widział swoją pozbawioną wyrazu twarz o pustych oczach. Twarz kogoś, kto stracił wszystko i chciał odzyskać chociaż odrobinę. Nawet jeżeli ceną za to miało być utracenie tego, co mu pozostało.
Zobaczył, jak wchodzi do sowiarni, odgarnia śnieg spod ściany, siada i zaczyna pisać.
Nie! Severus nie może tego zobaczyć!
Myśl o czymś innym, o czymś innym...!
Zacisnął powieki i zasłonił uszy rękami, za wszelką cenę próbując przypomnieć sobie uczucie, które towarzyszyło mu podczas ścigana Złotego Znicza. Ale złota kulka rozmyła się po zaledwie ułamku sekundy, zamieniając się w rozłożony na kolanach pergamin i jego dłoń, zawieszoną nad pustą kartką.
Nie potrafił. Był zbyt słaby, by mu przeszkodzić. Wyczuwał jego siłę. Unosiła się wokół niczym zaginająca przestrzeń, gęsta aura, zmuszając go... zmuszając go, by patrzył i przypominał sobie. Każde, słowo, każdą swoją myśl.
I nie był w stanie tego przerwać.
Dłoń opadła, kreśląc na pergaminie pierwsze litery i w tej samej chwili Harry usłyszał swoje własne myśli, chociaż z każdą chwilą stawały się one coraz bardziej niewyraźne, zagłuszane dziwnym, coraz głośniejszym brzęczeniem...
Spotkam się z tobą za dwa tygodnie...
Głośny trzask, przypominający uderzenie błyskawicy sprawił, że Harry wzdrygnął się i szybko spojrzał na szybę przed sobą. Drżała.
...będziesz mógł zrobić ze mną, co zechcesz...
Drżenie zmieniło się w wibracje. Harry odsunął się na środek, z przerażeniem patrząc na pojawiające się na szkle pęknięcia.
...Snape ma wrócić do Hogwartu cały i zdrowy...
Wiedział, że to już koniec. Że jeszcze chwila i...
...jeśli dowiem się, że coś mu się stało...
Zdążył osłonić głowę rękami w tej samej chwili, w której nastąpił potężny huk i szyby eksplodowały, zasypując go odłamkami. Skulił się na środku podłogi, słysząc jedynie brzęk opadającego wokół szkła. I dopiero kiedy nastała całkowita cisza, odważył się zabrać ręce i otworzyć oczy.
Wspomnienia dalej przewijały się wokół niego, ale wydawały się chaotyczne, jakby kierująca nimi siła była zbyt rozdarta wypełniającymi ją emocjami, by nad nimi zapanować i by dokładnie im się przyjrzeć.
I Harry widział przenikający je ogień. Coraz silniejszy i silniejszy, spalający doszczętnie każdą pojawiającą się chwilę i zagłuszający swym trzaskiem echo jego własnych myśli.
Chwilę, w której otrzymał odpowiedź od Voldemorta.
...Jeżeli się nie zjawisz, nigdy więcej go nie zobaczysz. Nigdy...
Chwilę, w której przypatrywał się z oddali stojącemu w drzwiach, rannemu Severusowi.
Żył... Żył... Dotrzymał słowa...
Lekcje z Luną i Tonks...
Jak mam go pokonać? Jak? Zostało tak mało czasu...
Ostatnia lekcja Eliksirów...
Na następną lekcję? To była moja ostatnia lekcja Eliksirów.
Zobaczył siebie, stojącego przed drzwiami klasy i wpatrującego się w nie z takim wyrazem twarzy, że mimowolnie poczuł dreszcz.
Tyle wspomnień...
Wreszcie ujrzał skulonego pod ścianą chłopca w pelerynie niewidce i pomimo, że ogień strawił już niemal wszystko, pożerając całą scenę gorącymi płomieniami, zdołał usłyszeć jeszcze niewyraźne, zagłuszone trzaskiem pożogi echo swych myśli:
Nie pozostało już nic. Nic, poza tą jedną, jedyną drogą.
Wypić eliksir...
Nie zdołał zobaczyć już nic więcej. Płomienie pochłonęły wszystko, łącznie z podłogą, na której klęczał i poczuł jak coś wyciąga go na powierzchnię tego wszechogarniającego żaru i odpycha. Zachwiał się, poleciał kilka kroków do tyłu i wpadł na ścianę, walcząc z zawrotami głowy.
Znów był w komnacie Snape'a.
Wypełniała go cisza. Cisza, która zdawała się iskrzyć.
Harry powoli otworzył oczy. I kiedy ujrzał przed sobą twarz Severusa, musiał się zastanowić, czy jeszcze kiedykolwiek uda mu się zaczerpnąć tchu.
Mężczyzna wyglądał jak sparaliżowany. Jego przysłonięte gęstym cieniem oczy po prostu wpatrywały się w przestrzeń znajdującą się gdzieś za Harrym, a twarz przypominała wykutą z granitu maskę, za którą szaleje śmiercionośne tornado myśli.
Lecz zanim Harry zdążył dojść do siebie na tyle, by chociaż pomyśleć o tym, że najlepszym w tej chwili wyjściem byłaby po prostu ślepa ucieczka przed siebie, czarne oczy wyostrzyły się, a spojrzenie Severusa skupiło się na nim.
I Harry nie wiedział, jak nazwać to, co zobaczył w tych oczach, ale był przekonany, że nie zapomni tego do końca życia.
Severus ruszył przed siebie niczym szarżująca w ataku bestia i w zaledwie trzech krokach znalazł się przy Harrym, łapiąc go za koszulę i szarpiąc nim z tak gwałtowną siłą, że Harry przez chwilę nie wiedział, gdzie podziała się podłoga.
- COŚ TY ZROBIŁ?! - ryknął mu prosto w twarz, potrząsając nim tak mocno, iż Harry zaczął się niemal dusić. - Ty impulsywny, nieodpowiedzialny, bezrozumny idioto! Masz pojęcie do czego doprowadziłeś?!
Harry złapał obiema dłońmi zaciskającą mu się na kołnierzu pięść Severusa, próbując rozewrzeć jego palce i uwolnić się z uścisku.
- Puść mnie!
Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Policzki mężczyzny były zaczerwienione w nieopisanej furii, oczy płonęły dziko, a chorobliwe spojrzenie, które w niego wbijał, wydawało się być niemal obłąkańcze.
Wyglądał przerażająco.
Kolejnym szarpnięciem przyciągnął Harry'ego jeszcze bliżej do siebie i wysyczał mu prosto w twarz:
- Co ty sobie wyobrażałeś? Celowo pokazałem ci te wspomnienia! Odebrałem ci wszystko, żebyś przeżył, a nie po to, żebyś pchał się w jego ręce niczym bezwolna, przeznaczona na rzeź owca! Zrobiłem wszystko, żebyś mnie znienawidził! Znienawidził! A ty co zrobiłeś?! Podałeś mu się na srebrnej tacy! Ty przeklęty smarkaczu!
Słowa Severusa trafiały głęboko, uderzając z nieokiełznaną siłą i rozdrapując to, co Harry tak cierpliwie próbował zaleczyć przez kilka ostatnich tygodni. To on powinien wrzeszczeć na Snape'a za wszystko, co mu zgotował! Za każdą chwilę bólu!
Czuł, jak niespodziewana wściekłość wylewa się z niego, zamieniając się w nasączony gniewem, rozpaczliwy krzyk.
- A ty co zrobiłeś?! Chciałeś zginąć, żebym nigdy nie dowiedział się prawdy! Chciałeś iść na śmierć i zostawić mnie z tym całym chaosem i nienawiścią! Chciałeś zostawić mnie samego, ty cholerny draniu! - wykrzyczał, uderzając pięścią w klatkę piersiową mężczyzny i wbijając paznokcie drugiej ręki w zaciskającą mu się na ubraniu dłoń, za wszelką cenę próbując się uwolnić. Ale Snape nie pozwolił mu na to. Złapał go za nadgarstek i niemal zmiażdżył mu go w uścisku, odciągając jego rękę na bok i warcząc mu prosto w twarz:
- Taka była moja rola! Miałeś być bezpieczny! Ale ty jak zawsze musiałeś się wpieprzyć i wszystko pokrzyżować! Jak jakiś narwany, bezrozumny głupiec, który zawsze musi postawić na swoim! Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, żeby napisać do Niego list?! I to po tym wszystkim, co ci zgotowałem! Całkowicie postradałeś rozum!
Harry czuł ból w ściskanej przez Severusa ręce, ale to jedynie podsycało w nim wściekłość. Skoczył do przodu, wbijając płonące gniewem spojrzenie w czarne, twarde i ostre niczym stal oczy naprzeciw.
- Nie mogłem pozwolić ci zginąć! Nie rozumiesz tego?!
- Nie, to ty nie rozumiesz! - przerwał mu mężczyzna, jeszcze bardziej wzmacniając uścisk. - Jak mogłeś ukrywać przede mną coś takiego?! Co właściwie chciałeś zrobić?! Wymknąć się po cichu z moich komnat i polecieć do Czarnego Pana bez ani jednego słowa?! Przekroczyłeś wszelkie dopuszczalne granice! Zniszczyłeś wszystko! Wszystko, co dla ciebie poświęciłem! Wszystko poszło na marne, ponieważ jak zwykle musiałeś odegrać rolę pieprzonego bohatera, który ma za nic swoje życie!
- Nie! Zrobiłem to, co uważałem za słuszne! Dla ciebie zrobiłbym wszystko! To była moja decyzja, a ty nie masz prawa jej kwestionować, skoro sam postąpiłeś tak samo!
Do oczu Severusa napłynęła ciemność. Jeszcze gęstsza i bardziej niebezpieczna niż do tej pory.
- Tak, i teraz tego żałuję. Gdybym wiedział, jak nisko cenisz swoje życie, zabrałbym cię do niego bez wahania i uwolniłbym się od was obu raz na zawsze. - Uścisk stał się tak silny, że Harry stracił na chwilę oddech, tonąc w mroku spojrzenia mężczyzny. - Niech będzie przeklęty dzień, w którym pojawiłeś się w moim życiu.
Harry poczuł ukłucie. Tak przerażająco bolesne, że jego wolna ręka sama powędrowała w górę, zamachnęła się i...
TRZASK!
Siła, którą Harry włożył w uderzenie, odwróciła twarz Severusa w bok, ukrywając ją pod kurtyną włosów.
Zapadła cisza. Tak gęsta, jakby cały świat wstrzymał oddech.
Harry szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w mężczyznę, czując pieczenie w dłoni, którą go spoliczkował.
Boże. Nie chciał tego zrobić. Nie chciał. Ale to był jedyny sposób, by... by przestał.
Severus już taki był. Kiedy czuł się zdradzony i zraniony, uderzał tak mocno i tak zawzięcie, że zapominał o wszystkim, dopóki nie zniszczył i nie zmiażdżył tego, kto wywołał w nim te... reakcje. I Harry o tym wiedział. Wiedział, że wszystko, co mówił było nieprawdą, ale nawet nieprawdziwe słowa potrafią wypalić głębokie rany, gdy wypowiadane są z takim przekonaniem...
Musiał to przerwać.
A teraz czuł się okropnie. Jakby coś ciężkiego wlało mu się do żołądka i zamieniło w uwierający go kamień. I ten ciężar sprawił, że ledwie utrzymywał się na drżących nogach.
Jego bijące gwałtownie serce zatrzymało się na chwilę, gdy Severus poruszył się, powoli odwracając głowę z powrotem i Harry ujrzał jego spojrzenie.
Całkowicie niewzruszone. Przypominające zahartowaną w ogniu i lodzie stal.
- Nie rób tego, proszę... - Szept, który wydobył się z ust Harry'ego, nawet jemu samemu wydał się zbyt głośny w otaczającej ich gęstej ciszy. - Pragnąłem jedynie, żebyś wrócił cały i zdrowy. Tylko tyle.
- Milcz! - Severus nie wypowiedział tego głośno, ale nie musiał. Jego głos przypominał ostrze. - Jeszcze jedno słowo, Potter, a zrobię coś, czego obaj będziemy żałować.
Harry zagryzł wargę, ugodzony bezlitosnym tonem głosu mężczyzny. Czy naprawdę jeszcze kilka chwil temu było pomiędzy nimi tak... dobrze? Czy to wszystko, co wydarzyło się od wczorajszego wieczoru, nie było jedynie snem, stworzonym przez jego umysł dla dodania sobie otuchy przed tym, co miało nastąpić?
Nie. To było prawdziwe. I właśnie dlatego czuł się teraz tak, jakby coś się w nim rozsypywało, kiedy Severus patrzył na niego tym tnącym wzrokiem.
Ostrożnie... musi być ostrożny.
Powoli podniósł swoją drżącą dłoń i uniósł ją do twarzy Severusa, dotykając zaczerwienionego policzka.
Każdy inny na jego miejscu już dawno skaleczyłby się tym ostrzem. Wprawnym, bezwzględnym i zdolnym do przecięcia wszystkiego, co stanęło mu na drodze. I tylko jedna dłoń mogła złapać to ostrze, nie cofając się przed zranieniem. Tylko jedna dłoń mogła je utrzymać, nie obawiając się skaleczenia. I tylko ona mogła je uspokoić i zmusić do zaprzestania walki.
Severus puścił koszulę Harry'ego i złapał jego dłoń, odsuwając ją od swojej twarzy.
- Zostaw mnie.
Harry zacisnął usta, czując bolesny ucisk w klatce piersiowej. Mężczyzna uwolnił jego drugą rękę i odsunął się, wciąż obserwując go tym samym, niewzruszonym wzrokiem. Powoli zrobił kilka kroków w tył i opadł na swój zielony fotel, wydając ciche westchnienie. Oparł łokcie na kolanach, pochylając się do przodu i przyciskając splecione dłonie do ust. Nieruchomy wzrok wbił w kominek i siedział tak przez kilka chwil. Zupełnie bez słowa.
Harry podszedł do drugiego fotela. Czuł się tak, jakby stąpał po bardzo kruchym lodzie, który w każdej chwili mógł załamać mu się pod stopami. I wiedział, że jeżeli to nastąpi, to już nigdy nie uda mu się wydostać spod lodu i jedyne, co mu pozostanie, to zimna, ciemna otchłań obojętności. Aż do samego końca.
Opadł na fotel i pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach, wplatając palce we włosy i wpatrując się w swoje stopy.
- Przepraszam, że ci nie powiedziałem - zaczął cichym, złamanym głosem - ale kiedy dowiedziałem się prawdy, było już za późno. Za późno na wszystko. - Westchnął i oblizał wargi. Przez pewien czas panowała cisza, kiedy próbował dobrać odpowiednie słowa. - Wiedziałem, że on będzie na mnie czekał. Jak miałem ci o tym powiedzieć? Bałem się twojej reakcji - przerwał na chwilę, aby wziąć głęboki oddech, chociaż ściśnięte gardło utrudniało mu to. - I kiedy poznałem prawdę... chciałem dać nam minimalną szansę i spróbować z nim walczyć. I tak nie miałem nic do stracenia, skoro nie mogę być z tobą. Ja... przepraszam.
Po tych słowach minimalnie uniósł głowę, aby spojrzeć na Severusa, ale mężczyzna nadal siedział nieruchomo, wpatrując się w kominek, jakby nie dotarło do niego ani jedno słowo, które wypowiedział Harry.
Kiedy w końcu się odezwał, jego głos był zachrypnięty i cichy.
- Przez cały czas... brakowało mi tylko tego jednego elementu. A okazało się, że to ty jesteś tym elementem. - Ucichł na chwilę, kręcąc głową, jakby z niedowierzaniem. - Naprawdę to zrobiłeś. Wysłałeś do Niego list. Ale... dlaczego? Skąd wiedziałeś? Skąd miałeś pewność, że tam jestem? - Spojrzał na Harry'ego z oczekiwaniem.
Harry oblizał wargi i wziął głęboki oddech.
- Bardzo dobrze cię poznałem, Severusie - odparł cicho, patrząc mu prosto w oczy. - Wiedziałem, że kiedy dostaniesz wezwanie, od razu do niego pójdziesz. Nigdy nie zostałbyś w Hogwarcie, ukrywając się przed Voldemortem jak szczur w piwnicy. Każdy Ślizgon wspierający Voldemorta odwróciłby się od ciebie, a ty nie pozwoliłbyś na utratę swojej pozycji i szacunku w ich oczach. Nie jesteś też osobą, która ucieka i nigdy byś tego nie zrobił. Zawsze stawiasz czoła niebezpieczeństwu. Nie umiałbyś żyć, ciągle oglądając się przez ramię i do końca życia się ukrywając. Powrót do Hogwartu i kontynuowanie misji także nie wchodziły w grę. Nie po tym, kiedy całkowicie straciłeś moje zaufanie. Nie mógłbyś już go odbudować i Voldemort zdawał sobie z tego sprawę. A on nie wybacza. Wiedziałem, że cię zabije. Tak więc... każda droga, którą podążałem w myślach, kończyła się twoją śmiercią. Mogłem więc zrobić tylko jedno. Powstrzymać to. - Kiedy skończył mówić, ponownie musiał zaczerpnąć tchu.
Severus przypatrywał mu się spod przymrużonych powiek. Nie powiedział słowa. Nie poruszył się. Po prostu patrzył na niego i Harry z każdą chwilą czuł się coraz bardziej niepewnie, nie potrafiąc rozszyfrować tego spojrzenia.
Nagle podniósł się. Zrobił to tak gwałtownie, że Harry w obronnym odruchu także zerwał się z fotela i cofnął o krok, gotów bronić się, gdyby Severus znowu chciał go zaatakować.
Wystarczyły dwa kroki, aby mężczyzna znalazł się przy nim i serce Harry'ego zatrzymało się, a mięśnie całego ciała napięły i w tej samej chwili... dwie chłodne dłonie ujęły jego twarz, unosząc ją w górę, a spojrzenie czarnych oczu zagłębiło się w jego źrenicach i Harry ujrzał na twarzy Severusa coś tak potężnego, tak pięknego, że wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Lecz zanim zdążył dokładniej się temu przyjrzeć, dłonie zsunęły mu się na barki i Severus oplótł go swoimi ramionami, przygarniając go do siebie i zamykając w żelaznym uścisku z taką zachłannością, że Harry na chwilę stracił dech w płucach.
- On mi ciebie nie zabierze... Nie pozwolę mu na to. - Szept Severusa był niezwykle cichy, ale odbił się głośnym echem w sercu Harry'ego, zalewając jego ciało falą ciepła, które rozluźniło go i uspokoiło. Ale i tak nie było w stanie odegnać wilgotnego chłodu, który pełzał na dnie jego duszy.
Boże, gdyby było jakiekolwiek wyjście... Jakiekolwiek!
Ale nawet Severus... nawet on nie mógł powstrzymać Voldemorta. Nikt nie mógł.
- To, co powiedziałem... - zaczął Severus, ale zaciął się, jakby miał problem z wysłowieniem się. - Nie miałem...
- Wiem, Severusie - odparł cicho Harry, przymykając oczy i obejmując ramionami nagą klatkę piersiową mężczyzny. - Wiem.
Nie. Nie było innego wyjścia. A jeżeli szybko tego nie zakończy, nie będzie już żadnego.
- Ja... - zaczął niepewnie, oblizując wargi i wdychając głęboko unoszący się wokół ziołowy zapach Severusa. - Ja muszę tam iść, Severusie. Wiesz o tym.
Atmosfera zmieniła się tak gwałtownie, iż Harry doznał wrażenia, jakby do komnaty wdarł się nagle mroźny wiatr z zewnątrz. Ciało mężczyzny napięło się, a jego uścisk stał się silniejszy.
- Nie. Nie dostanie cię - wycharczał Severus i Harry usłyszał w jego głosie tak wielką nienawiść, iż mimowolnie zadrżał. - Nawet gdyby z wściekłości zniszczył cały Czarodziejski Świat, aż nie pozostałby kamień na kamieniu, to nie dotknie cię nawet jednym palcem. I nawet gdyby w nieskończoność szukał cię wśród zgliszczy i popiołów, nie odnajdzie cię.
Słowa Severusa nie pomagały. Sprawiały jedynie ból, który pulsował w piersi coraz mocniej i mocniej, niczym tykająca bomba.
- Ale ja nie chcę, żeby wszystkich... - zaczął, lecz mężczyzna nie pozwolił mu dokończyć.
- Jesteś dla niego łatwym celem. Będzie utrzymywał cię przy życiu, dopóki nie odbierze ci mocy. To jest jego plan. Jego obsesja. Później cię zabije.
- Mogę to wykorzystać - powiedział szybko Harry, bojąc się, że i tym razem Severus nie będzie chciał go słuchać. - To da mi szansę, żeby go osłabić. Będę miał trochę czasu...
- Nie! - Głos mężczyzny podniósł się, a jego ton nabrał tej bezlitosnej ostrości, którą już tyle razy ciął bez opamiętania. - Nie pójdziesz do Czarnego Pana! I nawet niech ci przez myśl nie przejdzie, że będzie inaczej! Czy wyraziłem się jasno?!
Harry mimowolnie zacisnął pięści.
Nie. W taki sposób nigdy nie dojdą do porozumienia. Dlaczego Severus tego nie rozumiał? Dlaczego?
- Voldemort musi zapłacić za wszystko - powiedział niemal rozpaczliwie. - Zawsze będzie tkwił pomiędzy nami i zatruwał nasze życie. I tak kiedyś musiałbym się z nim zmierzyć. Najwyższy czas to zakoń...
- Wystarczy! - przerwał mu warknięciem Severus. Odsunął się nieco od Harry'ego i spojrzał na niego twardym wzrokiem. Harry miał trudności z wyczytaniem z jego twarzy czegokolwiek, zupełnie jakby Severus założył maskę, ukrywając pod nią wszelkie emocje. Wiedział tylko jedno... nie podobało mu się to spojrzenie. - Ponieważ jesteś kompletnie pozbawiony rozsądku, a twoja nieustępliwość i skłonność do samodestrukcji przyćmiewa ci umysł, jestem zmuszony podjąć pewne kroki...
Harry otworzył szeroko oczy.
- Co? Jakie kro...
Nie zdołał jednak dokończyć. Usłyszał jedynie szept zaklęcia i zapadła ciemność.
*
Ciemność powoli się przejaśniała. Coś twardego i zimnego przyciskało mu się do policzka. Nie. Do całego ciała.
Spróbował poruszyć palcami.
Wszystko było na swoim miejscu.
Otwarcie sklejonych powiek wymagało niemal nadludzkiego wysiłku, a podniesienie głowy...
Zobaczył kafelki. I skraj czegoś, co wyglądało jak... - podniósł głowę nieco wyżej - ...jak odwrócona do góry nogami umywalka.
I to wystarczyło, by wszystkie wydarzenia uderzyły w niego z taką siłą, iż niemal się zachłysnął. Jego mięśnie krzyknęły rozpaczliwie, kiedy zerwał się do pozycji siedzącej.
Łazienka. To była łazienka Snape'a!
Ten paskudny, podstępny...!
Pojękując z wysiłku, podniósł się i na drżących nogach podszedł do drzwi. Wiedział, że to bezcelowe, ale i tak szarpnął za klamkę.
Nie. Nie! Nie mógł mu tego zrobić. Nie mógł...
Zacisnął zęby i rozpaczliwie zaczął ciągnąć za klamkę, chociaż równie dobrze mógłby próbować przebić się przez dwumetrowy mur.
Czuł wibrującą mu pod palcami potężną magię. Drzwi były zapieczętowane. I to tak silnymi zaklęciami, że w powietrzu wokół nich unosiła się iskrząca się mgiełka. Nie miał takiej mocy, by je przełamać, zresztą...
Jego różdżka!
Rozpaczliwie poklepał się po kieszeniach i gdy tylko wyczuł pod palcami podłużne wybrzuszenie, niemal osunął się z ulgi na podłogę. Kiedy tylko zlokalizował różdżkę, natychmiast pochylił się do nogawki i czując, że maleńka fiolka nadal spoczywa w ukrytej kieszonce, przymknął powieki i westchnął.
Miał wszystko, ale co mu to dawało? Jedynie pewność, że nie ma żadnych szans się stąd wydostać. Severus nie zostawiłby mu różdżki, gdyby nie był przekonany, że Harry nie jest w stanie złamać jego zabezpieczeń. Podejrzewał nawet, że gdyby spróbował w jakikolwiek sposób zaingerować w pieczęcie, skończyłoby się to dla niego jedynie bolesnymi magicznymi urazami.
Pozostało mu tylko jedno.
Rzucił się na drzwi, uderzając w nie pięściami i krzycząc rozpaczliwie:
- Wypuść mnie! Natychmiast mnie stąd wypuść! Nie możesz mnie tu trzymać! Wypuść mnie! Słyszysz?!
Przez jakiś czas panowała cisza. Dopiero po chwili Harry usłyszał zza drzwi zbliżające się kroki.
Oparł czoło o drewnianą powierzchnię, oddychając szybko i płytko.
Musi się uspokoić. Severus nie należał do osób, które da się do czegokolwiek zmusić krzykami.
- Severusie, proszę - odezwał się znacznie ciszej, niemal błagalnie. - Nie rób tego.
W tej samej chwili usłyszał głos mężczyzny, który zabrzmiał wyjątkowo wyraźnie pomimo dzielących ich drzwi.
- Zostaniesz tam, dopóki nie wymyślę, w jaki sposób cię powstrzymać. I to moje ostatnie słowo w tej sprawie.
Harry poczuł, jak do jego piersi wpełza lodowate przerażenie.
- Nie możesz mnie tu więzić! - wrzasnął, ponownie rzucając się na drzwi. - Ty przebiegły draniu!
Osunął się na podłogę, wciąż uderzając rękami w drzwi, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bezcelowe to było. Ale gniew i żal były silniejsze niż rozsądek. Znacznie silniejsze.
Wiedział, dlaczego Severus to zrobił. Nie mógł podjąć jakiegokolwiek ryzyka, kiedy na szali było życie Harry'ego i nic innego go nie obchodziło. Do diabła z nim! Do diabła!
- Znajdę jakieś wyjście. - Głos Severusa był tym razem cichszy, jakby przytłumiony. - Musisz mi zaufać.
Harry usłyszał oddalające się kroki i trzask drzwi. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o drzwi i ukrył twarz w dłoniach.
Nie. Ten jeden jedyny raz Severus się mylił. Z tej sytuacji nie było wyjścia. Nie mogą przecież na zawsze zostać w Hogwarcie. Severusa wiązała Wieczysta Przysięga i kiedy Voldemort go wezwie, będzie zmuszony stawić się na jego wezwanie. I Voldemort go zabije. A zresztą nawet gdyby... nawet gdyby powiedział o wszystkim Dumbledore'owi, chociaż Harry doskonale wiedział, że tego nie zrobi, to i tak podążyłby na wezwanie z własnej woli. Gdyby tego nie zrobił, zostałby w Hogwarcie nikim, a jego duma na to nie pozwoli. Woli zginąć. Ucieczka także nie wchodziła w grę. Voldemort wszędzie by ich znalazł. Mają związane ręce. Była tylko jedna droga i Harry musiał nią podążyć...
Ale jak ma się stąd wydostać? Severus nie zamknąłby go w miejscu, z którego istnieje jakakolwiek droga ucieczki, więc nawet nie próbował sprawdzać ścian. Drzwi zostały zablokowane. Nie było żadnych okien. Nie było niczego, co pozwoliłoby mu się stąd uwolnić.
Która w ogóle była godzina? Jak wiele czasu spędził nieprzytomny? A jeżeli jest już za późno? Jeżeli dawno przespał godzinę spotkania i Voldemort obmyśla właśnie najboleśniejszy sposób zabicia Severusa...?
Harry poderwał głowę, przerażony nagłą wizją.
A jeżeli... jeżeli zamierza w swej furii zaatakować Hogwart?
Nie, do tego by się chyba nie posunął. Nie, kiedy Dumbledore stał na straży zamku. Nie zaatakowałby otwarcie. Ale mógłby z wściekłości przypuścić szturm na niestrzeżone placówki i wymordować tysiące niewinnych ludzi. Nieświadomych tego, że giną tylko i wyłącznie dlatego, że Harry wciąż żyje...
Zacisnął powieki i opuścił głowę, opierając czoło o kolana.
Wszystko poszło na marne. Ocalenie Severusa, wszelkie przygotowania... to okropne uczucie ściskania w żołądku, które stawało się coraz silniejsze z każdym dniem, przybliżającym go do spotkania z jego największym wrogiem. Dwa tygodnie życia w ciągłym, narastającym strachu. I kiedy już się z tym pogodził, kiedy prawie udało mu się pokonać ten strach, wiedząc, że prędzej czy później i tak by do tego doszło, że śmierć wcale nie jest najgorszym, co mogłoby go spotkać w porównaniu z tym, jak wiele istnień może ocalić... właśnie wtedy Severus ponownie wkroczył w jego życie, przysłaniając mu cały widok i za wszelką cenę powstrzymując od rzucenia się w przepaść.
I nic innego go nie obchodziło. Najwyraźniej dla niego naprawdę cały świat mógłby przestać istnieć...
Harry westchnął i uniósł głowę, rozglądając się wokół.
Równie dobrze może zaprzestać walki. Złość i gniew nie pomogą mu się stąd wydostać, nie zmuszą też Severusa do tego, by szybciej go uwolnił. Sprawiają jedynie, że robi się coraz bardziej zmęczony i senny. Przespał się przecież jedynie trochę. I poza wczorajszym obiadem, nie miał w ustach niczego niemal od dwóch dni.
Skoro i tak ma tu siedzieć nie wiadomo do której, to równie dobrze mógłby coś zjeść... Ale skąd miałby teraz wziąć coś do jedzenia?
Zmarszczył brwi.
Racja, skrzaty... Jakie to szczęście, że zawsze mógł je wezwać.
Odetchnął głęboko i zawołał:
- Zgredku!
Niemal w tej samej chwili na środku podłogi pojawił się skrzat. Z ogromnym rondlem w jednej ręce i szczotką do szorowania w drugiej. Kiedy tylko ujrzał Harry'ego, jego pomarszczona twarz rozjaśniła się w uśmiechu, przez co wyglądał jak szczerzące się zgniłe jabłko.
- Harry Potter wzywał Zgredka? Zgredek właśnie sprzątał po śniadaniu, ale rzucił wszystko, żeby przybyć do Harry'ego Pottera!
Harry popatrzył na rondel, a jego oczy rozszerzyły się w zrozumieniu.
- Po śniadaniu? To oznacza, że jest dopiero po ósmej?
Skrzat pokiwał żarliwie swoją wielką głową.
- Czyli dopiero zaczęły się lekcje... jeszcze nie jest za późno. - Oczy Harry'ego zaczęły biegać po pomieszczeniu, na nowo rozświetlone nadzieją, chociaż nadzieję tę tłumiła niemożność wydostania się z więzienia, w którym zamknął go Severus i dopiero po pewnym czasie zatrzymały się na wpatrującym się w niego Zgredku. I w tej samej chwili Harry przypomniał sobie, dlaczego właściwie go wezwał.
- Jestem głodny, Zgredku. Przynieś mi coś do jedzenia.
- Ależ oczywiście! Dla Zgredka to prawdziwy zaszczyt przynieść jedzenie Harry'emu Potterowi! Niech Harry Potter nigdzie się nie rusza. Zgredek zaraz wróci!
Po tych słowach zniknął z głośnym pyknięciem.
Harry westchnął i oparł się o ścianę.
- Nie martw się - mruknął cicho do siebie. - I tak nie mogę się nigdzie ruszyć.
Wydawało się, że minęło zaledwie kilka sekund, kiedy w pomieszczeniu pojawił się skrzat z olbrzymią tacą jedzenia.
- Zgredek wykonał zadanie! - zawołał radośnie, stawiając tacę na podłodze przed Harrym. Było tam niemal wszystko. Tłuczone ziemniaki, parujące kiełbaski, pudding ryżowy z sosem malinowym, sok z dyni i ciasteczka rabarbarowe.
Harry poczuł się tak głodny, jakby nie jadł co najmniej od tygodnia. Nie namyślając się długo, zabrał się za jedzenie i dopiero po trzech kiełbaskach przypomniał sobie o Zgredku. Skrzat stał tuż obok, przypatrując mu się swoimi wyłupiastymi oczami i uśmiechając z samozadowoleniem z dobrze wykonanego zadania.
- Czy Harry Potter życzy sobie coś jeszcze? - zapytał z nadzieją w głosie.
Harry pokręcił głową, biorąc duży łyk soku dyniowego.
- Nie, Zgredku. Spisałeś się świetnie. Możesz się już aportow... - Przerwał nagle, gwałtownie wciągając powietrze i krztusząc się sokiem.
- Co się stało Harry'emu Potterowi? Zgredek pomoże!
- Nic. Nic się nie stało - odparł Harry, łapiąc oddech. Szeroko otwartymi oczami spojrzał na Zgredka, czując, jak jego serce przyspiesza, a dłonie zaczynają drżeć. - Zgredku, powiedz mi coś... - Niedbałym ruchem ręki machnął w bliżej nieokreślonym kierunku. - Możesz się stąd aportować poza zamek?
Zgredek popatrzył na niego z takim zdziwieniem, jakby Harry zapytał, czy ptaki potrafią fruwać.
- Oczywiście. Jestem skrzatem.
Harry czuł, jak jego krew zaczyna buzować w żyłach.
- A możesz zabrać kogoś ze sobą?
- Oczywiście. To nic trudnego.
Harry przez chwilę po prostu patrzył na niego z niedowierzaniem.
Merlinie, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? W Hogwarcie nie można było się aportować, ale nigdy wcześniej nie zastanawiał się, w jaki sposób udaje się to skrzatom. Przecież tyle razy go wzywał...
Spokojnie, tylko spokojnie. Musi teraz błyskawicznie obmyślić plan.
- Mam dla ciebie kolejne zadanie, Zgredku - powiedział, wpychając sobie do ust ostatni kęs jedzenia. - Przynieś mi nóż. Najostrzejszy jaki znajdziesz. Najlepiej, gdyby był magiczny, ale zwykły też będzie dobry.
Zgredek pokiwał głową i aportował się z trzaskiem.
Harry szybko dopił sok i zerwał się na równe nogi.
Merlinie, nareszcie miał szansę! W życiu nie spodziewał się, że pomoc może nadejść z tak nieoczekiwanej strony.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i wyciągnął różdżkę. Przyklęknął przy tacy i wziął do ręki serwetkę oraz widelec. Po kilku próbach udało mu się transmutować je w kawałek pergaminu i pióro. Zanurzył pióro w soku malinowym i napisał pospiesznie:
Przepraszam, Severusie, ale nie ma innego wyjścia. Muszę do niego iść. Muszę się z nim zmierzyć, ponieważ on zawsze będzie stał pomiędzy nami. Ale już się nie boję. Dzięki Tobie stałem się silniejszy. Dziękuję za wszystko.
Twój Harry
Zdołał się wyprostować w tej samej chwili, w której w pomieszczeniu pojawił się Zgredek, ściskając obiema rękami połyskujący nóż.
- Zgredek wykonał zadanie! - zapiszczał, podając Harry'emu nóż. Harry przejechał palcem po stalowym ostrzu. Wyczuł dziwne wibracje.
- Skąd go wziąłeś? - zapytał, przyglądając się ostrzu zmrużonymi oczami.
- Z dużego pokoju z mnóstwem rzeczy - odparł skrzat i to chyba miało wystarczyć za całe wyjaśnienie.
Harry uklęknął, położył nóż na podłodze i z ukrytej w kieszonce nogawki wyciągnął maleńką buteleczkę. Odkorkował ją kciukiem, podniósł nóż i ostrożnie wylał na ostrze jedną czwartą zawartości butelki. Eliksir spłynął po stali, ale zamiast skapnąć na podłogę... zniknął. Tak jakby wniknął w ostrze. Zamrugał, zaskoczony, ale powtórzył czynność również na drugiej stronie. Zakorkował butelkę, w której została jeszcze połowa eliksiru i ponownie umieścił ją w nogawce.
Stojący obok niego Zgredek przypatrywał się jego poczynaniom z ogromnym zainteresowaniem.
Harry wsunął nóż za pas i wyprostował się, rozglądając się po pomieszczeniu.
Miał wszystko. Nie pozostało już nic, co mógłby zrobić. Teraz wszystko zależało tylko od niego. Był zdany jedynie na siebie.
Spojrzał na stojącego obok skrzata i powiedział:
- Zgredku, musisz zabrać mnie w pewne miejsce. To niezwykle ważne.
- Harry Potter nie powinien opuszczać szkoły - odparł z przekonaniem skrzat. - Tylko tutaj Harry Potter jest bezpieczny.
- Nie rozumiesz, Zgredku. Jeżeli się tam nie zjawię w przeciągu najbliższych trzydziestu minut, stanie się coś strasznego i zginie bardzo dużo ludzi. Pomożesz mi, prawda?.
Skrzat zmarszczył czoło i mruknął:
- Czy to jakieś straszne miejsce? Czy Harry Potter będzie w niebezpieczeństwie?
- Nie. Obiecuję ci, że nic mi nie będzie - skłamał gładko Harry. - Po prostu mnie tam zabierz. To wszystko.
Skrzat jeszcze bardziej zmarszczył czoło. Wyglądał jakby bardzo głęboko się zastanawiał.
- Skoro Harry Potter tak mówi, to Zgredek mu wierzy - oświadczył w końcu, spoglądając na niego z ufnością w oczach. - Ale gdzie jest to "pewne miejsce"?
Harry zastanowił się. Wiedział, że czarodzieje nie są w stanie aportować się w miejsca, w których nigdy wcześniej nie byli. Ale skrzaty to co innego. Pamiętał, jak Zgredek aportował się w domu jego wujostwa, chociaż wątpił, by kiedykolwiek wcześniej w nim był.
- Na wzgórzach Dartmoor - odparł Harry. - Jest tam pewna dolina. A w niej kamienny krąg. A na jej obrzeżach las. Chciałbym, żebyś mnie tam zabrał.
Zgredek uniósł oczy w górę, jak gdyby próbował zlokalizować to miejsce w swoim umyśle, po czym skinął głową i wyciągnął swoją drobną rękę.
Harry przełknął ślinę.
Dlaczego, kiedy unosił rękę, aby złapać dłoń Zgredka, jego własna wydała mu się nagle tak straszliwie... ciężka?
*
Severus zatrzymał się tak nagle, jakby uderzył w niewidzialną ścianę . Odwrócił się z rozmachem i zamarł. Jego oczy rozszerzyły się, a twarz pobladła.
W chwilę później już biegł.
*
Gwałtowne szarpnięcie w okolicach żołądka nie było wcale przyjemne i kiedy Harry uderzył stopami w ziemię, w pierwszej chwili miał wrażenie, że zaraz zwróci całe śniadanie. Złapał jednak równowagę i oddychając ciężko, wyprostował się.
Był w lesie.
W lesie? Skąd...?
No tak. Ostatnim, o czym wspomniał Zgredkowi, był las. A niech to...!
Błyskawicznie rozejrzał się po okolicy. Słońce już wzeszło, ale tutaj było niemal tak ciemno, jakby był środek nocy. Pozbawione liści, ciemne drzewa majaczyły wokół, przypominając nastroszone cienie o gałęziach ostrych jak brzytwy, a roztopiony śnieg wsiąknął w ziemię tworząc grząską, czarną maź. Harry wytężył wzrok. W oddali, pomiędzy drzewami coś prześwitywało. I było tego dużo. Bardzo dużo. Niczym stopiona masa czerni. Poruszająca się powoli. W szpiczastych kapturach i długich szatach.
Harry poczuł mimowolny dreszcz, przesiąkający przez cienką koszulę.
I dopiero po chwili do jego uszu dotarł zdławiony szept Zgredka:
- Co to takiego, Harry Potterze?
- Nic takiego - odparł głucho Harry, uwalniając dłoń z uścisku skrzata. - A teraz uciekaj stąd. Aportuj się z powrotem do Hogwartu.
- Ale Zgredek nie może zostawić Harry'ego Pottera sam...
- Rób, co ci mówię! - warknął Harry. Zgredek cofnął się, przestraszony i spuścił wzrok, po czym aportował się z głośnym trzaskiem.
Harry spojrzał przed siebie, nabierając w płuca przesiąkniętego zapachem rozkładu powietrza, jakby sama obecność takiej masy Śmierciożerców sprowadzała śmierć na całą dolinę.
Tym razem naprawdę został zupełnie sam.
Nie mógł już zawrócić. Pozostała tylko jedna droga. I prowadziła naprzód.
Zaczął biec.
*
Severus biegł przez korytarze Hogwartu. Peleryna powiewała za nim, kiedy mijał kolejne zakręty i zbiegał po kolejnych stopniach.
Wpadł gwałtownie do gabinetu i w biegu dopadł do drugich drzwi, niemal je wyważając.
*
Harry biegł.
Wilgotne gałęzie chłostały go w twarz, a buty zapadały się w grząskie poszycie, ale biegł dalej.
Musi dotrzeć na czas. Musi!
*
Kilkoma inkantacjami Severus zdjął z drzwi od łazienki wszystkie zabezpieczenia i niemal wyszarpnął je z zawiasów, otwierając je zamaszyście, a wtedy... zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal się przewrócił.
Pomieszczenie było puste.
Jego blada twarz skierowała się w stronę leżącej na środku podłogi tacy. Podszedł do niej w dwóch krokach i schylił się po leżący na niej skrawek pergaminu zapisany czerwonymi, przypominającymi krew literami.
Czarne, błyszczące dziwnie oczy przebiegły po linijkach. I w jednej chwili cały blask ulotnił się, pochłonięty przez lodowatą ciemność.
Severus zawrócił i rzucił się z powrotem ku drzwiom.
*
Harry dotarł na skraj lasu. Zdyszany, oparł się rękami o kolana, próbując nabrać powietrza w obolałe płuca. Ale kiedy tylko uniósł głowę, poczuł wpełzającą mu do serca lodowatą panikę...
...były ich setki. Morze falującej czerni. A wśród nich Voldemort, zasysający ciemność wokół siebie niczym czarna dziura.
I czekali na niego.
65. Never let you go
The world I know can hate you
The world I know can break you
But as you go remember I'm by your side
The love within you can heal these tears that burn
And through it all remember I'm by your side
I will never let you go
As you go, I will never let you go*
Prolog
Każdy krok wydawał się cięższy, a każdy stopień coraz wyższy. Jakby brodził w gęstej smole, uniemożliwiającej mu ruchy i za wszelką cenę próbującej go zatrzymać. Serce pracowało oszalałym rytmem, boleśnie uderzając o żebra, a na szyi zaciskała się pętla, odcinając dopływ powietrza i wzmagając lodowaty strach pełzający swobodnie w jego wnętrzu.
Ale strach ten nie przypominał niczego, co znał. Do tej pory zawsze sobie z nim radził. Zgniatał go gniewem albo bezwzględnością, zabijał ciskanymi klątwami lub też rozdmuchiwał w niszczycielski płomień zemsty. Tym razem jednak... czuł się bezbronny.
Niemal już widział nadciągającą ciemność, kiedy ujrzy bezwładne ciało. Niemal ją czuł, oplatającą mu umysł i zamykającą go w gęstym mroku. Już na zawsze. Nigdy więcej żadnego światła. Nigdy.
Jedynie szaleństwo.
Nie! Nie pozwoli na to! Nie dostanie go! Najpierw wyrwie Pottera z Jego szponów. A później wyrwie Mu serce.
Chmura chaotycznych myśli gęstniała z każdą chwilą, kształtując je wszystkie w jeden, wyraźny, nieugięty cel kierujący działaniami Severusa.
Wiedział, co trzeba zrobić.
Ale samodzielny atak równałby się samobójstwu. Potrzebował zasłony dymnej. Tarczy. A raczej setek tarcz, które przyjęłyby uderzenia, odwracając od niego uwagę. I nawet gdyby każda z tych tarcz została roztrzaskana... poświęci wszystko i wszystkich, aby do niego dotrzeć.
Wszystkich.
Mgła przysłaniająca jego oczy rozwiała się w momencie, w którym kamienny gargulec odskoczył na bok, odsłaniając wejście do gabinetu dyrektora. W kilku krokach znalazł się w środku i chwilę później stał już przed jego biurkiem, patrząc w rozszerzone z zaskoczenia jasnobłękitne oczy i słysząc za plecami trzask uderzających w ścianę drzwi, które niemal wyważył.
- Potter udał się do Czarnego Pana! - wyrzucił z siebie na wydechu. - Musimy go powstrzymać, dopóki nie jest za późno! Zawiadom Zakon Feniksa i Ministerstwo Magii, ja zbiorę wszystkich zdolnych do walki uczniów. Jeżeli wyruszymy natychmiast, zdołamy go jeszcze ocalić.
Spojrzenie dyrektora pociemniało. Wstał gwałtownie, opierając ręce na biurku i wbijając w Severusa przenikliwy wzrok.
- Jak do tego doszło, Severusie? - zapytał z naciskiem, przyglądając mu się znad okularów. - Co się wydarzyło?
Severus zacisnął usta, a jego twarz zamieniła się w granitową maskę, poprzecinaną głębokimi pęknięciami, wywołanymi przez rozgrywający się w jego wnętrzu kataklizm.
Ukrywał to przed nim... przez cały czas to ukrywał. Kiedy składał mu obietnicę, kiedy był w jego łóżku, kiedy mu się oddawał... wiedział, że do niego pójdzie... przez cały czas wiedział... i to była jego, Severusa wina, że nie odkrył tego wcześniej, że dał mu się omamić, zaślepiony pragnieniem bycia w nim... pragnieniem, by znów poczuć go całym sobą. Kiedy Severus poruszał się w nim, zapomniawszy o całym świecie, Harry wiedział, że nad ranem ten świat przestanie dla niego istnieć...
Zacisnął powieki i natychmiast zamknął przed tym umysł, by rozszalały potwór w jego wnętrzu nie wydostał się na wolność i nie zdemolował całego gabinetu.
- Napisał do niego list! - warknął, uderzając pięścią w biurko Dumbledore'a. - I zgodnie z wytycznymi udał się do Dartmoor. Ukrywał to przed wszystkimi, ale w ostatniej chwili odkryłem jego zamiary i zamknąłem go w miejscu, z którego nie było wyjścia. Ale ktoś pomógł mu w ucieczce! Na podłodze znalazłem tacę z posiłkiem i jestem pewien, że...
- Wystarczy - powiedział nagle Dumbledore, pochylając głowę i wpatrując się w biurko. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się. - Myślałem, że będziemy mieli więcej czasu... ale to zmienia wszystko. Byliśmy głupcami, sądząc, że tak łatwo można pokierować czymś tak potężnym i nieprzewidywalnym, a teraz los okrutnie sobie z nas szydzi. Musimy podjąć natychmiastowe kroki. - Błyskawicznie odwrócił się i skierował w stronę kominka. Sięgnął po niewielki pojemnik stojący na gzymsie i wrzucił w ogień garść krwistoczerwonego proszku. Pomieszczenie spowił obłok purpurowego światła i Severus musiał przymknąć powieki, w obawie przed oślepieniem. Kiedy je uniósł, ujrzał w kominku kilkanaście twarzy. Rozpoznał wśród nich Arthura Weasleya, Kingsleya Shacklebolta, Dedalusa Diggle'a, Remusa Lupina oraz Olimpię Maxime. - Moi drodzy... dzień, na który czekaliśmy, nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Przygotujcie się do walki. Przekażcie sygnał dalej i zbierzcie wszystkich w punkcie aportacyjnym. Mamy piętnaście minut. Powodzenia.
Kiedy przebrzmiało kilkanaście potwierdzeń i wszystkie twarze jedna po drugiej zniknęły, badawcze spojrzenie dyrektora przeniosło się na Severusa.
- Musimy dowiedzieć się wszystkiego, co mogłoby nam pomóc. Mówisz, że na podłodze była taca ze śniadaniem? Tylko jedna istota mogła przedostać się do magicznie zapieczętowanego pomieszczenia. Zgredku!
Nie minęło nawet kilka sekund, gdy na środku gabinetu pojawił się mały, pomarszczony skrzat.
Dłonie Severusa zacisnęły się w pięści, a do oczu napłynęła trująca ciemność.
- Wzywano Zgredka? - zapytał skrzat piskliwym głosem, spoglądając wielkimi, przestraszonymi oczami na obu mężczyzn.
- Zgredku, powiedz mi, czy przynosiłeś dzisiaj śniadanie Harry'emu Potterowi? - zapytał Dumbledore poważnym tonem.
- T-tak - odparł cicho skrzat i w tej samej chwili Severus poczuł, jak pełzający w nim mrok rozrasta się, wlewając mu się do gardła i zaciemniając umysł chmurą czarnego jak smoła gniewu.
- A czy pomogłeś Harry'emu Potterowi wydostać się z zamku?
Skrzat spuścił wzrok, gniotąc chudymi dłońmi swoje ubranie.
- Odpowiadaj, ty brudny szczurze - syknął jadowicie Severus, zaciskając drżącą dłoń na różdżce.
Skrzat skulił się jeszcze bardziej. Wyglądał teraz niczym przerażona, trzęsąca się kupka łachmanów.
- T-tak - odparł tak cicho, że z trudem można było zrozumieć, co mówi.
Severus poczuł na sobie ostrzegawcze spojrzenie dyrektora, ale był obecnie w takim stanie, że nawet Petrificus Totalus nie zdołałby go unieruchomić. Różdżka błyskawicznie znalazła się w jego dłoni, a słowa klątwy ułożyły na języku, zanim nawet zdążył unieść dłoń, ale w tej samej chwili skrzat wydał z siebie przeraźliwy wrzask i Severus nagle nie celował już w niego, tylko w zasłaniającego go sobą dyrektora.
- Odłóż różdżkę, Severusie - powiedział Dumbledore zdecydowanym głosem, patrząc mu prosto w oczy.
- Odsuń się - warknął Snape, przekrzykując lamentującego i chlipiącego skrzata. - Nie ochronisz go. I tak jest już trupem. Zabrał go tam, rozumiesz to? Zabrał go do Niego! Gdyby nie on, Potter wciąż byłby bezpieczny w Hogwarcie!
Wszystkie skrzaty pracujące w tym zamku zapłacą swoim życiem za to, że mu go odebrały. Nie będzie miał nad nimi litości. A to plugawe ścierwo będzie cierpiało najdłużej.
Nieprzenikniony, gęsty mrok zalał mu oczy, wlewając się do duszy.
- Z drogi! - ryknął Severus, celując w Dumbledore'a, który nie poruszył się nawet o krok, wpatrując się w Snape'a surowo.
- Zgredek nie chciaaaał - lamentował skrzat, zawodząc i wyjąc tak bardzo, że wiszące na ścianach portrety zaczęły z oburzeniem kręcić głowami. - Ale Harry Potter powiedział, że to bardzo ważne. Że zginie bardzo dużo osób. Zgredek chciał tylko pomóc. Nie wiedział, że będzie tam tak wielu złych czarodziejów...
Dyrektor błyskawicznie odwrócił się do niego.
- Uspokój się, Zgredku, i powiedz nam, ilu ich widziałeś.
- Bardzo, bardzo dużo. Więcej niż Zgredek zdołałby policzyć w ciągu całego dnia.
Duszące opary wściekłości opadły odrobinę, wdzierając się do płuc Severusa chłodnym opanowaniem.
Tak jak podejrzewał...
- Czarny Pan się zabezpieczył - powiedział głucho. - Doskonale wiedział, że podążymy za Potterem, więc otoczył się tarczą w postaci armii.
Chce dać sobie czas na to, co planuje, chce... odciągnąć naszą uwagę - dokończył już w myślach, uświadamiając sobie nagle z całą przerażającą mocą, że... jego tam nie będzie!
To była tylko przynęta. Cała ta armia. Setki Śmierciożerców. Cały Czarodziejski Świat zajęty walką, podczas gdy on będzie zupełnie gdzie indziej. Ukryty bezpiecznie z Potterem, czekając na... czekając na...
...na niego, Severusa. Ponieważ go potrzebuje. Potrzebuje Admorsusexcetry. Chce doprowadzić swój plan do końca. Teraz, kiedy ma Pottera w garści, może zrobić z nim, co zechce. Więc dlaczego nie miałby zrobić tego, czego pragnie najbardziej? Wyssać jego moc.
Jego galopujące myśli przerwał głos dyrektora:
- Opowiedz nam wszystko, co widziałeś, Zgredku.
Wciąż pochlipując, Zgredek zaczął opowiadać. O ogromnej armii odzianych w czerń postaci. O nożu, który przyniósł Harry'emu Potterowi. O zielonej miksturze, którą Harry Potter na niego wylał...
W tej samej chwili Severus doznał wrażenia, jakby ziemia rozstąpiła mu się pod nogami. Jego oczy rozszerzyły się, a twarz pobladła.
Potter...
Jego pięści zacisnęły się tak mocno, iż paznokcie wbiły się w skórę.
Miał drugą fiolkę... Po raz pierwszy w życiu udało mu się go oszukać. Po raz pierwszy i ostatni.
Cały plan runął.
Jeżeli Czarny Pan odkryje, że Potter ma eliksir przy sobie... wszystko pójdzie na marne. Severus nie będzie mu do niczego potrzebny i może być już za późno... za późno na cokolwiek.
- Severusie, dobrze się czujesz? - Pytanie padło nagle. Jego zamglone spojrzenie wyostrzyło się i spoczęło na przyglądającym mu się uważnie dyrektorze.
- Albusie! - krzyk McGonagall przeszył powietrze, zwracając ich twarze w stronę rozwartych szeroko drzwi, przez które wbiegła nauczycielka, a zaraz za nią Weasley z twarzą bladą jak ściana i zapłakana Granger. - Albusie, musisz to zobaczyć! - wysapała, podając dyrektorowi skrawek pergaminu. - Panna Granger znalazła to w dormitorium Pottera.
Dumbledore poprawił okulary i rzucił okiem na pergamin.
- Harry... on... - wyszeptała zalana łzami Granger. - Powiedział, że nie będzie go na dwóch pierwszych lekcjach. Ale ja się martwiłam. Musiałam to sprawdzić. Nie myślałam, że będzie chciał pójść... - Nie dokończyła jednak, wybuchając gwałtownym szlochem i chowając twarz w dłoniach.
Dyrektor bez słowa wręczył list Severusowi.
- To prywatne! - wykrzyczał Weasley zdławionym głosem. Severus spojrzał na kilka pierwszych zdań:
Mam nadzieję, że kiedy czytacie ten list, Voldemorta już nie ma. Mam nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z planem i nareszcie będziecie mogli spać spokojnie, wiedząc, że wojna się skończyła... Moja śmierć była konieczna.
Jego dłoń samowolnie zgniotła list, upuszczając go na podłogę.
Gabinet pogrążył się w ciemności, która pochłonęła wszelkie kolory i dźwięki. Pozostało jedynie głuche dudnienie.
Moja śmierć...
Śmierć...
Choćby miał rozedrzeć na pół cały świat... i choćby musiał zagłębić ramiona w jego wnętrznościach, zanurzając je całe we krwi, to własnymi rękoma wydrze go z tej czeluści, w którą skoczył... a kiedy tylko go odzyska, wymierzy mu taką karę, by Potter już nigdy nie odważył się doprowadzić go do takiego... stanu.
Nogi samoczynnie poniosły go wprost w kierunku Granger.
- Posłuchaj mnie, dziewczyno - warknął, łapiąc ją za ramię i szarpiąc z taką siłą, że natychmiast się opanowała. - Potter nie poradzi sobie sam. Wyruszysz natychmiast z Weasleyem i zbierzesz jak największą ilość osób, które są gotowe stanąć do walki przeciwko Czarnemu Panu. Nie obchodzi mnie, z którego będą roku i czy potrafią rzucać jakiekolwiek ofensywne zaklęcia. Im więcej różdżek, tym większe szanse. Rozumiesz, że stawką jest życie Pottera?
Granger przez chwilę po prostu wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, po czym kiwnęła głową.
- Rozumiem, profesorze - odparła cicho, ocierając łzy wierzchem dłoni. Kiedy podniosła wzrok, by na niego spojrzeć, w jej oczach lśniło zdecydowanie. - Pomogę panu go uratować.
Severus wzdrygnął się. Puścił jej ramię i wyprostował się.
- Chodź, Ron - powiedziała do stojącego obok Weasleya, łapiąc go za rękę i wybiegając z gabinetu.
- Severusie, nie możesz ich zabrać! - zaprotestowała McGonagall, kiedy tylko oboje zniknęli na schodach. - Przecież to są dzieci! Rozumiem, że aby uratować Pottera potrzebujemy jak najwięcej osób zdolnych władać różdżką, ale nie możemy wystawiać na niebezpieczeństwo uczniów! Ich rodzice umieścili ich tutaj, aby zapewnić im bezpieczeństwo, a nie po to, żebyś...
- Jeżeli jeszcze nie zauważyłaś, to właśnie trwa wojna - przerwał jej ostro Severus. - Prędzej czy później Czarny Pan i tak zapukałby do ich domów, a teraz przynajmniej mogą zrobić coś pożytecznego i przyczynić się do zwycięstwa. Każda różdżka da nam przewagę.
Wiedział, że posyła ich na pewną śmierć. Wiedział, że będzie miał ich krew na rękach, ale nie obchodziło go to. Może się nawet wykąpać w tej krwi, byle tylko dotrzeć do Pottera.
- Albusie! - McGonagall zwróciła się do Dumbledore'a. - Powstrzymaj do szaleństwo.
- Minerwo, nie mamy teraz czasu na kłótnie. Harry także jest zaledwie niewykwalifikowanym uczniem, a teraz znalazł się sam wśród setek wyszkolonych zabójców i potrzebuje naszej pomocy. Jeżeli część uczniów z własnej woli będzie chciała wziąć udział w bitwie, to nie mogę im tego zabronić. Proszę cię, byś natychmiast zawiadomiła wszystkich nauczycieli. Zostało naprawdę niewiele czasu. Spotkamy się w punkcie aportacyjnym.
McGonagall zacisnęła drżące usta.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Albusie - odpowiedziała roztrzęsionym głosem, po czym odwróciła się i rzucając Snape'owi potępiające spojrzenie, wybiegła z gabinetu.
- Zgredku - Dumbledore pochylił się nad wciąż ukrywającym się za jego szatą skrzatem - będziesz mi potrzebny. Wskażesz nam dokładne miejsce, w które aportowałeś się z Harrym. I postaraj się porozmawiać ze skrzatami. Może któryś będzie chciał się do nas przyłączyć. Wiesz, gdzie znajduje się punkt aportacyjny? - Zgredek niepewnie pokiwał głową. - Doskonale. Poczekasz tam na nas. A teraz ruszaj.
Rozległ się głośny trzask i skrzat rozpłynął się w powietrzu.
Cisza, która nagle zapadła, wydawała się niemal iskrzyć.
Severus spojrzał na Dumbledore'a. Dyrektor stał odwrócony do niego tyłem, z rękami założonymi za plecami. Wydawał się być pogrążony w myślach.
Wszystko było gotowe. Wystarczyło jedynie się tam udać i... wkroczyć w otchłań.
Na co więc czekali?
- Zawsze fascynowało mnie to, jak wielką potęgą jest miłość - powiedział nagle dyrektor. Jego głos był zachrypnięty i zmęczony, ale tliła się w nim pewna doza... niedowierzania. - Jak wiele potrafi pokonać, jak ogromną moc ofiarować, a jednocześnie... jak bardzo osłabić, nawet najsilniejszego człowieka. - Severus zmarszczył brwi. - Wkrada się niepostrzeżenie, niczym kropla do wnętrza skały i kruszy najtwardsze serca. Roztapia nawet najgrubszą, najtrwalszą powłokę lodu. - Dumbledore odwrócił się powoli, spoglądając na Snape'a swoimi iskrzącymi oczami. - A twoja powłoka, Severusie, była jedną z najwytrzymalszych, jakie znałem.
Nawet wpadający wprost do gabinetu grom nie uderzyłby w Severusa z taką siłą, z jaką zrobiło to tych kilka wypowiedzianych cicho słów.
- Wiedziałeś? - zapytał słabym głosem, patrząc wprost w te chłodne, błękitne oczy i mając wrażenie, że cały gabinet pogrążył się w ciemności, pozostawiając jedynie ich dwóch.
- Co wiedziałem? Jak wchodził do Wielkiej Sali, a ty przerywałeś posiłek i nie mogłeś oderwać od niego wzroku? Czy może jak twoje oczy rozjaśniały się, kiedy tylko o nim wspominałem? Czy jak bardzo byłeś rozbity za każdym razem, kiedy leżał w szpitalu? - W spojrzeniu Dumbledore'a nie było już iskier. Jedynie chłodna, ostra stanowczość. - Może i jestem starym głupcem, Severusie, ale nie jestem ślepym ignorantem. A miłość to nie jest coś, co można ukryć równie łatwo jak nienawiść czy chęć zem...
- Zamilcz! - Słowa same wyrwały mu się z ust. Nie mógł słuchać, jak Dumbledore w tak spokojny sposób obnaża jego słabość. Słabość, której nienawidził, a jednocześnie pielęgnował w sobie niczym najdoskonalsze zjawisko. - Nie mam zamiaru tego wysłuchiwać! - powiedział z odrazą, odwracając się plecami do mężczyzny.
- A jednak mnie wysłuchasz, Severusie. - Głos dyrektora stał się ostrzejszy. - Wiem, że nie darzysz mnie sympatią. Nie zdziwiłbym się nawet, gdybyś pragnął mojej śmierci...
Severus odwrócił się gwałtownie, wbijając w Dumbledore'a pociemniałe z gniewu spojrzenie:
- Dlaczego na to pozwoliłeś? Jaki miałeś w tym cel? - zapytał tak zajadle, jakby pragnął jedynie kąsać.
Dyrektor odetchnął głęboko, opadł na fotel i spojrzał znad swoich okularów połówek na stojącego przed nim mężczyznę.
- Z początku podejrzewałem, że mamy szpiega. Nie zajęło mi jednak dużo czasu, by odkryć, że to właśnie ty, Severusie, działałeś na naszą niekorzyść. Zrozumiałem, że robiłeś wszystko, żeby przybliżyć się do Czarnego Pana. Nie rozumiałem tylko, dlaczego tak ci na tym zależało, że byłeś nawet gotów nas zdradzić, aby to osiągnąć. - Dyrektor przerwał na chwilę, pocierając skronie. - Kiedy jednak Harry został zaatakowany przez Draco, zauważyłem pewną zmianę w twoim zachowaniu. Twoja reakcja na całe zajście była, delikatnie mówiąc... zdumiewająca. Zacząłem cię więc uważnie obserwować i bardzo szybko odkryłem naturę tej zmiany. - Oczy Dumbledore'a rozjaśnił delikatny błysk, a jego spojrzenie musnęło twarz Severusa z czymś na kształt... zaintrygowania. - Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś miał na ciebie tak ogromny wpływ, Severusie. Tylko dlatego nie przeciąłem tego od razu, pomimo, iż każdy na moim miejscu zrobiłby to bez wahania. A kiedy poprosiłeś, bym zatrzymał Harry'ego na święta w Hogwarcie... wtedy już wiedziałem, że to coś tak potężnego, że nie mogło się równać z żadnym zaklęciem, przysięgą czy pragnieniem. Tam, gdzie ja poległem, zwyciężyło coś znacznie silniejszego ode mnie. Jak mógłbym z tym walczyć? Jak mógłbym próbować to przerwać? To zaszło już zbyt daleko, znacznie dalej niż byłem w stanie sięgnąć. Mogłem tylko przyglądać się, jak bardzo zmieniasz się pod wpływem Harry'ego i mieć nadzieję, że to uczucie okaże się wystarczająco silne, by pokonać to, co w sobie nosiłeś. - Dyrektor westchnął, marszcząc brwi i przyglądając się Severusowi badawczym spojrzeniem. - Odkąd do mnie przybyłeś, próbowałem to ujarzmić, ale byłeś zbyt dziki, by mi się podporządkować. Miałeś w sobie zbyt dużą ciemność, Severusie, zbyt wiele gniewu... i wiedziałem, że tylko Harry posiada moc zdolną cię powstrzymać. Tylko on mógł okiełznać twój gniew i przekształcić go w użyteczną broń. Broń, która będzie walczyła po naszej stronie. Broń, której Czarny Pan nie posiada i nigdy posiadać nie będzie. - Dumbledore pochylił się nieznacznie, a jego jasne oczy nabrały barwy zasnutego chmurami nieba. - I udało mu się. Wdarł się do twojego serca niczym cierń, którego wyrwanie grozi zbyt dużą utratą krwi, aby móc to przeżyć. Dzięki Harry'emu, stanąłeś po naszej stronie. A mając cię w swych szeregach, mamy szansę zwyciężyć.
Z każdym kolejnym słowem Severus miał wrażenie, jakby cała krew odpływała z jego twarzy, pozostawiając jedynie wyjałowioną, odartą z obronnej powłoki, nagą skórę.
Nikt, kto spróbowałby go odsłonić w taki sposób, nie uszedłby z życiem. Nikt, poza Dumbledore'em. Tym pozbawionym wszelkich skrupułów manipulatorem, który poświęciłby każdego, byle tylko osiągnąć swój cel. Dla którego każdy przejaw uczucia, nawet najpotężniejszego ze wszystkich, był jedynie środkiem to zrealizowania zamierzenia. Który był w stanie wykorzystać nawet swoją najdrogocenniejszą kartę, aby zwyciężyć, nie zważając na to, że w trakcie rozgrywki mogła zostać zniszczona.
Severus rzucił się do przodu, opierając ręce na blacie i przybliżając twarz do spokojnej twarzy dyrektora.
- Pław się w swym małym zwycięstwie, ty pomylony starcze - wysyczał, wkładając w słowa tyle jadu, iż niemal poczuł jak spływa mu do gardła. Twarz Dumbledore'a była nieporuszona i opanowana. I tylko Severus potrafił dostrzec to, co kryło się za tymi stalowoniebieskimi oczami spoglądającymi na niego jak na krnąbrnego nastolatka znad okularów połówek. Widział to już zbyt wiele razy w innych oczach - czerwonych jak morze krwi, przeciętych podłużnymi źrenicami.
Lodowate, bezwzględne zaślepienie.
- Skoro tak dobrze mnie poznałeś, to doskonale wiesz, do czego jestem zdolny - wyszeptał przez zęby, niemal przewiercając swoim spojrzeniem te stalowe oczy naprzeciw. - Może i wyruszamy na tę wojnę razem, ale nasze ścieżki biegną w zupełnie różnych kierunkach i każdy z twoich aurorów, który spróbuje wejść mi w drogę, skończy jako pokarm dla padlinożerców.
- Wiesz, że mogę cię powstrzymać - odparł spokojnie Dumbledore. - Obowiązuje cię przysięga, Severusie.
- Spróbuj - wyszeptał śmiertelnie poważnym głosem. - Ale wtedy zamiast małego zwycięstwa poniesiesz jedynie sromotną porażkę.
Dyrektor zmarszczył brwi, ale Severus nie miał zamiaru dopuścić go do głosu.
Jak ten stary głupiec śmiał mu grozić? Jak śmiał chociaż pomyśleć o tym, że zdoła go powstrzymać?
- Jeżeli Potterowi coś się stanie, będziesz pierwszym, który mi za to zapłaci - wysyczał prosto w jego haczykowaty nos i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Severusie... - Dumbledore nie wymówił tego głośno, ale wystarczająco stanowczo, by Snape zatrzymał się przy drzwiach.
Niech spróbuje... niech tylko spróbuje...
- Wszystko jest teraz w twoich rękach. Wierzę, że go odnajdziesz. Tylko razem tworzycie broń, która ma szansę go pokonać - usłyszał łagodny głos za plecami, ale nie odwrócił się, by spojrzeć na dyrektora. - Uważaj na siebie.
Severus nie odpowiedział. Wyszedł z gabinetu, kierując się wprost do punktu aportacyjnego.
Pomimo płaszcza ciałem Hermiony wstrząsały dreszcze. Nawet ciepłe ramię Rona, którym ją obejmował, nie potrafiło dać jej schronienia. Do jej uszu dobiegał gwar wielu różnych głosów, prowadzone szeptem rozmowy. Otworzyła zaciśnięte powieki i po raz kolejny rozejrzała się po polanie.
Byli tu niemal wszyscy. Członkowie Zakonu Feniksa, aurorzy, pracownicy ministerstwa, nauczyciele, nieznani jej czarodzieje i czarownice, a nawet skrzaty domowe. Widziała Hagrida i madame Maxime. Niedaleko nich rodzice Rona rozmawiali z Lupinem i Kingsleyem Shackleboltem. Bill obejmował ramieniem Fleur, a Charlie i Percy wydawali się namawiać Ginny do pozostania w zamku.
Po lewej stronie stali uczniowie Hogwartu. Zadziwiające jak wiele osób wykazało chęć uczestnictwa w bitwie. Kiedy biegła razem z Ronem przez korytarze Hogwartu, była przekonana, że to na nic. Że nikt nie będzie chciał narażać swojego życia dla Harry'ego. Ale bardzo szybko zrozumiała, że nie o Harry'ego tu chodziło.
Niemal każdy znał kogoś, kto stracił w wojnie bliską osobę, a niektórzy stracili także członków własnych rodzin. W końcu nadeszła szansa, aby się zjednoczyć i pokonać Voldemorta. Nawet ukryci bezpiecznie w Hogwarcie nie mogli być pewni kolejnego dnia. Wojna stała niemal u bram zamku, pukając w nie coraz głośniej i natarczywiej. Ale żaden z nich, budząc się dzisiejszego poranka, nie przypuszczał, że nadejdzie tak szybko. Że jeszcze tego samego dnia będą stali tutaj, wśród tylu innych, szykując się do walki. Że zakończenie tego trwającego latami horroru nadejdzie na trzy miesiące przed końcem roku szkolnego.
Przeważali szósto i siódmoroczniacy, ale widziała również wiele osób z piątego roku. McGonagall chodziła wśród uczniów i odsyłała do zamku każdego poniżej czwartego roku. Gryfonów i Krukonów było najwięcej, widziała nawet Seamusa, który zjawił się tutaj pomimo nienawiści, którą żywił do Harry'ego i rozmawiał teraz z Neville'em i Deanem. Widziała zapłakaną Anastassy, którą Greg ciągnął za rękę w stronę McGonagall. Widziała Ginny, która uwolniła się od braci i podbiegła do Grega, łapiąc go za dłoń i przytulając się do jego ramienia. Podniesione głosy kazały jej odwrócić głowę. Zobaczyła Tonks i Lunę. Sprzeczały się ze sobą. W pewnym momencie Luna odwróciła się i podeszła do grupki Krukonów ze swojego roku, a Hermiona z zaskoczeniem obserwowała, jak Tonks podchodzi do niej, szarpnięciem wyciąga ją z tłumu i zaczyna siłą ciągnąć do Hogwartu i dopiero interwencja profesor Sinistry przerwała tę dziwną sprzeczkę.
Puchoni stanowili mniej liczną grupę. Zachariasz Smith obracał w palcach swoją różdżkę, przyglądając jej się w zamyśleniu, a Susan Bones i Hanna Abbott trzymały się za ręce, słuchając tłumaczącej im coś z ożywieniem profesor Sprout. Ale prawdziwym zaskoczeniem było to, że zjawiło się także kilkoro uczniów Slytherinu. Hermiona nie znała ich nazwisk, ale widywała ich czasami na korytarzach. Zawsze trzymali się trochę na uboczu, nie biorąc udziału w fortelach i chuligańskich wybrykach pozostałych uczniów swojego domu.
Pomimo wielu różnic, wszystkich na tej polanie łączył wspólny cel i Hermiona niemal czuła ich zjednoczoną moc, unoszącą się wokół niczym niewidzialny dym, wymieszaną jednak ze strachem, niepewnością i gniewem.
Westchnęła i znowu przymknęła powieki, jeszcze bardziej wtulając się w ramię Rona. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, sprawiając, że wydawało się być znacznie ciemniej niż w rzeczywistości.
Otworzyła oczy. Tak wiele twarzy... nieznanych twarzy, które widziała po raz pierwszy i których mogła już nigdy więcej nie zobaczyć. Widziała malujący się na nich niepokój, trwogę i grozę tego, co miało nadejść.
Co ich tam czekało? A jeżeli to wszystko na nic? Jeżeli Harry już dawno nie żyje? Jeżeli przybędą za późno?
Jej palce mocniej zacisnęły się wokół trzymanej w dłoni różdżki. Czuła, jak rozpacz ponownie próbuje wpełznąć do jej serca. Ta sama rozpacz, która zakleszczyła ją w uścisku, kiedy znalazła list, nie pozwalając jej złapać tchu i obarczając winą za to, co się stało, siebie i własną ignorancję.
Jak mogła być tak głupia? Jak mogła do tego dopuścić? Dlaczego nie zareagowała wcześniej? Dlaczego pozwoliła, by Harry cierpiał w samotności? Jak mogła nie dostrzec tego, co się z nim działo? W jak wielkiej desperacji musiał być, skoro zdecydował się na taki krok? Co musiało się dziać w jego głowie? Dlaczego poszedł tam sam? Przecież wiedział, że wystarczyłoby słowo, a poszliby z nim. Przez tyle lat walczyli ramię w ramię, zawsze razem, zawsze... Była jego przyjaciółką... powinna była mu pomóc! Nawet, jeśli nie rozumiała do końca, co się z nim dzieje, powinna mu pokazać, że nie jest sam. Że ma kogoś, komu może zaufać. A teraz... a teraz go nie ma. I może go już nigdy więcej nie zobaczyć...
W ostatniej chwili zakryła dłonią usta, powstrzymując napływający do gardła szloch.
- Snape idzie - usłyszała nagły szept Rona.
Odwróciła głowę. Ujrzała zmierzającą w ich stronę ciemną sylwetkę. Peleryna powiewała za nim przy każdym zdecydowanym kroku, przywodząc na myśl szykującego się do ataku drapieżnego ptaka o czarnych, łopocących skrzydłach. A kiedy znalazł się bliżej i ujrzała jego twarz... musiała jeszcze głębiej wtulić się w ramię Rona, aby uchronić się przed przeszywającym ją dreszczem.
Jeszcze nigdy nie widziała na twarzy jakiegokolwiek człowieka tak zimnej, wręcz lodowatej, wykutej ze stali zaciętości. Twarz Snape'a przypominała kamienną maskę, zza której widoczne były jedynie czarne niczym otchłanie, demoniczne oczy, które obrzuciły wszystkich zgromadzonych takim spojrzeniem, jakby jedynym miejscem, do którego chciały ich zaprowadzić, było piekło.
I w tej jednej chwili Hermiona zrozumiała, że stojący przed nią mężczyzna jest w stanie zrobić wszystko, aby wyrwać Harry'ego z rąk Voldemorta.
Nie wiedziała tylko, dlaczego zamiast nadziei, do jej serca wkradł się jedynie dziwny niepokój...
- Dumbledore! - wyszeptał jej do ucha Ron i nagle wszyscy ucichli, wpatrując się w zbliżającą się, odzianą w jasnobłękitną szatę sylwetkę. Ale nawet kiedy dyrektor zatrzymał się na samym środku polany i zaczął przemawiać do zebranych swym donośnym głosem, Hermiona zupełnie nie potrafiła skupić się na jego słowach, wciąż przyglądając się stojącemu nieopodal Snape'owi, który wydawał się być zupełnie nieobecny, jakby wykorzystywał każdą sekundę, każde uderzenie serca na zaplanowanie strategii.
Ocknęła się dopiero, kiedy poczuła dłoń Rona wsuwającą się w jej dłoń i zaciskającą bardzo mocno. Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.
- Gotowa? - zapytał cicho. Wyczuła strach w jego głosie. Pomimo tak wielu potyczek i walk, które stoczyli, żadne z nich nie było gotowe na to, co miało nadejść.
Ale musieli spróbować.
Dla Harry'ego.
Skinęła głową.
Słyszała wokół siebie trzaski aportacji. W jej drugą dłoń wsunęła się drobna, pomarszczona rączka. Spojrzała w ogromne oczy Zgredka, a później na otaczające ją twarze. Neville, Luna, Ginny, Greg, Cho, Fred i George. Byli tu wszyscy razem. Skrzaty nie były w stanie przenieść więcej osób przy jednej aportacji.
Zacisnęła powieki.
Nastąpiło nieprzyjemne szarpnięcie, ziemia uciekła spod jej stóp i wszystko zlało się w jedną, bezkształtną masę. A kiedy wylądowała w błotnistej trawie i podniosła rozbiegany wzrok, aby zobaczyć, gdzie jest, zrozumiała, że znalazła się... w samym środku piekła.
65. Never let you go
The world I know can hate you
The world I know can break you
But as you go remember I'm by your side
The love within you can heal these tears that burn
And through it all remember I'm by your side
I will never let you go
As you go, I will never let you go*
Śmierciożercy mieli przewagę liczebną. Zrozumiała to natychmiast, kiedy tylko ujrzała morze zakapturzonych postaci. Dumbledore nie powiedział im tego. Owszem, zasugerował, że może ich być wielu, ale... coś takiego?
Z miejsca, w które się aportowała, widziała dokładnie całą dolinę. Widziała ścianę ognia wyczarowaną przez dyrektora, która na chwilę powstrzymała oddziały Śmierciożerców, aby pozostali mogli bezpiecznie się aportować. Widziała pospiesznie nakładane przez McGonagall i kilku innych nauczycieli zaklęcia ochronne, ale doskonale wiedziała, że nie wytrzymają one zbyt długo. Nie przy takiej liczbie przeciwników...
- Do diabła, Tonks! Co z tobą?
Rozejrzała się i spojrzała prosto w popielatobrązowe oczy Dedalusa. Był jednym z najlepszych aurorów, jakich znała. I najstarszych. Ocalił jej życie niezliczoną ilość razy podczas różnego rodzaju akcji, w których brali udział. Nigdy jej nie zawiódł, a ona zawsze robiła wszystko, by mu dorównać. Jako auror miała obowiązki do wypełnienia, a teraz właśnie czekał ją najtrudniejszy sprawdzian ze wszystkich.
Ale...
- W które miejsce zostali aportowani uczniowie? - zapytała, przekrzykując huk pierwszych klątw rozbijających się o prowizoryczną barierę ochronną.
Mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Skąd mam, do cholery, wiedzieć? Wiem tylko, że musimy się pospieszyć! Dumbledore i pozostali nie wytrzymają już długo! Chodź!
Złapał ją za ramię, ale ona wyrwała je, cofając się. Zdumienie, które pojawiło się na jego twarzy, było niczym cios prosto w żołądek.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno?
- Przepraszam - wyszeptała, odwracając się i rzucając biegiem wzdłuż linii drzew.
Musi ją znaleźć. Musi ją znaleźć i zabrać stąd! Najdalej jak to możliwe! Nie powinna była w ogóle pozwolić... nigdy... ale wokół było zbyt wielu świadków. Co miała zrobić?
Kilka razy o mało nie zderzyła się z aportującymi się aurorami i czarodziejami, którzy nagle pojawiali się na jej drodze. Było ich coraz więcej. Powietrze wypełniło się świstem zaklęć i okrzykami. Kotara ognia opadła i dwie wrogie armie zmieszały się ze sobą, rozświetlając niebo rozbłyskami i nasączając powietrze łuną śmierci.
Przebiegając przez wzniesienie, ujrzała Dumbledore'a, który stał samotnie z uniesioną różdżką, kontrolując ogromny ognisty wir, coraz bardziej rozrastający się na boki i niczym bicz dosięgający wszystkich Śmierciożerców, którzy otoczyli go szczelnym kordonem, próbując przebić się przez tę Szatańską Pożogę.
Nagle tuż przed nią aportowało się dwóch Śmierciożerców. Wiedziała, że ma tylko sekundę, zanim odzyskają zmysły po aportacji, więc nie czekając na nic, cisnęła w pierwszego z nich zaklęciem odcinającym dopływ powietrza, a kiedy mężczyzna upadł w trawę, trzymając się za szyję i dusząc, błyskawicznie skoczyła pomiędzy drzewa, umykając przed klątwą drugiego ze Śmierciożerców.
- Dopadnę cię, ty suko! - usłyszała za sobą tubalny ryk i drzewo przed nią niemal eksplodowało, kiedy uderzyło w nie zaklęcie. Zatrzymała się gwałtownie, prawie upadając w trawę i osłaniając się rękami przed sypiącymi się drzazgami. Na oślep wycelowała i posłała Repulso w kierunku, w którym powinien znajdować się Śmierciożerca. Zaklęcie uderzyło w znajdujące się wokół drzewa, rozsadzając je i wypełniając powietrze dymem, prochem oraz resztkami kory, ale w ostatniej chwili zdążyła skoczyć w bok, przeturlać się po ziemi i ukryć za grubym, powalonym na ziemię konarem.
Miała wrażenie, że każdy oddech rani jej płuca, jakby w powietrzu zamiast tlenu, znalazły się jedynie igły. Czuła piekące rozcięcia na twarzy, posiekanej resztkami fruwających wszędzie drzazg.
Zapadła względna cisza, jeśli nie liczyć odległych eksplozji, wybuchów i kakofonii wykrzykiwanych zaklęć.
Podniosła się i bardzo powoli wysunęła głowę zza pnia, przeszywając badawczym spojrzeniem zadymioną okolicę.
Powinien gdzieś tam leżeć... Powinien...
- Tu cię mam, ty podstępna zdziro!
Tonks odwróciła głowę, czując przeszywający jej ciało, lodowaty dreszcz i spojrzała prosto w czubek wycelowanej w siebie różdżki.
*
Powietrze drżało, naelektryzowane wypełniającą ją magią. Snopy zaklęć wzbijały się w górę, zderzając się ze sobą, lub niczym płonące strzały, mknęły wprost ku znajdującym się na ziemi wrogom.
Ziemia paliła się, zamieniała w smolistą maź lub w sypki piasek, pochłaniając każdego, kto okazał się zbyt powolny lub po prostu nieostrożny. Sylwetki walczących raz po raz rozświetlały eksplozje i erupcje, wrzaski umierających mieszały się z wykrzykiwanymi klątwami, a zaklęcia ochronne z zabijającymi.
Śmierciożercy nacierali niczym stado rozwścieczonych, złaknionych krwi bestii, ale zorganizowana obrona drugiej strony, skutecznie odpierała ich ataki. Ministerialne zaklęcia ochronne rozpościerały się wokół niczym rozkładane pospiesznie parasole, drżąc pod wpływem uderzającego w nie deszczu klątw. Ziemia wybuchała pod stopami, zasypując głowy walczących gradem ciemnobrązowej brei.
Aurorzy utworzyli szczelny kordon, ciskając zaklęciami z taką prędkością, że powietrze przed nimi wydawało się parować. Ich ataki okazały się na tyle skuteczne, że bez przerwy przesuwali się w przód, zmuszając dużą grupę Śmieciożerców do cofania się.
Ale pozostali mieli mniej szczęścia. Ich ciała uderzały w ziemię, wstrząsane konwulsjami, podpalane lub zamieniane w nieruchome posągi. Hermiona widziała na własne oczy, jak jedna z czarownic rozpadła się dosłownie na proch, a fala uderzeniowa odrzuciła ją i Rona na kilka metrów w tył. Upadając, wrzasnęła z bólu, czując chrupnięcie w barku, ale bardzo szybko się podniosła, rozglądając się wokół i szukając pozostałych.
Na lewo od niej Luna, Neville, Seamus i Dean walczyli z dwójką Śmierciożerców. Cho i reszta Krukonów zniknęła jej z oczu już jakiś czas temu, kiedy tuż obok eksplodował krajobraz, zmieniając znajdujących się w samym epicentrum czarodziejów w zwęglone, porozrzucane szczątki.
- Reducto! - wykrzyknęła, powalając jednego ze Śmierciożerców i obserwując, jak skumulowane zaklęcia Seamusa i Deana trafiają w drugiego.
- Uważajcie!
Instynktownie zasłoniła głowę rękami, czując świst potężnego zaklęcia. Obok niej przebiegł auror, wymieniając klątwy z piątką znajdujących się nieopodal Śmierciożerców.
- Chodźmy stąd! - wrzasnął Ron, łapiąc ją za rękę i ciągnąc z powrotem w stronę walczących przyjaciół.
Nie było czasu na nic. Na zastanowienie się, na oddech, na zaplanowanie strategii. Świat wydawał się zaledwie rozmazaną, wibrującą od uderzeń, wybuchów i krzyków plamą. Jakby wszystko, poza tym wypełnionym śmiercią, popiołem i ogniem miejscem, przestało istnieć. Każdy oddech wydawał się wiecznością. Jakby czas rozciągał się, zmuszając zmysły do wykonywania kilkudziesięciu rzeczy na raz. Poruszanie nogami, wypowiadanie zaklęć, czujność, obserwacja, unik, reakcja... wszystko w jednym momencie. Pomiędzy jednym a drugim oddechem. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca. I wystarczyło spóźnić się chociaż o ułamek sekundy, by zmysły zamarły na zawsze.
Hermiona widziała kątem oka, jak auror, który ich wyminął, powalił pięciu Śmierciożerców, zanim na jego drodze stanął przeciwnik, którego nie był w stanie pokonać.
Bellatriks.
Jej zaklęcie rozwaliło go na kawałki.
- W nogi! - wykrzyknął Ron w stronę Luny i Gryfonów, ciągnąc Hermionę za sobą pomiędzy walczącymi. Słyszała za sobą jej wysoki, lodowaty śmiech. Wwiercał się w mózg niczym natrętny kornik.
- A gdzie to się wybieracie, dzieciaczki? - Głos Bellatriks ociekał trującą słodyczą. - Ładnie to tak uciekać przed ciocią Bellatriks? Chcę się tylko przywitać...
Eksplozja na lewo od nich niemal zwaliła ich z nóg. Hermiona prawie upadła na martwe ciało Hestii Jones i tylko dzięki sile Rona była w stanie biec dalej. Seamus, Dean i reszta byli tuż za nimi, kiedy pędzący niczym huragan powiew wiatru przewrócił ich wszystkich na ziemię. Hermiona poderwała głowę, patrząc z niedowierzaniem, jak Śmierciożercy padają, powaleni siłą uderzenia.
- To robota Kingsleya - wysapał Ron, podnosząc się na kolana. - Widzę Dumbledore'a!
Hermiona podążyła za jego spojrzeniem i na chwilę jej serce zamarło.
Kilkudziesięciu Śmierciożerców okrążyło dyrektora, odgradzając go od reszty walczących, ale Szatańska Pożoga, którą wokół siebie wyczarował, wydawała się skutecznie utrzymywać ich na dystans.
Niedaleko nich McGonagall posyłała oślepiające klątwy w kierunku dwojga Śmierciożerców. Hermiona rozpoznała w nich rodzeństwo Carrow.
Potężny ryk ściągnął jej uwagę z powrotem w stronę dyrektora. Płomienne bestie zaatakowały Śmierciożerców krążących wokół niego niczym hieny i nagle powietrze wypełniło się smrodem palonych ciał i upiornym wrzaskiem bólu. Ciemne sylwetki rozbiegły się, płonąc żywcem niczym przemieszczające się szybko pochodnie. Aurorzy wykorzystali chwilowy zamęt, atakując ze zdwojoną siłą, ale zakapturzonych postaci wydawało się w ogóle nie ubywać. Jakby wypełzali spod ziemi, przypominając stado karaluchów i przynosząc ze sobą jedynie zniszczenie.
Widziała profesora Flitwicka i profesor Sprout walczących z Yaxleyem i kilkoma innymi Śmierciożercami. Widziała zbudowane z błota, potężne sylwetki, wyczarowane przez profesor McGonagall, które rzucały się na przeciwników, pogrążając ich pod zwałami ziemi. Widziała wilkołaka Greybacka, który dopadł Erniego Macmillana, rozrywając jego ciało na strzępy. Widziała pełzających w błocie rannych, dobijanych przez zakapturzone postacie, słyszała charczenia, rzężenia i krótkie, urywane nagle okrzyki bólu.
Podniosła się z ziemi, spoglądając na swoje spodnie i ręce. Pokrywała je brunatno-czerwona maź, jakby całe pole bitwy zamieniło się w krwawe bagno. Gdzieś na lewo rozległo się upiorne skamlenie, kiedy Lupin wraz z kilkoma czarodziejami wytworzył wokół grupki Śmierciożerców świetliste pole i Hermiona patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak ciała wewnątrz zapadały się w sobie, jakby coś je z ogromną siłą miażdżyło.
Widziała przelatujące nad jej głową ogromne głazy, upadające pomiędzy Śmierciożerców i toczące się po nich niczym kule bilardowe, zgniatając ich ciała i roztrzaskując czaszki.
Widziała umierających przyjaciół. Susan Bones, którą zmiotła ognista kula, grzebiąc ją pod ciałami czarodziejów, którzy stali wokół niej. Angelinę Johnson, która zginęła rozszarpana przypadkowym zaklęciem. Lee Jordana, który powalił trzech Śmierciożerców, zanim trafiła go Klątwa Uśmiercająca rzucona przez Dołohowa.
Ale w całym tym chaosie brakowało tego, dla którego tu przybyli. Nigdzie, nawet przez ułamek sekundy nie dostrzegła ani Harry'ego, ani Voldemorta.
- UWAGA! - Krzyk Neville'a niemal rozdarł jej uszy.
Jej spłoszone spojrzenie przeczesało całą okolicę, widząc rozbiegających się we wszystkie strony czarodziejów. Zbliżający się coraz potężniejszy huk wydawał się dobiegać spod samej ziemi, która zaczęła nagle dygotać pod stopami. Zarówno aurorzy jak i Śmierciożercy, nie mogąc złapać równowagi, przewracali się. Hermiona upadła na kolana, zanurzając dłonie w nasączonym krwią podłożu i wtedy... ziemia zaczęła nagle opadać. Spojrzała przed siebie. Leżący na ziemi czarodzieje znikali nagle w tworzącym się uskoku.
- UCIEKAJCIE!
Powietrze wypełniło się panicznymi wrzaskami. Ziemia rozstępowała się, pochłaniając każdego, kto znalazł się na linii urwiska, z którego wznosiły się kąsające języki ognia.
- Hermiono!
Ziemia pod jej kolanami zniknęła i poczuła, jak opada w dół, ale Ron szarpnął nią z całej siły, przyciągając do siebie. Oboje wylądowali w błocie, czując porażający żar płomieni. Podnieśli się i na wpół pełznąc, na wpół biegnąc, zaczęli uciekać przed wciąż osuwającą się ziemią. Dopiero kiedy znaleźli się kilka metrów od uskoku, zatrzymali się i spojrzeli na ognistą barierę. Luna, Neville, Dean i Seamus zostali po drugiej stronie.
Wszyscy zaczęli się rozdzielać. Widziała niewielkie grupki aurorów i Śmieciożerców, nacierające na siebie. Niektórzy uciekali do lasu.
Hermiona podążyła wzrokiem za uskokiem, widząc jak dociera do granicy drzew i musiała osłonić oczy dłońmi, kiedy ujrzała oślepiający rozbłysk. Las zaczął płonąć. Ale to nie był zwykły ogień. Płomienne bestie Szatańskiej Pożogi pożerały całe połacie drzew, rozrastając się w tak błyskawicznym tempie, iż była pewna, że nikt, kto tam wbiegł, nie zdążył uciec.
Jeszcze raz spojrzała na drugą stronę uskoku. Wydawało jej się, że widzi braci Rona i Ginny, ale równie dobrze mogło to być złudzenie. Widziała za to bardzo wyraźnie, jak Bellatriks wybucha gromkim śmiechem, ruszając w pościg za czwórką oddalających się sylwetek. A potem wszystko przykrył gęsty dym i nie zobaczyła już nic więcej.
*
Kiedy tylko Severus poczuł pod stopami ziemię, natychmiast przyklęknął. Jego różdżka zadrgała, kiedy potężne zaklęcie świsnęło mu na głową, uderzyło w znajdujące się obok drzewo i rykoszetem trafiło w aurora, który aportował się za nim.
Spojrzał przed siebie, ale jedyne, co dostrzegł, to gęsty dym i przeszywające go niczym błyskawice strumienie zaklęć. Powietrze drżało od wypełniającej je magii, zniekształcając i potęgując otaczające go dźwięki - krzyki i wrzaski, rzucane na oślep klątwy i czary, biegające w popłochu sylwetki. Kilka metrów od niego rozległ się huk i pobliskie drzewo eksplodowało, zasypując go gradem odłamków. Osłonił się peleryną i błyskawicznie schronił za najbliższym pniem.
Wciąż pamiętał zaskoczenie na otaczających go twarzach, kiedy na ułamek sekundy przed aportacją, puścił ich dłonie, pozwalając, by dyrektor, McGonagall, Kingsley, Lupin i kilkoro innych najsilniejszych aurorów aportowało się bez niego. Ich zadaniem było odwrócenie uwagi Śmierciożerców i wprowadzenie popleczników Czarnego Pana w popłoch, aby inni mogli bez przeszkód dostać się na miejsce. Nikt poza dyrektorem nie wiedział jednak, że Severus ma zupełnie inne plany.
Musiał od czegoś zacząć. A raczej... od kogoś.
W oddali, na lewo od niego nad koronami unosiła się czerwona łuna ognia. Ktoś podpalił las, najprawdopodobniej po to, by wywabić wszystkich, którzy znaleźli schronienie wśród drzew.
Severus zmrużył oczy, uniósł różdżkę i zanurzył się w duszących oparach.
*
Tonks zacisnęła powieki w tej samej chwili, w której usłyszała pierwsze sylaby klątwy, której skutki widziała już zbyt wiele razy, aby obraz mięśni wystających spod roztopionej skóry nie wyrył jej się w głowie, prześladując ją nocami.
- Liqi...
- Expelliarmus!
Gwałtownie otworzyła oczy. Śmierciożerca, odrzucony siłą zaklęcia, uderzył w pobliskie drzewo i zsunął się po nim niczym połamana kukiełka.
Do jej ściśniętych boleśnie płuc wdarło się szczypiące w gardło, kwaśne powietrze. Odwróciła głowę i ujrzała stojącą nieopodal grupkę szóstorocznych Krukonów.
- Nic ci nie jest? - zapytała Cho Chang, podbiegając i wyciągając do niej rękę. Jej twarz była osmalona, ale dziewczyna nie wydawała się być ranna, w przeciwieństwie do Padmy Patil, którą podtrzymywał jasnowłosy chłopak.
Tonks potrzebowała chwili, aby galopujące szaleńczo serce uspokoiło się odrobinę, a rozchwiane zmysły powróciły na miejsca.
- Nie, nic - odparła ochryple, przyjmując wyciągniętą rękę i podnosząc się z ziemi. - Widzieliście gdzieś Lunę?
Cho pokręciła głową.
- Nie. Kiedy się aportowaliśmy, wszędzie byli Śmierciożercy. Rozdzieliliśmy się i uciekliśmy do lasu i... co to za hałas? - Rozejrzała się, skonsternowana.
Tonks także go słyszała. Ryk przypominający stado galopujących centaurów. Nadciągających z ogromną prędkością.
Odwróciła się i nad koronami drzew ujrzała krwawą łunę. Coraz jaśniejszą i gorętszą.
Jej serce zamarło.
- Uciekajcie stąd! - krzyknęła. - To Szatańska Pożoga!
*
Unoszące się wszędzie kłęby dymu utrudniały mu widoczność, ale stanowiły jednocześnie znakomitą ochronę. Widział przebiegające w pobliżu sylwetki aurorów i uczniów, otaczała go kakofonia wrzasków i jęków. Jego wyostrzone zmysły szalały, atakowane ze wszystkich stron hałasem, hukiem, zapachem krwi i oślepiającymi rozbłyskami. Każdy ruch wymagał przemyślenia, każdy krok mógł być jego ostatnim.
Severus doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Śmierciożercy nie przyjmą go z otwartymi ramionami, ale wciąż nie był pewien, co mógł powiedzieć im Czarny Pan i jak bardzo wpłynie to na wszelkie konfrontacje z nimi. Na razie musiał utrzymać absolutną czujność na wypadek, gdyby...
Zatrzymał się nagle, kiedy przestępując nad ciałem nieznanego mu czarodzieja, dostrzegł wyłaniający się z mgły żółty promień.
- Protego! - krzyknął, cofając się o krok i wbijając wzrok w gęstą przestrzeń. Wystarczył ułamek sekundy i sugestia ciemnego kaptura, aby zrozumiał z kim ma do czynienia. - Sectumsempra!
Śmierciożerca zawył i upadł na ziemię, dygocząc spazmatycznie, a z rozcięć na jego skórze trysnęła krew.
Severus dopadł do niego, łapiąc go za szatę na piersi i pociągając w górę, aż ich twarze znalazły się na wprost siebie. Rozpoznał go.
- Gdzie jest Czarny Pan, Jugson? - wysyczał lodowato, zagłębiając spojrzenie w jego oczach i penetrując zewnętrzne obszary umysłu. Odpowiedź powinna wypłynąć na samą powierzchnię od razu po zadaniu pytania i nawet gdyby to żałosne ścierwo próbowało ją ukryć, to i tak byłoby już za późno.
Mężczyzna spojrzał na niego przekrwionymi oczami i wycharczał:
- Myślisz, że ci powiem, zdrajco?
Nic. Żadnej, nawet najlżejszej sugestii. Jedynie lepkie, triumfalne rozbawienie. Severus wycofał się, w ostatniej chwili uwalniając się od ekspansji najświeższego wspomnienia Jugsona, wypełnionego przeszywającym dziewczęcym wrzaskiem i głową okoloną kruczoczarnymi lokami, toczącą się powoli po błotnistej trawie.
Do oczu Severusa napłynęła smolista czerń. Przystawił różdżkę do szyi Śmierciożercy i wyszeptał jadowicie:
- Powiesz, albo zadam ci takie cierpienia, że śmierć wyda ci się wybawieniem.
Mężczyzna zaczął się chrapliwie śmiać, krztusząc się własną krwią.
- Spróbuj, ale to i tak na nic. Nikt ci nic nie powie. Tylko jedna osoba zna miejsce jego pobytu. I sama cię znajdzie.
Brwi Severusa zmarszczyły się.
Wyczuwał, że mówi prawdę. Ale ta prawda nic mu nie dawała. Mógłby dogłębnie spenetrować jego umysł, rozdrapując go swymi szponami tak, aby pozostały z niego jedynie parujące zgliszcza, ale znajdował się na polu bitwy. Był całkowicie odsłonięty. Każdy mógłby go zaatakować, gdyby tylko...
- Co z Potterem? - wysyczał mu w twarz, jeszcze mocniej szarpiąc bezwładnym ciałem. - Powiedz mi tylko, czy żyje!
W oczach mężczyzny zamigotało coś przerażającego, a w kąciku warg pojawiła się bańka krwi. Śmiał się. Minęła chwila, zanim z jego ust dobiegł ochrypły, wypełniony satysfakcją szept:
- Zwyciężyliśmy...
Oczy Severusa wypełniły się trującą, kąsającą ciemnością, uwalniając z klatki drapieżcę o błyszczących kłach i długich pazurach i jego dłonie zacisnęły się na gardle mężczyzny z taką siłą, iż niemal usłyszał pękające ścięgna i gasnący, śmiertelny charkot.
- Convorto!
Magiczne zmysły Severusa wrzasnęły ostrzegawczo zanim jeszcze zobaczył czerwony promień.
- Protego! - Pospiesznie rozciągnięta bariera była zbyt słaba i rozpadła się, odrzucając Severusa do tyłu. Upadł w błoto i instynktownie przeturlał się w bok w tej samej chwili, w której kolejna klątwa uderzyła wprost w miejsce, w którym przed chwilą leżał. Kiedy tylko odzyskał pozycję do ataku, błyskawicznie odnalazł wzrokiem poruszającego się na granicy widzenia Śmierciożercę, wycelował i krzyknął: Crucio!
Ale mężczyzna uchylił się, posyłając jednocześnie kolejną klątwę. Severus odparował atak, ciskając w mężczyznę Sectumsemprą, ale i ta chybiła.
Cholera, był szybki. Wyjątkowo szybki.
Ale i na to był sposób...
Przy kolejnym ataku, zamiast w poruszającą się we mglę sylwetkę, wycelował w... ziemię.
- Terraventus! - wysyczał. Powietrze wypełniło się drobinkami ziemi, tworząc wokół Śmierciożercy gęsty, stożkowaty lej, wirujący z ogromną prędkością. Severus słyszał jego urywane okrzyki, kiedy próbował cisnąć w niego kolejną klątwą, ale drobiny piachu i błota wciskały mu się do ust i oczu, uniemożliwiając jakikolwiek atak.
Severus wyprostował się i przez chwilę po prostu przyglądał się szamoczącemu się pośród żywiołu mężczyźnie, tak jak patrzy się na złapanego w pajęczą sieć robaka.
- Crucio! - powiedział lodowato, celując różdżką prosto w jego pierś. Ciało wydało głuchy odgłos, upadając na ziemię, a przestrzeń wypełniło upiorne wycie bólu. Severus powstrzymał wirujący wciąż żywioł machnięciem różdżki i podszedł do nieruchomego ciała Jugsona. Jego puste oczy wpatrywały się przestrzeń. Przestąpił nad nim i dotarł do wijącego się w spazmach i skamlącego żałośnie drugiego Śmierciożercy.
Doskonale rozpoznawał tę twarz. Dołohow. Jeden z najbardziej zasłużonych popleczników Czarnego Pana.
Z pewnością musiał wiedzieć coś więcej niż Jugson. Ale tym razem Severus nie miał zamiaru tracić czasu na bezproduktywne dyskusje. Wiedział, że żaden z nich nie powie mu niczego z własnej woli. Bardzo wyraźnie ujrzał to na powierzchni umysłu Jugsona. Traktowali go jak zdrajcę. Czarny Pan go potrzebował, więc nie mogli go zabić, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że będą na niego polować. Podejrzewał, że Czarny Pan dał im wolną rękę. O tak, to było do niego podobne. Zaplanował dla niego perfekcyjnie okrutną grę naszpikowaną pułapkami, wiedząc, że niezależnie od tego, w jakim Severus znajdzie się stanie, i tak nie zawróci.
- Witaj, Dołohow - wysyczał z odrazą, klękając obok i celując różdżką w jego pierś. - Infirmitate - wypowiedział i ciało mężczyzny zwiotczało, tak jakby pozbawiono je siły napiętych niczym postronki mięśni. Rozglądając się uważnie wokół, Severus sięgnął do ukrytej głęboko w szacie kieszeni, w której zawsze trzymał kilka silnych, dobrze zabezpieczonych eliksirów, poczynając od odtrutek, a skończywszy na Veritaserum, które właśnie wziął w dłoń.
Kiedy jednak odkorkował kciukiem butelkę i przysunął ją do twarzy mężczyzny, kątem oka dostrzegł poruszający się we mgle cień.
Odwrócił głowę i uniósł różdżkę, gotów do rzucenia klątwy, ale bardzo szybko rozpoznał twarz swojej niedoszłej ofiary, pomimo pokrywającej ją sadzy i kropli zaschniętej krwi. Wystarczająco wiele razy widział na lekcjach jej skupione oblicze.
- Drętwota! - wrzasnęła rozpaczliwie Cho Chang, celując różdżką za siebie. Severus poderwał się, chowając eliksir do kieszeni szaty i rzucając okiem na podążające za nią, odziane w czerń sylwetki.
Wypełniony zdziczałym strachem wzrok dziewczyny padł na niego, a jej oczy rozszerzyły się od napływającej do nich nadziei.
- Profesorze Sn...
Celnie rzucona klątwa trafiła ją prosto w plecy. Nadzieja prysła, zmieniając się w zaskoczenie i pękający w źrenicach ból. Upadła na kolana, niczym pozbawiona sił kukiełka, wprost u jego stóp.
Nadal jednak dyszała.
- Mam ją! - Severus usłyszał pełen uniesienia głos młodego Notta. - Trafiłem ją, tato!
Ubłocona dłoń złapała go za szatę. Severus zerknął w dół w tej samej chwili, w której z mgły wyłonili się dwaj Nottowie, a zaraz za nimi ośmioro innych Śmierciożerców.
- Witaj, Severusie - powitał go Nott, przeciągając sylaby. Severus zerknął na trzymaną przez niego różdżkę. Cała jego dłoń pokryta była krwią. Wciąż świeżą. Spływała po uniesionym ramieniu, wsiąkając w rękaw szaty. - Muszę przyznać, że znakomicie wyszkoliłeś mojego syna. Dzięki jego umiejętnościom, udało nam się rozbić całą grupę tych pełzających wszędzie małych larw. - Wskazał różdżką na leżącą na ziemi dziewczynę.
- Rozwaliliśmy ich na kawałki. - Głos młodego Notta ociekał samozadowoleniem. - Jeszcze tylko ona. - Podszedł bliżej, wyciągając różdżkę. Severus widział na jego twarzy mściwą, pozbawioną skrupułów satysfakcję. Wiedział, że dziewczyna żyje jeszcze tylko dlatego, że chłopak nie może się zdecydować, którego zaklęcia użyć, aby zadać jej jak najwięcej cierpień. A znał ich wiele. Severus sam go ich nauczył.
- Gratulacje - odparł chłodnym, doskonale opanowanym tonem. - Czarny Pan z pewnością doceni wasz wkład w bitwę. Zabicie kilkoro niewyszkolonych dzieciaków to już niemal zwycięstwo. Jestem pewien, że zostaniecie za to odpowiednio wynagrodzeni.
Widział, jak Nott marszczy brwi w umysłowym wysiłku, ale w tej samej chwili usłyszał uradowany głos jego syna.
- Już wiem!
Pociągnięcie za szatę skierowało jego wzrok ponownie w dół, wprost na wpatrujące się w niego, szeroko otwarte oczy. Wypełnione cichym, pozbawionym nadziei błaganiem.
- Profes...
- Scindite! - wysyczał Nott i powieki dziewczyny opadły, zatrzaskując jej świadomość w agonii cierpienia, a ciało zamieniając w rzucany drgawkami ochłap.
Severus znał to zaklęcie. Rozrywało powoli narządy wewnętrzne, doprowadzając do tego, że ofiara wykrwawiała się.
Tylko wyćwiczona przez lata do perfekcji blokada, którą zakładał już tak wiele razy, wiążąc wszelkie uczucia głęboko na dnie duszy, utrzymała jego ściskającą różdżkę dłoń na miejscu i nie pozwoliła mu jej unieść.
Ale spętane emocje uwolniły się w inny sposób.
Ujrzał przed oczami zaspaną twarz. Potargane, czarne włosy rozrzucone na poduszce i rozgrzane od snu policzki. Powieki uniosły się, odsłaniając krystaliczną zieleń. Na wargi wypłynął senny uśmiech.
Dzień dobry, Severusie...
Uderzenie było tak silne, że niemal zwaliło go z nóg. Zachwiał się, powracając do rzeczywistości i czując gryzący dym, wdzierający mu się do płuc. Obraz przed jego oczami wyostrzył się i Severus skierował je wprost na stojącego kilka metrów dalej Notta.
- Gdzie jest Potter? - zapytał najbardziej opanowanym tonem, na jaki go było stać.
Zobaczył lodowaty rozbłysk w oczach Śmierciożercy. Zakrwawiona dłoń jeszcze mocniej ścisnęła różdżkę.
- Czarny Pan miał rację - powiedział stalowym głosem. - Wiedział, że będziesz go szukał. - Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmieszek. - Ale nigdy go nie znajdziesz. Tylko jedna osoba zna miejsce pobytu Czarnego Pana i gdy nadejdzie czas, sama cię odszuka.
- W takim razie możecie powiedzieć tej osobie, że mam to, czego potrzebuje Czarny Pan - odparł Severus, patrząc prosto w zimne oczy Notta. - I że jestem gotów mu to oddać, by przyczynić się do naszego zwycięstwa.
Śmierciożerca wyglądał tak, jakby rozbawiły go słowa Snape'a.
- Masz nas za idiotów, Severusie? Czarny Pan ostrzegał nas przed tobą. Nikt ci nie zaufa, plugawy zdr...
Jego słowa zagłuszyły dobiegające z prawej strony krzyki. W powietrzu świsnęły zaklęcia. Severus przypadł do ziemi. Jedna z klątw uderzyła w młodego Notta, a druga trafiła w wysokiego, potężnie zbudowanego Śmierciożercę.
Z mgły wyłoniło się pięcioro aurorów, ciskając zaklęciami z taką szybkością, że ich różdżki były zaledwie smugami światła. Śmierciożercy zwarli szereg, kontratakując. Severus złapał bezwładne ciało Dołohowa i osłaniając się nim jak tarczą, zaczął ciskać zaklęciami w nacierających aurorów. Jednego z nich powalił Sectumsemprą, ale już nie zdążył odbić zaklęcia, które trafiło w Dołohowa, przewracając ich obu na ziemię. Zrzucił z siebie martwe ciało i błyskawicznie uskoczył na bok, zasypywany grudkami ziemi. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą leżał, ział niewielki krater.
- Avada Kedavra! - ryknął, trafiając prosto w pierś najbliżej stojącego aurora, którego twarz zamieniła się w maskę zaskoczenia, a jego ciało z impetem uderzyło w ziemię. - Protego! - Bariera zadrżała pod wpływem siły skierowanego w niego zaklęcia, ale z największym wysiłkiem zdołał ją utrzymać. Znajdujący się dwa metry od niego Nott powalił nacierającego na nich napastnika w tej samej chwili, w której ostatni pozostały przy życiu auror cisnął w niego zaklęciem, które posłało jego ciało w górę i rzuciło o ziemię z taką siłą, że Severus usłyszał chrupnięcie łamanego karku i już wiedział, że Nott z pewnością się po tym nie podniesie. Kilkoro ocalałych Śmierciożerców, widząc, że ich przywódca zginął, niemal natychmiast ulotniło się z miejsca bitwy, a Severus wykorzystał powstałe przy tym zamieszanie, ciskając Klątwą Uśmiercającą prosto w ostatniego aurora. Kiedy nieruchome ciało padło na ziemię, Severus błyskawicznie rozejrzał się wokół, gotów do obrony. Ale w pobliżu nie pozostał już nikt żywy.
Oddychając ciężko, wyprostował się i odrzucił do tyłu spocone włosy. W którymś momencie jakieś zaklęcie minęło go o włos, rozcinając mu szatę na ramieniu i skórę pod nią, ale rana była płytka i niegroźna. Potoczył wzrokiem po leżących na ziemi ciałach. Wydawały się być wszędzie. Zastygłe w pozie obronnej albo też porozrywane, leżące w kałużach krwi.
Tupot biegnących stóp sprawił, że jego mięśnie ponownie napięły się, a dłoń trzymająca różdżkę uniosła. Z mgły wyłoniło się kilkoro kolejnych aurorów. Severus dostrzegł wśród nich Shacklebolta. Opuścił nieco różdżkę, by nie wyglądało na to, że bezpośrednio grozi pięciu aurorom, ale nie na tyle nisko, by nie mógł w każdej chwili cisnąć w nich zaklęciami, gdyby go do tego zmusili.
- Co tu się stało, Severusie? - zapytał Kingsley, rozglądając się po polu bitwy.
- Cóż, na drzemkę mi to raczej nie wygląda - odparł szyderczo Snape, trącając stopą martwe ciało Notta, którego głowa wygięta była pod dziwnym kątem. Merlinie, jakim cudem człowiek, który biega po polu bitwy i natykając się na martwe ciała, pyta "co się stało?" mógł zajść tak daleko? - Ale jeśli ci na tym zależy, to spróbuj ich obudzić i przepytać. Może ci odpowiedzą.
- To nie czas na kpiny - warknął poważnie Kingsley, wpatrując się badawczo w Severusa. - To nie ja stoję wśród ciał wrogów po kostki we krwi. No, chyba że zdążyłeś się tu aportować, aby sprawdzić, czy jeszcze dyszą. - Spojrzenie Kingsleya było tak natarczywe, jakby pragnął wypalić dziurę w czaszce Snape'a i zajrzeć do środka. Ale najwyraźniej zapomniał, że to Severus był Mistrzem Legilimencji. - Dlaczego nie aportowałeś się razem z nami? - zapytał auror. Severus ujrzał unoszące się w górę różdżki. Wszystkie celowały prosto w niego.
Podszedł o krok bliżej, zatrzymując się na wprost Kingsleya i zanurzając stalowe spojrzenie w jego oczach.
- Zejdź mi z drogi, Kingsley - wysyczał przez zaciśnięte zęby głosem zimniejszym niż zbocza góry lodowej. - Jeżeli pragniesz odpowiedzi, to zwróć się do Dumbledore'a. Z pewnością ci ich udzieli.
Ich skrzyżowane spojrzenia ścierały się ze sobą z taką siłą, iż powietrze pomiędzy nimi wydawało się iskrzyć.
Severusie...
Severus odwrócił się nagle i rozejrzał wokół desperackim wzrokiem, ale poza nimi nikogo tu nie było. Kiedy spojrzał ponownie na Kingsleya, zauważył, że auror ma zmarszczone brwi i również obserwuje okolicę, ale najwyraźniej niczego nie zauważył, bo ponownie wbił podejrzliwe spojrzenie w Severusa.
Severusie...
- Z drogi - warknął stanowczo Snape, odsuwając aurora na bok. Niczym zahipnotyzowany, nie zważając na wycelowane w siebie różdżki, ruszył za tym głosem i dopiero przeszywające wrzaski i seria rozbłysków na lewo od nich sprawiła, że do jego zamglonego spojrzenia powróciła ostrość. I Severus usłyszał ten dobrze znany, wysoki, perlisty śmiech.
To ona! To musi być ona! Czarny Pan nikogo innego nie darzył tak wielkim zaufaniem.
Mocniej zacisnął dłoń na różdżce i wbiegł w dym, kierując się prosto w stronę niesionego wiatrem śmiechu.
*
Miała wrażenie, że płuca palą ją żywym ogniem, a nogi przypominają dwie kamienne kolumny, którymi coraz trudniej było poruszać. Każdy kolejny krok wymagał nadludzkiego wysiłku. Ale biegła dalej, przeskakując nad leżącymi na ziemi ciałami, omijając grupki walczących i starając się nie wpaść na przebiegających czarodziejów. Ron biegł pół kroku za nią. Słyszała jego ciężki, świszczący oddech, ale ten dźwięk dawał jej siłę. Wciąż tu byli. Razem. I najwyraźniej udało im się zgubić ścigających ich Śmierciożerców. Obejrzała się przez ramię, wbijając badawcze spojrzenie w unoszący się kłębami dym.
- W lewo! - wycharczał Ron.
Mechanicznie skręciła w lewo, widząc przed sobą rozbłyski zaklęć i słysząc rozdzierające krzyki. Kiedy oddalili się na tyle, że krzyki zamieniły się jedynie w niesione wiatrem echo, a rozbłyski przypominały zaledwie oddalone, rozświetlające niebo błyskawice, zatrzymała się, opierając ręce na kolanach i próbując złapać oddech.
Jej kolana drżały z wysiłku, a zranione przy upadku ramię boleśnie pulsowało.
- Zgubiliśmy ich, Ron - wyszeptała, spoglądając na pochylonego i krztuszącego się dymem Rona. Kiedy się wyprostował, niemal go nie poznawała. Cała jego twarz umazana była błotem, po tym, jak przewrócił się w trawę, w ostatniej chwili unikając zielonego promienia Zaklęcia Uśmiercającego. Widziała jedynie rozszerzone z niedowierzania oczy, którymi wpatrywał się w nią, próbując złapać oddech i coś jej powiedzieć.
- Widziałaś? - wydyszał w końcu, przełykając ślinę i prostując się. - Snape'a! Widziałaś go, Hermiono? Walczył razem ze Śmierciożercami! Zabił aurora! Zawsze wiedziałem, że jest po ich stronie! Parszywy zdrajca!
Hermiona spojrzała ponad ramieniem Rona, tak jakby chciała przebić wzrokiem mgłę i dojrzeć to, czego nie byli w stanie zobaczyć.
- Nie. On to wszystko robi dla Harry'ego - powiedziała cicho, wypowiadając na głos kłębiące się w jej głowie myśli.
Jej spojrzenie padło na osłupiałą twarz Rona.
- Jak to dla Harry'ego? Dlaczego miałby robić coś takiego? O czym ty mówisz?
- Na razie musisz wiedzieć tylko tyle, że Snape jest po naszej stronie, bez względu na to, jak to wygląda. Wyjaśnię ci to, kiedy tylko... PADNIJ!
Wystarczyła jej tylko sugestia zbliżającego się, zakapturzonego cienia i słaby rozbłysk. Złapała Rona za rękę, ciągnąc go ku ziemi. Klątwa śmignęła nad ich głowami.
- W nogi! - wrzasnął Ron, podnosząc się pierwszy i ciągnąc ją za sobą. - Drętwota! - wykrzyknął, na oślep celując różdżką za siebie.
Znowu uciekali. Jak długo dadzą tak radę? Nie miała już sił, a jakiegokolwiek zaklęcia by nie użyli, Śmierciożercy odbijali je z taką łatwością, jakby nie były niczym innym, jak tylko nieszkodliwymi smugami kolorowych świateł.
Robiło się coraz goręcej. Zbliżali się do granicy płonącego lasu. Kiedy tam dotrą, nie będzie już żadnej drogi ucieczki.
- Ron - wysapała. - Musimy... musimy skręcić. To pułapka. Prowadzą nas prosto w ślepą uliczkę.
- Nie mamy gdzie! - krzyknął Ron, wskazując jej jasne rozbłyski na lewo i na prawo od nich.
Hermiona rozejrzała się. Wydawało się, że są walki trwają wszędzie. A wbiegnięcie prosto pomiędzy dwie walczące strony równało się samobójstwu.
Nagle Ron zatrzymał się tak gwałtownie, że z rozpędu wpadła na niego i oboje wylądowali w błotnistej trawie. Desperackim wzrokiem spojrzała przed siebie, automatycznie unosząc różdżkę i układając w głowie słowa zaklęcia, kiedy w zmierzającej w ich stronę sylwetce rozpoznała... Lupina.
- Ron! Hermiona! - wykrzyknął, opuszczając różdżkę i podbiegając do nich. Hermiona przyjęła jego wyciągniętą dłoń, z trudem podnosząc się z ziemi. Zobaczyła wyłaniających się zza jego pleców aurorów. Jej trzepoczące w piersi i boleśnie obijające się o żebra serce zamieniło się w wosk, spływając niemal do samych stóp.
- Jesteśmy... ścigani - wydyszał Ron, wskazując za siebie.
Twarz Lupina zmieniła się w jednej sekundzie.
- Ukryjcie się! - wysyczał, popychając ich w stronę, z której przed chwilą przyszedł. Hermiona złapała dłoń Rona i pociągnęła ich oboje w dół, przypadając do ziemi. Zobaczyła jak Lupin roztacza wokół siebie i trzech innych aurorów zaklęcie ochronne. A kiedy tylko dwaj ścigający ich Śmierciożercy wyłonili się z dymu... dokładnie w tej samej chwili ich ciała uderzyły o ziemię, trafione serią klątw. Znacznie silniejszych niż mogli się spodziewać, ścigając dwójkę nastolatków.
Hermiona pierwsza podniosła się z ziemi, chociaż zapanowanie nad wycieńczeniem ściągającym jej ciało z powrotem w dół wydawało się niemal ponad jej siły.
- Dobrze, że nic wam nie jest - powiedział Lupin, podchodząc do nich. - Nie potrafię pojąć powodu, dla którego dyrektor zgodził się na wasze uczestnictwo w bitwie, ale według mnie popełnił ogromny błąd. Nie powinien narażać waszego życia...
- Co z Harrym? - przerwała mu Hermiona. - Ktoś go widział?
Lupin spojrzał na nią z przygnębieniem, po czym pokręcił głową.
- Przykro mi. Pytałem już chyba wszystkich, na których się natknąłem, ale nikt go nie widział. Przepadł bez śladu.
- A moja rodzina? - zapytał zapalczywie Ron. - Widziałeś ich?
- Niedaleko stąd minąłem Freda i George'a. Możliwe, że byli tam także twoi rodzice i siostra, ale nie jestem pewien. Przebiegliśmy obok, ścigając grupkę Śmierciożerców. Nie miałem czasu się zatrzymać.
Ron wyraźnie się rozluźnił, ale Hermiony nie potrafiło opuścić nieprzyjemne uczucie, wpełzające powoli do jej umysłu.
- Voldemorta także nigdzie nie ma - powiedziała pospiesznie. - Myśli pan, że są gdzieś indziej? Że Voldemort zabrał gdzieś Harry'ego?
Lupin spojrzał na nią przeciągle.
- Bardzo możliwe - odparł z namysłem. - Ale jeżeli to prawda... to niech Merlin ma nas w swojej opiece.
Hermiona zagryzła wargę.
Czyżby wszystko, co robili... całe to poświęcenie, było na nic? Dlaczego go tu nie było? Dlaczego Voldemort miałby zabrać gdzieś Harry'ego? A jeżeli już go zabił i...?
Nie. Nie zrobił tego. Nie zabił go. Gdyby Harry zginął, Voldemort z pewnością pojawiłby się tutaj, aby ogłosić swoje zwycięstwo. On gdzieś tam jest... i tylko jedna osoba jest w stanie go odnaleźć.
- Chodź, Ron - powiedziała, ciągnąć go za rękę. - Dziękujemy, profesorze Lupin, ale dalej sami musimy sobie poradzić.
- Uważajcie na siebie - zakrzyknął jeszcze Lupin, zanim stracili go z oczu.
- Gdzie idziemy? - zapytał Ron, biegnąc za nią.
- Znaleźć Snape'a - powiedziała stanowczo, wbijając badawcze spojrzenie w kłęby gryzącego dymu.
*
Ciał przybywało. Severus sunął pomiędzy nimi niczym cień, z różdżką w pogotowiu i wyostrzonymi zmysłami, gotów w każdej chwili zaatakować. Zręcznie omijał miejsca rozbrzmiewające wrzaskami torturowanych, kierując się coraz głębiej i głębiej w nasączone cuchnącym oddechem śmierci pole bitwy, prowadzony naprzód tylko jedną, jedyną myślą.
Potter.
Śmierciożercy atakowali na oślep, niczym stado wygłodniałych wilków, bez zastanowienia eliminując każdego, kto wszedł im w drogę, i nie oszczędzając nikogo. Severus kilkakrotnie natknął się na ślady walki - jeszcze ciepłe, dymiące ciała, niektóre w całości, niektóre porozrywane na strzępy, jakby wielu Śmierciożerców żałowało, że nie może używać siekier zamiast różdżek. Severus znał ich wszystkich doskonale. Spędził z nimi wystarczająco wiele czasu, by poznać ich taktykę i słabe strony. Atakowali bez finezji i bez planu. Byle tylko zadać ofierze jak najwięcej cierpień przed śmiercią. W pewnym sensie przypominali to, co sami po sobie zostawiali - zbroczone krwią ochłapy mięsa, poruszające się tylko i wyłącznie za pomocą mechanicznej siły rozpędu, tratujące wszystko, co napotkały na swej drodze, dopóki nie sczezły we własnych odchodach po spotkaniu z aurorem, który okazał się, jakimś dziwnym trafem, przebieglejszy od nich.
Na razie straty po obu stronach wyglądały na wyrównane, chociaż zakapturzonych ciał wydawało się być nieco mniej. Severus nie miał zamiaru mieszać się w walki, ale ci głupcy, którzy ośmielali się go atakować, nie dawali mu wyboru. Musiał zachować wszystkie swoje dojścia, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Nawet jeżeli wiedział, że po tej drugiej stronie jest całkowicie spalony, to nie zamierzał zamykać sobie drzwi. Na razie starał się wcisnąć w nie stopę. Kiedy nadejdzie okazja, pchnie je tak mocno, iż z pewnością otworzą się na całą szerokość.
Tym razem odległe echo perlistego śmiechu rozległo się bardziej na północ.
Był już blisko. Bellatriks zdawała się wciąż oddalać i zmieniać kierunki, ale on nie stracił tropu ani na chwilę.
Przyspieszył. Gdzieś przed nim rozległy się huki i wrzaski wykrzykiwanych klątw, więc błyskawicznie skręcił, jeszcze głębiej zaszywając się w skrywający go dym.
Po przejściu kilkunastu metrów, znów ją usłyszał. Znacznie bliżej.
Jego zmrużone i skrupulatnie badające okolicę oczy rozświetlił krótki, ostry rozbłysk. Niczym wyładowanie elektryczne, zanim nadciągnie prawdziwa burza.
We mgle, parę metrów przed sobą dostrzegł kilka niskich głazów, układających się w coś na kształt okręgu. Zatrzymał się z uniesioną różdżką. Pomiędzy głazami coś się poruszało...
Zanim Severus zdążył wykonać jakikolwiek kolejny krok, potężna sylwetka oderwała się od ziemi, obwąchując powietrze i Severus w jednej chwili zrozumiał, z kim ma do czynienia. Ale wilkołak również to zrozumiał.
- No proszę, kogo my tu mamy... - wycharczał Greyback, porzucając zakrwawione, rozszarpane ciało, którym się właśnie posilał, a następnie podnosząc się i odwracając. Dolna połowa jego twarzy pokryta była brunatnoczerwoną posoką i kawałkami mięsa.
- Zejdź mi z drogi - wycedził Severus, mierząc go spojrzeniem, które każdego innego wprowadziłoby przynajmniej w lekki niepokój. Ale wilkołak jedynie wykrzywił usta w parodii uśmiechu.
- Dokąd ci się tak spieszy, Severusie? - Greyback przechylił lekko głowę, obdarzając go zaciekawionym spojrzeniem, zwykle zarezerwowanym dla tych, którzy jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, że już niedługo jego kły będą wydzierać mięso z ich ciał. Kawałek po kawałku. A najlepiej, gdy wciąż jeszcze będą się szamotać... - Chcesz pomóc nam z tym szlamowatym plugastwem, czy też pragniesz dołączyć do aurorów? Po której tak właściwie jesteś stronie?
Severus tak bardzo zmrużył oczy, iż w tej chwili wydawały się jedynie wąskimi szczelinami, zza których spoglądała ciemność.
- Nie mam czasu wdawać się z tobą w dyskusje - wysyczał odpychająco, robiąc krok w prawo i słysząc stłumiony warkot dobiegający od potężnej sylwetki wilkołaka. Jego ciało wyglądało tak, jakby zatrzymało się w połowie transformacji pomiędzy człowiekiem a bestią. Miał siłę drapieżnika i umysł Śmierciożercy. Na szczęście żadna z tych cech nie była do końca rozwinięta. Gdy zmieszasz ze sobą dwa eliksiry, naczynie nie stanie się nagle dwa razy pojemniejsze.
- To, że nie możemy cię zabić, nie oznacza, że nie możemy zadać ci wielu różnych rodzajów bólu. - Jego głos już niemal całkowicie przypominał warkot.
- Zaraz sam poznasz jeden z nich, jeśli natychmiast nie usuniesz się z drogi - odparł lodowato Severus, jeszcze mocniej ściskając różdżkę i celując nią prosto pomiędzy jego zniekształcone połowiczną transformacją oczy.
Nie miał ochoty z nim walczyć. Musiał zachować wszystkie siły na Bellatriks. I na to, co nadejdzie później...
Wyglądało na to, że bestia w końcu zrozumiała, na czyim terytorium się znalazła, i powoli zaczęła się wycofywać.
Severus, nie spuszczając różdżki z twarzy Greybacka, ruszył na wprost w kierunku, z którego ostatnio dobiegał śmiech Bellatriks. Lecz kiedy go mijał, usłyszał cichy warkot, jakby wilkołak za wszelką cenę chciał mieć ostatnie zdanie:
- Kiedy Czarny Pan już zabije Pottera, radzę ci uciekać jak najdalej stąd, ponieważ wielu będzie chciało cię dopaść.
Severus zatrzymał się, wbijając w niego spojrzenie o stalowej pewności siebie.
- W takim razie cię rozczaruję. - Przybliżył się, aby mężczyzna doskonale usłyszał jego słowa. - Czarny Pan nie zabije Pottera.
Ujrzał, jak połączone ze sobą brwi wilkołaka marszczą się, próbując rozgryźć te słowa, ale jego umysł był zbyt mocno zatruty popędem drapieżcy, by poradzić sobie z tak trudnym zadaniem.
Severus opuścił nieco różdżkę i odwrócił się do niego bokiem, ruszając dalej, ale kiedy znów usłyszał jego przypominający warczenie głos, zatrzymał się w pół kroku.
- Jak śmiesz w to wątpić, zdrajco? Oczywiście, że go zabije. Moim zdaniem właśnie w tej chwili obdziera go ze skóry. Bardzo powoli, aby chłopak cierpiał straszliwe katusze za wszystkie plany, które zniweczył. - Severus zaczął się odwracać w stronę wilkołaka. A jego oczy... jego oczy... - A później odda nam resztki jego zmaltretowanego ciała. Jestem pewien, że będą smakować wybornie... Cóż to będzie za ucz...
To, co się później stało, utonęło w zalewającej wszystko, czerwonej posoce szaleństwa.
Wilkołaki były silne i szybkie. Ale te cechy nie dawały przewagi w obliczu pojedynku z kimś, kogo prowadzi ślepa, płomienna furia, wykuta w kuźni szału i dająca niemal nadludzką siłę.
Powietrze wypełniło się rykiem, kurzem i krwią. Severus nie widział niczego poza czernią, konsumującą jego duszę, nie pragnął niczego poza zmiażdżeniem kości, zgnieceniem czaszki, zadaniem niewyobrażalnego bólu. Gdzieś na granicy ciemności słyszał przerażające skamlenie, ale jego umysł przypominał w tej chwili jedynie czysty, rozgrzany do czerwoności, żelazny pręt, bezlitosny i ostry niczym grot strzały. Mający tylko jeden cel.
Zabić.
Zabić.
Widział swe własne dłonie, ściskające głowę wilkołaka i uderzające nią o głaz. Raz. Drugi. Trzeci.
Bez końca.
- Zdychaj... - ochrypły, mściwy charkot, który wydobył się z jego własnych ust, wdarł się w ciemność, wyławiając go z powodzi krwi w tej samej chwili, w której zmiażdżona czaszka ustąpiła, pokrywając jego ręce brunatną posoką, aż po łokcie.
Kłujące, gorzkie powietrze wdarło mu się do płuc, przywracając opanowanie i rozwiewając ciemność.
Odsunął się i spojrzał na swe dzieło. Bezwładne ciało opierało się o jeden z głazów. Z rozbitej, zmiażdżonej głowy wylewała się krew, przypominając spływający po kamieniach, niewielki potok.
Ciemność powoli odpływała, przeganiana przez zieleń wpatrzonych w niego oczu. Widział je. Tak wyraźnie. Tuż przed sobą.
- Nie dotknie cię - wycharczał ochrypłym głosem, wyciągając rękę, ale jego dłoń odnalazła jedynie powietrze.
Zacisnął powieki, walcząc z zawrotami głowy i powracającym gwałtownie czuciem.
Wszystko w nim płonęło. Miał wrażenie, jakby na niewielką chwilę krew w jego żyłach zmieniła się w płynny ołów, dewastując je pompowaną przez nie adrenaliną. Mięśnie pulsowały, a zwężone płuca dopiero teraz nadrabiały zaległości z kilkudziesięciu ostatnich sekund, podczas których wypełniała je jedynie ognista żądza mordu.
Jego ciało pokrywały zadrapania i siniaki. Czuł, jak powoli wypływają na powierzchnię skóry.
Drżącą dłonią sięgnął do ukrytej w szacie kieszeni i pospiesznie wypił kilka łyków bladofioletowego eliksiru.
Pomogło.
Kiedy otworzył oczy, ponownie wypełniała je jedynie bezlitosna, zdeterminowana czerń.
Rozejrzał się w poszukiwaniu swojej różdżki. Znalazł ją w błocie, kilka metrów dalej. Podniósł ją i wytarł w pelerynę, a następnie rozejrzał się czujnie wokół i nie mogąc pozwolić sobie już na ani jedną chwilę zwłoki, wsunął się w dym, przyczajony niczym szykujący się do ataku drapieżca.
Bellatriks gdzieś tam była. Oddaliła się, ale wciąż słyszał jej niesiony wiatrem śmiech.
Nie umknie mu.
*
Tonks zatrzymała się gwałtownie.
Ten śmiech... poznawała go.
Bellatriks!
Powietrze przeciął ochrypły wrzask, który sprawił, że jej ciało pokryło się gęsią skórką. Nie należał on jednak ani do aurora, ani do żadnego dorosłego czarodzieja. To był uczeń.
Zrobiła krok w tamtą stronę, ale zawahała się.
Powinna tam pobiec. Powinna im pomóc. Była aurorem. To był jej obowiązek, ale... starcie z Bellatriks było zbyt ryzykowne. Nie miała żadnego wsparcia. A jeżeli zginie i jej nie odn...
- Expelliarmus!
Moment, w którym rozpoznała ten głos, przypominał kąpiel w lodowatym strumieniu.
Zerwała się do biegu, myśląc jedynie o tym, że jej największy koszmar właśnie nabierał realnych kształtów.
Luno...
Luno...
Nie mogła oddychać.
Boże, tam była Bellatriks! To już koniec. Koniec.
66. When love and death embrace
Where are you now?
Are you lost?
Will I find you again?
Are you alone?
Are you afraid?
Are you searching for me?*
- Stój! - Hermiona zatrzymała się, nasłuchując. - Słyszę czyjeś głosy.
Jej nogi drżały z wysiłku. W przeciągu kilku ostatnich minut aż trzy razy natknęli się na dymiące zgliszcza pozostałe po starciu aurorów ze Śmierciożercami. Wciąż pamiętała wzrok jednego z konających mężczyzn, kiedy podeszła bliżej, aby sprawdzić, czy ktoś przeżył. Spojrzał na nią tak, jakby patrzył z dna najboleśniejszej, najpotworniejszej otchłani, jaką można sobie wyobrazić. Nie mógł mówić, ale widziała w jego oczach bezgłośne błaganie. Błaganie o śmierć.
A ona nie mogła zrobić nic, by mu pomóc...
Później znowu uciekali, kiedy zostali zauważeni. Udało im się zgubić pościg i oddalić od linii walk, ale wciąż natykali się na przebiegające w pośpiechu grupki. Musieli być bardzo ostrożni. Śmierciożercy wydawali się być wszędzie.
Hermiona zmarszczyła brwi, wsłuchując się w zbliżające się głosy. Powinna złapać Rona i jak najszybciej się stąd oddalić, ale potrzebowała... informacji. Jakichkolwiek. Miała wrażenie, że oboje błądzą w ciemności i po części tak właśnie było.
- Zaczekaj - wyszeptała do Rona, opadając na kolana i kierując różdżkę na swoje nogi. - Tacitus Gressus.
- Co robisz?
- Zaraz wrócę. Nie ruszaj się stąd - odparła szeptem, przesuwając się na czworaka w stronę głosów.
- Hermiono! - Ron kucnął, przywołując ją szeptem z powrotem. - Wracaj! Nie idź tam!
Nie myliła się. Słyszała ich coraz wyraźniej. Kilkoro Śmierciożerców, przeczesujących okolicę w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Zatrzymała się, kładąc się na ziemi i starając się nawet nie drgnąć. Widziała ich ciemne sylwetki poruszające się w gęstym dymie. Próbowała zrozumieć, o czym rozmawiają, ale do jej uszu dobiegały tylko fragmenty zdań. Miała nadzieję, że wspomną o Harrym albo chociaż o Voldemorcie, ale nie mówili o niczym, co mogłoby jej pomóc, więc wycofała się szybko, nasłuchując, czy nie skręcają w ich stronę, ale oddalili się.
- I co? - zapytał Ron, kiedy tylko udało jej się do niego wrócić. Wyprostowała się, spojrzała na niego i pokręciła głową.
- Nic. Ani słowa o Harrym - westchnęła, biorąc głęboki, drżący oddech.
Była już tak bardzo zmęczona... Chwilami miała wrażenie, jakby śniła. Jakby to wszystko było tylko koszmarem, z którego niedługo się obudzi. I znowu będzie w Hogwarcie. I będą tam wszyscy. Wszyscy, którzy... odeszli. I będą się szykować do egzaminów, jak zawsze. A jej jedynym zmartwieniem będzie zdobycie jak najwyższego wyniku na owutemach w przyszłym roku...
Zadrżała i złapała się za ramiona, rozmasowując je. Zerknęła na Rona. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i... czymś, co wyglądało jak poirytowanie.
- Nie wiem, po co to zrobiłaś. Czego się spodziewałaś? I tak niczego się od nich nie dowiesz - powiedział z goryczą, spluwając na ziemię.
Dziewczyna spojrzała na niego bez słowa. Ron również wyglądał na potwornie zmęczonego, ale wcale nie miała mu tego za złe. Sama ledwie trzymała się na nogach, a wydawało się, że są równie daleko od odnalezienia Harry'ego, jak w chwili, w której tu przybyli. Wszystko szło... nie tak.
- Znajdziemy go, Ron - powiedziała cicho, łapiąc go za rękę i ściskając mocno.
- Jak? Sama widziałaś te wszystkie trupy! - Rozpaczliwie machnął ręką, wskazując zadymioną okolicę. - Skąd wiesz, że nie przegraliśmy? Może wszyscy już dawno zginęli, a tylko my tu zostaliśmy i biegamy w kółko jak zagubione psy?
- Przestań! - Wyszarpnęła rękę z jego uścisku. - Na pewno tak się nie stało. Lupin by nam powiedział...
- Lupin sam nic nie wie! Moim zdaniem powinniśmy dać sobie spokój z tym bezcelowym bieganiem i poszukać mojej rodziny!
- Twoja rodzina na pewno trzyma się razem i wspiera wzajemnie, a Harry jest tam sam!
Oczy Rona zapłonęły dziko.
- Harry jest moim najlepszym przyjacielem i zawsze wszystko dla niego poświęcałem, ale tym razem nic nie możemy zrobić! Ty nie masz tu rodziny! Nie wiesz, jak to jest się o kogoś bać!
Jej ręka poderwała się, zanim zdążyła opanować zalewającą jej piersi falę płomiennego gniewu. Ron, zaskoczony, cofnął się pod wpływem ciosu, który wymierzyła mu pięścią w obojczyk.
- Boję się o ciebie, ty kretynie! - krzyknęła, podnosząc rękę, aby uderzyć ponownie. - Boję się o Harry'ego! Boję się, że już go nie zobaczymy, że możemy tu oboje zginąć, że któreś z tych ciał, które spotykamy, może należeć do Luny albo do Neville'a, albo do...
- Może trochę ciszej, panno Granger, chyba że chcecie ściągnąć tu wszystkich Śmierciożerców z okolicy.
Hermiona odwróciła się gwałtownie, unosząc różdżkę.
*
Szybciej...
Szybciej.
Szybciej!
W biegu mijała rozmazane sylwetki walczących, przeskakiwała nad ciałami i ciskała zaklęciami, jeżeli tylko dostrzegła sugestię czarnego kaptura.
- Tonks, uważaj! - Okrzyk walczącego ze Śmierciożercą Artura Weasleya ostrzegł ją o zbliżającej się klątwie. Zrobiła unik i biegnąc w pozycji pochylonej, powaliła Śmierciożercę zaklęciem żądlącym. Wyminęła Molly i jej córkę, a kilka metrów dalej dostrzegła w dymie Freda i George'a Weasleyów, rzucających w dwóch Śmierciożerców eksplodującymi oślepiająco kulkami.
Bellatriks się przemieszczała. Tonks słyszała jej przybliżający się i oddalający śmiech.
Przyspieszyła. Ciskała zaklęciami w każdego, kto stanął jej na drodze. Widziała łunę rozbłyskujących czarów. A to oznaczało, że jest jeszcze szansa... że nadal się broni.
W biegu odbiła rykoszetujące zaklęcie i wydawało się, że dym nagle rozstąpił się, ukazując jej drobną postać, klęczącą na ziemi z wyciągniętą różdżką i bujnymi blond włosami, potarganymi teraz i zlepionymi błotem.
- Protego maxima! - krzyknęła, zatrzymując się tuż przed nią i osłaniając ją przed pędzącym w jej stronę strumieniem błękitnego światła. Tarcza, którą wyczarowała, zadrżała i rozbiła się, ale klątwa została zniwelowana.
Miała tylko sekundę.
Odwróciła głowę, spoglądając wprost w rozszerzone z zaskoczenia, błękitne oczy.
- Uciekaj stąd! - wrzasnęła. Merlinie, gdyby tylko miała odrobinę więcej czasu, aby ją pochwycić i nie puścić, dopóki nie aportuje się z nią w miejsce, w którym byłaby bezpieczna.
Odwróciła się z powrotem w tej samej chwili, w której z mgły wyłoniła się Bellatriks. Jej twarz wykrzywiła się chwilowym zaskoczeniem, kiedy zamiast bezbronnej ofiary, którą już niemal miała na haczyku, ujrzała celującego w nią aurora. Ale to zaskoczenie błyskawicznie zmieniło się w rozbawienie.
- Witaj, moja droga siostrzenico - wycedziła, uśmiechając się w taki sposób, jakby jedyne, czego jej brakowało, aby wzbudzać jeszcze większą grozę, były kły. - Nie wiesz, że to nieładnie przerywać komuś pościg za taką małą, zwinną małpeczką?
Tonks oblizała zaschnięte od biegu i dymu wargi.
- A czy ty nie wiesz, droga "cioteczko", że to nieładnie próbować chwytać cudze małpki?
Zaskoczenie. Dokładnie to chciała osiągnąć. I natychmiast je wykorzystała.
- Fractum! - wykrzyknęła, robiąc krok w przód.
Bellatriks z największym trudem zdołała odbić zaklęcie.
- ŚMIESZ MNIE ATAKOWAĆ, TY PARSZYWY ODMIEŃCU?! CRUCIO!
Tonks skoczyła w bok, błyskawicznie łapiąc równowagę i rzucając w Bellatriks zaklęciem porażającym. I nie czekając na jego skutki, natychmiast zaczęła ciskać kolejnymi. Jeden po drugim. Raz za razem, by przeciwnik nie miał szansy nawet pomyśleć o ataku.
Nacierała, przesuwając się do przodu, zupełnie nie dbając o obronę, byle tylko ją zniszczyć, spopielić na miejscu, raz na zawsze, by już nigdy nie mogła podnieść na nią ręki! Jej dłoń niemal drżała z wściekłości, wypełnione ogniem oczy zdawały się żądlić, ale Bellatriks odbijała niemal każde zaklęcie, chociaż ich siła zmuszała ją do nieustannego cofania się.
- Conbustum! - wykrzyknęła w końcu ochryple, rzucając jedno z najsilniejszych zaklęć, jakie znała. Jego żar oślepił niemal ją samą, ale Bellatriks zdołała wyczarować przed sobą tarczę ochronną i chociaż Tonks nacierała, wkładając w nie całą swą moc, nie była w stanie jej stopić, dopóki zza pleców po swojej prawej stronie nie usłyszała głosu Luny:
- Reducto!
Usłyszała pełen wściekłości krzyk Bellatriks, która musiała uskoczyć na bok, aby odbić zaklęcie Luny, pozbywając się swojej ochronnej tarczy i czar Tonks trafił w znajdujący się za nią, wysuszony krzak, który natychmiast stanął w oślepiających płomieniach.
Eksplozja była zbyt silna. Tonks przymknęła powieki i jej zmysł widzenia na ułamek sekundy został rozchwiany, kiedy walczyła z białymi plamami, które pojawiły się przed jej oczami.
Rozejrzała się błyskawicznie, próbując wyłowić z powodzi światła ciemną sylwetkę, ale nigdzie jej nie było. Nigdzie!
Konsumująca wściekłość zmieniła się w grozę, kiedy odwróciła się, poszukując wzrokiem Luny.
Zniknęła.
- No, no, muszę przyznać, że twarda z ciebie suka...
Pomimo żaru emanującego z płonącego krzewu, ciało Tonks pokryło się szronem, kiedy odwróciła powoli głowę i ujrzała dwie sylwetki.
Bellatriks stała za Luną, trzymając ją za włosy i przykładając różdżkę do jej gardła, a jej uśmiech przypominał teraz nadpływającego szybko, wygłodniałego rekina.
*
- Profesor Sinistra - westchnęła Hermiona, opuszczając rękę i niemal czując spływającą po skórze ulgę.
- Nic wam nie jest? - zapytała nauczycielka, podchodząc bliżej.
Hermiona pokręciła głową. Co prawda jej ramię wciąż pulsowało, ale rana nie była na tyle poważna, by o niej wspominać.
- Widzieliście po drodze jakichś rannych? Odtransportowuję ich do Hogwartu.
Hermiona pokręciła głową. Natykali się jedynie na samych zabitych. Albo na takich, którym nie można już w żaden sposób pomóc...
- Zabierała pani kogoś z mojej rodziny? - zapytał pospiesznie Ron.
- Nie. Ale spotkałam twoich rodziców, braci bliźniaków i siostrę. Nic im nie było.
Hermiona zobaczyła głęboką ulgę na twarzy Rona.
- A co z profesorem Dumbledore'em i resztą? - zapytała.
Profesor Sinistra rozejrzała się czujnie po okolicy.
- Chodźmy stąd. Pozostawanie dłużej w jakimkolwiek miejscu jest zbyt niebezpieczne.
Oboje ruszyli za nią, próbując dostrzec coś w gęstym dymie.
- Dyrektor znajduje się w samym środku doliny. Nie może się ani wydostać, ani zmienić pozycji. Używa Szatańskiej Pożogi, aby osłonić się przed hordą wrogów. Auror, który przekazał mi tę informację, powiedział, że nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Podobno ziemia wokół usłana jest spopielonymi trupami Śmierciożerców, których dosięgło zaklęcie dyrektora.
Profesor Sinistra zatrzymała się, aby zbadać leżące na ziemi ciało czarodzieja, ale nawet bez tego Hermiona była pewna, że mężczyzna nie przeżył. Prawie połowa jego skóry była zwęglona. Błyskawicznie odwróciła głowę, aby powstrzymać torsje.
Profesor westchnęła ciężko, podniosła się i ruszyła dalej.
- Kiedy ostatnio widziałam Minerwę, walczyła z rodzeństwem Carrow - kontynuowała nauczycielka, sunąc przez dym z taką szybkością, iż wydawało się, że kłęby rozstępują się przed nią. - Profesor Flitwick niestety poległ, a profesor Sprout jest ciężko ranna. W tej chwili próbujemy się utrzymać i czekamy na posiłki. Hagrid pozostał w Hogwarcie. Zbiera armię centaurów. Niedługo tu przybędą.
Hermiona spojrzała na Rona i zobaczyła, jak na jego twarzy wstrząs z powodu natłoku tych wszystkich informacji walczy z napływającą do serca nadzieją. Czy ona wyglądała tak samo? Prawdopodobnie tak. Kiedy tylko przybędzie Hagrid z centaurami, będą mieli szansę na zwycięstwo. Oby nie było za późno!
- Longbottom! - okrzyk profesor Sinistry w jednej chwili sprowadził ją na ziemię. Nauczycielka podbiegła do leżącego na ziemi Neville'a.
Ręka z różdżką, którą w nich celował, opadła na ziemię, a jego blada twarz wykrzywiła się z bólu. Był ranny. I dopiero, kiedy Hermiona podeszła bliżej, zobaczyła, jak poważnie. Jego lewa noga... jej nie było.
Cofnęła się, zakrywając usta dłonią.
Ron stał obok niej z twarzą bladą jak papier.
- Nie myślałem, że jeszcze was zobaczę - wymamrotał cicho Neville, spoglądając na nich przekrwionymi z bólu oczami. - Chociaż wyglądacie raczej jak duchy niż ludzie. - Spróbował się uśmiechnąć, ale jego usta wykrzywiły się jedynie gorzkim grymasem. - Kiepsko to wygląda, co nie? Ale i tak miałem więcej szczęścia niż Dean - powiedział, wskazując głową za siebie. - Hermiona pobiegła za jego spojrzeniem, podczas gdy profesor Sinistra położyła na ziemi swoją torbę z medykamentami, przeszukując jej zawartość.
Kilka metrów dalej leżało ciało Deana. A przynajmniej musiała uwierzyć Neville'owi na słowo, że to ciało Deana, ponieważ nie zostało z niego nic, poza krwawym... czymś. Zrobiło jej się słabo, ale jej wzrok błyskawicznie padł na siedzącą obok na ziemi, kołyszącą się w przód i w tył, znajomą sylwetkę.
- Seamus! - wykrzyknęła, podbiegając do niego i przykucając obok. Nie wydawał się ranny, ale jego wzrok utkwiony był gdzieś w oddali. Ramiona, którymi obejmował podkurczone nogi, były umazane krwią aż do łokci. - Słyszysz mnie? - zapytała, kładąc dłoń na jego ramieniu i lekko nim potrząsając. - Seamus! Pani profesor, coś jest z nim nie tak - powiedziała, drżącym głosem, spoglądając na profesor Sinistrę, która odkorkowywała właśnie jedną z buteleczek. Nauczycielka rzuciła na nich szybkie spojrzenie i powiedziała ciężkim głosem:
- Teraz mu nie pomożesz. Zabieram ich obu do Hogwartu.
- To Bellatriks - powiedział Neville zachrypniętym głosem. - Ścigała nas, odkąd się rozdzieliliśmy. Nie mieliśmy szans... - przerwał na chwilę, biorąc płytki oddech i krzywiąc się z bólu. - Ale Luna odciągnęła ją stąd.
Hermiona poderwała się i spojrzała na nadal stojącego w tym samym miejscu Rona.
- W którą stronę pobiegły?
Neville z trudem podniósł drżącą dłoń i wskazał kierunek, ale w tym samym momencie profesor Sinistra podwinęła poszarpaną nogawkę jego spodni i polała zakrwawiony kikut nieznanym eliksirem.
Neville zawył z bólu, opadając na błotnistą ziemię, ale niemal natychmiast nauczycielka rzuciła na niego Silencio, rozglądając się czujnie na boki.
- Stracił przytomność. Ale to dobrze - powiedziała, podnosząc się i zarzucając torbę na ramię. - Mniejsze ryzyko na rozszczepienie przy aportacji. - Spojrzała na Hermionę i po raz pierwszy jej napięta twarz złagodziła się. - Chodźcie ze mną. Widzieliście już zbyt dużo krwi. To nie wasza wojna. Opatrzę was i poczekacie bezpiecznie w Hogwarcie.
Hermiona zagryzła wargę.
- Jeśli nie nasza to czyja? - zapytała cicho, patrząc prosto w oczy nauczycielki. - Są tu wszyscy nasi przyjaciele. Nie możemy tak po prostu ich tu zostawić i pozwolić im walczyć samotnie. Proszę się nie martwić, będziemy na siebie uważać. Chodź, Ron. - Podeszła do Rona, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku, który wskazał im Neville.
Ron przełknął ślinę. Widziała, jak obraca się jeszcze, spoglądając na pochylającą się nad Neville'em profesor Sinistrę, ale bardzo szybko zrównał się z nią, wbijając spojrzenie w snujące się powoli kłęby dymu i unosząc różdżkę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz walczyć z Bellatriks? - wyszeptał. Znała go już doskonale. Wiedziała, że to zadane zdawkowym tonem pytanie, ukrywa w sobie cały wachlarz emocji - od zdenerwowania po paraliżujący strach.
- Dlaczego nie? W końcu zrobilibyśmy coś pożytecznego - odparła cicho, rozglądając się po ziemi, w poszukiwaniu tego, czego ujrzenia bała się najbardziej.
Nie sądziła, że aż tak oddalili się od linii walk. Ale z drugiej strony to walczących po prostu mogło być już znacznie mniej, sądząc po ilości ciał, na które się natykali. Wciąż słyszała odległe krzyki i wrzaski, a niebo raz po raz rozświetlały potężne zaklęcia.
Ron penetrował wzrokiem okolicę, a ona przeczesywała poznaczoną śladami stóp, błotnistą ziemię.
Nagle jej ciało przeszył lodowaty prąd, kiedy kilka metrów na lewo dostrzegła leżące w błocie jasnoblond włosy. Powinna tam podejść. Powinna podejść, ale ciało nie chciało jej słuchać. Stała tylko bez ruchu, wpatrując się w rozwiewający się powoli dym, który odsłonił dwie przyciśnięte do siebie sylwetki. Ciało na górze wydawało się osłaniać drobną, jasnowłosą postać pod nim i Hermiona przestała oddychać, kiedy ujrzała spopielone, nagie plecy.
Nie było wątpliwości. Przybyli za późno.
*
- Opuść różdżkę, albo temu maleńkiemu aniołkowi stanie się bardzo brzydka krzywda...
Tonks zacisnęła zęby, czując pełzający we wnętrzu lód, który zakleszczył jej serce w odbierającym oddech uścisku. Dłoń, w której trzymała różdżkę, drżała. Miała wrażenie, jakby jej umysł walczył z ciałem w morderczej bitwie.
Luna stała bez ruchu, z głową odchyloną do tyłu i obnażonymi z bólu zębami. Tonks widziała jej błękitne oczy, wpatrujące się w nią czystym, pozbawionym strachu spojrzeniem.
- Wiesz... to, co zrobiłaś, nie było zbyt mądre. - Delikatny głos Luny rozbrzmiał w powietrzu, sprawiając, że Bellatriks spojrzała na nią z zaskoczeniem, jakby dziwiło ją to, że robaki potrafią mówić. - Jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś tchórzem, skoro się mną zasłaniasz.
Tonks widziała, jak twarz Bellatriks wykrzywia się wściekłością. Szarpnęła mocniej, sycząc prosto w ucho Luny:
- Może zacznę od twojego niewyparzonego języczka, co? Jestem pewna, że moja siostrzenica wiedziałaby, jak go wykorzystać... - Jej donośny śmiech niemal ranił uszy.
Tonks zagryzła wargę, jeszcze mocniej ściskając trzymaną w dłoni różdżkę. Jej serce wydawało się bić niemal w gardle. Szarpało się niczym uwięziony w klatce ptak, sprawiając, że coraz trudniej było jej oddychać.
W każdej innej sytuacji wiedziałaby, jak zareagować. Jak wiele razy ćwiczyła podobne akcje. W jak wielu podobnych wydarzeniach brała udział. Ale teraz... teraz patrzyła tylko na różdżkę przyciskającą się do gardła Luny i jej zmysły szalały, i nie mogła... nie mogła...
Widziała, jak dłoń Luny niepostrzeżenie wędruje w górę, łapiąc wiszący na jej szyi wisiorek i zamykając się wokół amuletu.
Tonks poczuła ukłucie w piersi. Luna tak bardzo lubiła te dziwne, nieprzydatne wisiorki. Wierzyła w nie. Wierzyła, że dzięki nim nic się jej nie stanie, że ją uratują...
- Liczę do trzech - powiedziała ostro Bellatriks, ponownie szarpiąc za włosy Luny i jeszcze mocniej wciskając koniec różdżki w jej odsłoniętą szyję. - I wypruję jej flaki...
Drżąca dłoń Tonks zaczęła opadać.
I kiedy usta Bellatriks rozciągnęły się w upiornym uśmiechu, powietrze przeszył przerażający wrzask. Tonks zdążyła jedynie zobaczyć światło wydobywające się z naszyjnika Luny, zanim cały świat utonął w kakofonii niemal rozrywającego bębenki wycia.
Bellatriks odruchowo złapała się za uszy i Tonks zobaczyła, jak Luna rzuca się na ziemię. I to jej wystarczyło.
Jej różdżka sama uniosła się w górę, ale zanim zdążyła wypowiedzieć zaklęcie, ujrzała skierowaną w siebie różdżkę i usta Bellatriks, poruszające się i wypowiadające słowa klątwy. I chociaż lata szkoleń nauczyły ją, że obrona jest najważniejsza, tym razem... nie miała na nią czasu.
- Avada Kedavra! - wrzasnęła bez zastanowienia.
Ujrzała dwa promienie. Zielony trafił Bellatriks prosto w pierś, odrzucając jej ciało do tyłu, niby szmacianą lalkę, a jasnobłękitny...
Tonks poczuła silne uderzenie, cały świat przewrócił się do góry nogami i nagle otoczyła ją... cisza.
*
- Ron... - Hermiona próbowała powiedzieć to głośniej, ale szept był ledwie słyszalny, tak jakby wokół jej gardła zacisnęła się pętla, nie pozwalając jej wymówić słowa.
Mogła tego nie robić. Mogła tu nie podchodzić. Mogła tego nie widzieć. Powinna odejść jak najszybciej, kiedy tylko ujrzała te dwa ciała, ale musiała się upewnić... musiała.
- Ron, zostań, tam gdzie stoisz. Nie podchodź tutaj. - Nie poznawała własnego głosu.
- Co się stało, Hermiono?
Usłyszała jego zbliżające się kroki.
Odwróciła się i wbiła w niego drżące spojrzenie.
- Ron, ja... tak bardzo mi przykro.
Jego oczy rozszerzyły się. Rzucił się do przodu, odsuwając ją na bok, i kiedy spojrzał w dół...
To nie była Luna. Odkryła to od razu, kiedy podeszła bliżej.
- Nie... - Ten cichy, złamany szept był gorszy niż wrzask. Wydawał się dobiegać nie z gardła, a z samej duszy. - Nie. Nie Bill...
Kiedy zobaczyła, jak Ron opada na kolana, jej serce opadło wraz z nim.
- Zasłonił Fleur własnym ciałem - wyszeptała cicho, przyklękając obok i kładąc dłoń na jego drżącym ramieniu.
Tak żałowała, że nie może go objąć, ale musiała zachować czujność. W tej sytuacji tylko ona była w stanie zapewnić im bezpieczeństwo, ponieważ on wydawał się w ogóle nie pamiętać o otaczającym świecie, wpatrując się z niedowierzaniem w ciało swojego brata i bezgłośnie poruszając drżącymi wargami.
Merlinie, jak wiele by dała, by to powstrzymać, by zakończyć to szaleństwo, by już nikt z ich bliskich nie cierpiał... ale tylko odnalezienie Harry'ego mogło przybliżyć ich do zwycięstwa, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wiązało się ono również ze spotkaniem z Voldemortem. A na to nikt z nich nie był odpowiednio przygotowany.
Nagły ruch po lewej zwrócił jej uwagę. Błyskawicznie odwróciła głowę i na chwilę straciła dech w płucach, kiedy ujrzała ciemną sylwetkę i wycelowaną w Rona różdżkę.
- Expelliarmus! - wrzasnęła, odpychając Rona na bok. Zaklęcie świsnęło tuż pod jej ramieniem, uderzając w ziemię i rozbryzgując na boki wilgotne błoto.
Różdżka Śmierciożercy wylądowała kilka metrów od nich i kiedy zerwała się, aby po nią pobiec, zobaczyła, jak mężczyzna rzuca się na zaskoczonego Rona, przygniatając go do ziemi i zaciskając ręce na jego szyi. Wycelowała w niego, krzycząc:
- Reduc...
Na lewo od siebie dostrzegła jasnożółty promień klątwy i musiała błyskawicznie się schylić, aby jej uniknąć.
Było ich dwóch.
Podniosła się i desperacko rozejrzała, próbując zlokalizować drugiego Śmierciożercę. Zobaczyła, jak Ron szamoce się, próbując zrzucić z siebie przeciwnika, ale ten wymierzył mu cios prosto w twarz. Nie zdołała już jednak dostrzec nic więcej poza oślepiającym blaskiem rzuconej w nią klątwy.
- Protego!
Tarcza zadrżała, ale zdołała powstrzymać atak. Hermiona cofnęła się kilka kroków, niemal upadając w błoto.
Kolejna klątwa rozbiła jej tarczę w drobny mak.
- Protego!
Druga była znacznie słabsza, ale wytrzymała kolejne uderzenie.
Rozbieganym wzrokiem dostrzegła Rona. Jego twarz zalana była krwią, ale nadal walczył, wymierzając pięściami ciosy w pierś i brzuch siedzącego na nim Śmierciożercy.
- Drętwota! - wrzasnęła, celując w źródło nieustających ataków, ale Śmierciożerca bez większego trudu odbił jej zaklęcie i w momencie, w którym wymierzyła w tego, który walczył z Ronem, kolejna klątwa niemal trafiła ją w twarz. Poczuła swąd palących się włosów.
Miała tylko jedno, jedyne wyjście. Odciągnąć go stąd.
Rzuciła się przed siebie, celując przez ramię w nacierającego na nią mężczyznę.
- Impedimento!
Usłyszała za sobą huk i śmiech ścigającego ją Śmierciożercy.
- Pudło, ślicznotko!
Ale tuż po tym do jej uszu dotarł kolejny huk, dochodzący zza pleców i dwa znajome głosy, krzyczące:
- Zostaw naszego brata, ty Ścierwojadzie!
Ulga była tak osłabiająca, że Hermiona niemal potknęła się i przewróciła w błoto, ale kolejna klątwa, która świsnęła jej tuż obok ramienia, skutecznie poderwała ją do dalszego biegu.
- Reducto! Drętwota! Petrificus Totalus!
Rzucała zaklęcia na oślep, byleby go tylko spowolnić, byle dać sobie trochę oddechu. Niemal wpadła na niską, krępą czarownicę, ale zanim zdążyła ją ostrzec, klątwa ścigającego ją Śmierciożery trafiła w kobietę, odrzucając ją na kilka metrów, jednak Hermiona nie mogła się zatrzymać. Biegła dalej, skręcając gwałtownie, aby go zmylić. Przeskoczyła nad leżącymi na ziemi zwłokami przypominającymi drobne ciałko któregoś z pracujących w Hogwarcie skrzatów i zbyt późno dostrzegła rozbłyski zaklęć przed sobą.
Wbiegła wprost pomiędzy kilkoro walczących ze sobą aurorów i Śmierciożerców.
- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? - usłyszała krzyk jednego z nich, kiedy zanurkowała ku ziemi, przebiegła pomiędzy nimi niemal na czworakach i puściła się dalej biegiem. Odwróciła się dopiero po kilkudziesięciu metrach, ale ścigającego nigdzie nie było widać. Najwyraźniej on nie miał tyle szczęścia co ona. Wolała jednak nie zawracać, aby to sprawdzić.
Zatrzymała się i przez chwilę dyszała ciężko, opierając się rękami o kolana. Kiedy odzyskała oddech, wyprostowała się i rozejrzała uważnie. Słyszała dobiegające z oddali okrzyki i eksplozje. I nagle, gdzieś niedaleko, w powietrze wzbiło się bolesne wycie, które sprawiło, że jej ciało przeszył lodowaty dreszcz.
Rozpoznawała ten głos...
Ścisnęła mocniej różdżkę i ruszyła w tamtą stronę.
*
Powinna być gdzieś tutaj. Jej śmiech dobiegał dokładnie z tego miejsca. Śmiech przerwany przez ten dziwny, przeszywający wrzask. Wrzask, który nie przypominał ani krzyku torturowanej ofiary, ani niczego, co Severus znał, chociaż miał niejasne przeczucie, że gdzieś go już kiedyś słyszał.
Powoli wsunął się w kolejny kłąb dymu, uważnie rozglądając się wokół. Minął spalony doszczętnie krzak.
Musiał być ostrożny. Na pewno nie tylko on usłyszał ten odgłos. Echo poniosło go tak daleko, iż był niemal pewien, że w tej samej chwili zmierzają tu wszyscy znajdujący się w okolicy Śmierciożercy. Niczym stado wilków, które przyciąga tu obietnica obfitego posiłku.
Tam!
Kilka metrów dalej dostrzegł leżące na ziemi, odziane w czerń ciało. Severus podszedł bliżej, rozglądając się na boki i dopiero, kiedy był już niemal nad zwłokami, spojrzał na zamarłą w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia twarz... Bellatriks.
Błoto, w którym stał, zrobiło się nagle znacznie bardziej grząskie niż wcześniej. Jakby próbowało go pochłonąć. Dłoń, w której trzymał różdżkę, opadła, a oczy przysłonił mroczny cień, gasząc połyskujący na ich dnie, słaby blask.
Jego jedyny klucz do Pottera... Jedyny...
Nogi mimowolnie poprowadziły go w dół. Przyklęknął, wyciągając rękę i dotykając chłodnej dłoni martwej kobiety.
Czyżby... czyżby Czarny Pan popełnił błąd, powierzając miejsce swojego pobytu osobie, która mogła przecież zostać pokonana?
Niemożliwe.
Może nie chodziło o to, co Bellatriks wiedziała, a o to, co mogła mieć przy sobie...
Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej boku, poszukując ukrytej kieszeni.
Wskazówkę. Jakąkolwiek wskaz...
Jego zmysły krzyknęły ostrzegawczo. Zerwał się gwałtownie, ale nie zdążył już unieść różdżki. Klątwa trafiła w niego z tak ogromną siłą, iż płuca skurczyły się na chwilę, odcinając dopływ powietrza, a on upadł na ziemię, mając wrażenie, jakby całe jego ciało zamieniło się w reaktor bólu.
Chwila nieuwagi. Wystarczyła tylko jedna chwila...
Jego wnętrzności płonęły, rzucane drgawkami ciało szamotało się, jakby samoistnie próbowało uwolnić się od tortur, głowa raz po raz uderzała w ziemię i cały świat zdawał się być tylko niekończącym się wrzaskiem, wydobywającym się z jego gardła.
Ktoś się nad nim zatrzymał. Widział skraj czarnej szaty i zniekształcony, drwiący głos, szydzący z niego.
Ujrzał uniesioną różdżkę, szykującą się do zadania kolejnego ciosu. Chciał unieść swoją, ale ciało nie słuchało go, szarpane gwałtownymi spazmami i uczuciem, jakby ktoś żywcem wyrywał z niego wnętrzności.
Spojrzał wyżej, na twarz stojącego nad nim Śmierciożercy, pragnąc dowiedzieć się, kogo ma prześladować z zaświatów i w chwili, w której go rozpoznał... drwina zniknęła z twarzy Macnaira, zastąpiona zdumieniem, a jego ciało runęło tuż obok, twarzą w błoto.
W drgający spazmatycznie, czerwony od eksplodującego bólu świat wdarła się czyjaś twarz. Znajoma twarz.
- Profesorze Snape, słyszy mnie pan?
Granger. Na Merlina. Ze wszystkich osób, Granger. Miał szansę z tego wyjść...!
Eliksiry. Miał je w ukrytej kieszeni. Ale jego zmysły niemal przestały już funkcjonować, zmaltretowane torturami. Nie mógł wydobyć z siebie głosu, nie mógł nawet unieść dłoni.
Całą siłą woli zmusił drgające mięśnie prawej ręki do pracy, odrywając ją od ziemi i przyciągając bliżej. Jego dłoń trzęsła się niekontrolowanie, ale zdołał ją podnieść i przycisnąć do piersi.
Zadziałało. Dziewczyna błyskawicznie zrozumiała, co chciał jej pokazać i po krótkim przeszukaniu, odkryła ukrytą kieszeń, wyjmując z niej wszystkie eliksiry.
Jego ciało zamieniało się powoli w szarpany wyładowaniami bólu, bezwładny konar, a zęby trzeszczały, kiedy usiłował je zaciskać, aby powstrzymać krzyk. Widział, jak Granger odkorkowuje po kolei i wącha wszystkie eliksiry, sprawdzając ich kolor i konsystencję.
Jego powieki opadły, nie potrafiąc już dłużej walczyć z zakleszczającym go coraz bardziej bólem. Niemal już nie czuł kończyn, a wnętrzności...
Nagle do jego wpółotwartych ust wlał się eliksir. Severus czuł, jak spływa mu do gardła, odcinając ból z taką szybkością, jakby ktoś zamykał mu drogę. Jego pulsujące mięśnie rozluźniały się, a do kończyn powracało czucie. Płuca zaczęły funkcjonować, a wrażenie, że płonie od środka, zostało zastąpione przyjemnym chłodem, rozlewającym się po całym ciele łagodną ulgą.
Przez chwilę oddychał głęboko, zbierając porozrzucane zmysły i przywracając swojemu umysłowi ścisłą kontrolę nad ciałem.
Uniósł powieki i zobaczył wciąż pochyloną nad sobą Granger. Jej napięta twarz wyraźnie się rozluźniła, kiedy zobaczyła, że żyje.
- Wszędzie pana szukałam - powiedziała drżącym głosem, odsuwając się.
Severus podniósł się do pozycji siedzącej, chociaż jego ruchy wciąż były mocno ograniczone. Próbował powstrzymać zawroty głowy, ale nie było to proste. Zamrugał kilkakrotnie, a następnie skupił swoje spojrzenie na Granger. Dziewczyna klęczała obok, wpatrując się w niego z przestrachem, ulgą i determinacją zarazem. Nietypowa mieszanka.
- Ma pan jakieś informacje o Harrym? - zapytała szybko, kiedy tylko poczuła na sobie jego taksujące spojrzenie - Nigdzie go nie ma. Voldemorta także. Musiał go gdzieś zabrać.
Severus nie odpowiedział. Zerknął na leżące obok ciało Macnaira. Śmierciożerca miał zamknięte oczy, ale Severus wyraźnie widział, że wciąż oddycha. Dziewczyna musiała go tylko ogłuszyć.
Pomimo bolesnego pulsowania mięśni, podniósł się na kolana, złapał rękami jego głowę i jednym szybkim szarpnięciem przekręcił ją o sto osiemdziesiąt stopni, łamiąc mu kark.
Granger pisnęła, cofnęła się i upadła w błoto.
Severus rzucił jej ostre spojrzenie, zawierając w nim całą swą dezaprobatę dla jej braku ostrożności i użycia tak marnego i słabego zaklęcia.
- Oddaj mi eliksiry - warknął, próbując przywrócić zachrypniętemu głosowi normalne brzmienie.
Dziewczyna schyliła się, pozbierała fiolki i drżącymi rękami podała mu je bez słowa. Zanim Severus schował je z powrotem, rzucił okiem na Eliksir Dolorelevum, który mu zaaplikowała. Została połowa, więc wyglądało na to, że Granger nie dość, że go rozpoznała, to jeszcze jakimś cudem obliczyła odpowiednią dawkę, aby zniwelować klątwę i nie zmienić go przy tym w roślinę.
Do jego umysłu napłynęła absurdalna myśl, że gdyby byli w Hogwarcie, to za wykazanie się tak obszerną wiedzą mógłby nawet złamać swe zasady i przyznać jej kilka punktów, ale wtedy jego spojrzenie padło na jej drżące dłonie i szeroko otwarte oczy, którymi wpatrywała się w niego z mieszaniną przerażenia i upartej odwagi. Nie byli w Hogwarcie. Wokół trwała wojna, a ona właśnie była świadkiem tego, jak jej nauczyciel zabił gołymi rękami człowieka... Tutaj wszelkie wartości ulegały przedefiniowaniu.
- Opanuj się, dziewczyno - powiedział ostro, szczelnie zasuwając kieszonkę, w której ukrył eliksiry. - Jeśli nie dasz mi powodu, twój kark pozostanie nietknięty.
Granger przełknęła ślinę i zamrugała.
- Nie o to chodzi. Po prostu... wiem, że pan to robi dla niego.
Severus przeszył ją morderczym spojrzeniem. Wydawało się, że skuliła się w sobie, ale wciąż patrzyła mu prosto w oczy.
Podejrzewał, że się domyśli. Któż inny, jak nie ona? Ale teraz nie miało to znaczenia. Najmniejszego.
Nie zareagował. Odwrócił głowę i spojrzał na martwe ciało Bellatriks, słysząc jednocześnie, jak dziewczyna z ulgą wypuszcza wstrzymywane powietrze.
- Podejrzewam, że Bellatriks mogła być jedyną osobą, która miała jakiekolwiek informacje o miejscu ich pobytu, ale ktoś dopadł ją przede mną - powiedział, pochylając się i sięgając po swoją leżącą w błocie różdżkę. - Ale to niczego nie zmienia. Znajdę go.
Wyczuł na sobie jej spojrzenie. Odwrócił głowę i zobaczył, jak marszczy brwi w zamyśleniu. Jej oczy poruszały się, jakby błyskawicznie przekopywała swój umysł w poszukiwaniu użytecznych informacji.
- Nie wiem, czy to pomoże, ale podsłuchałam rozmowę kilkorga Śmierciożerców. Mówili o Malfoyu.
Oczy Snape'a zmieniły się niczym gwałtownie nadciągająca burza, rozświetlane śmiercionośnymi błyskawicami, wypełniając się zupełnie nową, o wiele potężniejszą siłą.
Malfoy! Oczywiście!
Jego dłoń wystrzeliła do przodu, z całej siły łapiąc ją za ramię i ściskając tak mocno, że niemal krzyknęła.
- Powiedz mi wszystko, co wiesz! - wycedził, szarpnięciem przyciągając ją bliżej.
- Nic więcej nie wiem - odparła pospiesznie. - Słyszałam tylko, jak wspominali, że Malfoy nie bierze udziału w bitwie i gdzieś czeka. Na początku wydało mi się to nieistotne, ale...
Puścił ją, odpychając ją od siebie.
Oczywiście, że to był Malfoy. Bellatriks nic nie wiedziała. Była zbyt niezrównoważona, aby Czarny Pan mógł powierzyć jej takie zadanie. A od kiedy Severus popadł w niełaskę, z pewnością to właśnie Malfoy stał się prawą ręką Czarnego Pana.
Granger roztarła ramię, przyglądając mu się ze zmarszczonymi brwiami, jakby ujrzała na jego twarzy coś, co wprawiło ją w głęboką konsternację.
- Myśli pan, że on jeszcze żyje? Harry? - zapytała cicho, patrząc mu prosto w oczy. - Że mamy szansę na zwycięstwo?
Severus zrobił krok jej w stronę, podkopując przypadkowo jedną z fiolek, którą Granger musiała przegapić. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy.
- Nie wiem, czy wy macie jakiekolwiek szanse, ale ja zmiotę z powierzchni ziemi każdego, kto stanie mi na drodze. I jeżeli w tej wojnie ma być jakikolwiek zwycięzca... to zapewniam cię, że nie zostanie nim ani Dumbledore, ani Czarny Pan.
Dziewczyna przez chwilę po prostu wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami i Severus widział wyraźnie, jak wypełniają się one po kolei niedowierzaniem, przerażeniem i bólem...
- Czyli już go nie zobaczę... - wyszeptała cicho, przełykając ślinę.
Severus nie miał zamiaru tracić już ani chwili dłużej. Odsunął się i przyklęknął, wyławiając z błota porzuconą fiolkę i wycierając ją o skraj peleryny. Ale dziewczyna najwyraźniej nie miała zamiaru dać za wygraną. Kiedy Severus chował fiolkę do kieszeni, usłyszał jej zduszony szept:
- Kiedy już go pan znajdzie...niech pan mu powie, że myliłam się co do pana. I że... już rozumiem.
Severus rzucił jej przeszywające spojrzenie, wykrzywiając wargi w szyderczym grymasie, aby dać jej do zrozumienia, że tego typu, bezużyteczny bełkot kompletnie go nie interesuje.
I w tej samej chwili powietrze zadrżało, wypełniając świat zielenią i dobiegającym z niewiadomego kierunku, mściwym głosem:
- Avada Kedavra!
Niespodziewanie rzucona klątwa trafiła prosto w plecy stojącej nad nim Granger...
...i Severus patrzył ogłuszony, jak jej oczy uciekają w głąb czaszki, napełniając się lodowatą pustką, a twarz zastyga, pozbawiona ulatującej z niej duszy.
Bezwładne ciało opadło prosto na niego, osłaniając go przed kolejną klątwą, ale zanim zdążyła nadlecieć, Severus błyskawicznie odnalazł cel i posłał prosto w stojącego wśród kłębów dymu Śmierciożercę najbrutalniejszą klątwę, jaką znał:
- Lacrima!
Powietrze przeszyło rozsadzające bębenki wycie, kiedy ciało mężczyzny upadło w błoto, wijąc się w nim niczym larwa, z której powoli, cal po calu, z niemal chirurgiczną precyzją, usuwana jest skóra...
Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł już nikogo, kto mógłby mu zagrozić, więc ostrożnie odsunął na bok martwe ciało i podniósł się.
Spojrzał na długie, jasnobrązowe włosy, rozrzucone na ziemi i wpatrzone w pustkę, piwne oczy. Jej zastygłe rysy bardziej przypominały teraz twarz woskowej lalki niż pochłoniętej nauką, skupionej uczennicy, którą zawsze uważał za niezwykle przemądrzałą, a która ostatecznie okazała się... wyjątkowo... błyskotliwa.
Mogła osiągnąć wiele. Ze swym pędem do wiedzy i nieograniczonym umysłem mogła zdobyć niemal wszystko. I ten pusty, nieruchomy wyraz twarzy... nie pasował do niej.
Ale taka była cena. I Severus od początku wiedział, że może być naprawdę wysoka.
Przyklęknął i położył dłoń na jej oczach, zamykając wciąż jeszcze ciepłe powieki.
Wrzask powalonego Śmierciożercy przekształcił się już w zaledwie przedśmiertne rzężenie, kiedy Severus wyprostował się, zamierzając jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, ale tupot stóp we mgle zmusił go do uniesienia różdżki i zachowania najwyższej czujności.
Najpierw z dymu wysunęła się dłoń ściskająca różdżkę, ale bardzo szybko okazało się, że należy ona do... Weasleyówny.
Jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, kiedy dostrzegła nauczyciela, ale bardzo szybko napłynęła do nich ulga.
- Ron! Chłopaki, chodźcie! Znalazłam profesora Snape'a! Może on widział Herm... - Jej spojrzenie ześliznęło się w dół, a z twarzy odpłynęła cała krew.
Severus zdążył jedynie opuścić swoją różdżkę i odsunąć się na bok, kiedy kilka par stóp zmieniło się w nadbiegających szybko Rona, Freda i George'a Weasleyów oraz Grega Lipswica, którzy widząc przed sobą nauczyciela, zatrzymali się nagle, a ich wzrok bardzo szybko przeniósł się na leżące u jego stóp trzy ciała i...
...wydawało się, że powietrze wypełniło się wibrującą ciszą, jakby świat potrzebował chwili na nabranie tchu i uświadomienie sobie wszystkiego, co się wydarzyło... i tę ciszę przerwał nagle dźwięk upadającej na ziemię różdżki Rona i głuchy, wypełniony niedowierzaniem szept:
- Hermiono...?
Rzucił się do przodu z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie spadał w otchłań i nic nie mogło powstrzymać upadku. Złapał wiotkie ciało, podrywając je z ziemi i potrząsając nim.
- Hermiono! Nie wygłupiaj się... wstań, proszę cię... Hermiono, słyszysz mnie?
Jego drżące palce gładziły bladą twarz, wpółotwarte usta, długie, splątane włosy. Zachowywał się tak, jakby naprawdę wierzył w to, że ona tylko śpi. I że za chwilę się obudzi... wystarczy ją do tego przekonać...
- Nie rób mi tego. Obiecuję, że będę się przykładał do nauki... zdam wszystkie owutemy na wybitny... tylko otwórz oczy... proszę...
Przycisnął ją do siebie z taką siłą, jakby miał nadzieję, że kiedy ją rozgrzeje, zamknięte powieki otworzą się.
Severus nie widział jego twarzy, ale w głosie słyszał łzy. Spływające przez gardło słonym strumieniem rozpaczy.
- Hermiono... proszę... nie możesz... nie możesz... - szeptał niewyraźnie, kołysząc ją w ramionach. - To nie tak... mieliśmy go odnaleźć... razem... nie możesz... bez ciebie... - Jego głos złamał się, niczym pęknięta gałąź. Coś, czego nie można już złożyć z powrotem i co czeka tylko jeden los... uschnięcie. Zgiął się w pół, opadając z nią tak nisko ku ziemi, jakby chciał się w nią zapaść. Jakby pragnął, by pochłonął go chłód i ciemność. Jego ramiona drżały tak bardzo, jakby ktoś zabrał im podparcie, skazując na samotne dźwiganie tego, co pozostało, a z ust wydobywał się przeszywający, spazmatyczny szloch, rozdzierający powietrze na pojedyncze cząsteczki bólu, które opadały na ziemię w postaci magicznego szronu.
Ginny oderwała się od swoich braci i, łkając głośno, podeszła do siedzącego na ziemi i trzymającego w ramionach bezwładne ciało Hermiony Rona. Osunęła się na kolana obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Ron, ona...
- Nie dotykaj mnie! - wycharczał, odpychając ją łokciem z taką siłą, że upadła na zamarzającą powoli ziemię, wprost pod nogi Severusa. Podniosła się, ocierając dłonią płynące po twarzy łzy.
Severus rozejrzał się badawczo wokół.
Znajdowali się na otwartym terenie, a całe to przestawienie trwało już zdecydowanie zbyt długo. W każdej chwili któryś z nich mógł dołączyć do swojej przyjaciółki. Zwabione hałasem wilki z pewnością znajdowały się coraz bliżej... A on nie miał zamiaru płacić za ich błędy.
- Powinniście się stąd jak najszybciej ulotnić - powiedział rozkazująco. - Zabierzcie jej ciało i...
- Zabiłeś ją... - Głos, który wydobył się z ust Rona, przypominał zwierzęcy charkot. Severus spojrzał na siedzącego na ziemi chłopaka, wpatrującego się w niego zaczerwienionymi, przekrwionymi oczami, w których płonęło w tej chwili tylko jedno, jedyne uczucie... konsumującą go od środka, zatruwająca umysł nienawiść. - To ty ją zabiłeś, skurwielu! Jesteś po ich stronie!
Dłoń Severusa mocniej zacisnęła się na różdżce, kiedy obserwował, jak chłopak odkłada ciało i podnosi się na drżących nogach. Z jego oczu wyzierało coś, czego nie można nazwać niczym innym, jak... szaleństwem.
*
Otaczała go cisza. I ciemność. I... zimno. Przeszywający, lodowaty chłód, który wydawał się wbijać swoje pazury coraz głębiej i głębiej, rozrywając jego ciało na kawałki i wpuszczając do środka pełzający, wijący się... strach.
Coś twardego przyciskało mu się do boku. Spróbował unieść powieki, ale wydawały się zamarznięte, jakby na jego rzęsach osiadł szron. Dopiero po kilku próbach udało mu się je rozkleić.
Otworzył oczy.
Pierwszym, co zobaczył, była... biała mgła. Poprzecinana nierównymi pęknięciami.
Zamrugał kilka razy, ale nie chciała zniknąć i dopiero wtedy zrozumiał... jego okulary były zaszronione, a jedno szkło całkowicie popękane.
Podniósł wzrok wyżej. W powietrzu... coś się unosiło. Ciemne sylwetki. Krążące nad nim niczym kruki. I w miarę, jak szron znikał pod wpływem ciepłego oddechu, widział ich coraz więcej... i więcej... i więcej...
I jego otulone lodowym kokonem serce przestało na moment bić, kiedy nagle uświadomił sobie, kim są...
To byli Dementorzy.
I wtedy, w jednym, wdzierającym się gwałtownie do płuc oddechu... Harry przypomniał sobie wszystko.
67. Holding my last breath
You know i can't stay long
All i wanted to say was, "I love you and I'm not afraid"
Can you hear me?
Can you feel me in your arms?
Holding my last breath
Safe inside myself*
Były ich setki. Morze falującej czerni. A wśród nich Voldemort, zasysający ciemność wokół siebie niczym czarna dziura.
I czekali na niego.
Strach był paraliżujący. Przypominał lodową powłokę, która pokryła jego ciało gęsią skórką, ścisnęła płuca i zatrzymała bicie serca. Próbował z nim walczyć, ale nie był w stanie się poruszyć, nie potrafił zrobić nawet kroku w ich stronę, ogarnięty panicznym lękiem, którego nic nie potrafiło przezwyciężyć.
Chciał zawrócić. W tej jednej chwili niczego nie pragnął bardziej, niż powrócić do komnat Severusa, zatonąć w jego ramionach i pozwolić mu... to rozwiązać.
Ale wiedział, że nie było już żadnego innego rozwiązania. Na wszystko było zbyt późno.
Przygotowywał się do tej chwili przez całe życie. Wiedział, że w końcu nadejdzie. Wszyscy mu o tym przypominali. Próbował udawać, że ma kontrolę nad swoim życiem. Że nie musi tak być... Ale sam budował dla siebie iluzję. I tym boleśniejsze było powrócenie do rzeczywistości.
To właśnie była jego droga. Wytyczona dla niego od dnia narodzin. Nie było już czasu na wahanie, na odwrót, na zmianę decyzji. Wiedział, że to jedyny sposób, aby Severus przeżył. Aby wszyscy przeżyli...
Z nadludzkim wysiłkiem zrobił pierwszy krok. Jakby jego nogi zapadły się głęboko w ziemię, niczym w grząskie bagno i potrzebował całej siły woli, aby wyciągnąć z niego stopę i postawić ją na ziemi.
A potem... potem wszystko przypominało sen. Jakby wydarzyło się w zupełnie innym życiu. Jakby to nie on schodził ze wzgórza, witany przez coraz głośniej podnoszącą się wrzawę i poruszenie pośród morza ciemnych sylwetek... które rozstępowały się przed nim, usuwając się na boki niczym fale i pozostawiając pośrodku wąskie przejście, na którego końcu czekał... Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Kiedy Harry go ujrzał... wiedząc, że pomiędzy nimi nie ma niczego, co mogłoby go przed nim ochronić... uderzenie było tak silne, że zatrzymał się mimowolnie, czując jak jego serce opada aż do stóp. Próbował je podnieść, ale był zbyt sparaliżowany, by to zrobić. Na dodatek blizna piekła go tak bardzo, jakby ktoś przykładał mu do czoła rozżarzony pogrzebacz. Odruchowo przycisnął do niej dłoń, ale wiedział, że ból nie ustąpi, opuścił więc rękę i przez chwilę po prosu stał, wpatrując się w Voldemorta i usiłując odciąć się od wrzasków. I nie drżeć tak bardzo.
Musi... nie może okazać strachu. Tylko ich nim nakarmi. Dokładnie tego po nim oczekują. Że będzie się bał. Że będzie przed nimi pełzał...
Zacisnął pięści. Czuł, jak paznokcie wbijają mu się w skórę, ale ból był otrzeźwiający. Wciąż jeszcze żył. Czuł. Wciąż miał kontrolę nad tym, co się dzieje. Jeszcze go nie dostali...
Ruszył dalej, ignorując unoszące się wokół krzyki. Widział skierowane ku sobie, wykrzywione nienawiścią twarze. Otoczyła go kakofonia wrzasków, ryku i przekleństw. Do jego uszu docierały strzępy gróźb i obietnic tego, co się z nim stanie, kiedy tylko Czarny Pan już z nim skończy i im go odda. Wśród twarzy dostrzegał kilka, które znał. Rodzeństwo Carrow, Dołohow, Yaxley, Greyback...
Próbował iść prosto i nie zwracać na nich uwagi, ale wciąż go popychali i szturchali. Coraz agresywniej. Jakby próbowali go zaszczuć, sprawdzić jego granice. Czuł się jak owca wśród stada zdziczałych, wygłodniałych wilków, które nie mogą się powstrzymać przed kłapaniem zębami, warczeniem i szarpaniem za kostki swojej ofiary.
Wszystko wirowało. Któryś ze Śmierciożerców popchnął go na przeciwległy szereg i Harry poczuł ich dłonie, łapiące go za ubranie i szarpiące z taką siłą, jakby chcieli go wciągnąć pomiędzy siebie i rozszarpać na strzępy gołymi rękami.
Próbował się wyrwać, ale wtedy rzucili go w przeciwną stronę i poczuł czyjeś paznokcie wbijające mu się w skórę na szyi i zadrapujące go.
Szarpnął się z całej siły, aby się uwolnić, a wtedy czyjeś ręce popchnęły go z taką siłą, że poleciał do przodu i z impetem upadł w błoto. W tłumie rozległ się ryk rozbawienia.
Błoto było przyjemnie chłodne. Harry zanurzył w nim palce i na moment zacisnął powieki, próbując uspokoić rozszalałe bicie serca i rwący się oddech. I wtedy zaległa cisza.
Harry podniósł się na kolana i ręce, czując jak ubłocone ubranie lepi mu się do ciała. Wziął głęboki, drżący oddech i otworzył oczy.
Ujrzał zatrzymujące się przed sobą stopy i skraj czarnej szaty. Jego głowa momentalnie się poderwała, a wzrok podążył wyżej, wzdłuż zaciśniętych na różdżce, nieludzko wychudzonych, bladych palców o długich, ostrych szponach i zatrzymał się na gadziej twarzy Voldemorta, wpatrującego się w niego z wyrazem chorej, trudnej do opisania satysfakcji.
Harry zerwał się z ziemi z taką szybkością, że zakręciło mu się w głowie i na chwilę stracił dech w płucach.
Widział je teraz tak wyraźnie, tuż przed sobą. Czerwone oczy o pionowych źrenicach, rozżarzone płonącą w nich, wyzbytą wszelkich ludzkich odruchów bezwzględnością. Pozbawione warg usta rozciągnęły się w mściwym, upiornym uśmiechu.
Harry przypomniał sobie wszystkie koszmary, które nawiedzały go niezliczoną ilość razy.
Ale tym razem... tym razem nie miał szans się obudzić.
Jego serce podskoczyło do gardła, kiedy czerwone oczy rozjarzyły się nagle i dłoń Voldemorta wystrzeliła do przodu, łapiąc go za szczękę i ściskając mocno, tak mocno, iż Harry poczuł jego szpony wbijające mu się w skórę. Blizna zapiekła tak bardzo, iż przez chwilę Harry miał wrażenie, że jego głowa eksploduje.
- No proszę... Harry Potter zaszczycił nas swoją obecnością - powiedział nasączonym triumfem, zimnym głosem i roześmiał się głośno. Harry zacisnął na chwilę powieki, mając wrażenie, że ten śmiech wdziera mu się do umysłu. Słyszał, jak niesie się dalej, rozrasta, wzmagany setkami gardeł, a potem ucicha powoli. I kiedy przebrzmiał już zupełnie, usłyszał suchy, wyprany z emocji głos Voldemorta: - Witamy.
Harry zacisnął usta. Oczy Voldemorta wbijały mu się w źrenice z taką natarczywością, jakby pragnęły mu je wypalić.
- Rozczarowujesz mnie - odezwał się Voldemort, kiedy Harry nie odpowiedział. - Gdzie się podziały twoje dobre maniery? Nie przywitasz się z nami?
- Daruj sobie - odparł chłodno Harry, starając się nie okazać ani odrobiny tego, co szalało teraz w jego wnętrzu. - Ja dotrzymałem słowa. Przyszedłem tutaj sam, w przeciwieństwie do ciebie.
Podłużne nozdrza Voldemorta rozszerzyły się. Rozejrzał się po zgromadzonych wokół twarzach, zwracając się do swych sług:
- Słyszeliście? Chłopiec przybył tutaj sam.
W powietrze wzbił się gromki śmiech, a kiedy przebrzmiał, palce zaciskające się na szczęce Harry'ego wbiły się w nią jeszcze mocniej i Voldemort wysyczał mu prosto w twarz:
- Myślisz, że moi Śmierciożercy przybyli tu, by podziwiać krajobraz?
Harry zmarszczył brwi.
Co to miało znaczyć?
Nozdrza Voldemorta ponownie zadrgały, tak jakby węszył.
- Wyczuwam twój strach, chłopcze - wysyczał po chwili. - Jego smród unosi się wokół ciebie. Czuję go. Czuję tę rozkoszną woń... Nakarmię się nim dzisiaj do syta. - Harry w ostatniej chwili powstrzymał jęk, kiedy szpony jeszcze mocniej wbiły mu się w skórę. - Odbiorę ci wszystko. Nie pozostanie z ciebie nic, poza nędzną kreaturą, pełzającą u moich stóp i błagającą o śmierć... ale to będzie dopiero początek. Będziesz patrzył, jak obracam w pył wszystko, w co wierzysz. Zniszczę w tobie każdy promyk nadziei, aż nie pozostanie nic poza ciemnością. A na końcu odbiorę ci także i ją. Staniesz się tylko wspomnieniem, Harry Potterze. Twoja krew będzie krążyć w mych żyłach, a twoja moc w mym ciele. I to właśnie ty przyczynisz się do mego zwycięstwa.
Harry przełknął ślinę, czując jak jego serce zwalnia, a z twarzy odpływa cała krew. Ale wciąż miał go przy sobie. Wciąż czuł jego ucisk, ukryty pod koszulą, umocowany za paskiem... wciąż miał nadzieję. I cokolwiek Voldemort powie... nie pozbawi go jej.
- Jeszcze zobaczymy - powiedział cicho, nie odrywając spojrzenia od rozlewającej mu się przed oczami czerwieni. I napływającej do niej furii.
Voldemort puścił jego szczękę i złapał go za włosy, szarpnięciem odchylając mu głowę do tyłu i wbijając różdżkę w szyję. Ale kiedy się odezwał, nie zwracał się do niego, tylko do Śmierciożerców:
- Przygotujcie się. Mogą tu przybyć w każdej chwili. Wiecie, co macie robić.
W powietrzu rozległy się głośne potwierdzenia i szelest szat, kiedy Śmierciożercy sięgnęli po swoje różdżki.
- I pamiętajcie, nie wolno wam go zabić. Potrzebny mi jest żywy.
Harry poczuł ukłucie w piersi.
O kim mówił?
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż Voldemort przysunął się bliżej, szepcząc mu prosto do ucha:
- A teraz, Harry, zabawimy się na osobności...
I w tej samej chwili Harry poczuł silne szarpnięcie w okolicach pępka. I cały świat zniknął.
*
Uderzenie w ziemię przypominało upadek z dużej wysokości. Kolana Harry'ego ugięły się i gdyby nie żelazny uścisk palców Voldemorta w jego włosach, z pewnością upadłby na ziemię. Zanim jednak ustało oszołomienie, poczuł, że lodowata dłoń puszcza go, a wbijająca mu się w szyję różdżka, znika.
Zamrugał kilka razy, próbując zapanować nad wirującym wokół światem i skupił spojrzenie na przypatrującym mu się z upiornym uśmiechem Voldemorcie.
Ale w tej samej chwili jego wzrok przyciągnęło coś zupełnie innego. Coś, co poruszało się na granicy widzenia. Cień? Zjawa?
Harry podniósł powoli głowę. I zamarł.
Dementorzy.
Było ich... nie potrafił nawet określić, ilu.
Unosili się w powietrzu wokół nich, tworząc niemożliwą do przebycia ścianę. Słyszał ich świszczące oddechy, widział falujące kaptury, czuł, czuł...
Gwałtownie wyszarpnął z kieszeni różdżkę, kierując ją w górę i mając wrażenie, że jego ciało kostnieje z zimna. I czegoś, co ich obecność wyrywała z niego, a czego nie chciał okazać. Nie przed Voldemortem. Jakby nawet pomimo odległości, ich pokryte liszajami, oślizgłe szpony dosięgały go i owijały się wokół jego serca, zaciskając się na nim i zwalniając jego bicie.
- Widzę, że zauważyłeś naszych gości - odezwał się leniwie Voldemort. - Mam nadzieję, że ich obecność nie będzie ci przeszkadzała. Stanowią niewielkie zabezpieczenie, gdyby ktoś próbował nam przeszkodzić. A tego byśmy nie chcieli, prawda?
Harry z największym trudem oderwał od nich wzrok i spojrzał na stojącego przed nim Voldemorta. Było tak zimno, że jego palce niemal skostniały. Cienka koszula nie stanowiła żadnej ochrony i zimno kąsało jego ciało, wgryzając się coraz głębiej i głębiej i sprawiając, że drżał mimowolnie od środka, nie potrafiąc nad tym zapanować. Mroźne powietrze zamieniało wypływające z jego ust powietrze w parę, która unosiła się w górę i osiadała mu na okularach.
Zobaczył, jak Voldemort unosi różdżkę i wypowiada skomplikowaną inkantację. Nic się jednak nie wydarzyło, poza powiewem potężnej magii, którą Harry poczuł na swojej skórze.
Spojrzał na trzymaną przez siebie różdżkę.
Teraz. Teraz ma szansę. Może go zaatakować. Nie będzie czekał na ruch Voldemorta, bo to sprawia jedynie, że czuje się tak... tak... bezbronny.
- Expelliarmus!
Czerwony promień zaklęcia świsnął w powietrzu i rozpadł się tuż przed Voldemortem, który rozbił je bez najmniejszego wysiłku.
Harry poczuł na sobie spojrzenie czerwonych oczu i ujrzał rozciągające się w uśmiechu usta.
- Musimy zachować pozory, prawda? - zapytał z rozbawieniem. - Nie mam nic przeciwko. Poudawajmy przez chwilę, że to pojedynek. No dalej. Rzuć we mnie zaklęciem. Pokaż mi swoją moc.
Harry skrzywił się, kiedy Voldemort wybuchnął iskrzącym, kłującym śmiechem.
Nie pozwoli mu...!
- Depulso! - wykrzyknął. Voldemort niedbale machnął swoją różdżką i niemal w tej samej chwili Harry poczuł na ramieniu bolesne chlaśnięcie.
Z oszołomieniem spojrzał na swoją rękę. Zaklęcie Voldemorta rozcięło jego koszulę i skórę pod nią.
Jak... jak to zrobił? Jak zdołał jednocześnie odbić jego atak i cisnąć w niego kontrzaklęciem?
Zanim jednak zdążył pomyśleć o rzuceniu kolejnego zaklęcia, Voldemort ponownie machnął różdżką i Harry poczuł, jak skóra na jego drugiej ręce także pęka.
Syknął z bólu i złapał się za ramię.
- Za długo się zastanawiasz, Harry - wysyczał Voldemort, przyglądając mu się zmrużonymi oczami. - Dumbledore niczego cię nie nauczył?
Harry uniósł różdżkę.
- Reduc...
Kolejne rozcięcie przebiło prawe przedramię i Harry mimowolnie szarpnął ręką, niemal upuszczając różdżkę. Rany piekły i pulsowały.
- Doprawdy, czyżby Dumbledore aż tak wierzył w twoją potęgę, że nie nauczył cię nawet, jak się pojedynkować? Musisz być szybszy. Nie pozwolić mi zrobić... tak.
Harry nie widział zaklęcia, ale mimowolnie wyczarował przed sobą tarczę i tym razem jego skóra pozostała nietknięta.
- No widzisz. Robisz postępy.
Harry zacisnął zęby i ponownie uniósł różdżkę. Czuł, jak spiżowy potwór gniewu zaczyna pustoszyć jego wnętrze i wyciągać pazury ku wykrzywionej szyderczym grymasem gadziej twarzy Voldemorta.
Nie może mu pozwolić...! Zmaże ten uśmieszek z jego gęby!
- Aculeatum dolor! - wykrzyknął, jednocześnie rzucając się w bok. Jego zaklęcie chybiło, ale zaklęcie Voldemorta również.
- To właśnie nazywam inicjatywą! - roześmiał się Voldemort, ciskając w Harry'ego kolejnym zaklęciem, które chybiło o milimetr, kiedy Harry przetoczył się na bok.
- Spiritus angustiam! - wrzasnął Harry, kiedy tylko odzyskał równowagę, ale Voldemort odbił jego zaklęcie. Zdołał również odbić następne i następne, nawet jeśli Harry atakował nieprzerwanie, przywołując w pamięci wszystkie zaklęcia, których uczył się przez ostatnie dwa tygodnie. Kolory promieni zmieniały się, magia wybuchała przed Voldemortem, rozpryskując się na boki w różnobarwnych pasmach, ale on jedynie poruszał lekko nadgarstkiem, niczym dyrygent na wytwornym koncercie, odbijając każdy czar, każdą klątwę i każde zaklęcie i śmiał się, śmiał się, śmiał...
I kiedy Harry zaczął już tracić oddech, a jego głowa pulsowała od bezowocnej utraty mocy, Voldemort zdecydowanym ruchem szarpnął swoją różdżką, wypowiadając jedno słowo, które zabrzmiało jak trzaśnięcie bicza:
- Wystarczy!
Harry poczuł ból. Jakby coś najeżonego kolcami chłosnęło go w rękę, w której trzymał różdżkę, rozcinając skórę od nadgarstka aż po łokieć. Różdżka wypadła mu z dłoni. Złapał się za przedramię, czując pod palcami ciepłą krew i słysząc w uszach głuche dzwonienie.
Do jego głowy napływały myśli. Szumiały jak potok, ale nie wydawały się pochodzić od niego. Wdzierały mu się do umysłu, rozchylając go pokrytymi liszajami, lodowatymi palcami...
Merlinie, jak miał z nim walczyć? Jak miał go pokonać? Po co były mu te godziny studiowanych zaklęć, skoro żadne z nich nie mogło mu w tej chwili pomóc? Voldemort był zbyt potężny... Jeżeli Harry do tej pory wychodził cało ze spotkań z nim, to tylko i wyłącznie dzięki szczęściu i ochronie innych. Teraz nie miał ani jednego, ani drugiego. Nie mógł go nawet dotknąć. Mógł liczyć tylko na siebie. I na to, co ukrył za paskiem spodni. Musiał tylko poczekać na odpowiedni moment, aby wbić mu go prosto w serce. Tylko w ten sposób mógł go osłabić. To była jedyna szansa. Jedyna.
- Cóż, jeżeli to wszystko, na co cię stać... - odezwał się Voldemort, podchodząc o krok bliżej. Harry podniósł głowę, spoglądając na niego zaciętym spojrzeniem. Jego broda drżała z zimna, zęby szczękały, a krople krwi spływały po jego dłoni i opadały ku ziemi. - ...to teraz ja pokażę ci swoją moc. Crucio!
Harry pamiętał ten ból. Coś takiego trudno jest zapomnieć. Czasami nawiedzał go w snach, ale był on zaledwie odległym echem tego, co przeżył. A teraz powrócił. I wydawał się o wiele, wiele gorszy...
Jego blizna eksplodowała i cały świat rozmył się w rozświetlanej błyskawicami czerwieni. Wszystkie mięśnie jego ciała płonęły, jakby przepływał przez nie prąd, jakby oślizgłe szpony wbiły mu się w ciało, rozrywając go na kawałki i wyrywając z niego duszę.
Krzyczał i krzyczał i nie był w stanie przestać, byle to tylko odeszło, zniknęło, byle przestało boleć. Już, już wystarczy, już koniec, już więcej nie wytrzyma...
Jego głowa raz po raz uderzała w twardą ziemię, a podrzucane drgawkami ciało miotało się i kiedy pod powiekami zaczęły wykwitać mu biało-czarne plamy, ból nagle wypuścił go ze swych szponów i do ściśniętych płuc Harry'ego wdarło się lodowate powietrze.
Zapadła cisza.
A on był w stanie jedynie leżeć i wpatrywać się w niebo, pokryte wiszącymi w powietrzu, potwornymi cieniami. Każdy oddech bolał. Jakby nadwyrężone mięśnie nie były w stanie poprawnie funkcjonować, wciąż pamiętając tortury, którym zostały poddane.
Ale Voldemort nie pozwolił mu na dłuższy odpoczynek. Po dosłownie kilku sekundach Harry znowu usłyszał wypowiedziane zimno słowo:
- Crucio!
I znów płonął. Miał wrażenie, jakby żywcem wyrywano z niego wnętrzności. Wrzeszczał i szamotał się, byleby tylko odciągnąć od siebie ten potworny ból. Ale on wciąż był, jeszcze silniejszy, jeszcze intensywniejszy i nie pozwalał mu zaczerpnąć tchu. Przez jego ciało przechodziły gwałtowne skurcze. Zamknął oczy, pogrążając się w agonii i kiedy pomyślał, że oszaleje... ból odpłynął i znów nastała cisza.
Harry haustami łapał powietrze, jego serce łomotało w klatce piersiowej, a pot spływał mu po plecach. Leżał na ziemi, zupełnie niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Spójrz na siebie - powiedział z pogardą Voldemort. - Jesteś tak żałośnie słaby i zupełnie bezradny. Mogę zrobić z tobą wszystko. Nie jesteś dla mnie żadnym przeciwnikiem. Może i masz w sobie jakąś ukrytą moc, o której nie wiem, ale jesteś zbyt głupi, by umieć ją wykorzystać. Jak możesz być dla mnie jakimkolwiek zagrożeniem? - Po tych słowach Voldemort roześmiał się okrutnie, a dźwięk ten posłał bolesne echo, które wniknęło w uszy Harry'ego, rozrywając mu głowę od środka. - Twoja bezwartościowa matka niepotrzebnie oddała za ciebie życie, ponieważ i tak ci je dzisiaj odbiorę. I nikt cię tym razem nie osłoni własnym ciałem.
- To ty jesteś żałosny - powiedział cicho Harry zachrypniętym, zdartym głosem - Nigdy nie poznałeś miłości, dlatego jej nie rozumiałeś i nie doceniałeś jej siły. Uważałeś, że jesteś niezniszczalny. Zlekceważyłeś ją, a to właśnie ona cię pokonała. To czyni cię słabym, Tom.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! - ryknął z wściekłością Voldemort. - Dumbledore zatruł ci umysł tymi bredniami, ale ja cię oświecę - W jego głosie słychać było okrutną satysfakcję, kiedy podchodził bliżej i zatrzymał się tuż nad Harrym. - Powiem ci prawdę o tym, co uważałeś za "miłość". To na mój rozkaz Severus zbliżył się do ciebie, to na mój rozkaz cię dotykał, to na mój rozkaz cię pieprzył i sprawiał, że dochodziłeś, kwiląc jego imię. Rozebrał cię dla mnie do naga i przywiódł do mnie. Dzięki niemu poznałem wszystkie twoje słabości. Tak właśnie wygląda twoja miłość.
Do umysłu Harry'ego wdarło się nieproszone wspomnienie.
Czarne, połyskujące w ciemności oczy, tak blisko... ciepły oddech na twarzy... otaczające go szczelnie ramiona...
On mi ciebie nie zabierze...
Severus poruszający się w nim i wpatrujący się w niego tak, jakby Harry był całym jego światem. Zagarniający go do siebie, zanurzony w nim, drżący...
Mój!
Harry zacisnął powieki, błyskawicznie zamykając przed tym umysł. Nie mógł... nie mógł go narażać. Mogli go znaleźć i...
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - zapytał Voldemort, pochylając się nad nim. - Tak właśnie myślałem.
Harry otworzył oczy, napotykając lodowate spojrzenie wężowych oczu Voldemorta. Delikatnie poruszył palcami prawej ręki. Odzyskiwał w nich czucie.
- Wiesz, co najbardziej mnie zdumiewa? - zapytał Czarny Pan i Harry'ego przeszył dreszcz, kiedy poczuł na policzku muśnięcie zimnego palca. - Że pomimo wszystkiego, czego się o nim dowiedziałeś... wciąż jesteś gotów oddać za niego życie.
Ręka Harry'ego mimowolnie powędrowała ku rękojeści ukrytego za paskiem noża, zaciskając się na nim.
- Ale on cię nie uratuje. Cokolwiek zrobi, ty i tak tu dzisiaj zginiesz. Jeżeli okaże się, że pozostał mi wierny, przyniesie eliksir i będę mógł dokończyć to, co spartaczył. Wypiję twoją krew i nasączę się twą mocą. Ale jeśli w jego sercu pojawił się chociaż cień tej postępującej, wyniszczającej choroby zwanej miłością i nie przyniesie mi eliksiru... cóż, pozostają dwa wyjścia. Albo czeka cię śmierć w bolesnych i długich męczarniach. Albo zmuszę go, aby przyniósł mi eliksir, bo inaczej będzie cię czekała śmierć w bolesnych i długich męczarniach. Cóż za doskonały paradoks, nie uważasz? Chociaż wątpię, że będę musiał się do tego uciekać. Nie uwierzę w to, że takie zero jak ty mogłoby mi go odebrać. Przez tyle lat był jednym z mych najwierniejszych sług. Wykonywał najokrutniejsze, najbrutalniejsze zlecenia. Spoglądałem w jego serce wiele razy. Jest czarne jak wypełniona smołą otchłań. Wszystko, co do niej wpada, ginie. I nic nie byłoby w stanie się przez nią przebić. I ty, z tą swoją bezbronną słabością i bezradną naiwnością miałbyś posiąść władzę nad tą otchłanią?
Harry przełknął ślinę, wpatrując się wprost w płonące oczy Voldemorta i starając się nie myśleć o niczym. Zupełnie o niczym.
- Dzisiaj Severus udowodni, komu tak naprawdę jest wierny. Przygotowałem dla niego długą i niezwykle trudną ścieżkę. Ale nawet on nie będzie mógł się tutaj dostać. Cokolwiek by nie zrobił, nie pozwolę mu się tutaj zbliżyć, dopóki nie będzie po wszystkim. Dopóki twoje pozbawione mocy ciało nie będzie stygło u moich stóp. Wszystko zakończy się dzisiaj. A ty będziesz grzecznym chłopcem i wypijesz eliksir. I nawet nie będę musiał cię do tego namawiać, ponieważ jesteś całkowicie zniewolony przez to odrażające uczucie, które płonie w twoim sercu. To właśnie ono stanie się twoją zgubą. A moim zwycięstwem. Czy teraz ośmielisz się powiedzieć, że go nie doceniam?
Harry zacisnął powieki, czując zawroty głowy od wstrzymywanego powietrza. Jego dłoń jeszcze mocniej ścisnęła rękojeść noża.
Teraz! Teraz! Teraz! Nie będzie drugiej szansy.
- Jesteś tylko nędznym, naiwnym głupcem, Harry Potterze - wyszeptał bezlitośnie Voldemort, przysuwając twarz jeszcze bliżej, jakby chciał wyryć te słowa na obliczu Harry'ego. - Niczym więcej.
Harry wyszarpnął nóż zza paska. Ostrze przecięło powietrze z taką szybkością, iż trudno było je dostrzec. Dopiero kiedy utkwiło w piersi Voldemorta, czas gwałtownie zwolnił, a serce Harry'ego zaczęło dudnić z taką siłą, iż słyszał jego echo we własnych uszach.
Oczy Voldemorta rozszerzyły się. Powoli opuścił głowę, spoglądając na nóż tkwiący tuż obok miejsca, w którym biło jego serce. Dłoń Harry'ego nadal zaciskała się na rękojeści, ale kiedy tylko to zrozumiał, zabrał ją z taką szybkością, jakby się sparzył.
Wszystko wokół zamarło. Harry wpatrywał się w nóż i ciemnobordową plamę rozrastającą się na czarnej szacie Voldemorta.
Zachwiej się, przewróć, strać siły! Zdychaj, do diabła!
Ale Voldemort nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego, powoli uniósł głowę i serce Harry'ego opadło aż do żołądka, kiedy ujrzał na jego twarzy bezwzględny, triumfalny uśmiech.
- Popełniłeś straszliwy błąd - wysyczał, łapiąc za rękojeść noża i wyciągając go ze swej piersi.
Harry rozpaczliwie rozejrzał się po ziemi w poszukiwaniu swojej różdżki. Leżała metr od niego. Nóż zabrzęczał, kiedy uderzył w zmarzniętą ziemię. Harry rzucił się po swoją różdżkę. Zacisnął wokół niej osłabione palce, ale w tej samej chwili stopa Voldemorta przygniotła mu dłoń, miażdżąc ją i Harry zawył, czując przeszywający ból.
Lodowate palce złapały go za gardło, owijając mu się wokół szyi niczym pajęcze nogi i Harry został oderwany od ziemi i uniesiony, zawisając w uścisku Voldemorta niczym kukiełka na sznurkach.
- Ty głupcze! Myślisz, że pokonasz mnie czymś tak prymitywnym jak nóż?
Dusił się. Jego płuca płonęły, walcząc o oddech. Miał wrażenie, że jego szyja zaraz pęknie, utrzymując cały ciężar ciała. Rozpaczliwie machał nogami w powietrzu, usiłując rozewrzeć poturbowanymi palcami śmiertelny uścisk na gardle, ale Voldemort był zbyt silny. Napływająca zewsząd ciemność wyciągała po niego swe oślizgłe szpony, ale on widział jedynie płonące czerwienią, diabelskie oczy i słyszał przesiąknięty wściekłością syk:
- Błagaj. Błagaj mnie o to, abym pozwolił ci zaczerpnąć tchu.
Nie! Nigdy!
Zaczęło mu się kręcić w głowie. Świat powoli odpływał, pogrążając się w płomieniach i rozbłyskach bólu.
I w tej samej chwili żelazny uścisk zniknął i Harry runął na twardą ziemię. Do jego poparzonych płuc wdarło się zimne powietrze, tnąc jego pulsujący przełyk i gardło. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w krążących w górze Dementorów, biorąc płytkie, urywane wdechy i mając wrażenie, że leży na wbijających mu się w ciało kolcach.
- Zaczęło się! - Usłyszał dobiegający jakby z oddali, rozradowany głos Voldemorta, po którym napłynął wysoki, zimny śmiech, przebijając się przez nadwątlone zmysły Harry'ego i rozbrzmiewając echem w jego głowie.
Chciał się podnieść. Walczyć dalej. Spróbować. Ale nie miał siły. Jego ciało przypominało kamienną rzeźbę, nad którą nie miał żadnej kontroli. Próbował unieść rękę, ale miał wrażenie, że waży tonę.
- Wstawaj! - Usłyszał ostre warknięcie, ale w tej chwili było to dla niego równie niewykonalne, jak wykrzesanie z siebie chociaż iskierki nadziei na to, że po tym, jak zawiódł jego jedyny plan, ma jeszcze jakiekolwiek szanse na przeżycie. - Powiedziałem, wstawaj! - Nieznana siła poderwała go z ziemi i Harry zawisł w powietrzu, czując się jak szmaciana lalka, utrzymywana w pionie jedynie przez przytwierdzony do kręgosłupa, niewidzialny kij. - Spójrz!
Harry podążył wzrokiem za wyciągniętym ramieniem Voldemorta. Dementorzy rozsunęli się na boki, niczym kurtyna i Harry dopiero teraz zrozumiał, że znajdują się w samym środku szerokiej, pustej doliny, otoczonej ze wszystkich stron zalesionymi wzgórzami. Za jednym z nich... - wytężył wzrok - ...dostrzegł jasne rozbłyski i wzbijający się w niebo, czarny dym. Nie miał pojęcia, co mogło to oznaczać, ale w jednej chwili ogarnęły go złe przeczucia.
Czując na sobie wzrok Voldemorta, spojrzał na niego przekrwionymi oczami i poczuł spływającą po plecach falę zimnego przerażenia, kiedy pozbawione warg usta rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu.
- Tak jak się tego spodziewałem. Przyszli za tobą. Wszyscy.
Harry poczuł się tak, jakby podtrzymująca go siła zniknęła i teraz opadał bardzo, bardzo długo, na samo dno nicości, w każdej chwili spodziewając się śmiertelnego zderzenia z jej dnem.
- Wszyscy twoi drodzy przyjaciele. Wszyscy ci głupcy, którzy uwierzyli w moc Złotego Chłopca i mają nadzieje, że ich poświęcenie da ci czas, aby mnie pokonać.
Nie. To niemożliwe. Niemożliwe! Skąd mieliby...? Dlaczego? Jak się tu...? Co z Ronem i Hermioną? Co z resztą? Czy Dumbledore odkrył...? Wezwał Zakon? Ministerstwo? Czyżby to Zgredek go wydał?
Nagłe zderzenie z dnem sprawiło, że płuca Harry'ego przestały funkcjonować, a na gardle zacisnęła się zimna, stalowa pętla, kiedy uświadomił sobie, kto jeszcze może tam być.
Severus!
Nie, tylko nie on! Złapią go! Będą torturować! Było ich zbyt wielu. Widział te zastępy. Nie mieli szans. Nikt nie miał szans z taką armią. Wszyscy zginą!
Jego usta otworzyły się, łapiąc haustami powietrze i próbując uspokoić ogarnięte paniką serce, kiedy wpatrywał się w odległe rozbłyski zaklęć i dobiegające do jego uszu, niesione wiatrem echo odgłosów wydobywających się z kilkuset gardeł.
- Czuję twój strach - odezwał się cicho Voldemort, przeciągając powoli sylaby i upajając się tym, co widział na twarzy Harry'ego. - Pełzający po ziemi, brudny i słaby, pożerający cię od środka. Nieważne jak bardzo będziesz próbował udawać nieustraszonego. Twoje przegniłe uczuciami serce nie jest w stanie znieść cierpienia innych i dlatego zawsze będę miał nad tobą przewagę. Ale ich poświęcenie jest daremne. Nie odnajdą cię. Będą tam wszyscy walczyć i ginąć za ciebie, jeden po drugim. A ty przeżyjesz, żeby oglądać ich śmierć. A kiedy będzie już po wszystkim, zrobię stos z ich trupów i podpalę je, a smród ich płonących ciał pokryje całą okolicę.
- Odwołaj ich! - wykrzyknął rozpaczliwie Harry, próbując uwolnić się od przytrzymującej go siły. - Przyszedłem do ciebie! Masz, co chciałeś! Załatwmy to pomiędzy sobą!
Voldemort jedynie się roześmiał. Harry miał wrażenie, że ten śmiech tnie jego serce na kawałki.
- Mój drogi Harry... - wyszeptał groźnie, kiedy jego śmiech już przebrzmiał. - Nie tyle ich nie odwołam, co z przyjemnością im pomogę.
Przytrzymująca Harry'ego siła zniknęła, kiedy Voldemort przestał celować w niego różdżką i skierował ją ku ziemi. Harry upadł na kolana i ręce, przyglądając się z przerażeniem, jak Voldemort wypowiada długą i skomplikowaną inkantację, a ziemia zaczyna drżeć i pękać.
- Vobis ad infernum. - zakończył i z jego różdżki wydobyła się niewidzialna, zniekształcająca przestrzeń fala, która wniknęła w ziemię i niczym strzała pomknęła w stronę rozbłyskujących na niebie zaklęć. Harry usłyszał ogłuszający huk, dobiegający spod jego kolan, jakby ziemia, rozdzierana na pół, wydała z siebie ryk bólu.
Musi to powstrzymać! Musi!
Błyskawicznie odnalazł wzrokiem swoją porzuconą niedaleko różdżkę i bez namysłu rzucił się w jej stronę. Złapał ją, niemal się przewracając, kiedy osłabione nogi ugięły się pod nim i wycelował w Voldemorta, wykrzykując ochryple:
- Scorpio stimulus!!!
Voldemort poderwał głowę i w ostatniej chwili zdołał unieść różdżkę, odbijając zaklęcie Harry'ego.
I Harry zdołał zobaczyć jeszcze tylko wściekły rozbłysk w jego czerwonych oczach i równie czerwony promień, pędzący w jego stronę, zanim poczuł odbierające oddech, potężne uderzenie w żołądek, które odrzuciło go do tyłu i świat pogrążył się w ciemnościach.
*
Słyszał krzyki. Odległe, wypełnione cierpieniem wrzaski, które sprawiały, że ogarniał go przenikliwy chłód.
W ciemności coś się poruszało. Widział skrzydlate cienie, które wydawały się zasysać przestrzeń, próbując wciągnąć go w lepki, grząski mrok. Widział wyciągające się ku niemu ręce. Chciał uciec, wyrwać się im, znaleźć się jak najdalej stąd, ponieważ nie mógł znieść tego, co ze sobą przynosiły. Nie wiedział jak to nazwać, ale było przerażające i kroczyło ku niemu. A on pragnął jedynie zwinąć się w kłębek i udawać, że go nie ma. Może go nie zauważy, może odejdzie... ale to wyczuwało jego uczucia. Rozpacz, która wstrząsała jego ciałem. Strach, który oplatał go za szyję i ściskał, tamując oddech. Jakby lodowata dłoń zaciskała mu się na sercu, wbijając w nie swe szpony i próbując mu je wyrwać. Albo zmiażdżyć.
Słyszał płacz. Żałosne zawodzenie w ciemności. Znowu był sam, zamknięty w dusznym schowku. Uderzał w drzwi, drapał, chciał wyjść. Nie chciał być tu sam. Dlaczego nie otworzą? Dlaczego po niego nie przyjdą? Słyszał ich śmiech zza drzwi. Słyszał Dudleya naśmiewającego się z niego i chrupiącego swoje ulubione chipsy. Ich zapach wdzierał się przez szpary w drzwiach i żołądek Harry'ego skręcał się mimowolnie. Był taki głodny. Mógłby zjeść nawet ten wysuszony na wiór chleb, który ciotka Petunia gromadziła w jednym z pojemników, na wypadek gdyby Dudziaczek chciał wybrać się do parku, nakarmić kaczki. Cokolwiek, co zapełniłoby jego skamlący żołądek.
Nagle ciemność przeszył kolejny krzyk. Wspomnienie zielonego światła. I żaru, który otulił go, nie dopuszczając, by światło go dosięgło. Oplatające go ramiona.
- Odsuń się, głupia...
A potem ramiona zniknęły. Pozostał jedynie chłód, który obejmował go, kiedy siedział na zimnej podłodze z podkulonymi nogami, wpatrując się w drzwi schowka.
I wspominał to ciepło.
A potem, potem...
Mrok uformował się w coś, co rozpoznawał. Znajomy kształt. Znajomy chłód. I nawet jeśli był to tylko stworzony z mroku cień... to w jego objęciach było... ciepło.
*
Wyłonienie się z ciemności przypominało zaczerpnięcie tchu po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Nastąpiło nagle, jakby Harry został przywrócony do życia po zachłyśnięciu się nią. Jego płuca bolały, a ciało pulsowało.
Próbował podnieść głowę i się rozejrzeć, ale nie był w stanie się poruszyć. Mógł jedynie wodzić oczami i mrugać, próbując przegonić mgłę, która wydawała się przykrywać całą okolicę. Świat był zniekształcony. Jakby odbijał się w rozbitym lustrze. I dopiero, kiedy Harry uświadomił sobie, gdzie jest i co się stało, zrozumiał, że jego okulary musiały pęknąć przy upadku.
Wciąż widział wiszące nad sobą, upiorne cienie. Słyszał w uszach dzwonienie, jego głowa pulsowała tak bardzo, iż miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Musiał się w nią porządnie uderzyć...
Wzdrygnął się mimowolnie, kiedy poczuł coś zimnego sunącego wzdłuż jego łydki. Z największym wysiłkiem przekręcił głowę odrobinę w bok i zobaczył... ogromnego węża, prześlizgującego się po jego rozrzuconych bezwładnie na ziemi nogach.
- Skoro w końcu się ocknąłeś, to może przywitasz się z Nagini? - usłyszał lepki, groźny głos Voldemorta.
Harry stęknął, przesuwając głowę jeszcze odrobinę i spoglądając na stojącą nieopodal, wysoką sylwetkę.
- Rozczarowałeś mnie, chłopcze. To, co zrobiłeś, nie było zbyt mądre.
Nie miał siły odpowiedzieć. Bolało go całe ciało. Chciał po prostu zamknąć oczy i odpłynąć z powrotem w ciemność. Nic nie czuć. O niczym nie wiedzieć. O niczym nie pamiętać.
Zniknąć.
- Zaraz zrozumiesz, jak kończą ci, którzy próbują mi się przeciwstawiać. To, co do tej pory przeżyłeś, wyda ci się niczym, w porównaniu z tym, co jeszcze dla ciebie przyszykowałem.
Harry przymknął rozpalone powieki.
Dlaczego Voldemort nie mógł go po prostu zabić? Byłoby po wszystkim.
Gdzieś na obrzeżach jego zdruzgotanej świadomości krążyła myśl o niewielkiej fiolce ukrytej w nogawce spodni, ale był zbyt słaby i zbyt otępiały, by ta myśl cokolwiek teraz dla niego znaczyła.
Chciał po prostu zasnąć. I już więcej się nie obudzić.
Ale nie może... musi zabrać go ze sobą, cokolwiek się stanie... fiolka była jego ostatnią szansą. Ale dlaczego nóż go nie osłabił? Może eliksir trzeba było wypić, może jednak nie wsiąknął w nóż...? Próbował sobie cokolwiek przypomnieć o jego działaniu, ale był zbyt otępiały. Zresztą jakie to miało teraz znaczenie? Wszystko zawiodło, nie miał już żadnych szans. Wszyscy zginą, a on nie potrafił ich ocalić. Ogarnęło go poczucie beznadziejności, zupełnie jakby ktoś gasił wszystkie światełka w tunelu, pogrążając go w otchłani rozpaczy, w której słychać było jakieś odległe, rozdzierające okrzyki... słyszał je... znał je...
Dementorzy...
Harry niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że to oni tak na niego oddziaływali. Wysysali nadzieję, aż nie pozostawało nic, poza czarną rozpaczą. Byli zbyt blisko...
Z największym trudem rozkleił piekące powieki i ujrzał wycelowaną w siebie różdżkę oraz dwie czerwone, płonące otchłanie. Usłyszał cicho wypowiadane słowa i w tej samej chwili wszystko zniknęło, pochłonięte przez ciemność.
I z tej ciemności... wyłoniły się ręce. Wynurzyły się spod ziemi, jakby nie należały do świata żywych. Blade, o pomarszczonej, zielonkawej skórze i długich, żółtych, ostrych jak brzytwy pazurach. Złapały go za nogi i ręce, zagłębiając mu się w skórze i próbując wciągnąć pod ziemię.
Harry zaczął się szamotać, próbując się wyrwać, ale było ich zbyt wiele. Wbijały mu się w ciało, rozdrapywały skórę, czepiały się ubrania, zaciskały na szyi, dusiły, szarpały za włosy. Cuchnęły zgnilizną i odorem siarki, pokryte oślizgłą, lepką mazią, która zostawała mu na palcach, kiedy próbował oderwać je od swojej twarzy i uwolnić się od ich nieustannego ataku.
Ale były zbyt silne, były wszędzie. Ich uścisk bolał, paznokcie raniły, a rozcięcia piekły. Dwie z nich zacisnęły mu się na szyi z taką siłą, iż zaczęło brakować mu powietrza, ale nie był w stanie się od nich uwolnić. Dusił się i charczał, wołając rozpaczliwie:
Severusie!
Próbował je rozewrzeć, krzyczał, krzyczał z całych sił, ale one wciskały mu się do ust i mógł tylko jęczeć i szarpać się.
Severusie
Słyszał w uszach bicie własnego serca. Przekręcił głowę na bok, walcząc z białymi plamami, które zaczęły wykwitać mu przed oczami z braku powietrza i wtedy... zobaczył go.
Stał tuż obok, otulony swoją czarną peleryną. Jego twarz ukryta była w cieniu włosów i Harry nie mógł jej dostrzec. Ale w tym samym momencie Severus pochylił się nad nim i Harry był pewien, że wystarczy wyciągnąć rękę, a uda mu się go dosięgnąć...
Kręciło mu się w głowie, płuca piekły boleśnie, błagając o upragnione powietrze, którego ich pozbawiono. Jego wycieńczone walką ciało znieruchomiało i Harry przestał się szarpać, wpatrując się spod wpółprzymkniętych powiek w twarz Severusa.
Widział... widział na niej coś tak pięknego... tylko Severus tak na niego patrzył... tylko on.
Chciał wyciągnąć do niego rękę. Dotknąć... chociaż skrawka jego szaty. Był tak blisko...
Ale ręce przytrzymywały go mocno. Zbyt mocno.
- Nie boję się - wyszeptał z największym trudem, poświęcając na te słowa resztkę swojego tchu.
Severus uśmiechnął się w odpowiedzi.
I Harry nie zobaczył już nic więcej. Ogarnęła go nieprzenikniona, gęsta ciemność.
68. The world is in your eyes
The yearning to be near you
I do what I have to do
Deep within I'm shaken by the violence
Of existing for only you*
Pochwycony w kleszcze rozpaczy umysł poszukuje wszystkiego, co mogłoby ulżyć cierpieniu, przeobrażając to, z czym sobie nie radzi, w uczucie, które jest równie silne, ale pozwala... odreagować. Uwolnić się od ciężaru, chociaż na krótką chwilę. Zawsze ktoś musi być... winny.
- To ty ją zabiłeś, skurwielu! Jesteś po ich stronie! - wycharczał Ron, przeszywając Severusa spojrzeniem, które już dawno wykroczyło poza ramy niepoczytalności i niebezpiecznie szybko zbliżało się do szaleństwa.
George, Fred i Greg wpatrywali się w Rona wstrząśnięci. Ginny zamarła, patrząc na brata tak, jakby nagle zaczął mówić w innym języku. Wyglądali niczym rozstawieni na scenie aktorzy, którzy nagle zrozumieli, że jeden z nich postanowił całkowicie zmienić scenariusz. I jeżeli szybko nie zareagują, to cała sztuka legnie w gruzach. A Severus przyglądał się ze spokojem wpatrzonym w niego, płonącym nienawiścią oczom, mając wrażenie, że ogląda przedstawienie wyreżyserowane przez szaleńca.
Ron potoczył przekrwionymi oczami po ziemi i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, rzucił się ku swojej różdżce, odwracając się w stronę Severusa i ciskając w niego zaklęciem porażenia ciała.
Ale Severus nie miał żadnego problemu z odbiciem zaklęcia, które zrykoszetowało i świsnęło tuż obok Weasleyówny. Dziewczyna krzyknęła i natychmiast przykucnęła, osłaniając głowę rękami. Fred i George rzucili się ku bratu, łapiąc go wpół i próbując odebrać mu różdżkę.
- Co ty wyprawiasz, Ron?
Ale chłopak wydawał się być całkowicie zaślepiony. Wyrwał się im, uderzając łokciem w brzuch jednego z braci, a pięścią trafiając w twarz drugiego i ponownie wycelował w Severusa, wykrzykując rozpaczliwie:
- Reducto!
Mężczyzna błyskawicznie odbił zaklęcie, posyłając w kierunku rozwścieczonego chłopaka zaklęcie rozbrajające, które trafiło go prosto w pierś i odrzuciło na kilka metrów do tyłu. Weasley upadł na plecy, a z jego ust wyrwał się głośny jęk.
Fred i George niemal natychmiast rzucili się ku niemu, łapiąc go za ręce i przyciskając do ziemi, aby nie mógł się już podnieść.
- Ron, przestań. Odwaliło ci? - zapytał jeden z nich, wycierając rękawem krew płynącą ze swojego rozbitego nosa.
- NIE! Puśćcie mnie! Nic nie wiecie! - wrzeszczał Ron, szamocząc się i próbując wyrwać. - On zabijał aurorów! Widziałem to! Jestem pewien, że to on ją zabił! Jest zdrajcą! Zwykłym mordercą!
Fred i George znieruchomieli i odwrócili głowy. Severus poczuł na sobie kilka par zdumionych spojrzeń.
Świetnie, tylko tego mu brakowało...
- To prawda? - zapytał Fred Weasley, puszczając brata, podnosząc się z ziemi i wpatrując się w Snape'a podejrzliwym spojrzeniem.
Severus rozejrzał się. Ujrzał unoszące się różdżki. Wszyscy trzej Weasleyowie oraz chłopak z Ravenclawu stali obok siebie, celując w niego.
Cóż za niewdzięczni, bezrozumni gówniarze! Powinien ulotnić się stąd od razu, kiedy tylko się pojawili. Weasleyowie zawsze sprowadzali jedynie kłopoty. Nie zamierzał im się tłumaczyć. Ani tracić czasu na bezsensowne potyczki.
- Ginny, chodź tu - wyszeptał ostrożnie Greg i kiedy tylko spojrzenie Snape'a padło na podnoszącą się powoli z ziemi i wpatrującą w niego z niedowierzaniem, rudowłosą dziewczynę, jego wyćwiczona przez lata szybkość drapieżnika zaprocentowała. Doskoczył do niej, błyskawicznie łapiąc ją za gardło, przystawiając różdżkę do jej głowy i osłaniając się nią przed wycelowanymi w siebie różdżkami.
- Zostaw ją! - krzyknął Greg, jeszcze mocniej zaciskając drżącą dłoń na swojej broni.
- Na waszym miejscu opuściłbym te nieprzydatne patyczki, chyba, że chcecie narazić swoją siostrę na niebezpieczeństwo - wysyczał, tocząc bezwzględnym spojrzeniem po zaskoczonych twarzach.
- Mówiłem, że jest zdrajcą! Obłąkany, pieprzony bydlak! - ryknął Ron, celując w Snape'a z taką zawziętością, jakby pragnął go spopielić samym tylko spojrzeniem.
Fred i George wydawali się być rozdarci pomiędzy pragnieniem rzucenia się na Snape'a nawet z gołymi pięściami, jeżeli zaszłaby taka potrzeba, a pomiędzy koniecznością zapewnienia siostrze bezpieczeństwa.
- Puść ją, już je odkładamy - powiedział Fred, podnosząc lewą dłoń w geście poddania się i jednocześnie opuszczając różdżkę.
- Nie, on i tak ją zabije! Tak jak zabił Hermionę! - wykrzyknął Ron, podchodząc o krok bliżej.
- Ron, uspokój się i odłóż tę cholerną różdżkę! - warknął George, ruszając w stronę brata, ale w tej samej chwili do ich uszu dotarło kilka wykrzyczanych w pobliżu zaklęć i powietrze rozświetliły ostre rozbłyski, a po dwóch urwanych wrzaskach z mgły wynurzyli się Molly i Arthur Weasleyowie.
- Fred, George! Mieliście się nie oddalać! - wykrzyknęła Molly, podbiegając do synów. Jej suknia była ubłocona i podarta, tak jakby właśnie przedarła się przez pole kolczastych krzewów. - Wiesz, ile czasu was szukaliśmy? Ron! Merlinowi niech będą dzięki, że cię odnaleźli! Gdzie wasza sios...? - Jej rozbiegane spojrzenie padło na cofającego się powoli Severusa. - Severusie, co ty wyprawiasz? - zapytała głosem nasączonym zdumieniem, w tej samej chwili, w której jej mąż wycelował w Snape'a różdżką. Najwyraźniej o wiele szybciej kojarzył fakty.
- Puść naszą córkę, Severusie - powiedział ostro.
Severus jeszcze mocniej zacisnął dłoń na szyi swojego zakładnika, szarpiąc ją do tyłu i robiąc kolejny krok. Dziewczyna jęknęła z bólu.
- Twoje szczeniaki mnie zaatakowały. Na przyszłość radzę ci je trzymać na smyczach, albo wszystkie je powybijam.
- Nie będziesz groził moim dzieciom - wycedziła Molly Weasley, stając obok swojego męża i podnosząc różdżkę.
Severusie...
W pierwszej chwili Severus chciał odwrócić głowę w poszukiwaniu źródła tego jakże znajomego, ciepłego głosu, ale bardzo szybko się zreflektował. Nie może stracić czujności. Nawet na chwilę. To tylko il...
Severusie...
Merlinie, jak bardzo chciałby mu odpowiedzieć. Żeby wytrzymał. Że jest już blisko, coraz bliżej...
- Severusie! - ostry głos Artura Weasleya wyrwał go z ciepła, ściągając z powrotem na usłane ciałami pole walki.
- Odsuńcie się! - wysyczał, cofając się jeszcze bardziej i zanim którekolwiek z nich zdążyło wykonać jakikolwiek gest, powietrze zaroiło się od wylatujących z dymu klątw.
Weasleyowie rozpierzchli się, odbijając klątwy i ciskając zaklęciami w krążące we mgle, ciemne sylwetki, ale Molly Weasley zdawała się nie widzieć niczego, poza swoją córką. Jednak Severus nie miał zamiaru pozbywać się swojego zakładnika. Czy ją zostawi i ucieknie, czy zabierze ze sobą, i tak mogą podążyć za nim. Ale mając ją przy sobie, przynajmniej będzie miał pewnego rodzaju zabezpieczenie.
Odbił rykoszetujące zaklęcie i ponownie przystawił różdżkę do szarpiącej mu się w rękach dziewczyny.
- Imperio - wyszeptał, wtłaczając do jej głowy rozkazy.
Natychmiast przestała się szamotać, zastygając bez ruchu.
- Impedimento! - wykrzyknęła w jego stronę Molly Weasley, kiedy już udało jej się powalić nacierającego na nią Śmierciożercę.
Severus uniósł różdżkę, aby odbić zaklęcie, ale Ginny była szybsza:
- Protego!
Zaklęcie jej matki odbiło się od wyczarowanej przez nią tarczy i Severus był pewien, że długo nie zapomni zszokowanej i przerażonej miny Molly Weasley.
- Grzeczna dziewczyna - powiedział, wykrzywiając kpiąco wargi i wycofując się z zasięgu rażenia. Zanim jednak zaszył się w kłębach dymu, ujrzał kolejną czwórkę Śmierciożerców nacierającą na Weasleyów. - Za mną.
Dym był znakomitą osłoną. Wiedział, że minie sporo czasu, zanim Weasleyowie rozprawią się z atakiem i zaczną go ścigać. Zresztą w tych warunkach wątpił, czy uda im się go znaleźć.
Spojrzał na biegnącą koło niego rudowłosą Gryfonkę.
Szczególnie, że miał za żywą tarczę ich córkę i mógł kazać jej zrobić wszystko.
*
Wiedział, że zatrzymywanie każdego napotkanego Śmierciożrcy i pytanie go, czy wie gdzie jest Malfoy, jeśli oczywiście uda już mu się go powalić albo odeprzeć jego atak, jest równie bezcelowe, jak pytanie ich o miejsce pobytu Czarnego Pana. Musiał znaleźć kogoś wyższego rangą. I zmusić go do współpracy.
Bellatriks, Greyback i Nott nie żyli. Kto więc mu pozostał?
Jego oczy zmrużyły się.
Yaxley!
I chyba wiedział, gdzie może go znaleźć...
Spojrzał na unoszącą się w górze, jasną łunę i skierował się wprost w jej stronę. Z każdym krokiem powietrze wydawało się coraz gorętsze, a dym gęstszy.
Co jakiś czas mijały ich przebiegające w pobliżu grupki czarodziejów, albo pojedynczy aurorzy, ale za każdym razem Severus zaszywał się w spowijającym okolicę dymie, pociągając za sobą towarzyszącą mu dziewczynę.
- Ginny? Co ty tu robisz?
Cholera, ukrywając się przed aurorami, nadział się na niewielką grupkę Gryfonów i Puchonów. Rozpoznał zaskoczoną twarz Lavender Brown i Hanny Abbott, ale nie miał czasu się zatrzymywać. Minął ich szybkim krokiem, warcząc w ich stronę:
- Zjeżdżajcie stąd!
Żar stawał się coraz wyraźniejszy. Zamiast aurorów, w okolicy pojawiało się coraz więcej zakapturzonych postaci i Severus musiał naprawdę uważać, aby ominąć ich bez wykrycia. Chociaż Weasley okazała się być wyjątkowo przydatna w tej kwestii, odbijając niemal każdą zabłąkaną klątwę i krążąc wokół niego niczym mały, agresywny psiak, szczerzący kły na wszystkich, którzy mogliby mu zagrozić.
Byłoby znacznie prościej, gdyby uwierzyli, że Severus jest po ich stronie, ale po tym, co Czarny Pan musiał im o nim powiedzieć, przekonanie do tego choćby jednego z nich wydawało się niemal niemożliwe, a co dopiero wszystkich...
Z każdym krokiem słyszał coraz głośniejszy, jednostajny huk, przypominający odgłos znajdującego się niezwykle blisko huraganu. I rozbrzmiewające co jakiś czas okrzyki rzucanych klątw, przerywane wrzaskami cierpiących.
I ogień. Widział go coraz wyraźniej. Konsumujący wszystko żywioł, pozostawiający po sobie wypaloną ziemię i zwęglone ciała Śmierciożerców. Ale to, co ujrzał, kiedy dym rozstąpił się nagle, wypuszczając go ze swych trzewi, przekroczyło jego wyobrażenia.
Zobaczył hordę odzianych w czerń postaci, otaczających zwartym kręgiem stojącą na wzniesieniu samotną postać w jasnobłękitnej szacie. Nie mogli jednak podejść bliżej z powodu ryczącej trąby ognia, otaczającej dyrektora niczym śmiercionośny kokon, który pożerał każdego, kto próbował się zbliżyć. Ich klątwy rozbijały się o wirującą pożogę, wchłaniane przez żywioł. Ziemia wokół zasłana była na wpół spalonymi trupami, wypełniając powietrze cuchnącym odorem zgnilizny i siarki.
Ten widok okazywał się dla wielu Śmierciożerców wystarczającym dowodem na potęgę Dumbledore'a - jedynego czarodzieja, którego obawiał się sam Czarny Pan. Lecz często okazywał się także ostatnim widokiem w ich życiu.
Severus rozejrzał się.
Część nie zajętych próbami zmęczenia dyrektora Śmierciożerców stanowiła swego rodzaju straż, osłaniającą resztę przed mogącymi zjawić się tu aurorami. Severus widział także i ich trupy, leżące wśród nadpalonych ciał.
Mogli go zaatakować, jeśli spróbuje się zbliżyć. Ale nie miał innego wyjścia. Musiał tylko... - spojrzał na stojącą obok dziewczynę - musiał wzbudzić w nich niepewność, co do swoich intencji.
Wolną ręką złapał ją za włosy, przyciągając do siebie i prowadząc przed sobą niczym tarczę, z przystawioną do głowy różdżką.
- Stój! - usłyszał głos Rowle'a.
Bardzo dobrze. Z takimi idiotami jak on nie powinno być większych problemów.
- Opuść tę różdżkę, Rowle. Szukam Yaxleya. Ścigają mnie aurorzy. Odkryli, że jestem po waszej stronie i próbują mnie zabić.
Zobaczył na twarzy Śmierciożercy niezdecydowanie i ścierające się ze sobą myśli.
- A po co ci ta mała suka? - zapytał wskazując głową na stojącą spokojnie Ginny.
- Zabezpieczenie - wycedził Severus. - Nie mam czasu ci się tłumaczyć. Gdzie on jest?
Spojrzenie Śmierciożercy zagłębiło się w oczach Severusa, próbując wyczuć fałsz, potem przeniosło się na Ginny, a później na ścianę otaczającego ich dymu.
- Na lewo - wymamrotał Śmierciożerca. - Ale jeżeli coś knujesz... - powiedział, podchodząc bliżej i wyszczerzając bezzębne usta tak, jakby chciał gryźć. - To musisz być szaleńcem, wchodząc samotnie pomiędzy nas wszystkich.
- Takim samym szaleńcem, jak on? - zapytał Severus, wskazując głową na Dumbledore'a i wykrzywiając szyderczo wargi.
Po minie Rowle'a wywnioskował, że mężczyzna kompletnie nie zrozumiał jego riposty. Ale i bardzo szybko przestał zwracać na niego uwagę, kiedy na skraju ściany dymu pojawiły się sylwetki kilkorga czarodziejów i wszyscy strażnicy rzucili się do wyeliminowania zagrożenia.
Severus błyskawicznie ruszył dalej, wciąż trzymając dziewczynę przed sobą.
Bijący od wiru żar niemal przypalał skórę, kiedy przesuwał się za plecami atakujących Dumbledore'a Śmierciożerców, poszukując charakterystycznych, jasnosiwych włosów Yaxleya.
Aż do tej pory jego plan wydawał się oczywisty i klarowny, ale wciąż brakowało mu tego ostatecznego elementu, który pomógłby mu przekonać te krwiożercze bestie, że jest po ich stronie. Czegoś, co uciszyłoby ich raz na zawsze, by już nikt nie stanął mu na drodze do odnalezienia Pottera.
Czas uciekał. Severus niemal czuł, jak przepływa mu przez palce. Dyskusja z Yaxleyem mogła pochłonąć kolejne minuty, a zaatakowanie go otwarcie wśród tylu Śmierciożerców, aby wyciągnąć z niego informacje, których mógł przecież wcale nie posiadać, było równoznaczne samobójstwu.
Musiał... im pomóc.
Odwrócił głowę, spoglądając na dyrektora. Severus niemal czuł bijącą od niego moc. Dumbledore zataczał różdżką szerokie kręgi, wzbijając w powietrze języki ryczącego ognia. Dopóki dyrektor otaczał się pierścieniem szatańskiej pożogi, nikt nie mógł mu nic zrobić. I nikt nie znał sposobu, aby to powstrzymać.
Rozejrzał się po coraz bardziej zirytowanych twarzach Śmierciożerców.
Potrzebował czegoś, co zatrzyma to wirujące szaleńczo, śmiercionośne koło. Czegoś, co można wrzucić w szprychy i patrzeć jak wszystko się rozpada.
Do jego oczu napłynęła głęboka, gęsta ciemność, a dłoń mocniej zacisnęła się na rudych włosach.
Chyba miał coś takiego...
Jego spojrzenie przyciągnęła jasnowłosa głowa Yaxleya. Ruszył przed siebie, ciągnąc Weasleyównę za sobą.
- Witaj, Yaxley - powiedział, podchodząc do zlanego potem mężczyzny. - Wydaje mi się, że macie tu niewielki problem.
- Severus... - Usta Śmierciożercy rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu. - No proszę... Zaskakujące, że jeszcze żyjesz, skoro wszyscy chcą cię dopaść...
- Mam wiele talentów - odparł spokojnie Severus, patrząc mu prosto w oczy.
- Po co tu przyszedłeś? Wiesz, że wystarczy jedno moje słowo i zaniesiemy cię Czarnemu Panu na tacy.
Severus bez mrugnięcia wytrzymał jego kąsające spojrzenie.
- Ale wówczas to, co pragnie zdobyć Czarny Pan, przepadnie na zawsze. I nie chciałbym być w skórze tego, który go tego pozbawi.
Coś w szarych czach Yaxleya zamigotało.
- No więc powiedz mi, dlaczego nie miałbym cię po prostu zabić i ci to odebrać?
- Spróbuj - odparł spokojnie Severus. - Jeżeli jesteś aż tak pewien, że Czarny Pan wynagrodzi cię za zabicie jedynej osoby, która może mu pomóc odebrać moc Pottera, to życzę ci powodzenia. Obaj dobrze wiemy, że nie możesz mnie zabić - wyszeptał Severus, podchodząc nieco bliżej. - Nie takie rozkazy otrzymaliście.
- Ale możemy sprawić, że będziesz błagał o śmierć - odparł Yaxley i Severus ujrzał unoszące się wokół różdżki Śmierciożerców, którzy błyskawicznie zareagowali na niewerbalny rozkaz Yaxleya.
- Powiedz mi... - wyszeptał Severus jeszcze niższym, niemal kamiennym głosem. - Skoro uważasz się za tak doskonale poinformowanego... czy sądzisz, że ryzykowałbym swoje życie, przychodząc tutaj, gdybym nie był po waszej stronie? - Wyczuł wahanie. Doskonale. - Myślisz, że brałbym ze sobą tę głupią smarkulę jako żywą tarczę? Znasz Weasleya? To jego córka.
Spojrzenie Yaxleya przeniosło się na wpatrującą się tępo w pustkę dziewczynę. W tej samej chwili jeden ze Śmierciożerców wysunął się zza pozostałych, podszedł bliżej i pochylił się do ucha Yaxleya. Severus rozpoznał go. Towarzyszył Nottowi, ale gdy zostali zaatakowani przez aurorów i Nott zginął, uciekł z pola walki razem z tymi, którzy pozostali przy życiu.
Merlinie, gdyby wtedy stanął po niewłaściwej stronie...
Ponownie poczuł na sobie przeszywający wzrok Yaxleya.
- Powiedzmy, że uwierzyłem ci na tyle, aby nie rozwalić cię od razu i abyś miał szansę przedstawić swoje argumenty... - wyszeptał gardłowym głosem mężczyzna, podchodząc o krok bliżej i wbijając w niego lodowate spojrzenie. - Czego chcesz?
- Jednej małej informacji. W zamian za przysługę - odparł Severus. - Powiesz mi, gdzie przebywa Malfoy. A ja pozbędę się waszego niewielkiego problemu...
Spojrzenie mężczyzny poszybowało ku wirującej ścianie ognia i stojącemu w samym środku Dumbledore'owi, a z jego ust wydobyło się rozbawione prychnięcie.
- Jak niby chcesz tego dokonać? Spójrz - potoczył dłonią wokół. - Tylu z nas nie potrafiło nawet do niego podejść, a ty chcesz go powstrzymać w pojedynkę? Nie rozśmieszaj mnie. Myślisz, że cię nie znam, Severusie? Zawsze byłeś podstępnym wężem, ale tylko szaleniec mógłby pomyśleć, że uwierzę w takie brednie.
- Nie zamierzam do niego podchodzić - odparł spokojnie Severus, patrząc wprost w świdrujące go oczy. - Daj mi tylko wolne pole i przekaż wszystkim, że mają zakaz atakowania.
Widział, jak jasne brwi mężczyzny marszczą się w wyrazie konsternacji. Niemal wyczuwał jego ścierające się myśli, ich echo tworzyło kręgi na samym wierzchu jego umysłu.
Często zastanawiał się nad tym, dlaczego tak wiele osób, które były dostatecznie inteligentne, aby wspiąć się naprawdę wysoko, przykładały tak niewielką uwagę do nauki podstawowych zasad oklumencji, wystawiając swe myśli na wierzch niczym obrazy i freski w galerii i tym samym skazując się na... upadek.
Severus znał decyzję Yaxleya zanim mężczyzna zdążył jeszcze otworzyć usta.
- Spróbuj... - wysyczał mu prosto w twarz. - Spróbuj jakiejkolwiek sztuczki, a kawałki twojego ciała zasypią całą okolicę.
Odwrócił się do najbliższego Śmierciożercy, przekazując mu wytyczne i każąc poinformować wszystkich pozostałych.
Stojące w pobliżu ciemne sylwetki rozstąpiły się nieco, aby zrobić mu przejście.
Severus spojrzał na otoczonego swoją potężną, ognistą barierą dyrektora. Mężczyzna odwrócony był tyłem, nie mógł więc dostrzec stojącego wśród Śmierciożerców Severusa.
Dumbledore... Owszem, dyrektor poznał go bardzo dobrze przez wszystkie te lata. Potrafił dotrzeć swym przeszywającym wzrokiem w wyjątkowo ciemne rejony, potrafił obedrzeć go niemal do naga. Ale zapomniał o jednym. Że kiedy zbyt mocno skupimy się na obserwacji, możemy nie zauważyć, że sami jesteśmy obserwowani równie skrupulatnie.
Dumbledore był manipulatorem. Był zaślepionym swą krucjatą przywódcą, który bez mrugnięcia okiem wykorzystywał każdego, by zwyciężyć.
Usta Severusa wykrzywiły się szyderczo.
W gruncie rzeczy obaj byli do siebie podobni.
Ale z jedną, znaczącą różnicą...
Pochylił się do ucha stojącej przed nim Weasley, wskazując palcem odzianą w błękit sylwetkę i szepcząc rozkazująco:
- Biegnij do niego.
Dumbledore nigdy nie był mordercą.
Dziewczyna ruszyła biegiem. Śmierciożercy rozstąpili się, patrząc z zaskoczeniem na drobną, samotną figurę zmierzającą wprost w wirującą pożogę.
Nigdy nie miał na rękach krwi kogoś niewinnego. Nie patrzył w gasnące, błagające oczy.
Nie. To inni musieli patrzeć w nie za niego.
Zbliżając się do ściany ognia, Ginny mimowolnie uniosła ręce, próbując osłonić się przed kąsającym żarem.
Ogień zaatakował, wgryzając się w jej lewe ramię i pochłaniając połowę twarzy i wtedy z jej ust wypłynął dźwięczny, przeszywający krzyk, a Dumbledore odwrócił się gwałtownie. I w tej samej chwili pożoga opadła, wypuszczając ze swych szponów ciało dziewczyny i nagle zapadła gęsta cisza, kiedy ciało upadło na ziemię, odprowadzane wstrząśniętym spojrzeniem Dumbledore'a.
- AVADA KEDAVRA!
Ogłuszający ryk kilkudziesięciu gardeł i oślepiający zielony rozbłysk ze wszystkich stron sprawił, że Severus musiał na chwilę przysłonić oczy, ale i tak doskonale widział, jak klątwa za klątwą trafia w odziane w błękit ciało, uderzając w nie raz po raz, jakby nie było niczym więcej, tylko uwiązaną na sznurkach kukiełką, podrygującą spazmatycznie w palcach śmierci.
Severus opuścił rękę w tej samej chwili, w której wokół niego rozbrzmiał ryk triumfu. Jego czarne jak smoła oczy wpatrywały się w leżące na ziemi ciało dyrektora.
Powinien odczuwać satysfakcję, Triumf. Może nawet ulgę.
A nie odczuwał niczego. Zupełnie niczego.
- No no, Severusie! Jestem pod wrażeniem! - Rozradowany głos Yaxleya oderwał jego spojrzenie od tego, co zostało z dyrektora. Otaczający ich Śmierciożercy zaczynali się rozbiegać, by jak najszybciej dopaść resztki armii Dumbledore'a. - Zawsze zastanawiałem się, dlaczego Czarny Pan traktował cię jak swoją prawą rękę. I chyba w końcu otrzymałem odpowiedź.
Severus posłał mu chłodne, opanowane spojrzenie.
- Gdzie jest Malfoy? - zapytał lodowato.
Yaxley westchnął, przyglądając mu się uważnie.
- Prawdę powiedziawszy, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego Czarny Pan kazał mu siedzieć w jednym miejscu, podczas gdy mu musieliśmy narażać swoje tyłki - mruknął, wskazując na otaczające ich, zwęglone ciała. - W końcu dopadliśmy już Pottera... - Severus poczuł, jak jego puls przyspiesza, ale nie dał tego po sobie poznać nawet jednym drgnieniem mięśnia. - Ale on zawsze miał jakąś dziwną obsesję na jego punkcie. Widzisz to wzgórze? - zapytał Śmierciożerca, wskazując niewielkie wzniesienie na prawo od nich. Zaraz za nim, jakiś kilometr stąd stoi samotne drzewo. Malfoy miał spotkać się tam z tobą zaraz po bitwie. Ale według mnie... - jego spojrzenie padło na martwe ciało Dumbledore, a usta wykrzywił szyderczy uśmiech - ...już jest po bitwie.
Severus przyglądał się, jak odchodzi. Nie minęła chwila, a na polanie pozostał tylko on i martwe ciała. Rozejrzał się po spalonej, parującej ziemi.
Dostrzegł ją. Leżała z rozrzuconymi kończynami, jej ciało podrygiwało lekko. Powoli podszedł i spojrzał w dół.
Połowa jej twarzy i ciała od szyi do pasa była głęboko poparzona. Lewego oka w ogóle nie było widać. Prawe było szeroko otwarte i wpatrywało się w niebo z wyrazem tępego, niemego bólu. Ogień musiał poparzyć także jej struny głosowe, ponieważ jej usta były otwarte, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Ale Severusowi wystarczyło, że słyszał krzyk jej umysłu.
Sięgnął w głąb swej szaty i wyciągnął jedną z fiolek. Odkorkował ją, pochylił się nad nią i wlał do jej otwartych ust Eliksir Morfeusza. Krzyk ucichł, a drgające ciało rozluźniło się. Umysł pogrążył się w śpiączce.
Jeśli znajdą ją wystarczająco szybko, to ma szansę przeżyć.
Severus wyprostował się i spojrzał na rozwiewający się powoli dym. Dzięki niemu szala przechyliła się na stronę zwolenników Czarnego Pana. Wszędzie widział poruszające się ciemne sylwetki i rozbłyski rzucanych przez nie klątw.
Jeżeli ktokolwiek ocaleje, aby ją znaleźć...
Twarz Severusa wyostrzyła się, a do jego oczu napłynęła gęsta ciemność, wchłaniająca wszelkie światło. Zacisnął usta i odwrócił się powoli, aby odejść, ale w tej samej chwili do jego uszu dopłynął głuchy tumult, jakby rozpędzonego stada bawołów. Severus obejrzał się i ujrzał armię centaurów, zbiegającą z jednego ze wzgórz i szarżującą wprost na ustawiającą się pospiesznie w bojowy szyk grupę odzianych w czerń sylwetek. Niebo zaroiło się od strzał i różnobarwnych rozbłysków zaklęć.
Zanim jednak obie armie wymieszały się ze sobą, Severus odwrócił głowę z powrotem i spojrzał na wskazane mu przez Yaxleya wzgórze.
Nie miało znaczenia, kto zwycięży w tej bezsensownej wojnie. Kompletnie nie miało to znaczenia.
Ponieważ dla niego zwycięstwo mogło mieć tylko jeden, jedyny smak.
Wanilii z domieszką czekolady.
Drzewo było niskie i ponure. Z daleka wyglądało niczym czarna, wynurzająca się z ziemi dłoń o długich, ostrych szponach. Pozbawione liści i rozłożystej korony, przypominało zaledwie upiorny cień. Jakby krew wszystkich, którzy dzisiaj zginęli wniknęła w ziemię, zatruwając korzenie każdej rosnącej w okolicy rośliny i zamieniając je w coś, co mogło w każdej chwili ożyć i owinąć swoje wilgotne gałęzie wokół nóg, wciągając w swe trzewia wszystko, co żywe.
I u stóp tego właśnie tworu natury stała samotna sylwetka. Jej długie, jasne włosy falowały na wietrze, kiedy wpatrywała się w zbliżającego się Severusa.
Lucjusz Malfoy, nawet w takim miejscu jak to, nie zamierzał rezygnować z lakierowanych butów i podbitej aksamitem peleryny. Jakby tylko czekał na to, aby dumnym krokiem zwycięzcy przejść się pomiędzy trupami pokonanych wrogów, kiedy tylko bitwa dobiegnie końca i kiedy będzie mógł wyruszyć, aby wykonać swe zadanie. Zadanie, które wyznaczył mu sam Czarny Pan, a które z pewnością nie obejmowało sytuacji, w której ścigana przez niego zwierzyna, która już dawno powinna leżeć na wpół żywa wśród pozostałych zdrajców i czekać na jego przybycie, sama do niego przyjdzie. I to w wyjątkowo dobrym stanie.
Różdżka znalazła się w jego dłoni zanim w ogóle jeszcze pomyślał o tym, aby ją wyciągnąć.
Severus zobaczył to już z daleka, ale on nie musiał wyciągać swojej. Miał ją w dłoni przez cały czas.
Nie zamierzał pertraktować. Nie zamierzał się z nim dogadywać. Miał tylko jeden cel. I jeżeli Malfoy jest jedyną osobą, która zna drogę do tego celu, to Severus już znajdzie sposób, aby mu ją pokazał. Choćby miała to być ostatnia rzecz jaką Malfoy będzie w stanie zrobić, zanim sczeźnie u jego stóp. Ale Severus nie zamierzał go lekceważyć. Wiedział, że z tego spotkania tylko jeden z nich będzie w stanie wyjść o własnych siłach.
Zatrzymali się naprzeciw siebie, celując w siebie różdżkami. Ich oczy zmrużyły się, a każdy mięsień ciała napiął się, przygotowując się do rzucenia klątwy na najlżejszy nawet, nieprzewidziany ruch przeciwnika.
Szare oczy Malfoya zdawały się płonąć od wewnątrz czymś zimniejszym i twardszym niż jakiekolwiek inne oczy, które Severus dzisiaj ujrzał. I Severus doskonale wiedział, co to takiego. Coś, co napędzało znacznie bardziej niż strach przed gniewem Czarnego Pana albo prymitywna żądza mordu. Coś, co dawało znacznie większą siłę, niż można było przewidzieć.
- Czyżbyś się zgubił, Severusie? - zapytał cicho Malfoy, układając wargi w szyderczy grymas.
Severus nie odpowiedział. Zamiast tego zmarszczył brwi i wyszeptał groźnie:
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Lucjuszu, że wypowiadanie tego typu żałosnych komentarzy przed pojedynkiem jest oznaką panicznego lęku?
Szare oczy zapłonęły, a dłoń Lucjusza mocniej ścisnęła trzymaną w ręku różdżkę.
- Nie wiem, jak ci się udało dotrzeć aż tak daleko, ale tutaj twoja droga się kończy - odparł, wkładając w słowa wypełnioną jadem aluzję. - A teraz oddaj mi eliksir.
Wargi Severusa zadrgały lekko, tak jakby Lucjusz właśnie opowiedział zaskakująco dobry żart.
- Wiesz, że tego nie zrobię. Zabierzesz mnie do Czarnego Pana. To twoje jedyne wyjście, w przeciwnym wypadku nawet nie zobaczysz fiolki.
- Jest tylko jedno miejsce, w którym chciałbym cię zobaczyć. I tylko tam mogę cię zabrać. Do grobu - powiedział Lucjusz, patrząc na Severusa z nienawiścią. - Pamiętasz chyba moją obietnicę?
- Jakże mógłbym zapomnieć... - odparł lodowato Severus, mocniej zaciskając palce na swojej różdżce. - A czy ty, Lucjuszu, pamiętasz jak skończyli ci, którzy weszli mi w drogę?
To podziałało. W szarych oczach ponownie pojawiło się to emanujące porażającym chłodem uczucie.
Doskonale. Musi go sprowokować, doprowadzić do utraty panowania nad sobą. To Malfoy musi być tym, który zaatakuje jako pierwszy. W przeciwnym wypadku wszystko legnie w gruzach.
- Myślisz, że jesteś taki przebiegły? - powiedział cicho Lucjusz. - Że twoje marne umiejętności są w stanie mierzyć się z prawdziwą potęgą? Coś ci powiem, Severusie. Kiedy Czarny Pan się Ciebie pozbył, to właśnie mnie wybrał na swą prawą rękę. I zdradził mi wszystko. O tym, jak zabawiałeś się z Potterem i o tym, co miałeś z nim zrobić. I o tym, jak zawiodłeś. A to, że Dumbledore i cała jego armia zjawili się tutaj niemal od razu po przybyciu chłopaka i to, że byłeś na tyle zdeterminowany, że udało Ci się do mnie dotrzeć, dowodzi tylko jednego... że naprawdę okazałeś się zdrajcą. - Przerwał na chwilę, tak jakby oczekiwał reakcji Severusa, ale mężczyzna przyglądał mu się tylko ze zmarszczonymi brwiami i twarzą pozbawioną jakichkolwiek odczuć, kompletnie nieporuszony jego słowami. - Jak ten nędzny chłopak zdołał cię aż tak omotać, że zdradziłeś Czarnego Pana, nas wszystkich i spadłeś na samo dno... tego nigdy nie pojmę. Ale to już nieważne. Potter jest już martwy i mam nadzieje, że będzie konał w długich męczarniach. Żałuję, że nie będzie mi dane słuchać jego rozpaczliwego wołania: "Severusie! Pomóż mi! Nie wytrzymam dłużej! To tak strasznie boli!" Będzie wierzgał i szamotał się w rozpaczy, szukając cię, ale ty nie przyjdziesz mu na ratunek. Już nigdy cię nie zobaczy. Zdechnie jak żałosne, kwilące stworzenie, którym jest.
Na twarzy Severusa nie drgnął nawet jeden mięsień. Jego twarz przypominała kamienną maskę, a w oczach płonął wyłącznie lód. Cała jego postawa wyrażała jedynie bezwzględne opanowanie i tylko pulsująca na czole żyła zdradzała targające nim emocje.
Kiedy spodziewana reakcja nie nadeszła, na obliczu Malfoya pojawiło się gniewne rozczarowanie.
Obrał tę samą strategię, ale najwyraźniej zapomniał, z kim ma do czynienia...
- Niezła próba - odparł spokojnie Severus, nasączając swój głos leniwą dominacją. - Nie przyszedłem z tobą dyskutować. Mam eliksir. I doskonale wiesz, że dobrowolnie ci go nie oddam. Ja z kolei doskonale wiem, że jesteś gotów nawet złamać rozkazy Czarnego Pana, by pomścić śmierć żony i szaleństwo syna. Cokolwiek zrobię, i tak czeka nas walka. Wiesz, że ja nie odpuszczę, ale ty również nie zamierzasz. Co prowadzi do impasu, który jeden z nas i tak będzie musiał w końcu przerwać.
Na twarzy Malfoya pojawił się okrutny uśmiech.
- Zapominasz jednak o jednym, Severusie. O czymś, co stanowi moją przewagę. Jeżeli mnie zabijesz, nigdy nie dotrzesz do Pottera. Którykolwiek z nas zginie w tej potyczce, ja i tak zwyciężę.
Oczy Severusa zmrużyły się, przypominając dwie wypełnione ciemnością szpary.
- A myślisz, że dlaczego wciąż jeszcze oddychasz? To ty najwyraźniej zapomniałeś, że zabicie przeciwnika nie jest jedynym sposobem na zwycięstwo. Kiedy już wyciągnę z ciebie wszystkie informacje, z przyjemnością sprawię, że dołączysz do swojego syna - powiedział, robiąc krok w jego stronę. - Ale nie spotkasz go w swoich koszmarach. O nie... Ty Lucjuszu masz zupełnie inne lęki, prawda? Poznałem je wszystkie i nie zawaham się, by je wykorzystać.
Twarz Malfoya odrobinę pobladła, ale bardzo szybko się opanował.
- O nie, Severusie. To ty zapłacisz mi dzisiaj za wszystkie swoje uczynki. Zapłacisz za wszystko, co mi odebrałeś i za wszystkie błędy, które popełniłeś.
- Ty za swój błąd zapłaciłeś najwyższą cenę. - Severus spojrzał sugestywnie na rękę Lucjusza, na której znajdował się Mroczny Znak - Ale ja nie zamierzam tego zrobić.
Twarz Malfoya wykrzywiła się boleśnie i Severus już wiedział, że udało mu się zburzyć tamę, a fale gorejącej nienawiści, które spiętrzyły się w szarych oczach, wylały się z gardła Lucjusza donośnym, przeszywającym do szpiku kości okrzykiem:
- LACRIMA!
- Protego Maxima! - wykrzyknął Severus, osłaniając się przed oślepiającym rozbłyskiem rzuconej przez Malfoya klątwy.
Najsilniejsza magiczna tarcza rozpadła się jednak niczym szkło pod naporem nasączonej pragnieniem zemsty siły zaklęcia.
Severus zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył, próbując złapać równowagę, kiedy dokładnie w tej samej chwili z gardła Lucjusza wydobył się ogłuszający ryk:
- AVADA KEDAVRA!
Nie zdążył złapać równowagi, aby móc się uchylić lub odskoczyć. Zielony promień klątwy uderzył w Severusa z siłą rozpędzonego pociągu, podrzucając jego ciało w górę i obracając je kilka razy w powietrzu, zanim upadło na ziemię, twarzą do niej.
Zapadła ogłuszająca cisza. Wszystko się zatrzymało, zamarło w całkowitym bezruchu, jakby nawet wiatr obawiał się zbliżyć do otoczonej czernią, leżącej na ziemi sylwetki.
Lucjusz opuścił różdżkę, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nieruchome ciało. Wyglądał, jakby nie był w stanie uwierzyć w to, czego dokonał. Ale bardzo szybko zastygłe na jego twarzy zaskoczenie zaczęło się rozpływać, wypierane przez wyraz absolutnego triumfu.
Ruszył w kierunku leżącego na ziemi ciała, uśmiechając się do siebie z okrutną satysfakcją. Czarna, ubłocona peleryna okrywała je niczym całun, kiedy Lucjusz przystanął nad nim i pochylił się, wypowiadając kpiącym tonem zwycięzcy:
- Mówiłem, że mi za to zapłacisz. Uważałeś się za takiego sprytnego, co? Gdzie teraz jest ta twoja przebiegłość, ty żałosny zdrajco? Nigdy nie byłbyś w stanie mnie pokonać. Nigdy. A Czarny Pan z pewnością odpowiednio mnie wynagrodzi, kiedy osobiście przyniosę mu eliksir.
Schował swoją różdżkę w fałdy szaty i wyciągnął ręce ku ciału, pragnąc je przeszukać. I w tej samej chwili twarz mu pobladła, kiedy jego dłonie zanurzyły się w ciemnym materiale szaty niczym w czarnej sadzawce, przenikając przez nie jak przez chłodną wodę.
A delikatny powiew magii tuż przy karku, wydający się zaledwie wilgotną bryzą, wniknął w jego ciało niczym lodowaty szpon, opanowując wszystkie nerwy i porażając je. Jego nogi i ręce zwarły się razem, a on upadł na plecy, wpatrując się w niebo szeroko otwartymi oczami, pełnymi zamarłej w nich, niezrozumiałej grozy.
Leżące obok, odziane w czerń ciało zaczęło się z wolna rozpływać i w tej samej chwili tuż obok Lucjusza pojawiła się sylwetka, która stawała się coraz wyraźniejsza w miarę, jak wytapiała się z tła.
Severus zakorkował butelkę z miksturą niwelującą skutki działania Eliksiru Kameleona i schował ją w fałdy swojej szaty. Spojrzał na rozwiewający się cień samego siebie i w chwili, kiedy zniknął zupełnie, na jego twarzy pojawił się wyraz krańcowego zmęczenia, a on zgiął się w pół, dysząc ciężko, tak jakby nagle pozbawiono go połowy mocy. Oparł ręce na kolanach, z trudem łapiąc oddech. Po chwili jednak wyprostował się i znowu sięgnął do swej szaty, wyciągając małą buteleczkę i biorąc niewielki łyk.
Tyle musi my wystarczyć. Nie wiedział, w jakim stanie go znajdzie... musi zachować jak najwięcej. Dla niego.
Eliksir pomógł, rozlewając się w jego żyłach płomiennym ciepłem i sprawiając, że poczuł, jak część utraconej mocy regeneruje się. Ale i tak będzie potrzebował chwili zanim odzyska pełnię sił. Tak długo utrzymywane Zaklęcie Cienia kosztowało go zbyt wiele mocy. Ale opłaciło się.
Przeniósł spojrzenie na nieruchome, leżące na wznak ciało Lucjusza Malfoya. Zwykłe Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała, rzucone z odległości kilku milimetrów wystarczyło, aby mężczyzna stał się dla niego zupełnie nieszkodliwy.
Chociaż musiał mu przyznać, że długo się opierał. Severus wiedział, że nie może rzucić zaklęcia jako pierwszy, gdyż wtedy Lucjusz ujrzałby dwa równoległe promienie i domyśliłby się podstępu. Musiał poświęcić swój cień, aby całkowicie uśpić czujność mężczyzny. I udało mu się.
Nie mógł ryzykować otwartego pojedynku. Być może w innych okolicznościach... ale ryzyko było zbyt duże. Gdyby jakimś cudem Lucjusz zdołał go zranić... nie mógł na to pozwolić! Nie w sytuacji, w której potrzebował wszystkich swoich sił, aby wyrwać go z Jego szponów.
Przykucnął obok nieruchomego ciała, spoglądając w rozszerzone, wpatrujące się w niebo szare oczy.
- Gdybyś swe chorobliwe pragnienie zemsty skierował przeciwko temu, który wydaje rozkazy i jest prawdziwym powodem wszystkiego, co cię spotkało, a nie przeciwko temu, który te rozkazy wykonuje... być może cała ta wojna nie miałaby miejsca. Ale ty nigdy nie potrafiłeś spojrzeć prawdzie w oczy. Byłeś zbyt zaślepiony własną, samozwańczą krucjatą i pożerającą cię od środka zawiścią. I to właśnie one doprowadziły cię do upadku. - Severus pochylił się jeszcze niżej, zanurzając swoje spojrzenie w czarnych źrenicach mężczyzny i przykładając różdżkę do jego głowy. - A ja sprawię, że na zawsze będziesz o tym pamiętał. To będzie twoja pokuta.
Severus przymknął powieki i wziął głęboki oddech, czując jak mrowienie w skroniach i drżenie palców w końcu zanika. Dzięki eliksirowi jego moc regenerowała się dziesięć razy szybciej. Czuł, jak wraca, jak wypełnia go swym ciepłem.
Minęło kilka minut zanim w końcu uniósł powieki. Czerń w jego oczach przybrała odcień aksamitnego lodu, kiedy wyszeptał niskim, mrocznym głosem:
- Legilimens Evocis.
Jego umysł zanurzył się w rozchwianym umyśle Lucjusza z taką samą łatwością, z jaką nóż wbija się w roztopione masło. Ale ten umysł był lepki i brudny, a jego ściany zbudowane były z zaschniętej krwi.
Severus zagłębił się niczym nurek w gęstym, cuchnącym morzu wspomnień, poszukując odpowiedzi.
Gdzie jest Potter? Gdzie jest Czarny Pan?
Spodziewał się, że odnajdzie ją od razu, kiedy zacznie szukać... jednak tak się nie stało. Ale ona musi gdzieś tu być! Jeżeli Lucjusz jako jedyny posiadał wiedzę na temat miejsca pobytu Czarnego Pana, to ta wiedza powinna być na samym wierzchu jego umysłu. Powinna wypłynąć od razu, kiedy Severus ją przywoływał. Dlaczego tak się nie działo?
Schodził coraz niżej i niżej, zagłębiając się w przewijające się obrazy i wspomnienia, kartkował rozmowy i przemyślenia, szukając, szukając, coraz głębiej i głębiej...
Znajdziesz mnie... dopiero kiedy już to zdobędziesz. Będę wiedział. Nie szukaj mnie. Im mniej wiesz, tym lepiej. Severus jest sprytny. Uważaj na niego. On nie może mnie znaleźć. Przybędziesz do mnie, kiedy nadejdzie czas.
Jak, Panie? Skąd będziesz wiedział? Jak do ciebie trafię?
Tylko ty możesz do mnie przybyć. Nikt inny. Jest tylko jedna droga. Znajdziesz sposób. Tylko najwierniejsi mogą odnaleźć tę drogę. Nikt poza tobą nie będzie mógł z niej skorzystać. Nikt poza tobą.
Głębiej. Jeszcze głębiej.
Poprzez rozpacz i szaleństwo. Poprzez morderstwa i paraliżujący strach.
Gdzie to było? Musiał mu dać jakąś wskazówkę! Malfoy musiał wiedzieć coś więcej!
Ale im głębiej schodził, tym bardziej się oddalał. Czuł wypełniający go gniew, przepalający swym żarem wszystko, co napotkał. Spalający wszystkie wspomnienia, które nie chciały mu dać odpowiedzi.
To niemożliwe. On był jego kluczem. Gdzie są te pieprzone drzwi!? Gdzie?!
Szukał w ciemnościach, po omacku, zupełnie zatracając się w rozgrzebywaniu najciemniejszych zakamarków tego zatrutego umysłu, byleby znaleźć to, czego szukał, a jego furia potęgowała się z każdą chwilą.
Drzwi zatrzaskiwały się przed nim, ale on je rozsadzał i szukał dalej i szukał... aż w końcu wszystko zniknęło, pogrążając się w bezszelestnej ciszy i nieprzeniknionej ciemności, a on w ostatniej chwili wynurzył się z obumarłego umysłu, łapiąc haustem zimne powietrze i próbując zapanować nad zawrotami głowy. Jego wzrok wyostrzył się, kiedy spojrzał na nieruchomą twarz Lucjusza Malfoya. Z jego nosa sączyła się krew, a oczy...
- Cholera! - zaklął Severus, opierając ręce na kolanach i spuszczając głowę, by wyrównać oddech. Jeszcze raz spojrzał w szare oczy.
Nie było wątpliwości. Były martwe. Delikatny szmer umysłu ucichł i nawet jeżeli Severus próbował go wychwycić, nie miał już czego poszukiwać.
Zabił go.
Oczy Severusa zalała ciemność.
Merlinie, naprawdę go zabił! Jedyną osobę, która mogła doprowadzić go do Czarnego Pana!
Zawładnęła nim konsumująca, przerażająca wściekłość. Przestał się kontrolować, teraz już nie pozostało nic, co oddzielałoby go od tej wrzącej lawy, która kipiała na obrzeżach jego umysłu od kiedy tylko odkrył, że Potter wymknął się do Czarnego Pana.
- JAK? - wrzasnął, uderzając pięściami w martwe ciało. - Jak miałeś się z nim skontaktować?! Jak miałeś się do niego dostać?! W JAKI SPOSÓB?!
To nie mogło się tutaj zakończyć. Tak wiele przeszedł, dotarł tak daleko, tylko po to, by zderzyć się ze ścianą, której w żaden sposób nie był w stanie przekroczyć?
- Skąd wiedziałby, że masz eliksir? W jaki sposób miałby to poczuć?
W tej samej chwili jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Znieruchomiał, przypominając sobie fragment wypowiedzi, którą usłyszał w umyśle swej ofiary:
Tylko najwierniejsi mogę odnaleźć tę drogę...
Jednym szarpnięciem podwinął rękaw swojej szaty, spoglądając na wyryty na przedramieniu Mroczny Znak.
Niemal jak przez mglę przypomniał sobie ból, jaki poczuł, kiedy ten Znak zapiekł go po raz pierwszy po powrocie Czarnego Pana. I to niespotykane wrażenie, kiedy aportując się w nieznane, nie mając pojęcia dokąd zmierza i gdzie się znajdzie, pojawił się tuż przed jego obliczem. Jakby Mroczny Znak był pewnego rodzaju niewidzialną nicią, łączącą go z Czarnym Panem.
To są te drzwi!
Niemal jak we śnie wymacał różdżkę Malfoya, złapał ją w dłoń i podwinął rękaw jego szaty, odsłaniając wyraźnie wyryty na skórze znak czaszki i wypełzającego z jej ust węża.
Przycisnął koniec różdżki do Znaku i wezwał go.
Odpowiedź nadeszła niemal od razu. Znak zaczął się poruszać, jakby wił się na skórze.
Wezwanie. Skierowane tylko do jednej osoby. Tylko do Malfoya.
Severus ukrył różdżkę Lucjusza w fałdach swej szaty, wyciągnął swoją, złapał ramię mężczyzny w żelazny uścisk i... podążył za Wezwaniem.
Świat rozpłynął się.
Przybywanie na wezwanie Czarnego Pana nie przypominało typowej aportacji. Raczej karkołomny zjazd bardzo wąskim i stromym, pogrążonym w ciemności tunelem, jaki tworzył się pomiędzy Czarnym Panem, a Śmierciożercą, którego do siebie przyzywał.
Gdyby Severus był sam, wylądowałby na nogach, tak jak zwykł to czynić wiele razy w przeszłości. Ale podróżowanie w taki sposób z martwym ciałem było o wiele trudniejsze i kiedy tylko świat rozwinął się mu przed stopami niczym dywan, Severus upadł na twarde, zimne podłoże, na wpół przygnieciony bezwładnym ciałem Lucjusza.
Pierwszym, co poczuł, było lodowate, przeszywające zimno, wnikające mu w ciało niczym tysiące maleńkich igiełek. Zanim ustąpiły zawroty głowy, ujrzał nad sobą morze ciemnych, emanujących odorem zgnilizny, unoszących się w powietrzu sylwetek.
Dementorzy!
Zrzucił z siebie martwe ciało i uniósł się na łokciach, błyskawicznie obejmując spojrzeniem otaczającą go, zmarzniętą ziemię, pokrytą delikatnym, iskrzącym się szronem.
I wtedy jego wzrok napotkał czarne kosmyki, rozsypane w nieładzie wśród srebrnobiałego szronu... i bladą, nieruchomą twarz, którą okalały... i potrzaskane, przekrzywione okulary... i oczy. Zamknięte.
Serce Severusa zatrzymało się w jednym gwałtownym, bolesnym uderzeniu, a świat skurczył się do rozmiaru tych dwóch wąskich linii, otulonych czarnymi rzęsami.
Poza nimi nie było niczego. Jedynie próżnia.
I wtedy rzęsy zadrżały, a zamknięte powieki uniosły się powoli i świat wypełnił się zielenią.
I Severus znowu mógł oddychać.
Ponownie znalazł się w świecie, w którym pragnął żyć. I już nigdy więcej nie pozwoli mu go sobie odebrać.
69. I'll bleed for you, you'll bleed for me
I am the white dove for a soldier
Ever marching as to war
I would give my life to save you
I stand guarding at your door
I give you all that I am
And I breathe where you breathe
Let me stand where you stand
With all that I am*
Ból był potworny. Po pewnym czasie zaczął przypominać lawę, która płynęła przez mięśnie i wypalała rany w jego wnętrznościach. Języki ognia sięgały aż do koniuszków palców, sprawiając, że Harry zupełnie tracił czucie. Ulga przychodziła tylko wówczas, gdy jego umysł gasł na chwilę. To nigdy nie trwało długo, ponieważ Voldemort błyskawicznie go wybudzał, aby torturować go kolejnymi, coraz bardziej wyszukanymi klątwami, które sprawiały, że miał ochotę zedrzeć sobie płatami skórę, byle tylko przestało boleć. Byle przestało...
Jednak te krótkotrwałe chwile ulgi były dla Harry'ego niczym zanurzanie się w lodowatej wodzie tuż po spędzeniu długich godzin na rozpalonym słońcu. Organizm przeżywał gwałtowny szok, ale był gotów na kolejną dawkę przeszywającego żaru.
Za każdym razem... za każdym razem miał nadzieję, że tym razem już się nie wybudzi. Ale potem nadpływał chłód, a wraz z nim świadomość, kiedy w nagłym, bolesnym uderzeniu przypominał sobie, gdzie się znajduje i że ta lodowata, twarda rzecz przyciskająca mu się do policzka to zmarznięta ziemia, na której leży, nie potrafiąc poruszyć żadnym mięśniem ciała, nie potrafiąc nawet otworzyć oczu.
Zresztą i tak nie chciał ich otwierać. Zmaltretowany umysł płatał mu figle i za każdym razem, kiedy Harry unosił powieki... widział tę znajomą, wysoką sylwetkę... tak wyraźnie jakby Severus naprawdę tu był. I stał tuż obok. Ale Harry wiedział, że to tylko i wyłącznie jego wyobraźnia. Że Severusa tu nie ma i nie przyjdzie. Że jest tu sam. Tylko z Voldemortem, który prawdopodobnie znowu krąży wokół niego niczym sęp, zastanawiając się nad kolejnym atakiem.
Zmusił się do uniesienia powiek.
Znowu ujrzał tę bladą twarz, otoczoną długimi, ciemnymi włosami i błyszczące pomiędzy nimi, wpatrujące się w niego przenikliwie, czarne oczy. I chociaż wiedział, że to jedynie kolejna, desperacka projekcja jego podświadomości, to patrzenie na niego przynosiło... ukojenie.
Tym razem jednak Severus nie stał nad nim, tylko leżał nieopodal na ziemi. Świat był poszatkowany i połamany, ale Harry miał wrażenie, że obok Severusa leży coś jeszcze. Ktoś. Ktoś jasnowłosy...
Znowu zamknął oczy.
Nie, już zupełnie pomieszało mu się w głowie.
Usłyszał szelest i skrzypienie szronu.
Kroki.
Pomimo tego, iż miał wrażenie, jakby jego powieki były z kamienia, udało mu się je na chwilę uchylić i w świecie popielato-czerwonej mgły pojawiła się ciemna sylwetka, pochylająca się nad nim.
Wizje stawały się coraz wyraźniejsze, ale wciąż były... tylko wizjami. Nie mogły wypełniać jego serca fałszywą nadzieją. Nie mogły być aż tak realne. Nie mogły... Merlinie!
Coś wsunęło mu się pod kark i poderwało jego głowę z ziemi, a na twarzy poczuł... poczuł dotyk. Delikatny. Czuły. Drżący.
Prawdziwy.
Dotyk kogoś, kto przez pewien czas był przekonany, że stracił wszystko. Ale w końcu, po bardzo długiej wędrówce... odzyskał to.
Nie chciał otworzyć oczu. Nie chciał. Bał się, że jeżeli to zrobi, wszystko zniknie i znowu będzie sam.
Ale... ale...
Smukłe palce przesunęły się po policzku Harry'ego tak ostrożnie, jakby był ze szkła i w każdej chwili mógł się rozsypać, a następnie musnęły skroń i odgarnęły włosy z czoła.
Przegrał. Uniósł rozpalone powieki w tej samej chwili, w której chłodna dłoń złapała oprawki jego przekrzywionych okularów i wsunęła mu je na nos.
I ujrzał go.
Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w bladą, pokrytą zaschniętą krwią twarz, tak blisko swojej... w te czarne oczy, przypatrujące mu się w taki sposób, jakby to nie Severus, a on, Harry, był zjawą. W te czarne oczy, wypełnione... wypełnione bólem. I nie mógł uwierzyć, że to... nie, to z pewnością nie... jak to możliwe?
- Severusie? - wyszeptał, ale nie słyszał własnego głosu. Jego usta otworzyły się i zamknęły, nie będąc w stanie wydać z siebie dźwięku. Jego struny głosowe były całkowicie zdarte od krzyku.
- Zabiorę cię stąd.
Głos Severusa był tak zachrypnięty, że Harry miał problem z odróżnieniem słów. Ale rozpoznawał go. Tak wiele razy sączył mu się do ucha niczym gęsty, lepki syrop, ciężki od potrzeby i gorący od spalającego go ognia... Czy to była tylko kolejna zjawa i zaraz się obudzi, a nad nim będzie stał pochylony Voldemort z twarzą wykrzywioną perfidnym okrucieństwem, czerpiący przyjemność z jego rozpaczy, kiedy Harry zrozumie, że to nie było prawdziwe... że to wszystko okazało się tylko snem...?
Wtedy mężczyzna pochylił się nagle, szczelnie owijając go ramionami i przyciskając do siebie i Harry'ego uderzył ten znajomy, oszałamiający zapach... słaba woń ziół, ukryta pod dominującym aromatem krwi i wojny. I już nie miał żadnych wątpliwości.
To nie był sen.
Silne szarpnięcie w okolicach żołądka sprawiło, że Harry jęknął z bólu. Miał wrażenie, że zaczynają się aportować, ale zderzyli się z niewidzialna ścianą, która zatrzymała ich obu na miejscu.
Harry usłyszał ciężkie przekleństwo, wyrywające się z ust Severusa, ale był zbyt otumaniony, aby wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Poczuł jedynie, że jedno z ramion wysuwa się spod niego i po chwili do jego ust wlał się gorzki płyn, spływając w gardło chłodnym strumieniem i skutecznie wypłukując czający się w nerwach i mięśniach ból, który w każdej chwili mógł zaatakować, wgryzając się w nie ponownie.
Ulga była niemal osłabiająca. Harry czuł, jak jego ciało rozluźnia się, a znajdujące się w jego wnętrzu rany zasklepiają. Kiedy tylko jego organizm przyjął całą dawkę eliksiru, do jego ust został wlany kolejny. Miał nieprzyjemny, cierpki smak, ale sprawił, że mięśnie Harry'ego zaczęły funkcjonować, a paraliżujące osłabienie odpłynęło, zastąpione powracającymi szybko siłami.
Harry przymknął powieki i wziął głęboki, pełen ulgi oddech. Już niemal zapomniał, jak to jest nie czuć bólu. Miał teraz wrażenie, jakby jego ciało zostało otulone miękką kołdrą, przylegającą do poranionej skóry i łagodzącą podrażnienia.
Otworzył oczy, napotykając skupione spojrzenie mężczyzny i jego okulary nagle rozbłysły, a popękane szkła znów były gładkie i przejrzyste i Harry po raz pierwszy mógł dokładnie zobaczyć pochylającego się nad nim Severusa.
Wyglądał, jakby wrócił z piekła. Jego twarz była poharatana i podrapana, włosy zlepione zaschniętą krwią i błotem, usta wpółotwarte, wypowiadające bezgłośne inkantacje, kiedy wodził różdżką po ciele Harry'ego, a oczy... oczy... wyglądały niczym wykute ze stali, pokryte czarną emalią tarcze, chroniące coś, co kryło się za nimi i drżało tak bardzo, iż w każdej chwili mogło rozpaść się na kawałki.
- Możesz wstać? - zapytał chrapliwie Severus, rozglądając się czujnie na boki i z niepokojem spoglądając na krążących w górze, coraz bardziej niespokojnych Dementorów. - Wyciągnę cię stąd, ale masz mi być bezwzględnie posłuszny. On gdzieś tu jest... Obserwuje nas. - Wargi Severusa ledwie się poruszały, chociaż jego źrenice biegały na wszystkie strony w szalonym tańcu.
Harry powoli uniósł dłoń, dotykając głębokiej blizny, przecinającej policzek Severusa i pogładził go. Przeszywające spojrzenie mężczyzny natychmiast skupiło się na nim.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytał szeptem i tym razem jego zregenerowane struny głosowe nie zawiodły. - Słyszałeś, jak cię wołałem? Próbowałem wytrzymać, ale te ręce... było ich zbyt wiele... dusiły mnie. Nie mogłem nic zrobić. Użyłem noża... ale nie zdziałał. Przepraszam. Wszystko popsułem.
Severus wyglądał tak, jakby chciał odpowiedzieć, ale jedynie zacisnął usta, złapał dłoń Harry'ego i musnął ją wargami, przymykając na chwilę powieki, jakby nie mógł powstrzymać się przed posmakowaniem jego skóry, po czym delikatnie, lecz stanowczo odciągnął dłoń od swojej twarzy, przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami krwawiącemu rozcięciu na jego nadgarstku. Przyłożył czubek różdżki do rozcięcia i przymknął powieki, wypowiadając długą inkantację, której Harry nie znał, ale poczuł natychmiastowe ciepło, rozlewające się po jego skórze i rana zaczęła się zasklepiać.
- Cóż za uroczy obrazek...Wybaczcie, że zakłócam tę sielską atmosferę, ale jeszcze trochę, a dostałbym torsji z obrzydzenia.
Ten wysoki głos, który wydawał się dobiegać zewsząd, sprawił, że Harry mimowolnie zesztywniał, w każdej chwili spodziewając się kolejnej klątwy.
Severus puścił go i zerwał się, wyciągając przed siebie różdżkę i rozglądając się czujnie wokół, ale Voldemorta nie było widać nigdzie w pobliżu. Harry podparł się rękami o ziemię, wciąż czując osłabienie i lekkie zawroty głowy, które potęgowali krążący w górze Dementorzy.
- Przyznam, że jestem pod wrażeniem, Severusie. Przebyłeś labirynt, który dla ciebie przygotowałem i jeszcze stoisz tu przede mną o własnych siłach. Nie spodziewałem się, że ci się uda. A nawet więcej - zrobiłem wszystko, aby ci się nie udało... A jednak tu jesteś. Przyszedłeś po niego. - Przerwał na chwilę, jakby próbował pozbyć się z języka nieprzyjemnego smaku ostatniego zdania. - Kiedy przybyłeś tutaj z moim martwym łącznikiem... wykazałeś się niespotykaną determinacją, ale wciąż nie mogłem uwierzyć, że zrobiłeś to dla niego. Chciałem dać ci szansę. Wciąż się łudziłem, że ktoś z twoimi zdolnościami, z twoją pozycją i wielokrotnie prezentowanym oddaniem nie może mnie zdradzić. Ale przedstawienie, które przed chwilą odegrałeś, nie pozostawiło mi żadnych wątpliwości. - Głos wydawał się podnosić coraz bardziej, nasączając się drżącą, z trudem tłumioną wściekłością. - Co się z tobą stało, Severusie? Byłeś jednym z moich najlepszych sług. Mogłeś zdobyć wszystko. Z twoim umysłem i intelektem, mogłeś mieć u swoich stóp cały świat, a wybrałeś tego... tego chłopca. - Ostatnie słowo niemal wypluł, pojawiając się nagle po prawej stronie, jakby wyłonił się zza zasłony, za którą się do tej pory ukrywał.
Harry zagryzł zęby, czując silne ukłucie bólu przeszywające jego bliznę. Severus błyskawicznie wycelował różdżką w Voldemorta, przesuwając się tak, by całkowicie zasłonić sobą Harry'ego.
- Mylisz się - wyszeptał Severus cichym, chrapliwym głosem. - Będę miał u swoich stóp cały świat. Właśnie po niego tu przyszedłem.
Twarz Czarnego Pana wykrzywiała się kipiąca wściekłością i pełną pogardy odrazą.
- Oszukałeś mnie, Severusie. Mnie, swojego Pana. Miałeś przyprowadzić go do mnie na srebrnej smyczy, wykonującego każdy twój rozkaz, A NIE ZADURZYĆ SIĘ W NIM, TY ŻAŁOSNY GŁUPCZE! - ryknął z furią i Harry musiał przycisnąć dłoń do czoła, gdy poczuł kolejne uderzenie bólu. - Mam nadzieję, że wykazałeś chociaż na tyle zdrowego rozsądku, by przynieść ze sobą eliksir. Jeżeli dasz mi go z własnej woli, to może wspaniałomyślnie daruję ci życie. I nie próbuj ze mną negocjować, ponieważ znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie przybyłbyś tu, gdybyś nie miał go przy sobie.
Harry rozejrzał się po pokrytej szronem ziemi, w poszukiwaniu swojej różdżki. Dojrzał ją trzy metry dalej.
- Jeżeli tego nie zrobisz - kontynuował Voldemort, unosząc różdżkę i celując nią w Severusa - równie dobrze mogę zabić was obu już teraz.
Potrzebował jej. Nie mógł tak po prostu siedzieć i czekać na ruch Voldemorta. Już nie chodziło o jego własne życie. Przybył tu, wiedząc, że i tak prawdopodobnie zginie. Pogodził się z tym. Ale Severus... Severus nie mógł zginąć. Nie mógł! Musi odwrócić od niego uwagę Voldemorta. Za wszelką cenę!
Podniósł się na wciąż lekko drżących nogach i rzucił się w bok, próbując dosięgnąć różdżki, ale w momencie, kiedy złapał ją koniuszkami palców, usłyszał triumfalny ryk Voldemorta:
- CRUCIO!
Harry zacisnął powieki, spodziewając się przeszywającego, rozrywającego wnętrzności bólu, ale w tym samym momencie poczuł nakrywające go i przyciskające do ziemi ciało Severusa i owijające się wokół niego ramiona. Otworzył szeroko oczy, widząc tuż przed sobą wykrzywioną bólem twarz Severusa i usłyszał gardłowy pomruk cierpienia, wydobywający się spomiędzy zaciśniętych niemal do krwi warg.
Severus... on... on... osłonił go!
Serce Harry'ego opadło aż do stóp i nawet jeśli nie czuł fizycznego cierpienia, miał wrażenie, jakby coś w jego wnętrzu eksplodowało.
Jego oczy zalała gęsta czerwień, kiedy niemal nieświadomie zacisnął palce na swojej różdżce, wycelował nią ponad ramieniem przykrywającego go swoim ciałem Severusa i wykrzyczał ochryple:
- REDUCTO!
Voldemort wrzasnął z wściekłością, kiedy musiał przerwać zaklęcie torturujące i odbić zaklęcie Harry'ego. Harry wykorzystał ten ułamek sekundy przewagi, aby uwolnić się z uścisku Severusa, wydostać spod niego i zasłonić go przed Voldemortem, jednocześnie ciskając silnym zaklęciem żądlącym, którego nauczyła go Tonks:
- ACULAETUM DOLOR!
Voldemort odbił jego zaklęcie tek celnie, iż Harry ujrzał tylko zmierzający w swoją stronę żółty promień, ale zanim zdążył wyczarować przed sobą tarczę, Severus odepchnął go na bok i Harry upadł na zamarzniętą ziemię, osłaniając głowę rękami przed sypiącymi się na wszystkie strony iskrami rozpadającego się zaklęcia, które uderzyło w wyczarowaną przez Severusa barierę ochronną.
- Jakież to wzruszające... - Głos Voldemorta wydał się nienaturalnie głośny w ciszy, która nagle zapadła, kiedy zamarzające szybko iskry spłynęły na ziemię w postaci szronu. - Dwa przerażone zwierzątka chroniące się nawzajem... nędzne i żałośnie słabe. Naprawdę sądzicie, że jesteście w stanie mi się przeciwstawić? Prawdziwa potęga kryje się w bezwzględności, pozbyciu się wszystkich słabych stron, a emocje i uczucia są czymś, co osłabia najbardziej ze wszystkiego. Żaden z najpotężniejszych czarnoksiężników ich nie posiadał. Dlatego właśnie stali się tak wielcy. A ty, Severusie, pozwoliłeś, by ta odrażająca choroba zaatakowała cię i zniszczyła wszystko, nad czym pracowałeś. Wciąż nie jestem w stanie tego pojąć...
Harry otrzepał z ramion kryształki lodu i spojrzał na stojącego obok Severusa. Jego twarz, wykrzywiona brutalną zaciętością, wyglądała niczym upiorna maska nienawiści. Harry zadrżał mimowolnie, ale tym razem nie z powodu przeszywającego chłodu. Severus wyglądał tak... tak... przerażająco. Nawet maski Śmierciożerców nie potrafiły wzbudzić takiej grozy.
Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał tak, jakby wydobywał się spod ziemi, z samych jej trzewi:
- Ty również nosisz w sobie pragnienie. Pragnienie nieśmiertelności, panowania nad światem, zdobycia takiej mocy, jakiej nikt inny nie widział. Jesteś w stanie zgładzić każdego, kto próbowałby przeszkodzić ci w zrealizowaniu tego pragnienia. W gruncie rzeczy mamy ze sobą coś wspólnego. Widzisz, jak też mam pragnienie, za które byłbym gotów zrównać z ziemią cały świat. A ty próbowałeś mi je odebrać...
Twarz Voldemorta wykrzywiła się grymasem wściekłości.
- Jak śmiesz nas porównywać?! Nie możesz się ze mną równać! Jesteś tylko pionkiem, który stanął mi na drodze i którego mogę zdmuchnąć bez najmniejszego wysiłku! Wystarczy, że trafię w twój czuły punkt... - Harry poczuł, jak spojrzenie Voldemorta przesuwa się na niego. - Lacrima!
Rozpaczliwie uniósł różdżkę, ale zanim jeszcze wypowiedział słowa kontrzaklęcia, wiedział już, że to na nic. Pamiętał tę klątwę ze swojego snu. Pamiętał, co potrafiła zrobić...
Nagle tuż przed nim wyrósł cień w postaci Severusa, który wyczarował najpotężniejszą magiczną barierę, jaką Harry kiedykolwiek miał szansę zobaczyć, ale gdy klątwa w nią uderzyła, jej siła zmiotła barierę, rozbijając ją w drobny mak, a fala uderzeniowa pchnęła Severusa z taką mocą, iż jego buty zostawiły wyryte w szronie, półtorametrowej długości ślady, zanim opadł na kolana tuż przed Harrym, a z jego ust wyrwał się gardłowy jęk, gdy resztki klątwy dosięgły jego skóry.
- Severusie! - wykrzyknął Harry, przypadając do niego i z przerażeniem spoglądając na jego wykrzywioną bólem twarz, a później na uśmiechającego się okrutnie Voldemorta, który już unosił różdżkę do kolejnego ataku, którego tym razem nie będą w stanie odeprzeć.
Nie! Nie pozwoli na to! Prędzej zginie niż pozwoli, by Severus...
Nie namyślając się wiele, wyprostował się, osłaniając sobą Severusa i celując różdżką w Voldemorta.
- Jeżeli spróbujesz mu coś zrobić, to najpierw będziesz musiał zabić mnie - wysyczał, wkładając w słowa tyle nienawiści, iż był zaskoczony, że nie wypływa mu ona jeszcze z ust. Voldemort roześmiał się zimnym, triumfalnym rechotem, który wydawał się jeszcze bardziej zamrażać powietrze. Harry trząsł się z wściekłości. Nie był w stanie nad tym zapanować.
Merlinie, gdyby tylko istniała jakakolwiek szansa, by go zabić... choćby najmniejsza...
Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie!
Eliksir! Miał przecież jeszcze eliksir!
Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł dłoń Severusa zaciskającą mu się na ramieniu z siłą imadła, mocne szarpnięcie do tyłu i wydyszane do ucha instrukcje:
- Kiedy zobaczysz rozbłysk, zamknij oczy i uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej stąd. Będę tuż za tobą.
- Ale...
- Nie dyskutuj ze mną!
Harry zamrugał, widząc unoszącą się różdżkę Severusa i nagle odniósł wrażenie, że świat zwalnia swój bieg. Ujrzał te cienkie usta wypowiadające słowa nieznanego mu zaklęcia i poczuł jeszcze silniejsze szarpnięcie, kiedy Severus odepchnął go od siebie i nagle przestrzeń wypełniło rażące, białe światło.
Harry błyskawicznie zacisnął powieki, ale i tak miał wrażenie, jakby coś przypaliło mu źrenice i gdzieś nieopodal usłyszał wykrzykiwane ochrypłym głosem Zaklęcie Cienia:
- EFFIGIA!
Rzucił się do ucieczki. Chociaż wiedział, że poza kręgiem, w którym zamknął go Voldemort, była jedynie pusta, jałowa przestrzeń, pozbawiona jakichkolwiek roślin czy choćby kamieni, ciągnąca się aż po horyzont, na którym górowały niewielkie wzniesienia, to musiał spróbować.
Odwrócił głowę, próbując coś dostrzec i nawet, jeśli jasność już opadła, to jego wzrok nadal nie był do końca sprawny i wszystko przykrywała biała, rozmyta mgła, w której Harry dostrzegł... kilka identycznych sylwetek Severusa, biegających we wszystkie strony i ciskających w rozwścieczonego Voldemorta zaklęciami.
Ostry, przeszywający dźwięk nad nim sprawił, że Harry zatrzymał się gwałtownie, z przerażeniem obserwując, jak horda Dementorów rusza w jego stronę.
Uniósł różdżkę, próbując skupić się na najszczęśliwszej chwili swojego życia, ale w tym samym momencie poczuł łapiącą go w biegu dłoń i niemal się przewrócił, kiedy Severus pociągnął go za sobą.
- Kazałem ci biec! - wykrzyczał. - Nie ma na to czasu! Musimy wydostać się ze strefy antyaportacyjnej!
Harry poderwał głowę i ujrzał obok siebie pozostałe cienie Severusa, a nad sobą długie, łopoczące szaty i wyciągające się ku nim, pokryte liszajami dłonie.
Zamknął oczy, czując ich lodowate oddechy na karku i w tej samej chwili... wpadł na niewidzialną, twardą niczym szkło barierę. Uderzenie było tak silne, jakby spadł z wysokości na kamienną posadzkę. Jęknął głośno i odepchnięty siłą rozpędu, przewrócił się na ziemię.
Na chwilę stracił wzrok i orientację. Kiedy ją odzyskał, Severus już się podnosił, pociągając go za sobą, ale nagle osunął się na ziemię tuż obok niego, dysząc ciężko i kaszląc, tak jakby coś pozbawiło go wszystkich sił.
Harry zrozumiał, co to było, w momencie, w którym tylko poderwał głowę. Wszystkie cienie, które wyczarował Severus, rozpłynęły się po zderzeniu z magiczną barierą.
Pozostali sami.
Odsłonięci.
Harry słyszał nad sobą świszczące oddechy Dementorów, które przypominały niecierpliwe sapanie upiornej bestii, czekającej na jedno skinienie swego pana, aby mogła w końcu pożreć to, co nęciło jej zmysły już od tak długiego czasu.
- Tego nie zaplanowałeś, prawda, Severusie? - zapytał cicho Voldemort, zbliżając się powoli i obracając w długich, zakończonych szponami palcach... różdżkę Harry'ego! Do diabła! Musiał ją upuścić, kiedy się przewrócił i Voldemort ja przywołał. Do diabła! Do diabła! Do diabła! - Jesteście w pułapce. Nie macie dokąd uciec. Stąd nie ma wyjścia. Bardzo długi czas przygotowywałem się do tej chwili. I nawet twoje niespodziewane przybycie nie zniweczy moich planów. Zbliża się wasz koniec.
Zaklęcie świsnęło tak nagle, że Harry zdążył się tylko osłonić ramionami, ale nie poczuł bólu. Zobaczył tylko, jak różdżka Severusa wyślizguje się z jego osłabionej dłoni i wpada wprost w wyciągniętą rękę Voldemorta.
- Teraz jesteście całkowicie bezbronni. I macie tylko jedną szansę, aby nie skonać w niezwykle długich, niewyobrażalnie bolesnych męczarniach, przyglądając się nawzajem swojej śmierci... - ciągnął okrutnie Voldemort, wpatrując się w nich z wyrazem twarzy drapieżnika, który zapędził swe ofiary w miejsce, z którego nie było innego wyjścia, jak tylko wpaść wprost w jego naszpikowaną kłami paszczę. - Dajcie mi eliksir.
Harry spojrzał na Severusa szeroko otwartymi oczami. Mężczyzna uniósł głowę. Po jego twarzy płynął pot. Włosy przylepiły się do czoła, a wpółotwarte usta z trudem łapały powietrze, ale to, co Harry ujrzał w jego oczach... to było niczym miażdżący cios prosto w trzewia. Jego żołądek skręcił się, kiedy Harry zrozumiał, że Severus wie... i że zrobi wszystko, aby nie pozwolić mu dokonać tego, po co tu przyszedł.
Ale... ale... jakie miał inne wyjście?
Widział ogień w jego oczach. Płonącą wciąż, jasną iskrę, rozświetlającą czarne tęczówki, ale miała zbyt mało tlenu, aby ponownie się rozpalić. Severus stracił zbyt wiele mocy, rozszczepiając ją na kilka równych części, aby dać im czas i szansę na ucieczkę. Teraz Harry musiał zrobić to samo. Kupić mu czas. Chociaż odrobinę. A potem, jeżeli już naprawdę nie będzie innego wyjścia... jeżeli naprawdę nie będzie...
- Każ Dementorom się odsunąć - powiedział głośno Harry, prostując się na uginających się nogach. - Wiem, gdzie jest eliksir. Severus go nie ma.
- Potter! - usłyszał za sobą ostrzegawczy syk i poczuł zaciskającą się na nadgarstku dłoń, ale to go nie powstrzymało.
- Wiem też, jak on działa. Wiem, że muszę go wypić z własnej woli, aby rytuał się powiódł - kontynuował, starając się zignorować coraz bardziej natarczywy uścisk na przegubie i dobiegający zza pleców zachrypnięty, cichy szept:
- Nawet się nie waż...
Nie mógł spojrzeć teraz na Severusa. Teraz byli tylko oni. On i Voldemort.
Patrzył wprost w zmrużone podejrzliwie, czerwone oczy, gorączkowo zastanawiając się, co teraz zrobić. Czuł nad sobą świszczące oddechy i miał wrażenie, jakby nawet z tej odległości Dementorzy byli w stanie wyssać z niego całą odwagę, pozostawiając jedynie skulone, kwilące coś, błagające o to, aby strach odszedł i aby wszystko się już skończyło.
Tak, zrobi wszystko, aby to się już skończyło...
- Każ im się odsunąć - powiedział wyraźnie, wpatrując się twardo w Voldemorta.
Czarny Pan zaledwie tylko spojrzał na Dementorów i Harry usłyszał wysokie, skrzeczące głosy niezadowolenia, kiedy czarne sylwetki zaczęły wycofywać się na swoje początkowe pozycje, tworząc zwarty krąg nad ich głowami.
W jaki sposób ich kontrolował? Tylko dzięki swojej mocy? Przecież z pewnością nie był w stanie wyczarować żadnego Patronusa. Nie ktoś taki jak Voldemort. Z pewnością nie.
Kiedy Dementorzy się odsunęli, wyciągający swe szpony, lodowaty strach wypuścił na chwilę ze swego śmiertelnego uścisku gardło i płuca Harry'ego, pozwalając mu nabrać powietrza.
- Moja cierpliwość zaczyna się kończyć - wysyczał Czarny Pan.
Harry zacisnął pięści, spoglądając na wyłaniającą się zza nóg Voldemorta, pełznącą leniwie Nagini.
- Ja... - zaczął, przełykając ślinę i próbując zapanować nad tłukącym się w piersi sercem. - Zrobię to. Wypiję go i będziesz mógł odebrać moją moc, ale...
Silne pociągnięcie za rękę sprawiło, że niemal opadł na kolana. Severus szarpnięciem przyciągnął go do siebie i Harry zobaczył, że mężczyzna chowa w swe szaty małą fiolkę, którą musiał przed chwilą zażyć.
- To nie czas na twój pieprzony, gryfoński heroizm - wysyczał mu prosto w twarz. - Nie po to przebyłem całą tę drogę, żebyś mi teraz wszystko zniszczył, ty narwany idioto!
- Nie prosiłem cię o to - wypalił Harry, próbując wyrwać rękę. - Puść mnie! Gdybyś nie przyszedł, już dawno byłoby po wszystkim. Już niczego bym nie czuł i nie musiałbym patrzeć na to, jak on cię... - urwał, ponieważ nagle zabrakło mu tchu, kiedy uderzyło go wspomnienie wykrzywionej cierpieniem twarzy Severusa. - Myślisz, że po co to zrobiłem? Chciałem cię uratować!
- Uratować? - wycedził Severus, piorunując go takim spojrzeniem, jakby Harry właśnie go obraził. - Myślisz, że uratowałbyś mnie w taki sposób? Poświęcając się? - Harry poczuł, jak dłoń Snape'a łapie go za zakrwawioną koszulę i przyciąga bliżej, a czarne oczy wdzierają mu się niemal do duszy. - W ten sposób mógłbyś mnie jedynie zabić, przeklęty dzieciaku!
Harry miał wrażenie, jakby wszystko w nim zamarło, zawisając nad głęboką przepaścią, a żołądek i serce zamieniły się miejscami, kiedy pojął sens słów Severusa. I nawet jeśli wszystko w nim się szarpało, wyrywając się ku niemu i pragnąc zostać pochłoniętym przez te oczy i dłonie i usta... to jedyne, co mógł zrobić, to uwolnić się z jego uścisku i zrobić kilka kroków wstecz, z nadludzkim wysiłkiem odrywając od niego drżące od szalejących w nim emocji spojrzenie i odwracając się z powrotem do Voldemorta, który przyglądał im się z głębokim obrzydzeniem wyrytym na swej bladej, gadziej twarzy.
- Cóż za wzruszające przedstawienie... Ciekawe, czy stałoby się jeszcze bardziej interesujące, gdybym jednym z was nakarmił Nagini? - zaszydził Voldemort, choć w jego głosie rozbłysła sugestia lodowatego gniewu. - Albo dostanę eliksir, albo sam go znajdę, a wtedy będziesz mnie błagał o to, abym pozwolił ci go wypić.
Harry przymknął na chwilę powieki, próbując zapanować nad wirującymi w głowie myślami.
I tak nie miał innego wyjścia... Voldemort zabrał im różdżki i zamknął ich w jakimś magicznym polu, którego nie mogli przekroczyć, otaczała ich horda Dementorów, nie mieli niczego, czym mogliby się obronić. Czekała ich jedynie śmierć w długich męczarniach.
Był już tak straszliwie zmęczony. Nie było sensu dłużej udawać i walczyć. I tak by się stąd nie wydostali.
Przełknął ślinę i uniósł powieki, spoglądając wprost w przewiercające go, pionowe źrenice. Kiedy się odezwał, był zaskoczony, jak cichy i zdarty wydawał się być jego głos:
- Ten eliksir...
- ...nie istnieje - dokończył za niego Severus, wyłaniając się nagle zza pleców Harry'ego.
Harry odwrócił się gwałtownie, spoglądając na mężczyznę z zaskoczeniem. Ale Severus nie patrzył na niego. Jego spojrzenie było wbite w Voldemorta.
- Nigdy go nie ukończyłem - wycedził ze stalową pewnością w głosie, zatrzymując się przed Harrym i osłaniając go przed wzrokiem Voldemorta. - Przez cały czas cię zwodziłem, aby zyskać na czasie. Nie zdobędziesz jego mocy. Nigdy nie uda ci się spełnić swojego pragnienia - zakończył, sprawiając wrażenie, jakby to, co mówił, napawało go okrutną satysfakcją.
Twarz Voldemorta zmieniła się w ułamku sekundy. Przypominało to uderzenie błyskawicy, która podpaliła tlące się w nim przez cały czas rezerwy gotowej do eksplozji furii.
- W takim razie nie jesteś mi już do niczego potrzebny - wysyczał głosem nasączonym rozpaloną do czerwoności, trzaskającą wściekłością, unosząc różdżkę i celując nią w Severusa.
- Nie! - Harry złapał za szatę mężczyzny, próbując wydostać się zza niego, ale Severus przytrzymał go ramieniem, nie pozwalając mu na to.
Miał wrażenie, że wszystko, co się dzieje, to tylko jeden z koszmarów, które męczyły go przez całe pół roku. Że nic nie dzieje się naprawdę. Ani wycelowana w Severusa różdżka, ani jego bezsilna złość, ani otwierające się, pozbawione warg usta Voldemorta, układające się w pierwsze sylaby Klątwy Uśmiercającej.
- Ava...
- STÓJ!!! - wrzasnął z całych sił, szarpiąc się ostro do przodu, ale Severus w ostatniej chwili powstrzymał go przed wybiegnięciem przed siebie. - Nie możesz go zabić! Jeśli to zrobisz, to przegrasz! Jest gotów poświęcić dla mnie życie! Jeśli go zabijesz, da mi ochronę, taką samą jak ta, która pokonała cię za pierwszym razem!
Voldemort zamarł, a na jego twarzy pojawiło się wahanie, jakby nagle uświadomił sobie, że Harry może mieć rację.
- Milcz, do diabła! - warknął gniewnie Severus, piorunując go wzrokiem, ale Harry całkowicie go zignorował.
- Nie będziesz mógł mnie tknąć! - krzyknął rozpaczliwie, ściskając szaty Severusa i wciąż próbując się zza niego wydostać. - Ale ty to wiesz, prawda Tom? Przecież nie możesz tego po raz drugi zlekceważyć, bo wyszedłbyś na kompletnego głupca!
Dłoń Czarnego Pana opadła, ale twarz przybrała wyraz wyrachowanego okrucieństwa.
Zanim jednak Harry zrozumiał, co to oznacza, usłyszał wypowiadany w mowie węży rozkaz:
- Zabij zdrajcę.
Wijąca się wokół nóg swego pana Nagini zasyczała przeciągle. Harry zobaczył, że twarz Severusa blednie, ale wtedy nagle wszystko zaczęło się dziać błyskawicznie.
Usłyszał zbliżający się szybko syk, ale Severus odepchnął go i skoczył w drugą stronę. Harry wylądował na pokrytej szronem ziemi, ale poderwał się z niej z szybkością i zwinnością wyćwiczoną przez lata trenowania Quidditcha i nie namyślając się ani przez ułamek sekundy, rzucił się na węża, który w tej samej chwili wylądował tuż obok niego i właśnie odbijał się ponownie od ziemi, by skoczyć w stronę, w którą rzucił się Severus i zatopić w nim swe kły. Nagini wydała z siebie dziwny, ochrypły syk, kiedy Harry upadł na nią całym ciałem, przygniatając ją do podłoża. Czuł, jak jej umięśniony korpus wije się i wierzga, wyślizgując się spod niego, ale Harry zacisnął ramiona wokół jej śliskiego cielska, starając się ją utrzymać za wszelką cenę i jednocześnie dać Severusowi chociaż odrobinę czasu na obmyślenie planu, ale wtedy potężny ogon węża uderzył w niego z siłą Wierzby Bijącej i Harry ponownie wylądował na ziemi, całkowicie oszołomiony ciosem. Nagini odpełzła, sycząc wściekle, a Harry podniósł się na kolana i ręce, macając ręką lodowate podłoże w poszukiwaniu okularów, które spadły mu przy upadku.
Musi pomóc Severusowi! Musi coś widzieć! Co się działo? Gdzie był Severus?
Kiedy tylko poczuł pod palcami okrągłe oprawki, założył je na nos z taką szybkością, iż niemal go sobie złamał, rozglądając się rozpaczliwie. I mając nadzieję, że kiedy go ujrzy, wciąż jeszcze....
Zobaczył ich!
Kotłujące się dwa ciała. Długie, połyskujące ciało węża i odzianą w czerń sylwetkę Severusa, splecione razem w śmiertelnym uścisku i mocujące się z taką zawziętością, iż wzbijały w powietrze połyskującą chmurę iskrzącego się szronu.
- Przestań! - wrzasnął rozpaczliwie w stronę Voldemorta, przyglądającemu się wszystkiemu z okrutnym uśmiechem na twarzy.
Zerwał się z ziemi, próbując biec, ale kolana ugięły się pod nim i ponownie upadł.
Nie mógł oddychać.
Severus! Severus!!!
Poderwał się do biegu, by mu pomóc, by zrobić cokolwiek, cokolwiek...
...ale w tej samej chwili powietrze wypełniło się przeszywającym, przypominającym pisk skrzekiem i Harry z przerażeniem patrzył, jak oba ciała zamierają i przestają się szamotać. Ale zanim zrozumiał, co się dzieje, usłyszał rozrywający głowę, wściekły ryk Voldemorta i dopiero kiedy dobiegł bliżej, ujrzał leżącą na ziemi, pokrytą krwią głowę Nagini, z której czaszki wystawał... nóż. Ten sam nóż, który Harry wbił w pierś Voldemorta!
Severus... musiał go znaleźć... i wbił go w jej łeb. Merlinie, gdyby Harry nie poprosił Zgredka o nóż... gdyby Voldemort nie rzucił go niedbale na ziemię...
Harry patrzył wstrząśnięty, jak Severus z trudem wyplątuje się z martwego cielska, dysząc ciężko i drżąc.
Boże, tak straszliwie chciałby do niego podbiec i go uściskać. Ulga, jaką teraz odczuwał, niemal go osłabiała, ale jego magiczne zmysły wrzeszczały ostrzegawczo, zmuszając go do odwrócenia się i niemal cofnięcia, kiedy Voldemort, z twarzą wykrzywioną furią tak ogromną, iż przypominała teraz potworną karykaturę samej siebie, uniósł różdżkę, kierując ją w stronę osłabianego Severusa i Harry wiedział, że tym razem żadne słowa nie przekonają go, by ją opuścił. I że śmierć nie jest najgorszym, co Czarny Pan może teraz zrobić swojemu byłemu słudze za to, że zabił jego najwierniejszą towarzyszkę.
Było tylko jedno, jedyne wyjście.
Błyskawicznie przyklęknął, wydobywając trzęsącymi się palcami z ukrytej w nogawce kieszeni zieloną fiolkę i wyciągając ją w stronę oszalałego z gniewu Voldemorta.
- Mam eliksir! - wykrzyknął rozpaczliwie, z trudem wydobywając głos ze ściśniętego gardła. - Miałem go przez cały czas! Severus kłamał! Ukończył go! Zrobię wszystko, co każesz, ale go nie zabijaj. Będziesz miał moją moc. Nikt nie będzie w stanie cię pokonać. Wypiję go. Zrobię to z własnej woli. Ale musisz dotrzymać słowa.
Czerwone oczy przeszyły go na wskroś i blizna na jego czole pękła z bólu, ale zanim zrozumiał, co to oznacza, ujrzał jak oczy Voldemorta mrużą się, przypominając dwie wąskie szpary, zza których spogląda piekło i jego dłoń wykonała skomplikowany gest, ciskając w Severusa niewerbalnym zaklęciem.
- NIEEE!!! - Harry rzucił się do przodu, próbując przeciąć drogę zaklęcia, ale nie zdążył.
Upadł na zamarzniętą ziemię, czując jak przerażenie rozrywa mu płuca i pozbawia zmysłów.
Zapadła cisza.
Podniósł się na drżących rękach, nie będąc w stanie się odwrócić i spojrzeć za siebie.
Nie chciał tego widzieć... nie mógł...
- Masz trzydzieści sekund - dobiegł go przytłumiony, rozkazujący syk. - Daję ci trzydzieści sekund na wypicie tego eliksiru.
Harry poderwał gwałtownie głowę, spoglądając na Voldemorta zamglonym wzrokiem.
Co?
Odwrócił się.
Uwierający go w piersi kamień roztrzaskał się i jego serce ponownie zaczęło bić.
Severus żył. Żył!
Voldemort zamknął go w magicznym polu siłowym, które mężczyzna próbował rozbić różdżką, ale z pewnością nie swoją, ponieważ Voldemort wciąż ściskał w ręku różdżki ich obu. Pole wchłaniało jednak każde zaklęcie, którego użył Severus. Zaprzestał więc prób uwolnienia się i zaczął krzyczeć coś do Harry'ego, miotając się po kuli tak, jakby pragnął rozerwać ją choćby i siłą swych mięśni.
Ale Harry wiedział, że to na nic. Było już za późno.
Przysiadł na piętach i rozmytym wzrokiem spojrzał na trzymaną w dłoni fiolkę.
To był jedyny sposób, żeby go uratować. Może w innym życiu mogliby być razem. Gdyby Harry nie miał blizny na czole, a Severus Mrocznego Znaku. Gdyby Voldemort nigdy się nie urodził...
Ale żaden z nich nie mógł zmienić swojego losu. Mogli jedynie wspólnie próbować o nim zapomnieć. Udawać, że mają jeszcze dużo czasu. Że mają przed sobą przyszłość. Że kiedy to wszystko się skończy... obaj wciąż jeszcze będą żyli... i dalej będą uczyć się od siebie nawzajem.
Że mają szansę...
Harry jeszcze raz spojrzał na zamkniętego w kuli Severusa, który wciąż coś do niego krzyczał, ale bariera pochłaniała wszelkie dźwięki i Harry go nie słyszał. Jego wzrok był już tak zamglony, iż niewiele widział. Przeniósł go na fiolkę, odkorkowując ją drżącymi palcami i podnosząc do ust. Przełknięcie śliny było tak bolesne, jakby w jego gardle utknęły żyletki, bezlitośnie tnąc je aż do krwi.
Po raz ostatni zerknął na stojącego nieopodal Voldemorta, którego twarz wyrażała w tej chwili niecierpliwe wyczekiwanie, balansujące na pograniczu triumfu.
Nie mieli szansy. Nigdy jej nie mieli.
Harry nabrał w obolałe płuca nieco stęchłego powietrza, próbując powstrzymać drżące w kącikach oczu łzy.
Przyłożył fiolkę do spierzchniętych warg.
I w tym samym momencie dostrzegł, że w trupiobladej twarzy Voldemorta... coś się zmieniło. Czerwone oczy rozszerzyły się, jakby ciało Voldemorta przeszył przypominający porażenie prądem, niezwykle silny skurcz. Czarny Pan zachwiał się, pochylając się do przodu, jakby nagle stracił siły i przycisnął dłoń do piersi, dokładnie w tym samym miejscu, w które Harry ugodził go nożem.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się w osłupiającym zrozumieniu.
Trucizna!
Uaktywniła się!
Merlinie, jak mógł zapomnieć o tym, że Severus opóźnił jej działanie?!
- Zatrułeś go - wysyczał wściekle Voldemort, chociaż jego głos był cichszy i znacznie słabszy niż wcześniej. - Jesteś głupszy niż sądziłem, jeśli pomyślałeś, że da ci to jakąkolwiek przewagę. Jestem najpotężniejszym czarodziejem świata. Żadna trucizna mnie nie zabije. Zwalczę ją bez najmniejszych przeszkód.
Ale po wypowiedzeniu ostatniego słowa, jego nogi ugięły się i musiał oprzeć się dłońmi o kolana, aby uniknąć osunięcia się na ziemię.
Harry był tak oszołomiony tym, co się działo, że jego pierwszą reakcją było spojrzenie na Severusa. Snape opanował się znacznie szybciej, wskazując Harry'emu na różdżkę, którą trzymał w swojej dłoni, a potem na Voldemorta.
Harry pojął aluzję. To była jego jedyna szansa. Miał tylko chwilę, by dokonać... czegokolwiek. Kilka sekund życia nagle wydłużyło się do kilku minut i teraz wydawało mu się, że ma tak niewiarygodnie dużo czasu... że może zrobić wszystko!
Błyskawicznie zakorkował fiolkę i cisnął ją na ziemię, podrywając się do biegu i nie spuszczając wzroku z różdżek znajdujących się w rękach Voldemorta. Ale nawet osłabiony, Voldemort pozostawał Voldemortem i Harry nagle ujrzał rozbłysk klątwy. Uniknął jej jednak, rzucając się zwinnie w prawo, tak jak unikał tłuczków podczas meczów Quidditcha. Klątwy Voldemorta były znacznie słabsze, ale wciąż wystarczyło zaledwie draśnięcie, aby unieruchomić Harry'ego.
Harry czuł gwałtowne bicie własnego serca, kiedy rzucał się w prawo i w lewo, niesiony nieugiętą determinacją, wypełniony nieprawdopodobnie wielką siłą oraz płynącą w jego żyłach adrenaliną, tą samą, którą odczuwał za każdym razem, kiedy gonił za Złotym Zniczem. Ale tym razem stawką nie było jedynie wygranie meczu. Tym razem stawką było życie jego i Severusa.
Zgiął się w pół, przebiegając pod błękitnym promieniem klątwy, który świsnął milimetry nad nim i z całym impetem rzucił się na Voldemorta, łapiąc go za nadgarstek i kierując jego różdżkę w górę, dzięki czemu kolejna klątwa wystrzeliła w niebo, a drugą ręką chwytając różdżki, które Voldemort ściskał w swojej dłoni.
Ujrzał przed oczami jego wykrzywioną furią twarz i wyszczerzone, żółte kły, kiedy z gardła czarodzieja wydobył się pełen wściekłości ryk.
Harry szarpnął ręką, wyrywając mu siłą obie różdżki i wciąż przytrzymując w górze wyciągniętą rękę Voldemorta, który przysunął twarz tak blisko, iż Harry poczuł wdzierający mu się do nozdrzy odór siarki i stęchlizny, a jego czoło ponownie przecięła piekąca błyskawica bólu.
- Nie pokonasz mnie - wycharczał Czarny Pan, kiedy Harry próbował pozbyć się białych plam potwornego bólu, które wykwitały mu przed oczami. - Nie możesz mnie zabić żadną klątwą. Moja moc jest tak ogromna, że jestem w stanie przeżyć nawet bez ciała. Możesz próbować do woli, ale to i tak na nic. To ja zwyciężę.
Harry poczuł lodowatą dłoń zaciskającą mu się na gardle niczym imadło. Rozsadzający głowę ból stał się już tak silny, iż był niemal pewien, że za chwilę jego czaszka eksploduje. Nie był w stanie nabrać powietrza, ale zdołał wbić spojrzenie w płonące czerwienią oczy Voldemorta. Miał wrażenie, jakby spoglądał przez nie na potężną, niemożliwą do ugaszenia pożogę, jakby były oknami, przez które Harry był w stanie dostrzec tę ogromną moc, płonącą w Voldemorcie, a którą teraz przecinały ciemnozielone języki bólu, wywołanego przez tętniącą w jego krwi truciznę. I Harry wiedział, że jeszcze chwila i Voldemort ją zwalczy. I pomimo, iż ściskał w dłoni dwie różdżki, swoją i Severusa, miał okropne, skręcające wnętrzności przeczucie, że nie może zrobić nic, by go pokonać. Że żadne, nawet najsilniejsze zaklęcie, nie jest w stanie go zniszczyć. Tak naprawdę. Tak na zawsze. Bo za kilka lat on znowu może powstać z popiołów. I powrócić.
Miał rację. To jego moc była źródłem jego potęgi. Jego nieśmiertelności. A teraz była osłabiona, zaatakowana od wewnątrz. Nie z zewnątrz.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, kiedy nagle do jego umysłu wdarła się wyrazista, wstrząsająca myśl.
Od wewnątrz! Oczywiście!
Uniósł obie różdżki, celując prosto w czaszkę Voldemorta i czując coraz większy chłód, wbijający mu się w ciało niczym lodowe igły. Zerknął w górę i ujrzał tuż nad sobą wyciągnięte szpony Dementorów. Byli znacznie bliżej, jakby utrzymująca ich na dystans moc Voldemorta osłabła na tyle, iż wystarczył niewielki spadek koncentracji, aby te wygłodniałe bestie rzuciły się na żer.
Ponownie wbił spojrzenie w płonące oczy naprzeciw.
Już wiedział, co zrobić.
Jego życie i tak zakończyło się, zanim jeszcze tu przybył. Dopilnował tego. Zamknął wszystkie karty. Pożegnał się z przyjaciółmi. Nie czekało go nic, poza śmiercią... i to, że pomimo wszystkiego, wciąż próbował ją odsuwać, było najgłupszą rzeczą, jaką zrobił. Naraził Severusa... naraził wszystkich...
Ale teraz to zakończy. Nie zamierzał już uciekać. Już nie.
Nawet, jeśli ceną miała być jego własna dusza... to Voldemort także ją zapłaci.
Za wszystko, co mu odebrał. Za każdą klątwę, która została rzucona w jego imieniu. Za każdą śmierć, do której się przyczynił. Za wszystkich tych, którzy zginęli w męczarniach, próbując mu się przeciwstawić. Za piekło, które zgotował jemu i Severusowi!
Za te wszystkie wieczory przy kominku, których już nigdy nie będą mieć. Za wszystkie noce, których ze sobą nie spędzą. Za spojrzenie i dotyk... którego już nigdy więcej nie poczuje. Za marzenia, które były tak blisko... a okazały się niemożliwe do zdobycia. Za wspólnie spędzone życie. Brutalnie im odebrane i podeptane.
Legilimens Evocis.
Zaklęcie, które uformowało się w umyśle Harry'ego nie potrzebowało nawet słów. Przypominało wzburzoną, nieokiełznaną falę mocy, która roztrzaskała powstrzymującą ją tamę i popłynęła wąskim przesmykiem dwóch różdżek, wbijając się w umysł Voldemorta z siłą stalowego ostrza i zagłębiając się w nim niczym niemożliwy do wyszarpnięcia harpun.
Harry miał wrażenie, jakby wpadł do gęstego niczym smoła, trującego morza czerni, które próbowało go pochłonąć.
Za każdym razem, kiedy przykrywała go fala, widział zalane krwią twarze, rzucane drgawkami ciała. Słyszał rozdzierające wrzaski, zakończone przedśmiertnym charczeniem. Widział wokół siebie setki oczu, błagających, gasnących, przerażonych... Słyszał rozpaczliwy szloch i pozbawione nadziei zawodzenie.
Jedna z fal rzuciła go we wspomnienie, w którym zobaczył okrutnie okaleczone zwłoki kobiety i mężczyzny oraz stojącego nad nimi, kilkuletniego chłopczyka z pokrytą smugami krwi, zapłakaną twarzą, który z tępą, osłupiałą zgrozą wpatrywał się w skierowaną w siebie różdżkę, a na błękitnych spodenkach, które miał na sobie, rozrastała się ciemna plama moczu, spływającego mu po nogach i mieszającego się z rozlaną na podłodze krwią.
Harry w ostatniej chwili wydostał się na powierzchnię wspomnienia, tuż przed tym, zanim młody Tom Riddle sprawdził, czy obdzieranie ze skóry człowieka wygląda tak samo jak obdzieranie ze skóry królika.
Ale obrazy dalej atakowały. Przypominały wbijające się w niego szpony, które rozszarpywały go kawałek po kawałku, wyrywając z niego to, co najcenniejsze.
Człowieczeństwo.
Voldemort walczył. Tylko z powodu jego chwilowego osłabienia, spowodowanego krążącą mu w żyłach i kąsającą go od wewnątrz trucizną, Harry był jeszcze w stanie utrzymać się na powierzchni i nie pozwolić, by pochłonęło go morze krwi, zalewające mu oczy i usta, wdzierające się do nosa i uszu, odcinając dopływ powietrza i pogrążając go we wszechogarniającym, duszącym strachu.
Szamotał się i walczył, ale wspomnienia atakowały go niczym rozwścieczone bestie, zadając mu rany na duszy i wypalając w czaszce potworne obrazy okaleczeń i wykrzywionych cierpieniem twarzy, a on miotał się pomiędzy nimi, próbując się czegoś uchwycić i przezwyciężyć ten nurt. Wydostać się na powierzchnię i zapanować nad tą szalejąca kipielą w dole.
I wtedy kolejna fala znowu zmyła go pod powierzchnię i jego oczom ukazało się owinięte w czerń ciało, miotające się w spazmach po podłodze lochu, twarz przykryta czarnymi włosami, spod których widać było jedynie otwarte usta i wydobywający się z nich, zwierzęcy wrzask, długie palce, drapiące paznokciami o kamienną podłogę... te same palce, które z delikatnością przesuwały się po jego skórze... te same usta, które tym niskim, ochrypłym głosem szeptały mu do ucha, że należy wyłącznie do niego... to samo szczupłe ciało, które osłaniało go przed klątwami Voldemorta...
Wynurzył się na powierzchnię tak gwałtownie, jakby coś złapało go za rękę i wyciągnęło z krwawej kipieli. Wzburzone wspomnienia wciąż próbowały pochłonąć go z powrotem, ale on miał wrażenie, jakby coś go podtrzymywało, dając oparcie i wypełniając przestrzeń wokół niego ciepłem. I siłą.
Jeszcze raz spojrzał na przepływające w dole wspomnienia.
Wiedział co zrobić. Przywołać to, co będzie w stanie nakarmić istoty żywiące się tylko i wyłącznie najgorszymi, najbardziej traumatycznymi przeżyciami i emocjami. Otworzyć tamę, której Voldemort nie będzie w stanie zamknąć. Wyciągnąć na powierzchnię cały ten strach i rozpacz, które towarzyszyły mu przez całe życie, którymi była przesycona niemal każda chwila jego istnienia, które emanowały z każdego aktu przemocy i terroru, z każdej rzuconej klątwy, z każdego krzyku cierpienia, który ustami torturowanych przez niego ofiar, wydawała jego własna dusza.
I Harry wiedział, że istnieje tylko jeden klucz, który był w stanie przywołać to wszystko. Klucz do życia Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Klucz do jego przeżyć od najwcześniejszego dzieciństwa. Klucz do cierpienia, które otaczało go od chwili narodzin, a od którego przez całe życie próbował uciec, zadając je innym.
Tom Marvolo Riddle.
Harry zdążył jedynie wziąć głęboki oddech, zanim wspomnienia pochłonęły go, wciągając głęboko w swe cuchnące, lepkie i mroczne czeluście.
70. The Lion and The Serpent
I see the fire in the sky
See it all around me
Am I alive or just a ghost?
Haunted by my sorrows
I said the past is dead, the life I had is gone
Said I'm not afraid, that I am brave enough
I will not give up
Until I see the sun
Hold me now
'Til the fear is leaving
I am barely breathing
Crying out
These tired wings are falling
I need you to catch me*
Twarz Severusa zmieniła się w kredowobiałą maskę przerażenia, kiedy osłupiały ze zgrozy, wpatrywał się w gęstą chmurę Dementorów, którzy niczym zwabione krwią rekiny, otoczyły dwie przyciśnięte do siebie sylwetki. Widok przypominał stado hien, walczących o padlinę i próbujących jednocześnie wyszarpnąć dla siebie jak największy kawałek mięsa. Ich przegniłe usta otwierały się, wchłaniając niekończący się strumień pożywienia, jakby instynkt kazał im wyssać wszystko, aż do ostatniej kropli, ponieważ na kolejną taką ucztę mogłyby czekać i kilkaset lat. Ich głód był wiecznie nienasycony. Rozrywały duszę na kawałki, dopóki nie pozostało nic, poza opuszczona skorupą ciała. A tutaj były ich setki. I każdy z nich pragnął nakarmić się do syta.
Bariera utrzymująca Severusa w tym samym miejscu zadrżała nagle i rozsypała się, pozbawiając go oparcia. Mężczyzna upadł na kolana i ręce, ale niemal natychmiast poderwał głowę i wypełnionymi lękiem oczami dostrzegł osuwające się na ziemię dwa ciała.
Zerwał się do biegu, przyciskając rękę do wijącego się po skórze, blednącego Mrocznego Znaku. Ból był równie silny, jak w momencie, w którym znak powstawał, jakby wypalano mu go rozżarzonym żelazem.
Wiedział, co to oznacza.
Ale to nie było teraz ważne. Nic nie było.
Zatrzymał się gwałtownie, wbijając pociemniałe od gęstych emocji spojrzenie w dwie leżące na ziemi sylwetki, przysłonięte otaczającą je, gęstą chmurą pożywiających się Dementorów i wyciągnął różdżkę, którą zabrał Malfoyowi. Jego dłoń drżała niekontrolowanie, ale oczy pozostały nieporuszone, skupione tak silnie, iż przypominały dwa, wypalone w temperaturze kilku tysięcy stopni, twarde niczym diament węgle. Wypełnione wciąż tlącym się w ich wnętrzu, niegasnącym blaskiem: na ułamek sekundy pojawiła się w nich spocona, promieniująca spełnieniem twarz o zielonych, pełnych uwielbienia oczach, wypowiadająca dwa słowa... słowa, których zawsze się obawiał, ale kiedy w końcu je usłyszał...
- Expecto Patronum!
Rozbłysk był tak silny, że Severus musiał przysłonić oczy drugą ręką. Lecz kiedy tylko ją opuścił, ujrzał jak blask wylewający się z jego różdżki formuje się w... złocistego lwa. Promieniującego tak wielką mocą, iż zanim jeszcze zbliżył się do hordy Dementorów, część z nich pierzchła, wydając z siebie skrzeczące, donośne dźwięki. Patronus wpadł pomiędzy stworzenia, rozpędzając je na boki, ale było ich zbyt wiele, aby sam jeden był w stanie przepędzić je wszystkie. Położył się więc obok drobnego, leżącego bez ruchu ciała, osłaniając je przed krążącymi wokół Dementorami i rycząc na nich wściekle.
Ściskająca różdżkę dłoń Severusa zaczęła drżeć jeszcze bardziej, kiedy usiłował postrzępioną resztką swojej mocy utrzymać Patronusa. Po jego wykrzywionej wysiłkiem twarzy spływał pot, kiedy szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w nieruchomą sylwetkę, jakby wyczekiwał jakiegokolwiek gestu, drobnego poruszenia dłonią, czegokolwiek, co dałoby mu nadzieję, że wciąż żyje, że nie zdążyli odebrać mu duszy, że nie zgasili jego światła, pogrążając go w nieprzeniknionych ciemnościach już na zawsze.
Blask zaczął przygasać pod naporem mroku emanującego od krążących w górze, rozwścieczonych Dementorów. Severus osunął się na kolana, obiema dłońmi łapiąc swoją różdżkę, by za wszelką cenę utrzymać ochronę i wtedy dostrzegł słaby blask, wypływający z różdżek, które wciąż znajdowały się w leżącej nieruchomo na zamarzniętej ziemi dłoni Harry'ego. Blask, który wijąc się i pełznąc po ziemi, zaczął formować się w... srebrzystobiałego węża.
Severus z oszołomieniem przyglądał się, jak wąż owija się wokół leżącego na ziemi lwa, oplatając go całym sobą, jakby pragnął ochronić go przed napierającą zewsząd ciemnością i w tej samej chwili przestał widzieć cokolwiek, ponieważ przestrzeń wypełniła się oślepiającą powodzią ciepłego światła, która płynęła od złączonych w uścisku Patronusów i gorącymi falami rozchodziła się na wszystkie strony, przepędzając unoszący się w powietrzu mrok. Severus słyszał oddalające się strzępy wydawanych przez Dementorów skrzeczących odgłosów.
Nastała cisza.
Blask przygasł i splecione ze sobą Patronusy zaczęły się powoli rozwiewać.
Severus podniósł się z ziemi i podszedł do leżących na ziemi sylwetek. Krótkim spojrzeniem omiótł ciało leżącego obok Voldemorta. Jego czerwone oczy powlekły się czernią i wpatrywały się w pustkę. Przypominały rozbity fragment wazy, przez który można zajrzeć do środka i przekonać się, że to, co wcześniej ją wypełniało, całkowicie zniknęło. Była pusta. Jego dusza została rozerwana na setki maleńkich kawałków, a wraz z nią zniknęła także jego moc.
Czarny Pan został pokonany.
Severus oderwał spojrzenie od zapadającej się powoli, gadziej twarzy i przeniósł je na drobną sylwetkę, leżącą u jego stóp niczym zniszczona zabawka, potargana i ubrudzona, z rozrzuconymi bezwładnie kończynami. W jego dłoni wciąż tkwiły dwie różdżki. Po przykrytym czarnymi kosmykami czole spływała kropla krwi. Jego okulary leżały tuż obok, a oczy... szeroko otwarte, zielone oczy wpatrywały się tępo w przestrzeń.
Świat pogrążył się w mroku, zalewając oczy Severusa ciemnością gęstszą i zimniejszą niż najgłębsze czeluście. Osunął się na kolana, jakby nagle stracił wszystkie siły i wpółotwartymi ustami próbował złapać haust powietrza, jakby na jego szyi nagle zacisnęła się pętla, nie pozwalając mu złapać tchu.
Desperacko pochwycił w ramiona bezwładne ciało Harry'ego, podrywając go z ziemi i zanurzył spojrzenie w jego nieruchomych oczach... w tych oczach, które zawsze wypełniały się blaskiem, kiedy tylko w nie spoglądał... które zawsze patrzyły na niego z mieszaniną lęku i zachwytu jednocześnie... które zawsze rozpalały się tak niewiarygodnie potężnym płomieniem, niezależnie od tego, czy był to płomień pragnienia czy nienawiści...
Ale teraz nie było w nich niczego. Jedynie pusta, czekająca na wypełnienie przestrzeń, w której odbijały się przepływające nad ich głowami chmury.
- Nawet się nie waż mnie zostawiać - wycharczał ciężkim głosem, brzmiącym tak, jakby wydobywał się z otchłani. - Spójrz na mnie! - Potrząsnął ciałem, ale kiedy nie nadeszła żadna odpowiedź, wysunął jedną rękę spod pleców Harry'ego i położył dłoń na jego zimnym policzku. - Jak mam na imię? - Nic. Żadnej reakcji. - Do cholery, masz powiedzieć, jak mam na imię! - niemal wykrzyczał, tonąc w milczących oczach i sprawiając wrażenie, jakby w każdej chwili był gotów rzucić się w nie, niczym w bezkresny, przepastny ocean, w poszukiwaniu... choćby najsłabszej oznaki obecności.
Nie mógł znaleźć jednak niczego. Nawet najcichszego, najodleglejszego szmeru umysłu.
- Dokonałeś tego - wyszeptał, niemal chorobliwie wpatrując się w pokrytą zadrapaniami i śladami krwi, bladą twarz, po której tak wiele razy błądził palcami i wargami. - Tylko ty mogłeś wpaść na tak szaleńczy pomysł, ale udało ci się. Pokonałeś go. Teraz musisz tylko znaleźć drogę powrotną. - Drżącą dłonią pogładził chłodny policzek, jakby próbował go rozgrzać swoim dotykiem. Aby dać mu jakiś znak. - Jestem tutaj. Czekam na ciebie. Po prostu do mnie wróć.
Severus wyglądał tak, jakby mrok pochłaniający jego oczy zaczął wlewać się również do jego umysłu. Jakby z każdą mijającą sekundą, uwięziony gdzieś głęboko na dnie duszy, skrępowany resztkami samokontroli strach, przeistaczał się w szaleństwo.
- Wiem, że nigdy nie będzie idealnie. Wiem, że będziemy się kłócić codziennie i może nawet kiedyś się nawzajem pozabijamy. Ale musisz przeżyć, żeby się o tym przekonać. Nie możesz teraz ode mnie odejść. Nigdy ci na to nie pozwolę. Twoje miejsce jest przy mnie. I zawsze już będzie. Nie opuścisz mnie nawet na krok, ponieważ należysz do mnie... słyszysz? Daj mi znak, że mnie słyszysz, do diabła! - Potrząsnął nim gwałtownie, ale nic się nie wydarzyło. - Dlaczego milczysz? Jak śmiesz mnie tak zostawiać... teraz, kiedy...
Przysunął się bliżej, czując uderzający w nozdrza, słaby zapach wanilii, który jednak wdarł mu się we wszystkie zmysły z tak ogromną siłą, iż potrzebował trochę czasu, aby złapać oddech i zapanować nad zawrotami głowy. Oblizał wyschnięte wargi i pochylając się jeszcze niżej, tak iż niemal oparł się czołem o przecięte blizną czoło naprzeciw, wyszeptał ochrypłym, łamiącym się głosem:
- Harry... nie zmuszaj mnie, żebym cię błagał.
I wtedy zielone oczy poruszyły się nieznacznie, na ułamek sekundy spoczywając na jego twarzy i natychmiast ponownie zagłębiły się w swoim świecie.
Ale ta jedna, nieoczekiwana reakcja wystarczyła, aby twarz Severusa rozświetliła się opętańczym, niemal bolesnym żarem nieokreślonej emocji.
- Dobrze. A teraz spójrz na mnie jeszcze raz i powiedz, jak mam na imię - wyszeptał gorączkowo, zatapiając płonące spojrzenie w nienaturalnie powiększonych źrenicach. Przesunął drżącą dłoń z chłodnego policzka na włosy i wplótł palce w czarne kosmyki, a ledwie słyszalny szept, który wydobył się z jego ust, był tak niewyraźny i zachrypnięty, jakby pochodził z najodleglejszego, najciemniejszego zakątka duszy:
- Powiedziałeś, że zawsze będziesz do mnie wracał...
Jego głos ucichł nagle, jak zbyt mocno naciągnięta struna, która pękła pod naporem oddziałujących na nią sił. I pozostał jedynie wzrok. Wzrok szaleńca. Wzrok, który nagle zadrżał, rozpadając się niczym kolorowe szkiełka w kalejdoskopie, kiedy ujrzał w oczach naprzeciw... kiedy ujrzał...
...jak źrenice zmniejszają się gwałtownie, jakby w końcu, po trwających długo ciemnościach, napłynęło do nich światło, rozświetlając je od środka i napełniając świadomością.
Usta Harry'ego otworzyły się odrobinę i ponownie zamknęły, jakby próbował coś powiedzieć, ale słowa napotykały barierę i nie mogły wypłynąć z gardła. Mężczyzna wbił płonące spojrzenie w te drżące z wysiłku wargi, jakby samym tylko wzrokiem próbował zmusić je do tego, by się rozwarły i by w końcu usłyszeć z nich... usłyszeć...
...ten cichy, osłabiony i zachrypnięty szept:
- Severusie...
*
Ciemność wypełniała niekończąca się kakofonia rozdzierających duszę krzyków. Słyszał wrzask swojej mamy, krzyki setek ofiar, zadręczonych na śmierć i torturowanych do granicy szaleństwa, a każdy z nich był jak oddzielne ukąszenie, zatapiające kły w jego duszy i wyszarpujące z niego kolejne uczucia. Jedno za drugim, obdzierając go z nich, aż w końcu przestał czuć cokolwiek, poza chłodną obojętnością.
Unosił się w mroku. Zupełnie sam. I wiedział, że tak właśnie ma być. Musiał odpokutować za wszystko. Za każdy pojedynczy krzyk, za każde odebrane życie, za całe cierpienie, którego był sprawcą. Widział to wszystko tak dokładnie. Niczym na spowolnionym filmie, który wydawał się trwać w nieskończoność.
Wszystkie wspomnienia, które zobaczył, przelały się przez jego umysł niczym cuchnący ściek, pozostawiając po sobie brud i nieczystości, wypełniając go najohydniejszymi resztkami, które były zbyt ciężkie i lepkie, by mógł je wypłukać i osiadły w wielu niedostępnych zakamarkach jego umysłu.
Krzyki nie cichły. Wręcz przeciwnie. Wydawały się tylko przybierać na sile, a on nie był w stanie się przed nimi obronić. Napierały. Gryzły. Szarpały.
I wtedy w ciemności pojawiło się maleńkie światełko. Emanowało ciepłem i znajomym zapachem. Zapachem, który na pewno znał, ale nie pamiętał, skąd. Podążył za nim, lgnąc do niego niczym ćma do światła. I kiedy znalazł się bliżej, odkrył, że to ogromny, złocisty lew. Wydawało mu się, że już go wcześniej widział... ale był niekompletny. Czegoś mu brakowało.
Harry pobiegł za nim, mając wrażenie, że lew próbuje go gdzieś zaprowadzić. Krzyki zaczęły się oddalać, a powietrze wypełniało się ciepłem. I kiedy nagle lew zatrzymał się i podszedł do niego, układając mu się u stóp i wydając z siebie przerażający ryk, Harry nagle poczuł uderzenie tak silnego gorąca, iż wszystko wokół rozjarzyło się czerwienią. I już wiedział, czego brakowało...
Węża.
Przypomniał sobie figurkę. Dwie srebrnobiałe sylwetki, lew i wąż, złączone w uścisku tak silnym, iż wydawały się niemożliwe do rozdzielenia.
I w tym samym momencie z otaczającego go mroku zrodził się świetlisty wąż, który natychmiast oplótł lwa i kiedy tylko obie istoty się połączyły, przestrzeń wypełniła się blaskiem i Harry nie widział już nic więcej, dopóki blask nie przygasł, ponownie wypełniając go ciemnością.
Ale w tej ciemności coś się poruszało. Słyszał jakiś głos. Nie potrafił rozróżnić słów, ale wydawało mu się, że ten głos go woła. Zaczął podążać w jego kierunku, ale czające się w zakamarkach wspomnienia atakowały coraz bardziej, ponownie wypełniając wszystko zachrypniętymi, niekończącymi się wrzaskami i Harry wciąż się gubił, nie potrafiąc znaleźć wyjścia.
Czuł dotyk. Na twarzy, która z pewnością nie mogła należeć do niego, ponieważ on już nie istniał. Nie istniał od momentu, w którym rzucił to zaklęcie... ale jednak, mimo wszystko... wciąż tu był. Wciąż czuł dotyk. I głos. Znajomy głos. Głos, który go przywoływał i Harry biegł coraz szybciej, pragnąc się do niego zbliżyć.
I wtedy, po raz pierwszy, udało mu się rozróżnić słowo... swoje imię. Wypowiedziane w taki sposób, jakby ktoś, kto je wymawiał, stał nad przepaścią i jeżeli Harry nie zareaguje, to się w nią rzuci.
Niemal się zachłysnął, kiedy nagle ciemność otworzyła się i Harry ujrzał... twarz Severusa. Tak blisko, jakby naprawdę tu był.
Ale to niemożliwe. Była tylko ciemność. I głosy.
Czuł, jak napierają na niego, próbując wciągnąć go z powrotem, ale gdzieś na granicy widzenia, pomimo iż obraz był zniekształcony i zamazany, wciąż widział jego twarz. Bladą, przykrytą opadającymi na nią, czarnymi kosmykami. I oczy. Przypominające dwa błyszczące, czarne kamienie, wbijające się w niego tak jak zawsze, kiedy... kiedy był w nim. I cienkie wargi. Wypowiadające tak niepasującym do Severusa, niemal desperackim szeptem:
- Powiedziałeś, że zawsze będziesz do mnie wracał...
Tak. Pamiętał te słowa.
Znajome wspomnienie otuliło go, wypełniając przestrzeń ciepłem.
Tak właśnie powiedział. Zawsze będzie wracał. Zawsze.
Ciemność rozstąpiła się tak gwałtownie, iż Harry poczuł się tak, jakby ostatkiem sił zdołał wydostać się na powierzchnię wdzierającej mu się do ust i zniekształcającej wszelkie dźwięki, smolistej wody.
Chciał mu odpowiedzieć. Dać znać, że go słyszy, ale wszystkie mięśnie jego ciała przypominały roztopiony wosk. Po kilku próbach udało mu się jednak wypowiedzieć zdartym, ochrypłym szeptem:
- Severusie...
I to, co się wtedy wydarzyło...
Twarz mężczyzny zmieniła się tak nagle, jakby został porażony prądem. Płonące w oczach szaleństwo przygasło, zastąpione czymś tak... czymś tak gorącym i nieokiełznanym, iż Harry niemal poczuł, jak wdziera mu się pod skórę. Severus przyciągnął go do siebie gwałtownym szarpnięciem i zamknął w uścisku tak silnym, tak pełnym dzikiej zachłanności, iż Harry stracił dech w piersi, zatopiony w jego ramionach, z twarzą wciśniętą w jego obojczyk i wdzierającą mu się do nozdrzy wonią ziół, czując jego dłoń zaciskającą mu się we włosach i przyciągającą jego twarz jeszcze bliżej, jakby Severus próbował wchłonąć go w siebie i nie pozwolić, by jeszcze kiedykolwiek spróbował się od niego oddalić.
Ale zanim Harry zdążył na dobre roztopić się w cieple bijącym od Severusa, poczuł jak mężczyzna rozluźnia uścisk, odsuwając się odrobinę i w tej samej chwili jego twarz została zasypana gorącymi, opętańczymi pocałunkami, składanymi na skroniach, policzkach, czole i brodzie. Ale już po chwili wygłodniałe usta odnalazły jego wargi i przycisnęły się do nich tak mocno, jakby pragnęły je pożreć i Harry poczuł ciepły język, liżący jego wargi i napierający na nie. I w momencie, w którym tylko je rozchylił, zachłanny język wśliznął mu się do ust, gorący, wilgotny i drżący... penetrując ich wnętrze, smagając policzki, podniebienie i napierając na jego własny, osłabiony język... Ostre zęby wpiły mu się boleśnie w wargi i Harry jęknął cicho, ale Severus wydawał się w ogóle tego nie słyszeć, pożerając jego usta z nieposkromioną, dziką łapczywością i Harry poczuł, jak dłoń Severusa jeszcze mocniej zaciska mu się we włosach, przyciągając go bliżej do siebie i jak wijący mu się w ustach język Severusa dotyka niemal jego gardła, sięgając jeszcze dalej, jeszcze głębiej, jakby pragnął skosztować jego duszy.
Harry próbował odpowiedzieć, próbował nadążyć, ale był zbyt oszołomiony. Zdołał jedynie unieść osłabione ręce i owinąć je wokół szyi mężczyzny, poddając się jego niepohamowanemu, nienasyconemu pragnieniu i mając wrażenie, jakby żar emanujący z ust Severusa, rozchodził się po całym jego ciele, pobudzając mięśnie i krążącą w żyłach krew.
Kiedy w końcu wargi Severusa oderwały się od jego ust, pozwalając, by do obolałych płuc wdarło się zimne powietrze i Harry uniósł zaciśnięte mocno powieki... pierwszym, co zobaczył były wpatrzone w niego, płonące niczym w gorączce oczy. Tak blisko, tak niezwykle blisko, iż miał wrażenie, że jeszcze chwila, a pochłoną go, wciągając w swe odmęty, a on bez oporu im na to pozwoli. Byleby tylko zawsze płonęły tak jak teraz. Tylko dla niego.
- Zjadłbym trochę czekolady... - wyszeptał słabo i ujrzał, jak oczy naprzeciw rozszerzają się i po chwili napływa do nich zrozumienie. Ale Severus prawdopodobnie nie nosił przy sobie czekolady. Szkoda... Gdyby wiedział, że będzie tu tyle Dementorów, z pewnością zabrałby ze sobą kilka tabliczek...
Na chwilę przymknął powieki, biorąc głęboki oddech, a po chwili poczuł, jak do jego zmaltretowanych przez Severusa warg przyciska się coś chłodnego.
- Wypij to - usłyszał rozkaz. - Może nie smakuje jak czekolada, ale jest znacznie skuteczniejsze.
Otworzył usta i pozwolił, by płyn wlał mu się do gardła, przynosząc ze sobą ukojenie i rozgrzewający mięśnie żar.
Kiedy przełknął ostatni łyk, otworzył oczy i nagle poczuł, że Severus odsuwa się nieco i sięga po coś, co leżało obok. Usłyszał wyszeptane cicho zaklęcie i po chwili na jego nosie pojawiły się okulary i nagle świat stał się o wiele wyraźniejszy. Harry zamrugał kilka razy, przyglądając się poranionej twarzy Severusa, na której wciąż widniały głębokie zmarszczki, wyryte przez przelewające się przez nią jeszcze przed chwilą, rwące rzeki silnych, niekontrolowanych emocji. Nie zdążył jednak przyjrzeć się niczemu więcej, ponieważ ponownie został otoczony przez jego ramiona i przyciśnięty do odzianego w czerń, szczupłego ciała.
- Co się stało? - zapytał w ramię Severusa, przymykając powieki i próbując przypomnieć sobie, co dokładnie się wydarzyło i jak to możliwe, że wciąż żył. Pamiętał ten lodowaty chłód, kiedy Dementorzy usiłowali wyssać z niego duszę. Były ich tu setki. Co się z nimi stało? Co się stało z Voldemortem?
Może to był sen? Może to wszystko nie działo się naprawdę? To niemożliwe, że wciąż istniał. Przecież Dementorzy... przecież...
Słyszał spokojny oddech Severusa owiewający my czubek głowy ciepłymi podmuchami. Wokół panowała aksamitna cisza i Harry miał wrażenie, że są jedynymi istotami we wszechświecie. A może to znaczyło... może obaj zginęli?
- Co się stało? - usłyszał po chwili ochrypły głos Severusa. Brzmiał tak, jakby został wytrawiony przez rozgrzany do temperatury kilku tysięcy stopni, piekielny ogień i teraz tlił się resztkami sił. - Pokonałeś Czarnego Pana. To właśnie się stało. Pogratulowałbym ci, ale znacznie bardziej mam ochotę złoić ci skórę.
Silny, niemal miażdżący uścisk zelżał i Harry odwrócił głowę, rozglądając się po najbliższej okolicy. Niemal jęknął, kiedy zobaczył obok siebie nieruchome ciało Voldemorta, które wydawało się zapadać w sobie, jakby nie było w stanie pozostać w tym samym kształcie, kiedy utrzymująca je w całości magia zniknęła.
- Czy on... nie żyje? - zapytał niepewnie, nie będąc w stanie uwierzyć w to, co widzi.
Severus podążył za jego spojrzeniem.
- Tak, zabiłeś go. Udało ci się zniszczyć jego duszę. Merlin wie, w jaki sposób wpadłeś na ten pomysł, ale nikt, choćby nie wiadomo jak potężny, nie jest w stanie odrodzić się bez duszy.
Harry spojrzał na Severusa z zamyślonym wyrazem twarzy.
Nie mógł w to uwierzyć. Po prostu nie mógł. Voldemort naprawdę już nie istniał? Sama myśl, że już go nie było... wydawała się zbyt... nierealna. Niewłaściwa.
Bał się. Że wystarczy, iż na chwilę w to uwierzy, że chociaż na moment straci czujność... i on znowu powróci.
- A jeżeli on jakoś będzie w stanie przeżyć? W Dementorach? - zapytał, zagryzając wargę i próbując przełknąć pełzający we wnętrzu niepokój.
- Dementorzy nie należą do świata żywych. Byli tutaj jeszcze na długo przed pojawieniem się Czarnego Pana. Są nieśmiertelni i żadna dusza, kiedy już raz zostanie przez nich wchłonięta, nie ma szans się uwolnić. Żadna. A poza tym... - Severus podniósł wolną rękę, pokazując Harry'emu swoje lewe przedramię. - Spójrz na to.
Harry przypatrzył się skórze Snape'a. W miejscu, w którym znajdował się Mroczny Znak, pozostało jedynie nieco jaśniejsze znamię, odcinające się od reszty skóry.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się.
- On naprawdę nie żyje - wyszeptał z oszołomieniem, czując jak jego serce pęcznieje od rozsadzającej je, gorącej radości. I osłabiającej ulgi. Świat bez Voldemorta. To było... niewiarygodne. - Ale gdzie się podziali Dementorzy? - Rozejrzał się po niebie, jakby w każdej chwili spodziewał się zobaczyć nas sobą krążące w górze, ciemne sylwetki.
- Rzuciłem Zaklęcie Patronusa. I nie wiem, jak to zrobiłeś, będąc niemal po drugiej stronie, ale ty również przywołałeś swojego Patronusa.
Harry zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć świetlistego jelenia, ale nic takiego nie pamiętał.
- Widziałem tylko lwa i węża, ale to nie jest... - zaciął się, spoglądając głęboko w oczy pochylającego się nad nim Severusa. - Ale przecież... jak to możliwe?
Severus wyglądał na nieco zmieszanego. Odchrząknął i odparł, starając się zachować neutralny ton głosu:
- Gdybyś uważał chociaż na jednej lekcji, to wiedziałbyś, że Patronusy mogą zmieniać kształt pod wpływem silnych emocji. I twój zmienił się w węża.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się gwałtownie.
- To znaczy, że twój... - zawahał się jednak przed dokończeniem zdania, kiedy poczuł na sobie ostrzegawcze spojrzenie mężczyzny. Dokończył je jednak w myślach.
Nie do wiary. Lew. Patronusem Severusa jest lew...
Ta myśl była tak niedorzeczna, że Harry był w stanie jedynie wpatrywać się w Severusa z osłupieniem i udało mu się ją zdusić dopiero, kiedy do jego umysłu nadpłynęły kolejne wspomnienia.
- Ale jak to możliwe, że ja wciąż żyję, kiedy on...? - zapytał po chwili, wskazując głową na nieruchome ciało tuż obok nich.
- Zaklęcie, które rzuciłeś, było tak silne, iż nawet ja je poczułem, pomimo otaczającej mnie bariery - odparł spokojnie Severus. - Dementorzy w pierwszej kolejności rzucili się na źródło pożywienia, którym był Czarny Pan. Dopóki tkwiłeś w jego umyśle, byłeś względnie bezpieczny. Ale kiedy wyssali już z niego wszystko i ponownie powróciłeś do własnego umysłu, zaatakowali także ciebie. Ale wtedy Czarny Pan już nie żył, a utrzymująca mnie bariera pękła i zdołałem rzucić Zaklęcie Patronusa. Odgoniłem ich, zanim zdążyli wyssać duszę także z ciebie. Chociaż przez pewien czas myślałem, że...- Severus zacisnął usta i pochylił głowę, ukrywając swoją twarz w cieniu włosów.
Harry poczuł bolesne ukłucie w sercu. Uniósł dłoń, odsuwając włosy Severusa na bok i dotykając jego policzka. Mężczyzna jednak nie podniósł głowy.
- Bez ciebie nigdy nie udałoby mi się go pokonać... i przeżyć. Zginąłbym tutaj - powiedział cicho Harry, przyglądając się zmęczonej twarzy Severusa, która nagle się uniosła i na dnie ciemnych oczu błysnęła stal.
- Gdybyś mi się nie sprzeciwił, to nic takiego nie miałoby miejsca - wyszeptał twardo. - Bądź pewien, że wyciągnę konsekwencje z twojego nieposłuszeństwa. - Harry zagryzł wargę, doskonale wiedząc, że Severus nie żartuje. - Już nigdy ode mnie nie uciekniesz. Choćbym miał przywiązać cię do siebie łańcuchem...
Harry przełknął ślinę.
Nie był pewien, czy podoba mu się ta koncepcja. Mimo, iż wiedział, że Severus ma rację. Chociaż z drugiej strony...
- Ale pokonaliśmy Voldemorta - powiedział cicho, próbując się usprawiedliwić. Severus zacisnął usta i Harry zastanawiał się, co to oznacza. Jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał...
Harry przez chwilę przyglądał się jego pokrytej zadrapaniami i zaschniętą krwią twarzy, delikatnie gładząc palcami zimny policzek. Severus wyglądał tak, jakby przeszedł przez piekło, aby do niego dotrzeć... i jakby, pomimo zwycięstwa, wciąż coś go niepokoiło.
I ten niepokój nagle przelał się również na niego, kiedy Harry przypomniał sobie nagle... wybuchy i rozświetlające niebo zaklęcia, które widział z oddali.
Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, a płuca ścisnęły i doznał wrażenia, jakby ktoś uderzył go z całej siły w żołądek.
- Co z resztą? - zapytał pospiesznie, czując narastający w sobie lęk, kiedy oczyma wyobraźni widział zebrane przez Voldemorta zastępy Śmierciożerców. - Co tam się stało? Gdzie oni są? - Rozejrzał się, poszukując na horyzoncie oznak walki, ale wszędzie panował spokój, a przykryte chmurami niebo było jednolicie szare. Ponownie spojrzał na Severusa, ale mężczyzna nadal nie unosił głowy. Po chwili jednak dotknął jasnej blizny po Mrocznym Znaku na swoim lewym przedramieniu i powoli uniósł twarz, spoglądając na Harry'ego przysłoniętymi matową czernią, ukrytymi w cieniu oczami.
- Walka była nieunikniona - powiedział niskim, pozbawionym emocji głosem. - Dumbledore ogłosił alarm. Zwołał Zakon Feniksa i dużą część Ministerstwa. I wszystkich, którzy chcieli wziąć udział w bitwie. Łącznie z uczniami Hogwartu.
Harry poczuł, jak jego ciało pokrywa się gęsią skórką.
Łącznie z uczniami? Czy to oznaczało, że.. że Hermiona, i Ron, i Luna, i Ginny, i Neville... i wszyscy inni zaryzykowali swoje życie, żeby...?
Zareagował błyskawicznie.
- Musimy się do nich aportować. Musimy im pomóc! - niemal krzyknął, zrywając się z ziemi, chociaż jego nogi wciąż się pod nim uginały, a kolana drżały. Severus również wstał, ale jego postawa emanowała chłodem i spokojem.
- Już za późno. Walka zakończyła się z chwilą, w której Czarny Pan został pokonany. Wszyscy Śmierciożercy, którzy przeżyli, z pewnością poczuli, że Mroczny Znak znika. I uciekli.
- Ale musimy to sprawdzić! Możesz się mylić. Muszę do nich iść! Muszę wiedzieć! Co z moimi przyjaciółmi? Widziałeś ich? - Harry przypadł do Severusa, zaciskając pięści na jego szacie. Nie podobało mu się spojrzenie mężczyzny. Patrzył na niego z góry z tak doskonale opanowanym wyrazem twarzy, jakby znowu zmienił się w pozbawionego emocji Śmierciożercę. Jakby to już nie była jego twarz, tylko maska, którą przybierał zawsze, kiedy...
- Powiedziałem ci, że już za późno - powtórzył cichym, lecz niezwykle zdecydowanym głosem. - Wojna pochłonęła wiele ofiar. Poległo wielu aurorów, czarodziejów i uczniów. W tym również Dumbledore.
CO?
Harry poczuł się tak, jakby coś nagle podcięło mu nogi.
Dumbledore? Ale... ale... jak to możliwe? Przecież dyrektor był najbardziej... najpotężniejszym... nie mógł... to niemożliwe.
- Jak? - zapytał zdrętwiałymi wargami, czując pełzające we wnętrzu zimno.
- Nawet on nie był na tyle potężny, aby obronić się przed kilkudziesięcioma Zaklęciami Uśmiercającymi rzuconymi jednocześnie.
Harry spojrzał w górę, na przykryte cieniem oczy Snape'a.
- Byłeś przy tym? - zapytał, nie potrafiąc powstrzymać nieprzyjemnego uczucia skręcania się wnętrzności.
- Tak. - Odpowiedź przypominała przecinające powietrze ostrze.
Harry opuścił głowę, opierając czoło o szorstką szatę na piersi Severusa.
Nie chciał wiedzieć nic więcej. Wołał nie wiedzieć. Wolał nie pytać. Ponieważ bał się, że może usłyszeć coś, co...
- Zabierz mnie tam. Proszę - wyszeptał cicho, starając się zapanować nad łamiącym się głosem i coraz większym strachem, wijącym mu się w piersi niczym zimny, oślizgły wąż. - Chcę ich zobaczyć. Muszę wiedzieć, czy żyją.
- Musisz zrozumieć - usłyszał nad sobą zduszony, odległy głos Severusa - że byłem zmuszony podjąć pewne kroki, aby cię odnaleźć... - Harry poczuł, jak strach prześlizguje mu się do żołądka, wbijając w niego swe ostre szpony. - Dla mnie nie ma drogi powrotnej.
Poczuł bolesne szarpnięcie. Jakby szpony wyrwały z niego część życia.
Zacisnął powieki i jeszcze mocniej wtulił się w pachnącą ziołami i krwią szatę. Jedyne miejsce, które utrzymywało go przy zdrowych zmysłach.
- Wiesz, co to oznacza? - usłyszał zadane zduszonym szeptem pytanie.
Wiedział.
Miał wrażenie, jakby świat wokół rozpadał się niczym potrzaskane lustro, w którym przeglądał się przez całe życie. I pozostała jedynie pusta rama. Którą od nowa będzie musiał zapełnić. Całkowicie nowymi planami.
Hogwart. Quidditch. Kariera aurora. Przyjaciele. Czarodziejski Świat.
Wszystkie leżały wokół niego, odbijając się w rozbitych odłamkach. Pozostał tylko wysoki, odziany w czerń mężczyzna, stojący naprzeciw niego, po drugiej stronie ramy.
Mężczyzna wypełniający Harry'emu cały świat. Świat, który w ogóle by nie istniał, gdyby nie on... Świat, którym Severus się dla niego stał.
- Pójdę za tobą wszędzie - wyszeptał w czarną szatę i nagle poczuł, jak klatka piersiowa mężczyzny opada, jakby wypuszczono z niej wstrzymywane dotąd powietrze. - Ale pozwól mi ich tylko zobaczyć. Hermionę i Rona. Muszę się przekonać, czy nic im nie jest. I... pożegnać się.
Miał wrażenie, jakby ciało Severusa napięło się. I zanim Harry zdążył zastanowić się, co to oznacza, usłyszał wypowiadane ciężkim głosem słowa:
- Granger nie przeżyła.
Te trzy słowa przypominały trzy, zbudowane z ognia i lodu sztylety, które wbiły mu się w ciało z taką siłą i gwałtownością, iż niemal osunął się na ziemię, czując jak przebijają mu płuca, żołądek i serce.
Nagle znalazł się nad otwartą, bezdenną otchłanią, spychany w nią przez niewyobrażalny ból, który poraził jego zmysły niczym prąd.
Nie widząc przed oczami nic, poza rozmazaną twarzą, otoczoną bujnymi, brązowymi lokami, poderwał głowę i spojrzał w górę, a z jego ust wydobył się przypominający jęk, szept:
- Nie... Kłamiesz.
Jego gardło ścisnęło się tak bardzo, iż miał wrażenie, jakby dusiła go uwiązana na szyi pętla. Szczypało i pulsowało, próbując wyrzucić z siebie ból w postaci wzbierającego, kipiącego szlochu.
Odległa część jego umysłu zarejestrowała silny uścisk na swoich ramionach i przedzierający się przez chaos głos:
- Mogę cię jedynie zapewnić, że nie cierpiała. Zginęła szybko.
Harry oderwał się od mężczyzny, kręcąc głową. W spowijającej świat, gęstej mgle ujrzał przed sobą jej uśmiechniętą twarz, zerkającą na niego znad książek i rzucającą mu karcące spojrzenia.
Otworzył usta, ale jedynym, co się z nich wyrwało był spazmatyczny szloch, przelewający mu się przez gardło niczym parząca przełyk lawa.
- Ona żyje! Kłamiesz! Nie wierzę ci!
Nie mogła zginąć. Była zbyt inteligentna. Zawsze potrafiła znaleźć rozwiązanie. Nie mogła tak po prostu... nie!
Rzucił się do przodu, uderzając pięściami w klatkę piersiową mężczyzny i z całej siły zaciskając rozmyte od łez oczy, aby tylko pozbyć się z głowy obrazu skupionej twarzy przyjaciółki, kładącej na stoliku przed nim naręcze książek.
- Nie! Proszę, powiedz, że to nieprawda! Ona nie mogła... - Szloch był bolesny. Rozrywał mu gardło, zatapiając umysł w odmętach otępiającej grozy.
Zawsze była przy nim. Od samego początku. Zawsze.
- Hermiono - wycharczał, nie będąc w stanie złapać tchu i osuwając się na ziemię po szacie Severusa. - Hermiono...!
Poczuł ciało Severusa, osuwające się na ziemię zaraz po nim i zakleszczające go w mocnym, bezlitosnym uścisku ramion.
- To moja wina... To ja powinienem zginąć - wyrzucał z siebie w spazmach, trzęsąc się niczym w febrze. - Gdybym nie postanowił... to wszystko przeze mnie... oni wszyscy...
Ciemność ponownie nadpływała. Wypełniona przerażającymi wrzaskami cierpienia, rozrywającymi jego płuca i serce, sprawiającymi, że miał ochotę jedynie wić się po lodowatej ziemi i konać tak samo długo, jak oni. Byle zniknęli. Byle przestał ich słyszeć... Byle przestał widzieć rozrywane na kawałki ciała i wyzierającą z przekrwionych oczu rozpacz...
I wtedy poczuł brutalne szarpnięcie i przedzierający się przez krzyki, ostry głos, który wbił mu się w umysł niczym rozgrzane do czerwoności ostrze, wypalające otwartą ranę:
- Przestań! Spójrz na mnie! - Kolejne silne szarpnięcie, które sprawiło, że przez rozmytą ciemność przedarła się blada twarz i wbijające się w niego, rozpalone skumulowanymi emocjami, czarne oczy. - A teraz posłuchasz mnie uważnie! Wojna była tylko kwestią czasu. Wszyscy ją podskórnie wyczuwali i przygotowywali się do niej od ponownego pojawienia się Czarnego Pana, który zdążył zgromadzić o wiele większą armię popleczników niż poprzednio. Opętanych jego wizją świata, zaślepionych nienawiścią do Mugoli. Jak myślisz, czy po tym wszystkim, czego dokonali, ot tak powróciliby do zwyczajnego życia, nawet gdyby ich przywódca został pokonany? - W głosie Severusa wibrowały bardzo silne emocje, a jego oczy płonęły gorączkowo, kiedy wpatrywał się w Harry'ego, potrząsając nim gwałtownie. - Musieli zostać rozbici, póki nie zgromadzili jeszcze większych sił, aby zemścić się za upadek swego przywódcy. Nigdy nie zdołałbyś pokonać ich wszystkich w pojedynkę. Mordowali, palili i torturowali. Byli równie niebezpieczni jak sam Czarny Pan, a teraz, kiedy została ich zaledwie garstka, nie zdołają już powrócić do swej potęgi i bardzo łatwo będzie ich odnaleźć i wysłać do Azkabanu albo skazać na pocałunek Dementora. Wszyscy, którzy zginęli na tej bitwie właśnie za to oddali swoje życie.
- Ale... nie mieli szans... - szeptał rozpaczliwie Harry. - Nie mieli...
Severus szarpnął nim jeszcze brutalniej.
- Słuchaj mnie! Każda wojna pochłania ofiary i tak już jest. To nie ty ich zabiłeś! Nie jesteś temu winien ani ty, ani nikt inny.
Harry odwrócił głowę, spoglądając w ziemię i pragnąc uciec przed sztyletującym go, kąsającym boleśnie spojrzeniem czarnych oczu, ale w tej samej chwili Severus złapał jego brodę w żelazny uścisk i bezlitośnie odwrócił jego twarz z powrotem ku sobie, warcząc wściekle:
- Patrz na mnie, do cholery! I odpowiedz na moje pytania! Czy jeżeli dyrektor pozwolił im na udział w walce, to oznacza, że to on jest winny ich śmierci? Czy jeżeli to ja zasugerowałem, że uczniowie powinni włączyć się w bitwę, to oznacza, że ja jestem winien ich śmierci? A może to oni są sobie winni, ponieważ postanowili wybrać się na wojnę, aby uwolnić się od trwającego latami terroru, nawet jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej walce i nie znali żadnych ofensywnych zaklęć? Czy może to wina Śmierciożerców, ponieważ to oni rzucali klątwy? A może to wina tego cholernego skrzata, który zaprowadził nas na pole bitwy? Kto tak naprawdę jest winny ich śmierci?! Kto rozpętał tę wojnę?! Kto jest przyczyną, dla której wszyscy wzięli w niej udział?! Kto zaprowadził terror, od którego pragnęli się uwolnić?! Kto wysłał Śmierciożerców, żeby zabili każdego w polu widzenia?! Kto jest temu winien? Kto jest odpowiedzią na te wszystkie pytania? Powiedz to! Chcę to usłyszeć z twoich ust!
Harry wpatrywał się w Severusa szeroko otwartymi oczami, czując jak piekący uścisk uwalnia jego gardło, a płuca ponownie zaczynają pracować. A upiorne wycie w umyśle powoli przycicha, zastępowane obrazem gadziej twarzy o płonących, czerwonych oczach. Twarzy, która była już martwa i nigdy nie powróci.
- Voldemort - wyszeptał niemal bezgłośnie.
Severus ponownie nim szarpnął, wbijając w jego oczy niemal opętańcze spojrzenie.
- Jeszcze raz! Kto jest temu wszystkiemu winien?!
Harry przełknął ślinę wymieszaną ze słonymi łzami, które spływając po twarzy, zatrzymywały się na jego wargach.
- Voldemort - powiedział głośniej, ale Severus ponownie nim szarpnął, jakby chciał wytrząść odpowiedź prosto z jego tłukącego się w piersi serca.
- Jeszcze raz! Masz to wykrzyczeć! Kto jest temu winien?
Harry poczuł, jak pod wpływem twardego, zdecydowanego spojrzenia Severusa, do jego rozchwianego umysłu napływa pewność. A wraz z nią gniew.
- Voldemort! - wyrzucił z siebie na wydechu, zaciskając pięści na szacie mężczyzny i mając wrażenie, jakby po jego ciele spływał roztapiający się szybko, twardy i ciężki pancerz, który jeszcze chwilę temu próbował go zmiażdżyć i wgnieść w ziemię. - To Voldemort! To wszystko przez niego! Przez niego! - krzyczał, ściskając czarną szatę, jakby była jedyną stałą rzeczą w przypominającej tornado wichurze emocji, które musiały znaleźć ujście i wylewały się z niego, niczym erupcja wulkanu. - To wina Voldemorta! VOLDEMORTA!
Opadł do przodu, opierając twarz o pierś Severusa i dysząc ciężko. Poczuł wplatającą się we włosy dłoń i ciepłe usta przyciskające się do czubka jego głowy. Nie wiedział, ile czasu minęło. Stał wtulony w Severusa, wsłuchując się w jego spokojny, ciepły oddech, owiewający mu włosy i w bicie własnego serca, powracającego powoli do normalnego rytmu.
Po pewnym czasie Severus poruszył się lekko, odrywając wargi od jego głowy i szepcząc z napięciem w głosie:
- Dobrze, a teraz posłuchaj mnie uważnie. Zajmę się wszystkim, ale musimy na chwilę wrócić do Hogwartu, aby zabrać to, co będzie nam potrzebne. I nikt nie może nas zobaczyć.
Harry uniósł głowę, ocierając wierzchem dłoni wilgotne ślady na policzkach i spoglądając w górę, na przyglądającego mu się z uwagą mężczyznę.
Skąd miał w sobie tyle siły? Jak to robił, że nigdy nie okazywał słabości, nawet wtedy gdy cały świat rozpadał się na kawałki? Wciąż utrzymywał się na powierzchni, trzymając go za rękę i nie pozwalając, by Harry utonął, w tej czerwonej rzece krwi, w której tylu poległo. Przez cały ten czas nigdy go nie puścił, choć sam o mało co nie poszedł na dno. Jak to robił, że wciąż po tym wszystkim, co widział i czego doświadczył, patrzył na niego z tą samą twardą zaciętością? To spojrzenie dotykało jego skóry i nie pozwało mu zwątpić.
Zastanawiał się, czy gdyby miał go kiedykolwiek stracić... czy byłoby to równie bolesne jak wszystkie tortury, którym poddał go Voldemort?
Nie.
Byłoby znacznie boleśniejsze.
I zabiłoby go powoli, jak odcięty nagle dopływ tlenu do płuc...
Dopóki Severus był przy nim... Harry miał powód, by oddychać.
Pokiwał głową, przełykając tę kwaśną, nieprzyjemną rzecz, która podeszła mu do gardła, kiedy o tym pomyślał.
I wziął głęboki, długi oddech.
- Jestem gotowy.
*
Aportowali się u stóp Wrzeszczącej Chaty. Okolica wciąż była pokryta śniegiem. Harry rozejrzał się, spoglądając na znajdujące się w oddali domy, ale zwykle tętniące życiem miasteczko wyglądało na wymarłe. Prawdopodobnie większość mieszkańców zdecydowała się wziąć udział w bitwie. Ale co się z nimi stało? Wciąż walczyli, czy może...
Severus wyważył drzwi i za pomocą magii przetransportował do środka ciało Voldemorta, które zabrali ze sobą, aby Czarodziejski Świat miał dowód na to, że potwór naprawdę zginął. Następnie zapieczętował drzwi i obaj zeszli do podziemnego tunelu wiodącego do Wierzby Bijącej. Severus szedł pierwszy, oświetlając drogę różdżką i ciągnąc Harry'ego za sobą. Przez całą drogę mężczyzna zaciskał palce na nadgarstku Harry'ego, jakby obawiał się, że jeżeli puści go chociaż na chwilę, to znowu może go stracić. Harry niemal biegł za nim, próbując nadążyć za jego długimi, zdecydowanymi krokami, kiedy sunęli przez ciemność. Kiedy znaleźli się w jamie pod korzeniami Wierzby Bijącej, Severus użył skomplikowanego zaklęcia, aby odblokować zamknięte pod koniec trzeciego roku przejście, lecz zanim zdecydował się wyjrzeć na zewnątrz, sięgnął w głąb swej szaty i wyjął z niej pogniecioną i poplamioną... Mapę Huncwotów.
Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież mężczyzna odebrał mu ją wczoraj wieczorem, tuż przed tym, zanim Harry rzucił na niego Legilimens Evocis i dowiedział się prawdy... Merlinie, wydawało się, jakby to miało miejsce wieki temu...
Harry zareagował błyskawicznie. Zanim Severus zdążył sprawdzić, czy droga do Hogwartu jest wolna, Harry wyrwał mu mapę z rąk i zaczął gorączkowo przeszukiwać wzrokiem, mając nadzieję ujrzeć kogokolwiek... kogokolwiek...
Najpierw zobaczył profesor McGonagall, rozmawiającą w gabinecie dyrektora z Ministrem Magii, Kingsleyem Shacleboltem i kilkoma innymi wysoko postawionymi urzędnikami magicznymi. Następnie błyskawicznie odnalazł spojrzeniem Skrzydło Szpitalne, wypełnione uczniami Hogwartu i mieszkańcami Hogsmeade. Dostrzegł wśród nich Lunę i Tonks i po jego plecach spłynęła fala ulgi. Tonks leżała nieruchomo, ale Luna poruszała się, kręcąc się pomiędzy szpitalnymi łóżkami. Harry zobaczył kropki oznaczające Seamusa, Neville'a, Lavender Brown, Parvati Patil, Hannę Abbot i wielu innych uczniów, pomiędzy którymi kręcili się uzdrowiciele ze Świętego Munga. Części uczniów jednak brakowało i Harry czuł, jak wokół jego serca zaciska się lodowata pętla, kiedy przypominał sobie kolejne nazwiska, których nigdzie nie mógł dostrzec... Cho, Dean, Padma, Lee Jordan, Angelina... Ginny...
Hermiona...
Mimo, iż znał prawdę, mimo iż wiedział, że już jej nie ma... to wciąż poszukiwał jej wzrokiem.
I Ron...
Harry desperacko przeglądał mapę, widząc wypełnioną po brzegi Wielką Salę, w której najprawdopodobniej znajdował się tymczasowy szpital dla czarodziejów i aurorów, w którym, ku swojej uldze, dostrzegł także Lupina.
Nerwowo obejmował wzrokiem wszystkie miejsca. Dormitoria, korytarze, łazienki. Wszystkie były opustoszałe.
Poszukiwał, poszukiwał...
I wtedy na błoniach dostrzegł go...
Z ulgą i jednocześnie rosnącym w piersi niepokojem wpatrywał się w nieruchomą kropkę z podpisem Ron Weasley, obserwując jak obok przyjaciela wciąż przemieszczają się inni czarodzieje, których Harry nie znał.
- Wystarczy! - warknął Severus, wyrywając mu mapę z rąk i rzucając na nią okiem. Przez chwilę poszukiwał wzrokiem najkrótszej i najbezpieczniejszej drogi do zamku, po czym ponownie złapał Harry'ego za nadgarstek i pociągnął za sobą. - Idziemy.
Severus rzucił na nich jakieś zaklęcie maskujące, którego Harry nie znał, po czym stuknął różdżką w jeden z korzeni i Wierzba Bijąca zamarła, jakby ktoś ją nagle wyłączył. Drogę do zamku przebyli tak szybko, że Harry nie miał nawet pojęcia, kiedy, a już wślizgiwali się do Sali Wejściowej, w ostatniej chwili kryjąc się za jednym z posągów, kiedy tuż za nimi do zamku wbiegło kilkoro uzdrowicieli ze Świętego Munga, zmierzających wprost do Wielkiej Sali. Kiedy ciężkie wrota otworzyły się, w uszy Harry'ego uderzyła fala pełnych cierpienia jęków rannych, ale Severus natychmiast pociągnął go dalej, wprost ku schodom prowadzącym do lochów.
Harry szedł za nim całkowicie oszołomiony. Wszystko wydawało się... wydawało się... takie inne. Zamek, który zawsze tętnił życiem, którego sklepienia wypełniał gwar rozmów, śmiechy i tupot setek stóp... teraz był pogrążony w ciemnościach i ciszy. Opustoszały. Młodsi uczniowie zostali najprawdopodobniej wsadzeni w Hogwart Ekspress i wysłani do domów, aby nie oglądać pokłosia tej okrutnej wojny.
Zamek, który przez tyle lat był jego domem... teraz stawał się wspomnieniem i Harry wciąż nie mógł uwierzyć, że już nigdy go nie zobaczy. Że to ostatni raz. Ostatni raz przemierza te znajome korytarze i spogląda na płonące na ścianach pochodnie, na mijane po drodze drzwi do schowków, na kamienne, emanujące wilgotnym chłodem posadzki... na te potężne, drewniane drzwi, które tyle razy otwierały się pod jego dotykiem i które za każdym razem przekraczał z tym samym niecierpliwym oczekiwaniem oraz szaleńczo bijącym sercem.
Gabinet Severusa pogrążony był w całkowitych ciemnościach. Mężczyzna zapalił różdżką kilka świec i odwrócił się do Harry'ego, wręczając mu mapę.
- Obserwuj wszystkie okoliczne korytarze i powiadom mnie od razu, jeżeli tylko kogoś zauważysz - rozkazał, po czym odwrócił się do niego plecami i skierował różdżkę na wypełnione eliksirami i różnorodnymi składnikami półki, wypowiadając długą i skomplikowaną inkantację i dopiero po chwili Harry zrozumiał, że Snape zdejmuje z nich wszystkie czary ochronne. Następnie podszedł do swojego biurka i przez chwilę przeszukiwał szuflady. W końcu wyciągnął z jednej z nich torbę, która wyglądała zupełnie jak ta, której Harry używał do noszenia książek na lekcje, ale była nieco mniejsza. Severus rzucił na nią jakieś zaklęcie, a następnie podniósł swoją różdżkę, rozglądając się po gabinecie. Wystarczyło jedno machnięcie i Harry zobaczył jak większość fiolek i słoików ląduje w torbie. Kolejne machnięcie i wszystkie szuflady w biurku otworzyły się, a ich zawartość również wyładowała w torbie.
- Za mną - powiedział Severus i ruszył do swoich komnat. Harry przełknął ślinę i podążył za nim, co jakiś czas zerkając na mapę. Zobaczył, że Severus kieruje się do swojego barku. Sięgnął po butelkę whisky i bez słowa wychylił dwie szklanki, a następnie wcisnął zaskoczonemu Harry'emu karafkę z zimną wodą oraz szklankę i rozkazał: - Pij.
Och, woda chyba jeszcze nigdy nie wydała mu się tak cudownie orzeźwiająca. Harry wypił duszkiem trzy szklanki, a w tym czasie Severus zapakował do torby swoje drogocenne książki, po czym otworzył przejście do laboratorium i machnął różdżką. Wszystkie kociołki, moździerze, księgi i prezenty od Harry'ego również znalazły się w torbie, a następnie rzeczy Severusa z sypialni.
Harry podejrzewał, że zaklęcie, którego użył Severus działa podobnie jak namiot, w którym mieszkali podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu, ale nie chciał teraz zawracać mu głowy pytaniami i po prostu stał bez słowa na środku salonu, wpatrując się w dwa fotele i wygaszony kominek. I mając wrażenie, że z każdą chwilą jego serce wypełnia się coraz bardziej nieprzyjemnym chłodem.
- Lubiłem tu przychodzić - powiedział cicho. Poczuł na sobie twarde spojrzenie Severusa. - Czy tam, dokąd idziemy, też będzie kominek?
- Jeżeli tylko zechcesz, to możemy mieć nawet dziesięć kominków. Ale podejrzewam, że ten konkretny ciężko byłoby zapakować i zabrać ze sobą.
Harry puścił mimo uszu tę kąśliwą uwagę i odparł:
- Nie potrzebuję dziesięciu. Wystarczy mi jeden. I... chciałbym też dwa fotele. Takie same jak te.
Na wargi Severusa wypłynął ten cudowny, krzywy uśmiech, którego Harry myślał, że już nigdy nie zobaczy.
- Jeszcze nawet nie zamieszkaliśmy ze sobą, a już stawiasz warunki? - zapytał kpiąco.
Przez ułamek sekundy Harry poczuł się tak, jakby znowu był na szlabanie. Jakby żadna z tych strasznych rzeczy się nie wydarzyła... Jakby Hermiona wciąż jeszcze żyła... jakby...
Złapał się za żołądek i zgiął się wpół, zaciskając powieki i walcząc z silnymi zawrotami głowy i uczuciem, jakby coś próbowało się z niego wyrwać. Wydrapać sobie drogę z głębin jego umysłu, zalewając jego oczy krwią i obrazami, które raniły bardziej niż wbity prosto w serce sztylet.
Nagini, otwierająca paszczę i pożerająca kobietę, która wciąż jeszcze żyła i wiedziała, co się z nią dzieje... przerażający, zdarty krzyk, kiedy jej głowa została połknięta przez węża, pochłaniającego ją coraz głębiej i głębiej...
I ta kąsająca wnętrzności, skręcająca pewność, że to on do tego doprowadził. I po prostu przyglądał się temu z rozgrzewającą go od środka satysfakcją, zafascynowany spektaklem, czując wlewający mu się do ust, gorzki brud ciężkich, czarnych jak smoła wyrzutów sumienia.
Nie mógł oddychać. Nic już nie widział. Nie powinien w ogóle istnieć, po tym wszystkim, co zrobił. Nie powinien...
- Potter! Natychmiast do mnie wracaj!
Poczuł, jak coś... znajomy umysł... rozgarnia smołę na boki, docierając do niego i wyciągając go na powierzchnię.
Światło pojawiło się tak nagle, iż przez chwilę nic nie widział. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Był zbyt przerażony, by przestać się szamotać, próbując nie utonąć i dopiero, kiedy otoczyły go czyjeś ramiona, zamykając w żelaznym uścisku i nie pozwalając mu się poruszyć, z powodzi światła wyłoniła się twarz Severusa i płuca Harry'ego otworzyły się pod naporem wdzierającego się do nich powietrza.
- Nie pozwól im mnie zabrać - wydyszał, czując, jak po jego drżącym z wysiłku ciele spływają krople potu. Czuł się brudny. Czuł ich krew oblepiającą jego ciało. Czuł ją wewnątrz siebie. - Wyrwij to ze mnie! - Wyswobodził jedną rękę i zacisnął ją we włosach Severusa, szarpnięciem przyciągając do siebie jego głowę i wpijając się wargami w jego usta. Całe jego ciało trzęsło się niekontrolowanie, jakby doznał wstrząsu anafilaktycznego, kiedy wgryzał się w te cienkie usta, smagając językiem ich wnętrze i czując, jak rozrastające się w nim uczucie ciepła wypłukuje z niego brud.
Kiedy w końcu oderwał wargi, był tak oszołomiony, iż przez chwilę nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Widział nad sobą jedynie lśniące, czarne oczy i wpółotwarte, zaczerwienione usta, owiewające mu twarz parzącym oddechem.
- Nigdy mi ciebie nie zabiorą - wyszeptał ochryple Severus. - Wyrwę cię z najgłębszych ciemności. Spędziłem w nich całe życie. Nigdy nie pozwolę ci się w nich zgubić. Zrozumiałeś? - Severus potrząsnął nim, jakby pragnął by te słowa na zawsze wyryły się Harry'emu w umyśle. - Nigdy!
Harry szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w obsydianowe oczy naprzeciw. Emanujący z nich żar przeniknął w niego, całkowicie oczyszczając go z krwi i brudu.
Znowu był tylko Harrym.
- Severusie... - wyszeptał, nawet nie próbując zapanować nad rozlewającym mu się w żyłach, odprężającym ciepłem. - Gdybym cię nie znał, to pomyślałbym, że właśnie przyrzekłeś mi miłość aż po grób.
Spojrzenie Severusa zmieniło się w ułamku sekundy. Płonący w nich żar przygasł, a na jego twarzy pojawiła się irytacja. Prychnął kpiąco i puścił go tak nagle, że Harry niemal osunął się na podłogę.
- Gdybyś mnie znał, to wiedziałbyś, że nic mi tak nie działa na nerwy jak paplający bez sensu Gryfoni - warknął chłodno, odsuwając się od niego i poprawiając szatę. - Zbieraj się! - rozkazał, odwracając się do Harry'ego plecami.
Harry wyprostował się, wciąż czując lekkie zawroty głowy i nieprzyjemny uścisk w żołądku.
A Severus znowu był Severusem...
Zadziwiające, jak błyskawicznie potrafił zmieniać swoje zachowanie, kiedy tylko Harry'emu nie groziło już niebezpieczeństwo.
Zanim Harry zdążył w pełni dojść do siebie, Severus rzucił w niego peleryną-niewidką i rozkazał:
- Zakładaj to i chodźmy. I tak jesteśmy tu już zbyt długo.
Harry zarzucił na siebie pelerynę-niewidkę, obserwując, jak Severus zakłada na ramię torbę i wypija kilka łyków Eliksiru Kameleona, po czym, wciąż obserwując mapę, wyszli na korytarz i skierowali się wprost do opuszczonej Wieży Gryffindoru. Na górnych piętrach nie było nikogo, poza snującymi się gdzieniegdzie duchami. Przeszli przez dziurę za portretem i wspięli się po schodach do dormitorium. Severus umieścił w torbie wszystkie rzeczy z kufra Harry'ego.
- To wszystko? - zapytał, łapiąc go za nadgarstek i przygotowując się do wyjścia.
- Nie. Muszę zabrać jeszcze jedną rzecz - odparł Harry, wyswabadzając rękę z uścisku mężczyzny i podchodząc do swojego łóżka. Pochylił się i sięgnął pod poduszkę, zaciskając palce na chłodnej, szklanej kuli, którą dostał od Severusa na Gwiazdkę. Wyciągnął rękę spod peleryny, podając prezent Severusowi, aby schował go do torby. - Możemy już iść - wyszeptał, po raz ostatni ogarniając spojrzeniem miejsce, w którym spędził większą część swojego życia. Poczuł dłoń Severusa muskającą jego palce, zanim ponownie zacisnęła mu się na nadgarstku.
Droga po schodach w dół wydawała mu się o wiele dłuższa. Jakby każdy stopień przypominał powolny upadek. Jakby starał się chłonąć wszystkimi zmysłami każdy krok, ponieważ wiedział, że nigdy więcej tu nie powróci. Jakby każdy z nich miał być ostatni.
Część 2
Drzwi do Wielkiej Sali były zamknięte, kiedy wychodzili na zewnątrz. Tym razem jednak nie skierowali się do Wierzby Bijącej. Severus poprowadził ich w kierunku błoni, ponieważ punkt aportacyjny znajdował się tuż za nimi. W wielu miejscach zalegał jeszcze śnieg i kiedy tylko zeszli z mostu, Harry dostrzegł biegające po błoniach sylwetki aurorów i czarodziejów oraz ułożone w oddali, na samej granicy błoni, nieruchome ciała.
Nie potrafił powstrzymać nieprzyjemnego szarpnięcia w okolicach żołądka, kiedy zdał sobie sprawę, że to tymczasowe miejsce na sprowadzane z pola bitwy ciała poległych. Nad niektórymi z nich dostrzegał przygniecione rozpaczą sylwetki ich bliskich i w jednej z nich rozpoznał...
Zatrzymał się gwałtownie, czując, że serce podchodzi mu do gardła.
Severus szarpnął go za rękę.
- Nawet o tym nie myśl - usłyszał jego ostry głos.
- Muszę z nim porozmawiać - odparł Harry, wpatrując się w rude włosy Rona, klęczącego w śniegu nad jednym z ciał.
- To nie jest dobry pomysł. - Ton Severusa stał się nerwowy, ale Harry nie chciał go słuchać.
- Mogę go już nigdy więcej nie zobaczyć - zaprotestował Harry, wyrywając rękę z uścisku mężczyzny. - Chcę się z nim pożegnać.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Severusa, ruszył na przełaj przez pokryte płatami śniegu błonia, omijając przebiegających w pobliżu aurorów. Słyszał podążające za sobą kroki Severusa, ale nie miał zamiaru pozwolić mu się zatrzymać.
Starał się nie spoglądać na ciała, które omijał, chociaż wydawało mu się, że dostrzegał wśród nich znajome twarze. Skupiał się jednak tylko i wyłącznie na wpatrywaniu się w rude włosy swojego najlepszego przyjaciela, który klęczał na ziemi, odwrócony do niego tyłem i kiedy Harry podszedł bliżej, ujrzał... ją.
Hermiona wyglądała jak na drugim roku. Jakby została spetryfikowana i za chwilę miała wstać i uśmiechnąć się, mówiąc, że już wszystko w porządku i żeby się nie martwił. Ale Harry wiedział, że tego nie zrobi i... i czuł taki okropny, uwierający ciężar w piersi, który rósł i puchł i w każdej chwili mógł pęknąć, odbierając mu wszystkie siły. I po prostu stał, wpatrując się w jej mokre włosy, rozrzucone na śniegu i bladą, spokojną twarz, walcząc z pieczeniem w gardle i szczypaniem powiek i usiłując zdusić w sobie rozrywający wnętrzności, kłujący ból.
Podszedł jeszcze bliżej i pozwolił, by kolana ugięły się pod nim, kiedy opadł tuż obok niej i wyciągnął rękę, dotykając jej lodowatej dłoni. I nie potrafił powstrzymać uczucia, jakby jego żołądek wywracał się na drugą stronę, kiedy spojrzał na twarz Rona. Znał go od sześciu lat i jeszcze nigdy nie widział na jego twarzy... takiego... takiej...
- Ron - wyszeptał cicho, z trudem zapanowując nad drżeniem głosu. - To ja, Harry.
Oczy Rona rozszerzyły się gwałtownie, wypełniając się przerażeniem i zdezorientowaniem. Rozejrzał się wokół siebie, w poszukiwaniu źródła głosu.
- Jestem naprzeciw ciebie. Mam na sobie pelerynę-niewidkę - wyjaśnił szybko Harry i zobaczył, jak spojrzenie przyjaciela koncentruje się na miejscu, w którym klęczał, pozostawiając w śniegu odciski kolan.
- Harry - wyszeptał Ron nienaturalnie ściśniętym głosem. - To naprawdę ty?
- Tak, wróciłem. I zabiłem go. Już nigdy nikogo nie skrzywdzi.
Harry zobaczył, jak oczy Rona mrużą się, jakby potrzebował dłuższej chwili, aby przetrawić tę informację.
- Kogo zabiłeś? O czym ty mówisz?
- Voldemorta. Zabiłem go, Ron. I tym razem już więcej nie powróci.
Twarz Rona wypełniła się pełnym osłupienia zdumieniem.
- Ale... jak? Co się stało? Gdzie byłeś? Dlaczego się ukrywasz? Wszyscy cię szukają. Jesteś ranny?
- Nie, nic mi nie jest. Zostawiłem jego ciało we Wrzeszczącej Chacie. Przekaż to profesor McGonagall. Co się stało ze Śmierciożercami?
Ron wydawał się być zupełnie otumaniony tym, co usłyszał.
- Oni... nagle wpadli w popłoch i zaczęli uciekać. I nie wiedzieliśmy, co się stało... Naprawdę go zabiłeś?
- Tak, Ron. Ale zrobiłem to zbyt późno. Przepraszam... Przepraszam, że nie zdążyłem jej uratować.
Twarz przyjaciela ponownie przykrył cień, a jego usta zacisnęły się w cienką linię.
Harry spuścił wzrok, walcząc z rozmywającym mu się przed oczami obrazem.
Bał się zadać następne pytanie. Bał się, że usłyszy coś, co...
- Co z twoją rodziną? - zapytał ledwie słyszalnym szeptem.
Ron odparł dopiero po chwili i Harry usłyszał w jego głosie drżące, z trudem utrzymywane w ryzach, szarpiące się emocje.
- Fred i George szukają ciała Billa - odparł Ron, zmienionym dziwnie głosem i Harry poczuł, jak na dźwięk imienia jego brata, wszystko się w nim zapada. - Percy jest lekko ranny, a mama i tata są w Świętym Mungu, przy Ginny. Jest cała poparzona. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. - Coś w twarzy Rona zmieniło się, jakby przecięła je błyskawica trującej nienawiści. - To wina tego skurwiela, Snape'a. Od początku wiedziałem, że jest zdrajcą. Mam nadzieję, że jak najszybciej go dopadną i zabiją.
Harry poczuł się tak, jakby otrzymał prosto w tchawicę cios, który na moment pozbawił go oddechu.
I w tej samej chwili poczuł dłoń Severusa, zaciskająca mu się na ramieniu i szarpiącą nim.
Odwrócił głowę i ujrzał zmierzającą w ich stronę sylwetkę Kingsleya.
- Ron, muszę iść. Nie mów nikomu, że mnie widziałeś. Napiszę do ciebie list - wyszeptał pospiesznie, podnosząc się z kolan.
Ron wydawał się absolutnie zaszokowany.
- Co? Dlaczego? Dokąd chcesz iść? Wszyscy na ciebie czekają.
- Nie mam czasu. Odezwę się wkrótce - odparł szybko Harry, kiedy dłoń Severusa złapała go za nadgarstek i pociągnęła za sobą i usłyszał cichy, zdenerwowany syk:
- Musimy iść!
- Czekaj! - zawołał za nim Ron, zrywając się na równe nogi i rozglądając wokół, zdezorientowany rozwojem wydarzeń. - Harry, gdzie jesteś?
Harry niemal biegł, ciągnięty przez Severusa, zmierzającego pospiesznie w stronę granicy Zakazanego Lasu. Jego serce biło tak głośno, iż miał wrażenie, jakby cały świat dudnił mu w uszach.
Wszystko było nie tak. Chciał się tylko pożegnać, a teraz czuł się tak, jakby coś rozdrapywało mu wnętrzności, kiedy przypominał sobie pełne nienawiści słowa Rona.
Bezszelestnie wsunęli się w cień drzew i Harry poczuł, że Severus go puszcza, aby wypić antidotum na Eliksir Kameleona, ponieważ pozostawanie pod jego wpływem uniemożliwiało aportację. Starał się nie patrzeć na ściągniętą gniewem twarz mężczyzny, kiedy Severus na powrót stawał się widzialny. Bez słowa zdjął z siebie pelerynę-niewidkę i ścisnął ją pod pachą, czekając, aż eliksir całkowicie przestanie działać i będą mogli się aportować.
- Harry! - Drżący głos, który nagle dobiegł zza jego pleców sprawił, że po ciele spłynął mu lodowaty dreszcz. Odwrócił się gwałtownie, widząc wyłaniającego się zza drzewa Rona, celującego różdżką prosto w stojącego obok Harry'ego Severusa. Musiał pobiec po ich pozostawionych w śniegu śladach... - Odsuń się od tego zdrajcy.
Hary zareagował instynktownie, ponieważ jego umysł zalała zimna fala przerażenia, całkowicie uniemożliwiając mu kontrolę nad swoimi działaniami. Błyskawicznie przysunął się do Severusa, łapiąc go za rękę i przylegając do niego całym ciałem, aby osłonić go przed możliwym atakiem. I poczuł, jak w tej samej chwili Severus wyszarpuje swoją różdżkę, celując w Rona i sycząc przez zaciśnięte zęby:
- Opuść różdżkę, Weasley, to pozwolę ci stąd odejść o własnych siłach.
Ale Ron wydawał się w ogóle nie słyszeć jego słów. Wpatrywał się w Harry'ego z pełnym otępiałej grozy niedowierzaniem.
- Co ty wyprawiasz, Harry? Dlaczego tu z nim jesteś? Dlaczego... - urwał, jakby kolejne słowa nie chciały mu przejść przez gardło. - Dlaczego, do cholery, go obejmujesz?
Harry odwrócił głowę, spoglądając na przyjaciela ponad ramieniem i mając wrażenie, jakby coś rozdzierało mu serce na pół.
- Ron, nie mogłem ci powiedzieć, bo i tak nigdy byś nie zrozumiał. Po prostu opuść różdżkę i pozwól nam odejść.
- Czego bym nie zrozumiał? - Ron wydawał się coraz bardziej tracić nad sobą panowanie. - Że rzucił na ciebie jakiś urok i chce cię porwać, żeby mieć kartę przetargową, kiedy dopadnie go Ministerstwo?!
- Nie, ty nie rozumiesz...
- To ty niczego nie, rozumiesz, Harry! On jest zdrajcą i mordercą! Zabił aurorów! Wiesz, do czego doprowadził?
- Ron...
- Porwał Ginny i znaleźliśmy ją niemal śmiertelnie poparzoną obok ciała dyrektora! Jego też mógł zabić! I Hermionę!
- Ron!
- Znalazłem go nad jej ciałem! Jestem pewien, że to on ją zabił! Kto wie, jakich jeszcze zbrodni się dopuścił!
- Ron, ja nie potrafię bez niego żyć!
Słowa, które wykrzyczał Harry zawisły w powietrzu niczym zamarznięte kryształki lodu, wypełniając przestrzeń wibrującą ciszą.
Poczuł, jak palce Severusa mocniej ściskają jego dłoń.
Twarz Rona gwałtownie się zmieniła. Stała się tak blada jak znajdujący się pod jego stopami śnieg. I wypełniła się odrazą. Kąsającą, wykręcającą wnętrzności odrazą.
Cofnął się o dwa kroki i wycharczał:
- Nie... to niemożliwe... jak długo? Ty i on... To... - Jego oczy nagle się rozszerzyły, jakby uderzyło go coś, co przez cały czas miał na wyciągnięcie ręki, a nie potrafił tego dostrzec. - Ten eliksir... to była prawda. Okłamywałeś mnie przez cały czas. To do niego wymykałeś się przez ostatnie pół roku. To... to obrzydliwe! Jak mogłeś?! - Jego twarz wykrzywiła się, jakby zjadł cytrynę i nie mógł uwierzyć w to, że może ona komukolwiek smakować. - Postradałeś rozum?! On jest po ich stronie!!!
Harry patrzył na nieregularnie kręgi, które kreśliła w powietrzu różdżka Rona i wiedział, że Severus nie ogłuszył go jeszcze tylko i wyłącznie z jego powodu. Sięgnął więc po swoją własną różdżkę, odpowiadając zdecydowanym głosem:
- Nie, Ron. Severus jest po mojej stronie.
Ujrzał, jak oczy Rona wypełniają się płomiennym, nieopanowanym poczuciem zdrady i zanim chłopak zdążył otworzyć usta, Harry błyskawicznie wyszarpnął swoją różdżkę i wycelował.
- Expelliarmus!
Różdżka wyrwała się z ręki Rona, przeleciała kilka metrów i wpadła w krzaki.
Harry poderwał głowę i spojrzał wprost w przypatrujące mu się z uznaniem, ciemne oczy. Poczuł ramię Severusa, przygarniające go bliżej do siebie i okrywające go czarną peleryną, jakby mężczyzna starał się odgrodzić go od całego świata i zamknąć w swoim. Harry słyszał dobiegający gdzieś z bliska krzyk Rona, ale wydawał się przytłumiony, jakby dochodził zza szyby:
- Jeżeli z nim odejdziesz, to przestaniesz dla mnie istnieć! Słyszysz?! Będziesz dla mnie martwy!
Ale Harry niemal go nie słyszał. Zamknięty w ramionach Severusa, otoczony przez czerń, która tłumiła wszelkie dźwięki i światło, niczym ochronny kokon, z którego już nigdy nie chciał zostać wyrwany. I pozwolił jej się pochłonąć. Pozwolił, by zabrała go ze świata, który już go nie potrzebował i zamknęła w świecie, do którego teraz należał.
Powietrze na ułamek sekundy wypełniło się iskrami i po chwili w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stały przyciśnięte do siebie sylwetki, pozostały jedynie dwie pary odciśniętych w śniegu stóp.
EPILOG
Świat za oknem zasnuwały gęste sznury korali utkanych z grubych, ciężkich kropel, łączące ciemne, atramentowe chmury ze smaganymi ulewą krzewami i drzewami, otaczającymi dom niemal ze wszystkich stron.
Padało nieprzerwanie od dwóch dni i Harry zaczynał się zastanawiać, czy uda mu się jeszcze złapać ostatnie promienie słońca przed nadejściem jesieni. Obraz był już prawie skończony. Pozostało mu jedynie wypełnić światłocienie, a do tego potrzebował właśnie światła. Nie potrafił tego zrobić z pamięci, pomimo iż obserwował dom wiele razy, siedząc w ogrodzie albo latając wokół niego na miotle.
Severus zaszył się w swoim laboratorium, przygotowując duże zamówienie na eliksiry lecznicze dla kupca ze Skandynawii i Harry chętnie poszedłby mu pomóc, aby się czymś zająć, ale po tym, jak ostatnio niemal wysadził w powietrze całą piwnicę, wolał mu nie przeszkadzać.
Usiadł więc przy biurku, wygładzając duży kawałek pergaminu i postanawiając odpisać na ostatni list Luny. Była jedyną osobą, z którą Harry utrzymywał kontakt od zakończenia wojny. Severus wysyłał jego listy sowią pocztą z różnych miejsc Irlandii, aby nikt nie był w stanie ich namierzyć i odbierał je w tych samych punktach.
Przez chwilę przyglądał się spływającym po szybie strumieniom wody, zanim zanurzył pióro w kałamarzu i pochylił się nad pergaminem, rozpoczynając swą opowieść.
Droga Luno,
wiem, że minęło już trochę czasu i powinienem napisać wcześniej, ale w trakcie ostatniej kłótni rozbiłem cały zapas Eliksiru Wielosokowego i przez miesiąc Severus nie mógł nigdzie wychodzić i w związku z tym nie mógł też wysłać mojego listu. Ale tym razem zabezpieczył butelki silnymi zaklęciami, żeby mieć pewność, że się do nich nie dostanę.
Dziękuję, że zaopiekowałaś się Hedwigą. Bardzo za nią tęsknię i żałuję, że nie mogę mieć jej przy sobie, ale jest zbyt charakterystyczna. Nie mógłbym jej w ogóle wypuszczać i byłaby tu nieszczęśliwa.
Twoja ostatnia wiadomość bardzo mnie ucieszyła. To fantastycznie, że Tonks się polepszyło. To była paskudna klątwa i mam nadzieję, że magomedycy znajdą w końcu sposób na to, aby całkowicie przywrócić jej słuch.
Harry dopiero po ośmiu miesiącach od wojny zdecydował się napisać swój pierwszy list do Luny, dając jej tym samym znak, że żyje i ma się dobrze. To właśnie od niej dowiedział się, że Tonks straciła słuch z powodu klątwy, którą cisnęła w nią Bellatriks, Neville stracił jedną nogę, ale magomedycy założyli mu protezę i mógł się poruszać swobodnie, a Ginny spędziła pół roku w Świętym Mungu. Przeżyła, chociaż połowę jej ciała i twarzy szpeciły blizny po oparzeniach, których nie dało się usunąć za pomocą żadnych znanych środków i zaklęć.
Bardzo chciałbym przyjechać na ślub Ginny w przyszłym roku i zobaczyć Was wszystkich, ale wiem, że Severus nigdy mi na to nie pozwoli. Nawet w pelerynie niewidce nie mogę się wychylać, zresztą wiem, że nie byłbym tam mile widziany, w szczególności, gdyby Ron odkrył moją obecność... Czasami zastanawiam się nad tym, aby spróbować wysłać do niego list, ale wiem, że podarłby go bez czytania. Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do tego, że mój najlepszy przyjaciel będzie mnie nienawidził...
Harry przestał pisać i zacisnął usta. Nie chciał sobie tego przypominać. Nie chciał pamiętać słów Rona, ani jego wzroku, kiedy odchodził z Severusem... to wspomnienie wciąż było zbyt bolesne. Przywoływało ciemność...
Zacisnął powieki i westchnął głęboko.
Wiesz, czasami bardzo za nim tęsknię. I za Hermioną. Pamiętam te czasy, kiedy myśleliśmy, że nic nie może nas rozdzielić. Że zawsze będziemy razem. Że uda nam się wyjść cało z największych kłopotów, bo wspieramy się nawzajem. A potem Hermiona odeszła i wszystko się rozsypało. Jakby była cementem, który spajał naszą przyjaźń, a kiedy jej zabrakło to wszystko runęło i już nie da się tego odbudować. To miłe z twojej strony, że chcesz z nim porozmawiać, ale naprawdę szkoda twojego czasu, Luno, bo do niego i tak nic nie dotrze. On mi nigdy nie wybaczy. Przestałem dla niego istnieć i nic tego nie zmieni.
Staram się o tym nie myśleć, ale czasami jest to trudne. Szczególnie w nocy, kiedy leżę w ciszy, wsłuchując się w oddech Severusa. Kiedy zamykam oczy, powracam myślami do czasów Hogwartu, do jego zgiełku i wypełnionych magią korytarzy. I czuję w sobie narastającą nostalgię, a potem uświadamiam sobie, że zamieniłem cały ten zgiełk na oddech jednego mężczyzny... i wiem, że gdyby ktoś mi go odebrał... równie dobrze mógłby zabrać i mój oddech. I żaden zgiełk świata nie byłby w stanie mi go przywrócić.
Ale pomimo tego moje myśli i tak często tam powracają. Przedwczoraj w nocy miałem sen, w którym znowu przechodziłem korytarzami Hogwartu...
Harry wiedział od Luny, że McGonagall rozwiesiła w Hogwarcie portrety ku pamięci wszystkich, którzy zginęli na wojnie.
...i widziałem ich, Luno. Ale nie na portretach. Widziałem ich w Wielkiej Sali na uczcie. I wiesz co się stało? Hermiona roześmiała się, wstała i podbiegła do mnie, ale zanim zdążyłem ją przytulić, obudziłem się. I kompletnie się rozsypałem. Płakałem tak głośno, że obudziłem Severusa...
I po tym śnie musiałem odwiedzić ją na cmentarzu. Wiem, że nie powinienem wychodzić, ale czułem wewnętrzną potrzebę. Chciałem z nią porozmawiać. Musiałem... poczuć jej obecność. I kiedy wróciłem...
Harry otworzył po cichu drzwi, starając się nie wydać żadnego odgłosu, aby nie obudzić Severusa, ale kiedy tylko przekroczył próg i jego oczy padły na oświetlony jedynie płonącym w kominku ogniem salon... natychmiast zapomniał o wszelkich środkach ostrożności. Salon był całkowicie zdemolowany. Meble przestały istnieć, roztrzaskane na wióry, podłoga zaściełana była potarganymi książkami i kawałkami tynku oraz tapicerki, jedna z zasłon, która jeszcze pozostała przymocowana do okna płonęła, podpalona przez przewróconą świecę. I pośrodku tego oceanu zniszczenia stał on. Severus. Odwrócony tyłem, z przygarbionymi ramionami i butelką whisky w ręku.
Harry przypatrywał mu się szeroko otwartymi oczami, nie mając pojęcia, jak zareagować, co powiedzieć, co zrobić.
- Co tu się, do diabła, stało? - zapytał drżącym głosem, wchodząc do salonu i uważając, by nie potknąć się o fragment zielonego fotela, leżącego na podłodze.
Severus odwrócił się gwałtownie, wbijając w niego zamglone, rozbiegane spojrzenie. Przez chwilę wydawał się oceniać, czy Harry jest tyko halucynacją spowodowaną upojeniem alkoholowym, czy też naprawdę przed nim stoi. I kiedy jego oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy, a następnie zmrużyły, tworząc dwie wąskie, czarne szczeliny, Harry już wiedział, że Severus odzyskał kontrolę nad swoim umysłem.
- Gdzie byłeś? - wycharczał zdartym głosem, ruszając ku niemu niczym nadciągające nieuchronnie tornado. Harry cofnął się pod ścianę, przerażony natarciem, ale w tej samej chwili Severus przypadł do niego, zaciskając rękę na jego szyi i Harry poczuł na twarzy jego cuchnący alkoholem oddech. - Wszędzie cię szukałem! Miałeś nigdy nie opuszczać tego domu bez mojej zgody, ty bezmyślny, samolubny gówniarzu!
- Przepraszam - wymamrotał Harry, próbując złapać oddech i rozewrzeć zaciskające mu się na szyi palce mężczyzny. - Byłem na cmentarzu. Chciałem tylko odwiedzić Hermionę, a ciebie nie było i pomyślałem, że to potrwa tylko chwilę i zdążę wrócić i...
Severus oderwał go od ściany i rzucił na nią ponownie. Harry zacisnął powieki, walcząc z zawrotami głowy i słysząc złowrogi, pełen nieopanowanego gniewu szept tuż przy swoim uchu:
- Nigdy więcej mnie tak nie zostawiaj. Zawsze muszę wiedzieć, gdzie jesteś. Zawsze! Jeżeli jeszcze raz będę zmuszony cię szukać, to nie ręczę za to, co z tobą zrobię, kiedy już cię znajdę. Zrozumiałeś?
...Spędziłem cały następny dzień na naprawianiu uszkodzeń. Ja... jeszcze chyba nigdy nie widziałem go w takim stanie. Co prawda od czasu wojny obaj się zmieniliśmy, ale on popadł w jakąś obsesję. Cały czas mnie pilnuje, jakby bał się, że wystarczy, iż postawię stopę poza domem, a zniknę i nigdy mnie już nie odnajdzie. I ta myśl paraliżuje go tak bardzo, że nie jest w stanie spuścić mnie z oka nawet na godzinę...
Harry przerwał pisanie, słysząc w przedpokoju zbliżające się kroki, które zatrzymały się tuż obok otwartych na oścież drzwi. Severus nie pozwalał mu ich zamykać. I wiedział, że jeżeli by się odwrócił, to ujrzałby skraj jego czarnej peleryny, wyłaniającej się zza framugi. Nie nachalnie, ale wystarczająco subtelnie, aby Harry wiedział, że Severus go pilnuje.
Powrócił do pisania dopiero wtedy, kiedy usłyszał, że kroki się oddalają i Severus z powrotem schodzi do swojego laboratorium.
Czasami mnie to denerwuje. Bycie pod stałym nadzorem, jakby w każdej chwili coś miało wyskoczyć na mnie z krzaków i mnie porwać. Czuję się... spętany. Skrępowany jego obsesyjnym strachem. Nawet, kiedy wychodzę, aby polatać na miotle... widzę go w dole, jak zajmuje się swoimi magicznymi ziołami, które później wykorzystuje do warzenia mikstur. I to nie powinno być dziwne, że Severus spędza w ogrodzie tak wiele czasu, doglądając swoich roślin, ponieważ ma bardzo wiele zamówień od zagranicznych kupców... ale wiem, że robi to również dlatego, aby mieć mnie na oku. Kilkakrotnie prosiłem go, aby rozciągnął ochronną barierę z siedemdziesięciu, do przynajmniej stu metrów wokół domu, ale za każdym razem odmawia. Nie da się wykonywać manewrów na miotle na tak niewielkiej przestrzeni, a nie wolno mi przekroczyć granicy, ponieważ wtedy ktoś mógłby mnie zauważyć. Ale wiem, że nie powinienem go naciskać. Rzucił na dom najsilniejsze ochronne i maskujące zaklęcia, jakie tylko udało mu się wyszukać w naszej bibliotece. Wykonał naprawdę ogromną pracę, aby ukryć nas przed całym światem i nie dopuścić do tego, by ktokolwiek wpadł na nasz ślad. Ministerstwo może go sobie szukać listami gończymi, ale nigdy nas tutaj nie znajdą. A tak w ogóle, to dziękuję za te portrety pamięciowe, które mi ostatnio przysłałaś...
- Severusie! Patrz, co dostałem od Luny!
Harry wpadł do znajdującego się w piwnicy laboratorium, trzymając w rękach dwa ogromne portrety pamięciowe.
Severus poderwał głowę znad parującego kociołka i obrzucił je beznamiętnym spojrzeniem.
- Wyznaczyli za nas nagrodę. Zresztą sam posłuchaj. - Odchrząknął i zaczął czytać. - Poszukiwany Severus Snape. Niebezpieczny Śmierciożerca. Oskarżony o zdradę, zamordowanie trzech aurorów i niezliczonej liczby Mugoli, popełnienie kilkudziesięciu zbrodni, w tym wielokrotne użycie Klątw Niewybaczalnych oraz uprowadzenie Harry'ego Pottera. Nagroda za jakąkolwiek informację o miejscu jego pobytu i pomoc w złapaniu tego okrutnego mordercy - pięć tysięcy galeonów. - Harry zagwizdał. - Pięć tysięcy galeonów? No no, ustawiłbym się do końca życia. A tak w ogóle, to skoro już mnie uprowadziłeś, do dlaczego do tej pory nie zażądałeś za mnie jakiegoś ogromnego okupu? Wyobrażasz sobie, ile Ministerstwo byłoby w stanie zapłacić za pogromcę Tego, Którego Imienia Nie Wolno Było Kiedyś Wymawiać? - Harry zignorował mordercze spojrzenie, które posłał mu Severus i przeszedł do drugiego portretu. - Kurcze, to chyba zdjęcie jeszcze z czasów Turnieju Trójmagicznego! Zaginiony Harry Potter. Bohater Wojenny, który uwolnił Czarodziejski Świat od terroru Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Hary skrzywił się niemiłosiernie, kątem oka widząc, że Severus posyła mu jeden ze swoich najlepszych szyderczych uśmiechów. Zignorował go jednak i kontynuował: Ostatni raz był widziany w towarzystwie poszukiwanego niebezpiecznego przestępcy, Severusa Snape'a. Prawdopodobnie został przez niego uprowadzony. Może być więziony i przetrzymywany wbrew swej woli lub pod działaniem klątwy Imperius. Nagroda za jakąkolwiek informację o miejscu jego pobytu - dwa tysiące galeonów. Ciekawe, czy gdybym sam się zgłosił, to też by mi ją wypłacili, jak myślisz? - zapytał drwiąco, rzucając Severusowi dwuznaczne spojrzenie. - Zresztą zauważyłeś, że w świetle tego portretu wychodzisz na pedofila, który porwał czternastolatka?
Ale Severus wydawał się nie być w ogóle rozbawiony jego żartami. Piorunował go jedynie coraz bardziej miażdżącym spojrzeniem, aż w końcu wysyczał przez zaciśnięte zęby:
- Jeżeli zaraz nie zabierzesz mi stąd tych śmieci, to będą musieli dopisać mi do listy jeszcze jedno morderstwo.
Czasami Severus w ogóle nie potrafi poznać się na żartach. A już szczególnie przewrażliwiony jest, kiedy uczy mnie warzyć jakiś skomplikowany eliksir. Dlatego tak bardzo lubię chwile samotności, kiedy mogę po prostu siedzieć w ciszy i malować, podczas gdy on zajmuje się swoimi miksturami. Potrzebowałem odskoczni. Dawniej był nią Quidditch, ale odkąd nie mam możliwości, aby w niego grać, ba, nie mam nawet możliwości, aby swobodnie polatać na miotle, musiałem poszukać czegoś innego. Czegoś, co dałoby mi namiastkę wolności. A proces tworzenia daje naprawdę ogromne poczucie wolności. Severus pomógł mi zaadaptować jeden z pokoi na piętrze na pracownię. Mam całą masę farb i magicznych pędzli. Udało mi się już stworzyć kilka obrazów i najbardziej lubię ten moment, kiedy po przebudzeniu, wchodzę do salonu i widzę mój nowy obraz wiszący na ścianie nad kominkiem. I wiem, że skoro to nie ja go tam powiesiłem, to oznacza, że mogła to zrobić tylko jedna osoba. I czuję... takie ciepło w środku. Chociaż przez ostatni incydent Severus przestał wieszać moje nowe obrazy, a to chyba oznacza, że wciąż się na mnie gniewa... Chciałem tylko wydobyć barwę płonącego ognia z Ognilizd, ale zapomniałem o założeniu rękawic ze smoczych łusek i trochę narobiłem rabanu, kiedy Ognilizdy rzuciły się na mnie i mnie poparzyły. No i niestety Severus to usłyszał...
Harry krzyczał i rzucał się po pokoju, przewracając sztalugi, obrazy oraz wiadra z farbami i próbując oderwać poparzonymi palcami przypominające pijawkę stworzenie od swojego ramienia i zrzucić kolejną, która przyssała się do jego stopy. Miał wrażenie, jakby do jego żył wlewano płynną lawę, która sprawiała, że jego umysł płonął, a oczy zasnuwały się parującą mgłą. Wpadł na krzesło i zwalił się na podłogę w tej samej chwili, w której drzwi do pracowni otworzyły się gwałtownie, uderzając o ścianę.
- Impervius! - Pomieszczenie wypełniło się donośnym, chrapliwym okrzykiem i Harry poczuł, że obie pijawki odpadają od jego ciała i z plaśnięciem lądują obok na podłodze. - Reducto!
Usłyszał dwa niewielkie wybuchy, ale tak bardzo kręciło mu się w głowie, że nie był w stanie nawet się rozejrzeć, aby zobaczyć, co się wydarzyło i po prostu zamknął oczy, zwijając się w kłębek na chłodnej podłodze. Czuł płynący przez jego żyły ogień, który wydawał się rozgrzewać jego ciało w zastraszającym tempie i doprowadzać je do coraz wyższej gorączki. Usłyszał szybko zbliżające się kroki i po chwili jego rozpalonego czoła dotknęła lodowata dłoń. Usłyszał nad sobą syknięcie, ale nie zwrócił na nie uwagi, łapiąc tę zimną dłoń i przesuwając ją na swój policzek. Ulga, którą przynosiła, była niemal osłabiająca.
- Przepraszam - wyszeptał, kiedy Severus zabrał dłoń. - Nie gniewaj się. - Poczuł wsuwające mu się pod ramiona i nogi ręce, które uniosły go z podłogi. - Nic mi nie jest - wymamrotał, opierając głowę o ramię Severusa i owijając ręce wokół jego szyi.
Severus go gdzieś niósł i dopiero, kiedy Harry poczuł dotykający jego skóry chłód pościeli, zrozumiał, że znalazł się w łóżku. Czuł, jak przepocone ubranie klei mu się do skóry, ale Severus szybko uwolnił go ze wszystkich części garderoby i po chwili jego oparzeń dotknęły trzęsące się, blade dłonie, smarując je przynoszącą ulgę, chłodną maścią. Na chwilę uchylił powieki, aby zobaczyć, dlaczego Severus w ogóle się do niego nie odzywa, ale kiedy ujrzał bladą, napiętą twarz, zaciśnięte usta i drżące w czarnych oczach emocje, zrozumiał, że Severus jest na niego zły.
- Przepraszam - powtórzył, ponownie zamykając rozpalone powieki, ponieważ nie był w stanie utrzymać ich otwartych i poczuł, że Severus unosi jego głowę i wlewa mu w usta jakiś gorzki płyn, który sprawił, że umysł Harry'ego stał się jeszcze cięższy i zamglony.
I kiedy Harry powoli odpływał w krainę snów, przez cały czas czuł dotyk warg na swoich dłoniach. A potem te wargi zaczęły sunąć po jego skórze, do ramienia i z powrotem. Łaskotały go i to było przyjemne.
Obudził się dopiero w środku nocy. Gorączka niemal całkowicie opadła, a Severus spał w fotelu obok łóżka, z twarzą pochyloną do przodu i ukrytą pod kurtyną ciemnych włosów.
...nie odzywał się potem do mnie przez cały dzień. No, jeśli nie liczyć zwyczajowej tyrady, że jestem nieodpowiedzialnym, bezmyślnym bla bla bla i że nie potrafię wykonać nawet tak bezpiecznej czynności jak malowanie, nie narażając przy tym swojego życia. I że powinien mnie przywiązać do siebie na łańcuchu, żebym zawsze był na widoku, bo z moimi zdolnościami mogę zrobić sobie krzywdę nawet przy schodzeniu po schodach. Ale i tak wieczorem, kiedy siedział w swoim fotelu, podszedłem do niego i usiadłem mu na kolanach tak jak zawsze to robiłem, mając nadzieję, że już się na mnie nie gniewa. Nie chciałem stracić naszego wieczornego rytuału, który jest najprzyjemniejszą częścią dnia. Severus zazwyczaj siada w swoim fotelu przed kominkiem, zagłębiając się w kolejnej książce, a wtedy ja wdrapuję mu się na kolana, przytulam do niego i proszę, żeby mi czytał. I robi to. Uwielbiam słuchać jego głosu, nawet jeśli czyta nudne rozprawy naukowe na temat magicznych roślin albo niuansów w sposobie przygotowania eliksirów. Ale tym razem było inaczej. Wiesz co zrobił? Sięgnął po leżącą na stoliku książkę, którą musiał zabrać wcześniej z biblioteki i zaczął mi czytać cały rozdział o Ognilizdach, włączając niebezpieczeństwo i skutki uboczne, które mogą nastąpić po ich dotknięciu. To było bardzo wredne i uważam, że przesadził.
Ale i tak cieszę się z tego wieczoru. Ponieważ zdarzają się takie wieczory, których w ogóle nie chciałbym pamiętać...
Harry przerwał pisanie i zapatrzył się w okno. Na zewnątrz zapadał zmrok i Harry miał wrażenie, jakby przez szybę wlewał się gęsty syrop nocy. Powinien zapalić stojącą obok świecę. By rozgoniła niepokój, który zakradał się po ścianach i pełzł po suficie, próbując go dosięgnąć i złapać za gardło. Słyszał bicie własnego serca. Coraz mocniejsze i szybsze.
Zagryzł wargę i ponownie zanurzył pióro w kałamarzu, odrywając spojrzenie od majaczących w kątach cieni.
Wiem, że panuje pokój. Wiem, że uwolniliśmy Czarodziejski Świat od strachu. Wiem, że jego już nie ma i że nigdy nie wróci. Ale czasami... czasami czuję go w sobie. Czuję jego nienawiść, czuję jak ona rośnie we mnie, jak mnie wypełnia i ja wtedy... nie potrafię tego kontrolować. Luno, mam wrażenie, że jestem nim. Pamiętam jego wspomnienia, pamiętam jego emocje, pamiętam jego myśli, jego lód... pamiętam jego ciemność i coś się ze mną dzieje i pogrążam się w tym mroku. Widzę ich twarze, słyszę ich krzyki. I chcę jeszcze więcej, chcę ich cierpienia, jeszcze więcej i czuję do siebie odrazę. Czuję jak ten lód ogarnia moje wnętrze i tak bardzo się nienawidzę. Za wszystko, co im zrobiłem, chociaż wiem, że to nie ja, że to on... ale wtedy tak nie myślę i wydaje mi się, że to wszystko naprawdę stało się przeze mnie i muszę to w sobie zabić. Muszę się ukarać, muszę to z siebie wyrwać, ponieważ przypomina jad, który wypala mnie od środka, niszcząc wszystkie moje uczucia i tak bardzo wtedy potrzebuję... czegoś... kogoś... i sięgam po niego. Gdziekolwiek jest. W swoim laboratorium, w ogrodzie, w kuchni... potrzebuję go, potrzebuję, by to ze mnie wyrwał, by przegonił mrok, by mnie ukarał za wszystko, co im zrobiłem. I robi to. Wypełnia mnie gorącem i swoim penisem, wypełnia mnie bólem, na który zasłużyłem, pieprzy mnie dopóki nie zaczynam kwilić, a wtedy robi to jeszcze mocniej, wciskając moją głowę w podłogę, albo w ścianę i wykręcając mi ręce, kiedy mimowolnie zaczynam się bronić, znacząc moją skórę zadrapaniami i odciskami swoich palców, bez litości wdzierając się zarówno w moje ciało jak i w umysł i rozdzierając wszystko tak długo, dopóki ciemność nie podda się i nie wycofa, a przez wydrążoną szczelinę nie wniknie światło i znowu jestem w stanie oddychać. I zapominam o tym, jak brudny byłem jeszcze chwilę temu. Nareszcie czuję się czysty. Tylko on potrafi mnie oczyścić. Tylko on ma wystarczająco dużo siły, aby mnie zmiażdżyć i wycisnąć ze mnie ten jad, który wnika do mojego umysłu i przejmuje nade mną kontrolę. Tylko on potrafi okiełznać to, co we mnie rośnie za każdym razem, kiedy pogrążam się w mroku. Zawsze pilnuje, by wszędzie paliły się świece. Nigdy nie pozwala, by w jakimkolwiek pomieszczeniu zapanowała ciemność. Ale czasami poszukuję tej ciemności. Chcę się w niej pogrążyć. Potrzebuję jej. A światło mi przeszkadza. Ale ostatnim razem naprawdę się na mnie wściekł, kiedy to zrobiłem. Kiedy zgasiłem świece i zasłoniłem okna i usiadłem pod ścianą, pogrążając się w mroku, ale nie miałem dużo czasu, ponieważ od razu mnie znalazł...
Harry usłyszał pośpieszne kroki, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając do pokoju światło z korytarza.
- Ty cholerny smarkaczu!
Z trudem wypłynął na powierzchnię zamykającego mu się nad głową mroku i skierował zamroczone spojrzenie na stojącego w drzwiach mężczyznę. Severus miał na sobie tylko ręcznik, owinięty wokół bioder. Na jego ciele lśniły krople wody, a wilgotne włosy przykleiły się do czoła i ramion.
Wszystko było zamazane, ale Harry miał wrażenie, że mężczyzna podchodzi do niego i szarpnięciem stawia go na nogi, a później ciągnie go za sobą przez korytarz, którego ściany i sufit zamykały mu się nad głową, a z każdego kąta wyłaniała się zakrwawiona twarz i usiłujące go pochwycić, zakończone szponami ręce.
Niemal się zachłysnął, kiedy Severus brutalnie wrzucił go pod prysznic i odkręcił lodowatą wodę. Otrzeźwienie przyszło tak błyskawicznie, jak jeszcze nigdy i Harry przez chwilę krztusił się wodą, próbując wydostać się spod prysznica, ale Severus przytrzymywał go mocno, nie pozwalając mu uciec. Jego ubranie nasiąknęło wodą, przywierając mu do ciała, ale wycofujący się pospiesznie mrok, pozostawił w nim ziejącą, czarną pustkę i bród, którego woda nie była w stanie zmyć.
Harry uniósł zalewane zimnymi strumieniami powieki i odnalazł wbite w siebie, lśniące, czarne oczy. Całe jego ciało trzęsło się z zimna, walcząc ze wstrząsem anafilaktycznym i zaciskającymi mu się na szyi, lodowatymi palcami przerażenia.
Wyciągnął dłoń i sięgnął pod ręcznik, zaciskając ją wokół ciepłego ciała i czując, jak rozgrzewa jego dłoń i twardnieje mu pod palcami.
- We mnie - wyszeptał z trudem, przesuwając dłonią po emanującej żarem erekcji Severusa. - Wypełnij mnie.
Potrzebował jego gorąca. Potrzebował ognia, który zaleje jego wnętrze wrząca lawą, rozgrzewając go, wypłukując bród i uciszając... głód.
Severus zareagował błyskawicznie. Odwrócił go, szarpnięciem zsunął jego spodnie i slipy na uda, przycisnął go do szklanej kabiny i... wypełnił go.
I Harry czuł, jak żar rozchodzi się po jego ciele, jak każde pchnięcie rozpala w nim iskry ognia, które płyną przez żyły, docierając do wszystkich, nawet najciemniejszych miejsc, rozjaśniając je. Jak penis Snape'a trze o ścianki jego nieprzygotowanego wejścia, wywołując coraz potężniejsze eksplozje gorąca. Lodowate strumienie wody spływały mu po plecach, ale prawie w ogóle tego nie czuł. Liczył się tylko odgłos bioder uderzających w jego biodra i dłonie Severusa zaciskające się na jego opartych o kabinę dłoniach, długie palce splecione z jego palcami, zęby wgryzające mu się w ramię i gorące pomruki podrażniające jego szyję. I to obezwładniające uczucie zniewolenia, kiedy jego ciało poddawało się pchnięciom, kiedy przestawało walczyć i po prostu przyjmowało ten zagłębiający się w nim żar, pozwalając mu w sobie rosnąć i pragnąc, by sięgnął jeszcze głębiej, jeszcze dalej, by wypełnił każdą szczelinę, wlał się w każde zagłębienie i pozostał w nim już na zawsze.
Nikt inny nie potrafiłby tego dokonać. Nie byłby wystarczająco brutalny, wystarczająco bezwzględny. I wiem również, że w takich chwilach... to pomaga również jemu. Karmi jego własną ciemność. Jego własne, nienasycone pragnienie, które co jakiś czas musi zostać zaspokajane, aby nie przejęło nad nim kontroli.
Kto raz stał się Śmierciożercą, nigdy nie przestaje nim być. Nigdy nie zwalczy w sobie głodu krwi i cierpienia. Może go zagłuszyć, ale po pewnym czasie głód stanie się zbyt silny, by można było nad nim zapanować i wtedy nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Dlatego tak ważne jest regularnie karmienie.
Obaj mamy swoje demony, które nas prześladują. I czasami tę ciemną sylwetkę, która wypełnia całe moje lustro, cały mój świat... zalewa gęsta ciemność, wnikając we wszystkie szczeliny jego duszy, wszystkie stworzone przez mrok blizny, wypełniając je na powrót trującą nienawiścią. I wtedy jest popękany i muszę bardzo uważać, żeby się nie skaleczyć... ale i tak czasami mi się nie udaje i ranię się o jego ostre odłamki.
Harry stał jak sparaliżowany w salonie i patrzył na Severusa odzianego w szaty Śmierciożercy. Na jego zimy, odległy wzrok utkwiony w ścianie, na rękę zaciśniętą mocno na różdżce, na jego wykrzywione wargi i pozbawione emocji, blade oblicze.
Zdawał się zupełnie nie kontaktować, pogrążając się w swoim świecie, w którym istniał jedynie mrok i Harry wiedział, że po raz kolejny jego demon go odnalazł.
- Severusie - wyszeptał, podchodząc do niego powoli i przez cały czas obserwując dłoń, w której mężczyzna ściskał swoją różdżkę. - Musisz do mnie wrócić.
Ostrożnie dotknął jego ramienia i wtedy spojrzenie Severusa oderwało się od ściany i wykute z czarnego lodu oczy spoczęły na nim, przeszywając go niczym piorun i w tej samej chwili ręka Severusa wystrzeliła w górę, zaciskając mu się na gardle z miażdżącą siłą.
- To ja, Severusie - wycharczał Harry, próbując rozewrzeć jego palce i złapać oddech. - Wróć do mnie. Błagam.
Wciąż pamiętał pierwszy raz. Nie wiedział wtedy, co się dzieje, dlaczego Severus nagle zaczął zachowywać się tak, jakby go nie rozpoznawał i kiedy Harry próbował go zatrzymać, popchnął go tak mocno, że Harry rozwalił sobie łokieć o jedną z półek i dlaczego nie było go niemal przez pół nocy, a kiedy wrócił, na jego szacie i dłoniach była krew... Nie pytał, co się stało. Nie chciał wiedzieć. Po prostu podszedł i wtulił się w niego, dziękując wszystkim duchom, za to, że do niego wrócił i starając się powstrzymać szarpnięcia żołądka, kiedy Severus uniósł zakrwawioną dłoń i dotknął jego policzka i Harry poczuł w sobie porażające nerwy przerażenie, uświadomiwszy sobie, iż jeszcze chwilę temu ta dłoń mogła kogoś zabić...
Ale tym razem nie pozwoli mu odejść. Nie puści go. Nie pozwoli mu wkroczyć samotnie w ciemność.
- Uderz mnie, jeśli chcesz. Zrań mnie. Ukarz mnie. Ale nie odchodź - wyszeptał, wbijając twarde spojrzenie wprost w wypełnione czernią szczeliny, które wydawały się wdzierać niemal wprost do jego duszy.
I Severus zrobił to. Rzucił go na podłogę i nakarmił się nim do syta.
I wrócił.
A potem bardzo długo całował jego twarz.
I wszystkie ślady, które jego zęby i palce pozostawiły na ciele Harry'ego.
Wciąż musimy się nawzajem pilnować, ponieważ to, co nam grozi nie jest materialne i nie możemy po prostu odgrodzić się od tego ochronną barierą, jak od całego świata. To niewidzialny wróg, którego nigdy nie pokonamy, ponieważ kiedy raz zapuści korzenie w twojej duszy, to nigdy nie uda się go już wyplenić. Dokładnie tak, jak mówił Severus. Możemy jedynie próbować się nawzajem ochraniać. Dlatego zawsze, kiedy zasypiam, czuję na sobie jego wzrok. Kiedy wyrywam się ze snu w środku nocy, czuję obejmujące mnie ramiona. Zawsze jest tuż obok. Oprócz poranków.
Za każdym razem, kiedy się budzę, jego już nie ma. Nie mam pojęcia, o której wstaje, chociaż czasami wydaje mi się, że pamiętam, jak ostrożnie uwalnia mnie ze swoich ramion i kładzie moją głowę na poduszce, a następnie bezszelestnie wyślizguje się z sypialni. Nie mamy w niej okien, więc nigdy nie wiem, która jest godzina i czasami okazuje się, że kiedy w końcu wstaję, jest już niemal przed południem. Ale nie przeszkadza mi to, że go nie ma. Nie. Ponieważ wiem, że kiedy tylko wyjdę z sypialni i w piżamie udam się do kuchni... na stole będzie czekało na mnie śniadanie. I cynamonowa kawa. I wiem, że kiedy wezmę tacę do rąk i wyjdę z nią na taras, zobaczę go w ogrodzie, pochylonego nad ziołami...
Harry odstawił tacę ze śniadaniem na drewniany stół i rozejrzał się po ogrodzie. Słońce stało już wysoko i nawet pomimo cienia, Harry czuł, jak ziemia i otaczające dom krzewy i drzewa prażą się w jego promieniach. Severus kucał przy wnykopieńkach, przycinając przyschnięte pędy. Nawet w upale miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulę o długich rękawach. Harry zszedł boso po dwóch stopniach i przeszedł przez nagrzaną słońcem ścieżkę, zmierzając wprost ku ukrytej wśród zieleni, ciemnej postaci.
- Dzień dobry, Severusie - powiedział cicho, pochylając się i obejmując go od tyłu ramionami. Severus nie wydawał się zaskoczony. Nie przerwał pracy ani nie odwrócił głowy.
- Zastanawiam się, kiedy w końcu pobijesz wszelkie rekordy i wstaniesz w południe? W chwili obecnej brakuje ci jedynie dziewiętnastu minut, aby osiągnąć ten wynik.
- To twoja wina - obruszył się Harry, opierając brodę na jego obojczyku i wpatrując się w jego szczupłe dłonie, z wprawą zajmujące się niesfornymi pędami. - Gdybyś nie zmuszał mnie co noc do takich akrobacji, to nie byłbym później taki zmęczony i wstawałbym o przyzwoitej porze.
- No popatrz, a ja zawsze sądziłem, że osiemnastolatkowie powinni być w lepszej formie niż ich dwukrotnie starsi partnerzy.
- Och, ale ja nie mam dwudziestoletniego doświadczenia, jak niektórzy - odgryzł się Harry.
- Potter, czy naprawdę chcesz mnie zdenerwować już z samego rana? - zapytał ostrzegawczo Severus.
- Przecież mamy południe, Severusie - odparł Harry, parskając śmiechem.
To nie jest tak, że jestem śpiochem, czy coś. Czasami próbuję wstać wcześniej i raz mi się to nawet udało, ale akurat wtedy padał deszcz i wyszedłem w piżamie do ogrodu, bo zobaczyłem, że zbiera składniki, w ogóle nie przejmując się deszczem i tym, że może się przeziębić i oczywiście zakończyło się to karczemną awanturą. Bo przecież on może moknąć, ale ja już nie mogę. Chociaż nie powinienem nazywać tego awanturą, a raczej drobną sprzeczką. Ponieważ nasze zwyczajowe kłótnie przypominają raczej małe trzęsienia ziemi. Niszczycielskie tajfuny, które zmiatają wszystko na swojej drodze, aż pozostają tylko parujące zgliszcza i... jątrzący się pod nimi, nieugaszony żar, który tylko czeka na to, aby rozpalić się gorącym płomieniem. Zauważyłem, że mój opór działa na niego jeszcze bardziej stymulująco. Zamienia się wtedy w dziką, nieokiełznaną bestię. Nauczyłem się ją kontrolować, ale czasami jest to naprawdę trudne.
Harry stał z zaciśniętymi pięściami, tyłem do drzwi. Pokój wyglądał jakby przeszło przez nie tornado. I po części była to prawda. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd wybiegł z sypialni i trafił tutaj, rozwalając i niszcząc wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniu.
Severus nigdy nie pozwalał mu zbyt długo pozostać samemu po kłótni. I tym razem również nie trwało to długo.
Harry usłyszał kroki.
- Znowu będę musiał po tobie sprzątać. - Głos Severusa był cichy i łagodny.
Harry nie odwrócił się, nie wykonał żadnego gestu. Wbijał drżący wzrok w ścianę, czując w sobie płomienie gniewu. Kiedy kroki zbliżyły się i Severus stanął tuż za nim, Harry błyskawicznie odsunął się i wysyczał:
- Odejdź. Chcę być sam.
Ale Severus nie zareagował na te słowa, tylko ponownie się do niego zbliżył.
- Chodź do sypialni - wyszeptał i zanim Harry zdążył się odsunąć, poczuł oplatające go od tyłu ramiona, które zatrzymały go w miejscu. Szarpnął się, próbując się wyrwać, ale Severus wzmocnił uścisk i przyciągnął go do swojej klatki piersiowej, pochylając mu się do ucha i szepcząc: - Porozmawiamy o tym jutro. Teraz uspokój się i chodź ze mną do łóżka.
Harry czuł jego erekcję, przyciskającą mu się do pleców. Słyszał jego chrapliwy oddech tuż przy uchu. Zawsze tak było. Zawsze po kłótniach przychodził po niego i zaciągał go do łóżka.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał ozięble, próbując uwolnić się od jego ramion i zapachu. I ciągnącego się w powietrzu, gęstego jak syrop podniecenia. - Dlaczego miałbym spełnić twoją prośbę?
- Ponieważ to nie była prośba - usłyszał niską, gardłową odpowiedź i w tej samej chwili poczuł jego gorący język na swojej szyi, jakby Severus nie był w stanie już dłużej powstrzymywać swego głodu. - Muszę cię mieć.
To działało niemal zawsze. Harry nie potrafił mu się oprzeć. Nie, kiedy te smukłe dłonie zagarniały go z taką zachłannością, kiedy ten niski głos sączył mu się do ucha niczym słodki, lepki eliksir.
Ale tym razem nie pozwoli mu zwyciężyć. Tym razem to on zdobędzie nad nim przewagę!
Z największym wysiłkiem wyrwał się z pajęczyny ramion, palców i języka i odwrócił do Severusa przodem, posyłając mu najchłodniejsze spojrzenie, jakie w chwili obecnej potrafił z siebie wykrzesać.
- Błagaj - wysyczał wyniośle, patrząc wprost w czarne, lśniące oczy naprzeciw. - Błagaj o to, abym pozwolił ci mnie mieć.
W oczach Severusa zapłonęło coś gorącego. Mężczyzna znalazł się przy nim w jednym kroku, łapiąc go za włosy i przyciągając do swoich warg. I Harry poczuł, jak Severus atakuje językiem jego usta, wgryzając się w nie zębami i zmuszając go do rozchylenia ich, a potem pochłania je w pocałunku, tak gwałtownym i zachłannym, iż kolana Harry'ego ugięły się, a całe ciało pokryło się misterną siatką dreszczy i dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że mężczyzna kieruje jego dłoń w swoje spodnie, zmuszając go do zaciśnięcia palców wokół swojej twardej, gorącej erekcji i szepcząc mu wprost w usta ochrypłym, ciężkim od potrzeby głosem:
- Czy takie błaganie wystarczy?
Nie wiem, w jaki sposób to robi, że jednym gestem, jednym zdaniem, jednym dotykiem potrafi rozbić w pył całą moją kontrolę i zapominam o wszystkim, o wszystkich postanowieniach i o tym, co zrobił... i po prostu mu ulegam.
Ale ja też mam na niego sposoby. Nauczyłem się kilku zagrań, które działają niemal za każdym razem. Chociaż nie sądziłem, że pokłócimy się nawet o obraz. Pracowałem nad nim niemal przez miesiąc. W końcu, zadowolony z siebie, powiesiłem go w sypialni i poszedłem pod prysznic, a kiedy wróciłem...
Harry wyszedł z łazienki i kiedy zobaczył, że Severus leży już w łóżku, trzymając w rękach książkę, jego pierwszą reakcją było zerknięcie na obraz, który przed chwilą powiesił na ścianie. Był ciekaw, jak Severus na niego zareaguje, w jaki sposób go skomentuje i czy w ogóle obraz mu się spodoba, ale kiedy tylko jego wzrok padł na ścianę...
Harry poczuł, jak do żołądka wlewa mu się chłód rozczarowania.
Obrazu nie było.
Wiedział, że ryzykuje, wieszając go bez pytania. Severus był niezwykle skrupulatny i pedantyczny, jeżeli chodziło o umiejscowienie wszystkich znajdujących się w sypialni rzeczy. Ale, do diabła... to była też jego sypialnia!
Severus nie powinien był... powinien wykazać chociaż odrobinę... akceptacji.
Harry zacisnął usta i oderwał spojrzenie od pustej ściany, odwracając się z powrotem do leżącego w łóżku mężczyzny i był niemal pewien, że wzrok Severusa błyskawicznie zsunął się na książkę.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, podszedł do łóżka i szarpnięciem zerwał z niej poduszkę, a następnie otworzył jedną z szafek i wyciągnął z niej koc, po czym ostentacyjnie odwrócił się plecami do zaskoczonego mężczyzny i ruszył w stronę drzwi.
- Dokąd się wybierasz? - zapytał ostro Severus.
- Idę spać na kanapę - oświadczył Harry, otwierając z rozmachem drzwi i przekraczając próg.
- Nigdzie nie idziesz. Natychmiast wracaj do łóżka.
TRZASK!
Harry zatrzasnął za sobą drzwi i rozejrzał się po salonie. Jak do tej pory wszystko poszło dobrze. Zapomniał tylko o jednej, niewielkiej przeszkodzie - nie mieli kanapy. W salonie stały tylko dwa fotele. Czarny i zielony. Drewno w kominku jeszcze się żarzyło, dając słabe światło. Harry podszedł do swojego fotela, usiadł na nim, podciągając nogi i układając poduszkę pod głową, po czym przykrył się kocem, zwinął w kłębek i próbował znaleźć jakąś w miarę wygodną pozycję. Pozostało tylko czekać.
Istniały dwa możliwe scenariusze. W pierwszym z nich Severus wypadał z furią z sypialni, wściekły za nieposłuszeństwo Harry'ego i za kompletny brak szacunku, który mu okazał. Ale skoro jeszcze do tej pory tego nie zrobił, wciąż istniała szansa na drugi scenariusz. Szansa na to, że Severus przemyśli to, co zrobił, złamie się i powiesi obraz z powrotem. Ale Harry z doświadczenia już wiedział, że komuś takiemu jak Severus dojście do tego drugiego rozwiązania może zając nawet całą noc, więc najlepszym wyjściem będzie po prostu pójście spać. I tak też zrobił.
Obudził go pochylający się nad nim cień. Przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie się znajduje i w jednym, szalonym ułamku sekundy, pomyślał nawet, że to Dementor, ale uspokoił się, kiedy usłyszał zachrypnięty głos:
- Jeden tydzień. Masz jeden tydzień, aby się nim nacieszyć. Potem ma zniknąć.
Harry rozkleił zaspane powieki i jęknął, kiedy coś przeskoczyło mu w karku. Wszystko go bolało. Fotel nie był najwygodniejszym miejscem do spania.
Ale udało mu się odnieść kolejne małe zwycięstwo. Wywalczył tydzień. Ciekawe, czy gdyby poszedł spać do ogrodu, Severus dałby mu dwa tygodnie...
Kiedy w końcu udało mu się podnieść z fotela, Severusa już nie było. Harry poczłapał do sypialni i spojrzał na zajmujący połowę ściany obraz. Uważał, że nawet całkiem dobrze udało mu się uchwycić ich dom i leżące na dachu, złączone w uścisku dwa, świetliste Patronusy - złocistego lwa i oplatającego go, srebrzystobiałego węża, których wspólny blask rozświetlał czającą się w kątach obrazu ciemność, tworząc wokół domu ochronną kopułę i odgradzając go od napływającego ze wszystkich stron mroku, z którego wyłaniały się ciemne sylwetki w kapturach, wyciągając ku nim swe długie, szponiaste ręce.
Harry odwrócił się i spojrzał na siedzącego w łóżku Severusa, który przypatrywał mu się z ukrytą w cieniu włosów twarzą i Harry nie potrafił dostrzec jej wyrazu. Dlatego po prostu wspiął się na łóżko, podszedł do niego na kolanach i przywarł wargami do jego zaciśniętych ust, składając na nich krótki pocałunek.
- Dziękuję - wyszeptał, po czym położył się na łóżku, kładąc głowę na kolanach Severusa i wpatrując się w obraz.
Tak, ten obraz zdecydowanie był jak na razie jego najlepszym dziełem. Chociaż chyba rozumiał, dlaczego Severus nie chciał się zgodzić na to, aby wisiał w ich sypialni. Mógł wywoływać... niepokój. Patrząc na niego, miało się wrażenie, że ciemność coraz bardziej zaciska swój krąg wokół domu, ale wystarczyło podejść bliżej, aby zobaczyć, jak światło staje się jeszcze intensywniejsze, przeganiając ją na sam skraj obrazu. Jak długo Patronusy będą ze sobą połączone, mrok nigdy nie wniknie do środka.
...ale wszystkie te kłótnie, ciągłe walki, czające się w ciemności upiory... to wszystko przestaje mieć znaczenie, kiedy Severus sięga po mnie... w środku nocy, w środku dnia... kiedy zagarnia mnie do siebie i wchodzi we mnie powoli i niespiesznie, a jego skóra ociera się o moją i jego cienkie wargi stapiają się z moimi ustami...
Dłoń Harry'ego zawisła nad pergaminem, a oczy utkwiły w padających za oknem sznurach deszczu.
Jak opisać coś, co jest doskonałe? Jak opisać chwilę, która jest zwieńczeniem wszystkich innych chwil, które musiały nastąpić, aby ta jedna, najdoskonalsza mogła mieć miejsce?
Taką właśnie chwilę przeżył właśnie tamtej nocy. Kiedy zerwał się z koszmaru i swoim płaczem obudził Severusa. A Severus... tak, on doskonale wiedział, jak go uspokoić.
Pieścił jego wargi z taką samą delikatnością, z jaką się w nim poruszał. Otulał jego język swoim językiem z taką samą czułością, z jaką jego dłonie błądziły mu po ciele. Lizał jego wargi z takim pragnieniem, jakby starał się zlizać z nich cały smak i utrwalić go, dopóki znów nie będzie mógł ich skosztować. A kiedy już nasycił się ich smakiem, przysunął do swych ust dłoń Harry'ego i pocałował jego nadgarstek oraz przecinającą go, głęboką bliznę, którą wyryła na jego skórze jedna z klątw Voldemorta. Prawdopodobnie ta sama, która pozostawiła bliznę na policzku Severusa. I Severus zawsze poświęcał jej wiele uwagi, całując ją i liżąc, jakby... jakby chciał wynagrodzić Harry'emu cały ból, którego doświadczył. A przecież nie musiał tego robić, ponieważ jego ciało również pokrywały blizny. I Harry kochał je wszystkie. Kochał wodzić po nich palcami i językiem. Ale tym razem Severus nie pozwolił mu na to. Wysunął się z niego i łagodnie obrócił go na brzuch, nakrywając go swoim ciałem i wchodząc w niego ponownie. I Harry czuł jego ciężar, czuł, jak okrywa go sobą, jakby próbował ukryć go przed całym światem, czuł jego dłonie, splatające się z jego palcami i twarz zanurzającą mu się we włosach. I słyszał ciche skrzypienie łóżka, kiedy Severus unosił biodra, wysuwając się z niego odrobinę, a następnie ponownie zagłębiając, jakby nie był w stanie wytrzymać nawet małej chwili, będąc poza nim. I Harry usłyszał swój własny głos, wypowiadający słowa, których nie potrafił powstrzymać:
- Bądź przy mnie. Przez całą noc.
Twarz Severusa jeszcze bardziej zanurzyła mu się we włosach i Harry usłyszał zdławiony, cichy szept przy swoim uchu:
- Będę przy tobie zawsze.
I kiedy było już po wszystkim i zasypiałem, przyciśnięty do jego boku, czułem jego dłoń, gładzącą moje włosy i...
Harry przerwał pisanie, słysząc zbliżające się kroki. Severus zatrzymał się za nim i Harry poczuł jego dłoń na swoim policzku.
- Skończyłeś? - zapytał.
- Jeszcze jedno zdanie - odparł, pocierając twarzą o jego dłoń i czując, jak smukłe palce drżą z pragnienia. Wiedział, że przywiodła go tu potrzeba. Wiedział, że Severus już nie mógł wytrzymać, że musiał mieć go przy sobie przez cały czas.
...i wiem, że już żaden koszmar mnie nie obudzi, ponieważ on będzie czuwał, aby je wszystkie odgonić.
- Skończyłem.
KONIEC
You walked lightly into my life
Captivating and lovely to my mind,
At first, I never cared who you were
Now I don’t know who I am without you,
You kissed me
I felt my world change,
You held me
I heard my heart awaken,
You loved me
And my soul was born anew
You walked lightly into my life
Now my heart knows who you are
And with every breath
And every step
I take down lonely roads,
Your hand is my staff
Your voice is my guide
Your strength my shelter
You’re passion my awakening.
You walked lightly into my life,
And all my pain
You took as your own,
And all my fears
You cast into the sea,
All my doubt
Lost in your eyes,
You walked lightly into my life
And no matter if you choose to stay or go,
My life is forever changed,
Just because you loved me
For a moment in time.
And because I choose
To love you
For the rest of mine.
"You walked lightly" by Tracey Newson
I would die for you
I would die for you
I've been dying just to feel you by my side
To know that you're mine
I will cry for you
I will cry for you
I will wash away your pain with all my tears
And drown your fear
I will pray for you
I will pray for you
I will sell my soul for something pure and true
Someone like you
See your face every place that I walk in
Hear your voice every time I am talking
You will believe in me
And I will never be ignored
I will burn for you
Feel pain for you
I will twist the knife and bleed my aching heart
And tear it apart
I will lie for you
Beg and steal for you
I will crawl on hands and knees until you see
You're just like me
Violate all The love that I'm missing
Throw away all the pain that I'm living
You will believe in me
And I can never be ignored
I would die for you
I would kill for you
I will steal for you
I'd do time for you
I would wait for you
I'd make room for you
I'd sail ships for you
To be close to you
To be a part of you
'Cause I believe in you
I believe in you
I would die for you.
"#1 Crush" by Garbage